W sercu parku znajduje się plac z ogromną fontanną, przy której można ochłodzić się w upalne dni. Zazwyczaj pełno tu rodzin z dziećmi, choć nie brakuje też spacerującej młodzieży. Nocą woda zmienia swój kolor i nabiera większego światła dzięki czemu aura jest tu iście romantyczna.
Co takiego sprawiało, że ta dziewczyna potrafi się cały czas uśmiechać? Dlaczego on tak nie potrafił, czemu to było takie ciężkie? Pięści ponownie się zacisnęły, złość nadciągała. Szybkie wyluzowanie i wymuszony uśmiech. Takie reakcje będą towarzyszyły mu już przez całe życie, za bardzo miał zdruzgotaną psychikę. Trzeba mieć jedynie nadzieję, że nie przerodzi się to w coś o wiele gorszego, coś co spotkało matkę młodego Örna. - Może i masz rację. Dobrze będzie mieć się do kogo odezwać. - Powiedział ponownie zmuszając się do uśmiechu. Chciałby się teraz ukryć, schować przed całym światem, jednakże odrzucił te ponure myśli - wiedział do czego mogą doprowadzić. Chwila zapomnienia i chłopak znalazłby się w swoim świecie. Odcięty od rzeczywistości, zamknięty w sobie. Nie mógł sobie na to pozwolić w tej chwili, chociaż wiedział że to przyniosłoby ulgę. - Bądź w każdej chwili przyszykowana. Lubię robić niespodzianki. - Dodał po chwili z uśmiechem. Ah, taki "spontaniczny" wyjazd. Szybko, z jednego kraju do drugiego. Doskonały pomysł na serial, czarodzieje podróżujący po świecie! Jeszcze włączyć do tego coś kulinarnego i voila, mamy doskonały zapychacz czasu dla mugoli. W sumie, kiedyś warto by coś takiego zrobić! Matt podążył za wzrokiem dziewczyny. Rzeźba przypominała mu co przed chwilą się tutaj wydarzyło. Jedyne miłe wspomnienie w jego życiu, będzie musiał je zapamiętać. Chłopak musiał zrobić coś jeszcze, jego brew powędrowała ku górze tworząc tym samym komiczny obraz. Nie wyglądało to tak spektakularnie jak robiła to dziewczyna parę chwil wcześniej. - Jak Ty to zrobiłaś?! - Wykrzyknął cały czas siłując się z drugą brwią, która mimowolnie również dążyła do góry. Matt westchnął głośno i ponownie przeczesał swoją dłonią włosy. Chyba ten trik jest zapisany genetycznie. W jednej chwili teraźniejsze otoczenie wydało mu się bardzo nudne, już nawet rzeźba nie miała ochoty nikogo oblewać. Trzeba znaleźć coś ciekawszego.
No, zdawało się że ten przejściowy kryzys minął i znów wrócili do żartów i może lekko wymuszonych uśmiechów - a przynajmniej z jego strony. Cóż, Lee już i tak czuła się na zwycięskiej pozycji, bo oto w jakiś sposób chyba do niego dotarła, coś tam się dowiedziała i prawdopodobnie wyjadą na wspólną wycieczkę. Oh, to po prostu nie może skończyć się źle. A może jednak? -Mam tylko nadzieję, że nie będzie to w środku nocy. Mam twardy sen.- Zachichotała, na samą myśl. Ciekawe, czy wyruszyłby wtedy bez niej, czy też może zaczekał? Miło by było, gdyby to drugie. Nie chciałaby po prostu przespać tego i nie móc wybrać się do Islandii z Mattem. Znaczy... chyba mogłaby wybrać się sama, tak czy siak. Rodzice pewnie by trochę narzekali (A myślisz idiotko, że jak powiesz, że jedziesz z jakimś chłopakiem, to powiedzą ci Adios, idź w pieruny, róbta co chceta? NAIWNA!), ale w końcu by ich przekonała, w końcu teraz tylko ona im została (znaczy na miejscu, bo Samantha wyprowadziła się na kontynent i jakoś mieli z nią ostatnio słaby kontakt...). Więc na wycieczkę wybrałaby się tak czy siak, ale nie była pewna, czy byłoby to to samo, co wybranie się tam z Örnem. Ii... naprawdę nie wiedziała, dlaczego miałoby tak właśnie być. -Ale, że co zrobiłam? - Spytała nieco głupio i jej brew automatycznie uniosła się lekko, gdy znów na niego spojrzała. A potem chyba zrozumiała i zaśmiała się głośno. -Nie wiem. Po prostu tak mam. Nigdy się nie zastanawiałam JAK ja to robię... po prostu robię! -Wzruszyła ramionami.-Może jak poćwiczysz przed lustrem to też się nauczysz?
Dłonie chłopaka szybko schowały się pod łokcie, a twarz przybrała minę naburmuszonego dziecka. Oczywiście to wszystko było jedynie udawane, w żaden sposób nie czuł się źle z tym, że dziewczyna nieco się wyróżnia. Co więcej, mogłoby się zdawać, że wywołuje to w nim lekki podziw do jej osoby. Wracając do wycieczki, temat rozległy jak rzeka. Wstępne planowania, ustalenia, a przecież to miał być całkowity spontan! Co to to nie. Duży, a przede wszystkim szczery uśmiech pojawił się na twarzy Matthias'a. Kolejna zmiana osobowości, może to słońce tak na niego działa? Czy może jednak dziewczyna? - Spokojnie. Sam nie jestem nocnym markiem. - Westchnął, a po chwili ziewnął przeciągle. Mhm, odczuwał zmęczenie związane z dzisiejszym dniem. Poza tym to miejsce naprawdę powoli go nudziło! Jasne, było tu co oglądać - rzeźba opluwająca wszystkich wodą, rozmaite krajobrazy, ale nie było nic... interesującego chłopaka. Mogłoby coś wybuchnąć, o! -I tutaj właśnie powinno paść słowo "urocze". - Dodał po chwili puszczając dziewczynie tzw. oczko. Tym razem był to pewien sposób rehabilitacji za poprzednie chamstwo. Cóż, chłopak sam był osobą, która nienawidzi chamstwa. Czyżby to była czysta hipokryzja? Nie zawsze udaje się zapanować nad sobą, a co dopiero patrzeć na takie szczegóły. Charakter Matt'a jest specyficzny, Lee będzie miała okazję jeszcze zobaczyć z jakim świrem wdała się w relacje. Wycieczka powinna chociaż częściowo przybliżyć dziewczynie historię chłopaka, przecież to właśnie w takich miejscach łapią nas sentymenty, prawda? Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Czy chłopak będzie chciał się tym podzielić?
