• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Autor
Wiadomość
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Quidditch to nie było ewidentnie coś co jakoś mocno pasjonowało Aidena. Zdecydowanie bardziej, wolał nocne przemierzanie okolic Skye i Mallaig w poszukiwaniu najlepszego miejsca do obserwowania zorzy. Aurora występowała w jego rodzinnych regionach nad wyraz często, a szczególnie w okresie zimowym, dlatego też latania na miotle wywoływało w nim impulsy wspomnień tak przyjemnie kojarzące się z rodzinnym domem. Będąc z magicznym sportem, najdelikatniej mówiąc na bakier, poczuł lekkie ukłucie w sercu. Było to uczucie tak znajome już, że jego identyfikacja nie zajęła chłopakowi dużo czasu. Ambicja, która dawała się we znaki od samego urodzenia blondyna, dała i tym razem o sobie znać. W jego umyśle pojawiły się kłęby myśli mówiące o tym, że jak to tak, on nie da rady w Quidditcha? Ma odpuścić sobie moment by wspomóc Ravenclaw? To na pewno musiał być ktoś inny. Szczerze w sobie nienawidził tych przedziwnych przebłysków żądzy i pragnienia zaistnienia. Z drugiej strony pragnienie realizacji celu pozwoliło mu przemierzyć długą drogę do małego celu, w którym obecnie się znajduje. Pogoda nie była zachęcająca, ale stwierdził, że sytuacje tak losowe jak pogoda nie powinny w żadnym wypadku przekładać się na samą frekwencję, przynajmniej w jego wykonaniu. Aiden wychodząc z pokoju wspólnego i zmierzając na dębową polanę, z każdym krokiem zaczynał uświadamiać na co się pisze. To nie będzie siedzenie nad stosem książek i wyszukiwanie użytecznych informacji. To będzie coś dużo bardziej wyczerpującego fizycznie. Mając przed sobą wizję katorżniczego wysiłku humor nadal względnie mu dopisywał. Względnie bowiem, uczucie ekscytacji ustąpiło w momencie ujrzenia przez blondyna wiader. - Cześć wszystkim. - Rzucił szybko zostawiając wciąż wzrok utkwiony w kubłach z wodą. Nie specjalnie starał się szukać uzasadnienia tak intrygujących go przedmiotów na treningu Quidditcha. Niemniej jednak był z siebie zadowolony, że choć ten raz jedyny udało mu się nie zignorować możliwości poszerzenia swoich horyzontów na ten bądź co bądź niezwykły sport.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Pogoda jej nie przeszkadzała. Włosy miała związane frotką, ubrana także była w ciepłą bluzę. Dla czystej radości polatania wskoczyła na miotłę i postanowiła zrobić sobie slalom, czekając na wieczorne zajęcia z eliksirów. Co prawda była żałosna z nich... Ale pokaże się od czasu do czasu i uśmiechnie do nauczycielki w nadziei, iż białowłosej nie obleje tak z kretesem. Miała plecak na plecach, na rękach rękawiczki z cielęcej skórki. Ostatnio często korzystała z gogli, które chroniły od wiatrem i kropelkami wody. Również i dziś zdobiły jej twarz, kiedy śmigała pomiędzy drzewami. Zauważywszy kilka osób, zwolniła miotłę, zanim zatrzymała ją całkiem. Zeskoczywszy z kijaszka, oparła go sobie o ramię, podchodząc do grupki. - Hej, Swansea - zerknęła po ludziach, zdając sobie sprawę, iż "Swansea" stanowili połowę zgromadzenia. - Swansea teraz decydują się nie na płótnie, a na murawie malować? W dodatku własną krwią? - Nie umiała nie skomentować tego niemalże rodzinnego zbiegowiska. Brakowało Cassiusa. - Jakiś krukoński trening macie? Nie pomyliłaś drużyn? - Spytała stojącą obok @Billie Jean, wciąż święcie przekonana, że dziewczyna jest Gryfonką. Korzystając z przerwy, zdjęła Nimbusa z ramienia i postawiła przy jednym z drzew. Dostała z plecaka samogrzejący kubek i upiła kawy. Zdążyła nieco zmarznąć. - Mam się zabrać stąd? Latałam sobie dla rozruszania kości, ale jak wam będę przeszkadzać, to pójdę w inne miejsce. Lasów ci u nas dostatek - uśmiechnęła się do Elijaha, czekając na jego osąd. Świeży kapitan, ale jednak kapitan. Nie jej oceniać szanse Ravenclawu, chociaż już plotki się rozeszły, że Gryfoni teraz cienko przędą. Wszak "przegrali z drużyną, jaka przegrała z drużyną mającą niewidomego obrońcę". - Gratulacje awansu - dodała jeszcze, mieszając zawartością kubka, zanim upiła kolejny łyk.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie spodziewał się, że zobaczy tu Elaine. Mówił jej o treningu, oczywiście że tak - nawet jeśli nie była stałym członkiem drużyny, stanowiła dla niego ogromne wsparcie, a pierwszy własnoręcznie przeprowadzony trening napawał go stresem i wątpliwościami (do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał), ale mimo wszystko nie przypuszczał, że skorzysta z jego zaproszenia. Miło się było czasem pomylić. Wręczył siostrze swoją błyskawicę, gdyż dziś w przeciwieństwie do niej nie potrzebował szybkiej miotły. Niedługo po Eli zaczęli zbierać się pozostali Krukoni, a Elijah odetchnął z ulgą, najbardziej bowiem obawiał się, że nikt nie przyjdzie. Słysząc pytanie Billie oraz niejaki wyrzut ze strony Fabiena, zaśmiał się cicho i pokręcił głową, dopiero po upływie chwili uświadamiają sobie, że przecież chłopak nie może tego zobaczyć. - Mamy wiosnę, porządki są jak najbardziej na miejscu, ale nie tym razem. Zaraz wszystkiego się dowiecie, poczekamy na wszystkich. Chcę zobaczyć jak ma się Twoja nieprzeciętna intuicja, Fabien. - cokolwiek oznaczają “wszyscy”. Nie musiał jednak długo czekać, ku jego zdziwieniu na polanie pojawiła się prawie cała jego drużyna, ba! z niespodziewanym, dodatkowym elementem jakim był Aiden. Uśmiechnął się do chłopaka, skrycie licząc, że po treningu uda mu się nakłonić Krukona do dołączenia do drużyny. Zawarł ręce, gotów wyjaśnić swój genialny plan, nim jednak zaczął mówić, zauważył w końcu Hemah. Zaaferowany przygotowywaniem terenu pod trening i znoszeniem wszystkich potrzebnych im rzeczy, zupełnie nie widział, że dziewczyna przyszła tu polatać. - Hemah! Cześć. Owszem, trenujemy przed meczem. Nie chciałbym żebyś przez nas musiała z czegoś rezygnować, może do nas dołączysz? Robię tor przeszkód, nie wiem czy jesteś zainteresowana. Uśmiechnął się do niej z lekką nutą niepewności. Obecność Gryfonki mu nie przeszkadzała, ale jej niewątpliwie dobre umiejętności gry w Quidditcha trochę go peszyły - to, że Krukoni nie są w najlepszej formie nie było żadną tajemnicą. - właściwie… - dodał po krótkiej chwili namysłu - może to nawet lepiej, że jesteś, pokażesz im jak się to powinno zrobić. w końcu odwrócił się przodem do drużyny, wyprostował się i głośno przemówił. - Witam was wszystkich raz jeszcze. Wybór tego miejsca nie jest przypadkowy, zaplanowałem na dzisiaj tor przeszkód. Nie taki zwykły, bo z dodatkowym bagażem, którego będziecie musieli pilnować jak oka w głowie. - to mówiąc, wskazał na jedno z wiader wypełnionych wodą. - Waszym zadaniem jest dowieźć wiadro na sam koniec toru, wylewając przy tym jak najmniej wody. Lecicie w parach, które zaraz rozdzielę, jedna osoba leci z wiadrem, druga dostaje ode mnie pałkę i ma za zadanie chronić swojego partnera przed tłuczkami i w razie potrzeby wskazywać mu właściwą drogę. Po drugiej przeszkodzie zamienicie się rolami! Porozdzielał zebranych w pary, starając się dobrać ich pod względem umiejętności, choć te w większości były na wyrównanym poziomie - tak samo miernym, choć w życiu nie powiedziałby tego na głos. - Hemah, Ty polecisz ze mną - wręczył dziewczynie wiadro z wodą i schylił się po pałki, które rozdał połowie Krukonów. - Liczy się dokładność, nie czas, ale chcę żeby to było płynne, nie zatrzymujemy się przed przeszkodami i nie kupujemy sobie dodatkowego czasu. Ale najpierw rozgrzewka i to porządna, nie możemy pozwolić sobie na głupie kontuzje tuż przed meczem. W końcu przebrnął przez swój wywód i przystąpił do rozgrzewki, pilnując by każdy wykonał ją starannie.
Po rozgrzewce zaczynacie tor. Lecicie w parach i zakładacie, że pokonuje go na raz tylko jedna para. Każde 10 pkt z miotlarstwa upoważnia Was do przerzutu. Na start wszyscy macie 15 jednostek wody w wiadrze! Przez cały lot towarzyszą wam natrętne tłuczki.
Przeszkoda I:
Zaczynacie od czegoś pozornie łatwego - od slalomu, którego tor stanowią pnie wysokich dębów. Rzucacie jedną kością:
Osoba z wiadrem: 1: zaczyna się całkiem nieźle, udaje Ci się wyminąć pierwsze drzewa, potem jednak sprawy nieco się komplikują. Coś Cię rozproszyło? A może to wina nieuwagi i zbytniej pewności siebie? Wpadasz na jeden z dębów, woda wylewa się obficie, a ty boleśnie obijasz sobie ramię. Pozostaje cieszyć się, że udało Ci się uratować sytuację przed kompletną klęską (-3). 2: jeden z zakrętów okazuje się być ostrzejszy niż reszta, wchodzisz w niego zbyt gwałtownie i część wody wylatuje poza wiadro (-2). 3: idzie Ci nieźle, wykonujesz slalom bez problemu, musisz jednak przyzwyczaić się do lotu z wiadrem pełnym wody i zachować większą ostrożność, bo tracisz troszkę cennej zawartości (-1). 4, 5: ten początek zdecydowanie można uznać za udany, jeśli reszta trasy pójdzie Ci równie dobrze, wygraną macie w kieszeni. 6: nie tylko udaje Ci się pokonać przeszkodę, w pewnym momencie na jednej z gałęzi dostrzegasz zaczepiony przedmiot i jeśli w porę wyciągniesz rękę, dasz radę go pochwycić. Rzuć jeszcze raz kostką: Parzysta: co za wyczucie! W porę ściągasz przedmiot z drzewa i okazuje się, że to uszy dalekiego zasięgu. Po przedmiot zgłoś się tutaj. Nieparzysta: co za pech! Nie tylko nie udaje Ci się złapać przedmiotu, ale i tracisz kontrolę nad wiadrem, z którego wylewa się trochę wody (-1).
Osoba wspomagająca: 1: odbijasz tłuczek z dala od cennego wiadra, ten jednak wraca jak wyjątkowo zawzięty bumerang, uderzając Cię w brzuch. Czujesz ból i nachodzi Cię fala mdłości. 2: odbijasz tłuczek prosto w wiadro. Co za cel! (-3) 3: śliska od deszczu (a może i potu?) pałka przesuwa Ci się w dłoni, przez co odbity przez Ciebie tłuczek mknie tuż przed nosem twojego partnera, strasząc go i w efekcie doprowadzając do utraty niewielkiej ilości wody (-1) 4, 5: zdaje się, że tłuczek bardzo upodobał sobiw twoja osobę, miast celować w wiadro, co i rusz napiera na Ciebie. Jak dobrze że twoja koordynacja ruchowa jest na tak dobrym poziomie! Dzięki temu udaje Ci się odeprzeć wszystkie ataki bez większych konsekwencji. 6: dostrzegasz błysk w trawie, może warto sprawdzić co to takiego? Zainteresowany, przystajesz. Rzuć jeszcze raz kostką: Parzysta: Okazuje się, że to 15 galeonów, które ktoś najwyraźniej zgubił. Podnosisz je, niestety zajmuje ci to tyle czasu, że tłuczek zdołał przeszkodzić osobie, którą ochraniasz i gubicie część wody (-1). Po pieniądze zgłoś się tutaj. Nieparzysta: w porę orientujesz się, że to tylko stary guzik, wracasz na tor w odpowiednim momencie by odbić uporczywy tłuczek.
