Zewnętrzny most na pierwszy piętrze stanowi proste przejście między wielkimi schodami, a pierwszym piętrem skrzydła zachodniego. Ponadto miejsce to idealnie nadaje się na podziwianie okolicznych widoków i krótki odpoczynek między zajęciami.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niezależnie od tego, czy pogoda dopisuje, czy też i nie, w pewnym momencie źle postawiłeś własną stopę, wyjątkowo boleśnie ją wyginając. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że skręciłeś kostkę. Jeżeli punkty w kuferku Ci na to pozwalają, możesz udzielić sobie sam pomocy. Jeśli nie to poproś o pomoc osobę, która potrafi ewentualnie napisz post na minimum 2000 znaków w skrzydle szpitalnym, gdzie otrzymujesz pomoc od pielęgniarki.
2 - Przechodzisz spokojnie przez kamienny most, kiedy to promienie słońca powodują, że zauważasz umiejscowione gdzieś w pobliżu barier monety. Zaciekawiony do nich podchodzisz... Rzuć jeszcze raz kostką! Ilość oczek pomnożona przez dwanaście, którą udało Ci się zdobyć. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 - Dostrzegasz toczącą się po kamiennej posadzce kulkę papieru. Jeśli ją podniesiesz, okaże się, że jest to czyjaś praca domowa! Może się okazać przydatna. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - zapiski dotyczyły opieki nad magicznymi stworzeniami. Wczytując się dowiadujesz się czegoś nowego o korniczakach i tym samym zyskujesz 1 pkt do ONMS. nieparzysta - były to notatki tak nieczytelne, że nie byłeś w stanie z nich w żaden sposób skorzystać.
4 - Akurat gdy znajdowałeś się na moście, nad Tobą przelatywały sowy. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - jedna z nich posiadała przy nodze pakunek zbyt luźno przywiązany i niestety, a może stety odwiązał się on i upadł tuż pod twoje nogi. Możesz stać się posiadaczem magicznego dziennika - jeśli zatrzymasz przedmiot, upomnij się o niego w odpowiednim temacie; nieparzysta - niestety jedyne, co spada z nieba, to ptasia kupa... W dodatku prosto na twoje ramię! Lepiej szybko się wyczyść, zanim ktoś zobaczy!
5 - Kilkoro uczniów chyba urządziło sobie wyścigi. Jeden z nich przypadkiem wpadł prosto w Ciebie. Dźwiękowi gwałtownego uderzenia towarzyszy charakterystyczny brzęk, z jakim galeony z twojej kieszeni wypadły na kamienną podłogę. Kiedy odwracasz się, by sprawdzić, gdzie się one znajdują, widzisz jak moneta turla się ku krawędzi... I spada z mostu. Odnotuj stratę 30 galeonów w odpowiednim temacie.
6 - Wiejący wiatr ewidentnie nie działa na Twoją korzyść. Szarpie za włosy, powoduje, że mróz przenika do Twoich kości, niezależnie od pogody, co wydaje się być wyjątkowo dziwnym zjawiskiem. Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - na szczęście zakończyło się tylko i wyłącznie na nieprzyjemnym odczuciu chłodu oraz śmiesznej fryzurze; parzysta - niestety, ale tego dnia zachorowałeś na Lebetiusa. W ciągu następnych dni będziesz zmagał się z uporczywym katarem oraz kichaniem, przy którym z Twoich uszu wydobędzie się biała para. Możesz udać się do skrzydła szpitalnego lub zakupić na własną rękę eliksir pieprzowy, który postawi Cię na nogi.
Autor
Wiadomość
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Ripley sama chyba zgubiła się w tych wszystkich towarach wydobywanych z kieszeni, a jej uwaga dziecka na spektrum bardzo szybko się rozproszyła z potrzeby nikotynowego kopa, do potrzeby stworzenia helikoptera z wykałaczki i dwóch spinaczy niczym najprawdziwszy McGyver. - Co ?- podniosła wzrok na krukona, wyrwana nagle ze swojego toru myślowego, który zdradzał nie najlepszą kondycję psychiczną, bo jak nic próbowała wcisnąć złożony w pięć pergamin z pracą domową w szczelinę od jojo. Po co? Nie wiem. - Nie, co to za pomysł. - powiedziała z wyraźnym oburzeniem - Jestem uczennicą. - dodała, dla pewności, mrużąc oczy z zamyśleniem, czy może upadając na dupę nie stłukł sobie głowy. Zaczęła pakować wszystkie drobiazgi na powrót do kieszeni, przy czym nagle coś znalazła w jednej z nich. - O patrz - wyciągnęła cukierek-krówkę, zawinięty w ładny, łaciaty papierek i podsunęła mu pod nos- Na skręconą kostkę na pewno nie pomoże, ale przynajmniej tez nie zaszkodzi. - cóż no, żelazna logika, nie dało się zaprzeczyć. Podniosła się do pionu, próbując bezskutecznie ugłaskać siwe włosy, którym wicher na kamiennym moście uczynił upiorną trwałą i wyciągnęła rękę do chłopaka, by pomóc mu wstać. Z rękawa, niczym w cyrku, wyleciał jej czerwony ptaszek, który zatrelił wniebogłosy i uciekł, jakby z okrzykiem wolności na ustach. Czy tam dziobie. - Wstawaj no bo przecież zmarzniesz. - powiedziała, jakby on sam sobie z tego nie zdawał sprawy. Ta jej wyciągnięta ręka nie mogła być zbyt pomocna, skoro był od niej wyższy o ponad tabliczkę czekolady, ale dobrymi chęciami to i Salomon nie wybrukuje drogi, czy jak to się mawia na zachodzie.
Powiedzieć, że moja towarzyszka zachowywała się dziwnie, to jak nic nie powiedzieć. Patrzyłem na nią z coraz wyżej uniesionymi brwiami, ale byłem ostatnią osobą, która rzuci krytyczną uwagę czy też wyśmieje cudze zachowanie. Brak wiedzy na temat jej ewentualnych problemów nie umniejszał faktu, że ją rozumiem. Wolałbym jednak nie wiedzieć jak bardzo. -Możesz być obwoźnym kupcem i uczniem równocześnie. - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko. Zapewne łatwiej by mi było żartować, gdyby nie ta cholerna noga...którą trzeba się było w końcu zająć. Ofiarowaną mi krówkę przyjąłem, chociaż mina którą strzeliłem to zbyt zachęcających raczej nie należała. Cukierek był ostatnią rzeczą o jakiej obecnie myślałem. Zacząłem się powoli obawiać co jeszcze kryje się w kobiecych kieszeniach. -Dziękuje. Jestem Kaldred swoją drogą. - podniosłem się do góry, korzystając z pomocy krukonki, starając się nie obciążać uszkodzonej nogi. -Mogłabyś mi pomóc dostać się do Skrzydła Szpitalnego? - zapytałem, niejako nie mając wyboru. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wolałbym innego towarzystwa, bez bezdennych zagraconych kieszeni i ptaków wylatujących z rękawa, ale...nie byłem na pozycji, która może wybrzydzać. Otrzepałem przemoczony tyłek z śniegu i postarałem się doprowadzić szatę do jako takiego porządku. Wolałem uniknąć ewentualnych przesłuchań, czy mój stan jest spowodowany ingerencją osób trzecich. Uwierzcie mi, miałem ich już zbyt dużo jak na mój wiek.
