Miejsce idealne na letnie popołudniowe lenistwo dla miłośników zielarstwa i ogólnie natury. Gdzieniegdzie stoją stare filiżanki, które po paru zaklęciach odrestaurowujących z pewnością nadadzą się do herbaty. Pachnie tu kwiatami i trawą, a latem w środku panuje lekki zaduch, więc nie zapomnijcie o otwarciu szklanych drzwi. Szyby oranżerii są grube więc niełatwo je stłuc.
Jej spokój był tylko dobrą grą. Córka Lepeltier nie powinna źle wyglądać w żadnej sytuacji. Nawet, kiedy była bezradna, należało się przy tym dobrze prezentować. Tak przynajmniej ją uczono. Czy przestrzegała tych zasad, to była kwestia kontrowersyjna. Teraz wydawała się opanowana. Cierpliwa. Jakby nie patrzeć zdana na jego łaskę. Chociaż nie dało się nie zauważyć cienia ulgi na jej twarzy, kiedy w końcu diabelskie sidła puściły jej kostkę, pozostawiając na niej, bądź co bądź nieładne piętno odbite na delikatnej skórze dziewczyny. Nie spoglądała jednak w tamtym kierunku, ze szczególną precyzją nie okazując bólu. Jej kącik ust drgnął lekko, kiedy użył jej własnych słów, przeciw niej, przyrównując jego złorzeczenie do jego. Przemknął przez jej twarz lekki uśmiech, ledwie dostrzegalny, zanim przyznała: — Owszem, byłam zirytowana. Ale czy dziewczynie wypada rzucać tak obscenicznymi uwagami w eter? — kwestię czy to właśnie robiła, kiedy ją spotkał, pozostawiła jego interpretacji, zestawiając swoje zdanie z tym, co nie przystoi. — A przecież nie chciałabym być… wulgarna? Dobrze to ujęłam? — mimo spędzonego Hogwarcie czasu, dalej nie była pewna swojego angielskiego. Wpatrywała się w Ronniego z oczekiwaniem, spodziewając się, że mógłby jej zwrócić uwagę, gdyby przyuważył jakieś błędy czy omsknięcia w jej mowie. Albo może pomógłby jej zrozumieć lepiej to, co on do niej mówił… Wsłuchiwała się w jego słowa i albo nie rozumiała wszystkiego, albo udawała, ze nie rozumie, wyciągając te kwestie, które, poruszane głośno i głębiej, mogły najbardziej zaskoczyć chłopaka. — Cherisee. Ładnie? — powtórzyła za jego śladem, po nim i zaśmiała się krótko, bardzo zachowawczo — nie zauważyłam. Przepraszam… Ronnie — zaakcentowała jego imię, skoro kazał jej zwracać się do niego po imieniu — że spytam, ale mój angielski w dalszym ciągu kuleje. Czy to był komplement? Jeśli tak, dziękuję — zawiesiła ton i więcej już nic nie powiedziała, na razie. Dała uścisnąć swoją dłoń, nie odpowiadając mu od razu na zadane pytanie. Dopiero po chwili uśmiechnęła się lekko i opierając się dłonią o ławkę, przeszła się trochę, próbując rozchodzić obolałą nogę. — To zależy… czy lubisz francuzów, Ronnie? — nie spuszczała z niego wzroku, patrząc cała intensywnością swoich stalowych oczu w jego tęczówki. Jakby chciała skupić całą jego uwagę na sobie i jednocześnie rozproszyć ją, odciągnąć od lekko kulejącej nogi, póki nie przyswoiłaby sobie bólu i nie wróciła sobie dobrej prezencji. Złapał temat i nawet poruszył nowy. Zamrugała oczami, zdziwiona jego brakiem zainteresowania projektem działającym w jego szkole. — Gwiazdy, eliksiry… — zamruczała — … nie jesteś tym szczególnie mocno zainteresowany, prawda? — wywnioskowała z jego podejścia do tematu i zerknęła przelotnie w górę — Niebo jest dzisiaj przygnębiające — zauważyła, a jej spojrzenie znów padło na niego, kiedy opuściła zadartą do góry brodę w dół, nie obserwując już nieboskłonu — też bym była… gdyby ktoś mnie lekceważył. Nie był to atak wymierzony w jego kierunku. Czyste stwierdzenie faktu. Poczuła dziwną chęć obrony dziedziny, którą kochała. Nie eliksirów i innych spraw. „Gwiazd”, które były znacznie więcej niż tylko świetlistą masą na niebie. Ostatni raz rzuciła okiem na gwiazdozbiór i zgarnęła z ziemi swoja torbę, dokładnie ją otrzepując zanim zawiesiła ją na ramieniu. — Więc nie chcesz mojej wdzięczności? — wydawała się iście zawiedziona jego odpowiedzią. Cofnęła dłoń od jego twarzy przeszywając go na wskroś swoim spojrzeniem. Pełnym wielu złamanych oczekiwań. Chociaż przecież odmówił jej tylko podziękowań. Wydawała się jednak zbyt wrażliwa by przyjąć odmowę. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie. — i nie pozwolisz mi Ci podziękować, jak należy? Czy po prostu nie chcesz mnie już więcej spotkać, Ronnie? — teraz już nagminnie używała jego imienia. Za każdym razem, wypowiadając je bardzo miękko, wywierając tym swojego rodzaju presję. W tym momencie poczucie winy. Od początku dało się wyczuć w tej wymianie zdań jakiś dystans. Ale przez te słowa, dyskomfort rozmowy wzrastał. Przez różnicę podejść i sztuczną grzeczność w powietrzu, choć dziewczyna wyraźnie miała ochotę powiedzieć coś innego, niż zaraz potem padło: — W takim razie nie chciałabym Cię już więcej niepokoić, panie Walker. A im bardziej skrępowana się czuła rozmową, tym wrzucała w nią więcej oficjalności i tytułów.
