W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
NIEDOBRY I ZŁY THOMAS KENNEDY, doprawdy, nie wiedziała czemu tak szaleńczo kocha swego podłego kuzyna, ale kochała, całym serduszkiem! I nie po to przyjechała za nim stęskniona do Hogwartu, żeby on teraz ją opuszczał. - Cicho bądź, Kennedy - wywarczała w jego koszulę. Przerażającym warkotem, jak pies, który nie chce, by się do niego zbliżano. Albo zmutowany jeleń o mieniącym się barwami tęczy porożu. - Wcale nie chcę twojego dobra. Nic a nic. Tym razem chcę mojego. Siedź tu. No. Tommy. Odsunęła się po chwili, mrugając gwałtownie, jakby do oczu napływały jej łzy. Wydęła malinowe usta w podkówkę. - Ten turniej i całe to gówno, nie było w ogóle czasu na spotkania. A potem rozmijaliśmy się wiecznie na imprezach. Ale nie wyjeżdżaj, Tommy! Spędziliśmy tu tak mało czasu. Pysiu Tomisiu. OK, nazwanie go ksywką z ich lat dziecięcych było ciosem poniżej pasa, ale wszystkie chwyty dozwolone! Miała jeszcze jednego asa w rękawie. Ale póki co, patrzyła intensywnie na wściekłego Tommy'ego. - Czemu właściwie chcesz wyjechać, co się stało?
W jakim calu on taki niedobry i taki zły! Właśnie to ona była chodzącym diabłem, bo przez zacny atak, papieros mógł taplać się w sowiej kupie. Ech, co on z nią miał! Wpierw w dzieciństwie obrzucała go wszystkim co się da, nawet jego ulubionymi lodami, a teraz? Teraz tuliła się po raz kolejny jak mała zapłakana dziewczynka, w której tkwiło samo zło. Kiedy usłyszał warkot Luni, prędko zabrał z niej łapki i chciał krzyczeć. - Jestem niewinny i niesmaczny! Przez jej warkot aż zadrżała mu cała koszulka, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Wiedział, doskonale wiedział, że nie powinien denerwować tego małego jelonka, ale cóż miał zrobić? O nie! Znów stosuje to, co kiedyś ustalili, że jest zakazane! Zacisnął wargi w jedną, prostą linię, prędko wbił oskarżycielskie spojrzenie w nią. Nienawidził jej łez, a Lunarie wykorzystywała je zdecydowanie za często jako kartę przetargową. - Ani mi się waż! - fuknął przez zaciśnięte zęby, zaraz jednak ułożył gdzieś ręce na jej talii i na chwilkę podniósł ku górze, aby wygodniej mu się siedziało. W końcu wyjął paczkę papierosów, słuchając uważnie, co mówi do niego to zło wcielone. - Luni, postanowiłem i do cholery nie nazywaj mnie tak tu! Sowy mają uszy... Chyba. - dodał po chwili, kierując w jej stronę paczkę papierosów. - Ktoś złamał umowę - rzekł cicho tak, aby nikt nie usłyszał. Nie chciał jej mówić, kto i w jakich okolicznościach, czy to ważne?
Westchnęła ciężko, patrząc na niego tym jednostajnym, świdrującym spojrzeniem. Nie zerknęła nawet na paczkę papierosów, tylko pewnym ruchem sama sięgnęła sobie jednego i odpaliła, wciąż wpatrując się w Tommy'ego. Odpaliła papierosa i wypuściła dym, zasiewając w biednych sówkach zalążek raka płuc. - Też złamałeś umowę. Miałeś zostać. Pys...kujący człowiecze. Bo użycie tego więcej niż jeden raz w ciągu rozmowy znacznie zmniejszyłoby szansę przekonania Tommy'ego do pozostania. Ale nie pozostawiał jej wyboru. Odeszła więc o krok, skłoniła się ślicznie, niczym aktorka zbierająca oklaski za swój występ. Jakaś sowa przelatywała akurat obok z jakimś listem, a LSD zwinnym ruchem zdążyła złapać zwitek listu i wyrwać go ze szponów sówki. Ta, nieświadoma niczego, odleciała, a Luna rozdarła list. Przebiegła go wzrokiem. Jakieś durne rzeczy, kocham cię, bla bla, bla, przepraszam, naprawmy to, kocham, nie chciałam, bla. Bla. - O MERLINIE - zawołała, podnosząc wzrok na kuzyna. - Czyżby wszechświat wiedział o twoim idiotycznym pomyśle? Wszystko przeciwko tobie, kochany! Słuchaj, cóż znalazłam w tymże łamiącym serce liście! I zaczęła deklamować.