Oh, to nie to, że nie lubiła spontanów. Ale wolała, żeby nie zaskoczył ją w trakcie kąpieli na przykład, albo w innej sytuacji. Zresztą naprawdę wolałaby uprzedzić rodziców o swoich planach - później bywali bardzo nieznośni, jeśli się im sprzeciwiło mimo, że jej wychowaniu naprawdę nie można było nic zarzucić. Najpierw musiała ich przygotować na to... rozpocząć temat o Islandii, delikatnie zasugerować, że chciałaby tam pojechać. Potem, kilka dni później, wpadłaby po prostu do domu, z wesołym uśmiechem na ustach tłumacząc, że spotkała starego znajomego, ze szkoły, który pochodził właśnie z Islandii... ot takie wprowadzenie! Dopiero dzień lub dwa później oznajmiłaby im, że zamierza z nim jechać pozwiedzać jego rodzinne strony. Miała więc cholerną nadzieję, że chłopak nie wyśle jej wiadomości już jutro. Bo w jej głowie zrodził się plan i wolałaby go wykonać! -Hmm... Trochę się zasiedzieliśmy, prawda?- Zapytała, widząc jego ziewanie. I jak to w naturze bywa- było to zaraźliwe. Z ledwością powstrzymała swoje ziewnięcie, przez co napłynęły jej łzy do oczu. Zawsze tak miała, gdy walczyła z sennością! -Urocze? -Zachichotała nieco nerwowo bo znowu zaburzył jej trochę światopogląd. Znaczy... chyba będzie musiała zapisać to sobie gdzieś, żeby pamiętać na przyszłość - Nazywanie Matta uroczym - źle! Gdy Matt mówi, że coś jest urocze - nie wspominać mu, że też jest uroczy! Aha, jeszcze dzisiaj się tym zajmie. Wydawało się jej, że takie drobne notatki, zapamiętywanie jego zachowań w poszczególnych sytuacjach też może się jej przydać. Naprawdę chciała do niego dotrzeć! I z pewnością jej się to uda!
Na szczęście Matt nie musiał martwić się załatwianiem wyjazdu z rodzicami, bo niby jak? Ojciec od lat przebywał w Azkabanie, co więcej chłopak raczej nie miał z nim... jakby to ładnie ująć... dobrych stosunków, o! Jest jeszcze matka, ale ona raczej ucieszy się kiedy jej synalek w końcu raczy się pojawić w domu! Kto by pomyślał, że w świecie magii też ciężko się skontaktować z rodzicami. Ekhm, wracając do sedna. Wyjazd zapowiadał się obiecująco, o ile Lee uda się przekonać swoich troskliwych rodziców. Niby, który dobry rodzic nie pozwoliłby swojemu dziecku wyjechać do innego kraju razem z przemilusim kolegą? - Troszkę, ale to był bardzo mile spędzony czas. - Powiedział uśmiechając się serdecznie. Faktycznie, ziewanie bywa strasznie zaraźliwe, najgorzej kiedy wpada się w błędne koło. Wracając do tematu, chłopak pomimo wewnętrznego skrycia chciałby, aby ktoś go lepiej poznał. Być może otworzy się bardziej przed dziewczyną podczas ich wspólnego wyjazdu. - Ile potrzebujesz czasu? - Spytał po chwili zastanowienia. Nie chciałby zmuszać dziewczyny do zbyt szybkiego wyjazdu, ale nie ma też większego sensu pozostawać biernym. Dlaczego chłopak chciał wrócić do rodzinnego miasta, do miasta w którym stało się tyle złego? Prawdopodobnie odpowiedź pozna dopiero na miejscu. Jedno jest pewne, potrzebował tam wrócić, oderwać się od magicznego świata.
No, ale Lee musiała ich jakoś do tego przygotować. Pamiętała jak matka zasłabła, kiedy Samantha przyprowadziła tamtego mugolaka na rodzinną imprezę i przedstawiła go jako swojego narzeczonego, wywołując tym niezłe zamieszanie. I to nie to, że rodzice mieli coś do mugolaków - raczej nie byli przygotowany na tak wielki szok. Dlatego od tamtego czasu Lee zawsze starała się wprowadzać zmiany powoli. Żeby matka nie musiała już tak mdleć. -Tak, to był dobrze spędzony czas.-przyznała z uśmiechem kiwając głową, nim wstała i przeciągnęła się aż jej w kościach strzeliła, bo miała wrażenie, że się jednak zasiedziała. -Hmm... Powiedzmy że jakoś tak... 5 dni? Może trzy. - Zastanowiła się głośno, przestępując z nogi na nogę, by się lekko rozruszać. W międzyczasie patrzyła na Matta uważnie, co jakiś czas spoglądając na pustoszejące otoczenie - no tak, dosyć późno się już robiło! Ile właściwie tu siedzieli?-Tak, myślę, że trzy dni to niezbędne minimum. - dodała po chwili, po głębszym zamyśleniu. Jeden dzień wspomnienie o Islandii. Następnego dnia wspomnienie o znajomym z wyspy, a trzeciego oświadczenie, że wyjeżdża pozwiedzać. Cóż, bardziej skrócić się chyba tego nie dało! Miała nadzieję, że nie wyda się to Mattowi zbyt długo. Pewnie też potrzebował przygotowania, na pewno! Ah, już cieszyła się na tę wyprawę. Naprawdę się cieszyła, zwiedzi Islandię i będzie mogła poznać Matta bliżej! To było... po prostu ekscytujące!
Połowa życia spędzona w Islandii dała mu wiele niezbędnego doświadczenia. Chłopak nauczył radzić sobie w ciężkich sytuacjach, był otwarty na ból co sprawiło, że stał się tym kim jest do dziś. Pojawiła się też jedna konsekwencja tamtych dni: chłopak zatracił umiejętność komunikacji międzyludzkiej. Coraz więcej pragnął zostawać sam, zamykał się w swoim świecie. Oczywiście, pragnął wyjść z tego zamknięcia, jednakże było to dla niego bardzo ciężkie. Żadnej pomocy z zewnątrz, tylko on sam i jego problem. Potrzebował kogoś... kogoś kto pomógłby mu wyjść z tego. Teraz właśnie nadarzyła się okazja, wspólny wyjazd. Czy Lee będzie tą osobą zdolną "otworzyć" Matt'a? - Chciałbym Cię bliżej poznać. - Wyznał zerkając na nią ukradkiem. Czy reakcja dziewczyny będzie nadzwyczajna? Być może, raczej nie spodziewa się czegoś takiego ze strony młodego Krukona. Miły wiaterek przeleciał przez kark chłopaka powodując gęsią skórkę. Cóż, z każdą chwilą robiło się coraz później, dało się to też odczuć przez pogodę. Nadal ciepło, jak na wakacje przystało, jednak zmrok nadchodził. Letnie wieczory to najwspanialsze co może istnieć na ziemi, niebo przepełnione gwiazdami, temperatura pozwalająca wyjść na dwór w krótkim rękawku. Tak, Matt lubił lato. Uwielbiał niebo, które serwowało jak na tacy najpiękniejsze gwiazdozbiory. Wieczorne szukanie gwiazd pozwalało na chwilę zapomnieć o świecie, w którym znajdujemy samo cierpienie, o ludziach dla których liczą się tylko pieniądze, nic innego nie ma wartości. - Dobrze, trzy dni to wystarczająco dużo. - Dodał po chwili. Gwiazdy posiadają to czego brakuje wielu ludziom: empatii. Gwiazdy zawsze potrafią wysłuchać, w przeciwieństwie co do niektórych ludzi. To one są naszymi przyjaciółmi, a przynajmniej tak jest w przypadku Matt'a. Zaufanie do ludzi przemija. Dlaczego tak zawsze jest? Istoty bądź twory, które wydają się bezrozumne... są o wiele lepsze niż najmądrzejsi ludzie na świecie. Cóż, wiadomo już kto tu ma niezłego bzika. Wracając do rzeczywistości, chłopak skierował swój wzrok na niebo. Nie widać było żadnej chmurki, ani też gwiazdy. - Rozmyślałaś kiedyś co tam jest w górze? W sensie, czy istnieją jakieś życia pozaziemskie. - Spytał nawiązując do nowego tematu, który był interesujący. Przynajmniej tak się chłopakowi w tamtym momencie zdawało. Rozmowy o kosmosie zawsze sprawiały, że zapalał się w nim płomyczek nadziei - wiara w istnienie czegoś dobrego. Kolejny przejaw hipokryzji... chłopak tak bardzo chce być dobry, że zachowuje się jak ostatni dupek. Sprawia cierpienie, ból wszystkim dookoła. Czas na zmiany właśnie nadchodzi...