Przeszkoda II:
Drugą, znacznie krótszą i mniejszą przeszkodę stanowią gałęzie drzewa. Grube konary dwóch dużych dębów tworzą dwie dość ciasne przestrzenie, w których musicie się zmieścić. Rzucacie jedną kością:
Osoba z wiadrem: 1: pochylasz się nad miotłą, ale wlatujesz w jedną z przestrzeni za nisko bo wiadro przechyla się, wylewając część zawartości (-3). 2: próbujesz wykonać zwis leniwca, ale nie bierzesz pod uwagę wiszącego na końcu miotły wiadra, podczas manewru uderzasz w nie głową, co poza rozlaną m.in. na Ciebie wodą, skutkuje szybko powiększającym się, bolesnym guzem (-2) 3, 4, 5: udaje Ci się przelecieć przez obie przeszkody, problem leży w wolnej przestrzeni pomiędzy nimi, tam bowiem złośliwy wiatr chwieje Twoim wiadrem, sprawiając, że gubi trochę swojej zawartości (-1). 6: brawo, wykonałeś właśnie perfekcyjny zwis leniwca! Możesz być z siebie dumny, bo z dodatkiem w postaci wiadra jest to nie lada wyczyn. Niestety w jego trakcie z kieszeni wypada Ci 15 galeonów, stratę odnotuj tutaj
Osoba wspomagająca: 1: straciłeś koncentrację, zapatrzyłeś się w coś, a może szukałeś wzrokiem tłuczka, który zostawił was na moment? Nieważne jaka jest przyczyna, liczy się to, że zastąpiłeś drogę partnerowi, zmuszając go do wykonania gwałtownego skrętu. Poza Twoją dumą, najbardziej cierpi na tym woda, która wylatuje poza wiadro (-2). 2, 3: skupiony na odbiciu tłuczka, nie zauważasz, że duża gałąź przed tobą jest już naprawdę blisko. Nie ma szans by zdążyć jeszcze ją wyminąć, wlatujesz w nią bokiem, boleśnie obijając żebra. 4, 5, 6: wszystko idzie gładko, bez problemu odbijasz tłuczki, bezpiecznie przeprowadzając partnera przez ten odcinek toru.
Uwaga! Po 2 przeszkodach podajecie sobie wiadro, pałkarz rzuca kością: Parzysta: bez problemu przejmujesz wiadro. Nieparzysta: masz trudności ze złapaniem wiadra, przedmiot chwieje się i tracicie trochę wody (-2)
Kod:
<zg>Pozycja:</zg> (wiadro/pałka) <zg>Punkty w kuferku:</zg> (z gier miotlarskich, oczywiście) <zg>Przeszkoda I:</zg> <zg>Przeszkoda II:</zg> <zg>Zamiana:</zg> (wypełnia pałkarz) <zg>Ilość wody:</zg> (odejmijcie wg wyniku z kości)
Czas na odpis: do wtorku (9.04) do godz 20:00 Jeśli macie pytania lub wątpliwości, piszcie na gg, na pw w ostateczności bo mogę go nie zobaczyć.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Nie 7 Kwi 2019 - 1:07, w całości zmieniany 2 razy
//Wybaczcie jak się wepchnęła oczywiście jak obowiązuje jakaś kolejka, ale mam posty do napisana i nie chce w razie ,,w" blokować :)
Stała, obserwując kolejne osoby, które pojawiały się na polanie. Naprawdę była bardzo przyda się jej trening. Beatrica chciała się dzisiaj porządnie spocić. Nawet nie przeszkadzało jej by to, aby czyść sprzęt. Nawet takie wiosenne porządki są wskazane. Jednak słysząc o torze przeszkód uśmiechnęła się, ponieważ to było o wiele lepsze niż sprzątanie. Słuchała uważnie tego na czym dokładnie będzie polegało ich zadanie, a kiedy usłyszała swojej imię spojrzała na chłopaka z którym miała być (bo pewnie go jedynie kojarzy z widzenia). Po zakończeniu rozgrzewki podeszła do swojego partnera w zadaniu. - To jak gotowy? - zapytała się Adiena, bo wygląda na to, że tak miał na imię chłopak. Zagadała byle tylko jakoś odezwać się do niego. Jej było bez różnicy, czy była strażniczką wiadra, czy też pałkarzem. Bo i tak będą się zamieniać. - Jak coś mogę wziąć na pierwszy rzut wiadro - powiedziała, bo szczerze powiedziawszy wolała ją później przy wymianie podawać niż łapać. Jeśli jej partner nie miał nic przeciwko to chwyciła miotłę oraz wiadro. Czekając aż będzie ich kolej po czym wzbiła się z wiadrem. Będąc skupiona na trasie oraz by nie uronić wody. Nie chciała być najsłabszą osobą z ich duetu. Zwłaszcza że była najmłodsza z całej drużyny. Więc nic dziwnego, że pragnęła udowodnić, iż da radę. Między innymi wszystkim, którzy w nią nie wierzyli, jak i sobie. Pokonując pierwszą przeszkodę była z siebie zadowolona, ponieważ poszła jej naprawdę dobrze. Oby tak dalej... Dalsze pokonywanie toru poszło gładko, no prawie nie licząc tego, że trochę opuściła wody przy drugiej przeszkodzie. Miała nadzieję, że to nic wielkiego i pozostałym nie pójdzie lepiej. Oczywiście lubiła wygrywać i chociaż życzy im by nie poszło im lepiej od nich to miała nadzieję, że wszyscy pokonają tor przeszkód z wodą. Tej czy z inną zawartością. Na koniec podała wiadro swojemu partnerowi, by ten przejął na nim opiekę...
W ciągu paru chwil zeszło się naprawdę wiele osób. Posłała bratu ciepłe spojrzenie i przyjęła od niego błyskawicę. Choć przyszła tutaj dla prób poprawy swoich umiejętności fizycznych, to planowała zrobić Elijahowi niespodziankę i kto wie, może zagra w meczu, jeśli dzisiaj się nie wygłupi? Uściskała Billie Jean świadoma, jak ostatnio mało widywała się z ludźmi i w dodatku z własną rodziną. Musi to nadrobić. Elijah zaczął już omawiać sytuację, a więc Elaine wsłuchiwała się w jego głos z coraz to ładniejszym uśmiechem. Kiwnęła głową, ścisnęła jego ramię i wraz z miotłą wyminęła towarzystwo, aby zlokalizować @Calum O. L. Dear. - Cześć. - uniosła brwi zauważając, że trafił się jej naprawdę przystojny Krukon. - Powinnam powiedzieć: cześć przystojniaku. - posłała mu tajemniczy uśmieszek, ale po chwili spoważniała, jakby odruchowo. - Co powiesz na małe zwycięstwo na treningu? - zagaiła i sięgnęła po pałkę. Sprawdziła jej wagę i stwierdziła, że dobrze leży w jej dłoniach. Nie wspominała Calumowi, że na ziemi jest fajtłapą, co potrafi się potknąć o własne nogi. W powietrzu kondycja rządzi się własnymi prawami i tego będzie się trzymała. Co ma straszyć niepotrzebnie chłopaka, na którym w dodatku miło było zawiesić oko? Jeszcze by uciekł... Rozciągnęła mięśnie tuż obok niego. Nieznacznie skrzywiła się, gdy uniosła barki, by je rozgrzać. Ćwiczyła do momentu aż dostała małej zadyszki. Pamiętała słowa Elijaha, iż najlepsza rozgrzewka to doprowadzenie organizmu do minimalnie szybszego bicia serca i szybszego oddechu. Wówczas to znak, że jest dobrze. Dosiadła miotły i wzbiła się w powietrze równocześnie z Calumem. O dziwo błyskawica, którą otrzymała od Elijaha wydawało się, że doskonale rozumie co Elaine chce za chwilę zrobić. Nie miała najmniejszych problemów z kierowaniem nią, co ją dodatkowo zmotywowało. Stresowała się, to prawda, ale postanowiła wątpliwości odłożyć na bok i skoncentrować się na zadaniu. Latała łagodnie w okolicy Caluma tak, aby mu nie przeszkadzać w locie. Tłuczek nadleciał wprost na Elaine, która instynktownie odbiła go. Ucieszyła się, że ma go z głowy. - Leć, osłaniam cię! - zawołała do Caluma i zmieniła pozycję, by zasłaniać z jednej strony chybocące wiadro. Tłuczek znowu zaszarżował i znów na dziewczynę. Odbiła. Po dwóch sekundach wrócił, jeszcze raz trafiła, choć tym razem prawie ręką (bolałoby). Nim zdążyła wyrazić zdziwienie, wściekły tłuczek znów ją zaatakował jakby został źle zaczarowany. - Okeeej... - odbiła z jękiem. - Zapomniał o tobie... śmigaj! - zawołała w powietrzu, ledwie nadążając za odbijaniem. Już dłonie ją bolały ale Elaine wpadła w jakiś dziwny rytm, wyczuliła się na tłuczek. Z dwojga złego lepiej, że do niej lgnie a nie do wiadra. Dalsze pokonywanie toru poszło gładko. Elaine Swansea mogła pochwalić się tym, iż żaden, ale to absolutnie żaden tłuczek nie podleciał do Caluma. Może sport ma we krwi? Choć parała się dziedziną artystyczną, to dzisiaj odkrywała swój potencjał do quidditcha. Odbijała każdy tłuczek, pojawiała się w odpowiednim miejscu jakieś trzy sekundy przed tym, jak atakował. Posłała Calumowi szeroki uśmiech, uniosła nawet do niego kciuk na znak, że póki co ma wszystko pod kontrolą. Na końcu odcinka bezproblemowo przejęła wiadro, a oddała pałkę. Zacisnęła zęby czując ciężar wiadra. Chyba wolała być pałkarzem... No ale nic, czas na drugą rundę!
Pozycja: pałkarz Punkty w kuferku: 0 Przeszkoda I:4 Przeszkoda II:6 Zamiana:6 wszystko w jednym rzucie jest. Ilość wody: 15
To był jego pierwszy trening po powrocie do Hogwartu. Nie zamierzał go przegapić i pierwotnie nie zamierzał się nawet na niego spóźniać, ale zasiedział się w bibliotece, szukając czegoś na lekcje i nawet nie wiedział kiedy czas zleciał tak szybko, że nie miał szans dojść na miejsce o wskazanej porze. Na szczęście jego spóźnienie nie było tak ogromne i pojawił się jakoś w połowie rozgrzewki. Podszedł do @Elijah J. Swansea dopytać, czy może jeszcze dołączyć, a kiedy dowiedział się, że nie ma problemu i został przydzielony do pary w gryfonką, uśmiechnął się i podszedł do niej. Kojarzył ją tylko z widzenia, ale jak to Luke, nie miał nic przeciwko zawieraniu znajomości. Szczególnie z płcią piękną. - Hej, Luke - przedstawił się jej, dołączając do rozgrzewki, która powoli się kończyła. - Widzę traktujesz sprawę poważnie, skoro chodzisz nawet na treningi innych drużyn. Jakby ci to nie wystarczyło, to służę towarzystwem do dodatkowych - podsunął i zaraz mieli już przejść to faktycznego zadania wyznaczonego przez kapitana. Jemu przypadła rola pilnowania, żeby żaden tłuczek nie uderzył dziewczyny. Przy pierwszej przeszkodzie nie poszło mu to aż tak dobrze, bo przeleciał on tuż przed oczami dziewczyny i spowodował, że trochę wody się wylało. Na szczęście potem już poszło mu znacznie lepiej i przypilnował, żeby nic nie przeszkodziło dziewczynie w dotarciu z wiadrem wody.
