W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Albo jestem ślepa, bo nie umiem się doczytać momentu w którym Andrzej otrzymał list od Joelle, albo wcale go nie dostał i dlatego tego tam nie ma, więc nie umiem określić czy serio musiała tak długo czekać na jego przybycie. Przyjmijmy, że było tak średnio-długo, bo chyba nikt nie chce, żeby tam się udusiła drobinkami latających w powietrzu kup i innych takich, prawda? Zaczęła łazić w kółko, starannie omijając brudy na ziemi, a jednocześnie nie za bardzo na nie patrząc, bo tak wszechobecna nieczystość była o-kro-pna. Awykonalne? Całkiem możliwe, jednak chwilowo nie zastanawiała się jak patrzeć i w tym samym czasie nie patrzeć. Po jakimś czasie przeszła do dużego okna czy tam kilku okien, takie jakieś dziwne były i jak na zdjęcie patrzę, to chyba nawet szyb nie miały. Powiało chłodem, że aż się rudowłosa zatrzęsła ale dzielnie stała w tym samym miejscu, bo tam przynajmniej, gdzie wlatywało zimne powietrze tak bardzo nie śmierdziało, w zamian niosła się delikatna woń zgniłych liści zalegających obficie zakazanych las. W pewnym momencie usłyszała kroki, wyraźnie coraz głośniejsze i natychmiast znalazła się przy drzwiach i na wołanie Andrzeja odpowiedziała czymś podobnym, a dodatkowo zaczęła walić pięściami w drzwi. Swoją drogą, one otwierały się wewnątrz czy na zewnątrz? - Tu jesteeeeeeeeeeeeeeeeeeeem! ZRÓB COŚ! - krzyknęła, aż sowy siedzące najbliżej popatrzyły na nią z niesmakiem, a kilka nawet zatrzepotało gniewnie skrzydełkami. - Żyję jeszcze ale ledwo ledwo, jak się nie pośpieszysz i szybko czegoś nie zrobisz, to te okropne ptaszyska się na mnie rzucą i zadziobią na śmierć, albo wypchną za okno i będziesz musiał oglądać moje rozwalone zwłoki na błoniach - wszystko powiedziała na tyle głośno, żeby puchon po drugiej stronie mógł słyszeć. A drzwi co? Wcale nie myślały słuchać jego próśb i dalej pozostawały zamknięte.
Oj, bo ty to się od razu musisz wczytywać! Czytaj między wierszami, no heloł? Andrzej to poezja w czystej postaci, więc nie spodziewaj się wszystkiego wyłożonego na tacy jak na jakimś obiedzie czwartkowym! Powiem tylko, że trochę poczytała, bo Andrzejek trochę gonił tego motylka, co nie? Nie? Nie chce? No dobrze… skoro tak mówisz, to pewnie to prawda. Mogła tam chociaż posprzątać, jak już tyle tam siedziała, a nie tylko przechodziła obok albo przydeptywała. Doprawdy karygodne zachowanie! Jak… jak tak w ogóle można? I pewnie nawet nie dała żadnej sowie żadnego smakołyku, co? E-G-O-I-S-T-K-A. Jeszcze tego brakowało, żeby rudzielec się tam przeziębił! Tylko osoba, która w dzieciństwie wpadła do kotła z głupotą mogła wpaść na taki pomysł, na jaki wpadła Dżo. No bo proszę was! Zima, a ona zapewne w cieniutkiej bluzeczce stoi przy oknie, gdzie wiatr wieje jak popaprany! Bo jej nos jest za delikatny, ależ owszem, oczywiście. Andrzej obecnie rozpracowywał skomplikowany mechanizm otwierania drzwi i zastanawiał się, czy gdyby przełożył przez dziurkę od klucza albo pod drzwiami kanapkę to czy Puchonka by ją zjadła… bo przecież musi być głodna, a on zawsze ma przy sobie coś do jedzenia. A że jest bardzo dobrym przyjacielem, oddałby jej ten chleb z białym serem i dżemem, ależ nie ma sprawy. Niech dziecinka zasmakuje luksusu przed rychłą śmiercią z pazurów sów! W końcu jednak stwierdził, że zatrzyma ją dla niej i da jej ją, jak już stamtąd wyjdzie. No bo wiadomo, ni e każdy lubi jeść rozbabrane na wszystkie strony jedzenie. - ALE COOOOOOOO? – Walnął głową w drzwi, mając nadzieję, że coś mu się poprzestawia i wróci na swoje miejsce. Ale jednak nie. Żadnego olśnienia, ani kolejnego genialnego pomysłu. Ale potem uderzył się w kolano i… taaaak! - DŻOOOOO… A MOŻE JA PO CIEBIE PRZYLECĘ NA MIOTLE, COOOO? MOŻE BYĆ? - Och tak, Andrzejku! Jesteś prawdziwym geniuszem! Naprawdę, gratuluję ci cudownego pomysłu.
Zapadł już dość późny wieczór, a w dodatku pogoda była paskudna, więc większość znajdujących się w zamku uczniów darowała sobie wystawianie nosa poza własne ciepłe dormitorium albo Wielką Salę, w której można było jeszcze opychać się resztkami kolacji. Zapewne Aiden zrobiłby to samo, szczególnie że jego samopoczucie nie było najlepsze; tym razem jednak los pokierował go do sowiarni, gdzie udał się, by wysłać list do swojej ukochanej Brooklyn. Tak, po tych bzdetach, którymi zasypywał ją poprzedniego wieczoru, musiał jej naskrobać parę słów skruchy i wyjaśnienia, jako że nie mógł jej nigdzie znaleźć i porozmawiać normalnie. A że zamiast sowy posiadał tylko owego nieszczęsnego burego kota, musiał fatygować się aż do wieży, z której mógł sobie jakąś wypożyczyć. Nieco zziajany po pokonaniu tylu schodów (strasznie się zaniedbał przez tą zimę, trzeba przyznać), dotarł wreszcie do swojego celu i zaczął przyglądać się sowom, dumnie zajmującym swoje żerdzie. Jakie piękne! Zdecydowanie był fanem sów, od których wręcz biła mądrość, majestat, klasa, elegancja, a zarazem nutka finezji i ten sowi błysk w oku! Aiden strasznie pożałował, że nie ma sowy – koniecznie musi sobie sprawić. Tymczasem jednak musi zadowolić się tymi tutaj; wyjął list z kieszeni i zaczął przywoływać nieudolnie pierwszą z brzegu, pokaźnych rozmiarów puchacza patrzącego na niego z niemalże pogardą. Nie miał zamiaru się ruszać, paskuda jedna. Och, w porządku, może jakaś inna się skusi?