cóż to za pomysł, Kennedy czyżbyś za dużo nażarł się kredy? wyjechać chcesz stąd tak po prostu? paląc za sobą wszystkie mosty? zostawić mnie znów całkiem samą choć jestem życia twego damą? nie zdążyliśmy wypić nawet wódki iii moglibyśmy pójść na łódki! hogs nie jest wszak taki zły gdy jestem ja, wódka i ty nie spędziliśmy razem wiele czasu a możemy iść przecież do lasu zrobić wielkie, amerykańskie party a ty wciąż jesteś taki uparty! wąchalibyśmy razem klej hej, to lepsze niż impra w LA! nie odchodź ode mnie Tommy będę płakać ja i moi znajomi jak ja spędzę bez ciebie kolejny rok? będę wciąż chodzić pijana i naćpana w sztok i każdy mnie taką nieszczęśliwą zobaczy rzucającą się po ścianach, nieprzytomną z rozpaczy wiesz przecież, że mam rację więc jedź chociaż, na próbę, na wakacje! nie każ mi się długo prosić bo będę cię musiała za uszy wytarmosić.
Spojrzała znów na Tommy'ego, rzuciła list gdzieś w sowie guano i podreptała do niego. Przytuliła się do niego znów, mały, bezbronny, luniasty rzep. Jak mógłby jej teraz odmówić? No jak?
Luni sprawiała tylko, że cały się w środku gotował. Nie mógł już patrzeć w jej szkliste oczy. Prędko odwrócił wzrok, skupiając się tylko i wyłącznie na papierosie. W końcu musiał nakarmić swojego raczka, pozwalając tym samym na poczucie ostatni raz smaku amerykańskiej używki. Potem może wysyłać jej to w paczkach. Sowy na pewno się ucieszą na wieść, że mają lecieć przez cały ocean. - Miałaś nie palić, być grzeczna – zaczął wyliczać na palcach – nie ćpać. - podkreślił ostatnie, zerkając w tym momencie na nią. Nie chciało mi się prawić jakiś morałów, jednakże on wcale umowy nie złamał, ot co! Wypełnił misje. Kiedy znów chciała wypowiedzieć jego koszmar dzieciństwa, zacisnął wargi, kręcąc tym samym głową. - Biedroneczko, odpuścisz sobie? - spytał z nikłą nadzieją w głosie. Jednak nie... Łudził się niesamowicie, bo nadchodziło wielkie apogeum. Uniósł brew zaintrygowany, słuchając jej wierszyka. Zaraz jednak parsknął śmiechem. Jak mogła tak bezczelnie grać?! Złapał się za brzuch, odkładając papierosa na jakieś deski. Objął ją, gdy znów się przytuliła. - Będę Cię odwiedzał. W Londynie, jelonku.
Miała być? Seeeeeerio? Serio serio? Nie pamiętała już nawet tej umowy. Co się dziwić, jak prawdopodobnie była pod wpływem podczas zawierania jej, hehs. To oczywiście zupełnie do niej niepodobne, ale coś podpowiadało jej, że jakimś cudem tak właśnie mogła wyglądać tamta sytuacja! - Nieeeeeheheheh - wymamrotała, znów wtulona twarzą w jego tors. Strasznie lubiła się tak do niego przytulać. Jeden z niewielu gestów LSD pozbawiony epatowania seksualnością. Czasami, jak leżał i czytał książkę czy robił cokolwiek innego, wdrapywała się na niego i leżała na nim jak na materacu. Jego ciało było taką konstrukcją, po której swobodnie się przemieszczała, uczepiając się jego nogi albo wpełzając mu na barana. Była nieznośna, ale w tych rzadkich chwilach naprawdę słodka. Teraz uniosła lekko głowę, mrugając szybko. Rzęsy napierały z ledwo dosłyszalnym szelestem o jego skórę, łaskocząc go tym subtelnym ruchem. - Dlaczego, Tommy? I teraz ciepły oddech, szept otulający obojczyki. Dlaczego, Tommy? Dlaczego?
