Urocza kawiarnia, zapraszająca w swoje skromne, acz wyjątkowo kolorowe progi wszystkich przechodniów. Zapach świeżo parzonej aromatycznej kawy można poczuć już na ulicy i trzeba mieć naprawdę nieludzkie pokłady silnej woli, by mu się oprzeć i nie zboczyć ze swojej wyznaczonej trasy na małą przerwę przy kawałku domowego ciasta.
Słowa Victorii trochę ją pocieszyły, ale i tak czuła, że okrutnie zawiodła. Na szczęście nie na tyle, by dać się pochłonąć emocjom. Mimo wszystko pracowała nad tym całe życie, a choć ostatnio targały nią silne uczucia, miała też swoje spotkania z Atlasem, które po coś przecież były. Nie tylko po to, by spędzić sobotnie przedpołudnie z wybrankiem swego serca. - Postaram się zatem naprawić swój błąd - powiedziała wciąż drżącym głosem, ale jednak z uniesioną głową, świadczącą o tym, że jest gotowa zmierzyć się z konsekwencjami własnych czynów, czy też, by być dokładnym, ich braku. Kolejne słowa kuzynki zbiły ją jednak zupełnie z tropu, całkowicie odwracając uwagę puchonki od wcześniejszych przykrości. - Nie rozumiem - powiedziała wreszcie z rozbrajającą szczerością. - Czyli prefekt nie jest od tego, by dbać o przestrzeganie regulaminu, tylko by karać jak już się go złamie? Ma wyciągać konsekwencje, pozwalać by doszło do wykroczeń? Zupełnie nie powiązała całego tego spotkania z sytuacją na kółku labmedu, tym bardziej, że w jej rozumieniu wszystko zrobiła tam prawidłowo. Grzała więc teraz łapki o kubek i wpatrywała się z Victorię, zupełnie nie chwytając kontekstu, a odnosząc to do całokształtu. - Mamy się troszczyć czy wychowywać? - spytała ostrożnie, chcąc sobie to wszystko jakoś poukładać. Na kwestię niemoralności jakoś nie zwróciła większej uwagi, bo była przekonana, że jej upomnienia zawsze tyczą się ściśle sytuacji nieregulaminowych, a nie swobodnie interpretowalnych.
Victoria odnosiła wrażenie, że jej kuzynka nadmiernie wszystko przeżywała, ale jednocześnie była w stanie to zrozumieć. Przyglądając się jej, coraz lepiej rozumiała własne zachowania z przeszłości, coraz lepiej widziała, że sama również dawała się ponosić irytacji, że pozwalała na to, by pewne rzeczy z nią wygrywały, jakby nie miała władzy nad samą sobą. To mijało, jak widać, zmieniało wszystko, stopniowo wyprowadzając ją w miejsce, z którego nie było odwrotu, powodując, że stawała się nie tylko poważniejsza, ale i spokojniejsza, że rozumowała zdecydowanie przejrzyściej, że przestała być takim niemądrym dzieckiem. - A skąd wiesz, że ktoś naprawdę idzie do Zakazanego Lasu? Skąd wiesz, że za chwilę zrobi coś nielegalnego? Wyczuwasz to? Nie. Możemy ostrzegać, możemy przypominać, że w danym miejscu nie można przebywać, ale nie możesz na kogoś skakać, bo wydaje ci się, że ten popełni za chwilę wykroczenie. Jeśli je popełni, ukarzesz go, dasz mu szlaban, odeślesz do nauczyciela, zrobisz to, co uznasz za stosowne. Jednak bieganie i wytykanie innym, że jesteś prefektem, żeby się pilnowali, nigdy nie jest dobre, moja droga - powiedziała, odnosząc wrażenie, że Anna miała zupełnie inne spojrzenie na tę kwestię i nie wiedziała, jak miała do tego podejść. Zupełnie, jakby zakładała, że miała zapobiegać każdemu problemowi, jaki mógł się pojawić, a to miało tyle sensu, co opalanie się w środku nocy. Nikt nie miał takiej mocy, nikt nie miał takiej wiedzy, nikt nie miał takich możliwości, aczkolwiek dziewczyna najwyraźniej na razie tego nie widziała. - Mamy dbać o innych. Karać ich za popełnione błędy, przypominać, gdy to konieczne o regulaminie, ale nie zyskasz przychylności, jeśli będziesz robić to na każdym kroku. Nikt z nas nie jest krystalicznie czysty - powiedziała, patrząc uważnie na młodszą kuzynkę, ciekawa, czy ta zrozumiała, co miała na myśli i co dokładnie chciała jej teraz pokazać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka grzecznie wysłuchała