Oboje byli dobrymi aktorami, jednak tak jak Cherisee przyswajała sobie to od małego, biorąc przykład z matki, tak Ronnie musiał się sam tego nauczyć. Gdy przyszedł do Hogwartu, był jedynie ufnym i naiwnym dzieciakiem. Jego rodzice wierzyli, że człowiek jest z natury dobry i to przeświadczenie przekazywali również swoim dzieciom. Przez długi czas chłopak sam obserwował otaczający go świat, jakby nie był jego częścią. Widział życie, w którym nie uczestniczył, z którego był wykluczony. A może to on sam się wykluczał? Od tamtego czasu bardzo się zmienił. Widział, że szczerość nie zawsze jest odpowiednia, tak samo jak pokazywanie emocji. Unikał tego, jednocześnie bardziej otwierając się na ludzi. Paradoksalnie, jeszcze bardziej się odizolował, ponieważ to, co pokazywał było tylko namiastką tego, co kryło się w nim. A jednak tak wielu ludzi to zadowalało i w pełni satysfakcjonowało. Zyskał przyjaciół i wielu znajomych, grając role, których od niego oczekiwano. Może nie był to najlepszy sposób na życie, ale aktualnie całkowicie mu wystarczał. -Masz na myśli moje uwagi ? – nie był do końca pewien, co dziewczyna chciała powiedzieć. –To co powiedziałem nie było specjalnie obsceniczne czy wulgarne i raczej nie zalicza się tego do „brzydkich słów”. Nie przeklinałbym w obecności damy. – uśmiechnął się delikatnie, mając nadzieję, że to co odpowiedział ma jakiś sens. A przede wszystkim, że wyplącze się jakoś z tej zawiłej dyskusji. Miał wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie, który zaraz się pod nim zawali. Zazwyczaj wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuje od niego rozmówca. Teraz – nie miał pojęcia. Nie był nawet pewien, czy dobrze zrozumiał to, co ona chciała mu powiedzieć. –Tak, to chyba odpowiednie określenie. Jestem jednak pewien, że to co ty mówiłaś nie było wulgarne. Tak samo jak moje słowa. – spojrzał na nią badawczo. – Chyba, że pytałaś mnie o coś innego. - Dobrze mówisz po angielsku i jeśli są jakieś błędy w komunikacji, to tylko i wyłącznie z mojej winy. Przywykłem do tego języka i mogę mówić trochę niewyraźnie. Jeśli czegoś nie rozumiesz, możesz mi powiedzieć. Są chyba jakieś zaklęcia pozwalające się porozumieć w dwóch różnych językach... – zastanawiał się przez chwilę. – Ale tak, to był komplement. Nie ma za co. – odparł, starając się już poprawić swoją wymowę, mówić trochę wolniej i wyraźniej, chociaż nie tak groteskowo. Po prostu, niemal niezauważalna zmiana. – Ciekawe pytania zadajesz, Cherisee. Pytasz mnie, czy lubię Francuzów. Nie sądzisz jednak, że nie można lubić całego narodu jako ogółu? Wtedy raczej lubi się stereotypy, przekonania o danej narodowości. Ja dotychczas poznałem pojedyncze jednostki i to nawet niezbyt dobrze. Ale jeśli chodzi o francuską kulturę, macie czym się pochwalić, czyż nie? Nie przepadam za waszą muzyką, ale kuchnia i sztuka to majstersztyk. Mistrzostwo. Tak samo jak język. – zakończył swój króciutki monolog na temat Francuzów. Anglia i Francja dzieliły ze sobą dosyć duży fragment historii. Wstydem więc byłoby nie wiedzieć czegokolwiek na temat tego państwa. Spojrzał na ławkę za nimi. - Nie chciałabyś może usiąść?- zapytał, przesuwając się w bok i ułatwiając jej dostęp do ławki. Sam poczekał aż ona usiądzie i dopiero wtedy zajął miejsce obok niej. – Niespecjalnie. Doceniam jego walor artystyczny i estetyczny, ale planety i gwiazdy nic mi nie mówią. - odparł, spoglądając przez szybę na zachmurzony nieboskłon. Jej kolejna wypowiedź nieco go zdziwiła. Na plus i na minus jednocześnie. Był pod wrażeniem tego, z jaką lekkością wytknęła mu lekceważenie. Z drugiej strony, nie było to zbyt przyjemne. Czuł się wręcz odrobinę winny, że nigdy go to nie interesowało. Szybko się jednak opanował i odparł luźno: - Każdy interesuje się czymś innym. Ty lubisz niebo – ja zaklęcia. Tak to już jest. - Nie chodzi o to, że nie chcę, raczej po prostu nie mogę jej przyjąć. To był bezinteresowny czyn, za który nie oczekiwałem niczego w zamian i to się nie zmieniło. Miło mi, że mogłem ci pomóc. To była moja nagroda za fatygę. – Och błagam, nie naciskaj już bardziej. I nie idź. Irytowało go to, jak bardzo grała mu na emocjach, ponieważ nie potrafił się na to uodpornić. Z drugiej strony był jednak zdecydowany i zamierzał trzymać się swoich wcześniejszych słów, chociaż jej rozczarowane spojrzenie niemal przewiercało go na wylot. Kłębiło się w nim mnóstwo sprzecznych emocji. W końcu się poddał. - A jak należy podziękować? – zapytał, mając nadzieję, że nie usłyszy po raz kolejny „odwdzięczyć się”. – I dlaczego uważasz, że nie chciałbym cię spotkać nigdy więcej? Byłem dla ciebie niemiły, Cherisee? Uraziłem cię czymś? – spojrzał na nią badawczo. - A może to ty masz już dość mojego towarzystwa, Cheri?
Uśmiechnęła się niewymownie. Naprawdę ciężko było stwierdzić, czy jego odpowiedź zrobiła na niej wrażenie, czy wręcz przeciwnie. Nie był to ani uśmiech sardoniczny, ani zwykły, najniewinniejszy, jaki mogła zastosować. I pozostawiła prawidłową interpretację tego gestu wyłącznie sobie, nic więcej nie dodając w rozpoczętym temacie, nie chcąc się zdradzać. Spuściła wzrok na ziemię, zaczesując włosy za ucho, a jej delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zagryzła wargę, powstrzymując się od tego wyrazu ekspresji. Wróciła swoim szaroniebieskim spojrzeniem oczu do jego tęczówek nieznacznie przymykając powieki, przez co nabierała kontemplacyjnego wyglądu. I z jej ust rzeczywiście padały same refleksje i zastanowienia. — A mogę Cię spytać o coś innego? — objęła się ramionami i uśmiechnęła przymilnie, odruchem zaczesując włosy na jedno ramię, a chwilę potem splatając je w luźny, niesplątany żadną gumką warkocz. Cały czas zerkała na Ronniego, jakby bała się go stracić z oczu, albo nie chciała dać mu poczucia, że nie słuchała go uważnie, bo słuchała, mimo, że zajęta była swoimi włosami. — Nie rozumiem tak wielu rzeczy, Ronnie – westchnęła puszczając ręce wolno wzdłuż ciała i oparła ja na obok siebie, na ławce, opuszkami palców smagając szorstkie drewno pod dłonią. Zdawało się, że jej wypowiedź wykraczała znacznie poza płaszczyznę, o której być może myślał Walker. — musiałbyś ze mną spędzać całe dnie i noce, a moim pytaniom dalej nie byłoby końca — obserwowała jego reakcję, jakakolwiek choćby najmniejszą zmianę w jego mimice, zainteresowana czy był przerażony, zaintrygowany, czy raczej neutralny wobec tej wizji. Ale szybko uznała ten temat za wysoce niestosowny, bo udała w następnych słowach, ze w ogóle go nie było — Widzisz, Ronnie, bo tak naprawdę nie chciałam pytać o Francuzów — zawiesiła ton, poprawiając się nieco na ławce, przesuwając nieznacznie ręce na siedzeniu, przez co drażniła teraz małym palcem miejsce nad jego kolanem, poruszając dłonią w swojej leniwej, cały czas tej samej, zabawie. — Chciałam spytać, czy mógłbyś polubić mnie… Ronnie? Ale chyba używanie sugestii w Twoim języku wychodzi mi zbyt subtelnie? — zaryzykowała prawdziwym bądź nie stwierdzeniem i zamilkła, wsłuchując się w jego przyjemny ton. Przymknęła nawet powieki, widząc pewnego rodzaju zależność między ciszą panująca wokół i jego spokojnym głosem. Miał naprawdę przyjemny ton. Uspokajający. — Co z tym językiem? — spytała w swojej rodowitej mowie i uśmiechnęła się, ciekawa czy znał jej język tak samo dobrze, jak ładnie o nim mówił — brzmiałbyś dobrze po francusku… Tylko Twoje imię brzmi tak ciężko w moim języku. Zupełnie do Ciebie nie pasuje. Mogę Ci mówić inaczej… Réni? Otworzyła powieki, oczekując jego odpowiedzi i uśmiechnęła się, kiedy Réni uległ jej słowom i w końcu delikatnie przechylił się w stronę przyzwolenia na podziękowanie. — We Francji na miejscu byłoby Cię zaprosić na kolację. Z winem i… — ledwie dostrzegalnie westchnęła na wspomnienie wina, kontynuując dalej — … wykwintnymi daniami. Zamilkła. Nie spodziewała się, że rzuci pod jej adresem tak patowe pytania, wymagające od niej bardzo szczerej odpowiedzi, bo tylko takowa w ich przypadku była odpowiednia. — Wręcz przeciwnie, Réni. Chcę Cię bliżej poznać. Staram się, żebyś zaprosił mnie na następne spotkanie, ale ty stawiasz naprawdę duży opór… zdecydowanie nie mam Cię dość. Ale chyba powiedziałam już za dużo, prawda? Je désolé (tłum. przepraszam). Nie chcę Cię do niczego przymuszać. Tylko… spytałeś.
