• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Uniosła brwi wyraźnie zaskoczona reakcją Caluma. Pominie już fakt, ze słowem się do niej nie odezwał na takie miłe powitanie, dodatkowo poczerwieniał i podlał jej brata bliźniaka. Chciał, by ten urósł czy jak? Elijah jest wystarczająco wysoki, poza tym metamorfomagia się tym zajmuje. Wzruszyła ramionami i nieco urażona wskoczyła na miotłę. O ile odbijanie tłuczków szło jej dobrze, tak transportowanie wiadra wolało o pomstę do nieba. Ledwie wsiadła, ledwie zakręciła na tor, gdy nie stąd ni zowąd okazało się, iż zniżanie lodu z takim bagażem wiąże się z turbulencjami. Zawyżanie również niosło za sobą pewien problem zważyszy, że musiała pilnować by nie zahaczyć o linę na przykład głową. Z głośnym jękiem odprowadzała wzrokiem spora ilość wody mknącą radośnie w kierunku murawy. Zlokalizowała Caluma i posłała mu przepraszająco-rozbrajający uśmiech, który miał nadrobić ubytek w wiadrze. Pomimo porażki pomknęła dalej. Raz została szturchnieta przez chłopaka, czego nie skomentowała bowiem próbowała utrzymać miotłę w dogodnej pozycji, by nie zgubić więcej wody. I tak co rusz coś tam chlupotało i bała się zerknąć jak wiele wody zgubiła. Gdy wjechali na zakręt Elaine miała spory problem z utrzymaniem miotły. Wiatr wzmógł się, szarpał nią, siekał po twarzy i naruszał równowagę, nad którą dziewczyna tak pracowała! Zimny deszcz nie ułatwiał lotu. Wydostała się z ulgą z najgorszego miejsca, pochyliła nad miotła i nasłuchiwała czy w wiadrze cokolwiek się rusza. Zacisnęła zęby i wykonała trzy całkiem zgrabne ósemki. Po drodze stwierdziła, że znacznie lepiej czuje się na pozycji pałkarza niż potencjalnego ścigającego. Otworzyła nagle szeroko oczy, gdy zostali zaatakowani obłąkanym tłuczkiem notabene tym samym, z którym Elaine walczyła chwilę temu. Pisnęło się jej, gdy leciał wprost na nią lecz Calum zareagował błyskawicznie. Co chwila słyszała uderzenia i odbijania, co jej zaimponowało trzeba przyznać. W chwili gdy palce w rękawiczkach zaczęły już drętwieć, dolecieli do punktu początkowego. Elaine wylądowała łagodnie, jakby próbując zrekompensować to, co wylała po drodze. Zeszła z miotły przemoczona i obolała od spiętych mięśni i czym prędzej podeszła do Caluma. Nie lubi być niepowitana! Elaine lubi gawędzić i już. - Calum!- zawołała i stanęła naprzeciw z szerokim uśmiechem. A w myślach Nie zerkaj do wiadra, nie zerkaj do wiadra. - Świetna robota! Uou, odbiłeś wszystkie ataki obłąkanego tłuczka. Byłam pewna, że mnie zrzuci z miotły, a tu proszę, nie przepuściłeś żadnego.- słodziła mu słodkim głosikiem i domagała się jego atencji. Dopiero po chwili odwróciła się przez ramię do Elijaha i puściła mu oczko.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Poprawiła kucyk, który lekko się rozluzował i wypuścił figlarne ciemne kosmyki. Zapewne i tak wyglądała świetnie, jak nie jeszcze lepiej. Przy @Elijah J. Swansea czuła się swobodnie, mimo że mieli za sobą związek, dość krótki, ale udany. Nie wiele par mogłoby się taką wspaniałą relacją pochwalić. Cortez na pewno miała otwarty umysł, jakby nie było w jej życiu ciężko, starała się we wszystkim i wszystkich widzieć dobrą stronę; nie zawsze jednak to było możliwe, jednak otwartość, a także rozsądek zawsze pomagały. On i Swansea dobrze się rozumieli. Nadal mimo przyjaźni czuła ten przyjemny skurcz w żołądku, gdy go widziała. Był cholernie przystojny. Kiedy przyjechała do Anglii, nie znała prawie nikogo, ale szybko złapała kontakt z rówieśnikami. Obserwowała krukońskie twarze i szczerze nie znała wszystkich. Na pewno kojarzyła, starała się każdemu dać ten przywilej, poświęcając chociaż jedno spojrzenie od czasu, kiedy tu się zjawiła. Miała wrażenie, że uczy się w Hogwarcie od zawsze. Nie tęskniła za Calpiatto, mimo że miała z tą szkołą wiele wspomnień. Elizabeth L. Cortez lubiła zmiany i za nimi podążała. Przeszłość zostawiała daleko za sobą, gdybyśmy nie szli naprzód, stalibyśmy w miejscu, a to krok bliżej śmierci. Dlatego, zawsze podążała za zmianami. Zachowywała tylko te przyjemne wspomnienia, resztę pozwalała zabrać ulotnej chwili. Bawiła się świetnie, chociaż był to trening, ale kto powiedział, że nie można się trochę rozerwać na treningu? Lubiła sport, który momentami stawał się jej odskocznią od rutynowej egzystencji. Swansea'emu poszło świetnie, ale niczego innego nie spodziewała się po trenerze krukonów — imponowało jej to. Lubiła widzieć go w akcji. Prezentował się świetnie. - Ja się dopiero rozkręcam! - Krzyknęła podekscytowana. Elizabeth mogła pochwalić się świetną kondycją. Pogoda może nie sprzyjała, wręcz przeciwnie. Rozpadało się na dobre, a wiatr tylko utwierdzał w przekonaniu, że to nie jest najlepszy czas na trening. Nie dla Cortez. Miała świetne towarzystwo. Determinacja, wręcz przemawiała przez jej ciało. Na pewno nie jeden zawodnik Quidditcha pozazdrościłby jej pozytywnego nastawienia. Podała wiadro @Elijah J. Swansea, któremu bez problemu udało się je przejąć. Punkt dla nich. Chwyciła za pałkę i ruszyła. Miała nadzieje, że uda jej się ponownie powtórzyć ten sukces, co na początku treningu. Na pewno porażka nie byłaby źle odebrana przez nią czy przez innych. Nie często latała na miotle, ale może nadrabiała wytrzymałością i zwinnością? Przy takiej pogodzie nie tylko trzeba było liczyć na umiejętności, ale bardziej na szczęście. Ruszyła w stronę drzew, na których zostały rozwieszone liny. W pierwszej chwili wyglądało to naprawdę na trudne zadanie. Jednak żadne drzewa ani liny nie robiły problemów Cortez, a tłuczki wręcz ustawiały się same do odbicia. Swansea mógł być o to spokojny. Nie spodziewała się, żeby czekało ją coś trudnego na końcu trasy. Chyba za dobrze sobie radziła, bo tłuczki, jakby to wyczuły. Latały na wszystkie strony jak opętane. Było ich aż cztery, ale refleks, opanowanie i koncentracja, pozwoliły Lizz wyjść z tego obronną ręką, a właściwie pałką. Naprawdę się zmachała. Ten trening był świetny! Nie sądziła, że tak się zmęczy. Na szczęście to był już koniec trasy. - Tylko nie mów... - Złapała nieco powietrza, starając się uspokoić oddech. - że chciałbyś widzieć mnie w drużynie. - Wyszczerzyła się, zadowolona z tego, jak świetnie jej poszło. Najwidoczniej miała swój szczęśliwy dzień i żadna pogoda nie mogła tego zepsuć.
Pozycja: pałka Przeszkoda III: 4 Przeszkoda IV:4 Ilość wody: 14
Trening treningiem potrafił skupić na sobie całą uwagę i tego właśnie potrzebowała. Pomimo iż nie szło jej jakoś super idealnie. Upuściła trochę wody, kiedy trzymała wiadro i teraz kiedy dzierżyła pałkę. Jeśli chodzi o nią nie czuła się zbyt dobrze z pałką w ręku. Nie dlatego, że była nieporęczna czy też wymagało siły, by odbić tłuczek. Bardziej chodziło o to, że deszcze zmagał i ona robiła się strasznie niewygodna. Kilka razy musiała poprawić uchwyt nim nawet dolecieli do pierewszej przeszkody. Gdzie musieli przelecieć nad i pod zawieszonymi linami. Już samo mówienie o tej przeszkodzie brzmi trudno w normalnych warunkach. Nie mówiąc już o tym, kiedy krople deszczu wpadają ci do oczu oraz utrudniają widzenie. Jak w takich warunkach widziecieć liny czy też nadlatujący tłuczek. Skoro już o nim mowa to poczuła na własnej skórze, jak silnie potrafi on uderzyć. Miała wrażenie, że prawie zleciała z miotły. Na domiar złego nie wystarczyło mu, że ją uderzył tak, że przez kilka dni będzie czuła plecy oraz pewnie nabyła się pięknego siniaku. Musiał jeszcze uderzać wiadru... Widząc to Beatrica miała ochtę powiedzieć ,,Serio". Jednak powstrzymała się o pomyślenie tego pytania i obiecała sobie, że przy następnym nalocie tłuczka odwdzięczy mu się piękny za nadobne. Nie musiała długo czekać, bo przy kolejnej przeszkodzie poszło jej o wiele lepiej. Nawet obyło się od kolejnego spotkania z tłuczkiem. Co bardzo cieszyło pannę Beatrice. Miała nadzieje, że nie pozbyli się tylko całej wody z wiadra i być może nawet trochę naleciało przez deszcz. Chociaż to drugie było mało prawdopodobne. Ale kto zabroni mieć nadzieję...
