Urocza kawiarnia, zapraszająca w swoje skromne, acz wyjątkowo kolorowe progi wszystkich przechodniów. Zapach świeżo parzonej aromatycznej kawy można poczuć już na ulicy i trzeba mieć naprawdę nieludzkie pokłady silnej woli, by mu się oprzeć i nie zboczyć ze swojej wyznaczonej trasy na małą przerwę przy kawałku domowego ciasta.
Lindsey nie czekała długo na odpowiedź siostry, co jednocześnie ją rozśmieszyło i trochę zirytowało. Właściwie to prawie wszystko w Meadow ją irytowało, ale zdecydowanie bardziej to w niej lubiła. Nie mam pojęcia, jakim sposobem mogło to tak wyglądać, no ale cóż. W odpowiedzi Meadow dziewczyna nie przeczytała nic o tym, kiedy mają się spotkać, więc wywnioskowała, że blondwłosa uda się do Kawiarni już teraz. Z westchnięciem ruszyła do dormitorium i po szybkim ogarnięciu swojego wyglądu udała się do Hogsmeade. Tu też całkiem dawno nie była, więc miejsce spotkania całkiem jej odpowiadało. Szła ulicą wioski, myśląc o tym, co mogło się ostatnimi czasu wydarzyć. Ciekawiło ją, jak Meadow ma zamiar poradzić sobie z OWUTEMami i w sumie też to, jak ona sama sobie z nimi poradzi. Po ostatniej lekcji transmutacji nie czuła, że jest dość dobra z jakiegokolwiek przedmiotu, by zdać śpiewająco - cóż za szkoda. Przez chwilę przyglądała się niebu, by dojść do wniosku, że ostatnio robiło się coraz cieplej i ładniej. Zdecydowanie wolała wiosnę od zimy, ale miała nadzieję, że nie przerodzi się to od razu w lato. Te i inne myśli pojawiały się w jej głowie, podczas gdy zmierzała w stronę kawiarni, a w końcu przystanęła przed budynkiem. Stała chwilę, zastanawiając się, czy będzie w niej dużo ludzi, ale po chwili po prostu popchnęła drzwi i ruszyła naprzód. Weszła do pomieszczenia i po krótkim rozejrzeniu się zauważyła Meadow. Siedziała przy jednym ze stolików jak gdyby nigdy nic, bawiąc się swoją bransoletką. Wyglądała jak zwykle, co ucieszyło dziewczynę. Podeszła do stolika i usiadła na krześle obok dziewczyny. Udało się jej nawet wykrzesać lekki, nieironiczny uśmiech, wow. - Czekałaś długo? - rzuciła do Meadow, przyglądając się jej. Właściwie to wyglądała tak samo, jak zwykle radosna i nadpobudliwa. Jak one się kochają, prawda? - Coś nowego się ostatnio u ciebie działo? - zagadała, zastanawiając się, co mogłaby zamówić. Na szczęście w Kawiarni nie było dużo ludzi, co dość rozluźniło Lindsey. Zaczęła stukać paznokciami w stolik, podczas gdy rozmawiały z Meadow o ostatnich wydarzeniach. Przypomniały jej się dni, gdy mieszkały z rodzicami i chodziły do mugolskiej szkoły. Uważała te wspomnienia jednocześnie za dobre i złe, ze względu na to, że miała radosne dzieciństwo, ale musiała ciągle coś ukrywać. Gdy ojciec zobaczył, że dziewczyna próbuje wyczarować coś za plecami swoich "przyjaciół" ze szkoły podczas zabawy na podwórku, dostała porządny wykład o tym, że muszą chronić świat czarów. Zmarszczyła brwi i oderwała wzrok od powierzchni stolika, po czym zwróciła się do Meadow: - Pisałaś ostatnio do rodziców?
Meadow już widząc siostrę zza witryny kawiarni, zaczęła do niej energicznie machać zostawiając niewinną bransoletkę w spokoju. Automatycznie na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To było takie kochane, że się aż tak cieszyła na widok bliźniaczki! W ogóle to ich relacja była taka kompletnie niedorzeczna. Były swoimi całkowitym przeciwieństwami, a mimo to tak super się dogadywały. Lecz to zupełnie jak ich rodzice - Nancy była zawszę tą uroczą, miłą i sangwiniczną, zaś Travis tym powściągliwym, złośliwym i szorstkim. Mówi się jednak, że przeciwieństwa się przyciągają... ale żeby aż tak? Najwidoczniej. Najważniejsze, że rodzice bliźniaczek naprawdę się kochali, a nie byli ze sobą ze względu na spokojne utrzymanie rodziny. - Lindsey, heeejjj! - krzyknęła od razu głośno zwracając na siebie większą uwagę ludzi niż powinna. Ale to w jej przypadku całkowicie normalne. Co z tego, że siedziała bardzo blisko drzwi? Meadow zdawała się nawet nie zauważyć dziwnych spojrzeń osób zebranych w kawiarni. Jak coś komuś przesadza to może wyjść, w końcu Puchonka dopiero przyszła i tak od razu wychodzić nie zamierzała! - Nie, co ty, chwilę tylko! Też dopiero przyszłam - odpowiedziała tym razem ciszej. Jasne, Mea długo nie czekała, w przeciwieństwie do mnie czekającej na twój post, pff. Tak, trzy czy tam dwa dni to jest bardzo dużo. I nawet w poście muszę o tym wspominać. Za bardzo dywaguję? Nieważne. - No, trochę. Powtarzam przed OWUTemami, ale mi to tak beznadziejnie wychodzi, bo sama rozumiesz... pogoda za oknem kusi. Więc spotykam się z każdym po kolei, przy okazji czekam na jakąś imprezę. Dawno ich nie było, co się dzieje z ludźmi? - westchnęła. No tak, Meę zaczynała drażnić ta abstynencja od imprez, alkoholu i zabawy. Jasne, rozumiała jeszcze, że niektórzy wolą się jeszcze uczyć przed końcem roku, ale halo. OWUTemy mieli tylko siódmoklasiści, a oceny pozostałych roczników chyba nie były AŻ TAK ważne. Chociaż jak kto na to patrzy. Meadow nigdy nie lubiła się uczyć, więc tego unikała, a w poprawianiu ocen na ostatnią chwilę przed wakacjami była coraz lepsza. Dlatego jakoś zdawała. Puchonka nawet nie myślała o tym, by pisać ostatnio do rodziców, więc po usłyszeniu pytania siostry najpierw dziwnie na nią popatrzyła, jakby nie wiedziała zupełnie o co chodzi. No a po co miała pisać? Była tak zabiegana, że zdarzało jej się zapominać o ich istnieniu. Lato było, halo, czas odpoczynku i tak dalej. Pisanie listu do zdenerwowanych na nią (a w sumie na jej oceny) rodziców nie było zbyt odprężające. Niby reakcji mamy się nie obawiała, choć z tatą było gorzej. Wiadomo, że to ten rodzic, który więcej wymaga, przy czym bywa zbyt apodyktyczny. Dziwne, że jego dzieci jeszcze nie zaczęły się go bać. Chyba nie miały powodów, bo najgorszą karą u Travisa były jego cholernie nudne i nużące wykłady. - No proszę cię. Nie pisałam, ale powinnam już chyba, bo jeszcze się zaczną bać o mnie czy coś takiego... - A to akurat możliwe, przynajmniej ze strony matki, która już raz porządnie Meadow skarciła (co za lekkie słowo) za to, że przez miesiąc nie dawała znaków życia poprzez listy. - A ty? Może się o nas martwią, niefajnie jest tak ich olewać.
Skrzywiła się, słysząc głośne powitanie dziewczyny. Nie skomentowała go jednak, mając nadzieję, że blondwłosa ciszy głos. Rozejrzała się po ludziach, zatrzymując wzrok na każdym, który spojrzał się na dziewczyny po powitaniu Meadow i taksowała ich wzrokiem aż do czasu, gdy przestawali się przyglądać - jedno z ulubionych zajęć Lindsey, bo czemu nie? Śmiesznie wyglądało to, gdy w pewnym momencie ci ludzie zauważają wzrok białowłosej i odwracają się jak gdyby nigdy nic. Dawało jej to taką małą dozę satysfakcji, w końcu nie każdy umie odstraszać ludzi! Dobry system - Meadow ich przyciąga, a Lindsey odstrasza i wychodzi na zero. Hehs. Przytaknęła siostrze, gdy ta powiedziała o imprezach. Serio, ludzie pod koniec roku zrobili się jacyś tacy mało zabawowi. Codziennie spędzała w pokoju wspólnym przynajmniej pół godziny, a i tak wszyscy tylko siedzieli i rozmawiali spokojnymi głosami, albo siedzieli nad książkami. Co prawda ona sama wpadła w szał chodzenia na lekcje, ale to nie znaczy, że nie ma ochoty na rozluźnienie się i popicie, nawet jeżeli nie w towarzystwie znajomych. A może ona urządziłaby jakąś imprezę? Musiałaby się dogadać z kimś, kto mógłby zaprosić więcej osób, niekoniecznie Meadow, bo ta słoneczna dziewczynka zapewne wiele osób irytuje, zwłaszcza, jeśli chodzi o dom węża. Uniosła brwi, widząc minę, którą zrobiła Meadow słysząc pytanie białowłosej o rodziców. - Owszem, powinnaś była. Wiesz, jak się martwią twoimi ocenami - powiedziała z dezaprobatą, o czym zaczęła się przyglądać innym ludziom siedzącym w kawiarni, ale już nikt na nich nie patrzył, jak miło. - Ostatnio pisałam dwa tygodnie temu, także ty możesz śmiało wysłać im list - oznajmiła z miną i uśmiechem, które wyrażały: "lepiej to zrób, albo coś ci zrobię". Jaka kochana siostra, przejmuje się relacjami w rodzinie.
