W sercu parku znajduje się plac z ogromną fontanną, przy której można ochłodzić się w upalne dni. Zazwyczaj pełno tu rodzin z dziećmi, choć nie brakuje też spacerującej młodzieży. Nocą woda zmienia swój kolor i nabiera większego światła dzięki czemu aura jest tu iście romantyczna.
W tym przypadku kolor włosów nie zobowiązywał do niczego, w końcu i tak była farbowana. No chłopcze, nieładnie tak kłamać. Chętnie dałaby mu taką malutką nauczkę, ale po co? Jeszcze się biedny speszy i nigdy więcej z nią nie porozmawia. To byłaby smutna strata, przecież był taki słodki. Faktycznie, to tłumaczenie brzmiało trochę dziwnie, ale... Do cholery, każdy się czegoś bał. To była rzecz normalna, Morticia bała się pająków i ciasnych pomieszczeń, jakoś nie obawiała się do tego przyznać. - No dobrze, niech już Ci będzie. Nie wiem jednak czemu, lecz nadal mam wrażenie, że nie jesteś ze mną szczery, słodki chłopcze. Powiedziała, wręcz słodkim tonem, obserwując go uważnie. Nie będzie się już czepiać, przecież miała być milsza. Jeśli nie chciał mówić, nie musiał. Nie zmusi go do tego. - Nie no dobra, jak kiedyś zmienisz zdanie, to po prostu daj znać. Igły brzmią strasznie, ale w sumie... Jak dla mnie to było nawet przyjemne. Rzekła, podnosząc głowę ku górze i obserwując niebo.
Na sekundę jego oczy przybrały ogromny rozmiar, jednak szybko wróciły do swojego pierwotnego rozmiaru, ponieważ Carter nie chciał, żeby ta dziewczyna pomyślała, że naprawdę boi się igieł. Był tak zaskoczony tym, iż ta niepozorna blondyna jest tak inteligentnym człowiekiem, że trafiła w samo sedno. Postanowił znowu użyć swojego talentu aktorskiego. Zrobił naburmuszoną minę i zwrócił się do Mortici: - Sugerujesz, że boję się igieł? Muszę cię zmartwić, ponieważ jesteś w wielkim błędzie kochaniutka. Nie mam pięciu lat, żeby się tego obawiać. - tym razem idealnie udało mu się odegrać rolę. Teraz, jak nakazywała jego "urażona męska duma", musiał po prostu odejść. Nie miał na to najmniejszej ochoty, bo fajnie mu się gawędziło z tą panienką. - Chyba robi się już późno, może lepiej już wracać, bo jest tu tak ZIMNO, że zaraz zamarznę. - rzucił w stronę nowej koleżanki, aby dać jej do zrozumienia, że winą jego niechęci do wizyty w studiu na serio jest pogoda. Wstał i po prostu ruszył w stronę szkoły. Nawet nie powiedział jej cześć. No trzeba przyznać, że wyprowadziła go z równowagi, ale musiał też zaznaczyć, iż nie dość, że była całkiem ładna, to była też inteligentna i spostrzegawcza. Mimo wszystko chłopak miał nadzieję, że w najbliższym czasie uda im się pogodzić i wyskoczą kiedyś razem na jakąś imprezę.
To była naprawdę dziwna sytuacja. Salemczycy chyba tak mięli, że oburzali się w sumie o nic. Przecież nie powiedziała niczego strasznego, albo czegoś, co mogło go urazić. Pokiwała głową na boki i westchnęła. - Słoneczko, jakbyś naprawdę się ich nie obawiał, nie zareagowałbyś tak, jak teraz. Rozumiem, że męska duma została urażona i tak dalej, ale wiesz. Każdy ma jakieś słabości, było mówić tak od razu, a nie puszczać bajkę o ciotce, której nie lubisz. Odpowiedziała, patrząc na chłopaka. Serio sobie pójdzie? Jak tak, to Morticia będzie mieć niezły ubaw. A taki wydawał się fajny! Znaczy, był fajny i fajnie jej się rozmawiało, no ale.... Jak tam sobie uważał, niech idzie. - Ach tak? Faktycznie jest dość zimno. Nie powiem, że nie. Odpowiedziała i odprowadziła chłopaka wzrokiem. Spojrzała na zegarek, faktycznie, pora się zbierać. Podniosła się z ławki i poszła w strone zamku.
//Ubiór Nie widział jej tyle czasu...Nie miał pojęcia jak właściwie się zachowa, czy wybuchnie, czy też ucieszy się na jego widok...Wiedział tylko, że powinien wrócić dużo wcześniej, że powinien pisać więcej...Ale nie zawsze sytuacja na to pozwalała i żywił nadzieję, że jego kochana siostra to wszystko rozumie. Z drugiej strony...Porzucił rodzinę w pogoni za bezsensownymi marzeniami, które jak się potem okazało były zgubne, zgubne dla niego, dla jego psychiki... Był w jednej z knajp umiejscowionych w samym Hogs, siedział przy stole wpatrując się w do połowy pustą szklankę whisky, przesuwał palcami po krawędzi naczynia...Westchnął ciężko. *Kim się stałeś?* - powtarzał sobie w myślach bez końca nie potrafiąc odnaleźć odpowiedzi na to pytanie...Czy Christa ujrzy w nim tego samego potwora, którego on widzi? Miał nadzieję, że nie. Jeśli ktokolwiek może ujrzeć w nim jeszcze dobro to właśnie ona...I kurwa, wiecie co? Strasznie się stresował tym spotkaniem, zupełnie jakby był jakimś gnojkiem. Ciężko było mu nawet do niej napisać list, siedział przed pustą kartką przez 2 godziny zastanawiając się jak ubrać w słowa to co siedziało mu w głowie... No, ale wróćmy do chwili teraźniejszej. Zerknął na zegarek...było przed 16. Zarzucił na siebie marynarkę, dopił jednym łykiem to co sobie wcześniej zamówił i po prostu opuścił lokal. Ruszył w kierunku fontanny, która znajdowała się w samym centrum parku. Po jakichś 15 minutach znalazł się na miejscu i po prostu wbił spojrzenie w kaskady wody strzelające raz po raz w górę. Wyciągnął z kieszeni papierosa i rozpalił go za pomocą zapalniczki benzynowej. I...czekał. Po prostu czekał. Spojrzał na swoją dłoń, gdy po raz kolejny unosił szluga do ust i zauważył, że się trzęsie. Tak...naprawdę cholernie się denerwował.