Pozycja: Pałka Przeszkoda III: 1 (-3) {1: widoczność jest naprawdę zła, przybierający na sile deszcz nie tylko ogranicza zasięg widzenia, ale i wpada do oczu, nic więc dziwnego, że nie dostrzegasz tłuczka, który uderza Cię w plecy, a na domiar złego leci prosto w stronę wiadra, w które ostatecznie uderza (-3).} Przeszkoda IV: 6 {5, 6: nie było wcale tak źle! Właściwie, poszło Ci bardzo dobrze i na ostatnim odcinku trasy nie napotkałeś większych przeszkód.} Ilość wody: 12-3=9
Nie spodziewała się na treningu Krukonów zobaczyć @Hemah E. L. Peril - zwyczajnie nie wierzyła w takie zbiegi okoliczności, nie mówiąc już o tym, że trochę zapomniała o niedawnym podszywaniu się pod uczennicę Gryffindoru. Zresztą, domniemane podszywanie, ponieważ Billie w żadnym momencie bezpośrednio niczego takiego nie powiedziała! W oczach dziewczyny łatwo było doszukać się zmieszania, choć ona usilnie starała się nie dać tego po sobie poznać. Billie nie była jednak dobra w udawaniu... - Och, nie, no wiesz... Swansea trzymają się razem - odparła, nonszalancko opierając się o szkolną miotłę - i zaraz znowu się czerwieniąc, kiedy zaplątały jej się nogi, a w dodatku się zachwiała, przekładając zbyt duży ciężar na miotłę. Potem już się więcej nie popisywała. Tym bardziej, że nie miała czym; z odrobiną zazdrości spoglądała na ślicznego Nimbusa, na którym latała Hem. Nie była to jednak zazdrość negatywna, a po prostu wywodząca się z podziwu i marzycielskiej natury Billie. Ale cóż - każdy przecież zaczynał od tych hogwarckich szczot. Bez umiejętności nawet szybkie miotły nie były wiele warte. Przeniosła spojrzenie na Elijaha, który miał kilka wstępnych słów przed treningiem. Dopiero teraz Billie pojęła do czego miały im służyć wszystkie te sprzęty. Nie miała nic przeciwko, żeby ćwiczyć z @Fabien E. Arathe-Ricœur, nawet jeśli on sam niezbyt w siebie wierzył. - To w porządku, lubię nawet nieśmieszne żarty - odparła, machając ręką na jego przepraszający ton, rewanżując się pełnym uśmiechem i entuzjazmem. - Zresztą, lepiej być ślepym niż zaślepionym. Ty masz szansę się wyrobić jako gracz i wykorzystać swoje inne atuty, zaślepiony widzieć po prostu nie chce. Tylko nie narzuć mi zbyt dużego tempa - zaśmiała się, lekko go trącając i biorąc do ręki pałkę w oczekiwaniu na ich kolej. Czuła trochę większą presję niż pozostali gracze, w końcu jej partner był od niej bardzo zależny... Dlatego tym gorzej się poczuła, kiedy sama posłała w stronę chłopaka tłuczka, który na szczęście jedynie przeleciał u przed nosem - ale to nie była jej wina, tylko śliskiej pałki! Nie miała jednak czasu się mu tłumaczyć ani przepraszać. Złapała mocniej trzonek i resztę tłuczków spokojnie jednak przepędziła od Fabiena, dzięki czemu jakoś udało im się przetrwać ten etap. - Było świetnie! Dobra robota. Przybiłabym ci piątkę, ale to może lepiej na ziemi... No i może jak dolecimy, jeszcze ja mam szansę się upokorzyć. - Podleciała bliżej do chłopaka, przytrzymując go za rękę i wręczając mu pałkę. Bez większego problemu udało im się też ściągnąć wiadro, dzięki czemu zaraz mogli lecieć dalej.
Pozycja: pałka Punkty w kuferku: 4 Przeszkoda I: 3 Przeszkoda II: 4 Zamiana: 4 Ilość wody: 11, bo Fab wszystko uwzględnił
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Teraz jego zadaniem było pilnowanie kubła z wodą. Mimo, że nie brzmiało to specjalnie ambitnie i wymagająco, to wcale nie oznaczało, że takie nie było. Z początku, kiedy dzierżył pałkę, lot z wiadrem wydawał mu się prosty. W końcu osoba, której zadaniem była ochrona wody znajdującej się w tak ważnym przy tym zadaniu przedmiocie, miała swoje strażnika - osobę, która miała zadanie ochraniać ich przed największym wrogiem w tym momencie wrogiem, czyli tłuczkiem. Myśląc tak wtedy niespecjalnie wziął pod uwagę to, że sytuacja odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Poczuł w dłoni ciężar wiadra. Poczuł, że ciężko utrzymać jest je w stabilnej pozycji. Lot na miotle razem z takim odważnikiem, może sprawić kłopot, dlatego nie omieszkał rzucić kilka kąśliwych uwag w swoich myślach, karcących swoją wcześniejszą pychę. Przygryzając lekko dolną wargę i mrużąc oczy w odpowiedzi na wzmagający się deszcz pomknął w kierunku pierwszej przeszkody. Co chwilę natarczywie zerkał w kierunku wiadra, ze względu na dość dziwne odczucie w trakcie lotu. Wydawało mu się, że być może jakaś gałąź ociera się kubeł, dopiero po chwili i sposobności ku zerknięciu w dobrym momencie, zorientował się, że to tłuczek, który stara się wychlapać jak najwięcej wody mu się uda. Po kilku, bliżej nieokreślonych chwilach, w których Aiden nie do końca wiedział co ma zrobić z zaistniałą sytuacją przyszedł czas na pokonanie pierwszej przeszkody, która skutecznie przepędziła tłuczek z pola widzenia – przynajmniej na tę chwilę. Blondyn sprawnie przemknął pod linami, pilnując by przedmiot znajdujący się pod jego pieczą w żaden sposób już nie ucierpiał. Zadowolony z siebie, wciąż niespecjalnie zorientowany w przestrzeni z uwagi na pogodę, starał się nie zgubić trasy lotu. Przy okazji doszukiwał się w przestrzeni czyhających na jego zgubę tłuczków. Wciąż nie do końca wyobrażał sobie jakąkolwiek obronę w zaistniałej sytuacji – ale świadomość o zaistniałym problemie, jest pierwszym krokiem do jego rozwiązania (czy jakoś tak...). Z oddali majaczyła już ostatnia przeszkoda – wykonanie trzech ósemek wokół drzew. Nie wydawało się to co prawda skomplikowane, ale w takich miejscach najłatwiej jest stracić koncentrację, bądź rozproszyć się do tego stopnia, że bardzo szybko można zapłacić za głupotę. Doskonale zdając sobie z tego sprawę, Aiden nie chciał za wszelką cenę stracić zorientowania na osiągnięcie celu. Poczułby się bardzo niezręcznie, gdyby wyłożył się na samym finiszu. Starał się opanować prędkość, z którą zmierzał do wykonania manewru. Wchodząc z nazbyt wysoką prędkością mógłby całkowicie przez przypadek wychlapać wodę, kręcąc się szalenie wokół pni. W trakcie pokonywania starał się opanować wcześniejsze objawy mdłości, potęgowane teraz przez efekt kręcącej się karuzeli w jego głowie. Na całe szczęście, zerkając ukradkiem w kierunku wiadra po wykonaniu manewru, wszystko przebiegło zgodnie z planem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zadowolony z ich świetnej pracy zespołowej i świetnego pokonania przez nich wieloczęściowego toru przeszkód uśmiechnął się do dziewczyny. - Powiem ci, że wcale nie było tak źle. Poszło nam może nie jakoś wybitnie... - Nie przerywając uśmiechu w kierunku Beatrice puścił jej oczko. - Ale moim skromnym zdaniem było dobrze. Oboje nie byli perfekcyjni, ale w tym momencie uważał, że sukcesem było to jak współpracowali ze sobą będąc w parze i to, że w ogóle ukończyli tor. W żadnym wypadku nie miał tutaj na myśli brunetki. Aiden był pogniewany z quidditchem przez długi czas, ten trening jako tako załagodził trochę rany, ale nie przekreślił wszystkich jego nieprzyjemnych wspomnień. Czekała ich jeszcze długa droga, do nawiązania jakiejkolwiek nici porozumienia.
Pozycja: Wiadro Przeszkoda III:4 Przeszkoda IV:5 Ilość wody: 9
Było mi głupio za moją reakcję, a sama Elaine nie wydawała się być szczególnie zadowolona z tego, jak potoczyła się ta "wymiana zdań", co wyłącznie pogłębiało moje poczucie beznadziejności. Starałem się jednak, by świdrujący od wnętrza wstyd nie przeszkodził mi w poprawnym wykonywaniu zadań, szczególnie że teraz byłem w posiadaniu pałki i miałem zajmować się odganianiem i odbijaniem tłuczków, by nie zrobiły dziewczynie krzywdy, a to z kolei narzucało na mnie sporą presję. Pierwszą przeszkodę pokonaliśmy nieco... Opornie. Ot, zwisające liny nie powinny stanowić problemu, by pod nimi przelecieć - a jednak. Przyspieszyłem, aby znaleźć się kilka odległości przed Krukonką i pałką zahaczyłem jedną z lin, po czym uniosłem ją w górę, chcąc jej ułatwić zadanie. Niestety lina zsunęła się z kija i zahaczyła o wiadro, wylewając z niego nieco wody. - Sorry - rzuciłem szybko, krzywiąc się pod nosem. No szło mi bosko, serio... Potem sobie jednak odbiłem - całkiem dosłownie, bo tłuczki zdawały się nie odstępować mnie na krok. Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Doliczyłem się ich chyba więcej, bo kilka z nich wracało po parę razy, chcąc zaatakować zarówno mnie, jak i koleżankę z pary. Udało mi się jednak odeprzeć to zmasowane natarcie i chwała Merlinowi, bo już mi ręce odpadały od tych nieustannych uderzeń. W tym czasie nie miałem nawet okazji zerknąć na to, jak przedstawia się stan wody w naszym wiadrze, toteż gdy Elaine podeszła pogratulować mi skutecznego bronienia jej od tłuczków, mój wzrok opadł na trzymane przez nią wiaderko... - To co się stało, że nie mamy połowy wody w wiadrze? - zapytałem, unosząc brwi w zdziwieniu.
