Urocza kawiarnia, zapraszająca w swoje skromne, acz wyjątkowo kolorowe progi wszystkich przechodniów. Zapach świeżo parzonej aromatycznej kawy można poczuć już na ulicy i trzeba mieć naprawdę nieludzkie pokłady silnej woli, by mu się oprzeć i nie zboczyć ze swojej wyznaczonej trasy na małą przerwę przy kawałku domowego ciasta.
Po spotkaniu z Vittorią, Skylar skierował się w tą stronę. Postanowił ochłonąć po tym, co między nimi się stało, a zapach kawy mógł mu w tym lekko pomóc. Wszedł, więc do Kawiarni i zajął pierwszy wolny stolik. Położył swoją mangę na nim i rozmyślał. Jak to się stało? Jakik cudem w tak krótkim okresie czasu? To było naprawdę coś niesamowitego. Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się coś takiego ostatni raz. Rok temu? Coś koło tego. Szkoda mu było, że musieli się rozstać. Miał nadzieję spotkać ją w pociągu na ferie. I tak siedział pogrążony w marzeniach.
Sonia musiała się jakoś odstresować po ostatnim niezbyt miłym spotkaniu z nauczycielem astronomii. Swoją drogą to dalej nie mogła dotrzeć czemu on ją znalazł. Zamknęła się przecież w jakiejś nieuczęszczanej sali, do której nikt normalnie nie wchodzii i spokojnie sobie zapaliła papierosa a on nagle włazi i wlepia jej minusowe punkty. Przecież nie przeszkadzała, ani nikogo nie namawiała do nałogu, po prostu zapaliła. Utwierdzona w fakcie, że nie da się wytrzymać na dłudższą metę w zamku, postanowiła wybrać się do Hogsmeade. Ubrała się w swój ciepły, czarny płaszcz i wyszła. Gdy tylko znalazła się poza terenem szkoły teleportowała się prosto pod Kolorową Kawiarnie. Tak! Teleportowała się! Przecież niedawno przeszła pomyślnie egzamin i była z tego niesamowicie dumna, więc teraz to raczej nie będzie chodzić na piechotę. A co! W sumie nie zastanawiała się dlaczego wybrała akurat to miejsce, po prostu było to pierwsze co przyszło jej do głowy. Miała nadzieje, że spotka kogoś z kim będzie mogła normalnie pogadać. Może spotka Titi albo Ethne, byłaby zabawa. Weszła do środka i rozejrzała się. Było pełno uczniów, aż trudno trzeba było sobie wyobrazić, że w czasie ferii tyle ludzi siedzi w jakiejś kawiarni zamiast jechać do domu. Sonia nie miała zbyt dużego wyboru. Do domu to raczej nie wróci, a mieszkania też sobie nie znalazła. W głębi duszy postanowiła bardziej się postarać w tej sprawie. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejkolwiek znajomej twarzy, ale nikogo nie dostrzegła. No cóż, miała dziś chyba wyjątkowego pecha. Podeszła do lady i zamuwiła kubek swojej ulubionej kawy - Syreniego Latte, zapłaciła i odwróciła się. Teraz pojawił się kolejny problem, gdzie ona ma usiąść. Kawiarnia była wyjątkow mała i było w niej zdecydowanie za dużo ludzi. Dostrzegła w końcu jakiegoś samotnego chłopaka popijającego kawę przy stoliku w kącie. Wyglądał w porządku i raczej na nikogo nie czekał. - Mogę się dosiąść? - zapytała gdy się w końcu do niego przecisnęła. Nie czekając na odpowiedź klapnęła i podała mu rękę - Jestem Sonia. Czekasz na kogoś?
Brook, Brooklyn czy jak jej tam było. Nie miała pojęcia co to za dziewczyna, ani czego chciała. Chociaż trzeba przyznać, że Lexi była troszkę zaintrygowana. Ostatnio mało co się u niej działo. Zabawiła się z synem profesora transmutacji i w sumie to by było na tyle. Cezar zniknął gdzieś z obrazka. Może to i lepiej, miała coraz więcej sprzecznych emocji w związku z nim. Lubiła na niego patrzeć, ale jego słowa wprawiały ją w wielką furię. Gdy był blisko chciała go dotknąć, ale jednocześnie uciec najdalej jak się dało. Jednym słowem pomieszane z poplątanym. Dlatego też list od nieznanej dziewczyny wydawał się w jakiś sposób zbawianiem. Chciała być pierwsza. Nie mała pojęcia jak dziewczyna wygląda, ani kim jest, a z jej listu jasno wynikało, że zna ona Alexis. Lexi była ciekawa skąd i po co to całe spotkanie. Głownie dlatego przyszła. Z czystej, nieskażonej niczym ciekawości. Chciała po wiedzieć po co do niej pisała i co było tak ważnego,że nie dało się tego przekazać listownie tylko trzeba było się spotykać. Weszła do kawiarni i rozejrzała się po jej wnętrzu, tylko po to, by znaleźć jakiś sotlik. W końcu wybrała jednak koło oka i usiadła przy nim, ścigając z głowy kapelusz. Rozejrzała się ponownie po sali a potem utkwiła wzrok w oknie.
Brooklyn ucieszyła się na list od Sky. Fakt, że w ogóle odpisała już podniósł ją na duchu. Nie spodziewała się, że dziewczyna w ogóle będzie przekonana co do tego spotkania. Skąd miała mieć pewność, że to nie jakiś głupi żart młodszego ucznia czy pułapka gwałciciela? Brooklyn rozumiała, że mogło chodzić jej o samo zaintrygowanie. Zresztą zrobiłaby to samo, nawet nie myśląc o możliwym ryzyku bądź zostania wykiwaną. Była ciekawska i zawsze ciągnęło ją do takich, ponoć ryzykownych, sytuacji. Ale ona sama nie miała złych zamiarów wobec Alexis. Chociaż tak naprawdę miała wrażenie, że nie rozgrywa tego poprawnie. Że wykrzykiwanie bez ogródek "wiesz, prawdopodobnie wyszłyśmy z tego samego łona" (czego, całe szczęście, jeszcze nie zrobiła) do osoby zasadniczo nieznajomej nie było zbyt rozsądne. Już nie wspominając o zaufaniu do takiej persony. No właśnie, czemu Alexis miała jej uwierzyć? Brooklyn nie miała żadnych dowodów. Musiała poradzić sobie jakoś inaczej. W umówionym miejscu zjawiła się trochę później od Lexi, co było w jej stylu. Rzadko zjawiała się pierwsza, tak z reguły. Ale jakoś nad tym nie kontemplowała, mając ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład - co miała właściwie powiedzieć Alexis? Przecież zupełnie się nie znały. Brooklyn znała jedynie jej nazwisko. Nie wiedziała nawet jak wygląda. Czy są podobne. Czy Alexis tak samo jak ona ma świra na punkcie zdrowego trybu życia. Czy też kocha zakłady i wyzwania. Czy kiedykolwiek słyszała, że ma siostrę. Miała do niej tak dużo pytań i zupełnie nie wiedziała od którego ma zacząć. W środku kawiarni nie było na szczęście tłumów, a właściwie świeciło pustkami. Lepiej dla niej; nie miała problemu z odnalezieniem Alexis. Dosiadła się do zajmowanego przez nią stolika z lekkim uśmiechem. Czuła się jakoś niepewnie. A przecież nieczęsto traciła swój sławny rezon. Nie bardzo wiedziała, czy już powinna zacząć się tłumaczyć, czy może od razu spytać co blondynka wie o swojej matce. Hm, chyba żadna z tych opcji się nie nadawała. - Witaj, mam nadzieję, że nie kazałam długo na siebie czekać... - zaczęła, gdy już siedziała naprzeciwko Alexis. Przez chwilę przyglądała się jej twarzy bezczynnie, wyszukując wszystkich podobnych do jej własnych szczegółów. Z jednej strony nie wierzyła, że ta zupełnie obca dziewczyna faktycznie jest jej siostrą. Z drugiej... nie znała żadnych argumentów przeciw temu. Wszystkie były za. - Może zacznijmy od początku. Uhm. Jestem Brooklyn - powiedziała spokojnie, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Sky.
