Wchodzisz dużymi, dębowymi drzwiami, do jednego z niezliczonej ilości barów w tym mieście. Choć mało popularne jest to miejsce, już od progu dostrzegasz bogaty bar, parę krzeseł i duże, brązowe kanapy stojące przy niewielkich stolikach. Za barem stoi wysoki brunet, który swoim uśmiechem złamał już niejedno dziewczęce serce. W tym miejscu oprócz znakomitego jedzenia, przystojnego barmana i najlepszych alkoholi możesz znaleźć jeszcze jedno urozmaicenie – pierwsze, niepowtarzalne, oryginalnie i nadzwyczajne czarodziejskie karaoke! Na wielkiej, pustej ścianie barman jest w stanie wyświetlić tekst każdej piosenki. Nie myśl jednak, że to będzie takie proste. Przy pierwszej już piosence zorientujesz się, ze twój głos będzie subtelnie zmieniony w małpę, krowę, znajomego… Albo twoją teściową! Nigdy nie wiesz kim na ten jeden utwór się staniesz! Zaryzykujesz?
Zasady karaoke: Piosenkę możecie zażyczyć sobie dowolną, wykonanie jednak może być kwestią przypadku. Rzucamy na to trzema kostkami.
Pierwsza kostka określa, jaki typ głosu ci się trafi: Parzysta – głos ludzki Nieparzysta – głos zwierzęcia
Druga kostka określa, jakie zwierzę lub osobę wylosowałeś:
Lista dla głosu ludzkiego: 1 – dowolny znajomy z Hufflepuffu 2 – dowolny znajomy z Ravenclowu 3 – dowolny znajomy z Gryffindoru 4 – dowolny znajomy z Slytherinu 5 – dowolny nauczyciel lub pracownik szkoły 6 – dowolny członek twojej rodziny lub twój głos
Lista dla głosu zwierzęcego: 1 – dowolny ssak 2 – dowolny ptak 3 – dowolne magiczne stworzenie 4 – mieszanka zwierząt (ptak z ssakiem) 5 – mieszanka zwierząt (ptak z magicznym stworzeniem) 6 – mieszanka zwierząt (ssak z magicznym stworzeniem)
Trzecia kostka decyduje, jak dobrze ci poszło śpiewanie (czym wyższy wynik tym lepszy)
Osoba śpiewająca po swojej piosence typuje kolejną osobę do karaoke ( z obecnych na miejscu, najlepiej też na forum by nie czekać na przybycie danej osoby)
Autor
Wiadomość
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kostki:4, 6, 1 → głos ludzki + członek rodziny lub własny
— Widzisz jaki ze mnie zdolny gość? — rzucił w akompaniamencie cichego śmiechu, gdy stwierdziła, że czyta jej w myślach. — A wiesz, że w sumie tuż obok? Tylko z wieżami trochę problem, bo tak się składa, że mieszkamy w lochach, no i od koni wolę jednak miotły, więc co najwyżej mógłbym zostać księciem na czarnej Błyskawicy — dodał wyraźnie ubawiony, bo w istocie to wszystko brzmiało jak rodem z jakiejś sztampowej komedii romantycznej, włącznie z wymianą kopytnego zwierza na sportową miotłę, wzruszając przy tym barkami w geście ‘no co poradzić?’. — Hej, ja tylko stwierdzam fakty, nic więcej — odpowiedział, rozkładając przy tym ręce na boki i po raz wtóry obdarzając rudowłosą jednym ze swoich firmowych uśmiechów ukazujących garnitur jego śnieżnobiałych zębów. Sam również nie miał tego poczucia, że tak właściwie się nie znają i nigdy wcześniej nie wymienili ze sobą więcej niż może kilka słów, a wręcz przeciwnie – czuł się przy niej bardzo swobodnie, jakby tak naprawdę byli starymi, dobrymi znajomymi, którzy po prostu długo nie mieli okazji się spotkać i teraz to nadrabiają. Nawet bez trudu był w stanie puścić w niepamięć główny powód, dzięki któremu w ogóle doszło do tego spotkania. Chyba powinni podziękować za jego nieco zbyt duży entuzjazm włożony w rzut kaflem i jej nieuwagę, bo możliwe, że jeszcze długo by się nie przekonali jak dobrze im się rozmawia i w ogóle. Rudzielec pokiwał przytakująco głową, zgadzając się z jej słowami. Sam też zdecydowanie wolałby jednak nie usłyszeć Patola w takim wydaniu, albo co gorsza – samemu zostać nieszczęśnikiem, którego los pokarałby przymusem śpiewania jego głosem. Brr, nawet nie chciał sobie tego na dobrą sprawę wyobrażać, a tym bardziej przeżywać. — Przyznaję, lubię działać w nieoczywisty i zaskakujący sposób — stwierdził w odpowiedzi na jej zawiedzony ton, puszczając jej przy tym oczko, a następnie upił kolejny łyk piwa. — Ale kawiarnia pełna staruszek z kotami to była druga opcja, jakby ta z karaoke nie wypaliła — dodał zaraz, szczerząc się przy tym nieco głupkowato w kierunku dziewczyny. Nie mógł i nawet w sumie nie próbował powstrzymać parsknięcia śmiechem na widok wyrazu jej twarzy, gdy spontanicznie zdecydował się zgłosić ją jako ‘ochotniczkę’. Podejrzewał, że dziewczyna mimo wszystko skusiłaby się sama, ale tak było o wiele zabawniej! Poza tym Fitzgerald miał to do siebie, że potrafił być dość nieprzewidywalny i podobne numery były w jego przypadku niemal na porządku dziennym, o czym zapewne dość prędko będzie miała okazję się przekonać, jeśli zdecyduje się spędzić w jego towarzystwie więcej czasu. Wyszczerzył się jeszcze i uniósł kciuki w górę, gdy poprzedni koleś zakończył swój występ i barman przywołał do siebie Krawczykównę. Popijając swoje piwo, zawiesił ciemnobrązowe ślepia na sylwetce rudowłosej i moment później nieomal zakrztusił się swoim trunkiem, gdy tylko usłyszał jakim głosem śpiewa. To było strasznie dzikie słuchać głosu jego mierzącego blisko dwa metry puchońskiego kumpla-miotłozjeba Egdecumbe’a wydobywającego się z ust tej dużo drobniejszej dziewczyny. W sumie nie był sobie w tej chwili w stanie przypomnieć, czy miał okazję usłyszeć samego właściciela tego głosu w śpiewie, ale w zasadzie to nieistotne obecnie. Szybko poradził sobie ze swoim drobnym dysonansem poznawczym, skupiając się na samym występie. Wykonanie nie było może najwyższych lotów, ale widać było, że Aleksandra całkiem dobrze się przy tym bawiła i to w sumie liczyło się najbardziej. — Ależ ja nic nie mówię! — odparł na jej słowa z jakże niewinnym uśmiechem na ustach i w geście obronnym uniósł ręce, a potem cicho się zaśmiał, gdy wróciła do stolika, oznajmiając mu, że jest następny, czym go ani trochę nie zaskoczyła, bo trochę się spodziewał podobnego ‘odwetu’ z jej strony. Wzruszył jedynie barkami, a następnie opróżnił kufel do końca, bo i tak niewiele już mu zostało, po czym raźnym krokiem skierował się ku scenie. Nawet nie popatrzył na tytuły zaoferowanych mu piosenek, decydując się na pierwszą lepszą. I to był błąd, bo okazało się, że tą konkretną dość słabo kojarzył, kompletnie nie jego klimaty. Nic to jednak, ma tekst na ścianie, jakoś sobie pewnie poradzi. I może tak by się stało, gdyby nie głos jaki przypadł mu w udziale – w życiu bowiem nie przypuszczałby, że usłyszy kiedykolwiek w takim wydaniu swojego… ojca. W ogóle w śpiewie, a co dopiero jeszcze w takiej nucie. Tak go to z początku zbiło z pantałyku, że rzutowało na całość i koniec końców jego – czy raczej jego ojca? – ‘cover’ pozostawiał naprawdę wiele do życzenia; wprawdzie starał się ratować swój ‘występ’ jakimiś wygłupami na scenie i innymi takimi, bo oczywiście nie stał tam jak jakiś słup soli, ale na niewiele to się chyba zdało, choć część publiczności wydawała się być całkiem nieźle rozbawiona tym co wyprawiał. Ślizgon nie wyglądał jednak na absolutnie przejętego swoją sceniczną porażką – bo mimo wszystko bawił się przy tym wybornie – i nawet ukłonił się na sam koniec nim zszedł, żeby zrobić miejsce dla kolejnego nieszczęśnika ochotnika. — Muszę przyznać, że z mojego ojca byłby chyba słaby śpiewak — zaśmiał się, kiedy wrócił do Olki, przy okazji wyjaśniając kogo miała (nie)przyjemność przed momentem usłyszeć, w duchu ciesząc się jednak, że jego głos powrócił do normalności. — To co, runda druga? — zaproponował i poruszył wymownie brwiami, mając przy tym uniesiony kącik ust. Sam zdecydowanie nie miał zamiaru poprzestać na jednym utworze. Zerknął na swój pusty kufel, a potem gestem poprosił barmana o kolejne, bo przecież nie będą siedzieć o suchych pyskach, prawda?
