Pub przyciągający wszystkich swoim nietypowym wystrojem, którego głównym elementem jest przezroczysty bar wykonany z zaczarowanego, nietłukącego się szkła, wypełniony morską wodą, wodnymi roślinami i uroczymi rybkami i żyjątkami spotykanymi w oceanach świata. Interesuje Cię podwodny świat, ale zamiast biblioteki wolisz wyjście na piwo? Upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjdź do Morskiego Oka!
Woda Goździkowa Piwo kremowe Kłębolot Absynt Boddingtons Pub Ale Różowy Druzgotek Ognista Whisky Rdestowy Miód Rum porzeczkowy Stokrotkowy Haust
Xavier miał dwie siostry. Przyszywane siostry. Zawsze podawał to komuś jako drugą informację. Szczególnie gdy wchodziły do pokoju i okazywały się być zupełnie do niego niepodobne. Musiał wtedy to wytłumaczyć. Nie czuł bólu, nie był z nimi związany, ale nie różnili się tylko wyglądem. Osobowości, eksperymenty ich rodziców, chęć do bycia fajnymi w końcu przerodziła się w coś tak chorobliwego, że Xavier zapłacił za to własną pamięcią. Może dlatego w domu zawsze był traktowany inaczej. Nigdy nie czuł się zawstydzany, pomijany czy coś w tym rodzaju. Miał być zawsze na kolacji, musiał obowiązkowo zdać relacje ze swojego dnia, powiedzieć coś co uważa o miejscu, do którego się przeprowadzili. Fanny i Eithne nie miały tyle szczęścia. Zawsze stały gdzieś boku z zainteresowaniem traktując to, że po prostu muszą gdzieś obok egzystować, ale nie w świetle reflektorów. Może dlatego Fanny próbowała jak najwięcej zobaczyć w przyszłości, a Eithne wolała zamknąć się w książkach. Wspaniały dom dziecka, z którego zostali wyrwani do rodziny Zoellis. Cóż... Powodzonka. Serio. Nie ogarniał tej całej komendy na bycie takim czy takim. Po tych siostrach było widać to jak bardzo zamknęły się w sobie mieszkając z super rodzicami, a Xavier? Xavier po protu dryfował z fantomem na rękach jak bohater. Niósł ją ze sobą cały czas, jakby istniała gdzieś obok. Nawet teraz siedząc na przeciwko Sheili miał nieodparte wrażenie, że kobieta z koszmarów siedzi teraz obok z nich w obdartym podkoszulku popijając drinka. Wyglądała na taką, która piła. Wyglądała pojebaną. Ale nie wyglądała na jego biologiczną matkę, choć jej rysy twarzy w bólu wykrzywiały się podobnie... - No to mów. Grupa, specjalizacja i wszystko inne. - Wiedział, że zapamięta teraz każdą rzecz, którą ona mu powie. Przecież nie miał z tym nigdy problemów. Po prostu słuchał i na drugi raz był w stanie wszystko powtórzyć idealnie. Na tyle idealnie, że zwyczajnie królował wszędzie swoją wiedzą niezależnie od tego, co chciał osiągnąć. Zgrywanie głupa? Szlo trudno, gdy był bazą informacji, z której można było wyciągnąć szczegółowy opis walk z XVII wieku. A ty chciałbyś mieć taki dar? Taką pamięć, która jest przekleństwem, bo nie pamiętasz najważniejszego. Nie możesz. To Ci zostało zabrane bez pytania, więc stoisz gdzieś z boku z zastanowieniem czy na pewno chcesz z nim konkurować. Tak niewiele wiesz, a on... Baza uszczerbków z twojego życia. Bo wie. Bo słyszał, bo śmiał się z twojego upadku na schodach. Jak masz być na tej samej olimpiadzie? Najwidoczniej musisz. Najwidoczniej ktoś uważa, że masz prawo z nim konkurować. Zerknąwszy łapczywie na koleżankę wyrzucił fantom na drugą stronę głowy i zamówił dwa drinki przesuwając jedną szklaneczkę w jej strony, co by czuła się zachęcona do mówienia.
Przygryzła wdzięcznie dolną wargę, przez moment tracąc rezon i zastanawiając się czy, co i ile powinna mu powiedzieć. Sheila nie była dziewczyną, która z łatwością powstrzymywała się od mówienia, jeśli już zaczęła, wszak to była ta weselsza część jej osobowości, ta która pozwalała jej chociaż na chwilę zapomnieć o chorej potrzebie bycia najlepszą, dominowania w towarzystwie i zawstydzania wszystkich wokół. Nie potrafiła inaczej się od tego odciąć, jak właśnie tym, aby mówić, spotykać się z ludźmi, ale w gruncie rzeczy wcale nie chciała tego robić. Była dość nieufna i wycofana, ale wcale tego po sobie nie pokazywała. Zresztą, widziałeś tylko jedno jej oblicze i to najpewniej to najbardziej fałszywe. To spokojne, chłodnie opanowane, chociaż w głowie rozwijał się właśnie Armagedon, wywołany rewolucjami sercowymi i zawirowaniami żołądka, w którym chyba odnalazło się zagubione dawno temu przez kogoś stado ruchliwych, bajecznie kolorowych motyli. Doprowadzało ją to do szaleństwa, a mimo wszystko mógł widzieć jedynie to, jak przez moment w jej oczach pojawił się mrok. Potem uśmiechnęła się zaskakująco uroczo i słodko, z ulgą przyjmując to, że zamiast drinka mogła zainwestować w wodę mineralną. Przesunęła z powrotem w jego stronę otrzymaną szklaneczkę. - Paskudztwa nie pijam - powtórzyła, a potem na kilka sekund przyssała się wargami do kolorowej, zakręcanej słomki, przyjmując z niewypowiedzianą ulgą chłód wody, który rozlał się po jej przełyku, porządnie ją otrzeźwiając. - Jestem z Noctis. Specjalizuje się w przepowiadaniu przyszłości oraz astronomii. Może kiedyś będę nawet prawdziwym jasnowidzem… - westchnęła, zaczesując włosy za ucho i bębniąc przez chwilę nerwowo palcami w stół - Widzisz, przyjechałam tutaj po zwycięstwo, dla mnie te zawody nie są żadną zabawą, albo okazją do poznawania nowych osób. Chciałam uciec od przeszłości, zacząć nowe życie, być może wreszcie obudzić w sobie swój dar… Wtedy uświadomiła sobie, że zaraz powie zbyt dużo, więc znowu napiła się, zupełnie tak, jakby wcale się na siebie nie zdenerwowała, zachowując na twarzy uprzejme zainteresowanie. - A ty? -wznowiła temat - Co tu robisz?