do końca całą wypowiedź Victorii, zestawiając w myślach mądrości starszej i zdecydowanie bardziej doświadczonej w temacie kuzynki z sytuacjami z własnego życia. Jak by na to nie patrzeć, to była Królowa Victoria! Puchonka zawsze czuła przed nią respekt, więc i teraz postawiła na rzetelne przyjrzenie się sprawie, absolutnie nie bagatelizując tego, co mówiła starsza panna Brandon. - Akurat wtedy nie miałam cienia wątpliwości. Szli prosto w stronę lasu, od granicy dzieliły ich może dwa kroki. Sądzę, że tam nie było pola do nadinterpretacji, jeśli bym ich nie zatrzymała, złamaliby regulamin. - powiedziała Ania, absolutnie pewna tego, jak się miały sprawy. - Ale jeśli uważasz, że powinnam się wstrzymać i zareagować dopiero jak wejdą, to oczywiście następnym razem tak zrobię. Ufam twojemu doświadczeniu, Victorio. Chociaż... Tu zadumała się nieco, rozważając to, co chciała powiedzieć. Jak ująć w słowa swoje troski i obawy tak, by kuzynka ją zrozumiała? Ania rozejrzała się, by mieć pewność, że ich rozmowy nie słucha nikt niepowołany, a potem nieco ciszej, tonem świadczącym o najwyższej poufności, powiedziała o swoich obawach. - Nie jestem najpotężniejszą czarownicą. - przyznała z pełną szczerością. - Pracowitą, sumienną, tak. Ale wiem, że w bezpośredniej konfrontacji miałabym trudności z utrzymaniem status quo. Mam poczucie, że gdyby doszło do złamania regulaminu, winowajcy nie mieliby oporów, by to wykorzystać. Jeśli zniechęcam ich wcześniej, starają się zachować pozory i do tej konfrontacji nie dochodzi. Liczyła tutaj na radę kuzynki, na jakieś wskazówki jak ugryźć temat. Nie rozumiała za to kolejnej części wypowiedzi, nie bardzo rozumiejąc skąd się w ogóle wziął pomysł na mówienie akurat o czymś takim. - Oczywiście, zgadzam się że bieganie i wytykanie, że jestem prefektem nie jest wskazane. Bo, jeśli dobrze rozumiem, chodzi o nieuzasadnione przypominanie o swojej funkcji, prawda? - spojrzała na Victorię pytająco. - Jeśli tak, to mogę cię z czystym sumieniem uspokoić, że nigdy nie poruszam tego tematu, jeśli nie mam podstaw przypuszczać, że coś jest na rzeczy. Gdy nie uważam, że jest to, jak sama określiłaś, konieczne. Z całej wypowiedzi jeszcze jedna kwestia wydała jej się istotna, więc postanowiła dopytać, nie całkiem pewna tego, co Viktoria chciała przekazać. Spojrzała na kuzynkę z lekkim wahaniem. - Przychylności? O czyją przychylność powinnam zabiegać jako prefekt?
- A co byś zrobiła, gdyby okazało się, czysto hipotetycznie, że idą tam na polecenie profesora Rosy albo Walsha? Owszem, należy zakładać, że ktoś może mieć złe intencje, ale nie możesz z góry uważać, że dosłownie każdy knuje, żeby złamać regulamin - odparła, kręcąc głową, a później zaśmiała się cicho, co nie zabrzmiało zbyt przyjemnie, w zestawieniu z jej lodowatym spojrzeniem, jasne stawało się, że w tej chwili Victoria już taka miła nie była. - Tylko skończony idiota zaatakuje prefekta. Ale jeśli to zrobi, to będzie musiał liczyć się z o wiele większymi i poważniejszymi konsekwencjami swoich czynów. Nie możesz jednak nikogo karać na podstawie podejrzeń. Możesz ostrzegać, możesz sugerować, że coś jest złe, że powinni skądś wyjść, ale to nie może być krzyk, to nie może być nieustanne wypominanie, jak źle się zachowali. Czymś takim jedynie się ośmieszysz - wyjaśniła, a jej ton złagodniał. Patrzyła jednak bardzo uważnie na swoją młodszą kuzynkę, odnosząc wrażenie, że ta nie do końca wiedziała, co chciała jej przekazać. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie westchnęła i zaprzeczyła jej słowom, kręcąc głową. Zganiła ją za to, co wydarzyło się na spotkaniu koła naukowego, o czym wspomniał jej Max i dodała, że wieczne ostrzeganie każdego, że jest się prefektem, jest jedną z najgorszych rzeczy, jaką można zrobić. To było zupełnie, jak głośne krzyczenie, że za wszystko można człowieka ukarać, nawet jeśli nie miało się do tego żadnych realnych podstaw. I to było coś, co Anna musiała przemyśleć. Tak jak i kolejną kwestię. - Ludzi. Uczniów i studentów. Chyba że chcesz zostać drugim wicedyrektorem, ale wierz mi, szacunek uzyskany przez terror nie jest czymś, czego byś pragnęła. Nie jest w ogóle czymś godnym Brandona. Szacunek zyskuje się okazując go innym ludziom, zyskuje się go poprzez sprawiedliwy osąd sytuacji, nawet jeśli czasami należy uciec się do postraszenia danej osoby. Są sytuacje, w których nie wytrzymujesz, ale nie powinny się zdarzać. Miałam czas, żeby to przemyśleć i bycie prefektem, który jedynie próbuje wszystkich ukarać, jest głupotą - powiedziała spokojnie, aczkolwiek dobitnie, chcąc, żeby Anna to zapamiętała. To było coś, co musiała rozważyć sama. Wszystko, co jej powiedziała, musiało zostać przez nią rozważone, przemyślane i zdefiniowane na nowo, ale Victoria nie uważała, żeby musiały dalej dyskutować. Dlatego też zauważyła spokojnie, że to było wszystko, co chciała powiedzieć w temacie i dodała, że jeśli chciały pomówić o mniej poważnych rzeczach, to był ten moment. Czy to w kawiarni, czy to na spacerze prowadzącym w stronę zamku.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
- Wtedy wyjaśniliby mi to wszystko i nie byłoby żadnego problemu. - powiedziała Ania, czując się coraz niepewniej w tej rozmowie. Coraz bardziej czuła się jak ktoś pod ostrzałem, jak ktoś, kto przyszedł tu jako oskarżony, jak skazaniec, a nie jak ktoś, z kim starsza kuzynka chce się podzielić swoim doświadczeniem. I aż się wzdrygnęła wewnętrznie słysząc ten śmiech, który wydał jej się w tym momencie czymś wyjątkowo upiornym. - Victorio, nie wiem skąd pomysł, że karzę kogokolwiek na podstawie podejrzeń. Poza tym jeszcze ani razu nikogo nie ukarałam, mówiłam ci o tym na początku tej rozmowy. Kuzynka jednak ciągnęła swoje, rozkręcając się coraz bardziej, oceniając ją na podstawie jakiś własnych informacji, których Ania nie znała i które mijały się z tymi, które sama posiadała. Brak podstaw? Ania miała podstawy. Ale czy Victoria chciała o tym słuchać? Puchonka przestała się odzywać, słuchając już tylko tego, co krukonka miała do powiedzenia, nie wychodząc z wyjaśnieniami, bo ani nie czuła, że ma do tego przestrzeń, ani nie widziała w tym sensu. W uszach za to zabrzmiały jej słowa, które padły, a które wydały się jej wyjątkowo znamienne. "Szacunek zyskuje się okazując go innym ludziom, zyskuje się go poprzez sprawiedliwy osąd sytuacji" - no i Ania właśnie poczuła, że ten szacunek do Victorii traci. - A czy godnym Brandona jest szafować oskarżeniami na podstawie własnych domysłów? - spytała cicho, kiedy tyrada kuzynki dobiegła końca. - I czy godnym Brandona jest osądzać mnie nie wysłuchawszy nawet mojej wersji wydarzeń, zawierzając całkowicie opinii kogoś trzeciego? I to kogoś, kto już nie raz był skonfliktowany ze szkolnym regulaminem. A jednak Victoria wolała słuchać jego, niż swoją rodzoną kuzynkę, Brandonkę, prefekta. Aneczka czuła, że jej serce pęka. Czyżby rzeczywiście myliła się przez te wszystkie lata, kiedy Vica wydawała jej się rozsądną, sprawiedliwą i obiektywną przywódczynią? Czy naprawdę był to jedynie obraz, który chciała oglądać, a nie stan faktyczny? Najwyraźniej i ona dała się ponieść ocenie na podstawie własnych domysłów, choć w jej przypadku była to ocena na korzyść. No ale najwyższy czas, by się otrząsnąć ze złudzeń. - Jeśli to już wszystko, co chciałaś mi powiedzieć, to chyba już na mnie pora - powiedziała Ania, czując, że jedyne czego chce w tej chwili, to jak najszybciej oddalić się od tego miejsca i wrócić do dormitorium. Wstała, pożegnała się krótko, a potem nie oglądając się za siebie ruszyła w stronę zamku, skupiając się z całych sił na tym, by nerwy nie przejęły kontroli nad jej magią.
