W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Spojrzał kątem oka na dziewczynę, czując mimowolną irytację. Nie znała go, nie wiedziała tak naprawdę jaki mógł być dla kogokolwiek innego - czy to jej, czy zwierzęcia. Inną sprawą było, że jego bycie niemiłym dla stworzeń polegało najczęściej na byciu stanowczym w swoich działaniach. Ostatecznie samą zabawą w podchody nie można było złapać irytującej się sowy, żeby pomóc jej wyplątać się z nieumiejętnie przywiązanej sakiewki do nóżki. Nie powiedział jednak nic, skupiając się na samej pomocy sowie, na tym w jaki sposób mieli przenieść niespokojne stworzenie, aby nie zadać mu dodatkowego bólu. - To skoro niesiemy, to jeszcze chwila… Byłoby dobrze unieruchomić to skrzydło, żeby nie uszkodził go bardziej, kiedy będziemy szukać profesora - powiedział jeszcze, rozglądając się chwilę po sowiarni, szukając czegoś, czego mogliby użyć, nim prychnął pod nosem, przeklinając cicho. -Dobra, spróbuj go jakoś utrzymać w miejscu, ale uważaj, żeby cię nie dziobnął, albo złapał szponami - powiedział twardo do Krukonki, sięgając w końcu po różdżkę, aby rzucić najprostsze vulnerra ferre wyczarowując z jej końca zwój bandażu. - Nie jest to najlepsze, ale spróbuję przywiązać jego skrzydło tak, żeby nie mógł go na siłę rozłożyć… Możemy tak go później zanieść, licząc, że pozwoli się nieść w rękach, albo spetryfikować go. W razie czego znasz zaklęcie petrifikus totalus? - dopytał jeszcze dziewczynę, powoli zaczynając owijać sowę bandażem, unieruchamiając jedno skrzydło mimo jej wyrażnego niezadowolenia i prób zaatakowania ich obojga.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Nie wyczuwa być może nawet tej subtelnej nuty irytacji Jamiego jej osobą. To fajny chłopak. Nie może się z nim nie zgodzić. Skrzydło należałoby unieruchomić. Ptak i tak bardzo cierpi, a muszą go przecież przetransportować do profesora. Zwierzęta ją lubią, ale w obliczu zranienia każdy jest nieufny i przestraszony, a to rodzi potrzebę bronienia się, dlatego puchacz atakuje. Ślizgon wyczarowuje zwój bandażu, nakazując wcześniej krukonce trzymanie sowy. Tylko jak to zrobić. Marcella najpierw podchodzi do tego po swojemu co nie najlepiej działa. Oboje stają się celem dzioba i szponów rannego ptaka. Ich naturalny urok teraz nie działa. - Uh...ough...! - Ciche odgłosy wyrywają się z marcellinowych ust, która stara się unikać ataków zwierzęcia. - Nie umiem. - Odpowiada szczerze, dlatego nie czekając chwili dłużej, muszą zanieść sowę we dwoje po mugolsku, chyba tylko tak pozostanie im zaciągnąć ptaka do profesora Swanna. Jamie rzuca zaklęcie petrifikus totalus i tak wszystko idzie prawie, jak po maśle.
Oczywiście, że palił się do brodzenia w ptasim gównie i rozdrabniania szczurów. Miał jednak trochę na bakier z profesorem Rosą i przymierzał się cały miesiąc, jak nadgonić tę sytuację. Nie był orłem z kierunków ścisłych, choć bezpieczniej powiedzieć, że z niczego nie był orłem, bo żeby orłować, to trzeba od życia chcieć czegoś więcej niż egzystencji tak długo, aż się umrze. Jako ślizgon powinien przecież cechować się ambicją i tę chorą ambicję widział w tak wielu kolegach i koleżankach z domu, teraz jednak, krzywiąc się na twarzy jak sześciolatek przełykający łyżkę eliksiru wzmocnienia, stał pod sowiarnią, patrząc na obesrane mury, bardzo ciężko mu było znaleźć ku temu jakikolwiek entuzjazm. Wyciągnął z kieszeni podwędzone z kuchni karmelki, które capnął po cichu, w ramach przejścia lochami z dormitorium na podwórko - albowiem była to już niemal tradycja okradanie biednych skrzatów, które choć stękały, że niewolno, to przecież nie mogły mu zabronić, a on, pozbawiony kropli moralności, ukradłby lizaka nawet dziecku - wpakował dwie mordoklejki do buzi i zaczął się wspinać, wyobrażając sobie lepsze czasy, lepszy świat i przede wszystkim łąkę pełną, no na przykład, lawendy. - O proszę. - wyrwało mu się, kiedy starając się nie dyszeć niczym stary parowóz, dotarł do wejścia do sowiarni i zobaczył tam nikogo innego jak @Kate Milburn. Zawsze przy najmniejszym wysiłku fizycznym obiecywał sobie, że rzuci palenie i zacznie lepiej sypiać, ale lubił palić i miał lepsze rzeczy do roboty niż zdrowy sen, więc za każdym razem, nienauczony rozsądku, musząc pokonać więcej niż jedną kondygnację schodów, czuł, że zaraz się zrzyga. Ale jakież byłoby to nieeleganckie, jakie niekulturalne względem zielonookiej gryfonelli. Odchrząknął, starając się ukryć w tym geście dyskomfort, ściskający mu płuca i przełknął karmelki z nadzieją, że zabijał posmak krwi, która pojawiła się w jego ustach jak na komendę. - Również do kołchozu, czy w celach rekreacyjnych? - przyjrzał się jej złotymi oczyma. Gdyby był rozsądny, nie byłby tak bezpośredni, przemykając nim po jej wąskich kostkach i długich nogach, ale gdyby był rozsądny, nie byłby Lokim Swansea. Podniósł wyżej podbródek, uznając finalnie, że może uda mu się zapomnieć o ptasim gównie, jeśli Milburn zamierzała zagościć tu na chwilę dłużej niż chwilę.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Od kilku miesięcy sowy zajmowały praktycznie całą uwagę członków Stowarzyszenia. Kate nie pamiętała, by w poprzednich latach było z nimi aż tyle problemów. Coraz częściej zderzały się z Bijącą Wierzbą i trzeba je było konsultować u zwierzęcego uzdrowiciela. Jedne chorowały, inne się gubiły i trzeba ich było szukać w pełnych odchodów norach - ta eskapada na szczęście ją ominęła, miała w tym czasie inne zajęcia i lekkie przeziębienie, którego nie zamierzała pogłębiać przedłużonymi spacerami po błoniach w dżdżącym deszczu. Przyszedł jednak dzień, w którym musiała dołożyć swoją cegiełkę do wzniosłej działalności i niestety okazało się, że przypadł jej w udziale dyżur w sowiarni. Czyli miała skrobać gówna. Świetnie, w tej chwili bardzo żałowała swoich decyzji z przeszłości, może wywabianie sów z nor nie było takie straszne? Tuż przed wejściem na górę wzięła wręcz kąpiel we flakonie perfum, by w chwilach zwątpienia móc szukać ratunku we własnym kołnierzyku. Roboczą koszulkę polo miała wpuszczoną w luźne dżinsy z kilkoma przetarciami, a na grube, wełniane skarpety wdziała nieco wyższe sztyblety. Wchodząc na wieżę, choć jej nozdrza od razu zostały zaatakowane przez bardzo nieprzyjemny zapach stężonego amoniaku, w bardzo dziwny sposób poczuła... Zadowolenie? Wszak lubiła być przydatna, a jeśli jej działania mają przysporzyć nieco dobra dla tych zwierząt, czemu nie dać z siebie 101%? Zabrała się do skrobania zaschniętych odchodów szybciej, niż @Lockie I. Swansea zdążyłby przeliterować Quidditch. Otoczona szumem, skrzeczeniem i huczeniem sów, prawie nie usłyszała kroków dobiegających ze schodów. Dopiero wypowiedziane przez Ślizgona słowa dotarły do jej uszu i musiała przyznać, że nieco ją wystraszyły. Ot, kwestia zaskoczenia - no i też kwestia tego, że akurat jego w sowiarni nie spodziewała się zobaczyć. Odwróciła się nieco zbyt gwałtownie, co nie spodobało się siedzącej w pobliżu sowie, która obrała sobie ją za cel i próbowała ją podziobać. Na szczęście wykazała się refleksem i zabrała dłoń w odpowiednim momencie, w ostatniej chwili unikając bolesnego spotkania z dziobem i pazurami. Powiodła spojrzeniem w kierunku Ślizgona i parsknęła śmiechem: - Myślisz, że można to nazwać rekreacją? - przykre zapachy, wątpliwie satysfakcjonująca praca i możliwość wyniesienia ran? Brzmi jak zabawa. - Nie spodziewałam się Ciebie tutaj - dodała. Nie umknął jej sposób, w jaki na nią spojrzał, a raczej w jaki obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem, od góry do dołu. Elevator eyes.