Serio, serio. Co prawda, wiele sobie wtedy przyrzekali i nie byli zbytnio trzeźwi. Nawet podpisali kodeks, lecz lepiej aby Lunarie go nie dorwała, bowiem Thomas będzie musiał się wywiązać z obietnic! Tak właściwie to tylko dlatego pamiętał, co się tam działo. Wszystko było elegancko spisane, zostawiając tym samym pamiątkę dla potomnych. Fuck, trzeba to spalić. Ależ okrutny z niej był rzep! Ważyła doprawdy niewiele, lecz ograniczała wszystkie jego ruchy. Chwycił papierosa z drewienka i próbował się nim zaciągnąć, nie podpalając tym samym włosów Luni. Kto wie, może wyglądałaby tak ciekawiej? Zawsze w takich sytuacjach porównywał ją do małej dziewczynki, która płakała całą noc przez niedobry koszmar. Gdy uniosła głową, pocałował ją w czoło jak na troskliwego kuzyna przystało. - To kwestia czasu, aż wszyscy się dowiedzą, że nie jestem Stevem Howardem. - wzdrygnął się od tego typu łaskotek i wypuścił dym. Na nic się zda ta ciepłota jej ciała, wszak wszystko postanowione, zapięte na ostatni guzik. - W Londynie też można szaleć - dodał pokornie. - Przywiezie się do Ciebie dobrego stuffu, naszego stuffu i zobaczysz, to będzie niezapomniane. - obiecywał bez pokrycia.
Ona o swoim papierosie zupełnie zapomniała i tlił się samotnie w jej palcach, za plecami Tommy'ego. Gdy odsunęła się, spojrzała dopiero na żałosną pozostałość, zwęglonego trupa. Skipnęła snop popiołu i rzuciła papierosa na ziemię. - Skoro tak, nie będę cię zatrzymywać. Chociaż oboje wiemy, jak to się skończy. Nieważne, gdzie jestem, zawsze w końcu wracam tam, gdzie ty. Bo wszyscy już odeszli, Tommy, albo odejdą zaraz, a ty jesteś. Pokiwała powoli głową, wzdychając. Już nie bawiła się w gry i gierki, manipulację i perswazję. Najzwyczajniej w świecie, po ludzku, było jej przykro. I znów będzie czuła się sama. Bo może i spędzała więcej czasu z Lożą, z Borysem, na imprezach, w lesie, gdziekolwiek... wszędzie, tylko nie z zajętym turniejem kuzynem. Ale miała bezpieczną świadomość, że jest blisko. A teraz to zniknie, a ona poczuje się samotna, pożyje kilka miesięcy i wróci do Tommy'ego. - A może właśnie przede mną uciekasz, hm? - mruknęła, pół żartem pół serio, spoglądając na niego spod lekko zmrużonych powiek.
Szkoda, że zapomniała o takim czymś ważnym w ich życiu. Można właśnie od papierosów zacząć coś co ich łączy. A potem cała przeszłość, ta która rujnowała i ta która motywowała. Pogłaskał włosy Lunarie S. Deceiver, wzdychając ciężko. - Jak wrócisz do Ameryki, to się upijemy razem - rzekł smutno. Miała rację i to było właśnie przykre. Dziwne, będzie tęsknił naprawdę zarówno za nią jak i za Anglią. - Kto niby odszedł? - spytał, będąc gotów komuś przyłożyć. Uniósł jej podbródek ku górze, chcąc zobaczyć czy płacze. A może w końcu przestała? Właśnie ona miała kogoś już, kto się nią zaopiekuje. Wyrosła i uciekła daleko od jego troskliwych ramion. Westchnął ciężko ponownie. Wolał być zły niż czuć to głupie poczucie winy. - Jelonku, ale pieprzysz głupoty. Będziemy się spotykać, obiecuję. Jak tylko się obudzisz z kacem, wyślij mi sowę. Przylecę.
Pokiwała powoli głową, wzdychając. - Cóż, widzę, że cię nie przekonam - powiedziała cicho i wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się smutno i przytuliła go ostatni raz, po czym ucałowała go w oba policzki. - Nieistotne już. Jestem dzielnym jelonkiem, poradzę sobie sama. Ale pisz do mnie często. I bądź kochany dla grizliego. Wyciągnęła rękę i czubkiem palca pogłaskała sowę Tommy'ego po główce. Cofnęła się o krok, nie odwracając się jeszcze, ale zmierzając powoli w stronę wyjścia. - Kocham cię, Tommy. Bądź grzeczny i szczęśliwy. I trzymam cię za słowo, że przylecisz. Bo wiesz, że pierdolę obietnice, jeżeli nie zostają spełnione. Posłała mu jeszcze ostatniego buziaka w powietrze, zamrugała szybko, jakby miała się faktycznie zaraz rozkleić. Dopiero wtedy odwróciła się na pięcie i wyszła z sowiarni z ciężkim sercem.