Straszenie pierwszorocznych puchonów było śmieszne. Gdy ich biedne twarze bledły i ściągały się w wyrazie przerażenia, cały rytuał dopiero przybierał na swojej intensywności. Lata praktyki razem z Irytkiem, a czasem nawet Krwawym Baronem, zdecydowanie robiły swoje. Tak czy inaczej, dzień okazał się na tyle męczący, że zdecydowała się wrócić do swojej ulubionej sowiarni trochę wcześniej niż zazwyczaj. Przekonana o gwarancji nienaruszalnego spokoju, jako że mało kto decydował się wyściubiać nos z zamku o tej porze, już dawno temu ulubiła sobie to miejsce do granic możliwości. Tam nieprzerwanie utrzymywała się doskonale relaksująca atmosfera! Poza tym, sama możliwość przebywania wśród tak majestatycznych ptaków była dodatkowym, kolosalnym w całej tabeli plusem. Akurat przyszedł czas na streszczenie z przebiegu dnia Zbigniewowi i Leokadii, którzy, jak zwykle, wyczekiwali zwierzeń Anny przesiadując na jednej z wyżej umiejscowionych belek, i niematerialny (!) duch już miał rozpocząć swoją fascynującą, pełną zwrotów akcji opowieść, gdy kątem oka dostrzegł rozgrywającą się scenę w przeciwległej części pomieszczenia. Ojej. Ktoś zabłądził. - Bożydar nie zadaje się z przeciętnymi uczniami - wyjaśniła na tyle głośno, by zbłąkany gryfon mógł ją usłyszeć. - To magnat. Ma swoją dumę. Wybierz sobie kogoś z niższej klasy społecznej. Na jego szczęście, wyczerpała dzisiaj limit psychicznego znęcania się nad uczniami szkoły, więc, o ile nie zamierzał dostać zawału przez sam fakt, że tak blisko niego znajdowała się zjawa (do czego powinien być jednak przyzwyczajony), to raczej nic mu jeszcze nie groziło. O ile nie okaże się imbecylem i szybko się stąd zmyje. W innym wypadku mogłoby być różnie. Ale to nic, och, nie ma po co zanadto wyprzedzać faktów. Powróciła spojrzeniem do dwójki swoich ładnie upierzonych przyjaciół, którzy zaczynali niecierpliwić się niezapowiedzianą wizytą gościa bez herbu, i okręciła się kilka razy wokół nich, przenikając przy tym przez belkę. Co za zabawa!
Pożegnał się już z myślą o namówieniu puchacza na wyprawę (nawiasem mówiąc, nie aż tak daleką, Brooklyn zapewnie nie znajdowała się w Peru, a najdalej w Hogsmeade, no więc nie powinno być problemu...) i skierował wzrok w drugą stronę, gdy nagle znikąd usłyszał głos. Przyjemny, damski głos, i zapewne by się ucieszył, gdyby chwilę później nie dotarło do niego, że przemawia do niego zjawa. Merlinie. Na szczęście zawał, wynikający z zaskoczenia, był szybki i krótki, objawiający się jedynie drgnięciem, więc szybko doszedł do siebie. Przebywał w tej szkole już ładnych parę lat, dlatego widoki duchów nie były mu obce. Choć trzeba przyznać, że ten tutaj, jak na osobę martwą, był dość atrakcyjny. To znaczy, gdyby był nieco bardziej materialny, zapewne można by go określić tymże mianem. - No tak, dziękuję. Och, cóż za gafa.– odpowiedział na jej słowa, iście skruszony swoją bezczelną postawą, by następnie zwrócić się uprzejmie do sowy - Wybacz, Bożydarze! Uspokoiwszy swoje sumienie i zapewne zadowoliwszy napuszonego puchacza (choć co do tego nie był pewien, jako że ptak wciąż spoglądał na niego niezbyt przyjaźnie), wyciągnął rękę w stronę innej, znacznie bardziej niepozornej sowy, która posłusznie wyciągnęła nóżkę. Niezmiernie uradowany i dumny z tego faktu, przywiązał jej list, przypomniał adresata i wysłał w świat, kątem oka obserwując ducha, beztrosko przenikającego przez żerdzie. Brr. Zawsze na ten widok czuł się jakoś nieswojo, a jednak postanowił jeszcze nie odchodzić. - E... przyjaźnisz się z sowami? – spytał elokwentnie, bo nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy, a zjawa go zaintrygowała. Zdążył się już przyzwyczaić, ze duchy raczej mijały go ze znudzonymi minami, obrzucały pogardliwym Bożydarfejsem albo wyskakiwały znienacka, robiąc straszne miny (to ostatnie częściej bawiło niż przerażało, no chyba że się było w pierwszej klasie). Zawsze jakaś odmiana!
Z zainteresowaniem zerknęła na Bożydara, który, słysząc przeprosiny, nawet nie na piśmie, uniósł dumnie swą sowią głowę i spojrzał na przybysza, robiąc przy tym minę "nie szkodzi, dobry pan to ten, który wybacza chłopom ich niewiedzę". Szlachetny z niego magnat, wiedziała to od zawsze. Leokadia zaskrzeczała cicho; najwyraźniej nie spodobał się jej fakt, że gryfon postanowił w tak nieudolny sposób zapewnić Annie wątpliwą przyjemność i kontynuować rozmowę. Tacy byli najgorsi. Przychodzili tu, oddychali tym samym powietrzem, zagadywali, wydając się całkiem milutkimi, a potem wyrywali pióra albo prowadzili stanowczo zbyt obfitą korespondencję, nie dając ani chwili wytchnienia biednym, zmęczonym ptakom. Tak, Leokadia znała już takich pyszałków i była święcie przekonana o tym, że ten młody osobnik należy właśnie do owej grupy. Uciszona jednak delikatnym ruchem dłoni d`Avoye, zamilkła, przestępując z nóżki na nóżkę i doszukując się w Zbigniewie interesującego partnera do rozmowy na wysokim poziomie. - Nie - odpowiedziała krótko, rozbawiona. Przecież widział. Przecież słyszał. Chyba potrafił analizować oczywiste sygnały. Zadawanie oczywistych pytań było nie na miejscu. - A ty? Przyjaźnisz się z sowami? Nie wyglądasz na takiego, który miałby jakichkolwiek innych przyjaciół - podsumowała jeszcze swobodnie, zgodnie z własnym przekonaniem i spostrzeżeniami, po czym podfrunęła nieco bliżej, zataczając wokół niego koła, za każdym razem coraz szybsze i mniejsze. Skoro nie miała okazji go przestraszyć, mogła przynajmniej doprowadzić go do zawrotów głowy, czy mdłości. Choć może lepiej nie... Jeszcze zbezcześciłby tę świątynię spokoju. Co wtedy? Zatrzymała się niespodziewanie, tuż za nim, ale tak nie dało się rozmawiać, więc bezczelnie przeleciała przez niego, tak, by móc popatrzeć na jego materialną twarz. Dziecko. Za jej czasów mężczyźni byli mężczyznami, a nie dziećmi, to smutne.