Kostki: 3,6
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Delikatny podmuch powietrza zabrał jej ciemne włosy z twarzy. Związała je czarną gumką w koński ogon. Przyszła na boisku w dobrym nastroju, całkowicie wyluzowana i spokojna. Pogoda nie należała do tych najprzyjemniejszych, ale dawno nie widziała się ze swoim przyjacielem @Elijah J. Swansea, chciała mu zrobić niespodziankę. Oczywiście nie byli już parą, a właściwie nigdy tak naprawdę nie byli razem. Ponad miesiąc to niewiele, aby związek mógł przybrać dramatyczny obrót, zwłaszcza dla Elizabeth. Zaledwie kilka przyjemnych spotkań, pewnych pocałunków i jednej niezapomnianej nocy, aż w końcu zrozumieli, że to, co czują to nie to. Nadal pamiętała dotyk jego dłoni na swojej skórze i ten uśmiech, kiedy spędzali ze sobą każdą chwilę. Przyjaźń miała znaczniej dominujący wpływ na ich krukońskie relacje i tak postanowili dostosować się do tego, co dał im los. Nie była jakąś zapaloną fanką Quidditcha, ale czasami lubiła pokibicować swoim; zresztą w niebieskim jej do twarzy. Rozejrzała się po boisku, widocznie trochę spóźniona. Co ten Elijah kombinował? Wiadra? No nieźle się bawili. Nie była za bardzo przekonana co do tego treningu, ale Swansea'emu ufała. Zresztą głównie miała nadzieje, że ucieszy się na jej widok. Cortez nie należała do drużyny i raczej szczególnie się nie paliła, aby zająć jakiekolwiek stanowisko. Był to brutalny sport, kilka siniaków, zadrapań czy pobyt w skrzydle szpitalnym; nie chciała się w to angażować. Latała dobrze, ale czy miała jakiś talent? Na pewno nie do miotły, zresztą posiadała masę innych zdolności, które lubiła rozwijać bez większych obrażeń. To prawda była wysportowana, lubiła treningi, ale Quidditch na boisku to już inny świat; widziała to wiele razy i aż krzywiła się z bólu razem z innymi zawodnikami, wspierając ich w duchu na bezpiecznej odległości. - Witaj trenerze. - Przywitała go uśmiechem i zaraz, kiedy to się zgodził, aby dołączyła do reszty, wskoczyła na miotłę. - Przyszłam ci potowarzyszyć. Ładna z nas para. - Była i jest, pomyślała. Chwyciła za wiadro, lecąc w stronę wysokich dębowych pni. Slalom prosta sprawa. Ładnie omijała przeszkody, lepiej niż nie jeden w drużynie. Jeszcze zdążyła złapać spojrzenie @Elijah J. Swansea. Nadal sunęła z wielką pewnością siebie i opanowaniem, jakby to była zwykła zabawa. Grube konary dwóch dużych dębów, które stanowiły dość ciasne przestrzenie, aby się przez nie prześlizgnąć, nie mogły jej zatrzymać. Jednak silny podmuch wiatry, który zatrzepotał jej kucykiem, również lekko szturchnął wiadrem. Trochę się rozlało, ale nie tyle, żeby płakać. I tak zrobiła to idealnie.
Aiden starał się pozbierać z czeluści jego pamięci wszystko to co wie o quidditchu i innych grach miotlarskich. Jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach głowę zalała lawina bezużytecznych informacji, o których powiedzieć, że są mało istotne w tym momencie to eufemizm. Starając się wygłuszyć stres, który zaciskał swoją niematerialną rękę na jego żołądku wziął kilka głębszych wdechów. Nie, nie bawił go ta gra. Jak mało która była brutalna. Kojarzyła mu się z antycznym Rzymem, który kiedyś jeszcze za młodu omawiał w domu. Między kierunkowa wiedza była kluczem do zrozumienia istoty świata, o czym codziennie od kiedy był jeszcze niechodzącym berbeciem uświadamiała go Mary. Nasuwało się pytanie, dlaczego akurat starożytne imperium i wieczne miasto? Panem et circenses. Fakt, w quidditchu ciężko jest zginąć, ale wszelkiego typu urazy są co najmniej przez naturę tego sportu pożądane. Oczywiście w umyśle chłopaka mogło być to dość dosadnie wyolbrzymione, jednak całe swoje życie nie mógł wyzbyć się właśnie tego skojarzenia. Chcąc odgonić natłok bezużytecznych informacji, irracjonalnych obawy i głośnego natłoku myśli po prostu wsiadł na miotłę, a adrenalina, która powoli uwalniała się w jego organizmie już zrobiła swoje. Nie myślał już o niczym innym jak o stabilnym utrzymaniu się na miotle. - Gotowy. - Skinął do dziewczyny głową na znak aprobaty jej gotowości do działania. - Jasne, dla mnie bez różnicy. A przynajmniej tak mi się wydaje. Pewnym chwytem starał się jak najbardziej wyczuć przedłużenie jego ręki. Mocno skupił się na tym, by jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Szukał jak najlepszych rozwiązań by nie polec na samym starcie. Kiedy dziewczyna przystąpiła do pokonywania toru przeszkód. Ten ruszył w ślad za nią. Poczuł znajomy i przyjemny powiew we włosach spowodowany jednostajnym jak do tej pory lotem na miotle. Starając się wymijać drzewa zaczął rozglądać się za bardzo nieprzyjemnymi piłkami, które towarzyszą temu sportowi. Tłuczki to może i byli najlepsi przyjaciele, ale zdecydowanie zazwyczaj drużyny przeciwnej. Dostrzegając coś co mknęło między konarami starał się przybrać jak najlepszą pozycję. Dobra Nic’Illeathian, nie zepsuj tego. Po kilku sekundach obecność złowrogiej piłki dała się chłopakowi we znaki, a ten wkładając całą siłę jaką tylko mógł by nie stracić równowagi na miotle cisnął ją z dala od wiadra. Euforia opanowała chłopaka. Był z siebie zadowolony. Sprostał swoim oczekiwaniom. Z uśmiechem na ustach kontynuował podążanie za @Beatrice R. Zakrzewski. Wszystko mogłoby brzmieć wręcz cudownie, biorąc pod uwagę to jak szło mu do tej pory. Chełpiąc się jednak w myślach dość przedwcześnie swoim zwycięstwem za późno dostrzegł nadciągający kłopot. Kolega tłuczek powrócił i niestety z całym swoim impetem celował prosto w Aidena. Blondyna kompletnie sparaliżowało nie wiedząc co ma robić. Na efekty paraliżu umysłowego, który również przełożył się na zaniechanie jakiejkolwiek akcji ciała, nie trzeba było długo czekać. Wredna piłka trafiła prosto w brzuch chłopaka ześlizgując się po talii za niego. Cholera jasna - wrzeszczał do siebie w myślach. Ból był nie do zniesienia, a cała sytuacji dość silnie odcisnęła piętno na stabilności chłopaka i dystansie, który miał do pokonania by dogonić współtowarzyszkę. Uderzający przedmiot silnie szarpnął chłopaka do tyłu przesuwając jego środek ciężkości na koniec miotły. Przytrzymując trzonek miotły ręką, w której dzierżył swój oręż obronny, szybko przesunął się wyżej, drugą ręką starając się zasłonić usta. Żołądek nie najlepiej zniósł uderzenie. Szybko wystąpiły trudne do opanowania nudności, które nie chciały ustąpić. Wyzwalając ostatnie pokłady adrenaliny jakie tylko w sobie miał starał się pozbierać swoje resztki do siebie i przyspieszył. Pokonując najszybciej jak się tylko dało dzielący dwójkę dystans w ciągu kilku sekund znów krążył wokół dziewczyny starając się chronić tak cenne, o ironio losu, wiadro. Reszta tłuczków, krążących niczym sępy nad Beatrice mimo bardzo silnego bólu i nieprzyjemnych nudności została odbijana przez zielonookiego dość sprawnie i szybko. Starał się nie popełnić tego samego błędu, który zdarzył się kilka minut wcześniej. Dolatując do mety cały stres zaczął puszczać, a wraz z nim produkcja wszelkich hormonów powodujących do tej pory możliwość racjonalnego działania chłopaka w sytuacji silnego bólu. Czuł jak wszelka energia ulatuje z jego ciała, a w jej miejscu pojawiają się dyskomfort. Pozostawał ostatni element zadania, na którym bardzo ciężko było się teraz Aidenowi skupić. Niby tak proste zadanie jak odebranie przekazywanego wiadra wydawało się teraz wyzwaniem. W momencie odbierania przedmiotu od brunetki wstrząsnęła nim fala mdłości, tracąc przy tym równowagę. Część wody opadła bezwiednie na ziemię, a na twarzy chłopaka pojawił się wyraz rozczarowania i zniesmaczenia swoją osobą. Mimo tego, że nie uważał siebie za gracza, a nawet nie specjalnie przepadał za tym sportem, to zaakceptowanie popełnienia błędu na jednej z najłatwiejszych części tego toru przeszkód było szalenie ciężkie. Starając się nie okazywać słabości publicznie szybko skarcił się w myślach starając się przywrócić twarz do normalnego zarysu mimiki jednocześnie wciąż starając się rozmasować ból, który występował w okolicach brzucha. Po zakończonym przez nich locie przyglądał się uważnie reszcie par. Sam do końca nie wiedział czy ilość wody, którą udało im się utrzymać w wiadrze jest satysfakcjonującym wynikiem. Niemniej jednak, nie będzie bardzo narzekać, jeśli zdarzy się tak, że to on był najsłabszym ogniwem. Nie jest to nic dziwnego, biorąc pod uwagę występującą awersję.
Pozycja: Pałka Punkty w kuferku: 3 Przeszkoda I:1 Przeszkoda II:4 Zamiana:Nieparzysta Ilość wody: 13 (za mnie) 12 (za mnie i Beatrice)
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Uśmiech pełen był zakłopotania, kiedy usłyszał, że Elijah pragnie zobaczyć jego intuicję w praktyce. Nie pomógł fakt, że Callum klepnął go po plecach w ramach przywitania. Zmieszał się tylko mocniej. - To dość wyczerpujące, wiecie... - Jeśli będzie dostatecznie wolno leciał oraz często ćwiczył, z czasem jest nadzieja, że poprawi się w swojej intuicji na miotle. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest męczące, aby przerabiać w myślach wiele scenariuszy na raz oraz nie pogubić się w tym, co jest prawdziwe, a co tylko iluzoryczne. Wolałby zacząć od typowych "baby steps", a nie rzucać go na głęboką wodę. - Jak ja dolecę do końca i w tym wiaderku cokolwiek zostanie, kupicie mi tort czekoladowy - rzucił rozbawiony, czując, że to będzie zadanie ponad jego siły. Nie tylko musi pilnować płynu, ale wypada jeszcze zważać na trasę, przeszkody i tłuczki. Nogi mu miękły na samą myśl. Chociaż powinien raczej opinii publicznej powiedzieć, że to po prostu ciężar tych "jaj ze stali" ciągnie go ku ziemi. Skąd Callum wziął tę myśl, to się blondynowi w głowie nie mieści. Sam siebie mocniej by określił głupim aniżeli odważnym. Nie rozważał jednak teraz tego mocniej, biorąc tę nieszczęsną miotłę i pochodząc do Billie. Starał się nie mieć miny niczym skazaniec idący na ścięcie, ale było ciężko. - Hej. Pewnie sobie myślisz, że to jakiś mało śmieszny żart, ale wygląda na to, że trafił ci się w parze ślepy - przepraszający uśmiech. Gdyby mógł, pewnie by dziewczynę zaczął przepraszać za to, że żyje. Na razie jednak nie było na to zbyt dobrego momentu. Nadeszła ich kolei, wsiedli więc oboje na miotły. Oto rozpoczął się wręcz żałosny pokaz powolnego lotu. Chłopak bał się rozpędzać, ale... O dziwo nie szło mu aż tak tragicznie. Jedynie tłuczek w pewnym momencie śmignął tuż przed nosem Fabiena, na co skręcił gwałtownie i rozlał odrobinę wody. A potem wiatr i zbyt ostry zakręt sprawiły, iż zgubił tylko więcej zawartości pojemnika. Czuł nadal ciągnięcie na końcu trzonka, więc chyba nie wylał wszystkiego. Niemniej koniec trasy powitał z radością. Odetchnął, zapominając, że jeszcze następna część obejmująca zmianę miejsc przed nimi. Uśmiechnął się nieśmiało do Billie. - Chyba nie było tak źle...?
