Pub przyciągający wszystkich swoim nietypowym wystrojem, którego głównym elementem jest przezroczysty bar wykonany z zaczarowanego, nietłukącego się szkła, wypełniony morską wodą, wodnymi roślinami i uroczymi rybkami i żyjątkami spotykanymi w oceanach świata. Interesuje Cię podwodny świat, ale zamiast biblioteki wolisz wyjście na piwo? Upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjdź do Morskiego Oka!
Woda Goździkowa Piwo kremowe Kłębolot Absynt Boddingtons Pub Ale Różowy Druzgotek Ognista Whisky Rdestowy Miód Rum porzeczkowy Stokrotkowy Haust
/wybacz, że trochę się zeszło ale spotkało mnie kilkudniowe świętowanie końcówki wakacji
To miał być zwyczajny, spokojny piątek. Matthew dopiero co przybył do Hogwartu i miał poszwędać się po zamku albo przygarnąć jakąś ładną pannę do swojego pokoju jednak znajomi jak zwykle postanowili kompletnie pokrzyżować mu plany. Najpierw siedzieli sobie grupką w jakiejś pseudo melinie, trochę wypili no i Matthew uraczył starych znajomych i Indię kolorowymi pigułkami. Pech chciał, że para poszła w ślinę, kumpel musiał pędzić do rozwścieczonej dziewczyny, z czego skorzystała ta najbardziej znudzona i wróciła do domu. Mattowi zachciało się jeść więc India zabrała się z nim do Morskiego Oka. Bo co mogło być mniej ciekawe niż nie odrywająca się od siebie para w melinie? Po drodze jeszcze było fajnie choć już zaczynało im odbijać. Ale właściwa bajka zaczęła się dopiero w środku. Temples nieco zdezorientowany patrzył jak dziewczyna zdejmowała ubrania ale nie protestował! Wręcz przeciwnie, był ciekawy jak ta sytuacja się rozwinie. Ale kiedy okazało się, że po prostu chciała popływać... wybuchł śmiechem. Siedział tak chwilę i przyglądał jej się śmiejąc no ale w końcu trzeba było ją stamtąd wyciągnąć zanim będą mieli kłopoty. Chłopak westchnął ciężko, wstał i podszedł do akwarium, o którego ściankę się oparł. Oczywiście dalej przypatrywał jej się w milczeniu z tym jedynym w swoim rodzaju uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. -Dobrze, rybko ale dostaniesz więcej jeśli stąd grzecznie wyjdziesz i się ubierzesz - zaproponował jak zwykle opanowanym, nawet nieco obojętnym tonem głosu. No jakoś musiał ją zwabić do wyjścia! A jeśli ceną za to miało być danie jej jeszcze kilku pigułek zamiast aresztu to w sumie to była nie najgorsza cena. -No dalej, wyskakuj - wyciągnął w jej stronę dłoń żeby było dziewczynie łatwiej wstać.
(przeniesione z dziedzińca.) A ty wciąż potrafisz go wywołać. Znał Eter i gdyby był trochę bardziej nastawiony na obserwację, odbiór i wyciąganie wniosków z zachowań drugiej osoby, bez większego problemu mógłby ją rozszyfrować. Z jej poczynań wyczytać, że jednak nie zdołała wyrzucić go ze swojego serca tak do końca, tak na zawsze, jednakże... Och, Stanton w tej, jak i wielu innych kwestiach, był typowym facetem. Chodzi o takiego faceta, któremu obce są intrygi, ukrywane uczucia i tego typu zagrania, a żeby zrozumieć kobietę, musiałby mieć instrukcję obsługi, pisaną wielkimi literami. Koniecznie, a najlepiej pogrubioną czcionką. Jednak, biorąc pod uwagę fakt, że Tone tejże instrukcji nie posiadał, przekrzywił tylko głowę i zdobył się na jeszcze jeden nonszalancki uśmiech, oraz krótkie wzruszenie ramionami. - Nie ogarniam cię, Eter.- Rzucił wprost, jak to miał w zwyczaju, po czym wydął usta w smutną podkówkę i skierował wzrok na rozmówczynię. Słysząc jej kolejne słowa, uniósł wysoko brwi i parsknął śmiechem. Tone, w swoim mniemaniu, zwyczajnie stwierdzał fakty, co nie równało się szufladkowaniu ludzi. Aczkolwiek, wszyscy wiemy, że młody nie był idealny i oczywiście, wrzucał ludzi do tych przysłowiowych szufladek. A poprzez utożsamianie z daną grupą zarówno siebie, jak i innych, najzwyczajniej w świecie podświadomie próbował uporządkować swój świat. Wiecie, że Gryffoni są narwani, Ślizgoni ukrywają się pod maską obojętności, Krukoni siedzą z nosem w książkach, a Puchoni uciekają przed własnym cieniem. Tak było łatwiej, prawda? Poznając daną osobę, masz wrażenie, że wiesz, czego możesz się po niej spodziewać, nawet jeśli to kompletna bzdura... - Ja cię ograniczam? - Spojrzał na nią wyzywająco . - Siebie ograniczam? - Pokiwał głową z dezaprobatą i westchnął ciężko dokładnie tak, jakby miał przed sobą bardzo ciężkie zadanie, po czym wywrócił oczami. - Mówiłem ci już, że po prostu stwierdzam fakty. A zresztą, kurwa, nieważne, mała.- Uśmiechnął się szeroko i myślami był już gdzieś daleko od tegoż tematu. Nie potrafił skupiać się przez dłuższą chwilę na jednej kwestii. Jego myśli pędziły z tak zawrotną prędkością, z jaką zmieniały się także nastroje Gryffona. To znaczy... On po prostu szybko się irytował, a irytacja prowadziła najczęściej do rękoczynów i innych nie do końca przyjemnych, konsekwencji. Nie wpadał jednakże w emocjonalne doły, choć tego najzwyczajniej w świecie się wyuczył. Zmieniać smutek w złość, żal w frustrację i rozładowywać te wszystkie emocje pięściami, jakkolwiek złe było to rozwiązanie dla otoczenia. Czasami dochodził do wniosku, że może rzeczywiście trochę za bardzo wchodzi w życie Elsy i trochę zbyt mocno chce ją bronić, jednakże... Przechodziło mu za każdym razem, gdy widział jakiegoś faceta, kręcącego się zbyt blisko niej. Nie potrafił, a może nie chciał wyobrażać sobie, co stałoby się z takim delikwentem, jeśli skrzywdziłby w jakikolwiek sposób młodą Gryffonkę. Fizycznie, czy psychicznie. W końcu była najbliższą Stantonowi osobą. - Ja pierdolę, Eter. Tu nie chodzi o to, czy ona potrafi o siebie zadbać, czy nie! Tu chodzi o jebany obowiązek! Taki... - Milczał przez chwilę, jakby szukając odpowiedniego słowa, co musiało być widokiem dość niecodziennym, gdyż zazwyczaj mówił wszystko, co przyszło mu do głowy. - Moralny obowiązek, braterski, hm, wewnętrzny. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ktoś ją skrzywdził! - Mówił podniesionym tonem, gestykulując przy tym znacznie, a już po chwili Eter sprawiła, że na ułamek sekundy zastygł. Jej spojrzenie. Było wymowne w oczywisty sposób i właśnie wtedy do głowy Stantona wpadła myśl. Czy to możliwe? Zmrużył lekko oczy i nie myśląc wiele, powodowany ogólnym napięciem i powrotem dawnych uczuć, szepnął wprost do jej ucha. - Nie wiesz, do kogo mówisz, Eter? - Posłał jej równie wymowne spojrzenie, jeszcze zanim ruszył w stronę Pubu Morskie Oko, który był jednym z jego ulubionych 'miejscówek', gdzie można było wypić dobry i tani alkohol. Już na wejściu zamówił szklaneczkę Abstyntu i nie pytając o zdanie dziewczyny, poprosił o to samo dla niej. Chciał być gentlemanem? A może pokazać swoją wyższość? Kto go tam wie. W każdym razie, trzymając dwie szklanki w dłoni, ruszył gdzieś w stronę wolnego stolika, a kiedy usiadł, wyciągnął paczkę papierosów, rzucił ją na stół i odpalił jednego. - Miała być Ognista, ale Abstynt lepiej działa. Próbuj. - Zaciągnął się dymem i zakładając nogę na nogę, utkwił spojrzenie w Ślizgonce. Będąc tak blisko niej, marzył tylko o tym, by znów była jego. By mógł się zatracić.
A czy on był taki szczery wobec niej? Czy od razu mogła stwierdzić, że gdzieś głęboko w jego podświadomości wciąż jeszcze dla niego coś znaczy? Może po prostu nie chciała tego widzieć? Przecież to on z nią skończył... A ona powinna się trzymać z daleka, bo tak byłoby prościej dla każdego. Dla niego. Intrygi? Nie była po prostu osobą, która wylewa swoje wszystkie uczucia na światło dzienne. Co to ma być, jakaś spowiedź? Nikt nie afiszuje się ze swoimi uczuciami. Poza tym, kto chciałby to oglądać? Kogo to tak naprawdę interesuje? Miała mu powiedzieć, że wciąż coś czuje i wtedy wszystko będzie dobrze? Miała podać się na tacy i czekać... Jak ta idiotka... A ta delikatna niepewność była całkiem przyjemna... Nie zobowiązywała ani Stanton'a ani jej... Bo jeżeli pójście dalej spowoduje, że straci go już całkowicie? Czy chciałaby ryzykować? Zaśmiała się i odgarnęła kilka pasm włosów do tyłu. Dlaczego tak łatwo mu to przychodziło? Czemu jej tak łatwo to przychodziło? Czy zdawał sobie sprawę, że powiedział jej komplement? Ludzie odbierają wiele rzeczy na własne sposoby... A to był właśnie Eter. Tak? A czy nie powielał pewnego schematu? Tego, co kiedyś ktoś wymyślił dla ułatwienia selekcjonowania ludzi? Szczerze? Nie obchodziło ją to, jak ludzie postrzegają innych. Kim dla siebie są a nawet to co sobą reprezentują... Ona chyba była jeszcze gorsza skoro wszystkich wrzucała do jednego worka. Czasem zdarzają się wyjątki, jednostki, które nie potrzebują robić niczego aby do siebie przyciągnąć. Okropne jest to, że mimo iż nie chcemy... Powielamy schematy, które już kiedyś powstały. A zwalanie tego na próbę uporządkowania sobie świata? Bzdura. Bo przecież każdy musi mieć swoje miejsce. Wywróciła oczyma. I wracamy do punktu wyjścia, tak? Uciekał od tematu, bo po prostu uznawał go za mało ciekawy, potrzebny czy po prostu nie potrafił się skupić na tej jednej rzeczy? Spojrzała na niego i jedynie delikatnie uniosła brwi. Nie mógł się zatrzymać? Musiał cały czas żyć w takim pędzie? Agresja niczemu nie służyła.. Pomagała uwolnić się pewnej energii pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Niczego później nie czujesz. Stoisz i zastanawiasz się, co się właśnie stało. I nie wiesz. Musi się nauczyć, że czasem lepiej jest pozwolić komuś na popełnianie własnych błędów. Jeżeli cały czas będzie jej tak zaciekle bronić i nie pozwoli jej na to aby sama się tego nauczyła, to co później zrobi? Trzeba znaleźć ten umiar. Jego słowa do niej dochodziły i odbijały się od ścianek w jej głowie. Huczały tam, robiły co chciały, psuły to co sobie poukładała. Obowiązek? Braterski? Czy naprawdę było aż tak fatalnie, że straciła wiarę w właśnie to? Istnienie rodziny, istnienie więzi... Wszystko było dla niej jednym, wielkim kłamstwem? Próbą zatuszowania tego, co innym nie pasuje? Im dłużej nad tym myślała, tym przypominała sobie Anthonego a nawet bliźniaków. No tak, zapomniała, że tak naprawdę, to nie są jej bracia... Więc gdzie tu mowa o braterskim obowiązku? -Wiesz, że czasem będziesz musiał jej pozwolić robić te błędy? Trzymanie jej pod kloszem i niepozwolenie na reagowanie, działanie wcale nie jest dobre... -Wzruszyła lekko ramionami.-Mam nadzieję, że rozumiesz co mam na myśli-Powiedziała i spojrzała na niego. Wyczekująco. Była chyba bardziej niż zrezygnowana jeżeli chodzi o ten temat... W końcu było to jego życie i jego siostra. Co jej do tego? Chyba dała mu znak, tak? Teraz nie będzie mógł powiedzieć, że kompletnie nic z siebie nie dała... Nie była wobec niego obojętna, nawet jeżeli bardzo by tego chciała. Skubaniec. Stała i po prostu cieszyła się ciepłym oddechem, który dotykał jej skóry. Było to dziwne, ale miłe uczucie, które jedynie utwierdziło ją w fakcie, że nie zamierzała wycofać się tak szybko. Doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. I to czyniło tę grę jeszcze zabawniejszą. Usiedli przy stoliku a ona nawet nie pisnęła słówkiem o jego nonszalancji i wręcz arogancji przy wyborze napojów. Była ciekawa, czy uda mu się ją zaskoczyć... A ona nigdy nie odmawiała dobrego alkoholu... Nie wypada. -Po prostu chcesz abym tutaj padła.-Powiedziała i przechwyciła szklankę z trunkiem. Popatrzała na jego nieprzyjemnie niebezpieczny odcień i podniosła swoje spojrzenie aby utkwić je w nim. Czy tylko jej się wydaje, że jakiś rodzaj rywalizacji? Wzajemnego sprawdzania się wisi nad nimi? Podniosła szklankę i zasalutowała. Pełna kultura i ogień w ustach przy pierwszym zetknięciu się alkoholu z jej gardłem. Boże! Zmrużyła lekko oczy i pokręciła delikatnie głową. Uśmiech automatycznie się powiększył, choć nie obwiniajmy o to alkoholu. Mogła być... I aż wstyd przyznać z jaką łatwością jej to przyszło.
