Miejsce idealne na letnie popołudniowe lenistwo dla miłośników zielarstwa i ogólnie natury. Gdzieniegdzie stoją stare filiżanki, które po paru zaklęciach odrestaurowujących z pewnością nadadzą się do herbaty. Pachnie tu kwiatami i trawą, a latem w środku panuje lekki zaduch, więc nie zapomnijcie o otwarciu szklanych drzwi. Szyby oranżerii są grube więc niełatwo je stłuc.
Autor
Wiadomość
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Drużyna: 2 - kłaposkrzeczki K100: 27 :< Literka: i - Samogłoska - Coś tu poszło nie tak. Hałas was rozprasza i irytuje. Drużyna otrzymuje -10 do ostatecznego wyniku. Łączny wynik drużyny: 27 - 10 - 10 = 7
Bywają takie dni, które od samego ranka udowadniają człowiekowi, że nie istnieje coś takiego jak dzienny limit pecha. U Kryśki był to właśnie jeden z takich dni. Mało w nocy spała, bo Tuptuś dostał chyba jakiegoś buntu młodzieńczego, i przez całą noc hasał sobie po jej łóżku i po niej samej. Nad ranem widowiskowo spadła z łóżka, a idąc na parter potknęła się o coś bliżej nieokreślonego i spadła z kilku stopni. Obiła sobie tyłek, zgubiła cukierki, spóźniła się na śniadanie i nawet nie dorwała kawy. Mimo to wytrwale parła do przodu i oto o odpowiedniej godzinie stawiła się na spotkaniu kółka pozalekcyjnego. Wysłuchała przemówienia przewodniczącej, którą okazała się być znajoma rudowłosa Ślizgonka, a potem starała się skupić na tym, co mieli dzisiaj robić, ale coś średnio jej to wychodziło. Przeczytała instrukcję, ale i tak niewiele dotarło. Najpierw nie dała roślinkom odpowiednio nawozu. Kłaposkrzeczki zaczęły się przez to jej plątać i wić jak szalone. Oczywiście, nie mogło jej ominąć także marnowanie ich cennego soku - jej ochrona słuchu nie działała do końca prawidłowo, przez co hałas rozpraszał ją niesamowicie i źle urwała kilka liści. Czy ten dzień mógł być gorszy?
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Drużyna: kłaposkrzeczki K100: 95 Literka: F Łączny wynik drużyny: 95 + 7 (Krysia) = 102
Stowarzyszenie miłośników przyrody stało się jakby mniej przyjazną organizacją, odkąd Irvette postanowiła przejąć w nim dowodzenia. Mniej przyjazną dla Hope w każdym razie. Naturalna niechęć między dziewczynami, którą można było chyba zganić na zbyt duże zagęszczenie rudości i piegów kiedy przebywały za blisko siebie, bez mała zniechęciła ją do przyjścia na koło. I tak miała dużo do roboty, a zielarstwo nie było jej znowu tak bardzo potrzebne... No a potem pomyślała sobie, że jak nie przyjdzie na spotkanie z powodu jakiejś tam de Guise, mimo że zajmowanie się roślinami sprawiało jej przyjemność, to będzie skończonym debilem i da Ślizgonce wygrać. Dlatego przybyła, oczywiście i na wejściu uśmiechnęła się do Irvette, co było gestem tylko połowicznie szczerym. Nie była zawistna, chciała chociaż spróbować dać je się wykazać. Ostatecznie niechętnie przyznała, że wcale nie było tak źle, bo raz, że zachowywała się profesjonalnie, a dwa, że po krótkim wstępie przychodziła praktyka, w trakcie której wcale nie musiała jej znosić! Wylosowała grupę i stanęła obok @"Christina Grimm", przyglądając się niepewnie roślinom. — Zawsze jak tak kłapią i skrzeczą, mam wrażenie, że chcą mnie zeżreć. Straszne creepy, nie? — mruknęła do dziewczyny i zaraz pokręciła głową, bo niepotrzebnie się rozpraszała. Zakasała rękawy i zabrała się do pracy.
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Choć nie czułam się tego dnia najlepiej, ze względu na nawiedzający mnie od kilku nocy ten sam dziwny koszmar, przesz który spałam jeszcze mniej niż normlanie z moją bezsennością, to od rana starłam się jakoś w miarę normlanie funkcjonować. W końcu nie mogłam opuszczać zajęć tylko dlatego, że miewam złe sny. Gdyby tak było, to nie chodziłabym na prawie żadne zajęcia. Wybrałam się nawet na przyrodnicze kółko pozalekcyjne. Lubiłam zielarstwo, więc stwierdziłam, że jakoś spróbuję na nim wytrzymać. W końcu zdarzało mi się chodzić na zajęcia w gorszym stanie. Do oranżerii przybyłam stosunkowo wcześniej, otulając się peleryną i jak zwykle chowając dłonie w rękawiczkach. Wystarczyły mi koszmary. Nie chciałam się jeszcze prosić o kolejne, dodatkowe wizje. Wysłuchałam słów i poleceń przewodniczącej, a potem postąpiłam zgodnie z jej instrukcjami. Trafiłam do grupy opiekującej się fruwokwiatami. Niewiele wiedziałam o tych roślinach, ale przecież byłam tu po to, by pogłębić wiedzę. Przesadzanie roślinek nie szło mi jakoś mistrzowsko, ale i tak mimo wszystko nie było według mnie źle. Parę razy mackom udało się macnąć mnie czy kogoś z grupy, ale właściwie wszystko poszło nieźle. A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Słuchając słów Irvette starała się nie myśleć o tym, że przyszła na spotkanie na głodnego, i pewnie zaraz zacznie jej burczeć w brzuchu tak głośno, ze wszyscy to usłyszą. Starała się nie myśleć o niczym poza tematyką spotkania. Ale na wet to jej nie wychodziło tego pechowego dnia. Z wyznaczonym zadaniem szło jej tak sobie, ale starała się jednak nie tracić zapału, którego resztki gdzieś tam się w niej tliły. Nie było prosto, bo wijące się rośliny wybitnie utrudniały jej pracę na kółku, powodując utratę nie tylko zapału, ale i cierpliwości. No kto to słyszał, żeby nawet jakieś zielsko robiło jej dzisiaj na złość? Uśmiechnęła się do @Hope U. Griffin, która dołączyła do jej drużyny. Dziewczyna wydawała się podchodzić z rezerwą do zajmowania się tymi akurat roślinami, i Kryśka doskonale to rozumiała. Zarówno ich ruchy, jak i wydawane przez nie odgłosy, były strasznie niepokojące. Gdyby jeszcze tak nie skrzeczały... - Fakt. Nie dość, że creepy, to jeszcze irytujące jak gówno na podeszwie buta - stwierdziła Kryśka, krzywiąc się nieco, gdy kolejna roślina zaczęła się wić jak porażony prądem wąż. No naprawdę, czym ona sobie zasłużyła na takiego pecha? Jej ochrona słuchu coś zawodziła, więc ów hałas denerwował ja bardziej, niż pozostałych członków drużyny. Wprost idealnie.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Drużyna: Kłaposkrzeczki K100: 27 Literka: I Łączny wynik drużyny: Jenna 27-20=7 drużyna łącznie 102+7=109 rzuty