Mieliście kiedyś sytuacje, kiedy byliście na kogoś tak cholernie wściekli, jednak bardzo tęskniliście? Właśnie w takim, niełatwym położeniu była młoda Whiteówna. Siedziała przy swoim biurku trzymając w ręce list. To znajome pismo, te urocze ogonki przy pojedynczych literkach. Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech, ale i niepokój. Jak powinna się zachować, co mu powiedzieć. Czy w ogóle powinna pojawić się na miejscu spotkań. -Cholera jasna...- po tym pojawiło się kilka niezbyt ładnych epitetów skierowanych w jej kochanego brata, który w gwoli ścisłości olał ją, olał całą ich rodzinę. Pojechał na wojnę, no oczywiście sprawa warta świeci, kochał ojczyznę. Bla, bla, bla... "Będę pisał, przyjeżdżał co jakiś czas..." A jak potem się okazało słuch o nim zaginął, matka się zamartwiała. Co jakiś czas do niej pisała "Czy twój brat dawał może jakieś oznaki życia?" Czasami kłamała. Musiała się zdobyć na tak okropny czyn. Dlaczego? Tego właśnie zamierzała się dowiedzieć. Nienawidziła kiedy traktowano ją, tak jak on to zrobił. Jak dziecko... jeszcze dodatkowo jak jakieś albo upośledzone, albo głupie. Przygryzła wargę ze złości. Nie mogła dłużej o tym myśleć. Wzięła kurtkę, narzuciła ją na siebie i wyszła. Zamierzała iść tą dłuższą drogą.
Kiedy już się zbliżała nie miała tyle odwagi. Złość cała jej przeszła, została niepewność. Czyż nie było to najgorsze z najgorszych uczuć na świecie? W tej chwili Christine miała ochotę odwrócić się i odejść, ale on tam był... Widziała go, jak zwykle wyprostowany i dumny. Rzucał się w oczy... Pokręciła głową, podchodząc do niego powoli. -Długo Cię nie było White.- stwierdziła twardym głosem. Zwróciła tym samym jego uwagę, a ich spojrzenia się spotkały. Jakby patrzyła w swoje odbicie... Inni, a jednak tacy sami. Rodzice to się jednak postarali.
Właściwie, to tak. Mam wrażenie, że James był sobie w stanie wyobrazić co dziewczyna czuła. Poza tym...był wściekły na siebie, wszystko co napisałaś, kochana autorko to niestety prawda. Całkowicie ich olał, chociaż..pisał, no przecież pisał! Chyba jednak nie tak często jakby chcieli, trudno jednak było czasem znaleźć czas na naskrobanie tych kilku słów na kartce, chociażby, że żyje, że wszystko jest w porządku...Cholera, czasami listy przebywały naprawdę długą drogę zanim dotarły do nich, mijały tygodnie, miesiące...W końcu jednak dochodziły, przynajmniej miał taką nadzieję. Nie mógł im nawet powiedzieć gdzie jest, miejsce jego pobytu musiało zostać zatajone, nie mógł im właściwie powiedzieć nic o tym co tam się dzieje, nie mógł przelewać swoich emocji na papier, a z czasem kompletnie stracił umiejętność wyrażania uczuć, więc..dalej tego nie robił. Teraz w głowie siedziało mu jedno pytanie - ''co powinienem jej powiedzieć?'', a właściwie to nawet dwa...drugie z nich brzmiało ''czy mi wybaczy?''. Nie musiała tego robić, zawiódł ich wszystkich, cholernie ich zawiódł, a jednak byli wszystkim co miał, jego rodziną, jego siostra była jego oczkiem w głowie, najbliższą przyjaciółką i istotą o którą zawsze będzie się martwił i wspierał, więc w głębi duszy miał nadzieję, że go zrozumie. Jego uwagę zwróciły kroki, oczywiście był wyczulony na takie rzeczy, niemalże natychmiast się odwrócił w jej kierunku, następnie się odezwała...A jemu głos uwiązł w gardle. Nie potrafił powiedzieć nic, trzymał papierosa w połowie drogi do swoich ust jak ostatni kretyn. Chryste jedyny, ale ona wyrosła.. -Christa... - zdobył się na razie tylko na tyle, patrzył jej twardo prosto w oczy, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Być może nie powinno go tam być, ale...w końcu ją zobaczył, mógł stanąć z nią twarzą w twarz, porozmawiać, poza tym...nie była już małą dziewczynką, była kobietą. -Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że Cię widzę... - dodał po chwili i spuścił wzrok. Zabrzmiało to conajmniej nieodpowiednio, bo to przecież on ją zostawił, on zostawił ich wszystkich, ale..naprawdę był szczęśliwy. Szczęśliwy z jej obecności..
Patrzyła sobie przez chwilę na niego po prostu milcząc. Chciała wyłapać wszystkie najmniejsze szczegóły, zmiany na jego ciele. Wiedziała, że też były inne... widziała to w jego oczach. Zniknęła... beztroska, zresztą nie widzieli się z pięć lat?! To jest naprawdę ogromny okres czasu, przecież ona przestała być dzieckiem, nie byłą maluchem myślącym tylko o zabawie... Przeżyła swoje pierwsze miłości, egzaminy ale jego przy niej nie było. Walczył, ukazywał odwagę na polu bitwy... Czy była dumna? Oczywiście w jakimś sensie... Pewnie każdy chciałby pochwalić się członkiem rodziny, który ma realny wpływ na historię. Jednak czy wszyscy zdawali sobie sprawę z jakimi wyrzeczeniami musieli się oni zmagań. Stracili przecież wiele czasu... Dodatkowo jej brat nie był już tym samym człowiekiem. W jego oczach była w stanie odczytać poczucie winy, może jakiś smutek... stratę... Czyżby tak się przejmował rozłąką? Bał się, że ich stracił...? -Też cię dobrze widzieć. Żyjesz... chyba nie wszystkie twoje listy do nas dotarły.- stwierdziła zbliżając się, chciała go przytulić, jednak szybko zrezygnowała. To jeszcze nie czas na uściski... Przysiadła zaraz obok na kamiennym brzegu fontanny. Spojrzała w dal... Idealna pora... byli niemal sami, bez skrępowania mogli porozmawiać o tym co było, będzie... co zdecydują. -Dlaczego nagle wróciłeś?- zapytała prosto z mostu. Wydało jej się to niesamowicie dziwne, że po tylu latach nagle mu się odwidziało. Tak bardzo marzył o byciu żołnierzem, o walce. Przecież bez powodu się z marzeń nie rezygnuje.
