Zewnętrzny most na pierwszy piętrze stanowi proste przejście między wielkimi schodami, a pierwszym piętrem skrzydła zachodniego. Ponadto miejsce to idealnie nadaje się na podziwianie okolicznych widoków i krótki odpoczynek między zajęciami.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niezależnie od tego, czy pogoda dopisuje, czy też i nie, w pewnym momencie źle postawiłeś własną stopę, wyjątkowo boleśnie ją wyginając. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że skręciłeś kostkę. Jeżeli punkty w kuferku Ci na to pozwalają, możesz udzielić sobie sam pomocy. Jeśli nie to poproś o pomoc osobę, która potrafi ewentualnie napisz post na minimum 2000 znaków w skrzydle szpitalnym, gdzie otrzymujesz pomoc od pielęgniarki.
2 - Przechodzisz spokojnie przez kamienny most, kiedy to promienie słońca powodują, że zauważasz umiejscowione gdzieś w pobliżu barier monety. Zaciekawiony do nich podchodzisz... Rzuć jeszcze raz kostką! Ilość oczek pomnożona przez dwanaście, którą udało Ci się zdobyć. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 - Dostrzegasz toczącą się po kamiennej posadzce kulkę papieru. Jeśli ją podniesiesz, okaże się, że jest to czyjaś praca domowa! Może się okazać przydatna. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - zapiski dotyczyły opieki nad magicznymi stworzeniami. Wczytując się dowiadujesz się czegoś nowego o korniczakach i tym samym zyskujesz 1 pkt do ONMS. nieparzysta - były to notatki tak nieczytelne, że nie byłeś w stanie z nich w żaden sposób skorzystać.
4 - Akurat gdy znajdowałeś się na moście, nad Tobą przelatywały sowy. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - jedna z nich posiadała przy nodze pakunek zbyt luźno przywiązany i niestety, a może stety odwiązał się on i upadł tuż pod twoje nogi. Możesz stać się posiadaczem magicznego dziennika - jeśli zatrzymasz przedmiot, upomnij się o niego w odpowiednim temacie; nieparzysta - niestety jedyne, co spada z nieba, to ptasia kupa... W dodatku prosto na twoje ramię! Lepiej szybko się wyczyść, zanim ktoś zobaczy!
5 - Kilkoro uczniów chyba urządziło sobie wyścigi. Jeden z nich przypadkiem wpadł prosto w Ciebie. Dźwiękowi gwałtownego uderzenia towarzyszy charakterystyczny brzęk, z jakim galeony z twojej kieszeni wypadły na kamienną podłogę. Kiedy odwracasz się, by sprawdzić, gdzie się one znajdują, widzisz jak moneta turla się ku krawędzi... I spada z mostu. Odnotuj stratę 30 galeonów w odpowiednim temacie.
6 - Wiejący wiatr ewidentnie nie działa na Twoją korzyść. Szarpie za włosy, powoduje, że mróz przenika do Twoich kości, niezależnie od pogody, co wydaje się być wyjątkowo dziwnym zjawiskiem. Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - na szczęście zakończyło się tylko i wyłącznie na nieprzyjemnym odczuciu chłodu oraz śmiesznej fryzurze; parzysta - niestety, ale tego dnia zachorowałeś na Lebetiusa. W ciągu następnych dni będziesz zmagał się z uporczywym katarem oraz kichaniem, przy którym z Twoich uszu wydobędzie się biała para. Możesz udać się do skrzydła szpitalnego lub zakupić na własną rękę eliksir pieprzowy, który postawi Cię na nogi.
Słysząc pytanie rudowłosej uśmiechnął się tylko. A potem cicho wyznał jej miłość i ucałował ją z namiętnością i czułością. Tak bardzo nie chciał rozstawać się z tą wspaniałą dziewczyną. Bez kłębiących się w głowie myśli, czując ogromny ból w sercu słuchał każdego słowa jakie wypowiadała Morticia. To co właśnie czuł było cudowne, tak bardzo, że zaczął zastanawiać się czy aby na pewno żyje, czy to wszystko dzieje się naprawdę. - Nie martw się o to, czy cierpię - poprosił, spoglądając dziewczynie w oczy, na powrót ujmując w dłonie jej twarz. - Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, jednak nie wiesz o mnie wszystkiego. Zasłużyłem na karę, wiesz. Przesuwał palcami po jej policzkach, dotykał tych cudownych ust Morticii, wplótł palce w jej włosy by po chwili z czułością zacząć je przeczesywać. Uwielbiał tą rudą czuprynę i gdy tylko dziewczyna skończyła przemowę przygarnął ją do siebie by oprzeć policzek o jej głowę zatapiając nos pomiędzy niesfornymi kosmykami tych cudownych, miękkich włosów. Rozkoszował się ich zapachem, przeniósł dłonie na łopatki dziewczęcia. - Dam ci tyle czasu ile będziesz potrzebowała. Mam tylko nadzieję, że... - zawiesił głos, zastanawiając się jak dobrać słowa. - Że na pewno będziesz szczęśliwa. I proszę, błagam, obiecaj, że jeśli zostaniesz zraniona o wszystkim mi powiesz. Chcę zrobić coś dobrego, szeptać ci do ucha słowa pocieszenia, utulić w ramionach, ukoić twój ból. Chcę być dla ciebie oparciem w trudnych chwilach, chcę żebyś wiedziała że zawsze możesz na mnie polegać.