Słuchał jej. Ładnie mówiła. Ze swoich słów mogła szyć najpiękniejszą poezję, którą pewnie zachwycaliby się wszyscy interpretatorzy, jak zwykle wyciągając z niej więcej niż ona tam włożyła. Tak przecież było zawsze, prawda? Byłaby piękną poetką otuloną chmurą swoich włosów, w których poukładałaby spinki w postaci metafor. Zdecydowanie pobudził swoją wyobraźnię zastanawiając się ile mogłaby mu powiedzieć o jego przeszłości, chciał w jej kierunku wyciągnąć dłoń. Poprosić by wszystko powiedziała, co widzi, a nie to on chciałby usłyszeć. Iż fantom zniknie, rozpłynie się jak mara nikczemna i już nigdy nie śmie wrócić. Tak czasem bywało, tak bardzo czasem się źle czuł, że aż się gdzieś tam w sobie rozpierdalał na trylion małych kawałków, gdy chciał uderzyć się w głowę, poczuć przeszywający go ból. Przekląć wszystkie sny, poczuć złość, dreszcz, wreszcie wolność od wiecznej udręki. Gdzieś tam płakał, gdzieś tam wierzył w nią w jej słowa i gdy tak patrzył na nią, jego wzrok zastygł w jej źrenicach. Bo gdy tak opowiadała, to nabrzmiewała obcą mu radością, która przyjemnie łaskotała jego zainteresowanie nią, które gdzieś tam sobie wzrastało. - Hm, dar? Jaki masz dar, jaką masz przeszłość, co? Co tam w sobie ściskasz? - Roześmiał się przysuwając do siebie szklankę, z której upił dwa łyki, a w końcu zorientował się zagalopował się w pytaniach, ale pomimo to ich nie cofnął. Bo nie. Bo chciał usłyszeć odpowiedzi, może gdyby sytuacja była inna po prostu by ją zmusił. Zapamiętał wyraz twarzy, który byłby zestresowany, naszpikowany lękiem przed jego siłą, zbyt drastyczną i pojebaną. Cóż, bierz jak dają. Nie odmawiaj. - Ja. Ja jestem ekstra. Mam pamięć, dość dobrą. Zapamiętuję sporo. Grupa Austri, napieprzają we mnie datami i zagadkami. Dziennie dostaje kilkanaście listów z Ardealu z zadaniami do rozwiązania. Pieprzy ich właściwie co sobie tam mogę myśleć, bo mam po prostu wygrać. Problem ze mną jest taki, że nie chcę, że nie potrzebuję. Że nie cieszy mnie wygrana. Gdybym miał wybór, oddałbym Ci to zwycięstwo. Ale widzisz, do końca trzeba zachowywać pozory walki i użyteczności w projekcie. Sława... Sława jest pojebana. Nikt jej nie chce, bo po niej tracisz wszystko. Taka karma, dlatego wygrana w tym projekcie jest pojebaną karą, a nie super nagroda, którą przewiesisz sobie na głowie. -Rzucił jej dość mądrze, dość dobrze, dość idealnie. Zapamiętał te słowa. To jego mantra, to jego ostoja i modlitwa.
Przymknęła na sekundę powieki, czując jak ból zaczyna odzywać się na nowo w jej sercu. Nie powinna tyle mu mówić. Winna zamknąć się w swojej skorupie na wieczne nie otworzenie, aby nikt więcej nie mógł jej zawieść, skrzywdzić czy oszukać, a mimo tego świadomie dawała mu możliwość do tego, aby wiedział o niej więcej. Wciskała mu w ręce nóż i przytykała sobie do pleców, pragnąć aby go wbił i przekręcił. Taka już była, mimowolnie zdradzała swoje sekrety, a tym łatwiej jej to przychodziło im bardziej zauroczona była czyjąś osobą. Wyobraźcie sobie więc, że w tej chwili było jej bardzo trudno powstrzymać się od zalania go ścianą tekstu, ale i jednocześnie czuła się okropnie właśnie z tego powodu, że już zaczynała zasypywać go słowami, ale i zarazem była zadowolona, iż jeszcze się nie wygadała. Czujecie dylemat i natłok sprzeczności? Westchnęła cicho, wsłuchując się w barwę jego głosu oraz w jego dźwięczny śmiech, mile łaskoczący jej bębenki i sprawiający, że miała ochotę śmiać się razem z nim. Ładnie się śmiał, powinien robić tak częściej, a Sheila, gdy tylko uświadomiła sobie do czego dąży ta myśl, zaczęła panikować. Dlaczego? Bo odkryła, że chciałaby wywoływać u niego taki dźwięk częściej. Była zauroczona po uszy, a ta świadomość działała na nią tak destrukcyjnie, że przez sekundę nerwowo zaciskała palce, starając się skupić na tyle, aby sklecić jakiś barwny fałsz. Nie wyszło jej, więc jedynie uśmiechnęła się krzywo, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że trafił w jej czuły punkt. - Nie mam daru - odpowiedziała, mieszając wodę z lodem słomką w sposób, jakby była bardzo znudzona, ale to była jedynie próba zamaskowania zdenerwowania. Czemu mu się zwierzała? Nie potrafiła tego zrozumieć, zwłaszcza że przecież był dla niej praktycznie obcy. - Moja daleka babka była jasnowidzem, podobno nawet piekielnie dobrym, a ja? Nie wiem czy odziedziczyłam to po niej, ale raczej nie… a szkoda. Chciałabym móc nie lecieć w zwykłą obserwację gwiazd i interpretacje pieprzonych krzywych na dłoni. - powiedziała, a potem zacisnęła mocno szczęki, jakby powstrzymywała się od dodania czegoś jeszcze, ale najwyraźniej zrezygnowała, bo na sekundę schowała twarz w dłoniach, biorąc sobie głęboki wdech. Trudno, powiedziała mu, jeśli dowie się o tym połowa szkoły to i tak zapewne nie pokaże mu jak bardzo ją tym skrzywdzi. Sheila nie była taką osobą, żeby unosić się na kogoś z takiego powodu. Usiadła znowu normalnie, pozwalając mu mówić, ale nie patrząc już na niego, a wszędzie, byleby nie w te przenikliwe, Xavierowe oczy. Uśmiechnęła się nawet słabo pod nosem, słysząc co o sobie opowiada, ale z drugiej strony nieco się zmartwiła. - No to faktycznie jesteś super - potwierdziła, cicho się zaśmiawszy, aby zaraz ponownie spoważnieć i mieć odruch taki, że wyciągnęła w jego stronę dłoń, przesuwając ją po stoliku. Zaraz jednak uświadomiła sobie co zrobiła i szybko ją cofnęła. - Brzmi znajomo - powiedziała wtedy, prychnąwszy cicho pod nosem -jedyna różnica jest taka, że ja się już z tym pogodziłam. Musze wygrać, już nie dla kogoś, ale dla siebie. Jeśli tego nie zrobię… cóż, chyba rzucę szkołę. Czy mówiła poważnie?
Nieobecny trochę był ostatnimi czasy. Dryfował gdzieś daleko myślami. Zawsze jednak blisko Astrid, której to nie umiałby zostawić. Nawet jeżeli po wszystkim mu powie, że tak nie może być. Że to nie prawda, że ona nie chce. Może naprawdę lepiej by było gdyby został w Szwecji. Czasem tak myślał, ale na krótko. Dużo marudził, ale nigdy nie brał na poważnie powrotu do domu. Bo tak naprawdę nie miał za bardzo do czego wracać. Z tego dziwnego uczucia wyrwał go list, a raczej sówka która mu go dostarczyła. Nie musiał się nawet dwa razy zastanawiać, zszedł po schodach, które znów z niego zaczynały sobie kpiły. Do Wielkiej Sali dotarł zziajany, bo oczywiście znalazł się w innej części zamku. Tak go schody poprowadziły. Filip już czekał na niego, na szczęście nie był za bardzo zły na to, że musiał na niego czekać. - Schody, jak zawsze - tylko tyle miał zawsze na swoje usprawiedliwienie. Nie mógł się przyzwyczaić do zamku. Czasem myślał nawet, że nie lubi on przyjezdnych i dlatego tak się dzieje. Ruszyli do wioski w której już nie raz bywał. Tutaj na szczęście droga była o wiele prostsza i bez pułapek, bo pewnie znów by coś poszło nie tak. Minęli kilka pubów zanim weszli do jednego. Nie był w nim jeszcze, ale to bez różnicy. Najważniejsze, aby znaleźć spokojny kąt do siedzenia. W drodze pewnie opowiadał Filipowi jakieś głupoty. Tak żeby odciągnąć jego myśli od tego co złe. Nie wiedział czy mu się to udawało. A teraz tylko wziął go za rękę i pociągnął w kąt pubu. Tak żeby spokojnie mogli porozmawiać. Po drodze jeszcze zamawiając dla nich dwa piwa. Chociaż może skoro Filip potrzebował jego ramienia to jakiś mocniejszy trunek by się przydał? To głupie, ale cały czas się uśmiechał. Nie umiał zmienić pieprzonej mimiki twarzy. - Tylko moje ramie będzie Ci potrzebne? - spytał zajmując miejsce i nie puszczając dłoni Filipa. Delikatnie opuszkami palców zaczął ją masować. Liczył na to, że to w jakiś sposób mu pomoże, a może się mylił? Nie przestawał jednak, bo czasem takie niewinne gesty pomagały.