- Spytałabym, czy często was wypuszczają z tych lochów, ale to by był strzał w kolano, więc... Cóż, ogromnym plusem jest bliskość kuchni - wyszczerzyła się na samo wspomnienie o tym pomieszczeniu w zamku. Witała tam przynajmniej dwa razy dziennie, a już jej wieczorne wizyty były chyba tradycją. Nie wyobrażała sobie jednak nocy bez kubka herbaty i ciasteczek, więc tak, odległość dzieląca dormitorium Hufflepuffu od kuchni była idealna. Latanie z siódmego piętra do podziemi byłoby koszmarem. - Wybacz, mój błąd z tymi wieżami. W tym przypadku mogę pomarzyć o kimś, kto wyciągnie mnie na światło dzienne. I widzę, że zrywasz z klasycznym wizerunkiem rycerza - dodała jeszcze, patrząc na niego z zainteresowaniem, bo po raz pierwszy spotkała się z kimś, kto stwierdził, że mógłby zostać księciem na miotle, a nie na koniu. Bez wątpienia oryginalne podejście. Na jego następne słowa tylko pokręciła głową, ale uśmiech z twarzy jej nie zniknął, a gdzie by tam! Gościł na niej cały czas, zresztą od początku spotkania. Zastanawiające, jakim cudem jeszcze jej nie bolały policzki. Dopóki jednak nie borykała się z takimi problemami, nie widziała nic przeciwko bananowi na twarzy i ukazującym się przy wybuchach śmiechu zębom. Była z niej taka pełna życia osóbka i rzadko kiedy można było ją spotkać w stanie widocznego przygnębienia. Może i niektórych to irytowało - Krawczyk jakoś bardzo się tym nie przejmowała i po prostu nie wchodziła takim osobom w drogę. Nie szukała konfliktów. - Właśnie widzę, ale wiesz, ta kawiarnia też mogłaby się okazać wcale nie takim złym wyborem. To znaczy nie wiem jak Ty, ale ja chętnie wysłuchałabym niekończących się opowieści starszych pań. Historie z ich dzieciństwa, o, a najlepsze to te o pierwszych miłościach! Albo klasyczne "za moich czasów..." - powiedziała z błyskiem w oku. Ten tekst pojawiał się na każdym rodzinnym spotkaniu, ale i dość często słyszała go z ust znajomych rodziców czy dziadków. Ba, sama zaobserwowała, że już zdarzyło jej się go użyć! A przecież miała dopiero siedemnaście lat. - Ale widzę, że na usta ciśnie ci się jakiś komentarz! - powiedziała, aby za chwilę odprowadzić go wzrokiem do sceny. Już po pierwszych słowach było wiadome, jaką piosenkę wybrał - czy też wylosował, bo nie stał przy barze długo. O ile utwór śpiewany przez Felix Felicis porywał do tańca, o tyle w wykonaniu Williama raczej byłoby to ciężkie, bo kiedy tylko na niego patrzyła ze swojego miejsca przy stoliku, to zaczynała się śmiać. No za nic nie potrafiła utrzymać powagi. Poza tym sama piosenka jakoś tak... Nie pasowała do chłopaka, a to dodatkowo czyniło sytuację jeszcze śmieszniejszą. - Nie no, nie było tak ź- Dobra, było - parsknęła, kiedy wrócił do stolika. Rzeczywiście ojciec Ślizgona raczej nie miał wielkich szans na zostanie znanym na świecie śpiewakiem, chociaż może to była kwestia ćwiczeń? Nie znała się na tych rzeczach; jeśli śpiewała, to dla zabawy i zupełnie nie przejmowała się pomylonym tekstem czy jakimiś fałszywymi dźwiękami, które jednak się pojawiały. - Jak mogłabym odmówić? - spytała i uniosła brwi, jakby w ten sposób chciała pokazać, że to faktycznie było niemożliwe. Nie musiała wcale iść drugi raz na scenę, ale w sumie to nie miała nic przeciwko. Nieźle się ubawiła przy wcześniejszym utworze i była ciekawa, jaki głos trafi jej się następnym razem. - A wracając jeszcze do wyboru miejsca... Śpiewasz, skoro padło na ten lokal czy to był czysty strzał? Usiadła wygodniej i napiła się piwa, które przyniósł im barman. Mieli czas, więc spokojnie mogła dać jednej czy dwóm osobom szansę na zaprezentowanie się, z przyjemnością. Do jej uszu dobiegła piosenka Lady Morgany i skrzywiła się, kiedy po barze rozniósł się pisk małej dziewczynki. Dobra, na to nie była gotowa. W pewnym momencie przyłapała się na tym, że sama zaczęła nucić pod nosem ten znany z imprez hit. Sama w wolnym czasie nie słuchała piosenek Morgany, zdecydowanie wolała innych wykonawców, ale z tą jakoś tak było, że chyba wszyscy znali teksty na pamięć i kiedy przychodziło co do czego, to śpiewała cała sala. Teraz też kilka osób dołączyło się do piszczącej na scenie kobiety. - Dobra, lecimy z tym. Jej poszło dobrze, więc nie będę gorsza - rzuciła i przed odejściem od stolika napiła się kremowego piwa, co by lepiej się jej śpiewało. Tym razem zdała się na wybór barmana jeśli chodziło o piosenkę i oznajmiwszy mu to, podeszła do mikrofonu. Muzyka rozbrzmiała, a ona musiała się uśmiechnąć. Klasyka - The Ministress. Było to wyzwanie, ale zamierzała mu podołać. Szkoda tylko, że kiedy otworzyła usta z zamiarem wyśpiewania pierwszej linijki tekstu, zabeczała jak koza i... zouwu? Taka mieszanka w ogóle była możliwa? Wytrącona z równowagi przegapiła dwa kolejne wersy, ale szybko się pozbierała i nieśmiało kontynuowała, z czasem się rozkręcając, co chyba nie było dobrym posunięciem, sądząc po skwaszonych minach klientów. No cóż, ona też nie była zadowolona, bo liczyła jednak na jakiś lepszy głos. Koniec końców ciut uratowała swój występ, ale i tak mogła się założyć, że większość zgromadzonych w barze osób będzie chciała go puścić w niepamięć jak najszybciej. - Czekam na pochwały, bo tylko je mogę usłyszeć po tak pięknym wykonaniu tej piosenki - parsknęła, siadając na swoim miejscu i sięgając po kufel, z którego zdrowo pociągnęła, a następnie oplotła go dłońmi.
kostki:1, 6, 3 - mieszanka ssaka z magicznym stworzeniem (koza + zouwu), ocenka za występ 3/6 @William S. Fitzgerald
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kostki:6, 5, 4 → głos ludzki + nauczyciel lub pracownik szkoły (Beatrice L. O. O. Dear)
Nie powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem w reakcji na jej pierwsze stwierdzenie. — To fakt, z tym ciężko byłoby się nie zgodzić — przytaknął jednak, kiwając przy tym głową, gdy wspomniała o bliskości kuchni; sam nie krył się z tym, że był tam dość częstym bywalcem – przede wszystkim jako osoba wykazująca się dość dużą aktywnością fizyczną przez większość czasu bywał, cóż, głodny, a poza tym uwielbiał słodycze i często nie był w stanie odmówić sobie jakiegoś ciastka czy dwóch, ewentualnie pięciu, kiedy akurat przechodził obok. — Co powiedzieć, książęta na białych koniach są sztampowi, ja jestem po prostu niekonwencjonalny i oryginalny — odparł jakże skromnie i rozłożył ręce na boki, unosząc przy tym kącik ust w typowym dla siebie zawadiackim uśmiechu. — A poza tym zdecydowanie lepiej latam na miotle niż jeżdżę wierzchem — dodał po krótkiej chwili ze śmiechem, puszczając w jej kierunku oczko. Trzeba było w końcu wykorzystywać własne atuty, prawda? Podobnie było w jego przypadku – uśmiech w zasadzie nie zszedł mu z twarzy od samego początku spotkania, zmieniał się jedynie może jego wydźwięk w zależności od kontekstu. Miło mu też było patrzeć na jej roześmianą twarz i to głównie za jego sprawą; dzięki temu rudzielec coraz mocniej utwierdzał się w myśli, że naprawdę dobrze zrobił, nie pozwalając by cała sprawa tak po prostu rozeszła się po kościach i decydując się jej jakoś wynagrodzić niefortunną sytuację z treningu, na który w dodatku wepchnął się trochę na krzywy ryj. — W sumie… mógłbym się jeszcze bardziej dowartościować słuchając o tym jakim jestem uroczym młodzieńcem — stwierdził, pocierając przy tym palcami podbródek. — Jestem też pewien, że znalazłaby się co najmniej jedna, która uznałaby nas za parkę przy okazji swoich opowieści o dawnych miłościach, czy coś — dorzucił, podtrzymując nadal swój głupkowaty wyszczerz na ustach. Trzeba przyznać, że znał to jedynie z opowieści, bo jego rodzina była, cóż, jaka była i nawet dziadkowie nie wyłamywali się z tego schematu. Wszystkie „za moich czasów…” były na ogół początkiem jakiejś reprymendy, a nie przynajmniej i ciekawej historyjki z ich młodzieńczych lat. Nic nie odpowiedział na jej słowa, rozkładając jedynie ręce na boki w geście „co złego to nie ja”; w oczach Ślizgona dało się jednak przy tym dojrzeć figlarne iskierki. Cóż, nie ma co się czarować – jego występ był zdecydowanie fatalny, ale William ani trochę nie wyglądał na przejętego czy też zniechęconego tym faktem, nawet w obliczu jej krótkiego komentarza. Pokręcił na to tylko głową, ale jego uśmiech przy tym się pogłębił. — I to się rozumie! — rzucił, gdy rudowłosa entuzjastycznie przyjęła jego propozycję. — Bardziej czysty strzał, nie ukrywam jednak, że zdarza mi się śpiewać, choć jeśli chodzi o muzykę, to akurat lepiej idzie mi gra na gitarze niż wokal — odparł na jej pytanie, wzruszając przy tym na koniec nieznacznie barkami. Miał smykałkę do muzyki, ale głównie poświęcał się quidditchowi i to traktował wyłącznie w kategoriach hobby. Skinięciem głowy podziękował za przyniesiony napitek, po czym upił łyk ze swojego kufla, przenosząc następnie spojrzenie na scenę, na której właśnie pojawiła się jakaś kobieta i w lokalu wkrótce rozbrzmiał jeden z dość znanych hitów Lady Morgany. Ponownie, kompletnie nie jego klimaty, ale utwór był na tyle znany, że i on dobrze go kojarzył. Także mimowolnie się skrzywił, kiedy z ust śpiewającej dobył się piskliwy głosik małej dziewczynki. Sam ton może i drażnił bębenki w uszach, ale poza tym wykonanie było niczego sobie. Zerknął z uśmiechem w stronę Aleksandry, gdy ta zaczęła wraz z uczestniczką nucić pod nosem, a potem pokazał dziewczynie uniesiony w górę, kiedy uznała, że pora ponownie zmierzyć się z magicznym karaoke. — Dajesz, Krawczyk, zwojuj tą scenę! — rzucił dopingująco z błyskiem białych zębów, odprowadzając ją spojrzeniem. Tym razem przypadł jej w udziale klasyk od The Ministress, choć kompletnie się na tym nie skupił, gdy usłyszał jakim głosem przyszło jej to śpiewać. Koza i… zouwu? W życiu nie pomyślałby, że takie połączenie byłoby w ogóle możliwe, a tu proszę. Prawie poskładał się ze śmiechu, słuchając tej jakże niecodziennej wersji; nawet nie zwrócił przy tym kompletnie uwagi na jej potknięcia. — Coś pięknego, naprawdę — stwierdził przez śmiech, gdy wróciła do stolika, ocierając przy tym łezkę, która mu się zakręciła w oku. — Chyba nigdy już nie będę w stanie spojrzeć na tą nutę tak samo. W międzyczasie ktoś zdążył zająć scenę, dając raczej przeciętny występ z jedną z piosenek Franka Singultusa – jedynym zaskoczeniem było to, że śpiewał głosem zdecydowanie niższym niż na to wskazywała jego postura. William odczekał więc na koniec, popijając sobie w międzyczasie piwo, by następnie puścić oczko swojej dzisiejszej towarzyszce i ruszyć w stronę barmana. Ponownie zdecydował się na szczęśliwy – mniej lub bardziej – traf z piosenką, bo tak było zabawniej. W wyniku tego wylądował z utworem zespołu CALM, co o wiele bardziej mu podeszło niż ten poprzedni kawałek. Inną kwestią był głos… nie zaczął wprawdzie wyć jak jakieś zwierzę, ale i tak nieco go zbiło z tropu, że brzmiał jak obecna opiekun Ślizgonów i zarazem profesor eliksirów Beatrice L. O. O. Dear. Tego to się nie spodziewał, więc z początku odrobinę się pogubił, ale ostatecznie wypadł zdecydowanie lepiej niż za pierwszym razem. — Nie powiem, to było niecodzienne, ale przynajmniej mogę się cieszyć, że nie Patol — odezwał się i zwieńczył swoje słowa rozbawionym parsknięciem, kiedy już powrócił do stolika. Wziął dość solidny łyk z kufla; rzucił okiem na scenę, by zaraz z powrotem przenieść ciemnobrązowe ślepia na Puchonkę. — A co powiesz teraz na jakiś duet, tak dla urozmaicenia? — Wyszczerzył się, poruszywszy jednocześnie wymownie brwiami. Wiedział, że i taka opcja nie byłaby absolutnie żadnym problemem, a zważając na możliwości tego karaoke, to mogłoby wyjść naprawdę… interesująco.