Pozycja: wiadro Punkty w kuferku: 2? Przeszkoda I: 2 Przeszkoda II: 3 Ilość wody: 11
Wodziłem wzrokiem po osobach obecnych na polanie, z przerażeniem orientując się, że nie pamiętałem części tych twarzy tak całkiem na poważnie. Nie dlatego, że byli za młodzi, bym ich znał... Miałem ochotę złapać się za głowę i potrząsnąć nią sam, by moja pamięć wróciła na swoje miejsce. Dostałem do pary Elaine i dobrze, że ona znalazła mnie pierwsza, bo ja pewnie szukałbym jej dwa razy dłużej, mimo że na polanie było może sześć czy siedem innych osób i nie każda z nich była kobietą. Słowa, które doleciały do moich uszu sprawiły, że ledwie złapane wiadro dosłownie wyleciało mi z rąk, przez co ponad połowa jego zawartości chlusnęła na ziemię, mocząc również buty @Elijah J. Swansea. - Sorry - rzuciłem przepraszająco do chłopaka, modląc się w duchu, żebym nie był w tej chwili czerwony jak burak. Kto, na Merlina, witał się w ten sposób z ludźmi?! Rzuciłem spojrzenie na Elaine, lecz szybko uciekłem wzrokiem. Super, teraz pewnie ma mnie za zupełną fajtłapę. Tak naprawdę nie byłem taki zły - może moje umiejętności gry w Quidditcha nie pozwalały mi nazwać się osobą w tej dziedzinie wybitną, lecz na koncie miałem jedno czy dwa osiągnięcia i kilka nieźle wbitych goli. Tymczasem uniesienie wiadra zdawało się sprawiać mi problem... Wyciągnąłem różdżkę i wymamrotałem pod nosem "Aquamenti", żeby wiadro na nowo napełniło się wodą, po czym wyraziłem gotowość do działania bardzo krzywym, podszytym niepewnością uśmiechem. Plusy były takie, że w powietrzu Krukonce udało się skutecznie odeprzeć każdy jeden nadlatujący w naszą stronę tłuczek, przez co leciałem nienękany i nie doznałem obrażeń. Równocześnie warto zaznaczyć, że slalom między drzewami również mi się udał. Manewrowałem wiadrem umiejętnie i nie pozwoliłem, by wylała się z niego choćby jedna kropla. Potrzebowałem podświadomie poprawić swój wizerunek w oczach dziewczyny, a jedyne, co mogłem w tej chwili uczynić, to dopilnować, by wiadro w momencie zmiany było pełne. Druga przeszkoda była nieco trudniejsza, szczególnie przez wzgląd na to, że w niewielkiej przestrzeni musiałem zmieścić się ja sam, mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt chłopak, na miotle i z ciężkim wiadrem pełnym wodą w łapie. Dołożyłem starań, by nie rozbić się o gruby konar, niestety złośliwy wiatr zachybotał wiaderkiem i trochę wody chlupnęło i poleciało w dół na ziemię. Skrzywiłem się, ale ostatecznie podałem wiadro Elaine, od niej przejmując pałkę. Zważyłem ją trochę w dłoni, przygotowując się do odpierania tłuczków w kolejnej turze.
Pozycja: wiadro Punkty w kuferku: 12 Przeszkoda I: 5 Przeszkoda II: 3 Zamiana: xD Ilość wody: 15-1 = 14
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Frekwencja była zachwycająca, najwyraźniej po długim czasie „bezkrólewia” Krukoni mieli ochotę na porządny trening, który w jakikolwiek sposób przygotuje ich do meczu. Nikt przecież nie lubił przegrywać, prawda? Widok tak wielu znajomych twarzy zgromadzonych na polanie mocno podbudował jego pewność siebie w nowej roli kapitana drużyny, a przy tym poprawił mu humor do tego stopnia, że na widok spóźnialskich nie zdenerwował się ani trochę (to na pewno Swansea? Przecież wiadomo jak bardzo ceni sobie punktualność...), a wręcz przeciwnie – obdarzył ich przyjaznymi uśmiechami. Zwłaszcza @Elizabeth L. Cortez, która nawet w deszczu i ubrana w dres prezentowała się wspaniale. Ładnemu we wszystkim ładnie, w jej przypadku to powiedzenie sprawdzało się za każdym razem. Nikt nie narzekał na dobór par, więc chyba udało mu się to całkiem dobrze... jego siostra wyglądała wręcz na zachwyconą, a @Calum O. L. Dear... cóż, zaskoczony jej wylewnością sam również postanowił wylać co nieco. Elijah wyskoczył z powstałej kałuży, choć zimna woda zdążyła dostać się do środka, wywołując dyskomfort. Cóż, w tym deszczu, który według prognozy jego siostry przybierał na sile i tak nie miało na nich zostać suchej nitki. – Oby w powietrzu poszło Wam lepiej. – powiedział z delikatnym przekąsem, choć nie bez rozbawienia zaczerwienioną twarzą Krukona i skupił się na obserwacji zawodników, którzy jako pierwsi wzbili się w powietrze. On sam zamierzał polecieć jako ostatni, by móc bez problemu przyjrzeć się co wychodzi ich drużynie dobrze, a co jeszcze trochę kuleje. Skinął głową do Elizabeth, śmiejąc się pod nosem. – Owszem, ładna z nas para, oby była też skuteczna. Biorę na start pałkę, powodzenia. – posłał jej ciepły uśmiech, podniósł pałkę i odruchowo zważył ją w dłoni, choć przecież dobrze znał jej ciężar. Zamachnął się kilka razy i dopiero wówczas wsiadł na miotłę. Jednocześnie wzbili się w powietrze. Nie spodziewał się zachwycających wyników, był bowiem nadal w nie najlepszej formie po długim czasie spędzonym w szpitalu, nie dawał sobie jednak taryfy ulgowej. Elizabeth, choć przecież nie należała nawet do drużyny quidditcha, na miotle radziła sobie naprawdę zgrabnie, pierwszą przeszkodę pokonała wzorowo, a on w niczym jej nie ustępował. Ba, radził sobie z tłuczkami na tyle dobrze, że zdołał nawet rozejrzeć się i dostrzec błysk. Zainteresowany, podleciał, ale niestety nie było to nic cennego – zaledwie stary guzik; gdyby był ładniejszy, pewnie wziąłby go na pamiątkę, nie chciał jednak ryzykować punktów dla zwykłych śmieci. Podczas drugiej przeszkody stracili niewielką ilość wody, ale generalnie poszło im dobrze. Bez najmniejszego problemu przejął od niej wiadro, uśmiechając się szeroko. – Zmęczona? Jeszcze dwie. Dobrze nam idzie! – był szalenie zadowolony i zdawało się, że nic nie może dziś zepsuć jego dobrego humoru.
Nasz wynik:
Pozycja: pałka Punkty w kuferku: 2 Przeszkoda I:6, nieparzysta Przeszkoda II: 6 Zamiana: parzysta Ilość wody: 14
Zasady takie same jak wcześniej, z tym że zamieniliście się pozycjami. Pogoda psuje się z każdą chwilą, wiatr jest dokuczliwy, mżawka przeszła w pełnoprawny, zacinający deszcz. Enjoy c:
Przeszkoda III:
Przed wami niełatwa przeszkoda – między drzewami porozwieszane są liny, a waszym zadaniem jest przelecieć naprzemiennie pod i nad nimi. Rzucacie jedną kością:
Osoba z wiadrem: 1: zbyt gwałtownie kierujesz miotłę w dół, część wody niestety wypada poza brzeg wiadra (-3) 2: przelatując przez przeszkodę, zahaczasz wiadrem o jedną z lin, woda obficie wylewa się na trawę pod wami (-5) 3: widoczność nie jest dziś dobra, a liny niestety nie są porządnie oznaczone, nie dostrzegasz pierwszej z nich i w nią wlatujesz. Lina napina się, po czym nieznacznie Cię odpycha, a z wiadra wychlustuje się trochę wody (-2) 4, 5, 6: zgrabnie pokonujesz przeszkodę, gratulacje!
Osoba wspomagająca: 1: widoczność jest naprawdę zła, przybierający na sile deszcz nie tylko ogranicza zasięg widzenia, ale i wpada do oczu, nic więc dziwnego, że nie dostrzegasz tłuczka, który uderza Cię w plecy, a na domiar złego leci prosto w stronę wiadra, w które ostatecznie uderza (-3). 2: chciałeś pomóc osobie z wiadrem, unosząc linę tak by łatwiej było pod nią przelecieć, niestety ześlizguje cię się ona z pałki/wypada z ręki, zaburzając lot Twojego partnera (-1) 3: chcąc pokazać swojemu kompanowi w jaki sposób pokonać tę przeszkodę, wlatujesz między sznurki, niestety skręcasz za wolno i zahaczasz miotłą o linę. Rzuć dodatkową kością: Parzysta: najadłeś się strachu, ale ostatecznie odzyskujesz kontrolę nad miotłą i udaje Ci się na niej utrzymać. Nieparzysta: pomimo wszelkich prób utrzymania się na miotle, ostatecznie tracisz równowagę i spadasz na ziemię. Masz szczęście, że trening odbywa się na niedużej wysokości, jesteś obolały i z całą pewnością nabawiłeś się siniaków, ale przynajmniej nic sobie nie złamałeś. 4, 5, 6 wszystko idzie zgodnie z planem, odbijasz wszystkie tłuczki i skutecznie wspierasz partnera w pokonaniu przeszkody..
Przeszkoda IV:
Na koniec coś stosunkowo łatwego – musicie zrobić trzy ósemki wokół stojących w niedalekiej od siebie odległości, dość grubych pni drzew. Rzucacie jedną kością:
Osoba z wiadrem: 1: jesteś już zmęczony, wcześniejsze odbijanie tłuczków, a teraz latanie z ciężkim wiadrem dało Ci w kość, nic dziwnego, że przy trzeciej ósemce chcesz przyspieszyć by jak najszybciej doprowadzić trening do końca. W tych okolicznościach pogodowych nie jest to jednak najlepszy pomysł, źle oceniasz odległość, omijasz pień zbyt późno i zahaczasz o niego ramieniem. Obijasz je co prawda mało boleśnie, ale tracisz sporo wody. (-3) 2: od tego latania w kółko kręci Ci się w głowie, utrzymywanie równowagi w takim stanie nie wychodzi najlepiej nawet w powietrzu. Wiadro chybocze się niebezpiecznie (-2) 3: silny wiatr zdaje się spychać Cię na niektórych zakrętach, utrzymanie pełni kontroli nad miotłą to prawdziwe wyzwanie (-1). 4 na drugim zakręcie z jakiegoś powodu (możliwe, że niezależnego od Ciebie) silnie zarzuca Twoją miotłą, rzuć dodatkową kością: parzysta: szybko opanowujesz sytuację, nie tylko wyrównujesz swój lot, ale i w porę zatrzymujesz wiadro, które chciało się przechylić. Nieparzysta: niestety wyrównanie lotu i opanowanie miotły pochłania całą Twoją uwagę, a wiadro najwyraźniej tylko na to czekało, radośnie przechylając się w jedną stronę i wylewając część swojej zawartości (-3) 5, 6: Gratulacje! Ostatnią przeszkodę pokonałeś wzorowo, możesz być z siebie dumny. Zdecydowanie zasłużyłeś na odpoczynek.
Osoba wspomagająca: 1: jest mokro i ślisko, pałka wypada Ci z ręki. Musisz polecieć po nią w dół, przez co Twój partner na moment zostaje bez wsparcia. Ta krótka chwila wystarcza, aby tłuczek poleciał w jego stronę, zmuszając go do nagłego skrętu (-2) 2: od krążenia kręci Ci się już w głowie, przez co odbijasz tłuczek w złą stronę – pech chciał, że uderzył w wasze wiadro (-3). 3, 4 te tłuczki zupełnie powariowały! Latają za wami zaciekle, dokuczając wam znacznie bardziej niż do tej pory. Możesz być z siebie dumny, gdyż udało Ci się odbić wszystkie cztery. Jesteś wykończony, ale na szczęście to już koniec. 5, 6: nie było wcale tak źle! Właściwie, poszło Ci bardzo dobrze i na ostatnim odcinku trasy nie napotkałeś większych przeszkód.
