Pub przyciągający wszystkich swoim nietypowym wystrojem, którego głównym elementem jest przezroczysty bar wykonany z zaczarowanego, nietłukącego się szkła, wypełniony morską wodą, wodnymi roślinami i uroczymi rybkami i żyjątkami spotykanymi w oceanach świata. Interesuje Cię podwodny świat, ale zamiast biblioteki wolisz wyjście na piwo? Upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjdź do Morskiego Oka!
Woda Goździkowa Piwo kremowe Kłębolot Absynt Boddingtons Pub Ale Różowy Druzgotek Ognista Whisky Rdestowy Miód Rum porzeczkowy Stokrotkowy Haust
Abbey też od jakiegoś czasu wolała po prostu nie rozmawiać o rodzinie. Jej rodzinna historia nie jest szczęśliwa, a ona nie miała ochoty do tego wracać. To jest naprawdę niesamowita tragedia dla dzieci, gdy stracą rodziców i to jeszcze z małym bratem, który pewnie również by wylądował w szkole magii Soletrar. Chociaż, rodzice mieli nadzieję, że jednak go to nie spotka. Dziewczyny zresztą też miały taką nadzieję. One dostały to szczęście od losu, ale brata chciały chronić, a pójście do szkoły magii na pewno temu nie służyło. Jednak nie zdążył się dowiedzieć, że ma siostry czarownice. Był za mały, ażeby cokolwiek zrozumieć, ale musiał zrozumieć, że śmierć jest jego przeznaczeniem. Dlaczego to było takie niesprawiedliwe? Dlaczego życie płatało takie figle? Co one takiego złego zrobiły? Wiele takich pytań bez odpowiedzi. Może kiedyś się tego dowiedzą, ale na pewno nie za życia. Nieco się zamyśliła, kiedy Warner przypomniał o swoim istnieniu. - To jak chcesz to mogę na Ciebie poczekać, chyba, że masz w planach iść gdzieś jeszcze? - spojrzała na niego. Chciała być po prostu miła, na pewno nie chciała się wtrącać i go prześladować, ażeby nie mógł się od niej oderwać. Ale można powiedzieć, że to jest jedna z tych osób z którą Abbey się jakkolwiek dogadywała i na pewno chciałaby mieć jeszcze lepszy kontakt z tym ślizgonem. Z wieloma uczniami w tej szkole nie miała styczności i kto wie czy w ogóle będzie miała. Raczej trzymała się na uboczu i nie szukała przyjaciół na siłę. Prawdziwy przyjaciel znajdzie się sam.
Zastanowił się chwilę. W sumie to nie miał przecież żadnych większych planów. Jak zawsze wróciłby do zamku i połaził trochę po korytarzach, aby jak najpóźniej wrócić do dormitorium i ominąć największe tłumy. Nie lubił przebywać w pomieszczeniach, w których było pełno ludzi. I chociaż w barze często bywało wielu gości, to głośna muzyka pomagała rozproszyć myśli inie skupiać uwagi na większość tego typu bodźców. Z czasem może nawet się przyzwyczai. - Nie nie mam żadnych planów. Od razu po pracy wracam do zamku - powiedział, rozglądając się po wnętrzu. Niedługo powinien przyjść właściciel, a wtedy on będzie mógł wyjść. - A ty? Masz jeszcze jakieś plany? - zapytał, ponownie ustawiając szkło za barem. Dziewczyna była nowa, więc raczej nie miała tu jeszcze zbyt wielu znajomych, a co dopiero przyjaciół. On nowy już nie był, a nadal pozostał swoistym odludkiem, którego nawet większość mieszkańców jego Domu nie kojarzyła. Jeśli Abbey miała choć w części podobny charakter i też stroniła od ludzi, nie było jej łatwo. Zwłaszcza w pełnym tłumów zamku.
Wiele osób którzy znali krukonkę mogliby stwierdzić, że jest rozrywkowa i lubi się bawić. Jednakże pozory mylą. To najczęściej zależy od dyspozycji dnia. Jeżeli czuła, że ma ochotę się zabawić w gruncie rzeczy nie potrzebowała do tego kompletnie nikogo. Sama potrafiła o siebie zadbać. Jednakże jeżeli chodzi o tłumy i coś na pozór balu czy dyskoteki to z pewnością nie dla niej. Ona wolała samotność. Owszem, tłum jedynie w sferze przyjacielskiej nic poza tym. Przyjaciołom nigdy nie odmówi dobrego piwa kremowego, czy też drobnej zabawy. Ale pajacować przed kimkolwiek to zupełnie nie dla niej. - Jeszcze chwilę temu nie miałam, ale jak pozwolisz to wróciłabym z Tobą do zamku. - powiedziała do niego nieco unosząc kąciki ust ku górze. Nie chciała się narzucać, ale przecież skoro wraca do szkoły to nie może ona mu potowarzyszyć? Przecież ona nic od niego nie oczekuje, a zawsze to raźniej wracać razem. Co prawda droga była banalnie prosta i jeżeli chodzi o to, że mogłaby się zgubić to nie wchodziło w rachubę.
Porządkując wszystko za barem przypomniał sobie swoje początki w Hogwarcie. Nigdy wcześniej nie był w szkole, bo wszystkiego uczył go ojciec, a nagle został wrzucony w taki tłum. Wszystkie docierające do niego zewsząd emocje kołowały go jeszcze bardziej. Nie wiedział wtedy, że taka wrażliwość na emocje i uczucia innych nie jest częsta, więc zakładał, że inni rozumieją jego odczucia tak samo łatwo jak on ich. Dopiero później zrozumiał, że jest empatą i to, jak odczytuje uczucia i emocje innych nie jest normalnym zjawiskiem. - Jasne. Tylko muszę zaczekać na szefa - odpowiedział, rozglądając się po sali. Akurat wtedy do pubu wszedł jego przełożony. Podszedł do mężczyzny i zdał mu krótkie sprawozdanie z dnia, po czym podszedł do Krukonki. - Idziemy? - zapytał. Chwilę później ruszyli już do wyjścia. Przytrzymał otwarte drzwi i przepuścił dziewczynę przodem.
@Evedlyn Nevina Dear przechadzała się uliczkami Hogsmeade bez konkretnego celu. Postanowiła wejść do pubu ”Morskie Oko”. Chyba wszyscy o nim słyszeli, a na pewno słyszeli o jego nietypowym wystroju. W środku siedział @Daniel Bergmann popijając zakupionego wcześniej drinka. Trzeba było przyznać, że przeźroczysty bar robił wrażenie. Niestety, nikt nie spodziewał się, że zakłócenia magii zadziałają także na rzucone dawniej zaklęcia. Urok chroniący bar przed potłuczeniem jakby zniknął, a w dodatku jeszcze osłabił powierzchnię baru. Pewna czarownica uderzyła kolanem w szkło. Taflę przyozdobiła pajęczyna pęknięć, która stawała się coraz większa z każdą chwilą. W ułamku sekundy woda wylała się strumieniami do środka pomieszczenia zwalając z nóg Evedlyn. Niemal wszystko znalazło się pod wodą, a siła uderzenia sprawiła, że powietrze uleciało z płuc niejednej osobie.