Czasem zdarza się tak, że nawet najlepsi aktorzy zdejmują maski i pokazują swoją ,,prawdziwą twarz". Oczywiście jest to raczej porównanie. Porównanie świata teatralnego i rzeczywistego. Ciężko było się rozstać z tym, co sobie wyrobiliśmy. Morticia w tej chwili czuła to samo. Nie podobało jej się to, że w tej chwili ściągała swoją maskę pewnej siebie, pyskatej dziewczyny za którą tak naprawdę kryła się rozbita emocjonalnie i uczuciowo drobna istotka. Ta istotka o delikatnym serduszku, którego pilnowała jak skarbu, nie otwierała go przed każdym. Hae był wyjątkowy. Przed nim ta krucha istota mogła się "obnażyć" i pokazać prawdziwe ja. Było to trudne, przywykła do obojętności i chłodu, którym obdarowywała wiele osób. A jednak, jakoś jej się udało. Ostatnimi czasy Morticia przeżywała wiele zmian emocjonalnych, ogólnie wewnętrznych. Można by rzec, że dojrzewała. Zmieniała się w motylka. Była szczęśliwa, wiedząc, że chłopak jej wysłucha, nie zarzucając niczego i nie wyciągając pochopnych wniosków. - Jak mam się nie martwić? Myślisz, że to takie proste? Nie lubię... Nie potrafię żyć z myślą iż ktoś niezwykle mi bliski i ważny cierpi przez moją głupotę, nie umiem... Nie chcę tego umieć. Nie chciałabym. Nie mam na to wpływu, jesteś dla mnie bardzo ważny. Jeśli dasz mi jakąś podpowiedź, kluczowe słowo, cokolwiek. Jakąś drobną rzecz, która mogłaby to zmienić i sprawić, żebym się nie przyjmowała to proszę, daj mi to. - Poprosiła cicho, starając się nie wybuchnąć płaczem. Nie chciała sie znów rozklejać, przecież nie przyszła po to by lamentować i oddawać się potokom łez, lecz po to by porozmawiać. - Nie wiem, czym sobie mogłeś zasłużyć.- Dodałam wtulając się w chłopaka, gdy ją przytulał. Niezły pokaz Morticia, po prostu... Niżej chyba nie mogłaś upaść. Pomyślała, zaciskając zęby. Miał nadzieję, że będzie szczęśliwa? Ale do cholery, jak? Nie miała przepisu na szczęście, jeszcze nie wiedziała co da jej szczęście. To co myśli, że mogłoby jej to szczęście dać, niekoniecznie musi być pozytywne. To co było szczęściem w jednej sekundzie potrafi runąć. Tak jak teraz samopoczucie dziewczyny. Pogrązała się w negatywnych emocjach, gdy zamknęła oczy i oparła się o Hae oczami wyobraźni widziała siebie, spadającą w dół. W dół... W dół... Coraz niżej... Niżej... Coraz bliżej... Coraz bliżej rozpaczy. Coraz bliżej rozbicia. Rozbiła się. Na milion małych kawałeczków. Lecz będzie musiała się poskładać. Będzie swoim własnym twórcom, lalkarzem potrafiącym wcisnąć w marionetkę tchnienie życia. Spojrzała na Hae. - Obiecuję. Powiem Ci o wszystkim, co się wydarzy. O wszystkim negatywnym. Możesz być pewien, że tak postąpię. Wiem, że mogę na Tobie polegać, tak samo jak Ty możesz na mnie. Mam nadzieję, że również zdajesz sobie sprawę. Jestem dla Ciebie tym, czym Ty jesteś dla mnie. Jestem Twoim wsparciem, tak jak Ty jesteś moim. - Powiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech.
Przez to, że Morticia delikatnie opierała głowę o jego ramię wyczuł jak zaciska zęby. Powiedziałem coś nie tak? Od razu zaczął delikatnie głaskać plecy dziewczyny pragnąc, aby choć trochę się rozluźniła, pozbyła tego zbędnego napięcia. Naprawdę nie chciał jej żadnym słowem urazić ani sprawić że stanie się smutna, źle czuł się z tym że być może właśnie sprawił że nastrój Morticii się pogorszył. Gdy powiedziała że jest dla niej bardzo ważny, poczuł jak łzy napływają mu do oczu, jednak skutecznie je powstrzymał. - Możesz mi nie uwierzyć, bo względem ciebie jestem zupełnie inny - wziął głęboki oddech. - Ale potrafię być niezłym skurwielem. Dwa lata temu miałem dziewczynę, znaczy... Nie traktowałem jej tak jak powinienem. Za jej plecami flirtowałem z innymi i kiedy po jakimś czasie się o tym dowiedziała, była załamana. Wyśmiałem ją mówiąc, że za dużo sobie wyobrażała, a ja nie mam zamiaru marnować sobie życia u jej boku. Po wakacjach nie wróciła do szkoły, niektórzy mówili, że popełniła samobójstwo - zawiesił głos. - Jeśli to co słyszałem jest prawdą, to za śmierć tej dziewczyny odpowiadam tylko i wyłącznie ja. Uświadomiłem sobie to dopiero teraz i właśnie dlatego zasługuję na cierpienie, a nawet potępienie. Zrobił to. Przyznał się. Nie tylko przed sobą, ale i przed drugą osobą, przed Morticią. Nie znała go od tej strony dlatego też cholernie bał się reakcji dziewczyny. Ale był gotowy na wszystko, zrozumiałby gdyby Morticia nie chciała go już dłużej znać. - Ale musisz wiedzieć, że to co czuję do ciebie... Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie potrafiłbym potraktować cię w taki sposób, nie potrafiłbym cię skrzywdzić. Nigdy. I wiem, że się powtarzam, ale jeśli ktoś cię zrani, zrobię wszystko co w mojej mocy żebyś czuła się dobrze, własnoręcznie ukarzę osobę, która sprawi ci przykrość.
