Tutaj trafiają osoby, które po przebywaniu na innym oddziale, nie doszły do siebie. Ta część budynku składa się z małych, dwuosobowych sal z białymi ścianami. To jedne z najwygodniejszych sal w szpitalu, pacjenci mogą przyjmować gości w dowolnych porach, przy każdy łóżku znajduje się wygodny fotel dla odwiedzających. W pobliżu znajduję się niewielka biblioteka, z której mogą korzystać pacjenci różnych oddziałów, jednak najczęściej używana jest właśnie przez pacjentów specjalistycznej opieki, którzy spędzają w szpitalu dużo czasu.
Proszę Pana, co miał Pan na myśli? Czemu Pan milczy, gdy Pan może mówić? Przecież Pan tu jest! Żywy, dumny, pewny swojego oka, pamięci, talentu i pracy. Jest tu Pan, więc pytam: Co autor miał na myśli? A Pan milczy. Cóż to? Dzieło ma mówić za Pana? Te zmiany, te plamy, te kolory, te warstwy? Co one mają znaczyć? Czy to już symbol czy tylko kopia?
I tak ze sztuką właśnie bywa, że gdy autor milczy, a krytyków brak, to odbiorca chłonie co widzi, czuje tak, jak odbiera oko i szybko okazuje się, że każdy może widzieć inaczej. Nie dane Ci było dowiedzieć się co takiego w portrecie dostrzegł mężczyzna, że wycelował już w Ciebie różdżkę, ale z pewnością dostrzegłeś w odżywających oczach i bladym uśmiechu to, co w obrazie ujrzała kobieta. I tak jak milczał autor, tak milczała modelka. Tak jak on mówił obrazem, tak ona samym gestem, wzruszeniem i miną. Aż w końcu i mężczyzna dosłyszał Was obu, wyprowadzając Cię na korytarz z szacunkiem, którego nauczył się z oczu o barwie nieba po burzy. Tam dopiero przekazał Ci galeony i drobną niczym przepiórcze jajo fiolkę. W podzięce za prawdę.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pierwsza sprawa - cholernie nienawidził teleportacji. Głównie w momencie, gdy musiał skupić się na stosowaniu zasady ce-wu-en, która jednak, zgodnie z upływem czasu i korozją wskazówek zegara, zdawała się poniekąd przeniknąć w niepamięć. Zresztą, całe to wydarzenie chciał poniekąd wrzucić do otchłani zapomnienia, by tym samym po prostu... cofnąć czas. Nim się obejrzał, a rzeczywiście korzystał z zaklęć zakazanych przy kompletnie obcej osobie, by się bronić. Nim się obejrzał, a pracownik Ministerstwa Magii znajdował się na ziemi, trącony zaklęciem, które to przyczyniło się do natychmiastowego gnicia tkanek. Charakterystyczny odór zdawał się przeszywać jego nozdrza w perfidny sposób. Samemu wiedział, iż nie jest to coś kompletnie normalnego. Zaklęcie skutecznie przyczyniało się do zżerania kolejnych tkanek, zanim to, zacisnąwszy zęby, nie posłał zwyczajnej fali powietrza, delikatnej, jakoby przypominającej tylko i wyłącznie podmuch, by tym samym wyłączyć z użytku to cholerne zaklęcie. I o ile nie zmniejszył chmury, o tyle jednak ją znacznie oddalił, co było już sporym sukcesem, kiedy to zobaczył mroczki przed oczami. Nie było dobrze - bóle w klatce piersiowej znacząco się pogłębiały, a samemu trudno było mu wziąć kolejne oddechy. Zamiast jednak rozmyślać nad kolejnymi rozwiązaniami, po prostu chwycił mężczyznę i postanowił się skupić. Chociaż ten jeden raz - porządnie - by nie przyczynić się do żadnego rozszczepienia. Tym bardziej, że samemu by go nie zaniósł do Świętego Munga, który i tak czy siak znajdował się w miarę niedaleko. Nawet dziecko powinno dać sobie z tym wszystkim rady, a koniec końców w teleportacji na niewielką odległość zdołał stracić jądra w Luizjanie. Na swój ból już nie zwracał uwagi. Tkanki pozostawały przepalone, więc nie czuł bólu; zakończenia nerwowe właśnie w tym momencie, gdy trzasnął go odłamek pioruna, zakończyły swój żywot. I chociaż ręka nadal kipiała z czerwienności, a ręką nie mógł poruszać - szlag by to - musiał się skupić. Dlatego przeteleportował ich co prawda tragicznie, na samym starcie usuwając resztki jedzenia, gdy zdołali się znaleźć po drugiej stronie, ale koniec końców... jakoś żyli. Jakoś. Samemu nie wiedział, co się dalej stało. Straciwszy przytomność, opadł niczym jakiś bezwładny worek na ziemię, by tym samym ktoś się nim zajął. Jak się okazało, pomoc nadeszła - mniej lub szybciej - zajmując się poszkodowanymi osobami. Gnicie tkanek nie należało do przyjemności, stosowane