Przyglądała mu się, namyślając nad czymś poważnie. W końcu cmoknęła i skinęła głową. - Wiesz, to zależy. - zaczęła z rozmysłem - Jeśli potrzebujesz coś kupić, albo coś sprzedać, mogę być i obwoźnym handlarzem. - uniosła brwi oczekująco. Jakby nie patrzeć na tym właśnie polegały jej małe konszachty ze wszystkimi w koło. Najczęściej przedmiotem handlu był czas. Ktoś miał go za mało, ktoś nie mógł z czymś zdążyć, ktoś czegoś potrzebował na wczoraj i nie wiedział jak to załatwić. Ripley zazwyczaj wiedziała. A jeśli nie wiedziała, to zajmowało jej dość szybko, by się dowiedzieć. Coś komuś skombinować, zajść, zajrzeć do kuchni, kogoś szturchnąć, któremuś gryfonowi łajnobombe do torby podrzucić kiedy zamawiający był na lekcjach, żeby miał alibi. Ręka rękę myje, a byznes to byznes. - Ripley. - przedstawiła się również, nazwiskiem w zasadzie dlatego, że myślała, że Kaldred to również nazwisko chłopaka.- pomogę - dodała oznajmiając, może nieco za głośno. Czerwony wróbel wylądował na chłopięcym ramieniu, jakby chciał go duchowo wesprzeć w trudach życia, a z drugiej strony pod ramię wzięła go szarowłosa, nowa koleżanka. Choć wyglądała na chuchro okazało się, że trzymała całkiem niezłą stabilizację jeśli chodzi o szusowanie po oblodzonym moście, a i krzepy wcale w tych barkach nie brakowało. - Wiesz, jest takie zaklęcie - zaczęła swoją mądrość- Harena Missus. Wystrzeliwuje z różdżki piasek. Właściwie używa się go do zacierania śladów, ale można nim posypywać oblodzone powierzchnie. Będzie wtedy bezpieczniej. Dla Ciebie i innych też. - zerknęła na niego, kiedy tak powolutku kuśtykali dalej - Mogę Cie nauczyć.
-Ha, czyli jednak! - podniosłem triumfalnie rękę, czując się niczym olimpijczyk ze złotym medalem. Warto było znać takie osoby, chociaż uważałem, że im mniej są potrzebni tym lepiej. Mam bzika na punkcie samodzielności, a potrzeba proszenia kogoś o coś, a w dodatku płacenia mu za to...niezbyt przyjemne uczucie. -Ciekawe imię, jeszcze się z takim nie spotkałem. - skomentowałem, zbyt późno gryząc się w język. Szczerze mówiąc nie wiedziałem, czy było to niestosowne, czy po prostu głupio zabrzmiało. Pewnie Kaldred, zrób sobie złe pierwsze wrażenie. -A ten ptaszek...to Twój pupil? - wolałem nie myśleć jak wyglądamy dla osób postronnych. Parka z ćwierkającym, czerwonym wróbelkiem. Zrobiło się bardzo słodko. -Brzmi niegłupio...ale uwierz mi, nie chcesz mnie uczyć zaklęć. To byłaby katastrofa. - pokiwałem głową, dzieląc się przy tym moimi zdolnościami magicznymi. Różdżka wciąż nie chciała zakopać topora wojennego pomiędzy nami i wszelkie zaklęcia wychodziły różnie. Zamiast patyka powinienem zacząć chodzić z workiem z piaskiem i sypać nim przed siebie.
Uniosła brwi i pokręciła głową. No tak i nie-tak. Wszystko zależało od punktu widzenia. Z jednej strony nie była żadnym obwoźnym ani obchodnym handlarzem, z drugiej taka rola biedaka, żeby w życiu znajdywać pieniądze, a jeśli leżą na ziemi to nie bać się po nie schylić. Czy też ukucnąć. - A, nie, to nazwisko. - spojrzała na niego, czując się nagle dziwnie głupio, że tak wyjechała z Ripley jak pociąg zza zakrętu- Jestem Nell. - to imie było właściwie zdrobnieniem, ale pod groźbą śmierci i tortur nie zamierzała nigdy i nikomu przyznać się, jak siostry benedyktynki wpisały jej do dokumentów. - Można tak powiedzieć. Trochę pupil, trochę przekleństwo. - cmoknęła, na co ptaszek zaświergolił wesolutko niemal prosto w ucho biednego ucznia- Po prostu go mam. Nell i Gogol, Gogol i Nell. Jesteśmy jak wyjątkowo nieudany duet z filmu o superbohaterach. - posłała chłopakowi uśmiech, który mimo tego, że tkwił na jej twarzy bardzo krótko, to jednak był niezwykle szczery i promienisty, jakby zdarzał się raz na sto lat. Zeszli z kamiennego mostu i pomalutku skierowali się korytarzem w stronę schodów. To dopiero będzie wyzwanie! - Dlaczego? - coś w jej oczach błysnęło- Mam taką cechę nieznośną - zaczęła konspiracyjnym szeptem, jakby mu zdradzała jakiś wielki sekret- że uwielbiam katastrofy. - to coś, co błysnęło było na bank ognikiem szaleństwa. Słusznie ocenił ją jako wariatkę!- Jest w katastrofach coś bardzo kreatywnego, twórczego, chaos jest niezwykle inspirujący. - wywinęła wolną ręką jakieś esy floresy, plotąc swoje mądrości- No ale Cie nie zmuszę. Jak to mawia Siostra Felicia, kiedy sie nie chce to gorzej niż jakby się nie mogło. - proszę, mądrości sióstr zakonnych. Czym jeszcze sypnie z rękawa.
Sądząc po reakcji Nell nie podzielała mojego entuzjazmu, lub też się ze mną nie zgadzała. Jakakolwiek byłaby odpowiedź wolałem już nie dopytywać. Jeszcze by rzuciła tekstem, że za dużo wiem i zrzuciła mnie z mostu, by upozorować wypadek...oj Kaldred, ta twoja pesymistyczna wyobraźnia. -Oh...czyli Nell Ripley. Kaldred Sindre. - skłoniłem krótko głową, no i proszę, mogliśmy już iść na randkę. Krótka wizyta w skrzydle i lecimy na kawę...dobra, bo znowu się zapędzam. -Hmm...pupikleństwo? - w mądry sposób połączyłem obydwa słowa i voila, ptaszek otrzymał własne określenie. Ćwierknięcie prosto w moje ucho musiało oznaczać, że wróbel się ze mną zgadza, co przyjąłem z równoczesnym uśmiechem i skrzywieniem głowy. Komentarz o katastrofach przyjąłem bez komentarza, przełykając jedynie ślinę. Czyli scenariusz zlecenia z mostu wcale taki odległy nie był? Hymknąłem z uprzejmym uśmiechem, wpatrując się w zbliżające się schody. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek...chociaż zlecenie z klatki schodowej nie było niczym lepszym od upadku z mostu. No to żem się wpakował...Kaldred, zachowuj się normalnie, myśl. Co by tu... -A ten, lubisz szarlotkę? - zmieniłem temat w bardzo inteligentny sposób. Było to pierwsze o czym pomyślałem, zapewne przez wzgląd na zjedzoną przed chwilą krówkę.