On również przyglądał jej się dokładnie. Minęło tyle czasu, tak bardzo się zmieniła, wypiękniała, wydoroślała, w jej oczach było widać pewnego rodzaju dojrzałość, ale dalej była tą samą osobą, tak do niego podobną...Mimo wszystko nie widział w jej spojrzeniu potwora, którego widywał za każdym razem, gdy zaglądał w lustro. To fakt, nie było go przy niej, ale..chciał to nadrobić. Nawet nie miała pojęcia jak bardzo żałował, z drugiej strony jednak przyczynił się do obrony swojej ojczyzny, walczył z terrorem, walczył za tych, których kochał...Szczerze mówiąc? Wiedział, że ich zawiódł, ale..szczerze mówiąc nie zawiódł kraju, który mimo wszystko kocha. Christa nie mogła przecież wiedzieć jak bardzo za nimi tęsknił, nie wiedziała, że oglądał ich zdjęcia każdego dnia, był sam, daleko od domu, jego przyjaciele ginęli, jednak on przeżył. Dlaczego przeżył? Bo obiecał, że tam nie umrze. Bo nie mógł zrobić tego rodzicom. Walczył, każdego dnia walczył po to, by jeszcze kiedyś ich ujrzeć... -Obiecałem, że wrócę, czyż nie? Nie zawsze miałem możliwość napisania, często byliśmy w miejscach gdzie ciężko było o wysłanie listu, musiałem dawać je pilotowi samolotu, który leciał do bazy, by puścił list dalej. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby któryś się zgubił..Przepraszam, chciałbym częściej do Ciebie pisać, ale nie zawsze miałem możliwość.. - wyrzucił z siebie po raz kolejny unosząc papierosa do ust i zaciągając się głęboko. Następnie usiadł obok dziewczyny, jednak zachowując stosowną odległość, nie przekraczał pewnego..dystansu, którego chyba nie wolno było mu przekroczyć. Była zła - tyle jej nie widział, a jednak potrafił to po niej poznać. Była wściekła, ale tą wściekłość przyćmiewały te uczucia, którymi go darzyła. Zdał sobie sprawę, że swoim wyjazdem...zranił ją. Zranił ich wszystkich, goniąc za chorymi marzeniami, za rzeczami, które okazały się dla niego zgubne zapomniał o tym co najważniejsze... Zadała mu pytanie, a on wbił spojrzenie w horyzont, myślami był gdzieś daleko...Daleko stąd. -Musiałem. Tam...za dużo się wydarzyło, nie potrafiłem już tak dłużej...Za dużo widziałem i za bardzo za wami tęskniłem...Byłem tam sam, po prostu sam, nie było nikogo, wszyscy, których poznałem...po prostu umierali.. - powiedział w końcu, na samym końcu głos mu się załamał, a po tych słowach przymrużył oczy. Można by było pomyśleć, że teraz po jego policzkach popłyną łzy, a jednak tak się wcale nie stało. Chyba wylał już ich za dużo. -Nie masz pojęcia jak mi Ciebie brakowało, jaki byłem zły na siebie za to, że was zostawiłem... - dodał po chwili.
Ostatnio zmieniony przez James White dnia Pon 7 Gru - 22:31, w całości zmieniany 1 raz
Obiecywano jej tak wiele, że już zdążyła wyciągnąć naukę, iż nie każdą obietnicę można dotrzymać. Po prostu czasami zdarzały się tak niecodzienne sytuacje, że po prostu spełnienie niektórych jej życzeń było niemożliwe, nad czym bardzo ubolewała. Słuchała wyjaśnień brata z wielką uwagą, jeżeli ją kłamał potrafiła to wychwycić w kilka sekund. Wydawało się, więc że całkowicie postanowił mówić jej prawdę. Bardzo dobrze. Łganie byłoby najgorszym z możliwych wyjść. Uśmiechnęła się lekko... -Nie mogłeś mieć przy sobie sowy? Mam nadzieję, że chociaż różdżki nie odłożyłeś do szuflady. Wiesz, że w ostateczności byłaby to dobra możliwość obrony.- pouczyła go jak najbardziej wykwalifikowana nauczycielka, oczywiście ich babcia by ją pochwaliła, choć on... chyba zdanie młodej mogłoby wlecieć mu jednym uchem, wylecieć drugim. Zresztą nie wiedziała,jak to jest znaleźć się pod ostrzałem, jednak sam tego chciał. Nie mógł winić za to nikogo. -Widziałeś jak umierają z własnej, nie przymuszonej woli. Idąc tam mogłeś sie spodziewać, że tak będzie. Nie jesteście nieśmiertelni.- skwitowała niezadowolona. W końcu jakoś nie podobała jej się wizja Jamesa w ogniu walki, pociski latające koło jego ucha, głowy, serca... Przecież sekunda i mogłoby być po nim. Jednak fakt, że żył dowodził, iż miał niesamowity talent. Tylko jaki? Unikania bliskiego spotkania ze śmiercią czy strzelania z broni palnej, czy cholera wie jakiej. Czuła, że nie mówił jej wszystkiego. Nie zamierzała teraz wyciągać od niego całej historii, ale kiedyś to się stanie. Coś jej mówiło, że albo coś przeskrobał, albo stało się coś gorszego. Nie chciała psuć im spotkania, wiec tylko zbliżyła się do niego i wyrwała mu papierosa. -W wojsku pozwalali wam na to? Jak mama zobaczy cię z fajką to zaraz po tym jak popłacze ze szczęścia to wydziedziczy.- rzuciła ją na ziemię i przydeptała. Już chyba płaszcz śmierdział jej dymem, fuj. Mogła zrobić to chwilę wcześniej to by nie było tak czuć. Głupia Christa!
To fakt, ale on uważał swoje słowo za święte. Obiecał im, że do nich wróci i tak się stało. Nie mógł tam umrzeć, nie mógł odejść z tego świata póki nie ujrzy swojej siostry, swojej mamy, swojego ojca...Nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek mógłby go tam zabić. No, a poza tym odebranie mu życia nie było wcale prostym zadaniem, co jak co, ale był chyba urodzony po to, by zostać żołnierzem. Gdyby został tam dłużej na pewno zrobił by karierę w wojsku, został dowódcą oddziału, a może całej jednostki? Zdarzało się, że gdy przywódca oddziału umierał przejmował dowodzenie i zawsze doprowadzał misję do końca, zwykle kończyło się to bez ofiar. Ale jaka przyszłość go tam czekała? Był by świetnym dowódcą, ale przestał by być już człowiekiem. -Wiesz, w mugolskim świecie sowa nosząca listy to raczej nic...normalnego, że tak to ujmę. Cieszę się, że i wy korzystaliście ze zwykłej poczty, mogliby się zdziwić, gdyby listy przynosił mi ptak...Co do różdżki...Nie miałem jej przy sobie. Wystarczyła mi broń. - odparł, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, gdy mówił o sowie. Niestety zniknął, gdy powiedział jej o tym, że nie nosił przy sobie tego kawałka drewna, który umożliwiał im czarowanie. To pewnie jej się nie spodoba, doskonale o tym wiedział, mimo, iż miała rację...W ostateczności mógł się obronić za pomocą magii. Na szczęście jednak poradził sobie z tym, co miał. -Nie spodziewałem się, że dostanę się do artystów.. - odparł właściwie nie zastanawiając się nad tym co mówi, po pierwsze chyba nie powinien o tym wspominać, po drugie...Ona przecież pewnie nie miała bladego pojęcia czym są 'artyści', ale taka nazwa weszła mu już dawno w krew..No dobra, nie ważne. Ta wizja, którą opisujesz, wizja, którą ma w głowie Christa była jak najbardziej prawdziwa. Poodrywane kończyny walające się wszędzie w koło niego, wystarczyło wychylić głowę zza barykady, by usłyszeć świst kul śmigających nad Twoją głową, oj tak...tam nie było kolorowo. Zdarzało się, że było spokojnie, wręcz...nudno. Ale cieszył się, że jest nudno, że nie musi po raz kolejny walczyć. Następnie dziewczyna wyrwała mu z ręki papierosa i mimo, że mu się to nie spodobało, cóż...chyba nie miał odwagi odezwać się w tej kwestii. Nie teraz, gdy tak strasznie zależało mu na jej przebaczeniu. Westchnął tylko ciężko, słysząc jej słowa. -Oczywiście, że pozwalali. Połowa chłopaków paliła, jeśli nie więcej, to tylko jeden z wielu sposobów na radzenie sobie z nerwami, o reszcie nie chciałabyś słyszeć...No, i może nie wydziedziczy, mam nadzieję. - powiedział, a potem przeniósł na nią wzrok. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. -Wypiękniałaś...Gdy ostatni raz się widzieliśmy sięgałaś mi ledwie do pasa, a teraz siedzi obok mnie przepiękna kobieta..Christa, ja..przepraszam. Przepraszam za wszystko..