Sowiarnia. Ulubione miejsce Hay - wreszczie w zasięgu ręki. W roku szkolnym gryfonka spędzała tam tak dużo czasu, że nauczyła się ignorować zapach sowich kup, co było dość sporym wyczynem, jeśli wziąć pod uwagę ich intensywność. To było idealne miejsce, aby pomyśleć i nie oszaleć. Mogła być sama, a jednocześnie obecność sów działała kojąco na tę część świadomości, która sama zostać nie chciała. Niemalże dwie pieczenie na jednym ogniu, można by rzec. Tak więc gdy tylko Hay uporała się z tym, z czym miała się uporać - jak lekcje, chociażby - wstała z fotela w pokoju wspólnym i ruszyła prosto do sowiarni. Gdy tylko znalazła się na szczycie schodów, odetchnęła z ulgą (mało się nie krztusząc sowiarnianym zapachem). Chociaż na zewnątrz było ciepło, przeciąg w pomieszczeniu sprawił, że w dżinsowych spodenkach i z odsłoniętymi rękami, zatrzęsła się, a jej ramiona i pokryły się gęsią skórką, która powoli rozchodziła się na całe ciało. Hayley objęła się rękami i przysiadła na brzegu okna, spoglądając na błonia.
Przeklęta jesień. Przeklęty katar. Przeklęty list który TRZEBA wysłać. Jedyną rzeczą o jakiej marzył teraz Westerfeld to było jego ciepłe łóżko w dormitorium za portretem grubej damy! No ale nie! Musiał wysłać list do domu, bo już z niego dostał takich już osiem a w ostatnim Helen ostrzegła że jak nie napisze, to dowie się jak wysłać wyjca! A tego to on by chyba nie przeżył!!! Najgorsze było to że się przeziębił (strzeliło mu coś do łba i kąpał się o północy w jeziorze!) i miał okropny katar, a w sowiarnii piździło jak sto osiemdziesiąt! Gdyby tego było mało musiał przeprosić swoją sowę-ostatnio włożył jej łepek do sałatki! Wszedł po cichu do sowiarnii szukając swojej walniętej nieco sowy, oczywiście z całego przejęcia misją przepraszania sówki nie zauważył blondynki która siedziała w jednym z okien sowiarnii. Chyba nie muszę tłumaczyć ze gdy ją zobaczył naprawdę się wystraszył a co gorsza wywrócił na mokrych sowich kupach, brudząc sobie caaaałą szatę. Wstał klnąc naprawdę nieprzyzwoicie i szybko pozbył się nieprzyjemnego wymazu szybkim "Chłoszczyć" i spojrzał na blondynkę z wyrzutem: -Ładnie to tak straszyć ludzi?- powiedział z lekką nutką ironii. Ona chyba nie miała na celu go nastraszyć prawda?
Gdy tylko odgłos kroków na schodach dotarł do jej uszu, westchnęła. Wprawdze nie była w nastroju, w którym miała ochotę zatłuc śmiałka, który przerwie jej samotne rozmyślania, jak to bywało; nie była nawet pewna, czy faktycznie chce być w tym momencie sama. W sumie... może nawet tego jej trzeba było, towarzystwa. Przysłuchiwała się krokom, zastanawiając się, kogo niesie do sowiarni. Z tego co wiedziała, była chyba jedyną osobą, która tak ją uwielbiała - reszta zamku preferowała Wieżę Astronomiczną (trudno im się dziwić, w końcu... ten zapach). Zresztą to właśnie dlatego Hay tak lubiła to miejsce - żadko ktoś przychodził poprzesiadywać, w czasie gdy Astronomiczna była z roku na rok coraz bardziej oblegana - właściwie można było stawać w kolejkach. No tak, w sumie była nastrojowa... ale bez przesady. Tłumne pielgrzymki ten urok umniejszały. Nie poruszyła się ani nie odezwała, gdy chłopak, pochłonięty przypraszaniem sowy, był odwrócony do niej plecami. Gdy tak się jej wystraszył, że przypłacił to aż stanem szaty oraz swojego zadka, uśmiechnęła się lekko, rozbawiona. - Przepraszam, nie wiedziałam, że jestem aż tak przerażająca - powiedziała, wzruszając ramionami w geście bezradności.