Alexis raczej nie bała się pułapki, czy gwałciciela. Radziła sobie całkiem nieźle z różdżką, tak więc była pewna, że sobie poradzi. W ten czy inny sposób umiała zadbać o siebie. Zawsze radziła sobie sama i nie sądziła, że i teraz miałoby być inaczej. Pojawia się pytanie, po co więc przyszła skoro dobrze jej było samej. Dlaczego odpowiedziała na list nieznanej jej osoby i właściwie dlaczego postanowiła się z nią spotkać. Może i były na to jakieś racjonalne wytłumaczenia jak ciekawość, czy nuda. Ale z drugiej strony czuła jakąś irracjonalną potrzebę spotkania jej. Dziwne. Siedząc tak już w Kawiarni zastanawiała się o co mogło chodzić? Może dziewczyna chce jej wytknąć, że przespała się z jej facetem. Nie byłby to pierwszy raz. Jednak nie było to winą Alexis, że inne kobiety miały niewiernych mężczyzn. Raczej nic więcej mądrego nie przychodziło jej do głowy. Zielone tęczówki nie spuszczały wzroku z dziewczyny, która podeszła do stolika. Raczej bez większego zainteresowania Alexis zmierzyła ją od góry do dołu. Sky nie odzywała się. Nie widziała takiej potrzeby. Zerknęła na dłoń wyciągnięta w jej kierunku i przeniosła spojrzenie na twarz niejakiej Brooklyn. -Do rzeczy. - poprosiła, na razie jeszcze grzecznym i nie zmąconym ironią głosem. Nie miała ochoty na głupie uprzejmościowe zwroty, nie były w jej stylu. Zwłaszcza, że wiedziała już jak nazywa się dziewczyna. A główna zainteresowana zdawała się znać ją.
Tak dużo chciałabym Ci powiedzieć, wszystko wytłumaczyć, mieć to już z głowy... Lepiej Cię poznać, dowiedzieć się o Tobie wszystkiego, co nie daje mi spokoju... Ale weźmiesz mnie za obłąkaną, Alexis, bo to brzmi wariacko. Zresztą, wiesz, ta cała sytuacja jest szalona. Brooklyn nienawidziła owijać w przysłowiową bawełnę. Zawsze mówiła, co leży jej na sercu, bo przecież o to chodziło. Po co tworzyć zawiłe historie, jeśli sprawa jest krótka. Mogła tworzyć wiązanki najróżniejszych wyrazów, którymi tłumaczyłaby Sky własne położenie. Mogła też nic nie mówić. Nie tłumaczyć się, zostawić całą sprawę w spokoju i wymigać się chęcią zwyczajnego spotkania z Alexis. I to też wybrała. Nawet nie z własnej woli. Po prostu czuła, że musiała jakoś wybrnąć i może zyskać więcej zaufania Alexis. Każdy człowiek zareagowałby przecież tak samo, na stwierdzenie, że jest rodzeństwem obcej persony - nazwałby ją nienormalną. Zignorowanie wystawionej dłoni kompletnie zbiło ją z pantałyku. Przy okazji wyrobiło już jakąś początkową opinię o jej, być może, siostrze. Nie wyglądała na chamską czy w pełni pozbawioną uczuć, ale również nie wykazywała cech pozytywnego, przyjemnego dla wszystkich Puchoniątka. Nie rzucała się do Brooklyn także od samego początku z wyzwiskami mniej lub bardziej bolesnymi. Była spokojna i oczekiwała konkretów. Niestety Vaughtier wiedziała, że nie może na razie zdradzać swojego rzeczywistego interesu. Jednocześnie nie udawała, że pisała do Alexis z bzdurnego, nieistotnego powodu. - Nie chcę zabrzmieć jak pomylona, ale mam wrażenie, że możemy mieć ze sobą wiele wspólnego... i głównie z tego powodu powinnyśmy wiedzieć o swoim istnieniu - zaczęła już bardziej poważnym, być może lekko chłodnym tonem, wpatrując się w swoje dłonie splecione ze sobą na stole. Nie chciała tylko mącić dziewczyny i jeszcze bardziej cofać się od sedna sprawy, ale to nie było dla niej tak łatwe. I głównie chodziło o reakcję. Bo tak naprawdę Brooklyn nie miałaby żadnych oporów przed wypaleniem wprost po co tak naprawdę zajmuje Alexis czas. Czuła, że powinna to jakoś lepiej rozegrać. I po kilku sekundach milczenia nieświadomie zapytała: - Twój ojciec to Frank White. Zgadza się? Wciąż nie patrzyła na blondynkę, jakby bała się jej reakcji. Lecz nie w tym rzecz. Brooklyn starała się być opanowana, w ten sposób, by mieć jeszcze jakąś kontrolę nad sytuacją. A przede wszystkim nad tym, co mówi, by znów nie zadać jakiegoś konkretnego, acz zdawać by się mogło wścibskiego pytania. Jeśli patrzyłaby w oczy Lexi, zapewne doszukiwałaby się w nich prawdy. Prawdy na temat ich wspólnej historii czy jeszcze czegoś innego, co tworzyło w głowie Vaughtier niemały zamęt. To było uciążliwe. Lecz skoro już podjęła się próby dojścia do tego, czy faktycznie jest choćby jeden procent możliwości na posiadanie ze Ślizgonką wspólnej matki - nie mogła odpuścić.
Nienawidziła? To dobrze. Bo Alexis nie lubiła, gdy ktoś w tą bawełnę owijał. Niepotrzebnie tracił jej czas tylko. Czas, który mogła spożytkować na coś przyjemniejszego. Chociażby na tego barmana, który tak słodko wyglądał, gdy wycierał szklanki, jednocześnie zerkając w stronę ich stolika. Fakt, w sumie wypadałoby coś zamówić, ale czy zamierzały tu siedzieć na tyle długo, by było to w ogóle opłacalne? Na razie postanowiła się wstrzymać z zamawianiem czegokolwiek. Na każdego galeona, którego posiadała ciężko pracowało i nie widziało jej się wyrzucać je w błoto. Widziała, że fakt iż nie podało dłoni blondynce trochę ją przyhamował i sprawił, że chwilowo nie wiedziała co z sobą zrobić. Nie chciała tego? Gdyby powiedziała, że nie, byłoby to kłamstwem. Ale nie zamierzała silić się na jakieś wymuszone uprzejmości. Chciała ją spotkać. Proszę bardzo. Spotkała ją. Poza tym, nie musiały się poznawać, przecież wiedziały już jak się nazywają. Wydawało się, że dziewczyna miała jakieś informacje, ale strasznie ciężko przechodziły jej przez gardło. Alexis odchyliła się na krześle i założyła nogę na nogę zielonymi tęczówkami uważnie obserwując przybyłą dziewczynę. Założyła nogę na nogę i westchnęła lekko. Zdecydowanie powinna poćwiczyć swoje umiejętności społeczne, ale szczerze wątpiła, by w jakikolwiek sposób by się one zmieniły. Uniosła lekko brew wysłuchując tyrady o tym, że mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. Co na przykład, kolor włosów? Gdy jednak dziewczyna wymieniła jej przybranego ojca spięła się lekko. Mało kiedy i mało kto wiedział, że Alexis mieszkała w domu zastępczym, z tej prostej przyczyny, że nie mówiła o sobie. Jej życie nie należało do grona tych, którymi należało się chwalić. Jedną trzecią spędziła w domu dziecka, drugą w domu White'ów a ostatnią, największą w Hogwarcie. Poza tym, fakt, że nikt nie wiedział o jej pochodzeniu był jaj na rękę. Nie otwierała się. Dzięki życiu, jakie miała okazję przeżyć nie potrafiła się otworzyć. I nie miała się też czym chwalić. Matką, która zniknęła, a Gilda, nie chciała powiedzieć gdzie jest, albo nie wiedziała? Ojcem, którego nie znała w ogóle tak samo jako matki. Domem zastępczym, który dobrych wspomnień nie przynosił? Z zamyślenia wyrwał ją głos blondynki gdy zapytała o jej przybranego ojca. Skrzywiła się. Miała nadzieję, że tylko nieznacznie. Jednocześnie spięła się lekko na wzmiankę o nim. -Powiedzmy. - powiedziała w końcu z lekko ściśniętym gardłem. Frank nie był jej biologicznym. Ale jako ten zastępczy też nie odwalił najlepszej roboty. - Dalej kanarku, wyduś to z siebie. Naprawdę, tym razem spróbowała być miła, choć pewnie w całej jej pozie i głosie można było zobaczyć i usłyszeć zniecierpliwienie i spięcie.
