• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Autor
Wiadomość
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor chociaż próbował coś wymyślić, to jakoś nic do głowy mu nie przychodziło. Łatwiej byłoby z eliksirem, ale nie miał w zwyczaju nosić przy sobie nie wiadomo ilu fiolek na różne okazje. Późno się robi może wracajmy do zamku na ciepłe kakao,co ty na to spojrzał na koleżankę.Uśmiechnął się wyraźnie, kiedy stwierdziła, do jakiego eliksiru sie zabieramy ale nic nie powiedział. Dzisiaj niełatwo było go wyprowadzić, z równowagi, czyli właściwie jak zawsze... tylko kilka dni temu na porannym bieganiu był jakiś nerwowy. - Hmm, chyba lepiej będzie jak pojdziemy ogarnać rzeczy do eliksiru pieprzowego do kuchni po drodze weźmiemy kakao - stwierdził wreszcie.
Czas pędził jak szalony, a poszukiwanie mięty zajęło nam więcej czasu, niż byśmy przypuszczali. Słońce zimą nie było też zbyt łaskawe i szybko chowało się za horyzontem, jak gdyby czym prędzej chciało oddać się już słodkiemu leniuchowaniu i zaznać odrobiny snu. Nie minie chwila i polana okryje się wieczorną szarugą. A wtedy zmarzniemy, to więcej niż pewne. Mój pieniężny dobytek nie zrobił chyba wrażenia na Wiktorze i... nic dziwnego. Nie było to wiele i właściwie nie sądziłam, żebyśmy kupili za to choć połowę potrzebnych składników. Pomysł z szukaniem ich w okolicy przy tej temperaturze był równie szalony i niewykonalny. Pozostawała nadzieja na zasoby szkoły. — Ty masz świetny pomysł! — zawołałam z uśmiechem. Kakao było zawsze dobrym rozwiązaniem, idealnym na smutki czy radości, na długie wieczory, na mroźne poranki, do książki i do pracy. — Kakao to mój ulubiony eliksir. Jakie to szczęście, że kuchnia była tak blisko naszego dormitorium!
Chcąc zorganizować piknik, jaki wybrać termin jeśli nie Dzień Dziecka? Na błoniach pojawił się duży, czy raczej ogromny koc, który jeśli tylko się przyjrzeć, składał się z wielu mniejszych koców w barwach czterech domów. Leżą na nich miękkie poduszki zachęcające do siedzenia, stół z jedzeniem oraz napojami. Można dostrzec kilka skrzatów domowych, które pomagają w organizacji pikniku i pilnują, aby jedzeniu nic nie groziło — żeby nikt nie wpadł na stół, ani nie zalał słodyczy pianą w czasie atakowania kolegów. W powietrzu nad miejscem pikniku latają bańki mydlane, które skrzętnie wyczarowują skrzaty, ku uciesze najmłodszych uczniów. Można tu znaleźć miejsce na zabawę, ale także na relaks.
Jedzenie i napoje
Stos piętrzących się słodyczy, pośród których króluje coś nowego, coś, co wygląda pospolicie, a co zostało stworzone przez profesora Walsha osobiście z pomocą skrzatów, o czym możecie dowiedzieć się od jednego z nich, który ukradkiem dokłada kolejnych słodkości.
CYBAMONKI — pachnące smakowicie cynamonki, po których zjedzeniu wszystko staje się lepsze, a ty przed kolejne dwa posty komplementujesz każdego, nawet jeśli jest to twój największy wróg, a wszystko za sprawą kilku kropli amortencji oraz, jak niektórzy twierdzą, veritaserum.
Wybierasz cybamonke?:
Rzuć k6 jeśli się decydujesz: 1, 2 - uśmiechasz się, jest ci błogo, w następnym poście zdradzasz swoje myśli na temat osoby, na którą patrzysz, wyraźnie trafiłeś na większe stężenie veritaserum 3, 4, 5 - cybamonka jest wyśmienita i działa jak powinna, przez dwa posty komplementujesz osoby, z którymi rozmawiasz, bez względu na sympatię względem nich bądź jej brak 6 - chyba za duże stężenie amortencji było w tej cynamonce, w następnym poście przytulasz najbliższą osobę, chcąc wyrazić swoją radość.
CZKAWKOWE CUKIERKI — atak czkawki na dwa posty GIGANTOJĘZYCZNE TOFFI — w następnym poście nie potknij się o własny język (efekt utrzymuje się na jeden post) KANARKOWE KREMÓWKI — zmieniasz się w kanarka na jeden post KIEROWE ORZECHY — lewitujesz przez dwa posty LIZAKI W KSZTAŁCIE SERCA — widzisz wszystko na różowo tak długo, jak go jesz
Dostępne są również napoje bezalkoholowe i zwykłe słodycze (bez efektów specjalnych), w tym czekoladowe żaby.
Kod:
<zg>Słodycze</zg> wpisz nazwę i efekt, np. cymabonka - przez dwa posty prawię komplementy, czkawkowe cukierki - przez dwa posty czkawka
Król i Królowa Mokrej Szaty
Czym byłby Dzień Dziecka bez zabaw? Na terenie pikniku możliwa jest bitwa na pianę! Dozwolone jest użycie tylko zaklęcia ludere. Nagrodę można zdobyć jako wyborowy strzelec, ale też jako najbardziej mokra osoba.
Rzucamy 2k6 gdzie: Pierwsza kostka jest na obronę przed pianą od innych:
obrona:
parzysta — unikasz piany nieparzysta — piana ścieka po twojej szacie, masz punkt przemoczenia.
Druga kostka jest na atak:
atak:
1 - pudło, 2 - celujesz w osobę o blond włosach albo z Gryffindoru 3 - celujesz w osobę o ciemnych włosach albo z Hufflepuffu 4 - pudło 5 - celujesz w osobę bez okularów albo ze Slytherinu 6 - celujesz w osobę o rudych włosach albo z Ravenclaw
Niezależnie czy osobie, w którą celujesz, wypadnie skuteczny unik, czy nie, dodajesz sobie punkt celności. Jeśli rzucając 2k6 wypadną ci dwie identyczne kostki masz celny unik i możesz trafić w pracownika Hogwartu obecnego na pikniku, co daje dwa punkty celności. Można rzucić tylko jedno zaklęcie na jeden post.
Kod:
<zg>Przemoczenie:</zg> punkty przemoczenia - 1, 2, 3, itd, czyli piszemy ile razy postać została zaatakowana. <zg>Celność:</zg> Jedno zaklęcie = jeden punkt.
Złap znicz
Coś dla fanów quidditcha, z niewielkim utrudnieniem — do dyspozycji są dziecięce miotełki. Czekają, zawieszone w powietrzu, aż ktoś na nie wsiądzie i spróbuje złapać jeden z latających wokół czekoladowych zniczy. Przypomina to jazdę mugolskich dorosłych na dziecięcym rowerku, ale czy ma to jakieś znaczenie w takim dniu jak ten?
Kostki:
Rzuć k6 dla określenia jak idzie ci latanie na dziecięcej miotle: 1, 2 - wyglądasz komicznie i tak też się czujesz, nie jesteś w stanie złapać żadnego znicza, skoro nie potrafisz poderwać się wyżej niż na wysokość kolana 3, 4 - kto to widział dawać dziecięce miotły do łapania zniczy? Chwiejesz się, próbujesz trzymać się samymi nogami, dzięki czemu udaje ci się złapać jednego czekoladowego znicza 5, 6 - postanowiłeś wykazać się kreatywnością, wskakujesz na miotłę jak na deskę surfingową, dzięki temu, choć po chwili spadasz z miotły, chwytasz czekoladki w obie dłonie. Może z kimś się podzielisz?
EDIT! Impreza fabularnie to tylko 1 czerwca! Tak w ramach przypomnienia. Król i Królowa Mokrej Szaty zostaną wyłonieni, nie 12 czerwca, a 25 czerwca - macie możliwość wciąż się pobawić i zdobyć punkty.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro Cze 15 2022, 10:28, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Dzień Dziecka! Jeśłi mogło być coś lepszego od zorganizowania pikniku dla wszystkich z Hufflepuffu to tylko organizacja pikniku dla wszystkich uczniów i studentów. Oczywiście, nauczyciele również byli mile widziani, choć Josh nie był przekonany, czy ktoś zdecyduje się pojawić. Mimo to, w zamkowej kuchni w towarzystwie skrzatów domowych walczył z upieczeniem cynamonek, do których dodał tajne składniki. Niewielka ilość na dużą porcję nadzienia, a wszystko po to, aby było najzwyczajniej miło w trakcie imprezy. Poprosił również parę skrzatów o pomoc przy pilnowaniu, żeby na stołach planowanego pikniku nie brakowało jedzenia oraz napoi, a także żeby nikt niczego nie dodał od siebie. Ostatecznie Josh rozłożył ogromny koc na błoniach zamkowych, rozwiesił chorągiewki w kolorach wszystkich domów. Pojawiły się stoły, poduszki. Wypuścił złote znicze, zostawiając kilka dziecięcych mioteł, wypuścił bańki, od razu zlecając skrzatom, aby pomogły w dopilnowaniu, żeby baniek w powietrzu nie zabrakło. Wszystko miało wywoływać uśmiech na twarzy każdego, kto tylko postanowi tutaj się zjawić. Nie zapomniał również wywiesić ogłoszenia, informującego o obowiązującej bitwy na pianę! W końcu wybiła godzina zero i, teoretycznie, młodzież mogła się zjawiać. Nic więc dziwnego, że zwykle uśmiechnięty Walsh promieniał jeszcze bardziej, kiedy dostrzegał najmłodszych uczniów niemal biegnących w stronę pikniku. - Najlepszego z okazji Dnia Dziecka! Nie zapomnijcie poczęstować się słodkościami, polecam cybamonki! Wypiek własny! Uwaga na ataki pianą! – odezwał się do pierwszych osób, po czym sam stanął z boku, obserwując wszystkich, którzy zaczynali przychodzić, zastanawiając się, czy choć trochę przyjemności im sprawił, czy jednak zdecydują się uciec w drugim kierunku.
