Zewnętrzny most na pierwszy piętrze stanowi proste przejście między wielkimi schodami, a pierwszym piętrem skrzydła zachodniego. Ponadto miejsce to idealnie nadaje się na podziwianie okolicznych widoków i krótki odpoczynek między zajęciami.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niezależnie od tego, czy pogoda dopisuje, czy też i nie, w pewnym momencie źle postawiłeś własną stopę, wyjątkowo boleśnie ją wyginając. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że skręciłeś kostkę. Jeżeli punkty w kuferku Ci na to pozwalają, możesz udzielić sobie sam pomocy. Jeśli nie to poproś o pomoc osobę, która potrafi ewentualnie napisz post na minimum 2000 znaków w skrzydle szpitalnym, gdzie otrzymujesz pomoc od pielęgniarki.
2 - Przechodzisz spokojnie przez kamienny most, kiedy to promienie słońca powodują, że zauważasz umiejscowione gdzieś w pobliżu barier monety. Zaciekawiony do nich podchodzisz... Rzuć jeszcze raz kostką! Ilość oczek pomnożona przez dwanaście, którą udało Ci się zdobyć. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 - Dostrzegasz toczącą się po kamiennej posadzce kulkę papieru. Jeśli ją podniesiesz, okaże się, że jest to czyjaś praca domowa! Może się okazać przydatna. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - zapiski dotyczyły opieki nad magicznymi stworzeniami. Wczytując się dowiadujesz się czegoś nowego o korniczakach i tym samym zyskujesz 1 pkt do ONMS. nieparzysta - były to notatki tak nieczytelne, że nie byłeś w stanie z nich w żaden sposób skorzystać.
4 - Akurat gdy znajdowałeś się na moście, nad Tobą przelatywały sowy. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - jedna z nich posiadała przy nodze pakunek zbyt luźno przywiązany i niestety, a może stety odwiązał się on i upadł tuż pod twoje nogi. Możesz stać się posiadaczem magicznego dziennika - jeśli zatrzymasz przedmiot, upomnij się o niego w odpowiednim temacie; nieparzysta - niestety jedyne, co spada z nieba, to ptasia kupa... W dodatku prosto na twoje ramię! Lepiej szybko się wyczyść, zanim ktoś zobaczy!
5 - Kilkoro uczniów chyba urządziło sobie wyścigi. Jeden z nich przypadkiem wpadł prosto w Ciebie. Dźwiękowi gwałtownego uderzenia towarzyszy charakterystyczny brzęk, z jakim galeony z twojej kieszeni wypadły na kamienną podłogę. Kiedy odwracasz się, by sprawdzić, gdzie się one znajdują, widzisz jak moneta turla się ku krawędzi... I spada z mostu. Odnotuj stratę 30 galeonów w odpowiednim temacie.
6 - Wiejący wiatr ewidentnie nie działa na Twoją korzyść. Szarpie za włosy, powoduje, że mróz przenika do Twoich kości, niezależnie od pogody, co wydaje się być wyjątkowo dziwnym zjawiskiem. Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - na szczęście zakończyło się tylko i wyłącznie na nieprzyjemnym odczuciu chłodu oraz śmiesznej fryzurze; parzysta - niestety, ale tego dnia zachorowałeś na Lebetiusa. W ciągu następnych dni będziesz zmagał się z uporczywym katarem oraz kichaniem, przy którym z Twoich uszu wydobędzie się biała para. Możesz udać się do skrzydła szpitalnego lub zakupić na własną rękę eliksir pieprzowy, który postawi Cię na nogi.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Życie miało się jedno i należało przeżyć je tak, jak się chciało. On zaś nie lubił i nie zamierzał się zatrzymywać, nie potrzebował tego, nie szukał na siłę czegoś, co po prostu by go więziło. Nie potrzebował zazdrości, nie potrzebował scen, które jedynie by go podjudzały i zapewne budziłyby w nim te najgorsze cechy, jakich nabrał obserwując pewnego złamanego kutasa, który śmiał twierdzić, iż jest jego ojcem. Był nikim, z tego Max w pełni zdawał sobie sprawę, tak samo jak z tego, że to właśnie dzięki niemu nabrał pewnych cech, jakie, cóż tu dużo mówić, powszechnie uchodziły za kurewsko nieodpowiednie. Ale chuja go to właściwie obchodziło i jeśli ktoś nie umiał zawczasu odczytać jego zachowania, jego intencji, to Brewer nie mógł już odpowiadać za to, w jakie gówno się wpadało. W końcu nie składał nigdy żadnej obietnicy, nie mówił nic wprost, nie wypowiadał się na temat związków, miłości, czy czegoś potrzebnego, był również zapewne ostatnią osobą, która o kogoś by walczyła. Istniała pewna maksyma, która, o dziwo, całkiem nieźle tutaj pasowała - wychodził z założenia, że jeśli ktoś kochał, to nawet puszczony wolno, powróciłby. Może nie dokładnie tak, może to była jedynie przenośnia do tego, jak odnosił się do innych osób, ale generalnie skupiało się to wokół myśli, która sprowadzała się do tego, iż innych nie należało przetrzymywać na siłę u swego boku. Jeśli zechcą, to sami do niego powrócą, po to, czego sami zechcą. Takie podejście do życia naprawdę wiele mu ułatwiało, a jednocześnie, pozwalało na to, by w pełni czuł się sobą i nie poszukiwał jakichś niedorzecznych dróg, które za nic w świecie by mu nie odpowiadały. Nie był również tchórzem, o czym w końcu świadczył chyba dom, do którego przynależał, nic zatem dziwnego, że nie uciekał od tych spojrzeń Nessy, że w ogóle się ich nie bał i po prostu przypatrywał się jej pewnie, nieznacznie unosząc brwi, jakby chciał jej w ten sposób zapytać, czego dokładnie poszukiwała. Bo to, że czegoś potrzebowała, że czegoś jej tutaj brakowało, było dla niego wręcz oczywiste. Prowokacja? Oczekiwanie. Wzajemna chęć zrozumienia, a jednocześnie poczucie, że nie muszą wcale zagłębiać się w temat, by całkiem przyjemnie spędzić czas. Tego akurat był pewien, bo bawił się z nią dobrze, a skoro dziewczyna nie protestowała i nawet brnęła w te jego pojebane niedorzeczności, nie było na co narzekać. - Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą - odparł na jej słowa, znowu posługując się słowami piosenki artysty, którego nawet, kurwa, dobrze nie znał, a już na pewno nie śpiewał tak radośnie jego twórczości. Widać jednak coś tutaj było innego, dziwnego, coś tutaj było na tyle szalonego, że nie mógł się powstrzymać. Nie odrywał również spojrzenia od dziewczyny i nie przestawał tańczyć, ot, po prostu wciąż wirował, nie zamierzając się zatrzymywać i nie zamierzając się przed niczym powstrzymywać. Miał również w dupie wszystkich tych, którzy przypadkiem by się tutaj zjawili, którzy akurat by na nich weszli, bo jakie to tak naprawdę mialo znaczenie? W jego, kurwa, odczuciu - żadne. - Gdy zwątpienia przyjdzie czas i stracisz wiarę, zgubisz nadzieję, nie zamykaj żadnej z kas. Spróbuj raz jeszcze przeżyć od nowa, każdą chwilę, każdy moment z Twego życia. Wolny. Tak, tak naprawdę był wolny, czy raczej znajdował się na ostatniej prostej do tego, by zerwać wszystkie więzy, jakie jeszcze go powstrzymywały. Wiedział, że jeśli zda egzamin z uzdrawiania na naprawdę dobrym poziomie, jeśli spełni ostatnie wymagania Rose, jeśli zmieni nazwisko i zgodzi się na wymazanie pamięci swojej rzekomej rodzinie... Będzie w pełni tym, kim chciał być. To zaś, że mu się powiedzie, było dla niego w chwili obecnej właściwie oczywiste, bo zbyt mocno, kurwa, do tego dążył, żeby teraz się poślizgnąć i wypierdolić tak cudownie, że rozwali sobie z tego wszystkiego ryj. Nie, on już właściwie czuł, że jest tam, gdzie być powinien, może jeszcze wahał się w pewnych kwestiach, może jeszcze zastanawiał się, jaki dokładnie być uzdrowicielem, ale wiedział już, że ma swoją własną, pojebaną, ścieżkę. Choć, w przeciwieństwie do Nessy, zapewne nikt go o to nie podejrzewał. W końcu zaliczał się do jednego z tych jebanych lekkoduchów, którzy szli przez życie bez głębszego zastanowienia nad sobą. A ona? Cóż, pewnie wszyscy wiedzieli już dobrze, kim zostanie. Ale czy ona wiedziała? - W tej podróży, w tej podróży, nie zatrzyma nas już nikt - stwierdził jeszcze i zabrzmiało to wyjątkowo pewnie.
Spełnianie oczekiwań, praca nad sobą, podejmowania ryzyka i godziny poświęcone na naukę lub dopracowywanie własnych umiejętności miały zapewnić jej dobrą przyszłość, podkreślić geniusz jedynego dziecka z głównej linii rodu Lanceleyów, które okazało się dobre w wielu dziedzinach. Ewenement na tle wirtuozów. To wszystko było tym, czego oczekiwali od jej rodzice i czego uczyli ją od małego, co zaakceptowała i do czego w pełni się przyzwyczaiła. Nie miała w zwyczaju narzekać. Była odporna psychicznie, wiele mogła znieść również fizycznie. Jej organizm nie potrzebował wielu godzin snu, odpoczynku. Od małego żyła w ciągłym biegu, ganiania przez ambicję. Tylko czy była w tym wszystkim sobą? Czy naprawdę aż tak przywykła do samotności nie potrzebowała ludzi, co ciągle sobie wmawiała? Nie miała pojęcia. Również nie trzymała ludzi przy sobie na siłę, dawała im swobodę i wolność wyboru, każdy przecież musiał własne życie przeżyć po swojemu tak, aby niczego nie żałować. Gdy już składała obietnice, dotrzymywała słowa. To było dla niej ważne. Czy ludzie wracali? Czasem tak, czasem nie. Bywały przypadki zmienione przez czas tak mocno, że nie byli w stanie odnaleźć więcej wspólnego języka. Wszystko się psuło niczym zamek z piasku targany przez wiatr. Bezpieczniej było samemu. Lepiej było skupić się na tym, co mogła osiągnąć niż na tym, co ani nie wiedziała jak zdobyć, ani tym bardziej przy sobie zatrzymać. Miłość. Przywiązanie. Tematy skomplikowane, trudne. Postrzegane przez ślizgonkę inaczej. Spotykało się jednak czasem takie osoby jak właśnie tańczący z nią gryf – o barwnym, nietuzinkowym usposobieniu. Czy ona kiedyś też taka była, zanim uległa presji i spróbowała tych wszystkich skomplikowanych emocji? Trudno było studentce określić. Lubiła te odwzajemnione przez ciemne tęczówki spojrzenia, były wystarczająco głębokie i tajemnicze, aby nie musiała zastanawiać się nad całą resztą. Chyba chciała po prostu odpocząć, odciąć się przy śpiewnie odpowiadającym Maxie od świata. - Może jeszcze zadrżą, może jeszcze kiedyś zatańczymy. - odpowiedziała krótko z błyskiem w oczach, pozwalając sobie również na cień uśmiechu. Nawiązania do skrzypiec zawsze były dla niej poniekąd nostalgiczne, wyjątkowe. Ich muzyka była prawdziwym balsamem dla duszy i nic nie dawało jej takiej ulgi, takiego poczucia spełnienia, jak dzierżenie swojego instrumentu z białego drewna w dłoniach i granic. Bez świadków, bez celu, bez świata dookoła. Muzyka zawsze będzie jej częścią. Zdawał się na los, czy świadomie wybierał wersy? Rudowłosa nie wiedziała. Nie przerywała też ich wspólnego tańca, który miał miejsce już na całym drewnianym moście. O dziwo, nie mylił kroków, momentami nawet przejmował prowadzenie. Walc był naprawdę prostym, ale jakże przyjemnym tańcem. Pokręciła głową z niedowierzaniem na kolejne wersy piosenki, które tym razem wypowiedział, nie kryjąc nawet wkradającego się na usta rozbawienia. To też brzmiało nadzwyczaj dobrze, tylko było trudne do zrealizowania, zwłaszcza że Nessa nie lubiła skupiać się na przeszłości, rozdrapywać starych ran po wbitych w plecy nożach czy rozważać słuszności swoich decyzji. Mleko się już wylało, należało skupić się na chwili obecnej i początku jutro, nic innego nie miało znaczenia. Czy to jego spojrzenie, czy też uścisk dłoni na jej drobnym ciele pozwalało się jej oderwać od zmartwień na dalszą przyszłością, dawało odetchnąć. Jej palce z ramienia zsunęły się nieco wyżej, zahaczając o plecy. Wyglądała, jakby bardzo intensywnie rozmyślała nad wszystkim, co do tej pory powiedział. Słuchała go. Zaskakujące, czy piosenki aż tak oddawały stan jego umysłu, tego, co działo się wewnątrz jego duszy? Zazdrościła mu bycia lekkoduchem, ona tak nie umiała, nie nauczyła się pomimo starań. Nie miała pojęcia o jego życiu i perypetiach, o nim samym. Wiedziała tylko, jak się przedstawiał, z którego roku był i domu, że był dobry z wróżbiarstwa i wyróżniał się podczas zajęć uzdrawiania, bo jako prefekt miała paskudny zwyczaj obserwowania innych uczniów. - Dobrze. Zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas ta droga, Max. - zgodziła się głupio, mimowolnie, jakby pchana impulsem oraz tym, co wynikało z trwającego momentu. Nie miała przecież pewności, czy jeszcze go kiedyś spotka. No, chyba że wróci do szkoły i będzie go uczyła, ale wtedy ich relacja daleka będzie od tego frywolnego walca, niesionego nadchodzącym zachodem słońca. - Wiesz, ciężko mi znaleźć dobre słowa na Twoje głębokie przemyślenia. Śpiewne przemyślenia. Zauważyła jeszcze, chcąc utwierdzić go w przekonaniu, że słucha i je docenia. Trudno było jednak odpowiedzieć, bo zawierał w wypowiadanych sentencjach wszystko. Ruchem głowy zgarnęła rude fale na plecy, wzbudzone ciągłym ruchem i kołyszące się dookoła jej ramion, ciągnące już za pas.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Można było spokojnie powiedzieć, że Max był również bardzo odporny, że niewiele rzeczy robiło na nim wrażenie, jednakże trudno, by było inaczej, skoro całe jego życie opierało się właściwie na kłótniach, wyzwiskach, przypominaniu mu, że nie jest normalny oraz świadomości, że kiedy odejdzie od jebanej rodziny, zostanie tak naprawdę sam. On nie miał rodziców, którzy oczekiwaliby od niego niesamowitych wyników, choć oczywiście, macocha starała się go dopingować, ale nawet ona nie była w stanie pojąć tych wszystkich zawiłości i tajemnic, jakie przywoził do domu po roku szkolnym. Nie znajdował nikogo, kto by go tak naprawdę rozumiał, nie mógł powiedzieć, że zrobił postępy we wróżbiarstwie, bo nie dość, że zostałby wykpiony, to jeszcze z całą pewnością skończyłby znowu w psychiatryku, żeby go tam ustawili do pionu. Poczucie lekkości, jakie zaczęło mu towarzyszyć, gdy wyrwał się tutaj, gdzie mógł być sobą, gdzie mógł dorastać zdala od tego całego pierdolnika, wszystko zmieniło i spowdowoało, że stał się tym, kim się stał. Jego lekkość była czymś, czym spokojnie można było się zarazić, co wciągało, a on po prostu brał, co dostawał i pozwalał sobie na ten taniec, na to szaleństwo, na tę wędrówkę, która nie miała żadnego logicznego celu, a jednak była, bo sprawiała mu jebaną przyjemność. Nie potrzebował wielkich słów i zapewnień, bo na chuj one były? Czy jego własny ojciec nie powiedział, że żeniąc się z jego matką wierzył, że ta przestanie być czarownicą, a ich dzieci będą normalne? Pierdolenie. - Zatańczyć jeszcze raz, poczuć tamten smak - mruknął, jakby składając obietnicę, choć oczywiście, to mogły być jedynie słowa, którymi się teraz z nią droczył. Pozwalał na to, by niosła ich chwila i nie skupiał się na niczym, nie szukał przyszłości, bo to ona sama znajdowała go, kiedy tylko, kurwa, chciała, więc nie musiał wyciągać do niej rąk. Ten walc niósł go i Nessę, chociaż nie wiedzieli gdzie, ale odnosił wrażenie, że to nie mialo dla nich znaczenia, po prostu pędzili przed siebie w odpowiednim rytmie, nie zważając na to, co ich otaczało i w dupie mając to, że ktoś może ich zobaczyć, pomyśleć, że do końca im odpierdoliło, czy coś podobnego. Jakie to miało tak naprawdę znaczenie? Gdyby się nad tym zastanowić, gdyby nad tym usiąść, to prędko dałoby się dojść do wniosku, ze żadne, w końcu, ostatecznie, to my sami decydowaliśmy o swoim życiu, nadawaliśmy mu smak, ostrość, wybieraliśmy drogi i nikt nie miał prawa się w nie wpierdalać. Niektóre więzy trzeba było rozciąć, by móc sięgnąć po coś więcej, by móc znaleźć coś jeszcze, niektóre rzeczy należało zostawić za sobą, by do nich nie wracać, po prostu płynąć i płynąć, i mieć gdzieś to, co interesowało innych. Max nie zamierzał przejmować się światem, skoro ten nie interesował się nim. Czyż to nie było cudowne? Nie było słodkie? - Od lat ja o tym wiem, że każdy ma swoją drogę i ty też jedną z nich musisz iść, nie możesz zboczyć - odpowiedział jej na to, może nieco filozoficznie, ale może trafiał w sedno, zupełnie o tym nie wiedząc. Patrzył na nią z lekkim, nieco kpiarskim uśmiechem, a jego ciemne oczy zdawały się śmiać, aczkolwiek niewątpliwie czaiło się w nich coś więcej, coś, czego nie dało się tak łatwo przejrzeć. Każdy miał swoje małe tajemnice, każdy coś ukrywał przed światem, przed czymś uciekał, nie chciał, by to miało wpływ na innych. Więc, Nesso, wiedziałaś, co się kryje za tym wejrzeniem? - A minuty wciąż płyną, myśli ciążą bardziej niż wczorajsze wino - dodał jeszcze cicho, a na jego ustach pojawił się uśmiech, gdy nieznacznie się ku niej nachylił, ale bardziej po to, by po prostu mogła lepiej go usłyszeć, niż w jakimś innym celu. To była przyjemna, elektryzująca gra i to mu w tym odpowiadało.