Tristan szedł powolnym krokiem. Musiał wysłać list do swej siostry że nie przybędzie do domu na zbliżające się święta. Prawdę mówiąc nigdy nie przyjeżdżał, ale czuł się w obowiązku by ją poinformować, że i tym razem nic się nie zmienia. Zaś sam list był za iście długi i wyczerpujący.
"Nie przyjadę na święta. Pozdrawiam Tristan."
Tak z pewnością, łatwo zauważyć że on i Lena, nie są w najbliższych i najlepszych relacjach. Nie jego wina, że od kąt się urodził, łamał wszelkie tradycje jego rodziny. Do dziś pamięta, awanturę jaka wynikła z powodu jego przydzielenia do "Najsłabszego domu" Osobiście, dla niego każdy dom, był tak samo dobry, chociaż i tak preferował Ravenclaw. Tristan ubrany był, w swoje dżinsy, białą koszulę, która z powodu na panujący chłód, była zapięta, oraz w jasno-brązową kurtkę, która była rozpięta, i nieco krótsza od białej koszuli. Tristan szybko dorwał jakąś sowę, i wysłał ją do swej posiadłości, po czym oparł się o mur i patrzył za nią. Jak zawsze zamyślając się, nie wiadomo nad czym.
Do Sowiarni wbiegła dziewczyna ubrana w milion warstw obrań. Jej mały nos był zaróżowiony a mina wskazywała zirytowanie. Trzęsła się jak mały piesek. Typowe . . . Wyjęła z kieszeni płaszcza stertę listów i po kolei przyczepiała je do nogi malej czarnej sówki. Ta nie wyglądała na zadowolona z tego. Ale miała jakiś wybór ? Oczywiście ze nie. Mia narzekając w myślach na beznadziejna pogodę i wszechobecną nudę przysiadła na skraju malej ławeczki i zaczęła pisać kolejny list. W międzyczasie zerkała na chłopaka, który namiętnie wpatrywał się w sowę. Dopiero przyzwyczajała się do dziwnych zachowań czarodziejów.
Tristan patrzył za sową, myśląc o wszystkim, czyli tak naprawdę o niczym. Nie zauważając że jak huragan wbiegła tutaj dziewczyna. Dopiero kiedy sowa znikła, gdzieś daleko, powrócił do rzeczywistości. W tedy też spostrzegł, że przez dłuższy czas jest obserwowany. Odwrócił się powoli, w kierunku dziewczyny. Na jego twarzy pojawił się, przyjazny uśmiech, a w oczach dostrzec można było ciepło. Powoli podszedł do dziewczyny, przy czym zdejmując swoją kurtkę. Mimo wszystko od razu, można było można zauważyć, że nie jest jej zbyt ciepło. - Trzymaj.- Powiedział przyjaźnie, podając jej swoją kurtkę, bądź co bądź, jej bardziej się przyda. Tristan nie pytając o pozwolenie przysiadł obok dziewczyny,zapatrując się w niebo. - Nie chce być wścibski, ale chyba takie miejsce, nie jest zbyt najlepszym do pisania listów.
Zaczerwieniła sie przyłapana na gorącym uczynku. Czemu musiał sie na nia popatrzeć akurat wtedy kiedy sie w niego wgapiała ? Znowu wyszla na idiotkę. Uśmiechnęła sie do niego i wzięła kurtkę. - Dziękuję. A tobie nie będzie zimno ? - Zapytała z lekkimi wyrzutami sumienia. - Tak owszem, nie jest tu za przyjemnie. Ale pisanie listów to moje jedyne jak na razie zajęcie.- Urwała znowu przeklinając sie w duszy. Drugi raz w ciagu minuty zrobila z siebie debilkę. Braawo. Kolejny rekord
Tristan uśmiechnął się jedynie lekko. Nie był przyzwyczajony by ktoś się o niego troszczył, i nie bardzo wiedział jak na to miał zareagować. A przecież wyczuł w jej głosie troskę, a może to było poczucie winy? Cóż jedno było, niezmiernie blisko drugiego.Przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć, dziewczyna swoją troskę wpędziła go w zakłopotanie. Więc żeby to ukryć, nie spuszczał swego spojrzenia z nieba. - Pomimo tego mrozu, zima jest bardzo piękna prawda?- Tak brawo! Rozmowa o pogodzie! Już naprawdę gorzej wypalić nie mógł. - Pisanie listów nie jest złe, o ile masz do kogo pisać. Osobiście uważam to za coś bardzo ważnego.- Powiedział w lekkim zamyśleniu, sam nie miał do kogo pisać, więc może dla tego uważał taką czynność za ważną? - Tak właściwie jestem Tristan.- Powiedział uśmiechając się, bo prawdę mówiąc nie wiedział czy już się poznali czy nie. Tristan miał straszną pamięć. On nawet dokładnie nie pamięta, co robił cztery godziny temu.