Bo te schody serio nie lubiły przyjezdnych! Filip sam pamiętał, jak skakał z jednych na drugie, jak gubił się w tym wielkim Zamku. Wtedy go nie cierpiał. Nie lubił być nowym, dlatego cieszył się, że po wygranym turnieju Quiditcha ruszył projekt Sfinksa, czy jakoś tak. Nie ogarniał tego, bo sam nie brał w tym udziału. Tylko od Rasheeda wiedział, że coś takiego jest i na tym jego wiedza się kończyła. Podejrzewał, że nawalają się na zaklęcia albo szukają jakiś magicznych roślinek. Kto uzbiera więcej ten wygra, coś w tym stylu. -Spoko- uśmiechnął się jedynie. Tak "znam ten ból", a potem grzecznie ruszył za Jesperem, pozwalając mu się prowadzić. Choć to on powinien lepiej znać Hogsmead i okoliczne bary. Powinien zabawiać go rozmową, rzucać jakieś żarciki i mówić, że tu jest drogo, a tam mają tanie i pyszne ciastka. Zamiast tego szedł w milczeniu, od czasu do czasu tylko skinął głową albo mruknął "yhym", co by kolega nie poczuł się urażony. Pewnie i tak się poczuł. Nie zareagował też, gdy chłopak w końcu wybrał pub i wziął go za rękę. Chyba było mu to obojętne. Zajął miejsce przy stole i w końcu spojrzał wprost na chłopaka. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w jego oczach malował się jeden wielki smutek. Nie tylko w oczach. Cały on wydawał się nim przepełniony. Od koniuszków palców do czubka głowy. Delikatnie wyrwał dłoń z uścisku Krukona i obie splótł na stole, nerwowo wyłamując palce. Chwilę trwało nim coś powiedział. A najpierw westchnął ciężko, by przygotować Jespera na swoje wyznanie. -Nie mam pojęcia od czego zacząć. Chyba od początku. Bo wiesz... na pewno mówiłem ci już kiedyś o Rasheedzie. Rasheed Sharker- powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę nostalgii. O dziwo głos wcale mu nie drżał i nie jąkał się. Mówił pewnie i spokojnie. -Poznaliśmy się na imprezie i tak jakoś zakumplowaliśmy, a potem zaprzyjaźniliśmy. Nie wiem nawet kiedy się w nim zakochałem, ale na pewno nie była to miłość od pierwszego wejrzenia ani nic w tym stylu. Musieliśmy się kilka razy nieźle pokłócić, a potem na zgodę uprawialiśmy seks- takie tam zwierzenia! -W ogóle, to weź coś zamów. No, ale dobra, wyznałem mu miłość, on tak jakby też. W sensie nie powiedział, że mnie kocha, nigdy wprost, ale wiesz, takich rzeczy nie trzeba mówić. Po prostu się to czuje. Ale dalej się kłóciliśmy. O jakieś pierdoły, które narastały. Zresztą, on po tym wszystkim, po tej szczerej rozmowie wydawał się jeszcze dziwniejszy niż normalnie. Jakby zamiast się do siebie zbliżać zaczęliśmy się oddalać. I chyba straciłem przyjaciela. I ukochanego- dopiero tu głos zaczął mu drżeć, tak samo, jak ramiona Filipa. -Kochałem go. Cholera, wciąż go kocham. A on wydaje się mieć na to wyjebane. Pieprzy wszystko i wszystkich. Mam dość powtarzania mu, jak bardzo mi na nim zależy. Powtarzania, że jest zdolny do miłości, że może stworzyć z kimś normalny związek. Chyba nie może. Przynajmniej ze mną. Chciałem z nim być, kurwa, zawsze. Myślałem, że to jest to, wiesz, ta jedna jedyna osoba, którą spotyka się tylko raz w życiu. Że to nie był przypadek. Myślałem, że nad wszystkim panuje. Nie chciałem się w nim zakochiwać, ale stało się, no stało. I nic na to nie poradzę. Ale uczuć się nie pozbędę! Nie wymażę tego tak po prostu. Zresztą, nie chcę o nim zapominać. Mówił tak chaotycznie, że jak Jesper go zrozumie to będą owacje na stojąco.
Urazić Jespera można było w jednej sposób. Naśmiewając się z jego orientacji i mówiąc mu, że nikt go nigdy nie pokocha. Na tym punkcie był czuły i to bardzo. Wszystko inne przepuszczał między palcami. Dlatego nawet jeżeli Filip nie był zbytnio zainteresowany tym co mówił, to nie wziął tego do siebie. Uznał zamiast tego, że musi mieć on wiele na głowie. Że wszystko w jakiś sposób się skumulowało i chłopak potrzebował po prostu pocieszenia. Może przyjaciela? Rozmowy? Albo chciał tylko pomilczeć. Co by to nie było to Jesper jakoś się do tego nadawał. Tylko czasem nie umiał zareagować odpowiednio na zwierzenia. Na słowa innych. Ojciec nigdy nie pokazał mu jak odnaleźć się w społeczeństwie i teraz to było widać. Szczególnie, że nie zawsze wiedział jak się ma zachować. Co powiedzieć. Jak zareagować. Dlatego jak Filip zaczął mówić to mu nie przerywał. Wyciągnął tylko rękę, aby pogładzić go po ramieniu. I chociaż Stone wcześniej wyrwał dłoń z jego uścisku to nie przejmował się tym zbytnio. Może nie powinien, ale nie mógł się powstrzymać. Filip nie wyglądał najlepiej, na twarzy malował mu się ogromny smutek i Jesper za nic nie wiedział jak może mu pomóc. Słuchał jednak uważnie. Wszystkiego o Rasheedzie. Nie miał pojęcia co to za chłopak. Jak wyglądał, jak się zachowywał. Ale wiedział jedno, że swoim zachowaniem cholernie ranił Filipa. Tak mu się wydawało po tym co usłyszał. Gdzieś w między czasie dostali swoje piwa, ale Jesper swoje zignorował zupełnie. Nie wiedział jak ma się zachować, ani co może powiedzieć, aby Puchon poczuł się lepiej. Czy w ogóle w tej sytuacji coś takiego było możliwe. Nie wiedział. Po prostu był przy nim i gładził go po ramieniu. Przysunął się też bliżej do niego, aby móc się do niego przytulić. To może i głupie było, ale nie wiedział co więcej mógłby zrobić. Nie umiał się w takich sytuacjach zachować. Słuchać umiał, ale nic poza tym. - Nie pozbędziesz się uczuć. Próbowałem kiedyś, ale nie poszło mi najlepiej. Był taki moment kiedy chciałem, aby ktoś rzucił na mnie Obliviate, ale… nie miałem tyle odwagi. Rozmyśliłem się chyba. Ale to nie ważne… Kochasz go, prawda? Tak mocno, że nie możesz oddychać kiedy nie ma go w pobliżu i chociaż Cię rani i tak chcesz być przy nim? Tak nie można. Ale to silniejsze od nas. Nie powiem Ci żebyś o nim zapomniał. Bo wiem, że tak się nie da - mówił naprawdę cicho, bo sam nie wiedział czy w ogóle coś powinien się odzywać. Ani jak na jego słowa zareaguje Filip. Nie był nigdy najlepszym pocieszycielem. Nigdy nie wiedział jak się zachować w takich sytuacjach. - Upijmy się. A później możemy przywiesić jego zdjęcie na drzewie i porzucać w nie nożami. O ile będziesz chciał. Taka tarcza, rozumiesz?