/można zagadywać!
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Peter Stryder
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : wrzeszczący kalendarz to jego najlepszy przyjaciel / na lewym nadgarstku tatuaż lisiej łapy i napis po walijsku
cynamonka: 4- cynamonka jest wyśmienita i działa jak powinna, przez dwa posty komplementujesz osoby, z którymi rozmawiasz, bez względu na sympatię względem nich bądź jej brak
Nie uważał się już za dziecko, które chciało obchodzić święto wszystkich dzieci świata. Sęk w tym, że zwolniła mu się godzina na popołudnie, a skoro większość Puchonów wychodziła na błonia to uznał, że nie zaszkodzi jeśli rzuci okiem co tam będzie się dziać. Cokolwiek organizował opiekun jego domu to mógł być przekonany, że będą smakołyki. Wszyscy to uwielbiali. Okazało się, że nie był jedynym ze studentów, którzy przyszli zapuścić tu lelka. Wyminął zgraję ganiających się młodziutkich Puchonów, uskoczył przed jakimś małym zawodnikiem quidditcha, który akurat trenował na dziecięcej miotle brak całkowitej kontroli i skierował swoje kroki do nauczyciela. Miał w sobie za dużo męskiej dumy, aby dołączyć do oblewania się pianą i zamrażania baniek mydlanych. Po drodze zaczepił go skrzat domowy i poczęstował go cynamonką. Grzecznie podziękował i pochłonął ją w trzech kęsach, ciesząc się jak diabli ze słodkiego smaku. - Dzień dobry profesorze! - uśmiechnął się i podszedł do opiekuna domu, zatrzymując się tuż obok jego ramienia. - Muszę przyznać, że fajnie to wszystko wygląda. Nigdy nie wpadłbym na taki pomysł umilenia wszystkim czasu przed nadchodzącymi egzaminami końcowymi. Muszę panu przyznać, że to mógł zorganizować tylko tęgi umysł. - nie zdawał sobie sprawy z efektu działania cynamonki. Ot, jego usta same wyrzucały z siebie masę komplementów, a jako że rozmawiał z nauczycielem to on stawał się ich ofiarą. - Chciałem też panu powiedzieć, że dzięki pana ostatniej przemowie na zajęciach z quiddditcha uznałem, że warto dać sobie szansę i zgłosiłem się do naszej puchoniej drużyny. - w normalnych warunkach nie słodziłby mu do takiego stopnia, ale fakt faktem próbowałby mu się przypodobać i sprawiać jak najlepsze wrażenie.
- AAAA, czy ty to widzisz? – pociągnęła @Eugene 'Jinx' Queen za ramię, z ekscytacją wskazując palcem na elegancko przyszykowaną polanę. Wodziła wzrokiem po wszystkich atrakcjach, które przygotował dla nich Josh i to z powodu tak ważnego święta jakim był dzień dziecka! – Jesteś świadomy, że złoję ci dupę w tej bitwie na pianę? – zerknęła na przyjaciela z szelmowskim uśmiechem. – To mi przypomina piana party, na którym byłam w ostatnie wakacje w jakimś nadmorskim klubie, piękne czasy – westchnęła, ocierając z policzka wyimaginowaną łzę wzruszenia. – Swoją drogą, przez te durne klątwy i brak księżyca mogliby nam odwołać egzaminy, może jakąś petycję do Wang napiszemy? Bo przecież to nie są odpowiednie warunki do życia, a co dopiero nauki – szczebiotała, a im byli bliżej centrum zamieszania tym szybciej dreptała, chcąc jak najprędzej dotrzeć na miejsce. – Dobra, bo ja klasycznie nie jadłam śniadania – oznajmiła i złapała dwie cynamonki ze stołu, jedną bez ostrzeżenia wpychając przyjacielowi do ust. – Smacznego! – zachichotała, po czym sama zaczęła jeść tę swoją, aż z wrażenia opierając się o chłopaka. – O patrz jak na ciebie zawsze mogę liczyć – poklepała go po policzku, w domyśle dodając nie to co na niektórych, zachowując jednak te przykre przemyślenia dla siebie i starając się ukryć żal, że po raz kolejny brała w czymś udział z kimś innym niż jej chłopak. – EJ! Zanim cię rozkurwię pianą to dawaj polatamy, ten kto przegra to eee… Potem ci wymyślę jakąś karę za bycie frajerem – złapała Jinxa za rękę i zaczęła zmierzać w stronę lewitujących mioteł. - Dojeb…doskonała imprezka – uśmiechnęła się ciepło do @Joshua Walsh, machając mu radośnie na powitanie, ale jej celem były teraz miniaturowe miotły i chęć rywalizacji o to kto złapie więcej zniczy, więc się nie zatrzymywała. – Hm, no i jak mam teraz na to wleźć? – podrapała się po głowie, spoglądając niepewnie to na Gryfona, to na dziecięce miotełki. – Weź no mi pomóż, przecież jesteś takim wspaniałym dżentelmenem – posłała mu błagalne spojrzenie, nie szczędząc kolejnego wybitnego komplementu.
______________________
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Kolejne osoby przybywały na piknik, co cieszyło miotlarza. Stał z butelką kremowego piwa z boku, obserwując wszystkich z lekkim uśmiechem na twarzy, zastanawiając się mimowolnie jak wielu studentów postanowi się pojawić. Byli w tym wieku, kiedy dumnie i głośno twierdzili, że są dorośli, co Josh doskonale rozumiał, pamiętając swoją młodość. Jednocześnie wychodził z założenia, że nie powinno się jednak zapominać o wewnętrznym dziecku, które każdy człowiek miał. To wewnętrzne dziecko uczyło łagodności, wrażliwości na otaczający świat i miał nadzieję, że wszyscy sobie o tym przypomną. Zaraz też spojrzał na jednego ze swoich borsuków, jak lubił myśleć o Puchonach, unosząc lekko brew, gdy tylko zaczął słyszeć przedziwne komplementy z jego ust. Wyglądało na to, że @Peter Stryder spróbował specjalną cynamonke, które pieszczotliwie nazwał cybamonkami. - Tęgi umysł? Miło mi słyszeć takie komplementy, panie Stryder, ale zwyczajnie szukałem pretekstu do odrobiny zabawy na błoniach – odpowiedział, mrugając zaczepnie do chłopaka, mając nadzieję, że zdoła się rozluźnić. Uniósł butelkę do ust, ale wstrzymał się w połowie ruchu, kiedy tylko usłyszał wzmiankę o zajęciach quidditcha. Nie mógł nie uśmiechnąć się, gdy usłyszał, że Peter zgłosił się do drużyny, to zawsze było coś, co cieszyło Josha. Jednak nie potrafił sobie przypomnieć przemowy, która mogłaby być tak zachęcająca. - Masz na myśli zapowiedź cięższych zajęć? Mam tylko nadzieję, że się nie połamiesz zbytnio na nich. Wtedy drużyna na pewno będzie mieć kolejnego świetnego zawodnika. Z resztą, na meczu radziłeś sobie całkiem dobrze. Cieszę się, że zostaniesz na boisku na dłużej – odparł, upijając w końcu łyk kremowego piwa, dostrzegając @Marla O'Donnell, której skinął lekko głową w podziękowaniu za uznanie względem pikniku. Przyglądał się jej chwilę, kiedy próbowała wsiąść na dziecięcą miotłę, starając się nie śmiać zbyt otwarcie. O tak, zdecydowanie sam poszalałby teraz w podobny sposób, ale mimo wszystko musiał pilnować porządku, aby nikomu nie stała się krzywda. Nie przeszkadzało to jednak Joshowi w wypuszczaniu piany z różdżki w stronę młodszych uczniów, wywołując u nich śmiech. O taki spokojny dzień mu chodziło, gdy tworzył piknik, choć jednocześnie zastanawiał się, czy ktokolwiek zdobędzie się na posłanie strumienia piany w jego stronę.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Słodycze 6- chyba za duże stężenie amortencji było w tej cynamonce, w następnym poście przytulasz najbliższą osobę, chcąc wyrazić swoją radość.