Pokiwała głową, potwierdzając swoją tożsamość. Miały przyjść dni, kiedy będzie chciała być bardziej anonimowa, jednak to jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś. - Sindre. - powtórzyła - Brzmi dość... skandynawsko. - przechyliła głowę przyglądając się chłopakowi. No z wikinga to nie miał nic, nawet wąsów. Parsknęła lekko na to pupilkleństwo i pokręciła głową. - Zwierzątko to zwierzątko. Każdy tu chyba ma jakieś. - wzruszyła ramionami, ale nie za mocno, żeby się biedny Kaldred nie zachwiał- Zawsze lubiłam ptaki. Przy domu sióstr benedyktynek mamy taka małą fermę. Najbardziej zawsze lubiłam osły i kury. Czy wiesz, że kura to najbliższy obecnie żyjący krewny tyranozaura? - pokręciła głową, wydymając usta. Oto i cała Ripley, źródło wiedzy bezużytecznej. Zatrzymując się w wejściu na klatkę ruchomych schodów rozejrzała się, bo niby wiedziała gdzie są, ale też nie wiedziała. Niestety, nie rozumiała przestrzeni podświadomie, jak to robią normalni ludzie. Autyzm pozwalał jej zapamiętywać, że ma skręcić w korytarz na lewo od pęknięcia w dużej, środkowej płycie podłogowej, ale które wybrać schody? Wytężała spojrzenie analizując układ obrazów, szukając w ich rozmiarach jakiejś podpowiedzi. - Lubie. Ale nie umiem gotować. - przyznała z pełną szczerością- Za to umiem wymienić wał korbowy w samochodzie. - dodała, ale po co mu ta wiedza? No nie wiadomo, może kiedyś będzie szukał mechanika. Spojrzała na niego pytająco: - To chyba na pierwsze, nie? - upewniła się, kierując w stronę pierwszego, lewitującego segmentu. Lepiej niech sobie nie wyobrażają spadania ze schodów, bo jeszcze Ripley uzna, że pora przetestować czy umiera się raz na zawsze.
Zdecydowanie nie wyglądałem na wikinga, a moje pochodzenie nie miało nic wspólnego ze Skandynawią. Sam ten teren bardzo mnie interesował, Starożytne Runy niejednokrotnie spędziły mi sen z powiek, kiedy nie mogłem rozgryźć czy dana runa ma służyć jako literę czy sama w sobie coś już znaczyć. Sporty zimowe stały u mnie na wysokim miejscu, nawet te bardziej "babskie", takie jak jazda na łyżwach. Jak widać w butach zbytnio mi to nie wychodziło. -Jestem z USA. - odpowiedziałem krótko, bardziej skupiając się na tym, by znowu się nie przewrócić niż nad rozrysowywaniem mojego drzewa genealogicznego. -Ja nie mam, nawet sowy czy kruka. Szkoła ma tyle wolnych, że nie była mi jeszcze potrzebna. - innym powodem braku sowy był fakt, że niejako zmuszał do personalnego przekazywania wiadomości. Jedna z lekcji mojego wcześniejszego magiopsychologa: otworzyć się na innych ludzi! Nawet na tych, co mówią o kurach i dinozaurach. -No to wiem jak się odwdzięczę za pomoc, zrobię Ci szarlotkę. - kiwnąłem sam do siebie głową. -Tak, na pierwsze. - potwierdziłem, dobrze znając lokalizację skrzydła. Zakrawało to nieco na ironię, bo byłem w szkole od września i wciąż myliłem piętra podczas chodzenia na lekcje.
- Z USA? - uniosła zdziwiona brwi. No tak, istniało takie USA gdzie na drugim końcu świata, Ripley była zbyt zaaferowana swoim marnym życiem, żeby się tak daleko za wielką wodę oglądać - I ci się chciało tutaj? - zapytała z niedowierzaniem- Do tej Anglii zmokłej, burej i brzydkiej? - cudaczne decyzje podejmowali ludzie. Gdyby ona miała wybór mieszkać gdzieś indziej, pewnie wybrałaby Madagaskar. Albo Australię. Pokiwała głowa, słuchając jego słów. - To do dupy trochę tak bez zwierzątka. Jakie by nie było, fajne i mądre czy głupie i wredne jak Gogol, zawsze raźniej. Bo to swojak. - ptaszek jakby słysząc, że jest obrażany, wydarł sie na cały dziób w jej kieszeni- Cicho bądź kurczaku. Doczekali aż jedna z lewitujących kondygnacji ich dosięgnie, po czym pomogła mu się na nią wspiąć, nim im uciekła spod nóg. Uśmiechnęła się kącikiem ust na tę szarlotkę, bo lubiła żreć jak każdy inny człowiek, ale jedzenie za darmo to wiadomo, za darmo nawet i ocet słodki. Kiedy dotarli pod Szpitalne, upewniła się, że mu wygodnie na wyznaczonym łóżku, wcisnęła mu w rękę jeszcze kilka krówek na odchodne i wyszła nawet bez pożegnania, bo była nie do końca normalną wiedźmą.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chłop bał się przejść przez ten most tak długo, że ptak go osrał. Zaś skąd w jego młodej główce zalęgły się wszelkie obawy i niepokoje? Sprawa prosta - taki dzień. Brak zaufania do otaczającego go świata a czyjeś wielce inspirujące słowa, aby codziennie próbować nowych rzeczy - chociażby inną trasę do dormitorium - to teraz w chuju trzeba mieć takie rzeczy i cieszyć się tym, co się ma. Cóż, Wacław z kupy na ramieniu się nie cieszył, ale patrząc na pozytywy sytuacji. Pogoda zdawała się mieć w owo popołudnie nutkę słodkiego preromatyzmu rodem z sielanek Karpińskiego. - Bazyliuszu! - Krzyknął do Ślizgona desperacko, kiedy jego brudne ramię zaczęło się palić. Możemy uznać, że bez powodu. Chociaż fatalna różdżka, która Puchon trzymał w dłoniach, machając nią bez opamiętania mogła przeważyć szalę pożaru znikąd na pożar bardzo skądś. Ogólnie to czemu ogień tak często pojawiał się przy nieudanych zaklęciach, a nie - na ten przykład - dobra szkocka? Od razu z lodem, aby czarodziej poczuł się mniej zmarnowany po nieudanym zaklęciu. Aby wesprzeć jego moralia, podbudować ego i pomóc w braku walki z alkoholizmem. Tak byłoby najrozsądniej i magia powinna w ogóle ogarnąć dupę i zacząć tak działać. - Nie wzgardziłbym pomocną ręką. -Smrodek spalonego materiału rozniósł się po najbliższej okolicy, sygnalizując, że coś komuś nie poszło.- Albo wiadrem z wodą! - Wacław zaczął przeskakiwać z nogi na nogę, czując jak ramię zaczyna go już powoli parzyć. Parzyć, bo palić pewnie będzie za kilka sekund.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Może innego dnia Bazyl byłby w stanie tę nieufność do świata podzielić, nawet zrozumieć gdyby nie podzielał, ale był zaprzątnięty swoimi myślami jakoś zbyt głęboko. Jak wiadomo, w świecie bazylego, problemy bazyla były najproblemsze, czy jakoś tak. Kroczył w zamyśleniu mostem, aż jego uszu dotarło nawoływanie i przy tej scenerii może i by chciał, żeby to jakaś piękna i nadobna panna domagała się jego uwagi, ale nie. To puchon. Na dodatek z wąsami. - Wac- - zaczął, ale zaraz zrozumiał, że jest on w tarapatach, bo podskakiwał z nogi na nogę i wymachiwał różdżką, jednocześnie dymiąc z ramienia. Zdziwiło to ślizgona na tyle, by zatrzymać go w miejscu, jednak ani mruganie ani mrużenie niedowidzących oczu nie sprawiło, by ten obraz się zmienił. Prędko wyciągnął z kieszeni różdżkę i z rozmachem jebnął srogie aquamenti, oczywiście nie mając ani grama radości w oblewaniu drugiego ucznia wodą. Zrobił to wyłącznie w ramach koleżeńskiej przysługi. - Lepiej? - odsłonił zęby w uśmiechu, podchodząc bliżej i obserwując w jakim stanie był Wackowy kubraczek- Co tu się odjebawszy? - zapytał, bo z wypalonej dziury nie był w stanie wyczytać nic właściwie- To jakiś nowy, zawoalowany, puchoński sposób na samobójstwo? - zmrużył oczy - Bo jeśli teraz planujesz skoczyć, to nie zamierzam Cie od tego odwodzić, ale mogę dołączyć. - zamyślił się.