Filip nigdy nie miał takich problemów. Jego dzieciństwo było wypełnione śmiechem i kolorami, nigdy niczym nie musiał się przejmować. Niczym więcej, niż to o której wrócić do domu, by mama się nie martwiła. Bo jego matka to była najwspanialsza kobieta na świecie. Najczulsza, najcieplejsza, najbardziej wyrozumiała i ogromnie cierpliwa. A cierpliwości musiała mieć dużo. W końcu miała trzech synów. Filip, jako najmłodszy, miał oczywiście najlepiej. Dlatego pewnie nigdy nie potrafił się wczuć, zrozumieć, gdy ktoś opowiadał o swoich rodzicach, jakby ich nienawidził. Tak, jak robił to Rasheed. Może jakby Filip miał jakieś traumatyczne wspomnienia to mógłby być z Sharkerem. Może wtedy byłby mu bliższy, może wtedy Ślizgon by mu zaufał. Może... To tylko takie gdybanie. -Ale ja... ja nie potrafię pozwolić mu odejść. Nie potrafię pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczę, że już nigdy z nim nie pogadam. Kurwa. Wiesz, jak mi jest ciężko? Poznałem go i zaakceptowałem takim, jakim jest. Tylko ja, cholera, byłem przy nim cały ten czas. Znam go od tej najgorszej i najlepszej strony. Wiem, jaki podły potrafi być i nie raz przyjmowałem na klatę wszystkiego jego wyzwiska. Nie raz "zrywaliśmy", ale teraz... teraz to jest naprawdę koniec. On odpuścił, a ja już nie chcę dłużej trwać w czymś... czymś tak toksycznym. Bo nawet nie wiem, czy to był związek. On by tego tak nie nazwał. Pozwolił mu się do siebie przytulić i sam oparł głowę o jego łeb, sięgając dłońmi po piwo. Obracał szklankę w dłoniach, przypatrując się jej dość beznamiętnie. -Nie mam jego zdjęcia- wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko. -Poza tym, to by nic nie dało. Wolałbym urwać mu kutasa, co by już nigdy nikogo nie wyrżnął. Chyba kiedyś będę się z tego śmiał- dodał, ale mało przekonująco. Tak samo mało przekonujący był jego śmiech. Pociągnął spory łyk piwa i wyprostował się, ale nie odsunął się od niego. Patrzcie, jaki łaskawy!
W dzieciństwie Jesper uciekał przed ojcem, który ganiał go z żyletką. Takie tam miłe wspomnienia same miał z okresu zanim poszedł do szkoły. Matka zmarła mu przy porodzie, nie znał jej. Ale miał kilka jej zdjęć jakby to mogło cokolwiek zmienić. Nigdy o tym nie rozpowiadał na prawo i lewo, bo nie oszukujmy się nie było czym się chwalić. Nigdy nie umiał się w takich sytuacjach zachować, ani tym bardziej nie wiedział co miałby na to wszystko powiedzieć. Po prostu był i słuchał. - Może jest jeszcze dla was szansa? - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, kiedy to wypił już niemal połowę swojego kufla, więc nawet. Te wszystkie gadki, będzie dobrze czy zapomnisz o nim, znajdziesz kogoś lepszego jakoś mu nie pasowały. Nie dość, że były meczące to jeszcze w większości przypadków zupełnie nieprawdziwe. Szkoda, że ten śmiech był tak mało przekonujący, że nawet Jesper się zorientował, że coś jest nie tam. Jednak wyrwanie komuś kutasa, aby nie miał szansy pieprzyć się z innymi było dość drastycznym rozwiązaniem. Tak bardzo, że sam się skrzywił na słowa Filipa. Nie, nie powinien o tym za długo myśleć, szkoda tylko, że wyobraźnia podsuwała mu bardzo sugestywne obrazy. - Nie mów tak, bo jak tylko o tym myślę, to robi mi się słabo - odsunął się na moment od Filipa, aby spojrzeć mu w oczy, ale zaraz i tak ponownie się do niego przytulił. Sam nie rozumiał dlaczego ciągle to robił zamiast zająć miejsce naprzeciwko niego jak na początku. Może uznał, że na jego miejscu potrzebowałby trochę takiego ciepła płynącego od drugiej osoby? A może tak mu było teraz wygodniej. No nic. Nie wiedział dlaczego tak się działo, ale dopóki nie został odepchnięty… - Myślisz, że to taka druga połówka o której czyta się w tanich romansidłach? Wiesz, ten… jak mu tak było Rasheed - spytał patrząc gdzieś przed siebie - Że bez niego to już wszystko nie będzie miało nigdy sensu? To głupie. Nie może tak być. Nie uważasz? Skoro bylibyście sobie pisani to na pewno byłoby teraz inaczej. Chyba. Może. Sam już nie wiem. Może trzeba nim wstrząsnąć. Wzbudzić zazdrość czy coś - sam nie wiedział o czym w ogóle gadał, ale jak już zaczął to tak dalej plótł trzy po trzy, co mu ślina na język przyniosła. Miał tylko nadzieję, że nie uraził w żaden sposób Filipa, bo tego na celu nie miał.
-Nie ma- odparł stanowczo. Nie łudził się, już nie, że dla niego i Sharkera jest jakiś plan, tam w górze. Próbował tyle razy i zawsze kończyło się to w ten sam sposób. Ale cholera, wciąż nie potrafił go nienawidzić, tak jakby chciał. Wciąż pamiętał jego dotyk i brzmienie jego głosu, gdy powiedział, że "może się zakochałem". Dla Filipa było to spełnienie marzeń. Może brzmi to durnie i głupio, ale nieważne. Ktoś mógłby powiedzieć, że jeśli mu zależy to powinien dalej się starać, dalej walczyć o uczucia Rasheeda. Tylko, że o ile miłość może prosić to błagać jej już nie wypada. Nie jest uczuciem lokajskim, a Stone miał dość. Tak zwyczajnie. Wypalił się. Jego uczucia do Ślizgona wciąż jednak było żywe i z każdą chwilą jakby spalało go od środka. Im więcej o Sharkerze myślał tym mniej miał siły by to wszystko naprawiać. Zresztą, czy to Sharker nie mógłby raz do niego przyjść? Ale nie przyjdzie. -Przepraszam!- roześmiał się, teraz zupełnie szczerze, bo faktycznie- taka wizja mogła być mało kusząca. Oj tam, niech się przytula! Fajnie tak. Filipowi faktycznie taka bliskość była potrzebna. Zwłaszcza, że Jesper nie chciał mu się dobrać do gaci a jedynie pocieszyć. Piękne uczucie, doprawdy! Hłe hłe. -Nie mam zamiaru wzbudzać w nim zazdrości. Mam dość wszystkiego. Zawsze to ja się starałem, ciągle za nim łaziłem, bo, jak ostatni idiota, w nas wierzyłem. Choć on od początku wydawał się mało przekonany do tego... czegoś. Jakby mu zależało to by się starał. A wiesz, co jest najgorsze?- zapytał nagle, obracając się do niego twarzą. Minę miał arcy poważną, takie tam zwierzenia przy piweczku! -Że gdyby tu teraz przyszedł i powiedział, że mu przykro to ja bym mu wybaczył i wszędzie za nim poszedł. Znów dałbym się omotać kilku miłym słówkom. I tak w kółko. Aż znów byśmy nie doszli do takiego momentu, jak teraz. A potem on znów by przyszedł i znów to samo. Rozumiesz? Mam dośc bycia takim naiwnym. Wolałbym już być, jak on. Niczym się nie przejmować i wszystko mieć w dupie- burknął, wydymając wargi, niczym rozzłoszczony pięciolatek.