JAK WIK ŹLE SIĘ POCZUJE TO PROSZE POMOCY
Puchon potrzebował ładnych kilkunastu minut na opuszczenie kanapy i dowleczenie się pod prysznic. Samo chodzenie sprawiało mu katusze. Wszędzie czuł siniaki, ten na łopatce był najbardziej dokuczliwy, lecz noga (którą notabene wczoraj wieczorem wdepnął w fałszywy schodek) również nie dawała o sobie zapomnieć. Dodając do tego szyję, bo leżał niewygodnie. Nie bez przyczyny Krawczyk szedł na polane. Wypatrywał kogoś znajomego z jego domu. Podświadomie nogi go tu niosły nie bez przyczyny zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Minęło wiele czasu odkąd ostatnio w ogóle gdzieś wyłaził z zamku chyba że tylko na poranne bieganie i na zajęcia. Trybik w głowie Krawczyka zaświecił ostrzegawczo. Spał pół dnia, spóźnił się na śniadanie, a do obiadu godzina, czyli zdecydowanie za długo. Miał odwiedzić skrzaty, które go hojnie obdarowały i zatrzymał się widząc na polane mały piknik. -Cześć wszystkim. Dwie butelki, soku które zamierzał pochłonąć jedno po drugim, z boku kilka owoców, a obok nogi drugi talerzyk z ciepłymi, świeżo upieczonymi tostami z serem. Kilka kanapek i cynamonka powinno zaspokoić Rudzielca głód w dwóch kęsach pochłonął kanapkę, a wzroku nie odrywał od baniek mydlanych. Jednak po kilku minutach coś było nie tak z młodym Krawczykiem poczuł się senny i zmęczony, Znowu to uczucie na widok słodyczy jeszcze sam nie wiedział co się z chłopakiem dzieje jakoś dziwnie reagował na obecność tych słodkich przysmaków.
- (...) No Vicks, nie daj się dłużej prosić! To jedyny taki dzień w roku! Poza tym jesteś starsza ode mnie tylko o dwa lata, a zachowujesz się teraz, jakbyś była wapniakiem - kwękała młoda Brandonówna, co najmniej od dwudziestu minut trująca cztery litery swojej starszej siostrze. Los (czy też pech) chciał, że złapała ją, kiedy ta przyszła do zamku załatwić kilka spraw, a Elizabeth uznała, że idealnie się złożyło i razem pójdą na piknik organizowany przez profesora Walsha z okazji dnia dziecka. Ostatecznie uznała, że jeśli nie z własnej woli i po dobroci, to znajdzie inny sposób. I znalazła - stanęła za Victorią, oparła dłonie na jej ramionach i zaczęła pchać ją w odpowiednim kierunku. Miny osób, które mijały po drodze były bezcenne i zdecydowanie warte całego zamieszania. - Patrz, jak to wszystko super wygląda - powiedziała, z błyszczącymi oczami patrząc na rozłożone na błoniach koce i poduszki, na które miała ochotę się rzucić zupełnie jak do dziecięcego basenu z kulkami. Mimo że była młoda i liczyła sobie zaledwie szesnaście wiosen, to poczuła się, jakby wróciła do dzieciństwa. - A ty nie chciałaś iść, pff. - Spojrzała na Vickę i lekko, tak po siostrzanemu pacnęła ją w ramię. Zaraz też dokładniej rozejrzała się po błoniach, dostrzegając stół z przekąskami i zaczynając powoli kierować się w jego stronę. - Załatwiłaś w ogóle wszystko to, co powinnaś? - spytała, przechodząc chwilowo na bardziej poważny temat. Wiedziała, że Krukonka musiała dopiąć kilka spraw związanych z powrotem na studia, z czego zresztą bardzo się cieszyła. Pęknęła palcem bańkę unoszącą się na wysokości jej twarzy, po czym sięgnęła do talerza z cynamonkami. Czy był ktoś, kto mógł się im oprzeć?
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
- Omg, jakie to urocze. I poduszki, i bańki i w ogóle - ekscytuję się, wskazując po kolei na większość elementów wystroju pikniku. Strasznie lubię takie inicjatywy; prawdopodobnie doceniam to tak samo mocno, jak wtedy, gdy miałem te wczesne naście lat. - Oho, ty mi złoisz dupę? Chyba mnie ze swoim chłopakiem pomyliłaś. Doceniam ducha walki, ale sorry, nie masz szans Marlix. - Ściągam wymownie usta i unoszę palec z charakterystycznym "no no no", żeby się nie rozpędzała. Marla może sobie brylować na przedmiotach szkolnych, ale angażujące sportowo zabawy to jest moja działka - zero litości to podstawowa zasada, która przyświeca mi w takich sytuacjach. - A kogoś w tej szkole kiedyś obchodzili uczniowie? Ręce by ci ujebało, a by ci kazali pisać - prycham, nie mając zbyt pochlebnego zdania o naszym systemie edukacji. Na szczęście docieramy do centrum atrakcji zanim zdążam upomnieć Marlę, że nie można wspominać słowa "egzaminy" podczas dnia dziecka bo grozi to gorszym pechem niż po zbiciu lusterka. - ...dżęki - mamroczę z pełnymi ustami i obsypującymi się po koszulce okruszkami przezajebistej cynamonki. Słysząc komplement mrużę wesoło oczy i szturcham przyjaciółkę lekko pod bok, no bo przecież się nie myli. - O jak pięknie będziesz wyglądać, jak ci utrę dziś ten zarozumiały nosek - chichoczę, a kiedy mijamy @Joshua Walsh układam kciuk i palec wskazujący w kółeczko, niewerbalnie dokładając się do komplementu Marleny. Myślami jestem jednak już przy konkurencji na dziecięcych miotełkach. Nie komentuję, że może gdyby była na ostatniej lekcji mioteł, to nauczyłaby się ładnie podciągać na niestabilnych miotłach, tylko jak przystało na dobrego bff faktycznie dżentelmeńsko ją podsadzając i potem jeszcze chwilę asekurując, gdyby postanowiła spaść. - Nie no, klaaasa - śmieję się zaraz, bo może i Marla na tej mikromiotle wygląda przekominicznie, ale całkiem sobie radzi, pomimo że miotła ewidentnie próbuje ją zarzucić. No na pierwszy rzut oka widać, że miotlara. Obserwuję ją chwilę i już nie mogę się doczekać, aż sam spróbuję swoich sił. - Byłaś jak zwykle zajebista, ale pozwól mi, że teraz ci pokażę, jak robi to zawodowiec. - Otrzepuję z ramienia niewidzialny pyłek i wybieram sobie najniżej ułożoną miotełkę, aby wskoczyć na nią niczym na deskę surfingową. Nie doceniam zupełnie jak chwiejna będzie w ten sposób, jednak zamiast próbować utrzymać się na niej długo, wykorzystuję te kilka sekund żeby w garście wyłapać więcej czekoladowych zniczy. Ze śmiechem ląduję plecami na trawie. - Wygrałem, frajerko - tryumfuję, rzucając w przyjaciółkę jedną z czekoladek. - Jako karę chcesz przyjąć na klatę pierwszy strzał piany czy zaatakować profesora Walsha?
Wapniakiem? Na pewno nie była aż tak stara! Musiała jednak przyznać, że przy swojej młodszej siostrze sprawiała wrażenie jakiegoś skończonego starca, który nie wiedział, co w życiu ważne. Usiłowała jej wyjaśnić, że nie miała powodu do tego, by brać udział w pikniku z okazji dnia dziecka, że pewnie wolała tam iść ze swoimi przyjaciółmi, ale ostatecznie doszła do wniosku, że właściwie nie powinna tak protestować, tym bardziej że nie miała okazji od dawna tak naprawdę widzieć Liz. Cieszyła się, że znowu były razem i musiała przyznać, że jej namowy i sposób zachowania powodowały, że czuła się przy niej dziwnie lekka. Młodsza? Mniej spięta? Trudno było powiedzieć, ale z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu próbowała się jej opierać, faktycznie robiąc wszystko, by siostra musiała uparcie pchać ją przed sobą, żeby musiała ją namawiać, jakby to miała być jakaś wielka, straszna wyprawa, która jawiła się jako coś niesamowicie niebezpiecznego. Było w tym coś śmiesznego. Przynajmniej dla Victorii. - Mogę chociaż… - spróbowała przerwać Liz, ale odnosiła wrażenie, że to było wręcz niewykonalne, po czym ostatecznie westchnęła i wzruszyła ramionami, zatrzymując się, gdy jej młodsza siostra zaczęła się rozglądać, by zdjąć buty. Wysokie obcasy z całą pewnością nie nadawały się do biegania po trawie, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości i chociaż mogła je bardzo łatwo transmutować w coś wygodniejszego, doszła do wniosku, że nieco całkowitej swobody nie powinno jej zawadzić. Byli na terenie Hogwartu, pod opieką nauczycieli, więc nie powinna spotkać się tutaj z wściekłym dementorem, głodnym langustnikiem albo innym czymś, co postanowiłoby schrupać ją na dzień dobry. - Bo jestem wapniakiem - wytknęła Liz z powagą, a potem skinęła lekko głową. - Wszystko, co miałam przynieść, przyniosłam. Mogę spokojnie wracać na studia od przyszłego roku, a dzięki temu mogę jeść razem z tobą cynamonki. I cokolwiek innego tutaj znajdziemy, bo odnoszę wrażenie, że to dopiero czubek góry lodowej. Ha! Może spróbujesz złapać dla nas czekoladowe znicze? - odparła, rozglądając się po okolicy, starając się zorientować, jakie dokładnie czekały tutaj na nich atrakcje, uznając, że wszystko wydawało się dziwnie proste, dziwnie łagodne, dziwnie dziecięce, co wcale nie było aż tak złe, biorąc pod uwagę to, co działo się dookoła nich.