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego z rozbawieniem, słysząc słowa o uroczym młodzieńcu. Grunt to mieć pewność siebie. - Chciałabym zobaczyć, jak wytarmosiłyby cię przy tym za policzki - odparła, uśmiechając się szeroko. Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to zabawnie, ale sama niejednokrotnie była "ofiarą" i wcale jej do śmiechu nie było. Kochane ciotki, z którymi widziała się raz na rok, nigdy nie mogły sobie tego odpuścić. - Nawet nie mów. Mam wrażenie, że te starsze panie to swatają wszystkich i nie docierają do nich żadne tłumaczenia, bo przecież one wiedzą lepiej, co się święci - dodała, naśladując przy tym głos zachwyconych staruszek, w których to zasięgu pojawiła się taka "parka". Może i przesadzała, ale niewątpliwie coś w tym jednak było, choć sama się jeszcze w takiej sytuacji nie znalazła. To znała jedynie z opowieści. - Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą... - rzuciła, nie mogąc sobie tego darować i zaśmiała się perliście. - Musiałam, wybacz. Zawsze, kiedy usłyszę słowo "gitara" przypomina mi się ta piosenka - wyjaśniła, myślami na chwilę wędrując do Polski, gdzie to się wychowała i gdzie mieszkali jej dziadkowie, bo zapewne to właśnie u nich usłyszała ten kawałek, którego pierwszy wers szybko utkwił jej w głowie. Z kolejnymi było już nieco gorzej. - Fajnie, że umiesz na czymś grać. Ja zawsze chciałam się nauczyć, ale jakakolwiek działalność artystyczna chyba nie jest mi pisana - przyznała, nie będąc wcale jakoś bardzo załamana z tego powodu. Amatorskie śpiewanie w zupełności jej wystarczało i nie widziała siebie na jakiejś scenie czy innym publicznym wystąpieniu. Już i tak czasem uszczęśliwiała ludzi na imprezach, więc nic ponadto nie było potrzebne. Ręki do rysunku też nie miała, także dość łatwo się domyślić, jak wyglądały jej małe dzieła, jeśli już gdzieś się pojawiały - najczęściej w notatkach, aby łatwiej coś zapamiętać lub gdzieś na boku pergaminu, tworzone z nudów na lekcjach. Uśmiechnęła się jedynie na jego słowa, jakby w ten sposób chciała powiedzieć, że innej opcji nie ma. No cóż, może i niekoniecznie udało jej się podbić serca wszystkich klientów baru, ale niektórzy na pewno zapamiętają połączenie zouwu i kozy na długo. Na przykład ona. Ten występ już zajął w jej sercu wyjątkowe miejsce. - Nie da się tego opisać słowami, co? - rzuciła, szczerząc się znad kufla. Sama niestety nie widziała swojego występu z perspektywy osoby trzeciej, ale jako wykonawca była całkiem zadowolona - w końcu trudno jest wcielić się nagle w prawdziwe zwierzę i jeszcze postarać się, aby wyszło z tego coś fajnego. - Polecam się na przyszłość. Nie jesteś pierwszą osobą, która dzięki mnie inaczej patrzy na jakąś piosenkę - parsknęła, przypominając sobie takie sytuacje mające miejsce w przeszłości. Rozsiadła się wygodniej, w zadowoleniu wystukując palcami na kolanie rytm. Bardzo dobrze znała twórczość zespołu CALM i nawet miała kiedyś iść na ich koncert, ale niestety nie zdążyła kupić biletu, bo wszystkie sprzedały się dosłownie w momencie. Na pewno nie miało tu nic do rzeczy to, że wokalista był cholernie przystojny, eee, gdzie tam. Tak, miała ból dupy, że nie udało jej się wtedy pójść. - To ty nie śpiewałeś swoim głosem? - spytała kiedy wrócił, udając zaskoczenie, bo oczywiście rozpoznała, że tym razem trafił mu się głos profesor Dear. Całkiem przyjemnie się zresztą słuchało tego wykonania, a już zdecydowanie lepiej niż jej poprzedni, miaucząco-beczący. - Duet? - Uniosła brwi, ale nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią. - Dobra, ale ja wybieram piosenkę - zastrzegła, od razu wiedząc, na co się pokusi. Wybór nie był trudny i na szczęście okazało się, że owszem, istnieje możliwość wyświetlenia na ścianie słów utworu, który Puchonka sobie zażyczyła. - Zobaczymy, jak z tym sobie poradzisz - powiedziała z błyskiem w oku, a za chwilę w lokalu rozbrzmiała muzyka. Nic, dosłownie nic nie mogło zepsuć tego występu - żaden Patol, koń, krowa, czilala... Czilala? Czy z jej ust właśnie nie wydobyło się szczeknięcie? Ale było coś jeszcze, jakby ptasi trel, chociaż tutaj nie potrafiła sprecyzować, do jakiego ptaka mógłby należeć. W tym akurat nigdy nie była dobra. Wcześniej była mieszanką przerośniętego kota i kozy, teraz psa i ptaka... Czy naprawdę trafienie na coś bardziej, hmm, ludzkiego było tak trudne? Zgodnie jednak z wcześniejszymi postanowieniami, że tym razem powalą wszystkich na kolana, choćby nie wiadomo jak dziwnie piosenka wyszła, dała z siebie jeszcze więcej niż wcześniej. Może i właśnie robiła z siebie idiotkę, ale jakoś jej za bardzo to nie obchodziło. Niech sobie myślą, co chcą. Ona i Will pokażą im prawdziwe show! Mimo chwilowego zaskoczenia wymalowanego na twarzy nie przestała śpiewać, a i kąciki jej ust szybko powędrowały w górę, kiedy spojrzała na Ślizgona. You are the dancing queen Young and sweet, only seventeen.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kostki:1, 5, 4 → mieszanka ptaka z magicznym stworzeniem (drozd + charjuk), wykon 4, czyli scena nasza
— Nie wiem, czy chciałbym to przeżyć — zaśmiał się w odpowiedzi; nie znał wprawdzie i tego z autopsji, ale tarmoszenie za policzki w teorii nie brzmiało jak coś przyjemnego, więc w praktyce też takie na pewno nie było. Ponownie parsknął śmiechem, słysząc jak imituje babciny głos. — Ej, ale kto wie, może te samozwańcze swatki wraz z upływającymi latami dostają jakiegoś szóstego zmysłu czy czegoś w tym rodzaju w takich sprawach? — zastanowił się na głos, by zaraz potem znów się roześmiać z tego, bo brzmiało to cokolwiek niedorzecznie. Ponownie bazował na domysłach i zasłyszanych opowieściach, bo sam raczej nie miał wiele styczności ze starszymi paniami i nigdy też nie padł ‘ofiarą’ ich swatania. Przechylił głowę na bok, gdy zaintonowała jakąś piosenkę, wyglądając przy tym trochę jak szczeniak, który nie do końca rozumie czego się od niego oczekuje, bo… nie zrozumiał z tego krótkiego wersu nic, poza tym, że chodziło o coś z gitarą i to tylko dlatego, że wyjaśniła to moment później. — W porządku, choć nie zrozumiałem z tego ani słowa — przyznał bez ogródek, szczerząc się przy tym, bo nie czuł się tym faktem ani trochę zdeprymowany; z polskim nie miał praktycznie żadnej styczności, jego znajomość językowa ograniczała się przede wszystkim do angielskiego, dodatkowo też irlandzkiego i może paru zwrotów w niemieckim dzięki przyjaźni ze Strauss. — Wiesz, jak będziesz chciała jednak spróbować swoich sił z gitarą, to wiesz gdzie mnie znaleźć, chętnie ci pokażę parę chwytów i kto wie, może odkryjesz w sobie jakiś nowy talent? — zaoferował z uniesionym kącikiem ust; nawet jeśli nic by z tego ostatecznie nie miało wyjść, to na pewno będzie to okazją do miłego spędzenia czasu, a trzeba przyznać, że nie chciał poprzestać na tym jednym wyjściu, bo świetnie się w jej towarzystwie bawił. — Lepiej bym tego nie ujął — odparł ze śmiechem, a na kolejne słowa kiwnął głową na znak, że przyjął to do wiadomości. — W razie czego na pewno się zgłoszę. Przewrócił jedynie ślepiami w odpowiedzi na jej pytanie, mając przy tym jednak łobuzerski uśmiech na ustach. Usłyszenie damskiego głosu wydobywającego się z własnych ust było ciut zaskakujące, ale mimo tego koniec końców całkiem nieźle mu poszło – nawet za bardzo nie fałszował! – i był z tego wykonania całkiem zadowolony. — Niech ci będzie, znaj moją łaskę — rzucił z figlarnym błyskiem w ciemnobrązowych oczach, gdy zastrzegła, że duet owszem, ale to ona wybiera utwór; w gruncie rzeczy nie miał nic przeciw, nawet w sumie ciekaw na co Puchonka się zdecyduje. — No dalej zaskocz mnie — dodał, gdy skierowali się ku scenie, mając przy tym zadziorny uśmieszek. I trzeba przyznać, że nawet udało jej się go faktycznie zaskoczyć. Podejrzewał, że było to coś z mugolskiego repertuaru, bo piosenki nie kojarzył w ogóle; z racji środowiska wychowania z niemagicznymi twórcami nie miał praktycznie żadnej styczności, głównie był rozeznany w tych magicznych. Na całe szczęście słowa pojawiły się na ścianie, więc mimo wszystko może nie będzie źle. Chociaż tak samo myślał przy pierwszym utworze, a tamten chociaż kojarzył… Nie miał jednak zamiaru dopuszczać podobnych myśli, więc jedynie uniósł kącik ust w odpowiedzi na słowa Puchonki, traktując to jako swego rodzaju wyzwanie. A wyzwania uwielbiał. Muzyka rozbrzmiała w barze, otworzył usta w tym samym momencie co Olka by się włączyć w śpiew i… no tak, nie mógł mieć przecież zawsze szczęścia by jedynie trafiać na ludzkie głosy, prawda? Przez to chyba nie był aż tak zaskoczony tą ptasio-chilalową mieszanką w jakiej ‘śpiewała’ dziewczyna, bo sam trafił niemal dokładnie na to samo połączenie. Jedyne różnice były w tym, że jego ptasi trel brzmiał nieco inaczej, a szczeknięcia były niższe, wyraźnie należące do charjuka. Nie pozwolił jednak, żeby konsternacja wzięła nad nim górę i dał się po prostu porwać muzyce oraz temu, cokolwiek właśnie wyczyniali na scenie. Nie da się zaprzeczyć, że to Krawczykówna była niepodważalną gwiazdą sceny w tym występie, ale niewiele jej w zasadzie ustępował, co można było spokojnie zrzucić na karb nieznajomości piosenki. Może i robili z siebie kompletnych idiotów tym ćwierkaniem oraz szczekaniem, ale bawił się tak świetnie, że nie mógłby się przejmować tym mniej. Uśmiech ani razu nie zszedł mu z ust, a jeszcze bardziej się pogłębił, gdy wychwycił spojrzenie dziewczyny. Publika też wydawała się zachwycona, pomimo tego jak absurdalnie to musiało brzmieć; nawet od kilku osób dostali owacje na stojąco, kiedy wybrzmiały ostatnie ‘słowa’ i muzyka zamilkła. Ukłonił się głęboko, nie powstrzymując szerokiego wyszczerzu, kiedy spojrzał w stronę rudowłosej. — Nieskromnie pozwolę sobie stwierdzić, że tym wygraliśmy dzisiejszy wieczór i to bez dwóch zdań — oznajmił z błyskiem w ciemnobrązowych ślepiach, gdy wrócili na miejsce, a on upił łyk piwa z kufla, żeby zwilżyć sobie gardło po tym popisie wokalnym. — Nikt nie wykonałby tego lepiej od nas. — Być może dlatego, że nikt nigdy wcześniej nawet nie próbował wykonać tej piosenki szczekając oraz ćwierkając, ale kto by się takimi szczegółami przejmował? Musiał przyznać, że było nawet lepiej niż przypuszczał, gdy rzucił propozycją zaśpiewania w duecie.