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Polemikę między tym czy lepiej dostać lepa na ryj, czy mokrym zaklęciem pozostawiam na jakiś wybitnie niemrawy wykład zaklęć tudzież innej historii magii. Otarł mokrą twarz dłonią, stojąc całkiem osłupiły. I tutaj był progres! Już stał i nie miotał się na wszystkie strony świata, jakby miał zaraz dokonać żywota swojego przez okropieństwo trucizny czy - co gorsza - braku alkoholu. Chociaż z całkowicie rozemocjonowanego swoim malutkim wypadkiem, stał się przygasłą wersja siebie sprzed kilkunastu sekund. - Dzięki - Z wąsa dalej kapały kropelki, które uprzytomniły Puchona na problem związany z tym, że jest całkiem zimno jak na bycie częściowo mokrym poza zamkiem. - No, kurwa, skoro już pytasz. - Rzucił spojrzeniem w bok, zatrzymując je na koślawej chmurce. Nie chciał patrzeć w dół, uświadomił to sobie, kiedy stał na środku mostu. Z jakiegoś dzikiego kamienia, który może się rozjebać szybciej niż w każdym momencie. Spory problem. Dalej związany z brakiem zaufania do magii i do tej patologicznej szkoły, w której niby były zasady, ale ich nie było. Dlatego też przed przystąpieniem do dalszej rozmowy - Wacław wyciągnął piersiówkę zza pazuchy. Pociągnął solidny łyk. Nawet nie proponował Bazyliuszowi, gdyż kryła się tam sama woda. Trochę wstyd i profanacja, ja wiem. - To smutne, że Puchoni mają najwyższy wskaźnik samobójstw w całym zamku - wziął głęboki wdech, spuszczając powoli wzrok na Ślizgona. - Ale w sumie nie wiem czy mamy jakieś puchońskie harakiri. Ogólnie to też było tak, wiesz, że sobie tutaj stałem. Jakaś sowa stwierdziła, że jestem idealnym celem. Ja stwierdziłem, że to zdejmę z siebie zaklęciem i, no, żem się spalił. Psia krew - przekleństwo rzucił po polsku, podchodząc do balustrady mostu. - Ale ty nie mów, że nie podoba ci się twoja dole na tym padole rozpaczy i nieszczęścia - wyskamlał jeszcze.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Poetycki dramatyzm jego postaci wzbudzał w Bazylu jakąś pocieszną radość, do czego pewnie ślizgon by się nigdy nie przyznał, gdyby musiał. Nie chciałby urazić Wodzireja sugestią, że tragedia jego życia jest zabawna, wolał jedynie stać obok i obserwować ten niesamowity występ na scenie życia. Uniósł brwi wyczekując tej niesamowitej historii spalonego kubraczka, nie pohamował jednak durnego uśmiechu, słysząc dramatyczny wstęp. - Nie wiedziałem, że są prowadzone jakieś statystyki. - zauważył, bo w zasadzie chętnie by się sam z nimi zapoznał, ale pokiwał z powagą głową- Śpieszmy się kochać puchonów... Potarł podbródek, wysłuchując z uwagą tego, co się przytrafiło biednemu puchoniątku i odchrząknął, by podsumować: - Dobrze, że krowy nie latają. - pstryknął palcami- Nie ma tego złego... - wystawił raz jeszcze różdżkę i stuknął ją w zniszczone ubranie, mrucząc pod nosem "Reparo!" by rozprawić się z osmoloną, ziejącą w szacie ucznia dziurą- I jak nowe. - obnażył żeby w ponownym uśmiechu, wtykając różdżkę na powrót w kieszeń. Spojrzał gdzieś w dal przez jedno z łukowatych prześwitów w moście i westchnął dużo bardziej dramatycznie, niż to miał rzeczywiście w zamiarze. - A jakoś tak ostatnio, hmpf... - wzruszył ramionami- Jak to powiedziałeś? Psa kres? - pokiwał z powagą głową, czując, że w pełni zgadza się z egzotycznym, soczystym przekleństwem- Jak komuś powiesz, że Ci to powiedziałem, to się wyprę - spojrzał na niego kontrolnie, siląc się na bardzo jadowity, sztyletujący wzrok- ...ale ostatnio nic mi nie wychodzi. - wzruszył ramionami i wetknął je w kieszenie. Zezował chwilę na tę piersiówkę, zawiedziony, że puchon się nie chce podzielić, ale tak to w życiu czasem bywa, że nawet puchon ślizgonowi wilkiem.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Z nieskrywaną bolączką oraz wzięciem wszystkich słów Ślizgona na poważnie, student jedynie kiwał głową, przyznając zupełną racje tym słowom. Puchoni wszak głównie byli od kochania, do nienawiści często im było daleko, niemniej zdarzały się egzemplarze - dajmy na to - wyrachowane, dzięki czemu dom borsuka miał jeszcze kontakt z rzeczywistością. - Najgorsze w kochaniu Puchonów jest to że ich odejście zauważa się dopiero, kiedy nikt nie lata ci koło dupy z ciastkami - bo w pewnym toposie, podopieczni Helgi H. kojarzeni są ze słodkim wypiekami, panoszeniem się wszędzie i nigdzie, będąc nieco w cieniu, ale niby na świeczniku. Fajnie, że są, ale w sumie tyle o nich wiadomo. Dlatego też, kiedy Puchon odchodzi z przyczyny najgorszej - tak nikle się to zauważa. I dopiero później Wacław stwierdził, że jego wypowiedź może być wysnuta z sensu logicznego. Tym jednak przejmować się czasu nie miał, gdyż walczył z wysokością mostu. - Dzięki - uradował się rychło, oglądając swój bark. Emocje w nim wzbudzone jak szybko się pojawiły, równie szybko opadły. - Chociaż mogłem to sobie zszyć - bo jeśli nie ma się w głowie to ma się w nogach. Ano i jeśli nie umie się w magie to trzeba umieć robić mugolskie czynności. Całe szczęście, że Wacław umiał. Chociaż czemu mu się dziwić? Kamasutry żaden czarownik nie napisał. Nawet jeśli Bazyliusz miałby mordować Wacka spojrzeniem, to ten nie miałby jak tego wyłapać. Bardziej zajęty wewnętrzną walką z nieśmiałym podchodzeniem do krawędzi mostu, niżeli pokazywaniem rozmówcy, że się nim interesuje. Niemniej! Słuchał go, bardzo uważnie. Trochę jak wujek, który zabiera cię na ryby, kiedy ty nigdy w życiu nie trzymałeś wędki w ręku. Coś się toczy, ale czy toczy się dobrze? No właśnie. - Psia krew - powtórzył zerkając niepewnie w dół, za krawędzią mostu. Nawet niekoniecznie w dół, swoją nieśmiałością zajrzał jedynie za parapet, aby samodzielnie odkryć czy coś za nimi się kryje. - Co ci nie wychodzi? - Złapał się za krawędź i wyjrzał za nią. Strach go sparaliżował, uścisk się zacieśnił, a spojrzenie nie umiało uciec w żadną ze stron.