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zmuszenie Loka do literowania czegokolwiek, to wyzwanie, którego nie podjęli się nawet nauczyciele szkoły podstawowej w Holandii. Nie wiedzieli, głupcy, że młody Swansea już wtedy najlepiej komunikował się językiem pieniądza i za galeona czy dwa przeliterowałby nawet koziedupki wspak, ale czy to jego wina, że edukatorom brakowało solidnej edukacji typu "street-smart"? Położył dłoń na piersi, roztwierając oczy szerzej i rozklejając usta w swoim paskudnym, psim uśmiechu. -Szczerze? Ja sam siebie się tu nie spodziewałem. - przyznał, nie mogąc nie zauważyć refleksu, z jakim uniknęła sowiego dzioba. Na lewym przedramieniu miał paskudną bliznę z czasów, kiedy jemu tego refleksu zabrakło, ale pośród wszystkich paskudnych blizn trudno było na dzień dzisiejszy rozpoznać, która to właściwie była.- Zapewniam Cię, że wymienię przynajmniej trzy osoby, które robienie ....tego - wskazał palcem kółeczko, nawet nie dłonią, jakby gest ramieniem miałby go ubrudzić już od samego dotykania zbyt wielkiej ilości cuchnącego powietrza - wzięłyby za wspaniałą przygodę! - zaświergotał radośnie, imitując podekscytowany głos jednej z gryfonek, znanej głównie z tego, że ekscytowała się wszystkim. Wzdrygnął się, powstrzymując gag-reflex i oderwał ramię od obesranej jak i wszystko inne framugi, kiedy pewien już był, że nie zemdleje z wysiłku ani nie nabawi się niespodziewanego ataku krwotoku z oczu. - Jesteś pewna, że ścigająca to Twoja pozycja? Z takim refleksem powinnaś spróbować na obronie. - zasugerował. Zasugerował to też dlatego, że obrońca poruszał się po całym boisku znacznie mniej i łatwiej było popatrzeć na te biodra i uda ściśnięte sportowym spandeksem, ale takich argumentów przecież damie się nie godzi przedstawiać. Miał słabość do sportów. I sportsmenek. Sportsmenek w sumie aktualnie bardziej niż sportów. Podciągnął nieznacznie rękawy bluzy z herbem węża na plecach, w której się tu wdrapał, bo było mu jej najmniej szkoda, choć nie podciągnął ich wcale zbyt wysoko. Tylko tyle, by nie zamiatać nią odchodów i odpadków, wokół których miał zaraz lawirować. - A gdyby to wszystko tak jedną, solidną bombardą... - rozejrzał się, podpierając pod boki jak typowy kierownik budowy, któremu robota aż pali się w rękach. Po tym jak smoki spaliły i rozwaliły pół szkoły, człowiek spodziewałby się, że odbudują taką sowiarnię jako nową, piękną i nieuwaloną gównem, ale jeśli to zrobili, to sowie kupry zajęły się bardzo sprawnie wyrównywaniem porządku w naturze, nadrabiając dwójnasób ilością kaki. Westchnął, wyciągając z kieszeni, złożoną na czworo listę obowiązków i przebiegł po niej wzrokiem, szukając czegoś, co nie krzyczałoby od razu "gówno!". - Rozdrabnianie pokarmu. - -rozejrzał się za koszem ze szczurami i innymi małymi gryzoniami, które donosiły tu skrzaty na polecenie profesora od opieki nad magicznymi stworzeniami. Było to ponad jego zrozumienie, jak on, człowiek, miałby rozdrobnić szczura sowie lepiej, niż ona zrobiłaby to sama swoim morderczym dziobem i sztyletowatymi szponami, ale pan każe - sługa musi. Wyjął różdżkę i zaklęciem wywołał kilka truchełek z kosza, posyłając je na parapety, by kolejnym zaklęciem porąbać trupki na kawałki. - Czarujące.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Parsknęła śmiechem, widząc jego szeroki uśmiech i słysząc sposób, w jaki wypowiedział kolejne słowa. Miał w sobie coś, co sprawiało, że bez większego wysiłku wydawał się naprawdę zabawnym człowiekiem, a Kate bardzo ceniła sobie towarzystwo takich ludzi. Śmiech to zdrowie, prawda? - Tylko trzy? - rzuciła zaczepnie, w głębi duszy podejrzewając, kogo mógł mieć na myśli, bo jej samej przyszłyby do głowy minimum dwie osoby podchodzące z wręcz niezdrowym entuzjazmem do życia i wszystkich jego bolączek. - Teraz to mnie nawet zaciekawiłeś. Podzielisz się swoimi podejrzeniami, kto ucieszyłby się ze sprzątania sowiarni? - zapytała z uśmiechem. W zestawie spodziewała się usłyszeć nawet swoje imię - wszak nie dość, że już tu była, to jeszcze z uśmiechem skrobała gówno z parapetu. Na pewno zasłuży na miejsca na jego liście pojebanych entuzjastów. Kolejny komentarz płynący z ust Ślizgona nieco ją zmieszał. Dosłownie w przeciągu ostatnich kilku dni zaczynała zastanawiać się, czy nie powinna przypadkiem obejmować pozycji obrońcy w składzie, ale zamierzała tę kwestię poruszyć dopiero na nadchodzącym treningu. I nagle wchodzi Lockie, cały na biało, informując ją, że mija się z powołaniem. Czyli naprawdę się jej przyglądał? Musiał, skoro dostrzegał takie drobiazgi. Poczuła dziwny ścisk w brzuchu, który na szczęście bardzo szybko się ulotnił. Przesadzała... - Wiesz co, w sumie to nie jestem pewna - przyznała, odkładając na chwilę szpachelkę. - Myślisz, że bym się sprawdziła? - Była gotowa na poznanie opinii eksperta! Trochę próbowała łowić komplementy, nie była w stanie zaprzeczyć temu uczuciu rodzącemu się w środku - lubiła atencję. Może trafiła na podatny grunt, na którym zasiane przez nią ziarno zaowocuje komplementem i uwagą? Stała pod tym parapetem bez przybierania szczególnej pozy, nie prezentowała specjalnie swoich walorów, ale na pewno nie umknęły jego oczom kształty jej ciała. Na pewno nie w tym stroju. Włosy, choć spięte, by nie wpadały w cały ten brud, wciąż opadały na jej plecy czekoladową kaskadą. Gdy wspomniał o rzuceniu bombardy na sowiarnię, zaśmiała się ponownie pod nosem, a jej perlisty chichot odbił się cichym echem od murów wieży. Czy mógł wybrać jeszcze gorsze zadanie? Prawdopodobnie nie. Kate znacznie mniej wzruszało skrobanie zaschniętych kup niż dźwięki łamanych kostek i miażdżonych czaszek gryzoni. Skrzywiła się wyraźnie i wzdrygnęła. - Okropność! - skomentowała poczynania Ślizgona. Też nie rozumiała zasadności tego zadania, przecież sowy radziły sobie dobrze same z siebie. Nie widziała żadnej, która miałaby uszkodzony dziób...