No cóż, być może Lee będzie jedyną osobą zdolną "nawrócić" Matta z drogi ponuractwa i okrucieństwa. Miała w sobie upór i zawziętość, które tego dnia wzrosły wielokrotnie. Mimo, że już kiedyś postawiła sobie za cel dotarcie do chłopaka, dopiero teraz zrozumiała, że naprawdę jest w stanie to zrobić i że wszystkim może to wyjść na dobre. O ile oczywiście sama nagle nie zmieni swoich zamierzeń - bywała niestety dość zmienna w uczuciach, zwłaszcza jeśli chodziło o takie bliższe kontakty z innymi, ale... ale z Mattem nic jej nie łączyło, prawda? Jeszcze. Sama nie rozumiała, do czego to wszystko zmierza. Pragnęła przyjaźni z nim, chciała, by poniekąd stał się częścią jej życia (chociaż po tym, jak skrytykował jej nieudany eliksir w istocie już tak się stało, w końcu to przez niego- a może dzięki niemu?- zaczęła bardziej starać się na eliksirach?). - Też chciałabym Cię lepiej poznać. - Przyznała z lekkim uśmiechem. Czy zaskoczyło ją to wyznanie? Z pewnością, ale nie dała tego po sobie poznać. Bo ten dzień i tak należałoby chyba nazwać dniem cudów - rozmawiali dłużej niż kiedykolwiek, słyszała jego śmiech i chyba naprawdę chciał jej pomóc w tym dziwnym i spontanicznym eksperymencie. Owszem, ta późniejsza zmiana jego nastroju trochę ją przeraziła, ale teraz chyba wszystko wróciło do normy, prawda? A przynajmniej na to wyglądało. W ostatniej chwili powstrzymała nagłe pragnienie by chwycić go za rękę. Mógłby to opacznie zrozumieć i obrazić się, jak wtedy, gdy nazwała go uroczym. -A więc trzy dni.-Skinęła głową. Cóż, a może zacznie już dzisiaj? Czasem z rodzicami mieli w zwyczaju siadać na ganku wielkiej posiadłości Williamsów, by delektować się winem, albo zimnym piwem i opowiadać sobie jak spędzili dzień. Cóż, najwyżej zaciągnie tam rodziców i zacznie im opowiadać o Islandii, jak o tej porze musi tam być... zimno. Chyba. Naprawdę niewiele wiedziała o tym kraju. Kojarzył jej się głównie z elfami, czarnoksiężnikami, runami i lodowcami. Ale i tak ją intrygował. -Hm... na górze? Jasne, że coś jest. Musi być. Tylko jest zbyt mądre, by dać Nam jakikolwiek znak, że istnieje. -Podążyła wzrokiem na równie czyste niebo. - Tak, z pewnością tak jest. Kto wie, może dożyjemy czasów, kiedy jakiś kontakt zostanie nawiązany? -Dodała zamyślona, pocierając swoje ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Naprawdę robiło się zimno.
Można by rzec, że pierwsze lody zostały przełamane, oczywiście hipotetycznie. Pierwsze spotkanie było dosyć niefortunne, Matt nie mógł pokazać się z tej "lepszej" strony. Teraz, gdy spędził trochę czasu z dziewczyną zrozumiał, że nie może wiecznie być marudny, arogancki, chamski. Tak nie nawiązuje się nowych znajomości, co to to nie! Oczywistym też jest, że Matt nie pokazał wszystkich swoich kart, zapewne ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Ah, jak on uwielbia zawsze zaskakiwać! Ciągłe zmiany humoru również można pod to podpiąć, prawda? Łagodny wieczorny letni wiaterek, całkiem przyjemny trzeba przyznać. Był to chyba wystarczający powód, aby znów przyozdobić tą twarzyczkę szczerym uśmiechem. Co tu się ostatnio wyprawia?! W ciągu paru chwil chłopak uśmiechnął się tyle razy co przez całe swoje życie! Niesamowite! - Faktycznie, oni muszą być bardzo inteligentni.- Powiedział po chwili namysłu Matt. Dobrze, że dziewczyna to powiedziała. Prawdopodobnie, gdyby stwierdziła inaczej chłopak uznałby ją za jakąś wariatkę. Wiadomym jest, że sterują tym światem jakieś inteligentne formy życia i nie mówię tutaj o władcach państw. Można by rzec, że jesteśmy ludzikami sterowanymi przez kogoś "większego". Coś jak w tej sławnej mugolskiej grze komputerowej... Zaraz, jak to się nazywało? Ah, Simsy. Tak, jesteśmy czymś takim. Prawdopodobnie, istoty które władają światem posiadają broń, coś czym można zastraszyć tych wszystkich pseudointeligentnych władców. - Lee, chodźmy gdzieś. Najlepiej do jakiegoś budynku. - Powiedział zerkając ukradkiem na ręce dziewczyny. Cóż, nie chciał jej tego mówić, ale zauważył ten typowy odruch, który ma za zadanie stworzyć odrobinkę ciepła. Troska o dziewczynę, ciekawe uczucie. Może naprawdę chciał się przed nią otworzyć?
Oh, to nie tak, że Lee od razu pokazała całą siebie, chociaż na to mogło wyglądać. Matt pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Lee umie być przewrotna. Dzisiaj po prostu miała ochotę czerpać z życia garściami, uśmiechać się i zarażać uśmiechem wszystkich. Bywały dni, kiedy robiła wszystkim na przekór - czy po to, żeby ich irytować, czy z zupełnie innych powodów, sama nie wiedziała. Tymczasem jednak nie zapowiadało się, by miała nagle posmutnieć, albo wpaść w nagłą wściekłość, albo po prostu stwierdzić, że chłopak nie jest wart jej uwagi i w ogóle nie ma prawa przebywać w jej obecności (Zresztą jeden Duarte którego mogła szczerze nienawidzić chyba jej starczał. Po co szukać kolejnych wrogów?). -Tak. Są bardzo inteligentni. Kto wie, może na tyle, że od wielu wieków udaje im się pozostać niezauważonymi na Ziemi? -Prawie się rozmarzyła. To byłoby takie ekscytujące, gdyby nagle zdecydowali się ujawnić! Jak wtedy zachowaliby się ludzie? Czy coś by się zmieniło? Czy czasem nie czytała już gdzieś o czymś podobnym? Ah, to jej zamiłowanie do książek, zwłaszcza tych mugolskich! Potem za dużo sobie wyobrażała. -A gdzie chciałbyś iść? Najlepiej gdzieś niedaleko, gdzie można wypić coś na rozgrzanie. Co ty na to?-Spytała radośnie, gdy uświadomiła sobie, ze być może chłopak zauważył jej pocieranie ramion i zaproponował jakiś lokal w trosce o jej dobro i wygodę. Być może chłopak naprawdę był całkiem inny niż myśleli wszyscy? Może już do niego dotarła? MARZENIA. Po prostu chciałaby, żeby tak było.