Smutni, zaniedbani rodzice. Meadow przypomniało się jak kiedyś wymieniała z nimi listy co najmniej raz w tygodniu. Taaak, ale wtedy była w pierwszej i drugiej klasie. Potem jak wiadomo ten niezwykle buntowniczy i rebeliancki wiek, aż trzynaście lat, wow! kiedy dzieci już przestają mieć ochotę na kontrolowanie przez rodziców. Dzieci Windstowów i tak długo się rodziców trzymały. A przynajmniej Meadow, która bardzo ceniła sobie dobre kontakty z rodziną i ciepłą, rodzinną atmosferę. Nietylko w święta, chociaż wtedy było najlepiej. Windstowowie w ogóle byli taką fajną kochającą się rodzinką. Pozazdrościć tylko. - Napiszę do nich jeszcze dzisiaj, przysięgam! Żeby się nie martwili - zapewniła z przejęciem w głosie. To chyba przez tą minę siostry. - A Shirley? Pisałaś coś do niej? - zapytała takim tonem, jakby w ogóle Lindsey miała nie pamiętać o istnieniu młodszej siostry. Mea wiedziała, że jej bliźniaczka nie ma tak dobrych kontaktów z tym piątym kołem u wozu, ale to nie oznaczało przecież, że muszą się olewać! Znowu wychodziło na to, że ona była tą pośredniczką, która namawiała swoje siostry by poprawiały swoją relację. I nie ma w tym zupełnie nic złego! Nawet jeśli tamte dwie irytowały siebie nawzajem i zupełnie nie chciało im się polepszać kontaktów. Przy Meadow trzeba przynajmniej udawać. Żeby się jej przykro nie robiło, ot co. - Jak z nią ostatnio rozmawiałam, to narzekała na naukę i mówiła, że też dużo się u niej nie dzieje. Oprócz tego, że jakaś dziwna laska się za nią ostatnio szwenda i cały czas szuka zaczepki. Ale to tydzień temu jeszcze było, może coś się przez ten czas u niej zmieniło. Nie mogę jej zupełnie złapać na korytarzach. Nie tylko jej zresztą. - Meadow wyrzuciła z siebie wszystkie słowa prawie że na jednym oddechu, zresztą jak zawsze. Miała wrażenie, że każdego teraz ogarnia ta dziwna przedwakacyjna rutyna. Mea się nudziła. Chciała już wrócić z siostrami do domu, poznać nowych ludzi na wakacjach, imprezować. Czas OWUTemów minął, a nikt zdawał się tego nie czuć. No okropne. - Jest tu w ogóle jakiś kelner czy kelnerka? - Puchonka zmarszczyła nos, nie widząc by ktokolwiek do nich podchodził. Rozglądając się po lokalu także żadnego z nich nie zauważyła, a przecież ruchu szczególnego nie mieli, żeby nie wyrabiać i przestawać obsługiwać klientów. Zawsze można było sobie podejść samemu do lady i coś zamówić, ale kogo to obchodziło. Mea nigdy od nikogo niczego nie wymagała, ale będąc klientką, oczekiwała wysokich standardów obsługi. I tylko tego, logiczne.
Przepracowała co prawda tutaj niecały tydzień, zdążyła jednak na prawdę polubić to miejsce. Często mogła poczęstować się po pracy kawałkiem tych smakołyków, w przerwie wypić pyszną kawę, czy choćby poznać wspaniałych ludzi. Kolorowa Kawiarnia była małym lokalem, więc Jareczka pełniła równocześnie rolę barmanki i kelnerki, co wychodziło jej w miarę sprawnie. Aktualnie, jak zdążyła ogarnąć, przy stolikach siedziały dwie paty, pałaszując zamówione pyszności. Jareczka musiała wysilić się, aby zobaczyć, co też oni jedzą, aby prawidłowo ich rozliczyć, jednak w porę dojrzała kartkę, którą zostawiła jej koleżanka. Cudowna dziewczyna, Jaroslava pewnie by na to nie wpadła, żeby tak ułatwić komuś pracę. Wtedy dotarł do niej wrzask dziewczyny. Jarka popatrzyła na nią, nie za bardzo rozumiejąc. Cóż, pewnie nastąpiła jakaś pomyłka. Jaroslava była w lekkim szoku, słuchała dalszej wypowiedzi BBB, która kontynuowała mniej napastliwym tonem. Na szczęście, wszedł jej niezawodny, ukochany brat, świszcząc po czesku od progu. - Já pracuji. Podívejte se, co jsem si docela zástěra! Jaké jsou ty, pojď jíst něco sladkého? Podívejte se do menu a vybrat něco. - uśmiechnęła się do niego, zaprezentowała ubranie robocze,okręcając się wokół własnej osi, po czym wskazała menu, wiszące obok lady. - Wiesz, chętnie, ale po pracy, teraz nie za bardzo mogę. - uśmiechnęła się uprzejmie, acz zachowawczo do dziwnej dziewczyny, natychmiast kierując wzrok z powrotem na brata. Dopiero pełna niezadowolenia wypowiedź dobiegająca ze środka sali uświadomiła Jaroslavę, że przegapiła wejście pary gości. Czym prędzej przelazła pod blatem, wzięła menu w łapkę, po czym pospieszyła w kierunku gości. - Bardzo przepraszam za zwłokę. Tutaj macie menu. - położyła je na blacie z uśmiechem pełnym skruchy. - A może już wiecie, co chcecie zamówić, czy przyjdę później? - niektórzy klienci dokładnie wiedzą co chcą zjeść już od wejścia, nie potrzebnie wtedy marnuje się i ich i Jareczki czas przeznaczony na studiowanie menu.
W chłodne, niedzielne popołudnie nic tak nie przyciąga uczniów jak przytulna kawiarnia i gorąca herbata w menu. Nic więc dziwnego, że Hogwartczycy pchali się tutaj drzwiami i oknami, podczas gdy wszystkie okoliczne puby były już wypchane po brzegi. Nikomu nie chciało się przebywać na zewnątrz, gdzie deszcz lał się z nieba strumieniami niczym prysznic. Właściciel, niezwykle kreatywny człowiek w liliowej szacie, był tak zachwycony tłumem, że wręcz musiał wykorzystać tę szansę na zrobienie warsztatów plastycznych. Tematem przewodnim było przedstawienie Hogsmeade jako miejsca niezwykle cennego kulturowo, choć można tam wykorzystać tylko pojedyncze miejsca, a nawet szkołę Hogwart, która to głównie przyciągała tutaj ludzi. Podzielił podekscytowanych, ale i tych mniej chętnych uczniów na grupy i w ten sposób Aiden, Chloe i Michael wylądowali przy jednym stoliku, a przed nimi pojawił się papier i kredki. Oczywiście mogli też używać czarów. A najlepsza praca zostanie nagrodzona niezwykłymi nagrodami! Do dzieła!
Nie martwcie się, Mistrz Gry jeszcze do Was powróci z podpowiedziami, ale na spokojnie piszcie, nie czekając na niego, ponieważ nie znacie dnia ani godziny jego pojawienia się.
Co Chloe robiła w kawiarni? Dlaczego nie była w Lunie, albo nie zapijała smutków z Charlie? Czyżby znudziła się codziennością i postanowiła zobaczyć, jak wygląda Hogsmeade z perspektywy kawiarni? Raczej nie był to zbyt dobry pomysł, bo nim zdążyła się obejrzeć została wciągnięta w jakiś konkurs plastyczny. Na usta cisnęło się jej krótkie kurwa, bo oczywiście wybrała niewłaściwe miejsce o niewłaściwej porze. Człowiek chce na spokojnie napić się kawy, tak dla odmiany, popatrzeć za okno, ciężko powzdychać, myśląc o swoim ciężkim losie... A tu proszę - nadzwyczaj kreatywny (i okropnie niemodny!) właściciel wyskakuje z zaplecza i obwieszcza wszem i wobec, że za chwilę zacznie się konkurs. Pomińmy już jego przewodnie hasło, które sprawiło, że Marshall aż zatkało - rysowanie nie było jej mocną stroną. Nadzwyczaj pomysłowa też nigdy nie była. Dlaczego więc siedziała przy jednym stoliku z dwoma nieznanymi sobie nawet z widzenia chłopakami, ściskając w dłoni czarną kredkę? Merlinie, olśnij ją, bo biedna nie ma pojęcia, jak jej nowi znajomi mają na imię. Jej ciężko było nie kojarzyć, głównie przez całą tą aferę ciążową sprzed kilku lat, ale ona sama niekoniecznie interesowała się chodzącymi po korytarzach ludźmi. - Jestem Chloe - przedstawiła się, zdobywając na dość ciepły uśmiech, usiłując pozbyć się z oczu całej tej dezorientacji.
Hogwart. Poważna instytucja kształcąca czarodziejów najwyższej klasy. Szkoła z tradycjami. I zaraz obok nie Hogsmeade. Jedyna osada zamieszkana tylko i wyłącznie przez czarodziejów. Zwykłe szare popołudnie w tle. I... KONKURS RYSUNKOWY. Czy w tym kraju już nie można spokojnie wypić herbaty nie dostając w zestawie kolorowych kredek do pudełeczka? Najwyraźniej są ludzie z porcją wyobraźni artystyczne przekraczającą normę krajową i to niestety w tym negatywnym znaczeniu. Przecież wszyscy zebrali się tu odpocząć od rzeczy takich jak praca domowa z transmutacji, wypracowanie o wojnach z goblinami, czy trening, a tym czasem zastają kolejne zadanie. Dla Michaela najgorsze było to, że jego umiejętności artystyczne ograniczały się do ludzików z kresek i ptaszków typu "V". Cóż za ponury dowcip. Dowcip, który nawet rudego chłopaka zbił z tropu. W jednej chwili oglądał świat zza zasłony mokrych loków, szukając wzrokiem wolnego miejsca, a w następnej gestykulujący z entuzjazmem właściciel kawiarni usadził go przy stole z jakąś dwójką. Co? Co się tu w ogóle wydarzyło? Zgłaszam błąd w systemie. Zgarnął włosy z oczu. Chłopak i dziewczyna, oboje wyglądający na starszych. Cóż za uroczy dowcip. Dorośli czarodzieje razem z uczniem będą rysować zabytki Hogsmead. Na brodę Merlina, gdyby Michael nie był tak zszokowany sytuacją może i by się roześmiał. Popatrzył po towarzyszach kredkowej niedoli. -Michael - przedstawił się - Czy tylko ja tu jestem upośledzony artystycznie i trafiłem w złe miejsce, w złym czasie, czy to jakiś ogólny spisek? Popatrzył się z nadzieję po współtowarzyszach niedoli. Może oni wyjaśnią mu, w co się właśnie wpakował. Poza tym, może jest jeszcze czas wymknąć się jakoś niepostrzeżenie i nie skompromitować się po całości?