Kod do użycia pod postem:
Kod:
<zg>Pozycja:</zg> (wiadro/pałka) <zg>Przeszkoda III:</zg> <zg>Przeszkoda IV:</zg> <zg>Ilość wody:</zg> (odejmijcie wg wyniku z kości)
Czas na odpis: do soboty (13.04) do godz 14:00 (bez spóźnień!) Jeśli macie pytania lub wątpliwości, piszcie do mnie na gg i pw :) Spóźnialscy mogą jeszcze napisać post z poprzedniej tury.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Uniosła brwi wyraźnie zaskoczona reakcją Caluma. Pominie już fakt, ze słowem się do niej nie odezwał na takie miłe powitanie, dodatkowo poczerwieniał i podlał jej brata bliźniaka. Chciał, by ten urósł czy jak? Elijah jest wystarczająco wysoki, poza tym metamorfomagia się tym zajmuje. Wzruszyła ramionami i nieco urażona wskoczyła na miotłę. O ile odbijanie tłuczków szło jej dobrze, tak transportowanie wiadra wolało o pomstę do nieba. Ledwie wsiadła, ledwie zakręciła na tor, gdy nie stąd ni zowąd okazało się, iż zniżanie lodu z takim bagażem wiąże się z turbulencjami. Zawyżanie również niosło za sobą pewien problem zważyszy, że musiała pilnować by nie zahaczyć o linę na przykład głową. Z głośnym jękiem odprowadzała wzrokiem spora ilość wody mknącą radośnie w kierunku murawy. Zlokalizowała Caluma i posłała mu przepraszająco-rozbrajający uśmiech, który miał nadrobić ubytek w wiadrze. Pomimo porażki pomknęła dalej. Raz została szturchnieta przez chłopaka, czego nie skomentowała bowiem próbowała utrzymać miotłę w dogodnej pozycji, by nie zgubić więcej wody. I tak co rusz coś tam chlupotało i bała się zerknąć jak wiele wody zgubiła. Gdy wjechali na zakręt Elaine miała spory problem z utrzymaniem miotły. Wiatr wzmógł się, szarpał nią, siekał po twarzy i naruszał równowagę, nad którą dziewczyna tak pracowała! Zimny deszcz nie ułatwiał lotu. Wydostała się z ulgą z najgorszego miejsca, pochyliła nad miotła i nasłuchiwała czy w wiadrze cokolwiek się rusza. Zacisnęła zęby i wykonała trzy całkiem zgrabne ósemki. Po drodze stwierdziła, że znacznie lepiej czuje się na pozycji pałkarza niż potencjalnego ścigającego. Otworzyła nagle szeroko oczy, gdy zostali zaatakowani obłąkanym tłuczkiem notabene tym samym, z którym Elaine walczyła chwilę temu. Pisnęło się jej, gdy leciał wprost na nią lecz Calum zareagował błyskawicznie. Co chwila słyszała uderzenia i odbijania, co jej zaimponowało trzeba przyznać. W chwili gdy palce w rękawiczkach zaczęły już drętwieć, dolecieli do punktu początkowego. Elaine wylądowała łagodnie, jakby próbując zrekompensować to, co wylała po drodze. Zeszła z miotły przemoczona i obolała od spiętych mięśni i czym prędzej podeszła do Caluma. Nie lubi być niepowitana! Elaine lubi gawędzić i już. - Calum!- zawołała i stanęła naprzeciw z szerokim uśmiechem. A w myślach Nie zerkaj do wiadra, nie zerkaj do wiadra. - Świetna robota! Uou, odbiłeś wszystkie ataki obłąkanego tłuczka. Byłam pewna, że mnie zrzuci z miotły, a tu proszę, nie przepuściłeś żadnego.- słodziła mu słodkim głosikiem i domagała się jego atencji. Dopiero po chwili odwróciła się przez ramię do Elijaha i puściła mu oczko.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Poprawiła kucyk, który lekko się rozluzował i wypuścił figlarne ciemne kosmyki. Zapewne i tak wyglądała świetnie, jak nie jeszcze lepiej. Przy @Elijah J. Swansea czuła się swobodnie, mimo że mieli za sobą związek, dość krótki, ale udany. Nie wiele par mogłoby się taką wspaniałą relacją pochwalić. Cortez na pewno miała otwarty umysł, jakby nie było w jej życiu ciężko, starała się we wszystkim i wszystkich widzieć dobrą stronę; nie zawsze jednak to było możliwe, jednak otwartość, a także rozsądek zawsze pomagały. On i Swansea dobrze się rozumieli. Nadal mimo przyjaźni czuła ten przyjemny skurcz w żołądku, gdy go widziała. Był cholernie przystojny. Kiedy przyjechała do Anglii, nie znała prawie nikogo, ale szybko złapała kontakt z rówieśnikami. Obserwowała krukońskie twarze i szczerze nie znała wszystkich. Na pewno kojarzyła, starała się każdemu dać ten przywilej, poświęcając chociaż jedno spojrzenie od czasu, kiedy tu się zjawiła. Miała wrażenie, że uczy się w Hogwarcie od zawsze. Nie tęskniła za Calpiatto, mimo że miała z tą szkołą wiele wspomnień. Elizabeth L. Cortez lubiła zmiany i za nimi podążała. Przeszłość zostawiała daleko za sobą, gdybyśmy nie szli naprzód, stalibyśmy w miejscu, a to krok bliżej śmierci. Dlatego, zawsze podążała za zmianami. Zachowywała tylko te przyjemne wspomnienia, resztę pozwalała zabrać ulotnej chwili. Bawiła się świetnie, chociaż był to trening, ale kto powiedział, że nie można się trochę rozerwać na treningu? Lubiła sport, który momentami stawał się jej odskocznią od rutynowej egzystencji. Swansea'emu poszło świetnie, ale niczego innego nie spodziewała się po trenerze krukonów — imponowało jej to. Lubiła widzieć go w akcji. Prezentował się świetnie. - Ja się dopiero rozkręcam! - Krzyknęła podekscytowana. Elizabeth mogła pochwalić się świetną kondycją. Pogoda może nie sprzyjała, wręcz przeciwnie. Rozpadało się na dobre, a wiatr tylko utwierdzał w przekonaniu, że to nie jest najlepszy czas na trening. Nie dla Cortez. Miała świetne towarzystwo. Determinacja, wręcz przemawiała przez jej ciało. Na pewno nie jeden zawodnik Quidditcha pozazdrościłby jej pozytywnego nastawienia. Podała wiadro @Elijah J. Swansea, któremu bez problemu udało się je przejąć. Punkt dla nich. Chwyciła za pałkę i ruszyła. Miała nadzieje, że uda jej się ponownie powtórzyć ten sukces, co na początku treningu. Na pewno porażka nie byłaby źle odebrana przez nią czy przez innych. Nie często latała na miotle, ale może nadrabiała wytrzymałością i zwinnością? Przy takiej pogodzie nie tylko trzeba było liczyć na umiejętności, ale bardziej na szczęście. Ruszyła w stronę drzew, na których zostały rozwieszone liny. W pierwszej chwili wyglądało to naprawdę na trudne zadanie. Jednak żadne drzewa ani liny nie robiły problemów Cortez, a tłuczki wręcz ustawiały się same do odbicia. Swansea mógł być o to spokojny. Nie spodziewała się, żeby czekało ją coś trudnego na końcu trasy. Chyba za dobrze sobie radziła, bo tłuczki, jakby to wyczuły. Latały na wszystkie strony jak opętane. Było ich aż cztery, ale refleks, opanowanie i koncentracja, pozwoliły Lizz wyjść z tego obronną ręką, a właściwie pałką. Naprawdę się zmachała. Ten trening był świetny! Nie sądziła, że tak się zmęczy. Na szczęście to był już koniec trasy. - Tylko nie mów... - Złapała nieco powietrza, starając się uspokoić oddech. - że chciałbyś widzieć mnie w drużynie. - Wyszczerzyła się, zadowolona z tego, jak świetnie jej poszło. Najwidoczniej miała swój szczęśliwy dzień i żadna pogoda nie mogła tego zepsuć.
Pozycja: pałka Przeszkoda III: 4 Przeszkoda IV:4 Ilość wody: 14
Trening treningiem potrafił skupić na sobie całą uwagę i tego właśnie potrzebowała. Pomimo iż nie szło jej jakoś super idealnie. Upuściła trochę wody, kiedy trzymała wiadro i teraz kiedy dzierżyła pałkę. Jeśli chodzi o nią nie czuła się zbyt dobrze z pałką w ręku. Nie dlatego, że była nieporęczna czy też wymagało siły, by odbić tłuczek. Bardziej chodziło o to, że deszcze zmagał i ona robiła się strasznie niewygodna. Kilka razy musiała poprawić uchwyt nim nawet dolecieli do pierewszej przeszkody. Gdzie musieli przelecieć nad i pod zawieszonymi linami. Już samo mówienie o tej przeszkodzie brzmi trudno w normalnych warunkach. Nie mówiąc już o tym, kiedy krople deszczu wpadają ci do oczu oraz utrudniają widzenie. Jak w takich warunkach widziecieć liny czy też nadlatujący tłuczek. Skoro już o nim mowa to poczuła na własnej skórze, jak silnie potrafi on uderzyć. Miała wrażenie, że prawie zleciała z miotły. Na domiar złego nie wystarczyło mu, że ją uderzył tak, że przez kilka dni będzie czuła plecy oraz pewnie nabyła się pięknego siniaku. Musiał jeszcze uderzać wiadru... Widząc to Beatrica miała ochtę powiedzieć ,,Serio". Jednak powstrzymała się o pomyślenie tego pytania i obiecała sobie, że przy następnym nalocie tłuczka odwdzięczy mu się piękny za nadobne. Nie musiała długo czekać, bo przy kolejnej przeszkodzie poszło jej o wiele lepiej. Nawet obyło się od kolejnego spotkania z tłuczkiem. Co bardzo cieszyło pannę Beatrice. Miała nadzieje, że nie pozbyli się tylko całej wody z wiadra i być może nawet trochę naleciało przez deszcz. Chociaż to drugie było mało prawdopodobne. Ale kto zabroni mieć nadzieję...
Pozycja: Pałka Przeszkoda III: 1 (-3) {1: widoczność jest naprawdę zła, przybierający na sile deszcz nie tylko ogranicza zasięg widzenia, ale i wpada do oczu, nic więc dziwnego, że nie dostrzegasz tłuczka, który uderza Cię w plecy, a na domiar złego leci prosto w stronę wiadra, w które ostatecznie uderza (-3).} Przeszkoda IV: 6 {5, 6: nie było wcale tak źle! Właściwie, poszło Ci bardzo dobrze i na ostatnim odcinku trasy nie napotkałeś większych przeszkód.} Ilość wody: 12-3=9
Nie spodziewała się na treningu Krukonów zobaczyć @Hemah E. L. Peril - zwyczajnie nie wierzyła w takie zbiegi okoliczności, nie mówiąc już o tym, że trochę zapomniała o niedawnym podszywaniu się pod uczennicę Gryffindoru. Zresztą, domniemane podszywanie, ponieważ Billie w żadnym momencie bezpośrednio niczego takiego nie powiedziała! W oczach dziewczyny łatwo było doszukać się zmieszania, choć ona usilnie starała się nie dać tego po sobie poznać. Billie nie była jednak dobra w udawaniu... - Och, nie, no wiesz... Swansea trzymają się razem - odparła, nonszalancko opierając się o szkolną miotłę - i zaraz znowu się czerwieniąc, kiedy zaplątały jej się nogi, a w dodatku się zachwiała, przekładając zbyt duży ciężar na miotłę. Potem już się więcej nie popisywała. Tym bardziej, że nie miała czym; z odrobiną zazdrości spoglądała na ślicznego Nimbusa, na którym latała Hem. Nie była to jednak zazdrość negatywna, a po prostu wywodząca się z podziwu i marzycielskiej natury Billie. Ale cóż - każdy przecież zaczynał od tych hogwarckich szczot. Bez umiejętności nawet szybkie miotły nie były wiele warte. Przeniosła spojrzenie na Elijaha, który miał kilka wstępnych słów przed treningiem. Dopiero teraz Billie pojęła do czego miały im służyć wszystkie te sprzęty. Nie miała nic przeciwko, żeby ćwiczyć z @Fabien E. Arathe-Ricœur, nawet jeśli on sam niezbyt w siebie wierzył. - To w porządku, lubię nawet nieśmieszne żarty - odparła, machając ręką na jego przepraszający ton, rewanżując się pełnym uśmiechem i entuzjazmem. - Zresztą, lepiej być ślepym niż zaślepionym. Ty masz szansę się wyrobić jako gracz i wykorzystać swoje inne atuty, zaślepiony widzieć po prostu nie chce. Tylko nie narzuć mi zbyt dużego tempa - zaśmiała się, lekko go trącając i biorąc do ręki pałkę w oczekiwaniu na ich kolej. Czuła trochę większą presję niż pozostali gracze, w końcu jej partner był od niej bardzo zależny... Dlatego tym gorzej się poczuła, kiedy sama posłała w stronę chłopaka tłuczka, który na szczęście jedynie przeleciał u przed nosem - ale to nie była jej wina, tylko śliskiej pałki! Nie miała jednak czasu się mu tłumaczyć ani przepraszać. Złapała mocniej trzonek i resztę tłuczków spokojnie jednak przepędziła od Fabiena, dzięki czemu jakoś udało im się przetrwać ten etap. - Było świetnie! Dobra robota. Przybiłabym ci piątkę, ale to może lepiej na ziemi... No i może jak dolecimy, jeszcze ja mam szansę się upokorzyć. - Podleciała bliżej do chłopaka, przytrzymując go za rękę i wręczając mu pałkę. Bez większego problemu udało im się też ściągnąć wiadro, dzięki czemu zaraz mogli lecieć dalej.