Ostatnimi czasy, Lilith spędzała w oranżerii sporo swojego czasu. Przyglądając się strukturze kwiatów, ziół i innych roślin robiła dogłębne notatki. Przynosiła tu różne książki, by pośród tej zieleni uczyć się. Tutaj najbardziej potrafiła się skupić, nic jej nie rozpraszało, a dodatkowo miała wgląd do prawdziwych roślin. Nawet teraz sowa przylatywała do leżącej na kocu gryffonki uparcie szkicującej i piszącej jakieś głębsze notatki w zeszycie. Kiedy dostała pierwszy list, zaniepokojona chciała zerwać się z miejsca pracy i pobiec do dziewczyny. Jednak to ona chciała do niej przyjść. Z jeden strony było tak łatwiej dla Lilitki. Najpierw musiałaby zanieść wszystkie książki i rzeczy do dormitorium, a później dopiero mogłaby lecieć do przyjaciółki… ewentualnie zostawiłaby wszystko na ziemi i pobiegła szukać Vittorii. No cóż. Wróciła na kilka sekund do czytania rozdziału o roślinach trujących. Po przeczytaniu jednego i tego samego zdania dwunasty raz zamknęła książkę i usiadła na kocu rozglądając się i wyczekując zaniepokojona Titi.
Zrobiła swoje. Biegła. Biegła przez prawie cały Hogwart aż w końcu zdyszana doleciała do oranżerii. Wpadła tam wręcz z hukiem. Zmęczona i zdyszana. Biegła, bo chciała uciec od tego wszystkiego. Chciała by wszystko, co ją dręczyło odeszło. By w końcu w jej życiu zagościł spokój. Najwyraźniej niedoczekanie. Spojrzała w stronę swojej przyjaciółki. Domyśliła się, że wygląda dość dziwnie. Wyprostowała się chcąc pokazać, że nic jej nie jest. Że po prostu jest odrobinkę zmęczona, bo... Bo tak. Wpatrywała się w Lilith przez krótką chwilę. I zaraz potem wszystko z niej zeszło. Wraz z cieknącymi ciurkiem po policzkach łzami. Upadła na kolana i po prostu zaczęła płakać. Płakać i mówić przerywane łkaniem zdania. - Przepraszam Lilith. Ja... Ja wiem, że nie doceniam tego co mam. Że nie doceniam tego, że się o mnie troszczysz. Ja wiem, że... Że nie jestem dobrą osobą. Że odrzucam ludzi od siebie... Ale ja tak bardzo się boję samotności. Tak bardzo. Moi rodzice się mnie pozbyli... Josh nie żyje. Nawet Lucas zdradził mnie... Z kimś, kogo uważałam za przyjaciółkę... - Zakryła twarz dłońmi sprawiając, że jej głos był przytłumiony, ale mówiła dalej – Proszę obiecaj, że ty mnie nie zostawisz... Chociaż ty. Proszę....
Kiedy jej przyjaciółka wparowała do oranżerii, gryffonka bez zastanowienia podeszła do niej, a te łzy, które spływały po policzkach dziewczyny, zabrały jej głos. Nie była w stanie nic powiedzieć przez pierwsze kilka chwil. Słuchała z uwagą panny Brockway, a z każdą chwilą jej twarz łagodniała. To był całkowicie inny wyraz twarzy, niż znała Titi, był… przepełniony emocjami różnego rodzaju. Lilith uklękła prze dziewczyną i bez zastanowienia przytuliła ją nie wypowiadając ani jednego słowa. - Mogę obiecać to na księżyc co świeci nocą, na słońce co świeci za dnia, na kwiaty rozkwitające na wiosnę, na ogień co płonie w kominku, na ryby, co pływają w wodzie… nie byłabym w stanie zostawić Cię nigdy w życiu – właśnie te słowa chciała wypowiedzieć dziewczynie do ucha, chciała ją uspokoić, chciała załagodzić tą sytuację. Ale czy te wszystkie słowa były aż tak bardzo potrzebne. - Obiecuję… że nigdy Cię nie zostawię… – jej ton głosu był łagodny, delikatny, a przede wszystkim szczery do ostatniego słowa. Jednak dziękujmy bogu, że w tej pozycji Vittoria nie widziała wyrazu twarzy Lilith. Bo w tym momencie, każdy, kto ujrzałby gryffonkę uznałby, że nazywanie dziewczyny diablicą, jest tylko pieszczotliwym określeniem. Dziewczyna odsunęła się od Titi, a jej wyraz twarzy w sekundę wrócił do poprzedniej, delikatnej i czułej wersji. Lil zaczesała jeden z kosmyków panienki Brockway i otarła jej policzki z łez. - No już… chodź… usiądziemy na kocyku, mam gdzieś opakowanie czekoladek w torbie… pomagają mi w nauce…
Kiedy gryfonka ją przytuliła dziewczyna od razu ją objęła. Mocno do siebie przyciągnęła tak, jakby ta mimo wszystko zamierzała uciec. Na prawdę nie zniesie kolejnej straty. Ojciec odszedł zanim się urodziła. Matka poświęciła kontakt z nią dla nowego męża. Josh zginął ratując ją. Lucas był dziwką. A Oriana... Tu sama nie wiedziała co myśleć, ale i przez nią czuła się zdradzona. Została jej tylko Lilith. Tylko ona. - Dziękuję – Wyszeptała słysząc jej słowa. To ją uspokoiło. Odrobinkę. Przestała się tak trząść choć nadal przez jej ciało przechodziły dreszcze. Łzy spływały po policzkach, jednak nie wydawała już z siebie tych charakterystycznych dla płaczu jęków. Bliskość Litki sprawiała, że bardzo szybko jej przechodziło. Choć zapomnieć nie będzie tak łatwo. Ona nigdy nie zapominała. Tylko chowała głęboko w sobie. - Czekolada dobra na wszystko... - Wyszeptała po czym zaśmiała się pod nosem. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nosek oraz reszki łez na policzkach. Wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę. Ona naprawdę nie doceniała tego jaki ma skarb obok siebie. Tak długo bała się bliskości. I zranienia. Znów została zraniona przez bliskość, ale nie stanowiło to już dla niej kolejnego powodu by odsuwać od siebie ludzi. Bo akurat gryfonkę chciała mieć bardzo blisko.