Czas był nieubłagany i gonił wszystkich wywierając złośliwą presję. Toteż tracenie go na byle bzdety nie było czymś potrzebnym. Brooklyn doskonale to wiedziała, bo jak mawiała - w dwie sekundy świat może się zmienić albo zginąć. To jedynie metafora, ale coś w niej było. Niestety sama o tym zapominała, a przynajmniej teraz. Gdy Alexis zniecierpliwiona zachęciła ją do zdradzenia szczegółów, Gryfonka tylko wpatrywała się w swoje dłonie, zupełnie nic nie zmieniając w swojej pozie. Starała się najpierw poukładać sobie w głowie wszystkie słowa, które próbowały wydostać się z jej gardła, a których nie mogła wypowiedzieć niedbale, mimochodem. W końcu jeśli sama nie wierzyła w to, co mówi, jak miała zrobić to Alexis? Wszystko spoczywało na jej doborze słów, jednej decyzji... Decyzje, cholerne decyzje. Bywały zbyt przytłaczające. Lecz im człowiek był starszy, tym był z założenia odpowiedzialniejszy. I przysługiwało mu coraz więcej wyborów. Wszystkie miały skutki - mniej czy bardziej poważne. Były one konieczne, przynajmniej do sprawdzenia samego siebie. Vaughtier jednak tych testów chętnie by sobie oszczędziła. Jak zapewne każdy. Brooklyn na pewno nie była mistrzynią w logicznym myśleniu pod presją czasu. Działała impulsywnie, zwykle słuchając serca. Tym sposobem najczęściej wplątywała się w różnej maści kłopoty i szkodziła samej sobie. Natomiast czuła się z tym dobrze. Świadomość, że postępowała w zgodzie ze sobą zawsze przynosiła kolejne pozytywne myśli. Teraz jednak martwiła się o reakcję Sky, chciała użyć swoich najsilniejszych argumentów (których per viam nie miała), a zupełnie zapomniała, że podświadomie na wiarę dziewczyny nie wpłynie. Długo też języka i zębami trzymać nie potrafiła i nim się spostrzegła, podniosła wreszcie wzrok na Lexi i zupełnie neutralnym, wręcz zblazowanym tonem wyznała: - Jeśli chcesz konkretów, okej. Być może jesteśmy siostrami. - Najwyraźniej chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zatrzymała się i przeniosła wzrok w stronę okna, niby wpatrując się w jakiś strasznie interesujący element, który w sumie nie istniał. - Nie mam dowodów. A przynajmniej nie przy sobie. Tak po prostu słyszałam, konkretniej... przeczytałam. W jakichś papierach, gdzie widziałam też twoją datę urodzenia, zaświadczenia o adopcji... i tak dalej - tu przerwa na ponowne spojrzenie na Lexi - Stąd moje przypuszczenia. Oczywiście może to być też przypadkową zbieżnością. Czułam potrzebę, by ci to wyjaśnić. To wszystko, więc jeśli sądzisz, że już wystarczająco zmarnowałam twój czas... W myślach odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że przeszła przez ten najtrudniejszy moment, choć w gruncie rzeczy - on wciąż trwał. Zresztą jak cały ten okres pogranicza nastoletniości z dorosłością. Jeśli wybór należałby do Vaughtier, zostałaby dzieckiem do końca życia, by nie zostać więcej narażoną na trudne decyzje, stresujące sytuacje i jeszcze inne minusy "dorosłości".
Lexi siedziała. Siedziała i czekała. Nie była ławą osobą. Nie należała też do grona tych miłch dziewuszek, które ciszę wypełniały jakimś radosnym trajkotaniem, czy ogólnie trajkotaniem, żeby ktoś czuł się lepiej, zamiast siedzieć w niezręcznej dla niego ciszy. Dla Alexis cisza nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie, to po niej właśnie można było się dowiedzieć, czy ktoś jest wart Twojego czasu. Bo jeśli niekomfortowo czuł się, trzymając gębę na kłódkę, to jaki był cel znania kogoś. Bo co jej ktoś, przy kim mogła tylko gadać? Rozmawiać mogła z kimkolwiek. Milczeć tylko z wybranymi. Zadawała sobie sprawę, że w tym przypadku był to inny rodzaj milczenia. Widziała przecież, że coś bardzo mocno nie chce przejść przez gardło dziewczynie. Ale nie zamierzała pocieszać jej, ani namawiać bezwartościowymi słowami. Uznała, że sama powie, jak już będzie gotowa. Miała jednak nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż później, bo jednak nie miała ochoty czekać długich godzin, zanim blondynka w końcu wyduka z siebie to kilka zdań. -W skrócie, twierdzisz, że jesteśmy siostrami, choć nie masz na to dowodów? - upewniła się Lexi, choć w środku poczuła się strasznie zagrożona. Zwłaszcza, gdy Brooklyn powiedziała coś o papierach adopcyjnych. Zrobiło jej się źle, a nawet smutno. Umiejętnie jednak nie pokazała nic na zewnątrz, poza miną wyrażającą zdegustowanie pomieszane z niedowierzaniem. Jej analityczny umysł szybko doszedł do prostego wniosku, o którym wiedziała od dawna. Jej matka nie chciała jej, tak samo ojciec. Pogodziła się z tym już jednak dawno temu. Bolała ją jednak myśl, o ile była prawdziwa, że osoba która ją zrodziła i oddała, zrodziła też podobno siedzącą na przeciw nie dziewczynę. Dziewczynę, którą w przeciwieństwie do niej postanowiła zatrzymać. Poczuła nienawiść. Głęboką nienawiść do dziewczyn, która siedziała na przeciw niej jak i do kobiety, która dała jej życie. Zacisnęła knykcie na oparciu fotela, by w jakiś sposób pohamować wybuch wściekłości. Próbowała sobie wmówić, że jej towarzyszka nie jest niczemu winna. Ale jednocześnie była tą, czego Sky została pozbawiona. Jeśli to co mówiła, było prawdą. A może postanowiła sobie zrobić z niej żarty. Alexis już nie jednej osobie podpadła, nie było problemem poprosić kogoś, kogo nie znała o przysługę. - Idąc tym tokiem, pół Hogwartu może być moim rodzeństwem, kto wie z kim puszczała się moja domniemana matka, a kogo zapłodnił nieznany ojciec. - mruknęła, siląc się na swobodę i lekki ton. Można jednak było wyczuć w nim pohamowanie i stalowy ton.
Podjęte działania należało zakańczać. Tchórzostwem dla z zasady nieustraszonej Gryfonki byłoby samo dopuszczenie do siebie takiej myśli. Brooklyn nie uciekała. Nie tchórzyła. Wiedziała, że jak się staje do walki, to walczy się do ostatniej krwi i tego się trzymała. Nie chciała odpuszczać. Nie liczyło się to, że do Alexis napisała pod zwyczajnym wpływem chwili, nawet nie bacząc na dokładną treść swoich listów, ich estetykę i tak dalej. Właściwie to samo robiła przez całe życie - była impulsywna, nie myślała o konsekwencjach, robiła to, co w danej chwili uważała za odpowiednie. Niełatwym zadaniem było przekonać obcą osobę do swoich racji, już abstrahując od szczegółów sprawy Vaughtier... Nie była tchórzem. Nie zamierzała nim być. I ta cholerna niepewność, brak rezonu, zmieszanie nie miały prawa bytu. W końcu bezzasadnie akurat do Gryffindoru nie trafiła. To już coś znaczyło. - Tak, dokładnie. - Kiwnęła głową, po czym założyła włosy za prawe ucho, które opadały jej w irytujący sposób na oko. Doceniła (przynajmniej zewnętrzne) opanowanie ze strony Sky i brak rozsierdzenia. Tego zawsze brakowało Brooklyn. Była zbyt narwana. Gdyby dziewczyny znalazły się w odwrotnej sytuacji, Vaughtier nie dałaby nawet Alexis dojść do słowa wyjaśnienia czy cokolwiek innego. Zanosiłaby się nerwowym śmiechem, zapluwała, w skrócie - wykazywałaby się na pewno gorszą postawą od Lexi. - Masz rację, dlaczego nie. Ile razy już usłyszałaś, że jesteś kogoś potencjalną siostrą? - Nie było to sarkastyczne pytanie, aczkolwiek mogło one w ten sposób zabrzmieć. Brooklyn faktycznie nie mogła jakkolwiek udowodnić Alexis, że połowa Hogwartu nie jest jej rodzeństwem. Jednak ona sama dłużej patrząc na dziewczynę zaczynała zauważać coś w rodzaju typowej, rodzinnej więzi. Tej magicznej, którą po prostu się wyczuwa. Nie chciała się tłumaczyć ani tym bardziej wchodzić głębiej w szczegóły. Między innymi takie, że jej głównym powodem przyjazdu do Hogwartu była chęć (albo nawet potrzeba?) spotkania się ze Ślizgonką. Była pewna, że nie zaszło tu żadne nieporozumienie. Alexis faktycznie musiała być jej siostrą i co z tego, że w tym momencie Brooke nie mogła jej nic udowodnić. Miała to wrażenie, które dawało jej pewność. Nie potrzebowała więcej zaświadczeń, nieważne, czy tych papierowych, czy słownych. W tym momencie mogła tylko liczyć na potwierdzenie od matki. Wcześniej może po prostu... bała się zapytać Cynthii o siostrę. I nie było w tym strachu nic z trwożliwości. Chodziło o samą obawę przed odpowiedzią. Dlaczego niby miała żyć te dziewiętnaście lat bez świadomości o w gruncie rzeczy ważnej dla siebie osobie? Jeżeli Cynthia chciała zataić to przed nią na zawsze, nie będzie dla niej niczym przyjemnym tłumaczenie się i usprawiedliwianie, czego oczekiwała córka. - Mam jeszcze jedno pytanie. Słyszałaś kiedykolwiek o kobiecie o imieniu Cynthia Vaughtier? - Personalia własnej matki wymówiła tak miękko i delikatnie, jakby bała się, że może zranić nimi Ślizgonkę. Nie chciała tego. Może jeśli w ogóle nie wychodziłaby z inicjatywą tego spotkania oszczędziłaby jej nerwów. Ale nie o to chodziło. Brooklyn musiała wiedzieć na czym stoi. Przynajmniej częściowo.