Spacery po uliczkach Hogsmeade w tak chłodną porę nie były najlepszym pomysłem. Jeszcze gorszym za to siedzenie w zamku sam jak palec. Dlatego, będąc święcie przekonanym, iż właśnie wchodzi do jakiegoś baru, Aiden wpadł do kawiarni przynosząc ze sobą dużą dawkę chłodnego powietrza. Dostrzegając swoją pomyłkę, chciał się wycofać, jednak ciepło panujące wewnątrz miało taką moc, że Ślizgon uznał, że właściwie jest to bez znaczenia. Ledwie zdążył się rozgościć, ledwie poczuł się dobrze, a już właściciel zgarnął go mówiąc coś o jakimś konkursie. I z pewnością nie chciał słyszeć o odmowie. W ten sposób Weatherly wylądował przy stoliku z dwójką innych osób, które wydawały się być conajmniej tak niezadowoleni jak on. - Jestem Aiden - przedstawił się z krzywym uśmiechem, podając rękę Michaelowi. Jego wzrok przesunął się na dziewczynę i nic nie mógł poradzić, że jego wzrok natychmiast stał się bardziej intensywny, a na usta wkradł jeden z tych markowych uśmiechów. Weatherly wziął do ręki jedną z kredek. Choć najbardziej lubił rysować komiksy, mógł szczerze powiedzieć, że był zapoznany z tematem. Sądząc po minach towarzyszy, był w tym myśleniu osamotniony. Drewienko zaczęło swobodnie przemieszczać się pomiędzy palcami chłopaka, zdradzając zamyślenie. - Ja czasami rysuję, ale i tak dałbym wiele, żeby się wyrwać. Wszyscy jestesmy tu ofiarami.
No spójrzcie tylko, ile dobre intencje jednego człowieka potrafią zdziałać złego! Pojawia się taki właściciel jakiejś kawiarni, zauważa tłum mokrych, zmęczonych ludzi i postanawia rozsadzić ich w grupkach przy stolikach, rozdać kartki, połamane kredki i ogłosić konkurs. Fajnie, nie? Cudownie. A zwłaszcza dla takiej osoby jak Chloe, która przywykła do drogich drinków, kolorowego światła lamp i wianuszka mężczyzn obskakujących ją, ściskając w dłoni garść pieniędzy. Co prawda w kawiarni by wysiedziała, ale nie w przepełnionej i nie z podstawionymi pod nos kredkami zamiast kawy. Co to, jakiś mugolski dom kultury? Zajęcia plastyczne połączone z integracją? Wręcz idealny pomysł dla Marshall. Z tym, że dla Marshall sprzed dwunastu lat. Spojrzała jeszcze raz po twarzach swoich towarzyszy biorąc długi oddech, który miał ją uspokoić i pozwolić trzeźwo myśleć. Michael był przynajmniej dwa lata młodszy i prawie na pewno był Gryfonem. Skąd jej to przyszło do głowy? Cóż, chyba po prostu jego rude włosy skojarzyły jej się z czerwonym, noszonym przez uczniów szalikiem. A ten drugi, Aiden... Coś jej ta twarz podpowiadała. Raczej nie widziała go w klubie i na stówę nie był jednym z tych facetów, z którymi miała jakiś przelotny romans. Dość szybko zdała sobie sprawę z tego, że odrobinę się zapatrzyła, więc odwróciła wzrok w stronę kartki. - Ja raczej tańczę, a nie rysuję - powiedziała, odgarniając kosmyk opadających na czoło włosów i uśmiechając się lekko w stronę Ślizgona. Skoro już los zgotował całej tej trójce taką niespodziankę, trzeba było brnąć w to dalej. Póki co nikt nie rzucił żadnym pomysłem, więc Chloe postanowiła jako pierwsza podnieść pałeczkę i zaproponować coś konkretnego. - Dobra, skoro już tak się wpieprzyliśmy, to ostatecznie przydałoby się coś narysować. - Chwyciła nieco mocniej ściskaną w dłoni kredkę i bardzo delikatnie przesunęła nią po papierze, kreśląc ledwo widoczne kontury. - Skoro mamy podkreślić wielokulturowość, to proponowałabym pokombinować coś z uczestnikami Sfinksa. Wiecie, zrobić takie podium, na trzy miejsca... I na każdym narysować jakąś osobę z flagą jakiegoś kraju... Oczywiście wygra Anglia - dodała, śląc własnym myślom lekki uśmiech. Delikatne kreski były prowizorycznym zarysem tego wszystkiego, co miała w głowie wiedząc, że na papierze będzie wyglądać zupełnie inaczej. - W tle będzie Hogwart z flagami tylu krajów, ile wlezie - zakończyła, dorysowując ostatnią kreskę w nieco krzywym konturze zamku. - Jak widać na załączonym obrazku, w kwestii wykonania raczej nie macie co na mnie liczyć - dodała, kładąc kredkę na blat i siadając prosto, poprawiając opadające na oko kosmyki. Zdecydowanie jej strój nie był najodpowiedniejszy do ciśnięcia się przy stoliku - czarny płaszcz ciasno opinał piersi, więc rozpięła go, ukazując lekko prześwitującą, zwiewną, białą koszulę. Merlinie, niech tylko cały ten konkurs nie trwa wiecznie, bo jeszcze biedna Chloe zapomni o tym, że nie jest w klubie.
Właściciel przechadzał się między stolikami, przyglądając z uwagą temu, jak pracują goście kawiarni. Czuł, że robi coś dobrego dla nich, ponieważ dzięki temu mogli się poznać – a być może zaprzyjaźnić – ludzie, którzy normalnie by do siebie nie podeszli. - I jak wam idzie? – zapytał Aidena, Michaela i Chloe, gdy tylko mijał ich stolik. Widać było, że rozprawiają o pomyśle, ale jeszcze niczego nie zaczęli, co nieco go zmartwiło. Może źle dobrał grupki? W każdym razie gdy tylko uzyskał odpowiedź, spróbował przepchnąć się przez tłum gapiów i uczestników wędrujących po kredki i farby i przypadkiem potrącił dziewczynkę z kubkiem herbaty w ręku.
Kolejna osoba rzuca kostką: parzysta – dziewczynka wylała herbatę na ciebie i waszą kartkę, dlatego musicie ją jakoś naprawić nieparzysta – herbata wylała się na podłogę i dziewczynka poślizgnęła się na niej, potrącając Aidena prosto na Chloe
Dzięki Bogu, w tym gronie znalazł się ktoś, kto umiał posługiwać się kredkami! Nie są zgubieni i mają szanse wyjść z tego z twarzą! I to bynajmniej nie twarzą czerwoną ze wstydu. Nadzieja matką głupich, ale kocha swe dzieci. Skąd w ogóle biorą się tacy natchnieni piewcy przymusowej integracji? Co, że niby oni sami sobie kolegów nie potrafią znaleźć? Michael zanotował w pamięci, żeby w przyszłości albo nie przychodzić tu w ogóle, ale ze znajomymi - w razie takich wypadków ma szansę być zabawniej. Rozejrzał się po kawiarni. Wszyscy ślęczeli nad kartkami gorączkowo dyskutując albo już śmigając kredkami po papierze. Czy tylko ich stolik patrzył na to w miarę racjonalnie? Oczywiście cała trójka mogła mieć po prostu wyjątkowo marudny nastrój, ale to swoją drogą. Spojrzał na wciąż białą kartkę ich radosnego składu twórczego: tancerka, rysownik-amator i recytator. Idealna grupa do oddania, jak to było, "Hogsmeade jako miejsca niezwykle cennego kulturowo"? Miodnie. Może napiszą spektakl performatywny? -No wkopali nas ostro, trzeba przyznać. - mruknął, zezując na pełnego przekonania o szlachetności swej misji właściciela, po czym skupił się na powstającym szkicu - Ja to bym narysował to, co tu się właśnie odstawia, jako przykład wielokulturowości. Przecież tu się dzieje kompletny miks i chaos. O, zróbmy uczestników Sfinksa, jak rysują Hogsmeade po swojemu! - idealny plan kogoś, kto w tym wszystkim może, co najwyżej, narysować flagę Anglii, a i to i tak krzywą - A tak na serio, to trop ze Sfinksem i flagami wydaje się całkiem spoko, tylko, czy ja wiem, to podium jest jakieś takie ostentacyjne, a ten koleś wygląda na kogoś wrażliwego - i wlepił wzrok w schylającego się właśnie z uśmiechem nad ich stołem właściciela. Nie, to miejsce trzeba omijać szerokim łukiem, ten facet ma w oczach upór maniaka i pełne przeświadczenie, że właśnie zrobił dla nas najlepszą możliwą rzecz, jaka istnieje. Brrr... Ludzie potrafią być straszni. Popatrzył po współtowarzyszach niedoli, rejestrując fakt prześwitującej bluzki Chloe, jednak zanim zdarzył podjąć jakąkolwiek związaną z tym myśl, usłyszał pisk, a po chwili ludzie przed jego oczami powpadali na siebie jak klocki domina. Zmieszało się to z okrzykami przeprosin ze strony właściciela, szuraniem krzeseł, ktoś się podnosił z ziemi, ktoś się rozglądał, ktoś biegł na zaplecze, jednym słowem chaos dział się w najlepsze.
