Miejsce idealne na letnie popołudniowe lenistwo dla miłośników zielarstwa i ogólnie natury. Gdzieniegdzie stoją stare filiżanki, które po paru zaklęciach odrestaurowujących z pewnością nadadzą się do herbaty. Pachnie tu kwiatami i trawą, a latem w środku panuje lekki zaduch, więc nie zapomnijcie o otwarciu szklanych drzwi. Szyby oranżerii są grube więc niełatwo je stłuc.
Zbyt długo z Rileyem nie porozmawialiśmy, bo zjawił się profesor. Nie byłam obecna na jego poprzedniej lekcji, więc dopiero pierwszy raz miałam z nim taką bliższą sposobność. Był dość charakterystyczny, ale bardzo spodobała mi się ta idea współpracy i partnerstwa. Nie przepadałam za nauczycielami, którzy mieli nas za idiotów i nie traktowali poważnie. Chyba wszyscy, którzy postanowili zrobić zadanie domowe, wiedzieli, że lekcja będzie dotyczyła żądlibąków, choć przyznam, że trochę zaniepokoił mnie fakt, że będziemy musieli je łapać. No bo co się stanie, jak któryś nas użądli i jeszcze okaże się, że mamy uczulenie? Nie umiałam odpowiedzieć na pytanie profesora, bo nigdy wcześniej nie miałam okazji sprawdzić, czy mam alergię na jad tych małych owadów. Wszystkie najistotniejsze informacje zostały już powiedziane, ale wpadł mi do głowy jeden fakt, który umknął moim poprzednikom. - Ich suszone żądła są wykorzystywane jako składnik wielu eliksirów - dodałam z pewnością w głosie. Niewiele się udzielałam na lekcjach, kiedy nie czułam się wystarczająco przygotowana, ale jak byłam pewna swojej odpowiedzi, to wręcz rwałam się, żeby dodać swoje trzy grosze. W końcu przyszedł moment, w którym musieliśmy połączyć się w grupy. Nie zależało mi specjalnie, żeby trafić do jakiejś konkretnej. Ważne, że Riley był obok. W kwestii opieki nad magicznymi stworzeniami ufałam mu bezgranicznie. Uśmiechnęłam się do Honey i Anthony'ego, których Riley zaprosił do naszej małej grupki, zachęcając ich do podejścia. Podobnie jak mój towarzysz wybrałam miotłę i siatkę na żądlibąki. Uznałam, że jeśli mnie użądlą w nogę to i tak na nic mi te rękawice, a tylko będą krępować mi ruchy.
grupa - II zadanie domowe - tak punkty z ONMS - 3 waga postaci - nie więcej niż 53kg dodatkowe przedmioty - miotła i siatka
Nałożyłam Marce fiołkową koronę, zadzierając głowę, by móc spojrzeć się jej w oczy, kiedy szeptem zaczęła mówić o jakimś sekrecie. - Załóżmy, że zasłużyłam… - dodałam, zaintrygowana, co takiego chce mi powiedzieć Krukonka. - A jeśli nie, uznajmy, że tak się kiedyś stanie… - bo przecież chyba udało mi się zasłużyć na jej zaufanie, czy to nie wystarczy, czy nie jest równoznaczne z tym, że zasłużyłam również na to, by zdradziła mi swoją tajemnicę? Nie zdążyłam zapleść drugiego wianka, więc jedynie sięgnęłam po jeden z kwiatów i wpięłam go we włosy, tuż nad uchem, po czym z ociąganiem podniosłam się do pozycji siedzącej. Gdy minęli nas @Ezra T. Clarke i @Leonardo O. Vin-Eurico, uśmiechnęłam się do nich w ramach powitania dość nieśmiało, gdyż, pomimo listownych zapewnień, że nie mają do mnie o nic pretensji, wciąż czułam się po prostu głupio w związku z tą całą sytuacją na imprezie. Podeszłyśmy do grupy, kiedy tylko na miejscu pojawił się Swann. - Trudno oszacować, ile razy czarodziej musi zostać użądlony, aby zacząć lewitować, lecz bez wątpienia ma na to wpływ jego waga - dopowiedziałam po Anthonym. - Z największą przyjemnością - przystałam na propozycję @Leonardo O. Vin-Eurico, po czym sięgnęłam po rękawice oraz siatkę.
przepraszam, że dopiero teraz, totalnie nie ogarniam ostatnio <3
grupa - I zadanie domowe - tak punkty z ONMS - 1 waga postaci - 50 kilogramów dodatkowe przedmioty - rękawice ochronne, siatka na żądlibąki
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zawsze miała do Edmunda pozytywny stosunek i nigdy nie odmawiała spotkań czy też rozmów. Ostatecznie był jej dobrym kolegą, na dobre i na złe, a nawet jeśli nie rozmawiali przez ostatnich kilka miesięcy to nie miało to większego znaczenia. Z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią słuchała jego słów, nie do końca rozumiejąc, co tak naprawdę się stało i co jej opowiadał. - Dach krypty? Zawaliła się jakaś krypta? O Merlinie, to dobrze, że nic więcej Ci się nie stało poza tym barkiem - powiedziała szczerze zmartwiona. W ostatnim czasie wokół działo się mnóstwo złych rzeczy i wieść o kolejnym wypadku, który miał miejsce na terenie szkoły jedynie bardziej ją stresował. Dotychczas Hogwart był dla niej bezpieczną przystanią, gdzie nie czyhało na nią nic gorszego niż Craine i perspektywa trolla na transmutacji, ale teraz już nie była taka pewna tego stanu rzeczy... Pod oranżerią zjawił się nauczyciel, więc Bridget zwróciła na niego całą swoją uwagę. Oczywiście słyszała już wiele o profesorze Swannie, nie kryła ciekawości wypisanej na twarzy. Przytaknęła na kilka wypowiedzianych przez niego zdań, o czytaniu teorii w dormitorium, o współpracy i nawiązaniu partnerskiej relacji - dziewczyna bardzo ceniła jego podejście. Zdecydowanie lepiej było, gdy nauczyciel wyciągał do sowich uczniów rękę i chciał nawiązać z nimi kontakt, niż gdy stawiał samego siebie na piedestale. - Pochodzi z Australii - powiedziała, wciskając swoje trzy słowa między głosy zebranych wokół uczniów. Zareagowała drgnięciem na jęk bólu chłopaka, dopiero teraz dostrzegając, że za jego ramieniem krył się miniaturowy smok, który przestał być już taki malutki i z zawrotną prędkością zwiększał swoje rozmiary. Bridget wzięła gwałtowny oddech, lecz zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, stworzenie przeskoczyło sprawnym ruchem na czubek jej głowy. Dziewczyna pochyliła się, nieco przygnieciona ciężarem smoka, rzucając jedynie wystraszone spojrzenie w stronę Edmunda. Nie bała się... Okej, bała się, akurat smoki nie były zwierzętami, którymi się interesowała, a teraz w szczególności odczuwała strach wiedząc, jak okropnie obszedł się z Lottą taki pełnowymiarowy gad. - Em, Edmund, wziąłbyś go jakoś? - rzuciła jedynie, próbując zachować spokój i w żadnym wypadku nie wykonywać gwałtownych ruchów. Jednak nie musiała długo czekać, by zareagował sam nauczyciel, który przywołał go zaklęciem. Wyprostowała się i przygładziła szaty dłońmi. Na jej twarzy gościł bardzo niepewny uśmiech, na poły dziękczynny, na poły przepraszający. Słysząc jednak propozycję profesora z automatu pokręciła głową. Nie pójdzie jako wolontariuszka do rogogonów węgierskich... Chciała jeszcze żyć! A w międzyczasie dobrała się do grupy z Edmundem, Hurrym oraz Neilem, którego obdarzyła ciepłym uśmiechem. - Cześć - przywitała się, łapiąc w dłoń rękawice ochronne i siatkę na żądlibąki. - Zamierzasz latać? - zapytała Hurry'ego. Akurat do tego chłopaka będzie miała jeszcze wiele innych pytań...
Pozwoliłam sobie nieco zmienić kolejność wydarzeń, żeby to się logiczniej układało.
grupa - III zadanie domowe - tak punkty z ONMS - 21 waga postaci - koło 52 dodatkowe przedmioty - rękawice ochronne siatka na żądlibąki
Honey A. L. Ford
Rok Nauki : VII
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy blond, bardzo jasne, wychudzona sylwetka, blada cera, kilka widocznych pieprzyków na lewym policzku
Słowa @Anthony Wilder spowodowały, że miała ochotę uciec z tej lekcji. Użądlenia tych bąkówżądlących powodują lewitacje i zawroty głowy? Niech ktoś powie, że Anthony Wilder tylko sobie żartuje. Gryffon jednak powiedział, że jak się z użądleniami przesadzi. Po pierwsze Honey nie miała zamiaru z nimi przesadzać, a najlepiej by tam nie wchodziła, bo zakładała, że będą te bąki łapać? Co to ma być? Zajęcia kto przeżyje najdłużej? Jakaś mugolska wyspa przetrwania? Jednak trzeba było jeszcze zaopatrzyć się w rękawice? Albo najlepiej cały skafander ochronny czy coś takiego. - W porządku.- Przytaknęła @Riley Fairwyn. Chociaż stanie jak sierota miała z głowy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba obaj chłopcy rozumieli jak ważne były zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami - to zawsze była jakaś opcja awaryjna, jeśli marzenia i plany Ezry jakoś po drodze zamierzały sobie runąć. Zatem jeśli Leonardo poświęcał ten czas na dodatkowe doczytywanie o transmutacji, wiadomo było, jak ważne dla niego się to stało. Ezra, znając już przyczynę tego nagłego zainteresowania, całkowicie go w tym wspierał i dlatego nie starał się zwracać na siebie uwagi. - Nie skradam się, lekko chodzę - zaoponował z małym uśmiechem, dając mu czas na rozeznanie się w sytuacji. Przewrócił oczami, kiedy został potraktowany jako podpórka - i co? Że niby uśmiech miał mu wystarczyć? - ale zaraz sam wygodnie przerzucił rękę na biodro Gryfona - Podobno suszone żądła są też używane do produkcji musów-świstusów - dodał po chwili, kiedy wydawało się, że wszystkie informacje zostały wyczerpane. Cóż, zawsze miał głowę do ciekawostek... (A ta nim wstrząsnęła, poważnie. Nigdy więcej do ust nie weźmie tych cukierków!) Popatrzył na przedmioty, ostatecznie wybierając siatkę na żądlibąki i ochronne rękawice mając nadzieję, że to wystarczy. Nie czuł się zbyt pewnie na miotle więc natychmiastowo odrzucił to akcesorium. Posłał uśmiechy Marceline i Ulli, w myślach chwaląc Vin-Eurico za taki dobór grupy. Już czuł, że to będzie owocna współpraca - albo po prostu przyjemna, jeśli coś po drodze im nie wyjdzie.
grupa - I zadanie domowe - tak punkty z ONMS - 17 waga postaci - 75 kg dodatkowe przedmioty - rękawice ochronne, siatka na żądlibąki
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Pomimo że dołączyła do innych osób ciągle się nie odzywała. Nie miała ochoty na pracę w grupach z żadną z obecnych osób. Czy to ślizgon czy to puchon miała ich wszystkich równie mocno w poważaniu. Ciężko było się odezwać czy oddychać, kiedy ciągle coś rozpraszało myśli. Bo a to ktoś odezwał się za głośno, a to zrobił nie taką minę - a naprawdę w tamtym momencie wszystko drażniło Vin-Eurico, niczym stara, wiecznie narzekająca na wszystko stara baba, stanęła gdzieś z boku. Dalej modląc się o to by nikt nie zagadał. Przed wejściem do Oranżerii wzięła rękawice ochronne i siatkę, pocałowała swój amulet na szczęście i przygotowała na spotkanie z istotami.