Cóż za porażka! Przeprosiny nieudane, pierwsze wrażenie na Bożydarze i jego przyjaciołach beznadziejne, duch wyraźnie sobie z niego kpił. Całe szczęście, że nie miał w zwyczaju brać sobie takich rzeczy do siebie i nie czuł się szczególnie zasmucony czy obrażony (oczywiście, pomijając fakt, że wciąż był skruszony tym, jak paskudnie potraktował majestatycznego magnata), więc, ku nieszczęściu Annabelle, nie miał zamiaru opuszczać sowiarni. A może ku szczęściu? Wszak latając obok niego i powoli przyprawiając o zawroty głowy, bawiła się przynajmniej nieźle, co niekoniecznie można powiedzieć o nim. Wtem poczuł nieprzyjemny dreszcz, gdy duch przeniknął przez niego, co było dość trudnym do opisania uczuciem, które on osobiście mógłby przyrównać do przechodzenia przez zimny, suchy wodospad, który jeszcze przez kilka następnych chwil pozostawia na tobie nieprzyjemne uczucie. No, ale w sumie mógł się tego spodziewać, przechodzenie przez uczniów należało do dość popularnych zajęć zjaw, w sumie sam chętnie by to zrobił, gdyby nie żył. Choć niespecjalnie mu się do tego spieszyło. Spojrzał tymczasem na twarz ducha, choć nieco go rozpraszał fakt, że w którą część by nie patrzył, w tle widzi hukające rześko sowy, moszczące się na swoich żerdziach. Wszak rozmówczyni była przeźroczysta, ach, cóż za niedogodność! - Sowy chyba za mną nie przepadają – stwierdził w odpowiedzi. - Może wyczuwają jakieś negatywne wibracje – dorzucił jeszcze, odsuwając się nieco pod pretekstem oparcia o ścianę i rozmyślając nad tą fascynującą kwestią jego wibracji. Tak, to na pewno to, i jeszcze nie wiedział, jaka była przyczyna, ale z pewnością niedługo ją odkryje. Zabawne. Gdyby ktoś tego ranka powiedział mu, że za kilka godzin będzie gawędził z duchem o sowach i wibracjach, z pewnością popukałby się w czoło.
Będą dni pachnące wrzosem, ale też noce nie przespane wcale. Przypominasz sobie tekst piosenki jakiegoś polskiego zespołu o zupełnie nie-polskiej nazwie. I śmiejesz się niewesoło. Czemu te słowa są tak adekwatne do twojego humoru? Twojego stanu? Odgarniasz dłonią jasne kosmyki włosów z twarzy, biegniesz dalej. Bose stopy z głuchym pac, pac uderzają o kamienną posadzkę, echem niesie się dźwięk w każdym momencie mogący zdradzić twoją obecność na korytarzu. Jest już dawno po północy, a ty, w kusej koszuli nocnej, narzuconym na to cieniutkim sweterku, zmierzasz do Sowiarni. Po co, Addie? Zapomniałam. Ty jesteś sto siedemdziesiąt centymetrów czystego buntu. Nie przeżyjesz dnia, jeżeli nie zrobisz czegoś wbrew wszystkim, prawda? Głupia! Pac. Pac. Pac. Wchodzisz powoli po schodach, słyszysz jakieś kroki na korytarzu. Na twoich policzkach pojawiają się różowiutkie wypieki, oczy ci błyszczą, poziom adrenaliny rośnie. Już, już cię prawie złapali, a ty jak zwykle im się wymykasz. Zdążyłaś zniknąć za drzwiami pomieszczenia, gdy obok wejścia do Sowiarni przeszedł nauczyciel zaklęć. Znów parskasz śmiechem, odwracasz się i opierasz plecami o drewniane drzwi. Oddychasz głęboko. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Serce się uspokaja, ręce przestają drżeć, krew odpływa, znów są lodowate. Sięgasz do kieszeni sweterka, wyjmujesz paczkę papierosów. Zapalasz jednego końcem różdżki, zaciągasz się. Stąpasz bosymi stópkami po posadzce pokrytej sianem, lawirujesz pomiędzy sowimi bobami, krzywiąc się przy tym. Mówiłam, załóż buty, nie miałabyś teraz tego problemu. Ale ty jak zawsze musiałaś postawić na swoim. W końcu machasz badylem do czarowania, uprzątasz sobie drogę do okna. Opierasz głowę o ścianę, obejmujesz się jedną ręką, drugą przytrzymujesz fajka. Myślisz. O czym? O dzieciństwie? O młodości? O życiu zmarnowanym na byciu wredną jędzą? O ukrywanym w głębi serce uczucia, którego nie znasz? Nikt cię nie nauczył kochać. Zawsze traktowałaś ludzi przedmiotowo. Czemu myślisz, że teraz oni ci się nie odwdzięczą i nie będziesz dla nich zwykłym śmieciem, którego trzeba jak najprędzej wyrzucić?
Idiota. Idiota. Idiota po prostu, żadne inne słowo nie pasuje. Nie no, może jeszcze debil, bezmyślny człowiek. Ale głównie idiota. Rozumiał wypisywanie listów i tak dalej, ale o tej porze? W środku nocy? ... Na dodatek Latif jakoś nie umiał tego zignorować, więc szybko skomponował odpowiedź i pędzi do sowiarni. I-i-i-idiota! Pomyślał szybko, telepiąc się z zimna. Jasne, że się ubrał, ale dresy jednak nie są najcieplejszymi ciuchami na świecie. Przecież się nie będzie ciepło ubierał na taką szybką przechadzkę. Czemu ta wieża jest tak daleko? Idiotyzm, no serio! Idiotą jest kurde on, że go nie olał. Była już o tym mowa? A to, sorki. Wyciągnął z kieszeni bluzy garść żarcia dla sów. Przecież nie będzie się prosił tych zwierząt. Od razu przyleciały dwie, Latif wybrał te ładniejszą. A co! Dołączył do jej nóżki list, kiedy ona zajadała, po czym podszedł do okna i zatrzymał się w pół kroku. Był tak zaaferowany wysyłaniem idiotycznego listu, że nie zauważył, że nie jest tu sam. Duch? No, w końcu Hogwart był ich pełen... Ale nie... Ale nieee! Duch to nie był, co prawda, a szkoda, bo Latif chętnie by jakiegoś spotkał i spytał, jak to jest przenikać przez ściany, bo to w końcu fajny bajer jest. Dziewczyna była ładna, a jakże, umiał docenić urodę kobiet. Ale... uhm, była ubrana w taki sposób, że po jego plecach aż przebiegł dreszcz. No i na boso jeszcze! Szczyt idio... No, dobra. A może lunatykuje? No, tego jeszcze brakuje, żeby musiał się zajmować obcą dziewczyną. Bo co, jak wyleci przez to okno. No nie wybaczyłby sobie tego. - Hej...? - zaczął szeptem, bo przecież większość sów spała, a nie chciał, aby podniosły alarm. - Wszystko w porządku? Wiesz, pizga trochę, a ty tak na golasa...?