Omal nie wybuchła śmiechem, gdy wyobraziła sobie takiego typowego mugola siedzącego na balkonie przy filiżance gorącej herbaty, czytającego gazetę i nagle sowa z listem. Jego zdziwiona mina musiałaby być bezcenna. Jednak nie mogła dać po sobie poznać, że jakoś tak trochę poprawia jej się humor. Śmieszek Christa? Nie teraz, nie dzisiaj... najpierw musieli sobie wszystko do końca wyjaśnić, żeby potem spokojnie móc cieszyć się z czasu, który mieli razem spędzić. Oczywiście przynajmniej taką miała nadzieję. Nie miała pojęcia, co mogłoby Jamesowi strzelić do tego łba... Raz był, potem już go nie było. Ściągnęła brwi, popatrzyła na niego groźnie. JAK TO NIE MIAŁ PRZY SOBIE RÓŻDŻKI?! Miała ochotę walnąć go w ten łebek. Czy on myślał, nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Wstała i stanęła przed nim z groźną miną. W sumie gdyby teraz zobaczyła się w lustrze, sama by się przestraszyła. Wydawało się, że w tym stanie, do którego oczywiście doprowadził ją starszy brat, mogłaby zdominować nawet największego uparciucha. Ba... gdyby na swojej drodze spotkała jakiegoś złego czarnoksiężnika - zwycięstwo byłoby po stronie dziewczyny. -Czyś ty już do reszty zgłupiał?- wykrzyknęła łapiąc się pod boki. W tym momencie chyba tylko nieliczni ludzie znajdujący się w okolicy powstrzymywali ją przed wyciągnięciem jej różdżki i dorobieniem kochanemu braciszkowi oślich uszu. Po prostu wyglądałby idealnie do jego stanu. GRRR... Potem jednak zamrugała zdziwiona ARTYSTÓW... What the fuck? White-ówna była pewna, że pierworodny White był cały czas w jakimś super dywizjonie, ekipie super siłaczy, spryciarzy... ale ARTYSTÓW? -Czy ty tam malowałeś jakieś obrazy?- kiedy wypowiedziała głośno myśl kołatającą jej w głowie usiadła. Trochę się zaczerwieniła... zrobiło jej się po prostu niesamowicie głupio. Przecież ta myśl byłą super, a nawet super ekstra nierealna i GŁUPIA. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Dlaczego ona nie wiedziała, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Bo cię to w ogóle nie interesuje. Krukonka odpowiedziała sobie w myślach i zacisnęła usta w wąską kreskę. Teraz już nie tylko była zła na niego, ale również na siebie. Co z niej za uczennica domu Roweny Ravenclaw... Jednak jak to zwykle bywa dziewczynki zazwyczaj mają miękkie serduszko. W tym przypadku Christine nie różniła się... kiedy ją tak ładnie przepraszał i prawił komplementy po prostu przytuliła go. No, bo tak naprawdę, co miała zrobić. Gniewanie się do końca świata nie miało najmniejszego sensu. Tylko jeszcze bardziej by ich podzieliło, a Christa nie chciała sprawiać przykrości rodzinie. -Ty też się zmieniłeś, ale nie jestem do końca pewna czy na lepsze.- skwitowała kończąc temat. Chyba nie była przyzwyczajona do tekstów "Jaką ty piękną kobieta jesteś" bla, bla, bla... W lustrze dalej widziała chudą dziewczynkę z trochę za odstającymi uszami. No jak każda młoda kobieta White również miała swoje mniejsze i większe kompleksy. Jednak próbowała z nimi walczyć - cóż za odwaga. -Widziałeś się już z rodzicami?- zapytała zaciekawiona, w sumie byłoby to niezwykle ciekawe. Oczy Emily W. były by takie radosne, a ojciec... chyba był bardzo dumny z syna. Jednak bez opierdzielu chyba się nie obejdzie. Nie chciała być w skórze brata... oj , nie chciała.
Fakt, muszę przyznać, że taka wizja pewnie rozbawiłaby i naszego żołnierzyka, mimo, że wcale nie miał humoru. Uhm, stał w końcu przed osobą na której mu najbardziej zależało z pełną świadomością, że ją zawiódł, że zawiódł całą rodzinę. Chociaż...Może nie odczuwali do niego tak ogromnego żalu jak sobie wyobrażał, to na pewno Christa była na niego zła za to, że ją zostawił..Na tyle czasu, ominął mnóstwo ważnych wydarzeń w jej życiu, gdzie był, gdy przeżywała swoją pierwszą miłość, pierwszy raz została zraniona? Gdzie był, kiedy uczyła się nowych zaklęć, gdy zdobywała oceny w szkole, powinien pomagać jej przecież w nauce...I wreszcie gdzie był, gdy naprawdę go potrzebowała, gdy potrzebowała rozmowy, wygadać się komuś? Mordował afganistańczyków, walczył za ojczyznę, walczył z terrorem, spełniał swoje chore zapędy... Zabawne, czuł się przy niej taki mały...Skulił się lekko pod jej spojrzeniem, którym obdarzyła go zaraz po tym, gdy powiedział jej, że nie miał ze sobą różdżki..Może i faktycznie było to z jego strony głupie, ale...kurde, dał sobie radę bez niej, był dobry w tym co robił, wiele razy wychodził cało z sytuacji pozornie nie do przeskoczenia, zawsze dawał sobie radę...Już taki był, powinna to wiedzieć, nie do złamania, zawsze parł do przodu co by się nie działo... -Być może...Ale jak widzisz żyję, wszystko jest w porządku, czyli...wychodzi na to, że i bez różdżki potrafię sobie poradzić.. - odparł, co oczywiście było próbą wytłumaczenia swojego zachowania...Wiedział jednak, że to prawdopodobnie nie poskutkuje. Tak na marginesie...Ekipa super-siłaczy? Serio? Przecież to brzmi jak z jakiejś kreskówki...Debilna nazwa, mogłaś wpaść na coś lepszego! No, ale nie ważne. -Nie, 'Artyści'...tak nazywali nasz oddział. 21 regiment elitarnej jednostki specjalnego przeznaczenia, stanowiącej trzon sił specjalnych, skupiającej się głównie na walce z terrorem. Być może nazywali nas tak dlatego, że byliśmy w tym co robiliśmy doskonali, mieliśmy do tego talent, tak samo jak artyści malujący obrazy... - zagłębił się w rozważaniach nie zauważając nawet tego, że na jej twarzy pojawiły się rumieńce...Westchnął ciężko. -Masz rację. Zmieniłem...Wydoroślałem, widziałem...tyle rzeczy, cóż..obrazy, których nigdy nie zapomnę. Wydoroślałem, tak sądzę. Mało co jest w stanie mnie zadziwić. Ale nie zmieniło się to, że jesteś dla mnie najważniejsza.. - odparł cicho, a następnie odwrócił wzrok, gdy spytała, czy widział się już z rodzicami.. -Nie, jeszcze nie...Niedawno wróciłem, musiałem wziąć się za jakąś robotę, przemyśleć wiele spraw, ogarnąć się, załatwić sobie mieszkanie...No i najpierw chciałem porozmawiać z Tobą..