Kostki dla Was:
5, 3 – Znalazłeś/aś się pod wodą, a siła uderzenia strumieni sprawiła, że powietrze uleciało Ci z płuc. Ponadto, niestety jeden stół przygniótł Cię do ziemi. Szybko znajdź sposób żeby wypłynąć na powierzchnię, albo miej nadzieję, że ktoś Cię uratuje... 2, 4 – Miałeś/aś szczęście i woda nie wyrządziła Ci większej szkody. Możesz bez problemu wypłynąć i odetchnąć pełną piersią. A może sprawdź lepiej czy ktoś nie potrzebuje pomocy? 1, 6 – Siła uderzenia wody sprawiła, że wpadłeś/aś na ścianę pubu. Przygniotłeś/aś całym swoim ciężarem rękę, czujesz w niej tępy ból i nie możesz nią poruszyć. Tak, chyba jest złamana.
+ krótka informacja:
Kiedy już stwierdzicie, że starczy pływania i bycia w wodzie, możecie śmiało założyć, że ktoś (a może właśnie Wy?) opanował sytuację w barze. W razie pytań piszcie do @William Walker. Życzę miłej gry!
Wbrew zachowaniom większości ludzi dążących do odrzucenia, osobiście popadał w samotność niezwykle chętnie - nie przeszkadzało mu, ba, wręcz potrzebował niekiedy osnucia milczeniem oraz zamknięcia się w szczelnym światku własnych rozmyślań. W wolnych chwilach zdarzało mu się przyjść w pojedynkę - w jego odczuciu było to całkowicie normalne - usiąść przy którymś z ustronnych, możliwie oddalonych od epicentrum gwaru stolików oraz powoli sączyć zamówiony przez siebie trunek, obejmując palcami cały czas gładką powierzchnię naczynia. Morskie Oko niewątpliwie wyróżniało się estetyką wielobarwnych okazów zazwyczaj skrytych poniżej pagórków fal stworzeń - tutaj, wręcz przeciwnie, wydawały znajdować się niemal na wyciągnięcie ręki, w doskonałym zasięgu posyłanego ku ścianom wzroku. Zignorował wpierw początkowy dysonans trzasku - dopiero później jego świadomość zerwała się niczym spostrzegająca drapieżnika zwierzyna, niestety, kiedy jest już za późno. Kaskada nieszczęść spływała bez najmniejszego strudzenia, ciągle biczując go kolejnymi, chłodnymi strugami epizodów wyglądających na niefortunne wypadki. K u r w a. Zaklął w myślach, odrzucony przez siłę wylewającej się wody. Wszystko nagle przemieniło się w katastrofę; jego bezwładne ciało jak tępa masa zmiażdżyło mu prawą rękę - przeszył go ból, zmuszający do złowrogiego syknięcia. - Jasna… - wymamrotał ponadto, spomiędzy ledwie rozchylających się warg, które pomimo wilgoci wydawały się przeraźliwie suche - …cholera. Zerknął ukradkiem na poszkodowaną kończynę - zgrubienie, nienaturalna poza przy nawróconym układzie nie zwiastowały absolutnie niczego dobrego. Już drugi raz - podobny, aczkolwiek (szczęście w nieszczęściu) mniejszy niż wcześniej zamęt. Rozbiegane spojrzenie zatrzymało się na majaczącym kształcie jednego ze stołów - który najwyraźniej zdołał przygnieść równie nieostrą postać. Bez zastanowienia - wystarczył ledwie wzrokowy bodziec - tłumiąc dyskomfort uderzającą w krwiobieg adrenaliną, pochwycił zdrową (na szczęście dominującą) ręką, usiłując odsunąć go zdecydowanym szarpnięciem. Całe szczęście - pływanie było jedyną dziedziną sportu (której skądinąd opanowanie mógł w zupełności zawdzięczać wujowi) uznawaną przez Bergmanna za znośną, o której miał jakiekolwiek pojęcie w praktyce. Nie zostawiłby tego przecież.
Kostka: 1
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Ev, jak to ostatnio miała w zwyczaju, chodziła po czarodziejskiej wiosce bez celu. Odkąd jej współlokator jakby wyparował, coraz częściej przebywała poza mieszkaniem. Uwielbiała wieczory spędzane przy dobrej książce i ukochanych przez nią tanich, mugolskich winach, ale dobijająca cisza, wylewająca się z wcześniej pełnego muzyki pokoju, potrafiła zepsuć humor nawet tak radosnej osóbce jak ona. Ale Nev zbyt wielu powodów do narzekania nie widziała. Dzięki takim spacerom poprawiła swoją, dotąd żałośnie słabą, orientację w terenie. Poznała też kilku ciekawych, choć posiadających mocno wątpliwą reputację, czarodziejów, a także odwiedziła co ciekawsze miejsca rozrywki, które oferowało Hogsmeade. Tego dnia nogi zaprowadziły ją do "Morskiego Oka". Lubiła ten pub. Jego wystrój, a w szczególności różnobarwne rybki, które kryły się pod szklanym barem, przypominały jej czasy dzieciństwa, gdy jeszcze wszędzie podróżowała z zespołem. Ev urodziła się na statku i to właśnie podróże wodne lubiła najbardziej. W najbliższym czasie jednak nie planowała żadnej takiej wyprawy, więc chociaż w ten sposób zaspokajała w sobie pragnienie egzotyki. Nie nacieszyła się jednak długo pięknem lokalu. Zakłócenia magii, które już od jakiegoś czasu dawały się jej we znaki przy magicznym krawiectwie, zaatakowały ponownie. Nie zdążyła nawet zająć miejsca przy wypatrzonym stoliku, gdy głośny trzask zwrócił jej uwagę. Zdołała jedynie spojrzeć na bar, skąd dobiegł niepokojący odgłos, a w następnej sekundzie leżała już na podłodze, gdzie uderzające w nią strumienie wody wycisnęły z jej płuc powietrze. Ledwie powstrzymała odruch wzięcia oddechu. W obecnej sytuacji tylko zakrztusiłaby się wodą. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, poczuła przygniatający jej ciało ciężar. Fale wylewającej się cieczy przewróciły na nią stolik, który, na jej nieszczęście, przewyższał ją i rozmiarami, i masą. Szarpnęła się, jednak nie przyniosło to żadnego skutku, a ręce i nogi miała uwięzione. Gdy już zaczęła w myślach żegnać się z tym światem i Castielem, przygniatający ją mebel poruszył się. Ponownie spróbowała uwolnić się ze swoistego więzienia, mając nadzieję, że poruszenie to było wywołane jakąś akcją ratunkową, a nie dołożeniem do sterty następnego, przyniesionego przez wodę stolika.