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
- Przynajmniej trzy. - uniósł w górę palec, podkreślając swoje własne słowa sprzed chwili. Długo zastanawiać się nie musiał, choć bez większego zdziwienia do głowy przyszły mu najpierw same gryfonki - Taka Mulan na przykład. Wystarczy spojrzeć jak się jara łupdukami, skrobanie sowiego gówna pewnie jest blisko szczytu jej marzeń. - pokręcił głową na boki. Słyszał nawet, że profesor Rosa planował Mulan kupić łupduka w zamian za jej popisową współpracę podczas podróży do Avalonu. Ukucnął, by końcem różdżki bez entuzjazmu poprzewracać trochę w ściółce, pokrywającej podłogę sowiarni, nim nie podjęła jednak tematu Quidditcha, a choć miotlarstwo było bardzo daleko od jego ulubionego hokeja, to by nie był sobą, gdyby tematu nie podjął. - Myślę, że tak. - powiedział, spoglądając na nią z dołu, kucając, z perspektywy, z której patrzył bardzo rzadko, mając to szczęście bycia wyższym od większości ludzi, których znał- Trochę Cię nosi na ataku, próbujesz być w zbyt wielu miejscach naraz. - zaklęciem zaczął segregować kępki czystej słomy, od tej obesranej oraz resztek kości sowiego pokarmu- Podejrzewam, że Maguire ma zapierdol, dlatego nie może Ci tego wytknąć. Ja jako rywal tym bardziej nie powinienem nic mądrego doradzać - uśmiechnął się pod nosem - ale myślę, że lawirowanie wokół obręczy lepiej zutylizowałoby Twój refleks i zwrotność. - pociągnął nosem, nim nie beknął, kiedy żołądek zakomunikował rozpoczęcie procesu trawienia przełkniętych pospiesznie karmelków. Słysząc jej oburzenie na rozdrabniane gryzonie, przeniósł na nią spojrzenie, błyskając chochliczym okiem: - Jak dobrze, że tu jestem, co? Mogę wybawić Cię od tych przykrych zadań, pozostawiając jedynie skrobanie gówna. - był pozbawiony tej szczególnej wrażliwości na krzywdę. Wytykali mu to po ostatnich zajęciach obrony przed czarną magią, ale nie było to wcale podszyte brawurą czy szczególną niemoralnością. Był jednocześnie za głupi i za mądry, by przejmować się subtelnośćiami związanymi z tym jak przykre jest patroszenie zdechłych szczurów. Kupki czystego siana odesłał pod żerdzie, na których nie było sów, po czym przywołał z wyższych poziomów kupy brudnej ściółki, którą należało teraz wymienić, uskakując przed osypującym się pierzem, które chyba jakaś sowa pieczołowicie sobie wyrywała całą noc. - Te ptaki popierdoliło do końca? - rozejrzał się, niemal przekonany, że jak dobrze zmruży oczy, to zobaczy sowę goluśką jak kurczak na rożnie. Miał tylko nadzieję, że to nie jego Jakko.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Gryfonka, którą wymienił w pierwszej kolejności, w istocie była raczej znana ze swojego zapału obcowania z magicznymi stworzeniami i choć była starsza od Kate, sława studentki dobiegła nawet jej samej. Wysłuchała jego słów na temat dziewczyny, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że nie była ona jedyną członkinią Domu Lwa, które widniały na tej liście przynajmniej trzech entuzjastek. Nie miała już jednak ochoty dopytywać, czy ona sama się na tej liście znajdowała - na cóż byłaby jej potrzebna ta wiedza? Poza tym dość sprawnie przeskoczyli nad tematem, by zająć się kwestią Quidditcha. Jego bardzo uzasadniona odpowiedź na jej pytanie speszyła ją jeszcze bardziej, niż ta pierwsza uwaga, którą rzucił. Bezwzględna analiza jej zachowań i umiejętności miotlarskich była dla Kate zaskakująca. I jednocześnie zaskakująco trafna - sama czuła, że ma znacznie mniejszą kontrolę nad miotłą, gdy musiała z dużą szybkością szybować w powietrzu i skupiać się jednocześnie na łapaniu kafla, rzucaniu kafla, unikaniu tłuczków i celowaniu do pętli. Jej balans nie był idealny, a dodatkowo miała tę nieznośną cechę nowicjusza, którą była nadgorliwość. Bardzo chciała pokazać, że się nadaje i że potrafi dobrze grać, więc dawała z siebie więcej niż potrzebowała. Zaplotła na moment ręce na piersiach, słuchając go z lekko zmarszczonymi brwiami. Mówił jej to z jakiego powodu? Udzielenia koleżeńskiej rady... Czy może, jak już zauważył, chciał ją wybić z rytmu, by w przyszłych starciach na boisku zyskać coś dla swojej drużyny? Czy zwątpienie, które poczuła, było słusznie odczuwane, czy było efektem jego mentalnych gierek. - Dlaczego mi to mówisz? - zapytała, przyglądając mu się z góry. Choć starała się widzieć w ludziach dobro, w całej tej gadce coś jej nie pasowało. - Faktycznie tak uważasz, czy to twój sposób na mieszanie w głowach koleżankom? Bo mógł jej całkiem nieźle zamieszać w głowie! Miał do tego wielkie predyspozycje. Był bardzo wysoki, całkiem pociągający mimo swojej szorstkości. Na szczęście szybko sprowadził ją na ziemię beknięciem. Wywróciła oczami i parsknęła śmiechem, biorąc się z powrotem do pracy. Już prawie skończyła obskrobywać ten cholerny parapet... - To skrobanie nie takie złe - rzuciła przez ramię, odwracając się do niego na chwilę plecami. Wolała nie widzieć, jak ciałka szczurów, choć martwe, ćwiartują się pod wpływem jego magii. Wystarczyło, że doskonale słyszała dźwięki wydawane przez miażdżone kostki, gross. - Przynajmniej daje jakąś satysfakcję. Jak się odskrobie, to jest w końcu czysto - wyjaśniła swoje podejście. Nie było nic bardziej satysfakcjonującego jak wizualny efekt pracy. Słysząc kolejne słowa odwróciła się i zapytała: - Coś nie tak?