Czemu wszystko musi się tak kończyć? Może powinna w końcu przestań się obwiniać i pogodzić z tym co właśnie nastąpiło? Przecież Hae powiedział, że i tak jej nie zostawi. Że wciąż będzie jej przyjacielem. Przecież to było najważniejsze. To, że mimo rozstania i tak będą razem. Moze nie jako para w erotyczny sposób, lecz jako para przyjaciół. Przyjaciele byli najważniejsi w życiu, chociaż jest pewność, że będzie można na kimś polegać i, że... Zostanie na zawsze. W związkach bywało różnie. Pary potrafiły się rozstawać po pięciu latach, niektóre brać rozwód po ślubie. Nigdy nie ma się stu procentowej pewności, że osoba, którą uważamy za swoją "drugą połówkę" faktycznie nią będzie i zostanie na zawsze. Morticia była teraz w takiej sytuacji. Nie wiedziała jak to będzie, czy Ambroge okaże się facetem dla niej, czy to może jednak Hae jest jej przeznaczony? Nie chciała się nad tym zastanawiać, żyła tym co jest. Była zadowolona, to się liczyło. Nieważne, że nie miała pewności na jak długo. Morticia wysłuchała uważnie chłopaka. Przecież znała go tak długo, nie spodziewałaby się tego po nim. A na pewno nie takiego zachowania. Wiedziała, że chłopak lubił flirtować i w sumie się z tym nie krył, ale... Nie pomyślałaby nigdy wcześniej, że przez niego ktoś mógłby popełnić samobójstwo. Naprawdę współczuła tej dziewczynie, nawet jeśli nie żyła. - Postąpiłeś źle, to prawda. Chociaż z drugiej strony, każdy ma prawo dostać drugą szansę, prawda? Wiesz przecież, że nie ma ludzi świętych. Każdy w życiu spotyka się z sytuacją w której chcąc czy nie chcąc popełnia błąd. Ty to zrobiłeś dwa lata temu, ja być może teraz. Jeśli mamy iść takim tokiem myślenia, to oboje zasługujemy na potępienie.- Zaśmiała się, po czym chwyciła warkocz i rozplątała go, puszczając długie, kręcone włosy wolno. Niektóre niesforne kosmyki opadały jej na twarz, popychane przez silny wiatr. Dziewczyna nie spuszczała wzroku z chłopaka, obserwowała go tymi swoimi niebiesko-zielonymi oczami. Nie chciała go zostawiać z tego powodu, ani o nim zapominać. Każdy ma prawo do błędu, a on? Wtedy był młody i głupi. To się nie liczy, liczyło się to, że to co do niej czuje było prawdziwe. Mimo, że w tej chwili byli w takiej a nie innej sytuacji, cieszyło ją to. Uśmiechnęła się delikatnie i pogłaskała go po głowie. - Hae, jesteś pewny swojego zdania? Bo no wiesz, może teraz tak. Wiadomo, może to się jednak zmieni, prawda? Jak poznasz inną dziewczynę, taką, która się w Tobie zakocha z wzajemnością i obdarzy Cię cholernie gorącym uczuciem. Tego nie wiemy. Jesteś jeszcze młody, różne rzeczy mogą Ci stanąć na przeszkodzie. - Powiedziała, podnosząc wzrok i patrząc w niebo.
Dziewczyna stała już od dłuższego czasu w tym miejscu. Dzień ciągnął jej się nieubłaganie. Udało jej się skutecznie załatwić rozstanie z trzema ważnymi w jej życiu osobami. I to wszystko jednego dnia. Od tego czasu nie widziała żadnego z nich, a czekała ją jeszcze dzisiaj lekcja Transmutacji. To oczywiste, że tam będzie choćby Lilith. Westchnęła głęboko. To naprawdę nie było łatwe. Wręcz przeciwnie. Za każdym słowem, które wypowiadała do kochanych osób ból rozdzierał jej serce na milion małych kawałeczków. To nie mogło się mierzyć nawet z tym, co działo się z jej bokiem po ugryzieniu. Spoglądała w dół zastanawiając się jak tu jest wysoko. Zaskakujące, że w jej głowie nie pojawiały się myśli samobójcze. Nie miała powodu by żyć, a jednocześnie wciąż coś trzymało ją przy świecie. Bo za każdym razem gdy myślała o tym, jak okropne jest zostawić choćby Lilith, to jednak ona kiedyś zapomni. A gdy znów będzie szczęśliwa ukojeniem dla jej duszy będzie patrzeć, że wszystko z nią w porządku. Chciała ją chronić. Szkoda, że musiała to robić na odległość. Westchnęła głęboko zwracając się w stronę powrotu do zamku. Powoli zaczęło jej się robić zimno. Wtedy zauważyła w drzwiach dwa klony. Jay trzymał Edwarda za ramię. Zdawało się, że przyprowadził go tu na siłę. Mówiąc mu coś odszedł zostawiając przed nią już tylko tego bliźniaka, do którego miała słabość. Co jest?
Gdyby nie Jay to chłopak by się nie odnalazł, nie wiedziałby gdzie skręcić i po drodze zaliczyłby z cztery ściany. I tak już jego nos i czoło były na tyle czerwone, że widać było gołym okiem, że w coś przygrzmocił. Kiedy tylko ją zauważył znowu skamieniał, tak jak w łazience Marty. Co on miał jej powiedzieć? Jak się zachować? Przeklął w myślach swoje idiotyczne zachowanie. Musi się zachować jak facet, a nie. Raz kozie śmierć! Wziął głęboki oddech i włożył ręce do kieszeni idąc w jej stronie pewnym siebie krokiem. Tak bardzo dla niego charakterystyczny… a raczej byłby charakterystyczny, gdyby nie potknął się i po chwili załamany nie oparł o murek. Opanuj się Edward, świat się nie zawali jak Cię odrzuci. Wyprostował się i spojrzał na dziewczynę nieprzytomnym spojrzeniem. Jak zacząć? Uzna, że żartuje, albo go wyśmieje. - Wiesz – zaczął niepewnie to całkowicie do niego nie pasowało, trzeba było przyznać – myślałem nad tym co mi dzisiaj mówiłaś – no cóż, była dla niego miła mimo tych wszystkich bolesnych słów, więc to nic dziwnego, że znowu z nią rozmawia – i tak jakby zrozumiałem pewną rzecz – stanął naprzeciwko niej i bez słowa spojrzał jej głęboko w oczy. Zaczesał kilka kosmyków za ucho. TAK! Edward dasz radę!
Wpatrywała się w niego nie mając pojęcia co powinna zrobić. Chciała odwrócić się i odejść. Zignorować go. Ale nie mogła. Jej nogi przyrosły do ziemi sprawiając, że i ona była skamieniała. Jednak Edward ruszył w jej stronę, a ona jedyne co potrafiła zrobić to wciąż na niego patrzeć. Gdy się potknął zagryzła wargę, by się nie zaśmiać. Był taki rozkoszny, gdy była z niego taka ciamajda. Opanuj się dziewczyno. Szybko przybrała swoją pokerową minę nim chłopak zauważył tą zmianę. Nie chciała dawać mu jakichkolwiek nadziei na to, że między nimi może być ta ich fikuśna i jakże wspaniała dla nich przyjaźń. A tym bardziej coś więcej. - Co... - Wyszeptała. Nie mogła się przemóc żeby mu przerwać. Tak bardzo chciała wiedzieć co ma do powiedzenia, choć nie powinna go słuchać. Dlaczego chciał z nią rozmawiać mimo że tak okropnie porównała go do brata.