Kolorowa Kawiarnia.. od jakiegoś czasu jego ulubione miejsce do spędzania czasu. W sumie, sam nie wiedział czemu, przecież tyle razy bywał tutaj, ale jakoś nieszczególnie to miejsce go zachwyciło. Może to dlatego, że nigdy nie przyszedł tutaj sam, mógł w spokoju i ciszy, zakłócanej jedynie kawiarnianym gwarem, kontemplować na wszystkie interesujące go tematy. Poza tym, ku jego wielkiemu zdziwieniu, tutejsza obsługa oraz goście byli bardzo ciekawymi i interesującymi ludźmi. Nie dalej jak wczoraj, podczas popołudniowej wizyty, przyszło mu pogadać z jakimś starszym gościem. Jak się okazało, poetą. Niezwykle oczytanym i wrażliwym człowiekiem, mającym dużo do przekazania młodemu adeptowi sztuki, którym w końcu Friday był. No i wprowadził do jego słownika określenie, na które chyba nigdy rzeczony Krukon by nie wpadł – „rzemieślnik sztuki”. Ów rzemieślnik miał być osobą, pozbawioną zmysłu artystycznego, choć niekoniecznie, w każdym razie stawiająca w dużym stopniu na budowanie oraz rozwijanie warsztatu poetyckiego, literackiego, malarskiego, czy muzycznego. Niesamowicie budującą rozmowę przerwało jedynie zamknięcie kawiarni. Cóż, wszystko ma swój koniec. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – panowie umówili się bowiem na spotkanie już z samego rana. Szkoda tylko, że Friday w dniu dzisiejszym nie był skłonny do rozmów na jakieś górnolotne tematy. Powód był prosty, a nazywał się Hae – dalej to istny łamaniec Lee. Urocza Azjatka, którą dane było mu kiedyś poznać. Jakoś nie opuszczała jego głowy i wspomnień, jaźni, świadomości i podświadomości, od czasu pierwszego spotkania. Stąd może tak wielka jego radość, kiedy okazało się, iż dziewuszka nie tyleż kojarzyła go i pamiętała, co w dodatku chciała się z nim spotkać. Czegóż chcieć więcej? Może właśnie z tego powodu nie mógł się skupić i czytał po kilka razy jedno zdanie, od godziny nie zmieniając żadnej strony „Zapisków Psychopaty”, nie ruszył także swojej herbaty oraz jabłkowej tarty, za które zapłacił przecież ciężko zarobione pieniądze. Czytając tak, co rusz ten sam układ wyrazów, spoglądał na wejście, doszukując się swojej towarzyszki dzisiejszego popołudnia, może także wieczoru i kto wie, co dalej..? Nie, no nie. Piątek ogar! Żadnego ruchania! Nie ma urabiania panienek, nowo poznanych, starych znajomych, byłych kochanek, czy po prostu byłych. Tak, to był czas małej stabilizacji. Miał tylko nadzieję, że owa mała stabilizacja utrzyma się jeszcze na długi czas i przejdzie w dużą stabilizację. A tymczasem..? – Gdzież ona kurwa jest? – zaklął kolejny raz pod nosem, wracając do lektury. Jakiegokolwiek znajomego mógłby mu teraz los rzucić. Byle tylko było z kim pogadać, pośmiać się, spędzać czas. życie takie #trudne.
Trochę czasu od ich spotkania minęło, a mimo tego, że chłopak ostał się w jej pamięci - Azjatka potrafiła funkcjonować na co dzień. Może tylko się bardziej rozleniwiła, ale po za tym nic się nie zmieniło. Jej zdziwiona a jednak szczęśliwa mina gdy otrzymała list od Piątka była wręcz bezcenna. W sensie, cieszyła się, że zapadła mu w jakiś sposób w pamięci i, że zechciał się znów z nią spotkać, a skoro ta nie miała nic do roboty, to czemu by nie. Zanim kobieta się wyszykuje, to trochę minie, dlatego biedny Friday trochę odczekał, zanim jego towarzyszka się zjawiła w Kawiarni. Nic dziwnego, kobiety już tak mają, że chcą wyglądać pięknie i chcą się podobać. Lee miała jednak nadzieję, że chłopak na nią poczeka, a później zbytnio nie zgani jej za takie spóźnienie. Z listem w ręce, na którym było napisane miejsce spotkania błądziła po Hogsmeade. W końcu jednak weszła do kawiarenki, rozglądając się za Piątkiem. Miała ubraną białą sukienkę i różowy, przewiewny sweterek. Nie oszukujmy się, dzisiejszy dzień nie należał do najzimniejszych, a nawet jeśli inni odnosili takie wrażenie, to Haeyung była gorącokrwista, proste. Przeczesała palcami loki i schowała list w torebce, po czym kiedy tylko dostrzegła swojego partnera, żywo do niego podeszła. - Przepraszam, że musiałeś czekać.. - odparła cicho, posyłając mu lekki, ciut zażenowany uśmiech. Nie tyle, że same przygotowanie się zajęło jej z godzinę, to jeszcze zgubiła się i nie mogła znaleźć miejsca spotkania. Aż cud, że on tam jeszcze siedział. Koreanka czekała tylko, aż chłopak ją zgani, pouczy czy coś podobnego. W końcu odwalenie czegoś takiego dla wielu było przesadą i niektóre osoby o takie rzeczy strasznie się złościły. - Prawdę mówiąc.. nie sądziłam, że poczekasz tak długo. Dziękuje.. - dodała jeszcze, uśmiechając się szerzej. Nawet na jej licach pojawił się delikatny rumieniec.
Odczekał, odczekał.. zastanawial się, czy aby nie iść do domu, czy ona na pewno przyjdzie i czy w ogóle ma czas dziś. Postanowił jednak czekać i czekać i choć wielokrotnie przeklinał pod nosem siebie – za tak nagłe zaproszenie, w dodatku tego samego dnia – oraz miejsce, z racji ze nie wszystkim było ono znane, to gdy tylko Hae pojawiła się w kawiarni i chłopak ją zauważył, stwierdził, że warto było czekać. Wyglądała po prostu uroczo. O nim akurat nie można było tego samego powiedzieć – ot wyglądał zwyczajnie jak na siebie. Takie tam potargane vansy, znoszone spodnie i dość mocno przebrany błękitny sweter. Mimo tego czuł się dobrze. Czuł się dobrze, póki nie zobaczył znajomej. Nagle poczuł się tak bardzo biedny i nic nieznaczący. Wyglądał przy niej jak jakiś menel, albo jak wolą mówić jego niemagiczni koledzy – hipster. Mimo tego wszystkiego postanowił zostać i spędzić z nią trochę czasu. W końcu to byłoby delikatnie rzecz ujmując niegrzeczne z jego strony. W końcu dziewczę znalazło się przy nim, toteż jak na niego przystało, zebrał dupę z siedzenia, powitał uśmiechem dziewczę i ucałował ją w policzek na dzień dobry. Coraz bardziej podobał mu się ten zwyczaj witania ludzi, nieważne czy obcych czy nie. Płeć też nie miała znaczenia, ale to chyba wiedzą wszyscy, którzy choć trochę lepiej znają Piątka. – Nie przepraszaj, nic się nie stało. – odparł, po czym pomógł dziewczęciu usiąść. To miłe. Miłe z jej strony, że go przeprosiła, ale nie zrobiło mu się miło, kiedy z jej ust padła uwaga – po prawdzie pochwalna – dla Piątka, że tak długo nań czekał. Z początku zrobiło mu się niezręcznie, jednak szybko zajarzył, że we „wschodnich” kulturach spóźnienie traktowane jest, jako dość poważny nietakt. Cóż, szczęśliwie nie było to jakieś spotkanie biznesowe, a wyłącznie towarzyskie, z resztą nawet gdyby było inaczej, to chyba Friday nie bardzo miałby się jak na nią gniewać. Wyglądała przecież tak uroczo. – Nie ma za co, naprawdę. Miałem odpowiednie zajęcie, podczas oczekiwania.. – to mówiąc, poklepał delikatnie palcami książkę, którą do niedawna czytał. Zamknął ją delikatnie, w międzyczasie pytając, czego się napije i czy ma ochote na jakieś ciastko, albo coś w tym stylu. Podał jej nawet stosowne menu, lezące na stole po czym oczekiwał odpowiedzi – W ogóle, to co tam słychać, dawno się nie widzieliśmy.. – zapytał, gdy ta przeglądała jeszcze kartę.