Gdzieś niedaleko... wypić coś na rozgrzanie... Chwila słabości, chłopak przypomniał sobie, że bardzo dawno nie miał w swoich ustach piwa kremowego... Wstąpiło w niego pragnienie, chęć przypomnienia sobie tego wspaniałego smaku. Może dziewczyna także by się skusiła? Fakt faktem, że najbliższy bar znajdywał się AŻ w Hogsmeade, ale cóż to dla nich? Przecież i tak długo przebywali na zewnątrz, dłuższa chwila spędzona na chłodzie raczej ich nie zbawi. Trzeba myśleć pozytywnie: wypiją sobie piwko! -Lee, a może by tak skoczyć na piwko kremowe? - Spytał nadal rozmarzony chłopak lekko błagalnym tonem. Ta sytuacja mogłaby rozbawić, gdyby nie fakt, że chłopak kurka wodna naprawdę chciał się tego napić! Nie jest to chyba coś złego, prawda? Matt pacnął się w szyję pozbywając życia komara, który przed chwilą pragnął zrobić sobie tam ucztę. To był znak, że najwyższa pora się zmywać z tego miejsca! Któż by pomyślał, że tak wredne stworzenia istnieją także w świecie magicznym. Ekhm, w sumie jest tu parę gorszych rzeczy... - Dobrze, że tu przyszliśmy. - Dodał po chwili, a następnie przeciągnął się przeciągle likwidując tym samym dyskomfort w niektórych partiach pleców. Dłuższy zastój tutaj nie miał większego sensu, więcej ciekawych rzeczy się tutaj nie wydarzy, a co dopiero jak stąd odejdą! Kto inny utrzyma taki wspaniały i zabawny klimat, no kto?! Mhh, ta wspaniała skromność. Najwyższa pora ruszać dalej! Do kremowego królestwa! Mam nadzieję... Chłopak polubił Lee, ale czy zaufa jej bezgrancznie to już zależy od wielu aspektów. To byłoby przełomowe wydarzenie, chłopak nawet sobie nie ufa w 100 procentach. Póki co dowiedział się jedynie, że w jej towarzystwie czuje się inaczej... można powiedzieć, że łatwiej nawiązuje relacje. Trzeba jednak pamiętać, że nie da się całkowicie wyeliminować niektórych cech charakteru.
-Na piwo kremowe? Z chęcią! -Przytaknęła na ten pomysł, naprawdę z chęcią by się napiła. I mimo, ze robiło się coraz później i coraz bardziej zbliżał się czas rozstania - w końcu musiała kiedyś wrócić do domu i przygotować rodziców na swój wyjazd, prawda? - to siedzenie przy kremowym mogło jej zagwarantować jeszcze trochę czasu wspólnie spędzonego z Mattem. -Ale to gdzie idziemy? Trzy Miotły? Czy może coś mniej zaludnionego? - Dodała, zastanawiając się przez chwilę, czy chłopak nie zrobił się taki gadatliwy i miły dlatego, ze własnie byli tu prawie sami. Może tylko w towarzystwie był taki ponury? Zaraz jednak jej myśli zaczęły przelatywać po wszystkich znanych jej miejscach w Hogsmead. Gdzie mogliby się udać, żeby było to w miarę blisko i przytulnie? Ah, jak dawno tutaj nie była! -Tak, też się cieszę. To musiało być przeznaczenie! - Dodała, nie mając na myśli oczywiście Merlin jeden wie czego, tylko to, że w końcu mogli chociaż trochę lepiej się poznać... no i już mieli wspólne plany! Gdyby tylko Matt wiedział, jak bardzo już cieszyła się na tę wycieczkę - po prostu czuła, że wszystko się uda i nic nie stanie im na przeszkodzie, by odwiedzić dom chłopaka (Co prawda dopiero później miała przyjść niepewność -no bo prawdopodobnie pozna przeszłość Matta, pozna jego rodzinę, jego sekrety... To mogło wszystko zmienić, prawda? Ale te myśli miały się pojawić dopiero później, kiedy będzie leżała w łóżku w swojej sypialni, analizując cały dzień...). -Chodźmy może, najwyżej zdecydujemy po drodze. Zaczynam marznąć. -Poskarżyła się , znów przestępując z nogi na nogę. Niech już idą. Ruch ich rozgrzeje.
To właśnie tutaj umówiła się z Ophélie. Fontanna. Szczerze powiedziawszy, Antoinette jeszcze nie była w tej części parku. Bo w nim a i owszem, bywała, i to dość często, przykładowo ostatnio z Maxem, co było zdecydowanie ciekawym spotkaniem. No ale nie wdawajmy się w szczegóły. Teraz liczyła się chwila obecna – czyli to, że ma się tu spotkać z (niewiele, ale jednak) starszą koleżanką. Nie była z jej domu. Ale to nie przeszkadzało rudej ślizgonce. Dziewczyna nigdy nie miała zastrzeżeń czy też uprzedzeń do takich osób. Z koleżanką, z którą się tutaj umówiła łączy ją wiele miłych chwil i sytuacji. Ale nie tylko, i to właśnie dlatego ich relację można nazwać zażyłą i interesującą. Nie da się ukryć, że lubiła ją, lubiła bardzo, i to pewnie właśnie dlatego umówiła się z nią. Miejsce wybrała Antoinette. Mijała często tę fontannę, ale jeszcze nigdy nie zatrzymała się przy niej, by się jej bliżej przyjrzeć. Cóż, trudno jej nie zauważyć zważywszy, iż stała pośrodku parku, a przecież Antoinette bywała tu dość często. Z jednej z wielu kieszeni torby, którą miała przy sobie wyjęła jabłko i zaczęła przeżuwać. Uwielbiała ten owoc, jest jej ulubionym. Nie przysiadła jednak na skraju fontanny, wciąż stojąc. Wiedziała, bo słyszała, co ta fontanna może zrobić w takim przypadku z takim delikwentem. A czy to była prawda? Coż, dziewczyna wierzyła w to, chociaż to do niej niepodobne. Rozglądała się, wyglądając Ophélie. Ciekawe, z której strony nadejdzie... bo mogła nadejść z każdej możliwej strony. O ile jej nie wystawi do wiatru, ale Antoinette w to raczej nie wierzyła.
Park był naprawdę cudownym miejscem, w którym można było choć chwilę odpocząć. Ophélie chętnie przebywała w takich lokacjach. Mogła się wtedy wyciszyć i spokojnie przemyśleć sprawy aktualnie zawracające jej głowę, co bywało przydatne. Jednak teraz szła do niego z innego powodu, a mianowicie na spotkanie z Antoinette. Umówiły się w sercu skweru, przy fontannie. Miłe oderwanie od codziennych trudów i, przede wszystkim, nauki. Ophe lubiła Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart, aczkolwiek od czasu do czasu i ona miała dosyć zamknięcia w czterech ścianach i nie wystarczały jej tereny przyzamkowe. Już z daleka zauważyła płomienne włosy Ślizgonki, toteż przyspieszyła kroku, nie chcąc, aby Antoinette musiała na nią dłużej czekać. Jednocześnie miała nadzieję, że jej towarzyszka nie stała tutaj już kawał czasu. - Cześć. Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać. - powiedziała lekko nerwowo. To by było nie do pomyślenia. Ophelie unikała sytuacji, w których ktoś musiał na nią oczekiwać, gdyż sama zdawała sobie sprawę z tego, że nie należy to do zbyt przyjemnych rzeczy. Tym bardziej nie podobało jej się to wobec znajomych.