Powietrze stłamszone we wnętrzach delikatnych gron pęcherzyków płucnych jedynie potęgowało napięcie - przypominające zajadle walczące postronki, utrzymujące ogromny ciężar na swoich masywnych włóknach. Początkowa panika, nieład, opadały powoli - ich bielmo rozrzedzało się w oczach, zachęcając osoby wobec podjęcia wspólnych, ratujących ten rozpaczliwy bałagan działań. Pierwsze jego szarpnięcie przyniosło zaledwie połowiczność efektu; dopiero po następnych ruchach oraz kontroli utrzymywania się na powierzchni, udało mu się odegnać przeszkodę oraz uwolnić od niej nieznajomą poszkodowaną. Nie przyglądał się kobiecie dokładnie - zdołał jedynie spostrzec, że była młoda, z pewnością nie dosięgnęła trzech dekad; zamiast tego od razu wyciągnął ku niej zdrową rękę, aby mogła bez najmniejszych problemów się podnieść. Dopiero po chwili mógł wyodrębnić jej obraz z pola widzenia - kiedy powoli opanowano już sytuację, a sami ledwie brodzili w wodzie. Oddychał szybciej niż zwykle - echo wcześniejszych wydarzeń oraz nieustająca (wzmagana teraz wysiłkiem) bolesność ciągle rezonowała wewnątrz wzburzeniem dróg neuronowych. Posklejane przez wilgoć włosy uwidaczniały się w znacznym nieładzie, a wciąż zaniepokojone spojrzenie wodziło uważnie, pragnąc wyłapać działania tłumu. Potrzebował czasu, aby całkowicie ochłonąć (oraz zrobić w przyszłości coś z uszkodzoną kończyną - mimo nienawidzenia uzdrowicielskiej profesji nie miał zamiaru czekać, aż kość sama - i niekoniecznie prawidłowo - zdoła się zrosnąć). - Nareszcie - mruknął, a jego klatka piersiowa wracała już do dawnego rytmu unoszenia się, to opadania w jednej z niezbędnych do podtrzymania życia czynności. - Nic się pani nie stało? - przełamał po raz kolejny własne milczenie; nie był to głos - co prawda - przepełniony przesadnie troską, ale na pewno również nieobojętny.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Gdy stolik przygniatający ją do podłogi poruszył się ponownie, a ona sama poczuła, że nareszcie może się poruszyć, dotarło do niej, że to naprawdę akcja ratunkowa. Wkrótce przeszkoda zniknęła, a w polu widzenia Ev pojawiła się niewyraźna sylwetka oraz skierowana w jej stronę dłoń. Chwyciła ją bez chwili wahania. Może nie była przygnieciona zbyt długo, ale towarzyszące temu uwięzieniu gwałtowne odcięcie tlenu nieco zamieszało jej w głowie i przyprawiło o miękkość w kolanach. Przy pomocy swojego wybawcy stanęła na nogach i nareszcie pozwoliła sobie na oddech. Jedną dłonią przytrzymała się dodatkowo pobliskiej ściany, nie mając nadal zaufania do swoich kończyn. Gdy jej płuca przestały desperacko domagać się tlenu, a nogi nie trzęsły się już jak galaretka, odgarnęła z twarzy obecnie niebieskie włosy i rozejrzała się po wnętrzu pubu. Pracownicy lokalu i obecni w chwili katastrofy goście powoli opanowywali sytuację. Mężczyzna, który uratował ją przez utonięciem, również rozglądał się wokoło oceniając sytuację. Nie rozpoznała go, więc nie mógł być stałym bywalcem klubów.Nawet wyglądał jakoś poważnie. Jak lekarz, urzędnik czy nauczyciel. - Nie, poza kilkoma siniakami nic mi nie jest - odpowiedziała, przeprowadzając wewnętrzny bilans. Rozchwianie emocjonalne nie było w jej przypadku niczym nowym, więc nawet świadomość rychłej śmierci nie mogła go pogłębić. - Dziękuję za pomoc - dodała, wykręcając wodę z włosów. Nareszcie mogła lepiej wszystko zobaczyć. Mimo zakłóceń magii, Morskie Oko nie dało ponieść się histerii. Woda została usunięta, a meble powoli wracały na swoje miejsca. Ev przyjrzała się stojącemu przed nią czarodziejowi. Na pierwszy rzut oka poza przyspieszonym oddechem nic mu nie dolegało, jednak gdy Nev przyjrzała się mu dokładniej dostrzegła, że jedną rękę trzyma dziwnie sztywno, niemalże nienaturalnie. - Mi nic nie jest, ale pan chyba jest ranny - powiedziała z wyczuwalnym w głosie współczuciem i przejęciem, jak na empatyczną osobę przystało. - Załatwić jakiś transport do Munga? - zapytała, nawet nie proponując pomocy w czarach, ponieważ zdawała sobie sprawę ze swoich słabych zdolności w dziedzinie magii leczniczej.