Lee bardzo zależało na tym spotkaniu. Przez jej głowę zaczęła przechodzić tona myśli, takich jak co będzie jeśli się spóźni, czy w tym stroju nie wyglądam jak dziecko, czy aby sukienka nie jest gdzieś pobrudzona, w końcu to biel, a biel łatwo się brudzi. Jak powinna go przywitać, kiedy już do niego podejdzie. Martwiła się praktycznie o wszystko tylko dlatego, że owe spotkanie było randką. Bo było prawda? Przynajmniej ona w ten sposób myślała. Oczywiście, że wzięła pod uwagę to, że mogła się mylić. Strój starała się wybrać taki, który nie wyglądał jak na jakąś specjalną okazję, ale i nie wyglądał na taki w którym Haeyung pokazuje się bardzo często. Dlatego właśnie postawiła na ten strój, który swoją drogą był chyba najlepszy i najbardziej normalny. Po wejściu do kawiarenki i wczesnym odszukaniu swojego partnera znowu ją naszło pytanie - jak powinniśmy się przywitać? Wzięła głęboki wdech i po podejściu do jego stolika przeprosiła za spóźnienie, obserwowała co robi, po tym jak wstał. Skończyło się na tym, że przywitali się całusem na powitanie, co przyprawiło Koreankę o małe zawstydzenie, ale to przecież nic takiego. Nie powinno być aż tak widoczne. Usiadła z jego pomocą na swoje miejsce i zawiesiła torebkę na oparciu. - W takim razie cieszę się, że miałeś jakieś zajęcie. - odetchnęła z ulgą. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby na miejscu zastała kogoś zanudzonego na śmierć i kogoś kto w takim stanie nie będzie miał ochoty na dalszą część spotkania, tylko z wyrzutami ochlapie wodą i wróci do domu. Nie zdziwiłaby się. W końcu to jej wina. Zamówiła tylko porcje lodów, bo jakoś na nic innego ochoty nie miała i odłożyła menu na bok. - Hm.. Zdaje się, że wszystko w porządku. - odparła z szerokim uśmiechem - A co u Ciebie? Rzeczywiście dawno się nie widzieliśmy.. - kilka tygodni, może miesiąc, albo więcej... tyle, że tego na głos nie powiedziała.
Randka? A to oni mieli randkę? A.. ona tak myślała. No to.. miło, że nie był Piątek sam, któremu przez myśl przeszło to określenie. Z tym, że on szybko się go pozbył. W końcu.. Randka? W kawiarni? Okej, mogłaby być, to nie jest powiedziane, że one muszą odbywać się w restauracjach, w blasku świec, pięknym i odświętnym stroju, przy całej tej romantycznej otoczce.. Przecież. Za dnia, porankiem.. to chyba też się liczy, prawda? A nawet jeśli nie, to chyba Ambroge nie mógłby myśleć inaczej.. W końcu jego pierwsza randka.. Jak wyglądała? Oczywiście pamiętał doskonale. Była totalnie pozbawiona całego tego romantyzmu właśnie. Postanowił powiedzieć koleżance z Domu, co o niej sądzi, że jest bardzo ładna i chętnie wyszedłby z nią na spacer. Długi spacer, żeby pobyć trochę razem ,czy coś. Następnego ranka, o świcie obudził go kolega z roku, mówiąc, że rzeczona Krukonka jest pod drzwiami dormitorium. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy dowiedział się iż dziewczę zaprasza go na Błonia w celu zjedzenia wspólnego śniadania. Taki tam piknik o wpół do szóstej. Chociaż.. piknikiem w zasadzie też tego nie można nazwać, bowiem gdy tylko oboje znaleźli się już na błoniach Brożek najzwyczajniej w świecie… zasnął. Tak, tak. To prawda. Szczęśliwie później mu się to nie zdarzało, ale i nie spotykał się już nigdy o tak nie ludzkiej porze z osobnikiem płci przeciwnej. Albo niekoniecznie, ale zainteresowanym jego osobą w każdym razie. W zasadzie, to nigdy nie spotykał się z ludźmi tak wcześnie. To był chyba pierwszy i ostatni raz. Co by nie było, nieważne. Wróćmy do rzeczywistości. Do ich spotkania. Spotkania i powitania, które chyba wprawiło w pewne zakłopotanie dziewczynę. A może jednak nie? Ostateczne, zawsze mógł dokonać jakieś nadinterpretacji na swoją korzyść, przecież ludziom często się to zdarza. Miał jednak dziwne wrażenie, że tak było. No i fakt. Wyglądała ślicznie. Niemalże jak milion dolarów. Czasem się chłopak zastanawiał, jak to się działo, że niektórzy ludzie po prostu byli uroczy, urodziwi, ładni..? Nigdy nie mogł dojść do genezy tego zjawiska, nigdy też żaden z ludzi spełniających choć jedno z tego kryterium nie potrafił mu pomóc. Nie, żeby myślał o sobie jakoś źle. We własnej opinii Ambroży był człowiekiem przystojnym, oczytanym, wrażliwym, może nieco nadużywającym pewnych używek. Nie był jednak aż tak cudowny, jak niektórzy ludzie mijani na ulicy. Co ciekawe Hae właśnie do nich należała. Bo była.. taka.. naturalna. Taka naturalnie ładna. No, ale dość tego komplementowania jej. – Spokojnie moja droga, spokojnie. Jak mawiał klasyk: „Inteligentni ludzie się nie nudzą” – rzucił, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Zdecydowała się na lody. Jak miło, że niedługo po tym, naszła ich kelnerka. Swoją drogą całkiem, całkiem dziewuszka.. Zamówienie zostało złożone. Dwa razy lody i jedna kawa mrożona dla Piątka. Pracownica w spokoju oddaliła się, a Friday mógł w spokoju oddać się widokowi jej zgrabnego ciała. Szczęśliwie robił to dyskretnie – a przynajmniej miał taką nadzieję – zatem, nic wielkiego się nie stało. – Co u mnie, co u mnie…? Próbowałem Cię wyrzucić jakoś z pamięci, ale jak widać się nie udało. No i przy okazji narysować, ale z tym podobny efekt. Poza tym..? Wszystko dobrze. No, mam lekki katar. Reszta stabilnie. – rzekł, uśmiechnąwszy się doń szeroko. – Ale może Ty powiesz mi coś więcej, co tam słychać?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dzisiejszy dzień był niezbyt spokojnym dla panny Russeau. Napisała do rodziców, że przeszła cały projekt Złotego Sfinksa, jednakże jako iż w ostatnim finałowym etapie nie popełniła żadnego błędu, to widocznie podczas 3 zadania była na tyle rozkojarzona w wakacje że straciła mnóstwo dobrych punktów, tym samym szybko spadając w dół ze swojego wspaniałego trzeciego miejsca w swojej grupie Vesper. Musiała odreagować to wszystko i pora praktycznie ją nie obchodziła. Nattie odmówił jej towarzystwa wyrzekając się mocnym kacem zabójcą, więc wściekła musiała jakoś odreagować sama. Uczesała swoje włosy, albo też raczej ustylizowała je w fantazyjne eleganckie fale. Na twarzy nie zrobiła praktycznie nic poza przezroczystym błyszczykiem na ustach i lekko pociągniętymi delikatnym eyelinerem rzęsami. Często stawiała bowiem na naturalność, a że była piękna to nie musiała się jeszcze doprawiać kosmetykami. Prawda? No właśnie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Nałożyła na siebie jasne obcisłe jeansy rurki, a także czarną elegancką bluzkę. Na to nałożyła czarną kurtkę ramoneskę. Była dla niej wyjątkowo elegancka a w dodatku wyciągnęła ją z szafy siostry bez jej zgody, więc wolała nie myśleć o tym co będzie jak tamta się dowie, że Kattie znowu pożyczyła coś od niej ot tak po prostu z czystej złośliwości. Jeszcze na nogi nałożyła czarne sandałki na grubszym obcasiku, ale dość wysokim by jej zgrabna pupa ładnie się ukształtowała i już mogła wyruszać na podbój Hogsmeade. Przed wyjściem wypiła jeszcze połowę butelki ognistej którą miała schowaną w swoim kufrze na wszelki wielki. Dziś akurat to był ten dzień, więc do Hogsmeade szła już z delikatnie lepszym humorem. Starała się dość cicho wejść do tej całej Kolorowej Kawiarni. Czy była jakaś specjalna? Raczej nie. Chociaż chwila... Stanęła przed wejściem przez moment wyglądając jakby czytała szyld na szybie, a w rzeczywistości to zastanawiała się co tutaj robi. No tak! Przecież Ambroge Friday strasznie lubił tą kawiarnię. Potem zapomniała o nim. To było zbyt bolesne, ot tak po prostu ją zostawił i to podczas Ferii zimowych. Ruszyła w stronę jakiegoś mniej zatłoczonego stolika. Jako iż miała już troszkę wypite to nawet nie zauważyła, że w tej kawiarni siedzi Piątek o którym chwilę wcześniej pomyślała stojąc przed tym lokalem. Od razu zerknęła do menu by zobaczyć co tu mają dla niej do zaoferowania. -Poproszę podwójną porcję lodów- powiedziała uśmiechając się szeroko gdy tylko podeszła do niej kelnerka by przyjąć zamówienie. O tak, to dzisiaj lodów jej było trzeba. Widziała jak kilku kolesi pożerało ją wzrokiem więc wiedziała że ze swoją atletyczną sylwetką może sobie pozwolić na lody, a nawet i na podwójną porcję na raz. Czekając na swoje zamówienie bawiła się chusteczką.