Sądził, że to już koniec. Ucieszył się nawet, czując pewną ulgę. A potem Billie wręczyła mu pałkę i zabrała wiadro, wspominając o dalszej drodze. Z chłopaka jakby uszło całe powietrze i niemalże upuścił powierzony kij. - C-co, ja mam teraz odbijać tłuczki? - Jego głos zabrzmiał o ton lub dwa wyżej, kiedy żołądek podszedł do gardła. - Nie sądzisz, że to trochę zły pomysł? Tak odrobinę bardzo mocno zły pomysł? - Spytał. Naturalnie był blady, ale teraz zrobił się jak kartka papieru. Aż strach, czy go podmuch wiatru z rozkręcającej się burzy nie zrzuci z miotły. Ale na razie w twarz uderzyła pierwsza fala zimnego deszczu oraz nieco otrzeźwiła. - Bardzo przepraszam, jeśli coś przegapię - wymamrotał. Przynajmniej lot z zamkniętymi oczami z powodu kropel mu nie przeszkadzał. Zawsze to jakiś plus. Zaczął lecieć za Billie, czując, jak ze stresu zaraz zemdleje. Okropnie się bał, że przegapi coś albo odbije w złą stronę i trafi dziewczynę, a co jak nie daj Boże wybije jej zęby? Albo zacznie krwawić? Podobno rozbite nosy to boleśnie częste kontuzje w tym sporcie. W co on się wpakował, oh Niebiosa, litości. Pchany przeczuciem odnośnie młodej Swansea wpadającej w liny, spróbował unieść je pałką. Niestety na ślepo ten manewr był trudny i mokra lina uderzyła Billie w twarz. Policzki Fabiena natychmiastowo pokryły się czerwienią. - Przepraszam! Chciałem pomóc! Nic ci nie jest? Jego skupienie na zadaniu osiągnęło po tym 150%. Chciał za wszelką cenę ochronić Krukonkę przed twardymi piłkami, w efekcie machając pałką z wyczuciem, jakiego po nim można było się nie spodziewać. Skakał po możliwych scenariuszach, wyszukując odpowiednie momenty do ataku. Odbił cztery, zanim dolecieli na metę. Trzęsąc się zszedł z miotły, rozprostowując palce. Zaciskał je na rączce tak mocno, że wbił sobie paznokcie w dłonie i rozorał do krwi. Ale więcej błędów nie zrobił. Chociaż cenę za to zapłacił ogromną, czując się więcej niż wyczerpany. Nie przejmując się błotem oraz wodą na trawie czy wciąż padającym deszczem, po prostu siadł tam, gdzie stał, upuszczając pałkę na ziemię przed siebie. Nie był w stanie ustać o własnych siłach. - Nigdy więcej... Chcę po tym wszystkim ciastko - wymamrotał cicho, telepiącymi się rękoma ocierając twarz.
Pozycja: pałka Przeszkoda III: 2 Przeszkoda IV: 3 Ilość wody: 5, włącznie z Billie.
Oboje lepiej czuli się w swoich pierwotnych rolach. Nie dziwiła się Fabienowi, że mało entuzjastycznie przyjął od niej pałkę. Sama czuła się tym odrobinę zaniepokojona, choć żadne złe słowo nie opuściło jej ust. Przeciwnie, Billie potrząsnęła głową - bardziej do siebie, skoro jej partner nie mógł tego zobaczyć - a odzywając się, włożyła w to tyle beztroski, ile tylko potrafiła. Nie potrzebowała bardziej stresować chłopaka. - Odrobinę tak... Ale po prostu się skup. Postaram się mieć oczy za naszą dwójkę, gdyby coś szło źle. - Trzeba się było liczyć z tym, że podczas prawdziwego meczu przeciwnicy właśnie celowali tłuczkami w zawodników. Była to więc teraz dodatkowa nauka podzielności uwagi... Której Billie na co dzień nie miała zbyt dużo. Nie czuła się zbyt stabilnie z dodatkowym obciążeniem na trzonie miotły; potrzebowała weryfikować odpowiedni balans, skoro kij z większą niż zazwyczaj łatwością nakierowywał się ku ziemi. Było to dodatkowo trudne, kiedy wlecieli pomiędzy liny. Billie, chcąc w bezpiecznej odległości wyminąć górną linę, zwyczajnie nie wyczuła, że wiadro znajdowało się poniżej potrzebnej granicy... Gwałtownie poderwała miotłę, co musiał wyczuć Fabien, gdy unosił dla niej linę. Cóż, szkoda że ta zaraz zsunęła się ze śliskiej powierzchni pałki, wracając na swoje miejsce i z całą siłą smagając szesnastolatkę po twarzy. Billie zamknęła oczy, już całkowicie wybita z lotu; przynajmniej trawa pod nimi na pewno będzie pięknie rosła! - Na przepocone gacie Merlina! - krzyknęła, zwalniając i przecierając twarz. Dygotała, odrobinę ze złości na samą siebie (nawet Fabienowi poszło lepiej!), ale w dużej mierze z powodu pogarszającej się pogody. Odetchnęła głośno, spoglądając na Krukona. - Tylko duma cierpi, nie szkodzi... Także skupienie Billie przybrało teraz niewiarygodny poziom - może to złość motywowała dziewczynę? Może po prostu chęć jak najszybszego zeskoczenia z miotły. Pewne jednak było, że w tym momencie zgrali się z Fabienem idealnie. Billie w pełni zaufała swojemu partnerowi, nie zwracając uwagi na tłuczki, a po prostu całą energię koncentrując na nie wylaniu nawet kropelki wody. Kiedy było jej tak mało, było to łatwiejsze... - Całe z czekolady - dodała, opadając obok niego. I widząc go w takim stanie, odruchowo podarowała mu trochę niezgrabne i w tej pozycji niezręczne przytulenie, mające być minimalną nagrodą pocieszenia. Billie nie zadała sobie pytania, czy Fabien lubi takie gesty, bo któż mogłby nie lubić tulenia? - Dziękuję za bycie moim partnerem.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Swansea też pewnie chętnie wrzuciłby na luz, w gruncie rzecz zamiast zamartwianiem się losem drużyny, wolałby zająć się czerpaniem z tego przyjemności... a jednak nie do końca potrafił. Lot na miotle i odbijanie tłuczków były dla niego dobrą zabawą, ale z tyłu głowy wciąż zastanawiał się co trzeba zmienić, a co po prostu dopracować. Oceniał błędy całej drużyny, lecz najsurowiej spoglądał na samego siebie, twierdząc, że jako kapitan powinien dawać z siebie więcej niż inni. Oby tylko go to nie przerosło. Z pałką w ręku czuł się o wiele pewniej niż z wiadrem ciążącym na trzonku jego miotły, a mimo to, zadowolony z pokonania dwóch pierwszych przeszkód, nie zachował należytej ostrożności. Widoczność była słaba, lina praktycznie nie do zauważenia, a on rozpędził się, myśląc, że zdąży wyhamować. I jakież było jego zdziwienie, gdy poczuł, że jego ramiona na coś napierają, a potem ta sama rzecz odpycha go w tył, wychlustując wodę z wiadra. Świetnie, Swansea, sam rozwiesiłeś te cholerne liny, a teraz w nie wpadasz. Nieco zirytowany swoją głupotą, poleciał dalej. Cieszył się, ze to ostatnia przeszkoda, w dodatku najłatwiejsza z nich wszystkich... tak mu się przynajmniej zdawało. Okazało się, że pogoda naprawdę ich dziś nie rozpieszczała, a wiatr dął silniej niż przewidywał, zaburzając lot jego miotły. Może gdyby miał swoją błyskawicę, a nie tego szkolnego mopa... Stracił trochę wody, ale był to już koniec, a mimo wszystko nie rozlali wszystkiego co mieli, mógł więc być dość zadowolony. Ostrożnie wylądował i uśmiechnął się do Elizabeth. – Moje gratulacje, pałkarz pierwsza klasa. – powiedział z nieudawanym uznaniem; widział przecież, że końcówka była intensywna, a mimo to dziewczyna świetnie dała sobie radę. – Mogę nie mówić... – zaśmiał się pod nosem i przybliżył do niej, by skraść buziaka w policzek. – Ale taka jest prawda. Zobaczysz, jeszcze Cię kiedyś namówię. – wycelował w nią palec tak jakby to była groźba i oddalił się w końcu ku pozostałym członkom drużyny.
Uśmiechnął się do nich serdecznie, po czym pozaglądał do wszystkich wiader, by podsumować wynik. Ku jego zdziwieniu wyniki przedstawiały się bardzo podobnie, a w dodatku był to wynik, który naprawdę go zadowalał. Najgorzej wypadł Fabien z Billie, lecz nie zamierzał tego oceniać – chłopak był przecież niewidomy i bardziej niż ilość wody dowiezionej przez niego na koniec toru, interesowało go to, czy w ogóle będzie w stanie pokonać go na dwóch różnych pozycjach. Wyglądał na wykończonego, ale przecież mu się udało. Elijah popatrzył na niego, targany wyrzutami sumienia, że zmusił go do tak morderczego przelotu, ale nie potrafił nic poradzić na to, że czuł również ogromne zadowolenie. – Jestem z Was dumny. – przyznał, patrząc po twarzach ich wszystkich. – Wszyscy świetnie daliście sobie radę i jeśli tylko na meczu będziemy się starać równie mocno, powinniśmy bez problemu go wygrać. Dziękuję, że mimo paskudnej pogody poświęciliście swój czas, szczególnie ci, którzy nie grają nawet w naszej drużynie. Oczywiście powinniście to przemyśleć. – zaśmiał się pod nosem, patrząc na Aidena i Elizabeth. Po cichu liczył, że może trening przekona ich do zaangażowania się w grę. – Możecie iść, sugeruję prysznic. – nieco ironiczny uśmiech przyozdobił jego twarz. Sam również nie pachniał najlepiej, a w dodatku przypominał zmokłą kurę, ale zdawał się tym w ogóle nie przejmować. – Dobra robota, Fab. Ty też, łabądku. Chodźcie, bo się zaziębimy. – wyciągnął rękę, gotów pomóc wstać im obojgu, przy czym w chwili gdy wyciągnął ją ku Fabienowi, delikatnie trącił go w ramię. – Zasłużyłeś na ogromne czekoladowe ciasto.
ja & Elizabeth: 11 Elaine & Claum: 9 Aiden & Beatrice: 9 Fabien & Billie: 5 Nie liczę Luke'a bo nie ukończył toru.
| z/t dla wszystkich
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zdecydował się wykonywać zadanie zlecone przez Gunnara razem z Bruno. W końcu z kimś w duecie było zawsze raźniej, a i w razie jakichkolwiek komplikacji po drodze mogli sobie wzajemnie pomóc. Szkoda tylko, że wcale się takich nie spodziewał i nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich wędrówka zdecydowanie usłana różami nie będzie. Ba, ledwie wyszli z zamku, a już od początku swojej podróży błądzili bez celu, nie mogąc znaleźć żadnego tropu poszukiwanego stworzenia. Matthew naprawdę starał się wypatrzy choćby kroplę krwi, ale nic z tego. Nogi same zaprowadziły go na Dębową Polanę, a gestem dłoni wskazywał jedynie Gryfonowi, żeby szedł za nim. Stracili w tym miejscu dobre pół godziny, a co gorsza Gallagher dopiero po chwili uświadomił sobie, że został otoczy przez wiewiórki, które najwyraźniej stwierdziły, że przyszedł je dokarmić. Sęk w tym, że on żadnego jedzenia ze sobą nie miał, a przez to te małe stworzenia dobrały się do jego kieszeni, wykradając z niej trzydzieści galeonów. - No na gacie Merlina! – Krzyknął głośno, bo to wcale nie była taka mała sumka. – Teraz Ty prowadzisz. Ja chyba nie mam dzisiaj szczęścia. – Dodał zaraz już spokojniejszym tonem do swojego kolegi, chociaż nadal krążył po polanie wściekły jak rogogon węgierski.