Ich dzieciństwo i okres dojrzewania różnił się znacząco, co pewnie miało kluczowy wpływ na ich sposób bycia, co było jeszcze dziwniejsze, gdy wypowiadane przez niego słowa tak ich upodabniały. Ona była jedynym dzieckiem, przyszłą głową rodu i nadzieją, że Lanceleyowie nie upadną... Szkoda tylko, że nie spełniała oczekiwań rodziców i nie skupiła się tylko na nauce, bo chyba wyrosła na nazbyt ambitną i ciekawą czarownicę, do czego poniekąd sami doprowadzili, wymagając od niej wiedzy na każdy temat i doskonałych ocen, zaangażowania. To wszystko zabiło w niej wiele rzeczy, które mogły się przydać w dorosłym życiu. Skupiły ją na praktyce i osiągnięciach, a nie lekcjach na temat życia towarzyskiego i na temat relacji, które zwykle kończyły się zdradą i nożem w plecy, brakiem zrozumienia. Na szczęście nie rozpamiętywała, nie była słaba i po prostu mknęła dalej przed siebie. Max natomiast musiał być dobry we wróżbiarstwie, skoro nawet ona o tym słyszała i gdyby tylko wiedziała, że nikt go za to nie pochwalił – zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem. Uważałam, że zasłużone, ciepłe słowa były ważne w życiu. Tak z nią tańczył. Miał błyszczące oczy i uśmiech, trzymał dość pewnie i mocno jej drobne, chude ciało. Był niezwykle lekki, jakby pozbawiony kajdan i łańcuchów, które nosił praktycznie każdy w tej szkole. Nie domyślała się, nie przypuszczałaby, przez co przeszedł lub przechodził. Nessa jednak nie była też dobra w ludzi. - Walc z Tobą to czysta przyjemność, warto zapamiętać i jeszcze lepiej powtórzyć. Odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, bezceremonialnie i pozbawiona skrępowania, dziewczęcej nieśmiałości. Przyjemna odskocznia w akompaniamencie skrzypiącego drewna i szumu wiatru, odcięcie się od wszystkiego. Zamknięcie w tym jednym geście splecionych poniekąd w uścisku ciał. Oddech, przyjemny dreszcz. Kto podejrzewałby prefekta naczelnego o tak dziecięce zachowanie? A jednak, kąciki ust ciągle próbowały drgać jej do góry, przywołując uśmiech. Gdyby tylko jego spojrzenie umiało mówić, gdyby czytała w myślach – dawno z nikim nie zgodziła się w tak wielu kwestiach. Szkoda tylko, że dotarło to do niej tak cholernie późno. - Tylko która z dróg jest właściwa? Przypominają rzekę, nurt się zmienia z każdym krokiem. Myślisz, że już wiesz, a tu nagle pojawia się nowa możliwość. Światełko na linii horyzontu, którego nie widziałeś wcześniej. -westchnęła cicho, odrobinę może nazbyt filozoficznie, ale ktoś, kto mówi piosenkami, powinien ten przekaz zrozumieć. Też nie mówił prosto, chociaż ładnie. Czasem takie rozmowy były znacznie cenniejsze niż te przeciętne i krótkie, pełne uśmiechu i prostoty. Czasem człowiek musiał zajrzeć głębiej. Rozchyliła delikatnie usta w zamyśleniu, tonąc w ciemnych oczach i szukając w nich tego ukrytego przed światem blasku. Sensu, jego drogi. Był jednak dobry w ukrywaniu tego lub ona zbyt słaba w czytaniu. Patrzył wyzywająco, jednak nie negatywnie. Dziwnie. Jakby był znacznie starszy i mądrzejszy od niej w tej krótkiej chwili, porażająco. Zacisnęła usta, dopiero gdy się przybliżył ze swoim szeptem, pozwolił obserwować swoją twarz z innej perspektywy. Wydał z siebie rozbawione mruknięcie, kręcąc delikatnie głową. Wspięła się na palce, opierając swoje czoło o jego i pozwalając, aby oddech rozbił się o jego usta, przymknęła oczy. Nie zamierzała go całować, nie zamierzała łamać tych centymetrów, które ich dzieliły. Muru. Pachniał tajemnicą, porankiem, świeżością. Czy to tacy ludzie mieli zdominować świat? - Bo wino trzeba umieć pić, żeby nie ciążyło. Niedoceniany trunek, zepchnięty w kąt na rzecz koniaku, wódki czy whiskey. A te myśli.. Zawsze można spróbować je uciszyć lub się ich pozbyć. To wbrew pozorom proste. - odparła cicho, unosząc powieki i odnajdując jego spojrzenie. Tkwiła tak jeszcze chwile, zanim opadła na całe stopy i spróbowała odnaleźć rytm.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Można powiedzieć, w pewnym sensie, że w tym wszystkim Max był również dobrym aktorem. Nauczony, że nie może się skarżyć, pyskować, że ma siedzieć cicho i najlepiej nie istnieć, zdołał zamknąć w sobie dokładnie wszystko, a jego prawdziwe uczucia wylewały się z niego niesamowicie rzadko, by nie powiedzieć, że właściwie nigdy. Najczęściej działo się to pod wpływem silnych bodźców, jakichś ostróg, których nie dostrzegał, czegoś, co było dla niego nieosiągalne. Inną kwestią było to, czy w ogóle chciał to robić, bo całkiem dobrze szło mu taplanie się we własnym, pieprzonym gównie. Właśnie dlatego sprawiał wrażenie człowieka, który czuje się naprawdę lekki, który nie ma żadnych zobowiązań i nic go nie trzyma. Umiał osiągnąć to wszystko, spychając na dno wszystko to, co go męczyło, tak po prostu, ale jednocześnie nawet on miał świadomość, że nie jest to dla niego dobre i pewnego dnia za to odpokutuje. Gdyby zaś z Nessą spotkał się nieco później, gdyby to był kolejny rok szkolny, mogliby na pewno powiedzieć, że pewne łańcuchy zerwał, wiedział już, że po swoich urodzinach zmieni wszystko, że straci przeszłość, by stać się naprawdę wolnym, bo nie potrzebował tego, co go blokowało. - Jeśli zechcesz, spotkamy się - odpowiedział na to bez problemu, prowadząc ją nadal, choć oboje pewnie wiedzieli, że pewne rzeczy kiedyś mają swój koniec. Chociażby most, po którym cały czas się poruszali. Byli już naprawdę blisko jego skraju, kiedy dziewczyna zaczęła wypowiadać kolejne słowa, a później oparła się o niego czołem i choć była tak blisko, Max miał poczucie, że nie powinien robić żadnego więcej kroku, ani trochę, aczkolwiek było to w chuj kuszące. Podświadomie jednak czuł, że należy się zatrzymać, poczekać, rzucić obietnicą, która być może kiedyś się spełni, pozwolić, by to pozostało pomiędzy nimi, niczym jakiś nabrzmiały od soku owoc, którego jednak nie można dosięgnąć. Bawił się tym w pewien sposób, ale faktycznie, jej obecność i zachowanie sprawiały mu niesamowicie wiele przyjemności. Wbrew wszelkim pozorom, była daleka od tego, by wsunąć ją w ramy jakiegoś szablonu, była wyczuwalnie inna. Z namysłem wykonał jeszcze kilka ruchów, aż w końcu nie mieli się dokąd obrócić, a on cofnął się ostrożnie i skłonił się jej, wciąż jeszcze trzymając ją za dłoń. Spojrzał na nią po chwili w górę, a jego ciemne oczy błyszczały zachętą. - Nie zawsze szczęście się w życiu ma. Jak czegoś brak, to brak i czas się snuje od dnia do dnia. A bywa też nie raz, nie dwa, że coś zapachnie jak kwiat, przeleci coś, jak nic, jak mgła i niezły już jest świat - powiedział na to, przyglądając się jej uważnie, jakby chciał powiedzieć, że to dokładnie wszystko wyjaśnia i nie ma już się nad czym zastanawiać. Życie nie było wcale takie proste, ale odnosił wrażenie, że Nessa za mocno stara się je analizować, sprawdzać i dociekać. Nie powinna się w to zagłębiać i zapadać, bo po prostu to nie prowadziło do niczego dobrego, było, jakie było i chuj z tym, powinna brać to, co miała, ewentualnie spróbować skoncentrować się na tym, że świat wcale nie jest taki zły. - Byle było tak, że człowiek bardzo chce, byle było tak, że się nie powie "nie", byle było tak - sam jeszcze nie wiem, jak, że chce się bardzo śmiać, po prostu tak - dodał, w formie wyjaśnienia, po czym musnął wargami wierzch jej dłoni, którą faktycznie jeszcze trzymał, a później mrugnął, uśmiechnął się do niej i już go nie było, jakby był jakimś duchem i po prostu rozmył się w powietrzu. Miał wrażenie, że mimo wszystko zostawił jej nieco spraw do przemyślenia, kilka uwag, które powinny zapaść jej w pamięć i to wcale, w jego odczuciu, złe nie było.
Wszystko minęło szybko. Nie wiedziała, jak długo tak tańczyli w rytm zmyślonej melodii, rozbrzmiewającej tylko w jej głowie, chociaż może Maxa też? Most się skończył, drewno skrzypiało coraz mniej, a oni tkwili chwilę w bezruchu i w ciszy po wypowiedzianych przez nią słowach. Doceniła to, że nie zrobił z tym absolutnie niczego, chociaż otaczające ich wibracje oraz atmosfera mogły pchnąć te relacje w innym kierunku. Nessie podobała się jednak towarzysząca jej aura, niedosyt. To miało stworzyć piękne wspomnienie, jedno z ostatnich w tej szkole, jako uczennica. Gdy uniosła powieki, obdarzyła go nadzwyczaj łagodnym uśmiechem, nie chcąc dłużej kontemplować i się zastanawiać, odepchnęła natrętne szepty z głowy. - Prawdziwy Gentleman. - skwitowała ukłon i głębokie spojrzenie ciemnych oczu, które jej posłał, nie komentując jednak poprzednich słów o spotkaniu. Lepiej zostawić to tak, jak było. Zaczął jednak wypowiedź, na której skupiła swoją uwagę, nie przerywając mu. Nie drgnęła nawet, pozwalając, by biała sukienka kołysała się leniwie na jej drobnym, ciele. Dreszcz zostawiało chłodne powietrze czy może ten niepokój w ziarnie prawdy tkwiącym w jego wypowiedzi? Miał racje. Chciała za bardzo analizować, nie umiała być już spontaniczna. Dla niej życie było tylko czarne lub białe, proste i niespecjalnie wymagające. - Mhmm... Musi być równowaga jak szczęście to i pech. Nie docenilibyśmy jednego bez drugiego. Masz rację. Odparła w końcu z westchnięciem, wciąż odwzajemniając posyłane jej spojrzenie. Idealnie oddawał cechy Gryffindora, nie mogła pozbyć się tej myśli. Zacisnęła palce na jego dłoni, co było olbrzymią wylewnością i poniekąd oznaką wdzięczności z jej strony, Może faktycznie źle, że ciągle chciała więcej? Nie wiedziała wystarczająco dużo, nie miała wystarczająco dużych umiejętności muzycznych. Ciągle mało. Pomijając relacje, skupiła się na rozwoju i karierze, ale czy na dłuższą metę, to było dobre? Nie miała pojęcia, a jednak czas spędzony z chłopakiem. Odprowadziła go wzrokiem, dopóki nie zniknął. Sama przesunęła dłonią po rudym paśmie włosów, zgarniające je za ucho. Nie chciała mówić mu „do widzenia” ani nic, wolała zostawić to tak, jak on – z pięknymi, dającymi do myślenia słowami. Omiotła wzrokiem otoczenie, opierając się o kamienną balustradę i wychylając do przodu, spojrzała przed siebie, spędzając tu jeszcze chwilę.
ZT
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
To był dzień pełen wrażeń, emocji. Chociaż powrót do zamku był w tym roku dla niej wyjątkowo ciężki, to jednak widok znajomych twarzy sprawił, że nie mogła się przestać uśmiechać. Nie wiedziała, ile osób obdarowała całusem w policzek, w ilu ramionach tonęła, chociaż w Wielkiej Sali spędziła tylko kilka minut, wychodząc podczas początkowego etapu uczty. Było tam duszno, jej spojrzenie zbyt często wędrowało do miejsc, gdzie nie powinno. Prawda była taka, że dużo prościej było jej pisać z Lucasem listy, niż spotkać się z nim na żywo. Byli przyjaciółmi, a jednak obawiała się swojej własnej reakcji na nowego Prefekta Slytherinu, którego ostatni raz widziała prawie dwa miesiące temu. I to spotkanie dość często chodziło jej po głowie, podając w wątpliwość wiele rzeczy, którym jednak blondynka nie chciała ulec. Dopóki było jasno, posiedziała na polanie zamieszkiwanej przez szkolne pegazy, z którymi była zaprzyjaźniona, zwłaszcza z tym, którego poznała również Moe. George ochoczo bawił się z nią piłką, dawał czesać grzywę i iskał ją, gdy tylko dosięgał jej skóry. Zerknęła na chylące się leniwie ku dołowi słońce, barwiące niebo w odcienie różu oraz pomarańczy, zdając sobie sprawę, że powinna wrócić. Nazajutrz mieli pierwsze zajęcia, a ona nawet nie przygotowała torby i nie rozpakowało rzeczy z kufra, poświęcając przedpołudnie na znajomych. Pożegnała się z koniem, przesuwając jeszcze spojrzeniem po lesie dookoła polany, zdając sobie sprawę, że w uszach rozbrzmiał jej smoczy ryk. Ledwo wróciła z rezerwatu, a już tęskniła za nim oraz swoimi obowiązkami. Chociaż była zabiegana, nauczyła się tak wielu rzeczy, narysowała tak wiele szkiców, że gdyby nie wymagali papierka z ukończonych studiów, pewnie nie wróciłaby do Anglii. Uśmiechnęła się z nostalgią pod nosem, przesuwając palcami po zawieszonych na rzemykach smoczym kle oraz łusce, która tworzyły na jej nadgarstku bransoletkę. Przyglądała się z uwagą zamkowi, zbliżając się do kamiennego mostu i nucąc coś pod nosem, uśmiechnęła się, na charakterystyczne skrzypienie pod stopami. Gdy wyprostowała jednak głowę, obdarzając spojrzeniem przestrzeń przed sobą, zamarła w bezruchu, rozchylając na chwilę usta, lustrując wzrokiem znajomą postać. Poczuła, jak przez ciało przebiega jej dreszcz, a przed oczyma tańczą obrazy, które dość długo spychała na bok. Zaraz jednak schowała za sobą ręce, splątując dłonie i zrobiła krok w jego stronę, uśmiechając się promiennie na przywitanie. No tak, po to unikała go cały dzień, żeby teraz wpaść na niego na szkolnym wiadukcie, gdzie nie było żywego ducha. Podmuch wiatru zakołysał sięgającymi ramion włosami oraz spódnicą od mundurka, unosząc na kilka sekund krawat w brawach domu, który nosiła do białej koszuli. Nie przebrała się jeszcze po uczcie. - Witam, Panie Prefekcie. - kiwnęła głową, zachowując formalny ton głosu, chociaż nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zanim zdążył zareagować, przytuliła go dość szybko i cmoknęła w polik na przywitanie, mimowolnie zaciągając się znajomym zapachem skóry oraz perfum, od których zakręciło się jej w głowie. Cofnęła się grzecznie, wciąż trzymając ręce za sobą i podeszła do balustrady, podskakując i siadając na niej wygodnie, przesunęła dłońmi po spódnicy, naciągając materiał na nogi. Częściowo oparła się o kamienną kolumnę, pozwalając sobie na chwilę odwrócić głowę i spojrzeć na malujący się przed oczyma widok, który zapierał w dech w piersiach za każdym razem, gdy tu przychodziła. Widziała go tysiące razy, a jednak cały czas się zmieniał, było inne niebo i inaczej układały się zapalone w oknach światła lub też innymi kolorami mienił się las – zależnie od której strony patrzyła. Drgnęła, zgarniając kołyszący się kosmyk włosów za ucho, nie chcąc zahaczyć o tkwiący w jego płatku kolczyk ze smokiem. - Jak się czujesz w nowej roli? Mam nadzieję, że końcówkę wakacji miałeś wspaniałą i masz dla mnie ciekawe historie. Częściowo chciała się wycofać i uniknąć rozmowy, która w pewien sposób mogła prowadzić do niezręczności pomiędzy tą dwójką, a z drugiej strony była zwyczajnie ciekawa. Błękitne tęczówki przesuwały się leniwie po jego twarzy – wciąż nieco mocniej opalonej, noszącej ślady pewnej nonszalancji oraz uśmiechu, który tak często zdobił jego usta. Był taki jak zawsze. Tylko właściwie czego innego oczekiwała? Uśmiechnęła się w jego stronę, chociaż bardziej pod nosem, zsuwając dłonie na balustradę i łapiąc za nią palcami, ścisnęła je delikatnie.