Ostatnie wydarzenia z całą pewnością nie wpłynęły zbyt dobrze na zdrowie psychiczne Millicent. Spotkanie z siostrą, rozmowa, wyznanie niemal wszystkiego znienawidzonej niegdyś osobie, przeprosiny i propozycja powrotu do domu sprawiły, że dziewczyna jeszcze bardziej się pogubiła i już kompletnie nie wiedziała co robić. Potrzebowała rozmowy albo...no właśnie. Potrzebowała solidnej dawki alkoholu i chociaż już tak wiele razy zamierzała z tym skończyć, w tej chwili po prostu nie wiedziała dokąd indziej miałaby pójść. Nogi same zaprowadziły ją do dość mało znanego pubu o wdzięcznej nazwie "Morskie Oko", chociaż ona NA PEWNO już tu kiedyś gościła. Nie wiem czy na trzeźwo czy niekoniecznie, ale tutejsi sprzedawcy w tej chwili podejrzanie się na nią patrzyli, a ją to tylko i wyłącznie poddenerwowało jeszcze bardziej. Odpowiedziała im dość niemiłym spojrzeniem i równie niemiło poprosiła o szklankę ognistej whisky, po czym rzuciła na ladę należne pieniądze i wdzięcznym krokiem ruszyła wgłąb pomieszczenia. Pierdolcie się wszyscy. Usiadła przy jednym z najbardziej oddzielonym od całej reszty stole i niedbale rzuciła płaszcz na stojące obok krzesło, posyłając przy tym krzywe spojrzenia wszystkim, którzy chociaż na chwilę zawiesili na niej wzrok. Czy to jej wina, że nie lubiła większości ludzi?
Piękny wieczór, prawda? Choć oczywiście, niektóre wydarzenia są po prostu do dupy... A mu dzisiaj nie chciało się szczerzyć zębów. Po opuszczeniu Victor'a nie wiedział, czy w ogóle da dziewczyna sobie jakoś radę... Nie powinien jej zostawiać, prawda? Mówiła, że da radę... Jednak on wiedział, że z tym pójdzie jej słabo... Gadali godziny a on po tym wszystkim czuł, jakby był wypompowany z wszelkich sił... Nienawidził takich dni, nienawidził takich sytuacji... Bo wtedy kompletnie nie czuł się sobą. A to przecież najgorsze, co może mu się przytrafić... Nie możność bycia Klemensem w całej swojej krasie? Koszmar. Przede wszystkim dla innych. Dlatego czas się napić! Może zapomnieć o tym cholernym dniu, który nie przyniósł ze sobą niczego dobrego. Zatracić się w procentach, może ulec i zasnąć wtulony w jakieś ciepłe kobiece ramiona... Które nic tylko czekają na niego i na to, co może im ofiarować. Mhm, byłoby miło znaleźć jakąś odskocznię... Bo miał serdecznie dosyć. Ale spokojnie, to tylko na dzisiaj... Jutro jest kolejny dzień... Coś się wymyśli. Wszedł do pub'u i pierwsze co zrobił, to podszedł do baru. Usiadł na jednym z obrotowych krzeseł i zawołał barmana... Kieliszek? Szklanka? Nieee... Cała butelka, od razu! Nie zamierzał wracać się co chwilę i czekać. A siedzenie samemu przy barze? Gdyby jeszcze ktoś inny tutaj siedział, po prostu by zagadał. Kiedy odwrócił się na krześle, aby rozejrzeć się po sali... Jakby coś go walnęło. Nie tego się spodziewał, ba! Unikałby tego... A proszę. Coś chciało aby to właśnie ona stanęła na jego drodze. Spojrzenie, które serwowała każdemu nagle straciło na swojej zaciętości. Nie powinien do niej podchodzić, powinien jak najszybciej stąd zwiewać... A co zrobił Klemens? Chwycił swój trunek i ruszył w kierunku jej stolika, cały czas patrząc na nią. Tak jakby zaraz miała zniknąć... Coś go tu niebezpiecznie przyciągało a on postanowił po prostu się temu poddać.
W tej chwili jedyną rzeczą, którą żałowała była za mała ilość alkoholu. Śmiało, możecie mówić o niej co chcecie, ona się i tak tym za bardzo nie przejmie. Alkoholiczka? Pff, wiadomo to nie od dziś, ale co z tego? Miała problemy, ma je nadal, a to usprawiedliwia niemal wszystko, prawda? Zresztą...Milli to taki typ osoby, która opinię innych ma głęboko...sami wiecie gdzie. Dlatego niemal od razu po opróżnieniu szklanki podniosła głowę i już chciała wstać z zamiarem podejścia do baru, gdy jej oczom ukazały się pewne rude włosy, które tak dobrze znała. Za dobrze, będąc szczerym. Błyskawicznym ruchem zakryła twarz włosami i zaczęła przyglądać się pustemu naczyniu, jakby było w nim coś nader interesującego. -Naprawdę? -Spytała po chwili nadal się na niego nie patrząc, kiedy na ścianie obok pojawił się cień stojącego nad stolikiem postaci. Powoli odwróciła głowę i ciężko westchnęła. -Naprawdę? -Powtórzyła i zgarnęła z sąsiedniego krzesła swoje rzeczy. Przynajmniej ma alkohol. Jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na trzymanej przez Klemensa butelce. Chociaż nie całkiem mimowolnie, bo w dużej mierze było to spowodowane brakiem jakiejkolwiek chęci spojrzenia na jego twarz. A jednak. Po niecałych 10 sekundach uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. -Czy ty mnie śledzisz? -Uniosła brwi i głową wskazała na wolne krzesło. Tą dwójkę łączy pewna bardzo dziwna i nieco skomplikowana relacja, której oni sami do końca jeszcze nie rozgryźli. Z jednej strony są podobni, żeby nie mówić prawie tacy sami. I to nie tylko pod względem charakteru, bo halo, oboje są rudzi! I oboje mają zielone oczy. I nie wiem co jeszcze...a tak. Charakter. Otóż pod paroma względami są to naprawdę podobne do siebie dusze. Potrafią spokojnie porozmawiać, chociaż przyznaje się bez bicia, że słabo im to wychodzi i niemal zawsze kończy się to jakąś kompletnie pozbawioną sensu kłótnią. Potrafią się też zrozumieć. A przynajmniej Milli zawsze się tak wydawało. Za każdym razem jak z nią rozmawiał, dziewczyna miała dziwne wrażenie, że ta kompletnie inna z pozoru osoba doskonale potrafi postawić się na jej miejscu. Chociaż...to może być tylko jej kolejne głupie wrażenie.
Alkohol pomaga ludziom, otwiera ich przed sobą... Pomaga nawiązać kontakt. Dlaczego mieliby nie pić? Proszę, odpowiedz. A to, że ktoś może mieć z tym problem. To chyba jednak jego problem. On na przykład, pije, pali i robi dziary. Powiesz, że to facet bez przyszłości, pewnie handluje tylko prochami i dawno ma kartotekę. Może masz rację... A może nie... Po kij się tym interesujesz. Była taka urocza. Próbowała się przed nim ukryć, dlaczego? Przecież on nie gryzie, no chyba, że poprosi. Daje jej przecież najlepszą rozrywkę jaka kiedykolwiek mogłaby się jej przytrafić! I co ona robi? Ukrywa się za włosami, wyglądając jak dziesięcioletnia dziewczynka... Niewinna i urocza. A obydwoje doskonale wiedzą, że nie jest ani niewinna ani urocza... Choć co do drugiego jeszcze wstanie byłby się sprzeczać. -Naprawdę cieszysz się z mojego przyjścia? Tak, widzę to.-Usiadł niebezpiecznie blisko niej. A raczej specjalnie dosunął krzesło do niej. Przecież nie podaruje sobie, jeżeli tego nie zrobi... Wiedział, że to może doprowadzić ją do szału? Owszem. Sam chciał przez to dostać pierdolca? Jeszcze jak! Zamachał butelką, jakby widział gdzie jej wzrok zmierza. Nie patrzyła na niego, specjalnie? Jego uśmiech jedynie się powiększył a pojawił się z pierwszym ujrzeniem jej. Bo tak na niego działała, jak zastrzyk dodatkowej energii. -Nie myśl o tym... Musisz sobie zasłużyć.-Powiedział spokojnie, nalewając trunku do swojej szklanki, którą dostał jeszcze przy barze. Powoli ją przechwycił i napił się, był to bardzo ładny łyk, który zakończył cichym westchnieniem. Dobry był... Obserwował ją. Bo był to obiekt, który jednak wolał mieć na oku. Kto wie, co rudej przyjdzie do głowy, wolał być przygotowany. Czemu tak bardzo nie chciała na niego spojrzeć? Czy nie wiedziała, że to przychodzi jedynie na jego korzyść? Zaśmiał się i upił drugi, większy łyk. -Chciałabyś.-Powiedział spokojnie, uśmiechając się pod nosem. Nie chciał wnikać w to, co jest między nimi. Prawdą jest jedynie to, że działali na siebie w różny sposób. Mogli się kłócić, rzucać w siebie błotem i innym gównem... Lub równie dobrze mogli rozmawiać... Co i tak kończyło się jednym lub tym drugim, bardziej przyziemnym i pierwotnym spędzaniem czasu. I czy chcieli coś z tym zrobić? Nie. Bo tak było dobrze... Znali się. I to mu wystarczyło. Nie musiał znać powodów i dalszego planu, bo go nawet nie było. Daj mu po prostu dzisiaj zapomnieć. Będę Twój o ile tylko zechcesz.
Dlaczego próbowała się przed nim ukryć? Tego nie wie nikt, nawet sama zainteresowana, uwierzcie mi. To był impuls, zobaczyła go i coś, jakiś głos w jej głowie powiedział jej, żeby to zrobiła. Tak po prostu. Być może to kwestia tego, że on wie o niej dość dużo rzeczy. W końcu nie raz i nie dwa spędzili ze sobą wieczór. Przy alkoholu. I choć nigdy do niczego większego pomiędzy tą dwójką nie doszło, wiedziała, że po prostu kiedyś musiała mu się wygadać. W końcu wszyscy wiemy, że po procentach ludzie zazwyczaj zwierzają się ze wszystkiego co leży im na sercu. -Skaczę z radości. -Mruknęła po chwili pod nosem i zdmuchnęła spadające jej na twarz włosy. A gdy dosunął swoje krzesło bliżej niej, uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie. -Masz do dyspozycji cały stolik. Naprawdę chcesz się gnieździć ze mną na tym jednym małym kawałku? -Zapytała, patrząc mu prosto w oczy i przekrzywiając lekko głowę, po czym znów spojrzała na butelkę, którą położył teraz na blacie. -Zasłużyć? -Powtórzyła i zmarszczyła brwi. Co miał na myśli? Zastanawiało ją to, jednak nie wypowiedziała tych słów na głos. Patrzyła się jednak teraz wprost w zielone oczy Klemensa i cierpliwie czekała na odpowiedź. Chcesz grać w grę? Będziesz miał grę. Zaśmiała się, gdy usłyszała krótkie chciałabyś wydobywające się z ust rudego. No tak, przecież każdy o tym marzy, a już Milli na pewno. -Zawsze marzyłam o tym, żeby ktoś mnie śledził, wiesz? Spełniasz moje marzenia, gratulacje. -Odparła sarkastycznie i posłała mu nader słodki uśmiech, który powinien już bardzo dobrze znać. -Więc...gdzie byłeś dzisiaj? Opowiedz mi kolejną historię swojego super ciekawego życia, chętnie posłucham. -Rzuciła nagle i sięgnęła do wiszącej na oparciu krzesła torby, wyjmując nieotwartą jeszcze paczkę fajek. -Myślisz, że można tu palić? -Zresztą. W ciągu tych kilku sekund zdążyła już zapalić wyjętego papierosa. Rzuciła niedbale paczkę na stół i mocno się zaciągnęła. Z tym też miała skończyć, no ale...wyszło jak zwykle. Przymknęła oczy i odchyliła głowę na tyłu, czekając na jakiekolwiek słowa jej towarzysza.