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Podniósł się w końcu z kucków, odrywając spojrzenie od wypatrywanej, domniemanie oskubanej sowy, której tak naprawdę nie widział i wsunął dłoń pod swoją bluzę, by pomasować brzuszek. Te karmelki jednak trzeba było lepiej przeżuć. A może cholerne skrzaty coś do nich dodały, wiedząc, że luj Swansea przyjdzie je ukraść? Uniósł pytająco brwi. - Ależ teoria spiskowa. - zauważył - Zapewniam, jestem na to za głupi. - uśmiechnął się, pukając palcem w skroń i puszczając jej oko. Koleżankom w głowach czy innych miejscach zresztą mieszał czym innym. - Wiem, że wszyscy jesteście święcie przekonani, że Slytherin to wylęgarnia podstępu, gówna i braku poszanowania zasad fair-play - zaczął - I może nawet się mocno nie mylicie, ale poza Voldemortem ślizgonem był też, chociażby Merlin. Dotknął jej ramienia, by przestawić ją i ustawić w miejscu, w którym stał on sam. Trochę bez ceregieli, może nie nazbyt brutalnie, ale był o tyle większy i silniejszy, że nawet jeśli stawiała opór, to dopinał swego. Cały Lockie, miał urok tylko przez krótką chwilę pierwszego kontaktu, szybko ją jednak zaprzepaszczał brakiem ogłady i poszanowania drugiego człowieka. Na całe szczęście do tego, co lubił koleżankom robić nie trzeba było długofalowych znajomości i nawet chamowi i prostakowi czasem ktoś rzucił kość. Podniósł rękę ponad jej ramieniem i wskazał jedną z dalekich, wysokich żerdzi, pochylając się lekko do jej ucha, chcąc zwrócić jej uwagę właśnie by spojrzała tam: - Ja mam omamy? - no przysiągłby, że była tam łysa sowa. Tkwił chwilę w tej niespodziewanej bliskości, oddechem owiewając jej policzek w wyczekiwaniu, aż potwierdzi bądź zaprzeczy jego słowom, coby mógł znaleźć spokój ducha czy jednak już mu się rzuciło na mózg i ma zwidy, by w końcu puścić ją i podeprzeć się pod boki, rozglądając po ziemi niczym detektyw Poirot. - Tyle pierza. Sowy chyba gubią pióra, ale tyle? - szturchnął stopą kłębek puchu, który przyzwał z górnych rzędów żerdzi razem ze ściółką do wymiany - Nichuja sie nie znam na sowach. - przyznał, rozkładając bezradnie ręce i spojrzał na Kate pytająco.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Zamrugała gwałtowniej w reakcji na jego stwierdzenie. - Nie miałam tego na myśli - powiedziała, kręcąc głową zmieszana. Zrobiło jej się głupio, bo chociaż wiedziała, że Lockie w gruncie rzeczy nie robił sobie zbyt wiele z jej słów i na pewno nie brał ich głęboko do serca, to jednak jej wypowiedź została zinterpretowana w ten konkretny sposób. Kate starała się z otwartą głową podchodzić do wielu spraw i chociaż wietrzyła w jego słowach prędzej jakąś zagrywkę, niż koleżeńską poradę - może faktycznie była to tylko sugestia, która nie miała na celu w żaden sposób jej zaszkodzić? Skąd mogła wiedzieć, praktycznie nie rozmawiali poza zajęciami. Nie wiedziała o Ślizgonie absolutnie niczego istotnego poza tym, że nie zawsze uczył się w Hogwarcie, bo w międzyczasie zmieniał szkoły. Może padła ofiarą przedwczesnego osądu, ale naprawdę nie miała na myśli tego, co wyartykułował. - Niczego takiego nie sugerowałam - dodała, choć po fakcie jej słowa mogły brzmieć jak puste zapewnienia, zupełnie jakby chciała pokazać czystość i szlachetność serca Gryfona w kontraście z pochopnym wnioskowaniem Ślizgona. Prawdopodobnie gdyby tę uwagę przemilczała, szybciej rozeszłoby się po kościach, ale nie potrafiła nie wtrącić tych trzech groszy. Miała tendencję do mówienia w nadmiarze i teraz odbijało jej się to czkawką. Nie odczuła, by przestawił ją z gwałtownością, w zasadzie już w pierwszej chwili czując jego dotyk zaczęła się samodzielnie przesuwać, robiąc mu miejsce. I chociaż zaczęli to posiedzenie w sowiarni przyjazną nutą, czuła, że wszystko zepsuła i atmosfera stała się nieco bardziej napięta. Może tylko jej się wydawało i była przewrażliwiona? Spojrzała na niego sarnimi oczami, próbując szukać w jego ekspresji jakiejś odpowiedzi, lecz wydawał się niewzruszony. Tak dobrze ukrywał emocje, czy serio nic sobie z niej nie robił? Jego dłoń wciąż jednak była blisko jej ramienia i mimowolnie oparła się o nią na tyle, by czuć jednostajny docisk jego dłoni do własnej skóry. Ponownie podniosła wzrok, by poszukać jego spojrzenia - było ono jednak utkwione poza jej ramieniem, gdzieś daleko. Za chwilę wskazał jej ręką konkretny punkt i ona sama odwróciła się, czując jak serce kołacze jej w klatce w reakcji na jego ciepły oddech na policzku. - Nie masz, też ją widzę - powiedziała, ponownie przekrzywiając głowę w jego stronę. Odsunął się już i niechętnie musiała przyznać, że poczuła z tego powodu zawód. - Nie powinny gubić tyle pierza. Pewnie jest chora. Trzeba będzie kogoś powiadomić.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Na jej szybkie zaprzeczenie odpowiedział tylko uśmiechem. Oczywiście, że nie miała. Takie rzeczy się ludziom wyrywają niechcący, ale poglądów o podstępności wychowanków domu węża nie trzeba było ukrywać. W końcu nawet tiara przydziału, co roku, recytowała wierszyk z którego jasno wynikało, że gryfoni to odważne debile, krukoni kujoni bez duszy, puchoni to przyjacielskie pizdy, a ślizgoni podstępne żmije. Było mu na tym etapie wszystko jedno, robił się chyba za stary na nastoletnie dramy, a przecież kiblował tylko trzy lata. - Nie przejmuj się. - uciął krótko i bardzo trudno było wyczytać z tonu jego głosu, czy niewzruszonej miny, czy rzeczywiście nie chował urazy. Tylko czy Kate zależało na tym, by akurat Lockie nie chował urazy? Był przypadkowym studentem, którego czasem mijała na korytarzach, chodzili na niektóre zajęcia, ale ani mieli wspólnych znajomych, ani szczególnie wiele wspólnych zainteresowań. To, czy było mu przykro, czy też nie, na dłuższą metę, w tym układzie, przecież nie musiało mieć żadnego znaczenia. Ze zdziwieniem łamanym przez zadowolenie wypuścił z płuc powietrze, wydając pełne dźwięczności "ha", kiedy potwierdziły się jego podejrzenia. Wyciągnął różdżkę, by wycelować ją w sowę, ale przez myśl mu przeszło, ze jeśli przyciągnie ją accio, to może ją przecież zabić. Odchrząknął więc, wykonując lekki zawijas nadgarstkiem. - Vingardium levioosa. - zaintonował, podnosząc ptaka z górnych gniazd i powoli opuszczając go w ręce gryfonki. Wydawała się być taką odpowiednią osobą do odgrywania roli księżniczki z disnejowskich bajek, wielkooka sarna z sercem do zwierząt, tuląca w ramionach łyse ptaszysko, któremu chyba zwisało smutno skrzydełko. - To wdzięczniejsze od skrobania gówna, nie? - niby się uśmiechnął, jednak w tym zdaniu brzmiała nuta wątpliwości. Nie miał bowiem pewności, czy dziewczyna nie preferuje jednak skrobaczki od opieki nad pół łysym ptakiem ze zwichniętym skrzydłem, który ewidentnie nie radził sobie psychicznie z sytuacją, jako że po chwili znów podjął się wyrywania sobie puchu z brzucha. - Stary, nawet nie wiesz jak cie rozumiem. - mruknął do ptaka, bo zasadniczo większość czcasu sam miał ochotę rwać sobie włosy z głowy.