grupa - III? zadanie domowe - tak punkty z ONMS - 24 waga postaci - 59 kg dodatkowe przedmioty - rękawice ochronne i siatka na żądlibąki
Oszalałby, gdyby musiał wysiedzieć w szkolnej ławce jeszcze pięć minut dłużej. Chociaż wystarczyło chyba otaczanie się tymi wszystkimi ludźmi, aby wylądować w zakładzie. Niby dlaczego siedział jak najbliżej wyjścia? Nie był złotym chłopcem, który przesiaduje tak blisko biurka nauczyciela, tylko po to, aby chłonąć wiedzę, którą mogą mu przekazać. Podobno z przodu jest się najbardziej pomijanym, jakby uwaga belfrów była skierowana na tyły, które z góry skazane są na miano tych, które nie uważają. Punkt dla Shercliffe'a, który mógł w spokoju zająć się swoimi sprawami. Nawet jeżeli były to szkice nowo przybyłych stworzeń do rezerwatu, które nie chciały wyjść z jego głowy, nieważne jak bardzo się starał. Od tygodni załatwiał ze staruszkiem odpowiednie papiery, a człowiek pomyślałby, że jest to tylko formalność. Zaskakuje go to, jak często rozmyślał o powrocie do szkoły, kiedy przebywał wśród rodziny, a kiedy już tu jest, myśli o tym, że powinien wrócić i zająć się tym, czym nie mogła reszta. Cholera. Przystanął w drzwiach do wyjścia na błonia i naciągnął kaptur bluzy na głowę. Musiał zaciągnąć się powietrzem, jakby dopiero teraz mógł swobodnie oddychać, a to, co przeżywał, znajdując się w zamknięciu, to istne tortury. Zastrzyk adrenaliny, nowej energii, zwał jak zwał. Wsunął dłonie do kieszeni bluzy i ruszył przed siebie. A raczej w konkretnie wyznaczonym sobie wcześniej kierunku. Po kilkunastu minutach znalazł się w oranżerii i chociaż faktycznie była to zamknięta przestrzeń, czuł się tutaj o wiele lepiej niż w zamku. Pomińmy fakt, że było tutaj piekielnie gorąco. Przysiadł na ziemi, ściągając bluzę i odkładając ją na bok, aby położyć na niej głowę. Gdyby tylko mógł, zapewne swobodnie udałby się w krainę na kilka następnych godzin, jednak to nigdy nie było takie proste. Szczególnie kiedy poczuł, jak coś owija się wokół jego nogi. Przeklął pod nosem, jakby właśnie tego teraz mu było trzeba. Uniósł się na łokciach i delikatnie uniósł nogę, gdzie znajdował się gość. Czy znajdował się na jego terytorium? Nie przypominał sobie, aby to miejsce było odpowiednim środowiskiem dla... No właśnie. Czym jesteś mój niewielki przyjacielu? -Nie powinieneś tak wchodzić na ludzi bez ich wcześniejszego przyzwolenia.-Powiedział do węża, unosząc lewy kącik ust do góry. Oczywiście, gdyby to było tylko jego terytorium, mógłby robić co tylko chciał... W końcu intruzem byłby tutaj Blase. Jednak teraz? Powinien odesłać stworzenie tam, gdzie jego miejsce. Przyjrzał się łuskom stworzenia oraz jego pyskowi, próbując ocenić, czym był. -Uciekłeś nauczycielowi, czy przywiało Cię z zakazanego?-Spytał beztrosko, jakby przeprowadzał najzwyklejszą rozmowę, cały czas przyglądając się poczynaniom węża. Na razie nie czuł, aby zwierzę rozluźniło swój uścisk, nie był to najgorszy znak, jednak również nie najlepszy. Wolał nie podnosić się do pozycji siedzącej, chociaż ta byłaby o wiele wygodniejsza. Na razie był rozluźniony... W końcu niczego by nie ukrył, prawda? Czekał tylko na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Odwrócenie łba, mrugnięcie, chociaż to trudno byłoby do końca zweryfikować...
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Oranżeria była jednym z miejsc, które potrafiło przenieść w czasie. Przynajmniej tak to pomieszczenie postrzegała blondwłosa Puchonka, która przemierzając posępne korytarze zamku, postanowiła do niego zawitać. Jesień nie rozpieszczała, od kilku dni z granatowego nieba spadały krople deszczu, a na nieboskłonie ciężko było dopatrywać się promieni słońca, które zwiastować mogły zmianę pogody. Po ostatnim wypadzie na huśtawkę - wciąż ją kochała - Gabrielle nie czuła się najlepiej, dlatego teraz postanowiła przez jakiś czas pozostać w szkole, gdzie poza szarymi kolorami, przeplatanymi czernią wymieszaną z barwami czterech domów, było przede wszystkim ciepło i sucho. Niestety dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby tak zwyczajnie wytrzymała w szkole bez odwiedzenia miejsc w jej pobliżu. Spojrzała na swoje stopy. Panienka Levasseur wciąż ubolewała nad stratą swoich ukochanych butów, które tamtego dnia przemokły do tego stopnia, że klej trzymający ich podeszwę puścił. Westchnęła ciężko przypominając się, jak razem z Di wyrzuciły je do kosza, oczywiście w akompaniamencie smutnej melodii i argumentów opuszczających usta przyjaciółki, że czas najwyższy kupić coś nowego! Naciągnęła na głowę kaptur czarnej bluzy , której rękawy były nieco przydługie i wyszła na deszcz. Szybkim krokiem przemierzyła odległość między bramą zamku a oranżerią, nabawiając się przy lekkiej zaduszki. Stanęła w progu, kiedy do jej uszu dobiegł męski głos, już miała obrócić się na pięcie i zrobić w tył zwrot, lecz nogi nagle odmówiły jej posłuszeństwa, kiedy powietrze wypełnił syk. Gabrielle nigdy nie miała okazji usłyszeć na żywo mowy węży, była to niebywale trudna sztuka, z którą jedni się rodzili, zaś inni mogli się jej nauczyć, jednak w niej samej umiłowanie do tej sztuki nigdy się nie narodziło. Starając się zachowywać jak najciszej zbliżyła się do leżącego chłopaka, zaś zielone tęczówki dziewczyny wyłapały owiniętego wokół nogi węża. Nabrała powietrza w płuca, czując jak coś niemiłosiernie łaskocze ją w nos, którego płatki przytkała palcami, aby przypadkiem nie kichnąć i nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Z ulgą wypuściła powietrze, a po chwili pomieszczenie wypełnił dźwięk kichnięcia. Mimochodem chłopak odwrócił się w jej kierunku, skupiając na niej swoją uwagę. - Rozmawiasz z wężami? - zapytała wychodząc z ukrycia, przybierając przy tym niewinny wyraz twarzy - przyjemniej się starała.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś zakłócił spokój tego miejsca. Tak, on sam wcześniej to uczynił, jednak gdyby tylko wiedział, szybko usunąłby się z oranżerii. Niepotrzebne było mu towarzystwo, chociaż nikt nie powiedział, że ta druga osoba chętnie by się do niego dosiadła... Chodziło o samą świadomość tego, że ktoś jeszcze tutaj był, co niemiłosiernie go denerwowało. Czy nie umiał zachować się w towarzystwie? Gdy sytuacja tego wymagała, czyli kiedy rodzice kiedyś wymuszali na nich te wszystkie spotkania z innymi pracownikami rezerwatu, czy też samej rodziny, która liczyła sporo członków, również stronił od ich towarzystwa. Czy nie miał dobrych manier? Zapewne niektórzy właśnie tak by to określili. Czy Blase miał to gdzieś? Jak najbardziej. Prawda była taka, że z zafascynowaniem godnym maniaka, przyglądał się stworzeniu przy swojej nodze. Zaczynając od koloru jego łusek, po ruchy, które wykonywał. Od dzieciaka przejawiał chore zainteresowanie tego rodzaju gadami, godziny spędzał w specjalnie przystosowanych rezerwatach dla tych stworzeń, tylko po to, aby nie traktowały go jak obcego. Latami przekonywał do siebie podobnych do niego, a z wiekiem zaczynało być to coraz łatwiejsze. To chyba nie był jeden z tych przypadków, to nie był wąż z rezerwatu, otoczony większą ilością sprzymierzeńców. Co mógł zrobić, aby poczuł, że był jednym z nich? Jego spodnie nie były z najcieńszego materiału, jednak i przez nie czuł jak, skóra węża kurczy się i zaciska wokół jego kończyny, za każdym razem kiedy mocniej nabierał powietrza. -Dobra, dobra. Powiedz tylko gdzie, a tam Cię zaniosę.-Wiedział, że jego słowa docierały, jednak nie był pewien tego, czy wciąż postrzegany jest jako wróg. -No chodź, nic Ci nie zrobię.-Przełknął ślinę, powoli prostując się i siadając w pozycji siedzącej. Nie wyczuł większego nacisku na swojej nodze, dlatego stwierdził, że jest w mniej więcej bezpiecznym położeniu. Gdyby wąż chciał, zapewne dawno by go dziabnął. Jadowity, paraliżujący, czy niegroźny? I wtedy rozległo się kichnięcie. Obydwoje odwrócili głowy (w jednym przypadku łeb) w kierunku tego dźwięku, a kiedy wynurzyła się zza roślin twarz dziewczyny, nie był pewien, który z nich miał bardziej przerażony wyraz. Cóż, u Blase'a było to widoczne od razu, chociaż raz faktycznie widać to, co siedziało mu w głowie. Ktoś go widział, ktoś go słyszał, ktoś wiedział. Ten fakt mu się nie podobał, pomijając też fakt, że unikał ludzi jej pokroju. Chociaż wcale jej nie znał. -Lepiej stań tam, gdzie jesteś.-Nie wiedział, czy dla swojego, czy dla węża bezpieczeństwa. Trudno było określić, które z nich było bardziej niepewne swojej pozycji w tym momencie. Obydwoje byli dzikimi zwierzętami wśród ludzi, chociaż tylko jeden z nich, wyglądał jak cała reszta.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ciekawość, to ona pchała Gabrielle w objęcia przygody, którą po ostatnich miesiącach dziewczyna witała niczym najlepszą przyjaciółkę, stęskniona jej obecności w swoim życiu. Ciało Puchonki reagowało mimowolnie, powstrzymując ją przed opuszczeniem oranżerii, kiedy usłyszała charakterystyczny dźwięk. Czy można to było nazwać dźwiękiem? Właściwie była to mowa w języku węży, a określenie tego w pospolity posob uwłaczało tej sztuce. Zdradzając swoją obecność, wiedziała, że może narazić się na złość ze strony nieznajomego, wymierzoną w jej osobę. Naruszała jego przestrzeń, w której do tej pory był sam, z tego pewnie powodu - samotności, na którą liczył - wybral to miejsce. O tej porze roku rzadko kto tu zaglądał, uczniowie zdecydowanie bardziej woleli przesiadywać w pokojach wspólnych przy kominku lub w wielkiej sali niż szwędać się w deszczu. Tylko ona była jedną z nielicznych, szalonych osób, które postanowiły zrezygnować z otaczającego ciepła, byleby tylko szarości choć na chwilę zniknęły, na rzecz pięknych kwiatów i słodkiej woni, która wypełniała powietrze w oranżerii, upajając swoim zapachem; na myśl przywoływał on letnie popołudnie. Zdradzickie kichnięcie wymusiło na blondynce pokazanie swojej obecności, automatycznie dwie głowy obróciły się w jej kierunku, z niezadowolony wyrazem, choć patrząc na chłopaka nieco dłużej, odniosła wrażenie, że jest on przerażony jej obecnością, chyba. Nie była pewna, co tego, gdyż może fakt, że go słyszała był bardziej przerażający dla nieznajomego. Zrobiła krok w jego stronę i zamarła, w chwili gdy zwrócił się bezpośrednio do niej. Nie rozumiała dlaczego w wydał jej takie polecenie - czyżby wąż z którym rozmawiał był jadowity? Blondwłosa czarownica przygryzła dolną wargę patrząc na niego pytająco. - Dlaczego? - zapytała, jeśli naprawdę rozumiał mowę węży mógł jasno wyjaśnić jej swój "rozkaz".