ZT x2
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Zmrużyła oczy gdy słońce opadło na jej twarz. Wyłonili się zza zakrętu ulicy głównej i niespiesznie szukali miejsca na ogrzanie zziębniętych dłoni i nosów. Temperatura oscylowała przy pięciu stopniach Celsjusza i choć niebo upstrzone było dużą ilością chmur, tak wszystkie były białe i niekiedy rozsuwały się aby odsłonić błękit i jarzące się po środku słońce. Chcąc nie chcąc dzisiejsze sobotnie spotkanie musiała uznać za randkę. Przez pół godziny wraz z Mimi analizowała propozycję wspólnego wyjścia i wszystko wskazywało nazewnictwo randki. Nie wiedziała czy ma się popłakać - bo nie wiedziała w co się ubrać! - czy cieszyć czy może denerwować. Nigdy nie była na randce bowiem do tej pory nie wzbudzała zainteresowania chłopaków (ani trochę nie łącząc tego stanu rzeczy z wieloletnią obecnością Gaela u boku, który musiał być naturalnym nieświadomym odstraszaczem chłopców) stąd dłonie miała zimniejsze nie tylko z powodu chłodnego powietrza ale i z nerwów. Ostatecznie Mimi nakazała nałożyć jej jesienny zestaw, choć Irys uparła się, że nie założy spódniczki tylko zwykłe spodnie. Poza tym nie chciała przesadzać obawiając się, że to nie jest żadna randka a czyste spotkanie towarzyskie. Nie mogło zabraknąć czarodziejskiego stylowego kapelusza, który kupiła sobie przy ostatniej wizycie w Hogsmeade. Tak jak się spodziewała, prezencja Daniila powalała na kolana. Choć po stokroć przyćmiewał ją swoim wyglądem i swoją osobowością, uśmiechała się niemal bez przerwy, nawet gdy przez chwilę narzekali na wciąż aktywnego (i naprzykrzającego się teraz Iris) Irytka. Dyskretnie rozcierała palce, próbując je rozgrzać. Matka wbiła jej do głowy zakaz zawijania dłoni w rękawy swetrów, bo jak to ujęła, wygląda wówczas "jak bezdomna". - Mam nadzieję, że ten urok z wczorajszej lekcji Zaklęć już ci przeminął. Cały czas nie wiem dlaczego różdżka nie chciała ze mną współpracować. Może przez to, że ten urok był trudny do wychwycenia? - zagadywała bo jednak luźne rozmowy nie stanowiły dla niej żadnych trudności. Powoli zbliżali się do kawiarenki, która wabiła kolorami i zapachem świeżo palonej kawy.
Cieszę się na to wyjście, co prawda dla mnie nawet soboty wiążą się z treningami, a niedziele z gorączkowym nadrabianiem szkoły, ale teraz jestem już po treningu i nie mam ochoty siedzieć w czterech murach zamku. A ponieważ w tamtym roku nie za dokładnie pozwiedzałem Hogsmeade, to jestem gotów ponadrabiać wszystkie zaległości. Chętnie umawiam się z Iris, ostatnio spędzamy ze sobą sporo czasu a im lepiej ją znam tym swobodniej się przy niej czuję. Choć trzeba przyznać, że ma w sobie coś takiego, że od samego początku czułem się przy niej lepiej, niż przy niektórych. Ciekawe, że niektórzy ludzie po prostu tacy są. A może to po prostu Puchoni? To pewnie dlatego stale obracam się w ich towarzystwie, mają w sobie coś, co okropnie mnie przyciąga, pewien rodzaj słodyczy, którego jak dotąd nie doświadczyłem zbyt wiele, a którego bardzo potrzebuję. Ma to w sobie i Irys, i Gael, i oczywiście Terry – to delikatne, ciepłe światło, do którego lecę jak ćma, i od którego nie da się mnie odpędzić. — Jaką masz różdżkę? — odpowiadam pytaniem na pytanie, próbując jakoś połączyć to, z czego jest stworzona, z tym dlaczego nie poradziła sobie zbyt dobrze. Cóż, u mnie to nie była kwestia różdżki, a moich umiejętności, niestety nie jestem zbyt potężnym czarodziejem, bo zdecydowanie brak mi i wiedzy, i praktyki. — Och, urok. No... szczerze mówiąc, to dalej trwa — uśmiecham się, bo nie chcę, żeby przypadkiem pomyślała, że jest dla mnie jakiś uciążliwy i to jej wina, że go ze mnie nie zdjęła. — Ja słyszu bicie serc, ale już ciszej i tylko ot oczeń blisko mnie ludzi. Do kawiarenki zbliżamy się na szczęście szybko, również dlatego, że zmarznięci, przyspieszamy kroku. Kiedy wchodzimy do środka zdejmuję z siebie płaszcz i upewniam się, czy Iris też nie chce czegoś odwiesić, na przykład obszernego szalika, albo kapelusza, który z pewnością nie ułatwi picia kawy. — Może tam? — proponuję, wskazując przytulne miejsce tuż przy trzaskającym kominku. Prowadzę ją do stolika i zajmujemy miejsce. — Daj rękę — proszę ją łagodnie, wyciągając do niej dłoń nad stolikiem. Kiedy podaje mi swoją, zamykam ją pomiędzy swoimi palcami, zdecydowanie cieplejszymi niż jej i próbuję rozgrzać jej dłoń swoim ciepłem.