Koreanka miała na swoim koncie kilka randek, tych udanych i mniej udanych. Jednak w tamtych przypadkach uznawała to za przyjacielskie wyjścia, przecież do wielu osób była nastawiona pozytywnie i nikt nie miał problemów żeby się z nią dogadać. Mówię prawdę, nawet wrogowie ją w jakiś sposób szanowali, chociaż nienawiść była tylko z powodu jej wiecznie pozytywnego nastawienia i szczerego uśmiechu. Nie beształa nikogo kiedy stawali przeciwko jej i robili wszystko na swoją korzyść, a ona miała przez to problemy. Jakby tak pomyśleć... Czy ktokolwiek kiedykolwiek zastał Lee zdenerwowaną? Same zdenerwowanie to by było w sumie nic. Zachowywałaby się tak jak zawsze, tylko z ciut bardziej chamskim tonem. Kiedy jednak ktoś ją serio wkurzy.. Lepiej tego nie próbować. Lepiej pozostać na tym, że Koreanka jest jedną, wielką oazą spokoju. Serio, niech tak zostanie. Brunetka wysłuchała z uśmiechem to, o czym mówił Piątek. Ucieszyła się, że pozostała w jego pamięci i jakoś nie dało się jej wyrzucić. Nie była w takiej sytuacji sama. Później jednak się wyprostowała przeczesując włosy palcami. Lekko zawstydzona spojrzała w stolik, ale zaraz podniosła wzrok. - Prawdę mówiąc.. to często o Tobie myślałam. -wyznała w końcu. - To było.. zabawne. Nigdy chyba czegoś takiego nie miałam, żeby myśleć bez przerwy o jednej osobie. To był pierwszy raz. - dodała z uśmiechem. Zdecydowała się na szczerość, tak samo jak Piątek. - Ucieszyłam się na to spotkanie. - Żałowała tego spóźnienia, bała się tego spóźnienia.. ale z tego co widać to wszystko jest w porządku. Piątek się nie złości a to najważniejsze.
Dobra, prawda była taka, że nie miał ochoty nigdzie wychodzić. Przecież mógł sobie posiedzieć w mieszkaniu i coś poczytać, ewentualnie spędzić cały dzień na bazgraniu, bo czemu nie? Jednak postanowił się przewietrzyć, bo właściwie dawno nie hasał po Hogsmeade. Co prawa kręciło się tam wiele dzieciaków. Jednak jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało, chyba że jakieś panie zaczynały go zaczepiać, wtedy miał ochotę buchnąć śmiechem, ale jak na miłego gościa przystało, zwyczajnie je spławiał. Ubrał się jakoś, żeby nie wyglądać jak palant, bo w końcu dobre cichy to podstawa. Co prawda dłuższy czas błądził między uliczkami, omijając wszelkie puby, bo przecież było zbyt wcześnie, żeby znowu pić. Zostały jedynie stare sklepy, które jakoś niezbyt go przyciągały i kawiarnie. Cóż to drugie było nieco lepsze, ale i tak nudne jak dla Weekesa, w końcu tam nigdy nic się nie dział. Nikt się nie bił, nie rzucał przekleństwami czy nie rozwalał szklanek. A przeważnie przebywali tam uczniowie, chcący na chwilę wyrwać się ze szkoły. Padło na kolorową kawiarnie, która automatycznie przykuła jego uwagę. A raczej zapach kawy, co jak co, ale kawę Miles mógłby pić litrami. Był to napój bogów, który dawał mu kopa w dupę z rana… Nie licząc alkoholu oczywiście. Szybko znalazł się w środku szukając jakiegoś wolnego stolika, jednak tego dnia było tam mnóstwo ludzi. Niezadowolony z tłumu, który się tam znajdywał, potoczył się pod ścianę i usiadł na krześle, czekając na kelnerkę. Oparł się o stolik i zmierzył cały lokal wzrokiem, jakby szukając jakiegoś zajęcia. I właśnie w tym momencie na chwilę się zatrzymał, ujrzał dziewczynę. Choć najpierw uwagę przykuły jej loki, następnie ubranie a później spojrzał na jej twarz. Ponownie zmierzył ją wzrokiem, jakby upewniając się czy to nie sen. Mógłby rzucić w nią serwetką z napisem: Jesteś pełnoletnia? Tak, to by było w jego stylu. Jednak po prostu się na nią gapił. Dopiero po chwili oglądanie ładnych widoków przerwała mu kelnerka. -Wiśniowego Gryfa- powiedział zdezorientowany do kobiety, która stała przed nim- Zna ją pani?- zapytał z nadzieją w głosie, jednak kiedy kobieta przecząco pokręciła głową, wzruszył ramionami. Szkoda. Ale hey, nie był ciotą, a w dodatku jak to szło… Raz się żyje? Dlatego wstał i powoli ruszył do jej stolika. A co yolo! Kiedy znalazł się już naprawdę blisko sprawnie obrócił krzesło i usiadł zaraz przed brunetką. -Czekasz na kogoś?- zapytał jak najbardziej mrukliwym głosem, bo jeśli byłaby z kimś umówiona, to nie miał zamiaru się wcinać, ale jeśli nie… Cóż, po prostu czekał aż mu odpowie. Po chwil zjawiła się kelnerka z jego zamówieniem, upił łyka herbaty i uśmiechnął się ślicznie w jej stronę.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dziewczyna po otrzymaniu swoich lodów od razu zabrała się za ich pałaszowanie, nie zwracając zbytnio uwagi na to czy ktoś z jej znajomych tutaj jeszcze przebywa. Praktycznie siedziała tyłem do Piątka i nie wiedziała, że nawet tutaj przyszedł z kolejną swoją zdobyczą na randkę. Nadal czuła się rozgoryczona tym jak on po prostu mógł po raz któryś z rzędu ją zostawić. Postanowiła więc znowu być suką i nie zmieniać swojego charakteru już dla nikogo. To że miała wypite ponad pół butelki ognistej whiskey, sprawiało tylko że byłaby bardziej nieprzyjemna niż zwykle dla kogoś kto nie był czystej krwi i miał wręcz wypisane na czole słowo "SZLAMA" , pół krwi cudaki także się nie liczyli bo albo mieli w rodzinie charłaki albo mugoli co już samo w sobie kazało jej dzisiaj z takimi nie rozmawiać. Zresztą większość tych bardziej cenionych domów, gdzie czarodzieje pochodzili naprawdę z czystokrwistych rodów zostało jej przedstawionych. Znała ich nazwiska, już jej ojciec o to zadbał. Wręcz nie życzył sobie by jego córki albo syn zadawali się z brudnymi ludźmi. Właśnie pakowała sobie do ust kolejną łyżkę czekoladowych lodów, gdy jakiś chłopak usiadł przy jej stoliku. Przyjrzała mu się uważnie. Na jej oko był starszy i na pewno daleko mu było do bycia uczniem w Hogwarcie. No bo inaczej by go znała, choćby z widzenia. Miał seksowny zarost i dobry gust, gdy przyjrzała się jego ubraniom. Musiał też się strzyc u dobrego fryzjera. No w każdym bądź razie, gdy spojrzała na jego włosy to uznała, że fryzjer stworzył arcydzieło. Sama miała fioła na punkcie swoich włosów, które w dotyku były miękkie niczym coś delikatnego i cennego. Dbała o nie niesamowicie. Gdy zadał jej pytanie, czy na kogoś czeka pokręciła przecząco głowo z serdecznym uśmiechem na twarzy. -Jeśli ty jesteś moim wybawicielem na tę noc to czekałam akurat na ciebie nieznajomy- powiedziała troszkę zagadkowo po czym wyciągnęła w jego kierunku swoją wypielęgnowaną dłoń. -Katherine Russeu- przedstawiła się, jeśli chłopak był z czystego rodu to zobaczy reakcję na jej nazwisko na jego twarzy. Wszak każdy czystokrwisty znał jej ojca despotę. To był wyjątkowo charakterystyczny w świecie magicznym, człowiek.