Nienawidził pokoju wspólnego, równie mocno, jak Wielkiej Sali, w której przesiadywało tyle ludzi. Nic dziwnego, że wolne chwile spędzał w odosobnieniu. Jedyne osoby, z którymi utrzymywał stały kontakt, należą do rodziny, z którą i tak często nie przebywał. Znał ich, akceptował... I to byłoby na tyle. Jakby zacieśnianie więzi z innymi nie było w jego mniemaniu chociaż trochę istotne. Jeżeli nie przesiadywał w rezerwacie, czy w swoim prywatnym lokum, to okupywał błonia, których możliwości nie było końca. Uniósł brwi, jakby pytanie dziewczyny kompletnie do niego nie dochodziło... Albo zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego w ogóle o to spytała.-Widzisz węża owiniętego wokół mojej nogi i pytasz, dlaczego masz się nie zbliżać?-Prawdopodobnie jego brwi zniknęły gdzieś za niesfornymi włosami, które były zdecydowanie za długie. Patrzył na nią, gotowy zareagować, gdyby zrobiła coś, czego nie powinna. O dziwo, nie przemawiała przez niego awersja do ludzi, a czysta obawa... Przed czym?-Nie masz instynktu samozachowawczego? Co jest wami ludzi.-Pokręcił lekko głową i odwrócił się do zwierzęcia, które ciekawsko spoglądało na dziewczynę. Jeszcze nie był pewien jego zamiarów. Może spędził naprawdę wiele czasu wśród podobnych do niego, jednak nie był specjalistą. Ba! Nawet specjaliści nigdy nie mieli stuprocentowej pewności... Jego zachowanie zależało od tylu czynników, a każda zmiana mogła wywołać nieoczekiwane skutki... Zapewne to tak bardzo go fascynowało. Zmienność, nieprzewidywalność. Może były ucieleśnieniem tego, czym sam zawsze chciał być. Wyciągnął dłoń w kierunku węża, a kiedy poczuł na koniuszkach palców śliskie łuski, uśmiechnął się pod nosem. To był dobry znak, dla niego i dla niej. Pomimo rozluźnienia jakie poczuł w momencie, w którym został zaakceptowany przez zwierzę, gdzieś na tyłach głowy wciąż siedział mu fakt, że była świadkiem jego rozmowy. Może nie było to nic szczególnego, zwykły fakt, że posługiwał się tym językiem... Jednak dla Blase'a to było wszystko, nawet nie wiedział, dlaczego tak uporczywie bronił tej sfery swojego życia.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle lubiła spędzać czas z innymi, w towarzystwie czuła się dobrze, jednak czasem i ona potrzebowała chwili wytchnienia, czasu pozbawionego obecności ludzi, aby móc zebrać myśli. Odosobnienia szukała w wielu miejscach, jednak pojawienie się w Hogwarcie przyjezdnych nieco komplikowało sprawę. Oni - podobnie jak pierwszoroczniaki - poznawali dopiero szkołę, odkrywali jej zakamarki, byli ciekawi, co kryje się za kolejnymi drzwi, a wtedy ciężko było znaleźć miejsce, gdzie można było sobie pozwolić na taki luksus, jakim była samotność. Puchonka naiwnie wierzyła, że może oranżeria, znajdująca się w pewnej odległości od szkoły okaże się wyjątkowa, lecz słysząc głos Krukona, szybko pozbyła się złudzeń. Owe spotkanie uznać mogła za wyjątkowe, pierwszy raz miała okazję słyszeć, jak ktoś posługuje się mową węży i nie jest to wychowanek Salazara. Odkrycie to było zaskakujące, jednocześnie było jej głupio. Sama posiadała dar, którym nie chciała lub zwyczajnie nie miała odwagi się chwalić, a tymczasem odkryła tajemnice chłopaka, i bez znaczenia było to, że doprowadził do tego zwykły przypadek. Kiedy zadał jej pytanie zmarszczyła czoło, zaś kiedy kolejne słowa padły z jego ust zmarszczka w skórze pogłębiała się. - Nie mam - odparła zgodnie z prawdą. Gdyby go posiadała zapewne nie pchałaby się wciąż tam gdzie nie powinna, a ostatnio robiła to wręcz nagminnie. - Poza tym, ten gatunek węża nie jest bardzo jadowity - dodała po chwili przyglądając się uważniej gadowi. Interesowały ją wszelkiej maści zwierzęta, nie tylko te magiczne, a dodatkowo posiadała o nich sporą wiedzę. Nie miała pojęcia, że Blase również. - Jeśli nawet mnie ugryzie, to nie odczuje tego zbyt dotkliwie. Poza tym nie wygląda, jakby chciał kogoś ukąsić - stwierdziła i jakby na potwierdzenie słów dziewczyny wąż wykonał kolejny krok, akceptując obecność bruneta. Gabrielle uśmiechnęła na ten widok, robiąc ostrożnie kilka kroków w ich stronę, aby następnie przykucnąć, dzięki czemu znalazła się na wysokości głowy gada. Wiedziała, że wówczas zwierzę poczuje się pewniej. - Skoro potrafisz z nimi rozmawiać - wskazała palcem wskazującym na ich przyjaciela - to powinieneś wiedzieć, że węże nie polują zazwyczaj na ludzi i większość z nich nie atakuje ludzi, a nawet unika z nimi kontaktu, chyba że zostanie zaskoczony, zaatakowany lub zranione. Ten wydaje się być zdrowy i spokojny - powiedziała, obdarzając chłopaka ciepłym uśmiechem, patrząc w jego oczy, po czym swoje spojrzenie przeniosła na węża. Jedną z dłoni oparła się o twarde podłoże, zaś drugą dotykając nieosłoniętej skóry chłopaka, przesuwając opuszkami palców o jej rozgrzaną powierzchnię, tak by właściwie stanowiły jedność wyciągnęła w stronę przybysza. - Przepraszam, nie wyglądasz na zadowolonego. Nie chciałam cię… was podsłuchiwać. - wyjaśniła prawie, że szeptem nie przerywając kontaktu wzrokowego z wężem, gdyż to mogło skończyć się źle dla nich obojga, ale nie aż tak źle.
To tylko kwestia czasu, chociaż sam na swojej drodze przyjezdnych spotkał tylko kilkukrotnie. Nigdy nie skrzyżowali ze sobą dróg poza terenem zamku, jakby ich ciekawość jeszcze nie zaprowadziła ich do zakamarków szkolnych błoni. Nie zastanawiał się nawet nad tego przyczyną, najważniejsze, że nie pałętali się pod nogami, kiedy potrzebował czasu dla siebie. Czyli zawsze?Tak, oczywiście, że tak. Nigdy nie ukrywał faktu, że nie przepada za tłumem, który tworzył się czy tego ktoś chciał, czy też nie. Dusił się w zamkniętych pomieszczeniach, a co dopiero kiedy jest ono wypełnione nieznośnie hałaśliwym tłumem. Skrupulatnie ukrywał swoje zdolności, nie ze względu na wstyd, które według jego rodziny powinien odczuwać, czy nawet możliwe zainteresowanie z jakiejkolwiek ze stron. Uważał, że to tylko wyłącznie jego interes. Nie chciał, aby ktoś o tym wiedział, bo ludzie nigdy nie przestają mówić. Nie ufał im, niemal w równej mierze jak sobie. Sam był kimś, kim pogardzał całe swoje życie. Gdyby była to normalnie prowadzona konwersacja, powiedziałby, że sam nie posiada tego instynktu... A raczej ma, bo każdy go ma, tylko zwyczajnie się nim nie kieruje. W końcu już jako dzieciak pakował się tam, gdzie nie było to dozwolone, wręcz ekstremalnie niebezpieczne dla kogoś bez wiedzy czy doświadczenia. Jednak nie mógł siedzieć i nic nie robić. Dosyć zabawnie słuchało się wykładu na temat czegoś, czym z taką fascynacją uczył się całe swoje życie. Od momentu, w którym zabierany był na pola rezerwatu, odkąd samodzielnie nauczył się chodzić... Jednak słuchał jej uważnie, bacznie przyglądając się zwierzęciu. Owszem, posiadała wiedzę, wiedzę, która jest przydatna i wcale nie taka głupia. Gdyby chodziło o zupełnie inny temat rozmowy, zapewne milczałby dalej, bądź najpewniej wstał i wyszedł, zostawiając ją samą, bo chyba taki był pierwotny cel tej wizyty. -Nie można tego tak od razu stwierdzić.-Powiedział spokojnie, a kiedy wąż owinął się już całkowicie wokół jego ręki, uniósł go delikatnie do góry.-Pokażesz nam się ładnie? Chyba nie chcesz być lekceważony.-Palcem wskazującym pogłaskał miejsce pod jego głową, a ten uniósł delikatnie tę część ciała.-Ma zbyt jasne podbrzusze, a tych czerownych elementów przy głowie jeszcze nie widziałem.-Odchrząknął.-Jesteśmy na jego terytorium, chociaż nie jest to miejsce, które bym tak nazwał. Jednak wciąż jesteśmy ogromnymi intruzami, a on nawet nie wie, gdzie dokładnie się znajduje. To zdezorientowany wąż, dlatego nigdy nie możesz brać za pewnik tego w jak bezpiecznej pozycji się znajdujesz.-Dopiero teraz na nią zerknął, było to przelotne spojrzenie, jakby tylko utwierdzał się w tym, że faktycznie ktoś tutaj był.-Poza tym, Twoja wiedza chyba nie ogranicza się do jadowity i niejadowity. Czy wiemy, czego mógłby dokonać, gdyby tylko mocniej zacisnął się wokół mojej dłoni? -Czuł, jak powoli zasycha mu w gardle. Taki potok słów to u niego rzadkość. -Czuje się bezpiecznie tylko dlatego, że ktoś zaoferował mu pomoc w odnalezieniu jego miejsca.-Czy naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że się do nich dosiadła? Wiedział, że zmiany temperatury jego ciała będą odczuwalne dla zwierzęcia, która bezpośrednio go dotyka. Tylko on jeden wie, jak bardzo stresujące dla niego było. Ciało zesztywniało, oddech spowolnił, jakby zaraz miał ustać. Nigdy nie był dobry w relacjach z ludźmi, to ze zwierzętami szło mu o wiele lepiej. Nie musiał mówić ich językiem, aby je zrozumieć. Tutaj? Człowiek był złożonym stworzeniem, które swoje zachowanie może zmienić nawet bez konkretnie na to wpływających bodźców. -To tajemnica.