Jenna przyszła na spotkanie koła pełna zapału, ale z każdą chwilą jej entuzjazm był coraz słabszy. Dlaczego, Morgano, dlaczego w magicznym świecie wszystko się tak darło? Uczniowie, skrzaty, nauczyciele, a teraz nawet cholerne roślinki. Miłująca ciszę Jenna coraz bardziej czuła, że to nie miejsce dla niej. No i oczywiście co wylosowała? Najgłośniejsze zielsko w całej oranżerii. Czy dziubanie w roślinkach nie powinno odprężać? - Hej. - bąknęła do @Christina Grim, doskonale pamiętając ją z wakacji. Chociaż tyle dobrego, że trafiła w jej towarzystwo. Mieli zadbać o ochronę słuchu, ale Jenna nie posiadała żadnych nauszników, ani nic w ten deseń, więc hałas koszmarnie jej przeszkadzał. Była nim zirytowana, przez co nie radziła sobie z zadaniem. W dodatku kompletnie pomieszała instrukcje, dając Kłaposkrzeczkom nawóz do fruwokwiatów. Pięknie. Zrobił się okropny bałagan, sok leciał jej po rękach, całe mnóstwo strat. - Nie rozumiem, dlaczego wszytko w tej szkole idzie nie tak, jak powinno - wypaliła w końcu z frustracją w głosie. Akurat tak się złożyło, że stała w tej chwili obok @Hope U. Griffin. Ręce jej się lekko trzęsły, kiedy wyciągnęła różdżkę, starając się naprawić bałagan zaklęciem sprzątającym.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
— Gówno na podeszwie i gówno w szklarni, wszystko się zgadza. — Parsknęła śmiechem, bo nie dość, że stwierdzenie Christiny było nader trafne, to jeszcze zawtórowała jej krukońska pierwszoklasistka. I choć Hope szło dziś wyjątkowo dobrze i teoretycznie nie miała na co narzekać, to nie potrafiła się z nimi nie zgodzić. — Nie musisz mi mówić — uśmiechnęła się przyjaźnie do dziewczynki. Griffin prześladował pech w każdej dziedzinie życia, nawet na treningach quidditcha wiecznie spadała z miotły, choć była to jedna z jej najulubieńszych szkolnych aktywności. Jak widać zapał niewiele pomagał... a jeśli dobrze kojarzyła, to na innych lekcjach zapału tej małej Krukonce w ogóle nie brakowało. — Jestem Hope. Pomóc Ci w czymś? Spróbuj dosypać więcej nawozu — poradziła jej, bo nawet gdyby nie były w tej samej drużynie, nie mogła patrzeć, jak ta męczy się z tymi roślinnymi kłapiącymi i skrzeczącymi paskudami. Zwłaszcza że jej samej poszło dzisiaj wyjątkowo sprawnie! Nawoziła, ostrożnie przycinała i szybko doprowadzała do ładu roślinki. Spróbowała nawet zerknąć do Christiny, choć głupio jej było oferować pomoc – sytuacja zwykle była odwrotna i to starsza Gryfonka wiodła prym na lekcjach zielarstwa. Musiała mieć dziś po prostu okropnego pecha.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
- Tergeo - powiedziała, mając nadzieję, że zaklęcie zadziała. To było jedno z pierwszych zaklęć, które starała się wyćwiczyć, zwłaszcza po tym jak brudna wyszła z pierwszego treningu krukonów. Na szczęście różdżka pomimo dziwnego trzasku, który wydawało czasem dereniowe drewno, posłusznie sprawiła, że plamy soku i nawozu zniknęły. - O-och...? Ja... - słowa Hope zbiły ją z tropu. Zmieszała się strasznie i nawet zapomniała się przedstawić. - Przepraszam, one tak strasznie hałasują. Skrzywiła się z irytacją, ale skorzystała z rady. Nawóz. Skoro jeden nie przypadł im do gustu, to może ten drugi się nada? - Ten jest do klaposkrzeczek, tak? - spytała, sięgając po to, czego używała Hope. Kłaposkrzeczka, którą Jenna się zajmowała, zaczęła robić jeszcze większy harmider. - Ile można?! SILENCIO! Niech to zadziała. Roweno, niech to zadziała!
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
W ciszy zajmowałam się roślinami. Po przesadzeniu pierwszej z nich, reszta szła mi nieco sprawniej. Choć ich macki nadal utrudniały mi prawidłowe zajmowanie się nimi. Starałam się jednak podchodzić to zadania cierpliwie. Odnosiłam wrażenie, że rośliny, a już zwłaszcza te magiczne, mają dziwną zdolność wyczuwania złego nastawienia u ludzi. Żeby zabić jakoś czas, zaczęłam nawet cicho nucić jedną z pieśni, które często podśpiewywała przy pracy moja babka. Harmonia lubiła mawiać, że to uspokaja kwiaty i rośliny. Wzięłam kolejną roślinę i zaczęłam przygotowywać się do jej przesadzenia. Przygotowałam odpowiednią doniczkę, trochę ziemi i jakiś nawóz, dzięki któremu szybciej będzie mogła zakorzenić się w nowym miejscu. Podczas przesadzania jedną ręką odgarniałam plączące się wszędzie macki fruwokwiatu. Były one irytujące, ale cóż, taką miały naturę. Po kilku minutach odstawiłam kolejny, przesadzony do większej donicy kwiat. Rozejrzałam się po sali. Nie spodziewałam się, że Kółko zielarskie przyciągnie zainteresowanie tak nielicznej grupy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jej jedyną nadzieją względem nowej przewodniczącej koła przyrodników była myśl, że nie dało się trafić gorzej niż z organizującym łowiectwo leśnej zwierzyny Ragnarssonem. Kiedy więc dowiedziała się, że całość odbywa się na względnie przyzwoitych zasadach, wyraźnie odetchnęła. I choć trafiona zielona kulka kłaposkrzeczkowa wcale nie miała niczego wspólnego z ukrytym w zielonej kulce modelem smoka, postanowiła dzielnie wziąć swoje obowiązki na klatę. Podobnie zresztą zachowały się dokooptowane przez nią w pośpiechu nauszniki, umożliwiające względnie przyzwoite warunki pracy przy wyznaczonych paskudach. - Nie wiem, o co Wam chodzi. - zakpiła, choć nie potrafiła nie skrzywić się w reakcji na wrzaski i przeraźliwe odgłosy wydawane przez te krzyżówki mandragory z krowokwiatem, kiedy tylko nachyliła się ponad jedną z doniczek, by choć spróbować się przyjrzeć, czego potrzebują zanim koniecznym okazałoby się użycie przemocy. Jak się okazało, łatwiejszym niż stwierdzenie, co było nie tak z wydzierającymi się roślinami było zauważenie, że Hope miała dzisiaj całkiem niezłą rękę do rozkrzyczanych pokrak, nawet jeżeli nie wypowiadała się o nich zbyt przychylnie. - To dużo, czy mało nawozu, pani profesor? - zwróciła się do Griffin, wyciągając dłoń ku ogrodniczym przyborom, jakie przygotowała dla nich Irvette.