Stres jaki opanował jego ciało był przerażający. Nie mógł się skupić. Dlaczego to było takie trudne? Zawsze śmiał się z tych zakochanych par, które miały problem i tak przeżywały wyznanie miłości, a teraz? Sam miał ten straszny problem, którego nie był w stanie pokonać. Wpatrywał się w nią ciszy, czując jak na sam jej widok cały się uspokaja. Nawet jeżeli w tym spojrzeniu i w tej mimice nie było nic przyjaznego to i tak sam jej widok ukoił jego serce. Zamilkł, wyglądał tak jakby nie był w stanie wydusić z siebie żadnego więcej słowa. Ta chwila wydłużała się i sprawiała, że minuty trwały nieskończone lata. Tym bardziej niespodziewana była jego reakcja. Mimo iż czas się zatrzymał, on wciąż mógł się ruszać, więc bez wahania złapał ją za tył głowy i wpił się w jej usta. Te które tak pożądał od dawna, te za którymi tak tęsknił. Było mu powoli już wszystko jedno.
Wciąż milczał. Wpatrywała się w niego w ciszy. Gdy nic nie mówił w końcu postanowiła, że powinna stąd pójść. Nawet była w trakcie robienia kroku w tył, ale wtedy zobaczyła, że wystawił rękę. Dalej wszystko działo się już szybko. Pocałował ją. A ona? Nie była w stanie przerwać tego pocałunku. Prawie miesiąc nie mogła poczuć jego warg. Tak bardzo ich pragnęła. Tak bardzo za nim tęskniła. Zatraciła się w tym pocałunku. Odwzajemniała każde, niemal najmniejsze muśnięcie z ogromną gorliwością. Objęła go rękami chcąc przypilnować, by chłopak trwał tak przy niej jeszcze choć kilka chwil. Całowała go tak, jakby miał się skończyć świat. Jakby to był ich ostatni pocałunek. I tak właśnie było. Miała świadomość, że w ten sposób tylko odwleka nieuniknione. Spod jej zamkniętej powieki wypłynęła jedna, samotna łza której nie mogła powstrzymać. Odsunęła się do niego. Wpatrywała się w niego. - Wiesz... Lepiej to zapamiętałam. Jednak nie jesteś w tym tak świetny, jak mi się wydawało – Czuła, jak wbija się w jej serce milion małych igiełek, a każda przeraźliwie ostra. Zrobiła dwa kroki w tył. Zrób to Vittoria. Musisz to zrobić. - Właściwie, to ja Ci muszę coś powiedzieć. Zamierzam się z kimś związać na stałe, więc raczej nie będziemy się już móc widywać – Chciała być jak najbardziej wredna, ale jakoś nie bardzo jej to wychodziło. Mimo wszystko myślała, że to wystarczy. Jeśli chłopak czuł do niej to, co ona do niego to i tak już wystarczająco cierpiał od ostatniego razu.
W tym pocałunku było tak wiele uczyć i tak wiele zaangażowania, że nie był w stanie się oderwać, jednak kiedy się od niego odsunęła… Wpatrywał się w nią tym magicznym, pełnym uczucia spojrzeniem i… nie miał zamiaru przestać po kilku chwilach tak jak zawsze. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Tym razem każde słowo, które wypowiedziała przeleciała przez jego głowę. Wleciała jednym uchem, wyleciała drugim. Przerażając sprawa… ta miłość. Gdy skończyła mówić zrobił krok w przód podchodząc do niej i kładąc dłoń na jej policzku. On naprawdę miał gdzieś to co właśnie do niego powiedziała, wyglądał tak jakby nic nie słyszał. - Kocham Cię - …
/zapraszamy na przerwę programu, bo autorka doznała szoku z powodu zachowania Edwarda, w między czasie puścimy przyjemną muzyczkę./
Ten pocałunek był wyjątkowy. To właśnie dlatego nie mogła go tak długo przerwać. Oboje pokazali sobie w ten sposób wszystkie swoje uczucia. To, jak wiele ich ze sobą łączyło. Jak bardzo pragnęli swojej bliskości i swojego ciepła. Tak bardzo jej zależało na nim. Nikt nigdy nie był jeszcze dla niej tak ważny, jak Edward. I musiała to wszystko zniszczyć... Dlatego gdy tylko się oderwała powiedziała kilka słów, które miały go odrzucić. Ale on jej nie słuchał – przynajmniej tak jej się wydawało, a pewności nabrała gdy ponownie się do niej zbliżył. Jego dłoń na policzku... Czuła, że pali ją prawdziwym ogniem. Tak wiele rozterek rozrywało jej ciało. Chciała zostać. Chciała się odsunąć. Chciała znów go pocałować. Chciała uciec. I wtedy powiedział te dwa krótkie słowa. Kocham Cię... Jej oczy otworzyły się szeroko. Czuła, że jej serce zaczyna walić jak oszalałe. Poczuła, że robi jej się słabo, ale nie dała tego po sobie pokazać. Podniosła rękę i zdjęła dłoń ze swojego policzka. - Słuchaj. Mnie na tobie nie zależy. Zabawiliśmy się w seks i dla mnie to jest wszystko. Jesteś jednym z wielu facetów w moim życiu i niczym się nie różnisz od pozostałych. Równie dobrze mogła bym się przespać z twoim bratem – Musiała. Musiała spróbować raz jeszcze. Walczyła o to, by jej mina pozostała obojętna. Walczyła, by jej oczy nie wyrażały nic. Odwróciła się do niego plecami i oparła niby od niechcenia dłonią o murek. Tak naprawdę czuła, że świat przed jej oczami powoli się zamazuje. Zbyt wiele emocji naraz. Trafiało to w jej otępiały umysł. Jednak to marna cena za to, jakie okropności robiła swoim przyjaciołom. I jakie mogłaby im zrobić gdyby zostawiłą ich przy sobie.
Skąd on wiedział, że właśnie tak to będzie wyglądać? A mimo wszystko nadal nie robiło na nim wrażenia to co dziewczyna mówiła. Po prostu złapał ją za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę spoglądając jej głęboko w oczy. - Odrzuć mnie nie odwracając wzroku – musiał to usłyszeć właśnie w taki, a nie inny sposób. Nie przyjmował do niebie innej odpowiedzi. Miał na twarzy wyrysowaną pewność siebie, która nie była zbyt naturalna. Wiedział, że go odrzuci. Aż tak bardzo chciał się torturować, by tylko powiedziała mu te słowa w twarz? Nie spocznie dopóki nie usłyszy tego w ten sposób. Milczała. Taka odpowiedź mu wystarczyła. Puścił ją i odwrócił się na pięcie odchodząc również bez słowa. Tyle mu wystarczyło… teraz musiał się tylko dowiedzieć kilku rzeczy, by mieć przed sobą całą jasność tej sprawy. - Jeżeli chciałaś się mnie pozbyć – wydukał stojąc już przy drzwiach – to właśnie osiągnęłaś odwrotny efekt – nie zwrócił na nią większej uwagi i zniknął z jej pola widzenia.