Aż podskoczył nieznacznie kiedy Filip tak stanowczo mu odpowiedział, jakoś nie spodziewał się tego w tej chwili. Nie przejął się tym za bardzo i zaraz ponownie wrócił do poprzedniej pozycji. Nie miał pojęcia co jeszcze mógłby mu powiedzieć, a pustymi frazesami nie chciał rzucać na prawo i lewo, więc siedział tak z Filipem i milczał. Nic więcej w tej chwili nie mógł mu dać poza swoją obecnością. Nie wiedział czy chłopakowi to wystarczy, ale teraz nic więcej nie miał dla niego. Odwrócił głowę w jego kierunku i delikatnie pocałował go w policzek, jakby to miało wszystko zmienić. Jakoś ukoić ból, sprawić żeby choć na chwilę Filip przestał myśleć o tamtym Ślizgonie. - To głupie, ta cała miłość. Nie rozumiem tego uczucia, ani co nami kieruje. Przecież każdego innego byś olał, jakby robił coś co Cię rani, a później przyszedł i zaczął przepraszać. Ale on jest jeden, jedyny. Pewnie zaraz też powiesz, że wyjątkowy. Nie spotkałem jeszcze kogoś takiego - mówił cicho, bo skoro był blisko Filipa to nie musiał krzyczeć i nie ważne ile osób było w barze i jak gwarno było. - To wszystko jest skomplikowane z tego co mówisz z tym Rasheedem. I nie wiem jak Ci pomóc. Nie ma słów, które pomogą w jakikolwiek sposób. Może zamiast tego gdzieś pójdziemy? Nie wiem, zrobimy coś szalonego albo na co zawsze miałeś ochotę, ale nigdy nie miałeś czasu? Żebyś chociaż na chwilę przestał o nim myśleć - zaproponował po chwili, bo tak jakoś mu się wydawało, że najlepiej teraz będzie zrobić coś, aby Filip po prostu przestał myśleć o tamtym chłopaku. Odciągnąć jego myśli od niego. Nawet na chwilę czy dwie. To i tak chyba dużo. O ile w ogóle Filip przystanie na jego propozycję. Nie wiedział co innego może zrobić.
Hłe hłe, Filip tak bardzo stanowczy. Tego jeszcze nie było. On rzadko umiał postawić na swoim, zazwyczaj nie wychylał się i akceptował wszystko z góry, nawet jeśli potem odbijało się to na nim. Nie był asertywny, zwłaszcza jeśli chodziło o osobę, którą lubił. Tej nigdy nie potrafił odmówić. Wiedział, że było to zgubne, ale cóż poradzić. Skrzywił się nieznacznie, gdy Jesper go pocałował. Nie żeby to nie było miłe, po prostu... Filip chyba nie chciał, by dotykał go ktokolwiek inny. I sam chyba też da sobie na wstrzymanie z macaniem kogokolwiek. Nie miał zamiaru seksić się z kim popadnie, jak to było, gdy zostawiła go Laila. Teraz trochę dorósł, tak, tak! Wiem, że trudno w to uwierzyć. Uśmiechnął się delikatnie, przyjmując ten gest pocieszenia, bo Krukon się starał. W PRZECIWIEŃSTWIE DO KOGOŚ, hłe hłe. Rety, znów będę wstawiać moje heheszki do postów, a szło mi tak dobrze! No dobra, mniejsza. Jesper był tu dla niego, z nim, więc powinien czuć się lepiej. Czemu więc wcale tak nie było? Miał za to nieodparte wrażenie, że tylko wciąga go w to wszystko, w te swoje dramaty i chłopak wcale nie chce go słuchać? -Dobra, koniec pieprzenia- powiedział, równie stanowczo, co poprzednio i dokończył alkohol za jednym razem. Wytarł usta wierzchem dłoni, niczym prawdziwy menszczyzna, tak bardzo menski i wstał od stołu. Skinął głową na Jespera i znów się lekko uśmiechnął, zachęcająco. -Skoro mamy szaleć to szalejmy. Zwiedzimy wszystkie pubu!- zawyrokował i dziarskim krokiem zaczął iść w stronę wyjścia. Nie iść, on pląsał wręcz. Wizja upojnej nocy nad beczką piwa bardzo go cieszyła.
z/t x2
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Po wyjściu ze szkoły Huan postanowił udać się od razu pobliskiego pubu Morskiego Oka!Był tu już wiele razy i bardzo lubił to miejsce, a jego nażyczona będzie pierwszą osobą, którą postanowi tu przyprowadzić kiedyś. Nie czuł oporu przed podzieleniem się doświadczeniem,które się z tym wiązały, więc Puchon był zadziwiająco dobrym słuchaczem. Kobieta zazwyczaj wolała słuchać, niż mówić, jednak spokojny i opanowany charakter jego sprawiał, że się otwierał. Nazwę lokalu łatwo można było wytłumaczyć,wieloma wodnymi roślinami i uroczymi rybkami i żyjątkami spotykanymi w oceanach. wypełniony morską wodą - nie wiadomo czemu - w szklanych gablotach. Najbardziej jednak przykuł Puchona uwagę bar wykonany ze szkła gdzie skierował swoje kroki zasiadając. Powód jest prosty: Barman to mnie po prostu pasjonuje.Jeśli mogę to tak ująć, kocham to zajęcie,acz kol wiek na dzisiejszy dzień musi mi starczyć. Uważam, że osoby, które w podobny sposób podchodzą do pracy, są znacznie wydajniejsze, osiągają znacznie lepsze wyniki. Dalej to już na podstawie książek, nie miałem bezpośredniego doświadczenia, jak i konsultacji pod okiem zawodowców. W pigułce, w ten sposób doszedłem do miejsca, w jakim się aktualnie znajduję.Huan odczuwał brak pieniędzy w kieszeni czy w banku, dlatego poszedł o pracę jako barman. Nawet ubrał się jakoś porządnie i przyszykował.Jeszcze kilka minut rozmawiał z właścicielem który okazał się być przemiłym i dobrym człowiekiem, chyba Puchon spodoba się właścicielowi wydawał się sumienny,to z pewnością skrupulatność i wytrwałość. Uważam, że zaspokoję pańskie oczekiwania. Nie chcę obiecywać, że będę idealnym pracownikiem, bo nie o to chodzi. Mogę jednak zapewnić, że ciepłe relacje, wsparcie i sympatyczne podejście, szerokie pole do popisu i będę mógł się przyczynić do jej rozwoju równie skutecznie.Od razu właściciel skierował Huana na wszystkie szkolenia i oznajmił mu ze ma przyjść w sobotę gotowy do pracy. Kiedy usłyszał, że zdobył właśnie pracę wyszedł ze sklepu zadowolony i z uśmiechem.
