Urocza kawiarnia, zapraszająca w swoje skromne, acz wyjątkowo kolorowe progi wszystkich przechodniów. Zapach świeżo parzonej aromatycznej kawy można poczuć już na ulicy i trzeba mieć naprawdę nieludzkie pokłady silnej woli, by mu się oprzeć i nie zboczyć ze swojej wyznaczonej trasy na małą przerwę przy kawałku domowego ciasta.
To dobrze, że zjawił się w Hogwarcie akurat wtedy, kiedy sama go opuściła. Inaczej ich spotkanie mogłoby wyglądać nieco niezręcznie, ale tak - oboje byli dorośli i nie łączyło ich nic, oprócz ochoty na filiżankę świeżo parzonej kawy. Czy to nie doskonały układ? Uśmiechnęła się do niego przez szybę jeszcze zanim ją zauważył. Pomyślała, że jest naprawdę przystojny i że z całą pewnością wykorzystuje to w niegodny sposób. Mimowolnie jej myśli zahaczyły o Zachariasza, przyprawiając ją o dojmujący ból serca, który szybko uciszyła. Zostało tylko słabe pulsowanie i chwilowy brak tchu, który jednak szybko się rozpłynął pod wpływem zapachu wody kolońskiej czy też perfum Louisa. Pozwoliła mu się ucałować w policzek i z rozbawieniem zarejestrowała pełne zawiści spojrzenie kelnerki. - Wiesz, mieszkam dwie przecznice dalej, więc... - wymownie rozłożyła dłonie, uśmiechając się do niego łagodnie. - Dziękuję... Powiedzmy, że wróciła do łask - odpowiedziała, a jej policzki delikatnie się zaróżowiły. Merlinie, nigdy nie umiała zbyt dobrze przyjmować komplementów, a ostatnie kilka miesięcy zdecydowanie w nie nie obfitowało. Kąciki jej ust uniosły się jeszcze odrobinę, gdy doszli do kwestii zaproszenia na kawę. - Więc? Jaki byłby to pretekst? - spytała z pozornie niezbyt zainteresowaną miną, spuszczając wzrok i wodząc palcem wokół podstawki cukiernicy. Czy on z nią przypadkiem nie flirtował? Czy ona sama tego nie zaczęła swoim niemądrym pytaniem zawartym w liście? To było na swój sposób zabawne, ale jednocześnie budziło w niej niepokój. Nigdy nie była mistrzynią w tego rodzaju grach. Cóż, chyba w tym wieku powinna się w końcu zacząć wprawiać, prawda? - Ja poproszę cappuccino. Mała czarna owszem, ale tylko sukienka - odpowiedziała z rozbawieniem, odgarniając z czoła niesforne jasne włosy i posyłając Louisowi krótkie rozbawione spojrzenie. Zazdrość kelnerki zawisła nad nią jak czarna chmura, a Isolde doszła do wniosku, że najprawdopodobniej nie będzie tu mile widzianą klientką. No trudno. - Co słychać? Jak ci się uczy? To chyba okropnie niewdzięczna praca... - Spojrzała na niego z ciekawością, wyobrażając sobie, jak pojawienie się w szkole nowego, przystojnego nauczyciela rozpaliło wyobraźnię nastolatek. Pewnie te bardziej odważne zaczną niedługo słać mu powłóczyste spojrzenia i marzyć o poważnej rozmowie w jego gabinecie. Merlinie, jakie to głupie i dziecinne. Nigdy nie rozumiała tego wzdychania do nauczycieli. Pewnie miało to posmak zakazanego owocu, a ludzie z niewiadomej przyczyny lubią takie rzeczy. No cóż, nie Isolde.
Przyjemna atmosfera kawiarni najwyraźniej udzieliła się obojgu. Louis nie wyczuwając tych wszystkich emocji wiszących w powietrzu, po prostu dodał swoje zamówienie do cappucina Isoldny, by kelnerka pewnie z ulgą mogła odejść. Zakładał raczej, że taka praca nie cieszy. Trzeba biegać między stolikami, a nogi ma się tylko jedne. Choć oczywiście widział też plusy pracy w miejscu publicznym - zna sie wszystkie ploteczki chodzące po okolicy. Stali klienci pewnie nie raz zagajają o sasiadach, innych sklepach czy swojej rodzinie, umilając w ten sposób czas. Tak, Louisowi na pewno taki natłok informacji by się spodobał. Na szczęście para nauczyciela też w jakiś sposób umożliwiała mu kontakt z ludźmi, więc wolał zostać na wygodnym stołeczku w zamku. Przynajmniej robił to na czym znał się najlepiej. - Hm... Na pewno nie jeden by się znalazł. - Wymyślanie pretekstów nigdy nie było jego najmpcniejszą stroną, ale tym razem chciał powiedzieć coś bardziej odkrywczego niż "Słońce świeci. Idziemy to sprawdzić?. Na pomoc przyszedł mu kalendarz wiszący na jednej ze ścian. - We wtorek jest "Światowy dzień nosorożca". Masz w domu jakiegoś? Bo ja nie, więc powinniśmy się spotkać by jakiegoś znaleźć. - Stwierdził, mimowolnie zerkając przez okno. Zawsze się zastanawiał czemu w ramach zajęć czarodzieje nie uczą się, że prócz smoków, hipogryfów i innych niebezpiecznych magicznych potworów są też takie nosorożce, lamy... No generalnie wszystkie te zwierzęta, które nie mają dumy większej niż rozumu i choć nie można ich w domu trzymać, to gdzieś spokojnie na tym świecie żyją. Czyżby nauczyciele zakładali, że uczniowie szkoły są tak zmugoleni, że każdy w wakacje trafia do zoo czy w inne równie paskudne miejsce? Jesli tak, to chyba jest kolejny błąd w naszym cudownym Hogwarcie, ech... - Czy ja wiem? Raczej jak każda inna. Ma się współpracowników, konkretne godziny pracy i stale zmieniające się problemy. Z tą różnicą, że te nauczyciela zazwyczaj nie zależą od niego. Choć mi się jeszcze nic nie wydarzyło. No wiesz, wszyscy jeszcze leniwie wracają do pracy. - Stwierdził ogólnikowo, bo przecież nie za bardzo było o czym mówić. Uczniowie jeszcze nie nawykli, że w porównaniu do innych nauczycieli Lou jest zwyczajny i raczej nie stanowi dla nich zagrożenia, więc przychodzą na jego lekcje tak samo poważni jak wychodzą. Nic zajmującego. - A u ciebie jak się układa? Coś ostatnio nie miałaś dobrej miny jak o to zapytałem. - No i teraz Isolda może opowiedzieć Lou jak to super jest być na stażu. Meżczyzna sam swojego nigdy nie odwalił, popadając w nałóg. Z chęcią się pewnie dowie co go ominęło.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy nie interesowały plotki, miała hopla na punkcie prywatności - nie tylko swojej, ale i innych. Wychodziła z założenia, że im mniej wie, tym lepiej dla niej, bo ludzie robią tyle głupich, oburzających i bezsensownych rzeczy, że naprawdę nie warto się tym interesować. Ba, pewnie, lubiła HISTORIE. Historie, które komuś się przydarzyły, takie, w które trudno uwierzyć, takie, które równie dobrze mogłyby być wytworem wyobraźni. Ale ploteczki jako takie - kto, z kim, kiedy i gdzie, obchodziły ją tyle, co zeszłoroczny śnieg. Pomysł Louisa ją rozbawił, pochyliła głowę i roześmiała się cicho. Czasami nie wierzyła, że ktoś może chcieć się z nią spotkać dla samego faktu jej obecności. Miała wrażenie, że zwykle jest po prostu ostatnią deską ratunku, kimś w rodzaju spowiednika i życzliwej cioci, która na pewno poratuje dobrą radą, której i tak się nie posłucha. Patrząc na Louisa, który nic od niej nie chciał, który po prostu miał ochotę wypić z nią kawę i porozmawiać o głupstwach, Is czuła głębokie zadowolenie, zabarwione lekkim niedowierzaniem. - Dobrze że nie jesteś opiekunem domu. Nie wyobrażam sobie tych wszystkich akcji wychowawczych. Było mi trudno, kiedy byłam zwykłym prefektem, nie chcę wiedzieć, z czym musi się zmagać opiekun domu - stwierdziła, kręcąc powoli głową i nie mogąc zrozumieć, skąd niektórym ludziom przychodzą do głowy takie rzeczy. Merlinie, trzeba naprawdę nie wiedzieć, co zrobić ze swoim życiem albo bardzo lubić użeranie się z bezczelnymi nastolatkami, które mają mniej rozumu niż puszek pigmejski, żeby brać na siebie rolę opiekuna domu. - Nareszcie robię coś sensownego, coś, co zawsze chciałam robić - powiedziała, a jej oczy rozbłysły entuzjazmem. - Każdy, kto mówi o zaletach posiadania "kontaktów", zapomina o drugiej stronie medalu. Moim szefem jest gość, który od przeszło dwudziestu lat nienawidzi mojego ojca i robi wszystko, żeby mi dopiec. Ale nic nie wskóra. Oprócz niego, wszyscy chyba mnie lubią. Dobrze daję sobie radę z zadaniami, chodzę na patrole, uczestniczę w obmyślaniu zasadzek... Mam poczucie, że żyję, wiesz? I że zmierzam do celu, który dawno temu obrałam.