Może i była nieco zdziecinniała, o to nawet by się nie wykłócała, ale wcale jej to nie przeszkadzało, a wręcz bardzo to lubiła i w sobie ceniła. W świecie, w którym niemal na każdym kroku dało się słyszeć narzekania ludzi, ona starała się znajdywać inny punkt widzenia i wyłuskiwać pozytywy. Po co niepotrzebnie psuć sobie dzień jakąś błahostką? Zdecydowanie wolała, aby na jej twarzy gościł uśmiech, tak jak to było w tym wypadku - jej radość z pikniku na dzień dziecka była nie do opisania, a że jeszcze w dodatku poszła na niego z Victorią, to już w ogóle nie mogła chyba chcieć więcej. Brandonówny wreszcie w komplecie! Przewróciła jedynie oczami na odpowiedź siostry, w najmniejszym stopniu nie przejmując się jednak tą drobną uszczypliwością. Ważniejsze było to, że wszystkie sprawy związane z powrotem zostały załatwione. Bez Krukonki obok było po prostu... dziwnie. - A co, boisz się, że sama się rozkruszysz, wapniaku? - zapytała z cwanym uśmieszkiem, rzucając tym samym wyzwanie starszej z panien Brandon. Czemu to niby tylko ona miała się męczyć? - Nie ma nic za darmo! Poza tym znicze to raczej twoja działka. Ja to wejdę na tę miotłę i nie utrzymam się na niej dłużej niż kilka sekund, robiąc z siebie przy okazji błazna. Tyle dobrego, że przynajmniej lądowanie będzie miękkie - stwierdziła, spoglądając na rozłożone na błoniach koce i wcinając ostatni kęs cynamonki. Coś tam niby latać umiała, ale tu mieli do dyspozycji małe, dziecięce miotełki, co tym bardziej utrudniało zadanie. - O! Patrz! - wykrzyknęła nagle, z zachwytu omal nie zachłystując się powietrzem i dramatycznie łapiąc Victorię za ramię. - Widziałaś to? Jak on to zrobił?! Koniecznie muszę go kiedyś przy okazji poprosić, żeby mnie tego nauczył, no bo teraz nie będę przecież przeszkadzać. Swoją drogą, całkiem przystojny jest, nie uważasz? - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, wpatrując się w chłopaka (@Eugene 'Jinx' Queen) znajdującego się przy komentowanej przez nie przed chwilą atrakcji. W jej głowie momentalnie narodziła się idea naśladowania nieznajomego. - Albo wiesz co, sama tak spróbuję, to nie może być tak trudne. I z tymi słowami podeszła do miotełek, wybierając na swojego giermka pierwszą lepszą z brzegu i kompletnie nie przejmując się tym, że wcześniej uznała, iż się na niej nie utrzyma. Zabierała się do wejścia na miotłę dobre kilka razy, bo halo, chciała to zrobić w tak pięknym stylu jak tamten chłopak, ale kiedy po raz kolejny obeszła ją dokoła rozkminiając, z której strony będzie najlepiej to zrobić, poddała się i po prostu na nią wsiadła, tak jak pan Merlin przykazał. I na tym właśnie się skończyło. - Ta jest chyba jakaś zepsuta, wiesz - stwierdziła, nieporadnie odbijając się od ziemi i próbując wzbić się w powietrze. Nic z tego. - Albo to ja jestem za ciężka. No trudno, nie to nie. Teraz ty, może tobie pójdzie lepiej!
To nie było nic złego. Ostatecznie bowiem świat byłby niesamowicie nudny, gdyby składał się tylko z poważnych, idealnych ludzi, którzy nie byli w stanie dostrzec niczego dobrego w tym, co ich otaczało, którzy nie byli w stanie bawić się, kiedy cały świat zdawał się pogrążać w szaleństwie. To, że Liz nie była taka surowa i twarda, jak starsza siostra, nie było w żaden sposób gorsze, mniej potrzebne, nie było w żaden sposób okropne, nie było uwłaczające, nie było żałosne. Była sobą, a Victoria kochała ją właśnie taką, jak była, swobodną, ciepłą i niesamowicie ciekawską. Zdaje się, że to właśnie ta cecha zdawała się dominować u Elizabeth, że to właśnie chęć poznawania wszystkiego dookoła, a co za tym idzie, również doświadczenia wszystkiego, czego dało się dotknąć, była u niej nie tylko dominująca, ale również najsłodsza. Trudno było powiedzieć, skąd właściwie mogły brać się takie myśli, takie podejrzenia, jak mogło dojść do tego, że Victoria postrzegała w ten sposób zachowanie i nastroje swojej siostry, ale właściwie nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Cieszyła się po prostu z tego, że ją miała, coraz częściej odkrywając jednak, że Liz nie była już dzieckiem. - Kiedy tylko spadnę z tej zawrotnej wysokości, z całą pewnością - stwierdziła od razu bardzo poważnie, uśmiechając się przy okazji samym kącikiem ust, a później wywróciła oczami, jakby w ten sposób chciała pokazać, jak absurdalna była ich rozmowa. - Ale to chyba nie znaczy, że ty nie zamierzasz tego spróbować? Chyba że wolisz sprawdzić, kto zje więcej cynamonek - dodała jeszcze, ostatecznie zwracając uwagę na chłopaka, o którym mówiła Liz. Nie kojarzyła go, a przynajmniej tak się jej wydawało, musiała jednak przyznać, że ten niewątpliwie wiedział, jak popisać się przed innymi zgromadzonymi. Miała nawet jakoś skomentować jego wyczyny, kiedy jej młodsza siostra postanowiła przerzucić się na inne zalety chłopaka, co wprawiło ją w pewne osłupienie, zupełnie jakby dopiero teraz Victoria odkryła, że Liz miała w tym roku kończyć siedemnaście lat. Merlinie! Czas leciał nieubłaganie i wkrótce jej młodsza siostra miała pójść na studia. Była również odpowiednio dorosła, by pewnego dnia oznajmić, że przyprowadzi na rodzinny obiad chłopaka. - Obiektywnie z całą pewnością, subiektywnie... Zdaje się, że nie jest do końca w moim typie - odparła, co brzmiało niemalże jak sucha analiza, ale nie od dzisiaj było wiadomo, że w podobnych sprawach starsza panna Brandon była raczej dość oschła i nieprzystępna. Oczywiście, miało to zapewne swoje podłoże, o którym Elizabeth wiedziała, ale to nie była chwila, żeby o tym myśleć, tym bardziej że już po chwili mimo wszystko nastąpiła próba złapania czekoladowych zniczy, która Victorię serdecznie rozbawiła. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnęła się ciepło, dostrzegając próby swojej siostry prezentującej się komicznie na dziecięcej miotle. - Może trzeba z nią porozmawiać? Wiesz, jak z roślinami? - odparła, nim skłoniła się lekko Liz, podwijając rękawy koszuli, ciesząc się, że tym razem miała na sobie przyległe spodnie. O wiele łatwiej było jej dzięki temu utrzymać się na dziecięcej miotle, choć chwiała się przy tym, jakby zapomniała zupełnie o istnieniu błędnika. Trzymała się uparcie samymi nogami, czując coraz bardziej, że ma przemożną ochotę roześmiać się w głos, co uczyniła, gdy tylko znalazła się znowu na ziemi, zaciskając palce na jednym, jedynym czekoladowym zniczu, który podała Liz. - Darren może mi buty czyścić - oznajmiła zaczepnie i mrugnęła do siostry.