Lena ubrana w ciepłe ubrania, dzisiejsza pogoda ją niezbyt zachwyciła, wyszła poza obręb murów Hogwarty, by się spotkać z Ruby. Wcześniej wzięła kilka galeonów oraz inne potrzebne rzeczy. Szczerze to nawet nie wiedziała co ją wzięło to spotkania z Ruby. Przecież widziała ją kilka dni temu. Choć przyjezdna lubiła towarzystwo Stone, gdy były razem Lena czuła się wyluzowana, skłonna do żartów i takie tam. Wchodząc do baru odnalazła jeden wolny stolik, umiejscowiony gdzieś w kącie i usiadła przy nim. Zamówiła dwa kremowe piwa i zaczekała na Ruby. Gdy ta się pokazała Lena uśmiechnięta podeszła do niej i przytuliła no przywitanie. - Cześć Rubuś. - Pokazała ich stolik i usiadła na swoim miejscu. Wszyscy nazywali Ruby "Rubinek", ale ona jakoś wolała Rubuś. Nie wiedziała dlaczego, Rubinek też było dobrym przezwiskiem dla tej dziewczyny. Tak jakoś się złożyło. Pijąc kremowe piwo zapytała ślizgonkę. - Co tam u ciebie? - Uśmiechnęła się. Lena sama była bardzo zadowolona, gdyż ładnie zdała egzaminy i OWUTemy. Nie potrzebnie się stresowała. Chyba tylko Ruby wiedziała pod jaką presją żyła Lena przed OWUTemami.
Ruby wprawdzie siedziała cały dzień w Londynie. I nie wie co ją wzięło, ale odwiedziła kilka sklepów. A przecież ona nie przepadała za chodzeniem po sklepach. Wstąpiła również do księgarni, żeby zakupić jakąś książkę. Przecież wakacje się zbliżają i wypadało by przeczytać coś interesującego, a nie jakieś ścierwa, albo kartki z wakacji. Dobrą książkę Ruby obróci w godzinę, a godzina wte czy wewte. Znajomi nie uciekną, zresztą ona raczej nie jest tak rozchwytywana. Teraz na głowie miała tylko spotkanie z Leną. Lubiła jej towarzystwo, przyjaźniły się i dobrze dogadywały. A to dobrze. Dziewczyna jest z Hufflepuffu, a Ruby ze Slytherina, dwa odmienne domy, ale na szczęście Ruby nie jest normalną Ślizgonką i wykrzesze z siebie trochę radości. Po za tym przecież ona zawsze chodzi uśmiechnięta! No, jak wstanie z łóżka o odpowiedniej godzinie, to pewnie! Kiedy już była w tym pubie i zobaczyła Lene podchodzącą w jej kierunku, przytuliła ją mocno. -Hej, Lenko. Dobrze Cię widzieć. -Z uśmiechem ruszyła za dziewczyną do jej stolika. Okazało się że zamówiła im po Piwie Kremowym. Miło z jej strony. Podziękowała jej w między czasie. -Właściwie to nic wielkiego, pochodziłam i zakupiłam dwie świetne książki. Ale tak poza tym, to nic wielkiego. Czekam na wakacje, ale chyba każdy na nie czeka. -Napiła się trochę i odstawiła torbę koło krzesełka.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Gdy do Pubu weszły jakieś dwie dziewczyny,chłopak odrazu zaczął kolejny dzień pracy. - No spoko,siedzą przy stoliku, jakieś dodatkowe wskazówki czy coś?chyba nie potrzebował nic więcej. - poinformował z uroczym uśmiechem. Nie martw się, musisz tyko się uśmiechać i robić dobre wrażenie-dodał właściciel lokalu,żeby dostać chociaż jakis napiwek.No i jeszcze nie odstraszyc nikogo. -To chyba wszystko. - powiedział i już chciał odejść, ale przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy. - musisz znać jeszcze najlepsze trunki a o takie rzeczy pytają. - dokończył i poszedł na zaplecze Kiedy już się dziewczyny zdecydowały na cos przyniosół dwa kremowe piwa po czym dopisał do rachunku, i wrócił za bar.
Uśmiechnęła się do Ruby. Fajnie jej się przebywało w towarzystwie ślizgonki. Lubiła ludzi z takim charakterem jaki ma Stone. Może dwa odmienne domy, może Lena była przyjezdnym, ale puchonka po prostu wielbiła rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Przerwała rozmyślanie, gdy podszedł do nich kelner, a Lena zamówiła dwa kremowe. Widać było, że chłopak ma nową pracę, był zdenerwowany i spięty. Lena zaśmiała się w duchu. Ma chłopak problem. - No ja chce już wakacje! Ciekawe gdzie Hogwart nas zabiera w drugim miesiącu. - Zastanawiała się Lena pijąc kremowe. Rozglądając się uznała, że jest to fajny pub. Tylko szkoda, że mało ludzi. Mogliby zarobić, gdyby jakoś reklamowali w Hogsmeade. A tak to pustka. To czemu nie poszła do trzech mioteł? Bo tam było, aż zbyt dużo ludzi. - Choć jak znam życie to już tam byłam.- Zaśmiała się Lena. Oczywiście mówiła o wakacjach. Rubinek wiedział, że Lena dużo podróżowała. Lena przepodróżowała połowę świata, a jakby miała więcej czasu to cały świat! Panna Vaught mogłaby opowiadać o różnych kulturach całymi dniami, ale nie chciała zanudzać tym dziewczynę. - W ogóle OWUTemy chyba dobrze mi poszły... A niepotrzebnie się bałam, że będzie gorzej w Hogwarcie, a nie w Ardeal... W ogóle musimy się gdzieś razem wybrać w wakacje! Polecimy razem na hipogryfach do Azji, albo do mnie, do Rumunii, pokaże ci smoki! - Zaśmiała się Lena i wypiła jeden łyk ze swojego kieliszka.
Kiedy podszedł do nich Huan, uśmiechnęła się do niego powiedziała coś w stylu "hej". Znała go od dawna, jest albo był z Hufflepuffu. Tego nie była pewna. Tak na prawdę znała go tylko z widzenia. Ale powiedzieć Część nie zaszkodzi. W końcu Lena też się do niego uśmiechnęła. Choć to dziwne, że się nie znali. Przecież obydwoje byli z Hufflepuffu! No nie wiem.. Ruby zna chyba połowę Ślizgonów, jak nie większość. Chociaż ona wolała osobników innych domów. Mało znajomych miała tylko w Hufflepuffie, choć sama nie wiedziała czemu. Ale temat jest najmniej ważny. -Mam nadzieje, że coś ciekawszego niż było w ferie. Kanada była piękna, ale mało interesująca.. taka pusta. I wszędzie jakieś łosie, śniegu w pierony... choć przyznam ładne widoki. Nawet bardzo, ale oczekiwałam czegoś więcej. -Na chwile popadła w depresje. Lubiła śnieg, był prawie odcieniem jej skóry, jak mogła go nie lubić. Ale ile można siedzieć w zasranej Kanadzie i patrzeć na byle gówno? NA ŚNIEG DO CHUJA! Boże, już nigdy więcej nie pojedzie do Kanady zimą. NIGDY. Tak tak, Ruby wiedziała o podróżach Leny i bardzo ją to intrygowało. Jakim cudem mogła tyle zwiedzić, a Ruby zwiedziła miejsca w które Hogwart brał uczniów. Więc dużo nie zwiedziła. -Masz bardzo fajnie, wiesz? Zwiedziłaś kupę świata.. -Wzięła głęboki oddech. -Zazdroszczę. -Dodała. Miała nadzieje, że testy dobrze jej pójdą, trzymała z nią kciuki. Wiedziała jak dziewczyna to przeżywała, jak się bała. -Hipogryfy? Rumunia? Smoki? Spełnienie marzeń. Ale wiesz.. nie zostawię samej Holly. Wolę mieć ją na oku. -Nie wiedziała czemu, ale troszczyła się o siostrzyczkę, a czuła że stanie się coś złego. Po prostu to czuła.