Isolde najwyrażniej nie wiedziała ile to społeczne życie niesie ze sobą uroków. Może właśnie dlatego czuła się taka samotna? Louis miał świadomośc tego co się wokół niego dzieje, kto o nim mówi, w kim ma przyjaciół, a w kim wrogów. Ok, tych drugich było zdecydowanie mniej jednak nie zmieniało to faktu, że to obycie społeczne, ten uwielbiany przez niego napływ informacji dawał mu również tę świadomość, że nie jest tutaj dam. Może nie zawsze miał na kogo liczyć, wsparcie wśród ludzi to jedna z tych rzeczy do których trzeba na swój sposób dorosnąć, ale wierzył w ludzi. To, że potrafią być dobrzy, tylko czasem są źle pokierowani przeż życie i gubią właściwą drogę. Ktoś im ją musi wskazać. Z pomocą przybywa Louis i koło się zamyka. Każdy jest jakąś częścią społeczeństwa i gdy go zabraknie po prostu machina nie może dalej działać. Czy więc na pewno warto być ignorantem? - Czy ja wiem? Opiekun jest bliżej ucznia niż śmiesznych wytycznych stworzonych przez ministerstwo. Na swój sposób wnosi coś w życie tych młodych ludzi, jakieś wartości. Widzieć potem, że to skutkuje... Musi być mega satysfakcjonujące. - Stwierdził, przypominając sobie o tym, że Ira jest opiekunem domu, więc może być spokojny o moralne stworny wychowania uczniów. Fakt, nie wie co tam robi z Archibaldem w zamku, ale nie podejrzewał ich o nich gorszącego. Sama w sobie wydała się miłą osóbką, więc wszystko było ok.... A reszty opiekunów jeszcze nie kojarzył. Może to kwestia zbyt częstego opuszczania zamku? Gdyby w nim mieszkał na pewno byłoby mu prościej znać wszystkich. Może kiedyś o tym pomyśli. Słuchał Isoldy, a w tym czasie kelnerka przyniosła ich zamówienie. Grzeczna dziewczynka! Uwinęła się jak najszybciej, posyłając jeszcze pare spojrzeń w stronę Is, co tym razem nie uszło uwadze mężczyzny. O co chodzi? Te kobiety... Louis nigdy się nie łudził, że je zrozumie. Mógł tylko śmiać się w duchu ze swojej męskiej głupoty i powtarzać, że jak w kolejnym wcieleniu zostanie kobietą to zamiast przejmować się głupotami będzie pożytkować czas na nagie stanie przed lustrem. W końcu zostanie płcią piękną! - No to nieźle, spotkam cię na straży? Ukazesz mnie jak zrobie coś źle? Tylko bez wygłupów... Będzie taryfa ulgowa? - Zaśmiał się, zastanawiając sie czy dziewczyna tego źle nie odbierze. Wiadomo, że Louis miał dziwne poczucie humoru i czasem nie wiedział czy ludzie go rozumieja. To trudno.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Is miała wystarczająco dużo własnych problemów, a i jej przyjaciele nie czuli potrzeby, by ją jakoś szczególnie oszczędzać, czy odciążać. Zajmowanie się sprawami obcych ludzi, z którymi nie była w żaden sposób związana emocjonalnie, wydawało się po prostu stratą nerwów. Oczywiście, gdyby ktokolwiek poprosił ją o pomoc, pewnie by nie odmówiła, chyba że miałaby naprawdę dobry powód. Zdecydowanie wolała gromadzić w swojej pamięci informacje dotyczące zaklęć, uroków i magicznych stworzeń niż obojętnych jej osób. Nigdy nie rozumiała tego zainteresowania cudzymi sprawami, ale cóż, zawsze była skryta i szanowała prywatność innych. Wierzyła w ludzi, może czasami aż za bardzo. Wyznawała podobną filozofię życiową - ludzie nie są z natury źli, czasem po prostu trochę zagubieni. Oczywiście, zdarzały się jednostki zdegenerowane, ale tym prawdopodobnie czegoś zabrakło. Czegoś, co pozwoliłoby im rozwinąć ten zalążek dobra, który z pewnością w nich tkwił. - Och, Merlinie, jakie to idealistyczne - zakpiła ciepło, opierając podbródek na dłoni. - Naprawdę wierzysz, że nauczyciel może mieć realny wpływ na system wartości młodego człowieka? Takiego, którego albo popsuli od środka rodzice, albo który neguje wszystko z założenia, bo taką ma filozofię? Myślę, że nauczyciel może zainspirować do pogłębiania wierzy z jakiejś dziedziny, zafascynować przedmiotem... ale boję się, że dzieciaki w momencie pojawienia się w Hogwarcie są już częściowo ukształtowane i jeśli ta ukształtowana część jest wadliwa, to niewiele da się zrobić - powiedziała poważnie i zaraz pożałowała. Nie lubiła rozwiewać cudzych złudzeń, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Isolde zignorowała zawistne spojrzenia kelnerki, dziękując jej za przyniesienie kawy uśmiechem. Naprawdę, ludzie czasem są beznadziejnie małostkowi. Mogłaby jej oddać Louisa, to znaczy nie w tej chwili, ale przecież nic ich nie łączyło, więc ta dziewczyna mogłaby spróbować szczęścia. Isolde nic do tego i w gruncie rzeczy byłby to zabawny zwrot akcji. Wywróciła oczami i roześmiała się cicho. Jeśli dalej tak pójdzie, będzie musiała naprawdę poważnie się zastanowić, czy uda jej się przyzwoicie wykonywać swoją robotę. - Dam ci znać, gdzie będę, żebyś przypadkiem się tam nie pojawił z nieczystym sumieniem - zapewniła żartobliwie. - Merlinie, żeby zachować i znajomych, i pracę, będę musiała chyba oślepnąć i ogłuchnąć, bo inaczej nie wiem, jak to pogodzić. Ale jeśli będziesz się dobrze zachowywał, to jakoś uchronię cię przed Azkabanem.