Kiedy pierwsze lody zostały przełamane Aiden stwierdził, że najwyższy czas wybadać nieco swoich towarzyszy. Może nawet nie warto było tracić na nich czasu? Może wcale nie mieli tego "czegoś", co cenił w ludziach. I co pozwalało mu ich tak bardzo nie nienawidzić. Michael z jego rudą czupryną niemal od pierwszego wejrzenia skojarzył mu się z Gryfonem. Co stanowiło minus tak długi, jak z tej kawiarni do Hogwartu. Za to Chloe? Mogła właściwie należeć do każdego domu. I koniec końców dlatego to dziewczyna stała się obiektem wnikliwej obserwacji Aidena. A może po prostu dlatego, że był wolnym, ciekawskim chłopakiem? Zapewne i jedno i drugie. - Czy jest szansa na to, żebyś kiedyś zatańczyła dla mnie? - zapytał, uśmiechając się zadziornie, a sugestywnie uniesione brwi mówiły same za siebie. Po trzech sekundach parsknął, komunikując Chloe, że to był tylko żart. Przesunął ręką po włosach w nałogowym geście i jeszcze bardziej je zmierzwił. Skinięciem głowy zgodził się z dziewczyną, że najwyższy czas wziąć się za ten cholerny rysunek. W skupieniu wysłuchał pomysłu Chloe, w myślach odtwarzając słowa. Kiedy podszedł do nich właściciel byli właśnie na tym etapie pracy. - Bajecznie. Jak na razie kartka jest najciekawszym elementem rysunku - mruknął bardziej do siebie, ale postarał się, aby i właściciel poznał jego zdanie. Po chwili dodał już innym tonem - Mamy dobry pomysł - w tym miejscu skinął w stronę Chloe - i zaraz zabieramy się za realizację. Nie zwracając dłużej uwagi na tego dziwnego człowieka zajął się rozmową z Michaelem. - Skoro nie podium to możemy spróbować narysować powiedzmy trzech uczniów z kompletnie innych narodowości i pokazać, że pomimo różnych kultur mogą się dogadać. W końcu też o to w tym chodzi, nie? Zjednoczenie między szkołami i inne takie duperele. Nie czekając na odpowiedź przyciągnął do siebie jeden arkusz i zaczął kreślić linie. Pamiętając wytyczne, starał się zawrzeć wszystko w dość ciekawy sposób. Zerknął pobieżnie na Chloe rejestrując jej prześwitującą bluzkę, a zadziorny uśmieszek natychmiast powrócił na jego twarz. Już miał rzucić jakimś nieprzyzwoitym komentarzem, kiedy wydarzyło się... Dosłownie wszystko. Weatherly poczuł jedynie ciężar czyjegoś ciała napierające na jego własne, a już w następnej sekundzie poleciał na nic niespodziewającą się Krukonkę, jakby to była jakaś reakcja łańcuchowa. I nie był pewny, czy to jego pechowy dzień, czy wręcz przeciwnie.
Chloe miała to do siebie, że żadne ciekawskie spojrzenia rzucone w jej stronę nie robiły na niej wrażenia. Była już przyzwyczajona do takich zachowań i absolutnie zignorowała zachowanie swoich towarzyszy. Patrzyła po prostu dość obojętnie na kartkę, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pójść do łazienki. Chyba właściciel nie zabarykadował drzwi, stawiając przy nich smoka i odgradzając je fosą od reszty lokalu? Uniosła wzrok na Aidena, słuchając z lekko uniesionymi brwiami jego komentarza. Merlinie, ten dowcip był tak cholernie nie na miejscu, że Chloe zaśmiała się razem z nim, początkowo nie udzielając odpowiedzi. - A czy jest szansa na to, że ten twój uśmiech będzie zarezerwowany tylko dla mnie? - spytała kąśliwie, zakładając za ucho pasmo włosów. Uniosła wzrok na podchodzącego do ich stolika właściciela, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Jak im idzie? Katastrofalnie, wolno, w ogóle? Pozwoliła udzielić chłopakom odpowiedzi, po czym spojrzała na mężczyznę w ten uroczy, doskonale wyuczony, pewny siebie sposób. - Myślę, że się panu spodoba... A właśnie, co tak ładnie pachnie? To pyszne macchiato? Mówię panu, najlepsze w całym Hogsmeade... - uśmiechnęła się, odprowadzając pomysłodawcę całej tej zabawy wzrokiem. Szybko jednak wróciła do oglądania pustej kartki. Samymi komplementami drogi na podium sobie nie ułoży. - Skoro jest taki wrażliwy... To może zrobimy trójkę tych uczniów różnych narodowości siedzących przy jednym stoliku, jakoś tak niedaleko baru? Wiecie, współpracujących i w ogóle, rysujących Hogsmeade - zamyśliła się, z powrotem biorąc do ręki kredkę. Jej dzisiejsze pomysły na pewno nie należały do najlepszych. Patrzyła na powstający rysunek, a raczej na ręce, które trzymały tworzące je narzędzie. Zastanawiając się nie zauważyła powstającego w okół zamieszania i pewnie żyłaby sobie spokojnie dalej nie wiedząc, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Oczywiście mówimy tu o Chloe, u której wypadki chodzą parami, więc po wciągnięciu do konkursu musiał nastąpić kolejny. Po chwili poczuła na sobie czyjś ciężar, więc chwyciła się kurczowo stołu, ostatecznie pozostając na brzegu krzesła. Otworzyła oczy i od razu można było zauważyć, że nie spodziewała się przy swojej twarzy twarzy Ślizgona. A przynajmniej nie w tym momencie. Położyła mu delikatnie dłoń na torsie, odciągając lekko od siebie, po czym rozejrzała się za powodem całej tej sytuacji. Pierwszym co zobaczyła, a raczej usłyszała był głos właściciela, uparcie kogoś przepraszającego. Szybko dostrzegła też leżącą na ziemi, w kałuży herbaty dziewczynkę. Fantastyczny dzień, czyż nie? - Przepraszam na moment - mruknęła, wstając i kierując się w stronę istotki. - Proszę iść, zajmę się nią. Nic się jej nie stało, proszę pana, niech idzie pan po prostu dalej. - Mówiąc to, pochyliła się nad dziewczynką, pomagając jej wstać. Wyjęła różdżkę i wskazała nią na ubrania małej. - Silverto - powiedziała miękko, biorąc dziewczynkę za rękę i już po chwili prowadząc w stronę baru, podnosząc w międzyczasie z podłogi kubek. Po chwili oddała go stojącej za blatem osobie, poprosiła o sprzątnięcie rozlanej na środku sali cieczy i wręczyła swojej małej towarzyszce kubek z malinowym chruśniakiem. Pomachała jej krótko na pożegnanie i biegiem udała się w stronę swojego stolika, sprawnie omijając przechodzących ludzi. Usiadła w końcu na swoim krześle, patrząc na kartkę i ponownie odgarniając za ucho pasmo włosów. - Dobra, przydałoby się coś już na tym papierze mieć... - posłała Michaelowi i Aidenowi lekki uśmiech, jasno oznaczający to, że pora wziąć się do roboty.
I tu dochodzimy do tej najmniej przyjemnej części. O ile bujna wyobraźnia Michaela potrafi stworzyć cudowny obraz, to niestety odbywało się to tylko w jego głowie. Obrócił kredkę w palcach, wbijając w nią wzrok, jakby tym mógł ją zmusić do przelania na papier narysowanego w jego głowie projektu. Niestety. -Nie chciałbym wyjść na takiego, co się obija, ale jeśli chcecie estetycznej pracy, to na mnie nie liczcie, od małego nie potrafię nawet pokolorować obrazka. Więc albo jest coś prostego, co znajdziecie mi do roboty, ale będę was w stanie wesprzeć mentalnie - i z miną wyrażającą "to naprawdę nie moja wina", zaczął się rozglądać wokół. Chaos wywołany rozlaniem herbaty powoli się uspokajał, z podłogi zniknęła już plama, a ludzie poruszeni wypadkiem wrócili do swoich rysunków. Wyciągnął lekko szyję chcąc podejrzeć, jakie pomysły mają inni. Ktoś rysował coś, co wyglądało jak wiejski festiwal, gdzie indziej, sądząc po mnogości postaci na obrazku, mieliśmy do czynienia z wizytą uczniów w Hogsmeade. Przy trzecim powstawało istne arcydzieło, olej na płótnie, a mianowicie (jak wykrzykiwał autor) "Karaluchowy blok łączący narody!". Ktoś tu musiał być wielkim fanem słodyczy, a co dziwniejsze, zdominował tym pomysłem kolegów, albo po prostu uznali, że nie mają siły się w to mieszać. Pomysły były wszelkiej maści. W ogóle ciekawe, jak będą oceniane. Bo patrząc na właściciela kawiarni, projekt o karaluchowym bloku ma duże szanse. -Jak sądzicie, czy nasz szanowny gospodarz przewidział "konkurs wieloetapowy" i jak uporamy się z tym, przyjdzie nam lepić coś z plasteliny, albo wyszywać flagi, bo jeśli tak, to możemy już zacząć opracowywać plan szybkiej ucieczki stąd? Proponuję zrobić kolejne zamieszanie, zacząć biegać wymachując rękami w panice, po czym wybiec na dwór. Nawet jak nas zauważą, to nie sądzę aby ktokolwiek odważył się nas powstrzymać - i popatrzył po pozostałej dwójce. Tak, plan nie zawierał żadnych widocznych luk. Żadnych. Skąd się brały w głowie Michaela tak proste, a zarazem dziwne pomysły? Ot, po prostu, nie przejmował się specjalnie sensem swoich działań, byleby w danej chwili złapać trochę uśmiechu i zabawy, a jeśli uda się przy tym wykonać cel uwolnienia się od natchnionego właściciela, to sprawa drugorzędna.