-Rzekł po dłuższej chwili.-I tak, cholernie mi to przeszkadza.-Dodał. Jakby się czuła, gdyby to on poznał jej sekret?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle była całkowicie nieświadoma tego, jak wielkie znaczenie dla chłopaka ma samotność i jak bardzo nie lubi on przebywać wśród ludzi. Zdawała sobie sprawę z tego, że są osoby, które bardziej od towarzystwa drugiego człowieka wolą swój czas poświęcić zwierzętom, lecz do tej pory nie spotkała nikogo takiego na swojej drodzę. Najczęściej, nawet jeśli ktoś nie lubił przebywać wśród tłumu ludzi, to wówczas ograniczał się do kilku, dobrze znanych mu osób. Widocznie Balse był odosobnionym przypadkiem, lecz niewiedza panienki Levasseur w pewnym stopniu pozwalała jej na śmielsze zachowanie wobec chłopaka. Nic więc dziwnego, że nie ograniczała się jedynie do rozmowy, ale ciekawa gadziego przyjaciela zbliżyła się do Krukona, a nawet wymusił na nim kontakt fizyczny z jej ciałem. Dla niej tego typu zachowania, jak wiele innych - chociażby buziak na powitanie - były czymś naturalnym, niewymuszonym. Ciężko było dziewczynie zapanować nad niepozorowanym zachowaniem ciała, wymagało to tak wiele wysiłku, jak mówienie kłamstw, gdyż znacznie trudniej jest wymyślić kłamstwo niż powiedzieć prawdę. Gabrielle już wchodząc do oranżerii i będąc świadkiem rozmowy z wężem naruszyła jego pewne granice, których nie powinna. Skrywając własną tajemnice wiedział, że takie zachowanie nie świadczy o niej zbyt dobrze, jednocześnie była niewinna - skąd mogła wiedzieć, że coś takiego się tu wydarzy? Równie dobrze na jej miejscu mógłby znaleźć się ktoś zupełnie inny; ona przynajmniej w jakimś stopniu rozumiała bruneta. Byli do siebie podobni, ona również była miłośniczką niebezpiecznych przygód od najmłodszych lat. Mogłaby na palcach jednej ręki policzyć momenty w całym swoim życiu, w których wybrała tą bezpieczniejszą ścieżkę, zazwyczaj pakowała się tam gdzie nie powinna i z kim nie powinna. Nie zważając wówczas na konsekwencje, które o dziwo rzadko były następstwem jej wybryków. Czy to wrodzona urok czy łut szczęścia - ciężko było stwierdzić, ale często wychodziła ze swoich przygód bez szwanku. Gdyby tylko wiedziała, że oto przed nią znajduje się osoba, tak bardzo do niej w tej kwestii podobna, zapewne już wpadłabym na jakiś genialny pomysł, lecz Blase sprawiał wrażenie zgoła odmienne - wydawał się być bardzo spokojny i opanowany. Jego postawa różniła się od tej prezentowanej przez blondwłosą czarownice, dlatego postanowiła działać z pewną dozą ostrożności? Czy to ze względu na nieznajomego chłopaka, czy gada owiniętego wokół jego dłoni. Zmarszczyła delikatnie nos słysząc jego zaprzeczenie wniosków, które wyciągnęła na podstawie obserwacji zwierzęcia. Czyżby trafiła na kogoś, kto miał pojęcie z czym dokładnie ma do czynienia, a nie jedynie szczyci się rozumieniem mowy węża? Uważnie obserwowała to, w jaki sposób brunet obchodzi się ze swoim przyjacielem. Na jej twarzy widoczny był zachwyt, a delikatny uśmiech uniósł kąciki ust Gab ku górze. Zmrużyła oczy przypatrując się dokładniej. - Masz rację - przyznała mało elokwentnie, lecz wcześniej nie była w stanie dostrzec tych istotnych szczegółów. - Jest śliczny - oznajmiła zauroczona gadem - Możesz mu to powiedzieć? - zapytała, na ułamek sekundy przenosząc spojrzenie na Krukona, aby za chwilę ponownie utkwić je w przybyszu. - Powiedział Ci to? Że to jego terytorium? - kolejne pytania, wypowiadane wręcz szeptem opuściły usta blondynki - Bo wydaje mi się, że jest zagubiony, tak jak wspomniałeś. Bardziej się boi tego miejsca niż nas. - wzruszyła ramionami, ona w przeciwieństwie do chłopaka nie potrafiła zadać zwierzakowi odpowiednich pytań, a nawet jeśli padłyby one z jej ust, to nie spotkałyby się one ani ze zrozumieniem, ani z odpowiedzią. Przygryzła delikatnie dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę nad zadanym jej pytaniem - Nie wiem za bardzo, do jakiego gatunku należy nasz przyjaciel. Wiem, że są jeszcze dusiciele... - odpowiedziała niepewnie i w zamyśleniu, jednak ostatecznie wzruszyła ramionami, czekając aż odpowiedniej odpowiedzi udzieli Blase. Nagle poczuła, jak ciało chłopaka spina się. Jego mięśnie stały się bardziej wyczuwalne, a oddech spowolnił, zupełnie jakby jej dotyk był czymś nienaturalnym, ciężkim. - Jak zamierzamy mu pomóc? Skąd wiesz, gdzie jest jego domu? - pytania, kolejne i kolejne, jak strzały z pistoletu padały z ust Gabrielle, która od razu założyła, że pomoże chłopakowi znaleźć miejsce, z którego pochodziło zwierzę. Zupełnie nie brała pod uwagę, że chciał on tego dokonać sam, z resztą, teraz nawet by mu na to nie pozwoliła. Mimo dziwnej reakcji ze strony Krukona, dziewczyna nie odsunęła się, jedynie zastygła oczekując na to, co się wydarzy. - Każdy ma tajemnice, rozumiem to - oznajmiła Ja swoją też mam dodała w myślach - U mnie twoja, będzie bezpieczna. Jestem Gabrielle, ale mów mi Gab - dodała, a w momencie kiedy odkryła przed nim swoje imię, obdarzyła go szerokim, niebywale słodkim uśmiechem.
Skąd mogła to wiedzieć? Przecież go nie znała, tak samo, jak on jej. Zapewne musieliby mocno się wysilić, aby spróbować odtworzyć w pamięci swoje twarze, chociaż mógłby sobie rękę uciąć, że miałby łatwiej. Była raczej charakterystyczna. On? Nie dość, że wtapiał się w tło jak kameleon, to bardzo często zwyczajnie go tam nie było. Mogli jedynie wnioskować, zakładać coś, czego tak naprawdę mogłoby nawet nie być. Jednak czy zaszycie się w zaciszu oranżerii nie sugerowało, że wolał być sam? Nie zajmowałby się kwestią jego osobowości i tego, jaki był. Trafiła zwyczajnie na przypadek, który dla niego samego był trudny. Nie radził sobie w tłumie, tak jak nie radził sobie, kiedy zostaje pozostawiony własnym myślom. To chyba nic szczególnego, raczej przypadłość większości ludzi, którzy chodzą po tym świecie. Dotyk? Na pewno nie umknęło jej uwadze to, jak zesztywniał. Starał się jak mógł, aby zwierzę owinięte wokół jego dłoni dotkliwie nie odczuło tych zmian, jednak widział jak, błyszczące ślepia lustrowały jego twarz. Nieme zrozumienie? Naturalność w relacjach z ludźmi to coś, czego sam siebie pozbawił. Przez to, jak sam izolował się od reszty świata, z góry zakładając, że to zło, którego nie chciał nawet poznać. To świadczyło o jego ograniczeniu lub o tym, jak trafnie ich wszystkich przejrzał. Nie był zły. Zwyczajnie czuł jakby jego wnętrzności znajdowały się na zewnątrz, dokładnie w tym momencie, tutaj. Jakby widziała najczarniejszy skrawek jego duszy, jakby już wiedziała kim jest, zanim on mógł spojrzeć sobie w oczy. Myśl, że ktoś mógł wiedzieć o nim coś więcej, zwyczajnie przerażała. Kwestia podobieństwa... Całe życie czuł, jakby z czymś walczył. Czy idiotycznie brzmi to, że walczył z bezpieczeństwem i odpowiedzialnością? Tak. I tak właśnie było. Był najstarszy, miał zastąpić dziadka, a później ojca w roli, którą nadało mu nazwisko. Nie żyjemy w czasach średniowiecza? Cóż, niektórzy właśnie tam powinno się cofnąć. Jednak kiedy widzisz, co inni robią z tym, co powinno być naturalne i żywe, wiesz, co powinieneś zrobić. Więc i może faktycznie byli podobni pod względem żądzy przygód, jednak Blase'a powstrzymywało o wiele więcej rzeczy. Zauważył drobną zmianę na jej twarzy. Nie zamierzał specjalnie negować jej wniosków, skoro bardzo wiele z nich było zwyczajnie trafnych. Może nawet nutka podniecenia zabrzmiała w jego głosie, jakby istotne dla niego było to, że wiedziała, o czym mówiła. Nie było to porozumienie dusz, jednak coś więcej niż jałowa rozmowa. Był z siebie niemal dumny, jak długo udało mu się utrzymać kontakt wzrokowy z drugim człowiekiem. Tyle rzeczy działo się jednocześnie, że zapewne w innych warunkach, połowę by zignorował. Palcem wskazującym pogłaskał brzuch węża, aby w drugiej chwili, przesunąć dłoń na jej przegub, aby zwierzę mogło swobodnie spełznąć na jej skórę.-Mówi, że jesteś śliczny.-Mruknął, teatralnie wywracając oczami, co spotkało się z głośnym sykiem. Zadowolenia, czy groźby?-Ja bym nie przesadzał.Dodał z szerszym uśmiechem. Spojrzał na dziewczynę i przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiedziała tak dużo, czemu miałby teraz szczędzić słów? -Wszędzie gdzie spotykam zwierzę, uznaję, że to jego terytorium, a ja jestem jedynie wrogiem. Jesteśmy naturalnym zagrożeniem nie tylko dla fauny, ale i flory.-Wyprostował się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, w jak niewygodnej pozycji siedział. -Jeżeli to jeden z przedstawicieli tego rodzaju, miejmy nadzieję, że będzie łagodniejszym rodzajem. Chyba nie chcesz, aby zmiażdżył Ci rękę?-Uniósł brwi. Wątpił, że znajdowali się na przegranej pozycji, prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że byli jego rozwiązaniem... I zwyczajnie pomogą mu wydostać się z tego miejsca. -Wywiad.