- Jeszcze wszystko przed tobą, to jest taki chrzest bojowy, każdy prędzej czy później musi to przejść - powiedziała i zawtórowała mu śmiechem. Choć niekiedy to tarmoszenie za policzki było naprawdę irytujące, zwłaszcza od pewnego wieku, to mimo wszystko nigdy nie miała tego nikomu za złe. Przynajmniej po czasie, bo wiadomo, że w chwili, w której twoja twarz lata na prawo i lewo ciężko jest być zachwyconym. - Weź, to by było przerażające - stwierdziła i udała, że się wzdryga. Sama perspektywa babć, którym pod starość wyostrzałoby się trzecie oko rzeczywiście nie wydawała się jakoś mocno atrakcyjna, ale kto tam właściwie wie jak to jest w ich czarodziejskim świecie. Może komuś się tak zdarzyło? Tak czy inaczej, nie chciałaby trafić na taką kobitkę, bo nie lubiła być pod presją, a po takim spotkaniu zapewne i ona by się pojawiła. - Och, racja, zapomniałam, ale w sumie nie masz czego żałować - powiedziała z niezmiennie goszczącym na jej twarzy uśmiechem, który przed chwilą nieco się pogłębił, kiedy chłopak przechylił głowę. Wyglądał... uroczo. Przetłumaczyła mu oczywiście wers piosenki, bo głupio jej tak było to zostawić. Fakt, że kompletnie wypadło jej z głowy, iż nie każdy zna polski, ale wciąż zdarzało jej się czasem mimowolnie przerzucać na ojczysty język. - Tak i wywrócę całe swoje dotychczasowe życie do góry nogami, w pełni poświęcając się graniu. Powinnam już zacząć rozdawać autografy czy jeszcze się wstrzymać? Ale możesz być pewny, że kiedyś się przypomnę i zgłoszę się po jakąś lekcję - oznajmiła, szczerze zainteresowana tą ofertą, bo lubiła próbować nowych rzeczy, no i może faktycznie się okaże, że całkiem dobrze jej pójdzie? Nie widziała żadnych przeciwwskazań, żeby przynajmniej nie spróbować. Miała w końcu okazję, aby zmienić stan rzeczy i chwycić w swoje łapki instrument muzyczny. Trochę nie mogła się już tego doczekać. - O kurczę, czuję się zaszczycona, dziękuję - parsknęła rozbawiona, odwracając się przez ramię, żeby na niego spojrzeć. Utwór został wybrany, a ona uśmiechnęła się sama do siebie słysząc słowa Ślizgona o zaskoczeniu go. A żeby wiedział, że dokładnie tak się stanie! Krawczyk miała to szczęście, że była zaznajomiona również ze światem niemagicznym, a muzyka również się w to wliczała, dlatego od razu wiedziała, że zdecyduje się na jeden z utworów swojego chyba ulubionego mugolskiego zespołu, który czasy świetności miał już co prawda za sobą, ale w jej sercu zajmował szczególne miejsce. Mogła go słuchać na okrągło i żadna piosenka jej się nie nudziła, w przeciwieństwie do wielu innych, które powstawały teraz. Nie wiedziała czemu tak było, ale też nie widziała sensu się nad tym zastanawiać. Mentalnie przybiła sobie piątkę, widząc, że udało jej się zaskoczyć Willa. Oczywiście chodziło o zabawę, ale była strasznie ciekawa jak poradzi sobie w tej sytuacji, w której stanie przed zadaniem wykonania nieznanej sobie piosenki, którą w dodatku prawdopodobnie słyszał pierwszy raz w życiu, zważając na status krwi. A tu z kolei on ją miło zaskoczył, bo poradził sobie dosłownie śpiewająco. Musiała też przyznać, że dobrali się idealnie - obojgu trafił się ptak w połączeniu z magicznym stworzeniem, jakim był pies. Publiczność musiała mieć niezły ubaw słuchając ich, ale to raczej oni bawili się w tym wszystkim najlepiej, tworząc zupełnie nową wersję piosenki. Tego już nikt nigdy nie będzie w stanie powtórzyć, tego była pewna. Czuła się doskonale i było to widać, ale Ślizgon wcale nie chciał tak łatwo oddać jej sceny i usunąć się w cień, żeby robić za chórki. Ale jakoś to przebolała, branża muzyczna w końcu była całkiem spora, więc bez problemu znajdą się dwa miejsca. Odwzajemniła szeroki uśmiech, nie mogąc powstrzymać się przed wywróceniem oczami, kiedy się ukłonił. - Zaczynasz gwiazdorzyć - skomentowała w drodze do stolika. - No raczej! Nie brałam w ogóle innej opcji pod uwagę. I tym razem to ja nie spojrzę już na tę piosenkę tak samo - stwierdziła w akompaniamencie śmiechu, powtarzając tym samym wcześniejsze słowa chłopaka. Nie wątpiła, że ten wykon zapadnie jej w pamięci i mimowolnie będzie sobie go przypominać za każdym razem, kiedy gdzieś usłyszy tę nutę. - Hej, a może założymy duet? Ty będziesz grać na gitarze, a ja będę śpiewać. Chyba, że też chcesz śpiewać, to wiadomo, nie ma problemu. Zaczniemy od podbicia Hogwartu, a później się zobaczy - rzuciła, oczywiście w żartach, bo raczej nie dałaby rady występować przed ludźmi tak na poważnie. Chęć wypadnięcia jak najlepiej związałaby jej ręce i zwyczajnie zeżarłaby ją trema. Tak to tego problemu nie było, bo wszystko robiła dla zabawy i nie przejmowała się, jaki ostatecznie będzie efekt.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Pokiwał głową, gdy dziewczyna naprawiła swój drobny ‘błąd’ i przełożyła fragment piosenki na znany mu język, mając przy tym uniesiony kącik ust i głowę wciąż przechyloną na bok. Zaraz potem się roześmiał, słysząc jej odpowiedź na swoją propozycję lekcji gry na gitarze. — Czemu nie? Może z tymi autografami bym się nieco jeszcze wstrzymał, ale poza tym jakby faktycznie okazało się, że masz do tego smykałkę… — Wzruszył nieznacznie barkami, wciąż mając uniesiony w uśmiechu kącik ust. Sam rozważałby mocno pójście w tym kierunku, gdyby nie quidditch, który zdecydowanie u niego przodował, spychając muzykę do rangi hobby. Uśmiechnął się szerzej, gdy mimo wszystko przystała na jego propozycję. — No to jesteśmy w takim razie umówieni, daj znać gdy tylko najdzie cię ochota, żeby trochę pobrzdękać i coś się wtedy pomyśli. Mogła go zaskoczyć i owszem, ale nie oznaczało to, że jednocześnie go zagięła – o coś takiego było już zdecydowanie trudniej, bo rudzielec potrafił całkiem zręcznie wymanewrować z niemal każdej sytuacji, obracając ją nieraz dodatkowo na własną korzyść. To potraktował po prostu jako wyzwanie, rzucając dziewczynie jedynie wymowne i może też nieco zadziorne spojrzenie nim jeszcze utwór na dobre się rozkręcił i na jego wykonaniu należało się skupić; w dużej mierze była to kwestia wyczucia melodii, bo tekst był w końcu na ścianie. Chociaż zważając na kombinację głosową jaka im przypadła w udziale na dłuższą metę nie był on aż tak konieczny – sam wprawdzie niby wiedział co śpiewa, ale w trelu i szczekaniu nie sposób było wyróżnić jakichkolwiek ludzkich słów, trzeba było się mocno domyślać, że dany dźwięk oznaczał takie a nie inne słowo. Nie to, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie; bawili się na tyle dobrze, że w pewnym momencie kompletnie przestał zwracać uwagę co się wydobywa z jego ust i jak to brzmi – po prostu ‘śpiewał’. Podejrzewał, że publika na długo zapamięta ten jakże niecodzienny występ, nawet jeśli podobne najpewniej były tu na porządku dziennym, ale raczej mało kto był w stanie dodatkowo zrobić to z taką klasą, a to się im niewątpliwie udało. Roześmiał się na jej wypomnienie gwiazdorzenia, rozkładając przy tym ręce na boki; skromność zdecydowanie nie była jednym z jego przymiotów, a poza tym nie dało się ukryć, że dzięki temu stali się gwiazdami tego wieczoru i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. Pokiwał głową w odpowiedzi na kolejne słowa Puchonki i uśmiechnął się szerzej, gdy stwierdziła, że już nigdy więcej nie będzie w stanie spojrzeć na tą piosenkę tak samo. Musiał przyznać, że jakby kiedykolwiek miał przyjemność jeszcze tego utworu posłuchać to zapewne będzie miał to samo, od razu przypominając sobie ten występ. — Niegłupi pomysł, ale pod warunkiem, że naszym znakiem rozpoznawczym będzie „śpiewanie” zwierzęcymi głosami, a popisowy numer to szczekanie oraz ćwierkanie. Na pewno zrobilibyśmy tym niezłą furorę. — Błysnął zębami w jej stronę, podtrzymując przy tym oczywiście ton żartu; sam nie miał absolutnie żadnych problemów z tremą, ba, całkiem nieźle odnajdował się przed publiką, ale miał już sprecyzowane plany na swoją przyszłość i nie wiązały się one w ogóle z muzyką. Dla zabawy mógłby coś takiego i owszem zrobić, ale nic poza tym. Reszta wieczoru upłynęła w równie przyjemniej atmosferze. A wiadomo, jak to przy dobrej zabawie bywa czas zawsze zdaje się biec tak przynajmniej z dwa razy szybciej i nie inaczej było w tym przypadku – tak świetnie bawił się w towarzystwie Krawczykówny, że nawet nie zorientował się, kiedy zrobiło się już tak późno, że trzeba było wracać w mury zamczyska, co skonstatował z pewnym żalem, bo chętnie posiedział by tu zdecydowanie dłużej i kto wie, może jeszcze powstałoby kilka kolejnych hitów w ich wykonaniu. W zgodzie z własnymi słowami opłacił rachunek, pozostawiając przy tym całkiem sowity napiwek, by następnie opuścić wraz z Aleksandrą lokal i udać się w drogę powrotną do Hogwartu wypełnioną oczywiście rozmową oraz śmiechem. Rozstał się z dziewczyną w zasadzie dopiero w lochach, gdzie mieściły się ich dormitoria, wyrażając przy tym nadzieję, że na tym jednym spotkaniu się nie skończy.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ostatni mecz towarzyski był dla nas wielkim zwycięstwem! A przynajmniej dla większości, bo wygraliśmy, chociaż nic niezwykłego w tym meczu nie zrobiłem. Jednak to nie jest to samo, po 20 latach trudno jest brać pałkę do ręki w ten sam sposób co jak byłeś młody (mówiąc w najróżniejszych tematach). Jednak by uczcić naszą wygraną i rozpogodzić jeszcze bardziej Perpę, która pomiędzy naszymi miłymi pogawędkami albo innymi spektakularnymi wydarzeniami, wydawała się być przygaszona, idziemy do baru. Znowu jak za starych dobrych czasów. Niedługo po prostu zaczniemy chodzić razem na lekcję, bym mógł nie skupiać się na nich i przeszkadzać nauczycielom, a Perpa będzie mnie pyrgać, że mam się ogarnąć. Jednak obecnie zachowujemy się jak bardzo porządni i dorośli ludzie i zakupiliśmy sobie ognistą jak za młodych lat, by bardzo powoli i stonowani pić przy swoim stoliku. Co prawda byly dyskusje o winie, ale zdecydowanie sprzeciwiałem się takim trunkom o tak małej zawartości alkoholu. Rozmawiamy przy tym o meczu, o tym co się działo na boisku, a czasem wspominamy o jakichś starych jak świat latach, kiedy to jeszcze nie znaliśmy pojęcia małżeństwo. Ja właśnie wstaję po jakiś napój bezalkoholowy, którego zabrakło nam obecnie do ewentualnego popijania ognistej. Wracam po chwili z szerokim uśmiechem, gotowy powrócić do rozmowy. Mam na sobie szalony, fioletowy garnitur na którym co jakiś czas pojawiają się i znikają kolorowe plamki, jakby z paintballa mugolskiego. Nawet włosy ułożyłem (czyli rozczochrałem tak, żeby szły w różne strony, ciekawie) na ten wypad. - To co! Jeszcze raz za najlepszego ścigającego w historii Hogwartu! Jestem z ciebie dumny, moja Perpetuo! - mówię kiedy zasiadam do naszego stolika i podnoszę do góry szklankę z ognistą whisky, by stuknąć się nią z przyjaciółką. - Jak ci się podobało? Ja się cieszę, że wszystko poszło zgrabnie i bez żadnych problemów medycznych! - mówię dalej zadowolony z życia, odrobinę już jednak czując wypity wcześniej alkohol. - I wiesz na co liczę po tym meczu? - pytam, machając brwiami i żeby nie było przesadnie sprośnych myśli to po chwili (trochę może dłuższej niż powinienem) pokazuję na scenę, na której z przyjemnością zobaczyłbym Perpetę.