Emocje oscylowały w rytm irytacji - kiedy napięcie opadło, pozostawała wyłącznie bezsilność wobec własnego stanu; cóż, przynajmniej kobieta wyszła z tego zdarzenia bez żadnych większych uszczerbków. Swoją rękę trzymał już nieruchomo - spuchła bardziej niż na początku, zaczerwieniona oraz bolesna w standardowej definicji kontuzji przerwanych kości; świadomość kolejnych, w krótkim czasie następujących urazów (stosunkowo niedawno uszkodził razem z dłonią nadgarstek - na festiwalu, podczas wybuchu paniki) nie była niczym przyjemnym, co jednak - prześladowało mężczyznę z namolną powtarzalnością. Starał się mimo wszystko nie zwracać na ów dyskomfort większej niż minimalna uwagi, odpowiadając nieznajomej lekkim uśmiechem, kiedy podziękowała za udzieloną pomoc - nie było to nic wielkiego; nawet ludzie po części tak źli (?) jak on posiadali typowo ludzkie, instynktowne odruchy. - To nic niecierpiącego zwłoki - zbagatelizował złamanie, stwierdzając, że szpital będzie (jak zawsze) ostatecznością. - Zobaczę, czy nie ma w pobliżu kogoś znającego magię leczniczą. - W końcu prawdopodobnie ucierpieli nie tylko oni - rozejrzał się w poszukiwaniu bardziej skumulowanej grupy, zdolnej do udzielenia jakichkolwiek wskazówek. Nie znosił kwestii leczenia, choć znowu był postawiony pod przysłowiowym murem, bez możliwości wymsknięcia się przed wybraniem zaledwie jednej z dostępnych, adekwatnej decyzji. - Zakłócenia magii stają się coraz bardziej uciążliwe - rzucił jeszcze, jak zawsze niezadowolony z ich obecności - pomijając już zawód, przeszkadzały mu nawet w codziennym życiu; ostatnio miał problem z głupim Wingardium Leviosa, które pomimo kilku prób najzwyczajniej w świecie nie było w stanie zadziałać. Chciał się poniekąd przekonać - z ciekawości, jak zawsze - czy nieznajoma chciałaby kontynuować niezobowiązującą rozmowę, zdolną kierować się w absolutnie dowolnym kierunku, czy może - pragnie oddalić się jak najszybciej i zniknąć pośród spraw własnych.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Nie potrafiła od tak rozgryźć ludzi, ale widziała, że ta ręka to jednak coś poważniejszego. Sama, wiodąc życie artystki, była przez długi czas tancerką, co wiązało się z wiedzą o urazach. W pewnych przypadkach szybka interwencja była niezbędna, jeśli chciało się uniknąć powikłań w przyszłości. Ev jednak była słaba z magii leczniczej, a zakłócenia zniechęcały ją dodatkowo do podjęcia prób pomocy. - Mam nadzieję, że ktoś taki się znajdzie. Potrafiłabym od ręki coś namalować czy uszyć, ale z magii leczniczej jestem beznadziejna - powiedziała, rozglądając się za kimś wyglądającym na medyka. Oczywiście nie zobaczyła nikogo w kitlu. Co nie zgasiło w niej nadziei. - O tak. Są naprawdę uciążliwe. Ostatnio przeszkodziły mi podczas szycia szaty. Nie dość, że szew wyszedł mi zupełnie inny, niż powinien, to do tego zamiast klasycznej czerni, płaszcz wyszedł mi kanarkowo żółty. Chyba z godzinę tłumaczyłam się klientce, dlaczego zamówienie opóźni się o trzy godziny. Oj, znów się rozgadałam - zająknęła się Evedlyn, gdy uświadomiła sobie, że znów zalała jakąś nieznajomą osobę swoją paplaniną. - A ty czym się zajmujesz? - zagadała, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Ostatnio zmieniony przez Evedlyn Nevina Dear dnia Pon 13 Lis - 15:10, w całości zmieniany 1 raz
- Również nie jestem w tym dobry - mruknął, aczkolwiek nie z żalem; magia lecznicza wliczała się w obszar gałęzi, które nie wykupiły choć krztyny zaciekawienia mężczyzny. Nie zgłębiał oraz nawet nie usiłował nabywać podstaw, omijając ją, podobnie jak zresztą eliksiry czy też zielarstwo. W tej chwili musiał polegać na podzielności uwagi - którą skądinąd wypracował na poziomie zaskakująco wysokim, wzmaganym poprzez ostatnie lata nauczycielskich doświadczeń; uczniów, którzy za wszelką cenę usiłowali oszukać podczas organizowanych sprawdzianów, także pilnowania ich działań na najzwyklejszych zajęciach. Musiał odnaleźć kogoś, kto byłby w stanie odwrócić efekt. Odnalazł. - Mam szczęście - oznajmił wkrótce z nieudawanym zadowoleniem na twarzy oraz rozlewającym się wewnątrz poczuciem ulgi, gdy jedna z osób uczestniczących w zatamowaniu (w dosłownym znaczeniu) skutków, okazała się dysponować wiedzą w zastosowaniu konkretnych wobec urazu zaklęć. Ręka wyglądała obecnie zdecydowanie lepiej; zgrubienie nadane niewłaściwym ustawieniem się kości zanikło. - Malujesz wyłącznie z pasji - zainteresował się wzmianką kobiety - czy może istnieje sposobność obejrzeć gdzieś twoje dzieła? - Zawsze wolał zapytać niż milczeć, z prostej przyczyny - nigdy nie było wiadome, k t o dokładnie znajdował się właśnie w pobliżu. A kwestia sztuki, samoistnie powodowała w nim zainteresowanie. - Nic nie szkodzi. - Chciał rozwiać jej wątpliwości; lubił, kiedy ludzie mówili (o ile mieli cokolwiek do powiedzenia) oraz cierpliwie słuchał. Żadne ze słów nie uchodziło na marne - Bergmann miał tendencję do rozważania ich, wyłuskiwania sensu oraz spostrzeżeń w zdarzeniach z występowaniem nowo poznanych osób. - Rzeczywiście dają o sobie znać w każdej dziedzinie życia. - Wszędzie, jak nieproszeni goście, tak zakłócenia - powodowały paraliż pracy i codziennego życia. Niektórzy narzekali, mówili - niczym mugole i było w tym sporo prawdy, kiedy różdżka odmawiała posłuszeństwa przy nawet prozaicznych zaklęciach. - Transmutacją - odpowiedział. - Jestem nauczycielem - pozwolił sobie doprecyzować.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Ev, mimo szczerej chęci pomocy, nie wykazała się tym razem. Mężczyzna na własną rękę odnalazł w tłumie obecnych kogoś, kto, mimo wszechobecnych zakłóceń, zdołał poskładać jego połamaną kość w całość. Gdy jej wybawca poddał się procesowi leczenia, Evedlyn przeprowadziła dokładniejszy bilans strat. Poza kilkoma siniakami, które przewidywała na rękach i plecach, i mocniejszym stłuczeniem, które czuła na poniżej pleców, fizycznie nic jej nie dolegało. Różdżka również przeżyła ten kataklizm. Niestety, nowy zestaw pędzli nie miał tego szczęścia. Nev jednak cieszyła się, że nie odniosła większych strat. Pędzli i tak miała w mieszkaniu zapas, więc nowe kupi sobie kiedy indziej. - Cóż... Wystawiać swoje dzieła to marzenie chyba każdego artysty, lecz marzeniami płacić nie można, więc na chwilę obecną dorabiam sobie jako malarka na zlecenie. Chociaż nie ukrywam, że malowanie i rysowanie sprawia mi największą radość, więc może kiedyś zawalczę o to marzenie - powiedziała, chwilowo odpływając myślami w odległe miejsca. Może kiedyś uda jej się zapisać w historii jako sławna malarka? Przemilczała taktownie temat zakłóceń, ponieważ związanie z nimi problemy miała ochotę opisać kilkoma, niezbyt subtelnymi zwrotami. Nie chciała jednak popisywać się znajomością tak haniebnych i plugawych zwrotów, więc nie powiedziała nic. Za to zainteresowała się zawodem czarodzieja. - O Merlinie. Ja nie miałabym chyba cierpliwości do uczniów - powiedziała, mierzwiąc sobie włosy na wspomnienie tego, jakim ona była niezbyt przykładnym uczniem. - Zazdroszczę determinacji, naprawdę. I podziwiam zdolności. Transmutacja jest szatańsko trudna - dodała, przypominając sobie szkolne czasy.