-Powiedział spokojnie, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.-Jest też jedno rozwiązanie, ale jednak wolałbym go nie stosować.-Zabranie go ze sobą nie było wyjściem, którym by poszedł. Oczywiście nie miał na myśli dormitorium, a raczej bardziej przyjazne warunki dla podobnych jemu stworzeń. Z pewnością nie dopuści, aby był obiektem zabaw nauczycieli na zajęciach, czy dzieciaków, które mogłyby przypadkowo go spotkać. Czy będzie to Zakazany Las, czy rezerwat, czy miejsce, z którego naprawdę pochodził... -Musisz nam zdradzić dokąd mamy Cię zabrać, chyba nie chcesz spędzić tutaj kilku następnych dni.-Mruknął w kierunku węża, który dopiero teraz odwrócił łeb w jego kierunku. Na jego czole pojawiła się bruzda, jakby coś w sposobie jej mówienia, a może znaczenie słów i ten uśmiech, którym go obdarzyła, zwyczajnie mu nie pasował.-Pozwól, że sam o tym zadecyduje.-Nie ufał ludziom, nieważne jak blisko mogliby być z nim spokrewnieni. Fakt, że poznała jego tajemnicę, do końca będzie go nawiedzał i siedział z tyłu głowy. Nic nie mogła z tym zrobić, w żaden sposób ukoić jego nerwów.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, których łączyła ta sama szkoła; to pierwsze wnioski przychodzące na myśl, kiedy patrzyło się na tę dwójkę. Podobnie jak płatki śniegu różnili się wyglądem, a patrząc na zachowanie, które prezentowali - także charakterem. Dziewczyna sprawiała wrażenie śmielszej, odważniejszej w słowach, ale również gestach, zaś chłopak wydawał się godzić na to, że przypadek sprowadził ją do niego, przyjmując to ze spokojem, jednak spięcie mięśni wskazywać mogło na jego niezadowolenie. Sytuacja w której został postawiony mogła krępować oraz wywoływać wiele emocji, które wcale nie musiały być przyjemne. Między nimi widoczny był kontrast, jednak wydawało się, że przewrotnemu fatum zupełnie to nie przeszkadza, jakby specjalnie zetknęło ze sobą te dwie osoby. Uwadze Gabrielle nie umknął fakt, że świat - czy też otaczająca ją rzeczywistości - nie lubi nudy, a spokój jest pojęciem, które w jej przypadku nie powinno istnieć, bo ilekroć go potrzebowała - nie mogła sobie pozwolić na ten luksus. Była chwila, tuż po przekroczeniu progu oranżerii, w której Gabrielle pomyślała o opuszczeniu tego miejsca; kiedy pierwszy, charakterystyczny syk opuścił usta chłopaka. Myśl ta, tak szybko jak pojawiła się w jej głowę, tak zniknęła, zaś ciekawska natura dziewczyny wzięła nad nią górę. Przegroczyła niewidzialną granicę, a wtedy nie było już odwrotu. Wychodząc z ukrycia była gotowa na to, że chłopak potraktuje ją niczym intruza zaburzającego jego spokój, na który liczył przychodząc w tak odludne i rzadko odwiedzane o tej porze roku pomieszczenie. On zareagował inaczej niż sądziła, po części popychając ją do tego, aby jako pierwsza wykonała krok, wywołując lawinę złożoną ze słów i gestów. Z uwagą obserwowała każdy ruch chłopaka, starając się zachować spokój, dostrzec w nim to, co skrywały jego myśli, jednak był on niezwykle zamknięty, a ich rozmowa zdawała się płynąć jedynie dzięki węzowi. Panienka Levasseur należała do osób, które od dziecka interesował świat zwierząt - czuła z nim pewną więź. Gdy ktoś krzyczał na widok myszy czy pająka, ona była tą, która brała ową istotę w dłonie i odnosiła w bezpieczne miejsce - tylko karaluchy i niektóre robaki wywoływały u niej coś na kształt obrzydzenia, ale nie strachu. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że w pewien sposób - poprzez swoje dziedzictwo - jest częścią świata tych istot. Z tego powodu nie zawahała się zbliżyć do chłopaka i jego gadziego przyjaciela, wiedząc o nim wystarczająco dużo, aby poczuć się bezpiecznie. W dodatku miała przy boku osobę znającą język węży, co dodatkowo dodawało jej odwagi. Zetknięcie ich ciał mogło wywołać strach u zwierzęcia, była tego w pełni świadoma, lecz jeszcze większy wolałaby jej samotna dłoń zbliżająca się zbyt szybko, gwałtownie zmieniając rzeczywistość widzianą przez wężowe ślepia. Spięła się delikatnie, kiedy poczuła gładką, suchą strukturę skóry węża na swojej. Wstrzymała oddech, by chwilę później spokojnie wypuścić powietrze, starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Nie rozumiała o czym Krukona rozmawia z wężem, jednak uśmiechnęła się. W ich "wymianie zdań" było coś magicznego, pięknego - niezaprzeczalnie. Uniosła dłoń nad głowę gada, kąciki ust dziewczyny wygięte były wciąż w uroczym uśmiechu. Skupiła swoje spojrzenie na zwierzęciu, które wydawało się ją akceptować, po raz kolejny poczuła to znajome uczucie, towarzyszące jej za każdym razem, kiedy znajdowała się wśród podobnych mu istot. - Czy mogę? - zapytała, choć wiedziała, że wąż nie zrozumie jej słów. W powietrzu rozległ się cichy syk, a gad uniósł wyżej łeb, dając tym dziewczynie przyzwolenie. Opuszkami palców, delikatnie, jakby dotykała najdroższej tkaniny na świecie lub też najdelikatniejszego szkła "pogłaskała" ich nowego przyjaciela. - Jesteśmy zagrożeniem to prawda, ale często też ostatnim ratunkiem - odparła, nie mogąc się do końca zgodzić z odpowiedzią Krukona - Nie możesz podchodzić do tego w tak… ograniczony sposób. Spotykając zwierzę w jego nienaturalnym środowisku, nie można zakładać, że jest to jego terytorium. - stwierdziła zastanawiając się nad tym chwilę. Kątem oka widząc minę chłopaka pospieszyła z wyjaśnieniem. - Ciamarnica - wymieniła pierwsze zwierzę, które przyszło jej do głowy - stworzenie, które występuje na dnie Morza Północnego. Zdarzają się jednak przypadki, kiedy można dostrzec je leżące na plaży, która nie jest ich naturalnym miejscem bytowania. Czy wtedy wówczas uznasz, że plaża jest jej terytorium? - zapytała, przykład nie był może najlepszym, być może nawet Gab się myliła, jednak chciała uświadomić chłopakowi, że istnieją wyjątki od reguły. Prawdopodobnie ich gadzi przyjaciel również nim był, zwyczajnie zabłądził, przybywając do miejsca gdzie może spotkać kogoś kto mu pomoże - zwierzęta były niezwykle mądre. Uśmiechnęła się delikatnie, na jej policzkach pojawiły się różowe plamy zawstydzenia, gdy uświadomiła sobie, że chłopak posiada przecież szerszą wiedzę niż ona. - Czuję, że nie mam się czego obawiać - odparła na słowa bruneta, bo w gruncie rzeczy tak właśnie było. Jakiś głos w jej głowie, podpowiadał Gabrielle, że nie powinna się bać; serce w jej piersi biło niezwykle spokojnie. Wywróciła oczami w rozbawieniu, nie oczekując innej odpowiedzi z jego ust. Problem polegał na tym, że jej wywiad niczego by nie dał, właściwie nie była w stanie go przeprowadzić, w rozumieniu w jakim widział go chłopak, musiałaby kierować się wrodzoną intuicją. - Wywiad to idealne rozwiązanie, jednak co w przypadku, gdy ktoś nie może sobie na niego pozwolić? - zapytała, w dużej mierze mając na myśli samą siebie. W książkach czytała, że często po wyglądzie zwierzęcia, można było w przybliżeniu określić miejsce jego naturalnego występowania, lecz nie była pewna, co do słuszności tych słów. Dostrzegła zmarszczkę, która pojawiła się na czole Blase, gdy słowa opuściły jej usta, zupełnie, jakby nie pasowały mu. - Pomogę Ci w tym - oznajmiła, napotykając zaskoczoną minę bruneta. Przeprosiła ich gadziego przyjaciela, zatrzymując na nim nieco dłużej swoje spojrzenie, aby nie poczuł się urażony, kiedy zielone tęczówki skupiły się na Krukonie. - Ty czujesz więź z gadzim przyjacielem, ponieważ rozumiesz jego mowę, ja ją czuje, bo po części należę do jego świata - oznajmiła zagadkowo, bijąc się jeszcze z myślami, czy powinna zrobić to, co podpowiadało jej serce czy iść za głosem rozsądku. Skupiła się na jego osobie, uśmiechnęła delikatnie roztaczając wokół siebie niezwykłą aurę, która zmuszała mężczyzn do różnych odruchów, a przede wszystkim odczuć, których nie powinni wobec niej mieć - zwłaszcza jeśli była im obca. Już po chwili Blase odczuć mógł budzące się w nim pożądanie, a jego myśli w całości wypełniała postać Gabrielle, nim jednak na dobre zatracił się w tym, wszystko zniknęło. Miejsce pożądanie zajął strach, oczy dziewczyny z zielonych zrobiły się czarne, w powietrzu nie było śladu po tej uroczej aurze, teraz wypełniał je mrok. Ciszę między nimi przerwał głośny syk; zbyt blisko. Blondynka zamrugała kilka razy wracając do naturalnej postaci. - Każdy ma swoje tajemnice - powiedziała takim tonem, jakby nic się nie wydarzyło. Wróciła spojrzeniem do węża, który znalazł się niebezpiecznie wysoko na jej ręce. - Spokojnie, mój przyjacielu - powiedziała do niego ponownie głaskając po głowie, na co jej pozwolił. Byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, których łączyła ta sama szkoła i wspólna tajemnica.