Eliksiry Czyszczące Rany co prawda ograniczyły działanie, aczkolwiek nadal ból uwidaczniał się przy większych ruchach ciałem. Tutaj wymagana była specjalistyczna opieka, choć samemu też nie wyglądał najlepiej. Liczne przebłyski z pobytu, kiedy to raz po raz odzyskiwał świadomość, by znowu ją stracić, nie wskazywały na zbyt dobry stan. Rana na dłoni przestała krwawić, zamiast tego pojawiła się świeża blizna. Przepalenia na skórze, również, z biegiem czasu poświęconego na ich naprawienie, także pozostawiły kolejne dowody na to, iż pchanie nosa tam, gdzie nie trzeba, nie jest dobrym pomysłem. Obydwoje wyglądali tragicznie - jeden miał predyspozycje do stania się żywymi zwłokami, poprzez czarne ślady po działaniu zaklęcia czarnomagicznego, drugi... wyglądał tak, jakby był fantomem. Nie wiedział, która to była pora, kiedy, znajdując się na Sali Specjalistycznej Opieki, otworzył po niezbyt spokojnym śnie oczy, czując narastającą falę bólu. Nie pamiętał zbyt wiele - a przynajmniej obecnie - dlatego o mało co się nie wypierdolił, gdy wykonał gwałtowny ruch prawą ręką. A przynajmniej myślał, że wykonał, kiedy ta... po prostu nie zareagowała. Lowell warknął raz, drugi, trzeci, aczkolwiek tylko ramię pozostawało w użytku. Reszta kończyny zdawała się być ignorowana przez układ nerwowy. - Kurwa ja pierdolę, ty chędożona w dupę pierdolona ręko... - przelewał złość poprzez słowa, by ta następnie przeszła w mimowolne załamanie. Nie wiedział, że na sali znajduje się również ktoś inny, a przynajmniej nie zarejestrował tego faktu, kiedy to walczył z tym, czego obecnie odwrócić nie mógł.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Chwilę przed tym jak świat zaczął przed nim wirować, poczuł mocniejsze szarpnięcie, które tylko spotęgowało ból do tego stopnia, że gdy znalazł się w pomieszczeniu z nieprzyjemnie oślepiającymi światłami, zwymiotował krwią i popołudniową przekąską na zgniłe od zaklęcia ciało, które zaczęło wydawać jeszcze gorszy odór. Ostatnia rzecz, jaką zobaczył, to biała plama rozlewająca się po całym pokoju. Pogodził się z myślą, że mogą być to jego ostatnie chwile. Nie spodziewał się jednak, że jego przygoda skończy się właśnie w taki a nie inny sposób. Na jego szczęście to było tylko jedno z, jak się miało okazać, wielu omdleń, które czekały go w Szpitalu Świętego Munga. Chłopak przeniósł ich w bezpieczne miejsce, gdzie zaopiekowali się nim wyszkoleni do tego ludzie. Zdawało mu się, że mijają całe tygodnie, gdy przez cały czas leżał na plecach wpatrując się to w sufit, to w zmieniających się nad nim uzdrowicieli. Jedyne co pozostawało niezmienne to rzucające nim spazmy bólu, które nie dawały mu spać. Od czasu do czasu dostawał oczywiście eliksiry, które to łagodziły te objawy, jednak nie czuł się wciąż na tyle dobrze, by zostać wypisanym ze tej placówki. W końcu został przeniesiony do innej sali, zorientował się w tym oczywiście dopiero w momencie, gdy został wyrwany ze snu, przez współlokatora, który postanowił odrobinę donośniejszym głosem wyrazić swoje niezadowolenie z jakiegoś powodu. Boris nie do końca wiedział o co chodziło, ponieważ za bardzo skupiał się nad dudnieniem, które teraz zaczęło mu doskwierać w głowie. Chcąc nie chcąc, musiał jednak zwrócić uwagę osobie przebywającej w tym pomieszczeniu razem z nim, ponieważ nie wyobrażał sobie dalszego odpoczynku, przy akompaniamencie ciągłych wrzasków. Zebrał się w sobie, by podnieść się lekko na łóżku, by znaleźć się w pozycji przypominającą siedzącą. Zadanie to nie należało do najłatwiejszych z powodu okropnych płatów strupów znajdujących się na większości torsu i gardła, które łuszczyły się i odsłaniały rany, z których wciąż wyciekała ropa i krew, co wywoływało mniejsze lub większe fale bólu, które utrudniały ruchy o większym zakresie. -Phsstań...- sam zdziwił się, gdy usłyszał swój zdeformowany, ochrypły głos, wydobywający się z jego ust, którego następstwem był kaszel i głośniejsze westchnienie spowodowane zwiększeniem się dyskomfortu. Boris domyślał się, że zaklęcie musiało w pewnym stopniu uszkodzić gardło, przez to miał problemy z komunikowaniem się. Nie było to najlepszą informacją, zważywszy na jego stanowisko. Miał nadzieję, że znajdzie na to rozwiązanie, by jedynym skutkiem ubocznym jego wyprawy były blizny.