Zmiana tematu na pogodę. Super.Neutralne tematy.W tym jest dobra. Podążając za wzrokiem chłopaka spojrzała w niebo. Miał racje, niebo było naprawdę ładne. Nagle nawiedziły ja wspomnienia z przeszłości o których wolała nie pamiętać. Szybko otrząsnęła się z tego stanu i zmieniła szybko wyraz twarzy na przyjacielski, aby blondyn nic nie zauważył. Wyciągnęła rękę w kierunku nowo poznanego Tristana. - Mia. Milo mi. - odpowiedziała lekko uśmiechając się. - A ty co tu robisz ? W taki lodowaty dzień sowiarnia to nie najlepsze miejsce na spędzanie czasu wolnego. - powiedziała po czym dodała - Uwierz mi. Wiem z doświadczenia.
- Byłem zmuszony wysłać, pewien list.- Powiedział bardziej do siebie niż do dziewczyny. - To prawda nie jest zbyt ciepło, ale... - Urwał nagle, by nie palnąć gafy. Ostatnio był zbyt rozkojarzony, sam nie był w stanie stwierdzić, co się z nim właściwie dzieje. Może to ta pogoda? A może po prostu odczuwał, że nie pasuje do tego miejsca? To dziwne być w rodzie czarodziejów od wielu pokoleń, i czuć się jak by to wszystko nie było dla niego. - Mimo wszystko, warto trochę pomarznąć, dla takiego widoku. Tristan nagle się roześmiał, sam właściwie nie wiedząc z czego się śmiejąc. Przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. - Wybacz, to było silniejsze od de mnie.- Powiedział,chciałby jeszcze powiedzieć z czego się śmiał, tyle że sam tego nie wiedział. Nagle wstał. - Wygląda na to, że przeszkadzam ci w pisaniu twego listu. Więc jeśli nie masz nic przeciwko to poczekam aż skończysz, i potem wrócimy do naszej ekscytującej rozmowie o pogodzie.- Dokończył z uśmiechem. Tristan podszedł do murku, lecz tym razem oparł się o niego twarzą do dziewczyny. Potrzebował chwili by poukładać swoje rozbiegane myśli. Dlaczego nie potrafił normalnie z nikim porozmawiać? Zawsze kiedy z kimś rozmawia, to wypala coś głupiego, albo zaczyna zachowywać się jak kretyn. Nic dziwnego że nie miał przyjaciół.
To takie urocze. Zaraz, zaraz. A co z jej postanowieniem ? Żadnych chłopaków. Miała nawet nie spojrzeć w ich stronę. Ale on wydawał się taki miły. I jakby lekko zagubiony. Mia wiedziała, ze tylko się przed sobą usprawiedliwia, ale taka była prawda. Znała go może 10 minut a już wyciągała wnioski. Jakie to dla niej typowe. Pospiesznie nabazgrała ostatnie informacje dotyczące zapomnianych przez nią rzeczy i gotowy list dołączyła do reszty przy nóżce sowy. Podeszła z nią do okna i wypościła ja. Sowa od razu poszybowała w dal, a dziewczyna stała i wpatrywała się w przestrzeń. - A wiec, po sprawie. - uśmiechnęła się do Tristana - Na czym to skończyliśmy ? Na pasjonującej rozmowie o pogodzie z tego co pamiętam. - powiedziała po czym lekko się zaśmiała
Także i Tristan lekko się roześmiał. Jak by w obawie, że nie powinien. Przyjrzał się teraz tej dziewczynie, która bądź co bądź, wyglądała uroczo. Tristan włożył ręce do tylnych kieszeń, i z powrotem spojrzał an niebo. - Będzie padać. - Stwierdził. Miał idealny plan, by nie mówić już nic o pogodzie, i jak widać jego idealny plan, równie idealnie legł w gruzach. - Jeżeli nadal jest ci zimno, możemy się przenieś, gdzieś gdzie jest cieplej. Bo wydaje się że obydwoje, załatwiliśmy już tutaj swoją sprawę.- Powiedział, ponownie przyglądając się dziewczynie. W jego oczach było ciepło, lecz także jakiś nie przenikniony smutek, który usilnie starał się schować nie tylko przed światem, lecz także przed samym sobą. - Może opowiesz mi coś o sobie? - To było to,co Tristan uwielbiał najbardziej. Słuchać o kimś. Nie wiedzieć czemu Tristan polubił dziewczynę. Chociaż nie był pewny czy z wzajemnością, i wcale się nie dziwił. Doskonale wiedział, że nie był on łatwym orzechem do zgryzienia. I choć sam, bardzo chciałby to zmienić, i stać się bardziej koleżeński, to jakoś nie potrafił. Po prostu nie wiedział, jak miałby to zrobić.