Ludzka przyzwoitość powinna nakazać człowiekowi odwrócić się i wyjść z oranżerii, kiedy widzi sytuację, w której raczej nikt inny nie powinien uczestniczyć. Blase osobiście by tak zrobił, z racji tego, że zwyczajnie nie ingerował w sprawy, które go nie dotyczyły. Taki był, samolubny w kwestiach ludzkiej przyzwoitości. Zwierzęta były cudowne. Rozumiały bez zbędnego wypowiadania słów, przeszywały człowieka jednym spojrzeniem, wyczuwając to, kim człowiek naprawdę był. Zdobywanie ich zaufania, aby w ostateczności zaakceptowały cię, może nie jak swojego, ale jak zwykłego przyjaciela... To uczucie, którego nigdy się nie zapomina. I chce się więcej. -Moja rodzina od wielu pokoleń zajmuje się ratowaniem tych stworzeń, dlatego wiem, co masz na myśli.-Powiedział spokojnie. Pokręcił lekko głową, nie dogadali się w jednej kwestii. Nie chodziło o to, że nie miała racji. Miała, tylko nie Blasowi chodziło o coś zupełnie innego.-Bardziej chodziło mi o to, że spotykając zwierzę na terenie, na którym ono samo nie czuje się bezpiecznie... Nie możemy zgrywać panów. Musimy zachować ostrożność. Zwierzę musi poczuć, że nie jesteśmy wrogo nastawieni, a jedyne co chcemy zrobić, to pomóc. Cóż, zawsze zadziwiało mnie, jak dobrze czytają z ludzkiego spojrzenia, lepiej, niżeli my poznajemy kogoś za pomocą słów... Wyczuwają nas i to, że nic im nie zrobimy .-Mruknął, wracając wspomnieniami do własnego doświadczenia. Do sytuacji, w których to on był zagubionym, wręcz przerażonym stworzeniem, które otrzymało pomoc od istot, które nie poruszały się na dwóch kończynach, czy na czterech. -Wybacz. Całe życie obcuje w towarzystwie zwierząt, więc już wiem, jak niektóre się zachowują i skąd zwyczajnie pochodzą... A jeżeli nie wiesz, to chyba nie ma innego wyjścia jak udać się do kogoś, kto może mieć na ich temat jakąś wiedzę. Czasem nie zbawisz kogoś, nie używając przy tym cudzej pomocy.-Powiedział spokojnie, jak jakąś mechaniczną odpowiedź. Owszem, mogli czuć się bezpiecznie. Jednak nie zawsze tak musi być. To jednak temat na inny czas, o ile kiedyś jakiś będzie... Wróć. Czy Blase właśnie o tym w tym momencie pomyślał? O spotkaniu, w którym ponownie mogliby wymienić kilka swoich uwag, wiedzy, czy doświadczeń? Przez dłuższą chwilę właśnie nad tym rozmyślał, jakby jego własna osoba przyprawiła go o niemały szok. Gabrielle zajmowała się ich towarzyszem, a on patrzał w dal, skupiając się na zupełnie innych kwestiach. Dopiero kiedy zwróciła się do niego bezpośrednio, skupił na niej swoje spojrzenie. Nawet nie uciekł do węża, jakby w jego ślepiach miał otrzymać odpowiedź na to, jak powinien się w tym momencie zachować. Jednak to, co nadeszło... Nigdy by tego nie przewidział, a był w tym całkiem dobry. Jeżeli mówił, jak ograniczony miał kontakt z drugim człowiekiem, a jego relacje międzyludzkie były zwyczajnie żałosne. Jeszcze gorsze posiadł, kiedy w grę wchodziła płeć piękna. Co dokładnie się z nim w tym momencie działo? Gdyby widział siebie z boku, nie poznałby tej osoby. Tego, w jaki sposób spogląda na dziewczynę, która znajdowała się tuż przed nim... Na wyciągnięcie dłoni, tak blisko.... Wystarczyłoby tylko... Jasne oczy były zamglone i dałby sobie przysiąc, że w kąciku ust zebrała mu się ślina. Nie wiedział jak reagować, jak powstrzymać się przed wyciągnięciem w jej kierunku dłoni. Nie zarejestrował faktu, że naprawdę uniósł dłoń do góry w celu dotknięcia jej policzka, jednak kiedy palce miały zetknąć się z jej lśniącą skórą... Jej wyraz się zmienił. Nie czuł tej niezrozumiałej guli, która w dość prymitywny sposób jej pragnęła. Czy był to strach? Na pewno nie było to coś, co kiedykolwiek widział na oczy. Jednak nie najgorsza rzecz, którą dane mu było zobaczyć. Był w szoku... Zamrugał kilkukrotnie, próbując obudzić się z tego dziwnego stanu. -Co...-Zaczął, jednak słowa nie wypłynęły z jego ust. Zaciął się i czuł się jak skończony idiota. Co to, kurwa było? Czy to, co siedziało mu na tyłach głowy, było prawdą? Kiedy czytasz o czymś tak niespotykanym, unikalnym i niebezpiecznym na swój sposób... -Nie rób tego więcej.-Powiedział troszkę za ostro, co nie było konieczne. Utrata kontroli nad własną osobą była chyba najgorszym, co w tym momencie mogła zrobić. Nie znała go, jednak to na pewno jej nie zdziwi. Nikt nie lubi tracić kontroli, nikt nie lubi jak ktoś włada jego uczuciami... Teraz wpatrywał się tylko w węża, tam szukając spokoju i wszelkich odpowiedzi, które pojawiły się w jego głowie. Nikt raczej nie powierza mu swoich tajemnic, bo zwyczajnie nigdy nie był z kimś na takim poziomie znajomości. Czuł się bardziej obnażony niż wtedy, kiedy wiedziała tylko o jego niespotykanej zdolności.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Uniosła brew w pytającym geście, gdy wspomniał czym zajmuje się jego rodzina. Shercliffe było pierwszym nazwiskiem, które przyszło blondynce do głowy, jednak czy miała powody, aby sądzić, że właśnie rozmawia z jednym z przedstawicieli tego rodu? Zmarszczyła czoło - jego gładką skórę oszpeciły dwie głębokie bruzdy - w zamyśleniu, miała zbyt mało informacji, aby wyciągnąć tak daleko idące wnioski, w dodatku chłopak potrafił mówić w języku węży, zaś to było dziedzictwem innej rodziny. Westchnęła, przygryzając dolną wargę. Angielskie, czarodziejskie rodziny miały do to siebie, że lubiły określać się mianem rodu, który posiadał charakterystyczne cechy oraz zajmował się określoną profesją. Gabrielle nigdy nie rozumiała tego całego dzielenia się, bo to było zupełnie tak, jakby istniały kategorie i podkategorie rodzin, a przecież wystarczyło już, że świat dzielili na magiczny i nie. - Należysz do rodu Shercliffe? - zapytała, zdając sobie sprawę, że tylko w taki sposób będzie w stanie rozwiać swoje wątpliwości, dotyczące pochodzenia bruneta. - Teraz rozumiem - oznajmiła, gdy chłopak dokładniej wyjaśnił kwestię dotyczącą terytorium i znaczenia tego terminu w jakim rozumiany jest przez niego. Trudno było się z tym nie zgodzić, jednak słowa wypowiedziane później zaskoczyły ją. Zdawała sobie sprawę z tego, że człowieka i zwierzę może łączyć niewidzialna więź, ale czy na tyle silna, aby mogli zrozumieć się bez słów? - Myślisz, że zwierzęta potrafią za pomocą spojrzenia określić jacy jesteśmy? - zapytała, patrząc na ich gadziego przyjaciela. Czy ten nie powinien przed nią uciec wyczuwając mrok jej drugiej natury? - To znaczy. Rozumiem więź między człowiekiem a psem. Sama w dzieciństwie miałam takiego udomowionego psiaka, który - wydawało mi się - rozumie mnie bez słów, lecz zawsze tłumaczyłam to faktem, że był ze szczeniaka, dzięki czemu mieliśmy czas na to, aby się poznać. Ale czy tak jest też z dzikimi zwierzętami? Tak od razu? - kolejne pytania opuściły różowe usta blondynki, która skupiła swoje spojrzenie na Krukonie. Bardzo chciała poznać jego zdanie na ten temat, gdyż wydawał się obytą w świecie zwierząt osobą. Uśmiechnęła się słysząc odpowiedź na swoje pytanie, choć w głowie dziewczyny pojawiło się kilka kolejnych, nie chciała nimi zadręczać nieznajomego. Ciekawe tylko czy wciąż byli nieznajomymi. W głębi duszy liczyła na to, że nie jest to ich pierwsze, a zaraem ostanie spotkania. Czuła, że chciałaby z jego ust usłyszeć, jak najwięcej faktów dotyczących zwierząt, chciałaby czerpać od niego wiedzę, którą niewątpliwie posiadał. Gdyby znała myśli Blase zapewne ucieszyłaby się, że on podobnie do niej, snuje już plany na ich kolejną rozmowę, zamiast tego widząc delikatne zaskoczenie malujące się w jego tęczówkach, jedynie uniosła kąciki ust ku górze. Nie do końca rozumiała pobudki, które kierują nią, w momencie kiedy postanowiła pokazać swoją drugą naturę chłopakowi. Nie znali się, nie łączyły ich żadne relacje i być może dlatego było jej łatwiej odkryć przed nim swoją tajemnicę - zważywszy na to, że ona znała jego. Zupełnie, jakby była to swego rodzaju transakcja wiązana; ona wiedziała o nim, to co chciał ukryć przed światem, a on wiedział o niej. Nie szukała u niego zaufania, była by głupia myśląc, że je tam znajdzie. Szukała zrozumienia? Już prędzej, lecz czy mogła na nie liczyć? On był nieco wycofany, większą wiarę pokładał w zwierzętach niż ludziach. Zrozumiała to, kiedy dotknęła go po raz pierwszy, brunet mimochodem spiął mięśnie, zaś kiedy wąż otaczał jego nogę - ten wydawał się być bardzo spokojnym. Jak wiele można było wyczytać tylko ze sposobu zachowania? Gabrielle nie miała wątpliwości co do tego, że bardzo dużo. Po raz trzeci w swoim życiu użyła uroku wili świadomie na drugiej osobie. Nie czuła z tego powodu dumy, nie sprawiało jej to też żadnej radości, choć jednocześnie nie traktowała już swojego dziedzictwa, jak przekleństwo. Skluliła się nieco w sobie, słysząc ostry ton wypowiadanych słów. Serce w piersi dziewczyny uderzyło mocniej, wyciągnęła rękę wokół, której owinięty był wąż w stronę chłopaka. - Chyba powinnam iść - powiedziała pospiesznie, czując jakby traciła kontrolę nad sytuacją, której sama była winna. Mieszanina uczuć wypełniła jej ciało; strach, złość, prośba - widoczne w zielonych tęczówkach. Po raz kolejny chciała zachować się, jak tchórz i uciec, nie będąc pewną czy zostanie jeśli Blase ją o to poprosi, jednak ten zamiast się odezwać, zwyczajnie wstał z miejsca, odkładając węża, wyminął ją i bez jakiegokolwiek słowa opuścił oranżerię. Stała chwilę zdumiona tym, co się wydarzyło, a następnie sama ruszyła ku wyjściu, z przeświadczeniem, że już nigdy nie dane będzie im się spotkać.
Zt x2
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Początek sprawiał, że Nancy nie mogła wręcz wysiedzieć w dormitorium. Kręciła się po zamku to tu, to tam. Spacerowała zatrzymując się co jakiś czas przy oknach, by obserwować budzący się do życia świat. Promienie słoneczne kusiły by wyjść z zamku na błonia, ale tym razem Puchonka nie dała się im zwieść. Po ostatnim spotkaniu koła fanatyków fauny na błoniach przez dłuższy czas męczył ją katar. A wystarczyło poczekać kilka dni, może tydzień i wiosna zawita na dobre, a temperatury zaczną rosnąć. Wpatrując się w błonia wpadła na pomysł wybrania się do oranżerii, aby połączyć chęć spędzenia czasu na łonie natury z nieco wyższą temperaturą. odskoczyła od okna i wyruszyła w kierunku ogrodu. Po drodze stwierdziła, że o wiele przyjemniej będzie spędzić ten czas wraz z przyjaciółką, zahaczyła więc o sowiarnię, by naskrobać tam krótki list z zaproszeniem. Kiedy ptak z wiadomością odleciał do adresata, Nancy udała się do oranżerii. Miała wyśmienity humor, szła przed siebie sprężystym krokiem, posyłając przyjazne uśmiechy do wszystkich mijanych uczniów. Weszła do oranżerii rozejrzała się z zachwytem zatrzymując się w drzwiach. W tym miejscu wszystko szybciej wracało do życia po zimie, rośliny zdążyły się zazielenić, a niektóre nawet zakwitnąć. W pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło, chociaż było trochę duszno. Nancy, teraz już spokojnym krokiem, weszła do środka i przysiadła na jednej z ławek z nadzieją, że wkrótce dołączy do niej jej puchońska koleżanka (@Flora J. Martell), by nie spędzić tego pięknego dnia w samotności. Przymknęła oczy i odchyliła głowę w tył, łapiąc ciepłe promienie słoneczne przebijające się przez szklany dach oranżerii.