Po powrocie z Luizjany, spędzając te kilka ostatnich dni sierpnia w rodzinnym domu, niczego tak bardzo nie mógł się doczekać jak spotkania z Argent. Dziewczyny nie widział prawie dwa miesiące i cały ten czas, zgodnie z tym o co go prosiła początkiem lipca, starał się odpoczywać w Nowym Orleanie, aby naładować akumulatory na kolejny rok szkolny. Jednak nie potrafił powstrzymać myśli, które co jakiś czas krążyły wokół blondynki. Zastanawiał się co robi w danej chwili, czy się nie przemęcza, czy dobrze się odżywia... Nie wystarczyło to, że odpisywała mu na listy, zapewniając, że wszystko jest okej, że ten wolontariat to była dobra decyzja. Musiał ją zobaczyć, aby mieć namacalny dowód, że jest cała i zdrowa. Dlatego, podczas uczty rozpoczęcia roku, jego szyja wydawała się wylecieć z zawiasów, kiedy lustrował wzrokiem cały stół Krukonów w poszukiwaniu dziewczyny. Dostrzegł ją dopiero, kiedy wstała, wyraźnie wyróżniając się wśród tłumu siedzących przy posiłku. Ścięła włosy, co widział już na jednym ze zdjęć na wizbooku,które wstawiła, ale na żywo wyglądała sto razy piękniej. Zmarszczył brwi, widząc jak kieruje się ku wyjściu i przyszło mu do głowy, aby wstać i ją dogonić, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca. Przypomniał sobie jak cicha była, kiedy wracali z Meksyku następnego dnia, co sprawiło, że nie wiedział jak konkretnie podejść do wydarzeń, które zaszły między nimi. Był pewien jedynie tego, że ich umowa została zerwana, i że zdecydowanie nie są już tylko przyjaciółmi. Nie miał wątpliwości co do tego. Pamiętając również każdą nawet najmniejszą reakcję Alise na jego pieszczoty, wiedział, że ona również zdawała sobie sprawę, że dużo między nimi się zmieniło. Po skończonej uczcie trzeba było rozpakować się w nowym dormitorium, a było nim tym razem, to w części mieszkalnej Puchonów, ze względu na przymusowy "remont" lochów. Dlatego zupełnie nieprzyzwyczajony do widoku zachodzącego słońca za oknem (którego w swojej ślizgońskiej sypialni po prostu nie miał), postanowił zajść jeszcze do auli wykładowej, aby zabrać notatki, które zostawił tam w czerwcu, przy okazji prezentacji z pierwszej pomocy dla młodszych uczniów. Kto wie, kiedy mu się jeszcze przydadzą. Aby dotrzeć do zachodniego skrzydła budynku musiał przejść przez kamienny most, jednak kiedy zrobił krok na skalnym pomoście, wryło go w ziemię. Alise. Zamurowało go, ale tylko przez chwilę i to dokładnie tak samo jak w przypadku osoby, stającej kilkanaście metrów przed nim. Wystarczyło kilka sekund, aby na jego ustach pojawił się charakterystyczny szeroki uśmiech, poprzedzony wspomnieniami z parku, plaży i pensjonatu, które od razu mignęły mu przed oczami. Zrobił kilka kroków w jej kierunku, jednocześnie widząc coraz wyraźniej jej sylwetkę, odzianą w szkolny mundurek. On sam został już tylko w koszuli, nieco poluzowanym krawacie i ciemnych spodniach. - Witam panią treserke - odparł lekko, przypominając sobie, że słyszał od kogoś o tym, że Alina skończyła kurs. Przez krótką chwilę, kiedy go przytuliła, jego ciało omiótł jakby ciepły wiatr, choć wieczór był dość chłodny, tym bardziej na wiadukcie między budynkami. Zdążył jedynie pochylić się i na moment wtulić twarz w jej szyję, wdychając jej słodki zapach. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, kiedy pocałowała go w policzek, chociaż w duchu żałował, że dostał na powitanie tylko tyle. Dopiero kiedy odsunęła się od niego, aby podejść do balustrady, mina mu zrzedła. Odprowadził ją spojrzeniem, marszcząc nieco czoło, po czym ruszył za nią, stając naprzeciw niej. - Sam nie wiem. Jakoś tego jeszcze nie czuję, wiesz? - odparł po chwili, odpowiadając na jej pytanie. - A co do historii... Oczywiście z Solbergiem musieliśmy miec pare przygód, bo nie bylibyśmy sobą. Ale to nic czym można byłoby się pochwalić. A co z Tobą? Pewnie ciężko było się rozstać ze wszystkimi? - spytał, nie spuszczając z niej wzroku. W przeciwieństwie do Krukonki, on wcale się nie stresował. Jedyne co w tej chwili zajmowało jego głowę to myśl, czy rzeczywiście dziewczyna, która przed nim stoi to Alina. Inaczej wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy o nim myślał, leżąc w łóżku późnym wieczorem w swoim domku w pensjonacie. Westchnął cicho, wpatrując się w te lazurowe ślepia i w końcu nie wytrzymał. Zbliżając się, położył dłonie na jej biodrach i zanim musnął delikatnie jej usta swoimi, ich kącik drgnął w szczerym uśmiechu, zarezerwowanym ostatnio tylko dla niej. - Nie wierzę, że tu jesteś - odezwał się tuż przy jej uchu, zamykając ją w swoich objęciach, aby na dłużej niż chwilę nacieszyć się jej obecnością. Poczuł wielka ulgę i błogie ciepło, które pochłonęło niemalże jego ciało. Był spokojny. Teraz mógł być spokojny, bo wreszcie miał pewność, że jest bezpieczna i jest obok niego. I w końcu mógł ją przytulić i pocałować. Tak długo na to czekał, że w tej chwili smakowało to lepiej niż najstarsza whisky.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Obydwoje chyba nie spodziewali się wpadnięcia na siebie w takim miejscu i tak szybko, bo przecież Hogwart był olbrzymim zamkiem z równie wielkim terenem przynależącym. Z początku była zszokowana i niepewna, bo chociaż wszystko teoretycznie sobie w głowie ułożyła, to widok twarzy Lucasa sprawił, że przez ciało przebiegł jej dreszcz. Miała wrażenie, że na chwilę wróciła nie tylko umysłem, ale i ciałem do Meksyku, niesiona barwnymi i realistycznymi obrazami przed oczyma. Wiedziała, że ich układ się skończył i byli tylko przyjaciółmi, jednak tamte emocje oraz uczucia były tak intensywne, prawdziwe. Nie mogła ich zignorować łatwo. Na jej buzi zatańczył uśmiech, bo ostatnie czego potrzebowała, to niezręczność pomiędzy nimi. Podeszła, chowając za siebie ręce i plącząc dłonie, delikatnie wbiła sobie paznokcie w skórę. - No tak, teraz się nic przed Tobą nie ukryje, co? Gratuluję, jesteś doskonałym wyborem. - rzuciła w odpowiedzi z nutą rozbawienia, przytulając go jednocześnie na przywitanie i dając całusa w polik, chociaż z trudem powstrzymała odruch muśnięcia jego ust. Obiecała sobie jednak, że tym razem będzie szanowała przestrzeń osobistą przyjaciela i nie będzie go prowokowała. Cofnęła się więc, obdarzając go jeszcze pociągłym spojrzeniem, zajmując zaraz miejsce na murku. Na chwilę odwróciła uwagę od chłopaka, skupiając się na malującym przed oczyma widoku. Gdy podszedł, usiadła prosto, kiwając początkowo głową w odpowiedzi. - Dlatego, że jeszcze każdy żyje wakacjami. Trudno wrócić do codziennej rutyny, zwłaszcza z nauką. Przywykniesz. - brzmiała pewnie i spokojnie, doskonale wiedząc, że Sinclair sobie poradzi. Wierzyła w niego. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, zaciskając palce na murku. Zaśmiała się na wzmiankę o Maxie — ta dwójka do siebie w pewien sposób pasowała, trudno było wątpić w ich przygody. - Najważniejsze, że dobrze się bawiliście, takie przygody nie do chwalenia też są ważne Lu, są częścią życia czy coś... Taak powiem Ci szczerze, że tylko troszkę brakowało, żebym tego wszystkiego nie rzuciła i nie została tam. - mówiąc, pokazała palcami niewielką odległość pomiędzy nimi, puszczając mu oczko. - Jednak ciężko to nazwać wakacjami. Praca jednak Ali nie przeszkadzała, dużo trudniej było przeskoczyć brak ukończonych studiów. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy. Wyglądał na zamyślonego i chciała nawet zapytać, ale dłonie studenta przesunęły się na jej biodra, spinając mięśnie w jej ciele i sprawiając, że policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. Nie ułatwiał jej trzymania się swoich założeń, zwłaszcza obdarowując ją całusem. Znajome ciepło rozniosło się po jej ustach, jego zapach uderzył w nozdrza i sprawił, że krukonka przymknęła oczy. Najpierw zacisnę palce mocno na balustradzie, jednak na szept i muskający ucho oddech, uległa, zawieszając obronę. W momencie, w którym zamknął ją w objęciach, przytuliła go i przyciągnęła do siebie, zaciskając palce na materiale koszulki na jego plecach. Przytuliła twarz do jego szyi, zaraz przy obojczyku, wzdychając krótko z cichym mruknięciem zadowolenia, gdy zaciągnęła się zapachem jego skóry. - Stęskniłam się za Tobą.. - zaczęła cicho, ignorując krzyczący na nią w głowie głos rozsądku. - Tak trochę. - dodała na wszelki wypadek, chociaż jej ciało i zaciskające się na jego plecach palce temu przeczyły, zdradzając jej kłamstwo. Byli przyjaciółmi. Przyjaciele tak robili? Serce zabiło jej mocniej, a ona przygryzła doliną wargę, decydując się na milczenie i ciesząc się chwilą.
Hogwart rzeczywiście był dużym zamkiem i równie dobrze mogli mijać się przez pierwszy tydzień, pochłonięci swoimi obowiązkami, zajęci swoim najbliższym gronem znajomych. Teoretycznie to, że znaleźli się jednocześnie w tym samym miejscu o tej samej porze już tego wieczora mogło być niezłym zbiegiem okoliczności, którego oboje się nie spodziewali. Jednak nie zmieniało to faktu, że w głębi duszy widok Krukonki niezmiernie ucieszył Sinclaira. To prawda, że wspomnienia z ich randki, która nigdy randką nie została nazwana oficjalnie, mąciły mu w głowie przez ostatnie tygodnie, aczkolwiek wydarzenia z Meksyku miały dla niego duże znaczenie. Tak jak Alise wtedy stwierdziła namieszały one w ich relacji, jednak czy to powodowało, że stały się mniej ważne? Przecież wyjście poza układ, w którym tkwili było ewidentnym krokiem na przód, nawet jeśli oboje bali się go niczym ognia. Ale emocje mówiły same za siebie i nie mógł pozostać obojętny, wobec tego co czuł będąc z Aliną tamtego dnia. Wtedy nie myślał do czego to prowadzi, dając się się ponieść chwili. Było w tym coś magicznego, chociaż nie był świadomy działania czarodziejskiej aury, roznoszącej się po pokoju w pensjonacie przy plaży. Za to miał prawie dwa miesiące aby poukładać sobie w głowie myśli, a brak możliwości widywania Krukonki wcale mu tego nie ułatwiał. Choć z drugiej strony fakt, że tak bardzo brakowało mu dziewczyny na szkolnym wyjeździe, popchnął go do wyciągnięcia nie jednego wniosku. Na pewno była dla niego ważna. Nie wyobrażał sobie w tej chwili sytuacji, gdyby nie wróciła do szkoły, uznając, że porzuca studia na rzecz pracy ze smokami, tak jak pisała w jednym z listów. To, jak bardzo tęsknił za widokiem jej roześmianej buźki, za kojącym głosem, dodającym otuchy towarzystem i wiecznie pozytywnym podejściem do życia, musiało coś oznaczać. A Lucas nie był głupim facetem. Dlatego nie potrafił wmawiać sobie, mimo to, że jest tylko przyjaciółką, z którą zbyt mocno się zżył. Sam jej widok na kamiennym moście, sprawił, że serce podskoczyło mu niemal do gardła, a usta same ułożyły się w promiennym uśmiechu. Zawsze tak na niego działała. Zawsze była osobą, dzięki której był lepszą wersją siebie i to uwielbiał w niej najbardziej. No może zaraz po tym, w jaki stan wprowadzała jego ciało swoją bliskością. Tak jak w chwili, gdy przytuliła go, dając całusa w policzek, witając go ciepło. - Postaram się nie przynieść Ci wstydu. W końcu nadal jestem Twoim chłopakiem... - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. Na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka, a sam nie był pewny, czy powinien już poruszać ten temat. W końcu umowa według niego była już nie ważna. - Pamiętasz... naszą rozmowę w parku przy huśtawkach? Spytałaś czy chciałbym być Twoim prawdziwym chłopakiem. Mogę odpowiedzieć jeszcze raz na Twoje pytanie? - zaczął nagle, czując jednocześnie, że serce w jego piersi niebezpiecznie przyspiesza. Wiedzał, że Alise od razu zacznie zastanawiać się nad tym czy ich fejkowy związek jest jeszcze aktualny. Dlatego nie mógł pozwolić na więcej nieporozumień między nimi. Chciał być z nią szczery, a przede wszystkim pierwszy raz w życiu chciał być szczery ze samym sobą. Był sobie to winien po tych wszystkich nieudanych związkach, które "składał w ofierze" za to co przeżył przez te wszystkie lata, wychowując się bez matki. Miał dosyć tego szczeniackiego zachowania, bo do niczego ono nie prowadziło. Tym bardziej teraz kiedy spotkał kogoś takiego jak Alise. Max, miał racje, musiał brać to co było mu dane. Wsparcie Aliny było dla niego czymś ważnym. Naprawdę pragnął, aby była z niego dumna, dlatego jej słowa tak wiele dla niego znaczyły. - Masz racje. Nawet jeśli coś stało się pod wpływem impulsu, to dalej była to część życia. - mówił, podążając wzrokiem tam, gdzie dziewczyna przed chwilą spoglądała, a myślami przyrównując te słowa mimowolnie do wydarzeń z Meksyku. Usłyszawszy jak wspomina o tym, że wahała się co do powrotu, nieco się spiął, po czym przeniósł na nią spojrzenie, aby przez chwile w milczeniu przyglądnąć się jej twarzy. - Naprawdę rzucilabyś studia i zostawiłabyś... to wszystko? Victorie, Lou, Maxa...-... mnie? dopowiedział w myślach, jednocześnie przerażony tą perspektywą. Nie miał prawa pytać ją o to, jednak w środku miał pretensje do samego siebie właśnie za to. Za to, że nie ma podstaw aby wypominać jej to, że doprowadziłaby swoją decyzją do... Właśnie do czego? Cierpiał by? Czułby się porzucony? Teoretycznie nie mógłby, jednak coś w środku podpowiadało mu, że właśnie tak by było. Ale przecież wróciła, jest tutaj z nim. Nie powinien tego docenić? To kolejny argument, świadczący o tym, że jest inna niż wszystkie dziewczyny, które do tej pory poznał. Nie pozwoliłaby aby ktokolwiek z jej powodu cierpiał. Bo to Alise. W końcu nie był w stanie powstrzymać odruchu i pochyliwszy się krótko ucałował jej usta. Tak bardzo tęsknił za ich miękkością, za ciepłem jej ciała. Wydawało mu się, że wielki głaz, który przez ostatnie miesiące nosił na swoich barkach, skruszył się do piasku, kiedy objął ją ramionami, aby przygarnąć do siebie. Jak on wytrzymał ten szmat czasu bez tego słodkiego zapachu, bez gorącego oddechu, który czuł w tej chwili na swojej skórze. Słysząc jej słowa, wciągnął powoli powietrze do płuc i przymyknął oczy, nie odsuwając się od niej nawet o milimetr. Jednak kiedy po chwili dodała, że stęskniła się tylko odrobinę, zaśmiał się pod nosem i objął ją mocniej, przyciągając do siebie. - To w takim razie ja tęskniłem za nas dwoje - oznajmił, gładząc ją czule po plecach. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo mi Ciebie brakowało - szepnął po chwili, prostując się nieco, spoglądając w jej głębokie, lazurowe tęczówki. - Wiem, że ten wyjazd był dla Ciebie bardzo ważny... Wiem, że nie mam prawa mówić, abyś więcej na tak długo nie wyjeżdżała... Po prostu, dużo myślałem w Luizjanie. W większości o Tobie. Zazwyczaj wiedział co powiedzieć. Bardzo często w jego wypowiedziach było czuć tę pewność siebie, tak charakterystyczną dla niego. Jednak w tej chwili mówił chaotycznie. Nie umiał w ubrać w słowa to co miał w głowie i co chciał jej przekazać. A niczego tak bardzo w tej chwili nie pragnął jak tego, aby zrozumiała co ma na myśli.