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Na propozycję Huxleya, by odwiedzić jeden z barów w Hogsmeade - wyjątkowo musiała się przez chwilę zastanowić. Bynajmniej, nie dlatego, że wstydziła pokazać się gdziekolwiek ze swoim ekscentrycznym przyjacielem - w końcu całego go uwielbiała i ani śmiała narzekać na jego towarzystwo. Jej wątpliwości wzięły się z racji czysto prozaicznych - jak to, czy powinna przepijać eliksiry przeciwbólowe alkoholem. Ostatecznie - robiąc sobie eliksiralny detox, zgodziła się obciążyć swoją wątrobę w inny sposób. Mając cichą nadzieję, że alkohol stłumi uciążliwy ból biodra - i pewien prywatny dyskomfort. Towarzystwo Williamsa działa na nią jednak jak prawdziwe lekarstwo - bo naprawdę trudno jej przestać się śmiać na te wszystkie uwagi i rzucane mimochodem żarciki. Obojętnie na jaki temat by nie zeszli - a jednak trzymali się tematu przewodniego ostatniego meczu - Huxley był w stanie bez najmniejszego wysiłku ją rozbawić. A śmiała się jedynie głośniej i dłużej - wprost proporcjonalnie do spożytego z przyjacielem alkoholu. Początkowo upierała się przy winie - szybko jednak zmieniła zdanie, zwłaszcza, kiedy pierwszy łyk ognistej rozgrzał już jej gardło. — Nawet nie wiesz jak miło było znowu z Tobą... polatać — odparowała, unosząc kryształ ze swoim trunkiem - by zderzyć ze sobą szklaneczki, swoją i Butchera. I zaraz potem pociągnąć łyk ognistej - jeszcze nie łapczywy, niewielki, zachowując umiar. Choć na jej odsłonięte ramiona i alabastrowe policzki zdążył wkraść się subtelny, pijany rumieniec. — Właściwie to byłam niemal pewna, że ktoś oberwie tłuczkiem. Stawiałam na siebie, z moim szczęściem do tych piłek, alee... Cóż. Poza nami i Kerseyem, grali tam sami zawodowcy. Ciekawe, że Antosha grał, miał wrócić do Rosji... Przerwała, z pewną konsternacją słuchając propozycji Williamsa - w pierwszym momencie uśmiechnęła się delikatnie, niedorzecznie nieśmiało jak na swój wiek - i krążący już w żyłach alkohol. Dwuznaczność zawisła między nimi przez chwilę - którą Hux łaskawie zakończył, wskazując jej scenę karaoke. Roześmiała się perliście na własną niedomyślność - i to, że łykała jego prowokacje jak młody pelikan. — Zaśpiewam, specjalnie dla Ciebie — z nieco większą dynamiką niż zamierzała, machnęła wolną dłonią w kierunku przyjaciela. Z brzęknięciem odstawiła szklanicę na drewniany blat ich stolika - by sięgnąć po naczynko z popitką do whisky. — Jeeeeśli... Ty zaśpiewasz dla mnie! Kto zbierze większy aplauz - spełnia życzenie drugiego. Wyszczerzyła się od ucha do ucha - przekrzywiając zabawnie głowę, pozwalając by złote pukle przelały się z jednego ramienia na drugie, w oczekiwaniu na podjęcie rękawicy przez mężczyznę. W zamierzchłych czasach też tak robili - choć ich życzenia nie miały... właściwie żadnych ograniczeń. Kiedyś.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Może pomyślałem chwilę o połączeniu bólu, który nachodzi Perpę z alkoholem. Ale tak naprawdę, o ile bardzo poważnie biorę pod uwagę wszelkie takie sprawy, to akurat w tym wypadku lekko przymykałem oko na tą jedną rzecz. Bo przecież nie można jej na zawsze odmówić tej niesamowitej przyjemności w postaci no napicia się odrobiny alkoholu ze starym przyjacielem. Nie raz to robiliśmy i na pewno i dziś nie powinno się nic takiego stać. A szczególnie, że póki co śmiejemy się razem, żartujemy i gadamy o meczu tak jak dawniej. Po raz kolejny możemy mieć flashbacki z tego co było kiedyś. Powinniśmy w końcu może wrócić do teraźniejszości, a nie uporczywie cofać się w czasie, ale kto nam zabroni po tak długim czasie bez siebie. Kiedy w końcu przechodzimy do poważniejszych trunków uśmiecham się ciepło do Perpetui i stukam się z nią szklaneczką wypełnioną mocnym trunkiem. - Dobrze wiem, też tam byłem - mówię entuzjastycznie do przyjaciółki. Ja wypijam znacznie większy, bardziej zachłanny łyk jakbym nie pił od dłuższego czasu i musiał się rozluźnić po ciężkich dniach. Nie do końca tak było, ale dawno już nie czułem, że mogę sobie bez konsekwencji ulżyć cięższym alkoholem. - Fakt, mieliśmy mnóstwo zawodowców, a i tak się wyróżniałaś! - stwierdzam wesoło i przez chwilę muszę pomyśleć chwilę zanim przypomnę sobie o kim mówi Perpa. Dopiero kiedy przypominam sobie mężczyznę kiwam prędko głową. - To prawda. Wraca tu? Wyglądał na Rosjanina ze stereotypów mówiących o ponurych, silnych mężczyznach raczej; nie na rubasznego pijaczka - stwierdzam myśląc o byłym zawodniku qudditcha o którym mogłem słyszeć kiedy jeszcze wszyscy byliśmy młodsi. Te lata temu pewnie byłbym bardziej podekscytowany tym spotkaniem. W tej chwili rozkoszuje się chwilową dezorientacją Perpetui na moje słowa, wciąż jednak odrobinę połechtany, że pomimo tego ile lat minęło i w jakich obecnie jesteśmy wciąż potrafię wywołać u niej chociaż lekki rumieniec. Dobrze wiedzieć, że nie wszystko się tak łatwo zmienia. Nawet jeśli oczywiście obecnie była w stałym związku i nie było mowy o niczym innym. Na deklarację o śpiewaniu uśmiecham się jeszcze szerzej (o ile to możliwe) i klaszczę radośnie w dłonie. Aż tatuaże entuzjastycznie wzburzają się na moich zniszczonych dłoniach. Jednak na dalsze słowa pół- wili krzywię się odrobinę i marszczę nos. - Proszę cię... dobrze wiesz, że jestem na przegranej pozycji... Ale dobrze, czego się nie robi z miłości. Zapraszam do konkursu! - mówię i pokazuję na scenę, ale przedtem polewam nam jeszcze po kieliszku na odwagę.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Może rzeczywiście powinni wrócić do teraźniejszości - ale czy jednak ciągle nie budowali sobie uparcie nowych wspomnień? Od lat nie spędzali ze sobą tyle czasu, a ich nagła zażyłość zdawała się... nie być wcale taka nagła - i zupełnie naturalna. Tak samo jak naturalne było wspominanie tych wszystkich przeszłych chwil - a dzielili ich ze sobą wręcz przerażającą ilość. Wspólne lata przewyższały te spędzone na rozłące - a mówiąc dokładniej: na braku kontaktu. Jeśli już gdzieś się razem pojawiali, to Perpetua nie występowała bez Huxleya przy boku, a Huxley nie mógł się opędzić od Perpetuy. Po prostu. Jakoś zawsze tak było - i całe te związkowe zamieszania, czy to po jej, czy jego, stronie nie potrafiły tego zmienić. Czyżby siła przyzwyczajenia? — Wyróżniałam się chyba jedynie tym, że byłam kobietą — żachnęła się, wachlując ręką rozgrzane policzki. Dopiero Shercliffe potem uświadomił ją, że w drużynie kadry nauczycielskiej była jedynym pierwiastkiem żeńskim - co też odbiło się pewną iskrą irytacji w jego spojrzeniu. I zdziwieniem w oczach złotowłosej - bo naprawdę nie zwróciła na to kompletnie uwagi. Wszystkich na boisku postrzegała po prostu jako nauczycieli, a nie czyhających na nią mężczyzn. Zwłaszcza odkąd oficjalnie została dziewczyną Caine'a. — Wraca, będzie dalej uczył nasze dzieciaki miotlarstwa. I wcale... nie jest taki ponury. Rubaszny też nie. Ale to uroczy facet, i silny, zdecydowanie — zachichotała na wspomnienie niecodziennej przygody z Antoshą w Hogsmeade. Jej jasne oczy nabrały zamyślonego wyrazu - co przy alkoholowym błysku wyglądało jednak bardziej na maślane spojrzenie. Reakcja przyjaciela na obietnicę występu widocznie połechtała jej artystyczne ego, dodatkowo podchmielone krążącymi jej w żyłach procentami. W głowie już uszykowała piosenkę, którą Williamsowi zechciałaby zadedykować - nie zastanawiała się nad tym wiele. Nie była jedynie pewna, czy kiedykolwiek już mu ją śpiewała... — Oh Huxy, gdzie twoja pewność siebie? — teatralnie przewróciła oczami na słowa mężczyzny - i sięgnęła po pełny kieliszek, by wychylić go gładkim ruchem wprost do swoich ust. Gorąco spłynęło po jej języku i gardle, aż do żołądka - kiedy podnosiła się z krzesła. Zachwiała się delikatnie - tylko po to jednak, żeby nachylić się nad przyjacielem - na krótką chwilę zastygając w bezruchu, by podłapać jego wesołe, zielone spojrzenie. I złożyć krótki pocałunek na jego kości policzkowej. — Liczę na oklaski! — mruknęła miękko - po czym wyprostowała się, by zadziwiająco wdzięcznym krokiem podpłynąć wprost na scenę. Wspięła się na podwyższenie, przytrzymując jedną ręką spódnicę - i odmawiając pomocy uprzejmym uśmiechem jakiemuś młodzikowi spod podestu. Zajęła odpowiednie miejsce, tuż przy staroświeckim mikrofonie, przystosowując go z wprawą do swojego wzrostu - i unosząc wzrok, omiotła spojrzeniem całą salę. Zadziwiająco przepełnioną - gdzie wszystkie oczy jak jeden mąż skierowały się na nią. Odszukała jednak te jedyne, dobrze jej znane - czując jak ekscytacja puszcza się prądem po jej skórze. A może to delikatna aura uroku, która zawsze na scenie jej towarzyszyła. — Chciałam tylko zaznaczyć, że ten występ dedykuję Panu w fikuśnym, fioletowym garniturze! Uśmiechnęła się szeroko do Huxleya - nie omieszkując przy okazji posłać mu w powietrze pocałunku - nim w końcu zaczęła śpiewać. Nie wiedziała, czy magia tego miejsca na nią nie zadziałała - czy DJ się po prostu zagapił. Jej głos w ogóle się nie zmienił, rozbrzmiewając czysto i rezonując w zadziwiająco akustycznym pomieszczeniu, mało tego - acapella. Gdzie te rozsławione zmiany głosów, transmutowanych w zwierzęce odgłosy? Albo tony innych ludzi? Nie zraziła się jednak tym brakiem ingerencji - kontynuowała piosenkę, do samego końca nie odwracając roześmianego, śmiałego spojrzenia od siedzącego po drugiej stronie sali Williamsa. Skończywszy - ukłoniła się z gracją, czekając na oklaski, których... Nie było. Czyżby wszystkich aż tak wmurowało?