Nie podejrzewała, że jest w stanie tak zawstydzić małą Krukonkę i zdziwiła się niemało, choć starała się tego nie okazać. Czy to nie najlepszy dowód na to, że jest już stara? Merlinie, dałaby sobie rękę uciąć, że zaledwie rok temu była na jej miejscu i patrzyła z równą trwogą na prefektów z ostatniej klasy. I nie miałaby teraz ręki. — Nie przepraszaj, są irytujące — przyznała, a na pytanie o nawóz kiwnęła potwierdzająco głową, choć tak naprawdę nie były zbyt wymagające i były w stanie zeżreć wszystko, jeśli tylko dało im się go odpowiednio dużo. — Och! — zdziwiła się, widząc jak dziewczynka, która dalej jej się nie przedstawiła, postanowiła rzucić na roślinę silencio. — Och, to... cóż, nieszablonowe, ale... sprytne, tak, na pewno sprytne — potarła podbródek, przyglądając się wyciszonej roślinie. Nie była przekonana czy to najlepszy pomysł, ale kim była, żeby tępić kreatywność pierwszaków? — Tylko pamiętaj, żeby ją potem odczarować, bo jeszcze się rozchoruje — dodała ciszej, mrugając do niej porozumiewawczo. Zachichotała, kiedy została nazwana panią profesor i podeszła do Moe, by zajrzeć co tam za kwiatki narobiła. Przymrużyła jedno oko, przymknęła drugie, bo wcale się na tym nie znała za dobrze. — Nigdy nie jest za dużo nawozu — stwierdziła w końcu z powagą — zobacz jak szybko awansuję, w tym tempie przed feriami wygryzę Wang i przejmę twierdzę bonsai... — wzięła w rękę łopatkę i pomogła Moe z dosypaniem nawozu. Potem nawet przycięła z nią parę listków, bo i tak nie miała już co robić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Hope dość szybko okazała się naturalnym przywódcą ich ogrodniczej grupy i było to wywołane nie tylko umiejętnościami radzenia sobie z rozdarciuchami, ale i pomocą wszystkim wokół w ich zadaniu. Musiała jednak uważać, bo w Hogwarcie jednego dnia miało się rękę do kwiatów, a drugiego już tej ręki nie miało... - I zabijesz je zbyt dużą ilością nawozu. - podsumowała drogę Griffin na szczyt, ale i cóż znaczyły wymordowane drzewka podczas wspinania się po szczeblach kariery? - Najlepiej będzie na oko. - stwierdziła już chyba bardziej sama do siebie, choć obok niej nadal była pomagająca jej z listkami ścigająca. - Najwyżej przysypię mu wszystkie wyjące otwory ziemią. - zagroziła, patrząc na kłapocośka z wyrazem, po którego ujrzeniu zdecydowanie nie powinien się zbyt dużo odzywać niezależnie od tego, jak bardzo nie trafiłaby z jego preferencjami. Ale koniec końców chyba nie poszło tak źle, zwłaszcza pod okiem top zielary Griffin?
Kostki: 2, 58, J, czyli kłaposkrzeczki, wynik bez modyfikatorów i ochrona uszków ma się dobrze!
Drużyna: Fruwokwiat K100: 70 Literka: i Łączny wynik drużyny: 101 Wpadł do oranżerii zdyszany, na ostatnią chwilę. Malo brakowało a spóźnił by sie jeszcze bardziej. bardziej. Gdzieś wtrynił różdżkę, a bez niej nie zamierzał iść. Ale jednak dotarł. Mial nadzieję na zwierzątka, ale znowu były roślinki. Dość żywe, więc w sumie prawie jak zwierzątka. Wylosował te cichsze, co go go bardzo ucieszyło i jednocześnie bardzo współczuł Jenn. Pracował razem z @Moira Morgana Blake której nie poznał wcześniej, ale była miła i ładnie śpiewała, więc ja polubił. - jestem Christian. - przedstawił się grzecznie - to bardzo ładna melodia, fruwokwiatom też na pewno się spodoba - a potem zaczął pracować razem z nią. Całkiem nieźle mu szło, roślinka dobrze reagowała. Ale nie mogło być idealnie,. prawda? W pewnym momencie zaczął kichać. Musiał, no po prostu musiał mieć uczulenie akurat na to, z czym sobię radził.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna z bardzo poważną miną skinęła Hope w ramach podziękowania, korzystając z jej rad. No i było lepiej! Poczuła nawet pewną satysfakcję, kiedy Gryfonka wyraziła uznanie dla jej kreatywności. Wszystko było pięknie i wspaniale, a Krukonka czuła zadowolenie, że katastrofa została opanowana, kiedy nagle uświadomiła sobie poważną lukę w swoim planie. Oczarować? Nie pamiętała jak odczarować silencio! Zbladła, rozglądając się, jakie ma opcje na ratunek. Przed starszymi koleżankami krępowała się zrobić z siebie jeszcze wiekszą ofermę niż dotychczas, zwłaszcza że mino wszystko należały one do Gryffindoru. Poza tym jakaś głupia duma jej na to nie pozwalała. Był jednak ktoś, kto mógł jej pomóc i kogo Jenna nie wstydziła się prosić o wsparcie. Ktoś, kto się spóźnił, wylądował w przeciwnej drużynie, a teraz kichał niemiłosiernie. - Christian - szepnęła do niego dyskretnie, stając obok. - Zaczarowałam kłaposkrzeczkę. Rozejrzała się nerwowo, czy aby na pewno nikt nie podsłuchuje. - Ucieszyłam ją silencio. Jeszcze jeden nerwowy zerk. - Chris, ja nie pamiętam przeciwzaklecia. A jak jej nie odczaruję, to to podobno im szkodzi.