Nadeszła ta uwielbiania przez większość społeczeństwa pora roku, gdzie przyroda budzi się do życia i zachęca do spędzania czasu poza murami zamku, którego przecież mieli dość po zimie. Nie była ona w tym roku zbyt intensywna, chociaż zdarzyły się pełne białego puchu dni. Słońce nieśmiało przebijało się zza jasnych chmur, sprawiając, że spacer mógł nadzwyczaj przyjemny. Pierwsze dni kwietnia były również okresem dużego wzrostu zachorowań, więc Martellówna nie zapomniała narzucić na siebie lżejszego nieco od zimowego, beżowego płaszczyka na dwa rzędy guzików. Z rękoma w kieszeniach przemierzała leniwie błonia, kierując się w stronę oranżerii, gdzie zgodnie z zaproszeniem — miała czekać na nią Nancy. Była nieco zaskoczona spontanicznym spotkaniem — oczywiście pozytywnie, nie mogąc się trochę go doczekać. Burza ciemnych, długich włosów zapleciona była w gruby warkocz, ciągnący się i kołyszący na jej plecach. Na głowie miała beret. Weszła do budynku, zamykając za sobą i rozglądając się w poszukiwaniu znajomej sylwetki, którą błękitne oczy dostrzegły niemalże natychmiast. - Cześć Nancy! Przepraszam, że czekałaś! - zagaiła ją głosem przepełnionym optymizmem, ale i nieśmiałością, bo zdenerwowanie dało się wyczuć. Flora zacisnęła palce na kieszeniach, podchodząc do zachwycającej się zielonymi roślinami dziewczyny. Było tu znacznie cieplej niż na zewnątrz, jednak Flora nie rozgrzała się jeszcze na tyle, aby wierzchnie odzienie rozpiąć lub zdjąć. Usiadła obok niej, kładąc zaraz dłonie na kolanach i splątując ze sobą palce. Wyglądała prześlicznie, gdy jej twarz skąpana była w promieniach słońca wdzierających się przez dach. - Całkiem zapomniałam o tym miejscu, taka szkoda! Dziękuje, że chciałaś się spotkać. Wszystko u Ciebie w porządku? Zapytała jeszcze z nutą ciekawości, stukając paznokciem o drugi paznokieć, po czym wyprostowała głowę i zawiesiła spojrzenie na jednym z kwiatów.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Mogła trwać w tej przyjemnej chwili bez końca. Napawała się wszystkimi docierającymi do niej bodźcami, ciesząc się brakiem zmartwień i natrętnych myśli w tym jednym momencie. Zasłuchała się w odgłosach lekkiego szumu płynącej gdzieś między roślinami wody i sama nie potrafiłaby stwierdzić ile czasu minęło od momentu kiedy weszła do oranżerii, do wyrwania jej z tego stanu zamyślenia przez Florę. Otworzyła oczy i odnalazła, trochę zagubionym jeszcze spojrzeniem, swoją puchońską koleżankę. Na twarzy Nancy momentalnie pojawił się przyjazny uśmiech, a brązowe tęczówki błysnęły wesoło. - Cześć! - Przywitała się wstając, by uściskać Flo, nie zważając na naruszanie jej przestrzeni osobistej. Kiedy wypuściła ją z objęć usiadła ponownie na ławce, obracając się bokiem, by móc swobodnie obserwować swoją towarzyszkę z błąkającym się na twarzy uśmiechem. - Coś ty, przed chwilką przyszłam. -Zapewniła szybko, by Flora przypadkiem nie zdążyła się zmartwić. Zauważyła, że zdążyła się już ogrzać na tyle, by rozpiąć guziki płaszcza, a po chwili namysłu zdecydowała się go nawet zdjąć i położyć obok, pozostając w grubym, beżowym swetrze. Po pozbyciu się zbędnych warstw, powróciła spojrzeniem do koleżanki podziwiając promienie słońca tańczące na jej skórze. Wyglądała zjawiskowo, ale nie było to żadną nowością. - Pięknie tu, prawda? Idealne miejsce na spędzanie czasu, kiedy na zewnątrz jest jeszcze zbyt zimno, a chciałoby się poczuć wiosnę. - Stwierdziła rozglądając się dookoła i kolejny raz zachwycając się tym spokojnym miejscem. Miało się wrażenie, że czas biegnie tutaj swoim własnym tempem, nie przejmując się zupełnie tym co dzieje się po drugiej stronie szklanych ścian. - Pewnie, wszystko w porządku. - Kiwnęła głową odpowiadając na zadane pytanie i uśmiechnęła się ciepło. - Jak się cieszę, że miałaś akurat czas! Chodziłaś mi po głowie cały dzień i zastanawiałam się co u Ciebie słychać. - W jej głosie dało się słyszeć entuzjazm i autentyczną ciekawość. Nie ściągnęła tutaj Flory w żadnym konkretnym celu, ot zwykła chęć spędzenia czasu z koleżanką, z którą dawno nie było okazji porozmawiać. Williams zawsze starała się być na bieżąco z tym co się dzieje u jej przyjaciół. Uważała za niezwykle ważne pielęgnowanie kontaktów, tak by nikt nie czuł się zaniedbany. Nawet jeśli brakowało czasu wolnego, przez lekcje i inne zajęcia, to dla swoich bliskich zawsze potrafiła znaleźć jakąś chwilę, choćby po to by porozmawiać o niczym, albo nawet posiedzieć w ciszy. - Pięknie wyglądasz w tym berecie! - Stwierdziła w końcu nie mogąc się powstrzymać. Miała nadzieję, że nie zawstydzi przyjaciółki, ale tak bardzo lubiła prawić ludziom komplementy! Uwielbiała obserwować jak kąciki ust unoszą się ku górze na twarzach komplementowanych. Tak samo teraz wpatrywała się w Puchonkę z ciekawością i wesołym uśmiechem na twarzy.
Wiosna budziło w ludziach dużo optymizmu. Była to chyba kwestia obserwowania, jak świat budzi się do życia i zatacza krąg, a z wilgotnej ziemi wyrastają pierwsze źdźbła świeżej trawy. Wszyscy tęsknili za słońcem, za ciepłem i za możliwościami, które one dawały na zewnątrz. Błękitne ślepia Flory z zachwytem przyglądały się zamyślonej twarzy Nancy tonącej w przebijających się przed dach promieniach oraz w jasnych refleksach, które tworzyły we włosach. Chciała podejść cichutko, aby nie przeszkadzać, jednak Williamsówna była niezwykle czujna i zaraz wstała, witając ją z entuzjazmem i zamykając w uścisku, przytulając do siebie. Gest ten brunetka odwzajemniła, zaciskając na chwilę palce na jej plecach, zanim usiadły na miejscu. Poprawiła się na ławce, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu. - Wspaniale! Myślałam, że szybciej mi zejdzie, ale nie mogłam znaleźć beretu. - wytłumaczyła zgodnie z prawdą, odrobinę cichszym i zawstydzonym głosem, jak to miała w zwyczaju. Zsunęła z ramion szelki od niewielkiego plecaka, kładąc go na kolanach i rozpinając, aby zawzięcie szukać czegoś w jego wnętrzu. Każdy, kto znał puchonkę, wiedział, że zawsze miała ze sobą coś pysznego. - To dobre miejsce na popołudnie. Proszę, poczęstuj się, a ja pójdę Twoim śladem! Wsunęła jej w dłonie białą puszkę w żółte stokrotki, gdzie skryte były okrągłe, maślane ciasteczka — jedne bez niczego, drugie z kawałkami czekolady. Odłożyła plecak na bok, zsuwając z ramion płaszcz i odkładając na bok, aby podobnie jak przyjaciółka, zostać w swetrze — tyle że granatowym. Beretu jednak nie zdjęła. Przesunęła palcami po brązowych puklach, przesuwając je na plecy i również usiadła tak, aby lepiej ją widzieć i pomiędzy nimi było jeszcze miejsce na ciastka. - Tak, masz rację. Można odetchnąć od wiatru. Prawdę mówiąc, odkryłam je dopiero we wrześniu i całkiem o nim zapomniałam. Uniosła dłoń, przesuwając palcem po swoim policzku w zakłopotaniu i sięgając po jedno z ciastek. Wolała ostre rzeczy od słodkich, jednak na świeżym powietrzu zawsze dopisywał apetyt. No i smak maślany był jednym z tych, które Flora lubiła najbardziej. - Naprawdę? A dlaczego ja? - zapytała z zaskoczeniem w głosie, czując, jak rumienią się jej policzki i dłoń sięga w górę, aby złapać za tkwiący w uchu kolczyk. Tików nerwowych nie mogła się pozbyć, niezależnie czy było to łapanie za biżuterie, czy miętolenie w palcach materiału ubrania. Wiedziała, że nie kłamała i nie mydliłaby jej oczu, bo Nancy wydawała się jej jedną z najbardziej uczciwych dziewcząt w szkole. Flora miała problemy z zaufaniem do ludzi i trzymała ich na dystans, chociaż dla wszystkich była miła. Niemniej jednak w tym przypadku nie mogła powstrzymać uśmiechu. - T..T..Też ostatnio o Tobie myślałam! Trochę się stęskniłam, odkąd ostatnio zajrzałaś do mnie do kuchni na herbatę. Każdy wiedział, że Martellówna siedziała w kuchni lub w skrzydle szpitalnym, gdzie maltretowała pielęgniarki i właściwie te przyzwyczaiły się do jej obecności. Pomagała w najprostszych rzeczach przy pacjentach, zmieniała opatrunku lub wypełniała za nie papiery, aby odciążyć je w pracy. A poza tym to często przesiadywała gdzieś samotnie, czytając książki. No, chociaż ostatnio — faktycznie w jej życiu wiele się działo, to nie była gotowa jeszcze o wszystkim rozmawiać. - Nic specjalnego Nancy. Martwię się o Skylera trochę mniej, bo wydaje się szczęśliwszy i udało mi się zrobić nowe muffiny z malinami i białą czekoladą. - wytłumaczyła jednak z delikatnym wzruszeniem ramion, bo jej życie nie było ekscytujące. Każdy też wiedział, że byli z puchonem niczym dwa rzepy, jak się już złapali i ich przyjaźń wykraczała poza normalne granice. Na próżno było szukać w tym jednak romansu. Podniosła na nią spojrzenie błękitnych oczu, mając nadzieję, że opowie coś więcej o tym, co działo się u niej. - Dziękuje! Też chcesz przymierzyć? Jestem pewna, że by Ci pasował. - zaproponowała nieśmiało, odwracając wzrok na swoje kolana, znów speszona. Uniosła jednak dłonie, zaciskając na chwilę palce — aby uspokoić nerwy i zsunęła beret, wyciągając go w jej stronę. Była ciekawa, jak Nancy będzie w nim wyglądała. Lubiła ten jej uśmiech, przypominał słońce.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Oczy błysnęły jej radośnie, kiedy z wnętrza Florkowego plecaka wydobyte zostało pudełko ciasteczek. Być w domu imienia Helgi miało bardzo dużo plusów, a jednym z nich był ten zapał Puszków do gotowania. Nancy nie miała specjalnego talentu kulinarnego, ale co chwilę ktoś częstował ją jakimiś smakowitościami. Ostatnio to już w ogóle czuła się rozpieszczana, słodycze napływały do niej z każdej strony, jak nie pocztą, to osobiście. Jak tak dalej pójdzie to niedługo zacznie się toczyć zamiast chodzić, ale mimo wszystko ciastka by nie odmówiła. - Ojejku! Dziękuję! - z entuzjazmem sięgnęła do puszki, by wydobyć z niej ciasteczko. Wylosowała to z kawałkami czekolady i nie czekając odgryzła kawałek. Na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech, kiedy maślany posmak rozszedł się po kubkach smakowych. - Mmm... Przepyszne! - powiedziała z wyraźnym zachwytem w głosie. Smakiem przypominały dom, rozpalony kominek i gromadkę rozkrzyczanego rodzeństwa biegającego dookoła. - Moja mama robi podobne. A potem znikają w kilka chwil, więc lepiej je schowaj. - ostrzegła z rozbawieniem i włożyła do buzi resztę ciastka. Powstrzymała się grzecznie, żeby nie rzucić na kolejne i tylko przyglądała się przyjaciółce słuchając tego co ma do powiedzenia. - W tym zamku jest tyle zakamarków i tajemniczych miejsc, że jestem pewna, że nie da się wszystkiego odkryć i zwiedzić... - całe lata nauki w Hogwarcie, a ona ciągle odkrywała nowe sale, jedne ciekawsze od drugich. Miała wrażenie, że zamek żył trochę własnym życiem i to chował, to odkrywał swoje tajemnice zgodnie z sobie tylko znaną logiką. Uśmiechnęła się widząc róż wypływający na policzki Flory, dodając jej jeszcze więcej uroku. Rozczulała ją ta nieśmiałość. - Bo dawno się nie widziałyśmy! Stęskniłam się! - odpowiedziała szczerze. Wcale nie potrzebowała żadnych konkretnych powodów do spotkania. Z natury była bardzo bezinteresowna i kierowała nią czysta sympatia. Tak samo teraz, nie umiała powiedzieć nic bardziej konkretnego na pytanie dlaczego zaprosiła właśnie Florę. Ale czy potrzebny był do tego powód? Uśmiechnęła się ciepło słysząc, że wszystko u Martellówny jest w najlepszym porządku. W zasadzie właśnie takiego potwierdzenia potrzebowała dla swojego spokoju ducha. Zawsze jakiś mały kamyczek spadał jej z serca razem z takimi wieściami. - Właśnie też mam takie wrażenie, że odżył ostatnio. - pokiwała głową. Nancy nie miała z prefektem bardzo bliskich relacji, ale był tak ciepłą i kochaną osobą, że słysząc dobre nowiny uśmiechnęła się promiennie. - A te muffiny brzmią nieziemsko... - Na samą myśl o nich poczuła jak jej cukier spada i złapała a kolejne ciasteczko. - Ja martwię się ostatnio naszą drużyną... Tyle zdolnych ludzi odeszło ostatnio, a czeka nas jeszcze jeden mecz. - powiedziała spoglądając gdzieś w dal, na cienie rzucane przez rośliny. Dręczyła ją ostatnio ta kwestia. Nie czuła się wystarczająco dobra, by chociażby rozważyć swoją kandydaturę na wolne miejsce w drużynie, ale jednocześnie bardzo martwiła ją ta sprawa. Całym sercem wspierała żółtą drużynę quidditcha i zawsze wiernie kibicowała. Na propozycję przymierzenia beretu przytaknęła entuzjastycznie. Wzięła nakrycie głowy do ręki i z gracją założyła go na głowę. Poprawiła brązowe loki i przyłożyła wierzch dłoni do podbródka, by zaprezentować się w pełniej krasie. - Bonjour Mademoiselle! - zgięła się w ukłonie kalecząc piękny, francuski język, po czym ujęła swoje ciasteczko unosząc mały palec w górę i z największą elegancją odgryzła kawałeczek.