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Los bywał kapryśny, przewrotny. Z jednej strony trochę go unikała, pełna obaw co do ich spotkania po takim czasie, zwłaszcza że ostatnie to było to w Meksyku i jego przebieg sprawił, że nie miała przez dłuższy czas pojęcia, co z Lucasem zrobić. A z drugiej byli przecież przede wszystkim przyjaciółmi, pomijając układ i pocałunki, nie chciała go porzucać, lubiła spędzać z nim czas i doskonale wiedziała, że odkładanie tego spotkania nie przyniesie niczego dobrego. Działała impulsywnie, spontanicznie. Nie stchórzyła, dyplomatycznie zrobiła unik. Widziała go na Wielkiej Sali, jednak nie mogła się przemóc, a może po prostu nie chciała przy wszystkich do niego podejść? Skąd mogła wiedzieć, jak na siebie zareagują? Niespodziewany wyjazd i pobyt w pensjonacie sprawił, że nie potrafiła już rozdzielać gry aktorskiej w ich układzie od rzeczywistości, bo żadne z nich wtedy nie udawało. I było to bardzo mylące. Nie chciał związków, a ona poprosiła go, aby udawał jej chłopaka po to, aby mieć spokój. Musieli to skończyć, a jednocześnie nie mogła o tym zapomnieć. Czasem, gdy zamykała oczy, czuła przecież ten dreszcz na ciele, dotyk jego ust, zdawało się jej nawet, że zapach perfum. Wierzyła, że te dwa miesiące dobrze im zrobiły i będą umieć spojrzeć na wszystko trzeźwo. Naiwna. Widok Ślizgona sprawił, że zawstydzenie mieszało się ze szczerym, promiennym uśmiechem, który wywołał dołeczki w polikach oraz z szybszym biciem serca. Rozsądek jej mówił, aby spróbowała załatwić ich sprawę, doprowadzić do końca, a z jakiegoś powodu serce szeptało, żeby uciekła i nie stawiała temu czoła. To jednak nie było w stylu Alise. Była przecież odważna, pracowała ze smokami i była gotowa poświęcić temu przyszłość.. Czemu więc perspektywa rozmowy z nim wydawała się jej dziwnie przerażająca, ale i ekscytująca jednocześnie? Zacisnęła na ułamek sekundy usta oraz pięści, przesuwając błękitnymi oczyma po twarzy chłopaka, zanim podeszła do niego i przytuliła go na powitanie, obdarzając również całusem. Nie mogąc powstrzymać się przed głębszym wdechem, aby zapach skóry wymieszanej z tymi charakterystycznymi perfumami wdarł się jej do nozdrzy. - Nigdy nie przynosisz wstydu, głupku. Trochę wiary w siebie. Wybrali Cię, bo jesteś do tego doskonałym kandydatem. - odparła po kilkusekundowym milczeniu i zdziwieniu, które zdążyło przemknąć przez jej twarz. Zaraz jednak obdarzyła go kolejnym uśmiechem, zakrywając zmieszanie odgarnięciem jasnego kosmyka włosów za ucho. Miała nadzieję, że nie zarumieniła się aż tak mocno. Zamrugała kilkakrotnie, przekręcając głowę na bok. Zaskakiwał ją znów, sprawiając, że wszystkie scenariusze, które układała w głowie o przebiegu tej rozmowy i spotkania pękały, niczym mugolskie bańki mydlane. Nie brała pod uwagę słów, które wypowiadał. Nie była głupia, miała swoje domysły, a jednak wciąż niedowierzała, że ktokolwiek postawiłby na nią. Czemu więc tak brzmiał? - Wszystko w porządku? Nawiązujesz do tego tak nagle.. . Wiesz, jeśli poznałeś kogoś podczas wakacji, nie musisz się mną przejmować.. Jednak tak, pamiętam. Dlaczego? C.. Chcesz nadal kontynuować nasz układ? Odparła z nutą zawahania, nie mając pojęcia, czego się spodziewa. Czegoś, czego nie chciała usłyszeć, bała się usłyszeć? Właściwie to chyba nie chciała, żeby kogoś poznał. Sama jednak mu kazała, nie mogła mieć żadnych pretensji. Po ciele przebiegł jej dreszcz, będący objawem zdenerwowania i szybciej uderzającego w piersi serca. Nie była egoistką, nie potrafiła myśleć o sobie nawet w takich sytuacjach i chciała po prostu, żeby był szczęśliwy. Przyglądając się jego twarzy, tak znajomej i z tymi niesfornymi kosmykami włosów, które opadały mu na czoło, trudno było nie zauważyć, że coś się zmieniło. W nim, w jego postawie, jego spojrzeniu. Przełknęła bezgłośnie chłodne powietrze, milcząc chwilę i zaraz odwzajemniając spojrzenie, które jej posłał. Zapytał, musiała odpowiedzieć. Nie była dziewczyną, która kłamała. Nawet jeśli tak trudno było skupić się jej na rozmowie. Pokręciła głową na spojrzenie prefekta. Nie minęła nawet minuta od jej poprzedniej odpowiedzi, bo zwyczajnie nie chciała dać szansy jemu, żeby wytłumaczyć, o co mu chodziło. Działała tak nierozsądnie i głupio. - Nie. Pewnie tylko tak gadam. Nie porzucam ludzi Lucas, nie mogłabym was tak zostawić bez pożegnania i wytłumaczenia swoich decyzji, a zresztą bez papierka ze studiów, nie mogę złożyć wniosku o kurs na tresera smoków, a to daje mi możliwość zagłębiania smokologii i pracy bezpośrednio z nimi. - wytłumaczyła łagodnie, wzruszając delikatnie ramionami, palcami poprawiając materiał ubrania, kołyszący się leniwie na ciepłym, wciąż letnim wietrze, podobnie, jak jej włosy. Znał ją już na tyle, wiedział, że nie pozwoliłaby faktycznie, aby ktoś przez nią płakał, cierpiał lub czuł się źle. Poprawiła się na murku, bawiąc się palcami własnych dłoni. Zamknął ją w ramionach, zamknął jej usta. Nie mogła, nawet nie chciała uciec i chociaż z początku jej ciało zesztywniało, próbując bronić się przed falą ciepła, zaraz uległa, obejmując go dość pewnie i mocno, zaciskając palce na materiale jego koszuli. Miała wpółprzymknięte powieki, tkwiła z głową wygodnie ułożoną na jego ramieniu, drażniąc oddechem skórę szyi. To było przyjemne, znajome, dobre. I chociaż nie powinna tak robić, nie mogła przestać uśmiechać się pod nosem. Tęskniłaby za tym, gdyby nie wróciła. Za Moe, Lou, Maxem, Victoria też, ale za nim tęskniłaby w inny sposób. Zależało jej, doskonale o tym wiedziała już od chwili, gdy zasnął tamtej nocy w pensjonacie, a ona biła się z myślami i poczuciem winy. Zawsze źle się kończyło, gdy angażowała się emocjonalnie, a niestety, Argent robiła to szybko. Była naiwna, wierzyła w dobro i w ludzi. Nie umiała uczyć się w tym przypadku na błędach. - Hmm? - wyprostowała głowę, gdy nieco się odsunął i wyrwał ją tym samym z zamyślenia, wlepiając w nią swoje ciemnoniebieskie tęczówki. Już nawet nie zwróciła uwagi na to, jak płonęły jej policzki, jak błyszczały jej w oczy. Mogła się wypierać tyle, ile chciała i mogła walczyć z egoizmem, ale była tylko człowiekiem. Młodą kobietą, która jak każda po usłyszeniu takich słów nie wiedziała, co ma powiedzieć, co ma zrobić. Nie była łasa na komplementy, ale zwyczajnie było jej miło. Niechętnie puściła jego ubranie, przesuwając dłonią po plecach i po ramieniu, palcami drażniąc szyję, aż w końcu pogładziła jego policzek, uśmiechając się wyjątkowo delikatnie i łagodnie. - Przepraszam, że się martwiłeś i że byłeś przeze mnie trochę samotny. Też siedziałeś mi w głowie.. Szepnęła w końcu, wysuwając się nieco do przodu i przymykając oczy, aby ostatecznie musnąć jego usta i zamknąć je pocałunkiem. Jednocześnie stęsknionym, ale też w pewien sposób wypełniony obawą o to, co mogły wypowiedzieć. Nie ułatwiał jej niczego, skutecznie wprowadzał w jej życie chaos i sprawiał, że nie wiedziała, co ma zrobić. Nie postępowała racjonalnie i chociaż znała własne błędy, nie mogła się od niego oderwać, drugą dłoń przenosząc na jego szyję i przysuwając go jeszcze bliżej siebie, zębami zaczepiając o jego dolną wargę. Leniwie, powolnie, intensywnie. Pod powiekami malowały się natomiast znajome, skryte w półmroku obrazy, wywołujące szybsze bicie serca, trud w złapaniu oddechu, ciepło rozchodzące się po brzuchu i ciele. Westchnęła w jego wargi, odsuwając się nieco i przykładając mu palec do ust, przygryzła dolną wargę, leniwie unosząc powieki ku górze. Błękitne ślepia przesunęły po jego twarzy, zatrzymując się na granatowych tęczówkach, poprzecinanych jaśniejszymi żyłkami. - To nie prawda, omijam prawdę. - rzuciła cicho, gnębiona przez wyrzuty sumienia, wciąż mając w głowie echo jego słów. Jej dłoń wciąż tkwiła na jego policzku, przesuwała po nim kciukiem, okazjonalnie zaczepiając o kącik ust. - Mam jednak nadzieję, że nie znalazłeś sobie dziewczyny przez wakacje. I że myślałeś o tym, co wydarzyło się wtedy równie często, co ja. I że.. Że nie całowałeś mnie teraz jak swojej udawanej dziewczyny.. Przerwała, patrząc na niego jeszcze chwilę, zanim uciekła spojrzeniem gdzieś niżej. Oparła czoło o jego tors, przymykając oczy i obejmując go dłońmi, zaciskając palce na jego pasie. Maltretowała kilka sekund dolną wargę, zanim zdecydowała się dodać jeszcze kilka słów, które wyrywały się spomiędzy jej ust i musiały zostać wypowiedziane. Nie byłaby sobą, gdyby zachowała się inaczej. Gdyby stchórzyła. A jednocześnie pozwalanie sobie na taki egoizm było dla naiwnej Krukonki czymś nowym. - Wydaje mi się Lucas, że ja już straciłam granicę z oczu i nie jestem pewna, czy chce do niej wróci, czy mogę do niej wrócić.
Oboje mieli mętlik w głowach i tak naprawdę niejasną sytuację. Rzeczywiście ich ostatnie spotkania, zgodnie ze słowami Alise, wszystko zmieniło. Skomplikowało. Przecież oboje o tym wiedzieli, a więc dlaczego teraz się dziwili. A może to było proste tylko sami doszukiwali się nie wiadomo czego, myśląc i analizując za dużo. Prawda była taka, że gdyby byli tylko przyjaciółmi układ wcale by ich nie ruszył. Udawanie szło by im jak z płatka, a sami nie mieliby wątpliwości, że to tylko gra. Gdyby byli tylko przyjaciółmi... Nie był zupełnie świadomy tego, że Argent unikała go tego pierwszego dnia po wakacjach. Tak samo jak ona był zdezorientowany i chociaż tęsknił za jej towarzystwem, ostatecznie nie wybiegł za nią z Wielkiej Sali, a przecież widział jak ją opuszcza. Też podświadomie bał się tej rozmowy, która mogła skonfrontować pogląd każdego z nich na dalszą przyszłość ich relacji. Jednak zobaczywszy ją na moście, wygrała chęć znalezienia się blisko niej. Posłał jej w podziękowaniu jedynie uśmiech, kiedy oznajmiła, że nadaje się na funkcję prefekta, zaraz potem zastygając na moment w pozie zdziwienia. Może rzeczywiście wypalił z tym jak Filip z konopi, ale postanowił wykorzystać okazję, która się nadarzyła w trakcie jego poprzednich słów, aby jakoś konkretnie rozstrzygnęli sprawę ich układu. Był prostym facetem, który potrzebował prostych rozwiązań. A jak załatwić tego typu problem prościej niżeli pytaniem wprost? - Alise - zaczął, spostrzegając jej rumieńce, które dały mu do zrozumienia, że jest zakłopotana jego pytaniem. - Nie, nie poznałem nikogo. Ale też nie chcę dalej ciągnąć tego układu. Po prostu... w Meksyku, chyba przekroczyłem jego granice, nie uważasz? - nie wiedział czy dobrze się wyraził, ale też nie umiał tego inaczej ubrać w słowa. Bo zdecydowanie przekroczyli granice ich udawanego związku. Spoglądając jej w oczy, widział w nich niepokój. Jednak czy był on spowodowany strachem przed zakończeniem ich umowy i wejściem w prawdziwą relację czy może obawą przed wyznaniem uczuć przez Sinclaira, które mogą okazać się jednostronne, a Krukonka będzie musieć go o tym uświadomić? Odetchnął z ulgą w duchu, kiedy Alise zapewniła go, że nie byłaby w stanie zostawić studiów i swojego życia w Angli, zostając w Rumunii. To naprawdę była perspektywa, przez którą pociły mu się dłonie, a tętno gwałtownie przyśpieszało. Nawet jeśli nie on był powodem takiej a nie innej decyzji dziewczyny, cieszył się, że mimo wszystko postanowiła wrócić. - W takim razie bardzo się cieszę, że wróciłaś. - powiedział ze szczerym uśmiechem na ustach, sięgając dłonią aby poprawić za ucho kosmyk jej włosów, który zabłądził gdzieś na jej policzku przez ciepły powiew wiatru. Nie tylko ona nie mogła długo wzbraniać się przed reakcją na tę czułą pieszczotę, jaką był krótki buziak. Nigdy nie spodziewał się, że mógł zaspokoić go taki niezbyt długo trwający całus. Tyle wystarczyło, aby mógł docenić tę chwilę i to szczęście, jakie bez wątpienia ma, mogąc trzymać ją w objęciach. Zawsze dziwił się facetom, którzy mieli nawet w żartach mówili, że zamknęliby swoje kobiety w pokoju i nie wypuszczali, a w tej chwili miał ochotę właśnie to zrobić. Żeby mu już nigdy więcej nie uciekła. Ale chyba nie zamierzała, kurczowo trzymając się jego koszuli, wtulając głowę w jego ramię. Czując jej ciepły oddech na swojej szyi, uśmiechnął się do siebie, przymykając na moment powieki i gładząc ją delikatnie po włosach. Jej słowa sprawiły, że oczy zabłysły mu jak dwa świetliki. Też o nim myślała. Nie był jej obojętny. Czy ta chwila mogła być jeszcze szczęśliwsza? O tak. W momencie kiedy ich usta znów się złączyły, nie miał ochoty już nic dodawać. Był zbyt podekscytowany bym co przed chwilą usłyszał, tym jak się czuł, mając na sobie gorące usta Krukonki, które tak leniwie smakowały jego własne. Objął mocniej jej drobne ciało, czując palce zaciskające się na jego karku i tym samym pozwalając aby ich języki zaczęły walkę o dominację, w której nie chodziło o wygraną. Rozkoszując się ciepłem jej ciała, nie naprawdę nie mógł uwierzyć, że nadszedł ten dzień, w którym znowu może bezkarnie cieszyć się jej towarzystwem. Dała mu wyraźny znak, że chce mu coś powiedzieć i nie chce aby jej przy tym przerywał. A więc milczał, w ciszy słuchając jej słów, które z każdą sekundą podobały mu się coraz bardziej. Próbował nie skupiać swojej uwagi, na rozpraszającym kciuku, który od czasu do czasu gładził niebezpiecznie okolice jego ust. Mógł zatonąć w tym spojrzeniu, przepaść przez jej dotyk, odlecieć przez jej zapach i umrzeć przy dźwięku jej głosu. W końcu musiał się odezwać, pochylając się aby musnąć ustami jej czoło, zanim jeszcze uciekła od niego wzrokiem. - Nigdy nie całowałem nikogo tak jak Ciebie - odparł, biorąc jej podbródek między palce i unosząc lekko, aby znów na niego spojrzała. Uśmiechnął się łagodnie, pozwalając aby jego dłoń spoczęła nienachalnie na jej szyi. - Ja też nie chcę i nie jestem w stanie dłużej udawać. Nie, jeżeli jest coś tak autentycznego miedzy nami. Czy tylko ja to czuje? - spytał równie konkretnie co wcześniej, pełen nadziei, że jednak to nie tylko jego wrażenie. Nie potrafił jeszcze tego do końca nazwać. Nie mógł się przemóc aby określić to jakimś poważnym mianem. Ale jedno wiedział na pewno. Alise jest dla niego naprawdę bardzo ważna i nie wyobrażał sobie w tej chwili życia bez niej.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie chciała, aby ich relacja się popsuła. Nawet jeśli miałoby im nie wyjść, chciałaby mieć go obok nawet w formie przyjaciela. Spędzanie czasu z Lucasem zawsze wywoływało u niej uśmiech, umiał ją zaskakiwać i jednocześnie rozbawić, a do tego był wyjątkowo słodkim chłopakiem — jak na Ślizgona. Wyrywał się poza plakietki, które mieszkańcy domu węża mieli przypisane. Meksyk sprawił, że wszystko się skomplikowało, a ona nie miała pojęcia, co z tym zrobić. Łatwiej było doradzać innym niż samej siebie. I pewnie ten strach, obawa przed nieznanym były powodem, dla którego dziś go unikała, nie mając pojęcia, co może wywiązać się z konfrontacji. Lustrowała go zaciekawionym i trochę też stęsknionym spojrzeniem. Przez chwilę utkwione było w odznace, która mu się zwyczajnie należała, zaraz jednak skupiając się na jego twarzy. Z pewnością ten rok szkolny będzie dla Sinclaira wyzwaniem. Pogodzenie obowiązków prefekta, członka drużyny szkolnej, a także obecność na lekcjach oraz kółkach i jeszcze posiadanie życia towarzyskiego — wszystko to będzie wymagało organizacji, ale Ali wiedziała, że sobie poradzi. Dlatego też szczerze mu pogratulowała, cieszyła się jego sukcesem. Pasowało mu miejsce, w którym się znalazł. Uśmiechnęła się łagodnie, na chwilę tonąc w ciemnoniebieskich tęczówkach, przekręcając nieco głowę na dźwięk własnego imienia. Faktycznie, rumieńca na poliku wcale nie zauważyła, tkwiąc w błogiej nieświadomości na temat odcienia własnych polików. Zaskoczył ją nagłymi słowami, przyprawił o gęsią skórkę i przyśpieszone bicie serca, jednak nie musiało to być coś złego, wręcz przeciwnie. Nawet jeśli nie była pewna, jak odpowiedzieć i interpretować do końca słowa, zrobiło się jej w środku cieplej. Przełknęła bezgłośnie ślinę, zaciskając usta i kiwając głową w zrozumieniu. Oczywiście, że nie chciał. Jak mogliby dalej udawać po tym, co się stało? Po tym, co nie było kłamstwem i po momencie, w którym jasnowłosa byłaby skłonna iść na całość, zwyczajnie tonąc w jego objęciach i pocałunkach. Słodko-gorzkie myśli przemknęły po jej głowie, a jednak wciąż się uśmiechała. - Nie Ty jeden przekroczyłeś granice, byłam tam z Tobą. Masz rację, nie możemy tego ciągnąć.. To nie byłoby uczciwe wobec nas samych.. Właściwie w pierwszej chwili pomyślała, że chce, aby zostali przyjaciółmi i zamierzała to uszanować, nawet jeśli towarzyszyło temu to nieprzyjemne uczucie rozczarowania. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić wyznania, które jemu mogło chodzić po głowie, a tym bardziej odrzucenia. Rumunia była cudowna, ale rzucenie wszystkiego i bieg po spełnienie własnych marzeń było dla niej zbyt dużym egoizmem. Nie umiała ani tym bardziej nie chciałaby sobie na niego pozwalać. To był dobry wyjazd. Wiele sobie ułożyła w głowie, przemyślała, miała nawet wrażenie, że lepiej zrozumiała zarówno siebie, a, jak i swoją miłość do smoków. Na jego uśmiech zmiękła jeszcze bardziej, czując, jak fala ciepła rozchodzi się po ciele i sprawia, że mocne uderzenie w klatce piersiowej wstrząsnęło nią od środka. Odwzajemniła uśmiech. - Ja też Lucas, ja też.. - westchnęła z nutą ulgi w głosie, widocznie na jego reakcję i mimowolnie przysunęła policzek do jego dłoni, gdy zgarniał kosmyk włosów za ucho. Teraz było z tym prościej, gdy złote fale nie były tak długie, kończąc się na wysokości ramion, a nie w połowie pleców. Poprawiła się na murku, otoczona znajomym zapachem i szerokimi ramionami, przesuwając palcami po jego rękach, talii, karku. Zupełnie jakby upewniała się, że faktycznie tu stał, zapominając o wcześniejszej rozmowie o końcu układu i swoich obawach. Miał miękkie usta, smakujące tak samo, jak zapamiętała z Meksyku. Ucałowała go mocniej, intensywniej wpijając się w wargi i zasysając dolną z nich, zacisnęła palce na jego koszuli. Skoro ją prowokował, po co miała się powstrzymywać? Zachęcał ją, pewne trzymał, nie dając szansy, ani też perspektywy ucieczki. Nawet jeśli powinna być rozsądna, nie chciała i nie mogła, ciesząc się spotkaniem po prawie dziewięciu tygodniach z chłopakiem, którego zwyczajnie lubiła. Była wciąż nastolatką, trudno było oczekiwać od dziewcząt w jej wieku właściwej postawy lub decyzji. Młodość była od popełnia błędów, od bycia głupią gęsią, jak to kiedyś z Vicotirą stwierdziły. I była gotowa ryzykować tak długo, jak mogła go mieć dla siebie, chociaż na chwilkę. Przytuliła go mocno, wtulając twarz w szyję i nawet chciała coś powiedzieć, ale żadne słowo nie chciało przerwać ciszy. Zupełnie tak, jakby magia miała przestać działać i razem z kolejnym powiewem wiatru, który kołysał ich włosami oraz ubraniami, wszystko miało się skończyć. A Argent zwyczajnie tego nie chciała. Pocałunek był ucieczką, próbą powstrzymania go od odpowiedzi i kontynuowania tematu. Wbrew pozorom, całej tej kaskady śmiałości i pewności siebie, która Krukonkę otaczała, nie była dobra w wyznaniach tego typu. Łatwiej było jej pokazywać wszystko poprzez czyny, a nie przekazywać słowami, których tak często jej brakowało. Bo niby jakich miała użyć tak, aby oddały to, co działo się w jej wnętrzu? Palcami zmierzwiła mu włosy, wcześniej paznokciem zarysowując kark i zwyczajnie ulegając po chwili pocałunku, dając mu przejąć dowodzenie, wolną rękę. I pewnie trwałoby to długo, gdy niepaląca część nawiązania do początku ich rozmowy, tego pytania o kogoś i o ten układ. Paliło ją w środku, nie dawało jej to spokoju. Chciała, aby zrozumiał i aby wiedział, że zachowywała się tak nie dlatego, że była jakąś łatwą, głupią niewiastą, tylko zwyczajnie jej zależało. A może już się domyślał? Zebrała się w sobie, sztywniejąc nieco i odsuwając się, aby spojrzeć w błyszczące oczy Lucasa. Granatowe tęczówki poprzecinane żyłkami wpatrywały się w nią z jakąś ciekawością, ale też zniecierpliwieniem. Złapała oddech, dodając sobie odwagi, ostatecznie używając tych nieszczęsnych słów. Może nieco pokracznie, ale czy nie pokazała mu już wiele za pomocą czynów? Rozumiał? Dla uspokojenia gładziła jego policzek, czując, jak wyraźny i silny zwykle głos zmienia się w onieśmielony szept, potęgujący tylko jej zdenerwowanie. Wciąż trzymał ją mocno w objęciach, wciąż blisko, a Alise uznała to za dobry znak. - Tego akurat nie możesz stwierdzić.. - odparła automatycznie, trochę z zadziornością na jego słowa, mrużąc oczy od buziaka w czoło. Może w ten sposób chciała rozładować zgromadzone w środku napięcie. Nie dał jej uciec, układając palce na jej brodzie i unosząc ją do góry, zmuszając do obdarzenia go spojrzeniem. Typowo dziewczęcym i romantycznym, odrobinę zdenerwowanym i rozkojarzonym. Przez chwilę znów się spięła, gdy negatywny szept przedarł się przez jej głowę, tworząc w niej scenariusz, gdzie Sinclair okazywał się wrednym Ślizgonem, jednak łagodny uśmiech na jego ustach sprawił, że z szybko to uciszyła. Zsunęła dłonie na jego talie, zamykając go w objęciu, przesuwając się nieco do przodu i tym samym poniekąd obejmując go nogami, bo stał pomiędzy nimi. Wyprostowała się, opierając swoje czoło o jego, przymykając oczy. Trudno było przestać się uśmiechać, gdy echo jego słów odbijało się w głowie znacznie głośniej, niż wcześniejsze obawy, przynosząc dreszcz podekscytowania. - Wiesz przecież, znasz na to odpowiedź. Nie wiem, w którym momencie właściwie ja przestałam udawać, ale tamten wieczór był tą chwilą, która mi uświadomiła, że na wcześniejszych, tych sztucznych zasadach nie powinniśmy brnąć dalej w ten układ. W tę relację. Nie w ten sposób. Nie na kłamstwach. Zaczęła w odpowiedzi, starając się opanować emocje oraz szczęście, które dominowało obecnie całe jej życie, zamykając ją w trwającym momencie. Ulżyło ją, że całował ją naprawdę. Że wtedy był sobą i robił to, co robił dlatego, że chciał i był tego ciekaw, a nie dlatego, że była zwykłą koleżanką od zabawy na korytarzu. Czymś mało ważnym, niezobowiązującym. Bała się prawie całe wakacje, że to, co wtedy wybuchło, było jednostronne, tląc się dalej w jednym z nich, a w drugim pozostawiając żar. Uniosła powieki, odsuwając nieco głowę i patrząc mu w oczy, spoważniała nieco. Niezbyt wyszło, bo w policzkach wciąż pojawiały się dołeczki od uśmiechu. - Lucas, jeśli... Jeśli chciałbyś spróbować, to zróbmy to tak, jak należy.
Uważał, że znajomość z Alise wiele go nauczyła. Przede wszystkim tego, że nie powinien iść za tłumem i na podstawie tego co robili inni decydować co jest dobre a co nie koniecznie. Naprawdę, zanim zaczął przyjaźnić się z Krukonką, wiele zależało od jego otoczenia. A przecież nie był już tym głupim czternastolatkiem, dla którego koledzy byli całym światem i to co powiedzieli było święte. Ale tak się nauczył. Stawał się podobny do swojego ojca, co było zupełną hipokryzją, bo zawsze nie cierpiał u mężczyzny tego, że był podatny na wpływy innych. A gdyby nie Argent z pewnością Lu stałby się takim sam. Swoją osobą i zachowaniem dziewczyna uświadomiła mu, że może polegać na własnych decyzjach i przede wszystkim może również poświęcać się innym ludziom. Owszem, nigdy nie był stereotypowym Ślizgonem, jednak przez ostatnie kilka miesięcy starał się zauważać potrzeby innych, a nie tylko swoje. Może to między innymi dlatego, że Alina miała odwrotnie i dbając o innych, zapominała zupełnie o sobie, dlatego ktoś musiał zająć się nią. Wciąż miał w pamięci tę noc w Meksyku, kiedy to oboje dali się ponieść klimatowi "randki", nowego miejsca i beztroski. Nawet jeśli były to tylko pocałunki (choć dla niego aż tego rodzaju pocałunki, pełne autentyczności, pasji i uniesienia) to miał świadomość, że zatracenie się w ich przypadku przyszło im całkiem łatwo. Gdyby nie słowa Alise, które go nieco otrzeźwiły i sprowadziły na ziemię, mógłby pluć sobie w twarz za to, że postąpił tak pochopnie i zabrał jej coś, czego nie mógłby jej już zwrócić. A mimo wszystko nie chciał tego w momencie, kiedy łączyła ich jeszcze głupia umowa. Byłoby to zdecydowanie sto razy bardziej zagmatwane niż jest teraz. - Tak, poniosło nas oboje. - podsumował, niepewnie skinąwszy głową, spoglądając na nią. Przez chwilę zapadła cisza, przez co mógł trochę pozbierać myśli, które co chwile bombardowały jego umysł. Niby dostał odpowiedź, niby rozmawiali, zgadzali się, ale dlaczego ciągle nie czuł się pewnie? Dlatego dalej czuł się jakby dalej nie byli "określeni i szczerzy przed sobą? Nadal wydawało mu się, że to głupie udawanie weszło im w krew i nie mogli się tego wyzbyć. Kiedy rozmowa płynęła dalej i zeszła na temat wolontariatu dziewczyny oraz tego, że przez chwilę zastanawiała się czy nie zostać tam na stałe, był to dla Sinclaira trudny temat. Na szczęście, uspokojony zapewnieniami Argent, że nie rzuciłaby studiów i koniec końców nie została tam, mógł odetchnąć z ulgą. Niby to jej decyzja i nie powinien mieć nic do tego, ale stres, który towarzyszył chłopakowi przy tej rozmowie o czymś świadczył. Aż wreszcie zniknął. On i wszystkie negatywne, nieprzyjemne uczucia odeszły w niepamięć, kiedy przez kilka krótkich i ulotnych chwil skupił się tylko i wyłącznie na niej. Na nieco przyspieszonym oddechu, gorących wargach i czułym dotyku, który jak zawsze go uspokajał i wprowadzał w błogi stan. Nie potrzeba mu nic więcej. Teraz kiedy wreszcie miał ją przy sobie, nie chciał wypuścić ją z objęć, aby znowu mu nie uciekła. Nawet jeśli miała odsunąć się tylko o kilka centymetrów. To i tak dla niego o te kilka centymetrów za dużo. Uwielbiał, kiedy się z nim droczyła, zaczepnie pociągając dolną wargę, lekko przyciągając go do siebie za materiał koszuli. Owszem, byli nastolatkami, którzy jeszcze nie do końca wiedzieli czego chcą, jednak na tę chwilę chyba jasno sobie okazywali to co w tym momencie jest dla nich najważniejsze. Nie można było w nieskończoność uciekać od odpowiedzi. Prawda była taka, że jeśli nie powie się czegoś wprost, tworzą się niejasne sytuacje, niedopowiedzenia, a potem zaczyna się rozmyślanie, powątpiewanie. Po co im to było? Chyba chcieli wiedzieć na czym stoją. Tak jak kilka tygodni temu Alise konkretnie powiedziała mu czego oczekuje od ich relacji "na pokaz" tak teraz powinni sobie dokładnie powiedzieć jak widzą ją po "uwolnieniu" od układu. Jednak wiadomo, trudno było ubrać w słowa uczucia i sam miał z tym problem. Ale na tyle na ile był w stanie chciał powiedzieć jej jak się czuł. Jak czuje się przy niej. - Dlaczego Ty ciągle wątpisz w moje słowa? - zapytał, bez cienia pretensji, jednak z wyraźną ciekawością w głosie. Podważała to co mówił, a przecież nie siedziała w jego głowie. Dlaczego po prostu nie mogła mu uwierzyć? Pokręcił tylko lekko głową, jakby nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie, po czym napotkawszy jej spojrzenie posłał jej ciepły uśmiech, który poszerzył się, kiedy oplotła go nogami, krzyżując je z tyłu na jego biodrach. Słuchając jej słów, nie miał już żadnych wątpliwości, że myślą tak samo. Przytulił ją mocniej do siebie, próbując powstrzymać dziecinny wyszczerz jaki cisnął mu się na usta. Dokładnie tego pragnął. Zero układów. Zero kłamstw. - Już wszystko wiem. Tyle mi wystarczy. - odparł, przymykając na chwilę powieki i wsłuchując się w miarowe bicie jej serca, które mógł wyczuć na swojej klatce piersiowej. Kiedy podniosła głowę, napotkał jej spojrzenie i tuż po tym co powiedziała wziął głęboki oddech, po czym uśmiechnął się łagodnie. - Ja teraz nie widzę innego wyjścia. Chcę z Tobą spróbować "tak jak należy" - oznajmił, kładąc nacisk na ostatnie słowa, cytując te wypowiedziane przed chwilą przez nią. Na moment zawiesił się zupełnie, wbijając wzrok w jej błękitne tęczówki i z tym podekscytowanym uśmiechem, który wyrażał jak bardzo jest w tej chwili szczęśliwy pochylił się aby potrzeć czubkiem swojego nosa, koniuszek jej. - To teraz przyznaj się, że te korki z eliksirów były tylko metodą na podryw. Jak widać skuteczną - zażartował, a w jego spojrzeniu można było dostrzec świetliki rozbawienia. Chwycił ją mocniej z tyłu i przysuwając się bardziej do murku, na którym siedziała dziewczyna, podniósł ją z zamiarem ostawienia bezpiecznie na kamienny pomost. Jednak zanim to zrobił, zaśmiał się łobuzersko i okręcił się wraz z nią dookoła, dopiero wtedy pozwalając jej stanąć na własnych stopach. Ale nie wypuścił ją z objęć. - Czy ja Ci już mówiłem, że prześlicznie wyglądasz? Czy z tego wszystkiego zapomniałem?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Przeceniał ją jak zwykle. Wszystko to miał w sobie, tylko zwyczajnie nie trafił na właściwą drogę wcześniej, przez co bezinteresowność i indywidualizm przyćmiła nieco chęć popularności. Nie był złym chłopakiem, nie był nawet typowym Ślizgonem i chociaż nigdy nie powiedziałaby mu tego wprost, widziała go równie dobrze w błękitnych barwach Roweny. Patrząc z perspektywy, która chodziła po głowie brunetowi, trudno było zaprzeczyć temu, że się dobrali. Ona miała obsesję na stawianie innych ponad siebie, a on miał wprawę nad opieką nad kimś, na kim mu zależało. To była ta słodka strona, której wiele osób wciąż u niego nie znała, a którą widziała przy każdym spojrzeniu w stronę Sophie, dla której zrobiłby wszystko. I trochę też w spojrzeniu na nią. Głupie korepetycje z eliksirów, a pociągnęły za sobą tak nieprzewidywalną dla niej serię zdarzeń. Bo przez myśl by Alisie nie przeszło, że będzie w stanie udawać dziewczynę kogokolwiek, a co dopiero zachowywać się tak, jak zachowywała w Meksyku. Z perspektywy czasu dopiero doceniła to, co zrobił i jak się zachował, co poniekąd było silnym impulsem, który uświadomił jej to, że zwyczajnie jej na nim zależało. Nie było nic złego w pójściu za emocjami i oddaniu się chwili, tak młodzież robiła zawsze i robić będzie do końca świata, ale faktycznie, nie była chyba aż tak lekkomyślna. Nie sądziła, że żałowałaby czegokolwiek, jednak w gdybaniu zawsze tańczyła nuta obawy. Już nie chodziło o to, że zawsze byłby dla niej w ten sposób ważny, ale o to, że ich umowa by się skończyła, a ona nie umiałaby sobie tego rozdzielić. Mogłaby mieć pretensje. Nie była taka dobra, jak sądził, a przynajmniej tak sądziła. Była tylko człowiekiem. W tamtej chwili nie miało to jednak znaczenia. Nic nie miało poza tym, żeby trzymał ją w ramionach i żeby tracili oddech, wymieniając się pocałunkami. - Mhmm... Trochę tak, trochę nie. Czasem są takie chwile, które mają tyle magii, że nawet nie warto usprawiedliwiać swojego egoizmu. - stwierdziła dyplomatycznie, szukając odpowiednich słów. Bo to nie było przecież tylko poniesienie niczym z obcą osobą poznaną w barze dzień wcześniej. To było długo kumulowane napięcie, splot wydarzeń zacieśniający sznur na nadgarstkach, który pchał ich do siebie. Nie był to przypadek. To była dziwna cisza, dość ciężka, a nie orzeźwiająca i pozwalająca odzyskać komfort umysłu. Nie chciała pozwolić jednak, aby trwała dłużej. Skoro już zaczęli rozmawiać, poruszając trudne tematy, trzeba było to kontynuować, niezależnie od obaw czy nadziei, które temu towarzyszyły. Nie sądziła, że tak przeżywał niewinne słowa o wyjeździe do Rumunii na stałe, bo gdyby wiedziała to z pewnością, nie ujęłaby tego w ten sposób. Nie była niezdecydowanym tchórzem. Umiała sięgnąć po to, czego chciała, chociaż znacznie trudniej było jej ubierać to w słowa. Tych zawsze brakowało. Była dziewczyną czynu, chcąc jak najwięcej przekazać mu w drobnych gestach, pojedynczym dotyku dłoni. Dość pewnie i bezkarnie przesuwała palcami po jego ramionach, karku czy plecach. Może wiele brakowało do zachowań dorosłej i dojrzałej kobiety, jednak wszystko robiła szczerze. Wiedział, że nie kłamała, nawet jeśli używane przez nią słowa mogły być dziwne lub niejasne. Nie całowałaby go tak czule i łapczywie zarazem, gdyby udawała. Nie umiała takich rzeczy udawać, nigdy też nie zaprzeczała temu, że nawet jako przyjaciele, zwyczajnie lubiła wchodzić z nim w kontakt fizyczny, chociaż z początku targały nią wyrzuty sumienia, że odbiera mu szansę na szczęśliwe zakończenie. Wbiła w niego spojrzenie wciąż zarumieniona, szukając czegokolwiek na jego twarzy i w jego granatowych tęczówkach. Jakichś wskazówek. Miała nadzieję, że świszczący na moście wiatr wyciszał uderzenia w klatce piersiowej, przez które krew ciepłą falą rozchodziła się po jej ciele znacznie szybciej, niż zwykle. Łatwiej było mówić takie rzeczy w ramach układu, niż słowami wyrazić to, co naprawdę czaiło się w głowie, czy w sercu. Na jego słowa wzruszyła delikatnie ramionami, pozwalając sobie na krótki uśmiech. - Bo jesteś dla mnie za dobry. Nie było w tym żalu, nie było w tym żadnego poczucia winy czy innej emocji, zwykłe stwierdzenie faktu, jej zdaniem najbardziej oczywistego na świecie. Po serii porażek trudno było jej uwierzyć w cokolwiek pozytywnego związanego z romansem w jej życiu, nawet jeśli znów chciała zaryzykować i się otworzyć. Zamierzała oczywiście spróbować, ale przetworzenie dzisiejszego spotkania, a tym bardziej uwierzenie w jego przebieg — widocznie musiało zająć jej dłuższą chwilę. Broniła się trochę intuicyjnie, bardzo bezsensownie. Uśmiechnął się jednak, co znów odwróciło jej uwagę. - Dobrze czytasz między wierszami, co Sinclair? Rzuciła pół żartem, pół serio, pozwalając sobie na cichszy ton głosu. Był bystry na tyle, żeby wiedzieć o tym wcześniej, a jednocześnie ostrożny w sposób, który wymagał od niej zachęcenie jej do tego, aby powiedziała wprost o tym, co jej chodziło po głowie. Przymknęła na chwilę oczy, kręcąc delikatnie głową na tego przebiegłego węża, a jednocześnie wtulając się w jego szyję, westchnęła głośniej z jakąś dosłyszalną ulgą. Zupełnie tak, jakby wszystko miało być już dobrze. Brak kłamstw był podstawą do zdrowej relacji, niezależnie w którym kierunku wiodła i szczerze wierzyła, że właśnie ich będzie opierała się na zaufaniu oraz szczerości. Musiała jednak paść kropka nad przysłowiowym "i" i tylko dlatego odsunęła głowę. - A więc jesteśmy.. No wiesz, tak serio serio? - dopytała jeszcze, przygryzając na chwilę dolną wargę w dość nieudanej próbie stłumienia uśmiechu, który cisnął się jej na usta. Zmrużyła oczy, gdy przetarł nosem po jej nosie. - No tak, wydało się. - westchnęła teatralnie, unosząc powieki na jego słowa i parskając z rozbawieniem, przesunęła dłoń w jego włosy, mierzwiąc je pieszczotliwie. - Śniłeś mi się po nocach i nie mogłam znieść myśli, że mógłbyś mieć inną dziewczynę, niż ja. Więc uknułam to wszystko, razem z tym mlekiem, które kupiłeś na obchodach celtyckiej nocy. Taka jestem wyrachowana. Zakończyła swoje wyznanie krótkim przymknięciem powiek, że niby było jej z tym źle i przykro. Wcale nie było i nie do końca sprawa tak wyglądała, chociaż doskonale kojarzyła bruneta ze Slytherinu, zanim skontaktowała się z nim w sprawie tych nieszczęsnych eliksirów. A może teraz powinny być jej ulubionym przedmiotem? Nie mogąc się powstrzymać, ukradła mu krótkiego całusa, zaciskając mocniej ramiona oraz nogi dookoła jego ciała, gdy postanowił pozbawić ją siedziska i odstawić chłodny kamień mostu. Lub zrobić coś innego. Przymknęła oczy, czując, jak się kręcą, niczym w tańcu. Pozwoliła, aby robił to, na co miał ochotę, ignorując wpadające na twarz włosy czy wirujący materiał spódnicy. Trudno było powstrzymać jej śmiech, a tęczówki błyszczały równie mocno, co spojrzenie Lucasa. Gdy poczuła pod stopami grunt, przesunęła dłoń niżej, obejmując go w pasie, a drugą ręką poprawiła mundurek, ostatecznie zgarniając kosmyk włosów za ucho. - Hmmmm, chyba nie wspomniałeś.. Myślałam, że wolisz dłuższe włosy, ale niestety, wypadki nawet je spotykają. - rzuciła z rozbawieniem, nieco zdziwiona. Nie odsunęła się jednak od niego, zamiast tego łapiąc jego dłoń i splątując ich palce ze sobą, wspięła się na palce, kradnąc mu kolejnego całusa, a następnie cofając się nieco, zwiększyła dystans między nimi z zaczepnym wyrazem twarzy. - Trudno mi się powstrzymać, karmelku. Będziesz bezpieczniejszy na odległość. Rzuciła beztrosko, robiąc kilka kroków w stronę zejścia z mostu i ciągnąc go za sobą. Zaraz jednak westchnęła ciężko, zmieniając zdanie i obracając się gwałtownie, znalazła się znów przy nim, całując go nieco dłużej, zanim skwitowała swoje zachowanie krótko i z rozbawieniem. - Albo nie?