A może po prostu wiedziała, że ten wieczór do niczego dobrego jej nie doprowadzi. Bo naprawdę zamierzał coś dzisiejszego wieczoru zrobić, nie wiedział jeszcze co, gdzie i z kim ale nie zamierzał siedzieć tylko w jednym miejscu i chlać wódy ile wlezie. I nie raz, nie dwa chciał aby skończyło się to zupełnie inaczej. Był facetem, to chyba nazbyt oczywiste. Nie był rycerzem a przynajmniej nie po alkoholu, który zwykle towarzyszy im w spotkaniach. Ale owszem, łączyła ich jakaś nić porozumienia, której nie sposób było ominąć. Nie przeszkadzało mu to, bo szczerze lubił z nią rozmawiać,. Nawet jeżeli podnosili ton głosu, a w grę wchodziły brzydkie słowa... Okropnie rajcowało go to... Dziwak. -Wiedziałem.-Zaśmiał się.-Widzisz, wystarczy moja obecność a już promieniejesz.-Powiedział spokojnie, dopijając to co zostało mu w szklance. -Wiem, że tego naprawdę chcesz. Dajesz, przyznaj się... Stęskniłaś się za mną.-Jego szeroki uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe. Spójrzcie na niego! Na jego usta cisnęło się jeszcze wiele odpowiedzi, jednak wolał postać przy tych spokojniejszych... Jeszcze na neutralnym gruncie. Odwzajemnił jej spojrzenie, po prostu się patrząc. Ciekawe, jak musieli wyglądać z boku. Jak para świrów, która zaraz rozpęta piekło czy może jak para zakochańców, którzy oderwać od siebie wzroku nie potrafią. Nieee, to zbyt piękne jak dla nich. Pozostańmy przy igrających z ogniem osobnikach. Nudziło im się, znaleźli się i teraz mogą zacząć się bawić. Oh, jak dobrze czasem wrócić do tego miejsca. Oparł podbródek na zaciśniętej pięści, lekko zmrużył oczy.-Zależy od tego, co możesz mi takiego zaproponować.-Powiedział i posłał jej porozumiewawczy uśmiech. Tak, potrafił był bardzo wymagający... A po niej spodziewał się naprawdę wiele. Pokręcił głową, rozbawiony tokiem jej rozumowania.-Nie, nie, nie. Źle zrozumiałaś... Nie śledzenie przez KOGOŚ ale przeze MNIE. Nie jestem byle kim. Każdy chciałby mieć takiego stalker'a jak ja.-Mruknął, odwzajemniając uśmiech, który był raczej przesączony jadem a nie słodkością. Przyznaj się Milli. Wydął lekko wargi i przysunął do siebie jej pustą szklankę. Nalał do niej bursztynowego trunku i tak chwilkę przyglądał się cieczy... Spojrzał na nią, jednak nie puścił szklanki. Jakby jednak nie chciał się tym z nią podzielić. Spojrzał na papierosa, którego wyjęła... Sama sobie odpowiedziała... Czy warto było do tego nawiązywać? Owszem, zbył jej wcześniejsze słowa... Jakby nie było o czym gadać. -Podziel się ze starym kumplem.-Uniósł jedną brew do góry. Owszem, nie chodziło jednak o zwykłe podzielenie się papierosem z paczki. Sam przecież zawsze miał swoją przy sobie. "Podziel się" równało się "tym" papierosem. -Chujowo... Jak Twoje z resztą. Dzisiaj nie jest udany dzień.-Powiedział wolno, obracając w palcach szklankę z alkoholem. Jej szklankę... Mhm. Nie, zdecydowanie nie chciał rozmawiać z nią o tym, jak dzisiaj było... Jak będzie jutro i co takiego na niego czeka. Pozwól mi się w Tobie zatracić. Czy gdyby wypowiedział tę prośbę na głos, zgodziłaby się? Ale czy jego uważne spojrzenie, które przemykało po jej osobie już tego nie mówiło? Podobno mnie znasz.
Obserwowała go uważnie przez cały czas, dokładnie analizując każdy jego ruch, czy każde wypowiedziane słowo. Mogli dziwnie wyglądać i z całą pewnością tak wyglądali, ale jej to nie przeszkadzało. Jemu też nie. Zna go i wie o nim więcej, niż można się spodziewać. Otóż Millicent to osoba, która mimo swojej gigantycznej obojętności na otaczający ją świat, w głębi ducha słucha ludzi. Słucha i próbuje postawić się w ich sytuacji. Słucha i próbuje wymyślić coś, co mogłoby im w pewien sposób pomóc. W gruncie rzeczy nie jest ona AŻ tak bezuczuciowa. A przynajmniej próbuje taka nie być. Próbuje naprawić to, co nie tak dawno zepsuła na własne życzenie i czego w tej chwili bardzo żałuje. -Zgadłeś. -Mruknęła i sięgnęła po szklankę, którą rudy właśnie jej zabrał. -Oddaj. -Szarpnęła i przewróciła oczami, gdy ten wcale nie miał zamiaru tego zrobić. Popatrzyła tylko na niego z przymrużonymi oczami i znów zaciągnęła się papierosem, po czym usiadła mu na kolanach jak gdyby nigdy nic i złączyła ich usta w dość namiętnym pocałunku, wypuszczając przy okazji dym i dając mu to, czego chciał. -I co teraz? -Szepnęła jak najciszej mogła, przygryzając lekko płatek jego ucha. -Co teraz. -Powtórzyła i korzystając z chwilowego stanu Klemensa, wzięła wciąż leżącą na stole szklankę i wypiła dość spory łyk palącego gardło trunku. -Więc... -Zaczęła po dłuższej i przygryzła dolną wargę, zastanawiając się jak zacząć to, co chciała mu powiedzieć. Wiedział o jej problemach, wiedział o ucieczce, o wszystkim i mimo, że nie była pewna czy rudy będzie chciał o tym usłyszeć, postanowiła, że i tak mu to powie. -Widziałam się z siostrą. Spotkałam się z nią nie wiem po co. -Zawiesiła głos i znów sięgnęła po opróżnioną do połowy już szklankę. Wsadziła mu resztki fajka między zęby i położyła dłonie na ramionach. -Proponowała mi powrót do domu. Ja...nie wiem co robić, rozumiesz? Nie chce tam wracać, ale nie sądzę, żebym miała inny wybór. Kończą mi się znajomi u których mogłabym przenocować. -Zaśmiała się nerwowo pod nosem i niespodziewanie poczuła mokre łzy, które spływają jej po bladym policzku. O Boże. Była taka słaba. Aż sama się dziwiła jak przetrwała te ostatnie 5 lat. Bez rodziców. Bez rodzeństwa. Bez przyjaciół. Bez nikogo. A teraz? Teraz z jednej strony chce to wszystko naprawić, a z drugiej robi wszystko, aby do tego nie doszło. Jest pełna przeciwieństw. Pełna tajemnic, które przerastają ją samą. Nie rozumie siebie, chociaż tak bardzo chciałaby zrozumieć. Pomóż mi.
Czy to było aż tak ważne? Przecież wiedziała, że ten typ raczej nie ma niczego do ukrycia. Zawsze był zbyt szczery i zbyt bezpośredni. Choć czy właśnie nie te cechy pomogły ich znajomości? Mogła go wtedy obserwować ile tylko chciała, raczej nie doszuka się niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby ją wystraszyć. To dziwne. Może byli do siebie podobni, jednak nie w tej kwestii. On nie udaje, że świat go nie obchodzi. Nie widzi w tej całej obojętności sensu, bo i tak, wszystko co dzieje się tam na zewnątrz, w jakiś sposób ich dotyka. Dlatego daje z siebie wszystko, wszystko co uważa za konieczne i potrzebne. Naprawa... On już dawno przestał o tym marzyć. Bo to jedynie złudne marzenia. Zrobiłaś to, okey, musisz to przeboleć i iść dalej. Bo był jakiś powód, że zrobiłaś tak a nie inaczej, prawda? Lepsze jest pytanie czy zrobiłabyś drugi raz to samo? Najgorsze jest żałowanie. Uśmiechnął się pod nosem kiedy próbowała odebrać mu szklankę, jej szklankę. Przecież nie odda jej tak łatwo, prawda? Coś za coś... On dzieli się z nią dobrym trunkiem, to co ona da mu w nagrodę? Z jego gardła wydobył się cichy jęk, bo widok jej pochylającej się nad stołem i usilnie chcącej zdobyć alkohol był nader zabawny. Potem bezceremonialnie usiadła mu na kolanach, jakby doskonale znała jego myśli. Widziała, w dokładnie jaki sposób chciałby otrzymać trujący dym. Proszę bardzo, otoczeni są samymi śmiercionośnymi używkami a czują się bardziej żywi niż kiedykolwiek... Ironia. To nie skończy się dobrze... Wiedział to, a jednak przyciągnął ją do siebie, jakby miała uciec, równie szybko jak się tutaj pojawiła. Nie odpowiedział, bo słowa nie były tutaj potrzebne. Ponownie złączył ich usta, w pozoru niewinnym pocałunku. Zapach jej perfum mieszał się z dymem i alkoholem, co dawało niezłą mieszankę. Taką, która przyprawiała o zawroty. Chciał więcej, a przecież zawsze dostaje to czego chce. Spojrzał na nią kiedy zaczęła mówić. Na jego czole pojawiła się lekka bruzda, najwidoczniej Milli zastanawiała się nad czymś, z czym chciał się podzielić. Nie tylko on miał gówniany dzień? To się dobrali, nie ma co. Wysłuchał jej spokojnie. Próbując ułożyć sobie w głowie to co właśnie mu powiedziała. Znał historię z ucieczką i nie sądził, aby w najbliższym czasie ponownie pozwoli mu dowiedzieć się czegokolwiek na temat jej cudownej rodzinki. I nie spodziewał się również, że tego wieczoru będzie płakała... Tego jeszcze nie widział. Autentycznych łez Milli. Zawsze uważał, że to on będzie powodem ich wybuchu, a jednak... Przypomniały mu się czasy kiedy to jego matka płakała, pozostając w gównianej sytuacji. -Ciii... Nie płacz.-Mruknął cicho, ocierając kciukiem pojedyncze łzy, które się pojawiały. Co jeszcze ludzie o nim pomyślą! Iż to zły facet, który doprowadza piękne kobiety do płaczu... Pięknie.-Po pierwsze... Jeżeli się z nią spotkałaś, musiałaś się czymś kierować... To nie mogło wyjść od tak.-Powiedział, z lekko uniesionymi brwiami. Niech się uspokoi... Tak będzie najlepiej.-Po drugie... Skoro nie chcesz tam wracać, to nie wrócisz. Nikt Cię do tego nie zmusi... W końcu był powód, że stamtąd uciekłaś. Dlatego się nie poddasz, bo jak znam Ciebie, jesteś na to zbyt dumna.-Uniósł lekko brew do góry i spojrzał na nią.-Po trzecie... Jeszcze nie spałaś u mnie.-Uśmiechnął się, a nie był to uśmiech z tych rodzaju uroczych i niewinnych. Powinien ugryźć się w język, nic nie mówić na temat tego, że mogłaby zostać u niego... Przecież to idiotyzm. Zjedzą się tam nawzajem. Przetrwała i to znaczyło jedynie o tym, że i dalej sobie poradzi. Przecież może powrócić do kontaktu z rodziną, nie musząc jednocześnie z nimi zamieszkać. Była dorosła. A kontakt może powrócić, powoli, małymi kroczkami. Czemu zależało mu na tym, aby go zrozumiała? Czemu w ogóle miesza się do JEJ spraw? Nie powinna go to obchodzić ani dotyczyć. Bo sam doskonale wie, jak trudno jest żyć z własnymi potworami, bez posiadania kogoś, kto sam z siebie chciałby pomóc dźwigać ten ciężar... Ja pierdole..
To nie skończy się dobrze. Na pewno się nie skończy. Ta dwójka działa na siebie zbyt emocjonalnie, zbyt namiętnie, a w grę wchodził jeszcze alkohol, który przecież trzeba wypić. Ta dziwna relacja między nimi była jedną wielką tajemnicą. Pragnęli się, ale jednocześnie mieli ochotę wydrapać sobie oczy i pogrzebać żywcem. Ich spotkania niemal zawsze kończyły się tak samo, chociaż należy wspomnieć, że nigdy nie posunęli się dalej od przepełnionych namiętnością pocałunków i zdjęcia z siebie części ubrań. Tak proszę państwa, możecie się dziwić, ale wcześniej Milli nie posiadała takiej potrzeby. Wystarczyło aby ktoś, ktokolwiek dał jej choć na chwilę poczucie bezpieczeństwa i troski. Potrzebowała jej. Potrzebowała jej jak mało czego i cóż...potrzebuje nadal. -Wiedziałam, że tego pragniesz. -Mruknęła pomiędzy pojedynczymi muśnięciami warg i w końcu naparła na niego mocniej niż do tej pory, aby wykonać najdłuższy i najbardziej intymny pocałunek. -Przyznaj to. Nie obchodziło ją to, że znajdują się w pubie, miejscu publicznym, w którym przesiaduje całkiem sporo osób co jakiś czas dyskretnie na nich zerkających. Chociaż nie, dyskretnie to za duże słowo, bo nawet Milli widziała ich natrętne i pełne obrzydzenia spojrzenia. Teraz, w tej właśnie chwili ważni byli oni sami. Dwóch rudzielców chciałoby się rzec. Zatraceni w sobie i mający totalnie gdzieś otaczającą ich rzeczywistość. Gdy zaczął ją pocieszać coś w niej pękło. Coś się rozpadło, coś się zniszczyło. Milli po raz pierwszy od bardzo dawna zauważyła, że komuś rzeczywiście na niej zależy. Co z tego, że był to człowiek, którego powinna nienawidzić. Albo być co najmniej w stosunku do niego obojętna. Chociażby z zasady. A co ona zrobiła? Ciężko westchnęła i usiadła z powrotem na stojące obok krzesło, zupełnie jakby przed chwilą nic się nie stało. Och ciężki to był charakter i tak nieobliczalny, że najzwyczajniej w świecie sama jego posiadaczka nie potrafiła go rozgryźć. -Ja...spotkałam się z nią... -Pokręciła szybko głową, jakby chciała usunąć wcześniej wypowiedziane słowa i wyprostowała plecy, chcąc ponownie spojrzeć prosto w zielone tęczówki Klemensa. Wzięła głęboki oddech i wytarła resztki słonej cieczy z policzków. -Spotkałam się z nią, bo mnie o to poprosiła. Sama nie wiem czemu się zgodziłam, może...może to była po prostu zwykła ciekawość? Czy się coś zmieni jak ją zobaczę. Jak zareagujemy na siebie nawzajem...Nie wiem. -Potarła czoło ręką, po czym położyła głowę na stole. -To po prostu nie dla mnie. Nie rzuciłyśmy się sobie w ramiona, ani nic z tych rzeczy. -Dokończyła i sięgnęła po stojącą tuż obok jej głowy szklankę. Wypiła jej zawartość do końca i z hukiem odłożyła na miejsce. Na wzmiankę o możliwości przespania paru nocy u niego, mimowolnie uniosła głowę i lekko się uśmiechnęła. Nie był to jednak uśmiech, który towarzyszył jej od zawsze, gdy tylko spędzała z nim czas- pełen jadu i ironii. Dobra, może trochę, troszeczkę było w nim czegoś nieszczerego, ale to nadal nie to co kiedyś. Był to uśmiech człowieka, który właśnie wymyślił jakiś genialny plan. I chociaż Milli takowego nie wymyśliła, po prostu wiedziała, że to nie może się dobrze skończyć. Wspólne pomieszkiwanie. Sąsiedzi by zwariowali, oni by zwariowali, a mimo to postanowiła zwyczajnie spytać -Naprawdę? -Uniosła jedną brew i spojrzała na niego przymrużonymi oczami. -Czy ty zdajesz sobie sprawę z konsekwencji?