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Oczywiście, że nie powinna się przejmować, ale niestety należała do osób, dla których opinia innych ludzi miała jednak znaczenie i potrafiła zaważyć o jej samopoczuciu. Choć bardzo starała się nie brać do siebie cudzej krzywej miny czy spojrzenia spode łba (których przeznaczenie prawdopodobnie przypisywała sobie niesłusznie), nie mogła się nigdy odpędzić od myśli, czy aby na pewno nie powiedziała za dużo, zbyt dziwnie, zbyt wylewnie, zbyt bezpośrednio? Brak emocji na twarzy Lockiego nie pomagał myślom gnającym w jej głowie niczym rącze konie - one rządziły się już swoimi prawami. Nie miało znaczenia, czy widzieli się w tej sowiarni pierwszy raz w życiu, czy sto pierwszy raz, ani czy byli ze sobą zaprzyjaźnieni, czy ledwie znajomi. Będzie o tym myślała tak czy siak i będzie się biczować później za ten durny przytyk i jego wydźwięk. Otworzyła na chwilę usta, lecz w ostatniej chwili wstrzymała się. Może będzie lepiej, jeśli faktycznie zamilknie i nie będzie drążyła tematu? Skupiła swoją uwagę na sowie, która straciła zdecydowanie zbyt dużo pierza. Obserwowała poczynania chłopaka, a gdy ptasie ciałko zaczęło lewitować i swobodnie opadać, instynktownie wyciągnęła ręce. Objęła sowę, dłońmi delikatnie dociskając skrzydła do jej korpusu. Jedno z nich było nieco nienaturalnie przekrzywione, więc postarała się, aby nie dociskać go zbyt mocno, a jednocześnie nie mogła go zupełnie puścić, by spłoszony ptak nie zaczął nim bardziej machać i sobie go uszkadzać. Zmarszczyła brewki w geście ogromnego współczucia, które ją ogarnęło. - Oooo, biedactwo - jęknęła, patrząc na wszystkie łyse placki i zwichnięte skrzydło. - Trzeba go będzie zanieść do Skrzydła. Albo do profesora Rosy - podjęła temat, spoglądając na Lockiego nieco pytająco. Zamierzał zostawić ptaka pod jej opieką, czy bohatersko przetransportuje go do kogoś, kto go uleczy? W międzyczasie sowa, prawdopodobnie w jeszcze większym stresie teraz, w jej rękach, zaczęła skubać pozostałości piór z i tak łysawej klatki piersiowej. - O nieee, przestań, cii - wyszeptała do ptaka, próbując palcami powstrzymać jego dziób od szarpania cienkiej skóry.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obserwował ją, czując z niewiadomego powodu silną potrzebę zapalenia papierosa. Jakoś te sarnie dziewczęta tak na niego działały, choć gryfonki miały z pewnością więcej siły charakteru od puchonek, które łamały mu czaszkę na pół samym swoim istnieniem, bo nie dowierzał, że można funkcjonować w świecie będąc takimi pierdołami. Było jednak w Milburn coś, pomiędzy tymi jej marszczącymi się brwiami, kiedy powstrzymała siebie samą przed dodaniem czegoś - bo nie umknęło mu wcale jak otworzyła i zamknęła usta - coś w tej jej długiej szyi, którą zbyt prędko odwróciła, w napięciu ramion, których nie miał prawa dostrzec, a które niemal wyczuł, jakby stała oparta tuż obok niego. Zacisnął lekko zęby, wracając spojrzeniem do sowy, bo i co mu teraz z rozmyślań na temat Kate, skoro tu się ważą losy ptaka, któremu chyba już nic miało nie pomóc. Uniósł brwi: - Może jednak eutanazja? - zaproponował, rozkładając bezradnie ręce. Nie umiał leczyć sów. Nie umiał niczego leczyć, w życiu posiadał raczej talent do tego, by rzeczy psuć, niż naprawiać, z magią chaosu mając się znacznie lepiej niż tą, która mogła rzeczy składać i uzdrawiać. Kiedy jednak wymieniła nazwisko nauczyciela odpowiedzialnego za dobrostan zwierząt, skinął głową. Pamiętał, że na początku roku chyba Rosa robił jakieś zajęcia o gimnastyce sów, musiał coś więcej o nich wiedzieć- Twój pomysł też brzmi dobrze. - dodał szybko. Starczyło mu po ostatnich zajęciach obrony przed ciemnymi mocami przypinania mu łatek sadysty i kata, żeby i w jej zielonych oczach odbijać się łatką patusiarza. - Poczekaj z nią chwilę, ogarnę jeszcze trochę, żeby nie było, że się tu migdaliliśmy. - puścił jej oko -A potem pójdziemy do profesora. - kiedy tak tuliła do piersi skrzeczącego ptaka, machnął kilkoma zaklęciami, by choć trochę podesłać pozostałym sowom czystą ściółkę, a kości i opdchody zebrać w kupy pod ścianą.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Spojrzała na niego nieco morderczym spojrzeniem, gdy zaproponował sowie eutanazję. Na szczęście szybko się zreflektował, co z kolei skwitowała cichym parsknięciem. Całkiem zabawny z niego chłopak, musiała przyznać. I dość bezpośredni, bo po kolejnych słowach Kate wybałuszyła oczy i nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Stała z sową w rękach, a jej policzki pomału pokrywały się szkarłatnym rumieńcem. - Ha, ha, no tak, nie chcemy, by ktoś tak myślał - powiedziała mało przekonującym tonem. Z automatu żenadometr zaczął wybijać niebotyczne poziomy, a ją całą przeszły ciarki. Merlinie, oby ten gorąc z twarzy zszedł zanim Lockie skończy rzucać zaklęcia... Miała nadzieję, że gdy odwrócił się do niej po uprzątnięciu reszty pomieszczenia, nie przypominała już godła swojego domu w Hogwarcie. Bez konkretnych słów zdecydowali, że skoro Kate zaczęła trzymać sowę, to będzie ją już trzymała do samego końca wycieczki do profesora od Opieki.
/zt x2
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
List od ukochanej kuzyneczki trochę ją zdziwił. Profesor Rosa dawał upomnienia za niepojawianie się na kółku? Jak dobrze, że Elijah nie robił podobnych rzeczy, bo jeszcze by ją wykopał z pozycji przewodniczącego! W sumie, to nie myślała nawet, by w tym kwartale przysiąść właśnie do miłośników przyrody. Oczywiście przyrodę kochała, nad zwierzęcymi atlasami spędziła równie dużo czasu, co poznając stworzenia na licznych przygodach i oglądając je z fascynacją, po prostu… No na początku w ogóle nie myślała, że dopuszczą ją do kółek, a gdy już Patol zdjął jej zawiasy, musiała zajęć się priorytetami. W tym przypadku swoim własnym kołem. No ale prośby kuzyneczki zignorować nie mogła. Złapała ją w drodze do sowiarni. - Misiaku! – podbiegła do niej od tyłu i rzuciła się z półobrotu na szyję, omal ich dwójki nie wywracając. – Ledwo człowieka wypuszczą na wolność i już go wykorzystują! – wytknęła na nią język, ale w głosie ani pół pretensji nie miała. Ze śmiechem zarzuciła jej rękę na ramię i pociągnęła do sowiarni, przeskakując radośnie z nogi na nogę. – No to dawaj! Opowiadaj! Czemu rzeź burę u Rosy zerwała? – wyszczerzyła się, czekając na najświeższe ploteczki.