Bez żadnego oporu zaprowadziła już trochę spokojniejszą Titi na kocyk, po czym wyjęła z torby pudełko czekoladek. Nienawidziła takich sytuacji, w których bezradnie przyglądała się jak ktoś cierpi, a ona nie mogła z tym nic zrobić. Tylko patrzeć… znaczy, teraz miała jeszcze czekoladę, ale to nie da rady naprawić wszystkiego… znaczą część, ale nie wszystko. - Chcesz mi opowiedzieć na spokojnie, co się stało? – zapytała przechylając głowę na bok. Nie miała zamiaru jej zmuszać do opowiadań. Nie było to aż takie ważne… no chyba, że by jej to pomogło w jakiś sposób! W głębi duszy gryffonka już knuła plan… musi spotkać się z Lucasem bez względu na wszystko. Wyjaśni całą tą sytuację i w ostateczności wyśle go do piekielnej otchłani na krótkie wakacje, które będą trwały całe życie… na kilka chwil Lilith się wyłączyła wymyślając coraz to nowsze tortury dla ślizgona. Przy okazji pakując książki i notatki do torby. Kiedy wróciła do panienki Brokway posłała jej tylko szeroki uśmiech. - Lepiej? – nie ma to jak wymyślać straszne, bolesne tortury i po chwili martwić się o przyjaciółkę…
Oj te czekoladki naprawdę były jej zbawieniem. Niegdyś przez nie tolerowała Lilith. Więc można powiedzieć, że były powodem jej przyjaźni. A skoro w tym wszystkim została jej już tylko gryfonka, to oczywistym było, że nawet się nie będzie zastanawiała i od razu sięgnie po jedną, potem drugą, piątą... Opanowała się chcąc dziewczynie też odrobinę zostawić. Szkoda, że czekolada nie rozwiązuje problemów, a jedynie odrobinę poprawia humor. - Chce – Wyszeptała tak, jakby sama nie wierzyła w swoje słowa. Wzięła głęboki wdech. Czuła, że wciąż brakuje jej powietrza. Jakby to wszystko zmieniało tlen w powietrzu w jakiś trujący gaz, który powoli ją wykańczał. - Więc. Pewnie zauważyłaś, że bardzo często przychodzą do mnie listy. Od dawna korespondowałam z obcą dziewczyną. Była kiedyś taka wymiana między światowa i tam podano nam nawzajem swoje adresy. Jej wiadomości były ze mną zawsze. Gdy miała problemy w domu. W szkole. Gdy... Gdy mój najlepszy przyjaciel zginął w pożarze w Salem – O tym też nigdy gryfonce nie mówiła, ale czuła, że bez tego to wszystko będzie niepełne. Mało zrozumiałe – I ufałam jej jak nikomu innemu. Mówiłam jej wszystko mimo iż nie wiedziałam kim jest. A teraz... Dowiedziałam się, że chodzi do Hogwartu. Napisała mi w liście, że podrywa ją jakiś tam Jay. Potem o Lucasie. Połączyłam fakty... Zdradzili mnie oboje – Opuściła twarz chowając ją za kolanami, które chwilę wcześniej podciągnęła pod klatkę piersiową – Powiedziałam, że się z nią spotkam. Czeka na mnie... Ale ja nie wiem. Nie wiem, czy potrafię....
Dziewczyna z uwagą słuchała całej tej opowieści. Każde słowo uderzało w nią z wielką siłą. Chciała to wszystko dobrze przeanalizować, nie popełnić głupiego błędu, zrozumieć wszystko. Wszystkie te informacje były przydatne, a gdy Titi wspomniała o śmierci przyjaciela, Lilitka uchyliła tylko usta w zdziwieniu. Nie wiedziałam, to musiało być dla niej straszne… biedna musiała nosić ten ciężar… chociaż miała tą dziewczynę z listów, ona… Gryffonka zacisnęła pięści i gdy Salemka skończyła swą opowieść posłała jej łagodny uśmiech. - Jedyną osobę, którą możesz obwiniać o zdradę jest Lucas… – powiedziała bez zawahania. Chciałaby być dla Titi najlepszą i jedyną przyjaciółką, na której ta będzie się chciała oprzeć, ale to nie było możliwe. Już od dawna o tym wiedziała. Jedyne co teraz może zrobić, to pogodzić ją z tą prawdziwą przyjaciółką. Bo ta była dla niej najważniejsza. - Ona… – panna Nox za wszelką cenę starała się przypomnieć jak ta dziewczyna ma na imię, jednak miała pustkę w głowie. Może Vitti nie powiedziała jej o tym? – ona nie wiedziała, że Cię może w ten sposób zdradzić, sama mi to powiedziałaś, więc na pewno nie chciała tego zrobić – to było logiczne wytłumaczenie. Przynajmniej z tego co zrozumiała. Oprócz tego Lilith zawsze chciała mieć nadzieję, nadzieję na to, że może być lepiej i że człowiek wcale nie żyje w okrutnym i niesprawiedliwym świecie. Dlatego cieszyła się z drobnostek i starała się przekazywać tą radość innym bez względu na wszystko. W tym chwilowym zamyśleniu podniosła pudełko z czekoladkami i mimo iż jej towarzyszka chciała je zostawić dla niej, to ona jednak nalegała spojrzeniem, by jadła dalej. - Dasz radę… kiedy pojawia się konflikt, bądź jakiś problem trzeba go wyjaśnić, a nóż okaże się, że dalej możecie się przyjaźnić, a to wszystko było tylko jednym wielkim nieporozumieniem… niektóre rzeczy się zdarzają, przypadki chodzą po ludziach… a mam jakieś takie przeczucie, że gdyby ona wiedziała, że ty jesteś dziewczyną Lucasa, to nigdy w życiu nie pozwoliłaby, by sprawy rozwinęły się w taki sposób. Nie była dobra w pocieszaniu. Umiała radzić, co zrobić, czasami milczeć, ale pocieszycielka była z niej beznadziejna… no chyba, że miała czekoladki, to wtedy przez chwilę mogła być bóstwem.
Straszne to mało powiedziane. Nie bez powodu przez pół roku nie chodziła do szkoły i miała nauczanie domowe. Jednak w końcu udało się ojczymowi pozbyć kłopotu i dlatego trafiła do Hogwartu. Przez dłuższy czas nie mogła się pozbierać. Cóż. Poniekąd wyrwanie się z tej beznadzieji zawdzięcza też Lucasowi, ale na ten moment zdecydowanie nie miała za co mu dziękować. Mógł w końcu po raz kolejny ją w to wpędzić. Na szczęście nabrała trochę siły charakteru, czego pewnie obecnie kompletnie nie było widać. - Nie rozumiesz. Uważałam ją za osobę perfekcyjną. W moim wyobrażeniu obok nie było miejsca na takie cechy charakteru, które pozwoliłyby jej odebrać faceta innej dziewczynie. Zawaliło się wszystko co o niej myślałam – Wyszeptała do końca jej przedstawiając co ją tak najbardziej boli. Powoli wciągnęła czekoladki do samego końca. To, co Lilith mówiła naprawdę miało sens. Powinna pójść z nią porozmawiać, chociaż naprawdę nie miała na to ochoty. Kiedy gryfonka skończyła mówić Amerykanka pochyliła się i przytuliła na chwilę do siebie. Bez słowa. To było kolejne nieme dziękuję. - Masz rację. Pójdę – Wstała otrzepując kolana i wystawiając w stronę Litki rękę – Chodź. Odprowadzę Cię do pokoju, bo zmarzniesz – Była zdecydowanie lepszą pocieszycielką niż myśli. Bo pomogła jej podjąć decyzję. I zebrać w sobie na tyle siły żeby iść się spotkać z Orianą.
Rzadko Oriane można było spotkać w oranżerii. Miejsce to było prześliczne jednak dziewczynie zapach tych wszystkich kwiatów przeszkadzał. Szczególnie latem. Dziś jednak zapragnęła spróbować parę chwil pośród przyrody. Kwiatów. Usiadła na jednej z ławek znajdującej się obok chryzantem. Mimo wszystko uwielbiała te kwiaty. Zawsze wyczarowywała je sobie gdy miała gorszy dzień i ni wszystko szło po jej myśli. Tym razem mogła popatrzeć na nie bez czarów. Co było znacznie piękniejsze. Mały uśmiech zagościła na jej ustach. Otóż był też drugi powód dla którego znalazła się tutaj. Czekała na kogoś, a mianowicie Lilith. Nie mogła pozwolić aby Jay namieszał tej małej i niewinnej istotce w głowie. Musiała ją chronić. Nie była jednak pewna czy dziewczyna jej uwierzy. Może uzna ją za wariatkę bądź oskarży o zagarnięcie go dla siebie co byłoby istnym szaleństwem. Nie wiedziała jednak co też może ona sobie pomyśleć.