On chyba zawsze będzie uważał, że to dzięki Alinie stał się lepszą wersją siebie. Takie miał zdanie i już. Nie zmusi go, aby myślał inaczej. A wszystko zaczęło się od tego, że uwierzyła w niego, uwierzyła, że nie jest typowym wychowankiem Domu Węża i postanowiła popatrzeć na niego jak na człowieka, bez żadnych uprzedzeń. Naprawdę to doceniał. I oczywiście, że patrzył na nią podobnie jak na Soph (chociaż nie w takim kontekście, o jaki ona go posądzała w Meksyku!). Zawsze czuł silną potrzebę dbania o kogoś i próbował wylać na przyrodnią siostrę całą troskę, która się w nim zbierała przez te wszystkie lata, kiedy nie otrzymywał zbyt wiele rodzicielskiej miłości od ojca. Przez długi czas mieli z Zośką tylko siebie, wiec nauczyli się we dwójkę troszczyć o siebie nawzajem. A kiedy w jego życiu pojawiła się Alise, mógł trochę tych uczuć nagromadzonych przez lata oddać jej. Krukonka uważała, że był dla niej za dobry, a co miała powiedzieć Sinclairówna, która przez tyle lat musiała wytrzymywać jego nadopiekuńczość i braterską zazdrość? Alina i tak była w dobrej pozycji, bo od pewnego czasu mogła z nim robić co chciała, za to siostrę już dawno przejrzał i nie dawał tak łatwo sobą kierować jak dawniej. Więc niech Argent korzysta póki może (mieć nad nim swego rodzaju kontrolę). Trochę inaczej postrzegał wydarzenia sprzed wakacji. Chyba nie był w takim razie przeciętnym nastolatkiem, skoro uważał, że nie powinni działać pod wpływem impulsu, jeśli w grę wchodziły pierwsze fizyczne uniesienia kogoś tak ważnego dla niego, jak Alina. Uważał, że spędzenie z nią nocy wtedy, w Meksyku mogło być wielkim błędem przede wszystkim dla niej. Nie sądził, że nie wiedziała co dla niej jest dobre, a co nie. Nie w tym rzecz. Po prostu, jego zdaniem, nie miał prawa wtedy podsycać ją do tego, aby poszła z nim do łóżka. A zrobił to. Doprowadził do takiej sytuacji, że zgodziłaby się chyba na wszystko i nie był z tego dumny. Nigdy nie chciał, aby ktoś był pod jakimś przymusem. Nawet chwilowym. A oni byli w bardzo niestabilnej sytuacji, dlatego zwyczajnie nie wolno mu było "wykorzystać sytuacji", bo plułby sobie potem w twarz. Nie był pewny w tamtym momencie czy to co się dzieje jest nadal częścią ich układu czy nie, dlatego wolał spasować. - Ty? Ty mówisz o pochwalaniu własnego egoizmu? - spytał z udawanym niedowierzaniem, śmiejąc się melodyjnie ze wzrokiem wbitym w dziewczynę. - A tak serio. Zgadzam się, że takie chwile zdarzają się na tyle rzadko, że trzeba je docenić... było nam naprawdę cudownie, ale nie chciałem... wiesz, przesadzić. - uparł się aby wrócić w tej rozmowie do tego, co wtedy tak "brutalnie" zakończył, bo przecież dziewczyna tak samo jak on, chciała wtedy więcej, ale zdecydował za nich oboje i zmusił się do tego, aby postąpić jak facet a nie jak szczeniak, który dąży tylko do jednego. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Myślę, że ta "magia" zdarzy się nam jeszcze nie raz - po tych słowach uśmiechnął się i pocałował ją krótko w usta, próbując przywyknąć do ciszy, która między nimi na moment zapadła. Nawet milczeć z nią uwielbiał. To prawda, sposób w jaki okazywali sobie bliskość, nawet w tym okresie ich znajomości, kiedy oszukiwali się, że są tylko przyjaciółmi był równie elektryzujący co w tej chwili. Zarówno wtedy jak i teraz Lucas nie mógł nadziwić się jak to jest, że znał już na tyle jej dotyk, że mógłby rozpoznać go z opaską na oczach, a sprawiał on ciągle, że miał ciarki na plecach. Przyjemne dreszcze, które mrowiły jego ciało za każdym razem, kiedy opuszki palców dziewczyny stykały się z jego skórą były dla niego niczym kolejna, nowa przygoda. Ekscytująca, tajemnicza, porywająca. Delikatność a z drugiej strony stanowczość, jaką wykazywała się Alise przy każdej okazji, kiedy go dotykała sprawiała, że pragnął więcej i więcej. Już nawet nie zwracał uwagi na dudnienie oszalałej pompy w jego klatce piersiowej, która za każdym razem reagowała na Argent tak samo. To dlatego mówiło się, że oddajesz komuś serce. Bo to serce potem rozpoznaje tę osobę i rozdygotane "cieszy się" na obecność tej osoby. Już nawet puścił mimo uszu jej słowa dotyczące tego jaki to "za dobry" miał dla niej być. On "za dobry"? A czym on sobie zasłużył w tej chwili na to szczęście, które wylewało się w tej chwili z niego uszami? - Po prostu, po Twoich słowach stwierdzam, że myślimy tak samo - odparł z uśmiechem, przygarniając ją do siebie, kiedy wtuliła się w jego szyję. Tak, teraz już wszystko będzie "na prawdę". I z jednej strony nie posiadał się z tego powodu z radości, a z drugiej rodziła się w nim obawa, dotycząca tego czy aby podoła tej poważnej relacji. W końcu po raz pierwszy w życiu chciał zaryzykować i zaufać dziewczynie, oddać jej swoje uczucia. I wcale nie było tak, ze zapomniał o tym strachu, który ciągle gdzieś tam się w nim chował, że to nadal kobieta i nadal może postąpić tak paskudnie jak ta która go urodziła. Jednak mają świadomość, że jest to właśnie Alise, czuł się dość spokojny. Wierzył w jej uczucia, które przed chwilą przed nim odkryła i wiedział, że były szczere. Jeśli będzie cały czas się bał i wyprzedzał fakty - nie dojdzie nigdzie. Musi po prostu jej zaufać. A ona jemu. Na tym to polega. - Tak, "serio serio" - potwierdził rozbawiony i równie rozpromieniony co ona. W końcu jakby zapieczętowali ich prawdziwy związek. Hurra! Sukces. - Ah, wiedziałem, że to mleko to nie przypadek! - ożywił się, zaraz po tym jak zmierzwiła jego włosy, na co zareagował śmiechem - Moja cwana lisica... - mruknął pieszczotliwie, chowając twarz z szerokim uśmiechem w jej włosach i przymykając oczy. Kiedy podniósł ją z miejsca i postanowił tanecznie obrócić, wiedział, że jej się spodoba ten ruch. Tak beztroska była tylko JEGO Alina, która w tej chwili zarzucała mu, że podobały mu się tylko jej dłuższe włosy, od tych które nosiła w tej chwili. Zrobił urażoną minę, po czym dał jej lekkiego pstryczka w nos. - Hej, ten wypadek akurat mi się bardzo podoba. Zresztą lubię Cię zarówno z dłuższych, jak i krótszych włosach. Tu nie ma reguły, kochanie - oznajmił, po czym spojrzał na ich złączone ze sobą ściśle palce i wyszczerzył zęby w uśmiechu, zanim jeszcze mógł, bo po chwili Alise uraczyła go kolejnym buziakiem. - Coo? Jaka odległość? Wytrzymałem bez Ciebie dwa miesiące, czego Ty jeszcze ode mnie wymagasz? - spytał z udawaną pretensją w głosie, jednocześnie robiąc krok w jej kierunku. Dokładnie w tym momencie, kiedy Krukonka zmieniła zdanie i odwróciła się z powrotem do niego. Zbliżył się do niej i przylgnął, oplatając ją na powrót ramionami, trzymając mocno, ale nie miała szansy znów mu uciec i jednocześnie napawając się słodkim pocałunkiem, pojedynczymi, gorącymi muśnięciami ust, które coraz bardziej kręciły mu w głowie. Zapomniał jak to jest, kiedy ta dziewczyna mąci mu w głowie swoją osobą. Zamruczał, wprost do jej ust, wciągając do nozdrzy subtelny zapach jej perfum. Zanim jednak odsunął się od jej ust, przejechał koniuszkiem języka po jej górnej wardze, otulając jej policzek ciepłym oddechem. - Nawet nie wiesz jak trudno mi jest się powstrzymać... aby Cię nie zjeść! Taka jesteś słodka. - zarzucił banalnym tekstem, całkiem tego świadomy, zaśmiał się, po czym szczęknął zębami, jakby chciał złapać miedzy nie jej usta. Zamiast tego po chwili zaczepnie je liznął.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
- Brzmi nieprawdopodobnie, co? - zauważyła z rozbawieniem, nie kryjąc nawet czerwonej plamy, która pojawiła się jej na policzkach. Przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, na dłużej zatrzymując się na ciemnoniebieskich oczach, trudno było jej powstrzymać uśmiech. I chociaż wcześniej tak go unikała, wiele razy odtwarzała w głowie możliwy scenariusz ich spotkania, okazało się, że to wszystko mogło być tylko przezornością i rzeczywistość nie była tak zła. Gdyby tylko wiedziała, jak beznadziejne myśli przesuwały się po głowie Lucasa jeszcze chwilę wcześniej, pacnęłaby go z pewnością. Rozumiała dopiero teraz, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej i szanowała jego decyzję, chociaż gdyby wszystko tamtego wieczora poszłaby inaczej, nie miałaby do niego pretensji. Do niczego jej nie zmuszał, sama w to brnęła i nie uważała, że mogłoby to wpłynąć negatywnie na nią i jej sposób myślenia. Inaczej natomiast mogło być z ich relacją, bo tego przewidzieć nigdy nie mogła. Korepetytor od eliksirów szybko zmieniał swoje posady w jej życiu. - Nie zdarzy się taka sama. Może być już teraz tylko lepsza, bardziej świadoma? Tak mi się zdaje.. Jak mogłabym mieć Ci za złe? Prawdziwy z Ciebie gentleman, że nie wykorzystałeś sytuacji. Nie dodała głośno, że wtedy była trochę zła i może obrażona, zostawiając to jako podszept własnych myśli. Przymknęła oczy, czując wciąż na wargach dotyk jego ust i ten krótki, gorący oddech, który omiótł jej własne. A był to przecież zwykły całus! Jak mógł dawać tyle radości? Nie pasował na Ślizgona. Miał w sobie zdecydowanie więcej finezji, więcej czułości i chęci pomocy innym, niż typowy wąż z lochu. Nie zauważyła też, żeby oceniał ludzi przez pryzmat rodzinny. Nie pamiętała nawet, żeby był chłopakiem specjalnie wrednym, raczej cieszącym się sympatią. Westchnęła z jakimś wewnętrznym zadowoleniem, nie powstrzymując nawet zaciekawienia tym, co jeszcze w sobie Sinclair ukrywał. I najzabawniejsze było to, że chociaż chciała unikać pierwotnie związków do końca studiów, bo tylko je psuła (wcale nie winiła Boyda czy Elijah, tylko siebie), to z nim mogła zaryzykować jeszcze ten raz. Umieli się dobrze bawić, żadne z nich nie zamierzało zmieniać szkoły i miał w sobie te magiczną nutę romantyzmu. Owszem, był nazbyt ambitny i lubił naukę, ale to akurat ceniła i chciała go wspierać, nie robiąc wyrzutów o brak czasu. Sama przecież ambitnie podchodziła do smokologii, brała dodatkowe dyżury w klinice. Nie wyobrażała sobie być z kimś i jednocześnie wymagać, aby dwa czasem odmienne światy scaliły się w jeden, zapominając o własnej przestrzeni o marzeniach. I do tego ten sposób, w jaki na nią patrzył. Zdawał sobie sprawę, jak wiele motylków budził w jej brzuchu? Jak samym spojrzeniem wywoływał u niej uśmiech? Zawsze tak patrzył, czy tylko teraz? Nie mogła sobie przypomnieć, widocznie wcześniej nie dopuszczając do siebie pewnych myśli, nie chcąc wyjść poza zasady układu, który przyjęli. - To dobry znak. - przyznała cicho, wtulając się w ramiona bruneta i układając twarz przy jego szyi, przymknęła oczy. Nie on jeden był szczęśliwy, a jednocześnie czuł na karku oddech przerażenia. Trudno było wchodzić w relacje nachodzące na intymne płaszczyzny życia, sięgające do serca. Przy nich ryzyko bólu wzrastało, organizm czasem bronił się przed nimi samodzielnie, jakby te wszystkie emocje i ich ewoluowanie było tylko chorobą. Alise nie zamierzała jednak być pesymistką, nie zamierzała też gdybać czy spekulować, a po prostu dać się ponieść. Najlepszym planem był brak planu i zobaczenie, co się wydarzy — oczywiście w ich własnym tempie. Zacisnęła palce na jego ciele, muskając ustami jego szyję, nie mogąc się powstrzymać. - Przecież to Ty je kupiłeś! To nie była moja wina, chociaż muszę przyznać, druid ma w tym swój udział. - odparła dość bojowo, broniąc swojej niewinności ze śmiechem i mimowolnie kierując na chwilę myśli w stronę brodatego starucha, uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby nie to mleko, pewnie nigdy by nie doszło do tej serii zdarzeń, której finałem było ich wspólne stanie na kamiennym moście i podejmowanie trudnych decyzji. Obydwoje przecież w pewien sposób próbowali pokonać własne słabości, przezwyciężyć obawy. - Podoba mi się sposób, w jaki definiujesz tego lisa. Tak pewnie brzmisz. Oczywiście chodziło jej o konkretne słowo, którego jednak nie miała jeszcze odwagi sama wypowiedzieć na głos, chociaż wywołało u niej przyśpieszone bicie serca i fale ciepła roznoszącą się po ciele. Świat zawirował w każdym tego słowa znaczenia, a chłodny wiatr ostudził rozgrzane policzki. - Powiedzmy, że wybrnąłeś. - zaczęła wspaniałomyślnie, wywracając oczyma na pstryczka w nos. Ulżyło jej, że nie wchodził w szczegóły. Tak naprawdę sama wolała dłuższe włosy, ale te sięgające ramion były znacznie praktyczniejsze w pracy i w szkole, nie wymagały tyle atencji i nie uciekały w takim popłochu z każdego wiązania, którymi je raczyła. Ścisnęła jego dłoń, kradnąc mu całusa. - Ah tak? Czyżbyś, zamiast bawić się całe wakacje, jak obiecałeś, że swoją śliczną koleżanką brunetką, wzdychał do mnie z tęsknoty i martwił się, czy nie zje mnie smok? Dodała niby to zadziornie, niby z nutą zazdrości, obdarzając go pociągłym spojrzeniem. Trudno było właściwy ton wypowiedzi Krukonki odczytać, chociaż w żaden sposób nie miał on brzmienia negatywnego. - Poza tym, nie Ty jeden tęskniłeś. Ostatnie słowa wypowiedziała już ciszej, obejmując go po zmniejszeniu odległości między nimi i obdarzając buziakiem, przymknęła oczy. Zamruczała z zadowoleniem, gdy ją objął i mocniej przytulił, zmniejszając dzielący ich dystans. Musieli wyglądać niczym z tych książek romantycznych lub mugolskich bajek na tym kamiennym moście, otaczającym ich widokiem i promieniami słońca. Może trochę dziecinnie, może trochę niedorzecznie i głupio, ale trudno było nie zauważyć tych wszystkich emocji, które nie znalazły ujścia w słowach, przejawiając się w gestach i pomiędzy wierszami. Kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw, nic więc dziwnego, że trudno było pomimo zaangażowania w pocałunek, powstrzymywać jej uśmiech i co rusz unosić powieki, aby z bliska przyjrzeć się znajomej, a jednocześnie w tak nowej odsłonie, twarzy Lucasa. Przesunęła palcami po jego kark. - Jak mnie zjesz teraz, to co zrobisz później? - zapytała dość poważnie, nie ruszając się nawet z miejsca, gdy kontynuował swoje znęcenia się nad jej wargi. Jednocześnie walcząc ze sobą, aby tego nie odwzajemnić lub też nie wybuchnąć śmiechem. Niby to przypadkiem przesunęła dłońmi po jego ramionach, zatrzymując się na jego talii. - W takim wypadku.... Powinnam chyba zadbać o bezpieczeństwo? Zauważyła, szykując się do zrobienia kroku w tył i zjawiskowej ucieczki, zaraz po tym, jak zaczęła go łaskotać, aby zwolnił uścisk i zwiększył między nimi dystans. Nie chciała zostać ofiarą karmelowego w tak młodym wieku, wciąż mieli jeszcze przed sobą wiele do zrobienia.