Z uczuciem nieopisanej ulgi wyprostował uprzednio sztywną jak bryła lodu kończynę. Palce, pozbawione dostatecznego tlenu, mrowiły jeszcze przez krótki moment w niekomfortowym odczuciu - odległe, niechętne do wykonania ruchów. Wkrótce, jednakże, wszystko uległo zmianom. - …a wtedy na pewno się zjawię - dodał ze swojej strony, obiecując tym samym - miał wyborną pamięć do ludzi, w szczególności do twarzy oraz z własnej inicjatywy nie odpuściłby tej wystawy. Z czystej ciekawości, z kaprysu (ulegał im bardzo często). Nie potrzebował wytłumaczenia oraz zażyłej relacji, podejrzewał, że nie zmarnowałby swego czasu. - Wszystko przebiega dobrze - wyjaśnił półżartobliwie - jeśli nie pozwolisz im wejść na głowę. - Na końcu języka tkwiło mu słowo o niepowołaniu faktycznym w kierunku strzeżenia edukacji; i rzeczywiście, nigdy się nie krył z tym - był bardziej uczonym aniżeli nauczycielem, chcącym jak najlepiej przekazać podstawy uczniom. Nie posiadał również obsesji jedynego słusznego przedmiotu - wiedział, że transmutacja jest specyficzna. - Równa, o ile nie większa precyzja - ośmielił się stwierdzić - jest na pewno potrzebna w krawiectwie oraz malarstwie. - Nie tylko transmutacja, jego zdaniem, wymagała perfekcyjnego skupienia. W pewnym sensie, niektóre aspekty twórczości zakrawały nawet nieznacznie na jej dziedzinę. - Mam rację? - dopytał, z wciąż błąkającym się uśmiechem, aby uczynić swoje oblicze bardziej przekonującym, miłym - zazwyczaj w neutralnym wyrazie prezentował się dosyć oschle. - Daniel. Tak przy okazji - postanowił się oprócz tego przedstawić. Nie sądził, aby musieli wobec siebie pozostać twarzami bez przypisania imienia - nawet, jeśli o ich spotkaniu zadecydował najzwyklejszy przypadek.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Uśmiechnęła się słysząc swoistą obietnicę mężczyzny. Takie słowa podnosiły na duchu i potrafiły dać porządnego kopa motywacyjnego. Póki co jednak taka wystawa nadal pozostawała w sferze marzeń. Musiała jeszcze sporo się nauczyć, więc malowanie pozostawało dodatkowym zajęciem, a zawodowo skupiała się na krawiectwie. - Co nie zawsze jest takie łatwe - powiedziała, wspominając dalej swoje czasy szkolne. Nauczyciele często mieli pod górkę. O ile Ev była z reguły spokojnym uczniem, to jej koledzy zachowywali się jakby mieli ADHD i dodatkowo byli po solidnej dawce kofeiny. - Coś w tym jest - zgodziła się. - Zwłaszcza przy malowaniu portretów czy wykonywaniu skomplikowanego projektu. Przy malowaniu kompozycji własnych jest już trochę lepiej, na przykład przy abstrakcji - dodała, kiwając głową. Czasem nie zdawała sobie sprawy, ile skupienia wymagają jej zajęcia. Z reguły przychodziły jej dosyć łatwo, dlatego nie zauważała takich aspektów. - Evedlyn. Miło mi cię poznać - odpowiedziała wesoło, uśmiechając się przy tym szeroko. - Myślę, że ze względu na twoją dzisiejszą kontuję lepiej odpuścić sobie uścisk dłoni - dodała.
- To prawda - zgodził się z już-mniej-nieznajomą - całe szczęście, mogę liczyć na względny spokój. - Udało mu się wypracować go w czas prowadzonych zajęć; nie lękał się - w uzasadnionych przypadkach - karać szlabanem albo odjęciem punktów. Niektórzy, nawet studenci (o zgrozo) potrafili jednakże uparcie dawać popisy. Granica niemniej istniała i dzięki niej Bergmann jeszcze nie zdołał oszaleć. Za młodszymi uczniami akurat niezbyt przepadał, również przez wzgląd na prostotę poruszanych tematów. - A ty, co najczęściej malujesz? - zaciekawił się. Osobiście najbardziej lubił obrazy, które zawierały w sobie mnóstwo emocji, które poniekąd okrywały się tajemnicą - niemniej do każdego dzieła podchodził indywidualnie, nie uzbrajając się w uprzedzenia. - Dobrze, że już po wszystkim - przyznał zadowolony. - Mnie również. - Nie kłamał. Kobieta wydawała się sympatyczna i chętnie zobaczyłby ją raz jeszcze - nawet przypadkiem albo, kto wie, odwiedzając ją w swojej pracy? - Pracujesz w Hogsmeade? - zdecydował się wobec tego dopytać. Specjalnie nie precyzował; po pierwsze, by niepotrzebnie nie niepokoić Evedlyn - stwarzając furtkę do ocenienia tego jako zachowanie nachalne, po drugie, aby zarazem dać jej możliwość dokładnego odpowiedzenia albo urwania tematu.
możesz wystawić zt bo byndzie po 6 postów c:
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
- Najczęściej maluje krajobrazy, które pamiętam z podróży. Uwielbiałam obserwować otoczenie, a potem przenosić to wszystko na płótno. Czasem maluję tez wspomnienia z dzieciństwa, zapamiętane fragmenty przedstawień czy występów. Ogółem to, co w danej chwili chce malować moje serce - odpowiedziała, nie przejmując się tym, jak śmiesznie mogą brzmieć jej słowa. Malarstwo było jej pasją i nie kryła się z uwielbieniem do niego. Polubiła Daniela. Mało kto od tak sobie rozmawiał z nią o sztuce, malowaniu. Z reguły większość nowo poznanych osób odpuszczała sobie szybko ten temat, gdy Ev zaczynała się zbytnio rozgadywać. Doceniała każdego, kto chciał porozmawiać z nią o malarstwie. - Nie, pracuję w Londynie u Madame Malkin. Oficjalnie jestem krawcową i to jest moje etatowe zajęcie - powiedziała rozbawiona. Nigdy nie przypuszczała, że dziecięce pasje staną się dla niej źródłem utrzymania, a tak w pewnym sensie było. - Tutaj tylko wynajmuję mieszkanie ze współlokatorem. Bardzo urokliwa miejscowość, muszę przyznać - dodała. Widziała wiele wiosek i miast czarodziejskich i mugolskich, ale Hogsmeade miało coś w sobie. - Chyba będę się już zbierać, dzisiaj już i tak nici z zabawy - powiedziała, patrząc wymownie na rozbity bar i nadal poprzewracane stoliki. - Chyba przełożę wizytę tu na kiedy indziej. Miło było cię poznać - dodała jeszcze, kierując się w stronę drzwi i uśmiechając się szeroko do czarodzieja.