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Opinie o domu borsuka były takie, jakie były. Ale przecież o każdym z domów utarł się pewien schemat, a Bazyl siebie samego również uważał, za wyjątkowego wśród ślizgończyków - co jednocześnie czyniło go absolutnie archetypowym ślizgonem. Przekonanie o własnej wspaniałości i rozdęte jak indycze wole ego, to niestety nieoderwalna część osobowości wybranków Salazara. - No tak, racja. - skinął głową - Ciastka są bardzo ważne. - rozmowa wydawała mu się niezwykle dziwna, bo bardzo szybko podryfowała w abstrakcję, na którą niekoniecznie był gotów, ale której po Wacławie mógł się spodziewać. Uniósł miłosiernie rękę, w geście "nie ma za co dziękować, dobry pan" uniósł jednak brwi na wspomnienie szycia. Zaraz mu się przypomniała ostatnia lekcja z Harringtonem i to, jak tragicznie poszło mu z jego własnym kostiumem, więc odchrząknął. - Ale po co, skoro możesz czarować. - zmarszczył brwi- ... bo możesz? - czasami po wakacjach ludzie wracali z naprawdę dziwnymi przypadłościami. Prawie, jakby co roku czyhały na nich wielkie życiowe niebezpieczeństwa, a uczniowie Hogwartu, niby te lemingi, rzucały się w wir akcji. - Psia kref. - powtórzył po nim raz jeszcze, zadowolony, że niedługo będzie poliglotą- Co to właściwie znaczy? Bo brzmi niezwykle soczyście. - przyznał, wciskając ręce do kieszeni. Obserwował chwilę, jak puchon boryka się z przełamaniem lęku wysokości i zamrugał, widząc jak sparaliżował go strach- Właściwie to nic zupełnie. Jakbym miał dwie lewe ręce, dwie lewe nogi i cały jakiś taki był... lewy. - wyciągnął w końcu rękę z kieszeni i położył ją na barku Wodzireja. Z jednej strony chciał mu dać wsparcie w tym lęku, z drugiej chyba poważnie bał się, że ten zaraz skoczy głową naprzód. I będzie, że go Bazyli zepchnął. Na bank by tak było.- Jakbym miał opowiadać, to bym nawet nie wiedział, od czego zacząć. - przyznał - A tak o suchym pysku, to żal szczempić ryja, psiakref.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nie wiem nawet już, w którym miejscu na moście Wacław się znajdował w czasie pogawędki o wyższości szycia nad czarowaniem, ale zakładam, że na moście w ogóle stał i nagle spuścił wzrok na Bazyliusza w taki sposób, aby wyrazić pełną gamę barw malujących się przerażeniem na jego twarzy. Od lekko posiwiałych ust pod subtelnie wybladłą cerę. Oczy nie mrugały dłuższa chwilę, aby student jasną oznaką pokazał, że żartuje bądź się nabija. Nic takiego nie nadeszło. Wodzirej zatem musiał podjąć się oręża słownego. - Ponieważ wychodzi mi to lepiej niż czarowanie? - Zapytał, gdyż aż tak śmiałe stwierdzenie nie mogło opuścić jego ust. Wtedy obraz rzeczywistości już całkowicie zostałby załamany, a wydarzenie w Hogwarcie miałyby wymiar Krzywego Zwierciadła. Ot, Wacuś, który umie czarować. To może jeszcze zostanie zawodowym graczem quidditcha? Absurd. - Psia kreW - zaznaczył raz jeszcze, gdyż tylko tyle mógł zrobić. Wielkim językoznawcą to Puchon nie był i nawet nie wiedział jak miałby uczyć kogoś polskiego. Zatem wolał oszczędzić ciarek żenady wszystkim zebranym. - To nic nie znaczy... Takie łagodne przekleństwo - moment zawieszenia przeszedł w całkowite ignorowanie otaczającej Wacława przestrzeni. Dopiero dłoń, która niemrawo go dotknęła od tyłu pozwoliła Puchonowi wyrwać się od podziwiania hipnotyzującego, morderczego pociągu do bezkresu kryjącego się pod szczytem iglastych drzew. - Kurwa! - Znów zaklną po polsku, tym razem obracając się do Ślizgona, oddychając płytko i z dłońmi na piersi. Po momencie całość z niego zelżała, a on usiadł pod kamienną balustradą, ciesząc się z każdego, spokojnego oddechu. Wiele ich póki co nie było. - Prawda, wydajesz się być taki cały na lewą stronę. Ale to dlatego, że zacząłeś studia i musisz się odnaleźć w innej rzeczywistości. W gruncie rzeczy jesteś tylko nieprzystosowany do swojego obecnego tu i teraz, co nie? - O, chyba warto wspomnieć, że do niedawna Wacław musiał udawać przed mugolskim ojcem, że studiuje psychologię, stąd czasem zdarzają mu się przebłyski intelektu godne zacnego obserwatora rzeczywistości. A teraz problem umarł. - Proszę - podał mu piersiówkę i powstrzymał ruchem ręki. - Dźwięki harfy, wiatru szum, wodo, wodo, zmień się w rum - tak, typ właśnie to zrobił. - Tylko sprawdź czy teraz to nie jest benzyna. Wcześniej była wodą - wzruszył ramionami, nawet tak nieco smętnie. O ile picie lubił a i pić należało to równie mocno lubił wodę. Taką zwyczajną.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Ślizgon potarł w zamyśleniu brodę, bo to ważna informacja, warta zarejestrowania na przyszłość. Z jego płuc wydobył się dziwny do sprecyzowania jęk. - Mmm.. nie wiedziałem, że umiesz szyć. - pokiwał głową, jakby sam się zgadzał ze sobą w jakiejś ważnej debacie na kongresie w swojej głowie, między Bazylem z dziś a Bazylem z przyszłości. Powtórzył pod nosem tę psią krew kilkukrotnie, bawiąc się brzmieniem tych melodyjnych, przedziwnych sylab, które były zarazem miękkie jak i twarde, po czym uśmiechnął się do puchona. - Fajne. - podsumował miłosiernie. Obviously jego opinia miała ogromne znaczenie w ocenianiu polskich powiedzonek i przekleństw. Podskoczył, spłoszony niby sarna, na tę niespodziewaną kurwę, która brzmiała znajomo i zamrugawszy kilkukrotnie w kolejnej już podczas spotkania z Wackiem konfuzji przysiadł na kamiennej balustradzie, pod którą spłynął Wodzirej. - Trochę tak. - przyznał, zaskoczony tym, że Wodzirej powiedział coś, co w uszach ślizgona miało sens za pierwszym razem, kiedy próbował zrozumieć o czym rozmawiają. Nierzadko miał wrażenie, że Wacław mówi do niego zagadkami, przez co dochodził do wniosku, że mu samemu mózg się wypłaszczył od konsumpcji podejrzanych używek, serwowanych mu przez Solberga i trochę było mu w środku wstyd.- Chociaż wydaje mi się, że jestem po prostu nieprzystosowany. Nie tylko do swojego tu i teraz. - dodał dziwnie szczerze, sam sobie dziwiąc się nad swoją wylewnością. Milczał chwilę w bezruchu, bo mu się znów neurony rozpięły w głowie pod wpływem zachowania puchona i patrzył na niego, jakby jego mózg wyskoczył mu z głowy i rzucił się w dół z mostu, pozostawiając tylko ledwie funkcjonującą, ślizgońską skorupę. - Mówiłem Ci kiedyś, że Cie lubię? - uśmiechnął się i powąchał zawartość piersiówki. Przechylił ją i z miną sommeliera posmakował zawartość. - Tak jak żem się spodziewał. - ocenił, oblizując wargi- Jest to woda.