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Wyciągnęła wyczyszczoną na błysk różdżkę o niewielkiej średnicy, lekko wygiętą na końcówce. Co więcej, posiadała srebrzysty i elegancki wsuwany uchwyt, dzięki któremu ryzyko wyślizgnięcia się było zminimalizowane. - Głóg, jest dosyć kruchy. Rdzeń to sierść sfinksa. - obróciła w zimnych palcach smukłą i przyjemnie dla oka wyciosaną różdżkę. Nie miała pojęcia czy Daniil mógłby cokolwiek wiedzieć na temat rdzeni i magicznego drewna. Może oprócz zdolności tanecznych, łyżwiarskich, aktorskich, międzyludzkich posiadał bogatą wiedzę o różdżkach? Nie zdziwiłaby się gdyby zaskoczył ją kolejną zaletą. Nie potrafiła za to dostrzec w nim zbyt wiele wad, choć próbowała! Poza koślawym pismem absolutnie nic nie wymyśliła. Uzyskała odpowiedź na swoje pytanie lecz nie spodziewała się, że będzie ona twierdząca! Serce w jej piersi zatrzepotało nierówno przez kilka chwil, gdy sobie przypomniała sugestię dotyczącą arytmii i wizyty u pani Finch. Czasami zastanawiała się czy ten chłopak zdawał sobie sprawę jaki wzbudzał ogólny zachwyt? Nie wierzyła aby była jedyną osobą, której serce tak się zachowuje gdy postanawia się do niej olśniewająco uśmiechnąć. - Czy udało ci się spokojnie zasnąć, słysząc przy tym równomierne bicia serc współlokatorów w dormitorium? - zapytała, licząc, że nie zwrócił uwagi na te jej zaburzenia rytmu. Nie miała odwagi cierpieć z powodu własnych "uroków" więc po lekcji od razu poprosiła profesora o pomoc. Spostrzegła, że równocześnie przyspieszyli kroku kiedy tylko zbliżyli się do kolorowej kawiarenki. Po wejściu do środka uderzyło ją przyjemne ciepło, a walory zapachowe kusiły aby pozostać tu na dłużej. Starannie odwinęła z szyi jesienny szal i z przelotnym uśmiechem podała go chłopakowi. Kapelusik odwiesiła sama i nawet nie musiała stawać przy tym na palcach stóp. Skinęła mu głową gdy wybrał stolik. Po drodze schowała różdżkę i wyprostowała sweter, aby nie zaginał się tak w okolicy brzucha i pleców. Usiadła bezgłośnie, poprawiając przy tym rękawy, a wszystkie te drobne gesty wokół swojej osoby były dowodem na lekkie zestresowanie. Czy to naprawdę mogła być randka? - Prosisz mnie o rękę, Daniilu? - zapytała z rozbawieniem. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego powiedziała to na głos ani tym bardziej dlaczego wsunęła zziębnięte palce do wnętrza jego dłoni. Ten niewielki kontakt ponownie zaburzył pracę jej serca, zaś ukrwienie na jej policzkach mogło tam tkwić nie tylko z powodu zimnego jesiennego powietrza lecz i z powodu samego Daniila. Przez chwilę przyglądała się jego smukłym dłoniom. Przy nich nawet jej własne wyglądały całkiem ładnie, co mogłoby nadawać się do uwiecznienia na fotografii. Gdy jednak przypomniała sobie, że Gael mógłby się na to natknąć to cieszyła się, że ten jej aparat miał nieszczęśliwy wypadek. - Przez jakiś czas mam przymusową przerwę od robienia zdjęć. - zagaiła czując, że jeśli będą milczeć to z niewyjaśnionych przyczyn spłonie rumieńcem. - Irytek doprowadził mój aparat do nieszczęśliwego wypadku. Mogłabym poprosić rodziców o nowy ale jestem zbyt dumna aby prosić o spełnienie zachcianki. Myślę, że do świąt powinnam już mieć nowy. - nie wiedziała dlaczego mu o tym wspomniała. Możliwym był fakt, że mieli już kilka wspólnych zdjęć... a cała reszta, którą zrobiła zginęła wraz ze śmiercią aparatu bowiem nie zdążyła ich wywołać. Drgnęła, gdy do stolika podeszła kelnerka. Cofnęła dłoń z palców Daniila, na co kelnerka uśmiechnęła się jakby doskonale wiedziała co tu się pogrywa. - Poproszę smocze espresso. - nie musiała zaglądać do karty aby wiedzieć czego teraz potrzebuje.