Wzdychasz. Ponownie unosisz fajka do ust, zaciągasz się. Wydmuchujesz dym tytoniowy z ust, szary obłoczek lewituje przez chwilę przed twoją twarzą, by zaraz potem rozwiać się i zniknąć. Przymykasz oczy. Drżysz. Dopiero teraz czujesz zimno ciągnące od kamiennej posadzki, wiatr wpadający do pomieszczenia przez okno owija twoją postać, rozwiewa rozpuszczone włosy, na karku pojawia się gęsia skórka. A ty mimo wszystko to ignorujesz, Ad. Głupiaś! Słyszysz jakieś kroki na schodach. Boisz się? Nie. W ogóle. Masz zupełnie w nosie, czy to jakiś nauczyciel, czy uczeń. Najwyżej, nakryje cię, dostaniesz szlaban miesięczny za palenie papierosów i przebywanie poza Pokojem Wspólnym po ciszy nocnej, wyślą sowę do twoich rodziców, a ci jak zwykle albo się niczym nie przejmą, albo dostaniesz wyjca, jaka to jesteś niewychowana i ile hańby przynosisz rodzinie. Phi, też mi coś. Odwracasz twarz w stronę drzwi, obserwujesz jak męska postać wchodzi do Sowiarni. Dwa nocne ptaki od razu do niej podlatują, dłonie przywiązują list do nóżki jednej z nich, a potem rusza w twoją stronę. Całkiem przyjemną twarz ma ten chłopak, myślisz. - Na srolasa, a nie golasa. Jest ciepło - wzruszasz ramionami, strząsasz z papierosa trochę popiołu. Po raz kolejny cię zaciągasz, czujesz jak dym wnika do twoich płuc. Wiesz, że to nie zdrowe, ale jednak palisz. Ogarnij się, Monroe! - Uważaj na sowę, zaraz cię ugryzie - dodajesz jeszcze, gdy ptak zwrócił dziób i niebezpiecznie przybliżył się do ucha chłopaka. Wyginasz kąciki ust w nieco złośliwym uśmiechu.
Latif zaśmiał się cicho, słysząc jej słowa. Ok, ok, to było całkiem zabawne! W ogóle, przynajmniej upewnił się, że to żywa osoba a nie duch! No... bo duchy w sumie chyba fajek nie jarają, co? Przynajmniej on żadnego takiego nigdy nie widział! Znowu zadrżał, kiedy wzrokiem natrafił na jej bose stopy. To naprawdę było nie do wytrzymania. Ciepło? No, może za dnia, bo wiosna powoli wracała do Anglii, no, ale on i tak NAPRAWDĘ nie był przyzwyczajony do tak niskich temperatur. W Tunezji przecież zawsze jest gorąco. Niby zima w tym europejskim kraju nie była aż tak tragiczna, ale jednak! -10 stopni? ... w ogóle na termometrze jest skala na minus?! Natychmiast odsunął od siebie sowę, wysuwając ramie do przodu i w ostatniej chwili, bo ptak zamierzył się na niego ostro zakończonym dziobem! Chyba chciał więcej smakołyków... Wyciągnął z kieszeni jeszcze kilka i dał ptakowi, podchodząc bliżej do okna szepcząc cel jego przeznaczenia, niczym największą tajemnicę. Nie chciał, aby ktokolwiek się dowiedział. Ptak poleciał, a on wpatrywał się w niego jeszcze chwilę, po czym zwrócił migdałowe oczęta na dziewczynę. Albo dlatego, że było ciemno, albo dlatego, że nie interesowała się sportem, chyba go nie poznała? Cóż, w sumie nawet lepiej. - Dzięki za ostrzeżenie. Tak naprawdę nie znam się za bardzo na sowach, rzadko wysyłam jakiekolwiek listy i w ogóle... - wytłumaczył się, jakby uważał to za koniecznie. Nie mógł jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu, takiego ciekawskiego. Lubił poznawać nowe osoby. Każda w końcu oznaczała jakąś tajemnicę czy nawet po prostu niezwykle ciekawą cechę.
Czasami naśladujesz kameleona. Zmieniasz się. Pijesz Ognistą, palisz papierosy - ha, udajesz dorosłą, co? Na Dzień Dziecka jesteś dzieckiem, aby mieć wolne, cwaniaro. Jakże niezdarny i interesowny "kameleon" - zmieniasz się, pozornie i aby coś zyskać. Dawniej chwaliłaś się nowymi kredkami lub mazakami. Wiadomo, z wrodzoną ci wyższością, ale jednak. Teraz szpanujesz ćpając narkotyki i jarając papierosy. Może pora zamienić alkohol na sok dyniowy, fajki na lizaki i nieliczne ślady po żyletkach na kolorowe bransoletki, co? Mogłabyś jeszcze przyozdobić twarz uśmiechem i iść na nowo poznawać świat, Addie. Odprowadzasz sowę zamglonym wzrokiem błękitnych tęczówek, mrużysz oczy, a potem na powrót spoglądasz na chłopaka, gdy już ptak zniknie za linią horyzontu. Czujesz, że go znasz. Kojarzysz twarz z plakatów w dormitorium. Twoje koleżanki, są wielkimi fankami Quidditcha. Latif jakiś-tam. Nie rozumiesz, czemu one tak się nim zachwycają. Ścigający, jak ścigający, pewnie dosyć dobry, skoro go w tak młodym wieku wzięli do reprezentacji, ale dupy nie urywa. - Nie ma za co - cedzisz cicho między zębami, gasisz papierosa na kamiennej ścianie i jednym machnięciem różdżki zamieniasz niedopałek w liść dębu. Z zafascynowaniem obserwujesz, jak wiatr porywa efekt transmutacji, jak listek przez chwilę szybuje w powietrzu, aż wreszcie opada miękko na oszronioną trawę. - Nie tłumacz się. Nie obchodzi mnie to - dodajesz jeszcze chłodno. Ciekawe, czy mogłabyś go polubić. Nie wydaje się zły. Może nawet całkiem sympatyczny. Ale pewnie odstraszysz go swoją oschłością, nim zdążysz go lepiej poznać. Będzie uciekał gdzie pieprz rośnie. Ty zawsze tak działasz na ludzi. Wiesz, że to twoja wina. Twojego podejścia do życia. Ale lepiej mówić, że to rodzice nie poświęcali ci zbyt dużo uwagi. Ba, nawet w ogóle. Że ich winą jest twoje zachowanie - pełne wyższości, oschłości, złośliwości. Typowe dla Ślizgonki. A równie dobrze mogłabyś być w Gryffindorze - gdyby tylko zechcieli okazać ci choć odrobinę miłości, prawda?
Przepraszam, że Addie nie zmieniła tematu, nie zagadała, ale to trudny charakter. Mam nadzieję, że wiedziałeś (wiedziałaś?), na co się piszesz, decydując na dołączenie do wątku. : )
Oho. Będzie ciężko... Szczególnie, że Latif jakoś no... nigdy nie radził sobie z płcią piękną. W ogóle czasami nie radził sobie z ludźmi, choć był raczej towarzyski. Na jego twarzy zagościł uśmiech z serii tych "nie wiem w sumie co powiedzieć, aby utrzymać konwersacje, więc palnę byle co". Tak też zrobił. - Lubisz transmutacje? Ja w sumie średnio. Wolę astronomię. Sądzę, że z gwiazd można wyczytać naprawdę wiele, prawie tyle samo, co z fusów po herbacie czy innych tych wróżbiarskich dynksów. Spojrzał w niebo, zastanawiając się, co właściwie sobie myśli ta dziewczyna. Widać było jak na dłoni, że raczej nie jest zbyt przyjacielska, ale może to tylko poza? Każdy przecież jakąś ma. No, a przynajmniej tak mu się wydawało. - No i oczywiście znaku zodiaku. Można się zdziwić, kiedy się dowie człowiek, ile posiada cech związanych ze swoim znakiem! - No dobra, można trochę się za bardzo podekscytował...? Ale tak już po prostu miał, kiedy mówił o czymś, co naprawdę uwielbia. Dopiero po chwili zreflektował, że nawet nie wie, jak się do tej dziewczyny zwrócić. - Jestem Latif. Zodiakalna Waga. A Ty? Hmm... no imienia nie zgadnę, ale jeśli chodzi o znak, to stawiałbym na... Raka. Albo Bliźnięta. Ale oczywiście mogę się mylić. - wyciągnął w stronę dziewczyny dłoń, w przyjacielski sposób się przy tym uśmiechając. Ciężko było mu poznawać nowych ludzi, dobrze się czuł w towarzystwie tych, których już znał, ale skoro nadarzyła się okazja, to czemu by nie.