A zatem jego chłopiec chciał się z nim spotkać. No, w sumie czemu nie? Zasadniczo i tak nie miał większych planów ciekawszych w grafiku. W Hogwarcie przewidziano dziś zajęcia z, o zgrozo, mugoloznawstwa, no i historii magii. Na ten pierwszy nie chodził z definicji, natomiast drugi – bądźmy szczerzy, historia magii? Nie było to nic nadzwyczajnego, chociaż oczywiście ciekawego. No, ale on to mógł nadrobić sam, nie potrzebował wykładów, by w o wiele mniejszym czasie ogarnąć cały materiał, który został mu zadany, był omawiany na zajęciach no i będzie na kolejnych. A tak przynajmniej miał okazję spotkać się ze swoim małym chłopcem. Okej, okej. Nie był jego. Jeszcze. Chociaż.. nie. Wróć. Przepraszam. Nigdy nie będzie. Może to i lepiej? W końcu to Eric. Był Puchatym. W dodatku młodszym. No, ale Dany? Też była przecież Puchonką, a do tego całkiem całkiem panienką.. Nie, nie. nie. Jak już miałby sobie szukać faceta, to zdecydowanie w Slytherinie. No, albo w Gryffindorze, bo trzeba przyznać tym ćpunom, że jednak facetów mają porządnych. Oczywiście nie wszystkich, ale wyjątki się zdarzały zawsze, prawda? Przekroczył próg Morskiego Oka, zastanawiając się, dlaczego do jasnej cholery dał się wyciągnąć właśnie w takie miejsce? Przecież znał masę innych bardziej nastrojowych, estetycznych knajp, pubów, kawiarni, w których można miło spędzić czas. A Morskie… Kiedy on tu był ostatni raz? Na szóstym, siódmym roku? Coś takiego. A NIE! Przecież przyszedł tu jeszcze na studiach kiedyś z Gabbs. Też go wyciągnęła. Dobra, zapomnijmy o tym. W końcu Gabby to zamknięty, aczkolwiek przyjemny, rozdział życia. Tak, czy siak, z bardzo ambiwalentnym nastawieniem zajął jeden ze stolików, jednocześnie zastanawiając się, co takiego mógłby zamówić. Menu nie było zbyt zachwycające. Nie odpowiadało jego obecnym potrzebom. Przecież miał ochotę na kawę. Herbatę, cokolwiek. Okej, okej. Poczeka na Erica i wtedy podejmie jakąś decyzję. A swoją drogą.. Gdzie on jest? Jasne, jasne. Jeszcze powiedzcie, że przyszedł za wcześnie. Nie, to niemożliwe. A jednak. Cudnie, cudnie. Jak tylko przyjdzie ten mały puchon, to go zabije chyba.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Cieszył się, nawet bardzo ,że dostał tą pracę bo podobało mu się w tym miejscu niezmiernie, był całkiem fajnym klimat. Po kolejnym wolnym dniu trzeba było znowu zacząć kolejny dzień pracy. Kiedy do Pubu przyszedł chłopak z tej samej szkoły co Puchon podszedł do jego stolika. Jak już się zdecydował Pan na cos-zapytał grzecznie. Musiał w pracy ciągle się uśmiechać żeby dostawać napiwki, prawda?
Eric jak wszyscy dobrze wiemy jest nadzwyczaj pilnym i grzecznym uczniem. Nie ma w zwyczaju uciekać z lekcji, czy chociażby się na nie spóźniać. Nie. Nawet nie ma co myśleć o takiej akcji w wykonaniu tego dobrodusznego chłopczyka. Trudno sobie wyobrazić jaka była jego radość, kiedy dostał sowę od Antosia. Eric odtańczył wtedy dziki taniec radości na środku pokoju razem ze swoim różowym misiem. Przynajmniej był wtedy sam. Chyba. Oczywiście, że miał za złe Antosiowi, że odzywa się dopiero teraz. Bite dwa miesiące bez jakiegokolwiek listu, nie tylko od Antka, ale też od kilku innych ludzi, na których Erykowi bardzo zależy. Taki Jeffrey na przykład... Eric był właśnie w drodze do Morskiego Oka i z nerwów wyłamywał sobie palce, kiedy na wspomnienie tego, co zaszło między nim a Jeffem aż westchnął. To było nie w porządku. Dlaczego Jeffiś go nie rozumie? Nikt go nie rozumie. Ani ten cały Filip, z którym pisał Eryczek, ani Antoś, który w sumie nie ma pojęcia co działo się z blondynkiem przez dwa miesiące, ani tym bardziej Jeffrey. Tak, Jeffrey jest naprawdę nieogarnięty. Eric objął się ramionami i spuścił wzrok. Liczył kolejne kroki, świadom tego, że ludzie, których omija nie widzą jego twarzy. I dobrze. A może i nie. Jeszcze ktoś go weźmie za dziewczynkę, porwie i... no. Kto go wtedy obroni? Przecież Eryk jest taki delikatny... Z około pięćdziesięciu metrów przyjrzał się drzwiom lokalu. Wejść albo nie wejść, oto jest pytanie. W końcu zdecydował się na to pierwsze i hardym krokiem (nadal z opuszczoną główką) wszedł do Pubu. Szybko wyłapał Antosia spojrzeniem. W zasadzie to jego plecy, ale i tak... Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i jak zakochana dziewczyna witająca ukochanego po powrocie z wojny rzucił się w stronę Antosia z iskrzącymi oczkami. -AAANTEEEK! -Wydarł się uroczo, przytulając się do pleców chłopaka. Mocno. Zamknął oczy, z szerokim uśmiechem. Brakowało mu Antosia.
- Tak, w zasadzie, to poproszę kawę. Macie tu coś takiego, czy tylko alkohole? – rzucił do kelnera, gdy ten znalazł się koło niego nie wiadomo kiedy. A może przyszedł spokojnie, tylko był tak zamyślony, że go nie zauważył? Kto wie. W każdym razie, odprawił go po kawę, a gdyby jej nie serwowali, to obiecał go wezwać, gdy tylko na coś się zdecyduje. Po tym, jak chłopak odszedł, Bonnet począł się zastanawiać, czy kiedyś już go nie widział. W szkole, to oczywiste. Ale.. Miał wrażenie, iż widzieli się na tajnych kompletach u profesora Farida, nawiasem mówiąc pokój jego duszy. Należał chyba do Lunarnych, z tego co pamiętał. No, ale mógł się mylić. Chociaż.. Nie, nie był do końca pewien. Nie znał masy Lunarnych z Hogwartu, w końcu dołączył dość późno. Swoją drogą ciekawe, ilu ludzi jeszcze pod sobą miał Sherazi? Niekoniecznie członków organizacji, ale jakiś wtyczek w Ministerstwie, może nawet w Azkabanie, albo i w samym Hogwarcie..? Wśród uczniów? Nie. Ci chyba pojawiali się na spotkaniach. A nauczyciele? Tak, to dopiero było ciekawe. Bo w sumie.. Niektórzy zniknęli w dziwnych i niewyjaśnionych przez niego okolicznościach.. Z zamyślenia wyrwał go jakiś głos. Krzyczał jego imię? Tak, chyba tak, szczególnie biorąc pod uwagę pustki w barze. – Eric. – rzekł, nieco zdziwiony jego nagłym entuzjazmem i dość mocnym w sumie uściskiem. Takie chłopięcie, a tyle siły? No, ciekawie, ciekawie. W każdym razie odwzajemnił uścisk, oczywiście nie tak mocno, bo pozwalając sobie jedynie na poklepanie Puchatego po ramieniu. – Jak zwykle spóźniony.. – dodał jeszcze, swoim typowo ślizgońskim głosem, jednocześnie zaburzając chłopakowi symetrię włosów na głowie, po czym ucałował w policzek. Z resztą, bardzo to lubił. W ten sposób, przez te kilka sekund mógł zapoznać się z jego zapachem. Jakże delikatnym i subtelnym.. Bardzo go lubił. Oj tak. No, ale.. – Siadaj, proszę. – powiedział, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jakby przyklapnięcie było jedynym wyjściem, a wszelkie alternatywy nie miały prawa bytu. Sam usadowił się na przeciwległym biegunie. Kilka sekund patrzył na niego z uśmiechem i zapytał jak życie, wakacje, a także inne pierdółki.