Pomysł na minizawody w jedzeniu cynamonek nie był wcale taki głupi (albo może i był, ale przecież raz się żyje) i gdyby nie to, że uwagę Elizabeth przyciągnął młodzieniec na dziecięcej miotełce, zapewne właśnie wpychałaby do buzi wspomniane smakołyki. Nie miała zielonego pojęcia, co takiego niezwykłego było w tych słodkościach, że po prostu nie dało się przejść koło nich obojętnie. Były magicznie pyszne! - To jaki jest ten twój typ, co? - rzuciła, wcale się nie zastanawiając, czy powinna o takie rzeczy pytać, czy nie. W najgorszym wypadku odpowiedź nie zostanie jej udzielona, a Victoria nie była osobą, przy której Lizzie tak by się przejmowała wszelkimi konwenansami. W jej oczach błyskały iskierki nie tylko rozbawienia, ale także i ciekawości, która nie odstępowała jej ani na krok. Nie mylił się ten, kto twierdził, że ta cecha była u niej dominująca - taka była prawda i nie miało sensu żadne zaprzeczanie. - Obiektywnie, subiektywnie... Hej, nie uważasz, że to trochę dziwne? No bo skoro ktoś podoba ci się obiektywnie, to jak może ci się nie podobać subiektywnie? Czy takie rozbijanie tego ma w ogóle sens? Jak się podoba, to się podoba i koniec - zastanawiała się na głos, marszcząc przy tym brwi. To były zdecydowanie głębsze przemyślenia, z których póki co nie wychodziło jej nic sensownego i niezbyt rozumiała, dokąd sama w nich zmierza, ale temat był naprawdę interesujący. I chyba nie do końca na ten właśnie moment, bo czekoladowe znicze czekały, aby je złapać. - No nie wiem, ta jakoś nie wydaje się za bardzo rozmowna. Z roślinami to co innego - westchnęła i zdecydowała się podjąć jeszcze jedną, ostatnią próbę. - Do góry, mój dzielny rumaku! - wykrzyknęła, dumnie unosząc jedną rękę i ponownie odbijając się stopami od ziemi, ale znowu wszystko zakończyło się fiaskiem. Ale że nawet jej motywujący okrzyk nie pomógł, to tego nie potrafiła zrozumieć. - Ewidentnie nie dane mi jest dzisiaj polatać - zaśmiała się, już po chwili w równie dobrym humorze obserwując poczyniania Victorii na małej miotle. I chociaż dziewczyna miała większe doświadczenie w lataniu, to i jej nie poszło bezproblemowo, ale ostatecznie cel został osiągnięty, a znicz złapany! - Chyba wszyscy, a nie tylko Darren - odparła z zadowoleniem, przyglądając się otrzymanej czekoladowej kulce. - Nie chcesz? W końcu to ty go złapałaś, więc jak by nie patrzeć to twoja nagroda, aaale jeśli chcesz mi go przekazać, to na pewno nie będę z tego powodu płakać - wyszczerzyła się w stronę siostry. Ten dzień był po prostu cudowny i nie sądziła, że mogłoby być jeszcze lepiej do momentu, w którym dostrzegła kolejną atrakcję. - O. Mój. Boże. Czy to jest bitwa na pianę? - zadała raczej retoryczne pytanie, bo przecież nie miała aż takich problemów ze wzrokiem. Zaraz też spojrzała starszą Brandonównę, a było to spojrzenie, które jasno mówiło, że tego to nie odpuści, choćby stado skrzatów ciągnęło ją w drugą stronę. Z drugiej strony... czy odkąd pojawiły się na pikniku, cokolwiek odpuściła? - VICKA MY MUSIMY TAM IŚĆ! Tak, zdecydowanie nadal była dzieckiem.
– Dzisiaj jest twój dzień, dzieciaczku! – szturcham wesoło siostrę, doskonale świadomy, że ta zaraz się oburzy, że wcale takim dzieckiem już nie jest. Niestety, czy tego chce czy nie, w moich oczach zawsze będzie małą siostrzyczką, o którą dyskretnie się troszczę, bo sama prędzej zginie, zważając na jej brak rozumu i instynktu samozachowawczego. – I właśnie z tej okazji zabieram cię na piknik. WIEM, jestem najlepszym bratem na świecie, nie musisz tego znów powtarzać – kłaniam się nisko i chichoczę pod nosem, a zaraz potem ponaglam ją, żeby szła szybciej. – Dajesz, Rubs, szybciej, kupię ci nawet balonika w kształcie smoka – oznajmiam wspaniałomyślnie, bo zwykle na tego typu festynach dla dzieci są podobne atrakcje; szybko sobie jednak przypominam, że nie mam pieniędzy, bo przejebałem je na kilku partyjkach w pokera. Los bywa naprawdę przewrotny i to prawdziwe świństwo, że aż tak mi nie sprzyjał. – Jak twoje żebra? – zmieniam więc temat, licząc, że Ruby tak zagłębi się w historię swojego wypadku, że zapomni o moich obietnicach. – Wisisz mi przysługę, bo kryłem cię przed ojcem. Myśli, że pilnie uczysz się do egzaminów, dlatego zrezygnowałaś z ostatniego meczu w sezonie. Jeśli się dowie o twoim wypadku to oboje mamy przejebane, także postaraj się, aby do tego nie doszło – informuję siostrę i poprawiam grzywkę, która wpada mi do oczu i zasłania wszelakie atrakcje przygotowane przez profesora Walsha. Na oślep sięgam do stołu z przekąskami i zbieram z niego garść orzechów, które wpycham do ust. Po chwili unoszę się nad ziemią, jeszcze bardziej górując nad Ruby. Rozglądam się na boki i dostrzegam zawieszone w powietrzu miotły. – Ej, zobacz!! – wykrzykuję do dziewczyny, wskazując jej na miejsce przeznaczone dla fanów Quidditcha (czyli nas). A gdy upewniam się, że Ruby z zaciekawieniem wpatruje się w przestrzeń, w którą celuję chudy palec, uśmiecham się szeroko i wyciągam różdżkę. – Ludere – mówię z dumą, a strumień piany uderza ją w twarz. – ORIENTUJ SIĘ!
- Nie wiem? Może ty znajdziesz jakieś cechy wspólne, jeśli zestawisz Sky'a i Fillina - stwierdziła, krzywiąc się lekko na dźwięk imienia swojego ostatniego chłopaka, mając wrażenie, że ostatecznie potraktowała go zdecydowanie zbyt łagodnie. Była wtedy przekonana, że większość winy za to, że im nie wyszło, spoczywała na niej, ale teraz nie była tego już taka pewna. Zaczęła dostrzegać, że nie pasowali do siebie ani trochę i sam Filin również mógł zwrócić na to uwagę, mógł się z nią kulturalnie rozstać, jeśli zamierzam szukać zniczy między innymi nogami. Nie miałaby mu tego za złe, bo nie czuła się z nim tak naprawdę emocjonalnie związana, jedynie próbując dostosować się do jakichś z góry narzuconych wymagań i norm społecznych, których nie rozumiała. Dopiero z czasem odkryła, że może być szczęśliwa będąc sobą, że nie musi naginać się do cudzych pragnień, że może po prostu jasno i wyraźnie mówić nie. Wyraźnie, niż do tej pory. Że może szanować jeszcze bardziej siebie i swój czas. - Ależ ma znaczenie. Obiektywnie przyznaję, że jest przystojny i może podobać się innym osobom. Ale ja nie byłabym skłonna się z nim umówić, bo nie ma cech, które by mnie pociągały - wyjaśniła, przy okazji marszcząc brwi, nieco rozbawiona tym stanowczym stwierdzeniem, nie wiedząc równocześnie, co zatem było tymi cechami, które w jakiś sposób na nią działały. Być może nie istniały? Być może tak naprawdę swoje wybory opierała na czymś innym? Trudno było to tak naprawdę stwierdzić i z całą pewnością nie była to odpowiednia chwila na zastanawianie się nad tym, jaka była w tej kwestii prawda. Obserwowała przez dłuższą chwilę swoją siostrę, ciesząc się z tego, że Liz była taka pogoda. Ostatecznie bowiem spędziła tutaj rok, w którym podobno działo się tak wiele, zaczynając od klątw, a kończąc teraz na braku księżyca i dementorach pojawiających się w najdziwniejszych miejscach. Młodsza panna Brandon z pewnością nie była głupia i Victoria była pewna, że w razie problemów Liz świetnie by sobie poradziła, ale mimo wszystko niepokoiła się o nią, o całą tę sytuację, jaką ich dotyczyła, więc teraz gdy wspólnie polowały na czekoladowe znicze i wędrowały pośród innych uczestników pikniku, czuła się wręcz cudownie. Lekko, ze świadomością, że Liz miała się dobrze, że umiała się uśmiechać, że umiała się cieszyć tym co miała, choć zapewne nie było to nic aż tak wielkiego, by się tym jakoś mocno zachwycać. Skoro jednak jej siostra cieszyła się choćby czekoladowym zniczem, tak samo było z Victoria, która uśmiechnęła się do niej lekko, choć bardzo ciepło i szczerze. - Złapałam go dla ciebie. Miło w końcu zobaczyć, że się cieszysz - stwierdziła prosto, szczerze, nie ukrywając swoich odczuć w tej materii. Jej uśmiech jedynie się pogłębił, gdy Liz tak entuzjastycznie podeszła do kwestii pojedynku na pianę, który jej starszej siostrze również wydał się całkiem przyjemny, a później Victoria zmarszczyła lekko nos, sięgając po różdżkę, której końcem postukała się w policzek. - Myślisz, że profesor Walsh obrazi się, jeśli sprawimy mu kąpiel? - zapytała konspiracyjnym szeptem, mrugnąwszy do Liz, pokazując wyraźnie, jak ostatni rok poluźnił jej gorset, ujawniając te szczegóły i rzeczy, jakie do tej pory ukrywała; i choć nie było to spektakularne, ujawniało jej mniej eleganckie oblicze.