Dostałaś zaproszenie do pubu Morskie Oko na wieczorny koncert. Było sporo gości, ktoś akurat świętował urodziny, więc w środku odbywała się duża impreza. Kiedy weszłaś i zaczęłaś rozkładać się ze sprzętem było naprawdę głośno i nie do końca wiedziałaś, czy uda ci się przebić przez taki hałas ze swoją muzyką. W końcu jednak ktoś cię zapowiedział i udało ci się bez większych przeszkód zagrać piosenkę. Pod koniec nastąpiło lekkie rozproszenie, ale spokojnie mogłaś uznać, że twoja muzyka została doceniona.
1-2: W krótkiej przerwie między jednym a drugim występem, gospodarz poczęstował cię pasztecikami dyniowymi. Byłaś naprawdę głodna, więc zjadłaś kilka pod rząd, zanim znowu musiałaś wyjść na scenę. Wydawało się, że w smaku były naprawdę w porządku, delikatnie pikantne, ale to był tylko lekki posmak na końcu języka. Jednak kiedy odłożyłaś talerz, fala gorąca przeszła przez twój przełyk i zaczęłaś delikatnie ziać ogniem. Niektórzy spojrzeli na ciebie zdziwieni, niewątpliwie wszyscy woleli nie sięgać już po ten smakołyk. Do końca wieczoru ledwo mówiłaś i naprawdę cierpiałaś, na szczęście gra poszła ci fenomenalnie. 3-4: Grałaś piosenkę za piosenką, a wszyscy wydawali się być zadowoleni. Kiedy już zabierałaś się za ostatni utwór, jeden z pijanych gości zaczął chwiejnie biec przez sale w twoim kierunku. Nawet nie wiedziałaś kiedy wpadł na ciebie z impetem, przerywając płynne dźwięki skrzypiec i uderzając tobą o ziemię. Poza kilkoma siniakami nic się nie stało, niestety twój instrument nie miał tyle szczęścia. Uległ całkowitemu zniszczeniu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Właściciel lokalu zachował się wobec ciebie wspaniale, przeprosił, pomógł wstać i obiecał zapłacić za koszty naprawy ze sporą nadwyżką. Odnotuj zysk 20 galeonów. 5-6: Trochę zatraciłaś się w grze i w pewnym momencie zrobiłaś nieoczekiwany dla innych krok do tyłu. Okazało się, że za tobą był stopień. Zachwiałaś się i wpadłaś na jednego z gości, który niósł drinka. To była jakaś magiczna mikstura, która wypaliła mu pokaźną dziurę w jego koszuli. Nie udało wam się tego naprawić żadnym zaklęciem, dlatego z grzeczności zwróciłaś mu pieniądze za koszulę. Na szczęście on nie przejął się tym za bardzo, zagadał do ciebie podczas przerwy i wytłumaczył skąd się wzięło takie, a nie inne działanie napoju. Odnotuj stratę 10 galeonów, ale też zgłoś się po 1 punkt z Magicznego gotowania do kuferka.
Nadal była zaskoczona propozycją wymiany studenckiej związanej z wysokimi wynikami w transmutacji. Nie spodziewała się, że akurat ją szkoła będzie chciała wysłać do Ilvermorny. Trzeba przyznać, że Lanceleyówna wahała się nad tym, co powinna zrobić. Mogła tak po prostu zostawić swoje obowiązki na półtorej miesiąca, a także swoje węże bez opieki? I to był jeden z takich wieczorów, gdy siedziała pogrążona w myślach, a sowa podrzuciła jej kopertę z zaproszeniem do pubu na wieczorny koncert, który miał odbyć się za kilka dni. Pociągnęła łyk kawy, uśmiechając się pod nosem i w gruncie rzeczy ciesząc, że głowa będzie mogła chociaż na chwilę odpocząć jej przy muzyce. Jak mogłaby odmówić? Ojciec zawsze powtarzał, że praktyka czyni mistrza, zwłaszcza na instrumentach. Ubrała się odpowiednio, zabierając ze sobą skrzypce i decydując się na kilka prostszych, aczkolwiek idealnie wpasowujących się w klimat pubu melodii. Panował gwar i chaos, było pełno ludzi. Nessa rozglądała się dookoła z zainteresowaniem, chociaż wydawać by się mogło, że spojrzenie rudzielca pozostaje nieobecne. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg w ramach oczekiwania, aż w końcu ktoś ją zapowiedział. Dostała się na scenę, przedstawiając się, a następnie łapiąc za instrument i biorąc się do grania. Czas leciał szybko, jedna piosenka zastępowała kolejną, a widownia wydawała się dość zadowolona z repertuaru wybranego przez ślizgonkę, chociaż równie dobrze mogły to być omamy, o których nie wspominała nikomu, a które coraz częściej pojawiały się ze względu na nadmiar kofeiny. Granie przychodziło jednak lekko i nawet nie zauważyła kiedy, przeszła do ostatniej piosenki. Nie zwróciła na jegomościa, który nagle zjawił się na scenie, biegnąc wcześniej w jej kierunku. Niczym pocisk walnął w drobne ciało rudej, sprawiając, że zachwiała się i zacisnęła powieki, robiąc kilka kroków w tył. Z jej wzrostem i wagą utrata równowagi nie była czymś trudnym. Nastała cisza, a gdy powieki uniosły się do góry, ukazując brązowe ślepia dziewczyny, nadal zaskoczonej całą sytuacją. Była nieco obita, jednak nie czuła, aby stało się jej coś poważniejszego. Co innego ze skrzypcami.. Zbladła, ciesząc się w duchu, że nie wzięła swoich unikatowych, białych skrzypiec od ojca. Nie nadawały się już do użytku, a chyba nieco wstawiony gość pubu zdawał sobie z tego nic nie robić. Właściciel zachował się jednak w porządku, rozliczył się z nią i pokrył koszty naprawy, gratulując występu. Nieco zła, wróciła do dormitorium, unikając całego świata i zabierając się za prace domowe.
Quinn, tego dnia niezwykle poważny, zawędrował do Hogsmeade. Przez ostatnie dwa tygodnie praktycznie nie wychodził z dormitorium, bunkrując się ze swoimi roślinkami i wyżalając się im na swojego uczuciowego pecha. Tak, Quinn znów przeżywał zawód miłosny. Jednak w myśl zasady Nowy rok, nowy ja, postanowił wypełznąć z ukrycia i trochę poprawić sobie humor. Przecież nie wypada witać nowy rok z depresją na karku. Zawędrował do Morskiego Oka i usiadł przy barze. Postanowił poczekać z zamówieniem, bo sam nie wiedział, na co w ogóle ma ochotę. Zamiast tego po prostu chłonął atmosferę miejsca. Było tu mniej dołująco niż w dormitorium, w którym towarzyszyły mu jego kaktusy i storczyki. Ciągłe przebywanie z roślinami poważnie zaczynało mieszać w jego psychice. Po jakimś czasie zaczął rozglądać się za kimś znajomym. Nawet będąc w emocjonalnym dołku, Quinn pozostawał towarzyskim typem. Poza tym, po tygodniach gadania z roślinami, dobrze zrobiłaby mu rozmowa z drugim człowiekiem.