Zaraz po lekcji zaklęć Angielka niemalże wybiegła z sali, kierując się w bliżej nieokreśloną stronę. Była zmęczona, zła, w zasadzie obłąkana a obecność Daniela wpływała na nią bardzo destrukcyjnie, więc resztką sił powstrzymała się przed tym, żeby nie zrobić mu krzywdy. Gdy tylko znalazła się na kamiennym moście, przystanęła czując jak kręci jej się w głowie. Chwyciwszy się zaśnieżonego murku nie zwróciła uwagi na to, że nie ma odpowiedniego stroju na przesiadywanie na zewnątrz. Wizje, które skutecznie blokowała, dawały o sobie znać i teraz chciały przebić się na wierzch. Nie umiała określić tego uczucia, jednak jeśli ktoś widział mugolski film o opętaniu, to chyba to było blisko siebie położone. Nie wiedziała, w którym momencie usiadła na ziemi, przyciągając kolana do klatki piersiowej, ale powoli zaczęła tracić resztkę sił do dalszej walki.
Po zakończonej lekcji obrony przed czarną magią, ruszył przed siebie, nie myśląc co może aktualnie porobić. W tym zamku były czasem takie dni, które ani magia, ani nic innego nie sprawią, że dzień stanie się ciekawszy. Daniel taki czas najczęściej lubił przesypiać, bądź wychodzić do Hogsmeade, gdzie porobiłby jakieś drinki w Oasis dla własnej satysfakcji. Dziś jednak jego myśli ograniczały się do Andrei, która była z nim na lekcji. Nie wiedział jak ma postąpić z nią, czy powinien ją przepraszać? Na pewno nie zrobiłby tego, obojętnie jak straszną by rzecz zrobił na tej imprezie. Nie uważał, że postąpił źle, ani też nie myśli, że gdyby mógł cofnąć czas, nie zrobiłby tego. Może teraz to przemyślając rzuciłby jakieś inne, bardziej szkodliwe zaklęcie. Nogi poniosły go na kamienny most. Ubrany był w zwykłą czarodziejską szatę, więc mróz od razu dał się we znaki. Lecz nie odszedł. Podszedł powoli do dziewczyny i przykucnął. Nawet to nie pomogło mu się zniżyć do jej poziomu, cały czas przewyższał ją o ponad głowę. Zastanawiał się czy płakała, czy może miała kolejną wizję. Na lekcji wydawała się być wykończona fizycznie, psychicznego stanu nie potrafił jeszcze ocenić. - Kamienny most nie jest chyba najlepszym miejscem do siedzenia i użalaniem się nad życiem. – Powiedział swoim typowo chłodnym tonem. Po chwili zastanowienia, skarcił się w duchu, że powiedział chyba najgłupszą rzecz, jaką mógł. Westchnął cicho i wyciągnął papierosa. Wstając, spojrzał na błonie, które widać było z mostu, jednocześnie zapalając i wciągając tytoń do płuc. Myślał cały czas o tym wydarzeniu na imprezie i zastanawiał się na ile ona była na niego zła. Czekał spokojnie, aż odpowie, by mógł ocenić czy go dzisiaj zabije, czy może rzuci się mu w ramiona, wybaczając wszystko. Znając ją już kilka miesięcy, stawiał na to pierwsze.
Nie płakała ani nie użalała się nad sobą, chociaż z perspektywy osoby trzeciej mogła tak wyglądać. Tak naprawdę nie miała siły, żeby zrobić cokolwiek, dlatego kiedy na horyzoncie pojawił się Daniel, odruchowo wsunęła dłoń do kieszeni chwytając różdżkę. Nie wiedziała na jaki pomysł wpadnie tym razem, ale czuła, że znowu jest z nim kiepsko. Od czasu tamtej imprezy nie rozmawiali ze sobą, bo Ślizgonka skutecznie unikała chłopaka - obawiała się, że faktycznie zrobi mu krzywdę. Lub on jej, co było bardzo prawdopodobne, skoro z tego samego powodu unikała go od początku szkoły. Unosząc wzrok znad czubków swoich butów na Daniela, zmarszczyła czoło, prychając pod nosem. - Jasne. Jest za to świetnym miejscem, żeby się zabić - nie skontrolowała swoich słów i w zasadzie nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia. Uznała, że skoro Daniel nawet nie próbował walczyć ze swoją obsesją, to ona nie będzie obchodzić się z nim jak z jajkiem. - Znowu widzisz siostry, słyszysz głosy i chcesz mnie zamordować? Cudnie, korzystaj póki masz okazję - dorzuciła na koniec, odwracając wzrok w przeciwnym kierunku.
Z nim było coraz gorzej i to był fakt. Miał moment, około miesiąc temu, że prawie zupełnie nic mu się nie działo, nie miał nagłego podniesienia ciśnienia czy gadających głosów w jego głowie. Jednak kiedy Scorpius chciał perfidnie wyjść z Andreą, kiedy to on z nią był, jakby wszystko wróciło do stanu sprzed wielu miesięcy, do pierwszego dnia, w którym widział się ze Ślizgonką. Dzisiejszego dnia czuł się odrobinę lepiej, jednakże rozmowa z dziewczyną pozytywnie nie wpływa na jego samopoczucie. Mimo minusowej temperatury, słysząc jej angielski akcent, zrobiło mu się gorąco. Nie okazał tego jednak w żaden sposób, wciąż wpatrując się w krajobraz widoczny z mostu, paląc papierosa. Zastanawiał się ostatnio też gdzie udała się Andrea po całej imprezie. Zanim przyszedł Scorp, ona miała wizję jak lądują razem w łóżku. Ciekawe, może jej się twarze pomyliły w wizji? - Na pewno lepszym niż impreza Findabairów. Tutaj możesz mnie spróbować zepchnąć z muru i kłopot z głowy. – Wzruszył ramionami, jakby do siebie nie do niej i wyrzucił w połowie dopalonego papierosa. Podszedł do drugiego murku mostu i usiadł, dokładnie naprzeciwko Ślizgonki. Dopiero wtedy zauważył, że trzyma różdżkę, ale również zaobserwował, że nie płakała. Tylko raz w życiu widział jej łzy i był rad, że dzisiaj ich nie widzi na jej twarzy. Jego obsesja nie była taka łatwa do pokonania, to tak jakby on miałby jej powiedzieć, że ma sobie poradzić z wizjami, nie zabijając się przy tym. - Na razie chciałem zamordować Scorpiusa. Do ciebie jeszcze nie doszedłem, lecz siostrzyczki mówią, żebym to zrobił, ty też mówisz bym to zrobił. I teraz pytanie brzmi, skąd mój upór, że tego nie robię? I czy gdybyś mi na to pozwalała, trzymałabyś tak różdżkę? No chyba nie. – Daniel ostatnio opracował nową strategię radzenia sobie z bólem po stracie sióstr i głosami w jego umyśle. Działało to na takiej podstawie, że sam nawiązywał do sióstr, przy okazji się w pewnym sensie przyzwyczajając do śmierci rodzeństwa. - A jak wizję? Bo chyba nie siedzisz tutaj skulona bo cię Scorp rzucił? – Podejrzewał, że jej stan był w pewnym stopniu spowodowany wizjami, widział raz jej atak na błoniach, w którym zaczęła widzieć różne rzeczy, które miały się wydarzyć. Jego ton głosu był chłodny, lecz można teraz było się dosłyszeć ironii.