O różdżkach nie wiem nic, poza tym, co można nimi wyczarować – choć i to nieraz jest dla mnie czarna magia. Nie tylko nigdy nie wnikałem głębiej w temat, ale też nie znam wszystkich słów po angielsku, i rdzenie oraz drewno należą do tej części słownika, z którą mam problem. Nie mówiąc o tym, że jestem absolutnie przekonany, że w Rosji używa się innych rdzeni, przynajmniej częściowo. Pytam więc wyłącznie po to, by móc zrobić mądrą minę z wydętą lekko wargą i pokiwać głową, jakby coś mi to powiedziało. — Możno nie nadaje się dobrze do zdejmowania uroków — rzucam największym możliwym banałem i wzruszam ramionami. Do samego końca staram się jednak sprawiać wrażenie, jakbym posiadał na ten temat jakąś wiedzę. — Ja słyszu dobrze tylko togda, kogda ktoś jest naprawdę blisko. W łóżku obok to jak... tykanie zegara w starym domu. Na swój sposób nawet przyjemne. Przypominam sobie dom dziadków, w którym bywaliśmy, kiedy jeszcze żyli. Wielki zegar w salonie tykał w swoim miarowym rytmie, niby leniwie i ociężale, a jednak zawsze wskazując właściwą godzinę. Pamiętam drzemki ucięte na kanapie, to uczucie ciężkich powiek, któremu nie sposób było się oprzeć. Mógłbym zatrzymać ten urok na dłużej, w jakiś sposób wiąże się z komfortem. Ale chyba nie dla samej Iris, co dociera do mnie, gdy uświadamiam sobie, że jej serce przed momentem przyspieszyło, ale tylko na kilka uderzeń. Staram się powstrzymać uśmiech. — No... da... — mówię trochę zmieszany, bo wydźwięk tych słów trochę mi umyka. Przecież właśnie o to poprosiłem. Dociera to do mnie dopiero po chwili, wtedy uśmiecham się i zatrzymuję spojrzenie na jej jasnych oczach. — A ty by mnie ją oddała? — Nie planuję tego, ale w moim głosie wybrzmiewa nuta rzuconego jej wyzwania. A skoro tak, to całkiem wchodzę w swoją rolę, jaka by ona nie była i zamiast jedynie ogrzać jej dłoń własnymi palcami, pochylam głowę i delikatnie, nienachalnie muskam wargami jej zziębniętą skórę. Nasłuchuję bicia jej serca bez złośliwości, ale nie bez satysfakcji. Och, jakże chciałbym móc słyszeć w ten sposób serca widowni, stojąc na scenie! — Cieplej? — śmieję się, ale życzliwie. Potem już jej nie dręczę, za to uważnie słucham i zamawiam dyptamowego smakosza, nie poświęcając kelnerce ani odrobiny uwagi poza grzecznościowym zerknięciem w jej stronę i lekkim uśmiechem. — To się świetnie składa! — wypalam bardziej w odpowiedzi do własnych myśli, niż na jej słowa, bo we własnej głowie jestem już o wiele dalej w tej rozmowie. — To znaczy... bo ja i tak mam coś dla tebya. Pytanie tylko, czy ty zasłużyła. — przekrzywiam lekko głowę, jakby licząc, że znajdę na to jakiś dowód.
Schowała różdżkę bo nie musieli się długo jej przyglądać aby wziąć za pewnik wyjaśnienie chłopaka. Pokiwała głową na znak, że się zgadza. Nigdy nie miała styczności w zdejmowaniu uroków, preferowała sztukę leczenia więc nie powinna dziwić się, że różdżka mogła stawiać opór przy czarach z odmiennej dziedziny. - Hmm... spokojne bicia serca śpiących osób... faktycznie, potrafię sobie wyobrazić jakie to może być kojące. A jak się czujesz, gdy serca biją bardzo szybko? Czy to bardzo wytrąca cię z równowagi? - zapytała licząc, że jeśli wybada jego postawę względem arytmii swoich rozmówców. Była przekonana, że dzisiejszego dnia będzie mógł posłuchać nieregularności jej serca. Mogła jedynie wierzyć, że w kawiarni będzie na tyle rozproszony aby nie zwracać na to szczególnej uwagi. Nim się zastanowiła to słowa same popłynęły z jej ust. Pogodziła się nawet z rumieńcem okalającym jej policzki. Brak zaprzeczenia ze strony Daniila sprawił jej przyjemność dzięki czemu wytrzymała wyzywające spojrzenie i nieudolnie hamowała swój uśmiech. - Mogę to rozważyć. - postawiła na niejednoznaczną odpowiedź. Serce krzyczało "tak", a rozum "odbiło Ci". Podobał jej się, nawet bardzo. Lubiła spoglądać mu w oczy i słuchać jak żywo o czymś opowiada. Gdy słyszała na korytarzu jego rozbrajający akcent, usta same chciały rozciągnąć się w uśmiechu. W trakcie rozmowy poświęcał jej maksimum swojej uwagi a więc jak nic będzie miał szczegółowy wgląd w zachowanie jej serca. Właśnie teraz, gdy poczuła delikatny dotyk jego ust na dłoni, rytm bicia przekroczył jakąś umowną skalę. Uśmiechnęła się zakłopotana ale mile zaskoczona, gdy i on się śmiał. - Robisz to specjalnie abyśmy mogli posłuchać jak bardzo jestem bliska zawału? - zapytała z rozbawieniem, nie potrafiąc i nawet nie chcąc się o to gniewać. Celowo nie odpowiadała na pytanie bo nie była w stanie stwierdzić czy jest jej cieplej na tyle, aby przestał czy niedostatecznie ciepło, aby kontynuował? Obecność kelnerki poirytowała ją bo swoją służbową ingerencją zmusiła ich do odsunięcia od siebie dłoni. Nie dane było się jej na tym rozwodzić bo czuła na sobie wzrok Daniila, który nawet nie podniósł spojrzenia na kelnerkę. Sympatia względem niego rosła coraz szybciej. - Protestuję! Nie mam dla ciebie żadnego prezentu. Nie mówiłeś nic wcześniej. - a mimo to zaciekawił ją, zwłaszcza ujawniając własną zadziorność, która przypadła jej do gustu. Oparła łokcie o stolik bo wtedy wydawała się być bliżej Daniila. Podświadomie zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów, zdradzając mową ciała okazywane mu zainteresowanie. - Mogłabym dać ci wiele ale sęk w tym, że nie chcę od ciebie nic w zamian więc nie wiem czy jestem w stanie czymkolwiek "zasłużyć". - odpowiedziała zgodnie z prawdą, mimo że z jego strony była to forma droczenia się. Przyglądała się ciemnoniebieskim tęczówkom chłopaka i właśnie tu i teraz zrozumiała co to znaczy poetyckie "tonąć w oczach".