Akurat kończyła jeść jabłko, gdy nagle zauważyła, jak jakaś postać, dość podobna z sylwetki do koleżanki, jej koleżanki z którą się umówiła, zbliża się ku niej. Antoinette cała rozpromieniła się i ogryzek jabłka wrzuciła do pobliskiego kosza na śmieci. No, trafiła, mimo że ten nie stał zbyt blisko niej. Dziewczyna dbała o przyrodę, dlatego zawsze korzystała z koszy, by coś wyrzucić. Już miała to na tyle wyuczone, że robiła to niemal nieświadomie. Albo – podświadomie, zależy, jak kto woli. Tak, trafiła, więc była z siebie niezwykle zadowolona. W końcu dziewczyny stały na tyle blisko siebie, że mogły rozpocząć dialog. O czym on będzie, tego Antoinette nie wiedziała i podejrzewała, że podobnie jest z Ophelie. Teraz uśmiechnęła się do niej jednym z tych dobrze wyćwiczonych, powalających uśmiechów, jakie miała w zanadrzu właśnie na takie okazje. Racja, więcej miała takich jadowitych, sarkastycznych czy też po prostu niezbyt miłych, czyli takich, do których najczęściej się uciekała. Ale nie teraz. Nie tutaj. Nie w towarzystwie bardzo dobrej koleżanki. Miała z nią bardzo dobre relacje, i tego chciała się trzymać. Racja, Antoinette lubiła przysparzać sobie wrogów, z ich posiadania czerpała niemałą satysfakcję. To był, można to tak ująć, jej chleb powszedni: bycie niemiłym, bawienie się kosztem innych. Zwłaszcza, że Antoinette była inteligentna, była sprytna, więc lubiła się wywyższać, robić innych w konia. A że zdawała sobie w pełni sprawę z tego, że głupia nie jest, lubiła to wykorzystywać. Na dodatek miała zbyt zawyżone poczucie własnej wartości, więc doceniala bardzo własną osobę nie tylko z tej strony. Sądziła, że jest najlepsza w wielu innych dziedzinach. No ale nic. Skoro dziewczyny stały teraz naprzeciwko siebie, wypadałoby jakoś odpowiedzieć na słowa Ophelie, czyż nie? - Witaj – zrobiła teatralny ukłon w jej stronę – Nie, nie czekałam długo – było to prawdą, chociaż jej stanie przy fontannie i wyglądanie koleżanki nie było też krótkie – Mam nadzieję, że nie natknęłaś się na żadne przeciwności losu, idąc tutaj? – uniosła nieznacznie lewą brew ku górze i zachichotała cichutko. Nie mając pomysłu, co zrobić z tym, że już się spotkały i że pewnie spędzą razem nieco czasu, odezwała się ponownie. - Może pochodzimy trochę wokół fontanny, co? Przy okazji opowiesz mi, jak tam ci idzie nauka i czy coś ciekawego działo się ostatnio w twoim Domu.
Stała dobre trzy metry od fontanny, nie chcąc przypadkiem zostać ochlapana wodą z niej. Wystarczało jej w zupełności, że już i tak było dość zimno, nie trzeba było jeszcze bardziej tego pogarszać lodowatym prysznicem. - To dobrze. - powiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Że też nie pomyślała i nie związała ich w dormitorium. Trudno, teraz będzie się z nimi męczyć i co chwila odgarniać z twarzy. - Nie, po prostu jakoś tak wyszło, że trochę... nie wyrobiłam się w czasie... - odpowiedziała speszona. Normalna rzecz, a jednak sprawiała, że Puchonka czuła zakłopotanie z jej powodu. Chociaż przyczyną raczej było to, że nie chciała żeby Antoinette pomyślała sobie, że Ophe ją wystawiła. Mimo, iż miały ze sobą naprawdę dobre relacje, to kto wie, co by było, gdyby spóźniła się jeszcze bardziej? Z drugiej strony sama nie wiedziała, jak to się stało. Z zamku wyszła odpowiednio wcześnie, więc powinna być na miejscu na czas, a tu proszę... Czy aż tak wolno szła? - Pochodzić możemy, byleby nie siadać. - uśmiechnęła się szczerze. Gdyby usiadły to prawdopodobnie już po chwili całe by były mokre od wody wytryskującej z fontanny, a w tej porze roku taki prysznic niekoniecznie dobrze by im zrobił. Zresztą już teraz Ophelie czuła na twarzy kropelki wody. - Z nauką jakoś sobie radzę, dziękuję. W Domu, o ile pamiętam, nic ciekawego się ostatnio nie działo, choć mogło mi coś umknąć. - zastanowiła się nad tym. Niewykluczone, że w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć o jakimś godnym do opowiedzenia wydarzeniu z Hufflepuffu. Ale chyba faktycznie nie było ostatnio nic takiego. - Nie jesteśmy tu tylko po to, żebym ja mówiła, co u mnie. Teraz twoja kolej. - wyszczerzyła zęby w stronę koleżanki. Tak odmienne, a jednak się kumplowały. Ich więź była czymś naprawdę niesamowitym, Ophe zdawała sobie sprawę, że jest jedną z niewielu, które mają tak pozytywne relacje ze Ślizgonką, co niezmiernie ją cieszyło.
Kiedy dziewczyny tak chodziły, Antoinette uśmiechnęła się do niej. Ponownie. Dziwne, ale ruda lubiła słuchać jej głosu, jego tonacji, to, jak operuje słownictwem, a przede wszystkim chodziło tutaj o same słowa. Słowa, bo z ust Ophelie zazwyczaj wychodziły słowa szczere, ale przede wszystkim nie oskarżające, nie nacechowane sarkazmem czy też jadem. Dla Antoinette to dobrze. Dobrze, bo nie lubiła, jak ktoś chwyta się jej metod. Poza tym nie lubiła, bo podświadomie uważała, że jako jedyna ma usprawiedliwienie i swego rodzaju przyzwolenie na to, by się tak zachowywać. Czytaj: zachowywać jak ostatnia suka. Co nie oznacza, że użyłaby tego właśnie słowa na określenie własnej osoby. Przecież wiemy, jaka jest ta ruda ślizgonka. - U mnie? - teatralnie przyłożyła dłoń do głowy i teatralnie podrapała się nią po przedziałku. Udawała, że się namyśla, chociaż już o początku wiedziała, jak odpowiedzieć na prośbę koleżanki, by teraz to ona przejęła pałeczkę, tak, że to teraz jej kolej na to, by opowiedzieć, co u niej. - Mhm - uśmiechnęła się do niej ponownie, tym swoim zniewalającym uśmiechem. - Może zainteresuje cię fakt, że czynię coraz więcej postępów co do moich prac plastycznych? Aż cały Dom jest w szoku, widząc moje postępy oraz poziom tych prac. - puściła do niej porozumiewawcze oczko. Teraz oczekiwała, co jest aż nazbyt oczywiste, pochwały. Z pozoru nie dało się tego wyczuć. Tylko jeśli Ophelie dobrze znała Antoinette, mogła to zauważyć. Ale tylko pod takim warunkiem. Prawda, dziewczyna czyni postępy we własnej sztuce. Nieprawda, że cały Dom, jej Dom pada zachwytem nad jej malarstwem. No, może było kilka takich osób... ale nie, do cholery, cały Slytherin! Po prostu chciała się popisać, a poniekąd chodziło tutaj o jej manię kłamania. Dwa w jednym, co dawało w rezultacie mieszankę niemalże wybuchową. - Mam pytanie - mówiła to głównie po to, by podtrzymać rozmowę - Czy głównie zadajesz się z ludźmi ze swojego domu, czy wolisz innych uczniów Hogwartu? - ale nie tylko po to, by podtrzymać rozmowę. Po prostu była ciekawa, czy sama nie jest wyjątkiem w życiu towarzyskim Ophelie. I ciekawa, czy z kimś łączą ją relacje lepsze, niż z rudą pannicą.