Szła obok swojego brata, próbując odpakować czekoladową żabę i przez to niespecjalnie skupiając się na tym co mówił Tommy. Trafiło jej się chyba jakieś wadliwe opakowanie, bo męczyła się z tym niemiłosiernie, marszcząc brwi i tylko co chwila pomrukując “mhm”, w nadziei na to, że brat nie zada jej jakiegoś poważnego pytania i wyjdzie na jaw, że wcale nie słucha co do niej mówi. Po kilku minutach męczenia się z tym gównem, w końcu udało jej się odpakować czekoladową żabę i parsknęła dźwięcznym śmiechem, kiedy zaczarowana czekolada skoczyła Thomasowi na twarz. Nie przejęła się tym jednak za bardzo, bo kupowała te żaby tylko dla kart. — O patrz, czarny smok hebrydzki — powiedziała i podsunęła bratu kartę przed twarz, tak blisko, że najpewniej nie mógł nic zobaczyć — Mam już z siedem chyba… — mruknęła, niespecjalnie zadowolona, bo czasem miała wrażenie, że stale trafia na te same karty, może los sobie z niej kpił, wcale by się nie zdziwiła. I dopiero kiedy Tommy zapytał o jej stan, nagle jakby się skupiła i nawet trochę spięła. Nie znosiła tego pytania, nigdy nie wiedziała co ma powiedzieć. Zaczęła się zastanawiać czy da radę go jakkolwiek oszukać, w końcu starszy Maguire znał ją na wylot, a jednak nie miala ochoty się nad sobą użalać. Bo tak właśnie się czuła za każdym razem, kiedy miała komukolwiek przyznać, że cóż, bywało lepiej - ale nie raz bywało też gorzej. Spojrzała na Tommy’ego i przez chwilę nic nie mówiła, by w końcu wzruszyć ramionami i zaryzykować. — W porządku — odparła jakby nigdy nic i nawet ubrała ten swój popisowy uśmiech, który miał mu dać do zrozumienia, że naprawdę tak było i nie chciała więcej pytań. Jego kolejne słowa sprawiły, że posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie. Uczyła się pilnie do egzaminów? Ona? — Uwierzył w to? — parsknęła śmiechem, bo niespecjalnie chciało jej się w to wierzyć — Nic ci nie wiszę i się nie dowie, no chyba, że nagle wypali o udostępnienie dokumentacji medycznej — powiedziała, zastanawiając się, jakie było w ogóle prawdopodobieństwo, że tak się stanie. Chwilę potem stwierdziła, że to nie ma najmniejszego znaczenia i będzie się martwić, jeśli faktycznie do tego dojdzie. No przecież nie będzie się przejmować na zapas. Marszcząc brwi, odwróciła się w kierunku, który wskazał jej starszy brat, jakby przez te wszystkie lata nie nauczyła się, że braciom nie można, cholera, ufać. Zaraz potem poczuła jak strumień piany uderza ją w twarz. Przez chwilę, dosłowną sekundę, stała jak słup soli, by zaraz potem poczuć jak osiąga coraz wyższy poziom złości. — NO POJEBAŁO CIĘ — krzyknęła zdenerwowana, starając się zrzucić pianę ze swojej twarzy i przede wszystkim z oczu — Ty jesteś jakiś podziurawiony psychicznie — burzyła się nadal, wyciągając swoją różdżkę i nie wiedząc nawet, że to jakaś ogólna zabawa z zasadami, skierowała jej koniec w swojego brata — Aquamenti! — rzuciła, z satysfakcją patrząc jak zmoczone włosy Thomasa wpadają mu do oczu i wygląda jak przemoczony szczur. Dobrze mu tak.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie wtrącał się w to, co robił Josh, nie próbował mu również pomagać w jego kuchennych eksperymentach, mając świadomość, że ten zdecydowanie lepiej radzi sobie z przygotowywaniem jedzenia. Trzymał się zatem z boku, jednocześnie zachęcając swojego męża do przygotowania pikniku, czy czym dokładnie miało być to spotkanie. Wiedział, że coś podobnego daje starszemu mężczyźnie naprawdę wiele przyjemności, a teraz dodatkowo zmobilizowała go, a przynajmniej tak się wydawało zielarzowi, myśl, że ma pod swoją opieką wszystkich Puchonów. Dawniej, nie znając go prawie w ogóle, Chris uznałby jego pomysł nie tylko za szalony, ale z całą pewnością również niebezpieczny, widział bowiem parę razy, jak wyglądały jego lekcje i nadal nie czuł całkowitej pewności, czy Josh aby na pewno z niektórymi rzeczami nie przesadza. Ostatecznie bowiem nie miał pod swoją opieką jedynie zawodowców, a były takie chwile, gdy zdawał się o tym całkowicie zapominać, wymagając od uczniów i studentów rzeczy, które zdawały się niemalże zerwane z choinki. Teraz jednak nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał kazać dzieciakom w ramach zabawy przenosić góry, a wymyślone przez niego zabawy, które miały umilać ten dzień, wydawały się całkowicie bezpieczne. Obserwowanie, jak kolejne dzieciaki próbują swoich sił w złapaniu czekoladowych zniczy było naprawdę zabawne, ale mimo wszystko Christopher nie czuł potrzeby, żeby do nich dołączyć. Nie chciał im również psuć zabawy, wychodząc z założenia, że to było akurat coś, czym mogli zająć się sami, a jego pojawienie się przy dziecięcych miotłach raczej z pewnością by ich spłoszyło. Przynajmniej tak mu się wydawało i wolał trzymać się od tego z daleka, mając pełna świadomość, że do takiego luzu i spokoju, jakim wykazywał się jego mąż, było mu daleko. Co zaś za tym idzie, było mu również daleko do tego, by zostać ulubieńcem wychowanków Hogwartu. To jednak mu nie przeszkadzało, tym bardziej że chwilowo miał nieco inny, powiedzmy, cel. Od dłuższej chwili Christopher całkiem spokojnie siedział pomiędzy grubymi konarami jednego z dębów, przyglądając się temu, co się działo, z góry. Zgadzał się z dzieciakami, że przygotowana impreza była naprawdę fantastyczna, czy jakkolwiek nie próbowali jej nazwać, bo byłby skłonny sam użyć mniej eleganckiego sformułowania, gdyby tylko takowymi się posługiwał. Zamiast tego ostatecznie sięgnął po różdżkę, dochodząc do wniosku, że jeśli miał jakoś uświetnić tę imprezę, to należało zrobić Joshowi mały psikus. Miał tylko nadzieję, że przypadkiem nie oberwie się komuś innemu, ale nim rzucił zaklęcie w swojego męża, upewnił się, że w okolicy nie ma nikogo innego. Liczył na to, że rozmawiający z mężczyzną chłopak, nie oberwie za chwilę rykoszetem od piany, ale liczył się z tym, kiedy urządzał Joshowi kąpiel, nie ruszając się ze swojego bezpiecznego miejsca w siodle utworzonym przez rozłożyste konary dębu.
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon spojrzał na te wszystkie atrakcje w dniu dziecka po czym, podszedł do miejsca bitwy na pianę i zaczepił starszą koleżankę tak nagle ją przytulając z radości zabawy i nie tylko. Znał Puchonkę z kołka lub jakiejś lekcji i zawsze pozostawali w jak najlepszych stosunkach. @"Helna D. Swansea" z tego samego domu zarażając ją pozytywną energią uśmiechem, i dobrą zabawą bez ograniczeń. Taka zabawa w piane może jedynie przybierać dosyć ciekawy obrót i być może przejdziemy razem do historii. Na chwilę spojrzał na koleżankę i wymamrotał. -Ludere.- Jednak nic z tego nie wyszło tylko z pudłował i w obronie i w ataku chyba coś nie tak jest z Wiktora różdżką a może to przez te słodycze. Czy miał jakąkolwiek szanse w tej rundzie? Twoja kolej? -odezwał się za siebie patrząc na przeciwniczkę , a potem odbił wzrok na resztek słodyczy.
- Hmm, myślę, że oprócz loczków, to niski iloraz inteligencji, skoro tak schrzanili sprawę, ładnie to ujmując - stwierdziła. Obu tych chłopaków znała tyle o ile, więc ciężko jej było powiedzieć o nich coś więcej, ale tak na pierwszy rzut oka to były najwidoczniejsze cechy wspólne, jakie znalazła. Nie potrafiła zrozumieć, jak mogli zrezygnować z Victorii - lepszej osoby ze świecą szukać! Z drugiej strony może to i lepiej, bo i ona mogła znaleźć kogoś, kto byłby faktycznie jej wart. O ile w przypadku Sky'a sytuacja nie była jeszcze tak zła, tak jeśli chodziło o Fillina... Na to lepiej było spuścić kurtynę milczenia, bo chociaż Liz nie była skłonna do przekleństw i innych brzydkich, nieprzystających damie słów, tak tutaj tylko one cisnęły się jej na usta. Po przygodach swoich sióstr i kuzynek z płcią przeciwną Elizabeth, mimo młodego wieku, postanowiła być niesamowicie ostrożna w relacjach damsko-męskich. Zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że wszystko dopiero przed nią, ale naprawdę nie było jej spieszno do pakowania się w coś poważniejszego. - No dobra, to ma sens - przyznała po krótkiej chwili, przetwarzając jeszcze w głowie słowa Vicki na ten subiektywno-obiektywny temat. Szybko też porzuciła związane z nim dalsze przemyślenia, bo halo, czekały na nią ważniejsze na ten moment rzeczy. - Na te słowa czekałam - powiedziała i wciąż z uśmiechem na ustach, zaczęła dobierać się do czekoladowego znicza, który błyskawicznie zniknął w jej buzi. - Nawet ta czekolada jest jakaś inna. Dosłownie rozpływa się w ustach, dawno takiej nie jadłam. - Przymknęła z zadowoleniem oczy, rozkoszując się słodyczą i chcąc przedłużyć tę chwilę w nieskończoność. - I wzajemnie. Merlinie, nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało! Czasem chciałam iść do ciebie z jakąś sprawą albo żeby po prostu pogadać i musiałam się w połowie drogi wracać, bo uświadamiałam sobie, że to niemożliwe - westchnęła. Tak, było tak niejednokrotnie i to mimo upływu dni, a potem miesięcy. Jedna z takich sytuacji miała miejsce nie dalej jak na początku maja i ten kubeł zimnej wody naprawdę nie był niczym przyjemnym. Brakowało jej siostry nie tylko jako bliskiego członka rodziny, ale także jako przyjaciółki i jak by nie patrzeć autorytetu. Pozostawało jedynie cieszyć się, że te "puste" dni minęły i wreszcie miała Vickę koło siebie. - Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Wiesz, w końcu to on był pomysłodawcą tego pikniku, więc chyba zdawał sobie sprawę, że uczniowie nie odpuszczą i może skończyć przemoczony. Poza tym to jest tak miły nauczyciel, że serio wątpię, żeby robił z tego powodu awantury. Jest łagodny niczym... niczym... Pufek! - powiedziała i zadowolona klasnęła. Zaraz też sięgnęła po swoją różdżkę, z całym uśmieszkiem patrząc na Vicks. - No ale że z nas dwóch to akurat ty to zaproponujesz, to jestem szczerze zdziwiona. I bardzo dobrze, tak trzymaj! Ramię w ramię zbliżyły się do nauczyciela na stosowną odległość, starając się przy tym wyglądać jak najmniej podejrzanie, choć to akurat mogło wyjść im z różnym skutkiem i Liz wcale by się nie zdziwiła, gdyby ich zamiary były dla wszystkich oczywiste. I trudno. Razem wycelowały różdżki w mężczyznę. - To co? Na trzy? - spytała ze słyszalnym w głosie podekscytowaniem i już po chwili dało się słyszeć odliczanie. I kiedy już wymawiała Ludere i wszystko miało być pięknie, nieuważnie zrobiła krok do przodu, potykając się przy tym o własne nogi. Poleciała do przodu, w ostatnim momencie wolną ręką opierając się o ziemię. Najgorsze było jednak to, że ucierpiała na tym jej celność i strumień piany poleciał sobie gdzieś w nicość. Jakby tego było mało - sama od kogoś oberwała i czuła, jak jej ubranie na plecach staje się mokre. - Ale żal - jęknęła, zbierając się na nogi i spoglądając na profesora Walsha z nadzieją, że przynajmniej Victoria uratowała honor rodu Brandon i celnie rzuciła zaklęcie.