— Z równowagi? Niet. — Mrużę lekko oczy w tym ulotnym momencie, gdy słowa są już na moim języku, ale jeszcze z niego nie spływają, gotowe w moich myślach do wypowiedzenia i niedostępne dla jej uszu jeszcze przez sekundę, bo i tyle mija, nim z następującym po tym rozbrajającym uśmiechem kontynuuję: — To mnie schlebia. Testuję ją i jej reakcje, ciekaw tego, czy odpowie mi na to słowem, czy samą reakcją, i jeśli już, to czy widoczną dla oka, czy wyłącznie dla nabytej za sprawą uroku ponadzmysłowej umiejętności, którą z pewnością już wkrótce mam bezpowrotnie utracić. — To ja chyba powinien popracować, żeby ty nie miała wątpliwości. Ciągnę ten mały żart, to rzucone jej wyzwanie, rzucając swoje słowa lekkim tonem. Cały tryskam pewnością siebie, ale nie w ten przytłaczający, narcystyczny sposób. Nie wywyższam się, a jedynie czerpię ze swoich zalet wszystko to, co pomaga mi utrzymywać taki ton rozmowy. Mam nadzieję, że Iris nie przeszkadza to, że trochę się z nią przekomarzam, ale z drugiej strony gdyby nie lubiła mojego dyskusyjnego poczucia humoru, to wcale by tu ze mną nie przyszła, prawda? W końcu nie dam sobie ręki uciąć, ale nie wydaje mi się, bym do tej pory nie pokazał jej się i z tej strony, to zbyt głęboko leży w mojej naturze. Dziewczyna szybko udowadnia mi jednak, że nie tylko nie ma nic przeciwko, a wręcz sama potrafi odpowiedzieć pięknym za nadobne, doskonale odgadując moje niecne zamiary. Nachylam się nieco nad stolikiem w jej kierunku i opieram brodę na dłoni z wesołymi, figlarnymi iskierkami w oczach. — Cóż, tak — odpowiadam, starając się zabrzmieć nęcąco. Nie jestem zbyt świetny we flirtowaniu, o uwodzeniu nie wiem kompletnie nic, staram się jednak nadać swojemu głosowi głębokiego tonu i dbam o to, by mój akcent zszedł na dalszy plan, pozwalając sobie zabrzmieć tak brytyjsko, jak tylko potrafię. — Trochę — dodaję, przekrzywiając głowę. Ciemnym błękitem tęczówek badam galaktyki jej piegów, kiedy wpatruję się w nią z żywym zainteresowaniem. — Wybaczysz mi? — dodaję w końcu niewinnie i dopiero pojawienie się kelnerki sprawia, że prostuję się i zerkam w kartę. Może to i dobrze, dość się już poznęcałem nad biedną Iris. Jej protest sprawia, że wzruszam lekko ramionami. — Ja niczego nie mówił, bo eto nic takiego. Ja to spotkał przypadkiem i zrazu pomyślał o tebie. Nie ma okazji, ja nawet nie znaju kiedy masz urodziny... no kogda by nie były, to ja ich przegapił co najmniej siedemnaście, tak szto to będzie forma... kompensacji. Marszczę brwi, bo chyba mylę słowo, ale z drugiej strony żadna inna forma i tak nie przychodzi mi do głowy, więc zamiast się tym przejmować, nakazuję jej zamknąć oczy i sięgam do torby, w której od samego początku spotkania czekał na nią starannie zapakowany prezent. Układam go na środku stołu, pomiędzy dwiema filiżankami, które kelnerka dosłownie przed momentem przesłała zaklęciem na nasz stolik. — Tobie już można otworzyć.