Uwielbiał tę namiętność, tę pasję, która zagrzała miejsce gdzieś w jego wnętrzu. Zawsze czuł bardziej, zawsze wiedział, że może ofiarować znacznie więcej... I co z tego? Kogo to niby ma obchodzić. Dlaczego miałby się tego wstydzić, ukrywać to czy wzbraniać się przed tym! Jego pierwsza szklanka dawno została opróżniona a druga już się lała, więc niech nie mówi o alkoholu. Dawno zapomniał o tym, ile wypił i po co tutaj przyszedł. Czemu miałaby się wzbraniać przed tym, czego pragnie? Czemu nie chciała tego po prostu chwycić i zabrać? Dawał jej to... Przecież nigdy się przed tym nie wzbraniał, a nawet wychodził przez szereg. Nawet jeżeli gdzieś na końcu czekałby jedynie ból, cierpienie, krzyk i wygrzebywanie sobie nawzajem wnętrzności... Urocze zakończenie, nie powie, że nie. Powiedz czego chcesz, a Ci to dam. Nie, nie. Nic już nie mów, bo wiem już wszystko. Jego dłonie nieznacznie zacisnęły się na jej ciele. W celu przytrzymania jej, jakby jeszcze chciała uciec? Czy może powstrzymując przed czymś co mogłoby nastąpić dalej? Kontrola... Kontrola nad nim samym. -Nie... Ty przyznaj.-Mruknął, podążając wzrokiem za jej wargami. Miała go... W tym momencie. Nie chciał jej stracić z oka... Kto wie, co tej kobiecie przyjdzie do głowy. Lepiej aby jej pilnował, po prostu. Zawsze mogli zmienić miejsce. Choć najwidoczniej i jemu nie przeszkadza to, że tutaj są. Co z tego, że jest to całkiem porządny pub? Znajdowali się w rogu, a jeżeli ludzie są na tyle trzeźwi aby ich wiedzieć? Miłego pokazu! Może po prostu im zazdrościli? Kto by nie zazdrościł? To nigdy nie było dobre połączenie. Dwa, równie wybuchowe charakterki lądujące w swoich objęciach? On sam by tego nie wymyślił. Czasem o swoich wrogach wiemy więcej niżeli o przyjaciołach. Nauczył się tego dawno temu. Ale czy to takie trudne, poddać się temu? Opiece, którą jej oferował. Ramieniu, które mógłby podłożyć pod jej głowę? Czy to kurwa takie straszne, mieć kogoś, kto by się tobą opiekował? Ludzie mają z tym zawsze problem. Jakby to była jakaś słabość, coś co mówi iż jesteś gorszy. Nie, nie, nie... Gdzie ona poszła? Jedyne co zrobiła, to go wkurzyła. Nie można tak! Siadać mu na kolanach, częstować a później zabierać to ciastko! On chciał mieć to ciastko! Dlatego gwałtownie przysunął jej krzesło do siebie, wywołując przy tym przeraźliwie okropny dźwięk. O nie, nie pozwoli jej od tak sobie odejść. Jego stanowcze, pewne siebie spojrzenie mówiło samo za siebie. -Dobrze. Więc spotkałaś się z nią, zobaczyłaś co u niej... Dowiedziałaś się o propozycji ponownego zamieszkania u nich. Jednak jaki mają w tym cel? Naprawić rodzinne stosunki mogą zawsze, bez mieszkania pod jednym dachem.-Wzruszył lekko ramionami. Jakby jego wcześniejsze "lekkie" wyjście z równowagi było niczym. -Skoro niczego nie poczułaś... Nie musisz tego ciągnąć. Chyba, że coś innego zaprząta Ci głowę Mi. Nie walcz z tym, tylko to wyrzucić z siebie.-Mruknął, wypełniając ich szklanki płynem, który zdecydowanie pozwoli rozwiązać im tę zagadkę. Podniósł naczynie i przechylił je, aby zawartość wylądowała w jego ustach. Widział jej reakcję, w sumie to takowej się spodziewał. Kto nie byłby zachwycony tym pomysłem? Owszem, w jego głowie powstał plan... Po prostu, mieszkania z nią, zobaczenia do jakich granic wstanie byliby się doprowadzić. Czy nigdy jej to nie zastanawiało? Co by było gdyby... Zamierzał te pytania wypełnić faktami. Ciekawość, ekscytacja na samą myśl... Klemens nigdy by z tego nie zrezygnował. Dopiero po chwili na nią spojrzał. -Naprawdę.-Uśmiechnął się szeroko.-Myślisz, że gdybym nie wiedział, co to z sobą prowadzi, zaproponowałbym to?-Uniósł lekko brwi. Zawsze będzie o krok dalej, kotku.
Wkurzyła go. Przecież od zawsze wiedziała jaki jest impulsywny, więc co jej strzeliło do głowy, żeby zejść z tych cholernych kolan. Mogła jeszcze chwilę posiedzieć -część ludzi i tak zdążyła już wyjść, a drugiej zwyczajnie to nie przeszkadzało. A przynajmniej takie sprawiali pozory, chociaż kto wie... W każdym razie nic nie mówili. Może nawet podobało im się to całe przedstawienie. Z drugiej jednak strony to spotkanie było aż za spokojne. Żadnej kłótni, ostrej wymiany zdań, nawet najmniejszego przekleństwa. NIC. -Nie rób scen. -Syknęła i ruchem głowy wskazała na krzesło, które przed chwilą z wielkim hukiem do siebie przysunął. -Chyba, że naprawdę chcesz, żeby nas stąd wyrzucili. Chcesz? -Zmrużyła oczy i nachyliła się do niego jeszcze bardziej. -Nie wiem jaki mają w tym cel. Nie mnie o to pytaj. Pewnie chcą...być znowu szczęśliwą rodzinką. Chociaż nigdy tacy nie byliśmy... -Odwróciła wzrok nie mogąc dłużej znieść przeszywającego spojrzenia jej towarzysza i przygryzła dolną wargę. -Po prostu, sądzę, że nigdy do nich nie pasowałam. Jestem zepsuta i...wiesz o co mi chodzi. -Czy naprawdę miała mu powiedzieć Hej, jestem taka jak ty! Nie. To by raczej nie przeszło... Podniosła szybko szklankę i szybko wlała sobie całą jej zawartość do ust. Paliło. Paliło jak diabli, ale to dobrze. Czuła, że alkohol już robi swoje i trzeba przyznać, że bardzo jej się to podobało. W końcu nie przyszła tu, żeby siedzieć i obserwować ludzi. NA TRZEŹWO. Przyszła tu po to, aby odreagować. A chyba wszyscy wiemy, że ten sposób jest najlepszym ze wszystkich. -Więc... -Uśmiechnęła się szerzej i znów nieco się do niego przybliżyła. Cóż, kobieta zmienną jest. W zasadzie nigdy nie wiadomo czego dokładnie chce i oczekuje. -Rozumiem, że w twoich ustach jest to propozycja nie do odrzucenia? -Spytała, już teraz lekko się z nim drocząc. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji, a jednak. Musieli spróbować. Bo kto wie co ciekawego wydarzy się pomiędzy tą dwójką, gdy znajdą się pod jednym wspólnym dachem? W tej chwili pragnę tylko Ciebie.
/Przepraszam za długość i jakość, następny będzie lepszy, obiecuję!/
Tak, kurwa. To nawet nie chodzi, że ponownie ich podzieliła mimo, że chciał tej bliskości. To bardziej wyglądało tak, jakby to ona przejęła kontrolę nad tym, co się tutaj działo. A przecież wiemy, że jako rasowy mężczyzna, buntownik z urodzenia nie pozwoli na to, aby tak było. Walka o kontrolę i bycie górą chyba zawsze szła z nimi do pary... Bo bez niej nie ma zabawy, prawda? Rywalizacja. Czysta, przesiąknięta jadem, prawdziwa w swojej prostocie. Ale czy jest sposób, aby choć na moment po prostu się JEJ poddał? Jest. A ludzie wokół nich? To jedynie dodatek, który w jednej chwili może po prostu stąd zniknąć. Najwidoczniej obydwoje zmęczeni byli tym, co sprawiła iż tutaj się znaleźli. Zły dzień może wypompować z ciebie wszystkie siły... Dlatego trzeba znaleźć nową! -Ja? Uczę się od mistrza.-Mruknął. Naprawdę myślała, że go to cokolwiek obchodziło? Ile to już razy wyrzucali go na zbity pysk, bo zrobił coś, co wywoływało burdy... Teraz jedynie przysunął do siebie cholerne krzesło! To nie zbrodnia,. Spojrzał na nią. Co miał jej odpowiedzieć? Iż chciał aby ich stąd wywali? Aby wielki, ubrany w czarny garnitur ochroniarz podszedł i grzecznie powiedział, że przeszkadzają innym w miłym spędzeniu wieczoru. Bo wtedy... Wtedy mógłby ją zabrać. Gdziekolwiek. Tak, aby jej osoba stała się jedynie jego punktem obserwacji. Mówiłem, że to cholerny zazdrośnik? Nie? To teraz wiesz. -Tak.-Powiedział krótko, a w jednym krótkim spojrzeniu które jej rzucił, kryło się wszystko to, co dotychczas pojawiło się w jego głowie. -To po prostu ich olej. Będą chcieli się spotkać? Okey. Tylko tym razem na Twoich warunkach. Co złego jest w powiedzeniu, aby się odwalili? Nie są Ci potrzebni, Mi. -Powiedział i wyciągnął z kieszeni jedną fajkę. Szybko z jej końca zaczął ulatniać się dym.-To oni nie pasują do Ciebie... Czemu miałabyś iść pod ich dyktando? Nie dlatego uciekłaś? Nie wiem, po co w ogóle się tym przejmujesz!-Uniósł wysoko brwi. Nie musiała kończyć... Doskonale wiedział, co miała na myśli. Jakby powiedziała mu to, nie używając przy tym słów. Pięknie. Miał dosyć tematu rodziny. Czemu musieli to wyciągać? Może on zaraz ma wyskoczyć z wiadomością, że jednak chce aby jego ojciec zainteresował się swoim bękartem? Klemens tylko raz widział tego człowieka, nawet nie wiedział, czy ten drugi wiedział, że chłopak z drugiego końca ulicy to jego własny syn. Nie chciał wiedzieć... Bo co by to oznaczało. Wiedział- po prostu nie chce go znać, tak czy siak... Nie wiedział- nie zmienia to faktu, że nigdy go nie szukał i nie chce znać. Wszystko wychodzi na jedno. Klemens też go nie szukał. W tej jednej sprawie obydwoje byli zgodni. Spojrzał na ich puste szklanki, aby ponownie je wypełnić. Jak tak dalej pójdzie, będzie musiał ją za sobą ciągnąć, bo nawet nie będzie wstanie ustać na nogach. On też. I dobrze! Pijaństwo to tylko jedno z jego wykroczeń. Odwrócił wzrok kiedy znów zaczęła do niego mówić. Wiedział jak to działa. On ponownie w to wejdzie i ponownie zostanie z niczym. Niech mu powie... Powie, czego chce. Oparł się o krawędź stołu i zaciągnął się papierosem. Oh błogi stan, dziękuje. Przynajmniej to choć na moment sprowadzi go na ziemię... Chyba... Chyba, że ponownie spojrzy w jej oczy. -Chyba sama doskonale wiesz.-Uśmiechnął się promiennie, a może bardziej jakby skrywał jakąś tajemnicę, o której jedynie on wie... I nikt inny się nie dowie. Chciał sprowadzić ją do mieszkania, a przecież powinien to chyba najpierw z kimś ustalić... Walić to! Albo się zgodzą, albo zakwateruje go w swojej szafie. Bez niczyjej wiedzy... Bo od kiedy on pyta kogokolwiek o zgodę? Nie. Tylko w tej chwili?