Zima nie była jej ulubioną porą roku. Co prawda była piękna, tak. Lubiła patrzeć na ośnieżone drzewa i budynki pokryte tym białym puchem, ale jeśli przychodziło do wyjścia na zewnątrz, gdzie temperatura była niska i było zimno... Ubieranie się w grube warstwy ubrań było naprawdę uciążliwe i niewygodne. Czasem siły natury przezwyciężały zaklęcia. - O, to faktycznie interesujące. - pokiwała głową z aprobatą. Od zawsze ceniła ludzi, których konikiem byłą działalność artystyczna i nieważne, czy grali na jakimś instrumencie, czy malowali. Dla niej i to i to było równie skomplikowane. Nie oszukujmy się, gdyby zaczęła swoją grę na, dajmy na to, pianinie, raczej dobrze by się to nie skończyło. To samo było z malarstwem i innymi dziedzinami sztuki. Po prostu... to nie była jej bajka. Ale jak najbardziej lubiła posłuchać muzyki i oglądać piękne wytwory ludzkich rąk. - Skoro cały Dom jest pod wrażeniem, to koniecznie muszę zobaczyć twoje prace. - powiedziała, całkiem szczerze. Podświadomie domyślała się, że Ślizgonka trochę wyolbrzymia, ale nie miała zamiaru powiedzieć tego na głos. Po pierwsze, nie chciała zranić koleżanki, a po drugie takich rzeczy raczej się nie mówiło na głos. No chyba, że chciało się komuś zrobić na złość. - Oczywiście najwięcej znajomych mam w Hufflepuffie - zanim odpowiedziała zastanowiła się dobrą chwilę. Musiała przeanalizować, z kim najczęściej się spotyka, z kim ma dobre relacje i z kim raczej nie chciała się zadawać. Wyszło, tak jak się spodziewała, że to właśnie jej Dom jest na pierwszym miejscu. A dalej? Dalej była mieszanka wszystkiego... - Ale kumpluję się też z innymi uczniami Hogwartu. - dodała. Najbliższą jej osobą z innego Domu był oczywiście Lennox, jej bliźniak. Antoinette również zaliczała się do grona, które dla Ophe było szczególnie ważne. Nie chciała przypisywać ludziom numerku w rankingu "kogo lubię najbardziej", więc przestała o tym myśleć, co przyszło jej zresztą z łatwością, bo przy jednym z kroków przejechała kawałek po chodniku, chwiejąc się niebezpiecznie. I kiedy wydawało jej się, że zaczyna łapać równowagę, poleciała do tyłu i z impetem wylądowała na ziemi. Jej tyłek przeszył ból i poczuła, jak mokry śnieg przenika przez materiał. Świetnie, no genialnie. Czym prędzej wstała, prychając pod nosem. Mogła zdecydować się na jakieś inne buty, które by jej tak nie narażały na bliskie spotkanie z podłożem, ale teraz mogła jedynie żałować swojego wyboru. Wstała i otrzepała swoje siedzenie, czując nieprzyjemne zimno na swoich czterech literach. Bez zastanowienia wyjęła różdżkę i po jej oględzinach ucieszyła się, że nie ucierpiała. - Silverto. - powiedziała, wykonując nadgarstkiem określony ruch. Nie miała pewności, czy jej się uda liczyła jednak, że tak. W obecnej sytuacji nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby się nie powiodło. Zdecydowanie czułaby dyskomfort, to jest pewne. W panującym zimnie spodnie nie wyschłyby raczej szybko, więc to by był ślepy zaułek. - Co jest, do cholery. - przeklęła czując, że plama na tyłku zamiast schnąć, robi się coraz bardziej większa. Teraz to już chyba był jakiś cyrk. Mogła znieść dużo, naprawdę. Ale nie to. Zażenowana pociągnęła kurtkę w dół, chcąc zakryć choć trochę wynik nieudanego zaklęcia.
Sama Antoinette tylko malowała (oraz, rzecz jasna, pisała), nie grała na żadnym instrumencie. I sama nie wiedziała, dlaczego, ale nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiała. Może po prostu te dwa odłamy sztuki zdecydowanie jej wystarczały? Tak, to bardzo prawdopodobne. Ruda miała podobne podejście do zimy, co jej towarzyszka. Lecz nie do końca we wszystkich aspektach. Lubiła, jak jest śnieg i świat jest cały otulony tym białym puchem. Nie lubiła, gdy na dworze panuje „chlupa” i pada deszcz. Nie lubiła panującej temperatury. No ale kto normalny lubił marznąć? No, może istnieją takie przypadki. Ale według Antoinette są to zdecydowani szaleńcy. A dziewczęta chodziły tak i rozmawiały. Jak mogła się spodziewać, jej koleżanka większość zażyłych znajomości ma w swoim Domu. Nie powinna się temu dziwić. Ale teraz odniosła się do jej poprzednich słów. Powinna, bo jakżeby inaczej? Antoinette uśmiechnęła się rozbrajająco. - Spoko, na pewno kiedyś je obejrzysz. Z chęcią ci je pokażę, by chociażby uzyskać jakąś zdrową krytykę – i ponownie puściła ku niej porozumiewawcze oczko. Nie chodziło jej oczywiście o krytykę, która jest zresztą bardzo pomocna każdemu artyście. Jej chodziło, chociaż podświadomie, o pochwały. Może nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. No ale tak właśnie było. Chodziły tak i gawędziły. W końcu doszło do wypadku, w którym Ophelie po prostu przewróciła się, lądując na tyłku. - Nic ci nie jest? – spytała zaniepokojona Antoinette, już chcąc wyciągać ku niej rękę, kiedy nagle zauważyła, że jej koleżanka doskonale daje sobie radę sama. Widziała, jak wyciąga różdżkę, więc domyśliła się, że planuje wykonać jakieś zaklęcie. Tak więc, panienka Apsley odsunęła się nieznacznie na bok, a widząc, że nie wszystko poszło tak, jak pójść powinno , podeszła do koleżanki i objęła ją opiekuńczo ramieniem. To nie było podobne do Antoinette. Zdecydowanie niepodobne, no ale Ophelie należała do tego wąskiego grona osób, które ruda pannica darzyła szczerą sympatią, więc postąpiła tak, jak postąpiła. Obejmując ją, poruszała nieco dłonią, by nieco ogrzać znajomą oraz żeby dodać jej nieco otuchy. Chociaż nie da się ukryć, że podświadomie cieszyła się, że zaklęcie niezbyt jej wyszło. Dzięki temu ruda mogła czuć wobec niej swego rodzaju wyższość mimo że sama tu i teraz nie użyła żadnego. - Przemokłaś. Może pójdziemy gdzieś, gdzie będziesz mogła się ogrzać? – spojrzała jej prosto w oczy, posyłając sympatyczny uśmiech – Nie wiem, jakaś kawiarenka, zajazd, wszystko jedno. – mówiąc to, ponownie ją objęła swoim ramieniem i poruszała dłonią tej samej ręki. - Może napijemy się gorącej herbaty. Co ty na to?