Możliwe, że to nie był najlepszy wybór, bo w chwili, kiedy weszli do środka, Raphael niemal się ugiął pod nawałem wspomnień, które były zbyt dobre, by mogły nie wzbudzić w nim melancholii. To tutaj po raz pierwszy umówił się z Tillie. Oczywiście było to zupełnie niewinne spotkanie, był nią zainteresowany jako drugim człowiekiem o podobnie artystycznej duszy, a nie jako śliczną dziewczyną, choć jej uroda z pewnością mu nie przeszkadzała. Potem przyszła przyjaźń, zaufanie i ciepło, aż w końcu... w końcu wszystko się rozpadło, w chwili gdy zaczął czuć coś więcej. Dzięki niej przetrwał ten trudny czas, gdy odkrył, że Grace cały czas bawiła się jego uczuciami, dzięki niej zaczął się zmieniać, tylko po to, by wszystko zepsuć i stracić to, co przynosiło im obojgu tyle radości. Odetchnął głęboko. Teraz to nie miało znaczenia, trzeba było żyć dalej z nadzieją, że Tillie jest szczęśliwa. Na pewno szczęśliwsza, niż gdyby związała się z nim. To było na swój sposób pocieszające. Wybrał stolik gdzieś w kącie, daleko od tego, przy którymś niegdyś siedział z Mathilde. Gorąca czekolada z pianką. Nadal to pamiętał. I jej historię o kołnierzyku. Uśmiechnął się smutno, po czym przeniósł wzrok na Luannę, która paplała cały czas, strząsając z siebie topniejące płatki śniegu. Jej twarz zarumieniła się od zimna i było jej z tym naprawdę do twarzy. - Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś może nie lubić śniegu. Zawsze mam wrażenie, że dzięki niemu świat staje się taki... niewinny i czysty. Wygląda na to, że będziesz musiała się długo przyzwyczajać do Europy - zauważył łagodnie, mechanicznym ruchem sięgając po serwetkę i zaczynając ją składać. Jak zwykle wyszło to chaotycznie, nierówno - spojrzał krytycznie na swoje dzieło, przypominając sobie, że Mathilde robiła dokładnie to samo. Nie, nie, nie. Koniec z tym, czas zapomnieć, czas skupić się na teraźniejszości, a przeszłość zostawić w spokoju. Zmiął serwetkę i wcisnął ją do kieszeni spodni, skupiając wzrok na Luannie. - Więc...? Jak ci się tu podoba? Opowiedz mi coś o sobie... Och, byłbym zapomniał... na co masz ochotę? Ja chyba się zdecyduję na cappuccino. Myślisz, że zmienisz zdanie na temat śniegu, obserwując go z takiego przytulnego miejsca? - zapytał, opierając głowę na dłoni i patrząc na nią swoimi ciepłymi, aksamitnymi oczami marzyciela, nieco w tej chwili smutnymi, ale przecież to mogło być po prostu złudzenie, prawda?
Jak można było godzić się na obecność tego paskudztwa w codziennym życiu? Luanna naprawdę nie mogła tego zrozumieć… dlaczego nie objęto tej czarodziejskiej wioski jakimś zaklęciami śniego - zwodzącymi lub magiczną kopułą odpychającą? To byłoby zdecydowanie lepsze rozwiązanie, dające Luannie możliwość przetrwania tych kilku długich miesięcy, które musiała spędzać w Hogwarcie. Och, to zabrzmiało tak, jakby wcale nie zamierzała tu przyjeżdżać. To nie tak! Bardzo cieszyła się z możliwości, które roztaczały się przed nią tylko dlatego, że wzięła udział w projekcie wymiany studentów, ale nie można było powiedzieć, żeby dobrze się tutaj czuła. Bez Rhayi wszystko wydawało się być nieco mniej kolorowe niż zazwyczaj i de Shilvan nie mogła przełknąć gorzkiej pigułki, którą była porażka w ostatnim zadaniu. Aż zanadto dobrze zdawała sobie sprawę ze swojej niezgrabności w zakresie zielarstwa, ale najwyraźniej mocno liczyła na szalony łut szczęścia, który pozwoliłby jej kompletnie nie zawalić statystyk. Najwyraźniej była po prostu zbytnią optymistką. Dobrze, że miała okazję spędzić trochę czasu z Raphaelem. Potrzebowała nieco wyciszenia, a mimo tego, że dopiero co paplała jak najęta i rzucała mu się na plecy, czuła się dziwacznie otępiała, zupełnie tak, jakby samo jego towarzystwo powlekało jej osobowość cienką warstwą opanowania. Walczyła z tym na wszelkie sposoby, dlatego jej ruchy nadal były energiczne, a krok zdecydowanie taneczny. Nagle spojrzała na Puchona tak, jakby właśnie zaproponował jej przejażdżkę na aligatorze. - W lasach deszczowych nie pada śnieg. - przypomniała mu, krzywiąc się nieco, bo wyobraziła sobie jak nagle jej ukochane drzewa pokrywają się szronem, a rzeki zamarzają. Do wilgoci była przyzwyczajona, jednak przystosowana do znoszenie okrutnie wysokich temperatur z uśmiechem na ustach, nie potrafiła sobie poradzić z ich spadkami. Na pewno będzie przeziębiona… Siedząc z nim przy stoliku, zaczęła palcami wodzić po menu. Specjalnie dużego wyboru kawy tutaj nie było, więc Luanna westchnęła cicho, w duchu już żegnając się z nadzieją wypicia swojej ulubionej. - Nieważne jak bardzo niewinnie by wyglądał, nadal jest zimny i… - zawiesiła głos, spoglądając na Raphaela wyjątkowo poważnie - …i na pewno przenosi jakieś paskudztwo. Jestem pewna, że podczas epidemii dżumy padał śnieg. Trudno było powiedzieć czy sobie żartowała czy jednak nie, bo pomimo poważnego wyrazu twarzy, uśmiechała się nieco zadziornie. Machinalnie przeczesała włosy palcami, wytrząsając z nich resztę mokrego paskudztwa zlepiającego pasma, jednocześnie znowu wpatrując się w kartę. - Może Bazyliszkowe Macchiato… mam nadzieję, że wynagrodzi mi tę śnieżną udrękę. - westchnęła teatralnie, spoglądając za karty na śnieg prószący niewinnie za oknem. - Nie mam pojęcia. Odpowiedziała mu z pewnym wahaniem, po czym zamknęła menu i przygryzła dolną wargę, najwyraźniej nieco się stresując zaistniałą sytuacją. - Najpierw musiałabym przywyknąć do noszenia trzech swetrów, kominiarki i dwóch par rękawiczek. Dopiero jeśli zacznę go akceptować w jego najgorszych odmianach może zaistnieć możliwość, że polubię na niego patrzeć siedząc przed kominkiem czy w ładnej kawiarni z dobrą kawą.
Och, Raphael nie miał najmniejszego zamiaru ją krępować. Wcale nie chciał, żeby tak to wyglądało, ale po prostu nie zastanawiał się specjalnie. Zima była czasem spokoju i wyciszenia, kiedy nic nie było w stanie go powstrzymać od pisania, chłód zniechęcał do spacerów, a domowe zacisze wydawało się jeszcze bardziej kuszące niż zwykle. Starał się podchodzić do wszystkiego spokojnie, patrzeć na własne życie z pewnym dystansem, z czym pierwszy raz od lat miał prawdziwy problem. Patrząc na Luannę, zastanawiał się, czy tak jest mu pisane - spotykać na swojej drodze promienne kobiety, pełne życia i entuzjazmu, które wywracały jego świat do góry nogami, po czym znikały, zostawiając go ze złamanym sercem i nadwątloną wiarą w sens wszystkiego lub czegokolwiek. Lubił takie iskierki, tańczące wokół niego, paplające bez ustanku i sprawiające, że świat wydawał się nieco lepszym miejscem. Nie przypuszczał, by jego znajomość z Lianą mogła pójść w niepożądanym kierunku, ale od kiedy on miał jakąkolwiek kontrolę nad życiem? Pozwalał sobie na bezwolne dryfowanie, koncentrując się wyłącznie na swoim pisaniu, a wszelkie inne okoliczności traktując jako wolę losu i poddając się im bez większego sprzeciwu. Czasami miał ochotę wrócić do Paryża, do swoich mugolskich przyjaciół - szalonych artystów, z którymi prowadził dziwne rozmowy, pił, palił papierosy i odkrywał nocne uroki miasta. Brakowało mu tego porozumienia dusz, tych niezobowiązujących romansów, które z jakiegoś powodu rozwiewały się równie łatwo i bezboleśnie jak dym z papierosa. Anglia była mniej poetycka, bardziej dosłowna i nic nie potrafiło być lekkie i niewinne. W każdym razie on nie potrafił się w tym odnaleźć, mimo że uczył się w Hogwarcie od pierwszej klasy i powinien przywyknąć do tej specyficznej atmosfery. Był Francuzem do szpiku kości i gdyby nie fakt, że nigdy nie przywiązywał wagi do tak przyziemnych spraw jak jedzenie, nie wytrzymałby zbyt długo na brytyjskim wikcie. - Domyślam się - jej uwagę o lasach deszczowych skwitował lekkim uśmiechem. - Gdyby padał, zmieniłyby swoją nazwę na "lasy śnieżne" albo "śniegowe" - ta wizja bardzo mu się spodobała, choć nie przyznał się do tego przed Luanną, która pewnie zaraz zaczęłaby prychać. - Skądże! Na przykład taki Oran w Algierii. Tam właśnie wybuchła dżuma u Camusa. Czytałaś "Dżumę"? Wstrząsająca, ale niezwykle mądra książka, jeśli nie czytałaś, naprawdę powinnaś się nią zainteresować - stwierdził Raphael, jak zwykle płynnie przechodząc z jednego tematu do drugiego i właściwie nie zdając sobie z tego sprawy. Roześmiał się ciepło, słysząc o tych wszystkich warstwach, które musiałaby na siebie założyć nieszczęsna Brazylijka. Rzeczywiście, zmiana klimatu musiała być dla niej dotkliwa. On sam rzadko kiedy zwracał uwagę na takie detale jak pogoda, miał tendencje do ubierania się w sposób nieadekwatny do temperatury, a jesień i zima miały tę dobrą stronę, że znów mógł paradować w swoich ulubionych czarnych golfach (dobrze wpływały na jego artystyczny wizerunek), nie oblewając się potem. - Uwierz mi, obserwowany zza szyby, gdy siedzisz przy kominku z kubkiem gorącej czekolady w dłoni, jest naprawdę piękny. Powinnaś kiedyś zobaczyć Paryż zimą. Z migotliwymi światełkami, które wydają się roztapiać na bieli śniegu, tworząc kolorowe plamy... Champs-Élysées obwieszone tysiącami skrzących się punkcików... - zamilkł na moment, wpatrując się w okno, za którym śnieg padał coraz intensywniej. Widać było, że myślami jest w Paryżu, spaceruje ulicą, paląc niespiesznie papierosa i witając uśmiechem kolejne płatki śniegu osiadające na jego płaszczu.