Kość I – ilość pól:1 Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: 1 Inne: utrata 30g Poprzednia lokalizacja: -
Był nieco zmęczony swoim długim jesiennym spacerem wzdłuż jeziora, więc jak usłyszał, że czeka ich niezła wyprawa dookoła zamku, to... trochę pobladł. No ale cóż. Jarał się na to spotkanie koła, a i zadanie brzmiało ciekawie. Każde związane z magicznymi (i niemagicznymi) istotami byłoby dla niego interesujące. Mieli możliwość dobrania się w pary, to i czemu miał z tego nie skorzystać? Razem zawsze raźniej. Już się dzisiaj samotnie nachodził. Wraz z Mattem dotarł na Dębową Polanę. Nie natknęli się na żaden ciekawy trop. Jedynie małe rude stworzonka wyszły z dziupli, zaciekawione ich obecnością. Bruno przypatrywał się całemu zdarzeniu, a na twarzy malował mu się cień rozbawienia. - No i tak to jest, jak się nieumiejętnie dokarmia dzikie zwierzęta. - och jakiś Ty błyskotliwy, Tarly! Wiewiórki może i były całkiem urocze, ale nie było to coś, czego szukali. Trochę się pogubili, a mogło być jeszcze gorzej, bo teraz pałeczkę przejmował Gryfon... - Hm, no to... Tędy? - wskazał bliżej nieokreślony kierunek. No i poszli. Wolno, nieśpiesznie, bo Bruno miał już zakwasy.
|zt. x2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dębowa polana obfitowała chyba w jeszcze bardziej ograniczone przestrzenie niż ta, na której tkwiły ogromne kamienie, a mimo wszystko panna Strauss postanowiła odbyć tam swój trening. Czemu? Powodów było kilka. Po pierwsze warunki nietypowe były jak najbardziej pożądane przez nią, gdyż w meczu wszystko może się zawsze zdarzyć, a po drugie niektóre z manewrów jak i precyzja z jaką prowadziła miotłę mogły być poprawione dzięki podobnym ćwiczeniom. Jak zawsze skontrolowała stan miotły, którą wzięła z krukońskiego składzika po czym po raz kolejny odbyła swoją typową rozgrzewkę przed wejściem na Nimbusa. Musiała dbać nie tylko o sprzęt, ale i własne ciało, które również służyło jej do rozgrywek Quidditcha. Dopiero po serii ćwiczeń rozciągających, w których dominowały wszelkie skłonny i tym podobne oraz krążenia rąk i nóg w stawach, mogła pomyśleć o tym, by wskoczyć na użyczoną miotłę. Wzbiła się powoli w powietrze i po rundce kontrolnej, na którą złożyło się zatoczenie wąskiego kręgu w powietrzu przystąpiła do realizowania swojej nietypowej trasy. Postanowiła polatać między drzewami, co z pewnością nie było zbyt spotykanym ćwiczeniem. Skierowała swoją miotłę w kierunku jednego z dębów, starając się przelecieć ponad jednym z konarów w mniejszym tempie niż do tego przywykła, by zminimalizować ryzyko kolizji lub zaczepienia o inną z gałęzi, przed którą musiała się albo uchylić lub wykonać odpowiedni ruch miotłą, by zmienić w odpowiedni sposób kurs. Oczywiście lot w takich warunkach nie mógł skończyć się dobrze i Violetta kilkukrotnie kończyła na jednym z drzew lub poharatana przez jakąś mniejszą gałązkę, ale mimo wszystko satysfakcja z lotu była niesamowita, a adrenalina wprost rozsadzała jej żyły z każdym uderzeniem serca. Po krótkim czasie poderwała się, by przelecieć między koronami drzew ponad ich poziom i móc odetchnąć nieco spokojniej. Pomimo związania uprzednio włosów w dosyć ciasny koński ogon i tak skończyła z liśćmi, żołędziami i fragmentami mikroskopijnych gałązek we włosach, bo coś takiego chyba w podobnej sytuacji było chyba nieuniknione. Jeszcze przez chwilę pozwoliła sobie na nieco spokojniejszy lot po wolnej przestrzeni, zataczając nieco większe koła ponad polanką, aż w końcu ostatecznie zdecydowała się obniżyć swój lot i wlecieć ponownie między drzewa lekkim korkociągiem. Czuła dudnienie pulsu w uszach, które stało się tym głośniejsze im szybciej zbliżała się do gruntu. Jednak jeszcze na bezpiecznej wysokości, zdecydowała się wyrównać lot i znaleźć się na nowo pomiędzy pniami drzew, które tym razem postanowiła wymijać ćwiczonym jakiś czas wcześniej lekkim slalomem. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie zdecydowanie poprawiła się jej precyzja przy prowadzeniu miotły choć może było to jedynie złudne wrażenie wywołane tym, że najzwyczajniej w świecie na treningach rozwijała nieco mniejsze prędkości niż w czasie meczy, pędząc na pętle lub wykonując jakieś manewry we względnej linii prostej. Dopiero, gdy okrążyła chyba jeden z największych dębów na owej polanie, zdecydowała się na to, by na dobre zsiąść z miotły i zakończyć to szaleństwo tradycyjnym spacerem do szatni, gdzie mogła się przebrać w czyste ubranie.
z/t
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaplanował dość ciekawą lekcję, przynajmniej dla niego. Jedynym problemem był temperament młodzieży i ich zdolność do wzajemnego kontuzjowania się. Musiał być przygotowany na nagłą konieczność składania czyjegoś złamania, szczególnie że zaprosił wszystkich, dosłownie. Zarówno grających w szkolnych drużynach, tych co potrafią latać, jak i nielatających w ogóle. W momencie, w którym będzie więcej uwagi poświęcał nielatającym, musiał się liczyć z faulami pośród reszty, które mogłyby się skończyć złamaniem. Jeszcze nastawić nos potrafiłby, oczyścić, zabandażować ranę, znieczulić miejscowo. Niestety ze złamaną ręką musiałby odesłać ucznia do skrzydła szpitalnego albo nawet samemu go zaprowadzić. Wolał tego uniknąć i zwyczajnie nauczyć się odpowiedniego zaklęcia. Przysiadł na ziemi, opierając się o drzewo, ciesząc się z pogody. Było już na tyle ciepło, że chodził w samych swetrach, spod których często wystawał kołnierz koszuli. Podciągnął rękawy, złapał różdżkę w dłoń i wpierw bez wymawiania zaklęcia powoli wykonywał wymagany ruch nadgarstka, chcąc je dobrze zapamiętać. Raz po raz przekręcał różdżkę w palcach, ustawiając ją odpowiednio do rzucenia zaklęcia. Po dwudziestym razie odłożył różdżkę na ziemię obok biodra, oparł się głową o pień drzewa i spokojnie wymawiał zaklęcie. Locus[i], powtarzał wpierw szeptem, później półgłosem, aż w końcu normalnym głosem, nabierając pewności, że nic nie pomylił. Istniało słabsze zaklęcie, [i]episkey, ale leczyło ono jedynie złamany nos, albo palec. Na zajęcia należało przygotować coś silniejszego, na wypadek, gdyby komuś udało się spaść z miotły. W końcu teorię miał za sobą. Należało jeszcze przećwiczyć zaklęcie w praktyce. Zaklęcie nastawiające złamaną kość w praktyce. Złapał różdżkę w dłoń, kierując ją w swoje lewe przedramię. - Rumpo - mruknął i po chwili musiał zacisnąć zęby z bólu, klnąc w myślach na własne "mądre" pomysły. Czuł, jak za sprawą zaklęcia łamie się jego kość promieniowa. Pamiętał, że to było jedno, czego uczył się z ogromną ochota — ludzka anatomia. Przydatna wiedza w przypadku kontuzji. W tej chwili na całe szczęście nie doszło do złamania otwartego, do którego wyleczenia potrzebowałby więcej, niż jednego zaklęcia. - Duritio - wycedził, nie opuszczając różdżki, aż nie odczuł ulgi związanej z brakiem bólu. Na parę minut miał znieczuloną rękę, więc mógł spokojnie skupić się na rzucaniu zaklęcia leczącego złamanie. - Locus - odezwał się, ale nic się nie stało. Obrócił różdżką w palcach, czując narastającą irytację. Ruch pamiętał, jak wymawiać zaklęcie wiedział. Zacisnął zęby i powtarzał zaklęcie raz po raz, niczym mantrę, lecz nic się nie działo. Postanowił więc spróbować sposobu, który kiedyś zdradził mu jeden z profesorów. Spróbował sobie wyobrazić, jak kość sama się nastawia i zrasta. Odtwarzał przez chwilę w myślach ten proces, aż ponownie spróbował rzucić zaklęcie. Zadziałało niewiele po tym, gdy znieczulenie przestało działać. Cóż, choć sposób nauki z pewnością nie był najmądrzejszy, najważniejsze, że ostatecznie się udało. Ręka wciąż jeszcze bolała, ale przynajmniej nastawił swoją kość, a skoro teraz mu się udało, na lekcji, w razie wypadku, będzie mógł od razu pomóc, a to było najważniejsze.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Do śniadania wszystko było w porządku. Dopiero później, zaczęła czuć się dziwnie i zachowywać inaczej, niż zwykle. Nie wiedziała, czy ktoś dodał jej czegoś do picia, czy w inny sposób została czymś poczęstowana, ale była pewna, że to nie jest jej normalne zachowanie. Bała się wszystkiego! Unikała spojrzeń pozostałych uczniów w obawie, że mogliby uznać to za zaczepkę i doszłoby do bójki. Starała się nie trafić na Maxa, bojąc się tego, co może jej powiedzieć i jak ona może zareagować. Właściwie wszystkie zajęcia przesiedziała z opuszczoną głową, starając się nie przyciągać wzroku pozostałych. To nie było normalne, ale nie potrafiła tego w żaden sposób zmienić. Zabawniej było później, gdy po skończonych lekcjach postanowiła wyjść poćwiczyć odbicia. Zwykle ubierała się na sportowo. Spodnie, trampki, bluza hokejowa, albo jakakolwiek inna, byle była dość obszerna. Taki strój byłby idealny do treningu, jednak czuła ogromną potrzebę ubrania sukienki. Co z tego, że do tej pory zawsze zakładała je na imprezy, albo wyjątkowe sytuacje. Nie, dziś chciała włożyć sukienkę. Wybrała jedną z wygodniejszych, dobrych na co dzień, luźną czerwoną w białe groszki. Dobrała do niej czerwone baleriny i tak ubrana, czując, że to odpowiedni dzień na taki ubiór, wyszła na błonia. Zabrała ze sobą piłkę baseballową, na którą planowała nałożyć zaklęcie accio, aby wracała sama po wyrzuceniu jej. Po znalezieniu w miarę ustronnego miejsca spróbowała rzucić zaklęcia, ale jak w ciągu zajęć, nie udawało jej się. Zazwyczaj nie miała problemów z prostymi zaklęciami, ale tego dnia wszystko było inaczej z nieznanych jej przyczyn. W końcu zniechęcona rzuciła piłką. Jak zwykle przyjęła odpowiednią pozycję, aby cisnąć ją między drzewa, ale choć wykonywała ten ruch niezliczoną ilość razy, grając na pozycji miotacza, gdy jeszcze było jej dane grać z mugolami w baseball, piłka nie poleciała tam, gdzie Lou chciała. Zamiast szybować przed siebie, wykręciła się z palców dziewczyny i polecieć w drugą stronę. Ze zgrozą w oczach patrzyła, jak piłka wirując, dociera do chłopaka i trafia go w tył głowy. Musiało boleć, to nie był lekki rzut. -O nie… Nie, nie, nie… - jęknęła, zakrywając usta dłonią, czując, jak w oczach wzbierają jej się łzy. Zrobiła komuś krzywdę! Trafiła kogoś piłką! Szybko podbiegła do chłopaka, bojąc się, że za chwilę podniesie na nią głos. Tak, z pewnością będzie krzyczeć, przecież na pewno go bolało, a co jeśli doszło do poważniejszego uszkodzenia? Jak mogła dopuścić, żeby piłka poleciała w złym kierunku! - Bardzo cię przepraszam… Nie chciałam w ciebie trafić! Ja… Och, tak bardzo cię przepraszam! Na pewno boli… - zaczęła mówić, gdy już dobiegła do chłopaka. W jej oczach lśniły łzy, z których jedna się odłączyła i spływała wolno po policzku. Wyciągnęła dłoń, chcąc sprawdzić, czy nie zrobiła mu większej krzywdy, ale zaraz cofnęła ją, żeby zasłonić usta. Wpatrywała się w niego z lękiem w spojrzeniu. Co teraz zrobi? Na pewno będzie krzyczeć albo gorzej. Pamiętała jego nerwy w trakcie lekcji zaklęć, a to były zwykłe ćwiczenia. Teraz uderzyła go! Na Merlina, dlaczego wszystko dzisiaj jest nie tak?