Faktycznie, miała wizję, w której lądują razem w łóżku, ale... czy wizje miały termin przydatności? Nie. Poza tym, nie zawsze okazywały się trafne, dlatego nie miała absolutnie żadnej pewności, że i w tym przypadku tak będzie. Nie wiedziała też dlaczego sama obecność chłopaka doprowadzała ją do szewskiej pasji, której póki co nie dawała po sobie poznać, i faktycznie miała myśl, żeby zepchnąć go z tego murka. Być może wcale nie różniła się od Daniela, tylko nie chciała tego przyznać przed sobą. Gdy usiadł naprzeciwko, przechwyciła jego spojrzenie. Irytowało ją to, że mówił o Scorpiusie i że w ogóle oddychał. - Spróbuj szczęścia - wzruszyła ramionami, puszczając różdżkę i układając obie dłonie na kolanach. Teraz, kiedy na własne życzenie pozbawiła się swojej ochrony, była dość bezbronna w obliczu Niemca i wiedziała, że to spotkanie nie może skończyć się dobrze. - Blokuję je od pewnego czasu - odparła krótko, nie wyjaśniając powodu, dla którego to robi. Wiedziała, że Ślizgon ją o to zapyta, jednak nie miała zamiaru mu odpowiadać. I wtedy też straciła kontakt z rzeczywistością, osuwając się na ziemię. Wszystko przypominało tamten incydent na błoniach, z tą różnicą, że teraz naprawdę straciła przytomność.
Widząc jej postawę, lekko się zdziwił. Miał nadzieję, że dziewczyna rzuci się na niego, bądź strzeli w niego jakimś zaklęciem. Andrea zaś jakby się poddała. Daniel nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób na to reagować. Obecność Andrei nie wprowadzała u niego pozytywnego nastroju, jednak jej osoba nie wpływała na jego nastrój aż tak, jak to było kilka miesięcy temu. Wtedy potrafiłby bez myślenia rzucić się na jej szyję i zacisnąć na niej swoje wielkie dłonie. Teraz tego nie potrafił. Nie potrafił określić czy to przez pryzmat ich spotkań, czy to na błoniach czy gdziekolwiek indziej... Zaraz po tym jak powiedziała o owym blokowaniu, nagle dziewczyna jakby usnęła, bezwładnie kładąc się na ziemi. Daniel nie był głupi, wiedział, że nie była senna czy coś. Wstał szybko i podszedł do niej. Teraz nawet nie myślał o incydencie na imprezie, ani o relacjach jakie stworzyli między sobą. Zgadywał, że omdlenie miało związek z jej "blokowaniem". - Jesteś głupia, Andrea. Potwornie tępa, wiesz? - Powiedział, mimo że wiedział, że ona go nie słyszy. Zaczął się zastanawiać co może zrobić, dopiero po chwili zdołał przypomnieć sobie formułki zaklęć i co powinien zrobić. Złapał delikatnie Andreę za kark i pod biodra i podnosząc ją delikatnie położył na środku mostu, by miał więcej miejsca. Leżąc tak, wyglądała bardzo spokojnie i wytwarzała pewną aurę spokoju. Lecz Daniel, nie myśląc o tym, sprawdził oddech dziewczyny, którego nie było. Przeklinając pod nosem, machnął różdżką, wymawiając zaklęcie: - Anapneo. - Pierwsze co zrobił to udrożnił drogi oddechowe, by mieć pewność, że brak oddechu nie został spowodowany zadławieniem się czymś, czy cholera wie co jeszcze. Lecz na tym czarowanie Schweizera się nie kończyło i po kilku sekundach znów machnął różdżką, tym razem mówiąc: - Rennervarte - to powinno ją wybudzić, Daniel patrzył na nieprzytomną dziewczynę, mając nadzieję, że lada moment otworzy oczy. Chuj z ich relacjami, które się spierdoliły. Teraz nie było czasu nawet o tym myśleć.
Wizje... wizje czasami bywały okropne. O ile te nocne dało się przeżyć, tak te, w których była świadoma a potem traciła przytomność, były kiepskie w skutkach. Widziała rzeczy, które miały się wydarzyć. Rzeczy, które wcale nie były przyjemne. Teraz widziała coś, czego nie rozumiała. Widziała Daniela, który naprawdę próbował ją zamordować a ona była sparaliżowana i nic nie mogła na to poradzić. Wokół było cicho i pusto, a czasu nie umiała określić. Potem widziała robaki, nagrobek i miała wrażenie, że spada, tak jak w tych wszystkich koszmarach. Te wizje miały też do siebie to, że słyszała to co się dzieje "poza nią", ale ciężko było określić ten stan. Ocknęła się nagle z krzykiem uwięźniętym w gardle i drżącymi mięśniami a źrenice dziewczęcia znowu były tak szerokie, jakby się po prostu naćpała. Choć Ślizgon może i uradował się tym, że potrafił ją ocucić, tak ona, nie mając pojęcia co się dzieje, po prostu rzuciła się na niego z rękami. - Ja jestem głupia i tępa? JA?! To nie ja jestem chora psychicznie - wyrzuciła z siebie, z zadziwiającą siłą wywracając chłopaka na ziemię. Wariowała, mając wrażenie, że nie kontroluje ani swoich słów ani czynów. - To nie ja słyszę głosy i to nie ja widzę swoje zmarłe siostry, które każą mi mordować... jesteś żałosnym człowiekiem - Angielka wbiła mu paznokcie w skórę, nie zdając sobie sprawy nawet z tego, jak mocno zacisnęła palce. Jej wybuch zakrawał już prawie o schizofrenika, który zapomniał swoich leków, a to był dopiero początek jej wybuchu.