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Siedzimy i gadamy o meczu śmiejąc się głośno. Czyli jak zwykle robiąc coś co nie przystoi teoretycznie ludzi w naszym wieku. Większość nauczycieli nie robi w końcu takich rzeczy. Ale kiedy my się dobieramy jakimś sposobem wszystko co nas otacza jest mało ważne. Nasza stateczna praca, ludzie o których myślimy z bólem albo z miłością. Albo w obydwu kwestiach. Po prostu cieszymy się prostymi chwilami, które okazują się być tak cudowne jak kiedyś. Dlaczego kiedykolwiek tego zaprzestaliśmy? Czy nasze szczęście osobno faktycznie było równe temu co mieliśmy kiedyś? Nie potrafię sobie teraz odpowiedzieć na to pytanie, szczególnie kiedy mój umysł coraz bardziej pobudzam wysokoprocentowym alkoholem. Szczególnie, że obydwoje wiemy jak skończyły się nasze szczęście bez siebie. - Tak, oczywiście, gdyby nie to nikt by nie zwracał na ciebie uwagi - mówię z uśmiechem na tą odpowiedź. - Przecież dobrze wiesz, że bardzo dobrze ci poszło na meczu i zawstydziłaś mnóstwo znacznie młodszych zawodniczek, które widzą karierę w tym co robią. Co w ogóle za różnica jakiej jesteś płci? - mówię po chwili z niejaką irytacją na to, że zwracasz na takie szczegóły jakąś uwagę. Prędko jednak zaprzestaję tych mało entuzjastycznych myśli kiedy słyszę o nauczycielu miotlarstwa. Unoszę do góry brwi i zamiast tym razem wyrażać jakąś dezaprobatę chichotania dziwnego Perpy na myśl o jakimś innym nauczycielu parskam jednorazowo śmiechem. Szczególnie widząc zawahanie przy tym wszystkim kobiety. - Mówisz, że jest wolny i super człowiekiem? - mówię udając zagadkowe spojrzenie jako człowiek wolny i bez zobowiązań. W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki. W końcu jednak przyjmujemy mniej lub bardziej fair zakłady i macham ręką na jakiekolwiek dogryzanie Perpy za moja niby małą pewność siebie. W końcu chyba to nie jest dziwne, że mniej niż ona ogarnę część rzeczy. - Gdziekolwiek nie jest zniknie wraz z tobą na scenie - mówię i wskazuję na miejsce gdzie ma iść kiedy ta wypija znaczną część alkoholu. - Albo się pojawi - dodaję, kiedy Perpa pochyla się nade mną i w naszych oczach błyszczą wesołe ogniki. Gdybyśmy byli piękni i młodzi (piękni niektórzy z nas wciąż są), złapałbym Perpetuę starym sposobem, by zmusić ją do pocałunku w usta jak zwykle kiedy próbowała się ze mną drażnić. Nie są jednak te same czasy i pozwalam pocałować się w kościsty policzek bez żadnych ekscesów, kiwając głową na słowa o oklaskach. Oczywiście idzie jej wykwintnie. Słysząc wybraną piosenkę milknę całkowicie. Jedyne co się liczy to moja najlepsza przyjaciółka i dawna miłość śpiewająca o czymś co jest równocześnie prawdą, jak i nieszczęśliwym kłamstwem. Przez magiczne trzy minuty nie liczy się nikt inny tylko ona kiedy śpiewa dla mnie na tej scenie, jakby nic się nie zmieniło. Pokazując jak mogło być gdybyśmy nie byli młodzi i głupi, przekonani, że los kieruje nas inaczej i wierzący w inną miłość niż tą którą mieliśmy. Ledwo mrugam przez cały występ, skupiony tylko na Niej. Dopóki wszystko się nie kończy i spektakularny występ nie sprawia, że wszyscy patrzą na nią jak zaczarowani. Jak pierwszy wstaję by zaklaskać głośno, a cały bar robi to samo. Podchodzę prędko do sceny i ruchem młodocianego kochanka porywam ją ze sceny, obracając przed nią, co wzbudza oczywiście większe brawa. Tak naprawdę nie wiem co powiedzieć, więc jedynie całuję czubek głowy kobiety, mając nadzieję, że mój wzrok może wyrazić więcej niż moje słowa. Kiedy ja staję na scenie okazuje się, że moja piosenka to połączenie bobra oraz kury. Co sprawia, że wybrana przeze mnie piosenka. Nie jest już tak piękna jak Perpy, ale zwyczajnie niesamowicie komiczna, co sprawia że wszyscy są niesamowicie podekscytowani występem z całego żartu, który z tego wynikł. Z zażenowaniem schodzę ze sceny, by wrócić do przyjaciółki i napić się prędko kieliszka whisky oraz złapać jej rękę.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
W zasadzie nie miał pojęcia czemu skierował swoje kroki do właśnie tego baru. Może dlatego, że wszystkie inne miejsca były zatłoczone i chociaż zdecydowanie szukał towarzystwa, w którym mógł się zatopić, żeby urozmaicić sobie wieczór, to jednak wciąż nie chodziło o tłum, przez który trudno się przecisnąć. Nic dziwnego, że to miejsce nie było wypchane po brzegi - nie każdy chciał spędzać wieczór wysłuchując wątpliwie udanych prób wokalnych obcych ludzi. Wszedł akurat jak jakiś pijany facet kręcił się po scenie z mikrofonem i zdecydowanie nie wiedział, co robi. Pokręcił głową na ten widok i skierował swoje kroki w kierunku baru, uznając to za znacznie lepszy przystanek. Wypił kilka piw, porozmawiał ze stałymi bywalcami, ale też z kilkoma mniej stałymi bywalczyniami, raczej niezobowiązująco, krótko, większość wieczoru upłynęła mu szybciej niż się tego spodziewał. W pewnym momencie jedna dziewczyna przykuła jego uwagę. Nie kojarzył jej, nie pamiętał jeszcze wielu dziewczyn ze szkoły, wciąż na nowo się uczył nieznanych twarzy. Domyślał się oczywiście, że jest z Hogwartu, wyglądała młodo, może nawet była uczennicą? Zajął miejsce koło niej, prosząc o kolejne piwo. - Stawiam następnego drinka. Co pijesz? - zahaczył kapslem o brzeg zniszczonego stołu, tym samym otwierając swoją butelkę z charakterystycznym sykiem. Upił łyka, zerkając na nią pytająco i obrócił się na swoim stołku, twarzą do sceny. - Merlinie, czemu tacy ludzie wychodzą na scenę - pokręcił głową, obserwując dość żenujący występ młodej dziewczyny. - Nawet nie wygląda jakby była pijana - zauważył, bo faktycznie, w porównaniu do reszty towarzystwa o tej godzinie, wyglądała zaskakująco trzeźwo. - A ty? Też przyszłaś potorturować innych swoim głosem czy tylko się napić w wątpliwym towarzystwie? Jeśli to drugie, wybacz, że utrudniam - starał się wychwycić w jej wyglądzie, a przede wszystkim w stroju coś charakterystycznego, coś, po czym mógłby ją ocenić i choć trochę zaszuflatkować w swojej głowie. Doceniał dziewczyny, które nie poprzestawały na jeansach, czarnych ubraniach i wyjątkowo nudnych, standardowych połączeniach. U takich trudno było coś nawet poprawić, ten strój był tak prosty i oczywisty, że był bezbłędny, ale też bez polotu. Tutaj sytuacja była inna, zauważył to od razu. I po jakiś pięciu sekundach miał milion uwag do jej połączeń i rozwiązań. Nie był pewien czy dla butów jest jakikolwiek ratunek.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Zmieniam na Shawnie narrację trzecio-osobową, na pierwszo-osobową, ponieważ tak mi się dużo lepiej piszę
Westchnąłem cicho, wydychając bezgłośnie dym papierosowy z ust. Krople deszczu odbijały się od mojej skóry, na skutek zaklęcia nie pozostawiając po sobie żadnej „mokrości”. Pogoda w Anglii była jaka była, dla wielu z pewnością był to niemiły powrót na stare śmieci z Arabii, gdzie deszcz jest raczej zjawiskiem niespotykanym. Ja z początku również miałem tam być jako opiekun, lecz szybko moje plany uległy zmianie na rzecz swojego starego „zawodu”. Okazało się, że pozostało parę niedokończonych spraw w Borginie, o które mnie jeszcze poproszono, bym je załatwił, tak więc też zrobiłem, a że zajęło mi to całe wakacje, to już nie mi narzekać. Nie nudziłem się, to najważniejsze. Nadzwyczaj przyjemne wieczory spędzałem z Nessą, o ile ta miała czas, co też nie zdarzało się często, ale przez ostatni czas jakoś nauczyłem się naciskać na nią i postawiać własną osobę na piedestale hierarchii jej obowiązków. Taki to ze mnie cham i prostak. Dzisiejszego dnia skorzystałem z okazji, że nie miałem dosłownie żadnych planów, ani też możliwości zajęcia czasu Nessie swoją osobą i ruszyłem na podbój klubów i pubów w Hogsmeade, jak za dawnych lat. Ciężko było mi uwierzyć, że miałem już trójkę z przodu, jeśli chodzi o wiek, a zdecydowanie się taki nie czułem. Ale no cóż, to już chyba ten wiek, kiedy wszystkie kości zaczynają kruszeć, a twoje stawy ci mówią, że one to mają własne życie i nie zamierzają się mnie słuchać. Tyle dobrze, że chociaż jedną rękę mam magicznie stworzoną, więc chociaż w niej znajdę oparcie. Przemierzając tak ulice Hogsmeade jakoś tak wzięło mnie na pub, w którym nie będzie ciszy i spokoju, a wręcz przeciwnie, charakteryzować się będzie antonimami tych słów. Przekroczyłem próg „Syreniego Śpiewu” i rozejrzałem się w poszukiwaniu wolnego stolika, którego jednak nie uświadczyłem. Za to napotkałem znajomą mi twarz, której jednak nie spodziewałem się tu spotkać. Podszedłem jeszcze do baru, gdzie zamówiłem sobie coś BARDZO MŁODZIEŻOWEGO, czyli kawę po rosyjsku, która różni się dodatkiem wina i wódki. Następnie z kolejnym papierosem w buzi usiadłem naprzeciwko Maxa z lekkim uśmiechem na ustach. - Dawnośmy się nie widzieli, Max – przywitałem się, popijając jednocześnie kawę, która miała w sobie dużo gorzkości. - Ostatnio rozmawialiśmy to chyba u mnie na mieszkaniu. Jak się trzymasz po uprzejmym wyrzuceniu cię ze szkoły? – Zapytałem bezpośrednio, ciekaw tego, jak on w ogóle przyjmuje do siebie ten fakt.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kręcił się pod Hogwartem jak stary pedofil czekający na zabłąkane dzieciaki, choć tak naprawdę po prostu odprowadzał Felka na zajęcia, a że planów na dalsze godziny tego dnia nie miał, to oczywiście zawędrował do najbliższego baru. Dziś padło na "Syreni śpiew", gdzie tradycyjnie poprosił o szklaneczkę podwójnej Ognistej, żeby wypalić sobie przełyk już do końca. Nie miał okazji zbyt długo zaznać spokoju, gdy został zaczepiony przez znajomy głos. Głos, który wspominał miło, choć z pewnym ukłuciem w sercu ze względu na okoliczności jakie doprowadziły do ich pierwszego spotkania. -Kopę lat! - Przywitał się z uśmiechem z mężczyzną, do którego mieszkania wciąż miał wolny dostęp, choć nigdy z tego nie korzystał. -Dokładnie. Wtedy kazałeś chodzić mi na swoje lekcje. - Zaśmiał się, doskonale pamiętając tamten wieczór, po którym wydarzyło się tyle, że zbiegiem okoliczności nie miał w końcu okazji pojawić się chyba na żadnych zajęciach organizowanych przez Reeda. -Jak się trzymam? Jak widać. - Skrzywił się lekko, unosząc szklankę z Ognistą i upijając łyka. -Tak szczerze, to jest to najmniejsze z moich zmartwień i niespecjalnie mi tęskno do tego burdelu. A Ty jak się trzymasz jako dydaktyk? Słyszałem, że pierwszoroczni już dają wam popalić. - Nie widział sensu pierdolenia o jego nudnym i smutnym życiu. Bardziej był ciekaw, co porabia mężczyzna, o którym wciąż naprawdę mało wiedział oprócz tego, że potrafi posługiwać się czarną magią i kiedyś pracował u Borgina.