Był wieczór, robiło się pomału na prawdę ciemno, trzeba by zbierać się do zamku. Nie żeby jakoś szczególnie Amandzie się spieszyło, ciemności jej nie przerażały tyle, że robiło się chłodno. A ona wola wylegiwać się na jednej z kanap przy kominku niż marznąć wśród sów. A co ją tu zapędziło? Cóż, musiała wysłać list. W ostatnim liście jej matka marudziła, że dziewczyna nic do niej nie pisze a to było... z dwa miesiące temu? No i w końcu wypadało by napisać, prawda? Dziewczyna znalazła jedną z sów. Nie mogła użyć swojej bo jej wyruszyła już na łowy. Miała jakiś dziwny zegarek i łowiła o nie o tych godzinach co powinna. W każdym razie przywiązała list do jednej z sów i wypuściła mając nadzieję, że trafi w odpowiednie miejsce. Popatrzyła jeszcze jak ptak odlatuje a potem skierowała się w stronę wyjścia.
Corin spoglądała przez chwilę do lustra w swoim dormitorium. To, czego się dowiedziała przypadkiem od zbyt wyszczekanego przy niej Draco było naprawdę straszne. Jakaś lafirynda starała się o bliski kontakt z chłopakiem, podczas gdy ten ma dziewczynę i to jeszcze jej najlepszą przyjaciółkę! Rzygać jej się chciało na myśl o tej dziewczynie. Szczególnie, że nawet dowiedziała się jej imienia i nazwiska. Amanda... Nie lubiła jej. Zawsze sobie dogryzały, gdy chociaż na chwilę zostawały same. Tym przyjemniej będzie jej dać nauczkę, za dobieranie się do cudzych facetów. Lepiej, żeby Abisia nie widziała o tym wszystkim. Corin zauważyła ją jak wchodzi do sowiarni. Odczekała kilka chwil zastanawiając się nad... Właściwie to niczym. W końcu poprawiając machinalnie zieloną bluzę, która mogłaby upodobnić ją do kogoś ze Slytherinu weszła do ów miejsca akurat w momencie, kiedy Am chciała wyjść. Zatrzasnęła jej drzwi przed nosem stając przed nią. Pukała palcami w ścianę. Uśmiechała się cynicznie. Widać było, że nie przyszła tutaj bez powodu.
Kiedy już miała wyjść pojawiła się przed nią bardzo przez nią nie lubiana gryfonka. Widocznie czegoś chciała, ciekawe tylko czego. Zachowywała się dosyć dziwnie, jakby chciała coś zrobić. Była ciekawa co ta dziewczyna knuje. Amanda uśmiechnęła się złośliwie, złożyła ręce na piersiach i spojrzała na nią jak na idiotkę. -Czego chcesz Somerhalder. Nie widzisz, że właśnie wychodzę? Zejdź mi z drogi idiotko - powiedziała spokojnie acz można było wyczuć w jej głosie złośliwość. Już się nie mogła doczekać aż dowie się jak sprawy się potoczą. Cornelie od dawna nie lubiła, nie można było zostawiać ich w jednym pomieszczeniu samych. A tu aktualnie były same więc może dojść do wielu scen. W sumie, to bym się nie zdziwiła gdyby zaraz zaczęły skakać sobie do gardeł. To jest bardzo, ale to bardzo prawdopodobne. -Zielona bluza? - Spojrzała na nią. - Jesteś aż tak głupia czy tak bardzo tchórzysz myśląc, że jeżeli założysz coś zielonego to nikt nie pozna, że jesteś jedną z tych głupich gryfonów i będziesz mogła robić co ci się żywnie podoba? Śmieszne. W tych kilku zdaniach skwitowała jej dzisiejszy wygląd, który był dla niej gorszy niż zazwyczaj.
No cóż. Amanda miała w sobie dokładnie wszystko, co Corin drażni. Nie dało się uniknąć z nią zwad. Szczególnie dzisiaj. - Po pierwsze mam imię dziecinko. Co-rin. Przeliterować ci? - Powiedziała jakby kompletnie nie urażona. Owszem, nie przepadała za swoim nazwiskiem, a pełne imię było zarezerwowane dla ukochanych osób. Ale akurat dzisiaj nie była aż tak zła o to, że ktoś tak bezczelny śmie wypowiadać jej iście arystokratyczne nazwisko... Tak tak. Biedna jak mysz kościelna z arystokratycznym nazwiskiem. Od tych paradoksów w jej życiu oszaleć można. Resztę jej słów zignorowała. - Słoneczko... Mam w sobie więcej stereotypowej ślizgonki niż pół twojego domu razem wzięta. Dlatego nie jestem jedną z was. Mogłabym stanowić... Zagrożenie – Nadal nie zeszła jej z drogi. Tak łatwo pieprzonej dziwki nie wypuści. Pamiętacie tą wesołą, szaloną Corin, która skacze po ludziach? Jakby nie istniała. Ale nieliczni mogli poznać jej drugą jaźń. Tą możliwością została obdarzona Amanda. Druga Corin... Podła, cyniczna, wredna... Nawet dla przyjaciół. I nikt nad nią nie potrafił i nie będzie nigdy potrafił zapanować. Bo w tym wcieleniu potrafiłaby zabić nawet ukochanego. Kto wie... Chodzą plotki, że już to zrobiła. Ale nigdy nie może ich potwierdzić, bo kiedy wraca słodziutka Corn nie pamięta, co się działo w takich chwilach. Gryffonka nie miała zamiaru się dłużej z nią patyczkować. Nie wiele myśląc wystawiła rękę ku dziewczyny by wpleśc zgrabnie palce w jej włosy, mocno zacisnąć rękę w pięści niewiele myśląc pociągnęła ją dobijając ślizgonkę policzkiem do ściany. Może nie jakoś szczególnie mocno, ale boleśnie. Zaśmiała się tak, jakby sprawienie jej lekkiego bólu było dla niej ogromną przyjemnością. Hmm... Nawet jako nietykalna autorka mam ochotę uciec. Jej naprawdę się powinno bać w tym stanie. W końcu atakowała Elenę... Zaklęciem niewybaczalnym i prawie ją zabiła z zimną krwią wbijając w nią zatruty sztylet. Biedna pamięta to wszystko jak przez mgłę. - Słyszałam laleczko, że ostatnio wskakujesz do łóżka nie temu, któremu powinnaś. Rozumiem, że tak ci imponuje moja osoba, że uczysz się ode mnie fachu dziwki... Ale nie mieszaj w to Dracona... - Warknęła nie puszczając jej przez tą chwilę. Jak się dzieciak nauczy, to ją zostawi samą. Sówki widząc, że coś jest nie tak najeżyły się, umilkły i patrzały. Corn oblizała dolną wargę i przekrzywiła lekko głowę w bok pozwalając by jej włosy spięte zapobiegawczo w kitkę wesoło zadyndały.