Dzisiejszy dzień był jakiś dziwny — czuł się nieswojo, zachowywał się nieswojo, odkąd tylko wstał. Klasycznie wziął prysznic, jednak zamiast wygodnych dresów i bluzy z kapturem, wybrał elegantsze jeansy i ciemną koszulę we wzór, przez co już zapinając od niej guziki i patrząc na swoje odbicie, wiedział, że coś było nie tak. Nie mógł jednak pozbyć się chęci wyglądania dziś niczym jebany kujon, bo ubrał nawet mało męskie mokasyny zamiast jednych ze swoich kolorowych adidasów, a co najdziwniejsze to porzucił śmieszne skarpetki we wszystkich kolorach, wybierając czarne. Przeczesał włosy, na koszule wciągnął czarny sweter i nałożył zegarek na skórzanym pasku. Prychnął na siebie, unosząc nieco brew w zażenowaniu i zgarnął fajki z zapalniczką, chcąc wyjść trochę na dwór, bo może mu się polepszy i przestanie wyglądać niczym cwel. Gdy poczuł fale gorąca na policzkach i odwrócił wzrok od mijającej go w pokoju wspólnym koleżanki — aż przeklną w myślach zszokowany, czując, jak jego usta wyginają się w nieśmiały uśmiech, bo rzuciła w jego stronę głupim tekstem, że dziś gra grzecznego chłopca. Dosypiali mu czegoś do fajek? Cassius dał mu zepsuty towar? Chłodny wiatr uderzył jego policzki, gdy w pośpiechu przemykał przez zielone tereny dookoła zamku, unikając ludzi, a przede wszystkim ładnych dziewcząt, bo miał wrażenie, że nie zniósłby ich spojrzenia. Wysunął papierosa i wsunął pomiędzy usta, odpalając go z pomocą magicznej zapalniczki, aby zaraz zaciągnąć się mocnym dymem — zwykle przynoszącym mu relaks i ulgę. Zamiast tego, Charles Rowle — naczelna lokomotywa z Hogwartu zaczęła się krztusić, a oczy zaszły mu łzami. - Co jest kurwa! - szepnął i odkrył, jak nagle jego ulubiona forma przecinku brzydko brzmi, że aż dłonią zasłonił usta. Czy jemu było wstyd, bo tak się odzywał? Uprzątnął po sobie niewypalonego papierosa, schował wszystko w kieszeń i dyplomatycznie rozejrzał się dookoła, kaszląc już tylko niby z drapania w gardle od przeziębienia, aby ruszyć żwawo dalej. Wiedział, że ten dzień będzie katastrofą i nie mógł nic z tym zrobić. Nucił pod nosem jakąś romantyczną balladą, której pewnie nie znosił i cieszył się początkiem wiosny, czując zapach zieleniejących drzew i kwitnących kwiatków. Nieco rozmarzone, zielone ślepia zerknęły ku niebu i wtedy właśnie poczuł uderzenie w głowę, od którego mimowolnie jęknął i zmrużył oczy, bo zatańczył mu przed nimi chyba cały pas Oriona. W normalnych okolicznościach Charlie pewnie wziąłby piłkę, napięcie odwrócił się przodem do prowodyra tego zajścia, dając mu w zęby i obdarzając szeregiem przekleństw. Przesunął dłonią po tyle głowy, a do jego ucha wpłynął damski głos. Najpierw odwrócił głowę przez ramię, a zaraz odskoczył od niej, jakby co najmniej miała go poparzyć i odwrócił przodem do niej, cały zarumieniony. Z olbrzymim zestresowaniem przesunął wzrokiem po twarzy gryfonki, kręcąc głową, że nic się nie stało. Była szlamą jak to możliwe — że tak uroczą? - To nie Twoja wina! Jestem pewien, że to zrządzenie losu splotło nasze drogi i ta piłka miała po prostu mnie zatrzymać, żebym to właśnie ja powstrzymał łzy z Twoich pięknych oczu! - powiedział z odrobiną jąkania się, czując nagły przypływ romantyzmu i wielkich uczuć, motylki w brzuchu trzepotały skrzydełkami, a po skórze rozniósł się dreszcz. Wyglądała tak ładnie w tej sukience, na pewno było wspaniałą dziewczyną. Schylił się więc i podniósł piłkę, wyciągając ją w jej stronę na otwartej dłoni z nieśmiałym, poddenerwowanym uśmiechem. Bardzo go zabolała ta łza spływająca po policzku, więc wolną ręką podrapał się po głowie zakłopotany, odwracając wzrok od jej twarzy. Kompletnie nie wiedział, co zrobić! - To tylko siniak! Naprawdę, aż tak nie boli! Mogę Ci jakoś pomóc? Jejku, co mogę dla Ciebie zrobić?