Louis wierzył, że każdego da się zmienić. Zwłaszcza, gdy ktoś w najgorszym razie w Hogwarcie przebywa tylko siedem lat i to po jakieś dziesięć do jedenastu miesięcy, zależy jak spojrzeć na wakacje. To sporo czasu, a człowiek w wieku jedenastu lat nie jest jeszcze wyksztaltowany na tyle, by nie dalo się choć troche mu pomóc jeśli wcześniej coś było po prostu źle. Ludzie przesadzali, że nauczyciele są tylko od przekazywania wiedzy, bo jeśli by tak było to Hogwart szybko stanąłby w płomieniach po jakiejś nielegalnie zorganizowanej imprezie czy innym cholerstwie. Ktoś musiał nad tymi dzieciakami przez lata czuwać, dawać im wskazówki, pokazywać co jest właściwe, a co niekonieczanie. Takie zadanie właśnie widział Louis, który choć opiekunem domu nie był to nigdy uczniowi pomocy by nie odmówił. Altruistyczna myśl? Wyidealzowana? A w co jeśli nie w ideały wierzyć? W końcu by postawić coś pięknego trzeba szukać daleko ponad tym i mieć odbrobinę szczęścia rzecz jasna. To pierwsze trzeba wypracować, a drugie po prostu znaleźć w samym sobie, więc jakby na to nie patrzeć wszystko jest osiągalne. Przynajmniej Louis chciał w to wierzyć. - Czemu zakładasz, że wszyscy uczniowie od początku są źli? Ze Slytherinu się urawałaś? Nie wyglądasz na taką. - To chyba najgorsze gdy człowiek nie potrafi znaleźć wiary w drugiego człowieka, nawet temo młodszego, ktoremu trzeba pomóc stawiac pierwsze kroki w doroslość. Każdy potrzebuje wsparcia, nie każdy jednak otrzymuje je na czas. To właśnie dlatego mamy tych mlodych, gniewnych, antysystemowych... a może już anty-antysystemowych uczniów. Im po prostu ktoś zapomniał podać pomocną dłoń gdy przyszedł na to czas. - Nie no spoko, jak tylko zawiasy mnie czekają to możemy iśc na układ. - Zaśmiał się gdy zobaczył, że dziewczyna wywraca oczami. To było takie niezdrowe, że aż wolał jej tego nie tłumaczyć. - Tylko wiesz nie mów nikomu, ale ostatnio planowałem napaść na Gringotta, Gdyby nie ten smok w podziemiach pewnie już bym tam był. Znasz jakiegoś smokologa? Niby nauczycielka ONMS mogłaby mi pomóc, ale nie wygląda na taką co by się do tego nadawała. - Zaczął paplać głupoty, bo przecież trzeba było jakoś ożywić tę rozmowę. Nawet jeśli miałoby się to skończyć odrobiną ironii. Spojrzał na filiżankę, w której czarny płyn spokojnie falował. Dziewczynie która to niosła na prawdę musiały się trząść ręce. Ten spokojny ruch, jaki gorzki napar robił był nieco hipnotyczny. Szybko Louis skupił na nim swój wzrok. Zastanowił się mimowolnie czy czasem to nie kolejny uzależniający go płyn, ale obecność dziewczyny na szczęście nie dała mu możliwości odpowiedzieć. - Gdy byłem maly spodziewalem się, że w kawie zastanę krew smoka czy jad żmijowęża i dlatego nie pozwala się tego pić dzieciom. - Stwierdził przykładając dłonie do malutniej filiżanki, która wręcz w nich niknęła.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde niecierpliwie potrząsnęła głową. Nie, to nie było do końca, choć może wyraziła się nieprecyzyjnie. Jej błąd. Nie wiedziała o doświadczeniach Louisa, nie byli aż tak blisko, nie znali się jeszcze tak dobrze, dlatego nie sądziła, że może mówić z doświadczenia. - Nie mówię, że wszyscy są źli, nie to miałam na myśli. Chcę tylko powiedzieć, że ci, których naprawdę powinno się spróbować zmienić, mogą być już... powiedzmy że utwierdzeni w swojej filozofii życiowej i może być to trudne. Proszę mi nie wymyślać od Slytherinów! - zawołała z oburzeniem, które tylko do pewnego stopnia było udawane. Naprawdę nie miała dobrego zdania na temat ślizgonów i raczej nic tego nie zmieni. Była zatwardziałą i dumną gryfonką, zwolenniczką puchonów i naprawdę trudno byłoby ją przekonać do Domu Węża. W porządku, przyjaźniła się w swoim życiu z jednym Ślizgonem, ale co to była za dziwna przyjaźń! - Chodzi mi tylko o to że... nie wiem, może to moja wina, może ja nie potrafię wziąć ludzi za głowę, kiedy należy to zrobić, ale mam wrażenie, że niezależnie od wszystkiego, próśb, gróźb, łez, pogubieni ludzie zwykle... nie mówię, że zawsze, ale zwykle... nawet jeśli się odnajdą, to gubią się znowu. Jakby ich wewnętrzna busola po prostu się zepsuła i w chwili, kiedy przestanie się ich prowadzić za rękę, znowu zgubią drogę. Nie mówię, że tak jest zawsze, tylko że tak jest... często - dokończyła z westchnieniem. Może gdyby wiedziała o przeszłości Louisa, ugryzłaby się w język i zmieniła temat. Ale brnęła w te rozważania, myśląc o wszystkich gorzkich rozczarowaniach, które ją spotkały, kiedy próbowała kogoś z powrotem wepchnąć na właściwy tor. I to nie wbrew jego woli. Nigdy nie robiła takich rzeczy na siłę, ale jak mogła odmówić, kiedy ktoś ją prosił, szukał u niej pomocy? - Och, tak pięknie mówisz o nawracaniu młodych-pogubionych, autorytetach i tak dalej, a planujesz skok na bank? Nie wygląda to najlepiej, panie Lumier, podkopuje pańską wiarygodność - roześmiała się, odgarniając z czoła jasne włosy. - Nie, obawiam się, że nie znam żadnego. Ale zawsze możesz dać ogłoszenie w Proroku Codziennym. Na temat jakże opłacalnej współpracy. Z zadowoleniem upiła łyk kawy, pozwalając przyjemnej goryczy rozlać się po podniebieniu. Nie piła kawy zbyt często, ale sprawiało jej to niekłamaną przyjemność. - To urocze! Ja po prostu uważałam, że to straszne paskudztwo i sam zapach doprowadzał mnie do szału - wyznała z rozbawieniem. - Mój tata dawał mi czasem kostkę cukru nasączoną kawą, ale tak naprawdę nigdy tego nie lubiłam.