-Somerhalder ty masz imię? Wooow - zawołała nie spuszczając z niej wzroku. Wysłuchała ją spokojnie cały czas zachowując zimną krew. Chciała w połowie jej monologu parsknąć śmiechem ale powstrzymała się. Przecież to takie niekulturalne było by z jej strony. -Tak uważasz? Składaj reklamacje do tej starej czapki, widocznie źle cię przydzieliła. Ale wiesz, jakoś mnie mało obchodzi ile ty masz ślizgońskich cech a ile nie. Idź się wypłacz komuś innemu - powiedziała. Zanim się Amanda zorientowała miała już zaciśniętą pięść we włosach i przyciśnięta została do ściany. Troszkę ją to zmroczyło i dopiero po chwili dotarło do niej co ta dziewczyna powiedziała. -No ładnie Somerhalder, sama się przyznałaś do bycia dziwką. Brawo, pierwszy krok za tobą a teraz idź się zapisz do psychiatry, może cię to uratuje przed stoczeniem się na samo dno. A nie, przepraszam, ty już na nim jesteś. Po za tym, to nie twoja sprawa z kim Draco się pieprzy a już tym bardziej... Z KIM ROBIĘ TO JA! - Krzyknęła. Kopnęła nogą Cornelię tak, że ugięło jej się kolano. Korzystając z okazji wyrwała się jej zostawiając w jej rękach troszkę swoich ładnych włosów, sama ją złapała i położyła na ziemi. Usiadła na niej i mocno trzymając jej włosy przycisnęła do zimnej posadzki. -I co teraz powiesz... jak to się określiłaś, dziwko? - Zapytała. - Nie radzę ci się mieszać w nie swoje sprawy, rozumiesz? Bo tego pożałujesz - uniosła jej głowę wysoko ciągnąc za włosy a jej ciało cały czas przygniatając do ziemi. Co był cudowny widok, Somerhalder przygnieciona do ziemi, nie mogąca się ruszyć. Tyle razy śniło się to Amandzie by w końcu zobaczyć ją w takiej pozie. A tu co? Marzenie spełnione!
Nawet w obliczu zagrożenia upartość ślizgońska wydaje się być niesamowicie głupia. Dobrze wiem, że Corin też taka jest, ale to nie znaczy, że nie może mieć na wiele osób takiego... Poważania. Postrzega ich z góry i traktuje jak śmiecie szczególnie, jeśli nic dla niej nie znaczą. Bo jak wszyscy wiedzą męska część tego domu ją w cholerę kręci. Dziewczyny są.. Hm, dziecko powiedziałoby „Be”. - Aż taka zaskoczona? Ja przynajmniej wiem jaka jestem i nie bawi się w przerażającego wilka będąc małą owieczką... - Powiedziała przytrzymując dziewczynę mocniej. Wkurzała ją sposobem bycia, zachowaniem, temperamentem. No wszystkim jak już wspomniałam. A przede wszystkim niewyparzoną mordą. - Dracon to moja zabaweczka. Mam prawo go pilnować i sprowadzać na właściwą drogę. Szczególnie, jeśli wchodzi w coś tak nieapetycznego – Szepnęła cichym, pozbawionym emocji tonem. Jakby wyzbyła się wszystkich uczuć przechodząc przez te drzwi. Była do tego zdolna. Bez najmniejszego problemu mogła pozbawić się oporów. Bo ci, który coś czują są słabi. Ci, którzy mają opory ze względu na kogoś są żałośni. I pozostaną tylko bezbarwnym reliktem z przeszłości, którym się gardzi. Nie doceniła Amandy, to fakt. Nie była czujna i to sprawiło, że chwilę później poczuła ból w łopatce gdy uderzyła plecami o ziemię. O dziwo... Uśmiechnęła się tylko. Nic nie powiedziała. Tak po prostu się uśmiechała do dziewczyny. Mimo iż była w fatalnej sytuacji. Bo nawet, jeśli uwolniła ręce, to co jej może zrobić? Jeśli ją odepchnie ślizgonka wyrwie jej włosy. By się wyrwać też nie ma szans bez ogromnego bólu. W końcu główka i cebulki są dość wrażliwe. - Zawsze wtykam nos w nie swoje sprawy... - Powiedziała sięgając do kieszeni. Wyciągnęła z niej... Dość sporych rozmiarów scyzoryk. Chyba jednak nie ma zamiaru bawić się z dziewczyną. Tak fajnie byłoby jej w tym momencie przeciąć tętnicę... Albo chociaż jakąś żyłę. Ale dziewczyna nie pomyślała o tym. Podniosła rękę do góry i spojrzała kątem oka na ostrze. Drugiej dłoni nie może uwolnić... Cholera. Trudno. Zbliżyła błyszczące sreberko do trzymanej przez dziewczynę kitki... I jednym konkretnym ruchem... Odcięła sporą połowę kosmyków pozostawiając je w dłoni rywalki. Następnie bez najmniejszego problemu odrzuciła scyzoryk w bok– widać po niej, że rozlew krwi nie jest jej w głowie – i odepchnęła od siebie dziewczynę po czym jednym konkretnym ruchem zdzieliła ją w twarz. Z pięści, choć jak mocno już nie wiedziała. - Oj... - Powiedziała cicho podnosząc się z ziemi - Co to ja... A tak. Odpierdol się od Dracona, bo miło się to nie skończy...
Trzymała ją mocno słuchając jej gadania. Aż jej się nie dobrze robiło kiedy słyszała jej głos. Cud, że jeszcze nie zwymiotowała wprost na jej włosy. Od tego pomysłu odciągnął ją widok scyzoryka. Boże, co za dziewczyna nosi takie cacko!? Ona przyszła ją tu zabić czy co? Cornelia była jakaś chora umysłowo, Amanda od dawna to czuła, że z tą dziewczyną jest coś nie tak. Trzymała jednak włosy mocno ciągnąc ją jeszcze bardziej do tyłu. Kiedy już myślała, że pożegna się z którymś z palców ta od tak po prostu ucięła sobie włosy i nawet dziewczyny nie zraniła. Było to dla Amandy sporym zaskoczeniem niestety obudziło ją dość mocne uderzenie. Leżała przez chwilę na ziemi, przegryzła sobie wargę ale to tylko dodało jej adrenaliny. -Zamknij w końcu ten swój pysk! Nikt mi nie będzie mówił co mam robić i Draco wcale nie należy do ciebie. Gdyby tak było - powiedziała podnosząc się i wycierając krew z brody - to zamiast we mnie wchodził by w ciebie. Powiedziała uśmiechając się znowu złośliwie. O nie, ona jej tego uderzenia tak łatwo nie odpuści. Podeszła do niej pewnym krokiem, przez chwilę patrzyła jej prosto w oczy a następnie wzięła zamach i z pięści uderzyła ją w policzek. O tak, dziewczyna będzie miała niemałego siniaka. A to uderzenie musiało ją trochę zachwiać więc Amanda nie tracąc czasu rzuciła się dalej na nią i podrapała ją swoimi paznokciami po twarzy by następnie znów chwyciła Cornelię za włosy i nakierowała jej głowę tak by spojrzała prosto na nią. -I co Somerhalder? Nadal chcesz się wtrącać? - Zapytała.