Prowadzona wymiana zdań była inna niż wszystkie dotychczasowe. Zapewne związek jest z ich jawnym okazywaniem sobie zainteresowania. To był moment aby uwierzyć, że ich relacja miała coraz większe szanse na pogłębienie się. Na samą myśl czuła przyjemny dreszcz ekscytacji ale też i stres związany z doświadczaniem randek po raz pierwszy. - Jesteś na dobrej drodze. - odparła z uśmiechem, starając się ignorować, że bicie serca zdradza momenty kiedy przeżywa jego słowa bardziej niż okazuje to mimiką. Udawała, że Daniil absolutnie tego nie słyszy. Takie łudzenie się było całkiem przyjemne zważywszy, że wszystkie jej emocje były wymalowane na twarzy. Zarzuciła mu celowość zachowania i nie spodziewała się, że tak łatwo temu przytaknie. Przyznał się do zarzutów z tak głębokim tonem i intensywnym spojrzeniem, że przez chwilę świat przestał istnieć. Poddawała się temu, zadurzona w nim lub zauroczona jego ukrytym wilowym wdziękiem, którego istnienie podejrzewała od samego początku. Odkąd Gael temu przytaknął... jego imię wyrwało ją z tego wpatrywania się w Daniila z oczarowaniem. Zamrugała i z czerwonymi polikami przytaknęła gestem, że zostaje mu wszystko wybaczone. Nie była w stanie przez chwilę wydusić z siebie głosu więc chętnie sięgnęła do swojej kawy i upiła łyk, mimo że była gorąca i pikantna. Okazało się, że potrafi coś powiedzieć, a nawet i zaśmiać się, gdy przyznał, że przegapił siedemnaście urodzin. - Żadnych nie przegapiłeś. Rzadko je wyprawiam. Jeśli już, to ja twoje też przegapiłam i jeśli coś dla mnie masz to możesz mieć pewność, że będzie odwet. Nie puszczam płazem żadnego nieodwdzięczonego prezentu. - oznajmiła pewnym siebie tonem, ciesząc się w duchu, że nie wpatrywał się w nią tak intensywnie bo mogłaby popaść w samozapłon pod jego spojrzeniem. Przyciągał ją z większą siłą niż dotychczas. Przyłapała się na tym, że raz na kilka minut jej wzrok osiada na jego ustach, gdy zniekształcał słowa lub uśmiechał się, promieniejąc przy tym niczym upragniony promień słońca w mroźny dzień. - Ach, zrekompensowania. Trudniejszy wyraz. - poprawiła go pospiesznie, byleby te lekko zmarszczone brwi wygładziły się zanim miałaby sięgnąć palcami do tej zmarszczki. Niezbyt chętnie zamknęła oczy, gdy o to poprosił świadoma tego, że zgodziłaby się na bardzo wiele bo jej zauroczenie potęgowało się z każdą chwilą tego spotkania. Zerknęła podejrzliwie na paczuszkę, gdy już dostała na to zgodę. Ostrożnie odsunęła filiżankę kawy i przyłożyła dłonie do wstążki, która pod wpływem obecności jej dłoni, samodzielnie rozwiązała się. Postarała się cicho oderwać papier i otworzyć pudełko... a gdy zobaczyła co jest w środku, otworzyła szeroko oczy i zasłoniła usta dłonią. Podniosła wzrok na chłopaka. - Czy to... - wskazała palcami nowiutki aparat fotograficzny, który planowała zakupić sobie po świętach. Doskonale zdawała sobie sprawę jak dużo kosztował bo orientowała się w tej tematyce dosyć dobrze. Nie była pewna co ją zaskakiwało - to, że wydał na nią dwieście galeonów czy to, że naprawdę wydał na nią dwieście galeonów! - Daniil... - wydusiła z siebie a imię te wymówiła cicho lecz miękkim tonem. Uśmiech cisnął się na jej usta lecz spojrzenie niedowierzające. Wyciągnęła aparat z pudełka, gotowa obejrzeć go dokładniej i dać sobie czas na dostosowanie swojej reakcji... tak szczerze powiedziawszy miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Brakowało jej słów, nie wiedziała co ma powiedzieć, zrobić. Przecież wiedział, że nie trzeba było, to za wiele, to było bardzo drogie, wykosztował się bo miała to wymalowane na twarzy. Aparat był nowiutki, nie miał nawet jednej rysy i potrafiła sobie wyobrazić jak piękne będą wychodzić nim zdjęcia. Klisza nie będzie się zacinać, przycisk nie będzie wciskać się zbyt mocno do obudowy... Ostrożnie odłożyła aparat na stoliku, odsunęła cicho krzesło, wstała i podeszła w milczeniu do chłopaka, pochylając się i podarowując mu silny (jak na własne możliwości) uścisk. Czując jego przyjemny zapach i dotyk palców odchyliła się aby ucałować jego polik drobnym i nieśmiałym buziakiem. Nie myślała nad tym co robi a nad tym jak przyjemnie było jej podarowywać mu drobne gesty, widząc przy tym jak się z nich szczerze cieszy. - Dziękuję. Adekwatnie się odwdzięczę. - popatrzyła w ciemnoniebieską toń jego wzroku i czując, że zaraz w niej utonie, cofnęła się aby wrócić na swoje krzesło.