Alergia zdecydowanie nie pomagała. Starał się jak mógł, ale nie mógł tego opanować. Ale nie zamierzał się tak po prostu poddać. - przepra..aaapsik...szam. nie wiedzia...aaapsik...łem, że jestem uczulony na nie - usprawiedliwiał się przed starszą koleżanką. Było mu głupio, bo tak dobrze im szło, a on ją teraz rozpraszał. Dopiero co minęła mu fala kichania, kiedy podeszła do niego Jenna i poprosiła go o pomoc. Ego Krukona zostało mile połechtane. Oto miał okazję się wykazać i zostać bohaterem Jenn! Odsunął się trochę od stanowiska, co pozwoliło mu opanować tę nieszczęsną alergię, s potem chwilę się zastanawiał. Silencio... Uczył się o tym. Razem z Jenn czytali w wakacje sporo o przeciwzaklęciach, a ostatnio sam Krukon akurat natknął się na to zaklęcie w podręczniku. Finite. - Poradzimy sobie. Uśmiechnął się do Jenn, jak na starszego kuzyna przystało i podeszli razem do jej kłaposkrzeczki. Nie był pewny, czy zaklęcie zadziała prawidłowo, ale w końcu miał okazję zrobić na dziewczynie wrażenie! Machnął różdżką, mrucząc cicho zaklęcie, a kiedy znów zaczął się harmider, chłopak odetchnął z ulgą. Zaklęcie zadziałało. - Powiedziałbym, że już po krzyku, ale tutaj to nie pasuje. - powiedział, mrugając do dziewczyny i potargał jej włosy opiekuńczym gestem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Obserwowała uważnie, jak radzą sobie poszczególne drużyny. Osób, które zajmowały się kłaposkrzeczkami było zdecydowanie więcej, ale też nie miały łatwiejszego zadania. Rośliny darły japę, jakby ktoś obdzierał je ze skóry, co nie pomagało na pewno się nikomu skoncentrować. -Pozwól, że się z Tobą nie zgodzę. - Powiedziała do @Hope U. Griffin , gdy akurat przechodziła obok i usłyszała jak gryfonka wypowiada się na temat nawozu. -Może przedobrzyć ze wszystkim i więcej nawozu wcale nie oznacza lepszego rezultatu. - Poprawiła dziewczynę wiedząc już, na jaki temat zorganizuje kolejne, październikowe spotkanie Miłośników Przyrody. Ciężko było jej uwierzyć, że po tylu latach obowiązkowych lekcji zielarstwa, ktoś wciąż mógł posiadać tak skrajnie idiotyczne przekonania. Zresztą, może i nie mówiła tego na głos, ale Hope na pewno wiedziała, jak wiele satysfakcji sprawiło Irvette to, że mogła się do czegoś tu przyczepić. -Bardzo dobry pomysł panno..? - Spytała pierwszoklasistkę (@Jenna Hastings ), która rzuciła Silencio na rośliny. -Niestety nie powstrzymasz ich na długo. Kłaposkrzeczki są wyjątkowo odporna na podobne zaklęcia, dlatego tak ważna jest o chrona słuchu. - Pochwaliła, jednocześnie pouczając, by następnie stanąć na środku oranżerii i zwrócić się już do całego grona zebranych. -Na dziś to wszystko moi drodzy. Uprzejmie dziękuję wam za przybycie i muszę powiedzieć, że obydwie drużyny poradziły sobie świetnie. Oczywiście kłaposkrzeczki otrzymały więcej punktów, ale miały przewagę liczebną, więc nie uważam tego za wymierny wynik. Mam nadzieję, że spotkamy się za miesiąc. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, zapraszam do mnie. - Pożegnała się, a następnie zaczęła uprzątać powoli to miejsce, całkiem zadowolona z tego, jak udało jej się sprawnie przeprowadzić dzisiejsze zajęcia i licząc, że mimo natłoku obowiązków będzie w stanie organizować podobne każdego miesiąca.
//zt dla wszystkich
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Zwierzę:szczuroszczet Łapanie:3, dorzut 1 Modyfikatory: Pani Hugson jest poza zasięgiem xD Sukces / Porażka
- Gotowy na bycie moim dzielnym uczniem? - odparła na pytanie pytaniem Aneczka, uśmiechając się radośnie do @Thomas Seaver. - Choć pewnie silne, męskie ramię bardziej mi się przyda. Chwyciła transporterek i zerkając z równą czułością na swego lubego obrała kurs na oranżerię. To miejsce było zbyt ładne, żeby zdewastował je jakiś narwany gryzoń. Może nie było to profesjonalne z jej strony, ale idąc chwyciła Tima za rękę, patrząc na niego roziskrzonym, zakochanym wzrokiem, bezgranicznie szczęśliwa, że jej wybranek był tak pogodny, dobry i opiekuńczy. - Popatrz, szczuroszczet! - zawołała, kiedy mignął jej zwierz przed oczami. Niestety stworzenie się schowało pod skrzynkami i nie dało się go sięgnąć siatką. Nie mogła sobie przypomnieć, co lubią szczuroszczety, więc wywabienie go stamtąd okazało się niemożliwe.
Zwierzę:Jackalope Łapanie:6 Modyfikatory: nie Sukces
Z Aneczką u boku nawet lekcja eliksirów byłaby super, a co dopiero ONMS, które całkiem lubił, chociaż wiedze miał, oględnie mówiąc średnią. Na szczęście jego dziewczyna była w tym dużo lepsza, dlatego nie dyskutował nad miejscem łowów, tylko dał się prowadzić (nomen omen) za rączkę. Problem polegał na tym, że te iskrzące oczka utrudniały mu skupienie się na zadaniu. - Szczuroszczet? - oczywiście nie załapał od razu, a jak już umysł wrócił na ziemię, to było po akcji, Ania skoczyła za małym gryzoniem, ale był za szybki. Tim nawet jakby chciał, to by nie zdążył jej pomóc. Za to kątem oka dostrzegł ruch w innym miejscu, odwrócił się w tę stronę i zobaczył Jackalope. Zanim myślenie utrudniło mu sprawę, rzucił siatką i złapał zwierzaka jak zawodowiec. Przez chwile nie całkiem do niego docierał ten sukces, ale szybko się ogarnął i z miną profesjonalisty, zapakował rogatego zająca do transporterka. - Jak złapie jeszcze jednego, to mogę ci go dać. Nie muszę mieć Wybitnego. - Po pierwszym sukcesie pewność siebie dosłownie go rozpierała.