Niezadowolona dziewczyna wolnym krokiem przemierzała korytarze kierując się w stronę oranżerii. Nie ważne ile razy przychodziła do skrzydła szpitalnego po leki i sprawdzenie swojego stanu. Za każdym razem żałowała, że odważyła się wziąć ten lek do ust. Sam jego smak sprawiał, że dziewczyna traciła chęć do życia. Dlatego trzeba było znaleźć miejsce, w którym ta chęć wraca. Oranżeria była jednym z tych miejsc i była przede wszystkim najbliżej. Kiedy udało jej się wejść do szklarni rozejrzała się przyglądając kwiatom i rośliną. Pod nosem nuciła, co jakiś czas wplatając pojedyncze słowa do melodii. W końcu dostrzegła jakąś postać, która nie mogła jej widzieć, siedziała do niej plecami. Wolnym krokiem wręcz jak duch zbliżyła się do niej wypowiadając kilka słów. - Wieczność – dziewczyna posłała towarzyszce szeroki i szczery uśmiech – chryzantema przekazuje w swym pięknie wieczność – dodała po chwili rozwijając swoją myśl – ten kolor chyba oznacza wieczne oddanie, ale nie jestem do końca przekonana – zakończyła swoje przemyślenia wyszczerzając białe zęby w stronę ślizgonki.
Nie spodziewała się spotkać jej tak szybko. Ale może to i lepiej. Zaoszczędzi trochę czasu na czekaniu. Choć szczerze powiedziawszy wiedziała doskonale, że mogłaby tuta czekać ile tylko byłoby trzeba. Sam widok Lilith i jej uśmiech spowodował, że Ria sama się uśmiechnęła do niej. - Nie wiedziałam, że właśnie to one znaczą. - była to szczera prawda. Nigdy nie interesowało ją znaczenie kwiatów, kolorów czy nawet imion. - Wieczność... - powtórzyła po gryfonce zastanawiając się nad znaczeniem tego słowa. Wieczne oddanie. Musiała przyznać, że coś w tym było. Zawsze oddawała swoje dobro aby tylko innym było lepiej. Czy była przez to głupia? Może, jednak nigdy nie żałowała. - Nieświadomie kwiaty które uwielbiam mówią o mnie więcej niż mogłabym przypuszczać. - posunęła się trochę aby zrobić miejsce dziewczynie. Nie chciała aby stała nad nią przez cały czas. - A jakie są twoje ulubione kwiaty? - była tego bardzo ciekawa. Również tego, co one znaczą. Może powiedzą jej trochę o dziewczynie.
Widząc jak dziewczyna ustępuje jej miejsca z wielką chęcią skorzystała i zajęła je. - Często nieświadomie dokonujemy wyborów, które najbardziej są nam bliskie – odpowiedziała na jej zaskoczenie – to dosyć skomplikowane, ale wydaje mi się prawdziwe. W głębi duszy wiemy co dla nas najlepsze mimo iż rozum nie potrafi tego jeszcze pojąć. – sama tego nie do końca rozumiała, ale zgadzała się z tym w stu procentach. Wszakże ona nigdy nie podążała za rozumem. Jej instynkt był wszystkim co jej było potrzeba do normalnego funkcjonowania. Dzięki niemu wiedziała co jest dobre, a co złe. Zawsze unikała kłopotów, bądź wyczuwała, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Może wydaje się to być wręcz niemożliwe, ale ona naprawdę miała nieźle wyczulony ten zmysł. - Mam dwa ulubione kwiaty – powiedziała w zamyśleniu – i w pewnym sensie są sobie przeciwne – zaśmiała się pod nosem. No cóż, te dwa kwiaty po prostu do siebie nie pasowały – białe Lilie mnie zachwycają, ale również dostojność błękitnych irysów jest zadziwiająca – każde słowo wypowiadała z pewnego rodzaju pasją? Uczuciem? Możliwe. Czasami trudno było wyczuć co tak naprawdę skrywało to dziewczę – lilie symbolizują niewinność, czystość czy cnotliwość – szkoda, że akurat imię Lilith jest już diablicą… a niby takie podobne do siebie – za to irysy są powiązane mocno z władzą, a ich niebieski odcień zazwyczaj oznacza oziębłość – dziewczyna zaśmiała się pod nosem z tej różnicy. Jeżeli to co mówiła wcześniej jest prawdą, to ten kwiat powinien ją też w jakiś sposób symbolizować…
Chciała aby słowa gryfonki były prawdą. Chciała aby jej dusza wiedziała co jest dla niej najlepsze. Ostatnio sama nie potrafiła do tego dojść i gubiła się we własnych decyzjach. Bała się, że w pewnym momencie popełni nieodwracalny błąd. A skoro mogła wierzyć, że dusza doskonale wie co jest dla nas dobre, to mogła odetchnąć spokojnie. Może z czasem wszystko się naprostuje. Miała szczerą nadzieję, że właśnie tak będzie. - Jak na swój wiek jesteś niebywale dojrzałą osobą. Pewnie słyszysz to od wielu osób, Lilith. - po raz pierwszy w ich rozmowie użyła imienia dziewczyny. Musiała przyznać, że było śliczne choć historia jego pochodzenia nie była już tak piękną. Pierwsza kobieta na ziemi - istny demon. Spojrzała na Lilith z lekkim rozbawieniem . Zdecydowanie to imię do niej nie pasowało. Gdzie niby w tej dziewczynce demon? - Może sama jeszcze nie wiesz o swoich przywódczych zdolnościach. - kto wie co jeszcze może kryć. - Jak po imprezie u Harperów? - no co?! Jakoś musiała sprowadzić ją na tory prowadzące do głównego tematu. W końcu to po to tutaj przyszła.
Słysząc te słowa dziewczyna zakłopotała się i wlepiła swoje spojrzenie w kwiaty. Cóż miała jej odpowiedzieć? Z jednej strony czuła się nieziemsko szczęśliwa z tego komentarza, a drugiej okropnie zawstydzona. - Prawdę mówiąc, to jesteś pierwszą osobą, która tak uznała – powiedziała szczerze. Zawsze porównywana była do dziecka. Tak też się czuła, zawsze będąc młodsza, niby ta niedojrzała. Wygląda jak dziecko, zachowuje się jak dziecko… nikt nic od niej nie oczekuje. Wszakże to dziecko, którym trzeba się zaopiekować i które same nie poradzi sobie na świecie. A prawdę mówiąc, to powinna czuć się naprawdę dojrzałą osobą. Problemy, z którymi się mierzyła przekreślały jej dziecinność na dobre. Nie płakała, nie obwiniała całego świata o niesprawiedliwość, nie uważa, że cierpi najbardziej na świecie. Zaakceptowała to co się stało i stara się żyć dalej nie uprzykrzając innym życia. Chcąc żyć szczęśliwie, dalej radośnie, będąc sobą – zazwyczaj ludzie porównują mnie do dziecka – dodała po dłuższej chwili i wyszczerzyła w jej stronę białe ząbki. Jeżeli chodzi o imprezę u braci harpii to wspomnienia miała mieszane i bardzo rozmazane, dlatego bez wahania i większego zastanowienia się wystrzeliła w stronę ślizognki. - Nigdy nie wypiłam tyle alkoholu – tak… ona go w ogóle nie piła. Ale, że takie otrzymała zadanie, to cóż innego miała uczyć? Nie mogła pozwolić, by zabawa się przez nią psuła to się zmusiła – i nie bardzo pamiętam co się działo potem, tylko myślałam o tym, że mi niedobrze – zaśmiała się pod nosem. To było bardzo ciekawe doświadczenie i zatwierdziło ją w fakcie, że nie będzie pić alkoholu - a oprócz tego to spokojnie. Kilka razy widziałam się z Jayem – to wyglądało tak jakby dziewczyna wiedziała po co tutaj pojawiła się panna Carstiars – ostatnio jakoś często na niego wpadam, to aż dziwne – zaśmiała się. Słowo wpadam nie było tutaj odpowiednie. Bo on bardzo często miał 'zaplanowany' mniej więcej plan ich spotkania... ale co tam! – a jak tam z tobą?