Jednak była odrobinę głupiutka, artyści... Faktycznie mogło chodzić o te cholerne talenty. Talenty do zabijania? Nigdy w życiu nie powiedziałaby, że ten łobuziak, który niegdyś zabierał ją na plac zabaw, okaże się mordować ludzi i to z zimną krwią. Widziała go niegdyś jako dobrego policjanta łapiącego złodziei, później jako aurora latającego za złymi czarodziejami chcącymi opanować świat. Ten wybrał inną drogę. Nie miała prawa mieć do niego o to pretensji, jednak odrobinę wpłynęło to na zmianę w sposobie widzenia go - najpierw przez małą dziewczynkę, a teraz przez dorosłą kobietę. Christa na pewno nie brała go za super bohatera! Niestety nie mogła być pewna tego, czy jest zadowolona, czy raczej zawiedziona. Świadomość tego, iż jej braciszek widział tyle śmierci, ba! Na dodatek był pewnie ich sprawcą napawała ją dziwnym uczuciem. Nie potrafiła go określić. Zażenowanie? Zaniepokojenie... ciągle to nie było to. Popatrzyła na niego z politowaniem. Oczywiście, że żyje. Przecież gdyby coś mu się stało, dorwałaby go nawet po tej drugiej stronie, tak mocno przetrzepała to, co po nim zostało, że... odechciałoby mu się umierania, wojenek i zabijania raz na zawsze. -Cóż za skromność White, doskonali. Doskonali w czym? W zabijaniu innych ludzi? Uchodzeniem z życiem? Z tego, co mówisz, to chyba tak nie do końca, skoro twoich przyjaciół nie ma już na tym świecie? - zapytała patrząc na niego chłodno. Przesadzał, chełpienie się swoim talentem do TEGO nie było niczym świetnym. W życiu nie chciałaby widzieć śmierci... ba! Bardziej ciągnęło ją w stronę ratowania ludzi, a on tutaj chwalił się morderstwami, bo dla niej tym była właśnie wojna. Przecież cały konflikt można było załatwić POKOJOWO. Po to właśnie byli dyplomaci, politycy.Nie, ci woleli wysłać młodych chłopców w bój, a niech przeleją krew za sprawę, która tak naprawdę byłą istotna dla tych na górze... -Najważniejsi powinni być dla ciebie rodzice. Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwią. Do tej pory nie są świadomi,że jesteś tak blisko! Czy to jest mądre człowieku? - teraz to się już wkurzyła na dobre. Był w okolicy już całkiem długo i nikomu nic o tym nie powiedział. Co tam, że matka podczas każdej wigilii, gdy go nie było wylewała morze łez, tak samo babcia. Nie... on sobie znajdzie pracę, mieszkanie. -Wiesz, że twój pokój od lat jest gotowy na twój powrót? Mama co tydzień w nim sprząta wyczekując cię. Ale nie... to dla ciebie nic nie znaczy. Wynajmę sobie mieszkanko. - wzięła głęboki oddech, chciała mu jeszcze nawrzucać jaki jest zły i nie dobry, ale zamilkła. Wiedziała, że to było bez sensu. Chłopak był równie uparty jak ona, gdy sobie coś już postanowił, tak musiało być.
Fakt, właśnie tak było - mieli talent do zabijania, do walki, do obrony terytorium, nie oddawali pola...Nigdy nie oddawali pola. Walczyli do upadłego, byli cholernymi artystami w tym co robili, zgrani, jak jeden mąż ruszali do boju, gdy trzeba było. Może i nie było się czym chwalić, ale to była prawda, całkowita prawda...A ten 'łobuziak', który zabierał ją na plac zabaw? Chyba zniknął gdzieś w odmętach jego umysłu, pozostawał jedynie we wspomnieniach. W tej chwili? Stał przed nią mężczyzna, mężczyzna o obojętnym spojrzeniu, a jednak przepełniony bólem i cierpieniem...I w zasadzie tylko ona mogła to dostrzec. Ona, oraz matka. Nawiasem mówiąc miała błędne myślenie. Żołnierze nie byli w żadnym stopniu super-bohaterami, a po prostu maszynami. Robotami, narzędziami do mordowania wykreowanymi przez Brytyjską Armię, a co do tych wszystkich śmierci, które widział...Cóż, pewnie, że był sprawcą wielu z nich. Niestety nie zawsze było wyjście, musiał pociągać za spust, by bronić to, co kocha...Takie było życie, czy nie każdy staje w obronie tego, co dla niego ważne? Dla niego ważna była rodzina, ojczyzna i w jej obronie właśnie stawał za każdym razem, gdy zakładał na siebie mundur i chwytał w dłonie broń. Nienawidził tego spojrzenia, nienawidził, gdy się złościła, gdy się martwiła, gdy była zaniepokojona, tylko ona potrafiła wprowadzić go w taki stan..w obwinianie się o wszystko, czuł się przy niej tak cholernie bezradny...Jak nigdy. -Właśnie tak. Byliśmy w tym świetni, ale nie jesteśmy nieśmiertelni. Oni...oddali życie za słuszną sprawę. I źle pojmujesz to wszystko. Żołnierz nie walczy dlatego, że nienawidzi tych stojących przed nim, a dlatego, że kocha to, co jest za nim. Przysięgałem bronić słabszych, przysięgałem bronić swojego kraju. To fakt, mordowałem, ale zabijałem ludzi zagrażających życiu kobiet, dzieci, terrorystów, ludzi wierzących w cholerną świętą wojnę. Myślisz, że marzyło mi się strzelanie do ludzi? Myślisz, że czerpałem z tego jakąkolwiek przyjemność? Nie. Ale jestem pieprzonym żołnierzem i do jasnej cholery robiłem to co muszę. Chciałem zostać zwykłym żołnierzem, przejść szkolenie, zostać zwyczajnym trepem, nie myślałem nigdy, że dostanę się do SAS, że zostanę wysłany na front. A jednak... - zatrzymał się na chwilę w tym swoim cholernym wywodzie i westchnął ciężko. Wsadził dłoń do kieszeni zamierzając wyciągnąć z niej papierosa, przypomniał sobie jednak, że przy niej prawdopodobnie nie będzie mógł zapalić, więc po chwili wyjął z niej rękę...Zaczął ponownie, tym razem już bardziej spokojnie: -A jednak jestem dumny z tego, że miałem w sobie tyle odwagi, by walczyć za swój Kraj. Walczyłem w obronie was wszystkich...Mimo, że to wszystko mnie zniszczyło potrzeba takich ludzi, którzy będą potrafili stanąć do walki.. - i zamilkł spuszczając wzrok na ziemię. Wysłuchał co miała do powiedzenia, nie przerwał jej ani razu, dopóki nie skończyła mówić.. -I są. Najważniejsi, podobnie jak i Ty. Nie potrafiłem od razu spojrzeć im w oczy, rozumiesz? Słyszałaś o czymś takim jak stres pourazowy? Wiesz jak to jest widzieć na codzień w twarzach obcych ludzi twarze osób, które zamordowałem? Wiesz jak to jest nie spać po nocach? Nie potrafić usnąć na