Jak to mówią- święta święta i po świętach. Destiny wróciła do hogwartu o parę kilo grubsza niż wyjechała. Nie ma w tym nic dziwnego. Nikt by się nie oparł jedzeniu jej mamy, które było tak znakomite, że nie mogła odejść od stołu kiedy to na nim coś jeszcze było. No i nie można zapomnieć o prezentach które dostała od rodzeństwa i rodziców. To chyba jedyny plus z posiadania tak dużej rodziny jaką posiadała. Dzisiaj jednak w murach szkoły czuła się dziwnie samotnie. Nie miała ochoty za bardzo rozmawiać z koleżankami z dormitorium, ani na chodzenie bez celu po murach szkoły jak to miała w zwyczaju. Dzisiaj chciała się zabawić w ostatnich dniach kiedy to na zajęciach nie cisneli. Dlatego też postanowiła samotnie iść do baru i się napić. Dziewczyna nawet nie wiedziała gdzie tak naprawdę zmierza, ale nogi same ją poniosły w stronę Morskiego Oka. Podeszła do baru w miejsce gdzie już ktoś siedział. Uśmiechnęła się do chłopaka. Czy ona go już gdzieś widziała? Wydawał się dziwnie znajomy. Może jest studentem tak jak ona? - Dwa razy rum- słowa skierowała do barmana widząc, że nieznajomy jeszcze nic nie zamówił. Czyżby dopiero co przyszedł? A może w zwyczajnie w świecie był niezdecydowany? Tak czy inaczej ona już za niego podjęła decyzję - przepraszam, ale nie wyglądasz mi jakbyś na kogoś czekał. Rum jest dobry na wszystko, uwierz- uśmiechnęła się do nieznajomego nieznacznie. Kto by pomyślał że gryfonka kiedyś będzie kogoś podrywała w takim miejscu jak to!
Siedział na swoim miejscu i obserwował pozostałych klientów baru. Tego dnia było tu dziwnie spokojnie. Najwidoczniej większość mieszkańców magicznej wioski i uczniowie pozostawali nadal w rozleniwionym, świątecznym nastroju. Nawet zazwyczaj energiczny Quinn czuł się przez to jakoś... sennie. Z zamyślenia wyrwało go dopiero przybycie pewnej dziewczyny. I to jakiej! Gryfon już wcześniej widział tę dziewoję, więc zapewne była uczennicą Hogwartu. Po raz pierwszy jednak skupił na niej całkowicie uwagę. Gdy usiadła obok i uśmiechnęła się do niego, jego usta rozciągnęły się samoistnie w szerokim, szczerym uśmiechu. Wieczór od razu nabrał kolorów. Gdy usłyszał jej zamówienie uniósł brew i spojrzał na nią rozbawiony. Ona chyba przyszła tu w konkretnym celu. I raczej nie było nim podziwianie rybek. - Wierzę, wierzę - powiedział jeszcze bardziej rozbawiony, przyglądając się dziewczynie. - Choć osobiście wolę wódkę i polski bimber. I nie krępuj się, przyszedłem tutaj sam. Choć już najwidoczniej mam towarzystwo. I to jakież urocze - dodał, patrząc nieznajomej prosto w oczy. - Co cię tu dzisiaj sprowadza, Księżniczko? - zapytał, przysuwając swój stołek bliżej towarzyszki. Tak rozmawiało się o wiele lepiej.
Destiny zazwyczaj była bardzo konkretną osobą i wiedziała czego chce od życie. Zdecydowanie tutaj nie przyszła podziwiać rybek. No chyba, że on był rybką to już inna sprawa. Jego mogła podziwiać. Nie ważne było czy to w barze czy u niego w mieszkaniu. Dzisiaj to było nieistotne. Posłała mu uśmiech i przechyliła głowę w jego stronę. - Chyba nie często spotykasz tutaj osoby, które Ci stawiają alkohol, co?- zaśmiała się. Dziewczyna była specyficzna i nie dało się tego ukryć. Sama raczej bardzo rzadko miała sytuacje, że ktoś jej coś stawiał. Raczej potrafiła zadbać o swoje rzeczy. - Ja urocza? Gdybyś zobaczył moją siostrę bliźniaczkę to dopiero powiedziałbyś, że jest słodka! Albo Amy! To prawdziwa królowa. Trochę jej zazdroszczę. Ale tylko trochę- przyznała się chłopakowi. Kiedy uciekła z domu była strasznie przybita. To znią się lepiej dogadywałą a nie z własną siostrą bliźniaczką która była buntownicza. Nie można było powiedzieć, że charakterku nie ma! - Polskie alkohole? Raczej nie miałam okazji posmakować. Choć mam nadzieję, że z czasem mnie sprowadzisz na tą stronę. Jestem Destiny- przedstawiła się chłopakowi. Jakby nie było- chciała być miła. - Co mnie sprowadza? Chciałabym się zabawić. Dawno nie bawiłam się. Mury szkoły mnie przytłaczają. Ponury okres nastał
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Końcówka października, a Isabelle dopiero teraz postanowiła zacząć uczęszczać na zajęcia mając nadzieję, że nauczyciele nie zauważą jej nieobecności. Życzenie ściętej głowy. Śmiejąc się pod nosem weszła do jednego z pubów nie patrząc nawet na szyld nad wejściem. Nie interesował jej, doskonale wiedziała co to było za miejsce. Miała jedynie nadzieję napić się czegoś mocnego i chodź na chwilę zapomnieć o kazaniu ojca, które od kilku dni nie chciało opuścić jej myśli. Usiadła na jednym z wolnych miejsc przy barze rzucając swój płaszcz obok nie chcąc aby ktokolwiek siadał koło niej. I wcale nie dlatego iż nie miała ochoty na towarzystwo. Nie, wręcz przeciwnie - czekała na kogoś. Kiwnięciem głowy zawołała kelnera zamawiając absynt. Gdy tylko ten się oddalił obróciła się tyłem do baru obserwując ludzi zatopionych we własnych rozmowach. Często zastanawiała się o czym mogą oni rozmawiać. Czy tak jak ona przyszli tutaj aby zapomnieć o problemach dnia codziennego? A może dobrze się bawią... Nie wiedziała tego. Zamyślona odwróciła się przodem do baru sięgając po swój trunek i upijając ze szklaneczki spory łyk. Przyjemne pieczenie rozlało się po jej gardle. Tak, tego jej brakowało przez ostatnie miesiące.
@Bianka S. Cortez - wybac, że ten post jest mało składny i taki krótki ale wyszłam z wprawy :( Następne będą już lepsze.