Pozycja: pałka Punkty w kuferku: 4 Przeszkoda I: 3 Przeszkoda II: 4 Zamiana: 4 Ilość wody: 11, bo Fab wszystko uwzględnił
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Teraz jego zadaniem było pilnowanie kubła z wodą. Mimo, że nie brzmiało to specjalnie ambitnie i wymagająco, to wcale nie oznaczało, że takie nie było. Z początku, kiedy dzierżył pałkę, lot z wiadrem wydawał mu się prosty. W końcu osoba, której zadaniem była ochrona wody znajdującej się w tak ważnym przy tym zadaniu przedmiocie, miała swoje strażnika - osobę, która miała zadanie ochraniać ich przed największym wrogiem w tym momencie wrogiem, czyli tłuczkiem. Myśląc tak wtedy niespecjalnie wziął pod uwagę to, że sytuacja odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Poczuł w dłoni ciężar wiadra. Poczuł, że ciężko utrzymać jest je w stabilnej pozycji. Lot na miotle razem z takim odważnikiem, może sprawić kłopot, dlatego nie omieszkał rzucić kilka kąśliwych uwag w swoich myślach, karcących swoją wcześniejszą pychę. Przygryzając lekko dolną wargę i mrużąc oczy w odpowiedzi na wzmagający się deszcz pomknął w kierunku pierwszej przeszkody. Co chwilę natarczywie zerkał w kierunku wiadra, ze względu na dość dziwne odczucie w trakcie lotu. Wydawało mu się, że być może jakaś gałąź ociera się kubeł, dopiero po chwili i sposobności ku zerknięciu w dobrym momencie, zorientował się, że to tłuczek, który stara się wychlapać jak najwięcej wody mu się uda. Po kilku, bliżej nieokreślonych chwilach, w których Aiden nie do końca wiedział co ma zrobić z zaistniałą sytuacją przyszedł czas na pokonanie pierwszej przeszkody, która skutecznie przepędziła tłuczek z pola widzenia – przynajmniej na tę chwilę. Blondyn sprawnie przemknął pod linami, pilnując by przedmiot znajdujący się pod jego pieczą w żaden sposób już nie ucierpiał. Zadowolony z siebie, wciąż niespecjalnie zorientowany w przestrzeni z uwagi na pogodę, starał się nie zgubić trasy lotu. Przy okazji doszukiwał się w przestrzeni czyhających na jego zgubę tłuczków. Wciąż nie do końca wyobrażał sobie jakąkolwiek obronę w zaistniałej sytuacji – ale świadomość o zaistniałym problemie, jest pierwszym krokiem do jego rozwiązania (czy jakoś tak...). Z oddali majaczyła już ostatnia przeszkoda – wykonanie trzech ósemek wokół drzew. Nie wydawało się to co prawda skomplikowane, ale w takich miejscach najłatwiej jest stracić koncentrację, bądź rozproszyć się do tego stopnia, że bardzo szybko można zapłacić za głupotę. Doskonale zdając sobie z tego sprawę, Aiden nie chciał za wszelką cenę stracić zorientowania na osiągnięcie celu. Poczułby się bardzo niezręcznie, gdyby wyłożył się na samym finiszu. Starał się opanować prędkość, z którą zmierzał do wykonania manewru. Wchodząc z nazbyt wysoką prędkością mógłby całkowicie przez przypadek wychlapać wodę, kręcąc się szalenie wokół pni. W trakcie pokonywania starał się opanować wcześniejsze objawy mdłości, potęgowane teraz przez efekt kręcącej się karuzeli w jego głowie. Na całe szczęście, zerkając ukradkiem w kierunku wiadra po wykonaniu manewru, wszystko przebiegło zgodnie z planem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zadowolony z ich świetnej pracy zespołowej i świetnego pokonania przez nich wieloczęściowego toru przeszkód uśmiechnął się do dziewczyny. - Powiem ci, że wcale nie było tak źle. Poszło nam może nie jakoś wybitnie... - Nie przerywając uśmiechu w kierunku Beatrice puścił jej oczko. - Ale moim skromnym zdaniem było dobrze. Oboje nie byli perfekcyjni, ale w tym momencie uważał, że sukcesem było to jak współpracowali ze sobą będąc w parze i to, że w ogóle ukończyli tor. W żadnym wypadku nie miał tutaj na myśli brunetki. Aiden był pogniewany z quidditchem przez długi czas, ten trening jako tako załagodził trochę rany, ale nie przekreślił wszystkich jego nieprzyjemnych wspomnień. Czekała ich jeszcze długa droga, do nawiązania jakiejkolwiek nici porozumienia.
Pozycja: Wiadro Przeszkoda III:4 Przeszkoda IV:5 Ilość wody: 9
Było mi głupio za moją reakcję, a sama Elaine nie wydawała się być szczególnie zadowolona z tego, jak potoczyła się ta "wymiana zdań", co wyłącznie pogłębiało moje poczucie beznadziejności. Starałem się jednak, by świdrujący od wnętrza wstyd nie przeszkodził mi w poprawnym wykonywaniu zadań, szczególnie że teraz byłem w posiadaniu pałki i miałem zajmować się odganianiem i odbijaniem tłuczków, by nie zrobiły dziewczynie krzywdy, a to z kolei narzucało na mnie sporą presję. Pierwszą przeszkodę pokonaliśmy nieco... Opornie. Ot, zwisające liny nie powinny stanowić problemu, by pod nimi przelecieć - a jednak. Przyspieszyłem, aby znaleźć się kilka odległości przed Krukonką i pałką zahaczyłem jedną z lin, po czym uniosłem ją w górę, chcąc jej ułatwić zadanie. Niestety lina zsunęła się z kija i zahaczyła o wiadro, wylewając z niego nieco wody. - Sorry - rzuciłem szybko, krzywiąc się pod nosem. No szło mi bosko, serio... Potem sobie jednak odbiłem - całkiem dosłownie, bo tłuczki zdawały się nie odstępować mnie na krok. Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Doliczyłem się ich chyba więcej, bo kilka z nich wracało po parę razy, chcąc zaatakować zarówno mnie, jak i koleżankę z pary. Udało mi się jednak odeprzeć to zmasowane natarcie i chwała Merlinowi, bo już mi ręce odpadały od tych nieustannych uderzeń. W tym czasie nie miałem nawet okazji zerknąć na to, jak przedstawia się stan wody w naszym wiadrze, toteż gdy Elaine podeszła pogratulować mi skutecznego bronienia jej od tłuczków, mój wzrok opadł na trzymane przez nią wiaderko... - To co się stało, że nie mamy połowy wody w wiadrze? - zapytałem, unosząc brwi w zdziwieniu.
Sądził, że to już koniec. Ucieszył się nawet, czując pewną ulgę. A potem Billie wręczyła mu pałkę i zabrała wiadro, wspominając o dalszej drodze. Z chłopaka jakby uszło całe powietrze i niemalże upuścił powierzony kij. - C-co, ja mam teraz odbijać tłuczki? - Jego głos zabrzmiał o ton lub dwa wyżej, kiedy żołądek podszedł do gardła. - Nie sądzisz, że to trochę zły pomysł? Tak odrobinę bardzo mocno zły pomysł? - Spytał. Naturalnie był blady, ale teraz zrobił się jak kartka papieru. Aż strach, czy go podmuch wiatru z rozkręcającej się burzy nie zrzuci z miotły. Ale na razie w twarz uderzyła pierwsza fala zimnego deszczu oraz nieco otrzeźwiła. - Bardzo przepraszam, jeśli coś przegapię - wymamrotał. Przynajmniej lot z zamkniętymi oczami z powodu kropel mu nie przeszkadzał. Zawsze to jakiś plus. Zaczął lecieć za Billie, czując, jak ze stresu zaraz zemdleje. Okropnie się bał, że przegapi coś albo odbije w złą stronę i trafi dziewczynę, a co jak nie daj Boże wybije jej zęby? Albo zacznie krwawić? Podobno rozbite nosy to boleśnie częste kontuzje w tym sporcie. W co on się wpakował, oh Niebiosa, litości. Pchany przeczuciem odnośnie młodej Swansea wpadającej w liny, spróbował unieść je pałką. Niestety na ślepo ten manewr był trudny i mokra lina uderzyła Billie w twarz. Policzki Fabiena natychmiastowo pokryły się czerwienią. - Przepraszam! Chciałem pomóc! Nic ci nie jest? Jego skupienie na zadaniu osiągnęło po tym 150%. Chciał za wszelką cenę ochronić Krukonkę przed twardymi piłkami, w efekcie machając pałką z wyczuciem, jakiego po nim można było się nie spodziewać. Skakał po możliwych scenariuszach, wyszukując odpowiednie momenty do ataku. Odbił cztery, zanim dolecieli na metę. Trzęsąc się zszedł z miotły, rozprostowując palce. Zaciskał je na rączce tak mocno, że wbił sobie paznokcie w dłonie i rozorał do krwi. Ale więcej błędów nie zrobił. Chociaż cenę za to zapłacił ogromną, czując się więcej niż wyczerpany. Nie przejmując się błotem oraz wodą na trawie czy wciąż padającym deszczem, po prostu siadł tam, gdzie stał, upuszczając pałkę na ziemię przed siebie. Nie był w stanie ustać o własnych siłach. - Nigdy więcej... Chcę po tym wszystkim ciastko - wymamrotał cicho, telepiącymi się rękoma ocierając twarz.
Pozycja: pałka Przeszkoda III: 2 Przeszkoda IV: 3 Ilość wody: 5, włącznie z Billie.