łóżku, bo jest zbyt miękkie? Wiesz jak to jest nienawidzić samego siebie, patrzeć w lustro i widzieć potwora? Widzisz, nie potrafiłbym tak po prostu od razu do nich pójść i rozmawiać jak gdyby nic się nie stało..Ja już nie wiem co powinienem zrobić, kim jestem, nic nie wiem...Nie ma nikogo, kto by mnie zrozumiał, a jedyni ludzie, którzy potrafili leżą porozrywani na części na jakiejś pieprzonej pustyni. I jeśli myślisz, że mam was wszystkich za nic...Jest mi cholernie przykro, że masz mnie za kogoś takiego. Jest mi cholernie przykro, że jedyna osoba, która zawsze potrafiła mnie zrozumieć, która potrafiła mi pomóc i która od zawsze była dla mnie najlepszą przyjaciółką tak strasznie mnie nienawidzi..Ale zniosę to tak jak wszystko inne. Zniosę, bo nie mam wyjścia.. - uśmiechnął się lekko, ale uśmiech ten był przepełniony goryczą. Cholera...Mógł się tego wszystkiego spodziewać, wręcz powinien. Oni wszyscy darzą go teraz nienawiścią, po prostu ich zawiódł, być może uda mu się to wszystko naprawić, a może nie..Może dla nich jest już martwy? Spojrzał na swoje dłonie, nawet nie zauważył, że zaczął mimowolnie zaciskać pięści tak mocno, że jego knykcie zbielały..Rozluźnił uścisk i ponownie westchnął cicho ukrywając twarz w dłoniach. Czy płakał? Nie. On już nie potrafił płakać.
Nie. Nie mogła się z nim zgodzić nawet w małej części. Jej zdaniem postąpił bardzo egoistycznie względem rodziców. O sobie już nawet nie myślała, ale mama...Pani White wylewała morza łez tęskniąc za swoim pierworodnym, a on co? Wojenko, wojenko? Przecież nie musiał iść do tego cholernego wojska, mógł zostać strażakiem, mechanikiem... jak chciał biegać z bronią to nawet chyba jest jakiś sport z tym związany. Nie, ten wolał latać z bronią i zabijać ludzi, niby w obronie ludzkości. Pokręciła głową uśmiechając się do niego z ironią. -Wiesz, że to cię zniszczyło, a jeszcze twierdzisz, że ludziom to jest potrzebne? Może jeszcze się zabierz i tam wracaj? Za mało ryzykowałeś życie?- omal nie roześmiała mu się w twarz, jednak kolejne jego słowa zapiekły. Zabolały... W sumie na początku ją po prostu zatkało, nie wiedziała co ma w ogóle powiedzieć. Jednak szybko przybrała na twarz maskę obojętności. Spojrzała na niego poważnie, chyba pierwszy raz ją taką widział. Zresztą, co się dziwić skoro nie było go tyle lat. -Nie powinno być ci przykro, powinno być ci niesamowicie głupio, że w ogóle możesz myśleć, że ktoś z członków twojej najbliższej rodziny może cie nienawidzić. - rzuciła zimno po prostu gromiąc go wzrokiem. Nikt tak jak on, już dawno nie wyprowadził jej z równowagi. Miała ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć. -Skretyniałeś do reszty człowieku.- skwitowała, po czym wstała. Wsadziła ręce w kieszenie swojego płaszcze i rzucając mu jeszcze jedno ostre spojrzenie odeszła. Nikt nie będzie tak traktował Christine White. Niech się zastanowi najpierw nad sobą, przemyśli to i owo, a potem gada bzdury. Choć lepiej jakby i z nimi skończył.
Bardzo przyjemny i ciepły dzień to idealny czas na spacer. Nic dziwnego, że @Zoe Everhill od kilku minut przechadzała się po parku podziwiając przyrodę. Tak zapatrzyła się na pięknie ukwiecone drzewa, że nie zauważyła jak jej noga nadepnęła biednemu psidwakowi na ogon. Pies nie był zadowolony. Zaczął warczeć, ujadać i wyrywać się właścicielce byle by tylko odgryźć jej nogę. Biedna puchonka tak się wystraszyła, że cofając się nie zauważyła fontanny za sobą. Potknęła się wpadając prosto do wody i obryzgując nią skutecznie @James Levine, który akurat siedział na skraju fontanny przeglądając swój tomik poezji. Dwójka mokrych puchonów na środku parku? Ciekawe, jak to się potoczy!
Głupi pies, pomyślała Zoe. Siedziała zrezygnowana w fontannie, rękami opierając się o jej dno. Już nawet nie miała ochoty wstawać. Tu przynajmniej psidwak jej nie dosięgał. Na całe szczeście było dzisiaj całkiem ciepło. Podniosła wzrok i zauważyła, że przed fontanną stał jakiś chłopak (@James Levine). Ze strachem stwierdziła, że on też był cały mokry! Musiała go ochlapać, kiedy wpadła do fontanny. - Oj, bardzo cię przepraszam - powiedziała Zoe - Mam nadzieje, że Twoja książka za bardzo nie przemokła- dodała. Dziewczyno jak mogłaś wpaść do fontanny i do tego kogoś pochlapać, pomyślała Zoe. Przyjrzałą się chłopakowi. Był z Hufflepuffu. To wiedziała, bo spotykała go czasem w Pokoju Wspólnym. Podniosła się. Była przemoczona do suchej nitki. Tak jak on. Och, jaki wstyd. Dziewczyna była nieśmiała i na dodatek nie lubiła się ludziom narzucać. Było jej strasznie przykro. Bała się, że chłopak będzie na nią strasznie zły. W końcu na pewno nie planował dzisiaj być ochlapanym wodą. Fakt, jest ciepło. Ale to jeszcze nie pora na kąpiele.
Dusiłem się w zamku. Dusiłem się w lochach i dorminatorium. Moja kreatywność mocno na tym ucierpiała. Muszę szybciej znaleźć to mieszkanie. Postanowiłem gdzieś się wybrać- mój los padł na fontannę. No wiecie: Cisza, spokój. Tylko ja, moja wena i ojczysta poeazja. Gdy dotarłem na miejsce, odetchnąłem pełną piersią. Szum wody wpływał na mnie kojąco. Rozsiadłem się na brzegu instalacji i zagłębiłem swój umysł w lekturę. Nawet nie zauważyłem dziewczyny, która nadepła temu biednemu zwierzęciu na ogon, nie ułyszałem jej pisku, gdy wpadała do fontanny. Czułem tylko wodę opryskującą mnie. Na szczęście zdąrzyłem zamknąć i schować książkę. Inaczej ta bezcenna książka nie nadawałaby się już do niczego. Słysząc przeprosiny dziewczyny, lekceważąco machnąłem ręką. -Najpierw książką chciała mnie zabić, a teraz wodą. I co jeszcze?! A ty się nie przejmuj. Z cukru nie jestem, nie roztopię się, a książka, sama widzisz-wyciągnałem ją-cała. Na pewno skądś ją kojarzę...No tak! Widziałem ją parę razy w Pokoju Wspólnym. Pewnie jest puchonką. I pewnie marznie. W odruchu dobroci ściągnąłem swoją skórzaną kurtkę i okryłem nią ramiona nieznanej puchonki uśmiechając się przy tym przyjaźnie. -Nie ma za co.