Sam był odmieńcem, też posiadał dar, który jednakże różnił się od jasnowidzenia. Rozmowa z wężami była przydatna, lecz nawet nie ma co ją porównywać do tego co przeżywa dzoewczyna. Jemu, w przeciwieństwie do niej, nigdy nie odbiło się to negatywnie w skutkach. Nie wygłądał jak krucha karykatura człowieka, bo nie chciał używać tego języka. Co prawda, zdarzało mu się czasem wywinąć jakąś wiązankę słów po wężowemu, nawet o tym nie wiedząc. Było to na tyle niewygodne, że tą zdolność utrzymywał w tajemnicy i nie chciał by ludzie o tym wiedzieli. Krzyk dziewczyny nie przeraził go, ani nie zaskoczył, był rad, że jakieś kursy na Sfinksie nie poszły w las. Daniel będąc poważny, przyglądał się jej stanowi zdrowia, poczuł pewne deja vi, kiedy zaobserwował jej wielkie źrenice. Dopiero oszołomiony poczuł się, leżąc na ziemi, a na nim siedziała pełna furii Andrea. Czyli jednak słyszała to co on mówił, mimo że była przez chwilę na haju, jak Dan nazywał jej wizję. Jego stan można było nazwać chorobą psychiczną, lecz przyganiał kocioł garnkowi, sama Andrea coraz większymi kroczkami dochodziła do identycznego stanu. - Tak, jesteś bardzo głupia, uważając, że zatrzymując wizję się od nich uwolnisz Andrea. - Jego ton był nieprawdopodobnie spokojny, lecz klasycznie chłodny i surowy. Nie wiadomo czemu, przypomniała mu się impreza u Findabairów, zanim jeszcze zjawił się Scorpius. Nawet mu się wtedy podobało. Trochę się wkurzył, kiedy nie słuchając słów Andrei, niestety poczuł jej ostre paznokcie. Tego było już za wiele, naprężył się i jednym sprawnym ruchem złapał ją za dłonie, jednocześnie przewracając ją z powrotem na ziemi tak, że to on siedział teraz na niej. Siedziałby, gdyby nie to, że nawet się troszczył o nią i jego tyłek lewitował nad jej ciałem, cały ciężar utrzymując na biodrach. Dłonie Daniela zaciśnięte były wokół przedramion Andrei tak, że nie mogła się uwolnić. Sam spoglądał jej w oczy i przybliżył swoją twarz do jej, tak że mógł poczuć jej perfumy. Przesunął jednak głowę do jej ucha i szeptem powiedział jej: - Będziemy sobie tak leżeć, aż w końcu uspokoisz się i będę mieć pewność, że nie będziesz wbijać mi tych jebanych paznokci. W tej sytuacji gówno zrobisz, więc musisz chyba spasować.
W naturalnym odruchu obronnym, Angielka zaczęła się wierzgać w każdy możliwy sposób. Nie spodobało jej się bowiem to, że Daniel tak bezkarnie przygwoździł ją do ziemi a kiedy się nad nią pochylił... - Spierdalaj - wyrzuciła z siebie niezbyt elokwentnie. Mogła się uspokoić, jednak przy jej aktualnym stanie, chłopak chyba nie sądził, że pójdzie mu tak łatwo. Co robi osoba, która chce się bronić? Chwyta się każdej deski ratunku, nic więc dziwnego, że w pewnym momencie po prostu ugryzła go w ucho. Ani nie pieszczotliwie, ani tym bardziej delikatnie, w zasadzie miała wrażenie, że chyba go skaleczyła, ale nie miała czasu się tym teraz przejmować. Poniekąd obróciło się to przeciwko niej, bo Ślizgon najwidoczniej nie wziął pod uwagę takiej zagrywki, zaciskając mocniej na jej przedramionach ręce. - Weź te pieprzone ręce - bolało, więc zaczęła wierzgać się jeszcze bardziej. Nogą, a dokładniej kolanem, kopnęła go prosto w tyłek i korzystając z kilku sekund nieuwagi, z pozycji leżącej przeniosła się na kolana. I tak była na dość przegranej pozycji.
Jego zagrywka była ryzykowna i przypłacił nią przenikliwym bólem ucha. Syknął, możliwe, że coś po wężowemu i jak na złość przycisnął mocniej dłonie wokół jej przedramion. Nie przemyślał tego, że po tym jak uratował ją od zamarznięcia na śmierć podczas wizji, ona odwdzięczy mu się gryząc go w ucho, z którego zaczęła się powoli lać gęsta, ciemnoczerwona ciecz. Nie słuchał już jej próśb, ból wywołał u niego większy gniew, a jej wierzganie się tylko to pogarszało. Zacisnął usta i w końcu, nie wytrzymując, krzyknął bardzo stanowczo: - Uspokój się kurwa! – Jego głos emanował wielką złością na dziewczynę i kiedy ona kopnęła go w tylnią część ciała, w innych okolicznościach nawet mógłby się z nią tak droczyć. Nawet początkowo miało do tego dojść po imprezie, którą wciąż wspominał. Jednak kiedy prawie się podniosła, Daniel już nie wytrzymał. Złapał ją w pół i podniósł. Nie zważał na nic, dla niego jakby czas się załamał, wiatr przestał wiać, a fale dźwiękowe nie dochodziły do jego uszu. Widział przed sobą tylko mur i przepaść, nad którą położył Andreę. Leżała na nim, a głowa wystawała poza murem. Leżała na śniegu, jednak nie zważał na to w jakimkolwiek stopniu. Wpatrywał się tylko w oczy dziewczyny, trzymając ją silnie tak, że nie mogła się uwolnić od jego uścisku. Dan dyszał ciężko, nawet nie zauważył kiedy na jego czole pojawił się zimny pot. Jego różdżka leżała na ziemi, zostawił ją tam podczas ich przepychanki. Andrea mogła widzieć spokojnie co było pod nią i też na co by spadła, roztrzaskując się. Daniel sam nie wiedział co robi. Chciał ją przestraszyć, był to też odruch nie kontrolowany przez niego. Jednak trzymał ją mocno, tak że nie mogła spaść. Nie mogła też mu się wyrwać, chcąc to zrobić. Nie podejrzewał u niej zapędów samobójczych, lecz nie chciał ryzykować. Bo w głębi serca nie chciał jej… stracić?