//ZT x2
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zwierzę: byłam na lekcji, więc wybieram: szpiczak Łapanie:4 Modyfikatory: nie Sukces
Miał pewne wątpliwości, czy to dobry pomysł trzymać dwa wozaki w jednym transporterze, szczególnie jeśli przed chwilą odbywały one bitwę na uschnięcie uszu od przekleństw, ale póki co nie dochodziły stamtąd żadne niepokojące dźwięki. One jak i jackalope frunęły za nim gładko, a on wypatrywał kolejnego zwierzaka, jednocześnie gmerając w worku z dodatkami, jakie Rosa miał do zaoferowania. Miał wprawdzie siatkę, ale wepchnął ją do transportera razem z wozakami, nie chcąc ryzykować, że go pogryzą czy coś. W oddali dostrzegł małego szpiczaka i zmrużył oczy. Bo może to był jeż? Nie umiał rozpoznać... Był na to tylko jeden, znany mu, sposób. Wykopał niewielki dołek w ziemi i nalał do niego mleka, po czym przyczaił się w gęstwinie (jakby to cokolwiek dawało, skoro był wielki jak stodoła dla takiego małego szpiczaka) z pokrywą transportera nad głową i czekał. Nie musiał czekać długo - zwierzak skuszony perspektywą chłeptania mleczka szybko poszedł się poczęstować, a Lockie wtedy go cap! I przykrył pudłem. Potem ostrożnie chwycił go pod dolną krawędzią i zapakował już do złożonego transportera, by z całym zestawem wrócić do nauczyciela.
zt
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Choćby próbowała to nie potrafiłaby negatywnie odebrać słów Gaela. Znali się tyle lat a nie potrafiła wyobrazić go sobie przeklinającego, obrażającego czy wyzywającego kogokolwiek. Nazwanie jej "kulką" było pieszczotliwe, a oburzyła się dla samego faktu oburzenia. Nie było co udawać, że jest chuchrem, które byle silniejszy wiatr może przewrócić na ścieżkę. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem wobec jego obietnic kontynuacji dokarmiania jej. Przysunęła palce do swoich ust, próbując zakryć cisnący się tam uśmiech. W trakcie pokonywania nieco trudniejszego odłamu ścieżki starała się nie deptać rozsypanych wokół szyszek. Nie było to łatwe zważywszy, że większość czasu zadzierała głowę aby popatrzeć na swojego wyjątkowego rozmówcę. Angażowała się w temat rozmowy i jednocześnie wyczytywała z tych porównań uczucia, jakie z niego płynęły. Nie mówił o nich wprost ale emanował nimi i musiałaby być naprawdę ułomna aby tego nie spostrzec. - Mnie się wydaje, że ten znikacz nie uważa złapanie przez kota za coś złego i tym bardziej nie wierzy, że ten kot widzi w nim tylko i wyłącznie przekąskę. - teraz nie spoglądała na chłopaka tylko skupiła się na niepotykaniu o własne nogi, gdy szyszki skończyły się a zaczęły wyrastać z ziemi głazy. - Można też przypuszczać, że znikacz jest przekonany, że ma skrzydełka i małe serduszko ze stali i że poradzi sobie z każdym potencjalnym zagrożeniem... - nie byłaby sobą gdyby nie podkreśliła, że czasami ta niepozorność i kruchość jest mylna. Usilnie wierzyła, że siły nie da się zobaczyć w mięśniach, a w spojrzeniu, w słowie, w obecności. Zamyśliła się nad tym, gdy spoglądała na zachmurzone niebo. Zimne powiewy wiatru już wcześniej sygnalizowały nadejście burzy lecz ignorowała je, będąc zbyt pochłoniętą rozmową z Gaelem. Czuła się obserwowana i choć kusiło ją zerknąć na niego, powstrzymała się aby nie uciekł wzrokiem. Nie trwało to długo, bo gdy jego ciepła dłoń owinęła się wokół jej zziębniętych palców, niebo straciło swój urok a ona spoglądała na profil Gaela i po raz kolejny w tym miesiącu pojawiła się w niej potrzeba przytulenia policzka do jego twarzy, gdy mówił to, co wybijało jej serce, a czego cały czas nie rozumiała. Mimo rozłąki czuła się mu teraz bliższa bardziej niż przez ostatnie lata razem wzięte. - Będę pierwsza w oranżerii. Nawet przed tobą. - oznajmiła, aby udowodnić, że nawet małe znikacze są zaradne. Przez chwilę niewiele widziała gdy kapelusz opadł na oczy. Poprawiła go, zauważając, że rondo nakrycia utrudnia jej obserwację Gaela. Stanęła na palcach, aby wcisnąć mu na głowę cienki szpiczasty kaptur jego szkolnej szaty. Nie było to proste zważywszy, że był niebotycznie wysoki (jak większość osób w tej szkole) lecz udało się, gdy skłoniła go do pochylenia karku. Podniosła głowę, gdy pierwsza kropla padła na jej dłoń. Nie czekała na żadne hasło, ruszyła biegiem w kierunku oranżerii a zapowiedź burzy w ciągu minuty zamieniła się... w ulewę. W hałasie opadających na ziemię kropel słychać było jej śmiech. O ile na początku truchtała całkiem pewnym krokiem, tak gdy miała dotrzeć już do drzwi oranżerii, poślizgnęła się na solidnie zmiękczonej deszczem ziemi i przewróciła na tyłek. Deszcz był bezlitosny, przesiąkał przez ubranie i wywoływał drżenie. Widząc, że nie wejdzie do środka sucha... nawet się nie podniosła tylko parsknęła śmiechem. Podniosła lekko rondo kapelusza i próbowała dojrzeć Gaela lecz ulewa nie pozwalała jej zadrzeć wysoko głowy bez ryzyka wpadnięcia deszczu do oczu. - Przypomnij mi, dlaczego uciekamy przed deszczem? - zapytała i mimowolnie zaczęła drżeć z zimna. Sądząc po minie, nie planowała się na to teraz skarżyć.