Oboje lepiej czuli się w swoich pierwotnych rolach. Nie dziwiła się Fabienowi, że mało entuzjastycznie przyjął od niej pałkę. Sama czuła się tym odrobinę zaniepokojona, choć żadne złe słowo nie opuściło jej ust. Przeciwnie, Billie potrząsnęła głową - bardziej do siebie, skoro jej partner nie mógł tego zobaczyć - a odzywając się, włożyła w to tyle beztroski, ile tylko potrafiła. Nie potrzebowała bardziej stresować chłopaka. - Odrobinę tak... Ale po prostu się skup. Postaram się mieć oczy za naszą dwójkę, gdyby coś szło źle. - Trzeba się było liczyć z tym, że podczas prawdziwego meczu przeciwnicy właśnie celowali tłuczkami w zawodników. Była to więc teraz dodatkowa nauka podzielności uwagi... Której Billie na co dzień nie miała zbyt dużo. Nie czuła się zbyt stabilnie z dodatkowym obciążeniem na trzonie miotły; potrzebowała weryfikować odpowiedni balans, skoro kij z większą niż zazwyczaj łatwością nakierowywał się ku ziemi. Było to dodatkowo trudne, kiedy wlecieli pomiędzy liny. Billie, chcąc w bezpiecznej odległości wyminąć górną linę, zwyczajnie nie wyczuła, że wiadro znajdowało się poniżej potrzebnej granicy... Gwałtownie poderwała miotłę, co musiał wyczuć Fabien, gdy unosił dla niej linę. Cóż, szkoda że ta zaraz zsunęła się ze śliskiej powierzchni pałki, wracając na swoje miejsce i z całą siłą smagając szesnastolatkę po twarzy. Billie zamknęła oczy, już całkowicie wybita z lotu; przynajmniej trawa pod nimi na pewno będzie pięknie rosła! - Na przepocone gacie Merlina! - krzyknęła, zwalniając i przecierając twarz. Dygotała, odrobinę ze złości na samą siebie (nawet Fabienowi poszło lepiej!), ale w dużej mierze z powodu pogarszającej się pogody. Odetchnęła głośno, spoglądając na Krukona. - Tylko duma cierpi, nie szkodzi... Także skupienie Billie przybrało teraz niewiarygodny poziom - może to złość motywowała dziewczynę? Może po prostu chęć jak najszybszego zeskoczenia z miotły. Pewne jednak było, że w tym momencie zgrali się z Fabienem idealnie. Billie w pełni zaufała swojemu partnerowi, nie zwracając uwagi na tłuczki, a po prostu całą energię koncentrując na nie wylaniu nawet kropelki wody. Kiedy było jej tak mało, było to łatwiejsze... - Całe z czekolady - dodała, opadając obok niego. I widząc go w takim stanie, odruchowo podarowała mu trochę niezgrabne i w tej pozycji niezręczne przytulenie, mające być minimalną nagrodą pocieszenia. Billie nie zadała sobie pytania, czy Fabien lubi takie gesty, bo któż mogłby nie lubić tulenia? - Dziękuję za bycie moim partnerem.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Swansea też pewnie chętnie wrzuciłby na luz, w gruncie rzecz zamiast zamartwianiem się losem drużyny, wolałby zająć się czerpaniem z tego przyjemności... a jednak nie do końca potrafił. Lot na miotle i odbijanie tłuczków były dla niego dobrą zabawą, ale z tyłu głowy wciąż zastanawiał się co trzeba zmienić, a co po prostu dopracować. Oceniał błędy całej drużyny, lecz najsurowiej spoglądał na samego siebie, twierdząc, że jako kapitan powinien dawać z siebie więcej niż inni. Oby tylko go to nie przerosło. Z pałką w ręku czuł się o wiele pewniej niż z wiadrem ciążącym na trzonku jego miotły, a mimo to, zadowolony z pokonania dwóch pierwszych przeszkód, nie zachował należytej ostrożności. Widoczność była słaba, lina praktycznie nie do zauważenia, a on rozpędził się, myśląc, że zdąży wyhamować. I jakież było jego zdziwienie, gdy poczuł, że jego ramiona na coś napierają, a potem ta sama rzecz odpycha go w tył, wychlustując wodę z wiadra. Świetnie, Swansea, sam rozwiesiłeś te cholerne liny, a teraz w nie wpadasz. Nieco zirytowany swoją głupotą, poleciał dalej. Cieszył się, ze to ostatnia przeszkoda, w dodatku najłatwiejsza z nich wszystkich... tak mu się przynajmniej zdawało. Okazało się, że pogoda naprawdę ich dziś nie rozpieszczała, a wiatr dął silniej niż przewidywał, zaburzając lot jego miotły. Może gdyby miał swoją błyskawicę, a nie tego szkolnego mopa... Stracił trochę wody, ale był to już koniec, a mimo wszystko nie rozlali wszystkiego co mieli, mógł więc być dość zadowolony. Ostrożnie wylądował i uśmiechnął się do Elizabeth. – Moje gratulacje, pałkarz pierwsza klasa. – powiedział z nieudawanym uznaniem; widział przecież, że końcówka była intensywna, a mimo to dziewczyna świetnie dała sobie radę. – Mogę nie mówić... – zaśmiał się pod nosem i przybliżył do niej, by skraść buziaka w policzek. – Ale taka jest prawda. Zobaczysz, jeszcze Cię kiedyś namówię. – wycelował w nią palec tak jakby to była groźba i oddalił się w końcu ku pozostałym członkom drużyny.
Uśmiechnął się do nich serdecznie, po czym pozaglądał do wszystkich wiader, by podsumować wynik. Ku jego zdziwieniu wyniki przedstawiały się bardzo podobnie, a w dodatku był to wynik, który naprawdę go zadowalał. Najgorzej wypadł Fabien z Billie, lecz nie zamierzał tego oceniać – chłopak był przecież niewidomy i bardziej niż ilość wody dowiezionej przez niego na koniec toru, interesowało go to, czy w ogóle będzie w stanie pokonać go na dwóch różnych pozycjach. Wyglądał na wykończonego, ale przecież mu się udało. Elijah popatrzył na niego, targany wyrzutami sumienia, że zmusił go do tak morderczego przelotu, ale nie potrafił nic poradzić na to, że czuł również ogromne zadowolenie. – Jestem z Was dumny. – przyznał, patrząc po twarzach ich wszystkich. – Wszyscy świetnie daliście sobie radę i jeśli tylko na meczu będziemy się starać równie mocno, powinniśmy bez problemu go wygrać. Dziękuję, że mimo paskudnej pogody poświęciliście swój czas, szczególnie ci, którzy nie grają nawet w naszej drużynie. Oczywiście powinniście to przemyśleć. – zaśmiał się pod nosem, patrząc na Aidena i Elizabeth. Po cichu liczył, że może trening przekona ich do zaangażowania się w grę. – Możecie iść, sugeruję prysznic. – nieco ironiczny uśmiech przyozdobił jego twarz. Sam również nie pachniał najlepiej, a w dodatku przypominał zmokłą kurę, ale zdawał się tym w ogóle nie przejmować. – Dobra robota, Fab. Ty też, łabądku. Chodźcie, bo się zaziębimy. – wyciągnął rękę, gotów pomóc wstać im obojgu, przy czym w chwili gdy wyciągnął ją ku Fabienowi, delikatnie trącił go w ramię. – Zasłużyłeś na ogromne czekoladowe ciasto.
ja & Elizabeth: 11 Elaine & Claum: 9 Aiden & Beatrice: 9 Fabien & Billie: 5 Nie liczę Luke'a bo nie ukończył toru.
| z/t dla wszystkich
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zdecydował się wykonywać zadanie zlecone przez Gunnara razem z Bruno. W końcu z kimś w duecie było zawsze raźniej, a i w razie jakichkolwiek komplikacji po drodze mogli sobie wzajemnie pomóc. Szkoda tylko, że wcale się takich nie spodziewał i nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich wędrówka zdecydowanie usłana różami nie będzie. Ba, ledwie wyszli z zamku, a już od początku swojej podróży błądzili bez celu, nie mogąc znaleźć żadnego tropu poszukiwanego stworzenia. Matthew naprawdę starał się wypatrzy choćby kroplę krwi, ale nic z tego. Nogi same zaprowadziły go na Dębową Polanę, a gestem dłoni wskazywał jedynie Gryfonowi, żeby szedł za nim. Stracili w tym miejscu dobre pół godziny, a co gorsza Gallagher dopiero po chwili uświadomił sobie, że został otoczy przez wiewiórki, które najwyraźniej stwierdziły, że przyszedł je dokarmić. Sęk w tym, że on żadnego jedzenia ze sobą nie miał, a przez to te małe stworzenia dobrały się do jego kieszeni, wykradając z niej trzydzieści galeonów. - No na gacie Merlina! – Krzyknął głośno, bo to wcale nie była taka mała sumka. – Teraz Ty prowadzisz. Ja chyba nie mam dzisiaj szczęścia. – Dodał zaraz już spokojniejszym tonem do swojego kolegi, chociaż nadal krążył po polanie wściekły jak rogogon węgierski.
Kość I – ilość pól:1 Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: 1 Inne: utrata 30g Poprzednia lokalizacja: -
Był nieco zmęczony swoim długim jesiennym spacerem wzdłuż jeziora, więc jak usłyszał, że czeka ich niezła wyprawa dookoła zamku, to... trochę pobladł. No ale cóż. Jarał się na to spotkanie koła, a i zadanie brzmiało ciekawie. Każde związane z magicznymi (i niemagicznymi) istotami byłoby dla niego interesujące. Mieli możliwość dobrania się w pary, to i czemu miał z tego nie skorzystać? Razem zawsze raźniej. Już się dzisiaj samotnie nachodził. Wraz z Mattem dotarł na Dębową Polanę. Nie natknęli się na żaden ciekawy trop. Jedynie małe rude stworzonka wyszły z dziupli, zaciekawione ich obecnością. Bruno przypatrywał się całemu zdarzeniu, a na twarzy malował mu się cień rozbawienia. - No i tak to jest, jak się nieumiejętnie dokarmia dzikie zwierzęta. - och jakiś Ty błyskotliwy, Tarly! Wiewiórki może i były całkiem urocze, ale nie było to coś, czego szukali. Trochę się pogubili, a mogło być jeszcze gorzej, bo teraz pałeczkę przejmował Gryfon... - Hm, no to... Tędy? - wskazał bliżej nieokreślony kierunek. No i poszli. Wolno, nieśpiesznie, bo Bruno miał już zakwasy.
|zt. x2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dębowa polana obfitowała chyba w jeszcze bardziej ograniczone przestrzenie niż ta, na której tkwiły ogromne kamienie, a mimo wszystko panna Strauss postanowiła odbyć tam swój trening. Czemu? Powodów było kilka. Po pierwsze warunki nietypowe były jak najbardziej pożądane przez nią, gdyż w meczu wszystko może się zawsze zdarzyć, a po drugie niektóre z manewrów jak i precyzja z jaką prowadziła miotłę mogły być poprawione dzięki podobnym ćwiczeniom. Jak zawsze skontrolowała stan miotły, którą wzięła z krukońskiego składzika po czym po raz kolejny odbyła swoją typową rozgrzewkę przed wejściem na Nimbusa. Musiała dbać nie tylko o sprzęt, ale i własne ciało, które również służyło jej do rozgrywek Quidditcha. Dopiero po serii ćwiczeń rozciągających, w których dominowały wszelkie skłonny i tym podobne oraz krążenia rąk i nóg w stawach, mogła pomyśleć o tym, by wskoczyć na użyczoną miotłę. Wzbiła się powoli w powietrze i po rundce kontrolnej, na którą złożyło się zatoczenie wąskiego kręgu w powietrzu przystąpiła do realizowania swojej nietypowej trasy. Postanowiła polatać między drzewami, co z pewnością nie było zbyt spotykanym ćwiczeniem. Skierowała swoją miotłę w kierunku jednego z dębów, starając się przelecieć ponad jednym z konarów w mniejszym tempie niż do tego przywykła, by zminimalizować ryzyko kolizji lub zaczepienia o inną z gałęzi, przed którą musiała się albo uchylić lub wykonać odpowiedni ruch miotłą, by zmienić w odpowiedni sposób kurs. Oczywiście lot w takich warunkach nie mógł skończyć się dobrze i Violetta kilkukrotnie kończyła na jednym z drzew lub poharatana przez jakąś mniejszą gałązkę, ale mimo wszystko satysfakcja z lotu była niesamowita, a adrenalina wprost rozsadzała jej żyły z każdym uderzeniem serca. Po krótkim czasie poderwała się, by przelecieć między koronami drzew ponad ich poziom i móc odetchnąć nieco spokojniej. Pomimo związania uprzednio włosów w dosyć ciasny koński ogon i tak skończyła z liśćmi, żołędziami i fragmentami mikroskopijnych gałązek we włosach, bo coś takiego chyba w podobnej sytuacji było chyba nieuniknione. Jeszcze przez chwilę pozwoliła sobie na nieco spokojniejszy lot po wolnej przestrzeni, zataczając nieco większe koła ponad polanką, aż w końcu ostatecznie zdecydowała się obniżyć swój lot i wlecieć ponownie między drzewa lekkim korkociągiem. Czuła dudnienie pulsu w uszach, które stało się tym głośniejsze im szybciej zbliżała się do gruntu. Jednak jeszcze na bezpiecznej wysokości, zdecydowała się wyrównać lot i znaleźć się na nowo pomiędzy pniami drzew, które tym razem postanowiła wymijać ćwiczonym jakiś czas wcześniej lekkim slalomem. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie zdecydowanie poprawiła się jej precyzja przy prowadzeniu miotły choć może było to jedynie złudne wrażenie wywołane tym, że najzwyczajniej w świecie na treningach rozwijała nieco mniejsze prędkości niż w czasie meczy, pędząc na pętle lub wykonując jakieś manewry we względnej linii prostej. Dopiero, gdy okrążyła chyba jeden z największych dębów na owej polanie, zdecydowała się na to, by na dobre zsiąść z miotły i zakończyć to szaleństwo tradycyjnym spacerem do szatni, gdzie mogła się przebrać w czyste ubranie.