List od profesora Rosy naprawdę ją przeraził, a tym bardziej rozmowa w jego gabinecie, do tego po godzinach i w cztery oczy. Niby Szatynka była podekscytowana rozmawiając z jednym ze swoich ulubionych profesorów, jednak to nie przebijało jej stresu co do ewentualnego ochrzanu. Zapewniła jednak mężczyznę, że poprawi się i rozmyślała przez chwilę nad dołączeniem do koła koncentrującym się na zielarstwie oraz ONMS. Tak więc też przeczytała parę razy o tym, jakie było ich zadanie na aktualny kwartał i zaciągnęła ze sobą swoją kuzyneczkę - Remkę. Nie tylko jako pomoc, ale także do towarzystwa, bo nie widziała siebie zdanej na los przy tych sowach, których przecież było od groma.
Ledwo ustała na nogach kiedy poczuła nagły ciężar zwisający z jej szyii, szybko jednak zorientowała się, że to tylko jej kuzynka. - REMKA! Matko dziękuję, że się zgodziłaś - odwzajemniła jej uścisk ze szczerym Seaverowym uśmiechem na twarzy. - No i kto tu kogo wykorzystuje?? Ja ciebie w sowiarni, a ty mnie co do ploteczek. - Prychnęła śmiechem kontynuując drogę do sowiarni. Sama w sumie nie wiedziała od czego zacząć, o liście ona wiedziała... O samej w sobie rozmowie też. No to może po prostu szczegóły od razu? - Przez pierwsze jakieś nie wiem... 10 może 15 minut to ja nawet nie wiedziałam za co tam siedziałam, ale w końcu poszło o moje nieobecności na zajęciach i tak dalej... Niby powiedział mi, że się "martwi", ale pewnie chodziło po prostu o to żeby mnie ze szkoły nie wyrzucili czy coś... Ale powiem ci, że naprawdę chciałabym żeby ten gość się o mnie martwił... W sensie Pan Profesor - Rozgadała się porządnie co jakiś czas robiąc pauzy. W taki też sposób czas zleciał im szybciej, a przejście z Hogu do sowiarni zajęło im stosunkowo mało czasu.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Oczywiście, że się zgodziła, jak mogłaby nie?! Co prawda nie leżało to w jej priorytecie planów, bądź co bądź czyszczenie klatek po sowach było mało emocjonującą czynnością w obliczu, chociażby, możliwości pojeżdżenia na łyżwach! Albo pójścia na śnieżną przygodę! Porzucania się śnieżkami i w ogóle wyjścia z Hogwartu i porobienia czegoś, cóż, biorąc pod uwagę jej niedawne zawieszenie – wciąż akceptowalnego, ale na granicy ryzyka. Bo nie wątpiła, że takie przygody byłaby w stanie znaleźć.
No ale kuzyneczka jako rodzina i jako przyjaciółka była w jej priorytetach jednak najwyżej, więc całodniowy marsz po górach przegrał ze sprzątaniem sowich kup. Wspaniale.
- Gorąca herbatka za podcieranie sów to nie jest wysoka cena! – zaśmiała się w głos i szturchnęła ją lekko, zaraz znów zakładając jej rękę na ramię. – Potrzebuję najświeższych newsów żeby to przeżyć! Nie żartuję! Jeszcze śnieg spadł, pewnie część poprzymarzała i… Będzie je trzeba odkuwać szpachelką! – kwiknęła wesoło, odgrywając obrzydzenie, choć w sumie to tylko ją bawiło. Gorsze rzeczy już widziała i sprzątała na szlabanach.
- Czekaj, czekaj? – uniosła na nią brew po wysłuchaniu całej historii. Najpierw „Alex”, teraz „ten gość”… Co jest?! – Ale że jak martwił? – ściszyła głos i rozejrzała się, by upewnić się, że nikt nie przechodził. Jak widać tylko one wpadły na pomysł sprzątania sowiarni w weekend. Ciekawe czemu. – Chyba już się martwi, no nie? Skoro tak zwraca uwagę na twoje oceny?
Gdy weszły do środka, powitał ich, a jakże, skrzek sów. Część z tych ptaszysk doskonale skojarzyła Harmony, wszak to ona w trakcie szesnastogodzinnego hiperfokusa wysłała Elijah niekończący się potok listów. I to te sowy je nosiły. Te same, które teraz mierzyły ją wściekłym wzrokiem, jakby chciały ją zadziobać. Jedna nawet ostentacyjnie postanowiła załatwić się tuż przed jej butami.
- No a to już było chamskie! – prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem i, jak zawsze, uśmiechem, bo było to jednak komiczne. – To może najpierw sprzątnijmy a później dosypmy karmę? – zaproponowała, chwytając za różdżkę. – Planujesz poprosić profesora o jakieś korki? No wiesz, jak masz problem z przedmiotem?
Herbatka z kuzyneczką zawsze dobra, nie ważne czy w postaci napoju czy czystych ploteczek o nie tylko uczniach ale i także nauczycielach, które jak się okazuje mogą być momentami naprawdę ciekawe. Tak też było i w tym przypadku. No i nie tylko plotki były tamtejszego dnia ciekawe, bo choć o ptasich gównach przy zimowej atmosferze nie dało się powiedzieć, że są gorące to wciąż chyba wolałaby od razu zająć się opieką nad sowami niż pierw słuchać wywodów o nieobecnościach.
- Pffft! No błagam cię Remka. Przecież gówniana robota może być ciekawa! Wyobraź sobie tylko, że choć śnieg jest jeszcze sypki i się nie klei to może z tych gówien uda się zrobić śnieżki! - ledwo co nie wybuchła śmiechem z własnego żartu i przy okazji nie wyrąbała się przez zamarznięte podłoże.
Wkręciła się w opowiadanie o sytuacji z profesorem Rosą zwłaszcza, że list przyszedł do niej jak siedziała z Cleo, więc wtedy przez myśl przeszło dziewczętom już kilka...naście różnorakich scenariuszy i niekoniecznie wszystkie z nich były poprawne. - No niby mówi, że się martwi, ale wiesz... To nauczyciel, ma wiele innych uczniów o których też oceny pewnie się martwi. Jestem się w stanie założyć, że nie jestem dla niego jakąś "specjalną" uczennicą - westchnęła ciężko pod koniec monologu. Musiała ściszyć nieco ton głosu ze względu na wejście do sowiarni. Od razu zaczęła rozglądać się za czymś do roboty i jakimś sprzętem żeby tą robotę wykonać. Niby nie była tam pierwszy raz, jednak często zdarzało się, że uczniowie pozostawiali sprzęt w nie przeznaczonym do tego miejscu a gdzieś kompletnie indziej, przez co szło. Zerknęła z powrotem na swoją towarzyszkę gdy ta zaczęła mówić i słuchała jej uważnie. - Dobry pomysł, ale to ty musisz znaleźć rzeczy do sprzątania bo ja aktualnie ich nie widzę - prychnęła śmiechem wciąż rozglądając się za jakimiś szpachelkami czy innymi zmiotkami nie zastanawiając się nawet nad skorzystaniem z różdżki. - Wiesz co jeszcze nie wiem co będzie dalej, na razie powiedziałam, że w ramach rekompensaty za nieobecności dołączę do tego koła i zajmę się sowami. Może jeszcze dopytam się o jakieś korepetycje, ale będę to musiała przemyśleć, bo nie wiem czy psychicznie to wytrzymam. - Zaśmiała się pod koniec naprawdę obawiając się prywatnych lekcji ze względu na swoje uczucia i przemyślenia co do profesorów.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Może i humor był niskolotny, ale towarzystwo zacne to i wybuchnęła śmiechem jak jakaś siedmiolata, która nauczyła się swojego pierwszego żartu pod tytułem "wchodzi facet do sieci fiu a tam kibel".