-Spóźniony? Naprawdę? Przepraszam. -Blondyn spojrzał na zegar wiszący na ścianie i delikatnie się zarumienił. Teraz pozostaje kwestia tego, czy przez to, że się spóźnił, czy dlatego, że Antoś był tak blisko. Fakt faktem, Eryka przeszedł delikatny dreszcz, kiedy poczuł na bladym policzku usta Antosia. Spuścił wzrok. Ostatnio jest chyba zbyt przewrażliwiony jeżeli chodzi o nawet tak subtelne pieszczoty. Kiedy Antoś zaprosił go do stołu, kiwnął delikatnie główką i usiadł na przeciwko niego, wbijając wzrok w blat, w rezultacie czego na twarz opadły mu świeżo umyte, puchate i miękkie włosy, zasłaniając ją niemal całą. -Wakacje? Ty mi powiedz. Nie odezwałeś się ani słowem przez dwa miesiące! -Nagle poderwał głowę, patrząc Antosiowi w oczy. Przygryzł dolną wargę, z jakby mokrymi oczami. Albo znowu zbierało mu się na płacz albo to jeszcze pozostałości po Jeffreyu. -Całe wakacje siedziałem w Londynie. -Wzruszył ramionami, znowu spuszczając wzrok. Jakby opadły mu ramiona, zamyślił się. Przez całe dwa miesiące był sam. Nikt się nim nie interesował, dopiero pod koniec sierpnia Jeff zaprosił go na kilka dni do siebie. Jak wielka była jego radość, że wreszcie mógł z kimś spędzić trochę czasu... -No ale nieważne. Byłeś w Indiach, prawda? Jak się bawiłeś? -Zagadnął i dopiero wtedy dotarło do niego, że kelner cały czas stoi obok i przygląda się całej sytuacji. Zmarszczył swoje blade czoło i spojrzał na chłopaka. -Piwo kremowe, proszę. -Szepnął cicho, rumieniąc się.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Gdy barman podał chłopakom piwo jedynie co zrobił to się uśmiechnął szerzej,dopisał do rachunku ich stolika. Może to też powód, dla którego odwrócił głowę i skierował się do baru a wzrok skupił na pułkach z alkoholem? Cóż, kto wie… Może jego sława dotarła aż do wioski i po prostu chciał się dowiedzieć ile jest prawdy w plotkach o Indiach ? Każdy chciał. - uśmiechnął się i odszedł z powrotem do baru. Przebiegł wzrokiem wzdłuż baru sprzątając ladę i wycierając szklanki.
Piątkowe wieczory zawsze kuszą nutką szaleństwa. Dają to poczucie wolności, którego każdy młody człowiek potrzebuje do szczęścia. W tym czasie da się zapomnieć, że jesteśmy tylko ludźmi obgadywanymi przez inne osoby, a błędny krąg zamyka się szybciej niż za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przykre? Skądże znowu. W końcu ja, wasz najukochańszy Mistrz Gry już nie raz pokazywałem wam, że z czegoś pozornie złego da się wyłowić kropelkę szczęścia. A co jeśli to będzie całe akwarium? Takie, w którym na przykład teraz pływa India R. Chase w samej bieliźnie, po przedawkowaniu środków od Matthew Temples? Fakt, że obsługa lokalu już zainteresowała się całą sytuacją jest niepodważalny, jednak bardzie przydałoby się skupić na tym, że chłopak musi jakoś wyciągnąć dziewczynę z tego akwarium zanim ktoś się zorientuje, że przyszła tu razem z nim. Wtedy to by była jadka.. Posądzenie o używanie nielegalnych środków, areszt, a może nawet niewyobrażalnie wielka odpowiedzialność prawna. Czy jesteście na to gotowi? Pewnie nie, więc znajdźcie wspólnie sposób na zaradzenie tej chorej sytuacji, a potem w nogi.
Rozpoczyna India. Co trzeci post, któreś z was musi rzucić na to, czy obsługa lokalu utrudnia wam wyjście z lokalu. Liczba oczek parzysta - Uff, na szczęście nikt jeszcze się nie zorientował, że przyszliście tu razem Liczba oczek nieparzystych - Obsługa zaczęła coś już podejrzewać, bo dziwnie szepczą pomiędzy sobą, a ochroniarz jakby spod łba na was zerka.
Po trzecim rzucie nieparzystym obsługa narzucam wam kare w wysokości 50 galeonów, którą musicie uiścić w odpowiednim temacie, a wasza gra w tym wątku dobiega końca. Udanej zabawy!
Przepis na Małą Syrenkę? Zgarnąć z ulicy jedną małą Indię i nęcić ją obietnicą jakiegoś przyjemnego wydarzenia. Czy pójdzie chętnie? Cóż… Zwierzaczka jej pokroju obłaskawić łatwo, toteż chwila niewielkiego wysiłku i już wpada w sidła. Te nie muszą być jakoś szczególnie sprytnie zastawione. Przecież kupka liści na wnykach jest tak samo świetna jak cała konstrukcja uniesionej wysoko, ciężkiej klatki podczepionej gałęzi. Potem zaś jakaś sprytna, lekka trucizna w krwioobiegu bądź wątrobie i tadam – z wdziękiem baletnicy na gali prawie naga blada nimfa w pseudokok zbiera włosie i nurkuje z rybkami, by cieszyć się urokami życia pod wodą. Wcześniej zsunięte z bioder szorty wdzięczą się na oparciu krzesełka tuż obok smętnie zrzuconej bokserki i ciemnych, acz czystych trampek. Reasumując… Zwabiona z ulicy niewiasta nie do końca pamiętała, jak znalazła się w Morskim Oku. Wiedziała, że dotarła do Hogsmeade w jakiejś błahej sprawie i… Nie dałaby sobie ręki uciąć, ale chyba ktoś zaprosił ją na „małe co nieco” w ustronne miejsce, co chyba zrozumiała nieco opatrznie, skoro teraz pod wpływem środków niewiadomego pochodzenia pływała sobie radośnie w wielkim akwarium osadzonym przy stolikach… „Pływała” to za dużo powiedziane, bowiem nawet pomimo parszywej postawy była nieco zbyt duża jak na rozmiary szklanego pudełka, toteż zdolna była jedynie do leżenia na dnie i spoglądania przez szybkę na swego towarzysza. Nabrała powietrza w płuca i puszczała niewielkie bąbelki, czując, jak rybki przepływają jej między wysupłanymi włosami i ocierają się o skórę. Pamiętała, że powinna wołać do niego per „Matthew”, to jednak było wszystko… - Maaaaaaatthew...- Jęknęła, unosząc się ponad poziom wody i rzucając smutne spojrzenie w jego kierunku. – Jeeszcze…