Stał sobie spokojnie, rozglądając się po pikniku, obserwując wszystkich obecnych i naprawdę nie spodziewał się, żeby ktoś zdecydował się zaatakować go pianą. Owszem, zakładał, że mogą takie coś próbować i nie miałby tego nikomu za złe. To był dzień przeznaczony na zabawę, zapomnienie o egzaminach i problemach. Nie ganiłby nikogo za oblanie go pianą. Jednak nie zakładał, że nagle, niemal na początku zabawy zostanie z góry na dół skąpany w pianie, nie wiedząc, czy to jego kremowe piwo tak się spieniło, czy jednak komuś się udało. Odruchowo spojrzał w bok na Petera, ale widział, że jego Puchon nawet nie wyjął różdżki, a nie podejrzewał, żeby poznał już magię bezróżdżkową. Miotlarz rozglądał się dookoła, dostrzegając @”Elizabeth Brandon”, która celowała w niego różdżką, ale wyraz twarzy Puchonki świadczył o tym, że raczej nie trafiła. Spojrzenie Josha kierowało się więc dalej, przez kolejnych członków zabawy, a nie widząc u nikogo tryumfu na twarzy, uznał, że lepiej jednak rozejrzeć się odrobinę bardziej. Z tego powodu ostrożnie, odstawiając butelkę z niedopitym piwem kremowym na bok, zaczął spoglądać po dębach, między którymi rozstawił piknik. Nie mógł wykluczać, że uczestnicy zabawy nie skorzystają z możliwości schowania się pomiędzy ich gałęziami. W końcu dostrzegł tak znaną sylwetkę, uśmiechając się szeroko. - No wiesz co? Tak z ukrycia? - krzyknął w stronę męża, wyjmując swoją różdżkę. Nie zamierzał mu odpuścić zabawy i choć wiedział, że Chris zdecydowanie wolał spędzać czas w samotności, a nie na zabawach w tłumie, to w chwili, w której skąpał go w pianie, musiał liczyć się z zemstą. - Carpe retractum - rzucił, celując w męża, zamierzając ściągnąć go z drzewa prosto w swoje ramiona, o ile jego zaklęcie nie zostanie odbite. Jeśli tak… Będzie musiał iść na drzewo za nim.
Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło ale sypał komplementami jak z tiary. Szczerze mówiąc, zawsze podziwiał profesora Walsha, cieszył się z każdej możliwości aby mu się przypodobać i być może kiedyś zostać ulubionym uczniem. Szanował go, respektował jego słowa, a przez działanie magicznej cynamonki zaczął się mu po prostu podlizywać. Dopiero po paru dłuższych chwilach dotarło do niego, że coś tutaj jest nie tak. Poczerwieniał w okolicach policzków i szyi, a wzrok miał iście zakłopotany. Nie zamierzał jednak wycofywać się z tych miłych słów. - Ciężka praca mnie nie odstrasza. Wie pan, już dwa razy szkolna pielęgniarka naprawiała mi kończyny więc następne razy mnie nie przerażają. Myśli pan, że mam szanse na lepsze wyniki w tym sporcie? Na ostatnim meczu nie byliśmy tak zgrani jak należy, ale i tak poszło nam nieźle... - bardzo chętnie utrzymywał jego uwagę na swojej osobie i rozmawiał na tematy, które ich obu interesowały. Nie spodziewał się jednak, że nauczyciel oberwie pianą. Zdezorientowany rozejrzał się po okolicy zauważając w końcu, że impreza rozkręciła się na dobre. Oberwał trochę pianą, raptem na twarz, ale co to takiego dla Petera? - To nie fair, profesorze Walsh! - dopiero jak ktoś na niego spojrzał to mógł stwierdzić, że te słowa kieruje do Christophera, nie Joshuy. - Jest pan nauczycielem i nie można się na panu zrewanżować za tę pianę. To może zostawię zemstę profesorowi Walsh... znaczy się no, drugiemu... ech. - zamotał się w wyjaśnieniach przez to, że obaj byli profesorami o takich samych nazwiskach. Wycofał się na dwa kroki nie chcąc w żadnym przypadku przeszkadzać obu panom w tej bitwie. Starł pianę z policzków i z lekkim śmiechem rozglądał się po zgromadzonych. Tymczasowo nikogo nie zagadywał. Zamiast tego poczęstował się smakołykiem przyniesionym przez skrzata. Okazał się to kierowy orzech po zjedzeniu którego jego stopy oderwały się od ziemi, a on sam zawisł pod dziwnym kątem w powietrzu. - Czy tu wszystkie słodycze są zaczarowane? - zapytał skrzata i widząc, że nie wróci tak szybko na ziemię, "położył się w powietrzu". Skoro już lewituje to przynajmniej w rozluźnionej pozie.