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Porównanie zaiste… ogniste i niespodziewane, przynajmniej z pewnością bym nie zostawił go bez komentarza, gdyby doszło ono moich uszu, a nie tylko pozostawało w przestrzeni narracji… Cóż, starym pedofilem może i nie był, ani też raczej nikt go za takiego nie brał, ale ważna jest kreatywność prawda? Moja obecność wcale nie musiała sprawić, że ten pokój zostanie odebrany, z pewnością w jakiś sposób naruszony. Najprawdopodobniej, gdyby nie nasza mała przygoda miesiące temu, dziś nawet nie zwróciłbym na ciebie uwagi, jedynie rejestrując, że widzę znaną mi twarz akurat w tym barze, do którego poszedłem, to wszystko. Ale skoro już się to wydarzyło, to czemu by nie porozmawiać? - I na żadnej się nie pojawiłeś. – Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, dając wybrzmieć tej ironii losu. – Ale zrozumiałe, miałeś co robić w międzyczasie. Bycie pobitym na cmentarzu i zaliczyć z tego powodu amnezję jest z pewnością czynnością wielce wymagającą, nie mam więc do ciebie żalu. – Dodałem, choć wcale nie musiałem, z pewnością nawet nie pomyślałeś, że mogłoby mi być smutno, że na żadnych z moich zajęć nie było akurat tego przerośniętego Ślizgona. - Wyglądasz całkiem normalnie, jeśli mam być szczery – wzruszyłem ramionami, poprawiając włosy metalową ręką. – A co teraz robisz w wolnym czasie oprócz swobodnego hasania po Nokturnie? – Zapytałem cię jeszcze, zanim odpowiedziałem na pytanie skierowane w moją stronę. - Przygotowuję właśnie parę projektów do Hogwartu, ligę pojedynków oraz muszę coś wymyślić na lekcję dla tych najmłodszych także. Co zaś się ich tyczy, sam ich nie zauważyłem, nikt się nie wybił w żaden pozytywny sposób, ani zresztą negatywny. Coś tam ktoś mówi o jakiś bójkach, ale bądźmy szczerzy, kto się w tym zamku nie napierdala pod ławkami, kiedy nikt nie patrzy. – Uśmiechnąłem się nieco swobodniej, popijając kawę. - W tym roku pewnie będę też szukać i takich, których chętnie pouczyłbym dodatkowo, widząc w nich ewidentny potencjał. Zobaczymy, pożyjemy. Póki co rok szkolny dopiero się zaczął, więc nie dzieję się za wiele, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele żyją jeszcze wakacjami. – Rozszerzyłem jeszcze temat, tak żeby nie pozostało żadnych wątpliwości w temacie. Spojrzałem przenikliwie na Maxa, ciekaw wcześniejszego tematu, czyli tego co on teraz porabia w życiu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Stary faktycznie nie był. Pedofilem raczej też by siebie nie określił, choć obracał już kilka nieletnich dziewczyn, choć nie była to na tyle wielka różnica wieku, by miał się z tym czuć źle. Nie wypowiedział jednak na głos tego porównania, bo nigdy też nie miał pewności, kto go słucha, a wiedział doskonale, że ściany w barach mają uszy i to często takie z doskonałym słuchem. -I na żadnej się nie pojawiłem... - Zaśmiał się, bo to było akurat po części w jego stylu, choć nieobecność nie była z jego własnej woli, co Shawn chwilę później idealnie mu wytknął. -Gdyby mi nie kazali siedzieć tak długo w szpitalu, to byłbym na każdej! - Udawał, że się broni choć oczywiście wszystko zachowało dozę humoru. Potrafił podejść do tego z dystansem, ale wciąż czuł żal, że tyle czasu stracił i wciąż miał związane z tamtymi wydarzeniami koszmary. -To chyba nie jest pocieszenie, skoro w tym stanie wyglądam dla ludzi "normalnie". - Prychnął pod nosem, kręcąc przy tym głową. Dużo z prawdą nie mogło się to mijać, skoro wiele czasu wolnego poświęcał alkoholizacji, ale fakt, że dla osoby która go nie zna nie było zauważalne jak cholernie zjebany jest w środku po części go pocieszał. Widać nie było jeszcze tak tragicznie. -Swobodnie hasam po każdym barze jaki napotkam w drodze na Nokturn i próbuję wytrzeźwieć nim mój facet wróci z pracy. Mało opłacalne zajęcie, ale jakie przyjemne! - Nie miał siły wymyślać żadnego produktywnego zajęcia, jakim mógłby się zajmować. Słowa Nata wciąż nie dawały mu spokoju i postanowił, że tak łatwo się w życiu nie podda, ale na ten moment musiał choć trochę popuścić wodze i wyluzować, bo inaczej te wszystkie chore problemy zgniotłyby go żywcem. -Liga pojedynków? Kurwa, to jest zajebista inicjatywa! Może w końcu ktoś kompetentny nauczy nas jak się bronić, a nie tylko wmawiać nam, że teoria z podręczników przyda nam się w prawdziwym życiu. - Ze szczerym zapałem zareagował na tę wiadomość. Sam chętnie by się do takiej ligi zapisał, gdyby oczywiście wciąż uczęszczał do Hogwartu. -Pierwszaki to zawsze problemy, ale z lekcją naprawdę masz problem? Wystarczy wcisnąć im jakieś podstawy, rzucić słodyczami na zachętę i już będziesz ich ulubionym belfrem. I do tego cool z tą zajebistą ręką. - Wskazał głową na metalową kończynę. Nigdy nie pytał jak to się stało, że Shawn wylądował z taką protezą i też nie miał zamiaru. Wystarczyło mu, że zbyt dobrze znał historię jednorękiego Boydyty. -Wiesz, tak szczerze mówiąc... - Zrobił pauzę na zastrzyk nikotyny i spory haust alkoholu. - Sam chętnie wróciłbym na korki u Ciebie. Trochę czytałem o tym wszystkim i chciałbym potrafić nieco skuteczniej zadbać o siebie. - Przyznał szczerze, gdy już Shawn sam poruszył temat dodatkowych lekcji. -Oczywiście jestem w stanie zapłacić. - Dodał jeszcze, by mężczyzna nie myślał, że chce od niego jakąś przysługę. Zdecydowanie nie oczekiwał, że ten zrobi coś dla niego za darmo, ale pamiętał tamto uczucie, gdy po raz pierwszy pozwolił dać upust swoim uczuciom poprzez Czarną Magię i jak zaskakująco dobrze mu ona wychodziła. Może było to nieco niepokojące, ale zdecydowanie Max uważał, że jest mu to potrzebne w razie kolejnej przyjemnej wycieczki w Arabskim stylu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Cóż, tego typu porównania zdecydowanie nie cieszyły się zrozumieniem, nie każdy potrafił wychwycić samą satyrę stojącą za owymi słowami, do tego należało też znać osobę, która rzuca żartem. Wzruszyłem ramionami, z lekkim uśmiechem na ustach. - Gdybyś pamiętał, że takie istnieją, jeślibyś wyszedł wcześniej, to nie byłoby takiej gwarancji. – Zauważyłem, wyciągając z kieszeni papierosa, którego odpaliłem koniuszkiem palca. Oczywiście nie znałem backstage’u całej amnezji Maxa, a więc moje słowa były tylko połowicznie poważne, może nawet wcale. Nie interesowało mnie to jednak zanadto, absolutnie nie moja sprawa. -Nie pocieszam, obserwuję. I nie wiem czy kiedykolwiek wyglądałeś inaczej. W wieku czternastu lat też chlałeś? - Zażartowałem, popijając swój napój, patrząc z ciekawością w oczach na Maxa. Ba, nie uważałem, żeby Solberg był jakimś wielkim wyjątkiem, powiedziałbym wręcz, że duży odsetek studentów prowadzi swoje życie według filozofii „kocham piwo”, tyle, że najczęściej nie kończyło się to na jednym piwie, a na… cóż, liczba nie była tu ważna, najistotniejszy jest element kończący, czyli łazienka. - Ambitnie. Jaki jest twój ulubiony bar, może się wybiorę w jakiś dzień, by sobie przypomnieć lata swobodnego zachlewania mordy? – Zadałem pytanie, uśmiechając się nieco szerzej, bowiem były to dość dynamiczne lata i wcale bardzo nie różniłem się od tego, co prezentował sobie Solberg dnia dzisiejszego. Co warto zauważyć, to fakt, że chłopak był jeszcze młody, korzystał z życia, kosztem wątroby, ale jednak. Wysłuchałem opinii Maximiliana, samemu zastanawiając się nad tym co mówi, czasem kiwając głową w podziękowaniu za komplement czy podłapanie mojego pomysłu. - Liga pojedynków finalnie ma wyjść poza obszary Hogwartu, dlatego jest to na tyle trudne, żeby dogadać się z Ministerstwem, dostać pozwolenie… jest tego trochę i w porównaniu do tego, lekcja to jest totalny pikuś. Najpewniej na lekcji zacznę bezpiecznie, zobaczę co potrafią i nauczę ich jakiś zaklęć, dopiero od przyszłych zajęć będzie trudniej. Nie wiem czy słodycze ich przekonają, wystarczy iść do wielkiej Sali i jest wszystkiego pod dostatkiem. Ale miło, że we mnie wierzysz. – Wziąłem bucha, przepijając go następnie trunkiem, która nie dość, że miała alkohol, to jeszcze kofeinę. W sumie, ciekawe połączenie. Kolejne słowa nieco mnie zaskoczyły, ale nie były czymś dla mnie absurdalnym, co sprawiłoby, że byłbym już w drzwiach wyjściowych. Chwilę milczałem, zastanawiając się, po czym uniosłem wzrok. - Nie wiem czy w twoim przypadku tego typu zajęcia jakkolwiek ułatwią ci zadbanie o samego siebie, ale nie mówię nie. Wręcz przeciwnie, chętnie znalazłbym kogoś, kogo mógłbym pouczyć w bardziej indywidualnej formie. Mam też w myśli parę projektów do stworzenia najróżniejszych zaklęć, mam nadzieje, że byłbyś skłonny mi pomóc? – Nie odrywałem wzroku od jego oczu, ciekaw też jego intencji do nauki czarnej magii. Ciężko było znaleźć nauczyciela do tej dziedziny magicznej, na dodatek rzadko kiedy się przydaje w codziennym życiu. - Pieniądze zawsze się przydadzą. Zacząłbym jednak dopiero za miesiąc, mam za dużo roboty na ten moment. Co o tym sądzisz?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przewrócił oczami ze śmiechem. Shawn oczywiście miał rację, choć dla Maxa tak dotkliwa amnezja wciąż była nieco bolesnym tematem. Wycięcie wszystkiego z życia było okropne i nigdy nie miał zamiaru do tego wracać. -Myślę, że Profesor Dear dołożyłaby wszelkich starań, bym pamiętał o swoich uczniowskich obowiązkach. - Zażartował domyślając się, że kobieta raczej nie pozwoliłaby mu tak po prostu sobie chodzić po zamku i nie pamiętać. Co jak co, ale tego był chyba bardziej pewien, niż czegokolwiek innego. -No tak, nie znasz mnie z innej strony. - Prychnął, a słysząc pytanie o swoje czternastoletnie alkoholizacje tylko wzruszył ramionami, co było cichym potwierdzeniem, że i owszem. Niestety bardzo młodo zaczął z używkami i choć specjalnie się z tym nie krył, nie był też jakoś dumny z tego powodu. -Ulubiony? Ciężko powiedzieć... W "Szatańskiej Pożodze" spędziłem więcej czasu niż bym chciał, ale też praktycznie w każdym czuję się dobrze. Polecam "Upswing" na Pokątnej, całkiem przyjemne miejsce. - Podzielił się swoją opinią i doświadczeniem. Tak naprawdę każde miejsce, gdzie serwowano alkohol mógł uznać za swoje ulubione. Wygórowanych oczekiwań specjalnie nie miał w tym temacie. Pomysł ligi naprawdę przypadł mu do gustu. Żałował, że za jego czasów w szkole nikt na to nie wpadł, bo może wielu ludziom by się to mogło przydać. Co jak co, ale lekcja zaklęć, czy OPCM to nie było to samo, co naparzanie się na magię w warunkach bardziej lub mniej kontrolowanych. -Czyli dość ambitny projekt. Poza Hogwart, czyli jak szeroko? Krajowo? - Dopytał, ciekaw ambicji Shawna. Gdyby zorganizować taką profesjonalną Ligę to i dorośli czarodzieje mogliby czerpać z tego benefity. -Cukru nigdy za wiele dla tych smarkaczy, chociaż pewnie znajdziesz innych sposób, by ich zmotywować. Oczywiście, że w Ciebie wierzę. Masz dar do nauczania. - W to akurat nie wątpił, bo sam miał okazję doświadczyć tego na własnej skórze i nie mógł narzekać na podejście Reeda do uczniów. Max szczerze żałował, że nie miał możliwości uczestniczenia w żadnej z jego lekcji. -To czy pomoże mi o siebie zadbać, to zobaczymy, ale bardzo chętnie dowiem się o tym wszystkim więcej. Pomocy też nie odmówię. Jestem ciekaw, co to za projekty i jak zamierzasz wykorzystać tę magię. - Nie wchodził głębiej w swoje intencje, bo te były naprawdę przeróżne i raczej nie chciał się nimi chwalić. -W takim razie podaj cenę i jesteśmy dogadani. Terminowo jestem elastyczny, jak widzisz i tak nie mam większych planów. - Opróżnił szklankę i dał znać barmanowi, że poprosi dolewkę. Jak szaleć to szaleć, a i tak nie miał powodu zachowywać jakąkolwiek trzeźwość dzisiejszego dnia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał się nie kręcić po Nokturnie? Okej, ale nie oznaczało to, że miał zamiar nagle wejść na ścieżkę trzeźwości i prawości. Po tym, co wydarzyło się na warsztatach w Ministerstwie, Max musiał odreagować, a przecież nie było lepszego wyjścia niż używki. Dlatego też spalił sobie blanta na rozluźnienie i ruszył do Hogsmeade zrelaksować się nad litrami alkoholu i stołem do Krwawego Barona. Dobrze wiedział, że w weekendy "Syreni Śpiew" otwiera się na hazard dla tych, którzy ukończyli odpowiedni wiek, a że on od dawna potrafił posługiwać się eliksirem postarzającym, to też nie był to jego pierwszy wypad na karciany wieczór w tym przybytku. Co by tu dużo mówić, hajsu za dużo nie miał, ale na wpisowe do gry miało wystarczyć i na pierwszą szklaneczkę Ognistej, a na resztę miał nadzieję zarobić. Gorzej jakby jego plan poszedł się jebać, ale nie pierwszy raz Solberg kombinowałby pieniądze. Na ten moment postanowił się więc tym nie przejmować i po prostu zobaczyć, jakie karty los mu podrzuci. Pierwsza runda rozpoczęła się i choć nastolatek nie miał najlepszej ręki, postanowił zaryzykować, by tym samym przepowiedzieć sobie, jak pójdzie mu reszta wieczoru. Postawił wszystko na jedną kartę i ze zniecierpliwieniem czekał na wynik rozgrywki, z kamienną twarzą obserwując przeciwników i popijając rozgrzewający alkohol, który od razu poprawiał mu humor. Uniósł lekko kącik ust, gdy okazało się, że ryzyko się opłaciło, bo zgarnął pulę, dzięki czemu nie tylko mógł grać dalej, ale i wiedział, że ma teraz pieniądze na inne przyjemności. -No teraz to mogę grać. - Mruknął do siebie, gdy krupier tasował karty, przygotowując się do następnego rozdania.