Biegał niemal codziennie, niezależnie od pogody i temperatury, a jednak teraz, gdy dużo niższa od niego Iris zapowiedziała mu tak pewnie, że dotrze przed nim do oranżerii, ani jedna myśl w jego głowie nie śmiała temu zaprzeczyć. Uśmiechnął się tylko na zgodę, bo nie tyle przyjmował wyzwanie, co akceptował spełnić życzenie, gotów wejść na wyżyny swojego aktorstwa, byle tylko wiarygodnie odegrać ten pościg. Prawda była jednak taka, że tak dał rozproszyć się tym pochyleniem, bliskością i wymienionymi spojrzeniami, że zupełnie zignorował pierwsze krople deszczu, z dużym opóźnieniem poganiając się do biegu za swoją ulubioną Puchonką, już w połowie drogi do oranżerii zdając sobie sprawę, że nie mają szans uchronić się przed kompletnym zmoknięciem. Zaśmiał się wpierw zupełnie odruchowo, naturalnie odbijając śmiech Iris, dopiero po chwili zaczynając śmiać się z tego, że przy każdym kroku czuł już chlupotanie wody w swoich butach, jakby ścigali się nie po błoniach a wzdłuż rzeki. Z wrażenia, gdy tylko dostrzegł, że jest za daleko, by złapać upadającą Iris, aż sam poślizgnął się w miejscu, próbując zbyt gwałtownie się zatrzymać. Z dłonią w błocie zaklął po hiszpańsku, zaraz już wycierając ją pospiesznie o swoją szatę, by w końcu zaśmiać się raz jeszcze, gdy tylko pomagał już dziewczynie wrócić do pionu - teraz już nie potrafiąc oderwać ręki od kontrolującej jej dłoni na jej boku. - Loca - skarcił ją ze śmiechem, nachylając się pod rondo kapelusza, by zerknąć na uśmiech Iris, potrzebując upewnić się, że ten naprawdę wciąż jest na jej twarzy, mimo upadku, ciężkich ubrań od lodowatej wody i nieustających uderzeń lejącego na nich deszczu, który swoim szumem zdawał się odcinać ich od reszty świata. - Tak się kończy... - podjął, ale urwał nagle, bo i wyczuwając pod dłonią drżenie drobnego ciała upomniał się, że to przecież jego wina, a jednak konsekwencje jego pomysłu uderzą w Iris znacznie mocniej niż w jego. Błyskawicznie wciągnął ją więc do wnętrza cieplarni, panujące w środku ciepło czując jednak jedynie na swojej twarzy, całą resztą wciąż czując chłód, który ociekał z nich obu ciężkimi strugami. - Tak się kończy uleganie nierozsądnym pokusom - dokończył, mądry po szkodzie, od razu zrzucając z siebie ociężały od wody płaszcz na ziemię. - Rozbierz się, musimy wysuszyć-... - urwał, prostując się gwałtownie z jednym zdjętym butem w ręce, gdy tylko dotarło do niego co właśnie powiedział. - W sensie... Zanim byśmy dotarli do zamku i przez lochy... trzeba od razu, żebyś się nie rozchorowała i mokre ubrania szybko... - zamotał się, próbując pomóc sobie gwałtowniejszą gestykulacją, ale zaczynające łapać go z zimna dreszcze nijak nie pomagały mu w sprawniejszej artykulacji swoich myśli. - Na pewno są tu jakieś koce albo chociaż poduszki...
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Zaprzeczając swojej zaradności, użyczyła sporej ilości siły Gaela aby podnieść się do pionu i przytrzymać jego przedramienia, gdy źle postawiła stopę i miała się ponownie poślizgnąć. Czując jego opartą na boku dłoń serce szybciej biło, wprowadzając ją w stan uniesienia. Mogłaby przysiąść, że wyczuwa na ustach posmak słodkości za każdym razem, gdy dochodzi między nimi do drobnych interakcji fizycznych. Z drugiej strony miała wrażenie, że czegoś nie widzi, coś istotnego jej umyka, mimo że zdawała sobie sprawę z tego brakującego puzzla, który mógłby nieco rozjaśnić jej w głowie. Mimo wilgotnych ubrań czuła bijącą z jego dłoni temperaturę, co tylko potęgowało chęć wysuszenia ubrań i rozgrzania się. - Czy ty właśnie nazwałeś mnie gapą? - zapytała, nie mając bladego pojęcia co mogło oznaczać wypowiedziane przez niego hiszpańskie słowo. Gdy odsuwał rondo kapelusza, czuła się jakby jednocześnie odepchnął cały świat na wiele, wiele mil. Ochoczo wpakowała się do ciepłej i suchej oranżerii. Zderzenie z różnicą temperatur spotęgowało drżenie jej ramion. - Pomyliłeś się. To nie było "nierozsądne" tylko "zabawne". Nie wszystkie pokusy są złe. Czasami aż się prosi aby im ulegnąć. - szczebiotała wesoło o tym nieudanym pościgu, zdając sobie sprawę, że mogłaby istotnie wygrać tę drobną rywalizację gdyby nie silny atak deszczu. Krótkie nogi nie oznaczają, że jest powolna niczym pijany gumochłon. Potrafiła całkiem szybko biegać a tę umiejętność nabyła dzięki dziecięcym potyczkom z rodzeństwem. Zdjęła kapelusz i położyła go na szklanym stoliku. Nie musiała mieć lustra aby wiedzieć, że prezentuje się niezbyt korzystnie w tym świetle i w takiej wilgoci. Z reguły nie zamartwiała się tym faktem gdy przebywała z Gaelem jednak dzisiaj z niewyjaśnionej przyczyny nie chciała mieć napuszonych włosów, czerwonych policzków i nosa ani zimnych rąk. Próbując to naprawić, zdjęła z siebie wierzchnie odzienie i też gumkę z włosów, odkrywając, że w większości są suche dzięki podarowanemu kapeluszowi. Usiadła na ławeczce, aby pochylić się i rozwiązać sznurowadła czarnych butów. To właśnie przez wodę w obuwiu najszybciej traciła ciepło. Słysząc słowa Gaela, a i samo jego zamotanie się w słowach, zakryła usta i zaśmiała się cicho, czując jak twarz pokrywa się rumieńcem nie tylko na policzkach ale i trochę na szyi. - Tak, żeby wysuszyć ubrania, trzeba je najpierw zdjąć. Logiczne. - nie podnosiła na niego wzroku z powodu rosnącego zakłopotania, które paradoksalnie cały czas utrzymywało na jej ustach uśmiech. Zadrżała gdy niemal bosą stopą dotknęła ubitego kamienia wyścielonego w oranżerii. Cieniutki materiał czarnych rajstop nie chronił przed zimnem i wilgocią, tak samo jak przemoczona na tyłku szkolna spódniczka. Wyciągnęła różdżkę i objęła ją skostniałymi z zimna palcami. Niewerbalny czar uniósł ich buty w powietrze i obrócił do góry nogami aby szybciej traciły wilgoć. Na całe szczęście wewnątrz oranżerii było stosunkowo ciepło więc mogła zdjąć też szkolny sweter, jeszcze bardziej burząc przy tym swoją naganną fryzurę. Poprawiła lekko pogniecioną białą koszulę, tak samo puchoni krawat i kołnierzyk a towarzyszyło jej przy