Tak wiele piszesz o tym co Louisa spotkało w życiu, a przecież to nie ma znaczenia. On nie brał niczego do siebie, ba... Dziękował życiu, że ludzie na prawo i lewo nie wiedzą o jego przeszłości. Wiadomo w końcu, ze na ludzi z trudnymi przeżyciami nie patrzy się przez różowe okulary. W tej sytuacji mógł zostać sobą. Pozytywnym człowiekiem o lekko idealistycznych poglądach, wierze w możliwości. Tym, który szczęścia szuka w każdej kropli deszczu, szumu wiatru i uśmiechu drugiego człowieka. Oj tak, to trzecie było najważniejsze. W końcu to ludzie tworzą jego życie i to już wcale nie w myśl "z kim się zadajesz taki się stajesz". - Bo co ukąsisz mnie? - Zaśmiał się jeszcze szczerzej słysząc irytację dziewczyny. Nie wiedział ile w niej jest na serio, a ile tylko aktorskiego talentu dziewczyny, ale zdecydowanie powinna nie być na tym punkcie przewrażliwiona. - Przecież to nic złego czasem mieć negatywne zdanie - Stwierdził upijając łyk swojej gorącej kawy. Mocny aromat brązowych ziaren rozlał się po jego podniebieniu delikatnie je drażniąc. Tego właśnie mu było trzeba, zanim ciecz zalała jego zaczarowaną książkę. - No już nie jestem młodym-gniewnym to mogę poszaleć! - Puścił jej porozumiewawcze oczko. W sumie wolał żartować z takich tematów, niż wcielać je w czyn. Wiadomo, że problemów nie trudno sobie narobić, a wyjście z nich to kwestia dużej ilości szczęścia bardziej niż rozumu. Teraz mu nie dokuczał jego brak, ale... Nie wiadomo co będzie za dzień, tydzień czy miesiąc. Mógł tylko z optymistyczna myślą w nie wchodzić, zamieniając nawet najgorszą tragedie w serie niefortunnych zdarzeń. Przecież nikt nie każde mu sądzić, że szklanka jest do połowy pusta. Tu trzeba sposobu, kupić mleka, dolać, a nie płakać nad rozlanym mlekiem. Widzicie? Wszystko ma sens hehs. - Obawiam się, że w dobie wizzbooków mało który czarodziej już zagląda do proroka. Z resztą ostatnio notowania żonglera idą w górę, przynajmniej z moich obserwacji. - Zauważył zakochany w prasie Louis. Przecież nie od dziś wiadomo, że mas-media to doskonałe źródło informacji, więc mężczyzna śledził je z zapartym tchem. Nie dziwił się więc, że po zamachu na Salem żongler zyskał większe zainteresowanie. Za jego młodości również tak było. Spojrzał na dziewczynę zdziwiony gdy powiedziała mu o swojej niechęci do zapachu kawy. Jak tak można? Przecież on jest piękniejszy od samego jej smaku, gdyż nie jest gorzki, a intensywnie korzenny i naturalny. Louis nigdy nie dziwił się gdy widział ciasta kawowe, bo wiedział, że to właśnie na tym wyjątkowym aromacie zależy cukiernikom. To trochę tak jak z miodem. - No coś ty! Lepsze to niż faszerowanie się jakimiś eliksirami. - Stwierdził, nie mogąc sobie przypomnieć jak się nazywa zamiennik "eliksiru słodkiego snu". Na szczęście to nie jego sztuka nauczania, więc brakami nie potrzebował się przejmować.- A ciasto kawowe, nie wiem... Nawet mydła teraz da się dostać z takim aromatem. Cokolwiek. Też nie? - Pytał przekonany, że dostanie negatywną odpowiedź. Cóż... Zawsze warto spróbować!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Wydęła kapryśnie usta, ale jej oczy błysnęły wesoło. - Jestem oswojona i zwykle nie gryzę - odparowała z rozbawieniem, myśląc sobie, że Louis ma naprawdę miły uśmiech. Chwilami żałowała, że rozminęli się o ten jeden rok i nigdy nie będzie miała okazji zobaczyć, jakim jest nauczycielem, jak zachowuje się na lekcjach. Duża strata. - Wiesz, jesteś puchoński do szpiku kości, ale to dobrze. Światu potrzeba takich idealistów, a mój własny idealizm nasiąkł już trochę goryczą, choć pewnie jestem na to za młoda - zauważyła ze sporą dozą autoironii. Och, chyba źle ją zrozumiał. Pokręciła głową. - Nie musisz mnie przekonywać, teraz kawa i jej zapach to dla mnie jedna z nielicznych przyjemności. Ale jako dziecko miałam bardzo wrażliwe powonienie i wszystkie ostre zapachy budziły mój sprzeciw. Aromat kawy jest taki... gęsty, bogaty. Dla dziecka to nic przyjemnego, przynajmniej ja tak miałam - wyjaśniła mu łagodnie, po czym odwróciła się w stronę okna, czując dziwny niepokój. I słusznie, bo w ich kierunku galopował spanikowany hipogryf, najwyraźniej miał złamane jedno skrzydło, bo wlókł je za sobą, brudząc przy tym jasne pióra. Isolde na chwilę wmurowało - wizja nieuniknionej katastrofy była paraliżująca, ale już sekundę potem krzyknęła przeraźliwie. - LOUIS, PADNIJ! - po czym sama zanurkowała pod stolik, kryjąc twarz w dłoniach. Nie było czasu na rzucenie zaklęcia, ale zacisnęła palce na różdżce, modląc się, żeby wyszli z tego cało. Potworny huk i brzęk tłuczonego szkła, krzyk ludzi i wrzask hipogryfa, który zaczął szaleć po kawiarni. Dziewczyna miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. - Nic ci nie jest?! - krzyknęła, sama nie mając pewności, czy jest w jednym kawałku. Zdała sobie sprawę, że jej ramię jest rozcięte i sączy się z niego krew. Wyglądało to paskudnie i było naprawdę bolesne. Syknęła i zaczęła uciskać ranę dłonią, jednocześnie próbując ustalić, co dzieje się w kawiarni, czy hipogryf nie wróci tu za chwilę i nie zacznie siać jeszcze większego spustoszenia. - Jeśli nikt nie opanuje sytuacji, to... chyba my będziemy musieli się tym zająć - powiedziała rzeczowo, krzywiąc się z bólu.
Kostki::
parzysta - Nic ci się nie stało, jesteś tylko zszokowany i przestraszony, ale nie masz nawet siniaka! nieparzysta - Niestety, odłamki szkła rozcięły ci ramię. Niby nic poważnego, ale boli i nie wygląda najlepiej.
To chyba lepiej, że nie była uczennicą Louisa. Gdyby tak było pewnie wiedziałby o niej wszystko zanim jeszcze poznałby jej charakter. Z resztą z byłą uczennicą wyskoczenie na kawę to troch taki nie tak, mógłby się poczuć jak namiastka pedofila. Tak to bez większych niuansów mogli w spokoju pogłębiać swoją znajomość. - Jasne, każda kobieta tak mówi. - Odpowiedział przedłużając każde słowo. To miała być tylko dobra energia. - Idealizm? Skoro tak mówisz. - Sam nie wiedział jak nazwać to co go kieruje w życiu, nigdy nie zastanawiał się nad tym. Wiedział co chce osiągnąć i jak, ale nie potrzebował do tego słów. Co najwyżej dwoje czujnych uszu (o ile takie przymioty mogą one mieć) i promienny uśmiech. To drugie opanował już chyba do perfekcji. Pech chciał, że pewnie znowu Sapphire nie dopilnowała zwierząt w czasie zajęć i jakiś zbuntowany hipogryf wleciał wprost w duże okna kawiarni. Hipogryf, serio? Bardziej nieprawdopodobnego zdarzenia chyba nie dało się wymyślić, ale czy to komuś przeszkadzało? Taki Louis nie widział w tym żadnego przykrego zrządzenia losu, panowało nad nim w tym momencie ogromne zdziwienie. Padł na podłogę, ale o sekundę za późno. Jego głowa (skoro Is ma ramię, to już nie powtarzajmy please) została nad prawym uchem rozcięta, a on wydał z siebie tylko niewyraźny syk. - Nie jest źle, z tego da się wylizać. - Stwierdził, szybko dobywając różdżki w dłoń. Zabawne, że choć takim puchońskim wzorcem był to odwagi nigdy mu nie brakowało. Za pamięci rzucił zaklęcie "Asinta mulaf", by uśmierzyć obojgu ból, po czym spojrzał na ramię dziewczyny. - Widzę jednak, że nie tylko ja mam co leczyć. - Uśmiechnął się do niej współczująco, po czym wyjrzał spod stołu, by sprawdzić jak tam ogarnianie sytuacji.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
No bez przesady, student to już nie dziecko i naprawdę trudno mówić tu o pedofilii! Ale trzeba przyznać, że taka sytuacja wiele upraszczała i nie narażała ich na nieprzyjemności. Pomijając mordercze spojrzenia kelnerki, która na pewno chętnie zamieniłaby się z Isolde miejscami. - Ja nie jestem jak każda - zauważyła z lekkim oburzeniem, które tak naprawdę było tylko pozą, bo nie była aż tak przewrażliwiona na punkcie własnej wyjątkowości. Po chwili uśmiechnęła się kątem ust. Nieprawdopodobne, hm? Jesteśmy w świecie, w którym kapelusze gadają i zagląda, ją człowiekowi wgłąb duszy, więc czy rozszalały hipogryf naprawdę jest czymś dziwnym? Obrażenia głowy bądź co bądź są poważniejsze, ale hej, Louis jest nauczycielem od uzdrawiania, więc nie było tak źle. Isolde w odpowiedzi tylko syknęła i posłała mężczyźnie słaby uśmiech, kiedy uśmierzył ból jej ramienia. Pewnie przydałoby się jeszcze jakieś zaklęcie, które zatamowałoby krew, ale na te kilka chwil to powinno wystarczyć, bo zajmowanie się opatrywaniem własnych ran, kiedy siedzisz pod stolikiem, a hipogryf demoluje kawiarnię, to naprawdę słaby pomysł. Isolde wygramoliła się spod stolika bez specjalnego wdzięku, ale ostrożnie, tak żeby nie rozciąć jeszcze innych części ciała, po czym rozejrzała się po sali. Połamane krzesła i stoliki, ludzie schowani za barem... Chyba nikt nie był ranny, ale trudno powiedzieć. Hipogryf rzucił się z furią na kołnierz z norek jakiejś starszej czarownicy, która wrzeszczała wniebogłosy i wyglądała tak, jakby zaraz miała paść na zawał. Wyglądało na to, że nikt nie kwapi się jej pomóc. Isolde odetchnęła głęboko i spojrzała na Louisa, który, jak zakładam, też zdążył wyjść spod stołu. - Trzeba jej pomóc. Sugeruję podwójną drętwotę, bo to jednak wielkie zwierzę... Na trzy, dobrze? - zawołała, podkradając się do hipogryfa, który nadal próbował odebrać biednej kobiecie jej kołnierz.