- I zapewne gówno nam za do zapłacą! Do dupy z taką robotą! - kwiknęła radośnie, składając się ze śmiechu w pół, bo aż ją brzuch rozbolał. Było to głupiutkie, ale tak bardzo bawiło z kochaną kuzyneczką, że nie mogła powstrzymać śmiechu.
Słuchała jej uważnie, nie bardzo wiedząc, czy bardziej konsternowało ją to, że profesor tak zwrócił uwagę na Symphony czy jednak to, że ona chciała tej uwagi więcej. Oczywiście uważała, że tylko ślepy uwagi by nie zwrócił, ale jednak profesor w tych aspektach ślepym być powinien.
- No nie wiem - prychnęła, szturchając ją w bok z głupkowatym wyszczerzem. - O moje oceny z transmy Patol jakoś nie bardzo się martwi - zażartowała, wchodząc do sowiarni. - Musi mu serio zależeć, no i pewnie cię lubi - skwitowała w końcu, stwierdzając, że przecież to normalne, że nauczyciele mieli swoich pupili i ulubieńców i wcale by się nie zdziwiła, jakby Symcia należała do tego grona u profesora Rosy.
- To ja... Ja poszukam sprzętu, a ty weź przemów tym sowom, że dziś im nic nosić nie karzę - stwierdziła i pospiesznie poszła w kąt po jakieś zbieraczki, byle tylko nie oberwać z dzioba. - Gówno tu widzę! - rzuciła jeszcze, kontynuując żart, bo akurat w ciemnym schowku mało było co widać, ale w końcu wygrzebała dwie zbieraczki. - Dawaj, sprzątamy bo się nigdy z tym nie uwiniemy - powiedziała, zeskrobując pierwszy stosik ptasich odchodów. A zeskrobywać musiała, gdyż przymarzły do podłogi. - No bez jaj!
Prychnęła śmiechem gdy ta stwierdziła, że profesor Rosa ją "lubił". Wzięła od niej jedną zbieraczkę i od razu zajęła się sprzątaniem. Im szybciej to zaczną - tym też szybciej skończą, a szatynka nie planowała zostawać tam jakoś super długo. Zerknęła po chwili z powrotem na towarzyszkę po czym wybuchła śmiechem odstraszając tym samym wszystkie sowy, które w popłochu zaczęły latać po całej przestrzeni i najlepiej to z dala od dziewcząt. - Na Merlina! My to mamy szczęście do sów - wciąż chichrała się pod nosem, choć już ciszej by przypadkiem żadna sowa nie chciała jej dziabnąć.
Zbieranie gówien i pozbywanie się ich szło raczej sprawnie i choć niektóre zdążyły przymarznąć, to nie były one jakoś super trudne do odczepienia z różnych powierzchni. Myśli Seaverówny wciąż były w innym Świecie, niby skupiła się na odchodach ptaków, ale cały czas myślała o rozmowie z Atlasem. Może naprawdę powinna wziąć się za te zajęcia z opieki nad zwierzętami? Niby lubiła przyrodę i w ogóle, ale te zajęcia zawsze kojarzyły jej się z brudem pod paznokciami i kichaniem od kurzu. No i chociaż razem z Harmonijką byłaby w stanie nawet zacząć taplać się w błocie, to na zajęciach uważała coś takiego za... Poniekąd kompromitujące.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Miała pewien dylemat w trakcie sprzątania, a mianowicie czy pomóc sobie zaklęciem i rozgrzać trochę całe zamarznięte stosiki, żeby jakoś je zebrać, czy jednak nie chciała tego teraz, cóż, rozpływać. Chyba wolała bawić się w drwala lub też górnika zbieraczką. Sowy zaskakująco nie chciały ich zadziobać jeszcze, chyba wyraźnie ucieszone tym, że ktoś przyszedł się nimi zająć. Pewnie spodziewały się karmienia, ale to na sam koniec. Teraz miały jeszcze całą masę innych rzeczy do zrobienia.
- Weź mi nie mów, nawet Lenny się na mnie wypiął po ostatnim zadaniu u Elijah! No ale dobra... Trochę go wykończyłam... Ich obu... - zaśmiała się, dobrym humorem zyskując większą parę do sprzątania. - Jakbyś kiedyś odrabiała pracę domową, to nie wysyłaj co piętnaście minut listów z pytaniami - podsumowała swoją wypowiedź, bo coś czuła, że ani ona, ani profesor ani tym bardziej sowy szybko by o jej zaangażowaniu w pracę nie zapomnieli.
Kiedy większość już ładnie zebrały i zostały same pojedyncze odchody, bardziej nadające się do zmycia niż zeskrobania, krótkim Aquamenti nalała wody do wiadra, po czym podgrzała ją kolejnym zaklęciem. Czas przyszedł na mopowanie całej posadzki, co wciąż nie było zadaniem wdzięcznym, ale znacznie bardziej przyjaznym niż zeskrobywanie ptasich gówień.
- Ja pierdzielę, ile można srać? - zapytała się w śmiechu, próbując jakoś wyszorować podłoge.
Od paru tygodni Remka zastanawiała się i próbowała wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji po tym, jak Symcia powiedziała w trakcie rozmowy na profesora Voralberga "Alex", a teraz co? Może to było po prostu genetyczne? - Ja to nie mogę mówić na profesorów po imieniu, a ty co? Nagle Pan Profesor Swansea to dla ciebie Elijah? - prychnęła śmiechem zaczepiając ją specjalnie i tym samym ignorując kompletnie całą resztę jej wypowiedzi.
Odłożyła kupo-zbieraczkę gdzieś na bok i od razu zaczęła pomagać Harmony z myciem podłoża. - Zgaduję, że dużo. Tak czy siak dużo tu sów, więc jest też niestety dużo gówien... Matko na co ja w ogóle wpadłam? Cholerne zajęcia... - zapłakała mając już powoli dość smrodu gówien oraz piór. Po chwili rozejrzała się po sowiarni i zwierzaki zaczęły być bardziej niezadowolone. - Wiesz co... Ja już się zajmę tym karmieniem, bo zaraz te stwory nas tutaj pożrą - zaśmiała się do niej odkładając sprzęt gdzieś na bok. Praktycznie pobiegła na poszukiwania worków z karmą i gdy tylko wróciła do kuzyneczki to sowy od razu wyczuły jedzenie i zaczęły przylatywać do Symphony, siadać jej na głowie i ramionach, no i oczywiście dziobać po dłoniach... - No co jest! Ej won stąd! - zdenerwowana zaczęła odpędzać ptaszyska rękoma na zmianę. Ledwo co zdołała uciec od chmary ptaków i korzystając z chwili spokoju zajęła się rozsypywaniem karmy po pojemnikach.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Oj nooo! - odparsknęła, machając na to ręką. - Elijah sam niedawno był uczniem! Plus! On sam prosił, żeby zwracać się do niego po imieniu, na kółku. Więc skoro takie jest życzenie opiekuna koła, to nie zamierzam się z nim kłócić! - wywróciła oczami, ale fakt faktem profesor sam wolał, żeby poza oficjalnymi lekcjami raczej nie tytułować go tak, cóż, oficjalnie właśnie.