tym wrażenie, że to z lekkich nerwów niewyjaśnionego pochodzenia. Podwinęła stopy pod pośladki, sadowiąc się wygodniej na miękkim siedzeniu ławki. Nie ruszając się z miejsca zawiesiła ich zdjęte ubrania w powietrzu, tuż obok butów. Niedługo zajmie się procesem suszenia lecz teraz miała coś ważniejszego do zrobienia. - Chodź na chwilę. - wyciągnęła dłoń w kierunku Gaela aby pospieszyć go, aby usiadł tuż obok, taki dygoczący i zmarznięty. Nie czuła w sobie żadnej chęci aby puścić jego palce gdy już znalazł się w jej zasięgu. Przytknęła kraniec różdżki przy tej linii życia, obok której znajdowała się niedawno demonstrowana blizna a subtelny blask zaklęcia zdradził, że użyła niewerbalnego czaru leczniczego "Calefieri", który będzie go stopniowo rozgrzewać Gaela od środka. - Lepiej? - zapytała nieco ciszej ale też i łagodniej, bowiem najpierw myślała o nim, o jego komforcie, o jego cieple, a nie o swoim. Pogładziła kciukiem bok jego dłoni gdy podtrzymywała czar. Poczucie oderwania od świata powróciło i wiedziała, że znajduje się w najwłaściwszym towarzystwie. Podniosła na niego wzrok, pokazując, że potrafi koncentrować się na czarze i jednocześnie patrzeć mu w oczy. Po chwili rozproszyły ją wilgotne krańce kosmyków jego włosów. W pierwszej chwili zapragnęła zrobić mu zdjęcie aparatem, którego nie miała lecz w drugiej sekundzie uznała, że woli go zapamiętać spojrzeniem. - Wiesz, że wygrałabym ten wyścig gdyby nie ta kałuża? Ike nigdy nie był w stanie mnie dogonić bo dyszał przy tym jak lokomotywa. - zagadywała na luźny temat aby odwrócić swoją uwagę od powoli pojawiającej się aury prywatności, której wydźwięk był bardziej szczególny niż to zapamiętała.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Zaśmiał się odruchowo, ale nie tak jak wcześniej, gdy śmiał się z radości czy rozbawienia, tym razem traktując śmiech niczym osłonę, która zastąpić miała przysłaniające mu oczy kosmyki włosów, gdy wolną dłonią zaczesywał je w tył. Wziął głębszy wdech, odwracając się do Iris tyłem, by dać jej więcej swobody, gdy sam zdejmował z siebie drugiego buta i obie kompletnie przemoczone skarpetki. Bez wahania zdjął z siebie też sweter, ale zawiesił się kompletnie przy spodniach, których nogawki aż ociekały od wilgoci, wpadając w pułapkę obliczeń czy dziwniejsze jest ich zdjęcie, czy jednak bardziej podejrzane będzie pozostawienie ich na sobie. Myśli rozbiegły mu się w kierunkach, których zazwyczaj nie pozwala im eksplorować, więc i wyobraźnia rozszalała mu się nieco zbyt odważnie, przez co słysząc to "Chodź" nie zareagował od razu. Wyprostował się, czując falę gorąca, której nie były straszne ani zimna kamienna posadzka, ani chłód mokrego materiału i wpierw wykręcił samą głowę, profilem do Iris, by dać jej czas na protest, że źle ją zrozumiał... dopiero po jego upłynięciu sięgając spojrzeniem dalej, by błyskawicznie skarcić się w myślach za to szybsze bicie serca i przede wszystkim - za drobne ukłucie rozczarowania, że koszula Puchonki wcale nie jest tak mokra, jak to sobie w głowie zakładał. Podszedł bliżej, łapiąc jej dłoń, gdy siadał już obok, uśmiechając się lekko przez trzymające go drobne zdezorientowanie tym, że nie potrafił wyczytać w jasnych oczach intencji tego gestu. Śledził każdy jej ruch, samemu tylko zaciskając mocno szczękę, by nie dzwonić zębami z zimna, bo i teraz, będąc znów tak blisko, nie chciał myśleć, że jest między nimi jakakolwiek przestrzeń na chłód. - Cieplej - poprawił ją, mimowolnie uśmiechając się mocniej pod bezczelnością tej poprawki, nie mając w sobie wystarczająco dużo silnej woli, by powstrzymać się przed sięgnięciem dłonią do tego niesfornie spuszonego kosmyka blond włosów, łagodnie łapiąc go między palce. - "Lepiej" oznaczałoby, że wcześniej coś mi nie pasowało... - podjął powoli, spojrzeniem śledząc zakładany za ucho kosmyk włosów, pilnując samego siebie, by cofnąć dłoń, gdy tylko przyłapał opuszki palców na niedozwolonym muśnięciu jasnej skóry na szyi Puchonki. - ...a jak dla mnie cały czas jest idealnie - dokończył, odbijając spojrzeniem do błękitnych oczu, by zaraz opuścić go na trzymaną przez dziewczynę różdżkę, bo i zdążył skarcić samego siebie za całą tę scenę, doskonale zdając sobie sprawę jaki efekt chciał nią uzyskać... niezależnie jednak od tego, jak ostrych słów by na siebie nie znalazł, nie potrafił pożałować ani w pełni zetrzeć uśmiechu z kącików ust. Wcale nie był lepszy od Lockiego. - Może jakbyś się teleportowała - odbił z cichym prychnięciem rozbawienia, zerkając na nią przelotnie, by upewnić się, że ta nie odbierze tego braku wiary zbyt poważnie. - Dasz radę sama się ogrzać? - podpytał, obejmując jej dłoń swoją własną, dzięki magii cieplejszą nawet od tego, jak ciepła potrafiła być zazwyczaj. - Nie mam tyle wiary w swoje zaklęcia, by próbować ich na Tobie, ale z podsuszeniem ubrań powinienem dać sobie radę - podjął po głębszym wdechu, w którym próbował zmusić się do drobnego dystansu, sięgając w końcu po własną różdżkę, by zabrać się za suszenie nogawek swoich spodni. - Wiesz, myślę, że na krótki dystans faktycznie mogłabyś być ode mnie szybsza - wrócił do tematu po chwili namysłu, bo i powoli zaczęło docierać do niego jak błyskawicznie Iris znalazła się pod samą oranżerią. - Albo po prostu dałbym Ci wygrać, by zobaczyć jak się cieszysz - dodał, na siłę ściągając kąciki ust w dół, by powstrzymać cisnący mu się na nie uśmiech. - Musiałbym mieć solidną motywację, by nie dać Ci wygrać.