Naprawdę powiedziała jej to jako pierwsza? W sumie to nie dziwiła się. Po jej wyglądzie nie można byłoby się spodziewać tego, że jest aż tak bardzo dojrzała. Jednak po rozmowie... To już inna kwestia. Dziewczyna ta naprawdę mogła zaskoczyć. Momentami można było wyczuć, że sporo przeszła w swoim życiu. a może tylko zdawało się Rii... - Bo nie dostrzegają co tak naprawdę masz w środku. Mi wystarczyła chwila rozmowy z Tobą aby to zobaczyć. Reszta pewnie patrzy tylko na twój wygląd z którego... No cóż, wyglądasz jak dziecko. - wzruszyła ramionami wpatrując się w jej oczy. Jak ona by chciała mieć taką siostrę. Zamiast tego trafił się jej brat. Choć musiała przyznać przed sobą, że oddałaby za niego życie. Choć nie był do końca jej prawdziwym bratem ale to trochę skomplikowane. No tak, pamiętała zadanie Lilith na imprezie Harperów. Wypić całą butelkę ognistej w niecałą minutę. Musiała przyznać, że nie spodziewała się tego po tak małym stworzonku. W szczególności, że wcześniej pewnie nigdy nie miało styczności z taką dawką alkoholu. Jak ona to przeżyła to ona nie wie. - Dało się to zauważyć. - musiała przyznać uśmiechając się na wspomnienie widoku Lilith. Wyglądała słodko choć była całkowicie zalana. ale co tam. Ważne, że żaden z barci się do niej nie dobrał. A może dobrał tylko ona tego nie widziała...? Nie, na pewno nie. Po takim czymś Vittoria pewnie by ich zabiła. Widziała w jaki sposób dbała o dziewczynę na imprezie. - Ja na szczęście nie przeżyłam zabawy tak jak ty. Trochę żałowałam, że nie mogłam zabrać na nią Lucasa. Mam jednak szczerą nadzieję, że o niczym się nie dowie. Samo wspomnienie zadań które wykonywałam czy pytań na które odpowiadałam wywołuje u mnie wewnętrzny wstyd. - również się zaśmiała. Oczywiście każde słowo wypowiedziane przez nią było najszczerszą prawdą. Umiała się bawić ale o alkoholu traciła zazwyczaj hamulce i kończył się to różnie. - A właśnie. Odnośnie Jaya. Sama zauważyłam ostatnio, że częściej kręci się w twoim towarzystwie. - nie chcąc jednak wyjść na jakąś wariatkę lub nie daj Salazarze na zazdrośnice uniosła do góry ręce i zaczęła kręcić głową - Żeby nie było, nie jestem o niego zazdrosna. Co to, to nie. Po prostu martwię się o Ciebie. Nie chcę abyś cierpiała przez Jaya albo Edwarda. - doskonale znała ten ból. Nie chciała aby jeszcze jakaś dziewczyna przechodziła przez to . A tym bardziej by tą dziewczyną była Lilith.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i posłała dziewczynie szeroki, uroczy wręcz uśmiech. To zawsze rozświetlało jej twarz. Można powiedzieć, że to był już nieodłączny element jej uroku. Bez śmiechu i radości trudno było sobie wyobrazić tą dziewczynę. Nawet na imprezie, gdzie umierała z nadmiaru alkoholu uśmiechała się gromko do wszystkich. Szkoda, że nie jest w stanie tego zapamiętać. - Wyglądam jak dziecko, zachowuję się jak dziecko, czuję się jak dziecko – wymieniła bez żadnego zażenowania czy zawstydzenia – lubię być dzieckiem – wydukała po dłuższej przerwie. No cóż, mogła być wtedy sobą i nikt jej nie oceniał. A nawet jeżeli to robił, to przecież była ‘dzieckiem’ i trzeba jej pozwolić na taką swobodę. Chociaż już dawno przestała się bawić i śmiać całkowicie szczerze. Zawsze było w tym lekkie wymuszenie, jednak ona sama nie była tego do końca świadoma. Kątem oka zmierzyła ślizgonkę i zamilkła, a jej wyraz twarzy trochę się zmienił. Odwróciła od niej spojrzenie z uwagą przyglądając się posadzce. No tak. Już prawie zapomniała, że Lucas zdradził Titi dla Rii. Rozmawiała z nim na ten temat i trzeba przyznać, że cały czas czuła się źle z tym, co chciała zrobić. Niepewnie przegryzła dolną wargę i wracając już do swojej towarzyszki z uśmiechem wyszeptała. - Co u niego? – martwiła się to prawda. Jej uczucia względem tego chłopaka nigdy się nie zmieniły. Zawsze chciała, by ten wilk w końcu znalazł siebie. A przy pannie Carstairs wydawał się być naprawdę szczęśliwy… W jej spojrzeniu można było wyczuć dziwnego rodzaju troskę o chłopaka. Mimo iż nie znała się z nim aż tak dobrze i tak długo, to jednak czuła się jakby byli przyjaciółmi od wielu lat. Jak czerwony kapturek i wilk, po swojej przygodzie, po wygraniu tych niewygodnych ról zaprzyjaźnili się… Kiedy dziewczyna nawiązała do Jaya, Lilith spojrzała na nią zdziwiona. Wcale nie uznała jej słów jako objaw zazdrości, wręcz przeciwnie z uwagą obserwowała ją i słuchała każdego słowa. A więc Ona również uważała, że ci panowie potrafią tylko ranić i wykorzystywać. To było aż zastanawiające. Niby wiedziała od początku, że coś z nimi jest nie tak, ale nigdy nie czuła się przy nich zagrożona. Instynkt zawsze ostrzegał ją przed ludźmi, który mogą namieszać w jej życiu, a przy Jayu siedział cicho, a ona czuła się rozluźniona i przede wszystkim szczęśliwa. To było przyjemne uczucie i wydawało jej się, że nie dałaby rady już o nim zapomnieć. - Dziękuję – wydukała w jej stronę widocznie zmartwiona całą tą sytuacją – ale wydaje mi się, że wolę poznać kogoś na zasadzie swoich własnych doświadczeń, niż ze słów innych ludzi – była z niej hipokrytka jakich mało. To co teraz mówiła wcale nie odnosiło się do chęci poznania ich w normalnych warunkach. Sama oceniała ludzi na podstawie tego co podpowiadał jej instynkt, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać, nie teraz. - Ja nie chcę przestać mu ufać – wyszeptała już bardziej do siebie i opuszczając twarz. Dzięki bogu, że włosy zasłoniły niepewność malującą się w tym momencie.