Victoria nie mogła powstrzymać się przed cichym parsknięciem, kiedy tylko usłyszała słowa swojej młodszej siostry. Niski iloraz inteligencji pięknie oddawał to, co myślała o swoim byłym chłopaku, choć musiała przyznać, że akurat odnosiła to jedynie do Filina. Sky nigdy nie wyrządził jej żadnej krzywdy, pozwalając na to, by po prostu przez jakąś chwilę żyła w dziwnej, nieco zabawnej bańce. Zapewne oboje wiele to nauczyło, a Brandon nie miała do niego najmniejszego nawet żalu o to, że nie zdołali zbudować niczego trwałego. Ona po prostu się do tego nie nadawała, zbyt skupiona na własnych planach. W słowach Liz było jednak coś, co spowodowało, że starsza z sióstr zmarszczyła nieznacznie brwi, a później również nos. Wiedziała kto wpisywał się w pierwszą część opisu Liz i na swoje nieszczęście wróciła znowu myślami do imprezy u Brooks. Starała się zrzucić winę za to, co się wtedy działo na drink, który wypiła, ale wiedziała, że już wcześniej przyznawała sama przed sobą pewne sprawy. Dlatego też ledwie widocznie się zarumieniła, zaraz koncentrując się na innych kwestiach, o wiele jej zdaniem ważniejszych. Uśmiechnęła się na uwagi siostry dotyczące czekolady, a chwilę później wyraz jej twarzy bardzo złagodniał, gdy tylko usłyszała kolejne słowa Liz. Wiedziała, że nie zawsze będzie jej dane być przy niej, ale na razie cieszyła się tym, że mogła ją wspierać. Miała na to jeszcze dwa lata w Hogwarcie, potem zaś Liz zapewne również zacznie studenckie życie i będą mogły w każdej chwili spotkać się gdziekolwiek, żeby porozmawiać, żeby naprawić jakieś błędy. - Teraz będą pod ręką. Zresztą, zawsze będę - zapewniła siostrę, dając jej lekkiego kuksańca, ciesząc się, że od tej pory faktycznie znowu mogły być razem. Stan ten, rzecz jasna, nie mógł trwać wiecznie, ale na razie Victoria zamierzała cieszyć się tym, co miała. - Pufek? - zaśmiała się cicho na porównanie siostry, a następnie pokręciła lekko głową. - Ty chyba nie widziałaś niektórych zajęć z miotlarstwa, co? Obawiam się, że przy nich nawet transmutacja z… ze starym nietoperzem bywa łatwa - dodała jeszcze, ale widać było, że nie jest zdenerwowana, że w gruncie rzeczy bawiła się naprawdę dobrze, tym bardziej że zaraz mrugnęła do Liz, dając jej tym samym do zrozumienia, że się cały czas wygłupiała. Widać było w niej zmiany, które zaszły w ciągu minionego roku, wyzwalając ją nieco z tych okowów, w jakie sama się zakuła. - Na trzy - zgodziła się od razu, po czym spróbowała rzucić zaklęcie. Nic jednak z tego nie wyszło, czy raczej wyszło, ale w przestrzeń, bo pisnęła głośno, gdy nagle sama znalazła się w pianie, nie mając pojęcia, skąd właściwie padł na nią cios. - Nie zamierzam się poddawać! - stwierdziła zaraz dość buńczucznie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Trzeba było przyznać, że Christopher był z siebie bardzo zadowolony. Przypominał w tej chwili kota, który właśnie dostał śmietankę, a siedząc na drzewie, był wspaniałym wyobrażeniem pewnego kociska z Krainy Czarów. Kto wie, co byłby w stanie powiedzieć, gdyby tylko byłoby mu to tak naprawdę dane? Być może postanowiłby zmącić komuś osąd, przy okazji doskonale się tym bawiąc, a może przyszłoby mu coś innego do głowy? To, że lubił spędzać czas w samotności, nie oznaczało jeszcze, że nie lubił od czasu do czasu nieco zaszaleć, choć zawsze na własnych warunkach. Uznał zaś, że wybranie się na ten piknik nie będzie niczym złym. Skoro zaś wszystko wyglądało, jakby naprawdę sprawiało zebranym przyjemność, to Christopher był po prostu zadowolony. Choćby z tego powodu, że jego mąż dobrze się bawił, że zapewne cieszył się razem z dzieciakami, czekając na to, aż ktoś postanowi go zaatakować. Znał go na tyle dobrze, by mieć tego pełną świadomość i wiedzieć, że coś podobnego sprawi mu niesamowitą wręcz frajdę. Nic zatem dziwnego, że postanowił po prostu spełnić jego niewypowiedziane marzenie, tym bardziej że widział, iż zasadzającym się na Josha uczniom, zdecydowanie to nie wychodziło. Chciał już odpowiedzieć mężowi, że to, co w tej chwili zrobił, nazywano przebiegłością, ale nie zdążył się nawet odezwać, kiedy ten rzucił w jego stronę zaklęciem, wyrywając go tym samym z miejsca, w którym siedział. Chris nie spodziewał się tego, nic zatem dziwnego, że poleciał w stronę ziemi w mocno niekontrolowany sposób, mając pełną świadomość tego, że lada chwila uderzy o podłoże. Nic zatem dziwnego, że spróbował się tak odwrócić, żeby mimo wszystko jakoś zminimalizować obrażenia, obawiając się, że mimo wszystko Josh nie będzie w stanie go złapać. Były takie chwile, kiedy zielarz miał wrażenie, że jego mąż zupełnie nie myśli o konsekwencjach własnych czynów i trzeba było przyznać, że to dokładnie był taki moment. Ku jego zdziwieniu, wylądował jednak w ramionach starszego mężczyzny, na co parsknął, wywracając oczami, zastanawiając się, co ten sobie właściwie myślał. O ile w ogóle cokolwiek myślał, bo w tej chwili naprawdę zachowywał się jak dzieciak, którym czasami zdecydowanie był, doprowadzając go tym do przeróżnych stanów. - Uważaj, bo za chwilę znowu oberwiesz - stwierdził, próbując wyswobodzić się z uścisku Josha, nie chcąc robić niepotrzebnie przedstawienia przy dzieciakach.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Tak, pufek! Nie mogła wymyślić nic innego, ale z drugiej strony to określenie w jakiś dziwny sposób pasowało, po prostu. Pokręciła przecząco głową, cały czas uśmiechnięta, na pytanie o zajęcia z miotlarstwa. Fakt, nie widziała wszystkich, bo chociaż starała się uczęszczać na nie równie często jak na inne lekcje, to jednak nie był to jej najukochańszy przedmiot. Lubiła go, ale nie stawiała ponad wszystko. - Nie no, teraz to musisz sobie ze mnie żartować - powiedziała poważnie, patrząc z niedowierzaniem na Victorię. - Transmutacja z patolem łatwiejsza od zajęć z Walshem? To nie może być prawda! Jego przecież nikt i nic nie przebije, akurat w tak wybitnych lekcjach to on nie ma sobie równych - dodała. Nie mogło być! Nawet nie umiała sobie tego wyobrazić, bo jak to... - Ty serio żartowałaś - stwierdziła, widząc mrugnięcie starszej Brandonówny, a jej twarz z wyrazu niedowierzania szybko przeszła w rozbawienie. - Na Merlina, a ja przez chwilę myślałam, że mówisz serio i zastanawiałam się, czy pozory mogą aż tak mylić. Nie wierzę - roześmiała się. Cieszyło ją jednak, że te wcześniejsze słowa okazały się nieprawdą, bo jeden superbelfer w szkole w zupełności wystarczał. Na swój sposób postanowiły też chyba podziękować za to profesorowi Walshowi, opryskując go pianą. Albo przynajmniej chcąc to zrobić, bo jak się okazało, Victorii też nic z tego nie wyszło i na chęciach się skończyło. Żeby tego było mało - obie skończyły mokre po swoich nieudanych próbach. Karma wraca, tak? - No i to rozumiem! Ja też nie zam- przyłapana! - Ostatnie słowo wypowiedziała dramatycznym szeptem i posłała profesorowi @Joshua Walsh uśmiech numer trzy. Nie widziała sensu w udawaniu, że nie próbowała rzucić w jego stronę zaklęcie, skoro to i tak było oczywiste. - Kolejna próba? - spytała, zwracając się do Vic. Po tonie jej głosu wiedziała, że dziewczyna nie odpuści tak łatwo, a jej to wcale nie przeszkadzało. Ponownie uniosła różdżkę, jednak po odliczeniu i wypowiedzeniu Ludere szybko przekręciła się w stronę siostry i to właśnie w nią wycelowała. Najciemniej pod latarnią! - Ja musiałam... Vicks... to było silniejsze... ode mnie - wykrztusiła pomiędzy salwami śmiechu. Oczywiście zaraz po ataku oddaliła się na bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie ryzykować, że jej siostra również wpadła na tak genialny pomysł. - Ale gdybyś siebie... teraz wi... widziała - śmiała się dalej, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy rozbawienia. Jeśli to był właśnie czas na ucieczkę, to nie wykorzystywała go najlepiej.
Prawdę mówiąc, Joshua już nie słyszał słów Petera, skupiając się w pełni na tym, żeby ściągnąć męża do siebie. Owszem, nie zawsze zastanawiał się nad konsekwencjami tego, co robił, choć do tej pory nie robił niczego, co mogłoby rzeczywiście zostać uznane za niebezpieczne. Przynajmniej w jego oczach. Nic więc dziwnego, że decydując się na przyciągnięcie męża przy pomocy niewidzialnej liny, był przygotowany na to, żeby chwycić go w ramiona. Jakkolwiek romantycznie mogło to wyglądać, było też testem, czy może sobie pozwolić jeszcze na słodkości, czy powinien jednak o nich zapomnieć i wziąć się ostrzej za treningi, które - odkąd zamieszkał z Chrisem - zmieniły swój charakter. Wciąż był równie mocno wymęczony fizycznie, ale zdecydowanie nie mógł nazywać tego treningiem. Szczęśliwie nie stało się nic złego i już po chwili trzymał zielarza w ramionach. Jednak Joshua nie przeciągał chwili w nieskończoność, choć uśmiechnął się zaczepnie do młodszego mężczyzny. - Pomyślałem, że tak będzie ci łatwiej trafić, gdybyś przypadkiem zgubił okulary - powiedział, puszczając ostrożnie Chrisa, aby swobodnie mógł stanąć na kocu. - Ale nie spodziewałem się, że to ty pierwszy we mnie trafisz - dodał zaraz, uśmiechając się szeroko, gestem zachęcając męża, żeby podszedł z nim do stołu pełnego słodkości. Było tutaj niemal wszystko, a i nie brakowało czekoladowych żab. Wiedział, że dzieciaki zbierają karty i… Sam także chciał tego spróbować. Zawsze dobry powód do sięgnięcia po słodkie przy byle okazji. - Masz ochotę na czekoladową żabę? Zbierałeś kiedyś z nich karty, czy jak ja, nie bardzo się w tym orientowałeś? Myślę, że to najwyższa pora, żeby zacząć je zbierać i rozumieć ból dzieciaków, gdy kolejny raz znajdują kartę Merlina i nie mają z kim się wymienić - zaproponował mężowi, sięgając po dwie paczki, jedną wyciągając w jego stronę, drugą zamierzając samemu za moment otworzyć. Rozejrzał się jeszcze po terenie pikniku, nie kryjąc zadowolenia z tego, ile osób powoli pojawiało się na zabawie. Kto wie, może powinien częściej urządzać podobne chwile oderwania?