Blondynka wstała i otrzepała się z przyzwyczajenia. Bądź co bądź miała odwiecznego pecha i przynajmniej raz w tygodniu wchodziła w jakąś sowią kupę. Na szczęście nie tym razem. Nie przeżyłaby gdyby nowo poznany kolega zobaczył ją z odchodami na odzieży. - Masz na dzisiaj jakieś plany ? Ja nie mam na razie żadnych zajęć wiec i tak większość czasu spędzam na samotnym wałęsaniu się po zamku. Z chęcią przeszłabym się gdzieś z tobą. - powiedziała po czym uśmiechnęła się i podeszła do chłopaka. Oczywiście zachowała odpowiednia odległość. Wiedziała, ze niektórzy ludzie nie przepadają , kiedy im się zakłóca przestrzeń osobistą.
- Prawdę mówiąc, moje plany polegały na nic nie robieniu. Więc twoja oferta wydaję się bardziej zachwycająca. Tristan przemilczał fakt, że dziewczyna nie odpowiedziała, czy opowie coś o sobie. Rozumiał to, doskonale wiedział że nie każdy lubi o sobie opowiadać. W końcu sam był tego doskonałym przykładem. Tristan ostatni raz spojrzał na niebo, które teraz było ciemno-granatowe, co zapowiadało rychły deszcz. Tym bardziej powinni z stąd jak najszybciej iść. Osobiście Tristan lubił przebywać na zewnątrz kiedy pada, lecz nie wybaczył by sobie gdyby dziewczyna się przez niego rozchorowała. Chłopak, spojrzał się na dziewczynę, i wyjął rękę z kieszeni, wskazując jej wyjście. Bądź co bądź to był jej pomysł, więc Tristan pozwoli jej by ta prowadziła. Swoją drogą był ciekawy gdzie go zaprowadzi. Zapewne do jednego ze swoich ulubionych miejsc, przynajmniej on by tak zrobił. - Podoba ci się w Hogwarcie? - Zapytał gdy dziewczyna, znalazła się dostatecznie blisko by go usłyszeć.
-Oczywiście, ze tak. W Hogwarcie czuje się jak w domu, a czasami nawet lepiej. - powiedziała rozmarzonym głosem wspominając swój pierwszy dzień w Hogwarcie. Nie pamiętała dokładnie co wtedy czuła. Wiedziała ze była to ekscytacja pomieszana ze strachem. - Znasz takie pomieszczenie w wieży astronomicznej ? - Zapytała po czym dodała z miną której nie można odmówić. - Spodoba Ci się. Jest tam sto razy cieplej niż tu a widoki prawdopodobnie lepsze.- I ciągnąc chłopaka za rękę wyszła przez drzwi wyjściowe.