- Nie mogę się doczekać! - zaklaskała w dłonie, uśmiechając się. - Oj, na pewno przesadzasz. - dodała na kolejne słowa koleżanki. Była pewna, że Antoinette wyolbrzymia i jej prace są naprawdę ładne, ale póki co jeszcze ich nie widziała, więc nie mogła też oceniać na wyrost. Poza tym, tak czy siak, nie skrytykowałaby dzieł Ślizgonki. Nie dość, że sama nie maluje ani nic z tych rzeczy, to jeszcze mogłaby ją urazić. O nie, to nawet nie wchodziło w grę. - Nie, dzięki. Zawsze mogło być gorzej. - mruknęła i strzepnęła pozostałości śniegu z kurtki. Że też jej musiało się to przydarzyć, a zaklęcie zamiast pomóc, tylko pogorszyło sprawę. Przeklęte zakłócenia. Gdyby nie one, nie miałaby teraz dwa razy większej plamy na spodniach, dzięki czemu szybciej by wyschły. Ale oczywiście musiało pójść nie tak. - Pomysł jest naprawdę kuszący. Bardzo. - powiedziała z lekkim uśmiechem na wspomnienie o herbacie. Ach, co ona by dała, żeby teraz móc się jej napić! - Ale obawiam się, że wywołałabym niemałe poruszenie. - dokończyła, rzucając znaczące spojrzenie na swój tyłek. Już nawet nie chodziło o to, że ludzie dziwnie by się na nią patrzyli. Po prostu sama próba klapnięcia na krześle, kanapie czy czymkolwiek innym skończyłaby się niepowodzeniem i jeszcze większym dyskomfortem, więc wolała zrezygnować póki co z tego pomysłu. Za jakiś czas mokry materiał trochę wyschnie i wtedy można gdzieś iść.
Dziewczyna nie chciała pomocy, a Antoinette uśmiechnęła się ku niej pokrzepiająco, by dodać jej nieco otuchy. Odsunęła się nieznacznie, pozwalając Ophelie samej strzepnąć z siebie śnieg. Gdyby ruda była teraz w pełni taka, jaka jest na co dzień, z całą pewnością by ją wyśmiała za nieudane zaklęcie. Ale tu i teraz wcale taka nie była. Wiemy przecież, że Antoinette bardzo lubi Ophelie, dlatego ukazuje jej zupełnie inną odsłonę samej siebie. W sumie to dobrze. Przynajmniej jej nie odstraszy, przynajmniej nie wywoła zbędnej sprzeczki, a zamiast tego Ophelie poczuje, że ślizgonka lubi ją. Naprawdę ją lubi. Była ciekawa, czy kiedykolwiek pokazała jej swoją prawdziwą naturę, ale finalnie uznała, że raczej do tego nigdy nie doszło, chociaż?… pamięć ludzka bywa zwodnicza, mogło tak być, ale nawet jeśli, Antoinette od dawna wyrzuciła to nikłe wspomnienie ze swojego umysłu, umysłu osoby, która zazwyczaj zachowuje się niczym wredna suka. No ale nic, spotkanie trwało, miłe usposobienie Antoinette również, więc to temu należy się w pełni poddać. Ucieszyła się z reakcji Ophelie. I już miała proponować miejsce, gdzie miały się ogrzać i wypić gorącą herbatę, a tu nagle z ust koleżanki Antoinette wydobyły się kolejne słowa, które wprowadziły tę ostatnią w stan zastanawiania się, czy wybranie się w podobne miejsce od razu było dobrym pomysłem. - Skoro tak mówisz.. – podrapała się znacząco po przedziałku – No to może trochę pochodzimy jeszcze wokoło fontanny, byś… byś wyschła jeszcze trochę, potem trochę wyschniesz po drodze do jakiejś kawiarenki, a jak dojdziemy w jakiejś miejsce, by się ogrzać, będziesz mokra już w naprawdę niewielkim stopniu. – posłała jej ponownie pokrzepiający uśmiech – No, co ty na to? – bacznie przyglądała się jej oczom oraz ogólnej mimice twarzy, oczekując odpowiedzi. Z drugiej strony, teraz to ona mogła spróbować zaklęcia. Jednak bała się, że nie wyjdzie jej, jak to nie wyszło Ophelie. A Antoinette nie uznawała swoich porażek, nie potrafiła przegrywać, uważając się przecież wszędzie i zawsze za osobę nad wyraz wyjątkową. To jedna z jej paskudnych cech – taki jakby narcyzm, ot co.
Schnięcie w taką pogodę nie wydawało się być mądrym pomysłem, ale to jedyne, co mogła zrobić w tej sytuacji. No, może nie do końca, bo zawsze mogła na upartego zgodzić się, żeby iść teraz do knajpki. Przeszkoda była jednak znajoma - mokre na czterech literach spodnie. Nie za bardzo mogła sobie wyobrazić, jak siada na krześle... Zamiast lepiej, to by mogło być gorzej, a tego za wszelką cenę wolała uniknąć. Proszę, kto chciałby klapnąć po przewrotce na ziemię pokrytą lodem na ten wygodny stołek? Swoją drogą dziwne, że nie bolał ją tyłek. Dość solidnie przecież rypnęła, ale prócz normalnego bólu po takim upadku, nie odczuwała nic więcej. A chyba wolała by to, niż plamę spowodowaną przez nieudane zaklęcie. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. - również się uśmiechnęła. Myślami tak naprawdę błądziła już po jakiejś kawiarence i herbacie czy innym ciepłym napoju. Serio, jakikolwiek - byleby tylko był ciepły. W duchu dziękowała też, że ma tak wspaniałą koleżankę jak Antoinette. Jak na Ślizgonkę była naprawdę bardzo miła i przyjazna, przynajmniej w stosunku do niej. Fakt, ruda była dość specyficzna, ale każdy ma coś takiego w sobie, co go odróżnia od innych, dzięki czemu ludzie nie są tacy sami. I całe szczęście! Jakie to by było okropne, gdyby wszyscy mieli takie same cechy charakteru i zachowania. O zgrozo, jak żyć w takim świecie? Dobrze, że tak nie było. - Ty też uważaj, żebyś nie zaliczyła gleby. - przestrzegła Ophelie, aczkolwiek miała przeczucie graniczące z pewnością, że jej towarzyszka sama już na to wpadła. W każdym bądź razie wolała powiedzieć to jeszcze raz, tak na wszelki wypadek.
Antoinette uśmiechnęła się na wieść o tym, że Ophelie podziela jej zdanie. Wiedziała, że ma rację, rację absolutną, no ale… ona tak o sobie myślała chyba zawsze, nie? Tyle że Ophelie raczej nie mogła o tym wiedzieć, bo nie zna najprawdopodobniej prawdziwej natury Antoinette. Ale czy kiedykolwiek ją odkryje? A może już odkryła, tyle że w dość nikłym stopniu? No nieważne, fakt faktem, że tu i teraz aktualna towarzyszka Antosi ma o niej raczej pozytywne zdanie. Tak, jak powiedziała, na co tamta się zgodziła, co zostało już ustalone, zaczęły wędrować wokół fontanny. Antoinette zdążyła zapomnieć, co ta potrafi zrobić z przechodniami, a mimo tego i tak utworzyła między nimi a marmurowym tworem pewien dystans. I chodziły tak, a że cisza po jakimś czasie zaczęła rudej zawadzać, postanowiła ją przerwać. - No więc… jak ci idzie nauka? – i ukradkiem schyliła się i obróciła jednocześnie, by sprawdzić, w jakim stanie jest tyłek koleżanki. Niezbyt dobrze, pomyślała ze smutkiem (podświadomie zbierało jej się na śmiech, ale tego nie wiedziała nawet ona sama), ale nie powiedziała jej o tym. Jeśli będzie chciała wiedzieć, sama spyta się o to Antoinette… O ile Ophelie zauważy, co tamta zrobiła i pojmie, w jakim celu. Na jej kolejne słowa, ruda roześmiała się – serdecznie, nie sarkastycznie, jak to miała w zwyczaju. Odpowiedziała, że jest uważna i że w jej przypadku sytuacja się nie powtórzy. W rzeczywistości nie mogła mieć jednak pewności, po prostu miała taką nadzieję. No bo zdecydowanie nie chciałaby być tu i teraz ani w ogóle w skórze koleżanki, która ma przemoczony tyłek. Nikt chyba by nie chciał. No, może jakieś pojedyncze przypadki, ale w mniemaniu rudej to byli ludzie niepoczytalni.