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Zaletą drobnej postury ciała było odrobinę łatwiejsze unikania całkowitego przemoczenia, jeśli wilgoć opadała właśnie z chmur. O ile siedzenie w mokrej spódniczce nie było przyjemne tak nie miała bladego pojęcia jak miałaby sobie z tym poradzić, będąc w tak przytulnym pomieszczeniu z Gaelem. To wykraczało poza jej myślenie, a gdyby próbowała znaleźć rozwiązanie to straciłaby swoją koordynację wzrokowo-ruchową. Bezpieczniej było nie myśleć nad tymi niuansami a skoncentrować się na ogrzaniu Gaela za pomocą magii. Zasłonili się śmiechem choć widząc jak lekko drży jego dłoń nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie ma to jedynie związku z uczuciem chłodu. Uniosła brew gdy poprawiał jej pytanie, wyjaśniając swoje zachowanie w tak rozbrajający sposób, iż nie mogła skupić się na odpowiedzi a na tym mrowieniu w miejscu, gdzie ich skóra się zetknęła. Gdyby położył dłoń na jej szyi, zadziałałby znacznie lepiej niż "Calefieri". Czar rozgrzewający czknął i przestał działać gdy przez chwilę zapatrzyła się na jego wyraz twarzy, gdy kończył wypowiedź. Po jej duszy rozlało się ciepło, którego ujście dała w uśmiechu łudząco przypominający ten, jakim obdarza się ukochaną osobę. - Naprawdę? Absolutnie nic nie zmieniłbyś w tej chwili, gdybyś mógł bezkarnie zrobić co tylko ci przyjdzie na myśl? - dopytywała niewinnie i istotnie, niewinne były też jej intencje. Ciekawa była co tak bardzo podobało mu się w tym spacerze z nieoczekiwaną potrzebą ucieczki do osamotnionej oranżerii. Zapytana o to samo, odrzekłaby, że to on jest najistotniejszym elementem tego spaceru. Nie obchodziła ją pogoda, blask słońca, szyszki, umykające szpiczaki czy świadomość, że niedługo nadejdzie weekend. Cofnęła kraniec różdżki i na jej miejsce wsunęła swoje palce, nie mając bladego pojęcia dlaczego przy tym zadrżała z zachwytu. Uniosła wyżej podbródek i wyprostowała się, gdy zaczął jej dogryzać. Wywołał w jej oczach przebłyski ognia, a kącik jej ust uniósł się w zadziornej odsłonie. - Zdziwiłbyś się. - odparła buńczucznie i dopiero gdy przypomniał jej o zimnie, zdała sobie sprawę jak bardzo chłód daje się jej we znaki. Próbowała odwiązać puchoni krawat lecz zziębnięte palce nie ułatwiały czynności. - Mógłbyś? - poprosiła o odwiązanie krawata, który z niewyjaśnionej przyczyny zaczął ją uwierać w szyję. Być może podświadomie chciała zatrzymać tu Gaela, aby nie wstawał, nie odchodził nigdzie indziej a został i cieszył ją swoim widokiem. Nie tylko jej prośba została spełniona ale też i został jej zademonstrowany cięty język w wydaniu syna Camiltonów. - Nie możesz mi dawać wygrywać! Nigdy. - pogroziła mu palcem, gdy przyznał się do tak niecnych zamiarów. W spojrzeniu, jakie mu posłała, władowała mnóstwo złowrogich acz kochanych obietnic co się mogłoby stać, gdyby przyłapała go na dawaniu jej forów. - Pokonam cię uczciwie. Długonodzy łatwiej się potykają. - oburzyła się ze śmiechem i go lekko dźgnęła w mokrą koszulę. Zapomniawszy, że miała sama siebie rozgrzać czarem, przytknęła różdżkę do materiału na wysokości prawej strony obojczyka i potraktowała go czarem "Silverto", które stopniowo osuszało górną część jego ubrania. Mogłaby to robić bez końca. - Twoją motywacją niech będzie moja zemsta, jeśli przyłapię cię na ustępowaniu mi w czymkolwiek. - groziła mu lecz drgające kąciki jej ust uniemożliwiały groźbom wiarygodnie wybrzmieć.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Pokręcił głową w zaprzeczeniu jeszcze zanim Iris skończyła swoje pytanie, bo i instynktownie wyczuwał, że jeśli pozwoli sobie na chwilę zastanowienia, to trudniej będzie mu zachować niewinność w swoim własnym uśmiechu. Łatwiej było mu trzymać się na powierzchni tych uczuć, pilnować narzuconych sobie granic, nawet jeśli czasem z pokusy nierozważnie podchodził do nich zbyt blisko. Tego, co mógłby znaleźć, jeśli pozwoliłby sobie beztrosko kopać w swoich uczuciach, by sprawdzić jak głęboko sięgają korzenie niektórych myśli, bał się na tyle, że nawet w swoim dzienniku nie pozwalał sobie na zbyt rozległe pisanie o Iris. Pisał czasem "zastanawiam się czy mogłaby..." albo "czy jej też zdarzyło się...", ale nigdy nie kończył zdań tego typu, nie tylko urywając je w połowie, ale też próbując usunąć wszelkie ślady istnienia tych myśli - zarówno na kartkach dziennika, jak i w swojej głowie. Zazwyczaj wydawało mu się to nawet dość proste. Znacznie trudniej było udawać przed sobą brak podobnych myśli, gdy łapał się na tym, że szuka drugiego dna w najzwyklejszej prośbie o pomoc, nie wspominając już o tym, że choć własny krawat poluźnia jednym ruchem, to przy tym należącym do Iris nagle zwolnił w skupieniu, jakby właśnie rozbrajał mugolską bombę zegarową. - Zemsta? - podłapał z rozbawieniem, unosząc w końcu spojrzenie z poluźnionego krawatu do błękitnych oczu, by łagodnym pociągnięciem za trzymany materiał przyciągnąć sobie Iris nieznacznie bliżej do teatralnie wyszeptanego w oskarżeniu: "Kusisz". Puścił od razu pasiasty materiał i wykręcił głowę w bok, by zaśmiać się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową - nawet jeśli nie wiedział czy bardziej dziwi się temu jak kusząca wydawała mu się ta groźba, czy jednak temu, że naprawdę pozwala samemu sobie iść w tę stronę. - Myślałem, że wolisz tresować metodą marchewki, a nie kija, a przynajmniej ja liczyłem na jakąś motywacyjną marchewkę - zdradził z rozbawieniem, zerkając na dziewczynę przelotnie, więc i w końcu orientując się, że odczuwane przez siebie ciepło nie jest wynikiem samej atmosfery w oranżerii. - Ej, jak się rozchorujesz to nawet największe ustępstwa nie dadzą Ci szansy wygrać - skarcił ją, łapiąc jej nadgarstek, by nakierować jej różdżkę na nią samą, spojrzeniem błądząc po jej ubraniu w poszukiwaniu koniecznych do wysuszenia plam. - Skoro wolisz kary od nagród, to musisz wymyśleć taką karę dla przegranego, przez którą faktycznie będę chciał dać z siebie wszystko, by jednak wygrać ten wyścig - podsunął z namysłem, odkładając różdżkę na stolik, bo i na moment zapominając o swoich nogawkach, by przypilnować Iris w ogrzewaniu się zaklęciami. - Bo ta Twoja zemsta to jednak mnie nieco zbyt mocno kusi, by sprawdzić czy stać Cię na coś więcej niż zdjęcie zrobione z ukrycia. O, albo... - urwał, jakby naprawdę go olśniło, by wykorzystać ten moment zaskoczenia i zamiast nazwać potencjalny rodzaj zemsty - zaprezentować go od razu na Iris, pochylając się do niej, by zaatakować ją łaskotkami wpierw w jeden, a zaraz jednocześnie i też w drugi bok.