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Jak co weekend, czy po szkolnych zajęciach Angelique udawała się do Kolorowej Kawiarni. Nie, dlatego, że miała ochotę na Cytrynowy Raj i małe co nieco - aczkolwiek bywało, też i tak - ale dlatego, że pracowała. Oczywiście równie dobrze mogłaby nie pracować, jej rodzice zapewniliby jej co by chciała. Jednakże panienka Rocheleau postanowiła liczyć na siebie. Jak zawsze pragnęła, aby rodzice byli z niej dumni. Weszła do kawiarni punktualnie i poszła się przebrać w kolorowy fartuszek, po czym wróciła, czekając na nowych klientów - cierpliwie. Długo nie musiała czekać. W drzwiach ukazała się pewna para z dzieckiem. Zajęli oni miejsce niedaleko wyjścia i złożyli zamówienie, które Angelique wpierw spisała na kartce, po czym udała się je zrealizować. Po pięciu minutach, może dłużej goście zajadali się słodkim ciastem i delektowali kolorowymi napojami.
Z krukonką się dobrze znały, przyjaźniły, lubiła z nią spędzać czas. Chciała ją nawet zabrać do kawiarni gdzie pracuje jej najlepsza przyjaciółka, jednak wiedziała doskonale, że ta jeszcze nie zaczęła swojej zmiany. Z Angie, bo tak nazywała ją Adrienne przyjaźniły się można powiedzieć na zabój. Znały się jeszcze z Francji, gdzie tam uczęszczała do szkoły panna Lorrain. Jednakże los chciał je rozdzielić, jednakże to mu się nie udało, ponieważ i ta postanowiła przenieść się w strony Londynu i wraz z nią powędrowały do Hogwartu. Szczerze powiedziawszy Hogwart bardziej jej się podobał. Dlaczego? We Francji w szkole Beauxbatons uczniowie byli bardzo sztywni, każdy wpatrzony w samego siebie, przynajmniej ona tak to odczuwała, być może to tylko jej wymysły, ale tak uważała i koniec kropka. Betti postanowiła wracać do zamku, ona nie miała zamiaru ją zatrzymywać, szczerze powiedziawszy nie wiedziała czy dziewczyny się znają. Z Betti się zaprzyjaźniła, ale Angie chyba nic o tym nie wiedziała, bo niby skąd? Chyba o niej nigdy nie rozmawiały, tak jej się przynajmniej wydawało. Kolorowa Kawiarnia, bo tak nazywało się miejsce gdzie jej najlepsza przyjaciółka pracowała. Szczerze powiedziawszy sama Adrienne miała ochotę zająć jakieś stanowisko pracy, ale na razie nie miała do tego głowy. Ojciec wysyła jej pieniądze, troszczy się o nią więc nie potrzebowała tego. Chociaż kto wie co los przyniesie, może niebawem będzie do tego zmuszona. Wtargnęła niczym wąż dusiciel do kawiarni cała mokra. Znowu ten głupi deszcz. Potrząsnęła włosami pozbywając się kropel z końcówek i podeszła do lady, gdzie widziała już swoją przyjaciółkę. - Powiedz, że nie wyglądam źle, co? - spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. Po deszczu jej włosy robią się jak afro, albo i jeszcze gorzej, więc szczerze powiedziawszy nie miała ochoty się nikomu pokazywać, chciałaby już pójść do Hogwartu, ale przez pogodę postanowiła tutaj jeszcze trochę zostać, jeszcze nabędzie się jakieś choroby i co wtedy?
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Puchonka stała za ladą, grzecznie czekając na kolejnych gości. Ta nasza niewinna Angelique! Skupiona na pracy, nawet nie dopuszczała do siebie innych myśli niż "Kolorowa Kawiarnia", "praca" i "rodzice będą ze mnie dumni", "moje pierwsze zarobione pieniądze". Właśnie panienka Rocheleau ostatnio dostała swoją pierwszą wypłatę i była wniebowzięta, jednakże postanowiła zachować ten sekret przed rodzicami. Chciała uzbierać większą sumę i kupić rodzicom po jakimś drobiazgu. Na pewno się ucieszą. Ostatnio też myślała o Adrienne swojej najlepszej przyjaciółce. Może to dar przepowiadania przyszłości, ale kiedy Angie pomyślała o Lorrain ta stanęła w drzwiach Kolorowej Kawiarni. Na twarzy Angelique pojawił się uśmiech. Pokiwała przecząco głową na pytanie przyjaciółki. Jej krótkie, blond włosy, otarły się o jej blade policzki i lekki zafalowały. Podeszła do Enne. - Czego sobie pani życzy? - zapytała oficjalnym tonem, po czym zachichotała.- Miło, że wpadłaś!
Pogoda była beznadziejna od czasu do czasu spoglądała w okno, ażeby w razie możliwości uciec jak najszybciej do zamku. Zresztą Hogsmeade było bardzo fajnym miejscem, niebezpiecznym, ale jednak fajnym. Dziewczyna z tym miejscem ma bardzo dobre wspomnienia. Wiele czasu spędzonych ze swoim ukochanym tutaj sprawiało, że serce się raduje. Może warto napisać mu list i wysłać sową? Ale czy odpisze? Szczerze powiedziawszy od jakiegoś czasu nie pisała do niego, więc może jednak odpisze jej? Może nawet będzie chciał się spotkać? Tylko po co? Co ona ma mu do powiedzenia, tak naprawdę nic. Mimo iż to on bardziej powinien się jej spowiadać to jednak pewnie nic z jego ust nie wyciśnie. Tym bardziej, że nie był typem osobnika, który będzie jej się spowiadał, prędzej by chyba umarła z zachwytu, albo i z zaskoczenia. Angie jednak była osobą, która znała historię ze ślizgonem, być może ją to tam nie interesowalo, bo szczerze powiedziawszy ta nigdy tak bardzo się nie zagłębiała w te opowiastki, jednakże zawsze mogła liczyć na to, że chociaż ją wysłucha. Może i wleci jednym uchem, a drugim wyleci, ale jak to mówią liczy się gest, nie? - Wiśniowy gryf poproszę. - uśmiechnęła się do niej od razu wyciągając drobne z kieszeni płaszcza przeliczając je na stole i podając od razu dziewczynie. Wiśniowy gryf to był jej najukochańszy napój w tej kawiarni.