Jej oczy zmieniły się zadając to pytanie. Widać było, że martwiła się o niego. Prawdę powiedziawszy Ria nie miała pojęcia w jakich stosunkach jest ślizgon i obecna tu gryfonki. Nigdy jej tego nie powiedział jak i nie rozmawiali na jej temat. Mogła jedynie się domyślać co do tego. I musiała przyznać, iż szczerze zaczynało ją to intrygować. Jak takie małe stworzenie mogło zaskarbić sobie, pewnego rodzaju przyjaźń, do tego dość specyficznego i porywczego chłopaka. - Ostatnio wydaje się naprawdę szczęśliwy mimo tej przygody na lekcji. - spojrzała na nią. Doskonale wiedziała, że gryfonki zrozumie o co jej chodziło. W końcu to ona pierwsza zauważyła co się z nim dzieje i była jej za to bardzo wdzięczna. - Choć jego zapędy mordercze się nie zmieniły. Czasami trochę mnie to denerwuje. Wiem, że mi ufa ale... Chyba nie ufa osobom w moim towarzystwie. Przecież ja go kocham i nie wyobrażam sobie abym mogła go zdradzić. - ta, jasne xd Mały uśmiech rozświetlił jej twarz. Nie zdziwiła ją jej odpowiedź. Spodziewała się czegoś podobnego. W końcu kto by chciał słuchać jakiejś obcej dziewczyny, w dodatku Ślizgonki. - doskonale rozumiem Cię. Sama pewnie postąpiłabym w podobny sposób. W końcu człowiek uczy się na własnych błędach. - po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niej co tak naprawdę powiedział. Czyżby sugerowała, w dość oczywisty sposób dziewczynie, że popełnia duży błąd im ufając? Chyba tak. Jednak nie miała zamiaru aby tak to zabrzmiało - Wybacz. - pokręciła głową w geście rezygnacji. Ostatnio nic nie szło po jej myśli - nie chciałam aby zabrzmiało to w ten sposób. Po prostu jesteś jeszcze młoda i wiele różnych doświadczeń przed Tobą. - miała tylko nadzieję, że tych mniej przyjemnych będzie niewiele. - Ufać... Też kiedyś bardzo mu ufałam i... Powiedzmy, że w ciągu sekundy zaufanie to posypało się. Teraz jednak zaczynam na nowo je odbudowywać. I chyba nie jest tak źle. - zastanowiła się nad tym. W pewien sposób mogła przyznać iż uważa go za kogoś ważnego w jej życiu choć nie miała pojęcia jeszcze jak bardzo. - Nie powinnam o tym mówić. Wybacz mi. Po prostu martwię się o Ciebie. - było to dość niespotykane zjawisko, gdyż Ria nigdy nie martwiła się o kogoś kto nie był dla niej ważny. Czyżby ta dziewczyna zaliczała się do takich osób? Była ważna? Nie wiedziała.
Cieszyła się, że z Lucasem jest wszystko w porządku. Mimo wszystko byli do siebie bardziej podobni niż mogłoby się to wydawać. Ona i on byli jakby swoją odwrotnością. Lucas na zewnątrz był dosyć strasznym człowiekiem, ale wewnątrz miał dobre serduszko i był bardzo wrażliwy. A ona… no cóż. Każdy wie co oznacza słowo odwrotność. To była bardzo trudna rozmowa. Nie tylko dla ślizgonki, ale również gryffonki, która w tym momencie przypominała sobie co się działo ostatnio w jej życiu. Jesteś jeszcze młoda i wiele różnych doświadczeń przed Tobą – powtórzyła wiernie w myślach i zaśmiała się pod nosem. Jeżeli walka z wilkołakiem, śmierć rodziców, zaginięcie brata i mieszkanie z osobą, przy której trzęsiesz się ze strachu nie było wystarczającymi wydarzeniami. Nie słuchała jej już prawie w ogóle. Nagle stało się coś dziwnego. Lilith wyprostowała się i bez zastanowienia uderzyła swoimi dłońmi w policzki. Kiedy otworzyła oczy, widać było w nich zalążki łez, z bólu, który ją opanował. Nie myśl tak. Jej nie chodziło o to – myśli skakały jej z tematu na temat. Nie może myśleć o wszystkich złych rzeczach. To jej nie wyjdzie na dobre. Nagle przypomniało jej się coś, co wydarzyło się ostatnio. Nie uważała, żeby to było coś złego. Mimowolnie uniosła dłoń i położyła na swoich ustach. Zamknięta w swoim świecie myślała o tym jak chłopak ją pocałował. Mówił jej o Rii, o wszystkim, a ona mu odpowiedziała tylko uśmiechem. Był to jej pierwszy pocałunek… więc dlaczego wydawało się to być takie zwykłe? Można było się domyślić bez najmniejszego problemu. Rozmawiają o Jayu, później o tym, żeby na niego uważała, a później dziewczyna zamyka się w swojej głowie dotykając swych ust. To jest dosyć jasne przesłanie. - Nie przejmuj się Ria – wyszeptała w końcu wracając do rzeczywistości i okazało się, że jednak słyszała co dziewczyna miała do powiedzenia – to nie tak, że chcę ignorować twoje słowa – dodała po chwili i opuściła dłonie, opierając je o siedzenie. Wyrzuciła swój wzrok w przestworza – po prostu, jakby ktoś mi powiedział, że ty chcesz mnie zranić, to również bym nie chciała w to wierzyć - odwróciła się do niej posyłając delikatny uśmiech. Jej spojrzenie było łagodne. Jakby wszystko co powiedziała akceptowała i wcale nie była zła na kogokolwiek z tego powodu – to miłe, że martwisz się o mnie… dziękuję Ci za to.
Patrzyła na jej zmiany nastroju jak i emocji z zaciekawieniem. Jeszcze u nikogo nie widziała czegoś podobnego. Radość, zadowolenie, szok? niedowierzanie, ból, znów radość. Było tego tak wiele, że w pewnym momencie musiała się zastanowić, czy jest to możliwe aby w tak małej osóbce mieściła się taka mieszanka wybuchowa. Jakby jej słowa były zapalnikiem do... Sama nie wiedziała czego. I nie chciała się w to zagłębiać. Reakcje które zdążyła zaobserwować były dla niej jasnym przekazem. Nie chciała wywoływać w niej jeszcze większego bólu. Choć ciekawość była u Rii bardzo trudna do pokonania. - Doskonale Cię rozumiem Lilith. - odruchowo położyła swoją dłoń na dłoni młodszej dziewczyny ściskając ją lekko. Chciała dodać jej tym trochę otuchy? Tylko czemu? Owszem, poczuła potrzebę tego ale nie miała pojęcia skąd się to wzięło. - Ja również nie chciałam urazić Ciebie. W końcu na samym początku powiedziałam, ze nie jesteś jak dziecko, a moje zachowanie przeczy temu co powiedziałam. - poczuła się źle z tym. Najpierw zapewniała ją o niebyciu dzieckiem, a teraz mówiła rzeczy które mówi się tylko dziecku. Ostatnio naprawdę zaczynała się gubić w swoich słowach jak i czynach. - Może w takim razie zmieńmy temat. Przecież nie będziemy rozmawiać o Harperze przez cały czas. Opowiedz mi lepiej co u Ciebie i jak ta... - w tym momencie na jej kolanach wylądowała czarna, puchata kuleczka o zielonych, dużych oczach. Chiche miau wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny. - Lilith poznaj Kirę. Mojego kota.
To była jej cecha charakterystyczna. Można by powiedzieć, że łatwo u niej odczytać emocje, bo ukazuje je każdemu. Przeskakują po jej twarzy jak kalejdoskop tworzą nowe stany. Nigdy nad tym nie miała kontroli. Ale za to była w stanie bardzo łatwo przejść z płaczu do uśmiechu. Z wielkiej wściekłości, to spokoju. Można było zobaczyć u niej dwa krańce osobowości, na jednej małej twarzyczce. A ona nie była nawet tego świadoma. Czy to pozwalało z niej czytać jak z otwartej książki? Trudno było wyczuć w jakim jest stanie, skoro nie było na jej twarzy żadnej stałej potwierdzającej jej uczucia na dany moment. Bardzo dobra odskocznia, kiedy Kira pojawiła się na kolanach ślizgonki, jej oczy zabłyszczały, a ona uklękła na ziemi i wlepiła swoje wielkie oczy w kota. - Jaki piękny! – była przygotowana na to, że rzuci się na nią z pazurami. Zwierzęta jej nienawidziły. Bez względu na to jakie to było. Drapały ją, gryzły, groziły jej. A ona i tak bez względu na to kochała je bezgranicznie. Nawet jej własna sowa wykonywała jej polecenia listowne tylko dlatego, że wcześniej została wyszkolona do tego, chociaż jak chciała ją pogłaskać, to za każdym razem Lilith kończyła zadziobana. Podobno zwierzęta są w stanie wyczuć człowieka. Nie było możliwości, żeby zwierzątko się nie puszyło na jej widok. Nie było takiego zwierzęcia chyba. Wpatrywała się w kotka z lekkim uśmiechem – Mogę go pogłaskać? – zapytała, chociaż wiedziała jakby to się skończyło. Kot na sto procent rzuci się na nią z pazurami. Jednak i tak wystawiła rękę w jego stronę. Ten dziwny bezpodstawny strach i niepewność w oczach zwierząt… dziewczyna nagle dostała olśnienia. Wstała z miejsca i przyłożyła dłoń do ust w głębokim zamyśleniu. Kątem oka spojrzała na dziewczynę analizując pewne kwestie, po czym znów zmieniając mimikę twarzy usiadła obok niej. - Mogę się ciebie poradzić?