Znając ją już jakiś czas mógł z pewnością stwierdzić, że egoizm to ostatnia rzecz jaką kieruje się w życiu. Dlatego nie podejrzewał ją o takie podejście do tego tematu, a tym bardziej o takie słowa. Owszem, sam też czasami nie przejmował się otoczeniem, robiąc tylko to co dla niego się liczyło i także nie miał wyrzutów sumienia z tym związanych, ale tym razem nie chciał myśleć tylko i wyłącznie o swoim poczuciu szczęścia w danej chwili. Bo wtedy w Meksyku był z pewnością towarzyszyło mu to uczucie, ale to nie wystarczyło, aby dał mu trwać. Nawet nie podejrzewał samego siebie o to, że będzie kiedyś uzależniał to od szczęścia kogoś innego. - Podoba mi się Twój tok myślenia. Racja, będą jeszcze lepsze. - potwierdził z uśmiechem, bo z jej słów jednocześnie nie wynikało, że miała mu za złe, że tamtej nocy poszli ostatecznie grzecznie spać. Jak sam o tym myślał teraz, to z jednej strony oczywiście był w jakiś sposób z siebie dumny, że jednak potrafił w tamtym momencie myśleć dojrzale, ale z drugiej... do teraz nie miał pojęcia jak mu się to udało, że tak po prostu zasnął obok niej. Chciała tego, on też, ale jednak nie dali się ponieść zachciankom. W sumie to nie wiedział jak opisać typowego Ślizgona. Oczywiście, były cechy, które częściej występowały u większości wychowanków Domu Węża, jednak nie było schematu, były za to głupie stereotypy, które przecież zdarzały się raz na jakiś czas. Bo czy każdy Gryfon jest odważny? Każdy Puchon potrafi piec pyszne ciasteczka? Takie myślenie zawsze go wkurzało i był naprawdę przewrażliwiony na tym punkcie. I chyba własnie dla tego, ujęło go to, że Alise od początku nie zdawała się patrzeć na niego przez pryzmat domu, do którego należał. To się dla niej nie liczyło i nie oceniała go. Przez to również się zmienił i zawdzięczał to między innymi jej. Dlatego, jak mógł teraz nie darzyć jej pozytywnymi uczuciami? Zasługiwała na to co najlepsze. - Też tak uważam. - szepnął na jej słowa, przygarniając ją do siebie jeszcze bardziej. Wierzył, że i ona mimo strachu, który był spowodowany przeszłością, będzie chciała podjąć się kolejny raz próbie zaufania drugiej osobie. I to prawda, najlepiej poradzi sobie z tym los. On wie co dla nich dobre. Jeśli jest im gdzieś tam pisane, aby byli razem szczęśliwi - to będą. A może znowu życie podaruje im kolejną lekcje i może rzeczywiście dana jest im tylko przyjaźń, nikt tego nie wiedział. Ale musieli spróbować, aby się przekonać. Rozciągnął usta w uśmiechu, kiedy poczuł jej ciepłe wargi na swojej szyi, co było najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Chwilami nie mógł zwyczajnie uwierzyć, że Krukonka naprawdę tu jest, po tak długiej przerwie, kiedy się nie widzieli, dlatego takie małe gesty sprawiały, że był pewien na sto procent, że nie śpi we własnej pościeli, a tuli ją naprawdę. - W takim razie mamy druida-swatkę - zażartował, również wspominając ten dzień, kiedy podczas celtyckiej nocy zbliżyli się do siebie zdecydowanie bardziej niż zwykli znajomi. Co prawda było to za sprawą magii, ale może rzeczywiście zawdzięczali jej cały ten późniejszy scenariusz, aż do teraz. - Moja... - powtórzył nieco ciszej i bardziej zmysłowo, pochylając się ku niej i wlepiając w jej błękitne tęczówki swój rozpromieniony wzrok. Jemu też podobało się to konkretne słowo, które oznaczało, że w pewien sposób należała do niego. Już poniekąd nieświadomie powodowała pewne rzeczy, które wskazywały na to, że on stał się jej "własnością", miedzy innymi przez to reakcje, które w nim wyzwalała. Wiele zależało od niej. Nie miał nic do gadania, kiedy jego serce przyspieszało rytmu, oddech wariował, myślenie się wyłączało i była tylko ona. Czy to normalne? Czy tak powinno być? -Widzisz? Nie tylko potrafię udawać "idealnego" chłopaka - odparł żartobliwie na jej słowa, a w jego głosie można było wyczuć, że jest dumny z siebie. - Emm, to chyba podchwytliwe pytanie... Każda odpowiedź mnie pogrąży, więc może lepiej nie odpowiem - dodał po chwili, wytrzymując jej spojrzenie, próbował utrzymać względną powagę, której wymagał temat. Jednak usłyszawszy w domyśle, że dziewczyna też tęskniła, posłał jej szeroki uśmiech, zanim znów się w niego wtuliła i pocałowała. - Jak dobrze, że nie byłem sam Z pewnością wyglądali jak para z jakiegoś romansidła, ale jemu to nie przeszkadzało. To, że wszystko sobie wyjaśnili i od tej chwili ich relacja jest prawdziwa i mogą próbować odnaleźć się w niej na sto procent - to tylko się liczyło. Nie byli już Aliną i Luckiem, którzy spotykali się, aby już więcej nie dać się wciągnąć w miłość i oszukać. Byli tu gdzie byli, bo mieli do tego prawo i chcieli tego. A poczucie bliskości i pocałunki, którymi obdarowywali siebie nawzajem były jeszcze bardziej autentyczne i jeszcze bardziej ekscytujące, bo niosły za sobą szczerość. Wiedząc te szczere spojrzenie, spod uchylonych powiek i czując dotyk opuszków palców na szyi, nie mógł powstrzymać przeciągłego westchnienia. I zanim zastanowił się nad odpowiedzią na jej pierwsze pytanie, nieco zdezorientowany tymi wędrującymi po jego ramionach dłońmi, Krukonka zdążyła zadać kolejne. - Boisz się mnie? - spytał automatycznie z nutą niedowierzania w głosie, jednocześnie wiążąc ją dłońmi na plecach, nie pozwalając się cofnąć. Pochylając się ku niej ponownie, zaśmiał się tuż przy jej ustach, po czym wyprostował się i pogładził ją po plecach. - Masz rację. Muszę Cię zatrzymać na dłużej. Najdłużej jak się tylko da. - oznajmił, nawiązując oczywiście do ich przekomarzania sprzed kilku chwili, ale było w tym wszystkim coś poważnego. Jakby obietnica? Chwilę jeszcze pogawędzili, a potem razem ruszyli do zamku. Lucas nie mógł powstrzymać się, aby nie odprowadzić Alise do wieży Ravenclawu i jeszcze kilkanaście dodatkowych minut spędzić w jej towarzystwie. Dopiero potem skierował się do lochów, aby wejść do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
//zt x2
+
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Obco. Gdziekolwiek szedł czuł się obco. Nie było nic znajomego w zimnych hogwarckich murach, gęstej mgle i niby znanym, a jednak co chwilę dziwnie cudzo brzmiącym języku. Nie zniechęcało go to jednak do dalszych prób, a już na pewno nie zamierzał wracać z podkulonym ogonem do Red Rock, nawet jeśli tęsknił za ciepłem i znajomymi sobie twarzami. Poprawił chroniącą klątwową łysinę czapkę, jednak ledwie wyszedł na siekające wiatrem powietrze, a już musiał poprawić też swoją skórzaną kurtkę, nie rozumiejąc jakim cudem zimno może przedzierać się i przez tę czarną barierę skórzanego materiału, dużo lepiej rozumiejąc błąd nałożenia mundurkowej spódniczki. Początkowo miał plan poprawić sobie humor zachowanym czekoladowym Pufkiem, jednak ledwo włożył papierosa do ust, a już chował go z powrotem do kieszeni, wciąż czując, że wypalenie go w samotności nie jest tym, na co ma ochotę. Zamiast tego zaklął więc, opierając się plecami o kamienną barierkę, by zmierzyć tak obcy w swojej staromodności zamek wzrokiem, przysięgając sobie w duchu, że jeszcze zdąży uczynić go swoim. I jakby natchniony tą myślą przypomniał sobie o tych licznych symbolach feniksa, którymi zwykł podpisywać odwiedzone przez siebie miejsca w Australii i zaraz już przesunął spojrzeniem po nieco ciemniejszej plamie kamieni, dochodząc do wniosku, że to wypalone zapewne przez jakieś zaklęcie miejsce będzie idealnym tłem dla wyrzeźbionego w kamieniu symbolu. Sięgnął więc po swoją różdżkę, podchodząc bliżej skalistej ściany, by przy drobnej pomocy zaklęć wytransumotwać w niej sobie wygodne do wspięcia się nieco wyżej wnęki. Zignorował zupełnie próbujący zniechęcić go do wspinaczki wiatr, niemal nie zauważając, że jego zęby zaczynają już szczękać o siebie dźwięcznie, bo choć zimno zdążyło już sprawić, że zaciśnięte na kamieniach palce zdrętwiały mu boleśnie, to nie wątpił w pewność swojego chwytu, ani nie bał się tej zdobytej wysokości, którą szczerze uznał za niewielką. I zapewne wszystko poszłoby zgodnie z jego planem, skoro dłoń trzymająca różdżkę wyuczenie prowadziła magię ku odpowiednim rzeźbiącym kamień ruchom, a dobrze znany mu kształt symbolu powstawał niemal bez jakiegokolwiek wysiłku, gdyby nie nagłe wyłonienie się półprzezroczystej głowy idealnie w miejscu, w którym wycinał właśnie feniksowy dziób. Niekontrolowanie krzyknął głośno, nie słysząc nawet uprzejmego "Dzień dobry" ciekawskiego ducha rezydenta i instynktownie odchylił się w zaskoczeniu, nie mając jeszcze okazji przywyknąć choćby w najmniejszym stopniu do nawiedzonej historii Hogwartu. - Żeby Cię - Kurwa - zaklął, desperacko próbując złapać równowagę, a jednak zbyt gwałtowne ruchy nie pozwoliły mu na szybkie odnalezienie drobnych wnęk w skale i zaraz już przerażony łapał oddech, czując jak grawitacja ciągnie go w tył, a jego stopa wciąż zahaczona jest bezpiecznie o wyrzeźbiony dla siebie stopień. Zawsze zbyt luźno wiązane trampki uratowały go od skręcenia kostki, jednak nie zdołał już obrócić się do bezpieczniejszego upadku, boleśnie przekonując się, że jednak nie zawsze udaje mu się zgrabnie wylądować na czterech łapach. Nie tylko przygrzmocił przedramieniem w kamienną balustradę, ale i upadł płasko na plecy, pozwalając sile uderzenia wybić mu z płuc całe powietrze. Desperacko spróbował złapać oddech, czując że każdy kolejny wdech nie przynosi mu wcale ulgi, bo choć klatka uniosła mu się w zebranym tlenie, tak nie potrafiła opaść w koniecznym do życia wydechu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pierwsze dni powrotu do szkoły, a raczej do pracy w postaci wykonywania zawodu asystenta, były dość... proste. Starał się nie brać na siebie za dużego bagażu, by przypadkiem nie doszło do jakichś nieprzyjemności w postaci ponownych omdleń, w związku z czym bardzo często po prostu obserwował okolicę i tutejsze korytarze. Westchnąwszy ciężej, trudno było nie zauważyć tego, że pewne rzeczy trochę ucichły. Było to w sumie na plus, kiedy każdy potrzebował odpoczynku od problemów uczniów i studentów na rzecz samych siebie. Choć i tak nie mógł odejść od tego w żaden sposób, gdy zmartwienie zawsze potrafiło zagościć na dobre w jego umyśle. Jakby było to niewielkie ziarenko, które w powolnym procesie zapuszczało korzenie, a gdy próbował je wyrwać, to ponownie się rozrastało. Niczym problemy, które na szczęście w pewnym stopniu zostały zażegnane, potrafiły ponownie się pojawić, nawet jeżeli wolał ich unikać. Siedział sobie zatem w Skrzydle Szpitalnym, zerkając w notatki i pijąc w gabinecie herbatkę, starając się odnaleźć dwie działające szare komórki we własnym mózgu. Było to jednak zbyt ciężkie zajęcie, w związku z czym czekoladowe tęczówki zerkały za okno, tuż na most, po którym bardzo często poruszały się dzieciaki. Wepchnął jedną czekoladkę do ust, znowu nie zwracając uwagi na to, ile cukru pochłaniał w ciągu jednego dnia. Ot, być może sobie koił w ten sposób zszarpane wcześniej nerwy, które szukały większego ukojenia. Jak się okazało, i ten dzień miał mu coś przynieść do zobaczenia. Kątem oka dostrzegł z poprzez szybę coś, a raczej kogoś, kto zwrócił na siebie znacznie większą uwagę. Lowell zmarszczył brwi, zauważając tajemniczego jegomościa w czapce, który to najwidoczniej coś starał się zrobić, ale z takiej odległości nie miał pojęcia, co konkretnie. Potem sytuacja stała się gorąca nagle i niespodziewanie - obecność ducha przyczyniła się do wyrwania z dłoni ucznia umiejętności zwanej równowagą, a ciało poddało się sile grawitacji, by następnie przygrzmocić ramieniem o twardą, kamienną balustradę. Asystent nauczyciela uzdrawiania zerwał się z krzesła dość nagle i nie zwracając uwagi na nikogo, pognał pośpiesznie w kierunku miejsca wypadku, gdy ten nie mógł się ruszyć, a doświadczenie mu mówiło, że coś takiego na pewno wiąże się z mniej lub bardziej poważnym urazem. I oczywiście nagle klątwa również postanowiła się uaktywnić - jak na złość zarzucił na siebie wcześniej bluzę bez zapinania jej, więc to guziczki w sposób widoczny dla obserwatora wydostawały się z pętelek pod wpływem pradawnej magii. - Halo, słyszysz mnie? Jesteś w stanie coś powiedzieć? Nie ruszaj się na krótki moment, spokojnie, chcę ci pomóc... - przykucnął, zaalarmowany tym, co się stało, widząc słaniającego się z bólu chłopaka o dość... znanej aparycji. Zmarszczywszy brwi, nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, bo o ile twarz rozpoznał, o tyle jednak coś mu nie pasowało. - Percy? - rzucił niepewnie, gdy starał się cokolwiek wskórać, pierwsze pozwalając sobie na zastosowanie kilkukrotnie zaklęcia uśmierzającego ból, by ten mógł bardziej działać. Bo wyglądało na to, że nawet wtedy są utrudnione, co wskazywało na stłuczone żebra, być może złamanie tych wolnych. Upadek na plecy mógł wiązać się z uszkodzeniem kręgosłupa, dlatego poprosił o chwilowy brak poruszania się bez polotu i bez prawidłowej koordynacji. - Sprawdzę, czy nie doszło do uszkodzenia kręgosłupa, dobrze? - wytłumaczył na spokojnie, nie chcąc go przestraszyć nagłym waleniem zaklęciami, a gdy usłyszał zgodę, zaczął dalszą diagnozę.