Gdy chłopak mówił, że nic sie nie stało ulżyło jej, a gdy pokazał, że z książką nic się nie stało odetchneła z ulgą. Siedziała tak aż nagle poczuła nieprzyjemny chłód. Było ciepło, ale na kąpiele było jeszcze zazimno. Spojrzała na palce prawie wogóle ich nie czuła. Nagle zobaczyła, że chłopak ściąga swoją skórzaną kurtkę. Okrył dziewczynę i się uśmiechnął. Puchonka wyszła z fontanny. Po co tam tak długo siedziałam, zastanawiała się. - Dziękuje i jeszcze raz bardzo przepraszam. Jestem niezdarą/b] - powiedziała. - I przy okazji nazywam się Zoe - powiedziała do chłopaka i uśmiechneła się. Nadal było jej zimno, ale od razu po powrocie wypije ciepłą herbatę i będzie jej lepiej.
/Ze względu na to iż miejsce to będzie wykorzystane na Festiwalu Błogosławieństw i Pokonania Voldemorta jako lokacja dla Kącika z Portretami bardzo proszę o to by do dnia 5 maja zakończyć wątek lub go przenieść/
Jedno z większych i najbardziej kolorowych stanowisk. Rezydująca tutaj kobieta to znana w Londynie aktorka, ale nikt nie wątpi w jej talent do posługiwania się pędzlem. Jest prawdopodobnie najstarszą obecną na Festiwalu malarką, dlatego nie traktuje go jak możliwości dochodu, ale raczej jak świetną zabawę, więc wszystkie ceny są tak naprawdę proponowane i można negocjować!
CENNIK: * portret - 8 G * karykatura - 6 G * martwa natura - 6 G * inne - 8 G
KOSTKI:
1, 4 - Przebiegający obok młody czarodziej niechcący uderzył nogą o sztalugę Saoirse, co skutkowało rozchlapaniem na płótnie kilku plam farby. Nie wygląda to za dobrze, ale Sirsza stara się zrobić, co w jej mocy, by to naprawić. Ostatecznie jednak widoczne są pewne niedoskonałości, a kobieta ze skruchą przeprasza i oferuje, że namaluje nowy obraz za połowę ceny. 3 - Saoirse co prawda wysłuchała Twojego życzenia co do obrazu, ale cały ten Festiwal zdezorientował ją tak bardzo, że: a) jeśli prosiłeś/aś o portret: Może i narysowała Ciebie, ale za to innej płci! Och, ale jak piękny i wyjątkowy jest ten obraz! Mimo wszystko kobieta przeprasza i płacisz tylko połowę podstawowej ceny; b) jeśli prosiłeś/aś o karykaturę: Saoirse chyba coś się pomieszało i na rysunku: - jeśli jesteś uczniem/studentem: postarzyła Cię o 10 lat! - jeśli jesteś dorosły: odmłodziła Cię o 10 lat! Masz prawo nie płacić za obraz, jeśli bardzo odbiega on od Twoich oczekiwań; c) jeśli prosiłeś/aś o obraz przedstawiający martwą naturę: Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że kolory na obrazie są zupełnie abstrakcyjne i nie pasują do barw przedmiotów, które rysowała; d) jeśli prosiłeś/aś o coś innego: Saoirse nie do końca wiedziała, czego oczekujesz, dała więc ponieść się fantazji i nim się zorientowałeś, na płótnie powstało nagromadzenie kolorowych kresek i kółek. Hmm... może kiedyś ktoś odgadnie, co obraz przedstawia. 2, 5 - Saoirse całkowicie skupiła się tylko i wyłączenie na zleceniu, przez co obraz był dokładnie taki sam, jak sobie zażyczyłeś. Artystka nie obrazi się, jeśli do ceny podstawowej dorzucisz jakiś bonus - w końcu bardzo się postarała! 6 - Panna Horan chciała Cię uszczęśliwić, ale ostatecznie bardzo przedobrzyła. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że obraz wygląda bardzo sztucznie i zbyt idealnie.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
To skromne, ale bardzo urocze stanowisko. Podchodząc bliżej można usłyszeć rockową muzykę płynącą wprost z radia. Tak, prawdziwego, mugolskiego radia! Miejsce przyozdobione jest paroma małymi dekoracjami, które zostały wykonane ręcznie. Sprawia wrażenie zwykłego, ale widok pędzli unoszących się w powietrzu i malujących niby przypadkiem przechodzących ludzi, przypomina, że w końcu władzę tutaj pełni czarodziejka... Która chętnie cię narysuje!
CENNIK: * portret - 6 G * karykatura - 6 G
Ceny można negocjować, a co! Pieniądze to nie wszystko, liczy się dobra zabawa! Jeśli zdecydujesz się jednocześnie na dwa obrazy (portret + karykatura) płacisz jedynie 10 galeonów plus dostajesz małą niespodziankę!
KOSTKI:
1 - Dziewczyna bardzo skupiła się na malowaniu. Każdy jej ruch był staranny i dopracowany. Trudno nie zauważyć, że bardzo jej zależy na tym by obraz był idealny! I udało się, można patrzeć do woli na to dzieło. Artystka aż pęcznieje z dumy. Może dorzucisz jej galeona albo dwa? Byłoby bardzo miło! 2 - Mimo wielu poprawek i drobnych zmian, obraz dalej nie jest taki jaki być powinien. To sprawiło, że Naeris tylko bardziej się denerwowała swoją chwilową nieudolnością i szło jej coraz gorzej... Tego się nawet nie da nazwać mianem rysunku, prędzej bohomazu. Z całego serca przeprasza. Jeśli nie zechcesz przyjąć obrazu nie musisz nic płacić, jeśli go weźmiesz płacisz połowę mniej. Możesz też poprosić o nowy i wtedy efekt będzie jak przy kostce 1, ale czekasz dwa razy dłużej. 3 - Wszystko szło dobrze i sprawnie, gdy nagle jakiś spieszący się człowiek potrącił łokciem puszkę z farbą. Chlupnęło na część obrazu. Tylko dzięki szybkiej akcji ratunkowej udało się go ocalić i został jedynie niewielki ślad, który wcale nie szpecił rysunku. 4 - Obraz wydawał się być już niemal ukończony, ale coś postanowiło się zepsuć, choć może nie do końca. Niespodziewanie wszystko zmieniło swoje miejsce. Nos powędrował na miejsca ucha, usta wylądowały na czole, a podbródek w ogóle zniknął. Jeśli to karykatura to w sumie poprawiło to wygląd obrazu, a portret... no cóż. Przynajmniej wygląda ciekawie! 5 - Naeris była w swoim żywiole i wyraźnie natchnęła ją wena, podczas rysowania tego obrazu. Gdy nagle stało się coś niesamowitego, mianowicie odwróciły się wszystkie kolory. W wyniku powstał nam obraz w negatywie... Mimo to nawet nieźle to wygląda. Zdecydowanie fajniej niż taki zwyczajny rysunek. 6 - Nie wiadomo co było przyczyną takiego roztargnienia czarodziejki (może całe zamieszanie związane z festiwalem, fascynacja nowym zajęciem, stres tym, że coś może nie wypalić?) Rysując wyraźnie zaczęła myśleć o wszystkim tylko nie o osobie, którą ma odzwierciedlić na płótnie. W efekcie na obrazie jest ktoś zupełnie inny! Dziewczyna przeprasza cię za roztargnienie i daje małą rekompensatę.