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Tak, pogoda była beznadziejna. Angelique również nie przepadała za deszczem, który niszczył dziewczyną fryzury i zmywał makijaż. No, ale musiała iść do pracy niezależnie od pogody, a przychodziła tu chętnie, nawet jeśli lało. - Oczywiście! - Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wzięła pieniądze od Adrienne i szybko popędziła zrealizować zamówienie. Kilka chwil i Wiśniowy gryf stał przed Lorrain. Angie lubiła słuchać, więc widząc, że nie ma za wielu gości do obsłużenia, ucieszyła się. Była ciekawa co będzie dzisiaj ich tematem rozmów. Usiadła na przeciw przyjaciółki i oparła łokcie o stolik.
Szczerze powiedziawszy to zazdrościła puchonce, że miała jakieś zajęcie, Adrienne nie miała żadnego prócz regularnego użalania się nad sobą i nad swoją rodziną. No co, taka była prawda. Z rodzeństwem utraciła całkowity kontakt, no może od czasu do czasu Philippe jej coś tam napisze, że ojciec chce ją widzieć czy coś w tym stylu, bo innych informacji na ich temat nie dostawała niestety. Spojrzała na swoją przyjaciółkę i uśmiechnęła się, gdy tylko ta doprowadziła do jej stolika odpowiedni napój, miała nadzieję, że ta siądzie z nią i trochę porozmawia. Wiadomo jest w pracy za bardzo jej rozmawiać nie można, ale ta spełniła jej oczekiwania. - Dziękuję Ci wybawicielko! - zawołała dość głośno, że nawet para z dzieckiem odwróciła się w ich stronę. Adrienne skromnie się do nich uśmiechnęła i pokazała zęby do małego brzdąca. Dziecko? Czy Adrienne o tym marzyła? Na razie nie, ale jeżeli już to z osobną swojego życia, a na jej nieszczęście był to pan Roberts. Ehh. Chyba padłby ze śmiechu, nieprawdaż? - Jak Ci się pracuje moja droga? Widzę, że jesteś zapracowana skoro nawet nie masz dla mnie czasu podczas nauki. - mruknęła do niej. Oczywiście nie miała do niej pretensji, bo i dlaczego? Chociaż miała dziewczyna jakiekolwiek ambicje nie to co ona.
Kawiarnia była pierwszym miejscem które wpadło Dorianowi do głowi, żeby zaprosić dziewczynę. Ostatecznie Voice się zgodziła, ale na spotkanie zbyt szybkie niż chłopak by chciał. Myślał, że wymyśli sobie jakąś gadkę, ubierze się nieco bardziej elegancko i przyjdzie na luzie. Czas który mu został dany pozwolił na bieg z jezykiem na brodzie i szybkie zakupy kwiatów. Nie miał bladego pojęcia co ma mówić, będzie musiał improwizować. Kupił mały bukiet róż, na więcej ani nie było go stać, ani nie będzie przesadzał i kupował wielkiego bukietu. Jak coś z tego wyjdzie to następnym razem Voice może dostanie większy. W przypadku niepowodzenia przynajmniej nie straci dużej kwoty. Wpadł do lokalu mając nadzieję, że się nie spóźnił. W środku ze względu na porę dnia nie było praktycznie nikogo, tak samo jak Voice. Chłopak postanowił poczekać chwilę, jak nie przyjdzie to wręczy kwiatki pierwszej ładnej napotkanej dziewczynie i wróci zły do zamku.
Bawiła się świetnie. Uwielbiała pogrywać z ludźmi, ale tym razem w sumie nie robiła tego celowo. Po prostu wyszło jak zwykle, jak zwykle na jej korzyść. Brakowało jej zajęcia, a droczenie się z Bristenem wydawało jej się dosyć inteligentną rozrywką. Wyznaczenie mu limitu czasowego jeszcze potęgowało jej rozbawienie, gdy bez pośpiechu wciskała się w trochę zbyt ciasne jeansy. Odzyskała nieco krągłości, powoli dochodziła do siebie i nie dało się tego nie zauważyć. Przyglądała się sobie w lustrze nieco zbyt długo, poprawiając bordowy sweter z dekoltem na plecach i ostatecznie zarzucając na niego czarną, skórzaną kurtkę. W końcu założyła dziesięciocentymetrowe szpilki w kolorze kurtki, poczesała włosy, spryskała nadgarstki perfumami, jeszcze raz uśmiechnęła się pod nosem i punktualnie zjawiła się w kawiarni. Nie bała się już tego spotkania. Miała przewagę. Umiała grać o wiele lepiej niż on, była spokojna i skupiona, a on... Pół godziny to bardzo mało czasu, by odpowiednio się przygotować, by zrobić dobre wrażenie na dziewczynie, którą na samym początku znajomości doprowadziło się do łez. Z niewymuszoną nonszalancją podeszła do Doriana, już na samym początku skupiając się na jego oczach. Starała się jeszcze bardziej obrócić sytuację na swoją korzyść. Mężczyźni w większości byli prości w obsłudze, a mężczyźni z domu Gryffindora jeszcze bardziej. Kłamstwo i manipulacja nie należały do ich mocnych stron, więc czym ta urocza blondynka miała się przejmować? - Czy pan Dorian Bristen? Voice Cataclysm Cheney z domu Lloyd, miło mi podziwiać pańskie wyimaginowane muskuły i te podobne... Wątpliwej urody przymioty - jakże uroczo zagaiła rozmowę, z iskrą rozbawienia w oczach.
Chwila którą czekał wystarczyła, by ogarnął swój strój do jako takiego porządku. Nie wyglądał idealnie, tak to jest jak się nie ma czasu. Pierwsze wrażenie nie wypadło na jego korzyść, nie mógł do tej pory zrozumieć co było takiego złego w zwykłej propozycji pomocy z bliznami, ale ewidentnie zranił panne Cheney. Była złośliwa, wynikało to już z tego jak pisała listy, czego jednak się spodziewać po ślizgonach? Mógł mieć to wszystko w dupie, wzruszyć ramionami i pójść naprzód, zapominając o tym dziwnym wydarzeniu. Zbyt dobre serce zakpiło z niego ponownie, kazało wyjaśnić mu sprawę nie zależnie jaki miał być wynik ostateczny. Odwrócił się w kierunku drzwi, kiedy usłyszał jak się otwierają. Przybyła, piękna jak ostatnim razem. Dlaczego kobiety nie mogły być zarówno inteligentne, ładne i miłe? Voice definitywnie brakowało tego ostatniego, szkoda. -Panna Cheney, jak zawsze sympatyczna i prawiąca ludziom komplementy. Niestety musiałem odwołać wizytę u kosmetyczki ze względu na nasze spotkanie, dlatego jestem taki nie miły wzroku. Zauważył, że patrzy się mu w oczy. Uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem. Myślała, że go onieśmieli? Może i nie miał zbytniego doświadczenia z kobietami, nie był jednak głupi. Jako mistrz ukrywania uczuć Voice nie mogła odczytać nic z jego twarzy, co najwyżej z oczu które na złość nie chciały się go słuchać. Postanowił odwzajemnić spojrzenie i nie mówić nic przez chwilę. Niech pomyśli, że nie wie co ma powiedzieć. Kiedy uznał, że wystarczy wyciągnął w jej kierunku bukiet róż. Niech ma te kwiatki, i tak nie wytrzymają długo. -Tak jak sobie panna życzyła. Usiądziemy? Jeśli się zgodziła pomógł usiąść jak gentlemanowi przystało. Jeśli nie, stał dalej na swoim miejscu.
Podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a Bristen nie zrobił na Voice dobrego wrażenia ani przy okazji pierwszego, ani przy okazji drugiego spotkania. Cheney natomiast najpierw się rozpłakała, a potem była złośliwa. Zamierzała pokazać Dorianowi całą paletę swoich kolorów. Skoro już przeszła przez czernie, mogła powoli przesunąć się w błękity. Miała nadzieję, że będzie warto, bo z byle kim nie dzieliła się swoją lepszą stroną. Bo i po co? Bezużyteczne i nudne osoby wolała od siebie odepchnąć, póki jeszcze był czas. Bristen faktycznie dostał szansę. Szansę, jaką dostawało niewiele osób. Dlaczego akurat on? Cóż, chciał jej pomóc. I choć Voice tej pomocy nie potrzebowała, bo blizny zaczęła traktować jako jeden z najpiękniejszych elementów swojego ciała - przypominały jej o tym, jak wiele przeszła, by móc znaleźć się w tym miejscu i być tą osobą. Szkoda tylko, że niezorientowany Gryfon nie wiedział o pannie Cheney nic, tak samo jak nie wiedział nic o mężczyźnie, który skradł jej serce. - Spokojnie, panie Bristen. Jeśli tylko sobie pan życzy, to mogę pana doprowadzić do porządku. Wystarczy, że uwierzy pan, że potrafię być miła, tylko zwyczajnie pan jeszcze nie zasłużył - posłała mu jeden z tych szczerych, promiennych uśmiechów. Delikatnie ujęła w dłonie kwiaty i opuściła na chwilę wzrok, by się im przyjrzeć. Musnęła palcami delikatne płatki i uniosła róże, żeby je powąchać. Nie dało się ukryć, że Dorian zachował się dosyć zachowawczo, co w sumie dobrze o nim świadczyło. Wielki bukiet były zwyczajnie śmieszny, a w tej chwili obie strony były jako tako zadowolone. Wprawdzie marne patyczki w niczym nie dorównywały kwiatom, jakie Voice dostawała od Leosia, ale to też dobrze, bo Cheney nie musiała go wspominać i męczyć się faktem jego... Wiecznej nieobecności. Kiwnęła głową, pozwalając mu wykazać się dobrymi manierami (jeszcze się okaże, czy przypadkiem nie siorbie), po czym postanowiła szybko przejść do konkretów. Element zaskoczenia zawsze jest mile widziany. - Przepraszam, że uciekłam z płaczem, panie Bristen. Po prostu zachował się pan dokładnie tak, jak mój zmarły facet, który nie mógł znieść myśli o tym, że moja rodzicielka dawno dawno temu postanowiła mi przerżnąć nożem dłonie - i tak oto otrzymaliśmy kombo - dla Doriana zapewne podwójnie szokujące, dla niej podwójnie bolesne, ale... Ale życie pisze różne scenariusze.
Zachowanie Voice było zmienne, nawet jak na kobietę. Początek w miarę miły, potem płacz, złośliwości i teraz szczere uśmiechy i przeprosiny. Nie wiedział, czy ma zacząć się śmiać, czy uciekać. Ludzie potrafili być dziwni, w jednej chwili chcą Ciebie zabić, a w drugiej Ciebie kochają. Próbowała go zmanipulować a potem wyśmiać, że dał się nabrać, czy naprawdę była taka skomplikowana? Wierzył w dobro ludzkie(naiwniak), postanowił dać Voice szansę i potraktować ją według kategorii drugiej. Najwyżej znowu dostanie kopniaka od losu. Usiadł na przeciwko dziewczyny, oparł się na łokciami na stole i zaczął się wpatrywać w szaroniebieskie oczy Voice, będące przeciwieństwej jego własnych. -Potrafi być panna miła? Spróbuję w to uwierzyć. Kiedy nadejdzie dzień w którym panna spojrzy na mnie przychylniejszym okiem proszę mnie o tym poinformować. Zapisze sobie w kalendarzu tą wiekopomną chwilę. Komentarz może nieco złośliwy, ale towarzyszący mu uśmiech wskazywał na żart. Jak widać Bristen uczył się od najlepszych. -Skoro wyjawiła mi panna taką informację, to chyba możemy zacząć mówić do siebie po imieniu, co? Chyba, że woli panna zachowywać pełną dostojność to proszę bardzo. Jeżeli chodzi natomiast o sprawę rąk, to puśćmy ja w niepamięć. Mimo swojej głupoty dostrzegam, że sprawia ona ból. Skoro już jesteśmy w kawiarni, to może coś zamówimy? Jak znowu palnę jakąś głupotę, to przynajmniej będzie mogła panna wspominać, że wypiła na mój koszt coś dobrego. Dopiero kiedy skończył spuścił wzrok i skierował go tym razem na kelnerkę. Przywołał ją do stolika, bo nawet jeśli Cheney nie chciała nic pić, to on miał ochotę na Chochlikowe cappuccino.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine po prostu wykonywała to co uznała za słuszne. Miała osobiście przekazać to chłopakowi Lilith toteż dotrzymała obietnicy. Ubrała się w miarę elegancko jak na tę okazję, włosy związując w koński ogon, a jako górę ubierając żakiet w kolorze ciepłej czekolady. Postanowiła usiąść przy jak najdalej umiejscowionym w tej kawiarni stoliku, by na sto procent nikt im nie przeszkadzał w rozmowie. Nie miała najmniejszej ochoty na kontakt z tym osobnikiem. Nie był czystej krwi i ojciec raczej by ją zbeształ za takie spoufalanie się. No ale przecież nie robiła tutaj nic złego. To miała być tylko zwyczajna rozmowa. Odebrała od kelnera menu po czym usiadła wygodnie na swoim krześle by w ciszy i spokoju poczekać, aż jaśnie Pan Harper pojawi się w tym lokalu. Miała nadzieję, że ma poczucie czasu, bo ona wręcz nie znosiła spóźniania się, gdy była już wyznaczona godzina spotkania. Co prawda narzuciła mu ją, ale nie czuła się z tego powodu winna. To jego dziewczyna narobiła syfu, więc to nie była jej sprawa tak naprawdę. Ziewnęła mimo woli odliczając czas na zegarze wiszącym na ścianie w Kolorowej Kawiarni.