To wyjście było dobrym pomysłem. Przede wszystkim mogła spędzić czas z Antoinette, a w zamku nie zawsze była okazja, żeby się umówić na spotkanie gdzieś na jego terenie. Zawsze pozostawały jeszcze sowy, o ile się nie zapomniało. No i po lekcjach zazwyczaj się odpoczywało i nic nie robiło, więc nawet chęci czasem brakowało. To nie tak, że nie chciało jej się spotykać ze znajomymi. Po prostu bywały chwile, w których nie miała nawet na nie siły. Tym razem na przykład też tak było, jednak postanowiła zwlec się z wygodnego łóżka, na którym leżała i wyjść na świeże powietrze. Zdecydowanie nie chciała przegapić spotkania ze Ślizgonką, skoro już nadarzyła się okazja. - Całkiem dobrze, nie narzekam. Z jednych przedmiotów lepiej, z drugich gorzej... Ale ogólnie rzecz biorąc, nie jest źle. - powiedziała. Zauważyła, jak Antoinette schyliła się i spojrzała na jej tyłek, ale nic nie powiedziała. Sama zdawała sobie sprawę z tego, że najlepiej się nie prezentuje i to jej wystarczało. Usłyszenie słów potwierdzających to spowodowałoby zapewne powrót do zamku, a ona jeszcze nie chciała tam wracać. Mimo nieszczęsnego wypadku i rozmowie, która teraz nie do końca się kleiła, przyjemnie spędzała czas z koleżanką. Nawet cisza, która momentami zalegała między nimi jej nie przeszkadzała. To był ten rodzaj ciszy, który był przyjemny. Taka chwila na swoje własne przemyślenia, gdzie w tle słychać plusk wody spadającej z fontanny i ciche kroki. - A Ty jak sobie radzisz? - spytała po dobrej chwili, powracając myślami na ziemię. Mimowolnie odsunęła się jeszcze bardziej od fontanny, żeby nie zmoknąć jeszcze bardziej. Stan, w jakim się znajdował jej wystarczał i nie chciała go pogarszać przez nieuwagę. Przecież zawsze los mógł sprawić, że znów by się poślizgnęła... Merlinie, chroń.
A dziewczęta chodziły dalej wokół fontanny. Fakt faktem, nie rozmawiały ciągle, cisza zalegała między nimi dość często, ale rudej niezbyt to przeszkadzało. Przez ten miły klimat (bo nie wliczając w to zimna), który pojawił się tu i teraz, między dwoma dobrymi koleżankami Antoinette zdążyła nawet chwilowo zapomnieć o wielkim problemie Ophelie, jakim jest równie wielka plama na tyłku. I jakże się cieszyła, że ów problem nie dotyczy jej, a znajomej, z którą aktualnie mile spędza czas! I do głosu tu nie doszedł tylko egoizm, tak typowy dla osoby Antoinette. No bo pewnie wiele osób pomyślałoby tak, jak pomyślała teraz pewna ślizgonka, rude, wredne babsko, które od początku tego spotkania (a może nawet początku ich znajomości, znajomości dwóch dziewcząt które spędzają teraz mile czas, chodząc wokół fontanny) nie pokazała jeszcze swojej natury. To chyba dobrze. Po jakimś czasie (a było to raczej długo od chwili, kiedy Antoinette sprawdziła stan tyłka koleżanki) znów spojrzała ponownie na wiadome miejsce i uznała, że jest już lepiej i jeśli Ophelie wyraziłaby na to zgodę, mogłyby już powoli ruszać w kierunku jakiejś kawiarenki, albo innego miejsca, gdzie można się ogrzać przy herbacie bądź innym gorącym, smacznym napoju. No bo plama była mniejsza, a jak będą szły w wiadome miejsce, wyschnie jeszcze bardziej. I już otwierała usta, by jej to powiedzieć i zasugerować to, co oczywiste, a tu nagle Ophelie odezwała się ponownie, na co Antoinette odpowiedziała jej automatycznie, ale nie do końca mówiąc prawdę, bo do głosu dostała się tu jej mitomania. - Ja? A wiesz, że bardzo dobrze? Radzę sobie doskonale i to na każdym przedmiocie. – uśmiechnęła się do niej niewinnie, nie zdając sobie w pełni sprawy, że łże jak z nut. No ale jej mitomania była silna, naprawdę silna, wręcz chorobliwa...- I dlatego mój dom ostatnio zarobił dzięki mnie sporo punktów. Wszystko przez moje błyskawiczne odpowiedzi. Ale ludzie bardziej powiadają, że są po prostu mądre. – Ponownie spojrzała na jej tyłek i dowiedziała się dzięki temu, że teraz było jeszcze lepiej, niż te parę chwil wcześniej. - Słuchaj, plama jest mniejsza. Może ruszymy powoli do jakiejś kawiarenki, a po drodze na pewno lepiej ci wyschną? – Nie zważyła, że może mówiła tak już wcześniej. I zrobiła krótką pauzę, po czym zaczęła ponownie – A nawet jak usiądziesz na naprawdę znikomej plamie, no to… no to nic się nie stanie. – i wyszczerzyła się ku niej ponownie.
Zimne podmuchy wiatru dawały o sobie, dlatego też dłonie Ophe spoczęły w kieszeniach kurtki, gdzie mogły choć trochę się ogrzać. A nawet jeśli nie będą cieplejsze, to nie będą tak marzły! Ten, kto wymyślił kieszenie to jednak miał łeb. Niby nic takiego, a jednak przydatne i cieszy. - Tak? - jej brwi powędrowały w górę, kiedy spojrzała na koleżankę po usłyszeniu, że radzi sobie świetnie na każdym z przedmiotów w szkole. - W takim razie koniecznie musisz mi pomóc z zielarstwem i eliksirami, bo to dla mnie prawdziwy koszmar... - powiedziała, a spojrzenie jej oczu z niedowierzającego zmieniło się na proszące. Liczyła na pomoc ze strony Antoinette. Niestety, te dwa przedmioty nie szły jej nawet w połowie tak dobrze jak pozostałe, nie wspominając już nawet o grach miotlarskich. Gdyby wszystko szło tak gładko, jak quidditch, to świat byłby piękny. I nudny. Tak, to na pewno, bo przecież wtedy nie miałaby problemów z nauką, więc z jednej strony to też lepiej, że z niektórymi rzeczami sobie nie radziła. - Oh, w to nie wątpię. - uśmiechnęła się lekko na wspomnienie o mądrych odpowiedziach. Podświadomie czuła, że dziewczyna trochę koloryzuje, ale czy to miało większe znaczenie? Na pewno było też w tym trochę prawdy. - Myślę, że masz rację i możemy już iść do tej kawiarenki. - oznajmiła, wcześniej niewygodnie się przekręciwszy, aby ocenić stan spodni. Na szczęście, tak jak mówiła Ślizgonka, plama była już mniejsza, więc nie było większych problemów z pójściem do wybranego miejsca. Po tym spacerze i niespodziewanym wypadku, gorąca herbata była jak najbardziej mile widziana. Do tego jeszcze jakieś ciastko... Jej nogi automatycznie przyspieszyły kroku, a żeby nie zostawić za sobą koleżanki - chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Takie pyszności nie mogły czekać!