Hogwart po tych trzech miesiącach wciąż wydawał jej się zupełnie obcym miejscem, tak bardzo innym do niewielkiej szkółki na północy Kanady, gdzie wszyscy się znali i nie było problemów ze znalezieniem czegokolwiek. No okej, czasem się gubiły prace domowe, długopisy, różdżki, ale nie całe pomieszczenia i korytarze. To było takieeee absurdalne! Już sobie wyobrażała, jak będzie opowiadała tacie "bo wiesz, chodziłam sobie po korytarzu i w pewnym momencie zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem i z tego wszystkiego, aż zapomniałam gdzie miałam iść, więc w końcu się zgubiłam". Prawdę mówiąc, to właśnie to zamierzała - wysłać list. Tak więc, z rulonikiem pergaminu w ręku i przyczepionym do niego za skuwkę długopisem, zmierzała gdzieś tam w stronę sowiarni i tylko dzięki wyjątkowemu szczęściu udało jej się tam dostać. Schodek po schodku, dotarła na sam szczyt i z lekkim niesmakiem na twarzy, stanęła u wejścia, widząc niezbyt czyste pomieszczenie, z piórkami latającymi dosłownie wszędzie, niczym śnieg, który swoją drogą mógłby już spać. Przedarła się między odchodami i innymi cudami natury, do całkiem uroczego stworzonka, grzecznie siedzącego na żerdzi. Na kolanie naskrobała dość długi list, po czym znowu zwinęła, zawiązała wstążką i przywiązała do nóżki czarnej sówki. A potem, prawie, że wpadła w panikę, kiedy okazało się, że drzwi się najzupełniej w świecie zacięły, a formułki typu Aprire czy Aperto za cholerę nie chciały działać. Okej, może jednak powinna się była bardziej przykładać do nauki zaklęć, w dodatku tych na poziomie pierwszej klasy. Ale! Nie jej wina, że takie rzeczy wyjątkowo szybko wylatywały z jej rudej główki. Napisała kolejny, nadzwyczaj krótki list do Andrzeja i zatrudniła sowę-staruchę do jego dostarczenia. Boże, jak śmierdziało. Jeszcze trochę i umrze z zatrucia.
Andrzej miał dziś nieciekawy humor. Może dlatego, że wczoraj nie był na żadnej imprezie, ani nie miał takiej ciekawej przygody jak Jo. Żyło mu się pozornie dobrze z tymi problemami typu "boże... dlaczego ten kędziorek przekręcił się o dwa stopnie w prawo, a nie w lewo?" albo "dlaczego otaczają mnie sami idioci, którzy nie widzą, jaki jestem mądry i nazywają mnie głupkiem?". Ale no... ile można żyć w dołku społecznym, no? Nie było ostatnio żadnej krwawej jadki, w której mógłby się wykazać odwagą i znajomością tak potrzebnych zaklęć jak Jęzlep czy Orchideus. Oczywiście dochodziły do tej listy kłopoty czysto sercowe. No bo dzisiaj nie widział ani Ogrodnika, któremu miał ogromną ochotę zarzucić tekst o tym, że jest niewyraźny i potrzeba mu rutinoscorbinu, który on całkiem przypadkiem miał akurat w kieszeni. Albo... Kasi, której mógłby powiedzieć, że pachnie jak jego mama. I to był naprawdę ogromny komplement z jego strony, bo jego rodzicielka zawsze pachniała zajebongo. Tak... słodko i swojsko. Nieważne, że Ogrodnik i Kasia to ta sama osoba. Tęsknił za nią tak bardzo, jak tęskni się za dwoma ludkami. W każdym razie przechadzał się właśnie po jakże przecudownych błoniach, wpatrując się w granatowe niebo i gwiazdy, mając przy okazji cichą nadzieję, że jedna dzisiaj spadnie i spełni jego marzenie, żeby umiał w końcu robić klopsy ala dziadek Zygmunt. Ale nie, niestety nie doczekał się tego cudownego zjawiska. Smutno mu się trochę z tego powodu zrobiło, ale ciągle miał nadzieję, że za dosłownie sekundkę spadnie cały deszcz tych ciał niebieskich, spełniając wszystkie jego marzenia. Patrzał tak, a jego patrzałki świeciły odbitym od nich (gwiazd) światłem. Potem wszedł do szkoły, wspiął się po schodach i... wszedł w kogoś. Już miał ową osóbkę skrzyczeć, że to nie autobus i że tu nie stoi się na środku drogi jak Szymon Słupnik, ale rozpoznał w owej "osóbce" ścianę, więc się przymknął. I nie, wcale nie szedł po Jo parę godzin, skądże znowu! Po prostu przez przypadek zboczył z drogi do Sowiarni ("O... motylek!") i zajęło mu to więcej czasu niż podejrzewał. - JOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOELEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! ŻYJESZ TAM JESZCZE? TYLKO ODDYCHAJ, DOBRA? JUŻ DO CIEBIE IDĘ! - Właściwie to... nie miał planu. Nie bardzo orientował się, jak się negocjuje z drzwiami, żeby wypuściły jego przyjaciółkę, ale musiał spróbować. - A więc... hmm... mogłybyście łaskawie wypuścić moją znajomą, kochane drzwiczki? Nie wiem... kupię wam nową klamkę albo obskrobię z kup. Tylko błagam, pozwólcie jej wyjść. Tęsknię za nią! Poza tym chce mi się... no... muszę iść do łazienki, więc jak?