Spokojnie szła obok fontanny. Gdy się rozglądnęła, zauważyła dwa stoiska. Podbiegła do tego, przy którym siedziała młoda dziewczyna. Kojarzyła ją ze szkolnych korytarzy. Gdy zauważyła ofertę pomyślała że ma trochę galeonów, więc postanowiła poprosić i o karykaturę, i o zwykły portret. Stanęła jak wryta, gdy usłyszała że dostanie babeczkę, jedna po chwili spokojnie stanęła, i powiedziała dziewczynie że jest gotowa. Tak, gdy ogląda karykaturę myśli że fajnie wyszło, ale gdy patrzy na portret, wtedy dopiero jest zachwycona. Lubi dziwne rzeczy więc jak najbardziej pasuje jej obraz w negatywie. Z babeczką, i dwoma obrazkami, odchodzi, żeby wypróbować innych atrakcji póki festiwal jeszcze trwa.
W całym parku rozbrzmiewały dźwięki, które wydobywało się ze Sceny Muzycznej. Przed chwilą konferansjer ogłosił zakończenie występu @Vittoria Brockway, która zaśpiewała piosenki (Si Tu Te Vas i Shalott przy swoim własnym akompaniamencie fortepianowym. Już niedługo usłyszą państwo @Charlotte Blanchett.
Tymczasem jeśli macie dużo miejsca obok siebie to łapcie pierwszą osobę, która stoi obok was i zaproście ją do tańca przy muzyce Billie Jean. Możecie być pewni, że jesteście obserwowani i najlepszy tancerz otrzyma nagrodę specjalną!
______________________
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Stanowisko to wyróżnia się jedynie barwą kolorów, która na nim występuje. Sztalugi, różnego rodzaju pędzle, farby... To nieliczne atrybuty zdobiące je. Masz może ochotę zakupić dla siebie portret bądź pejzaż? Nie mogłeś trafić lepiej! Na tym stoisku zagwarantuje Ci to Clarissa.
CENNIK: * portret ołówkiem- 3G * portret farbą - 6G * pejzaż ołówkiem - 3G * pejzaż farbą - 6G
Zawsze możesz jednak wybrać rozmiar w jakim ma zostać wykonany rysunek. Cena wtedy pozostaje bez zmian.
KOSTKI:
1 - Przechodzący uczeń niechcący szturchnął Clari w ramię przez co jej praca zostaje pomazana ołówkiem/farbą. Po mimo jej usilnych prób naprawienia sytuacji na obrazie zostaje czarna, gruba kreska. 2 - Praca wychodzi idealna. Nawet sama autorka jest pod wrażeniem tego. 3 - Praca jest tak dobra, że wręcz zakochujesz się w niej. Płacisz dodatkowe 2G, które mają być napiwkiem dla autorki za jej ciężką pracę. 4 - To co zostało namalowane nie podoba Ci się w ogóle. Nawet nie chcesz zabrać pracy ze sobą. Zostaje ona przez ciebie porzucona na stanowisku Panny Grigori jako przestroga dla innych odwiedzających. 5 - Jesteś tak bardzo pochłonięta swoją pracą, że nie zauważasz jak długo ją wykonujesz. Zdegustowany jak i zdenerwowany uczestnik festynu postanawia pójść do konkurencji. Może tam, portret który zamówił, zostanie wykonany szybciej. 6 - Wykonujesz swoją pracę szybko i bez większego entuzjazmu przez co widać na niej wiele niedociągnięć. Na szczęście twój zleceniodawca tego nie widzi i zabiera rysunek ze sobą.
Ciągnięty za rękę przyszedł posłusznie do stanowiska Naeris. Pooglądał chwile rysunki a na widok latającego pędzla rysującego jakiegoś faceta odskoczył jak poparzony. Cormac, jesteś czarodziejem, czy nie? Podszedł bliżej i złapał jeden pędzel. Znieruchomiał mu w dłoni, a gdy ponownie otworzył pięść ponownie wniósł się w powietrze. Powrócił do swojego poprzedniego zadania pozostawiając na twarzy Edmunda wyraz totalnego zdziwienia. Chłopak wydał dźwięk przypominający "oooo" i usiadł na krześle. Dostrzegając, że jest tylko jedno wstał odrazu robiąc miejsca swojej ukochanej. Nie wypada siedzieć kiedy kobieta stoi. -Proszę skarbie, siadaj. Przy wyłączonym myśleniu nie dotarło do niego, że krzesło stoi z tyłu stojaka na obrazy. Zastosował się do instrukcji krukonki i zamarł niczy posąg. Ani drgnij Cormac, ani drgnij. Po 5 minutach wiedział, że to czekanie będzie udręką. Chciał być blisko niej i okazywać swoją miłość(ale, ale Carma...PRZESTAŃ). Była dosłownie na wyciągnięcie ręki, nosiło go strasznie by chwycić Naeris i przytulić do siebie. Wytrzymaj gryfonie, wytrzymaj. Na jego szczęście portret został ukończony, ale coś było z nim nie tak. -Hej, chciałem portret nie karykaturę! Chyba, ze ja według Ciebie tak wyglądam. Zrobił minę jakby się miał zaraz rozpłakać. Dajcie mu lepiej jakieś antidotum, bo zaraz tu odstawi niezły cyrk. -Narysuj mnie jeszcze raz! Powiedział tym razem z zawadniackim uśmiechem. Miał większe wachania nastroju niż jego ukochana. Po chwili pożałował swojej decyzji, znowu musiał znosić wielkie męczarnie. Całe szczeście tym razem portret się udał, chociaż został lekko popsuty przez jakiegoś idiotę. Aż chciał wstać, złapać gościa za fraki i sprać go na kwaśne jabłko. Nikt tu nie będzie bił jego kochania! Niestety musiał pozostać na miejscu i dać się malować dalej. Po ukończeniu i zobaczeniu swojej facjaty wyszczerzył szeroko zęby. Cóż za piękna robota! Praca zasługiwała na więcej niż 6 galeonów, zapłacił jej 10.
Kostki: 4,3 Wydałem: 16 g Nagroda: Karykatura i portret z plamą