z/t
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaplanował dość ciekawą lekcję, przynajmniej dla niego. Jedynym problemem był temperament młodzieży i ich zdolność do wzajemnego kontuzjowania się. Musiał być przygotowany na nagłą konieczność składania czyjegoś złamania, szczególnie że zaprosił wszystkich, dosłownie. Zarówno grających w szkolnych drużynach, tych co potrafią latać, jak i nielatających w ogóle. W momencie, w którym będzie więcej uwagi poświęcał nielatającym, musiał się liczyć z faulami pośród reszty, które mogłyby się skończyć złamaniem. Jeszcze nastawić nos potrafiłby, oczyścić, zabandażować ranę, znieczulić miejscowo. Niestety ze złamaną ręką musiałby odesłać ucznia do skrzydła szpitalnego albo nawet samemu go zaprowadzić. Wolał tego uniknąć i zwyczajnie nauczyć się odpowiedniego zaklęcia. Przysiadł na ziemi, opierając się o drzewo, ciesząc się z pogody. Było już na tyle ciepło, że chodził w samych swetrach, spod których często wystawał kołnierz koszuli. Podciągnął rękawy, złapał różdżkę w dłoń i wpierw bez wymawiania zaklęcia powoli wykonywał wymagany ruch nadgarstka, chcąc je dobrze zapamiętać. Raz po raz przekręcał różdżkę w palcach, ustawiając ją odpowiednio do rzucenia zaklęcia. Po dwudziestym razie odłożył różdżkę na ziemię obok biodra, oparł się głową o pień drzewa i spokojnie wymawiał zaklęcie. Locus[i], powtarzał wpierw szeptem, później półgłosem, aż w końcu normalnym głosem, nabierając pewności, że nic nie pomylił. Istniało słabsze zaklęcie, [i]episkey, ale leczyło ono jedynie złamany nos, albo palec. Na zajęcia należało przygotować coś silniejszego, na wypadek, gdyby komuś udało się spaść z miotły. W końcu teorię miał za sobą. Należało jeszcze przećwiczyć zaklęcie w praktyce. Zaklęcie nastawiające złamaną kość w praktyce. Złapał różdżkę w dłoń, kierując ją w swoje lewe przedramię. - Rumpo - mruknął i po chwili musiał zacisnąć zęby z bólu, klnąc w myślach na własne "mądre" pomysły. Czuł, jak za sprawą zaklęcia łamie się jego kość promieniowa. Pamiętał, że to było jedno, czego uczył się z ogromną ochota — ludzka anatomia. Przydatna wiedza w przypadku kontuzji. W tej chwili na całe szczęście nie doszło do złamania otwartego, do którego wyleczenia potrzebowałby więcej, niż jednego zaklęcia. - Duritio - wycedził, nie opuszczając różdżki, aż nie odczuł ulgi związanej z brakiem bólu. Na parę minut miał znieczuloną rękę, więc mógł spokojnie skupić się na rzucaniu zaklęcia leczącego złamanie. - Locus - odezwał się, ale nic się nie stało. Obrócił różdżką w palcach, czując narastającą irytację. Ruch pamiętał, jak wymawiać zaklęcie wiedział. Zacisnął zęby i powtarzał zaklęcie raz po raz, niczym mantrę, lecz nic się nie działo. Postanowił więc spróbować sposobu, który kiedyś zdradził mu jeden z profesorów. Spróbował sobie wyobrazić, jak kość sama się nastawia i zrasta. Odtwarzał przez chwilę w myślach ten proces, aż ponownie spróbował rzucić zaklęcie. Zadziałało niewiele po tym, gdy znieczulenie przestało działać. Cóż, choć sposób nauki z pewnością nie był najmądrzejszy, najważniejsze, że ostatecznie się udało. Ręka wciąż jeszcze bolała, ale przynajmniej nastawił swoją kość, a skoro teraz mu się udało, na lekcji, w razie wypadku, będzie mógł od razu pomóc, a to było najważniejsze.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Do śniadania wszystko było w porządku. Dopiero później, zaczęła czuć się dziwnie i zachowywać inaczej, niż zwykle. Nie wiedziała, czy ktoś dodał jej czegoś do picia, czy w inny sposób została czymś poczęstowana, ale była pewna, że to nie jest jej normalne zachowanie. Bała się wszystkiego! Unikała spojrzeń pozostałych uczniów w obawie, że mogliby uznać to za zaczepkę i doszłoby do bójki. Starała się nie trafić na Maxa, bojąc się tego, co może jej powiedzieć i jak ona może zareagować. Właściwie wszystkie zajęcia przesiedziała z opuszczoną głową, starając się nie przyciągać wzroku pozostałych. To nie było normalne, ale nie potrafiła tego w żaden sposób zmienić. Zabawniej było później, gdy po skończonych lekcjach postanowiła wyjść poćwiczyć odbicia. Zwykle ubierała się na sportowo. Spodnie, trampki, bluza hokejowa, albo jakakolwiek inna, byle była dość obszerna. Taki strój byłby idealny do treningu, jednak czuła ogromną potrzebę ubrania sukienki. Co z tego, że do tej pory zawsze zakładała je na imprezy, albo wyjątkowe sytuacje. Nie, dziś chciała włożyć sukienkę. Wybrała jedną z wygodniejszych, dobrych na co dzień, luźną czerwoną w białe groszki. Dobrała do niej czerwone baleriny i tak ubrana, czując, że to odpowiedni dzień na taki ubiór, wyszła na błonia. Zabrała ze sobą piłkę baseballową, na którą planowała nałożyć zaklęcie accio, aby wracała sama po wyrzuceniu jej. Po znalezieniu w miarę ustronnego miejsca spróbowała rzucić zaklęcia, ale jak w ciągu zajęć, nie udawało jej się. Zazwyczaj nie miała problemów z prostymi zaklęciami, ale tego dnia wszystko było inaczej z nieznanych jej przyczyn. W końcu zniechęcona rzuciła piłką. Jak zwykle przyjęła odpowiednią pozycję, aby cisnąć ją między drzewa, ale choć wykonywała ten ruch niezliczoną ilość razy, grając na pozycji miotacza, gdy jeszcze było jej dane grać z mugolami w baseball, piłka nie poleciała tam, gdzie Lou chciała. Zamiast szybować przed siebie, wykręciła się z palców dziewczyny i polecieć w drugą stronę. Ze zgrozą w oczach patrzyła, jak piłka wirując, dociera do chłopaka i trafia go w tył głowy. Musiało boleć, to nie był lekki rzut. -O nie… Nie, nie, nie… - jęknęła, zakrywając usta dłonią, czując, jak w oczach wzbierają jej się łzy. Zrobiła komuś krzywdę! Trafiła kogoś piłką! Szybko podbiegła do chłopaka, bojąc się, że za chwilę podniesie na nią głos. Tak, z pewnością będzie krzyczeć, przecież na pewno go bolało, a co jeśli doszło do poważniejszego uszkodzenia? Jak mogła dopuścić, żeby piłka poleciała w złym kierunku! - Bardzo cię przepraszam… Nie chciałam w ciebie trafić! Ja… Och, tak bardzo cię przepraszam! Na pewno boli… - zaczęła mówić, gdy już dobiegła do chłopaka. W jej oczach lśniły łzy, z których jedna się odłączyła i spływała wolno po policzku. Wyciągnęła dłoń, chcąc sprawdzić, czy nie zrobiła mu większej krzywdy, ale zaraz cofnęła ją, żeby zasłonić usta. Wpatrywała się w niego z lękiem w spojrzeniu. Co teraz zrobi? Na pewno będzie krzyczeć albo gorzej. Pamiętała jego nerwy w trakcie lekcji zaklęć, a to były zwykłe ćwiczenia. Teraz uderzyła go! Na Merlina, dlaczego wszystko dzisiaj jest nie tak?
Dzisiejszy dzień był jakiś dziwny — czuł się nieswojo, zachowywał się nieswojo, odkąd tylko wstał. Klasycznie wziął prysznic, jednak zamiast wygodnych dresów i bluzy z kapturem, wybrał elegantsze jeansy i ciemną koszulę we wzór, przez co już zapinając od niej guziki i patrząc na swoje odbicie, wiedział, że coś było nie tak. Nie mógł jednak pozbyć się chęci wyglądania dziś niczym jebany kujon, bo ubrał nawet mało męskie mokasyny zamiast jednych ze swoich kolorowych adidasów, a co najdziwniejsze to porzucił śmieszne skarpetki we wszystkich kolorach, wybierając czarne. Przeczesał włosy, na koszule wciągnął czarny sweter i nałożył zegarek na skórzanym pasku. Prychnął na siebie, unosząc nieco brew w zażenowaniu i zgarnął fajki z zapalniczką, chcąc wyjść trochę na dwór, bo może mu się polepszy i przestanie wyglądać niczym cwel. Gdy poczuł fale gorąca na policzkach i odwrócił wzrok od mijającej go w pokoju wspólnym koleżanki — aż przeklną w myślach zszokowany, czując, jak jego usta wyginają się w nieśmiały uśmiech, bo rzuciła w jego stronę głupim tekstem, że dziś gra grzecznego chłopca. Dosypiali mu czegoś do fajek? Cassius dał mu zepsuty towar? Chłodny wiatr uderzył jego policzki, gdy w pośpiechu przemykał przez zielone tereny dookoła zamku, unikając ludzi, a przede wszystkim ładnych dziewcząt, bo miał wrażenie, że nie zniósłby ich spojrzenia. Wysunął papierosa i wsunął pomiędzy usta, odpalając go z pomocą magicznej zapalniczki, aby zaraz zaciągnąć się mocnym dymem — zwykle przynoszącym mu relaks i ulgę. Zamiast tego, Charles Rowle — naczelna lokomotywa z Hogwartu zaczęła się krztusić, a oczy zaszły mu łzami. - Co jest kurwa! - szepnął i odkrył, jak nagle jego ulubiona forma przecinku brzydko brzmi, że aż dłonią zasłonił usta. Czy jemu było wstyd, bo tak się odzywał? Uprzątnął po sobie niewypalonego papierosa, schował wszystko w kieszeń i dyplomatycznie rozejrzał się dookoła, kaszląc już tylko niby z drapania w gardle od przeziębienia, aby ruszyć żwawo dalej. Wiedział, że ten dzień będzie katastrofą i nie mógł nic z tym zrobić. Nucił pod nosem jakąś romantyczną balladą, której pewnie nie znosił i cieszył się początkiem wiosny, czując zapach zieleniejących drzew i kwitnących kwiatków. Nieco rozmarzone, zielone ślepia zerknęły ku niebu i wtedy właśnie poczuł uderzenie w głowę, od którego mimowolnie jęknął i zmrużył oczy, bo zatańczył mu przed nimi chyba cały pas Oriona. W normalnych okolicznościach Charlie pewnie wziąłby piłkę, napięcie odwrócił się przodem do prowodyra tego zajścia, dając mu w zęby i obdarzając szeregiem przekleństw. Przesunął dłonią po tyle głowy, a do jego ucha wpłynął damski głos. Najpierw odwrócił głowę przez ramię, a zaraz odskoczył od niej, jakby co najmniej miała go poparzyć i odwrócił przodem do niej, cały zarumieniony. Z olbrzymim zestresowaniem przesunął wzrokiem po twarzy gryfonki, kręcąc głową, że nic się nie stało. Była szlamą jak to możliwe — że tak uroczą? - To nie Twoja wina! Jestem pewien, że to zrządzenie losu splotło nasze drogi i ta piłka miała po prostu mnie zatrzymać, żebym to właśnie ja powstrzymał łzy z Twoich pięknych oczu! - powiedział z odrobiną jąkania się, czując nagły przypływ romantyzmu i wielkich uczuć, motylki w brzuchu trzepotały skrzydełkami, a po skórze rozniósł się dreszcz. Wyglądała tak ładnie w tej sukience, na pewno było wspaniałą dziewczyną. Schylił się więc i podniósł piłkę, wyciągając ją w jej stronę na otwartej dłoni z nieśmiałym, poddenerwowanym uśmiechem. Bardzo go zabolała ta łza spływająca po policzku, więc wolną ręką podrapał się po głowie zakłopotany, odwracając wzrok od jej twarzy. Kompletnie nie wiedział, co zrobić! - To tylko siniak! Naprawdę, aż tak nie boli! Mogę Ci jakoś pomóc? Jejku, co mogę dla Ciebie zrobić?