Coś czuła, że kotek spodoba się dziewczynie. Z uśmiechem patrzyła jak wpatruje się w niego swoimi oczami. W tym momencie wyglądała naprawdę jak dziecko. Aż miała ochotę uwiecznić ten obrazek jednak nie miała jak. A szkoda. Wyglądała na tak niewinną, szczęśliwą i zatraconą w obecności tego małego zwierzątka. Cieszyła się, że Kira odnalazła ją w tym zamku i trafiła tutaj. Emocje malujące się na twarzy Gryffonki nie były przyjemne i gdyby nie on to nie miałaby pojęcia co zrobić. - Oczywiście, że możesz go pogłaskać. - uśmiechnęla się zachęcająco i sama zaczęła wykonywać powolne ruchy mające na celu uspokojenie zwierzęcia. - Dostałam go na siedemnaste urodziny od brata. Z początku nie byłam zadowolona z prezentu. Bo niby co kot może mi oferować ale... Z czasem zrozumiałam, że się myliłam. Potrafi zawsze wyczuć gdy mam zły nastrój i przyjść do mnie. Nie wiem czemu ale czuję się wtedy lepiej. O wiele lepiej. W tym momencie nie zamieniłabym go na nic innego. - sama nie wiedziała czemu jej to mówi. Może sama jej obecność miała w sobie coś z chęci wygadania się... Dziwne, wcześniej tylko Des o tym wiedziała. W sumie nikt nawet nie wiedział w tym zamku, że ma ona kota. Nawet Lucas. Jej pytanie wyrwało ją z myśli i z zaciekawieniem spojrzała na nią. Z pewnością będzie to coś ciekawego. - Oczywiście, że możesz. Nie musisz o to pytać. - posłała jej ciepły uśmiech.
Kiedy dziewczyna pozwoliła na dotknięcie zwierzątka, Lilith bez wahania pogłaskała kota, który nie był zadowolony z tego powodu. Na początku tylko ostrzegał prychaniem, jednak kiedy ta odważyła się go dotknąć, zaatakował jej dłoń pozostawiając ślady pazurów na drobnej dłoni. Gryffonka syknęła pod nosem zabierając rękę i śmiejąc się pod nosem. Miała bardzo delikatną skórę, dlatego właśnie bardzo łatwo było zrobić jej jakieś siniaki, ale rany również. Niepewnie przyjrzała się podrapaniu i zaśmiała się zakłopotana. - Wiedziałam, że tak się skończy – nie była zła, ani nie miała do niego pretensji. Zwierzęta jej nienawidziły, nawet jeżeli ona kochała je ponad życie. Tak czy siak nie miała zamiaru rezygnować z podziwiania kociaka. Więc teraz tylko wlepiła w niego rozkochane spojrzenie. Gdy ślizgonka opowiedziała jej historię ze swojego życia, wlepiła w nią zaciekawione spojrzenie. - Koty są przecudne – dodała po chwili wystawiając dłoń w stronę zwierzątka, który nie szczędził teraz na nią swoich zębów. Jednak tym razem gotowa w stu procentach na ten ból, tylko uśmiechnęła się nie reagując na niego – chociaż nigdy żadnego nie miałam. Przez całe moje życie miałam tylko puszka pigmejskiego, który uciekał ode mnie nałogowo. Raz się przez niego bardzo mocno zgubiłam – skoro już wspominamy stare czasy, to ona też chciała coś od siebie powiedzieć. Jednak nie skończyła historii. Jej dłoń jedynie powędrowała do dzwoneczka, który przyczepiony był do jej kolczyka. Uśmiechnęła się sama do siebie. Wtedy właśnie go spotkała. Swojego pierwszego bohatera, księcia, który przybył jej na ratunek. Książe wróżek, który przybył do tego świata tylko po to, by ją uratować i wrócił do swojej krainy, gdy tylko była już bezpieczna. Dalej w to wierzyła i choć tak bardzo chciała go spotkać to nie było możliwe. Jednak wracając do rzeczywistości. Dziewczyna dostała wielkiego olśnienia i musiała zrozumieć pewne sprawy, a potrzebowała do tego również opinii osoby trzeciej. - Zwierzęta posługują się bardzo często instynktem, no nie? – pierwsze pytanie to była oczywistość, na którą nie trzeba było odpowiadać – Ich strach, niepewność zazwyczaj mają jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości, tak? – po tym pytaniu już wyczekiwała jej odpowiedzi – Jeżeli spotkają drapieżnika, to bez namysłu rzucają się do ucieczki… – wyszeptała jakby dla potwierdzenia swoich słów. Przypomniał jej się moment, kiedy szła na spotkanie z Javierem. Kiedy tylko go ujrzała schowała się chciała uciec stamtąd jak najdalej tylko się dało.
Nie podejrzewała, że jej kot może zaatakować dziewczynę. Przeważnie tolerował każdę osobę i jeszcze nigdy na nikogo się nie rzucił. Nie licząc jej ojca ale to zupełnie inna historia. Spojrzała na niego mrużąc oczy i grożąc palcem. Nie podobało się jej to. - Wybacz, nie mam pojęcia co w niego wstąpiło. Bardzo Cię podrapał? - z troską w oczach spojrzała na jej rękę. Zadrapanie wydawało się niegroźne lecz nie od takich ran tworzyło się coś gorszego. Może powinna jak najszybciej zaprowadzić dziewczynę do skrzydła szpitalnego aby ... Chwila, przecież to tylko podrapanie przez kota. Nie musiała od razu panikować. Co innego gdyby zaatakował ją wilkołak. Wtedy to dopiero mogłaby się martwiać, a przy takim kotku to najwyżej mogła mieć ranki przez kilka dni i koniec. - Kira to moje pierwsze zwierzątko i szczerze powiedziawszy nie oddałabym go za nic na świecie. Zbyt bardzo go kocham. - mimowolnie przytuliła zwierzątko do piersi. Ciepło jego ciała wyjątkowo ją uspokajało. Słysząc jej pytanie zastanowiła się poważnie nad odpowiedzią. Musiała przyznać, że było w tym dużo racji. Przy każdym daniu kiwała głową na potwierdzenie. Dopiero jak skończyła zaczęła mówić. - Zazwyczaj włsnie tak jest. - przytaknęła niepewnie. - rzucają się do tej uieczki bo doskonale wiedząc co może je spotkać. Zostały na swój sposób zaprogramowane do tego. Często jednak można ostwoić takie zwierze. Gdy drapieżnikowi na tym bardzo zależy. - coś czuła, że zboczyła trochę z toru. Przeciez w odniesieniu do zwierząt raczej to nie wychodziło. Co innego do ludzi...- A czemu o to pytasz? - teraz cała jej ciakowość skupiła się wokół tego ppytania.