Zastanawiał się, czy powinien się z nią spotkać. Ostatecznie jednak postanowił, że to zrobi. Jakoś nie przepadał za tą dziewczyną. Nie wiem, może wynikało to z tego, że był w pełni Gryfonem, a ona rasową Ślizgonką. Może ze względu na to, że miała dość spontaniczny i ostry charakter, a on raczej preferował kontakty z małymi i słodziutkimi dziewczynkami. Nie to, żeby się jej obawiał. Po prostu ciarki na plecach przechodziły mu, gdy widział podły wyraz na jej pięknej twarzy na przykład gdy na eliksirach groziła Clari. No, ale był facetem. Facet musi być twardy więc jak przystało na „eleganckiego niechluja” wziął ze sobą czarne spodnie, koszulę Edwarda i ruszył do Kawiarni żegnając się jeszcze w drzwiach z Lilith. Ustalili, że porozmawia z Kathreen i dowie się więcej by pomóc im zrozumieć te dziwne... Zaniki pamięci dziewczyny. Tylko szkoda, że jak na razie nie za bardzo w nie wierzył. To wszystko było bardzo zagmatwane. Wszedł spokojnie, z rękami w kieszeniach i rozejrzał się za dziewczyną. Jaśnie pan Harper zauważył ją siedzącą na krzesełku. Najwyraźniej bardzo się nudziła. Dobrze, że się nie spóźnił, a nawet przyszedł chwilę wcześniej. Podszedł do Russeau i uśmiechnął się do niej blado, trochę wymuszenie po czym usiadł bez słowa. - Nie przedłużajmy tego. Mów – Powiedział od razu wiedząc, że ani jedno, ani drugie nie jest raczej zadowolone z tego towarzystwa. Wybrał spotkanie tylko dlatego, że załatwianie takich rzeczy listownie było ryzykowne. Nie wiadomo czy ktoś nie dorwałby ich poczty, a on nie chciałby, by Lilith miała jeszcze większe problemy. Pytanie tylko, czy faktycznie wszystkie ściągała na siebie na własne życzenie?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się miło, gdy tylko zobaczyła, że wchodzi do restauracji. Kiwnęła do niego ręką w razie gdyby nie dostrzegł w którym miejscu siedzi. Jego przywitanie jednak niezbyt się jej spodobało. -Może trochę milej, normalnie bym nawet z tobą się nie pokazywała publicznie. Cześć Jay, jak miło Cię widzieć. Na początek zamówię Bazyliszkowe Macchiato i ciastko. Uwielbiam Macchiato- powiedziała po czym poprosiła kelnera by podszedł do nich, gdy ten zbliżył się do stolika, dotknęła palcem na menu tekstu z wybranym przez nią napojem i posłała w kierunku chłopaka uprzejmy uśmiech. -Poproszę Bazyliszkowe Macchiato i ciastko, mój znajomy dziś stawia- powiedziała po czym zaśmiała się serdecznym tonem, widocznie poprawiła sobie tym spotkaniem humor. Gdy kelner odszedł przyjrzała mu się uważnie. -Nie jesteś Edwardem, ale również potrafisz się ubrać jeśli chcesz. Uznaj to za komplement. Był dla mnie wyjątkowo miły, to się chwali- wyznała nadal tym samym przyjaznym tonem . Dość szybko otrzymała swoją kawę więc teraz zamoczyła usta w płynie by w końcu zacząć mówić. -Dobra więc przechodząc do sedna. Byłam z Lucasem od niedawna, a Lilith pożądliwie na niego patrzyła na imprezie. Wybacz ale pamięć mam fotograficzną zarówno do przedmiotów jak i otaczających mnie faktów wokół. Potem ona wyszła, a Lucas zaraz za nią. Nie miałam pojęcia co się stanie. Jak to na imprezie, musiałam iść do toalety. Najbliższa była na czwartym piętrze. Co zastałam? Ja pierdolę. Lilith, święta słodka Gryfonka, którą nie wiedzieć czemu wszyscy traktują jak jajko stała roznegliżowana pod prysznicem i pomagała mu z paskiem u spodni. On do niczego jej nie zmuszał, ona sama mu się pchała w ramiona. Udałam moją siostrę bliźniaczkę, nabrał się na to, ale Lilith nie. Zaczęła się śmiać jak histeryczka, to jest chore nie uważasz?- powiedziała po czym zrobiła sobie krótką przerwę by nadgryźć ciasteczko a potem popić go ponownie swoim ciepłym napojem. To ciepło super rozchodziło się teraz po całym jej ciele. Uwielbiała to niesamowite uczucie, no ale musiała mówić dalej. -Wkurzyłam się. Lucas oberwał w nos, a Lilith przyłożyłam nóż do gardła. Wiem jaka jest ale wtedy była pijana. Zachowywała się jak pijana, ale nadal była sobą. Na widok noża zaśmiała mi się prosto w twarz. Nic jej nie zrobiłam, chciałam ją tylko postraszyć by się ogarnęła i przestała podrywać cudzych facetów. Jeśli nadal z nią rozmawiasz przekaż jej, że następnym razem jej nie podaruję a ona niech przestanie udawać samobójc bo następna taka sytuacja i ja już przestanę być miła i słodka- powiedziała niezbyt uprzejmym tonem, spojrzała mu prosto w twarz czekając na reakcję z jego strony. -No i najlepsze na sam koniec, marnujesz się przy kimś kto jest fałszywy. Ja może i jestem suką i mnie nie znosisz, ale nie zdradzam osoby którą kocham. Nigdy. Lili kazała mi przekazać ci wszystko ze szczegółami co się tutaj działo. Gdybym miała możliwość przekazania ci moich myśli wiedziałbyś, że wszystko co mówię jest prawdą,ale w chwili obecnej zostaje ci moje słowo. Czy zrobisz z tego użytek, to już zależy od ciebie- powiedziała po czym tym razem skupiła się już na kubku z napojem, powoli już było go coraz mniej, a za moment całkowicie odejdzie w zapomnienie, zostanie tylko po nim pusty, brudny kubek.
Nie musiała kiwać w jego stronę. Nie trudno było ją zauważyć, bo w końcu wyróżniała się w tłumie. Mało kto rozsiewa wokół siebie taką mroczną aurę, więc na nią po prostu zwracało się uwagę. I nawet gdyby była słodka i urocza, to nikt by mu nie wmówił, że jest dobrą osobą. - Słuchaj nie jestem tu dla przyjemności, więc nie musisz się tak niesamowicie przede mną wdzięczyć i puszyć – Westchnął a gdy kelner spytał czy i jemu coś podać grzecznie, acz stanowczo odmówił, żeby ten nie próbował go przekonywać Zdecydowanie stracił apetyt ledwo po wejściu tutaj. I nie odezwał się też, gdy powiedział iż to on zapłaci za to spotkanie. Nie żal mu było kasy, poza tym gdzieś w głębi duszy był dżentelmenem. I nie będzie robił afery. Nie po to przyszedł, żeby się z nią wykłócać. - Edward jest miły dla każdej dziewczyny, ale skoro Cię nie zaciągnął jeszcze do łóżka, to znaczy, że jesteś mniej atrakcyjna niż Vittoria – Uśmiechnął się do niej jakże miło i przyjaźnie. Oczywiście chodziło tu o to, że Ed obecnie był wciąż ślepo zakochany w Salemce i dlatego jeśli ktokolwiek mógłby mu wejść do łóżka, to musiała by być to osoba zdecydowanie ładniejsza i bardziej interesująca niż Titi. Eh, irytowała go ów Amerykanka, ale to również nie był temat o którym powinien teraz myśleć. Zabawne, to ich łączyło. On również miał pamięć fotograficzną, aczkolwiek u niego działało to trochę inaczej. Zapamiętywał dokładnie każdą mimikę twarzy, każdy ruch, każdą zmarszczkę na czole. Dlatego też był w stanie niemal od razu rozpoznawać emocje u ludzi. I nie zawsze się nimi przejmował, więc jak widać dużego użytku ze swoich umiejętności nie robił. - Chore jest to, że ty nada uważasz iż to jest jej wina. Powinnaś jej dziękować, bo pokazała Ci, że twój facet, to pies na baby. Z Vittorią też spał – Tylko tyle powiedział w tej krótkiej przerwie, gdy dziewczyna jadła. Więcej na razie nie chciał, ponieważ musiał to przetrawić. Miał ochotę udusić Lucasa za to, że ten pozwolił Lilith na coś takiego. Kuźwa. Zamorduje go w najbliższym czasie, to na pewno. Tym razem to kto inny trafi do Skrzydła Szpitalnego. O ile jeszcze będzie co zbierać. - Wiesz, niesamowicie się popisujesz. Ten nóż. No proszę Cię, nikt przy zdrowych zmysłach by się tego nie przestraszył, bo wszyscy wiedzą, że blefujesz – Mruknął pod nosem najwyraźniej poirytowany tym wszystkim, a jednocześnie jego słowa wydawały się tak szczere, że mogły człowieka naprawdę zaboleć. Albo przynajmniej uświadomić jak bardzo jest niedorobiony psychicznie. Oparła się o krzesło i trochę na nim odchylił nie przestając na dziewczynę patrzeć. - Dobra. Dzięki. Wiem wszystko, co chciałem wiedzieć – To mówiąc najzwyczajniej w świecie stał. Plus tego, że nic nie zamówił był taki, że nie miał na co czekać. Najzwyczajniej w świecie, bezczelnie wyszedł. Najwyraźniej i Jay miał diabła pod skórą, bo na co dzień był tym milszym i słodszym bratem, a teraz? Cóż. Najwyraźniej potrafił pokazać pazurki. W drzwiach jeszcze bezczelnie do niej pomachał i po prostu opuścił kawiarnię. A myślał, że będzie musiał z niej to wyciągać. O ironio. Co za gaduła.