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Czasem zdarzało się tak, że prowadzony dialog jest jedynie pozorny, a jego niby-uczestnicy prowadzą własne monologi ku słabej nadziei, że ktoś ich słucha. Problem zatem zaczynał się w momencie, kiedy to jedna osoba zdawała się dumna z danej rozmowy - pełna optymizmu i poczucia sprawczości, iż zmienia cudze życie. Druga, w tym samym czasie, nie miała zielonego pojęcia co się dzieję. Przez co żadna klarowna refleksja nie umiała wejść do jej głowa. Ano i własnie tak wyglądały rozmowy z Wacławem, jeśli nie było się w jego świecie to trudnym było połapać się w niektórych rzeczach. - A czujesz, że jesteś w złym miejscu? - Zapytał z poczuciem, iż Bazyliusz tego potrzebuje. Wackowi było to obojętne. - Nie musisz robić magicznych studiów, jeśli twoim marzeniem jest znalezienie czegoś, co będzie cie spełniało to po co zamykasz się w murach szkoły? - Wzruszył ramionami, gdyż sprawa była błaha w gruncie rzeczy. Przyszłość. Tak silnie oddziaływała na naszą teraźniejszość, iż momentami to było żenujące. - Ale jeśli chcesz porozmawiać to tu teraz jestem. No, jutro pewnie będę w pracy, a za dwa dni w jakimś barze. Ale zawsze gdzieś jestem - no to trzeba było tak dodać w imię puchońskiego obowiązku. - Dobra, kurwa, daj to - wyciągnął rękę po swoją piersiówkę, włożył ją sobie między kolana, a spod naprawionej szaty wyciągnął własną i prywatną różdżkę. - Oppleo - stuknął nią w naczynie, czując jak napełnia się wodą. Wyprostował plecy, w których coś strzyknęło. Poprawił palce na uchwycie swojej magicznej pałki i obrócił kark w prawo, aby go wyprostować. Nie wiedział po co, ale tak robili w filmach. - Aqua Mutatio - wycedził, aby zmienić wodę w wódkę. - Proszę. W moich stronach mówimy na to żubrówka, będzie najlepszym albo najgorszym, co miałeś kiedykolwiek w ustach - uśmiechnął się zachęcająco, czując w powietrzu słodki zapach taniej wódki.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zimny wiatr jakoś strasznie zaciągał po tym moście, co Bazyl próbował zniwelować owijając się ciaśniej bluzą. Z pewnym zmartwieniem zauważył, że Wodzireja tenż wiatr nie rusza ani trochę, no ale nie od dziś wiadomo, że borsuki mają gęste i miękkie futerko, nie to co gołe węże czy bazyliszki (orłem w ONMS też nie był). Jakimi torami toczyły się myśli Wacława, to wiedział tylko Wacław, a może nawet i on wcale nie. Mimo to, jechanie na wózku gdzieś koło tych torów było równie zajmujące, przynajmniej w wypadku Kane'a. - Studia są mi potrzebne, żeby znaleźć się tam, gdzie chce. - przyznał ze szczerością, otwierając się głupio przed Wackiem, który tak se tylko gadał by gadać, a głupi śliski Bazyl już widział w tym przejawy koleżeńskiej troski o drugiego studenta. Uśmiechnął się kącikiem ust, unosząc brwi w jakimś przedziwnym rozbawieniu. Pokręcił głową, chowając ręce pod pachy, kiedy wicher robił mu z włosów gniazdo dla chochlików kornwalijskich- Nie za bardzo umiem rozmawiać, wiesz? - zauważył, nazbyt otwarcie- Ale dzięki. To bardzo miłe. I puchońskie z Twojej strony. -pociągnął nosem. Oddawszy mu piersiówkę, z pewnym zdziwieniem oglądał cały proces magicznego postępowania z jego zawartością. Byłby się wziął i przyzwyczaił do tej wody, wprawdzie człowiek nie pies i nie tylko wodą sie upaja, ale czasem bez procentów też idzie żyć. Nie zamierzał jednak zatrzymywać mądrego człowieka w robocie, unosząc brwi coraz wyżej i wyżej. Zresztą, zimno mu było od tego wichru jak diabli, to i wódką nie pogardzi. - Powiem Ci, że boje sie pomyśleć jak dobrze szyjesz - bąknął, biorąc na powrót piersiówkę- Skoro robisz to lepiej niż czarujesz, a właśnie od niechcenia ogarnąłeś wódkę z wody. - poniuchał zawartość menażki i uśmiechnął się tęsknie. Soczysty aromat alkoholu klasy B przypominał mu wakacje i czasy pełne przyjemności, koncerty Jęczących Wiedźm, biwaki nad jeziorami. Z wielką ochotą golnął łyka, pozwalając, by piekło popiekło go w przełyk- Cudownie okropna. - powiedział przez zaciśnięte gardło i odchrząknął- Podejrzewam, że wchodzi lepiej zimna. -oddał mu napitek.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Prychnął śmiechem na słowa, że coś jest puchońskie. Brzmiało to trochę jak klasizm, bo w końcu - jeśli ktoś zrobi coś miłego to od razu musi być Puchonem? A jeśli ktoś zrobi coś durnego i narazi swoje życie to zrobi coś gryfońskiego, tak? Absurd. Ludzie byli sobą, a łatka domu miała jedynie pomóc im w szukaniu osób o podobnym potencjale osobowościowym. Dlatego to zdawało się takie zabawne. - Możemy tu posiedzieć i nie rozmawiać - szczególnie, że Wacław nie ruszy się z tego miejsca przez najbliższą godziną. Najwyżej zacznie się czołgać w stronę zejścia z mostu, ale opuszczenie bezpiecznego i ciepłego siedziska nie wchodziło obecnie w rachubę. Tego jednak wolał nie mówić głośno. Nawet nie ze wstydu, ale w sumie tak - troszkę przez to że nie chciał okazywać śmiało swoich słabości przed kimś, kto potencjalne mógłby go rychło z tego mostu zepchnąć. - Nie no, ja szyję okropnie - wyznał, bo w czarowaniu serio był jeszcze gorszy. - To jest tylko niewinna sztuczka, którą przywiozłem z zeszłych ferii zimowych - Malediwy wtedy wyjątkowo go rozpieszczały, w wielu aspektach. Cudem też pamięta większość dni, które nie zostały przykryte słodką, alkoholową mgiełka niewiedzy. - Zimna wódka jest pozbawiona wszystkich swoich aromatów i smaków. Nigdy nie byłeś na imprezach degustacyjnych? Tam nie podaje się zimnej wódki - takowa wychodzi spod stołu dopiero pod koniec, ale to też temat na inną historię. Zaś, aby nie zignorować tematu warunków pogodowych, panujących na moście. Wacek miał prostą zasadę - nosił taki sam outfit cały rok. Więc skoro w lecie okrywał się swetrami i nie cierpiał przez upał. Tak tez przedzimie winno go nie zaskakiwać chłodem w kubraczku. - Czy ty jesteś chory? - Dopytał, mrużąc oczy, kiedy spoglądał na Ślizgona.