Biała koperta zapisana schludnym pismem leżała na aksamitnej pościeli, kontrastując z jej ciemnozieloną barwą. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby odkryła kto jest nadawcą owego listu, a już kilkanaście minut później była w drodze do morskiego oka. Odziana w kusą spódniczkę, koszulę i skórzaną kurtkę przemierzała brukowane ulice, ciesząc się ostatnimi promieniami słońca. Czuła na sobie wzrok mijanych mężczyzn, który mimochodem wywoływał uśmiech na jej czerwonych niczym wino ustach. Lubiła to uczucie, kiedy mężczyźni wręcz pożerali ją wzrokiem, często prowokując ich swoim wyglądem. Dłonią ozdobioną wyszukane biżuterią, której panienka Cortez była ogromną fanką, przeczesała czarne włosy, przekraczając próg pubu. Isabelle dostrzegła od razu, siedziała przy barze, wpatrując się w ludzi, którzy również postanowili zawitać do tego miejsca. Widok kuzynki wprawił ją w dużo lepszy nastrój, jednocześnie uświadamiając Ślizgonce, jak bardzo za nią tęskniła. Nagły wyjazd Isabelle był nie tylko zaskoczeniem dla Bianki, ale również swego rodzaju hańbą na dobrym imieniu rodziny Cortezów. Mimo, iż niebieskooka wielokrotnie próbowała poznać powód podjęcia przez kuzynkę, takiej a nie innej decyzji, za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Podeszła do niej z szerokim uśmiechem - Isabelle, tak dobrze Cię widzieć! - przywitała się pełnym, nieudawanego entuzjazmu głosem przytulając Śluzgonkę. Zdjęła z siebie skórzaną kurtkę, którą zawiesiła na oparciu barowego stołka, po czym zajęła zarezerwowane dla niej miejsce. Spojrzała na barmana stojącego za barem, chwilę zastanawiając się na co ma ochotę. - Podwójną, czystą ognistą poproszę - oznajmiła. Kiedy szklanka wypełniona złotym płynem trafiła do jej dłoni, skupiła się na Is. - Więc, teraz możesz wytłumaczyć się dlaczego tak długo cię nie było i dlaczego mnie, najcudowniejszej, najwspanialszej i ogólnie całej naj, swojej kuzynce nie powiedziałaś gdzie jesteś i co robisz- rzuciła, uśmiechając się przy tym. Doskonale ją znała i była pewna, że Belle musiała mieć naprawdę dobry powód, aby wyjechać. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła się urażona.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Głos Bianki rozpoznałaby wszędzie. Uśmiechając się pod nosem spojrzała na siadającą obok niej kuzynkę. Przez chwilę miała wrażenie, że ślizgonka zmieniła się nieznacznie, jednak kilka sekund później musiała przyznać, że był to jedynie efekt długiego niewidzenia się. Bianka jak zwykle wyglądała fenomenalnie, a biżuteria zdobiąca jej rękę wręcz dopełniała całego wyglądu dodając jej drapieżności jak i odrobinę tajemniczości. Uwielbiała ją za to. Nigdy nie bała się pokazać kim tak naprawdę jest. Isabelle również kiedyś taka była - odważna, nieprzewidywana i buntownicza. Aktualnie cechy te zaczynały się zacierać zmieniając w odpowiedzialność za ród, elegancję i dobre wychowanie. Pranie mózgu najwidoczniej przyniosło efekty. Odwzajemniła uścisk uśmiechając się równie promiennie i szczerze co Bianka. - Dwa razy. - szybko dodała zanim barman skończył nalewać kuzynce jej alkohol. Może i obiecała być grzeczna lecz co do alkoholu... Z niego z pewnością nie zrezygnuje. Tylko on pozwalał jej na chwilkę poczuć się jak dawniej. Poczuć wolność. Na ten moment czekała. Pytania. Doskonale zdawała sobie sprawę, że musi jej o wszystkim powiedzieć. Dziewczyna nie dałaby jej nigdy spokoju, a wręcz pewna była iż w przeciwnym razie dosięgnęłaby ją jej zemsta. Upiła mały łyk alkoholu prychając cicho pod nosem. Wiedziała od czego zacząć lecz słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Mimo to nie mogła milczeć cały czas. Musiała wyrzucić to siebie. Spojrzała na kuzynkę lekko się uśmiechając, a przynajmniej tak myślała, gdyż jej usta ułożyły się jedynie w grymas niezadowolenia. - Ród Cortez. najwspanialszy, najczystszy, mający za sobą setki o ile nie tysiące lat historii. Każdy starał się w nim być jak najlepszy. Nie przynieść wstydu swojej rodzinie. Hańby. - na chwilę umilkła spoglądając na kuzynkę. Oddychający dowód swych słów. Bianka czy nawet Aleksander nigdy nie dopuściliby do zachwiania jej słów. Robili wszystko bez mrugnięcia okiem. Chodź co do Alka miała czasami wątpliwości. Wystarczyło wspomnieć historię o Azkabanie... - Miałam dość długą rozmowę z ojcem. Zabronił mi kontaktów z osobami, według niego, niegodnymi mego towarzystwa. Masz pojęcie z iloma osobami musiałam zerwać kontakt? - spojrzała na kuzynkę nie kryjąc już złości. Oczywistym było jednak, że to nie na Biankę byłą zła. - Zresztą, to już nie istotne. Kolejną sprawą, a raczej problemem było decydowanie o moim życiu przeze mnie samą. Kategorycznie zabronił mi jakichkolwiek kontaktów z mężczyznami, gdyż... Mam narzeczonego. - to ostatnie denerwowało ją najbardziej. Zawsze wyśmiewała ojca i kategorycznie odmawiała poznawania kandydatów na swojego przyszłego męża. Widać ojciec nic sobie z tego nie robił skoro zaręczył ją bez jej wiedzy. Oczywiście wiedziała, że tak się dzieje w przypadku rodów czystej krwi ale dla niej zasady te było iście średniowieczne i odbiegały zdecydowanie od obecnego życia.
- Po usłyszeniu od niego na sam koniec kazania w stylu "zachowuj się jak na Cortez'ów przystało i skończ z byciem "sobą" " musiałam pobyć chwilę sama. Zostałam w Hiszpanii spędzając większość czasu z Christopher'em po czym ostatniego dnia musiałam mu powiedzieć, że z naszą przyjaźnią koniec. Bez Słowa wyjaśnienia. Najbardziej zabolało mnie to, że on nie protestował. - w jej oczach pojawiły się łzy lecz zanim ktokolwiek je zobaczył sięgnęła szybko po alkohol opróżniając szklankę jednym haustem. Przez krótką sekundę poczuła się lekka niczym piórko. W końcu mogła się wygadać i obarczyć tą wiedzą kogoś innego. Lecz już po chwili zamiast ulgi pojawiło się przygnębienie. Czy Bianka była w stanie ją zrozumieć? Jej uczucia? Izzy od przybycia do Hogwartu i akcji narzeczeńskich ojca zmieniła się w buntowniczkę co spodobało się kilku osobą. Nawet czarna magia nie stanowiła dla niej już tajemnic. Używała jej przy każdej sposobności.