Nie potrafiłaby się odnaleźć w jego świecie, tego była pewna. Kiedy patrzyła na Raphaela, miała wrażenie, ze widzi w nim fragment swojej rozrzuconej po świecie rodziny. Odbicie babki Constâncii, bujającej w obłokach przez całe życie i na zabój rozmarzonej. Do tej pory Liana pamiętała jak uczyła ją szyć oraz haftować fantazyjne, aczkolwiek wcale niełatwe wzory, opowiadając o niciach tak, jakby to byli jej najlepsi przyjaciele. Widziała w krojach i materiałach coś, co sprawiało, że zawsze błyszczały jej oczy, a dziewczyna dobrze wiedziała co to było, bo sama niejednokrotnie słyszała, że gdy zaczynała tańczyć wygląda kropka w kropkę jak ona. Jednakże istniała jedna, istotna różnica, jaką zawsze jej wypominali (oj, przecież to wcale nie brzmiało jak pretensje!) - Luanna była po prostu dzika. Tańcząc, wykonywała gwałtowne i nieprzewidywalne ruchy, nie chcąc podporządkować się określonemu rytmowi, tak łatwemu do przewidzenia. Constância była harmonijna, ona w żadnym wypadku nie mogła się tak określić, a mimo tego, że wcale nie znała de Nevers’a tak dobrze jakby jej się zdawało, wydała sobie w myślach opinię na jego temat. Pierwsze wrażenie bowiem głosiło, że możne odnaleźć w nim to, co tak bardzo ceniła w babce. Czy jej wnioski okażą się prawdziwe dowiemy się w następnym odcinku. Wydęła wargi, krzywiąc się przy tym. Jej zdecydowanie nie przypadła do gustu wersja lasów śniegowych. Gdzie te setki bajecznie kolorowych, czarodziejskich roślin? Miałyby być ukryte pod białym, zimnym puchem? Poza tym przecież pouciekałyby te wszystkie urocze zwierzątka! Ta wersja co prawda miała swoje plusy (czytaj brak wszelkiej maści ogromnych kotowatych - tak, Luanna nie miała świadomości, że niektóre w poważaniu mają mróz), jednakże nie wyobrażała sobie swoich niedzielnych popołudni bez okapi chrupiących paprotniki czy afrykańskiego słonia leśnego przemierzającego zbiorniki wodne wraz z młodym. Ostatecznie pokręciła jedynie głową ze zrezygnowaniem, ale nic nie powiedziała, głównie dlatego, że zaraz padł temat Dżumy. De Shilvan wygięła wargi w nieco zakłopotanym uśmiechu. - Mmm, nie czytałam. - przyznała się bez bicia, robiąc po tych słowach krótką pauzę. - Ja raczej nie czytam zbyt wiele. Nie mam na to czasu. To była jej ulubiona wymówka. Wystarczyłoby, aby chociażby godzinę z puli czasu spędzanego na tańcu, poświęciła na zagłębianie się w kształtujących powieściach, a jak nic byłaby o dzisiaj o wiele roztropniejszą i obytą ze światem osóbką. Teraz jednak musiała się zadowolić tym, że dżumy z winy śniegu się nie nabawi. Nie oznaczało to jednak, że teoria spiskowa poszła w niepamięć. - To pewnie jakąś kiłę czy inny syfilis. - oznajmiła, niemożliwie pewna, że nie ma opcji, aby zmrożony deszcz był niewinny. Machnęła jednak na to ręką. - Zresztą nieważne i tak nie wystawię nosa zza drzwi sali wyjściowej jeśli zacznie padać… Zestresowała się nieco, co uświadomiła sobie dopiero po tiku nerwowym, który rozdygotał jej nogę. Położyła na udzie obie dłonie i przycisnęła stopę do ziemi, chcąc nad tym zapanować, a jednocześnie wsłuchiwała się w słowa Raphaela. - No nie wiem… - mruknęła w zamyśleniu, a mimo sceptycznego brzmienia jej głosu, widać było jak bardzo roziskrzyły jej się oczy na samą myśl. Śnieg jednak wszystko psuł.- Chętnie zobaczyłabym Paryż nocą. Zimno do mnie nie przemawia, nieważne jak piękne potrafi być.
Raphael sam nie wiedział, jaki jest. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że jest nieżyciowy, że nie funkcjonuje tak, jak większość ludzi, ale to akurat mu odpowiadało. Nie należał do osób, które dawały się wtłoczyć w jakiekolwiek ramy, wyślizgiwał się z nich z wdziękiem albo po prostu nie zauważał ich istnienia. Z pewnością nie był dziki, ale też nie całkiem oswojony. Czasem można było odnieść wrażenie, że jest doskonale nieświadomy istnienia czegoś takiego, jak normy społeczne, właściwe zachowania i inne sprawy, do których jego rodzice przywiązywali wagę. Do dziś nie potrafili mu wybaczyć tamtej żenującej, jak twierdzili, sytuacji z markizą deCośtam (jego rodzina miała arystokratyczne korzenie, choć nie żyli wystawnie, pracowali jak większość mugoli i nie mieli w zwyczaju paradować w futrach i ze złotymi spinkami do mankietów), kiedy Raphael przestał odpowiadać na jej pytania, po czym odwrócił się na pięcie i bez słowa opuścił pokój. Całe towarzystwo zaniemówiło, ale on nie zdawał sobie sprawy z niestosowności swojego zachowania, bo myślami był bardzo daleko, w innej rzeczywistości. Takie sytuacje były w jego przypadku czymś zupełnie naturalnym, bo wena to rzecz kapryśna, którą trzeba chwytać, kiedy zaszczyca swoją obecnością, a jałowe rozmowy muszą niestety poczekać. Tak właśnie było w przypadku markizy deCośtam, która więcej państwa de Nevers nie zaprosiła. Prawdę mówiąc, nikomu nie było z tego powodu szczególnie przykro, ale Raphael i tak musiał się nasłuchać. Był nieszkodliwy w swoim marzycielstwie, niektórzy nawet uważali to za urocze, zdarzały się dziewczyny, w których budził instynkt macierzyński - odpowiadał wyobrażeniu o bujającym w obłokach artyście, był miły i podobno miał interesującą urodę, a francuski akcent dodawał mu uroku. Niestety szybko się okazywało, że nie nadaje się na chłopaka, że nie jest spełnieniem ich marzeń, bo mimo wszystkich swoich zalet, nie jest idealny, a może wręcz dalszy od ideału niż facet, który w życiu nie przeczytał książki. Nie pamiętał o takich rzeczach jak rocznice, urodziny, ilość cukru, dieta, alergia czy imiona najlepszych przyjaciół. Potrafił pięknie mówić, ale słowa były osobnym światem. Światem, który nie miał nic wspólnego z TĄ rzeczywistością, dlatego każdy, kto chciał być blisko z Raphaelem musiał pamiętać, że Puchona trzeba prowadzić za rączkę albo po prostu przywyknąć do rozczarowań. - Och - spojrzał na nią z zainteresowaniem, ale bez potępienia. On nie potępiał, zawsze starał się zrozumieć, rozgryźć sposób myślenia tej drugiej osoby, oczywiście jeśli uznał, że jest tego warta. Rozgryzanie ludzi, docieranie do ich esencji było absolutnie niezbędne, bo przecież był pisarzem. Pisarzem, który nie cierpiał jednowarstwowych postaci, oczywistych i zupełnie... papierowych, które nie miały drugiego "ja" ani żadnych intrygujących aspektów osobowości. Musiał rozumieć, jak myślą ludzie zupełnie inni niż on sam. - Aż tak lubisz tę rzeczywistość? To znaczy... czy ona cię satysfakcjonuje? Nie czujesz potrzeby, by zanurzyć się w czymś zupełnie innym, czymś, co dzieje się poza tobą, ale jednocześnie przenika cię na wskroś? Stać się częścią historii, z której w każdej chwili możesz wyjść, wynosząc z niej coś... nowego? - odruchowo sięgnął do kieszeni marynarki po papierosa, ale zatrzymał się nagle, przypominając sobie, że tu nie wolno palić. Westchnął ze zniecierpliwieniem, po czym uśmiechnął się do kelnerki, która postawiła przed nimi kawę. - Nie masz poetycznej duszy? - spytał z uśmiechem, odwracając wzrok od szyby i patrząc na nią ciepło aksamitnymi oczami. - Czasami warto znieść drobne... niedogodności. Zwłaszcza wtedy, gdy można dzięki temu doznać czegoś niepowtarzalnego. Jestem pewien, że nie będziesz się tak dąsać na śnieg, kiedy zobaczysz Hogsmead ozdobione światełkami, choinkami i dosłownie zasypane. Dzieciaki... i nie tylko będą lepić bałwany, a wszystko będzie tak niewinne i piękne, że przestaniesz odczuwać chłód - zapewnił ją. - Mówiłaś, że nie masz czasu na czytanie... co w takim razie robisz?