Najważniejszą chyba cechą, która łączyła Skylera oraz Flore był fakt, że obydwoje "zapiekali" smutki. Mogła piec całą noc, żeby poprawić sobie humor lub gotować. W szkolnej kuchni przebywała prawie cały czas, modernizując przepisy — bo gdyby nie wyszło jej z pracą uzdrowiciela, otworzy restaurację i zajmie się gotowanie. Obydwie rzeczy lubiła, więc byłaby spełniona w pracy. Puchoni chyba tak słodycze rozdawali, bo co innego wywoływało tak piękny i wielki uśmiech, jak maślane ciastka albo babeczki pełne jagód? - Nie ma za co głuptasie! Mówiłam Ci przecież, że gdy tylko będziesz miała ochotę, przygotuję Ci, co tylko chcesz. - przypomniała z uśmiechem, mając w sobie odrobinę więcej odwagi, bo przy słonecznej Nancy się nie dało inaczej. Miała w sobie tyle radości i taki śliczny uśmiech, że Flora całkiem zapomniała o widmie nieprzyjemnych wydarzeń sprzed kilku dni, które, chociaż zamknęła szczelnie w klatce, trawiły ją od środka i nie znalazła jeszcze możliwości, jak sobie z nimi poradzić. - Ciesze się, że Ci smakują! Jedz, ile chcesz, przygotuję następne. Dodała jeszcze ze wzruszeniem ramion, sięgając po maślane i również z cichym mruknięciem zadowolenia, przymknęła oczy. To były najszybsze ciastka na świecie, najprostsze — a nigdy się Martellównie nie nudziły. Ważne było dobre masło w odpowiedniej temperaturze i kapka cukru wanilinowego. Poprawiła się, otrzepując dłonie i pozbywając się też okruszków ze swetra, odpowiadając na jej pytania, aby raz za razem, kierować w jej stronę błękitne tęczówki. - Masz rację! Hogwart to jakiś labirynt przy Calpiatto! Tu jest więcej tych magicznych komnat.- kiwnęła głową z przekonaniem, wracając wspomnieniami do swojej starej szkoły, która skupiała się na magicznym gotowaniu i jej budynek mieścił się zaraz nad wodą, skąd bardziej od Quiddticha, popularne były magiczne kajaki. Brunetka była pewna, że nawet zostając tutaj na studia, nigdy nie pozna wszystkich tych zakamarków i tajemniczych, zaczarowanych sal, które z łatwością wprawiały w zachwyt. Starała się ignorować zawstydzenie, bo zależało jej na dziewczynie i nie chciała, aby ta uznała ją za dziwną — zwłaszcza przy tikach nerwowych, które tak często miewała. Przestała maltretować kolczyk na jej szczere wyznanie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. - Ja za Tobą też, tylko nie chciałam Ci się narzucać, Nancy. - wyznała cichutko, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła. Zaraz jednak chrząknęła, ruchem głowy zgarniając brązowe pasma za ucho i sięgając po drugie ciasteczko, bo zapach unoszący się z puszki był zbyt intensywny, aby powstrzymała łakomstwo. Było jej miło, że ktoś poza Skylerem no i Zakrzewskim chce spędzać z nią czas, ba, nawet pojawiała się ta nieśmiała myśl, że na studiach będzie dobrze. - Mam nadzieję, że długo tak zostanie. Mało się wcześniej uśmiechał. - westchnęła z troską w głosie, bo kochała go, jak własnego brata i wierzyła, że tajemniczy ślizgon potraktuje go tak, jak na to zasługiwał. Każdy przecież potrzebował bliskości drugiego człowieka na innych płaszczyznach, nie tylko poddańczo-seksualnej. - Prawda? Możemy razem je upiec, jeśli znajdziesz czas. Zaproponowała, zanim ugryzła się w język i złapała za swoją spódnicę zawstydzona, wbijając wzrok w puszkę z ciastkami. Martwiła się, że była zbyt nachalna i Williams zaraz się spłoszy. Na wzmiankę o sporcie, podniosła na nią wzrok — zmartwiony nieco, bo nijak mogła pomóc. - Wiem, ciężko im będzie, to prawda. Kogo nam brakuje? Ja nawet nie latam, więc niewiele mogę zrobić.. Przepraszam. - mruknęła z wyrzutem sumienia, przesuwając palcem po luźno spływającym kosmyku włosów i zastanawiając się, czy może jednak powinna przełamać lęk i nauczyć się latać. Byłby z niej pożytek. Nie kojarzyła jednak i Nancy na miotle, więc mogły, chociaż na mecze chodzić razem i ich wspierać. Flora nawet nie wiedziała, jak wygląda tabelka wyników! Wysunęła dłonie z beretem w jej stronę, a gdy ta go wzięła, palcami przeczesała splątane od niego włosy, pozwalając im żyć własnym życiem. Wbiła wzrok w puchonkę, obserwując, jak mierzy nakrycie głowy, które wyjątkowo jej pasowało do koloru i długości włosów, a także drobnych loków. Wyglądała naprawdę słodko. Zaśmiała się, pokazując dołeczki w policzkach. - Jej, wyglądasz prześlicznie! Każdy by się w Tobie zakochał — przypięłabym Ci jeszcze kolorowe przypinki do beretu! - zaczęła z namysłem, unosząc palce i przesuwając nim w zamyśleniu po ustach, obserwowała emanującą z niej grację oraz elegancję. - Myślę, że powinnaś go sobie zostawić. Dodała całkiem szczerze, bo Nancy na pewno wyglądała lepiej, niż ona.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wprawianie ludzi w dobry nastrój niemal od zawsze było ulubionym zajęciem Nancy. Obserwowanie uśmiechów było nieraz dla niej większą magią niejedno zaklęcie. Także teraz śliczny, subtelny uśmiech słodkiej Flory wręcz ją uskrzydlał. Skuszona zachętą sięgnęła po kolejne ciasteczko, tym razem to bez czekolady. Ah, gdyby można je było jeszcze zanurzyć w gorącej herbacie! - Jakbym musiała kiedyś wybrać swój ostatni posiłek, to byłyby to twoje ciasteczka! - Stwierdziła uśmiechając się wesoło i włożyła ciasteczko do buzi, kolejny raz nie mogąc się powstrzymać przed cichym mruknięciem. Ostatnimi czasy w jej żyłach zaczynał przepływać głównie cukier i czekolada, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Miała to szczęście, że mogła jeść co chce, a waga wciąż utrzymywała się na podobnym poziomie. Mogła zupełnie bezkarnie zajadać się słodyczami swoich przyjaciół. - Calpiatto... - Powtórzyła za nią nazwę magicznej szkoły. - Musiało tam być pięknie, co? - Zapytała zastanawiając się jak może wyglądać szkoła we Włoszech. Ile by dała by na ten przedwiosenny okres przenieść w jakieś ciepłe, słoneczne miejsce! Klimat Wielkiej Brytanii zdecydowanie jej nie pasował, przez większośc roku było tu zimno i mokro. Odruchowo naciągnęła rękawy swetra do połowy dłoni. - Narzucać? Przestań, przecież to sama przyjemność... - zapewniła starając się brzmieć tak przekonująco jak tylko się dało, żeby do tej ślicznej główki nie wdarły się żadne wątpliwości. Dla potwierdzenia swoich słów dodatkowo położyła rękę na jej drobnym ramieniu i szukała w jej oczach potwierdzenia, że przyjęła to do wiadomości i więcej nie pomyśli, o tym, że może się jej narzucać. - Zawsze chętnie dam się zaprosić na ciastko! Albo na same pogaduchy! - Dodała jeszcze uśmiechając się przyjaźnie. Cofnęła rękę odgarnęła niesforne loki za ucho. Wysoka wilgotność w pomieszczeniu powodowała, że zaczęły się skręcać jeszcze bardziej niż zwykle. - Naprawdę chcesz mnie zaprosić do kuchni? Nie wiem czy to dobry pomysł, przy moim szczęściu będziemy jeszcze zdrapywać ciasto z sufitu! - zaśmiała się wizualizując sobie w głowie podobny obrazek. Gotowanie było bardzo podobne do eliksirów, co wystarczyło by Williams poważnie się go obawiała. Przyrządzanie posiłków zazwyczaj powierzała skrzatom i swojej mamie, sama się do kuchni nie pchała. Co wcale nie znaczy, że nie chciała! Po prostu nie wierzyła, że jest w stanie przygotować coś jadalnego, tak samo jak nie była w stanie przygotować prawidłowego eliksiru. - Ale jeśli się nie boisz to bardzo chętnie! - Dodała szybko, by dziewczyna nie zdążyła pomyśleć, że próbuje się wymigać, albo nie ma ochoty, co było bardzo dalekie od prawdy. Wiedziała, że Flora niespecjalnie interesuje się sportem, jednak męczył ją ostatnio ten temat. Tak naprawdę od pierwszej klasy marzyła o dołączeniu do drużyny, ale nie czuła się wystarczająco dobra. Coś tam ćwiczyła, trochę latała, ale nigdy nie pomyślała, że nadawałaby się do drużyny. Kiedy jednak nie było nikogo innego chętnego, a ważne pozycje były puste… Tarmosiła rękaw swetra i zastanawiała się czy przyznać się do swoich rozmyślań. - Nie mamy szukającego ani obrońcy. Raczej słabo będzie na meczu. - Westchnęła zostawiając rękaw w spokoju. Postanowiła, że nie będzie przyjaciółki zanudzać tą sprawą, przecież nie ona była najważniejsza. Uśmiechnęła się promiennie słysząc komplement, a widząc te urocze dołeczki w policzkach brunetki zrobiło jej się ciepło na sercu. Wyglądała tak pięknie gdy się uśmiechała! Zdjęła beret i włożyła na głowę swojej towarzyszki, układając go tak, by opadał na jeden bok. - Daj spokój, już wystarczy, że objadam cię z ciasteczek! - Powiedziała sięgając po ciasteczko i uśmiechając się z rozbawieniem.