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Klasizm nie klasizm, taki Basil chętniej pogadałby o swoich problemach jakiemuś puchonowi, niż innemu ślizgonowi, czy właśnie nadgorliwemu gryfonowi. To metkowanie ludzi niekoniecznie zawsze musiało być złe, w związku z czym spojrzał pytająco na Wodzireja po tym parsknięciu, ale nie pytał co było zabawnego w jego komplemencie, bo oczywiście Bazyl jak to Bazyl, był przekonany, że jego komplementy zawsze lądują. Pokiwał głową w odpowiedzi na jego propozycję. Siedzenie i niegadanie było jedną z niewielu rzeczy, które bardzo doceniał w ludziach, kiedy oceniał swoją z nimi znajomość. Komfort ciszy pomiędzy dwiema osobami był bez wątpienia dość unikatową rzeczą, czymś, czego nie łatwo było doświadczyć z każdym. Skrzyżował nogi w kostkach wspierając się zadkiem o parapet murku i znów pociągnął nosem. - Mógłbyś mnie kiedyś nauczyć tej sztuczki. - zasugerował, rozochocony wygodą i samowystarczalnością w związku z możliwościami jakie oferowała znajomość takowej- Nie byłem. - przyznał równie szczerze- Choć degustacje wódki wydają mi się debilne, bo jej cel jest jeden, to bym się kiedyś w sumie chętnie wybrał. - chytry uśmiech zakwitł pod jego nosem, bo nawet wiedział, kogo by chętnie na taką degustację zabrał. Poza Wacławem, rzecz jasna. Wacław byłby ich przewodnikiem. Pociągnął kolejnego, sumiennego łyka, ciesząc się tym, że choć wódka ciepła i wchodziła mu ciężko - nie miał w sobie ani kropli krwi słowiańskiej- tto jakoś rozgrzewająco i ćmiąco w głowie działała jak się tego spodziewał. - Niby nie jestem, ale tu wieje okropnie, nie? - spojrzał w dół na puchona, który wyglądał wygodnie i ciepło jakby go ten halny, miotający ślizgońskimi włosami w ogóle nie dotknął- Dobrze, że wódka chociaż jest. Nawet jeśli nie zimna... - mruknął, oddając mu piersiówkę- Byłem w wakacje na koncercie Ryczącej Kelpii, to taki metalowy zespół z Irlandii - wyjaśnił, choć Wacek nie pytał- Było gorąco jak diabli, ale jak przenocowałem śpiąc na gołej ziemi, to mnie połamało na tydzień. A byłem pijany! -powiedział z nutą niedowierzania w głosie- Niby alkohol rozgrzewa, a jednak wcale nie... - westchnął, kompletnie nie wiedząc, jak działa to alkoholowe rozgrzewanie. Trzeba było użyć mózgu i magii zamiast whisky i wątroby, ale bazylowi z przeszłości wszystko się wtedy całkiem pomyliło.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chociaż propozycja milczenia była szczerą to Wacław wcale milczeć nie umiał, kiedy miał wokół siebie towarzystwo. Zawsze czuł tę niezręczność, szczególnie kiedy nie miał wiedzy, co siedzi w głowie tejże drugiej osoby. Co ona sobie myśli w tych sekundach ciszy ostrych niczym szpada Napoleona czy pióro Słowackiego. Także o ile milczenie zastygło między towarzystwem, dając złudne złudzenie sielanki - Wacław zaczął się lekko kiwać na boki, nucąc sobie w głowie Annę Jantar, tak aby nie wypalić zaraz z głupią propozycją motywowaną stresem. Chociażby zrobienia rankingu ławek na terenie Hogwartu. - Jeśli prosisz mnie o naukę zaklęć to wiedź, że nie mogę ci odmówić. Równocześnie to, co się wydarzy będzie zasługiwać na taki jeden przymiotnik. Patologia, to będzie totalna patologia - otworzył szeroko oczy, które zaczęły delikatnie zachodzić wilgocią. Wrażliwe gałki i wiatr to przepis na przesuszenie, z którym organizm walczy. A walczy łzawiąc. - Niemniej jak przygotujesz trzy prawie puste butelki z alkoholem i trochę wody to damy radę - zapewnił. Nawet śmiało mógłby powiedzieć, że ta nauka zaprocentuje. Najpewniej procentami właśnie w ich krwi, ale lepszy rydz niż nic. - Dobrze, że chociaż ci wchodzi - wszak Wacuś swoich ust w piersiówce nie moczył. Ot, można pomyśleć, że przed strachem wobec szkolnego regulaminu. Tsa, jakoby był to problem kiedykolwiek. Jego problem leżał w tym, iż na dwa kielichy to nie było po co moczyć sobie ust. Tak jedynie zasmakować i przeżyć resztę dnia z gorzką pamiątką gorzałki w przełyku. Absurd. - Mugole mają taką zasadę: rozłóż namiot zanim zaczniesz pić. Jakby, to ma wiele sensu, wiesz? - Zasugerował to nieśmiało, bo pić trzeba umieć. Warto mieć przy tym zasady. Chociażby resztkę znajomości po drugim zgonie w ciągu jednego koncertu, która bezpiecznie prowadzi do własnego legowiska.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nawet jakby chciał, to by mu Bazyl nie umiał wytłumaczyć co mu siedzi w głowie - łatwiej więc było postawić na milczenie, niż uzewnętrznianie się mimo woli. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, jak często w towarzystwie Wacława, że ten z roku na rok coraz bardziej wariował, ale przecież nie mógł go winić. Sam miał wrażenie, że życie to passa niekończących się, niekoniecznie bezpiecznych przygód, w których chciał nie chciał zawsze kończył biorąc udział. Uśmiechnął się chytrze, słysząc zapewnienie puchona i zerknął na niego z miną, która ewidentnie sugerowała, że zamierzał wyegzekwować dotrzymanie słowa. Wyczarowanie wódki z wody brzmiało jak doskonały party-trick, na dodatek kojarzyło mu się to z postacią literacką, o której czytał w książkach, że miłują ją mugole. Syn boski, który zmieniał krew w wino, gdyby był bardziej pewien czy dobrze zapamiętał imię, to może by nawet zażartował z Wacka, że on takim Jezusem jest w Hogwarcie, ale pewien nie był. - Powiem Ci - zaczął z namysłem- że patologia nie jest mi obca. - nie byłą to może najlepsza rzecz do chwalenia się, ale gubiąc na chwilę ostrość wzroku w zamyśleniu nie miał trudności z przypomnieniem sobie przynajmniej sześciu patologicznych rzeczy, które zrobił bądź których doświadczył i to na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Wzdrygnął się i siorbnął z piersiówki raz jeszcze. - Kupie Ci taką, ale bez dna. - zarządził, zaglądając przez otworek, bo jakoś szybko opustoszała. Przynajmniej będzie mógł się jakoś odwdzięczyć za naukę tak przydatnego zaklęcia, nawet jeśli Wodzirejowi wydawało się, że to betka. Naciągnął rękawy na dłonie, oddając mu manierkę, którą opróżnił bez dzielenia się, zachłanny ślizgon jak ta lala, i pociągnął nosem. - No tak, tylko ja byłem pewny, że ten namiot już stoi. - powiedział szczerze, choć może wtedy miał na myśli inny namiot? Bardzo trudno było mu podążyć torem logicznym Bazyla pod wpływem, bo był to Bazyl zupełnie różny od bazyla w zupełnej trzeźwości.- Chodź już stąd bo mi zaraz dupa odmarznie. - zaproponował, choć to nie on siedział tyłkiem na zimnym kamieniu- Przypomnij mi, to Ci wyślę muzograma z kawałkami Ryczącej Kelpii, na prawde fajny zespół. No i ten, zaklęcia masz mnie nauczyć. - przypomina jeszcze- Może akurat wtedy będzie wystarczająco dużo wódy, żebym zaczął się zwierzać. - uśmiechnął się dziwnie, bo wydawało mu się, że gdzieś już taką wymówkę słyszał.