Walka o kontrolę i bycie górą chyba zawsze szła z nimi do pary. Oczywiście, że tak. Każdy, kto chociaż w najmniejszym stopniu znał którekolwiek z nich wiedział, że za wszelką cenę jedno będzie chciało zdominować tego drugiego. To się dobrali. Dwa wybuchowe, impulsywne i często agresywne charaktery, które rywalizują ze sobą niemal na każdym kroku. Czasem nawet tego nie kontrolując. Weszło im to już w nawyk, zupełnie tak jak niektórym wchodzą te wszystkie nieznośne tiki nerwowe, których Milli tak strasznie nienawidzi. Odkryła to kiedyś w szkole, gdy na jednej z lekcji jakaś dziewczyna okrągłą godzinę stukała długimi, obrzydliwymi paznokciami w stół, przy okazji ruszając nogą tak, że ruda najzwyczajniej w świecie nie wytrzymała i zaczęła wydzierać się na nią bez opamiętania, dopóki profesor z pomocą pozostałych uczniów jej nie wyrzucili z klasy. Cóż, zdarza się najlepszym, prawda? Mimowolnie uśmiechnęła się na to wspomnienie i przez chwilę mogła nawet wyglądać jakby całkowicie gdzieś odpłynęła. -Chcesz? -Powtórzyła po chwili, przysuwając się coraz bliżej i ciężko oddychając tuż przy jego szyi. Jak ona dobrze go znała. Doskonale wiedziała jak na niego działa. Wiedziała to nie od dziś i nie zamierzała nic z tym fantem nie robić. Miała przewagę, w tych chwilach zawsze ją miała. A alkohol tylko dodawał jej pewności siebie. Postaraj się bardziej. Po raz kolejny już dzisiaj usiadła mu na kolanach, wiedząc jak oboje bardzo pragną tej bliskości. Tej namiętności, intymności, dotyku. Siebie. Spojrzała mu prosto w oczy, przyglądając im się dłużej niż zwykle, a na jej usta wpełzł lekki uśmiech. -To zrób to. -Szepnęła i lekko musnęła jego wargi. -Spraw, żeby nas stąd wyrzucili. -Kolejne muśnięcie. -A potem mnie gdzieś zabierz. -Dokończyła i złączyła ich usta w namiętnym pocałunku, bawiąc się przy okazji jego włosami. Były nieco dłuższe, niż gdy widzieli się ostatnio, ale niewiele. Otwórz się przede mną. -Wiesz co, masz racje. -Powiedziała po chwili i sięgnęła po jego rękę, żeby odebrać mu papierosa. Zaciągnęła się i grzecznie włożyła mu go między zęby, uśmiechając się przy tym jak mała, bogu ducha winna dziewczynka. -Nie ma się czym przejmować. -Dokończyła, wypuszczając przy okazji trujący dym i kładąc coraz cięższą głowę na jego torsie. Z trudem wypiła trunek, który nie wiadomo który już raz znalazł się w jej szklance i na chwilę przymknęła oczy. Chciała przypomnieć sobie ich pierwsze spotkanie, ale nie miała zielonego pojęcia jak ono wyglądało. Ona po prostu czuje się tak, jakby ta dwójka znała się już od zawsze, czy to dziwne? Z zamyślenia wyrwał ją tak dobrze znany jej głos i lekkie drganie klatki piersiowej Klemensa. -Cóż, traktuje to jako otwarte zaproszenie do Twojego królestwa. -Odparła cicho i uśmiechnęła się z triumfem, wiedząc, że to się może naprawdę, NAPRAWDĘ źle skończyć. Ale co z tego. Liczy się dobra zabawa, nie? A to z całą pewnością zalicza się do dobrej zabawy. Zabawy, której oboje w tej chwili pragnęli. Zawsze.
Nie lubił kiedy ktoś dyktował mu co ma robić. Chyba nikt tego nie lubi. Głosiku, który brzmi jakby wiedział lepiej od ciebie, co jest dobre a co złe. Co trzeba jeszcze poprawić a co odstawić na bok, jakby nie było to godne uwagi. Kontrola nie była czymś, co tak łatwo by oddał. Całe życie musiał sobie radzić, wszystkiego nauczył się sam. Nic dziwnego, że nie chciał oddać czegoś, nad czym tak długo pracował. Nawet w tych najgłupszym, najmniejszych sprawach radził sobie sam... Co wydaje się wręcz komiczne, prawda? Zwykła nauka na rowerze. Nie pchał go ani ojciec, ani matka. Normalny obraz wygląda tak, że to rodzice trzymają tył siodełka aby dziecko się nie wywróciło, a gdy nabrałoby pewności siebie... Puszcza je. Nie. Tutaj było inaczej. Tutaj, on sam wsiadł na to ustrojstwo, na nie tak często uczęszczanej ulicy. Sam nabił sobie guza, jeszcze raz i jeszcze raz. Aż w końcu się nauczył. Nie był przez nikogo popychany... A może to ilość siniaków i zdartej skóry spowodowała, że w końcu mu się udało? Nieważne. Jednak jak mówił, w pewnych chwilach, niektórych momentach w życiu... Mógłby się czemuś poddać. Bo tego chciał... Ale jest to jedynie ta jedna rzecz, której jeszcze nigdy nie doświadczył... A tak bardzo pragnął. Mógłby jej zaraz wygarnąć. Naprawdę chciał... Zabawa w kotka i myszkę? Tylko do momentu, aż Klemensik się nie zdenerwuje. Bo kto tutaj ustalał zasady? W tym momencie chyba nie on. A to mu się nie podobało. Patrzył na nią, jakby zmieniła się w bardzo ohydnego węża. Zmrużył lekko oczy, a sam jego wzrok był chyba nazbyt wymowny. O nie, nie, moja droga panno. On się tak nie da. Uważaj, bo teraz przyciszony głos, zbyt bliska obecność nie będą na niego działały. Zbliżył się do niej, a jego palce niebezpiecznie zahaczyły o jej szyję, tak, aby przesunąć się w górę. Jego wzrok śledził ten powolny ruch, aż nie zatrzymał dłoni na jej podbródki. Żadna kobieta nie będzie miała nad nim władzy, dopóki sam nie uzna, że by tego chciał... W tym momencie? Trafiła kosa na kamień. Czy jak to się tam mówi, nigdy nie znał się na tych powiedzonkach. Czemu on ma się starać, czemu to on ma wychodzić z inicjatywą. Niewiele brakowało, aby zrzucić ją z kolan i powiedzieć aby szła do diabła. Bo z nimi jest. Najpierw przekraczają linię, a później się wycofują gdy widzą, że drugi zrobił krok do przodu. Szli w kompletnie innych kierunkach, jakby robiąc to specjalnie. Bo tak jest zabawniej. Robić sobie pod górkę. Jeżeli teraz zrobiłby to, czego chciała(on też chciał, jednak inicjatywa wyszła z jej ust), oznaczałoby to jego przegraną na całej linii. Nie spojrzałby sobie w twarz, gdyby to zrobił. Gdyby rozpoczął burdę i sobie poszedł, zgarniając łup... Bo wiedziałby, że tak naprawdę on gra rolę wygranej a nie ona. Nie zrozumiem faceta i jego toku rozumowania. Bo on potrafił zmieniać decyzję jak rękawiczkę. -A co gdybym...-I krótka przerwa, bo raczyła go ponownie pocałować.-Po prostu zabrał co moje i poszedł?-Spojrzał na nią. Odgarniając pasmo jej włosów za ramię i przybliżając twarz do jej szyi. Jednak jej nie dotknął.. Jeszcze nie teraz. Jakby chciał aby poczuła jego oddech na skórze. Chciał zobaczyć na własne oczy, co on potrafi zrobić z nią. Nie na odwrót. Bo ten schemat już znaliśmy. Jak? -Ja zawsze mam rację. Jeszcze tego nie odkryłaś?-Uniósł lekko brwi do góry, jakby był naprawdę zdziwiony jej spóźnieniem. Był przekonany, że zawsze ma rację. Jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego co mówi... Przesadzał? Nie. Bo w końcu gdyby myślał inaczej, nigdy by niczego takiego nie mówił. Patrzył jak porywa jego papierosa, jakby był jej i wypuszcza dym... Czemu to wszystko wydawało m się normalne? Może właśnie tego chciał. Lekkiej irytacji, Mili w pobliżu, jego papierosa w jej zasięgu. Nie mógł dopuścić do tego, aby to dalej tak wyglądało. Jakby naprawdę tak miało być. Bo nie chciał wiedzieć, że i dla niego istnieje coś takiego. Znieruchomiał kiedy ułożyła się na jego torsie. Co teraz? Miał ją objąć? Odejść? Czy co? Kurwa. Pięknie Klemens, dlaczego nie potrafisz ruszyć tą swoją wybitną główką? Co? Już nie jesteś taki pewien? Nie masz na to odpowiedzi? Zajebiście. -Czy Ty wiesz, w co się pakujemy?-Mruknął cicho, nad jej głową... Po dłużej chwili się nie odzywaj a jedyne co usłyszała to właśnie te słowa. Wzrok oddalony, jakby przyciemniały. Czemu zadał to pytanie na głos? Czy chciał poznać JEJ odpowiedź? Bo co, jeżeli ona nie wiedziała. Nie znała odpowiedzi.... Czy nigdy też się nad tym nie zastanawiała. Co on wtedy zrobi? Nie chciał pakować się do worka, z którego nie widział ratunku... Chciał ŹLE skończyć. Nieważne jak głupio to brzmi. Przecież o to w tym chodzi... Jednak on to nie tylko typ, co uwielbia się zabawiać. Nie jest kimś, kto nie ma uczuć i wszystko robi bez wkładania w to cząstki siebie. A przy niej? Dawał nawet o wiele więcej. Dobrze.
Nikt tego nie lubił, a przynajmniej Milli zawsze właśnie tak myślała. Chociaż jakby popatrzeć na tych wszystkich bezradnych Puchonów, można by odnieść wrażenie, że akurat ta grupa ludzi lubi być pod czyimś dyktandem. Naprawdę. Bo czy ktoś kiedyś widział rządzącego się wychowanka Hufflepuffu? Wszyscy tacy grzeczni, porządni, poukładani, posłuszni. Tacy jak jej siostra. Billie przecież też trafiła do tego domu. Kto by się spodziewał... Prawda była jednak inna. Zupełnie inna. Milli jest słaba. Zawsze była. I tylko takim sposobem może nieco poprawić swoją samoocenę. Zdominować, poczuć się chociaż trochę silniejsza i niezależna niż jest w rzeczywistości. Chociaż na tą jedną krótką chwilę. -Nie zrobiłbyś tego. -Odpowiedziała i niespodziewanie odwróciła wzrok. W tej chwili nie mogła na niego patrzeć. Nie kiedy on patrzył na nią w ten sposób. Jak na jakąś ohydną kreaturę. -Lubisz mnie. -Dodała po chwili, wciąż patrząc się wszędzie, tylko nie na Klemensa. Oboje wiedzieli, że to co przed sekundą powiedziała dziewczyna, jest czystą prawdą. On lubi ją, ona lubi jego. Proste? Proste. -Ale jak chcesz, proszę bardzo. -Rozłożyła ręce w geście bezradności i wymownie poruszyła brwiami. -Idź, nikt Cię tu nie trzyma. -Dokończyła, by już po chwili poczuć ciepły oddech na swojej szyi. Machinalnie przymknęła oczy, mocniej przywierając do jego ciała. Chciała poczuć tą bliskość, zasmakować jej, oddać się temu uczuciu. Zignorowała kolejną uwagę na temat jego wspaniałej osoby i tego, że pan doskonały ma zawsze racje i absolutnie nigdy się nie myli. Przewróciła tylko oczami i lekko się uśmiechnęła. Bawi ją to, naprawdę ją bawi. Oczywiście, że wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, co może się wydarzyć pomiędzy tą dwójką, gdy tylko znajdą się pod jednym dachem. A mimo to chciała tego. On też chciał. Inaczej nie zaproponowałby jej tego, prawda? -Wiem. -Odpowiedziała równie cicho i nagle z niewiadomych nikomu przyczyn, po raz pierwszy tego wieczoru przy ich stole nastała kompletna, trwająca może całe 5 minut cisza. I nie śmiejcie się, ale dla nich to nie lada wyzwanie! -A co, boisz się? -Spytała po dłuższej chwili i widząc nieco zagubione spojrzenie rudego wytłumaczyła mu o co jej chodzi. -Boisz się zamieszkać pod jednym dachem? I w zasadzie sama nie wiedziała jakiej odpowiedzi powinna się spodziewać. Tak Milli, boje się. Bo wiesz, nigdy nie wiadomo co Ci przyjdzie do głowy, cały czas robisz coś, o co nikt Cię nie podejrzewa i to mnie trochę irytuje, czy może coś w rodzaju Nie no co ty. Sama udzieliłaby sobie tej pierwszej odpowiedzi. Bałby się zamieszkać z samą sobą i śmiało, możecie pomyśleć sobie o niej co chcecie, ale taka jest prawda. Milli to osoba, która notorycznie zmienia zdanie i w zasadzie niemożliwe jest przewidzenie jej ruchu. A szkoda, bo nie raz i nie dwa sama zainteresowana chciałaby wiedzieć co jej rozum zamierza zrobić w jakiejś sytuacji. To naprawdę męczące i przekonać o tym się możecie dopiero, gdy doświadczycie tego na własnej skórze. Śmieszna sprawa, nie? Dobrze.
Puchoni? Bezradni? Kto wie. W jego mniemaniu, wszyscy byli sobie równi. Każdy był po trochu puchonem, ślizgonem czy gryfonem. Nie jemu to oceniać... Bo tak naprawdę, miał głęboko gdzieś kim byli inni. Niech są ulegli, niech będą poddani woli czy zdaniu innych. Jego to nie dotyczyło, więc nie zamierzał się w tym babrać. Każdy jest panem swojego losu, a jeżeli swój los daje komuś innemu? Mógłby go żałować, jednak to wciąż niczego by nie zmieniło. Gadaniem niczego nie zmienimy. Skoro potrafiła zdominować, skoro potrafiła na niego wpłynąć i wywołać w nim jakiekolwiek uczucia... Nie oznaczało to, że jest słaba. A samo przyznanie się do swoich ułomności jest pewnego rodzaju przejawem siły. Klemens wierzył, że to właśnie w tych ułomnościach, możemy doszukać się siły... Bo jeżeli potrafimy je dostrzec to już jakiś postęp, prawda? -Skąd ta pewność... No skąd!-Warknął i zmusił ją aby na niego spojrzała. Co to do kurwy miało być?! Czemu mówiła tak, jakby go znała... Jakby dawno go przejrzała. Jakby był jej znacznie bliższy, niż im to się wcześniej wydawało. Jednak myśl, że mogłoby być inaczej go przerażała... Chciał aby go znała, chciał aby była częścią tego co dawno temu, jako dzieciak sobie stworzył. Bo nie miał nikogo, z kim mógłby to dzielić.. A tak bardzo tego pragnął... Tak, tej bliskości. Poczucia, że jednak jest ten ktoś przed kim nie musiał udawać. Problem był jedynie on sam... Sam siebie ograniczał i to chyba najbardziej irytowało. Zaśmiał się zaraz po tym, co powiedziała dalej, lubisz mnie. Brzmiało tak niewinnie w jej ustach. Mogło się wydawać jakby kpił z tego co usłyszał... Jednak prawda była inna. Naprawdę w to wierzył. On ją a ona jego, tak? To było ich wyznanie, które było tak komiczne iż prawie niemożliwe. Uniósł wysoko brwi. -Teraz mam sobie iść?-Spojrzał na nią i pokręcił mocno głową. Cholernie się myliła.-Nieprawda... Ktoś mnie tu trzyma...-Mruknął przeciągle a na jego twarzy pojawił się lekki, niemalże błogi uśmiech. Szczerze? Nic już nie wiedział. Kręciło mu się i na nic sensownego raczej by nie wpadł.. Żyj chwilą, tak? Chwytaj to co jest ci dane... I w przełożeniu dosłownym. Właśnie miał to wszystko w swoich rękach. A raczej kolanach. Co jest zabawnego w tym, że miał rację? W końcu to sprawdzone źródło jest! Chyba się z nim zgodzi, prawda? Jego mądrości i rady są nieomylne. Zawsze się sprawdzają. Tylko nikt go nie słucha. Bo po co! Mówisz o zniszczonych meblach, dziurze w ścianie, krzykach i wyzwaniu policji przez sąsiadów? Ktoś ewidentnie pomyślałby, że kogoś tam zamordowano... Ktoś z pewnością by ucierpiał... Czy masz jednak na myśli długie, namiętne wieczory, w których nawet nie potrzebowaliby słów do porozumienia się ze sobą? -Tak.-Powiedział. Choć chyba nie zdawał sobie sprawy, że to wyszło z jego ust... Wyszło? Serio Klemens? Ja pierdole. Co się z tobą dzieje chłopie... I odpowiedź na to pytanie nawet nie dotyczyła prawdziwego jego sensu. Naprawdę! Nie bał się tego, że znaleźliby się pod jednym dachem... Bardziej tego, co by było gdyby w ogóle tego nie zrobiła. Gdyby jej nie spotkał, gdyby nagle teraz odeszła, pozostawiając po sobie jedynie złudne wspomnienie... -Znaczy... Nie to miałem na myśli.-Powiedział i zamrugał kilka razy. Proszę, wkopałeś się i to nieźle... Co jej teraz powiesz? To wszystko, co chodzi ci po głowie? Wiesz, że to i tak mało. Jest tego znacznie więcej. Wystraszy ją... Spowoduje, że ona naprawdę zniknie... Nie zniósłby tego. Po prostu nie. Nieważne kim miała być, nieważne w jakim momencie jego życia miała się znaleźć. Miała po prostu być i kurwa koniec kropka.
Nienawidziła tego. Tych jego wybuchów, krzyków, agresji. Wiedziała, że przecież sama nie jest bez winy, ale litości! Ile można wrzeszczeć. Dlatego, gdy kolejny już dziś raz usłyszała podniesiony głos Klemensa, chwyciła go mocno za podbródek i zmusiła, żeby na nią spojrzał. Przez dobrą minutę wpatrywała się lodowatym wzrokiem w zielone tęczówki chłopaka, zanim odważyła się cokolwiek powiedzieć. -Skąd?! -Krzyknęła i walnęła go pięścią w tors, ignorując już zupełnie natrętne spojrzenia siedzących naokoło ludzi. Chciał przedstawienia? Proszę bardzo! Ona chętnie mu w tym pomoże. -Jesteś niemożliwy, Klemens. Zawsze, ZAWSZE musisz wszystko zepsuć. Już naprawdę uwierzyłam, że możemy odbyć choć jedną cholerną rozmowę bez pieprzonych kłótni, ale wiesz co? Myliłam się. -Zaśmiała się jednym z tych ironicznych i strasznie nieprzyjemnych dla ucha śmiechem i ponownie spojrzała mu prosto w oczy. -Czy naprawdę tak trudno Ci jest zaakceptować to, że ktoś naprawdę może Cię polubić? To jest dla Ciebie takie kurwa trudne do zrozumienia? -Była wściekła, naprawdę wściekła. Bo dobrze wiedział, że mimo wszystko, nie lubi się kłócić. Ani z nim, ani z nikim innym. A to, że weszło to już jej niemal w nawyk to zupełnie inna sprawa. Taka już jest i mimo, że nienawidziła tej ciemnej strony swojego już i tak ciężkiego charakteru, to co miała zrobić? Doskonale wiedziała o kim mówi Klemens. Doprawdy nie rozumiała tego człowieka. Najpierw robi jej awantury i czepia się dosłownie każdego wypowiedzianego przez nią słowa, a potem wyskakuje z czymś takim. -Ten ktoś chce, żebyś się uspokoił. -Mruknęła po chwili pod nosem i wyjęła z paczki kolejnego papierosa, którym zaczęła się bawić. Bo przecież od czego są papierosy! Pytasz się, co miała na myśli wypowiadając to jedno wiem? Myślała o całości. Ogólnie. Wiadomo przecież, że nawet jakby chcieli, nie będą dla siebie potulni jak baranki, owieczki czy inne futerkowe stworzonka. Wiadomo, że zawsze będą kłótnie, ale czym byłoby życie bez nich? Co by było, gdyby na świecie ciągle panował pokój. Jakby nie było wojen, bitew, zamieszek? Otóż życie stałoby się po prostu nudne. Najzwyczajniej w świecie nudne. Kłótnie to naturalna rzecz. -Co? -Spytała nagle i odsunęła się jak poparzona. Tak, tak, TAK, T A K. Jedno słowo. -Czemu to powiedziałeś? -Dodała i nerwowo się zaśmiała. A więc jednak się bał. -Po co mi to zaproponowałeś?! -Teraz to ona podniosła głos i szybko zaczęła zbierać porozrzucane po stole i okolicy rzeczy. Jednym ruchem wsypała wszystko do otwartej torby i wzięła płaszcz ze stojącego obok krzesła. -To co miałeś na myśli, Klemens? -Spojrzała na niego z góry i powoli zaczęła się ubierać, coby dać mu jeszcze trochę czasu na wytłumaczenie się z tego jednego, a jakże przykrego w tym momencie słowa. Zaufała mu, naprawdę kurwa zaufała! I co dostaje w zamian? Wytłumacz się Klemens. -Wiesz skąd? Skąd ta pewność? -Dorzuciła i zamknęła na chwilę oczy, chcąc, aby znowu było tak jak niespełna 20 minut temu. Chcąc, aby chłopak nie zaważył jej zaszklonych oczu, które były jej zmorą od dzieciństwa. Naprawdę. Wierzcie, albo nie, ale Milli od zawsze ma z tym problem. Za łatwo się wzrusza, za szybko się złości, smuci...A co za tym idzie, niemal zawsze kończy się na płaczu, którego tak bardzo się wstydzi. Dlatego, gdy tylko poczuła, zbierającą się pod oczami słoną ciecz, machinalnie zamknęła oczy. Mając jedynie złudną nadzieje, że siedzący przed nią osobnik nic nie zauważy. -Myślałam, że Cię znam. Teraz mam pewność, że musiałby minąć pieprzony wiek, zanim zdołałbyś się przed kimkolwiek otworzyć. A przynajmniej przede mną. Magiczna bańka prysła.
Nienawidziła? A czy przypadkiem sama taka nie była? Poza tym, kurwa! Tylko raz uniósł głos! W myślach wcale się nie liczy, bo gdyby tak, zapewne już dawno wywaliliby go stąd na zbity pysk... To był pewniaczek. Nienawidził kiedy tak robiła, kiedy chciała mu coś powiedzieć jakby była jego matką. Bo czy tak właśnie nie robią matki? Karzą swoje dzieci za niegrzeczne zachowanie? Nie patrzą groźnie w oczy, często trzymając mocno za podbródek aby mały delikwent nie uciekł wzrokiem? Oczywiście, że nie będzie siedział cicho jak skruszone dziecko! Cały się napiął, jakby w przygotowaniu do czegoś. Czego? Kto wie. To jej postawa go do tego zmusiła.-Chyba sama w to nie wierzyłaś, co?! Tacy już jesteśmy! Tak to się KOŃCZY zawsze. Nie uwierzę, jeżeli powiesz, że wcale o tym nie wiedziałaś. -Uniósł odrobinkę ton głosu i uporczywie się w nią wpatrywał. Jakby oczekiwał jakieś reakcji. Wiedział o czym mówi... Przecież i Milli myślała nad tym, że ich spotkanie jak zwykle skończy się kłótnią. To jest ich rytuał, to jest coś, czego nie zmienią. Tacy byli, pewnie dlatego tylko oni mieli na to wpływ... Jednak chcieć, znaczy móc... To znaczy, że nie chcieli? Nie chcieli nudy i rutyny? Może nie potrafili... Nie odpowiedział... Bo nawet nie wiedział co. Jedno było pewne, cokolwiek wyjdzie teraz z jego ust nie będzie to nic miłego. Powie coś, czego będzie żałować. A szczerze? Nie lubi tego uczucia. A co dobiłoby go jeszcze bardziej? Jej wyraz twarzy, który już teraz był czymś, co szczerze w niego godziło. Jej słowa odbijały się w jego głowie, hucząc i robiąc jeszcze większy burdel. Oczywiście, że nie miał problemu z tym, że ktoś go lubił... Jednak ona nie była BYLE KIM, a to nie było zwykłe LUBIĘ CIĘ. Ile razy słyszał te słowa i ile razy nie robiły one na nim żadnego wrażenia, zwykłe słowa a z jego strony, zwykłe przekomarzanie się... Czemu musiała być inna? Czemu nie mogli pozostać w sferze "dobra, toleruje Cię ale zejdź mi z oczu"... Bo to by było kłamstwo, Klemens. Ona nie rozumiała jego? To jest ich dwoje! Przecież to oczywiste, jak na niego. Przechodził z skrajnych emocji, do drugich... Taki był i szczerze? Nie przeszkadzało mu to. Nigdy. Nie zmieni tego kim jest... Przecież ona również nie należy do świętych. Ile to razy w jednym momencie zmieniała się diametralnie z przyjemnej, żartobliwej do zimnej i zdystansowanej? Jeszcze kilka minut temu! A czy to była zabawa? Gówno go to obchodziło, bo nie lubił kiedy ktoś bawił się jego uczuciami. Tak. Nie tylko on tutaj ponosi winę. Jakie życie byłoby bez tego? Nie wiemy. Nigdy w takim świecie nie żyliśmy... Mówimy, że byłoby nudno bo znamy uczucie kłótni, sprzeczek i innych zgrzytów. A co by było gdybyśmy tych uczuć nie znali? Byli kompletnie obcy wobec wojen, nienawiści?... Nie wiesz. Dlatego niektóre pytania powinny zostać bez odpowiedzi. Bez sensu jest odpowiadać na nie, skoro tak naprawdę to jedynie gdybanie. A przynajmniej to nie czas i nie miejsce na takie sprawy, bo szczerze, w jego głowie działo się teraz zbyt wiele. O KURWA. To było jak bomba. Wiedział, że źle zrobił.. Już chciał to wypluć kiedy ona wyrwała się z jego uścisku. To źle wróżyło, oj źle. Chciał ją powstrzymać przed zbieraniem rzeczy... Jednak nic nie zrobił. Siedział na miejscu, jakby wcale nie obchodziło go to, co teraz się stanie. Jakby jej odejście nie robiła na nim żadnego wrażenia. Tylko jego rozbiegane spojrzenie sugerowało, że coś jest nie tak. Walczyły w nim dwie rzeczy... Chęć rzucenia tego i powiedzenia jej wszystkiego oraz... Część, z której niezbyt często jest dumny. Klemens, który nie chce się uzewnętrznić... Bo co to przynosiło? Jedynie zawód. Ile razy stawał się wylewny? Ile razy trafił na mur? I nie, nie mówi tutaj o jakiś zwykłych dziewczynach, pierwszych miłostkach. Jego matka... Osoba, która powinna być mu najbliższa. Możliwe jest to, że była najbliższa ale i najbardziej oddalona? Może... Nie wiedział... Patrzył na Millicent i nie wiedział, co zrobić. Jego szczęka mocno się zacisnęła a on walczył z tym, aby nie wstać i nie nakazać jej usiąść. Pierdol to... Ale co? Ją? Ma sobie odpuścić tylko dlatego, że sprzeczne było z jego naturą bieganie za kobietą? Nie będzie się tłumaczył tylko dlatego, że ją poniosło! To wszystko było popieprzone... Milczał. Nie znalazł w sobie tyle odwagi aby zrobić cokolwiek. Pieprzony tchórz! Widział jej spojrzenie, lekko drżące ramiona. Doskonale znał te oznaki... I jeszcze nigdy nie czuł się jak skończony dupek widząc to, co oczywiście, sam wywołał. I poszła. Oddała się od niego... A on czuł, że z każdym jej krokiem, z każdym przebytym metrem, dzieliło ich znacznie więcej. Jakaś przepaść, której nie uda mu się pokonać jeżeli ona znajdzie się na drugim końcu. Nie! O nie, nie, nie, nie... Nie był gotowy aby ją stracić. Nie chciał. Nie potrafił... Poderwał się do góry, chwycił kurtkę i po prostu pobiegł. Nieważne, że prawie wpadł na inny stolik a jakiś kelner nagle przed nim wybiegł. Zdążył zatrzasnąć drzwi, zanim ona otworzyła je na tyle aby wyjść z pomieszczenia. To były sekundy, a jego klatka piersiowa unosiła się jakby biegł może z kilka godzin. Spojrzał na nią. Nienawidził się tłumaczyć, wyjaśniać, rozdrabniać. Dlatego to było takie trudne. Nawet nie wyobrażała sobie, jakie to trudne może być. Nawet dla niego! Faceta, który nosi uczucia na wierzchu! -Nie boję się z Tobą zamieszkać.-Powiedział spokojnie, na chwilę łapiąc oddech. Wyprostował się i znów stał się od niej wyższy. Jak to dalej szło? W sumie, nawet nie wiedział co powiedzieć. Jednak musiał zrobić cokolwiek... Proszę bardzo. Niech jej będzie... Niech wszystko wyjdzie na jaw... Niech syndrom zobojętniałej matki zniknie.-Boję się tego... Co by było gdybyś tego nie zrobiła... Gdybyś nie stanęła nigdy na mojej drodze... Gdybym nigdy już nie miał spojrzeć Ci w oczy... Gdybym nie żartował z Ciebie i nie doprowadzał do szału...-Uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. Jakby przypominał sobie jej wygląd w danym momencie. -Boję się, że będę doprowadzał Cię do takiego stanu... Co czyni ze mnie zwykłego dupka. I to nie takiego, z którego byłbym dumny...-Mruknął i przysunął się do niej, obejmując dłońmi jej drobną twarz. Jego uśmiech stał się szerszy, może troszkę niepewny... Nie był cholernym mówcą... Nie wiedział jak na to zareaguje.-Lubię Cię, BARDZO.-Mruknął.-I to jest ta chyba najtrudniejsza rzecz.- Bo tak bardzo obawiał się, że to spieprzy... Jak chwilę temu... Chciał stąd wyjść. Z nią. Teraz.
Tacy już jesteśmy! Tak to się KOŃCZY zawsze. Oczywiście, że o tym wiedziała. Oczywiście, że zdawała sobie z tego sprawę! Ale czy oznacza to, że nie mogą nawet próbować? Starać się, aby jednak pewnego razu skończyło się inaczej? -Myślałam! Ciągle o tym myślę, ale zawsze mam nadzieje, że jednak tym razem skończy się inaczej! Nie wiem, może ty wcale tego nie chcesz, co Klemens? -Spytała ze zrezygnowaniem i machinalnie pokręciła głową, jakby na potwierdzenie swojej beznadziejnej w tej chwili bezradności. Ile razy chciała uniknąć niepotrzebnych nikomu kłótni! Nigdy nie mówiła, że nie jest bez winy. Zdawała sobie sprawę ze swojego ciężkiego charakteru, ale wiedziała też, że Klemens także takowy posiada, a perspektywa wspólnego zamieszkania na pewno nie wróżyła niczego spokojnego i dobrego. Przynajmniej dla sąsiadów, którzy będą musieli się naprawdę namęczyć, żeby wytrzymać z tą dwójką za ścianą. Odważyła się jednak zrobić pierwszy krok. Powiedzieć więcej, niż powinna, więcej niż mówiła zazwyczaj. I w jednej krótkiej chwili naprawdę tego pożałowała. Mogła siedzieć cicho. Mogło skończyć się jak dawniej, jak zawsze. Oboje poszliby w swoją stronę i nie spotkaliby się przez kolejne parę miesięcy, jak to mieli w zwyczaju robić wcześniej. Mogliby, ale Milli tego nie chciała. Nie chciała znów uciekać, tak jak robiła to przez ostatnie 6 lat. Uciekała. Uciekała najpierw przed jej bliskimi, a później przed samą sobą. Proszę, spraw, żebym nie żałowała tej decyzji... Najbardziej zabolało ją to, że w chwili, gdy zbierała swoje rzeczy i kierowała się w stronę wyjścia, on siedział obok i się patrzył. Tylko patrzył, nic więcej. Dlatego, widząc brak jakiegokolwiek zaangażowania z jego strony, uśmiechnęła się tylko smutno i już miała sięgać po klamkę, żeby otworzyć przeklęte drzwi tego cholernego pubu, gdy niespodziewanie ktoś jej przeszkodził w tej jakże prostej czynności. Machinalnie skierowała wzrok na stojącego przed nią człowieka, coby go trochę ochrzanić, po czym ze zdziwieniem zauważyła, że jest nim Klemens. Ten sam, który jeszcze przed chwilą skory był do zostawienia tego wszystkiego co zaszło między nimi i udawania, że nic się nie stało. -Co...? -Zaczęła, ale nie dane było jej skończyć, gdyż jej rozmówca brutalnie jej przerwał, by prawdopodobnie wytłumaczyć się ze swoich wcześniejszych słów. Jednak to, co usłyszała parę sekund później, totalnie wyprowadziło ją z równowagi. Spojrzała na niego tym razem bez niepotrzebnej złości i irytacji i położyła swoje dłonie na jego, aby chwilę później zdjąć je ze swoich policzków i spleść je w mocnym uścisku. Uśmiechnęła się też lekko na wzmiankę o żartowaniu i doprowadzaniu do szału, przypominając sobie początki ich burzliwej znajomości. Jeszcze w Hogwarcie, gdzie Bóg wie czemu Klemens wybrał sobie akurat Milli na ofiarę. -Nie chce już dłużej uciekać, rozumiesz? To trwa już zbyt długo. -Powiedziała i przygryzła wargę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała. -Chcę się ustatkować, znaleźć pracę, dojść do czegoś w życiu. -Dokończyła i ciężko westchnęła, poprawiając spadającą z jej ramienia torbę. Chciała stąd wyjść. -Ja też Cię lubię. BARDZO. -Powiedziała i uśmiechnęła się, wiedząc, że powtarza dokładnie to, co on sam przed chwilą powiedział. -Ale chodźmy już stąd, proszę. -Znów chwyciła go za rękę i oboje skierowali się w stronę drzwi, tym razem wychodząc już stąd na dobre.
Dzień jak co dzień. Unosząc swe ociężałe powieki dzisiejszego poranka miała szczerą nadzieję iż… no cóż, iż odzyska starą siebie. Co prawda nadal nie potrafiła sobie przypomnieć tego, kim była przez ostatnie miesiące, niemniej jednak nieustannie męczyło ją wrażenie, iż omija ją coś bardzo ważnego. Było jej źle i wcale nie ukrywała, iż samotność powoli ja niszczyła. Aby uwolnić się od czterech, niemal ciągle pustych ścian często wychodziła na spacery. Długie spacery. Starała się wtedy zasklepić wszystkie luki w swym skołowanym umyśle, jednak nadal nie potrafiła tego uczynić. Nie była głupią gąską. Budząc się samotnie każdego ranka czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, tak samo jak za każdym razem, gdy wstawała to o czwartej, to o piątej nad ranem, budząc się z krzykiem. Nie mogła zaprzeczyć, że miała problem. I to poważny. Na siłę szukała punktu zaczepienia, który pozwoliłby jej odnaleźć się w tym wszystkim. Chora sytuacja. Tu już nie chodziło o sam dyskomfort psychiczny – napływające wspomnienia powodowały u niej nie lada ból głowy. Nawiedziło ją paskudne uczucie, podobne do walenia tępym łomem w potylicę. Pulsujące skronie nieźle dawały jej popalić, z trudem utrzymywała równowagę, i to chyba tylko dzięki swojej sile i wytrzymałości, próbowała z tym walczyć. Czuła się bardzo, ale to bardzo dziwnie. Pomijając fakt, iż głowa jej dosłownie pękała. Nie potrafiła przyzwyczaić się do tego , że coś przemykało jej przez palce i trwała w dziwnym zawieszeniu, przez tak długi czas. Dla niektórych mogło się to wydawać nieistotne, ale dla normalnej, zdrowej oraz pragnącej być kochaną, młodej dziwczyny było to co najmniej nie zdrowe i dziwne. Zawsze się potrafiła tylko wypierać i udawac, że nie ma ze sobą problemu. Typowa wymówka starej, typowej Stelli. Sama, ja sama, tylko ja sama. Zosia samosia, biorąca na swe barki o wiele za dużo jak na własne, człowiecze możliwości. Bądźmy szczerzy – obecnie zachowywała się jak kompletna wariatka. Roztrzęsiona, zagubiona oraz mocno sfrustrowana kręciła się bezwiednie w kółko, jakoby miało jej to w czymkolwiek pomóc. Miała nadzieję, iż te okropne obrazy oraz palące uczucia po prostu wyparują. Niestety, jak na złość wcale nie zamierzały ustąpić. Chciała odzyskać swoje życie. Być może te wszystkie obrazy, które napływały do jej głowy miały ją otrzeźwić i dać jej znać, że marnuje wszystko na co tak długo pracowała i, żeby w końcu wzięła się za siebie. Nic, kompletnie nic do siebie nie pasowało. Fragmenty układanki nie miały zamiaru współpracować, co doprowadzało już i tak wzburzoną kobietę do szewskiej pasji. I właściwie nie wiadomo jak długo dalej krążyłaby bez większego sensu w życiu, gdyby dzisiejszego ranka nie postanowiła radykalnie, zmienić swojego życia. Dość juz miała tego wszystkiego. Dość już miała siebie. Nie widząc dlaczego, ale byc może miało to związek z tym, że ostatnio za nim znów uciekła, widziała się z Roberstem, to właśnie od niego tym razem chciała zacząć. Jakieś działanie to coś więcej niż nie robię zupełnie niczego. Tak więc podjmując się temu wyzwaniu, odważyła się skontktować z Anthonym. Nawet nie ukrywała swojego zdziwinia, gdy tak szybko jej odpisał na list i w dodatku zgodził się na spotkanie w Morskim Oku. Naprawdę od bardzo dawno nie cieszyła się tak bardzo, jak na myśl, że w końcu gdzieś wyjdzie i nie będzie sama. Z wielkim optymizem i uśmiechem wymalowanym na twarzy szła uliczkami Hogsmeade skupiając swoją uwagę tylko na tym, aby dojść we właściwie miejsce. Kiedy już znalazła się w pobliżu umowionego lokalu, w jej sercu pojawił się lęk. Zaczeła się bać, że może to był błąd przychodząć tutaj. Może nie powinna się z Robertsem w ogóle spotykać i dawać wszystkim do zoruzmienia, że czarownicy takiej jak Estelle Moliere, w ogóle nie ma na świecie. Głupstwo prawda. Ale w jej stanie, naprawdę nie ma co się dziwić. Wszystko przychodzi do głowy. Pomimo we wnętrzych obaw i narastającej frustracji, tym razem postanowiła nie uciekać, już dość uciekania Stello. Daj sobie pomóc. Jednak weszła do środka Morskiego Oka. Była pare minut przed czasem, więc mogło spokojnie pozbierać myśl i uspokoić się przed spotkaniem. Nie zajmując jeszcze stolika, podeszła do stojącego nie daleko wejścia akwarium wypełnionego kolorowymi rybkami.
Jeszcze rano nie wiedział co się dzieje. Zdecydowanie powrót nie należał do najłatwiejszych rzeczy. Na początku było jeszcze znośnie, jednak później? Przypomnijmy sobie gadkę w pubie z wróżką, która swoją osobą tak bardzo go pochłonęła, że odkryła największe koszmary tego człowieka. Coś, co siedziało głęboko, w jakiejś czeluści jego podświadomości. Nigdy się o to nie prosił... Jednak wtedy po prostu nie mógł milczeć. Wpływ alkoholu? Kto wie. Później? Później było tylko gorzej a Grace wcale mu tego nie ułatwiała. Wszystko się pochrzaniło, dosłownie. Trzymanie jej czy kogokolwiek na dystans nie przychodziło mu już z taką łatwością, jakby ten jeden felerny wieczór odmienił całego Robertsa. I wcale, ale to wcale mu się to nie podobało. Dlaczego w ogóle powrócił skoro nigdy tego naprawdę nie chciał? Zawsze żył na uboczu. W środku tego chłamu, jednak nigdy nie przynależał do niego jak to człowiek powinien przynależeć do społeczeństwa. Jakby po prostu obserwował ich z boku, ich zachowanie, ich zwyczaje. Wyjazd sprawiał, że mógł po prostu zapomnieć. Czasem nawet nie wiedział, że to zrobił i po prostu znajdował się w środku czegoś. Sam nigdy nie potrafił tego ogarnąć. Ulegał po prostu pokusą, które zostały postawione na jego drodze... Nie narzekał. Bo nie posiadając swojego miejsca, mógł udać się gdziekolwiek. Nie posiadał bagażu. Ani emocjonalnego, ani tego materialnego. Jednak nawet stawienie sobie wysoko poprzeczek, korzystanie z życia ile tylko się da, nie pomagały mu. Nie czuł, że żyje w pełni. A bardzo tego chciał. Pomyślisz, czego ten facet jeszcze od życia chce. Posiadał wszystko, co było mu potrzebne. Bawił się, pił, podróżował, miał mieszkanie, towarzystwo, które pijacko wykrzykiwało jego imię. Jakby na cześć... Cześć człowieka bez duszy? Bez realnego życia? Prawda była taka, że to wszystko, owszem, było częścią niego, jednak tylko tą połowiczną. Bo ludzie nigdy się nie przywiązują. Jakbym im na to nie pozwalał. A jednak, wbrew wszystkiemu, nawet wbrew swoim przekonaniom, lgnął do nich. Bo zakazany owoc smakuje najlepiej prawda? Mimo tego zgiełku, który często go otacza, nie czuje nic poza pustką, która wyzionęła w nim dziurę. Pożerała go z każdym dniem, z każdym oddechem. Teraz chciał odpocząć. A jednym sposobem na oderwanie myśli od natrętnych myśli było udanie się tam, gdzie go nogi poniosą. One zawsze wiedziały czego potrzebował. Na jeden krótki moment ale to zawsze łagodziło palący ból. Dzień zapowiadał się bajecznie. Ponownie znalazł się w rodzinnej księgarni, gdzie na zapleczu było jego mało sanktuarium. Dawno tam nie zaglądał, a ostatnimi czasami stało się to jego azylem. Nikt nie wiedział gdzie jest, on sam czasem zapomniał. Leżał, czekając. Sam nie wiedział na co. Na upragniony koniec? Wtedy dostał list. Nie dostawał listów... A jeżeli już je dostawał, nigdy nie zwiastowały niczego dobrego. Jak wszystko. Kiedy usiadł na skraju łóżka, otworzył jednym ruchem list i przez dobre minuty trwał w takiej pozycji. Jego oddech przyspieszył a umysł w jednym momencie wytrzeźwiał. Patrzył na podpis... I szczerze? Myślał, że to chory żart. Ktoś sobie z niego kpił a on nawet nie miał pojęcia, kto to mógł być. Nie wierzył w przeznaczenie. Jednak... Czy to możliwe? Mimo odrętwienia udało mu się odpisać. I teraz pozostało mu tylko czekać. To naprawdę ona. Nie potrzebował wiele aby zebrać się do kupy. Wziął zimny prysznic, ubrał się pośpiesznie i wyszedł. W jego głowie działo się wiele. Jednak jeszcze w tym momencie nie chciał tego ogarniać, może powinien. Powinien coś ze sobą zrobić, bo nie chciał aby wszystko z niego uleciało. W jednym momencie, jeszcze w tym, na którym nie posiadał kontroli. Ugh. Wszystko tutaj nie pasowało. Wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się po pomieszczeniu, chowając dłonie do kieszeni spodni. Po chwili jego wzrok dostrzegł postać, która przypominała tę, którą ostatnio widział. Tamtego widoku nigdy nie zapomni. Podszedł do jej stolika i bezceremonialnie usiadł naprzeciwko niej. Na początku jedynie się jej przyglądał... Bo jeszcze nie wiedział, czy to tylko wytwór jego zmęczonego umysłu. -Witaj.-Powiedział a dopiero po chwili na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Naprawdę szczery, od bardzo wielu miesięcy.
Miała taką nadzieję, iż nigdy nie będzie musiała dzielić z kimś swojej przeszłości. Nie dość, iż wracanie do wspomnień było bardzo bolesnym procesem, to i jeszcze najzwyczajniej w świecie nie chciała wzbudzać u nikogo litości, ani nawet odrobiny współczucia. To co było, już minęło prawda? Tylko tak się stało, że w tym przypadku Anthony Roberts był bardzo związany zarówno z jej przeszłością, teraźniejszością jak i miał zapisać się w kartach jej przyszłości. Nie mogła ruszyć dalej jeśli poddawała się koszmarom z przeszłości. Nie potrafiła zapomnieć, dać sobie czystej karty. Czemu te cholerne myśli zawsze pojawiają się z najbardziej nieodpowiednim momęcie. Była na siebie okropnie zła, gdy zaczynała zachowywać powoli jak stara, zmęczona życiem staruszka. Nadal nie lubiła ukazywać swych słabości, aczkolwiek nie wstydziła się tego tak bardzo, jak wcześniej. Musiała zaakceptować fakt, iż była tylko człowiekiem, i że nadal nie potrafiła w pełni pogodzić się z tym, co wydarzyło się w jej życiu. Tak, wspomnienia trwale bolały, a lęk przed samotność zapewne pozostanie w niej zasiany już do końca życia. Ale teraz również uświadomiła sobie, iż nie siedziała w tym sama, bo choć Anthony nie miał posiadał łatwego charakteru i usposobienia okazał się jedyną osoba, która pomimo jej niechęci, chciała jej pomóc. Nie tylko pomógł jej ratując ja od śmierci głodowej i zamarznięcia, ale też dał szanse. Szanse, że nie powinna się poddawać. Przyzwyczaiła się do pewnej niezależności, ale z tym już koniec, skoro nadal chce zmienić swoje życie, musi pogodzić się z tym, że to wymaga, relacji z drugim człowiekiem. Była gotowa do zmian, w końcu kiedyś należało przestać chować się z tym wszystkim jedynie we własnej skorupie. Przeszłości nie dało się już zmienić, co przecież nie oznaczało, że nie dało sie zmienić przyszłości. Ona również przygotowywała się na to spotkanie, choć doskonale wiedziała, że będzie wyglądać znacznie lepiej niż ostatnim razem to postarała się. Założyła ładny strój, oczywiście odpowiedni na te spotkanie, ułożyła i wyczesała starannie włosy po czym przykryła pudrem, cienie pod oczami - będące skutkiem kolejnej bezsennej nocy. Tak, w tej chwili wyglądała bardzo dobrze, może troche w jej oczach brakowało tej iskierki życia, ale na pewno nie przypominała ledwo żywej. Co może być dla Tony'ego odmianą. Nie chciała dokładać mu dodatkowego szoku, brzydkim wyglądem. Już i tak pewnie sama jej obecność zburzyła jego spokój. Gdy, tylko przekroczył próg Morskiego Oka, nie dało się nie zauważyć, ze jest bardzo spięty. Nie codzień przecież spotyka się dręczycielke swoich snów i ofiarę losu, którą sie uratowało. To musi być co najmniej nie codzienne. Dlatego w głębi ducha, cieszyła sie, że nie tylko na niej to spotkanie wywarło takie wrażenie. Tym gorzej się czuła, że tak z nim wcześniej postąpiła, uciekając bez znaku życia i jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie musiała czekać na niego zbyt długo bo, gdy tylko ją zobaczył od razu do niej podszedł i przysiadł się do jej stolika, przy którym siedziała. - Witaj Anthony - powtórzyła powitanie. Dokładniej mu się przypatrując. Nie spodziewała się po nim tak ciepłego powitania, a nie zdarzało jej się to ostatnimi czasu zbyt często. - Dawno się niewidzieliśmy. - dodała. Odwzajemniając uśmiech. Nadal z trudem przyjmowała do swej świadomości informację, iż Anthony tu przyszedł, jest i uśmiecha się do niej. Już zapomniała jak jest się uśmiechać do drugiej osoby. Zamierzała coś jeszcze dodać, do swojej skromnej wypowiedzi, ale nie mogła jak na złość znaleźć odpowiednich słów, cholera, a jeszcze przed chwilą układa sobie w głowie co ma mu powiedzieć. - Dziękuje, że przyszedłeś. Bardzo dużo to dla mnie znaczy - powiedziała, zdobywając się na od razu na szczerość. Choć i tak wydawało jej się to żałosne.
Najlepszym sposobem było odcięcie się od przeszłości. Bo co innego nam pozostanie? Trwacie w tym co miało miejsce lata temu, a nawet miesiące, w niczym nam nie pomoże. Jedynie spotęguje przygnębienie i utwierdzi nas w tej beznadziejności sytuacji. Może dlatego udało mu się tyle przetrwać? Nie dał się złamać temu, co miało miejsce kiedy był dzieciakiem. Pogodził się z tym, tak samo jak z wieloma rzeczami, które miały miejsce dawno temu. Nie oznacza to jednak, że całkowicie zniknęły. A doskonałym przykładem tego był jego koszmar. Więc to po prostu gdzieś w nas żyło... I jak na przekór sobie, chciał o tym pamiętać. Bo to było wszystko co posiadał. Bycie częścią czyjegoś życia... W pewnym momentach chciałby aby była to prawda, oznaczałoby to, że jednak gdzieś posiada to swoje małe miejsce. Nawet jeżeli idzie to kosztem tej drugiej strony? Powiedzmy sobie szczerze. Nikt nigdy nie powinien łączyć z nim żadnych nadziei ani planów. Łączy się to z zawodem, oczekiwaniami, których nie zamierzał spełniać. Czy w tym wypadku miał wyjście? Nie. Tak samo jak on nieproszenie zagnieździł się w zakamarki jej podświadomości a nawet życia, ona zrobił to samo z jego. Z samotnością mamy do czynienia każdego dnia. Widząc ją, nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to naprawdę ona. Czasem czuł się podobnie. Ludzie patrzeli na niego, rozmawiali z nim i śmiali się z jego niekiedy pijackich żarcików. Jednak co z tego, jak tak naprawdę go nie widzieli? Nie słyszeli ani nie słuchali. To chyba jedyna rzecz, z którą pogodził się jedynie z przymusu. Wciąż gdzieś tam w środku, czego sam chyba jeszcze nie jest świadom, liczy iż to się zmieni. Kim była Estelle? Na początku myślał, że była jego koszmarem na jawie. Kimś, kto przyszedł zmącić jego spokojny stan i zrujnować wszystko, co sam zbudował i na co sam zapracował. Potem uznał, że była szansą. Później widział w niej istotę równie skrzywdzoną jak on, ledwo trzymającą się na nogach. Tylko w jej przypadku, "ledwie trzymanie się na nogach" miało znaczenie niemalże dosłowne. Jego samolubna strona wyszła i stwierdziła, że mógłby ten fakt wykorzystać, dla siebie, dla zamknięcia pewnych spraw. Szorstkość i rzeczowość była wtedy im potrzebna. W końcu nigdy nie był jakimś pieprzonym bohaterem, to nie była próba ratowania zranionego zwierzęcia... Robił to dla siebie. Jednak nie wystarczyło wiele czasu a całe jego nastawienie zmieniło się w jednym momencie. Znajdowali się dokładnie w tej samej pozycji, tylko oni mogli wiedzieć co dokładnie siedzi w głowie drugiego. Co czuje. Było to tak zaskakujące uczucie, że przez pewien moment nie dopuszczał go do siebie. A kiedy już to zrobił... Zniknęła. A nie mogąc pogodzić się z tym, że tak łatwo wypuścił ją z swoich rąk, ponownie zniknął. Pogrążając się w tej chwili, którą zapamiętał. Trzymał się jej... Aż wyparowała, ulotniła się. Nie był przyzwyczajony do uczucia odrętwienia czy nawet pewnej niepewności. Zapomniał już o tej całej złości, która w nim się gotowała kiedy przyniósł ją do swojego mieszkania oraz tej, która w nim zagościła kiedy zniknęła. Cieszył się, że żyła. A widok jej w zupełnie innym wydaniu ucieszył go jeszcze bardziej... Cholera. To było do niego tak niepodobne, a jednak, nie czuł się źle z tym co w tej chwili myślał i czuł. Te wszystkie pytania, które pojawiały się w jego głowie zniknęły w jednym momencie a on mógł spokojnie opuścić napięte ramiona. Wszystko było w porządku Anthony, przynajmniej w tym momencie. -Mam liczyć?-Uniósł lekko brwi a jego docinek miał za zadaniu rozluźnienia siebie i zapewne atmosfery, która przyszła wraz z nim. Uśmiechnął się pod nosem a dłonią przejechał po kilkudniowym zarośnie. Tak, zapomniał o tej jednej rzeczy... Która zawsze jakoś wypada mu z głowy. Przez długi moment po prostu się jej przyglądał. Może analizował to, co właśnie widział? W o wiele zdrowszym wydaniu było jej zdecydowanie lepiej. To pewnie dlatego ten badawczy, może nawet zbyt natarczywy wzrok lustrował jej postać. Ale przecież taki był... -Dzięki, że odważyłaś się napisać... W końcu.-Mruknął, a jego wargi lekko drgnęły.-Wciąż nie mogę zrozumieć.... Boże, nawet nie wiesz jakie to wszystko jest pogmatwane. -Odparł i oparł się łokciami o stół, ożywiony i jakby inny. Podekscytowany? -Choć zdaje się, że jesteś jedyną osobą, która naprawdę może to zrozumieć.-Uśmiechnął się. To była prawda, tylko z nią mógł o tym otwarcie rozmawiać. Tylko ona mogła mu pomóc. I to samo działo się w drugą stronę. I o dziwo, nie przeszkadzało mu to.