Wybacz długość, ale wena mi leży i kwiczy ostatnio xd
Poczuła się jak dziecko posadzone na dywaniku i mierzone srogim spojrzeniem przez dorosłego, który dobrze wie, że pomalowała kredkami ścianę w salonie. Lub jak… jak dzieciak, który nie upiekł Mikołajowi ciasteczek, a mimo wszystko liczy na prezent. No, po prostu czuła się trochę nie na miejscu pod wpływem jego spojrzenia i nawet przygryzła dolną wargę w oczekiwaniu na osąd. Okazał się jednak być zdecydowanie łagodniejszy niż przewidywała. Nie wyzwał jej od niedouczonych, ani nie spróbował jakoś natrętnie przekonać do swoich racji, a przynajmniej nie tak bardzo. Była w stanie przełknąć delikatne pytanie i zachęcanie, dlatego też uśmiechnęła się, nieco rozbawiona, chociaż w tym wszystkim kryła się gdzieś pewna zaczepność. - Mam swój własny świat i swoje własne kredki. Nie muszę czytać, skoro wszystko czego bym pożądała zaraz sama wprowadzam do swojego życia. Nie chce żeby coś mnie omijało, jednocześnie przenikając. Niech albo mnie dotyka, albo nie. Nie lubię błąkać się w niebycie. Chcę wszystko przeżywać sama, nawet jeśli czekają mnie trudności i niepowodzenia. - wyznała mu to, jednocześnie nie wychodząc z pewnego zamyślenia. Nie okłamała go nawet w jednym słowie. Luanna była na tyle zwariowana, że gotowa była cierpieć, o ile mogłaby wyciągnąć z tej sytuacji jakieś wnioski na przyszłość. Kiedy na stoliku pojawiła się kawa, przyjezdna niemalże natychmiast objęła filiżankę dłońmi. Nie przytknęła skóry do powierzchni naczynia, ale i tak bijące od niego ciepło sprawiło jej przyjemność i ponownie przywołało na twarz uśmiech. Szmaragdowa barwa napitku kojarzyła jej się bardzo miło z karaibskimi wodami, które zdarzyło jej się kiedyś oglądać. - Niee, raczej nie. - odpowiedziała, gdy już zaczęła widzieć coś więcej poza kawą i uśmiechnęła się delikatnie. Nawet nie zauważyła kiedy zniknął tik nerwowy. Słuchała jego słów, ale nadal wyglądała na nieco nieprzekonaną. Cóż, najwyraźniej była zwolenniczką filozofii „zobaczę to uwierzę”. - Tańczę. Od świtu do zmierzchu. To jest moja pasja i moje życiowe przeznaczenie, oczywiście poza uzdrawianiem, ale wiesz jak to jest. Musiałam znaleźć coś, co mogłam rozwijać w szkole i jakoś tak wyszło. W każdym razie nie wyobrażam sobie jak bardzo ponury byłby świat bez setek wdzięcznych ruchów i delikatnych piruetów. To właśnie w ten sposób marzę i śnię. Nie potrzebuję do tego książek.
Nie chciał jej oceniać ani pouczać. Wiedział, że jest ostatnią osobą, która powinna mówić innym, jak powinni żyć, bo sam nie potrafił uporządkować nawet najprostszych spraw, gubiąc się w labiryncie emocji, nie mogąc zrozumieć, że powinien dostosować się do tego śmiesznego, tykającego przedmiotu, który regulował tryb dnia niemal całej ludzkości. Nie miał zamiaru jej zawstydzać, ale chciał tylko nieśmiało zaproponować coś, co mogłoby się jej spodobać. Dla niego literatura była wszystkim, sposobem na tworzenie nowych rzeczywistości, lepszych niż ta, w której musiał żyć. Pisanie pozwalało na wymierzanie sprawiedliwości albo dawanie chociaż iskierki nadziei, podczas gdy w tak zwanym "prawdziwym świecie" często nie było miejsca na coś takiego. Mimo jego łagodności, Liana zdecydowała się pokazać pazurki, co przyjął z lekkim rozbawieniem. Chwilami przypominała mu kociaka, który koniecznie chciał podkreślić swoją niezależność, maszerując z dumie wyprężonym ogonem, ale na widok śniegu czmychał, gdzie pieprz rośnie. Przechylił lekko głowę, jakby chciał spojrzeć na nią pod innym kątem, a niesforne loki opadły mu na jedno oko. - A więc empiryzm - stwierdził takim tonem, jakby potwierdziła się postawiona przez niego diagnoza, po czym zadumał się głęboko. On chyba nie lubił doświadczać. To nigdy nie kończyło się dobrze. Dwukrotnie złamano mu serce, raz rozbił sobie po pijaku głowę i z całą pewnością wolałby sobie wyobrażać te szwy, które przez krótki czas szpeciły jego wspaniałe czoło, a kac, który następował po metafizycznych uniesieniach podlewanych hojnie alkoholem, był zdecydowanie zbyt realistyczny i przyziemny jak na jego gust. - To odważne, choć... zupełnie mi obce. Chyba wolę przeżywać jedną rzecz na tysiąc sposobów, kształtować rzeczywistość niż być jej marionetką - powiedział zaskakująco poważnie jak na niego, po czym westchnął cicho i upił łyk swojej kawy. - Tańczysz - powtórzył cicho, patrząc na nią uważnie. Zastanawiał się, dlaczego od razu na to nie wpadł. Tak, ona musiała tańczyć, by w jakiś sposób dać upust tej szalonej energii, tym emocjom, które zdawały się wrzeć tuż pod skórą. - To też sposób na wyrażenie siebie... - powiedział, przygryzając nerwowo opuszkę małego palca i patrząc na Luannę w skupieniu. - Opowiedz mi o tym, dobrze? - gdyby znała Raphaela odrobinę lepiej, z pewnością miałaby się na baczności. Ten wzrok zawsze oznaczał to samo - sezon polowań na inspiracje uważamy za otwarty. Tak, właśnie tak wyglądał Raphael, kiedy w jego głowie rodził się pomysł i nie było siły, która zdołałaby go zawrócić z raz obranej w ten sposób drogi. - Opowiedz mi o tańcu, o Brazylii i o sobie. Jak smakuje tam powietrze? Co czujesz na moment zanim wykonasz pierwszy ruch, pierwszą figurę?
Zagubiona w swoim świecie wirowała nawet teraz, gdy siedziała w miejscu, czując wyraźnie siedzisko pod sobą. Musiała trzymać się czegoś, co pozwoliłoby jej zostać na ziemi - miejscu, z którego tak bardzo starała się uciec. W końcu codziennie wzbijała się w powietrze na swój własny, osobisty sposób, ale mimo wszystko jej marzenia i sny nie koncentrowały się na metafizyce i bujaniu w obłokach. Jej nadzieje były dość przyziemne, fizyczne, zwariowane, więc słowo, którego użył, aby to wszystko określić było na tyle adekwatne, że nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się jedynie, jakby w ten sposób potwierdzała wszystko co mu powiedziała, gotowa podzielić się dalszą wiedzą, chociaż może wcale tak nie było? Taniec był dla niej mocno osobistą kwestią. Z jednej strony chciała dzielić się ze wszystkimi radością, którą jej dawał, ale z drugiej emocje, które w niej rozkwitały, gdy poruszała biodrami czy stawiała kolejne, dawno już opracowane oraz ułożone w zmyślną choreografię, ruchy były trochę zanadto osobiste. To nie było coś co może odczuć każdy, bo nie każdy traktował jedną, konkretną rzecz tak poważnie i zarazem lekkomyślnie jak Liana. To był jej plan na przyszłość, a jednocześnie pasja tak silna, że szlag ją trafiał, gdy kontuzja uniemożliwiała jej ruch na jakiś czas. Prawdopodobnie jest jedyną osobą w Hogwarcie, która kiedykolwiek tańczyła kilka godzin dziennie z nogą unieruchomioną w gipsie. W każdym razie porywała innych, zmuszała do aktywności i własnych przemyśleń licząc na to, że a nuż ktoś będzie czerpał z tego tyle co ona. Pozytywne emocje zawsze były godne tego, aby obdarowywać nimi innych, nawet jeśli oni na to nie zasługiwali. - Jak wolisz… - odpowiedziała z początku dyplomatycznie, jednak nie byłaby sobą, gdyby zaraz nie dodała czegoś więcej. - Jednakże sam nie wiesz co tracisz. Póki jest się młodym ma się okazję do tego, aby chwytać dzień w ten zwariowany sposób, a później… później będzie czas na marzenia, książki i kształtowanie rzeczywistości na papierze. Kiedy będziesz starszy i niedołężny możesz pożałować swojego zamknięcia się na alternatywy, chociaż to się okażę za kilkadziesiąt lat. Niech każdy marzy na swój sposób, za to na szczęście nie wtrącają do Azkabanu. Przytknęła dłonie do filiżanki i uniosła ją do ust, nieśmiało zasysając łyk gorącego napoju. Rada była, że zdołała powstrzymać się przed odważniejszym łykiem, bo jak nic poparzyłaby sobie przełyk. Odstawiła szmaragdową kawę, lustrując z nieprzeniknioną miną wyraz twarzy Raphaela. Nie wiedziała co oznacza jego spojrzenie, ale zdaje się, że nie dostrzegła żadnych przeciwwskazań do podzielenia się z nim tą tajemną wiedzą o swoich emocjach czy przeżyciach. - To tak jakby w Twoim sercu szalał huragan. Każdy bezruch powoduje rozdarcie, oszałamiające otępienie, wyrywające z płuc ostatki powietrza, spychające w ciemny kąt. Kiedy stawiasz kroki, chociażby i w miejscu, huragan nie ma nad Tobą takiej władzy jaką by chciał. Sam wytwarzasz wtedy siłę przeciwstawną, ale jednocześnie poddajesz mu się w ten dobry sposób. Nakręcasz się niczym mechaniczna lalka, odkrywając w sobie nieznane dotąd pokłady sił. Tak smakuje życie. Potem i krwią, satysfakcjonującym wysiłkiem, pracą mięśni i przyspieszonym oddechem. Siedząc w miejscu nigdy nie poczujesz takiej wolności, którą czuje się podczas nieustannego wirowania oraz łamaniu własnych barier. Zanim wykonasz krok… zresztą, powinieneś sam wiedzieć jak to jest. Jak się czujesz, gdy nagle coś zaskakuję w umyśle podczas składania zdań czy rymów? Wszystko nagle zaczyna do siebie pasować, powstaje harmonia, przeplatana odrobiną szaleńczego geniuszu… Można powiedzieć, że jest to podobne. Nie potrafię tego opisać jakoś bliżej i dokładniej bez odwołania się do jakiegoś przykładu, a problem w tym, że ciężko jest znaleźć coś zbliżonego.