Dla Miles’a nie liczyła się czysta krew, no dobra może i liczyła, w końcu jego rodzinka miała nadzieję, że znajdzie urocza damę z dobrego rodu. Co więcej, najlepiej żeby mieli razem urocze bachory… Ta, po pierwsze związki na dłużej, zdecydowanie nie. Dzieci? Tylko płakały i jadły, nie dzięki. Ale nie wychodząc aż tak w przyszłość, rodzice uczyli go, że czysta krew jest podstawą, więc w jakimś stopniu utkwiło mu to w pamięci. Jednak z latami przestawało mieć to znaczenie, ale zawsze cieszył się jak głupi, kiedy spotkał kogoś takiego jak on. Na szczęście miał jeszcze dwie siostry, które były oczkiem w głowie całej rodziny. Bo z Milesem nie było problemu, zawsze dobrze się uczył i sprawiał pozory grzecznego chłopaczka. Za to jego siostry wiecznie się buntowały. Cóż Weekes po prostu umiał sobie radzić, dlatego często zakładał maskę dobrego dziecka i grzecznie się uśmiechał. Umiał kłamać i dobrze to wykorzystywać, dlatego rodzice dawali mu wolną rękę, twierdząc że nie zrobi nic głupiego. Sranie w banie, a jednak mu wierzyli. Więc jemu nie szukali partnerki, w końcu był dorosły, jednak jego siostry miały przejebane. Ponieważ w czasie wakacji w ich rodzinnym domu, zjawiało się wielu kandydatów dla bliźniaczek, czasami Miles im współczuł, bo w końcu on sam kiedyś to przeżywał. Ale po tych wielu latach się wyprowadził… I robił wszystko na co miał ochotę. To właśnie uwielbiał w swoim szybkim działaniu, nigdy nie wiedział czego ma się spodziewać. Czy ma jakieś szanse, a dana osoba się nim zainteresuje? Tak samo było z brunetką, zwyczajnie się przysiadł rzucając błahym tekstem, co prawda sądził, że będzie udawać niewiniątko i spróbuje go spławić. A jednak! Z tego co mógł wywnioskować, była twarda, porywcza i co najważniejsze lubiła się bawić. Idealnie. Kiedy przecząco pokręciła głową i do tego się uśmiechnęła, Miles także się wyszczerzył. Nazywanie go ‘wybawicielem’ chyba nie było najlepszym pomysłem, zważając na fakt, że całe jego życie było wieczną imprezą i zabawą. -Miles Weekes- powiedział podając jej rękę, a na jego twarzy znów pojawił się uśmiech. Czysta krew, kolejny plus. Doskonale znał jej nazwisko. Powoli spojrzał na lody stojące na stoliku oraz jej sylwetkę, nie wyglądała na osobę, która żywi się takimi rzeczami. -Widzę, że ktoś tu zajada smutki. Jednak bycie przygnębionym jest głupie, bo w końcu można zmarnować trochę życia… Choć mam na myśli imprezy, wiesz ile możesz opuścić imprez, tylko dlatego, że będziesz jeść lody i to w samotności?- zapytał z uśmiechem na ustach, oczywiście w pewnym sensie proponując jej wyrwanie się z tej nudnej kawiarni. W końcu wokół na pewno było wiele domówek, na które mogliby się wbić. Chociaż Kath wyglądała na młodszą, ale Weekes sądził, że jest pełnoletnia. Tak czy siak, wyglądała na taką, która zdecydowanie lubiła żyć tak jak on. A takich ludzi uwielbiał.
To chyba jakaś dziwna odpowiedź na jego zachowanie. Widać, nie był zbyt dyskretny, skoro wypaliła z takim twierdzeniem. Chociaż może… może mówiła szczerze? Nie, to nie byłoby takie miłe. Chociaż… odrobinkę? Ciężko stwierdzić. Piątkiem w chwili tego wyznania targały dziwne i dwuznaczne uczucia. Przede wszystkim przez cały czas sądził, że dziewczyna po prostu w dość uprzejmy sposób odpowiada na jego „wyznanie”. Cóż, nie chciał się tym jednak przejmować. W końcu, zawsze mogła w ten sposób powiedzieć mu, ze jej się spodobał. Nie był to w sumie pierwszy raz, kiedy słyszal takie słowa od kobiety. I nie tylko kobiety, na marginesie, ale to w tej chwili nieważne. – To był pierwszy raz… - powtórzył za nią Piątek. Spojrzał na nią ciekawskim wzrokiem, uśmiechnął się szelmowsko, po czym upił jeszcze łyk kawy. – A bolało? Bo wiesz, pierwsze razy zazwyczaj bolą.. – rzucił, starająć się przy tym wszystkim przybrać ton głosu jednej prezenterki, którą widział w telewizji podczas wakacji. Zadała dokładnie to samo pytanie. Co ciekawe, rozmowa dotyczyła nie inicjacji seksualnej, ale ścinania włosów. To były te momenty, gdy stwierdzał że mugole naprawdę byli dziwni… - No, ja się ucieszyłem na to, że się zgodziłaś. – powiedział z uśmiechem. Miał coś powiedzieć, kiedy to kelnerka pojawiła się przy stoliku niosąc dwa lodowe pucharki. Zgodnie z zamówieniem. Tylko gdzie ta kawa. Jak został powiadomiony, zajmie jeszcze chwilę. – Okej, dziekuje. – rzucił w stronę urodziwego dziewczęcia Krukon, po czym przeniósł wzrok na swoją towarzyszkę. – W ogóle, miałem Cię spytać już przy pierwszym spotkaniu.. Przyjechałaś tu na Sfinksa, albo z okazji jakieś innej wymiany, prawda? – podpytał, zajadając się lodami. Palić mu się chciało. I to bardzo nawet, ale niestety nie w tej kawiarni. To był w zasadzie jej jedyny mankament. No, więc najpierw zje ów zimny posiłek, następnie uda się w celu nakarmienia swojego maleństwa na płucach. O czymś tam jeszcze porozmawiali, wymienili kilka zdań, Piątek porzucał jakimiś ciekawymi anegdotkami, w międzyczasie zjedli lody, przyszła brożkowa kawa, lecz ten musiał udać się celem zapalenia papierosa. I dokarmienia swojego nowotworu na płucach. W tym celu, wyszedł przed przybytek, stanąwszy przy drzwiach rozpalił skręconego wcześniej papierosa. Pogoda była wręcz cudowna. Aż żal było siedzieć w tej kawiarni, lepiej było chyba wyjść gdzieś na spacer, w plener. Ale przecież nie muszą tutaj spędzać całego popołudnia, prawda?
Nie starała się jakoś ułożyć słów, więc nic dziwnego, że w głowie Piątka mogły pojawić się różne myśli. Haeyung powiedziała po prostu to, co ciągle zaprzątało jej głowę i czego w żadnym wypadku nie mogła się pozbyć. Dlatego tez nie czuła się w żaden sposób skrępowana czy onieśmielona .. bo takie rzeczy są całkowicie normalne, prawda? Przynajmniej Koreanka nie miała żadnych ukrytych intencji zbierając się na szczerość. Jego uwaga ją odrobinę rozbawiła. Dlatego też obdarzyła go szerokim uśmiechem, który chyba był jednym z jej największych i najpiękniejszych atutów. - Wiesz, akurat to nie bolało.. ale dzięki za troskę. - mruknęła chichocząc przy tym cicho, a następnie spojrzała na kelnerkę, również dziękując za zamówienie. Lody. Jedna z jej ulubionych deserków. Nawet nie trzeba zbytnio się wysilić, żeby je zdobyć. Wystarczy pójść kupić. Brunetka złapała łyżkę i powoli nabrała na nią odrobinę lodów, które zostały jej podane a następnie wsadziła do ust, rozkoszując się smakiem. Wtedy dopiero padło pytanie Piątka. - Nie. - odpowiedziała krótko, pochłaniając kolejne łyżki - oczywiście powoli, żeby przypadkiem sobie mózgu nie zamrozić.. znaczy, żeby nie mieć takiego uczucia, jakby mózg został zamrożony. Jest to strasznie nie przyjemne i powstaje w momencie, kiedy zachłannie je lub pije się coś zimnego. - Przeniosłam się do Hogwartu. Z czasem przebywanie w Mahoutokoro stało się męczące.. więc się przeprowadziłam. - dodała po chwili, kiedy to skończyła swoją porcje. Później porozmawiali, pośmiali się, aż w końcu Piątek wyszedł na chwilę przed kawiarenkę. Koreanka po prostu poczekała, aż chłopak wróci.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
W rodzinie Kattie też nie było nigdy kolorowo. Ona miała ojca i brata, który pilnował w Hogwarcie z kim zadawały się jego siostry bliźniaczki i karał każdego który je w jakikolwiek sposób skrzywdził. Ten tutaj wydawał jej się strasznie przystojny. Aż nie mogła mu pokazać tutaj swoich smutków. -Ja i smutki? No co ty, po prostu wyszło jak wyszło - Katherine uśmiechnęła się szerokim pijackim uśmiechem do Milesa. Może ten po prostu jeszcze nie zauważył, że ona już miała wypite. -Masz mnie! Mój przyjaciel miał iść ze mną na rundkę po klubach, ale obecnie leży skacowany u siebie w sypialni. Opróżniłam połowę butelki ognistej i przywiało mnie tutaj. Mam słabość do artystów wiesz? Lubię być malowana- powiedziała śmiejąc się przy tym nadal. To jej się załączył dobry humor teraz. Wpakowała sobie do ust kolejną łyżkę lodów. -Poza tym każdy lubi lody prawda? Na początku nie wiedziałam czy tu wejść. Tu często przebywa Ambroge Friday, nie chciałam go spotkać- przyznała się zgodnie z prawdą, a później nagle w ułamku sekundy poderwała się ze swojego krzesła i podeszła do niego by stanąć za nim i pochylić się by wyszeptać mu coś do ucha. Długie loki lekko go połechtały a on mógł też poczuć jej zmysłowe perfumy. Katherine używała drogich perfum z nutką paczuli, drzewa sandałowego i ylang ylang. Zawsze działał pobudzająco na mężczyzn. -Właśnie ten oto artysta organizuje u siebie domówkę. Dostałam zaproszenie, ale nie chcę pojawić się tam sama, chcę mu utrzeć nosa, jak myślisz? Zasługuję na twoją pomoc?- zapytała a jej ciepły oddech zmysłowo popieścił przy tym jego ucho.