Wiem, że jest chora umysłowo. Nie musisz mnie w tym uświadamiać. Ale dzięki temu ją tak wszyscy bardzo kochają. A inni się jej boją, ale to już całkowicie inna sprawa, o której jak na razie nie ma potrzeby rozmyślać. Ale wiadomo było, jeśli ktoś ją dobrze znał, że Corin nie zrobi komuś zbyt wielkiej krzywdy, która odniosłaby widoczne skutki. Jest bowiem przesiąknięta na wskroś hemofobią i każde spojrzenie na krew wywołuje u niej mdłości. Chociaż przede wszystkim boi się tej czerwonej cieczy dlatego, że prowadzi do śmierci. A od zgonu rodziców boi się tego najbardziej na świecie... I dlatego pakuje się w kłopoty, które mogą ją zabić... No tak. Ona naprawdę jest chora umysłowo. - Wchodzi. Dlatego mi się to tak nie podoba – Odpowiedziała krótko bardzo pewna swojego zdania i swoich racji. Była pewna, że ma sporawą przewagę nad dziewczyną. Między innymi dlatego, że tak jest wkurzona i głupio zadowolona tym, że rzuciła w stronę Corin obraźliwe słowa, a tą to w ogóle nie rusza. Dlatego kiedy ta leżała na ziemi przygryzając sobie wargę Cornelia bujała się na nogach w te i we wte i w te i we wte i w te i we wte i znowu jak małe dziecko stojące w kościele i niecierpliwie czekająca na koniec nudnego kazania. Nom, Amanda jest szybka. Kiedy Corin poczuła ból wydała z siebie ciche jęknięcie. I nim się spostrzegła miała zadrapania na twarzy. Bolało? Owszem. Piekło? No tak. Obchodzi ją to? No nie za bardzo. Zamrugała patrząc na ślizgonkę, jakby jeszcze nie zdążyła załapać co się stało. - Wiesz co? Znudziłam się... - Powiedziała krótko po czym już nie przejmując się tym, czy ta dziewczyna wyrwie ją włosy po prostu rzuciła się na nią uderzając ją gdzie wlezie. Co się będzie pieprzyć. Zirytowała się biedaczyna z sińcem pod oczkiem. W końcu udało jej się – nie wiem szczerze mówiąc jakim cudem – obezwładnić przeciwniczkę i dla odmiany usiąść na jej plecach przyciskając jej twarz do podłogi i wykręcając jej rączkę, jakby byłą policjantem trzymającym złodzieja na masce samochodu. Kyaa, policyjne gablotki są fajne. Chciałaby taką... Mniejsza mniejsza.
-Aha... Uważaj bo ci uwierzę - powiedziała. Jakoś nie wierzyła dziewczynie, że ona i Draco nadal... Nie, Cornelia była z takich co nie zdradzają swoich przyjaciółek. A Amanda jakoś nie specjalnie spędzała czas z dziewczyna Draco więc było jej to w sumie obojętnie czy rozbije jej związek czy nie. Gryfonka miała sporo siły skoro udało jej się wyrwać znowu z uścisku ślizgonki. Już po chwili razem były na ziemi. Amanda może w trochę mniej komfortowej ale... -Uważaj Somerhalder, bo taka laleczka jak ty, która akceptuje tylko mężczyzn może wystraszyć się tak bliskiego kontaktu z dziewczyną - zaśmiała się. Jakoś jej nie przeszkadzało, że Cornelia na niej siedzi. W końcu była bi, nie takie pozycje już przerabiała. Zaśmiała się znowu złośliwie, zaczęła się rzucać, ruszać, starała się zwalić dziewczynę ze swoich pleców. Cornelia na prawdę musiałaby się bardzo napracować by ją utrzymać. No ale Amandzie udało się wyrwać. Odepchnęła ją od siebie i stanęła przy drzwiach. Patrzyła na biedną, poobijaną, podrapaną i z nierówno obciętymi włosami Cornelię. -I trzeba było się tak rzucać? Somerhalder wyszłaś na tym gorzej niż ja. Następnym razem wybierz sobie słabszego przeciwnika - powiedziała uśmiechając się złośliwie. Otworzyła drzwi, miała już dosyć tego miejsca i tej dziewczyny. Poczeka jeszcze tylko na jej ripostę i oddali się. A co się stanie z Cornelia już mało ją obchodziło.
No cóż. Cornelia i Dracon byli wzajemnie dla siebie pierwszą miłością zaczynając od pierwszego pocałunku a dochodząc do aktów. I gdyby nie to, że wynikły pewne komplikacje z rodem Uchiha, to pewnie w tym momencie nadal byliby razem. Dlatego zdarza im się czasem trafić do sypialni. A Abigail nie o wszystkim musi wiedzieć. Ale przecież nie możemy dopuścić do tego, by Dracon jeszcze jakąś pieprzył. Szkoda gadać. - Spokojnie. I tak jest mi już wystarczająco niedobrze na twój widok, że gorzej być nie może – Odpowiedziała mocniej przytrzymując ją przy ziemi. Nie miała zamiaru dać jej się wyrwać. Jednakże nie ważne ile miała siły w drobnym ciałku nadal ma tylko 165 cm wzrostu i skoro nie zamierza złamać jej ręki – jeszcze nie teraz- to nie jest też w stanie zbyt długo ją utrzymać. Kiedy już ledwo co trzymała ją lekko się podniosła. Kiedy została odepchnięta wylądowała w pozycji kucającej patrząc na dziewczynę wciąż z tym spokojem. Dopiero kolejne jej słowa pobudziły w jej agresję. Czy tylko ja mam wrażenie, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie zaczęła cicho powarkiwać? No cóż. Psidwak może, to jej się udziela w ciele ludzkim czasami. Sama jest poobijana i podrapana owszem. Ale Amanda też na tym najlepiej nie wyszła z tym, że ślizgonka stoi a Corin jest bliżej ziemi. Jedyna różnica. No i włosów obie potraciły. - Thi – Prychnęła pod nosem niczym kotka i dumnie wstała z ziemi. Dość szybko dobyła różdżki i wykierowała w dziewczynę. Chwilę tak stała wiedząc, że może rzucić każde zaklęcie. Wspominałam, że Cornelia nie raz nie dwa rzuciła niewybaczalne i udało jej się to? Zabija w cholerę pająków, torturowała Elenę... Teraz mogłaby widzieć skrzeczącą i wijącą się na ziemi Brounce. Jakież miłe dla oka... - Oppungo – Powiedziała niespodziewanie, dość szybko. Przecież Corin bardzo dobrze wie, że jest Protego, które obroni zwykłe zaklęcia i ów dziewczyna jest blisko drzwi, więc lada chwila może jej zwać. Jej tak, ale sową, które nagle poderwały się do lotu i jak jeden mąż ruszyły w stronę dziewczyny błyszcząc dziobami i szponami. Gryffonka zrobiła kroczek do tyłu i oparła się o ścianę sowiarni łapiąc jedno piórko i bawiąc się nim między palcami.