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz płakała, kiedy w ogóle miała łzy w oczach. Owszem, nigdy nie chciała ranić innych, ale nie miała aż takich wyrzutów sumienia, jak w tej chwili, gdy jednak kogoś skrzywdziła. Patrząc na siebie z boku, pokręciłaby głową z niedowierzania, uderzając dłonią w czoło, ale nie potrafiła nad niczym zapanować. Nad gestami, nad słowami, nad mimiką twarzy. Biegła więc w stronę chłopaka z duszą na ramieniu, bojąc się jego reakcji, szczególnie gdy odskoczył na jej widok. Poczuła, jak lodowata dłoń zaciska się na jej sercu. Z całą pewnością był na nią wściekły, teraz zacznie po niej krzyczeć, wyzywać… Och, przecież tak się denerwował na Boyda w trakcie przeciągania piłki do siebie, więc co dopiero teraz, gdy go uderzyła piłką! Spodziewała się wszystkiego, ale nie słów, które wypowiedział. Zarumieniła się gwałtownie, mrugając oczami w lekkim szoku. Gdyby nie to, że się jąkał i wyraźnie był zakłopotany, pomyślałaby, że robi sobie z niej żarty. Miała jednak przedziwne wrażenie, że mówi szczerze. Nie miało znaczenia, że normalnie zaśmiałaby się na takie słowa, które większość dziewczyn z pewnością onieśmielały. W normalnych warunkach rzuciłaby jakimś może mało zabawnym tekstem, ale na pewno nieco umniejszającym wagę komplementu. Niestety, tego dnia nic nie było takie, jak zwykle. Zaśmiała się cicho pod nosem, skrępowana jego słowami, zasłaniając twarz dłońmi. Otarła ukradkiem zdradziecką łzę, nie chcąc, żeby oglądał ją płaczącą. Nie rozumiała tej nagłej zmiany w chłopaku, ale przynajmniej nie był na nią zły, nie wyzywał jej na pojedynek. W końcu opuściła dłonie, a dostrzegając wyciągniętą w jej stronę piłkę, odebrała ją, żeby zaraz objąć go ramionami za szyję, przytulając gwałtownie, czując nagły przypływ wdzięczności za to, że nie był na nią zły. - Nie, nic nie musisz dla mnie robić! To raczej ja powinnam dla ciebie coś zrobić, w końcu to ja rzuciłam… Celowałam w drugą stronę i naprawdę nie wiem, jak to się stało! Cieszę się jednak, że nie jesteś zły, nie zniosłabym tego - zaczęła szybko się tłumaczyć, puszczając go i odsuwając się o krok ze spuszczonym nieco wzrokiem. Czuła się zażenowana samą sobą, gdy tak się tłumaczyła speszona, pokryta rumieńcem. Nie rozumiała tego, co się działo, ale co ważniejsze, nie rozumiała jego. Przecież on unikał takich jak ona, nie w pełni czystej krwi. Och, z całą pewnością będzie mieć o to do niej żal. Za to także powinna przeprosić. Przecież nie była w jego oczach odpowiednią partnerką do rozmów! Na Merlina, dlaczego coś, co zwykle wywoływało w niej gniew i chęć buntu, teraz prowokowało na nowo do płaczu? Łzy ponownie zebrały się w jej oczach, gdy wpatrywała się w niego. - Ja… Przepraszam. Nie powinnam tego robić - odezwała się ponownie, zagryzając wargę, aby powstrzymać się w ten sposób od płaczu. Miała ochotę przeprosić go za wszystko. Jeszcze raz za trafienie piłką, bo pewnie wciąż bolało, ale zgrywał twardego. Za to, że go nagle przytuliła. Za to, że mu przeszkodziła w spacerze. Za to, że w ogóle z nim rozmawia, choć nie powinna. Za to, że znów zaczyna płakać. Zamiast tego, po prostu stała, wpatrując się w niego w oczekiwaniu na wybuch.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nienawidził szlam — brzydził się wszystkim, co było z nimi związane, a jednak stał tu jak ten idiota i przejmował się przeszklonymi oczyma jednej z przedstawicielek tego gatunku, uznając je za przeraźliwie piękne. Ją też. Jego policzki przykryte rumieńce wtórowały przyśpieszonemu, gorącemu oddechowi, który uciekał spomiędzy spierzchniętych ust. Elegancki ubiór nie sprawił, że zmęczenie czy podkrążone oczy z jego buzi zniknęły. Tonął w brązowych ślepiach, które przypominały mu kolorem orzechy lub gorącą czekoladę rozpływającą się po złocistym gofrze. Przeklął w myślach zażenowany sobą, czując, jak na ułamek sekundy jego pięści zacisnęły się w próbie walki z tym, co kontrolowało jego ciało i umysł. Pchało go ku wstydowi, po którym z pewnością jedyną, właściwą towarzyszką będzie ośmiornica z jeziora. Dobrze, że nie widział jej w biegu — sukienki kołysanej wiatrem, sprężynek zalotnie opadających na twarz, bo jego serce mogłoby tego widoku nie znieść. Czy on się zakochał? Serce biło mu tak szybko po zasłyszanych przeprosinach. Uśmiechnął się mimowolnie — całkiem słodko, na widok wykonanego przez nią gestu, który tylko dodawał jej uroku i sprawił, że zrobiło mu się gorąco. Wyciągnął rękę, aby podać jej zagubioną piłkę i chociaż przez ułamek sekundy dotknąć jej dłoni, gdy dziewczyna nagle podskoczyła i objęła jego szyję rękoma, tonąc mu w ramionach. Wytrzeszczył oczy, mając wrażenie, że zaraz umrze — albo z zewnętrznego zawstydzenia, albo z wewnętrznej wściekłości. Poczuł w nozdrzach zapach jej perfum i szamponu do włosów, w których zanurzył twarz. Silne, zwykle śmiałe ramiona, objęły ją delikatnie — zamykając w uścisku, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie. - Oczywiście, że nie jestem zły! Nie mógłbym być na Ciebie zły, jesteś taka śliczna, masz taką dobrą buzię i pełne emocji oczy. - powiedział cicho z drobnym jęknięciem, niechętnie wypuszczając ją z ramion po zbyt krótkim geście, aby zaraz przełamać wstyd i motylki w brzuchu, łapiąc jej dłoń. Uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach i przesuwając zielonymi, błyszczącymi oczyma po jej buzi, przesunął palcem po wierzchu ręki nieznajomej. Kurwa, Rowle — to szlama. Odjebało Ci? Nieważne. - Hej, jak mnie przytulisz raz jeszcze, to będziemy kwita. Zażyczył sobie, odwracając wzrok od tych oszałamiających, brązowych oczu. W tym świetle wyglądały na nieco jaśniejsze niczym słodkie toffie. Na pewno nie była zażenowana tak, jak on, bo właśnie porównywał ich spotkanie do najpopularniejszych książek romantycznych, które mu przychodziły do łba. Mina jej nagle zrzedła, oczy naszły łzami, a on spanikował, jak jakaś pizda i drgnął w miejscu, odwracając spojrzenie, żeby nie czuła się skrępowana. Za chwilę nie będzie w tej szkole dziewczyny, której nie doprowadził do płaczu. Dlaczego nie powinna? Zamrugał zaskoczony, nie wiedząc co zrobić, więc wyciągnął ręce i otworzył ramiona, aby mogła w nie wpaść i się uspokoić, bo on przecież był sparaliżowany od zawstydzenia, czując to walenie w piersi. - Przestań, nie mów głupot, proszę! Nie możesz się przecież smucić! Znów mu głos drżał, ale zrobił krok w przód — zaciskając powieki, aby jej buzia zniknęła gdzieś w jego torsie, a sam objął ją ramieniem, chowając zawstydzoną buzię przed światem. Jego wewnętrzny rasista był gotów szukać egzorcysty.
W związku z reorganizacją tematów fabularnych na Czarodziejach, ten temat zostanie schowany do archiwum. Kiedy skończycie grę, bardzo proszę o informację zwrotną do @Riley Fairwyn na PW.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Najzabawniejsze było to, że nie była szlamą sensu stricto. Ojciec pochodził z czystokrwistego rodu, a matka, można powiedzieć, była ćwierć wiedźmą. Lou nawet nie wchodziła w szczegóły dotyczące dziadka, czy to on był mugolem, czy może jej pradziadkowie. Pamiętała jednak słowa babci, która czasem w nerwach obrzucała synową błotem, wytykając jej czystą krew w zaledwie jednej czwartej. W normalnych warunkach miała to dosłownie w nosie. Póki nikt nie zarzucał jej wprost, że jest szlamą, nie reagowała. Niech sobie myślą, co chcą. Z plotek dotyczących Rowle'a i polowania na czystokrwiste wiedźmy śmiała się. A jednak w tej chwili czuła się źle, nie na miejscu, mając wielką ochotę wytłumaczyć się mu, że nie jest tak brudna, jak myślał. Jednocześnie czując się źle z tym, że w ogóle z nim rozmawia i do tego trafiła go piłką! Rzuciła mu się na szyję! A do tego prawił jej komplementy i trzymał za dłoń… Rumieniec ponownie wykwitł na jej twarzy, a ona speszona odwracała spojrzenie. Co to byl za parszywy dzień! Wszystko było nie tak, jak powinno być, a ona, zamiast teraz zaśmiać się z jego gestu i słów, zachowywała się jak jakiś podlotek. Do tego chwila, czy on właśnie jako wynagrodzenie za uderzenie piłką wyznaczył przytulenie? Pewnie zrobiłaby to od razu, gdyby nie nagłe, zupełnie absurdalne wyrzuty sumienia. Co ona sobie wyobrażała?! Co to wszystko miało znaczyć?! A jednak… Jednak nie potrafiła zachowywać się przy nim spokojnie, gdy wiedziała o jego niechęci. Przecież powinna przeprosić go! Stała nieruchomo, próbując powstrzymać płacz, gdy on wyciągnął w jej stronę ręce. Walczyła ze sobą, ale kiedy tylko zrobił krok w jej stronę, wpadła mu w ramiona. Wtuliła się w niego, zaciskając palce na materiale jego koszuli na piersi i opierając czoło o jego ramię. Wdychała jego zapach, czując, jak działa na nią kojąco w połączeniu z otaczającymi ją ramionami. Choć miała ochotę zgrzytnąć zębami na samą siebie i tak żałosne zachowanie, czerpała jak najwięcej przyjemności z tej chwili. Udało jej się nawet powstrzymać łzy, a gdy tylko była pewna, że znów nie wybuchnie płaczem, uniosła twarz, aby spojrzeć jeszcze raz na chłopaka, otwartymi szeroko oczami. Powinna pewnie odsunąć się od niego, ale nie potrafiła, nawet nie chciała. Stała zarumieniona i niepewna tego, co powinna zrobić. -Dziękuję - szepnęła cicho, czując gorąc na policzkach. Chyba do tej pory nie zwracała uwagi na to, jak przystojny jest, a teraz jeszcze okazywało się, że troskliwy! Wyprostowała palce, po czym nieznacznie wygładziła materiał jego koszuli, spuszczając wzrok na własne dłonie. - Więc, żeby wynagrodzić uderzenie… Mam cię jeszcze raz przytulić? A jeśli ktoś... - spytała ciszej, mając ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu i nie potrafiąc dokończyć zdania. Co jeśli ktoś ich zobaczy, a ona zniszczy mu reputację? A może tak naprawdę naśmiewał się teraz z niej? Bała się, że to może być prawda i czuła, że w takim razie powinna jak najszybciej wrócić do wcześniejszych zajęć, ale tak dobrze czuła się w jego objęciach… Swoją drogą, przecież właśnie ja przytulał, czy w takim razie już mu wynagrodziła ból głowy, czy powinna zrobić coś innego? Jeśli tak, to co? Nie chciała, żeby głowa rozbolała go bardziej, o przecież było możliwe. Nie rzucała lekko piłką, więc mogło dojść do skutków ubocznych. A jeśli zacznie mu się kręcić w głowie? Czy na pewno czuł się dobrze? Uniosła spojrzenie, przepełnione niepewnością i strachem o niego, wbijając je w zielone tęczówki, odbijające dodatkowo zieleń trawy, odżywającej na wiosnę.