Skoro miał zamieszkać na pewien czas w Wielkiej Brytanii, to postanowił przynajmniej zapoznać się z okolicznymi barami które mógłby odwiedzić. Oczywiście nałogowym pijusem nie był, ale jeśli pojawi się jakaś okazja, a on nie będzie wiedział gdzie skołować alkohol to poczuje się co najmniej głupio. A studentów nie miał zamiaru o to pytać, chociaż oni na pewno znają najlepsze źródła. Pomimo swoich rozmiarów w ludzkiej postaci spróbował wejść do środka w miarę cicho żeby żaden pijak nie spadł z krzesła na widok meksykańskiego olbrzyma w nieco rozpiętej koszuli. Ciężko było mu przeoczyć nastolatka grającego w karty, któremu właśnie dobrze poszła rozgrywka. Zbliżył się stawiając ciężkie kroki i delikatnym kopnięciem w nogę krzesła odsunął je sobie. Dawno nie grał w karty, a grać w pokera oraz jego magiczną wersję wręcz uwielbiał. Skutki uboczne które ubarwiały grę nie robiły mu większej różnicy. W końcu i tak to było lepsze niż ryzyko że podczas durnej gry w... no w durnia karty postanowią ujawnić najbardziej skrywany sekret albo wywieść kogoś na Podlasie jakąś wysoko położoną wieżę. - Dobry. Można się dołączyć? - Spytał się Solberga zaraz po tym jak mu się przypomniało o tym jak wielkiego kija w dupie mają Brytyjczycy gdy w grę wchodziły maniery, dobre wychowanie i kilka podobnych nieco uciążliwych w tym kraju bzdur jak traktowanie czarnej magii jako absolutnie zakazaną. Chociaż pod tym względem byli nadal lepsi od Japończyków i Koreańczyków.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, jeśli chodziło o znajomość barów, to Hogwarcka młodzież zdecydowanie wiedziała co doradzić, a Max to już w ogóle mógłby wydać przewodnik po wszystkich knajpach w bliższej i dalszej okolicy. No ale do tego trzeba było wiedzieć kogo spytać, a że Diego był w okolicy nowy, to takowej wiedzy nie posiadał. Wszystko miało się zmienić tego pięknego wieczoru, przy stoliku do Krwawego Barona, którego Max zdecydowanie preferował od Durnia, choć ten drugi miał niestety dobry potencjał imprezowy. Nastolatek sam nie wierzył w to, z jak dobrą passą zaczął, a że hajsu potrzebował na gwałt, to postanowił grać dalej. -Pytasz. - Prychnął ironicznie, choć z szerokim uśmiechem na ryju. -Miejsca zawsze wystarczy, no nie chłopaki? - Rzucił do współgraczy, którzy po części nie byli już tak weseli, gdy zobaczyli z jaką łatwością skosił ich na początku ten dzieciak. -Stawki jak widać. Albo dobijasz albo nie wchodzisz. - Wyjaśnił, co było raczej oczywiste. -I uważaj na Wyatta. - Puścił nieznajomemu oczko, bo koleś zdecydowanie nie wyglądał jak tutejszy, a do tego Solberg lubił wkurwiać starego hippisa, z którym od lat spotykał się w różnych hazardowych miejscach i wiedział, że mężczyzna lubi stosować różne wymyślne sztuczki myśląc, że jest wielce przebiegły, choć tak naprawdę ni chuja mu to nie wychodziło. -Jesteś jednym z tych nowych? - Zapytał przypakowanego nieznajomego, gdy karty zostały rozdane, a on podejrzał już co ma na ręku. Przypomniał sobie słowa Marli, która wspominała coś o przyjezdnych, a koleś zdecydowanie wyglądał mu na takiego, co mógłby urwać się z tequili. Nosz kurwa, jak Max by teraz taką butelkę z uśmiechem przyjął, to się w głowie nie mieściło... Żeby odsunąć od siebie myśli o alkoholu, wyciągnął z kieszeni paczkę Merlinowych i odpalił jednego, po czym poczęstował siedzącego obok mężczyznę. Nikotyna zawsze była dobrym rozwiązaniem, choć zdecydowanie preferował teraz coś mocniejszego. Cóż, musiał się jakoś opanować w towarzystwie, a odejść od stołu nie mógł, bo nie ufał ani Wyattowi, ani reszcie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Może i Max miał całkiem dobrą passę, ale nie zmieniało to faktu że Diego też miał całkiem sporo farta w życiu. Chyba właśnie dlatego pomimo tego że obydwoje mieli układ Zgredka, to meksykanin wygrał tę partię ze względu na to że miał wyższe karty. Max miał farta że jednak nie grali na większe pieniądze. No przynajmniej w tym momencie. Chociaż gdyby chcieli podkręcić stawkę zawsze mogli pograć w rozbieranego. Diego by nie oponował i może nawet starał się przejebywać specjalnie. O ile w krwawego barona czytaj pokera w ogóle dało się specjalnie przejebać. Na uwagę odnośnie znajomego od kart kiwnął lekko głową, ale kiedy padło pytanie od Solberga, to oczywiście musiał odpowiedzieć. - Tak, prosto z Meksyku. Jakoś tak wyszło że nas zalało i pyk. Przyjechaliśmy do was. - Na szczęście praktycznie nikt kogo zdążył poznać nie narzekał. Widocznie wielu brytyjczykom przypasowały latynoskie mordy. - Coś czuję że to będzie wyrównana gra. - Powiedział patrząc na karty
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spojrzał na swoje karty, a następnie na karty Diego, który przebił go nie tyle układem co kilkoma oczkami. Zamrugał parę razy, by następnie w szmaragdowych oczach pojawiły się charakterystyczne kurwiki. -Widzę równego przeciwnika. Proponuję małą rywalizację. Oprócz oczywistego zgarniania puli przez zwycięzcę. Jako, że się jeszcze nie znamy, proponuję flaszkę najlepszego bourbonu, jaki tu mają. Finansuje oczywiście przegrany. - Zaproponował licząc na to, że najebie się na koszt potężnego nieznajomego. Gorzej by było, gdyby to jednak Maxowi podwinęła się noga, bo na ten moment nie posiadał tyle gotówki, ale był pewien, że w razie potrzeby uda mu się jakoś to załatwić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Ostatecznie w końcu Max był tu znany, bo nie było to jego pierwsze, a już tym bardziej pierwsze bezgotówkowe rodeo. -Czyli dlatego was tu wywiało. No nieźle. Jak się odnajdujecie w Hogwarcie? - Zapytał, gdy krupier rozdawał kolejne karty. Pamiętał wymianę z Czech i to, jak uczniowie gubili się w tych popierdolonych korytarzach i tym bardziej na tych pojebanych schodach, które nigdy nie chciały współpracować. -Na to się zapowiada. Tym bardziej mi się podoba. - Powiedział szczerze, a jego twarz wyrażała coś między chorą ekscytacją a zaintrygowaniem. Podejrzał dyskretnie karty z pokerową twarzą, po czym wyrzucił na środek kilka żetonów ciekaw, czy i tym razem nieznajomy mężczyzna będzie deptał mu po piętach, czy jednak szala przechyli się na którąś stronę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
-Przyjmuję zakład. - Powiedział szczerząc ząbki. Krwawy baron był niezwykle chaotyczną grą. Czasem miał do niej szczęście, a czasem wręcz przeciwnie. W sumie można było to zauważyć po tym jakie tym razem wpadły mu karty. Dwie pary nie były niczym zaskakującym. Zwłaszcza że Maxymilian miał całkiem gruby układ. - Dobra, tę rundę przegrałem. - No niestety. Ale nie znaczyło to że ma zamiar sobie odpuścić z graniem. Noc jeszcze młoda i nie wiadomo co może się jeszcze wydarzyć. - Szczerze to jest lepiej niż myślałem że będzie. Dzieciaki jeszcze nikogo nie wysadziły w powietrze, jedzonko macie nawet nie liche... Tylko kurwa trochę u was chłodno. - Nie żeby to go powstrzymywało przed lataniem z klatą na wierzchu, którą tak samo jak resztą swojego ciała lubił się popisywać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No i od razu grało mu się lepiej gdy wiedział, że stawka została powiększona. Może i flaszka to nic takiego, ale akurat na tę czaił się już od dawna i miał szczerą nadzieję, że napije się z niej na koszt umięśnionego Meksykanina. -I to jak! - Potwierdził, zgarniając wygrane żetony. Solbergowi trafił się naprawdę dobry układ i liczył na to, że szczęście go nie opuści, choć nie było ono bezwarunkowe. Zdawało się, że szala zwycięstwa jak narazie przechyla się raz w jedną, raz w drugą stronę. -Jeszcze! - Podkreślił ze śmiechem. -Znając Hogwart, to zaraz się to zmieni, więc radzę mieć oczy dookoła głowy. A co do żarcia, skrzaty robią naprawdę zajebistą robotę. Próbowałeś już ich tarty z jagodami? - Zapytał, a na samą myśl ślina zebrała się w nastoletnich ustach. Wiele by dał za kolejny posiłek w Wielkiej Sali. -No i teraz będzie coraz gorzej. Ciekawe, czy w tym roku spadnie śnieg, czy znowu czeka nas chujowa zima. - Mruknął bardziej do swoich kart i szklanki niż do mężczyzny. -W każdym razie, skrzaty w zamku na pewno o was zadbają. Bo tam mieszkasz, jak się domyślam? - Rzucił ni to pytaniem ni to stwierdzając.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees