Pub przyciągający wszystkich swoim nietypowym wystrojem, którego głównym elementem jest przezroczysty bar wykonany z zaczarowanego, nietłukącego się szkła, wypełniony morską wodą, wodnymi roślinami i uroczymi rybkami i żyjątkami spotykanymi w oceanach świata. Interesuje Cię podwodny świat, ale zamiast biblioteki wolisz wyjście na piwo? Upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjdź do Morskiego Oka!
Woda Goździkowa Piwo kremowe Kłębolot Absynt Boddingtons Pub Ale Różowy Druzgotek Ognista Whisky Rdestowy Miód Rum porzeczkowy Stokrotkowy Haust
Kiedy po raz pierwszy spotkała Robertsa na swojej drodzę, była wtedy zupełnie inną kobietą niż jest teraz. Pominąć fakt, że raczej była wtedy niedojrzałym, nieopierzonym podlątkiem - dziewczynką z wielkimi marzeniami, mająca przyjaciół, gotowa na przygody i pragnąca, aby jej szkoła zwyciężyła i zdobyła puchar Qudditcha - nic innego sie wtedy nie liczyło. To nie można było wtedy stwierdzić, że kiedykolwiek będą mieli ze sobą tak, skomplikowaną i niecodzienną relację jak dziś. Zawsze inaczej to wszystko sobie wyobrażała. Była naprawdę szczęśliwia i nic nie wydawało się takie skomplikowane i trudne jak dzisiaj. Wszystko tak się cholernie posypało zupełnie niczym, mugolski domek z kart - Jedna po drugiej. A ona nie zrobiła nic, aby ten domek poukładać na nowo. Zawsze będzie w sobie nosiła te palące poczucie winy, że gdy mogła, nie skorzystała z tej szansy. Zawsze sądziła, że jedyną osoba, która może jej pomóc i której nigdy nie straci była osoba, o imieniu, którego bała się nawet pomyśleć, a co dopiero wypowiedzieć na głos. Percy, och kochany, wspaniały, gotowy do poświeceń i lojalny przyjaciel - był teraz tak daleko, nie osiągalny. To on niczym rycerz w ślniącej zbroi, ratował ją z opresji, bronił jej, wspierał słowem i ramieniem, sprawiając, że świat wydawał się inny, lepszy, pięknieszy. Jednak coś, a może ktoś zburzyło tę piekną sielanką. A mianowicie jedynym i głównym powodem zniszczenia była ona - jej tajemnica. To dzielenie z nim tej tajemnicy spowodowało zburzenie ich idealnego świata. Czasem, gdy z kimś za dużo nas łączy nie świadomie nie zdajemy sobie sprawy, kiedy ranimi tym drugą osobę, niszcząc jej po drodze życie. Może gdyby się nie dowiedział, wszystko wyglądałoby teraz inaczej. Och, tak dawno się z nim nie widziała, że zaczęła powoli wymazywać go ze swojej pamięci, starając wyrzucić się go ze swojego życia. Czy to jej się udało, z marnym skutkiem. Chciała dać mu tym szanse, na ułożenie sobie życie, z dala od niej, mógł znaleźć sobie teraz upragnioną towarzyszkę życie bez ryzyka, że któregoś dnia pod wpływem nieopanowanego gniewu, go zabije. Chciała dla niego czegoś lepszego niż ona. I może powodem jej decyzji stał się właśnie Anthony Roberts. Bo to on, a nie Percy, znalazł ją umierającą i to nie on, wziął ją do siebie i zaopiekował nią w najgorszym momęcie jej życia. Nie był to zarzut w jego stronę. Bo akurat co do niego nie miała wątpliwości, że postąpił by tak samo co on, ale różnica była taka, że Anthony był dla niej człowiekiem zupełnie opcym. Idealnym do wykrzystania go. Oj tak ona również, nie bez powodu z nim przez te pare tygodniy zamieszkała. Było jej tak wygodnie. Z dala od świata z osobą, z którą nic ją nie łączy, nie musiala sie bać, że skrzywidzi kogoś na kim jej zależy. Co za parszywy egozim. Była tak straszną egoistką, ale coż tak było i nie zaprzeczy temu. Widocznie oboje chcieli na tym skorzystać. Jednak coś znowu poszło nie tak i się spieprzyło. Pojawiło się , dręczące ją co raz bardziej sumienie, że nie powinna tego robić. Ale było już zapóźno, gdy w dodatku okazało się, że Roberts rozumie ją bardziej niz ktokolwiek inny, przepadała. Obarczając go swoją przeszłością i tajemnicą. Złamała swoją zasadę. Był kolejny nieszczęśnikiem, który wiedział, że jest wilkołakiem. Kiedy jeszcze dowiedziała, że pojawiała się w jego snach, za nim się poznali, przestraszyła się. Była przerażona. Więc po prostu zrobiła to w czym była mistrzynią - uciekła. Zwiała, nieodzywając się. Więc, co się stało, że chciała zobaczyć sie z nim teraz, po tylu miesiącach. Na pewno wdzięcznąść, ale coś jeszcze. Chciała dowiedzieć się, dlaczego jest z nim aż tak mocna związana i czemu to ona, a nie ktoś inny nawiedza go w snach. Nie ukrywała też, że chciała zobaczyć jak wygląda. Sprawdzić jak żyje. - Nie wiem czy będziesz w stanie policzyć tak skomplikowany rachunek - zakpiła, odpowiadając mu tym samym. Przecież nie była by sobą, gdyby nie pozwoliła sobie na odrobinę złośliwości. Jednak z jej warg nie znikał uśmiech, a w oczach pojawiły się wesołe iskierki zadowolenia. Była również podeksytowana tak samo jak on. - Nie długo będziemy sobie składać pokłony w podziękowaniu - żartowała dalej, ale po chwili nieco spoważniała. - Przepraszam, że tak zniknęłam, nie dając znaku życia, ostatnio to moja wyjątkowa specjalność, ale po prostu zachowałam się jak tchórz. Przestraszyłam się, że będę miała u Ciebie dług, którego nigdy nie zdołam spłacić. - zamyśliła się, milknąć na chwile. Chyba bała sie, żeby nie powiedzieć za dużo. - Chyba muszę przyznać Ci rację, zawsze rozumieliśmy się bardziej niż inni. Nie wiem czy jesteś na to gotowy, ale chyba musimy dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Bo nigdy nie zaznamy spokoju. - powiedziała próbując zdobyć się na uśmiech. Chciała być racjonalna, ale patrzenie na to wszystko z perspektywy czasu niemal kompletnie ją przytłaczało, a co dopiero, gdy starała się pojąć, co też musi się dziać w głowie owego ciemnowłosego mężczyzny. Naturalnie, domyślała się, iż swym dziwacznym zachowaniem sprawiała mu ogromną przykrość, niemniej jednak nadal nie potrafiła pojąć, ile dla to dla niego może znaczyć. Stała się chcąc czy nie chcąc cząstką jego życia. I choć stało się tak, a nie inaczej byli zdani tylko na siebie.
Była inna? Pewnie tak, w końcu co mógł wiedzieć on? Facet, który widział ją tylko raz. A przynajmniej tylko raz na jawie. Jednak... Znał ją. Znał jej twarz, jej ruchy. Wydawało mu się, przynajmniej w tamtym momencie, że była pozbawioną chęci życia kobietą, która zostawiła wszystko za sobą i nawet nie widziała dla siebie powrotu do tego miejsca. W końcu przeszłość to przeszłość. Czemu? Może przez jej stan. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ją spotka. W końcu kobieta, którą widział, już dawno była martwa a pojawiać się, pojawiała jedynie w snach... Więc w tamtym momencie, to chyba w ogóle nie myślał. Mógł jedynie powiedzieć, że w pewnym momencie wszystko zatrzymało się w jednym miejscu. On się zatrzymał, jakby jego wieczna wędrówka miała dobiec końca a on w końcu mógłby spokojnie odpocząć. Ciężar na jego ramionach zelżałby, robiąc miejsce dla problemów, które miały nadejść. Szczęście jest jedynie ulotnym momentem. Pięknym ale ulotnym, dlatego nie należy całkowicie się mu poddać. Trzeba je przyjąć z wdzięcznością, czerpać z niego jak najwięcej... Jednak nigdy się do niego nie przyzwyczajać. Może dlatego tak długo udało mu się żyć? Myśleć trzeźwo? Nigdy nie ufał ludziom. Jakby miał to w genach, jakby ktoś wszczepił mu to jeszcze zanim zdążył cokolwiek rozumieć. Jego rodzina była nieufna wobec niego, a pozorna normalność była jedynie... Cóż, pozorna. Czy potrafił zaufać? Wierzył, że tak. Tak samo jak z jego ciągłymi wędrówkami, nigdy nie zna drogi, nie wie, dokąd pójdzie czy z kim. Daje się ponieść, jakby jego ciało samo doskonale wiedziało gdzie ma się znaleźć. Tak było z zaufaniem, będzie wiedział, w którym momencie i wobec której osoby. Po prostu będzie wiedział... Wyidealizowanie osób czy sytuacji nie pozwala nam dojrzeć prawdy. Nasze spojrzenie i nasz pogląd zostanie przyćmiony przez nasze wyobrażenie. A w jej przypadku? Był nim najlepszy przyjaciel. Tajemnica nie stanowi problemu dla kogoś, kto jest na nią przygotowany. A czy prawdziwy przyjaciel w głębi nie wie co skrywa ta jego druga połówka? Tak widział przyjaciela, druga połówka twojej duszy w innym ciele. A jak wyglądała idealizacja w jego przypadku? Może wyobrażenie o tym, że ponownie będzie z siostrą? Odebrano mu jedyną rzecz, na której naprawdę i szczerze mu zależało. Ona była jego drugą połówką, a mimo lat różnicy naprawdę potrafili się wzajemnie odnaleźć. Jednak co z tego? Z czasem zacznie zapominać o starszym bracie... Kto wie, może przyczynili się do tego, aby kompletnie zapomniała, że ma brata? Ludzie, którzy mieli ją w posiadaniu potrafili wiele rzeczy. Pojęcie manipulacji nie było im obce. Walczył jak idiota. A kiedy sprawy przybrały bardzo niemiłego wyrazu, odsunął się. Jednak wmawianie sobie, że tak jest lepiej dla tej drugiej strony nie pomaga. Bo to jedynie słowa, gwarancja dla nas i dla naszego sumienia, że zrobiliśmy dobrze. Jednak czy tak naprawdę jest? Co teraz jest dobre a co jest złe? A więc wykorzystali siebie nawzajem. Może nawet chciał zostać wykorzystany? W sposób, który on potrafiłby kontrolować. Szczerze? Wtedy nie spodziewał się, że sprawy skomplikują się tak bardzo. Jednak kiedy to do niego dotarło, zaakceptował to. Poczuł, że tak właśnie powinno być. Nie czuł się źle z tym, co przyniosła ze sobą jej niepozorna osóbka. Tajemnicę, której większość osób nigdy nie chciałaby poznać. To jedynie utwierdziło go w fakcie, że chciał przy niej trwać. Widział w niej siebie, kogoś pozostawionego samemu sobie. A ten proces trwał już od bardzo dawna. Nie musiał udawać, a samo przebywanie z nią było po prostu orzeźwiające... Oczywiście, nie licząc momentów, w których szczerze chciał aby się wyniosła. W końcu nie był aniołem, potrafił doprowadzić do szału. A ona wiedziała, gdzie powinna uderzyć aby go poruszyć. Jednak gdyby wiedział, że zaraz wyjdzie i nigdy nie zamierza wrócić... Poszedłby za nią? Tak. Zatrzasnąłby jej drzwi przed nosem i nawrzeszczał. Po pierwsze: nie dostał tego, czego chciał. Odpowiedzi, które również i jej były potrzebne. Po drugie: po prostu nie wyobrażał sobie, że nagle, tak jak się pojawiła, tak zniknie. Chaos, który został na moment opanowany ponownie się pojawił, robiąc jeszcze więcej spustoszenie. Bez niego czuł się nieco nieswojo, jednak pogodził się z tym... Czuł się lepiej, w końcu mógł normalnie oddychać. Później? Niszczyło go to jeszcze bardziej. A jedyne co mu pozostało to nienawiść, nienawiść do niej. Czuł się opuszczony, może nawet bezradny z tym co po sobie zostawiła. Bo w końcu, jak mogła, wejść do jego życia, ulokować się w nim a potem po prostu zniknąć? Nie czuł się tak nawet w momencie kiedy dowiedział się o wypadku, w którym zginęli jego rodzice. Powiedz mi dlaczego. Dlaczego większy ból sprawiła mu osoba, której praktycznie nie znał, od własnej rodziny? Uśmiechnął się szerzej. -Ja nie mógłbym czegoś zrobić? Nie żartuj sobie.-Powiedział z wyższością. Przystojny, zabawny, inteligentny, nic dodać nic ująć... Szkoda, że pod spodem niczego nie było. Żarciki się ich trzymały, więc było bardzo dobrze. Poza tym, kto jak kto ale chyba on nie potrafiłby się obejść bez jakiś docinków. Tym się właśnie karmił. A jak ktoś potrafił odbić piłkę? Boże, dopomóż! Uznał za zadowalające to, co widział przed sobą. A raczej kogo, bo to tak nie ładnie. Miał tyle pytań. Zaczynających się od "gdzie byłaś do cholery" a kończących się... Cóż, w tym momencie końca nie widział. -Pamiętasz co kiedyś mówiłem? Nie chcę podziękowań czy przeprosin. -Wzruszył lekko ramionami a jego wyraz również na moment spoważniał a między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. Wciąż nie lubił tego słowa... Tak wiele się z nim wiązało, pewne oczekiwania, którym nie dane mu będzie sprostać. Poza tym, skoro obydwoje jedynie się wykorzystywali, czy te słowa mają jakieś znaczenie? Mhm.-Widzisz, ja wszystko rozumiem. Twoją ucieczkę. Pewnie sam zrobiłbym to samo, gdybyśmy to nie w moim mieszkaniu byli.-Powiedział a jego wargi wygięły się w dziwnym uśmiechu. Zawsze powtarzał, że ucieczka to coś czego sam by się nie dopuścił. W końcu ona niczego nie zmienia, prawda? To co pozostawiliśmy za sobą w jakieś obawie i tak kiedyś do nas dojdzie. Może dlatego odpuścił i nie poszedł jej szukać? Chciał dać jej czas.-Dług? Estelle, chyba nie myślisz, że uwierzę w to iż był to Twój główny powód.-Uśmiechnął się szerzej. Nie przestraszył się kiedy powiedziała mu kim jest, a raczej kim się staje. Był przekonania, że to czyni ją wyjątkową. Inną od innych. I cały czas się tego trzymał. Bo on? On nie miał w sobie niczego wyjątkowego. No poza odrobiną cynizmu i arogancji. Jednak obawiał się tego, że będzie tak jak poprzednim razem... Mimo, że jej słowa brzmiały prawdziwie i szczerze. Nie wiedział, czy tym razem wyjdzie z tego tak jak ostatnio. -Gotowy? Gotowy byłem od momentu, w którym pojawiłaś się na mojej drodze. Kiedy przyniosłem Cię do mieszkania.-Powiedział i poprawił się na krześle. Taka w końcu była prawda. Nigdy nie miał problemu z tym, aby dowiedzieć się tego, o co tutaj naprawdę chodzi. W końcu gdyby nie był, nie zabierałby jej ze sobą. Dlatego tutaj był. Nie siedziała w tym sama, prawda? Od czego miała Anthonowe ramię, o które może się wesprzeć kiedy natłok informacji po prostu ją przygniecie. Może upadną obydwoje? Kto wie. Na pewno nie zamierzał patrzeć jak sama się z tym męczy. Musiała znać jego pozycję. Co działo się w jego głowie? Kochana, on sam tego nie wie. -Nie wiem czy to my mamy coś z głową, czy to świat jest popieprzony.-Zaśmiał się. Pokręcił lekko głową, jakby poważnie się nad tym zastanawiał. Odchylił lekko głowę i westchnął.-Najpierw mi powiedz, co się z Tobą działo.-Spojrzał na dziewczynę i uniósł wysoko brwi.-Nie wyglądasz jak kocmołuch więc śmiem przypuszczać, że jest całkiem dobrze.. Przynajmniej na zewnątrz.-Powiedział spokojnie i przekrzywił głowę, jak zaciekawione zwierzątko, które przygląda się nader interesującemu obiektowi.
Philomena przeżywała kolejny z tych dni, w którym jedynym zajęciem, na jakie miała ochotę było spanie, płakanie pod kołdrą lub ewentualnie powolna śmierć. Już od rana, od momentu, w którym powitała swojego śmiertelnego wroga - lustro - miała zepsuty humor. Podkrążone z braku snu oczy, poszarzała cera, rozczochrane do granic możliwości włosy. Nienawidziła tego. Nie mogła znieść, że jest tylko wrakiem człowieka, że nie może żyć normalnie. Czy w ogóle tego chciała? Wolała codziennie oglądać, jak ubywa z niej kolejnego centymetra, jak kolejny włos wypada, jak oczy tracą blask, niż zjeść bez wyrzutów sumienia. Nie potrafiła inaczej. Albo wszystko, albo nic, nie było nic po środku. A po opcji pierwszej zwykle następowało zamykanie się w toalecie ze związanymi włosami i zagłuszone muzyką nieprzyjemne dla ucha dźwięki. Ferie musiała spędzić włócząc się bezczynnie po Hogsmeade z jednego baru do drugiego, wahając się między niezwykłą euforią, a stanami depresyjnymi. Dzień w dzień piła i uprawiała seks, kurczowo trzymając się swoich postanowień. Nie zjem. I nie zjadła. Kilka tygodni na samej wodzie, drinkach, kawie i jakichś dziwnych zupkach, które rzekomo miały dodawać jej energii, miały znikome efekty. Nadal była w swoim mniemaniu tłusta, wciąż nienawidziła siebie w tym samym stopniu. A może bardziej? Nigdy nie wiadomo. Przez jej wypraną z kolorów twarz przez chwilę przemknął uśmiech, gdy dowiedziała się, kto chciał się z nią spotkać. Ach, Charlie. Niemal równie popieprzona, równie trudna w obejściu, droga Charlie. Może nie miała problemów związanych ze sobą, ale ci wszyscy pojebani ludzie, którzy otaczali Gryfonkę sprawiali, że nawet Phillie chciała popełnić za przyjaciółkę samobójstwo. Niemka współczuła jej, że musi wracać na przerwę od nauki do domu. Najchętniej wzięłaby ją pod swoje skrzydła i razem z nią oddała się niewymagającemu myślenia szaleństwie. Ale nie chciała jej psuć, pod pewnymi względami takiej niewinnej, takiej zagubionej. Od razu umówiła się z von Treskow, za miejsce spotkania obierając Pub Morskie Oko. Dlaczego akurat tam? Nie miała pojęcia. Ten lokal jako jedyny wydawał się być przygnębiający mniej niż pozostałe, które Śłizgonka znała. Z resztą... był tak rzadko przez nią odwiedzany - niemal w ogóle - że prawdopodobieństwa spotkania kogoś znajomego wynosiło niemal zero procent. Dzisiejszy dzień nie był czasem na towarzystwo, jakie miała podczas samotnego penetrowania Anglii. Chciała poświęcić choć chwilę uwagi Charlie. Na czarnych, wysokich obcasach, w których przewyższała o głowę większość spotkanych facetów i w rozkloszowanej sukience tego samego koloru, wkroczyła do Morskiego Oka. Z początku w ogóle nie orientowała się, gdzie co jest, jednak gdy rozejrzała się dokładniej po pomieszczeniu, z dumą stwierdziła, że najlepsze miejsce znajduje się przy ladzie. Wymijając nieco podpitych osobników, w końcu dotarła do wymarzonego siedzenia, kładąc rękę na blacie i przekrzywiając się w stronę wolnego krzesła. Nie wołała barmana, chciała zaczekać na długowłosą osiemnastolatkę, z którą się umówiła. Założyła nogę na nogę, kątem oka spojrzała na akwarium znajdujące się na wysokości swoich stóp i na chwilę pogrążyła się w tych wszystkich kolorowych rybkach, które pływały tam i z powrotem. Zdawały się być takie szczęśliwe... Dlaczego?
Miles wybierał się na imprezę razem ze znajomymi, no właśnie wybierał. Ale Ci kretyni go wystawili, przez co musiał iść sam. Nie był tym zachwycony, w końcu nie lubił pić sam, z kimś zawsze było zabawniej. Jednak nie marudził, ani nie pisał im listów z pogróżkami, po prostu zarzucił na siebie zwykłą koszulę, szarą marynarkę, jeansy i wyszedł z mieszkania. Upewnił się czy ma przy sobie pieniądze, bo jak miałby iść bez nich, jednak bezpiecznie spoczywały w tylnej kieszeni spodni. Nie miał wiele do czynienia z mugolami, ale ich ubrania były wygodne. W dodatku nie był jedynym osobnikiem, który chodził w tego typu ciuchach. Nauczyli go tego znajomi, którzy mieli więcej wspólnego z mugolami. Włożył ręce do kieszeni i powoli szedł w stronę Pubu morskie oko. Był tam chyba stałym klientem. Wesoło nucił pod nosem „Do i wanna know”, może nawet lepiej będzie się bawił bez zbędnego towarzystwa? Zresztą nieważne, chciał się napić i tyle. Znalazł się na miejscu po kilku minutach, popchnął drzwi i wszedł do środka. Jak zwykle nie słyszał własnych myśli, tłumy w takim miejscu to norma. Przepchał się przez ludzi i usiadł przy barze, zastukał palcami w szklany blat i lekko się uśmiechnął, na widok słodkich rybek. -Ognistą- powiedział uśmiechając się do pani barmanki, która była całkiem ładna. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając choć jednej znajomej twarzy. Po chwil jednak jego wzrok wrócił, na barmankę, która podała mu alkohol. Ciepło się uśmiechnął i podziękował. Nawet pan się nie odzywał, chyba jednak dane mu było spędzić wieczór samotnie. Upił łyka ognistej i oblizał wargi. Uwielbiał ten ogień rozchodzący się po jego przełyku, żyć nie umierać.
Siedziała w miejscu, w którym jak się dowiedziała dzień wcześniej, miała spędzić swoją pierwszą randkę z jednym ze śmiałków, którzy w Hogwarcie postanowili się do niej odezwać. Kultura wymagała od niej przystać na propozycję. Nie odmówiła sobie jednak wcześniej sprawdzić lokalu. W razie gdyby chciała go zmienić. A chciała. Bardzo. Panujący tu zgiełk nie należał chyba do tych lubianych przez Cherissee, przynajmniej nie dopóki nie przebywała w miejscach takich jak to w dobrym towarzystwie, a po jegomościu w porywie odwagi zapraszającym ją na wspólnie spędzony piątkowy wieczór nie spodziewała się chyba wiele. Mimo niepewności i skrajnych, sceptycznych emocji, jakie odciągały ją od wnętrza pomieszczenia, dotarła pewnym krokiem do stolika, wsuwając się zgrabnie do osłoniętego przed rozentuzjazmowanymi gośćmi pubu, boksu złożonego z miękkich kanap. Boks znajdował się zaraz za akwarium z rybkami, więc jedyne co ją rozpraszało to liczne stado kolorowych stworzonek i twarze ludzi, którzy dosiadali się do stolików po drugiej stronie wodnego zbiornika. Z braku chęci zasilenia grona pijanych dziewcząt, mało atrakcyjnie prezentujących się w swoich pijackich pląsach i niekorzystnych, pełnych chaosu pogadankach, zamówiła wodę, smakując ją jak dobre wino, mimo nieciekawego goździkowego aromatu. Była już gotowa nawet pogodzić się z panującym tu rumorem, gdyby do jej stolika nie dosiadł się pewien bardzo rubaszny osiłek, wyraźnie próbujący jej zaimponować zakupionym dla niej drinkiem. Uniosła do niego czyste spojrzenie błękitnych oczu, zgrabnym ruchem zaczesując rude pasma włosów za ucho w raczej odruchowym, magnetycznym ruchu, czego pożałowała już chwilę później, czując szorstką, męską dłoń na policzku. — Muszę podziękować, panie… — zawiesiła ton, choć naprawdę nie interesowało ją imię nieznajomego. Chciała tylko zaznaczyć różnicę wieku, obserwując dalsze gesty (na oko: trzydziestoletniego) mężczyzny bystrym spojrzeniem, jednocześnie cofając się powoli do tyłu przed jego dłonią. — Czekam na kogoś —zdecydowała się na drobne kłamstwo, podsuwając typkowi jego drinka pod masywne dłonie, taksując przez chwilę krytycznym spojrzeniem przystojną, gdyby nie bujna, niezadbana broda, twarz. Ten wzrok trwał zaledwie chwilkę, zanim spuściła spojrzenie na swoje szczupłe dłonie, chwilę przed tym, jak mężczyzna zamknął je w niedźwiedzim uścisku. Wydawała się spokojna, kiedy na nowo uniosła wzrok do mężczyzny, lekkim ruchem wyswobadzając palce, wpatrując się łagodnym spojrzeniem w twarz nieznajomego i uśmiechnęła się nieśmiało, w sposób bardzo wyuczony i uroczy, wyginając rumiane usta w tym geście, niemal prosząc się o sprawdzenie czy ich faktura była tak samo miękka, na jaką wyglądała. — Powiedziałam: dziękuję, ale nie, dziękuję — w jej tonie rozbrzmiała pewniejsza nuta i mężczyzna przez chwilę zdawał się załapać sens jej słów i nawet zdawał się posłusznie chcieć wycofać, zanim wstał, popijając drinka. Jednak był zbyt pijany i zdawał się obudzić w sobie pokłady niewyjaśnionej agresji i niecierpliwości, zupełnie niepodatny na jej wdzięk. Szarpnął dziewczynę w swoim kierunku przyciągając ją za dłoń, w akompaniamencie tłuczonego szkła, zderzającego się z posadzką. Cheri zacisnęła usta, czując ciężar jego dłoni na talii, ale nawet przy tym geście jej emanująca wdziękiem twarz zdawała się nabierać tylko dodatkowych barw, kiedy nie zachowywała zwyczajowej, pustej, choć pełnej uroku mimiki.
Uwielbiał przychodzić do takich miejsc. Z przyjaciółmi, żeby dobrze się zabawić, trochę wypić i wrócić do domu. Za to kiedy wychodził sam, nie spożywał większej ilości alkoholu, w końcu nie miał go kto zanosić do mieszkania. Wtedy zwyczajnie siedział i obserwował. Bo zawsze się coś działo, oczywiście pomijając te bachory, które przystawiały się do każdej możliwej osoby. W tym Miles’a, który najzwyczajniej je spławiał, bo by sobie jeszcze dziewczęta jakąś nadzieję robiły. Tym razem nie była to jedna ze śmiesznych sytuacji, które brunet obserwował z daleka. Na chwilę zwiesił wzrok na dziewczynie, którą chyba znał… Przynajmniej tak mu się wydawało. Zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć kim ona jest, niestety obraz zasłonił mu jakiś mężczyzna. Weekes zapewne wróciłby do popijania ognistej, gdyby nie zachowane tamtej kobiety oraz faceta, który najwyraźniej był lekko wstawiony. Miles obserwował całą sytuację, doskonale widział moment, w którym kobieta chciała odejść a tamten szarpnął ją w swoją stronę. Następnie usłyszał tylko tłuczone szkoło. Odłożył ognistą na bok i powoli podniósł się z miejsca. Poprawił marynarkę i ruszył w kierunku tamtej dwójki. Dziewczyna zdecydowanie nie wyglądała na pocieszoną, całą tą sytuacją. -Przepraszam- powiedział stając za mężczyzną, który dość niezgrabnie i szybko obrócił się w jego stronę- Nie sądzę, by tamta dama zasługiwała na takie traktowanie- oznajmił z uśmiechem na ustach, modląc się żeby tamten palant sobie poszedł. Przecież nie chciał nikomu robić krzywdy, jednak jak na złość facet puścił dziewczynę wyrzucając kolejne, nieprzyjemne słowa w kierunku Milesa. Jednak brunet powiedział coś raz i nie miał zamiaru się powtarzać. Wziął zamach i wymierzył prawego sierpowego prosto w twarz tamtego mężczyzny. Cios okazał się być całkiem mocny, dlatego jego ‘przeciwnik’ upadł na podłogę. Następnie Weekes przykucnął przy nim i obrócił jego głowę w swoją stronę, patrząc czy na pewno żyje, chyba nikt nie chciałby tam trupa. -A jak mówiłem, to się nie słuchało- powiedział zirytowany w stronę tamtego palanta, który leżał na ziemi, klnąc jak szewc. Niech się cieszy, że Miles zrobił tylko tyle. Podniósł się do pionu i poruszył wszystkimi palcami, sprawdzając czy nic mu się nie stało. Co prawda poczuł, jakby jego pięść zderzyła się ze ścianą. Ale nienawidził takich tępych idiotów. Następnie spojrzał na dziewczynie, o której na chwilę zapomniał. -Nic Ci nie jest?- zapytał podchodząc do niej, spoglądnął na jej twarz. Upewniając się czy tamten facet nic jej nie zrobił, jednak wyglądała normalnie. Ohh, tylko spróbował by podnieść rękę na jakąś kobietę, a wtedy nie wyzbierałby się z tej podłogi. Weekes miał po prostu odejść, żeby właściciel nie zaczął się rzucać i oczywiście, żeby nie zrobiło się jeszcze większe zamieszanie. Jednak zamiast tego stał i wpatrywał się w dziewczynę, sądził że skądś ją zna. -Cheri?- zapytał niepewnie, a po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie miał żadnych wątpliwości to musiała być ona, doskonale ją pamiętał z tych wszystkich dennych bankietów. Miał tylko nadzieję, że i ona go nie zapomniała- Trochę minęło, od naszego ostatniego spotkania- powiedział zaszokowany, rzadko kiedy spotykał dawnych znajomych, w dodatku ładnych dawnych znajomych. Wyciągnął przed siebie rękę, podając jej dłoń. Przecież nie mogli tak stać nad szkłem i facetem, który zwijał się po podłodze. Musieli się napić zdecydowanie… Ale czy ona była pełnoletnia? Zresztą, on też do świętych nie należał. Alkohol to alkohol, napój bogów i tyle.
Cofnęła się o krok, obserwując uważnie przebieg zdarzeń. Zaczesała włosy na jedno ramię, chwilę potem opierając jedną rękę na piersi. Biodrem wsparła się o krzesło obok siebie, a jej niebieskie tęczówki szybko przebiegały po sylwetkach mężczyzn. Jeden z nich runął na ziemię, drugi przed nim kucnął. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, będąc poza spojrzeniem swojego wybawcy. Uśmieszek ten szybko zniknął, zastąpiony przez bardzo uprzejmy wyraz, kiedy chłopak podszedł do niej, w końcu poświęcając jej odpowiednią dawkę uwagi, adekwatną do faktu, że miał przed sobą urodziwą dziewczynę, którą przez jakiś czas kompletnie zlekceważył na rzecz bezczelnego typa. Zadarła nieznacznie głowę do góry, patrząc w tęczówki oczu chłopaka lekko z dołu. Przeciągnęła leniwie spojrzeniem bystrych oczu po jego twarzy, przytrzymując jedną dłonią swoje włosy na jednym ramieniu, zanim rude fale znów opadłyby na jej ramię. Czy i jej twarz przed nią wydawała się znajoma? Przechyliła lekko głowę na bok, odsłaniając szyję, zgarniając z niej włosy, kolejny już raz w przeciągu krótkiego czasu. — Znamy się? — uśmiechnęła się delikatnie, kątem ust. Albo naprawdę nie kojarzyła młodego mężczyzny, albo w jakiś sposób uznała za zajmujące i interesujące zmusić go, żeby bardziej postarał się z przypomnieniem jej o swojej osobie. — Może mi przypomnisz skąd? Chwyciła jego dłoń, wspomagając się na niej, kiedy przeskoczyła zręcznie nad ciałem mężczyzny zwijającego się u ich stóp. Mimo, że oparła się lekko na ręce Milesa, musiał ledwie poczuć jej ciężar, kiedy prześlizgnęła się obok niego, korzystając z jego pomocy. Jej włosy zafalowały lekko w powietrzu, kiedy znalazła się nagle za plecami chłopaka, za sylwetką mężczyzny na ziemi, tuż przy jednym ze stolików, przy którym przystanęła, obracając się w kierunku chłopaka. Jej dłoń tylko ulotnie spoczywała na jego ręce, kiedy się na nim wspierała. Chwilę potem wysnuła ją z jego uścisku bardzo zgrabnie, zanim zajęła miejsce za nim. Zdawała się patrzeć w jego tęczówki oczu, z dziwnym wyrazem rozbawienia, przez co jej oczy świeciły przyciągającymi wzrok iskierkami. — Dziękuję za pomoc, mon cheri. A może wolisz... Miles? Jej uśmiech zniknął z jej twarzy, ale zamiast tego zaśmiała się krótko. Mógł zgadywać, czy właśnie sobie przypomniała, jak się nazywał, czy pamiętała od początku.
Podchodząc do niej nie był pewny, czy skądś ją kojarzy, chociaż mogło mu się tak jedynie wydawać. Jednak z sekundy, na sekundę jej twarz wydawała się coraz bardziej znajoma. Lekko przechylił głowę w prawo, dokładnie się jej przyglądając. Doskonale znał te niebieskie oczy i rude włosy. Kąciki jego ust uniosły się ku górze, a następnie ukazał jej rząd białych ząbków. Przez chwilę nawet pomyślał, że pomylił osoby, jednak Cheri nie była dla niego obca i wiedział o niej bardzo dużo. Była sprytna, więc nie dziwne, że trochę zbiła go z tropu. Udawała, że go nie zna, albo rzeczywiście tak było. -Gdybyś ze mną zatańczyła, na pewno byś sobie przypomniała-powiedział nieco tajemniczo, pamiętał każde z nudnych przyjęć organizowanych przez jego rodzinę, oczywiście każde, na którym musiał się zjawić, żeby godnie ich reprezentować. A tych rudych loków, które także często tam widywał nie dało się zapomnieć. Tańce też były normą na tego typu przyjęciach, kogo mógł wybrać Miles, jeśli nie piękną dziewczynę z nazwiskiem, którego nie dało się zapomnieć? Podtrzymywał rękę dziewczyny, ruszając do jednego ze stolików. Oglądnął się jeszcze za siebie, sprawdzając, czy tamten pan postanowił wstać, jednak nadal leżał na podłodze, jak kłoda. Miles uśmiechnął się lekko pod nosem, a następnie zajął miejsce naprzeciwko Cheri. Widział te iskierki w jej oczach, lubił tego typu kobiety. -Czyli jednak pamiętasz?- zapytał wpatrując się w nią. Był prawie pewny, że kojarzyła go od początku, jednak po co miałby się nad tym głowić, skoro miał przed sobą taką dziewczynę? -Napijesz się czegoś?- zapytał jak na mężczyznę przystało i oparł się ręką o blat. Na prawdę długo jej nie widział, ale musiał stwierdzić, że dorosła, właściwie był od niej straszy o pięć lat i zawsze traktował ją jak dzieciak, ale jego nastawienie lekko uległo zmianie. Teraz rzadko kiedy zjawiał się na przyjęciach, organizowanych przez jego rodziców, dlatego był tak mile zaskoczony, że w końcu się spotkali. -Właściwie, co słychać?- zapytał zaciekawiony. Nie widzieli się kilka miesięcy, więc nie miał pojęcia, co aktualnie działo się w jej życiu- Nadal bywasz na tych nudnych imprezach, które organizuje moja rodzina?- zapytał z rozbawieniem, on jakoś nigdy ich nie lubił, a chodził na nie, ponieważ mu kazali. Jedynie Cheri była tam interesującą osoba, z którą mógł porozmawiać na wiele tematów, a i oczywiście była normalna! Ludzie, którzy się tam zjawiali, byli nudni i przewrażliwieni na swoim punkcie, dbający jedynie o swój interes, a tego Miles nigdy nie lubił. Dlatego uwielbiał towarzystwo tej dziewczyny, byli do siebie naprawdę podobni.
Dopiero kiedy usiadła przy stoliku, zakładając nogę na nogę, uniosła spojrzenie błękitnych oczu do jego tęczówek, uśmiechając się kątem ust. Nic nie powiedziała z początku. Zaśmiała się krótko, spuszczając wzrok w dół, zaczesując przy tym pojedyncze rude pasmo włosów za ucho, mimo, że zgrabnie, niesforny kosmyk zaraz znów opadł jej na policzek. — Parkiet jest pusty — zauważyła — to może być pewna przeszkoda. Przechyliła się, spoglądając na najluźniejszą przestrzeń w pubie, gdzieś między akwariami i rybkami, nie wyobrażała sobie, żeby ktoś miał tu tańczyć. Wróciła wzrokiem do oczu chłopaka, zastanawiając się czy to naprawdę byłoby tak mocno niemożliwe. Przy okazji uniosła lekko dłoń, mrucząc krótkie, ostrzegawcze, spokojne: „przepraszam”, w swoim rodowitym, melodyjnym języku, zanim przyłożyła dłoń do jego twarzy, zręcznie wplatając palce w jego włosy. Uniosła jego grzywkę do góry, podążając wzrokiem za swoją ręką, odezwała się dopiero, kiedy z powrotem skrzyżowała z nim wzrok. Uśmiechnęła się przy tym nieśmiało, trochę przepraszająco. — Dopiero teraz zaczynam sobie przypominać. Miałeś… — zawiesiła ton, jakby zastanawiała się nad tym, co chciała powiedzieć. Wiecznie zdawała się podkreślać, ze angielski nie był jej ojczystą mową. Zagryzła w zamyśleniu wargę, przechylając głowę na bok i wymownie zbłądziła palcami na tył jego głowy, aż oparła szczupłe palce na jego karku. — … ściąłeś włosy — powiedziała w końcu w innym tonie i po tych słowach cofnęła dłoń, patrząc na niego bezradna wobec ciężkich angielskich sformułowań — Wyleciało mi z głowy — wyjaśniła, uśmiechając się odrobinę podejrzanie na sam koniec, trochę jakby czymś rozbawiona. Uśmiechała się bowiem do własnych myśli, na chwilę pochylając głowę w dół, pogrążając się we własnych rozmyślaniach. — Kilka miesięcy… — powtórzyła za nim w zamyśleniu — i w dalszym ciągu nie nauczyłeś się francuskiego, Miles? A chociaż francuskie wina pijasz? Rozmawiasz z francuskimi kobietami, to już dobry początek. Dała mu do zrozumienia czego miałaby chęć się napić i zamilkła na chwilę, spoglądając w kierunku baru. Przyłożyła dłoń do boku swojej szyi, przytrzymując tam włosy, a już moment później opierała podbródek na swojej ręce, wpatrując się uważnie w tęczówki oczu mężczyzny. Nigdy nie uważała go za dużo starszego od siebie. Szybko nauczyła się obracać w towarzystwie osób starszych od siebie. — Mieszkałam w Hogwarcie na okres złotego Sfinksa. Aż dziwne, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Właściwie… myślałam, że napiszesz. Nie interesowałeś się, czy Złoty Sfinks nie przyciągnie do Brytanii znajomych twarzy? Dała mu czas do namysłu nad odpowiedzią, chcąc żeby poważnie ją rozważył. Czasami lepiej było dobierać roztropniej słowa w jej towarzystwie, żeby nie mogła niektórych wypomnieć w uprzejmej uwadze. — Teraz bankiety wydają się jeszcze nudniejsze. Nie powiedziała wprost, że wszystko to odkąd nie widziała na nich jego.
Parkiet chyba by mu nie przeszkadzał, w końcu zwykle tańczyli nie zwracając uwagi na innych, dobrze się razem bawili i to było najważniejsze. Lecz sądził, że jego nogi zaczęłyby się niemiłosiernie plątać, gdyby tylko spróbował wstać, a co więcej tańczyć. Nie chodziło tu o alkohol, który znajdował się w jego krwi, albo zmęczenie, nie. Chodziło tu o samą Cheri, zwyczajnie nie mógł wyjść z szoku i tym bardziej, przestać się na nią patrzeć, niczym na jakieś bóstwo. Być może chodziło o jej geny wili, a może o samą osobę, którą był zwyczajnie zachwycony. Dlatego z lekkim uśmiechem na twarzy pokiwał głową, dając jej do zrozumienia, że ma rację, parkiet mógł być przeszkodą… Patrzył na nią przechylając lekko głowę, nie był pewny co chce zrobić, w końcu zaczęła od przeprosin. Może chciała uciec, albo mu przywalić? Na szczęście okazało się, że nie miała złych zamiarów, jedynie sprawnie i szybko chwyciła jego włosy. Cicho się zaśmiał, kiedy Cheri próbowała sobie przypomnieć jakieś słowo, cóż, wyglądała wtedy co najmniej uroczo. Kiedy jej ręka znalazła się na karku Weekesa, uśmiechnął się tajemniczo przymykając oczy. Miał jakieś zboczenie na punkcie swojej szyi, uwielbiał kiedy ktokolwiek go tam dotykał… No dobra, jedynie ładne panie, tak. -Ściąłem- powiedział po chwili namysłu, przeczesując kudły palcami. Właściwie kiedyś były całkiem długie, ale z wiekiem zaczęły mu przeszkadzać, dlatego oddał je w ręce współlokatora, który o włosach wiedział tyle co Miles, jednak trzeba przyznać, że wyszło mu to całkiem dobrze a Weekes nie wyglądał, jakby miał bliskie spotkanie ze smokiem. -Zawsze lubiłem, kiedy mówiłaś po francusku. Nawet jeśli kilka razy mnie zwyzywałaś, właśnie w tym języku, jednak wtedy też wyglądałaś uroczo- oznajmił a jego oczy wręcz się zaświeciły. Nie była już dzieckiem, które kojarzył z przyjęć, teraz była kobietą, która chcąc nie chcąc ciągnęła do siebie Milesa.- Oczywiście, że pijam. Grzechem byłoby tego nie robić. Tutaj mają jedynie Różowego Druzgotka, wiem że wolisz wasze droższe wina- powiedział, jednocześnie dając jej do zrozumienia, że w tym pubie nie było wielu dobrych alkoholi. Wskazał ręką na bar, jakby pytając: Więc? -To oczywiste, że jesteś zdolna. Zawsze o tym wiedziałem, jednak nie sądziłem, że Złoty Sfinks bierze ludzi z tak daleka. Poza tym sądziłem, że nasza pogoda nie będzie Ci opowiadać- powiedział wzruszając ramionami. Wielka Brytania, w której wiecznie było zimno i wilgotno, irytowała nawet Weekesa, który zdecydowanie wolał cieplejsze kraje, słońce i plaże. - Jednak mogę Ci to wynagrodzić, oczywiście jeśli będziesz chciała. Jak długo tu jeszcze będziesz?- zapytał z uśmiechem na twarzy, jednak nie do końca zdradził jej swoje plany, przecież jeśli miał odpokutować swoje czyny, nie mógł jej wyznać wszystkiego co chciał zrobić, prawda? -Jeśli będę miał czas, to może się skuszę i wpadnę na jeden… Ewentualnie dwa- powiedział udając obojętnego. Oczywiście, że nie pojawiłby się tam dla rodziny, czy ‘znajomych’, a jedynie dla niej. W końcu zawsze dobrze się razem bawili, a wtedy bankiety wydawały się być nieco ciekawsze. Nigdy nie chciał zostawiać jej tam samej, w końcu wiedział, jak nudno potrafiło tam być. Jednak praca i inne rzeczy zwyczajnie nie pozwalały mu się tam zjawiać, a szkoda.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
O tak tak!Był tu już wiele razy i bardzo lubił to miejsce nawet juz tu pracował wiec może teraz nie bedzie miał jakis wiekszych obaw bo cały kurs ukonczył i dostał nawet dyplom. Nie czuł oporu przed podzieleniem się doświadczeniem,które się z tym wiązały, więc Puchon był zadziwiająco dobrym słuchaczem. Huan zazwyczaj wolał słuchać, niż mówić, jednak spokojny i opanowany charakter jego sprawiał, że się otwierał. Nazwę lokalu łatwo można było zauważyc na ulicu był oswietlony. Puchon skierował swoje kroki zasiadając za barem.Powód jest prosty: chciał bym tu ponownie prcowac. Barman to mnie po prostu pasjonuje.Jeśli mogę to tak ująć, kocham to zajęcie,acz kol wiek i doświadczenia na dzisiejszy dzień musi mi starczyć. Uważam, że jako osoba, która w tak szybko osiągneła znacznie lepsze wyniki i zdała kurs. Tak w ten sposób doszedłem do miejsca, w jakim się aktualnie znajduję. Jeszcze kilka minut rozmawiał z właścicielem który okazał się być przemiłym i dobrym człowiekiem,chyba Puchon spodoba się właścicielowi wydawał się sumienny,to z pewnością skrupulatność i wytrwałość. Huan będe roznosic jedzenia,dbanie o czystość w lokalu ewentualnie jakas pomoc na zapleczu. Uważam, że oczekiwania własciciela dobrze spełnie,zapewnie, też ciepłe relacje, wsparcie i sympatyczne podejście,szerokie pole do popisu i będę mógł się przyczynić do jej rozwoju równie skutecznie. Od razu przyjął Huana wszystkie szkolenia przeszedł bez zadnych przeszkód i oznajmił mu ze ma przyjść gotowy do pracy. Kiedy usłyszał, że zdobył właśnie pracę wyszedł ze sklepu zadowolony i z uśmiechem. zw
Jeszcze rano nie ogarniał co się działo. Wrócił z nocnej zmiany padnięty jak nigdy i pierwsze co zrobił to rzucił się na łóżko, żeby przespać się chociaż te kilka godzin. Już nie liczył na dwanaście godzin snu, to było marzenie, ale każdy kto go znał wiedział, że nie potrafi spać za długo, bo chodził jeszcze bardziej przypierdolony niż po nieprzespanej nocy. Wstał około piętnastej, chociaż zaczął ogarniać życie. Oczywiście najpierw wziął prysznic i zjadł na śniadanie tosty, trochę posiedział i poczytał, ale i tak niewiele mu to dało. Miał jeszcze sporo dnia i nocy przed sobą dlatego po godzinie 21 postanowił wysłać list pewnej ślizgonce. Ucieszył się, gdy zgodziła się na spotkanie. Może nie wyglądał na zbyt zadowolonego i nie miał super fantastycznego humoru, ale wewnątrz się cieszył. Nie musiał długo się zbierać, czas go gonił. Przecież mieli sie spotkać za dwadzieścia minut, a jakby sie spóźnił to niestety nie miałby czego zarzucać ślizgonce. Tego oczywiście nie chciał, bo co jak co ale lubił denerwować ludzi. To już taki typ człowieka, co poradzić. Na ogół był jednak dość sympatyczny, albo raczej starał się być sympatyczny i chyba całkiem nieźle mu to szło. Miał już sporo lat praktyki za sobą, wystarczająco dużo by zachowywać się normalnie. Dotarł w umówione miejsce chwilę po czasie, odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że nie ma nigdzie dziewczyny. Nie będzie mu prawiła wywodów, doskonale! Aż był ciekawy ile ona się spóźni, a może już tu była tylko poszła do łazienki? Liczył na to, że przyjdzie później. Wybrał jakiś stoliczek w rogu pubu i zdjął płaszcz, który przewiesił przez oparcie sofy stojącej w rogu. Spojrzał na zegarek, odliczając czas do przyjścia dziewczyny. Miał nadzieję, że nie będzie mu kazała zbyt długo czekać.
Dzień rozpoczął się typowo jak dla osoby której w ten świąteczny czas nic się nie chciało. Wyczołgała się z cieplutkiego łóżka jakoś po dziesiątej, zaraz po tym poszła załatwić wszelkie higieniczne sprawy i coś zjeść. Narzuciła coś na siebie i wpadła na genialny pomysł spaceru z mokrymi włosami po zaśnieżonych terenach wokół szkoły Magii. Nie zdziwię się, kiedy Shae wyląduje w łóżku z jakimś zapaleniem czy ki chuj. W każdym razie kiedy wróciła do dormitorium bez większych planów przygotowała sobie ciuchy, które ubierze i rozpuściła włosy, żeby szybko wyschły, bo w upięciu to wręcz niemożliwe. Kiedy dostała list od Harris'a, była w trakcie zapinania czerwonej koszuli w kratę. Nie miała żadnych konkretnych planów na wieczór, więc bez żadnego "ale" zgodziła się na to spotkanie. Dwadzieścia minut? Żaden problem! Ubrała czarne, wiązane botki, czarną kurtkę, owinęła się czerwonym, mięciutkim szalem i przed wyjściem tylko przeczesała włosy palcami. Pokonanie krętych korytarzy Hogwartu i wyjście do Hogs nie zajęło jej wiele. Nim się obejrzała stanęła przed drzwiami pabu w którym się umówili. Spojrzała na zegarek - oczywiście, że się zmieściła w czasie. Uniosła lekko kąciki ust i przeszła przez próg rozglądając się za towarzyszem dzisiejszego wieczoru. Wolnym krokiem podeszła do stolika, zdejmując po drodze szalik, a później kurtkę, którą przewiesiła przez oparcie podobnie jak Cole. Usiadła obok niego, odgarniając włosy i tylko się nieco pochyliła, żeby w ramach powitania cmoknąć towarzysza w policzek. - Trafiłeś z tym listem w sedno. Szczerze, to nie miałam pojęcia jak swój wieczór dzisiaj zająć. - mruknęła tylko patrząc na niego.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Kolejny weekend i praca.W dodatku znów ta cała zima... Huan nienawidził tej pory roku,było stanowczo za zimno po za tym... trzeba było wracać do domu,a fanem wracania na przerwę świateczną do domu raczej nie był. No i... Zbliżające się świeta i długo do zbliżającego się końcu roku szkolnego,a był to już ostatni rok w Hogwarcie wyżej wymienionego Puchona. Ale lepiej o tym teraz nie myśleć.. Trzeba się skupić na egzaminach a nie na jakichś smętnych rozmyślaniach na temat tego,co będzie już po tym,jak otrzyma ten śmieszny papierek zaświadczający,że ukończył Hogwart i już jest pełnoletnim czarodziejem. Wyszedł z zaplecza pubu rozglądając się po klubie.Jak na razie,świeciło tutaj pustkami - jedynie kilka osób było i dwie przy stoliku. Ubrany był jak przystało na barmana kamizelka z rękawami, fartuch W radośnie podszedł do pary przy stoliku podając im karte. -Co podać dla państwa może napój dnia Woda Goździkowa-uśmiechnął się Puchon do nich ciepłoczekając na zamowienie.
Nie wiedział za bardzo co ze sobą zrobić, po prostu siedział i obserwował ludzi. Miał nadzieję, że niedługo podejdzie ktoś z obsługi i zapyta co może zaoferować. Tak się tylko przez chwilę zastanawiał, czy ma podejść do baru, czy ktoś przyjdzie. Różnie to bywało. Nie musiał długo czekać na Shae, okazało się, że przyszła na czas. Kurde, zawiodła go. Zrobił smętną minę, gdy ją zobaczył i spojrzał z utęsknieniem na zegarek. A miało być tak pięknie, miał ja opieprzyc i o. Nie wyszło. Chłopak podniósł swoje cztery litery z krzesła i cmoknął dziewczynę w policzek na powitanie. No, to było normalne zachowanie. Bardzo ładnie pachniała, w ogóle... Ładnie wyglądała. Nazywał ją zołzą i mówił, że spotkania z nią nie są zbyt przyjemne, ale i tak wszyscy wiedzieli, że bardzo ja lubił. Mogli normalnie porozmawiać i w ogóle, no było naprawdę super. Ślizgonki miały w sobie coś, co bardzo mu się podobało. - No widzisz. Doskonale umiem zorganizować Ci wieczór. No w sumie, cieszę się, że to Ty a nie ktoś inny. - Powiedział. Chwilę później podszedł do nich chłopak, pytając co wypiją. - Ja wezmę tę wodę goździkową, na spróbowanie. A Ty, Shae?- Zapytał, patrząc na swoją towarzyszkę.
To jasne, że przyszła na czas. Spóźniać to się nie spóźniała, chyba że zaszła taka potrzeba, albo coś jej nagle wypadło. Tym razem nie miała zamiaru odpuścić darmowego drinka jakiego obiecał jej Cole poprzez list, więc zjawiła się w odpowiednim miejscu o idealnej porze. Widok jego smętnej miny przyprawił ją o złośliwy uśmieszek, typowy dla Oakley. Bo w sumie cieszyła się, że zepsuła piękne plany Harrisowi. Złośliwe traktowanie ludzi było jej hobbym, nie? Później jak już zostało wspomniane ładnie się oboje przywitali całkiem normalnym całusem w policzek. Następnie usiadła wygodnie, przeczesując swoje brązowe loki palcami. To prawda, że mimo tego wielkiego hejtu na siebie to dogadują się całkiem dobrze a ich wspólne spotkania przebiegają bardzo miło. - No widzisz, skarbie. Taki zdolny jesteś. - mruknęła, z delikatnym acz zadziornym uśmiechem. Następnie stukając paznokciami o blat spojrzała na chłopaka. Pomyślała przez chwilkę. - Czy ja wiem.. niech będzie ta woda. - mruknęła, nawijając kosmyk włosów na palec.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Duży klub.Eh, muzyka i sporo dzieciarni... dorosłych też... nie tyle co w godzinach szczytu czy podczas jakiś zabaw,ale nigdy nie brakowało tu zainteresowanych. A trzeba przyznać,że w tym lokalu mieli świetne trunki. Uśmiechnął się lekko i Barman podał im po butelce wody i szklanki. Jego skóra ponownie przybrała mleczny odcień, a mina wyrażała ciche zainteresowanie. -Czy coś jeszcze?jak nie podam rachunek ? – zapytał rzeczowo,starając się nie wymknąć żadnemu szczegółowi. - No tak może dadzą mu jakis mały napiwek. - Mruknął zadowolony i wrócił do baru.
Chłopak przyszedł przed czasem tylko dlatego, że nie miał co ze sobą zrobić. Wparował do Morskiego oka i zajął miejsce przy barze. Trzeba przyznać, że ta knajpa miała styl i w porównaniu z resztą była bardzo ekskluzywna. Jakoś przyjemnie mu się siedziało wpatrując się w rybki pływające w kółko, tak trochę… rozluźniało go to. Jedyne czego żałował, że większe ryby nie polują na mniejsze wtedy miałby wszystko czego potrzebuje. I ładne otoczenie i alkohol i zawody w pożeraniu rybek. Heh… Dawno nie wychodził nigdzie z Jayem, a ten jak zwykle nie przychodził punktualnie na spotkanie. Ostatnio działo się u niego tak dużo, że aż nie wiedział od czego powinien zacząć. Mimo iż z bratem mieszkał to… jakoś trudno było mu opowiedzieć mu o Vittori przy suchym pysku.
Na wezwanie brata natychmiast wyruszył. Mimo iż musiał zostawić Lilith samą po tym wszystkim, to jednak Edward zawsze był w jego życiu najważniejszy. Skoro natomiast poprosił go o przyjście do baru zamiast najzwyczajniej w świecie porozmawiać z nim w domu, to na pewno było to coś poważnego. W głowie miał już wszelkie czarne scenariusze – choroby genetyczne (w końcu jego to też dotyczyło), wypadki, może kogoś zamordował i trzeba go kryć! Wparował do Pubu rozglądając się za Edwardem i... Ten wyglądał całkiem normalnie. Nawet więcej, wyglądał tak, jakby po prostu przyszedł się napić. Choć zdawało się Jayowi, że jest czymś zaniepokojony. Usiadł obok niego z grobową miną. - Ile nam jeszcze zostało życia...? - Zapytał myśląc, że to jego pierwsza czarna wizja jest tą, o której bliźniak chce mu powiedzieć. Gdy barman podszedł zamówił od razu Ognistą dla siebie i dla brata. Jeśli umiera, to musi się napić.
W końcu się pojawił, a gdy tylko zadał to pytanie chłopak pobladł delikatnie i ze smutkiem w głosie powiedział. - Niecała godzina… – wydukał po czym posłał bratu szeroki uśmiech i kiedy tylko dostał ognistą napił się jej wzdychając głęboko. Prawdę mówiąc miał ochotę powiedzieć mu wszystko, ale od czego zacząć? Najlepiej od początku, to prawda, ale to nie było takie proste. Nikt inny by tego nie zauważył, tylko Jay, że z Edwardem jest coś bardzo nie w porządku. - Jak tam? – zaczął chcąc rozpocząć rozmowę w jakiś normalny sposób, ale już po chwili się poddał i rozczochrał swoją czuprynę i zaśmiał się pod nosem niezadowolony ze swojego własnego stanu – Kurwa – syknął pod nosem i wypił duszkiem trunek, który otrzymał od brata. Wykrzywił się niezadowolony ze wszystkiego i zwrócił się w stronę bliźniaka – nie sądziłem, że powiem to kiedykolwiek w swoim życiu, dlatego uważam, że za niedługo będzie Armagedon, albo atak zombie – powiedział z wielką powagą mimo iż brzmiało to komicznie – mam problem z kobietą… – on nigdy nie miał problemów z kobietami. Jak coś szło nie tak, to po prostu było: „Stary weź załatw tą i tą”, jednak to nie było problemem.
Godzina?! Przecież on przed śmiercią jeszcze tyle musi zrobić! Musi przepłynąć Wielką Rafę koralową (chociaż nie umie nurkować), musi zaliczyć swój pierwszy raz z mężczyzną (a nie, to już ma za sobą), musi poznać kobietę swojego życia i się z nią ożenić! Przecież tego wszystkiego nie da się zrobić w godzinę! Jednak na całe szczęście Edward się uśmiechnął, a to oznaczało, że jednak wszystko jest w porządku. Odetchnął z ulgą. - Stary, ty mnie tak nie strasz, bo się w sobie zamknę – Ochrzanił go na wejściu – Ja pod tymi spodniami mam piżamę w krówki – Dodał już ciszej wyraźnie zirytowany tą całą sytuacją. Gdyby wiedział, że to nic poważnego, to by się chociaż przebrał! Mimo tych żartów to jednak wciąż widział, że z jego braciszkiem jest coś nie tak. Ah, ta bliźniacza telepatia. Nawet nie musiał pytać kiedy ten zaczął mu się spowiadać. Mógł wziąć swoją koloratkę. Niestety bez niej też będzie musiał go jakoś wysłuchać. - Ty i problem z kobietą? Zamieniam się w słuch – Oparł się łokciami i stół przeszywając go wzrokiem. Czyżby tym razem duży Edzio sobie nie poradził. Ha! A on pocałował chwilę temu Lilith. Ha! Lessie 1, Edward 0!
Nie bardzo chciał cokolwiek o tym mówić, ale czuł się skołowany. Jak ma mu to wyjaśnić? Sam tego nie do końca rozumiał. - Vittoria Brockway – wydukał tylko te dwa słowa, a już w jego głowie pojawiały się obrazy, których nie umiał wyrzucić. Prychnął pod nosem i zwrócił się do brata – nie jestem w stanie sobie z nią poradzić, a to… wymagający przeciwnik – dodał po chwili wracając do ‘swojej’ osobowości. Do tego pewniejszego Edwarda, który wiedział, że może mieć każdego – nie daje sobie z nią rady… nie wiem co ta kobieta ma w sobie, ale nie jestem w stanie… – się jej oprzeć – jej pokonać – nie był w stanie powiedzieć bratu wszystkiego co siedziało mu w głowie. Najpierw musiał sam to zrozumieć, a dopiero później mógł dzielić się tym z kimkolwiek innym – i zaczynam wątpić w to, że dam w ogóle radę to zrobić. – powiedział szczerze zrezygnowany. Naprawdę musiała mu zajść za skórę, skoro ON chciał się poddać. Chwila moment. - Piżama w krówki? - zapytał nagle zdając sobie sprawę, co chłopak do niego powiedział - Na cholerę?!
Vittoria Brockway? W pierwszy momencie nie skojarzył i widać było po jego minie, że się zastanawia. A dokładniej przegląda wszystkie twarze znajomych mu kobiet. Szybko jednak na nią trafił. Taka czarna z niebieskimi oczami. Całkiem ładna i właściwie w ich typie. Kiwnął głową pokazując Harpi,że już wie o co chodzi i może kontunuować. Poddać się?! Edward?! O nie, Jay na to nie pozwoli. Nie pozwoli na to, by jakakolwiek kobieta doprowadzała jego brata do takiego stanu. Martwił się o niego, bo naprawdę zachowywał się dziwnie. Jak nie on, a to sprawiło, że momentalnie w jego głowie pojawiło się milion pomysłów jak zaradzić tej całej sytuacji. Musiał jednak zadać mu kilka pytań. - Mam plan, ale musisz mi opowiedzieć o wszystkim, co was dotyczy. Wiesz o co mi chodzi. O to co robiliście, co jej mówiłeś – Po jego twarzy widać było niezłą determinację, a to mogło tylko utwierdzić Edwarda w przekonaniu, że nie ma się czego bać. Jay go poratuje jako broń ostateczna! - Miałem piżama party. Długa historia – Zaśmiał się pokazując kawałek koszulki, która wystawała spod jego bluzy i równie szybko ją chowając.
Ten brak pomysłów i ta frustracja pożerały go od środka, nie potrafił sobie z nimi poradzić. Właśnie dlatego potrzebował Jaya w tej chwili przy sobie. Kiedy tylko zobaczył jego mimikę i entuzjazm poczuł się… lepiej? Tak poczuł jak iskierka nadziei rozpala jego ciało. Odwrócił się w jego stronę i zastanowił się. Od czego by tu zacząć? Od początku? Końca? A może najlepsze smaczki wywlec na początek? Nie ważne w jaki sposób, ważne, żeby opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie.
Trwało to mniej więcej pół godziny, zanim Edward ze wszystkimi szczegółami na temat spotkań, jego zachowania i zachowania dziewczyny opowiedział bratu. Musiał przyznać, że kiedy kończył historię to czuł się o wiele lepiej. Dobrze mieć takiego brata. - Po tym jak dostałem w pysk, zmyła się. – westchnął niezadowolony. Nie raz dostawał w twarz, nie zawsze można wygrywać, ale ta porażka go po prostu pochłonęła. Zwłaszcza, że jeszcze dla żadnej kobiety nie starał się tak bardzo jak teraz! Im bardziej się starał tym bardziej dziewczyna go odrzucała. Oczywiście wspominał również mu o wszystkich jej reakcjach które zauważył To był bardzo wyczerpujący opis. - A teraz ja z chęcią posłucham o twoim piżama party – wyszczerzył się w stronę brata. Domyślił się, że chłopak zrobił to, by złapać w swoje sidła jakąś kobietę i chciał wiedzieć o kogo chodzi.
Słuchał go przez cały czas raz na jakiś czas śmiejąc się z tego, jakie to Edward miał z nią durne przygody. Od razu pomyślał, że wiele równie zwariowanych sytuacji miał z Litką. I tak się zamyślił na temat Litki, że w którymś momencie przestał go słuchać. Ominęło go naprawdę sporo mimo że przytakiwał tak jakby wszystko wiedział. Ocknął się z zadumy dopiero, kiedy Edward uświadomił go że dostał w twarz. Cóż, zarówno Jayowi jak i bratu się to zdarzało, ale wydawało się gryfonowi, że godło go to mocniej niż zwykle. - Dobra... Wszystko już wiem. Tylko jeszcze jedna sprawa. Czego ty właściwie chcesz? Mam ją w sobie rozkochać? Pozbyć z twojego życia? Ustatkować się z nią? - Wypowiedział ostatnie zdanie, po czym od razu się zaśmiał – Dobra, z tym ostatnim przesadziłem. Co mu może powiedzieć na temat piżama party? Chyba wszystko. Przecież nie zdarzyło się tam nic nadzwyczajnego. - W sumie to nie ma co opowiadać. Całowałem się z Litką, ale trwało to chwilę i niewiele znaczyło – Wzruszył ramionami po czym zaczął się powoli zbierać. Im szybciej wykona ten plan ten lepiej. Aż chciało by się powiedzieć „A teraz zróbmy to zanim dotrze do nas, że to bez sensu”.
Ciekawe czy to dobrze, czy źle, że brat nie słuchał tego co ma do powiedzenia. Miał zwariowane pomysły, kombinował jak się tylko da i po co? Właściwie to gdy Jay zadał mu te pytania, nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Co on chciał z nią zrobić? Jakoś tak nie w paradę było mu żeby brat rozkochał ją w sobie. Pozbyć się jej? Nie wolno pozbywać się takiego ciekawego okazu! Na ostatnie pytanie sam sobie odpowiedział. Chłopak westchnął i wydukał niewyraźnie pod nosem – zrób to co uważasz za najlepsze – ufał mu. Wiedział, że skoro on nie jest w stanie sobie z tym poradzić, to jego klon da sobie radę. Zawsze tak było i nie mogło to się zmienić. W innym wypadku zwątpi w ich możliwości. - Szybko Ci z nią idzie… czyli zostało Ci ją tylko przelecieć, co? – zapytał zbierając się równocześnie z bratem. Z daleka mogło to wyglądać, jakby jeden z nich stał naprzeciw lustra.