Podobno choroba psychiczna w świecie magii nie istniała. Podobno, bo jej matka próbowała udowodnić dwukrotnie, że Andrea ma schizofrenię i zaburzenia afektywne, ale... dziewczyna zawsze wychodziła z tego obronną ręką, manipulując otoczeniem. Teraz faktycznie zachowywała się jak niespełna rozumu, jednak wciąż miała tak szerokie źrenice, co mogło świadczyć o tym, że tylko częściowo jest świadoma tego co się dzieje. - Puść mnie na ziemię! - obiła pięściami jego plecy, gdy tylko wziął ją na ręce. Nie wiedziała co planował, chociaż mogła się tylko domyślać, ale i to ostudziło jej zapału. Kiedy chłopak posadził ją na murku, odchylając niebezpiecznie do tyłu, Angielka owinęła nogi wokół jego pasa, rękami odruchowo łapiąc się jego szaty. Jak mieli spaść - to razem. - No i kurwa co teraz? Będziemy sobie tutaj tak wisieć? - w swoim pół-świadomym stanie wcale nie przerażało ją to, że zaraz może zginąć śmiercią tragiczną przez zrzucenie w gruzy. Nie przejmowała się też faktem, że igra z ogniem i że na jej suchych, różowych wargach znajdował się ciemnoczerwony ślad krwi z jego ucha. - Danielku, na co czekasz? Skoro siostrzyczki podpowiadają ci, żebyś mnie zabił, to zrób to - przechwytując spojrzenie ciemnych tęczówek Ślizgona, prowokacyjnie zabrała ręce, będąc teraz tylko na jego łasce i niełasce. - Jesteś zwykłym tchórzem. Przez tyle lat tego nie zrobiłeś... - uśmiechnęła się jak obłąkana.
Stan Daniela można było nazwać depresją po utracie bliskich, co nie kwalifikowało się pod chorobę psychiczną. Natomiast głosy w głowie i niestałe uczucia już nie były takie łatwe do zdiagnolizowania. Przynajmniej wykluczały one brak zaburzeń psychicznych. Trzymał ją tym mocniej, im ona dłużej gadała. Tak bardzo chciał, by się w końcu zamknęła, żeby już nie słyszał jej czystego głosu, który w takich warunkach doprowadzał go do szału. Miał nadzieję, że posadzenie ją na murku wpłynie jakoś na jej stan, jej źrenicę nie pomniejszały się, co znaczyło, że albo jest naprawdę naćpana, bądź było coś nie tak, coś z wizją. Odetchnął głęboko i podniósł ją i postawił przed sobą. Spojrzał w jej oczy, kiedy mówiła jakim jest tchórzem. Złapał ją jedną ręką za szyję, drugą opierając się o murek i nachyliwszy się, pocałował ją, tak że nie mogła się oderwać. Nie było w tym żadnych pozytywnych emocji, nie zrobił tego jak jakiś romantyk czy jakikolwiek chuj. Chciał by przestała mówić i też miał nadzieję, że to jakkolwiek ją wybudzi. Oczywiste było to, że było to dla niego przyjemne, przypomniała mu się noc wśród skał na błoniach. Teraz tamto wydarzenie wydawało się tak odległe, że ledwo pamiętał co wtedy czuł. Teraz jednak wbił się w jej usta, przegryzając jej dolną wargę, możliwe że do krwi.
Mówiła więcej i nie miała zamiaru przestać a milczenie Daniela tylko nakręcało ją i nastawiało bojowo. Prowokowała, wygadywała głupoty, po prostu czekała na jego reakcję. Chciała go złamać, zobaczyć, w którym momencie faktycznie puszczą mu nerwy i na jak wiele sobie może pozwolić przed momentem, w którym doprowadzi go na skraj szaleństwa... ale nie spodziewała się takiej reakcji. Przez chwilę myślała, że dotarła do tej cienkiej granicy nienawiści, gdy chłopak złapał ją za szyję. Była tak drobna, że duża dłoń Ślizgona spokojnie byłaby w stanie ją udusić. Ten jednak zrobił coś, co początkowo wcale nie skutkowało. Zaczęła się wyrywać, ponownie obijając go pięściami i drapiąc po rękach, ale z każdym kolejnym ruchem miała wrażenie, że jego dłoń się zacieśnia. Dopiero metaliczny posmak krwi w ustach i ból dolnej wargi, połączony z chwilowym brakiem powietrza, poskutkował tym, że odpuściła. Chwyciła drobną dłonią palce chłopaka, ściągając je na siłę ze swojej szyi a potem nabrała powietrza jak ryba pozbawiona wody, rozglądając się zdezorientowana dookoła. - Na litość boską, co ty kurwa robisz? - wyrzuciła z siebie lekko zachrypniętym głosem, opierając się czołem o jego tors i jednocześnie luzując uścisk dłoni. - Widziałam, że będziesz chciał mnie udusić, ale nie w taki sposób - poczuła się słabo, czując jak miękną jej nogi.
Kiedy Andrea oderwała jego usta od swoich, odsunął się, dając jej trochę przestrzeni. Czy jego zamiarem było uduszenie Andrei? Nie za bardzo. Jednak chyba polepszyło jej się skomentowała jego metodę, nie wyzywając go przy tym, więc to było już coś. Jemu też ulżyło, lecz nie potrafił określić czy to przez pocałunek czy wpłynęło na to coś innego. Jednak w jego głowie jakby się ustabilizowało, przynajmniej na ten moment i "siostrzczki" nie gadały już nic w jego głowie. - Przyjemne z pożytecznym. - Odniósł się do jej słów na temat jego sposobu uduszenia kobiety. Otarł pot z czoła. Nawet się nie zorientował, kiedy całe jego ciało stało się mokre od potu. - Lepiej? Już nie masz zapędów samobójczych i nie będziesz dawała mi się zabić? - Zapytał odwracąc sięod niej i wyciągając papierosa, przejechał dłonią po włosach, poprawiając fryzurę, która przy ich przepychance się zepsuła. Nie oczekiwał, że Andrea mu wybaczy, bądź ich relacje wrócą na odpowiednie try. Oboje byli zjebani, a dokładniej ich mózgi. To ich łączyło. I czy tylko to?