Chyba wszystkie rodziny czystej krwi były pojebane, oczywiście każda na swój sposób. Rodzice szukający partnerów dzieciom, nakazujący im co mają robić i wiele innych nieciekawych sytuacji. To chyba była norma, chociaż jego rodzina nie była taka zła i nie powiedziałby żadnego gorszego słowa, na ich temat. Lecz czasami pokazywali jak próżni i egoistyczni są naprawdę, jednak Miles się tam wychowywał więc uznawał to za całkiem normalne. -Kim on jest, żeby zostawiać tak piękną damę, zupełnie samą? Pół butelki ognistej, widzę że masz mocną głowę. Malować nie potrafię, ale za to rysuję i to całkiem nieźle- powiedział z uśmiechem na ustach, obserwując każdy ruch Kath. Oczywiście zauważył, że nie była zbytnio trzeźwa, ale jeśli nie plątał się jej język i zachowywała się całkiem normalnie, to czemu miałby nie spędzić tego wieczoru z nią? -Jasne! Lody są super… Tak. Anyway, Ambroge Friday kim on jest?- zapytał zaciekawiony, cóż wyglądało na to, że kiedyś coś ich łączyło, w końcu Kattie mówiła o nim w specyficzny sposób. Nadal siedział w miejscu, kiedy dziewczyna się podniosła i stanęła z nim. Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze, kiedy szepnęła wprost do jego ucha. Cóż lubił pewne siebie kobiety. -Hmm, czemu nie- powiedział po chwili nieco otumaniony jej perfumami i samą obecnością, zdecydowanie miał ochotę spędzić ten wieczór w dobrym towarzystwie. Powoli poniósł się z krzesła i staną przed dziewczyną. Dzieliło się jedynie kilka centymetrów, uśmiechnął się w ten specyficzny sposób, tak by urzec Kattie i lekko przechylił głowę. -Ale jak już mówiłem, tutaj jest nudno- tym razem to on się do niej schylił, mrucząc wprost do jej ucha.- Więc chodźmy gdzieś, znam wiele ciekawych pubów, w których zawsze jest ciekawie- szepnął na koniec i się wyprostował. Następnie podał jej rękę, jak na prawdziwego mężczyznę przystało i opuścili kawiarnie, w bardzo dobrych nastrojach.
Zt x2
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde dawno nie czuła się tak... neutralnie, a jednocześnie lekko. Ostatnie miesiące były dla niej wyjątkowo trudne, rozpacz i poczucie obowiązku walczyły ze sobą o lepsze. Co gorsza, zabrakło jej przyjaciół, na których mogłaby polegać, ale to przecież nic nowego, prawda? To ona należała do osób, na których zawsze można się wesprzeć, więc z góry zakładano, że z własnymi problemami radzi sobie sama. Ale może to dobrze. Może skoro zamierzała zostać aurorem i robiła wszystko w tym kierunku, powinna nauczyć się polegać wyłącznie na sobie. Spodziewać się najgorszego i zdawać sobie sprawę, że jeśli dopisze jej szczęście, pozna jedną, może dwie osoby, które będą skłonne narażać własne życie, by ją osłaniać podczas akcji. Ale przecież zawsze była solistką, powinna się przyzwyczaić do wszystkich konsekwencji. Miała ochotę na spotkanie z Louisem. Miała ochotę wyjść, w jakiś sposób uczcić rozpoczęcie stażu w biurze aurorów. Miała ochotę założyć ładną sukienkę, w innym kolorze niż czarny, szary albo granatowy. Nie miała zamiaru się jakoś specjalnie stroić, w końcu to nie była randka ani nic w tym rodzaju, ale po prostu chciała się dobrze poczuć sama ze sobą. Wybrała ładną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni, sięgającą kolan. Włosy dobrze wyszczotkowała, tak że odzyskały blask, a oczy podkreśliła delikatnym makijażem. Louis był dobrym pretekstem, by wyjść z domu. W kawiarni zjawiła się punktualnie, wybrała stolik i rozsiadła się wygodnie, mówiąc kelnerce, że na kogoś czeka i zamówienie złoży za chwilę. Jako że siedziała przy samym oknie, miała doskonały widok na przechodniów, cieszących się ostatnimi promieniami letniego słońca. Czuła dziwny spokój, który sprawiał, że na wszystko patrzyła z pewnego dystansu. Zdawała sobie sprawę, że Louis będzie ją drażnił, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Miała wrażenie, że nikt nie jest już w stanie wytrącić jej z równowagi.
Pierwsze dni nauki w Hogwarcie minęły Louisowi bardzo leniwie. W końcu nie wymagał nie wiadomo czego od zaspanych twarzyczek w szkolnych ławkach, które nie do końca zdawały sobie jeszcze sprawę z intensywności tych nachodzących dziesięciu miesięcy. W jakimś sensie ich rozumiał. Sam jeszcze powoli przywyczajał się do tej roli. Wygłaszania dwóm grupą tego samego pod kolej, by kolejnym razem spotkać się z innym rocznikiem i nareszcie wrócić na jakiś ciekawszy tor. Swoją drogą musiał przyznać, że program nauczania z jego przedmiotu całkowicie był w późniejszym życiu nieprzydatny przez co poważnie zastanawiał się nad zmianą formuły zajęć. W końcu uczeń słaby z zaklęć czy zielarstwa nigdy nie będzie u niego orłem, a tak być nie powinno. Louis zawsze sądził, że magia lecznicza powinna być oceniana za starania i postępy indywidualne danego ucznia, a nie to czy uratował całą rękę czy tylko pomógł ją utrzymać w dobrym stanie do momentu trafienia chorego do lekarza. W końcu wielu uczniów w przyszłości nie będzie szło na magomedyków, nie? Tak więc na swój sposób pogrążony w myślach uśmiechał się do mijanych witryn, a w zasadzie swojego odbicia w nich. Czasem robił do nich głupie miny, czasem przeglądał się dłużej jakby chciał zauważyć te 10 lat, które go w Hogsmade nie było. Wszystko ciągle wydawało mu się takie znajome, jakby conajmniej wczoraj kupował swoją różdżkę u Olivandera... A jednak czas mijał, a on z każdą chwilą był coraz szczęśliwszym człowiekiem, bo bogatszym o nowe wspomnienia. Tylko czemu w tej chwili jakoś nie mógł tego z siebie wykrztusić. Samotność. Choroba tych czasów. Po pobycie w paru miejscach jakoś trudno mu było do niej nawyknąć, do pustego mieszkania i śpiesznie uciekających oczy na ulicach. Nic więc dziwnego, że gdy tylko zobaczył w kolejnej szybie twarz Izoldy, stanął uważnie wpatrując się w jakiś punkt za nią. Jakby jej obecności wcale nie dostrzegł. Poprawił włosy, kołnierzyk koszulki. Jeszcze uśmiechnął się najszerzej jak potrafił i po chwili wszedł do lokalu. - Isolda? Nie spodziewałem się ciebie tutaj tak wcześnie. Cześć! - Zażartował, podchodząc do niej i delikatnie muskając jej policzek ustami. Jej wyborny wygląd nie uszedł jego uwadzę, więc cieszył się, że sam nie wyszedł na dupka ubierając się w przedarte jeansy i t-shirt. Niebieski kołnieżyk i czarne spodnie do kolan dawały mu pewną swobode. - Ślicznie wyglądasz. Czyżby nowa sukienka? - Zapytał z grzeczności, w końcu zdawał sobie sprawę jak kobiety bardzo lubią mówić o swoich ubraniach. Sadził, że Is jest jedną z nich po wpisach na wizbooku z różnymi częściami garderoby. Nie zaszkodziło spróbować tematu, w najgorszym razie usłyszy "Nie, jest wyprana w pervolu.". - Chcialaś wiedzieć czy zaprosiłbym cię mimo kawy. - Zrobił pałze, jakby czekał na krótki znak by móc dalej mówić. - Powinnaś raczej zapytać jaki pretekst bym wymyślił gdyby nie ta kawa. Choć nie spadła mi z wiela to wiele ułatwiła, nie? - Dokończył ciepłym głosem, gdy kelnerka podała mu kartę. - No to jak? Mała czarna?