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Czystość krwi była dla chłopaka piekielnie ważna. Nie chodziło tylko o kwestie związane z sympatią dla Salazara Slytherina czy nawet odrobiną dla Voldemorta, a o ojca. Od małego opowiadał mu różne historie plamiące mugoli, przedstawiał dosadnie powody, dla którego nie powinni ich szanować. Rowle'owie należeli do skorowdzia, ich przodkowie byli Ministrami Magii, utworzyli Azkaban i nawet podczas wojny, walczyli u boku Czarnego Pana, czego większość się wyparła, idąc z nurtem współczesności, który Charliemu wydawał się brakiem poszanowania dla tradycji i ojca. Matki przecież nie miał, kobieta go tylu urodziła. Wszystko zawdzięczał staruszkowi, nie zdając sobie jednocześnie sprawy, jak bardzo go skrzywdził takim wychowaniem. Bo jego najmłodszy syn był zdecydowanie twardszy i bardziej charyzmatyczny od reszty jego dzieci i nawet nie będąc przyszłą głową rodu, był towarem wartościowym, który mógł osiągnąć sukces na wielu płaszczyznach. Przyglądał się dziewczynie o burzy brązowych włosów z sympatią i rumieńcem, chociaż nie powinien. Wewnętrznie bał się i był rozczarowany sobą, że obmacywał się z jakąś szlamą, a zewnętrznie.. Cóż, był onieśmielony. Pod koszulą, w okolicy brzucha latało stado motyli. Przełknął ślinę, bijąc się z myślami. Co innego czuł, a co innego myślał i wyjątkowo, te uczucia były mocno rozwinięte. Przybierały kształt jakieś wysokiej góry ze zboczami o zielonych drzewach, otoczonej alpejską łąkom. Wszystko było takie kolorowe. Nigdy wcześniej tak nie czuł. Objął ją mocno, gdy drobne ciało skryło się pomiędzy szerokimi, umięśnionymi ramionami, które rysowały się pod materiałem dopasowanej koszuli. Uniósł dłoń, głaszcząc ją po głowie, wodząc po jej brązowych puklach nosem i czując unoszący się z nich aromat szamponu. Przyjemny i łagodny, pasujący do jej pokrytej groszkami sukienki. Czując, jak oddech umyka sprzed materiału i zaprzestaje pieścić skrytą pod nim skórę, spojrzał w dół i napotkał jej wzrok, uśmiechając się nieśmiało. Ciemnozielone ślepia mężczyzny z olbrzymią łagodnością, uwielbieniem wręcz wodziły po jej twarzy. - Nie masz za co mi dziękować, głuptasie! - oburzył się z nutą rozbawienia w głosie, kręcąc głową na ten niedorzeczny pomysł i drżąc pod wpływem jej dłoni, przyciskający wcześniej rozgrzany przez nią materiał do wrażliwej membrany, zahaczając w okolice sutków. Chyba się zawstydziła, bo spojrzała na swoje dłonie. Łobuzersko się uśmiechnął, nonszalancja wtargnęła na przystojną twarz i straszne zawstydzenie, chociaż nijak mogło współgrać to z wewnętrzną złością i irytacją. Zachowywał się jak jakaś pizda. A do tego ten palący głód na papierosa, którego nie mógł zaspokoić, bo od smaku tytoniu, robiło mu się niedobrze.- Tak. To rekompensata. A co Cię inni obchodzą, piękna? Uniósł brew, znów przesuwając palcami przez miękkie włosy. Zatopił się w jej niepewnym spojrzeniu, rozchylając usta w niemym zachwycie. Przemknął palcem z kosmyka wijącego się pod wpływem wilgotnego, wiosennego wiatru i zgarnął go za ucho, aby zaraz kciukiem przesunąć po jej policzku, chłodem skóry drażniąc jej pokryte rumieńcem lico. Znów przełknął ślinę, a to trzepotanie w brzuchu w ogóle się nie uspokoiło. I co miał niby zrobić, kiedy tak patrzyła nieporadnie, dając mu mylne znaki? I chociaż zapierał się w myślach, całym sobą powstrzymywał, zwilżył usta nawet i na chwile odwrócił wzrok w zdenerwowaniu, wcale mu się nie udało. Przysunął się więc jeszcze bliżej, nachylając się do drobnej dziewczyny i chcąc ją pocałować, wpatrywał się uparcie w jej oczy, szukając pozwolenia, zatrzymując się kilka milimetrów od jej warg i pozwalając, aby drażnił je jego gorący oddech.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Babcia próbowała wychować ją tak, jak został wychowany Charlie. Wmawiała jej, że jest w pełni czystokrwistą Moreau. W końcu ich rodzina szczyciła się tym, że nie pozwoliła zmieszać swojej krwi z kimś z nieczystego rodu, albo bezpośrednio z mugolami. Z Luizjany przenieśli się niektórzy do Quebecu, gdzie ostatecznie urodził się jej ojciec. Podjął pracę w Ministerstwie Magii i to był początek końca. Poznał matkę Lou, w której żyłach płynęła domieszka krwi mugoli. Tak, jak w Riverside dziewczyna potrafiła chodzić z dumnie uniesioną głową i atakować każdego, kto odważył się zwątpić w jej czystość, w tym swojego kuzyna, tak w Hogwarcie nie miało to większego sensu. Powszechnie wiadome było, że jest siostrzenicą Cromwella, co samo w sobie przeczyło byciu w stu procentach czarownicą. Jednego jednak zdążyła się nauczyć przy całym zamieszaniu z wartością krwi. Nie ma znaczenia, czy jest ona niebieska, czy zwyczajna, umiejętności przychodzą z ciężkiej pracy. Nie była gorsza od nikogo w magii, choć nie każdą jej dziedzinę lubiła i nie do każdej się przykładała. Gdyby więc i teraz ktoś próbowałby jej powiedzieć, że jest gorszą czarownicą, tak z miejsca dowiedziałby się, jak bardzo się myli. Niestety, teraz nie było sensu tego tłumaczyć, bowiem dziewczyna szybciej rozpłakałaby się z powodu nadmiaru mugoli pośród jej przodków, niż wyśmiała jego pogląd. Nie, ten dzień nie nadawał się na takie rozważania. Wbrew sobie pozwalała otoczyć się ramionami i pozwalała swojemu ciału odprężyć się pod wpływem jego ciepła. Nie lubiła takich ruchów, gdy kogoś nie znała. Jakkolwiek to brzmiało, nie przepadała za nagłym przytulaniem jej, obejmowaniem, całowaniem, gdy z kimś nie miała okazji się poznać, albo gdy ktoś po jednej rozmowie uznawał, że teraz może ją tak entuzjastycznie witać, żegnać, dotykać… Gdyby tylko mogła, cofnęłaby się, powstrzymała go, wyrzucając z siebie parę słów, mniej lub bardziej przyjemnych. Niestety, ten dzień był inny, dziwny i choć w myślach przeklinała na czym świat stoi, nie mogła nic zrobić. Ciało jakby grało według własnych zasad, odrzucając jej dowodzenie. Przymknęła oczy, a jego zapach stopniowo ją uspokajał. Czuła ciepły oddech chłopaka na swoich włosach, co wywoływało gęsią skórkę na jej ciele, nie pozwalając w pełni opanować szybko bijącego serca. Chciała więcej tak drobnych pieszczot, ale nie miała odwagi o to poprosić. Jednak po chwili on wykonał ruch, jakby czytał w jej myślach. Jeśli mogłaby być jeszcze bardziej czerwona na twarzy, byłaby na pewno. Palce dłoni ponownie zacisnęły się na materiale koszuli, gdy Charlie zbliżył się odrobinę, gdy się nachylił. Jego oddech muskający jej usta był nieznośny. Nie chciała czuć tylko oddechu, chciała poznać smak jego ust. Chciała, a przynajmniej jej ciało, czegoś więcej niż tylko drażnienia bliskością. Uniosła więc nieznacznie twarz, przymykając oczy i wychodząc mu naprzeciw. Złożyła na jego wargach nieśmiały pocałunek, który był właściwie ostrożnym muśnięciem. W głowie przeplatały się jedynie francuskie przekleństwa i choć próbowała się opierać, wszystko działo się poza nią.
Nie był wychowany tak, jak powinien być chłopak w jego wieku. Brakowało mu emocji, był uwsteczniony. Nie zaznał matczynej miłości czy czułości, mając tylko surowego ojca, którego wymagania musiał spełniać, a do tego dbać o Emily, będącą jego oczkiem w głowie. To nie było proste. Raz czy dwa zarobił w twarz za swój niewyparzony język, wybuchowy charakter, agresję, której nie umiał powstrzymać. Będąc jednocześnie najsilniejszym z charakteru i najlepiej wytresowanym ze swojego rodzeństwa, był jednocześnie najgorszym przypadkiem. Wybrykiem natury pełnym wad. Słodko-gorzki smak porażki wychowawczej starego Rowlea. Wpoił mu do głowy szacunek do czystości krwi, nienawiść do szlam, siłę, cechy przywódcy i opiekuna, miłość do zaklęć – a nie potrafił w żaden sposób nad synem zapanować. Nie był w stanie przekierować impulsywności, niechęci na coś pożytecznego. Kojarzył dziewczynę, którą miał w objęciach. Miała ładne włosy, zawsze lubił brunetki, a loki wydawały mu się zmysłowe – chociaż całkiem inne były od tych, które nosiła Melusine. Z widzenia kojarzył, że była dość charakterna, broniła własnego zdania i chyba należała do szkolnej drużyny, chociaż tego ostatniego nie był pewien. Brunet westchnął cicho, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy raz jeszcze, czując zapach bijący z włosów, bezkarnie wdzierający się do nozdrzy. Był na siebie tak wkurwiony, że pewnie rozważał samobójstwo. Może skok z wieży astronomicznej byłby odpowiednim rozwiązaniem pojawiających się w jego życiu od dwóch dni problemów? Obejmował ją dość pewnie i czule, tak, jakby znali się całe życie. Emocje nieznanego pochodzenia rozchodziły się po jego wysportowanym ciele, zostawiając ślad rumieńców na policzkach, w których tak chętnie pojawiały się dołeczki wywołane uśmiechem. Z początku byli chyba tak samo spięci, jednak każda, kolejna sekunda pozbawiała ich jakiejkolwiek wątpliwości – przynajmniej tej zewnętrznej, bo najpewniej wewnątrz tlił się prawdziwy chaos. Zabawne. Obydwoje wiedzieli, że nie byli sobą, a jednak nie przerywali toczącej się pomiędzy nimi, niemej gry zawstydzonych spojrzeń. Zbliżał się, onieśmielony i niepewny z bijącym w piersi sercem, ochoczo rwącym się do lwicy. Czy dobrze zrozumiał, że właśnie tego od tego chciała? I chociaż Rowle krzyczał w myślach, darł się na siebie i z pewnością powoływał na wszelkie świętości dla czysto krwistych, nie dało się już go zatrzymać. Wyszła mu naprzeciw, na co zareagował uśmieszkiem, zanim przyległ ustami do słodkich, malinowych ust dziewczyny. Była ostrożna, delikatna. Przebiegała oddechem po jego spierzchniętych ustach, skutecznie go kusząc i chociaż pozwolił jej na chwilę uciec po tym całusie, to nie pozostało tak na długo – miał inny plan, zwłaszcza gdy zacisnęła dłonie na jego koszuli, wbijając się palcami w materiał zupełnie tak, jakby nie chciała, aby jej uciekł. Charlie wcale nie zamierzał, wręcz przeciwnie. Złapał oddech, unosząc na chwilę powieki i spoglądając na nią rozgrzanym, pełnym oddania i pożądania wzrokiem, przesunął dłoń nieco wyżej na jej talie, zaciskając palce i przyciągając ją do siebie. Zatopił się w jej ustach z rozkoszą, całował nieśpiesznie i delikatnie, badając kolejne fragmenty warg, otulając je swoim oddechem, zahaczając o koniuszkiem języka, aby zachęcić gryfonkę do wspólnej zabawy. Lubił się całować, był w tym piekielnie dobry. Drugą dłoń wplątał w jej włosy, zakręcając dookoła palców brązowe loki, nie pozwalając jej uciec. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to ciepło, uścisk w żołądku, płonące szkarłatem policzki. Cały się trząsł, uginał – jak nigdy wcześniej pod jej dotykiem. Obrócił się nieco, przylegając plecami do pnia drzewa, pociągając ją za sobą.