Momentalnie pociemniało mu przed oczami, jakby słońce postanowiło gwałtownie schować się za horyzontem, odkrywając przed nim w popłochu tańczące gwiazdki. Jęknął głucho, czując jak fale rozchodzącego mu się po ciele bólu przeplatają się ze sobą i łączą, zanim nie skoncentrowały się w miejscach prawdziwych uderzeń. Zamroczyło go na tyle, że w pierwszej chwili w ogóle nie próbował się ruszyć, palcami błądząc tylko po niemal wilgotnej od zimna drodze, próbując odnaleźć zagubioną gdzieś przy upadku różdżkę. Jęknął raz jeszcze, próbując zmobilizować się do wstania, dość niezgrabnie podźwigając jeden z barków, chcąc wykręcić się w bok, by móc podeprzeć się dłońmi o kamienie. Sapnął jednak tylko, opadając znów na ziemię, gdy dał wybić się ze skupienia i ledwo wstrzymał mdlący odruch wymiotny, gdy tępo uderzający w niego ból powrócił do niego ze zdwojoną siłą. Czyjś głos dotarł do niego przytłumiony dźwięczącym mu w uszach ogłuszeniem i zaraz spod ściągniętych brwi posłał pełne niezrozumienia spojrzenie w obce tęczówki. Mrugnął raz i zaraz też drugi, by powoli zdać sobie sprawę, że to przygnana wilgoć bólem przysłania mu ostrość widzenia, więc i zamknął nagle oczy, woląc nie widzieć zupełnie nic, niż przyznawać się do tak żenującej słabości przed kimś, kogo przecież zupełnie nie znał. Prychnął cicho, słysząc imię brata, jednak nie odezwał się ani słowem, nie tylko musząc ciężej złapać oddech, ale i w ostatniej chwili dochodząc do wniosku, że jeśli komuś przypisana ma być ta porażka, to zdecydowanie lepiej, by był to właśnie Percival, nawet jeśli jedno spojrzenie na niedokończony symbol feniksa mogłoby skłonić - jeśli nie do innych wniosków - to przynajmniej do pytań. - C-co wtedy? - dopytał, jąkając się nieco z - jak chciał wierzyć - zimna, nie strachu, choć nagle otwarte oczy zdradzały poziom jego przejęcia i choć lekkim kiwnięciem głowy zgodził się na te oględziny, tak nie wytrzymał wcale długo, aż zerwał się z wchładzającej go jeszcze mocniej kamiennej podłogi, nie potrafiąc pogodzić się z wizją jakichkolwiek poważnych obrażeń. Niemal natychmiast jęknął odruchowo z gwałtownie promieniującego z ręki bólu i zapowietrzył się w próbie powstrzymania się od dalszych żywszych reakcji, zamiast tego na wydechu wyrzucając z siebie niemal bezgłośne "Kurwa. Nie zdążył jednak nawet przyjrzeć się podejrzanie nieruchomym palcom, bo nawet rwący ból w przedramieniu nie był w stanie oderwać jego myśli od zagubionej różdżki, za której poszukiwaniami od razu pognało spojrzenie. Sam ból zresztą zdawał się z każdą chwilą słabszy, więc i on pewniej podniósł się do siadu, czujniejszym spojrzeniem łapiąc odkrytą przed nim skórę, mentalnie rozpinając kolejny ze zbędnych guzików rozchełstanej klątwą koszuli, zanim bursztynowe tęczówki nie napotkały spojrzenia tych nieco tylko ciemniejszych. - Wiesz c-co robisz? - dopytał podejrzliwie, zaczynając już telepać się z zimna, gdy odkryte na chłód uda coraz wyraźniej rejestrowały skradane z kamienia zimno.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Gdyby ktoś powiedział mu, że tego dnia będzie miał okazję zająć się uczniem, który miał wypadek - choć nie znał realnej przyczyny, wszak nie przyglądał się aż nadto, co się dzieje dokładnie za oknem, wychwytując każdy, najmniejszy szczegół - czekałby. Próbując uniknąć wszelkich nieprzyjemności powiązanych z brakiem świadomości i działania, chciałby uniknąć tej tragedii. Bo o ile upadki są znane i o ile upadki pozostają widoczne, o tyle jednak zawsze istnieje sposób na uniknięcie niepotrzebnego bólu przedzierającego się bezlitośnie przez kolejne tkanki, wysyłając te same sygnały do układu nerwowego. Jeżeli jest możliwe zmniejszenie szkód - chciał się do tego przyczynić. Niestety los w tym przypadku się zaśmiał i nie mógł zadziałać w sposób zapobiegający wypadkowi, a co najwyżej zniwelować jego nieprzyjemne skutki. Chłopaka znał, ale coś mu jednak nie pasowało w nim. Mimo to jeszcze nie wiedział, choć proste rozejrzenie się dookoła za potencjalnymi poszlakami w postaci tego, dlaczego doszło do upadku ucznia ręką na balustradę, udowodniło, że pewien symbol nie pasował. Graffiti? Malunek na ścianie? Nie miał prawa obecnie wydawać jakiegokolwiek osądu, skoro jednak stan zdrowia był ważniejszy. Jedno mu się rzuciło w oczy - mniejsze dłonie, mniejsza, bardziej niska sylwetka. Jakby ktoś podał Percivalowi eliksir wzrostu nakierowany na jego zmniejszenie, a nie powiększenie. - Wtedy mamy problem. - odpowiedział zgodnie z prawdą, pozwalając sobie tym samym na wykonanie zaklęcia prześwietlającego, które, chwała Merlinowi, nie wskazało na żadne uszkodzenie w obrębie kręgosłupa. To jednak ręka była zgruchotana, co też niby nie było dobre, ale na pewno pozwalało różniło się powagą w skutkach od jednej z najważniejszej części szkieletu w całym ciele. Iskry wskazywały na kończynę górną, żebra pozostawały w całości. Oznaczało to, że wraz ze stłumieniem bólu młodzieniec mógł wstać na własne nogi i tym samym funkcjonować w jakiś sposób. Jakiś. - Na spokojnie, bez gwałtownych ruchów... - polecił, choć nie było to zbyt dobre, skoro i tak chłopak postanowił usiąść, choć nie wyglądało to najlepiej, gdy trząsł się widocznie. Oczywiście, że samemu nie zauważył, jak koszula robiła z niego miłośnika paradowania po Hogwarcie bez ubrania, niemniej jednak tym się nie interesował, no ba - nawet nie zauważył. A zamiast tego użyczył własnej bluzy. - Masz złamaną rękę, o czym raczej wiesz, do uszkodzenia kręgosłupa nie doszło... Nieopodal jest skrzydło szpitalne, zaprowadzę cię do niego, a marznięcie tutaj to zły pomysł. - kiwnął głową na znak, by ten sobie przywdział stosunkowo ciepłą rzecz, którą potraktował wcześniej zaklęciem wchłaniającym inne zaklęcia. Dzięki temu ta równomiernie ogrzewała, co mogło wydawać się być zbawienne, gdy jednak kamień pozostawał zimny i bezlitosny. Do tego użył przy okazji Calefieri. - Nauczam uzdrawiania, więc tak, owszem. Na razie zabezpieczę rękę, żeby nie doszło do ewentualnych, dodatkowych uszkodzeń. - lekko się uśmiechnął, dopełniając własnych słów w dość prosty sposób - poprzez stablizację. - Dasz rady wstać? Mam ci pomóc, ewentualnie zabrać zaklęciem? - poprawił jeszcze zaklęcia uśmierzające ból. Nie mógł go tutaj tak zostawić i uznać, że nic się nie wydarzyło, a Gryfon raczej był świadom tego, że jak natrafił na pracownika Hogwartu, to ciężko będzie się z tego wszystkiego wywinąć.
Nastroszył się nico przy próbie narzucenia mu spokoju, nabuzowany adrenaliną chcąc buntować się przed wszystkim i przed każdym, nie do końca potrafiąc ogarnąć rozbieganym umysłem co właściwie się stało i dlaczego. Złapał gwałtowniej powietrze w oburzeniu i jęknął głucho, mimo zaklęć znieczulających czując ból rozchodzący się nie tylko po jego ręce i barku, ale i po może i całych, ale wciąż obitych żebrach. Ściągnął brwi, próbując przyswoić podane mu informacje i złagodniał nieco, gdy dotarło do niego, że obcy mu chłopak (mężczyzna?) nie tylko wie co robi, ale też zwyczajnie chce mu pomóc, choć tę myśl dopuścił do siebie dopiero, gdy poczuł w drżącej z zimna dłoni ciepły materiał bluzy. Otworzył usta, gotów buńczucznie stwierdzić, że tego nie potrzebuje, a jednak zamknął je niemal od razu, nieco nieporadnie przez niesprawnie działającą rękę zarzucając sobie bluzę na ramiona, gdy wzrok z pewnym uznaniem przemykał po odsłoniętej na mróz klatce uzdrowiciela. - Dam, ale może mi P-pan pomóc - stwierdził, wyszczerzając się zaczepnie, choć przecież tym razem zająknął się nie tylko z szybko uciekającego z jego ciała zimna, ale i z pewnej wątpliwości czy powinien wskakiwać na tę sztywną formułkę, skoro mężczyzna nie poprawiał go przy poprzednich wypowiedziach. Wyciągnął zdrową rękę w jego stronę, by wesprzeć się nieco jego siłą przy zesztywniałym od uśmieżonego bólu ciele, zaraz już rozglądając się za swoją różdżką w lepszej widoczności, by przykucnąć po nią chwiejnie, od razu czując się nieco pewniej ze znajomym drewienkiem w palcach. - Marznięcie tutaj to zły pomysł - powtórzył za nim nieco ciszej, gdy krańcem różdżki stuknął w jeden z rozpiętych guzików, zaraz już samemu nieco szczelniej opatulając się zdobytą dla siebie bluzą, dopiero teraz nie czując tak przenikliwego chłodem wiatru, jakby dodatkowa warstwa faktycznie mogła ochronić go od stóp do głów. I choć naprawdę dał rozczulić się tej udzielonej mu pomocy, to nie do końca potrafił za nią podziękować, jedynie w spojrzeniu brunatnych oczu zdradzając swoją wdzięczność. - Wydajesz się bardzo spokojny. Często musisz kogoś leczyć? - podpytał ciekawsko, mimowolnie pociągając nieco nosem z wyziębienia, wyjątkowo nie próbując nakierować uwagi na siebie, bo i faktycznie nie czując wcale tej potrzeby po tym, jak mężczyzna sam mu ją dawał rzucanymi zaklęciami i diagnozami. - Nie żeby stało mi się cokolwiek wyjątkowego, każdemu zdarzy się… potknąć - wyrzucił z siebie jeszcze, chcąc wyraźnie zasugerować jak powinna brzmieć oficjalna wersja mostowej historii, gdy chowali się już przed zimnem za grubymi murami zamku.
Wychodząc na most wziąłem głęboki wdech. Potrzebowałem świeżego powietrza by ukoić nerwy i odpocząć od zamkowego zgiełku. Pomimo przerwy i zmniejszonej liczby uczniów wciąż czułem się przytłoczony. Spędzenie świąt poza domem dokładało cegiełkę do mojego dość kiepskiego samopoczucia. Wiedziałem jednak, że tego potrzebuje, a dokładniej możliwości pomyszkowania po zamku bez mnóstwa oczy śledzących każdy mój ruch. Pech chciał, że most był oblodzony. Rozkoszując się chwilą błogiego spokoju i chłodu pieszczącego mnie po twarzy, stanąłem na bryle lodu i wywinąłem kruka orła. Próbując się ratować wykonałem kilka ruchów, których nie powstydziłby się akrobata i...wygiąłem stopę w kierunku, w którym zdecydowanie nie powinna się ruszać. -Ffff... - tylko tyle wysyczałem, całym sobą powstrzymując bluzganie na całe gardło. Zabolało mnie tak bardzo, że obity tyłek i łokcie były przy tym niczym. Usiadłem rozkrocznie i przymknąłem oczy, starając się głęboko oddychać. Czekała mnie wycieczka do skrzydła szpitalnego, a to było tak daleko...
Wszystko zawsze w pośpiechu, raz raz, czas ucieka. Dokąd ucieka? Gdzie się tak spieszysz? Trudno powiedzieć, ale fakty są jasne, trzeba szybciutko, bo od stania w miejscu mnożą się nieszczęścia. Wchodząc na most poczuła, jak jej nagle angielski halny, prosto w nozdrza, wciska powietrze tak zimne, że się jej ten cudownie pomarszczony mózg prawie wyprostował na gładko. Zatrzęsła się spektakularnie, od kostek po czubek głowy, a szarpane wiatrem siwe kłaki wydawały się kontynuować to drżenie, miotając się nad głową jak stado szarych ciem odbijających się od żarówki. Zdążyła jedynie połowicznie, pomiędzy pejsami własnych włosów, dostrzec zarys Kaldreda, który z gracją równą kurczakom wywinął piruet i spoczął na lodzie, wyraźnie siląc się na zachowanie kultury werbalnej. - Ależ kurwnij se. - powiedziała podchodząc i kucając słowniańskim squatem - Badania dowodzą, że przeklinanie sprawia, że boli mniej. W odróżnieniu od mówienia miłych słów, co nie pomaga wcale. - w za dużej kurtce z wrzutni czerwonego krzyża i zimowych trzewikach, które widziały już o parę zim za dużo, we fryzurze czesanej wiatrem wyglądała jak bezdomny czekający na rzucenie mu kilka knutów przy świętach. Jakby świadoma swojej prezencji zaczęła szukać po przepastnych kieszeniach papierosów, w końcu co to za kucający menel żebrzący, który nie ćmi jakiegoś smrodliwego peta, ale żadna z wyciąganych na ziemię rzeczy nie przypominała fajek. Było za to zerwane jojo, mały notes zalany kawą do takiego stopnia, że niczego już się w nim nie dało rozczytać, złamane pióro, korek od kałamarza (strach pomyśleć, czy kałamarza nie było w drugiej kieszeni...), foremki do pieczenia babeczek, drut (nie byle jaki, miedziany!), karty do eksplodującego durnia, niestety, talia niekompletna i obficie udekorowana sprośnymi rysunkami penisów i innych latających szatanów - Przysięgłabym, że miałam tu... - mruknęła do siebie, kontynuując wyławianie z wielkich kieszeni jeszcze większej kurtki gruzu, którego obecności nie dało się spodziewać.
Będąc skupionym na bólu nie zorientowałem się, że mam towarzystwo. Dopiero słowa usłyszane tuż obok mnie oderwały moją uwagę od kostki. Zamrugałem kilkakrotnie, odwracając szybko głowę w kierunku głosu. Kucająca osoba musiała być jednym z uczniów, o ile nie trafiła się kolejna bardzo młoda nauczycielka. -Ból to tylko kwestia siły woli. - odparłem, powtarzając odwieczną mantrę mojego wujka. Podziwiałem go za opanowanie pomimo bólu, tym bardziej z uwagi na jego...mugolskość. Wygląd kobiety faktycznie nie budził zbytniego zaufania lub dobrego wrażenia. Dobrze jednak wiedział o braku możliwości dostania się tu byle jakiej przybłędy, co działało na plus. Obserwowałem w milczeniu jak grzebie w kieszeniach kurtki, nie zważając na co raz bardziej moknący od śniegu tyłek. -Jesteś obwoźnym kupcem czy co? - zapytałem wreszcie, nie mogąc zrozumieć po co ktoś miałby nosić przy sobie takie rzeczy. Ba, dzięki temu częściowo zapomniałem o piekącym bólu kostki. Czyżby odwracała moją uwagę, by mnie okraść, wykorzystując moje kiepskie położenie? Szczerze mówiąc jakoś bardzo bym się nie zdziwił.