Pozytywy mycia podłóg gorącą wodą? Roztapiała przyschnięte odchody. Negatywy? ... Roztapiała ptasie odchody. Można powiedzieć - sytuacja gówniana jakby na nią nie spojrzeć. Harmony jednak nie traciła dobrego humoru, jak to się mówiło do przestraszonych adeptów miotlarstwa - nie patrz w dół - dziewczyna stosowała tę samą taktykę, mopując to miejsce.
- Nie mam pojęcia jak ty na to wpadłaś, ale będę ci to wypominać do końca życia! - wytknęła na nią język, nie przestając ani na chwilę szorować. Liczyła na to, że im szybciej będzie to robiła, tym szybciej faktycznie wszystko zmyją. - Wszystko, byle tylko nas nie przerobiły na karmę! - zawołała za nią, dzielnie przejmując rolę jedynej na tym pokładzie rozpaczy i sprzątania.
Dość szybko okazało się jednak, że nie miała w sumie czego żałować, że akurat została jej ta rola, widząc jak Symphony została obleciana przez chmarę wygłodniałych sów. No to dopiero był widok!
- Czekaj, nie wyganiaj ich! Zrobię ci zdjęcie i będę Hitchcockiem! Zrób przerażoną minę! - powiedziała, strzelając kilka fotek, a zaraz odłożyła aparat i szybko do niej podbiegła, też rozganiając ptaszydła. - Dobra już, już dziobal spokój - machnęła ręką, biorąc od Symci jedną z miarek na jedzenie. - Daj to, zaraz ciebie zjedzą żywcem - pisnęła, bo jako że miała teraz karmę, sowy też i na nią się zaczaiły. - Wsypuj szybciej! - chichrała się, niemal rzucając karmą do pojemników, byle się tylko odczepiły.
Czym prędzej wsypywała karmę chcąc już po prostu stamtąd wyjść w jednym kawałku, a niekoniecznie wyczołgiwać się. Szkoda tylko, że nie wzięła ze sobą Louis'a, bo ten na pewno odpędziłby od nich chmarę sów, chociaż z drugiej strony jeszcze powstała by przez niego jakaś walka coś na wzór... Ptaki mma? No w każdym razie byłoby nieciekawie, już i tak podczas wsypywania karmy do pojemników za swoimi plecami słyszała skrzeki jakby kogoś z piór na żywca obdzierali. - Czas wprowadzić nową zasadę w życie, nie odwracaj się do tyłu bo zobaczysz krwiożercze sowy chcące zrobić z ciebie nową karmę odżywczą - zerknęła na kuzyneczkę, która chichrała się najlepsze i najwidoczniej bardzo bawiła ją sytuacja w jakiej się znalazły. - A no i jeszcze jedna zasada... Masz nie wrzucać tych zdjęć na wizbooka! - Dopowiedziała również śmiejąc się i przy okazji szturchnęła zaczepnie dziewczynę.
w końcu po walce na śmierć i życie wzięła od nastolatki karmę i pobiegła z powrotem do ala magazynku żeby tylko schować jedzenie i samą siebie, którą sowy teraz kojarzyły z jedzeniem, no świetnie po prostu. - Nigdy więcej tutaj nie wracam, moja ocena z opieką nad stworzeniami może się walić - zapłakała do kuzyneczki po czym wskazała na swoje włosy, które wyglądały cóż... Nieciekawie. Miała na głowie dosłownie jakieś gniazdo, pełno piór, kurzu i luźno lecące z niej włosy. - Te cholerstwa naprawdę są wredne - zaczęła układać z powrotem fryzurę tak, aby zbytnio nie rzucała się w oczy po wyjściu stamtąd.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Pokiwała głową, jedną ręką osłaniając się przed atakiem wygłodniałych dziobaczy, drugą sypiąc i nakładając kolejne porcje tak szybko, jak tylko było to możliwe.
- Nie odwracam się! Nie chcę stracić oka! - słyszała wiele historii o Gryfonach gubiących części ciała i jeżeli jakąś miała stracić, to na pewno nie w głupim ataku sowy! - Rany! Nikt was nie karmił przez ostatni rok, czy jak?! - niestety próba polemizowania z sowami szła jej tak, jak spodziewać by się można, czyli wcale.
Sytuacja uspokoiła się dopiero, kiedy wszystkie pojemniki były pełne, a Symcia schowała karmę. Krwiożercze ptaki dopiero wtedy zdawały się być jakoś usatysfakcjonowane, a przynajmniej nie okazywały aktywnej chęci w dorobieniu im drugich oczodołów.
- Z całym szacunkiem do profesora Rosy, ale nigdy więcej! - prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem i próbując otrzepać się z wszystkich piór. Poczuła, że coś drapie ją w gardle a gdy zakaszlała - kolejne wypadło jej na rękę. - No to jest jakiś dramat. Koniec! Żadnych więcej zajęć z sowami! - stwierdziła, zadzierając głowę w górę.
I wtedy kątem oka dostrzegła sówkę, która, w przeciwieństwie do reszty, zupełnie nie była zainteresowana jedzeniem. Wyglądało to dziwnie, bo, cóż, reszta byłaby gotowa popełnić morderstwo dla tej cholernej karmy.
- Chyba coś jest z nią nie tak? - powiedziała, marszcząc brwi i podeszła do zwierzaka. - No hej słodziaku - zaczęła jeszcze słodszym głosem, niż miała go na co dzień, a przecież już w normalnym okolicznościach brzmiała jak na helu. - Coś się stało?
Sówka z początku wydawała się nieufna, ale w końcu pozwoliła wyciągnąć do siebie ręce. Remy od razu poczuła, że coś było nie tak.
- Weź ją zobacz, mam zwidy, czy jej lewe skrzydło grzeje? - spytała się, chcąc potwierdzić swoją teorię. - Może powinnyśmy powiadomić @Atlas M. O. Rosa? - zaproponowała, raz jeszcze sprawdzając skrzydło. Zdecydowanie grzało.
/zt
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
W tych wszystkich skrzekach sów podczas rozdawania karmy faktycznie mogło dojść do jakiegoś nieprzyjemnego incydentu nawet i bez Louis'a w pobliżu. W odpowiedzi na zawołanie Remka, Symphony podeszła bliżej i przyjrzała się sówce. Fakt faktem miała problem ze skrzydłem i do tego powyrywane pióra. - Bidulka, ciekawe co jej się stało. Wcześniej jej nie widziałam... Zgaduje, że jakieś inne cholerstwo zrobiło jej krzywdę jak wrzucałyśmy karmę, zresztą sama słyszałaś te wycia - podniosła wzrok na dziewczynę.
Wzięła jeszcze ptaszynę na ręce i uważnie obejrzała ją czy przypadkiem nie ma jeszcze jakiś innych ran prócz tego skrzydła. Przytaknęła głową na pomysł o zawiadomieniu profesora Rosy o tym incydencie. - To dobry pomysł, ale najlepiej byłoby zanieść sowę do jego gabinetu, żeby od razu się nią zajął... Nie chce ryzykować, że to biedactwo nie zje dzisiaj kolacji - westchnęła ciężko zdejmując z szyi swój szalik. Owinęła delikatnie ptaka w szalik by dodatkowo nie przemarzła w drodze do gabinetu. Szatynka zgarnęła wszystkie swoje rzeczy i wraz z Harmony udała się do profesora @Atlas M. O. Rosa , aby ten zajął się u siebie pokrzywdzoną sową.