Widząc, że gryfonka wyciąga różdżkę sama również wzięła swoją. Ona jednak nie miała zamiaru atakować. Nie jest tak głupia by wdawać się w tak bezsensowną walkę. O kogo? O chłopaka z którym miała zwykły romans? Też mi coś... Nagle w jej stronę zaczęły lecieć sowy. Sowy? Jakby tu te sowy od siebie odgonić? Hmm... Albo się spalą albo odlecą siną w dal. -Relashio - powiedziała i z jej różdżki wyleciał strumień ognia, który kierowała na ptaki. Teraz albo uciekły albo po prostu wleciały w ogień, którego kierunek dziewczyna zmieniała i najzwyczajniej w świecie się spaliły. Pf, biedne ptaszki. Amanda jednak nie kontratakowała, na pewno nie teraz. Ale kiedyś na pewno jej się odwdzięczy za ten atak i to kilka razy bardziej. -Tyyy... a może ty jesteś zazdrosna, co? Że Draco zabawia się nie tylko z tobą? - Zaśmiała się. Chciała jeszcze po wkurzać gryfonkę a potem czmychnąć gdzieś. Ale nie dla tego, że tchórzyła czy coś, o nie, to nie było zachowanie Amandy. Ona po prostu miała jeszcze coś do załatwienia i to było bardzo, bardzo ważne. -To co? Długo będziemy tak jeszcze się na siebie patrzeć czy w końcu odpuścisz i pójdziesz jak grzeczne dziecko spać? Już mi się w sumie znudziła rozmowa z tobą - powiedziała. Tak Somerhalder jesteś bardzo nudną osobą - dopowiedziała w myślach. Na jej twarzy znów pojawił się złośliwy uśmieszek. Eh, ludzie schodzą na psy. W sumie to dziewczyna ta mimo iż miała sporo ślizgońskich cech to w sumie nie dała by tam rady. Ślizgoni powinni być opanowani, zachowywać zimną krew w czasie konfrontacji. A nie tak jak dziewczyna rzucać się na wszystko i wszystkich z taką agresją. Jak typowy lew... Teraz już wiadomo czemu jednak jest u gryfonów. To takie smutne.
Ze dwie biedniejsze sówki wleciały w ogień. Reszta faktycznie mądrze uciekła. Oj. Uczniowie chyba nie będą zadowoleni, kiedy się dowiedzą, że jakaś tak płytka i głupia ślizgonka weszła tutaj i zrobiła krzywdę ich pupilom. Oj, chyba dziewczyna stanie się wrogiem publicznym numer jeden. Ale co Corin na to poradzi? Jej tutaj nie było. Kto udowodni, że postawiła tutaj swoją zgrabną stópkę? Przecież ona nienawidzi schodów, więc nigdy tak wysoko nie idzie. Dziewczyna obracała w palcach różdżkę. Zdmuchnęła piórko, które poszybowało gdzieś poza wieże. Obserwowała je z lekkim uśmiechem. Potem spojrzała ponownie na Amandę. Klasnęła trzy razy jakby w ogromnym uznaniu jej inteligencji. Potem przewróciła oczami. - Nie – Odpowiedziała jej krótko, bez jakiś konkretnych uczuć w to wkładanych. Po co jej Dracon, skoro wystarczy, że podejdzie do dowolnego chłopaka z jej domu i będzie mogła go zaciągnąć do sypialni? Więc dlaczego miałaby być zazdrosna o jednego Draco. Jestem pewna, że Dracon też nadal na nią leci, więc to i tak żadna różnica. Pociesza się przybłędami... No cóż poradzić na męską głupotę. - Nie... Jęzlep – Wypowiedziała cicho zaklęcie sprawiające, że język przykleja się do podniebienia. Udało się na całe szczęście. Przynajmniej wreszcie idiotka się uciszy. Teraz wykierowała w nią zaklęcie żądlące, jednak to nie chciało wyjść z jej różdżki. Po dwóch próbach zrezygnowała katalogując sobie w głowie inne mało raniące, ale dające popalić zaklęcia. - Obscuro – Powiedziała z ogromną nadzieją, że akurat to trafi w dziesiątkę. Hm... Nie ma to jak niekontrolowany taniec i... A nie, to nie to zaklęcie. Cholera pomyliła się! Pomyliła się i teraz stoi przed nią Amanda nie mogąca mówić i nic nie widząca zza czarnej opaski... Cholera!... Ejjj. Corin korzystając z tego, że nie umie rzucać poprawnie zaklęć schowała różdżkę i podeszłą do dziewczyny. Złapała ją za włosy i zaciągnęła w stronę okna po czym najzwyczajniej w świecie wychyliła przez nie tak, że gdyby puściła Amanda miałaby niewielki problem z utrzymaniem równowagi. - Odpierdol się od Dracona... To tyle – Powiedziała poluźniając uścisk, ale dalej jej nie puszczając, chociaż naprawdę miała ochotę. Jak teraz poradzi sobie dziewczyna? Bo Corin jest pewna, że ma asa w rękawie. Nie jest byle kim.
Była taka wkurzona. Mogła od razu stamtąd iść a nie się jeszcze cackać z tą idiotką. No ale ona dzisiaj robi same głupie rzeczy, nie ma co. Kiedy wisiała tak głową w dół zastanawiała się co ma zrobić, na szczęście opaska jej spadła i nic jej już oczu nie zasłaniało. Nie było tu aż tak wysoko, jakby spadła to najwyżej by sobie tylko coś złamała. Wielu czarodziejów spadało z wyższych wysokości i jakoś żyli dalej. No ale nie mogła tak być pod panowaniem tej głupiej gryfonki. Trzymała się z drugiej strony okna, na szczęście miała obydwie ręce wolne. Spaść chyba nie spadnie, tak więc zaryzykowała i korzystając z tego, że uścisk na jej włosach zelżał cofnęła się trochę, zaplotła jedną nogę wokół nogi gryfonki a ręką złapała ją za bluzę i przyciągnęła do siebie sama starając się odwróci. A potem pociągnęła jej nogę tak, że dziewczynie znowu ugięło się kolano. Ah ta Cornelia, powinna bardziej pilnować tych swoich krzywych nóżek. Odskoczyła szybko od niej, poprawiła włosy, już ją trochę ta głowa bolała, zaklęcia rzucić nie mogła, cóż, znowu fatalna sytuacja. Miała już dość tej całej sprawy. Od Draco nadal nie miała ochoty się odwalić i na pewno tego w najbliższym czasie nie zrobi, niech zapomni. Zbyt dobrze jej razem z nim było i tyle. Wyszła przez wejście zostawiając gryfonkę samą z sobą. Co ona się tam z nią będzie przejmować. Swoje już powiedziała, więcej nic nie doda a nie chce skończyć z takimi siniakami i bez połowy włosów tak jak ona. Oddaliła się powoli w stronę zakazanego lasu.