Prefekt naczelny poinformował Cię, że w nocy spadła jedna z większych gałęzi popularnego dębu. Prefekt zadbał o to, aby nikt niepowołany nie kręcił się w tamtej okolicy. Po przyjściu na miejsce Twoim oczom okazuje się pewien widok: tylna gałąź faktycznie leżała na ziemi i wiesz, że niełatwo będzie ją stąd odholować. Do Twoich uszu dobiega też charakterystyczne brzęczenie - gdy podchodzisz bliżej zauważasz spanikowane stadko elfików, które musiały stosunkowo niedawno się tu osiedlić. Latały jak szalone wokół gałęzi, do której było zabezpieczone gniazdko z setką kolorowych jajeczek. Wiele z nich rzucało się w tamto miejsce i próbowało małymi rączkami uwolnić gniazdo spod jednej pomniejszej gałązki - najwyraźniej nie wpadły na pomysł ręcznego przeniesienia jajeczek w inne miejsce. Gdy zbliżasz się zlatują się przed Twoją twarzą i nie pozwalają Ci przejść dalej. Na Twoje oko dorosłych elfików jest około pięćdziesiąt. Sądząc po ich minkach i energicznej gestykulacji zamierzają się z Tobą kłócić. Broniły swoich jajeczek i ani myślały ustąpić. A gałąź aż prosiła się o wyniesienie jej jak najdalej, bowiem zajmowała sporo miejsca w tej części błoni.
Co robisz?
|| przepraszam Lou i Charliego, ale muszę wprosić się na tę ingerę tutaj, bo wszystkie inne lokacje też są zajęte :c Dzieje się to w zupełnie innym czasie ||
______________________
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher właśnie wychodził z Wielkiej Sali po śniadaniu, kiedy został poinformowany o nowym zadaniu, jakie na niego czekało. Było dla niego oczywiste, że musi zająć się sprawą, w końcu dbanie o błonia należało do jego obowiązków. Nie zakładał co prawda nazbyt wielkich komplikacji z usuwaniem gałęzi, ale wolał zabrać ze sobą różdżkę i przynajmniej rękawice, by było mu łatwiej podnosić gałązki, jeśli tylko będzie to konieczne. Gałąź najlepiej było pociąć na mniejsze kawałki, a później wykorzystać, w końcu to było niewątpliwie dobre drewno, które nie powinno jedynie butwieć w oczekiwaniu na lepsze czasy. Z takimi też myślami gajowy wrócił do chaty, by zabrać stamtąd potrzebne rzeczy i udał się na miejsce wskazane mu przez prefekta, gdzie przystanął zaintrygowany. Elfów bowiem nie dało się nie dostrzec, było ich całkiem sporo i właściwie z miejsca ruszyły do ataku, skrzecząc na niego nieco i nie pozwalając podejść mu bliżej. Zrobił zatem krok w tył i przykucnął, doskonale wiedząc, że stworzenia nie dadzą mu spokoju, chciał jednak spróbować przyjrzeć się gniazdu, a co za tym idzie, całemu temu nieszczęściu, jakie tutaj mieliśmy. Wyglądało na to, że jedna z mniejszych gałęzi blokowała elfom dostęp do ich domu, co w sumie nie było takie dziwne, biorąc pod uwagę, jak spory konar zdołał się ułamać. Czy stało się to samoczynnie, czy z pomocą, chwilowo nie było najważniejsze, aczkolwiek Christopher zaczął się zastanawiać, czy ktoś przypadkiem nie ćwiczył tutaj jakiś niezbyt atrakcyjnych zaklęć, co w gruncie rzeczy jakoś szczególnie mocno by go nie zdziwiło. Poprawił okulary, wiedząc doskonale, że elfy nie pozwolą podejść mu bliżej, zaś zachęcanie ich do tego, by zabawiły się w jakąś dekorację, na nic się na pewno nie zda. Pozostawało mu zatem jedno, jak sądził. Sięgnął zatem po różdżkę i ujął ją mocno, żeby stworzonka nie postanowiły mu jej odebrać w swoim wielkim oburzeniu. - Diffindo - spróbował wypowiedzieć, kierując jednocześnie różdżkę w stronę miejsca, gdzie mniejsza gałąź łączyła się z konarem. Chciał ją odciąć od macierzy. Opierała się o gniazdo i je przygniatała, więc zamierzał ją naruszyć, pozbawić integralności z resztą gałęzi i zaraz spróbować rzucić na nią: - Wingardium leviosa - by unieść ją w górę i tym samym umożliwić elfom zabranie gniazda, czy też jajek, w bezpieczne miejsce. Podejrzewał, że zależy im na całości, chciał więc umożliwić im podejście do tego, co dawniej było ich domem, a obecnie znajdowało się w raczej opłakanym stanie, na ile był w stanie ocenić to z odległości. Później zajmie się samą gałęzią, o ile oczywiście stworzenia odpuszczą. Jeśli nie, będzie musiał pomyśleć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Gdy tylko uniosłeś różdżki elfiki rozpierzchły się na wszystkie boki ze spanikowanym brzdękaniem. Niesamowicie oburzone rzuciły się jednocześnie do gniazda, ale na szczęście zdążyłeś w tym czasie rzucić oba zaklęcia i umożliwić im dostęp do jajeczek. Przez parę chwil nie interesowały się Tobą tylko współpracując podniosły gniazdo i chwiejnie odleciały na najwyższe gałęzie dębu. Najwyraźniej nie wpadły na pomysł wyprowadzenia się na inne, trwalsze drzewo. W trakcie oględzin gałęzi mogłeś zauważyć, że w jednym miejscu ktoś ją porządnie naciął, a więc naturalną koleją rzeczy było, że po pewnym czasie reszta odpadła. Ciężko jednak określić co się dokładnie tu wydarzyło, bowiem nie było żadnych poszlak. Po upływie kilkunastu minut na Twoją głowę spadła chmara liści - elfiki potrząsały gałęziami tak mocno, że kilkadziesiąt liści otuliło Twoje ciało niczym płaszcz, a potem opadły jak kałuża u Twoich stóp. Sądząc po ich oburzonych minach są na Ciebie wściekłe i obrażone. Po wszystkim schowały się w najwyższych gałęziach i tam się po swojemu komunikowały. Gałąź jest ciężka i długa, a właśnie w całej okolicy zleciały się uczniowie klas początkowych. Wszyscy przywarli do kamiennych filarów i krużganków, wychylali się i wpatrywali w Ciebie z zaciekawieniem. Masz dodatkową publiczność liczącą około piętnastu osób. Co robisz?
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nigdy nie pozwoliłaby pocałować się ot tak. Nie dość, że nie przepadała na nagłymi czułościami, uściskami, tak nie lubiła, gdy jakiś chłopak uznawał, że może ją po prostu pocałować. Inaczej sprawa wyglądała, gdy Lou wykonywała pierwsza krok. Kiedy to ona pierwsza ściskała na powitanie, czy pod wpływem emocji. To, co miało teraz miejsce, nie było normalne i wewnętrznie przestała już się wściekać. Teraz była zażenowana swoim zachowaniem, nie potrafiąc tego w żaden sposób zatrzymać. Nie wiedziała, co zostało dodane do jej jedzenia, bądź picia, ale widziała, że gdy tylko dowie się czyja to sprawka, dowcipniś pożałuje tego, co zrobił. Teraz jednak stała w objęciach Ślizgona, czując, jak serce bije jej w szaleńczym rytmie z powodu jego bliskości. Był przystojny, mógł się podobać, szczególnie gdy nie miał zbolałej miny na czyjś widok. Dostrzegła uśmieszek, który w momencie sprawił, że znów poczuła lęk, czy nie zrobiła czegoś złego. Gwałtowny rumieniec pokrył jej twarz, schodząc niżej na szyję, a którego stanu nie poprawił dalszy rozwój akcji. Kiedy złapał ją mocniej, przyciągając bliżej siebie, poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż jej kręgosłupa. Mięśnie napięły się, jak zwykle, gdy ktoś robił coś z zaskoczenia, ale po chwili rozluźniła się, czując ciepło jego warg na swoich. To nie był nieśmiały pocałunek, jakiego mogłaby się spodziewać, widząc, że odwraca twarz w trakcie rozmowy z nią, z lekkim zmieszaniem. Inna sprawa, że w ogóle nie spodziewała się kontynuacji, bojąc się, że to jakaś nowa forma naśmiewania się z innych. Bała się, a już przez samo to uczucie miała ochotę skrzywić się z irytacji, ale nic nie było tak, jak być powinno. Zamiast odepchnąć chłopaka od siebie, jedynie przylgnęła do niego z ochotą, poddając się zupełnie jego woli. Smakując delikatnie jego wargi, czując na własnych koniec jego języka, nie potrafiła nie odwzajemniać w pełni jego pocałunków. Szczególnie gdy złapał ją mocniej, wplątując dłoń w jej włosy. Czuła, że nie oderwie się od niego, ale nawet nie próbowała. Nie zachowywała się w ten sposób nigdy, ale teraz czerpała jak najwięcej przyjemności, jednocześnie rozluźniając się coraz bardziej z każdą sekundą pocałunku. Pisnęła cicho, wprost w jego usta, gdy nagle zmienił ich położenie, samemu opierając się o drzewo. Mając wrażenie, że cała drży, przesunęła dłonie wyżej, aby objąć go nimi za szyję. Nie zamierzała uciekać, skoro już ją trzymał i choć część jej świadomości była jak sparaliżowana taką bliskością i irytacją na to, kto pozwala sobie na takie gesty, reszta czerpała przyjemność z tych pieszczot. Przesunęła paznokciami, bardzo delikatnie po karku Charliego, czując jak powoli z wrażenia, zaczyna kręcić się jej w głowie. Odwzajemniała pocałunki nieco śmielej, wychodząc naprzeciw koniuszkiem języka, trącając go, sprawdzając. Gdyby nie fakt, że drżała jak osika, miała na sobie sukienkę i wciąż bała się, że ktoś ich zobaczy, że za chwilę zacznie z niej szydzić, bo przecież nie jest z czystego rodu, wszystko byłoby cudowne.