Raphael patrzył na nią z lekkim rozbawieniem, choć pewnie nie było po nim tego widać. Widział, że Luanna stara się pohamować, odpowiadać dyplomatycznie i zgodnie z jakimiś tam zadasami dobrego wychowania, ale że całe jej jestestwo buntuje się przeciwko takim ramom i po prostu wyrywa się na wolność. Tak jakby natura dziewczyny brała górę nad konwenansami, zmuszając ją do mówienia dokładnie tego, co leżało jej na sercu. Uważał to za zabawne i urocze - gdyby nie fakt, że Raphael to Raphael i trudno go urazić, bo nie traktuje życia zbyt serio, mógłby się poczuć dotknięty tym, że ktoś próbuje krytykować jego styl życia i dyktować, jak powinien spędzać swoją młodość, wykorzystywać ją do maksimum. Znalezienie kogoś równie opornego jak on graniczyło z niemożliwością - de Nevers dokładnie wiedział, czego chce od życia i znał siebie zbyt dobrze, by pozwolić sobą manipulować. Ciekawostka, bo przecież jest dosyć naiwny, nieżyciowy i wiecznie bujający w obłokach. Ale są rzeczy, których po prostu nie da się w nim zmienić. Potrząsnął z uśmiechem głową i upił powoli łyk kawy. Przez chwilę milczał, jak gdyby układał w myślach właściwe zdanie. - Wiesz, żeby pisać, trzeba też doświadczać i obserwować. Wszystko jest kwestią proporcji, ja rzeczywiście więcej piszę niż zbieram... wrażenia, ale trzeba zachować czujność, bo nigdy nie wiesz, czy w chwili, kiedy spuścisz wzrok, nie stracisz jakiejś pięknej sceny... Ale pisanie bez przeżywania nie jest możliwe. Mon Dieu, jaka szkoda, że tu nie można palić - westchnął ciężko, po czym znowu upił łyk kawy. - Widzisz, jest czas pisania i czas... kolekcjonowania wrażeń i obrazów. Czasami znajdujesz coś, co jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Wówczas możesz zapomnieć o tak zwanym prawdziwym świecie i zająć się tworzeniem tego lepszego... Własnego. Ale pewnego dnia woda w źródełku natchnienia wysycha. I musisz szukać następnego - powiedział cicho, obracając w palcach gorącą filiżankę i wyglądając przez okno. Patrzył na nią uważnie, chłonąc jej słowa i wydając się tak skupiony na tym, co mówi, że nawet gdyby się waliło i paliło, nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi. Skinął powoli głową, po czym uśmiechnął się tajemniczo. - Wygląda na to, że mamy więcej wspólnego niż moglibyśmy przypuszczać. Dla ciebie taniec jest rodzajem wewnętrznego przymusu, czymś, co daje ci wolność. W mojej głowie tańczą słowa i obrazy, które muszę uporządkować, którym muszę nadać kształt i sens, które muszę opanować. Muszę sprawić, by tańczyły w jednym rytmie, by odnalazły harmonię. I w tym sensie jesteśmy do siebie podobni. To nie fanaberia, to życie - powiedział poważnie, po czym utkwił w niej spojrzenie swoich ciemnych, łagodnych oczu, zastanawiając się, czy to możliwe, by taniec w sensie fizycznym był dla niej tym samym, czym dla niego jest taniec myśli i słów. - To lepsza i mniej egoistyczna miłość niż miłość do drugiego człowieka. Miłość, której można się poświęcić bez reszty, prawda?
Bezpośredniość była czymś bez czego nie potrafiła obyć się Luanna. Przez całe swoje życie uczyła się, że nie może zatajać swoich odczuć przed innymi, a iż w drodze ewolucji systemu obronnego spostrzegła, że nie należy również podawać innym serca na tacy nauczyła się sposobu, który dawał jednocześnie ogromną swobodę w wyrażaniu siebie jak i pozostawiał innym wiele miejsca na domysły. Nie trzeba chyba wspominać jakiej aktywności fizycznej się to tyczyło. W każdym razie ona taka była po prostu. Potrafiła nieświadomie zasugerować komuś, że jest głupcem, a dopiero urażone spojrzenie rozmówcy informowało ją o tym co zrobiła. Nie odkręcała tego nigdy, stanowczo broniąc swoich racji, dlatego mogłaby wyniknąć dość ciekawa dyskusja, gdyby Raphael poczuł się dotknięty jej stanowczością w wyrażaniu opinii na dane tematy. Z drugiej strony dobrze się stało, gdyż Brazylijka jest stworzeniem o dość gorącej krwi, łatwo popadającej ze skrajności w skrajność. Lepiej było, gdy świat nie widywał jej pokazów upartości i nieocenionych pokładów bezczelności. Także teraz, gdy opowiadał jej o swoim podejściu miała wielką ochotę na to, aby się z nim nie zgadzać, chociaż widziała w tym jakiś większy sens oraz głębszą filozofię, której wcześniej jakby nie starała się nawet dostrzegać. Milczała więc mimo palącej potrzeby zanegowania, a jednocześnie grzebała po kieszeniach, chcąc odnaleźć pudełeczko, którego nieużywanie zaczynało doprowadzać ją już do szału. Dawno nie grała, czas więc to nadrobić. - Poczęstuj się, jeśli masz chęć. - powiedziała, gdy po jego słowach zaległa krótka cisza i uśmiechnęła się na znak, że nie zbywa w ten sposób jego słów, a po prostu nie ma nic do dodania. Wyciągnęła opakowanie fasolek wszystkich smaków, które jak powszechnie było wiadomo tym, którzy dziewczynę znali chociażby i w najmniejszym stopniu, stanowiły jej ulubione słodycze, głównie ze względu na stałe poczucie niewiadomej towarzyszące spożywaniu. Po jego słowach pokiwała powoli głową, jakby godziła się na taką ewentualność. - To możliwe. - odpowiedziała na „zarzut” o podobieństwie, które ich łączyło i uśmiechnęła się przyjaźnie, jednocześnie rozważając to co powiedział, a właściwie to o co zapytał. Zmarszczyła lekko brwi. - Nigdy tego nie rozważałam. Nie brałam pod uwagę możliwości zakochania się w kimś bez reszty, chyba że chodzi Ci także o typ miłości rodzinnej, na przykład taki który odczuwać można względem rodzeństwa. Wtedy się nie zgadzam, ale poza tym mamy raczej podobny pogląd na tę sprawę.
Raphael lubił szczerość. Gdyby się nad tym zastanowić, lubił wszystkie cechy zmieszane w odpowiednich proporcjach, bo sprawiały, że każda osobowość była niepowtarzalna. Oczywiście zdarzali się ludzie tak nudni, że w swoich opowiadaniach nie powierzyłby im nawet najmniej istotnej roli. On sam nie miał tak ognistego temperamentu jak Luanna, jego życie zawsze wydawało się spowite delikatną mgiełką albo obłoczkiem dymu, podczas gdy ta dziewczyna... miała w sobie intensywność i blask południowego, brazylijskiego słońca. Aż dziwne, że nie musiał mrużyć oczu, gdy na nią patrzył. Fakt, że nie zanegowała otwarcie jego podejścia do kwestii pisania, uznał za swój prywatny, malutki sukces, ale nie dał tego po sobie poznać. Gdy wyciągnęła pudełeczko z fasolkami wszystkich smaków, de Nevers odnotował w pamięci, że dziewczyna lubi ryzyko nawet w tak niewinnej postaci. Uznał to za urocze i zabawne, ale jak to miał w zwyczaju, zostawił tę uwagę dla siebie i po prostu z wdzięcznym uśmiechem poczęstował się zieloną fasolką, mając nadzieję, że nie trafi na nic paskudnego. Och, Merlinie, miej nad nim litość! Kiedyś trafił na fasolkę w tym odcieniu, która smakowała jak awokado, ale tym razem nie miał tyle szczęścia, chociaż nie było też najgorzej. Smak trawy może nie należał do najprzyjemniejszych, zwłaszcza gdy był tak intensywny, ale w gruncie rzeczy mógł się w miarę dobrze kojarzyć. - Trawa - stwierdził krótko, po czym przełknął fasolkę i potrząsnął głową, przeczesując palcami niesforną czuprynę. - Nie, nie miałem na myśli tego rodzaju miłości... to miłość poniekąd... wrodzona, naturalna, choć nie zawsze... Miałem na myśli miłość w sensie romantycznym - uściślił, po czym zapatrzył się w jakiś punkt w przestrzeni. - Musisz mnie kiedyś zabrać na tańce. Zazwyczaj to mężczyzna zabiera kobietę na tańce, ale można powiedzieć, że nasza sytuacja jest wyjątkowa, choć... Nie, inaczej. Ja cię zabiorę na tańce, a ty mi pokażesz, jak to się robi. Chciałbym cię zobaczyć w tańcu, przekonać się, kim naprawdę jesteś, kiedy nie ograniczają cię normy zachowania. Jestem tego bardzo ciekaw - powiedział szczerze, przenosząc spojrzenie na jej twarz i uśmiechając się łagodnie.
kosteczka 4
przepraszam, że to tyle trwało, strasznie gorący czas :c