+
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Uśmiechnął się szczerze, może nieco łobuzersko, gdyż nie raz słyszał tak śmiało chęć obdarowywania siebie przez kogoś. Piersiówki bezdennej nie doczekał się nigdy bądź jeśli nawet to ze trzy takie zgubił. Jednak mimo całej swojej pięknie słowiańskiej otoczki to Wacławowi było daleko od alkoholika. Nie planował nagłego picia nigdy (bardziej to ono planowało go), a zawsze słodkich procentów wystarczało. Zwłaszcza kiedy lśniły w pięknym szkle i dało się wyliczyć jak dużo towaru poszło w jeden księżyc. To własnie stanowiło wartość dla Puchona, gdyż na świat patrzył przez pryzmat filozofii Horacego - alkohol stanowił jedynie tło dla czasu spędzanego z przyjaciółmi. - No mogę stąd iść, bo się boje spać z mostu, więc wstanę dopiero jak sobie pójdziesz. Przepraszam jeśli to brzmi niemiło, ale tego właśnie potrzebuje - wyznał ze szczerą skruchą, gdyż Bazyliusza nie miał zamiaru wyganiać od siebie bądź niekulturalnie go zostawiać, ale swoje zmagania z lękami Wacuś wolał pozostawić dla siebie i tylko dla swojej pary oczu. Później już tylko przytaknął na wszystko, chociaż magiczny zespół miał bardzo w dupie, gdyż to muzyka, której on bardzo ale to bardzo nie słuchał i słuchać nie zamierza. Zdradzić Violettę Villas z jakąś Kelpią? No miejmy do siebie szacunek. Po czym uśmiechnął się ładnie, obiecując Ślizgonowi naukę tegoż zaklęcia. Czy tam nawet dwóch. I czekał aż odejdzie, żeby samemu uciec do dormitorium i wygrzać tyłek przy kominku.
/zt x2
+
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Hogwart był naprawdę ogromnym zamkiem i chyba naprawdę nie sposób było ogarnąć całą tą budowlę i jej sekrety w czasie jednego roku. Andrew zakładał, że pewnie na przyszły rok będzie mógł wrócić do swojej dawnej szkoły. Choć nic nie było do końca pewne i być może nawet jeśli taka opcja się pojawi będzie wolał pozostać na studia w Wielkiej Brytanii. Nie miał nic lepszego do roboty niż kręcić się po zamku. Miał problemy z usiedzeniem w miejscu i liczył na to, że przechadzka coś na to zaradzi. I tak właśnie znalazł się na kamiennym mostku łączącym dwie części Hogwartu. Nie spodziewał się jednak tego, że będzie to aż tak... żywe miejsce. Bo oto kilku obcych uczniów postanowiło sobie zorganizować wyścig. I tak oto jeden z członków tej jakże dynamicznej rozrywki w szaleńczym pędzie potrącił Parka, który pod wpływem impetu zachwiał się i stracił równowagę. Kto wie czy udałoby mu się stanąć na pewnych nogach, gdyby nie to, że akurat wpadł na kogoś kto znajdował się za nim. Momentalnie odwrócił się, aby spojrzeć na wyższego od siebie blondyna, który nieświadomie uratował go przed upadkiem. - Sorry... - wymamrotał, nieco speszony zaistniałą sytuacją. - Wszystko w porządku?
Ratunek był bardziej nieświadomy, niż mogło się wydawać. Od sylwestra nic nie było takie, jak powinno, choć jednocześnie wszyscy starali się zachowywać zwyczajnie. Jednak od kiedy pokój wspólny Slytherinu zaczął przypominać las, trudno było mówić o jakiejkolwiek normalności. Tego dnia Jamie postanowił jak najbardziej unikać powrotu do lochów, szczególnie że miał wrażenie, że ciągle odczuwa trzęsienia ziemi. Zapadanie się w niej nie było przyjemne, ale to, jak miękkie miał nagle kolana, było jeszcze gorsze. Szedł kamiennym mostem, licząc na to, że jeśli oddali się jak najbardziej od lochów, jego nogi przestaną być jak z galarety. Nic bardziej mylnego. Szedł, trzymając się kamiennej poręczy, wiedząc już jak zły był to pomysł. Co chwilę miał wrażenie, że za moment przechyli się za bardzo i spadnie z mostu, szczególnie gdy dostrzegł grupę, która najwyraźniej będąc w pełni szalona, postanowiła pościgać się na miotłach. Starał się nie zwracać na nich uwagi, w czym pomogło zdecydowanie zauważenie błysku między kamieniami. Sięgnął w stronę znaleziska, z zadowoleniem odkrywając, że najwyraźniej stał się bogatszy o kilka sztuk złota. Nie było mu dane cieszyć się tym dłużej, bowiem ledwie schował galeony do kieszeni, ktoś na niego wpadł. Złapał chłopaka, którego mógłby powiedzieć, że kojarzył z korytarzy, gdyby nie fakt, że nie miał pewności, czy rozróżnia wszystkich o azjatyckich rysach twarzy. Niemniej chwycił go za ramiona, pomagając stanąć na nogach, gdy sam nie był pewien, czy za chwilę nie upadnie, ale odkrył, że w jednej chwili przestały mu się trząść nogi. - Właściwie teraz już tak… - odpowiedział automatycznie na pytanie chłopaka, spoglądając na niego z nieznacznie zmarszczonymi brwiami. - A z tobą jak? - zapytał, nie puszczając jednak ramion studenta, chcąc jeszcze chwilę cieszyć się spokojem, za którym tęsknił od rana.