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czuł się częściowo otumaniony lekami, jakie to musiał dostawać, ale koniec końców nie bez powodu zaczął gwałtownie i nagle funkcjonować, nie mogąc wytrwać w jednym miejscu niczym rozpieszczone dziecko. Co jak co, ale nie widział samego siebie leżącego na sali - miesiąc temu miał podobną atrakcję, w związku z czym, nawet jeżeli odczuwał ból, który to go mdlił, nie przestawał spełniać swoich nieprawidłowych funkcji. Na szczęście nikogo dookoła nie było, co wskazywało na krótką przerwę pracowników, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust. Całe ciało go bolało, ale najbardziej bolało go to, że jednak nie mógł ruszyć kończynę. Raz po raz szły wiązanki, kiedy to poczuł, jak oczy mu się mimowolnie zeszkliły. Zawsze pod górkę. Zawsze, kurwa, pod górkę. Poczuł złość, przelewającą się w zrezygnowanie, którego to nie potrafił wytrzymać. Nie wiedział, czy to jest na stałe, czy jednak, poprzez terapię eliksirami (doskonale, brakowało mu dodatkowych), będzie możliwe do odzyskania. Ręka nie ruszała się, mimo słownych poleceń, w związku z czym począł oddychać głębiej, mając ochotę coś rozwalić. Pierdolił cały ból, kiedy to adrenalina ponownie rozlała się po jego ciele, a sam poczuł nagły atak buntujących się komórek, który skutecznie przerwał jego podniesiony głos przed kolejnym udostępnianiem coraz to wymyślniejszych przekleństw. Usłyszał ruchy, a samemu podniósł wzrok na mężczyznę, który, o zgrozo, przez niego wyglądał... tragicznie. Jeszcze tego mu brakowało, ale... poczuł się tragicznie. Skierował czekoladowe tęczówki automatycznie w stronę podłogi, czując wstyd. Zwyczajny, ludzki wstyd, złość, wściekłość, żal, poczucie winy. Gdyby tam się nie wpierdalał, zapewne nie musieliby tutaj siedzieć. Każdy z nich wykonywałby swoje własne czynności - mniej lub bardziej potrzebne - by dopełnić tamtego dnia. W życiu jednak pojawiało się zbyt wiele zmian, zbyt wiele niedorozumień, w związku z czym wystarczyło wejść tam, gdzie nie trzeba. Wepchnąć nos w kompletnie odmiennym kierunku, by zostać w niego zaciśniętą pięścią. Pracownik Ministerstwa Magii wyglądał co najmniej tragicznie, a jego głos wskazywał na to, iż... doszło do zmian. Zmian, które cholernie przypomniały mu o Violi, dojebując jeszcze bardziej falę dziwnych uczuć, kiedy to przyłożył lewą rękę do brwi, starając się opanować samego siebie. Musiał - nie bez powodu przecież uczył się oklumencji. I chociaż mogło to się wiązać z problemami na tle komunikacyjnym, wziął głębszy wdech, by tym samym jakoś się odciąć. Widok ropniejących ran, które to nie wskazywały wcale na lepszy stan mężczyzny, udowodnił to, iż jedyne, co ze sobą niesie, to czysta destrukcja. - Niech pan... niech pan nie mówi. Przepraszam. - sam nie wiedział, za co dokładnie przeprasza, kiedy to odchylił głowę do tyłu, szukając własnych przedmiotów na jakimkolwiek meblu. Kompletnie ignorując typowe zasady, panujące na Szpitalu Świętego Munga, jak gdyby nigdy nic odpalił szluga, drżącą dłonią chwytając pierwsze papierosa, by wsadzić go do gęby, a następnie zapalniczką... po prostu odpalić. Klatka piersiowa go napierdalała, ale sam zaciskał jedynie zęby, starając się zachować spokój. - Warto było? Nie musisz odpowiadać. Wystarczy skinięcie. Albo mrugnięcie. - westchnął ciężko, wydobywając z siebie kaszel, by odciągnąć myśli od tego, co miało miejsce. Nie wiedział, czy kobieta trącona piorunem żyje. Nie wiedział, co się stało z typem, który rzucił Ivokaris. Nie wiedział, czy tego, któremu zmiażdżyło łydki, zdołano wyciągnąć z problemów. Nie potrzebował pomocy; preferował wpierdol samemu. Nawet jeżeli miałby stracić nerkę. Cofnął się łóżko, położywszy się na nim i zacisnąwszy dłoń na klatce piersiowej. Bolało. Fizycznie, psychicznie. Cholernie bolało, a samemu o mało co nie poparzył się zapaloną fajką; spięcie mięśni zdawało się być ogromne, a mimo to nie krzyknął, czując, jak z tego wszystkiego nie funkcjonuje prawidłowo. Gdzieś jednak swój limit posiada. Począł niespokojnie oddychać, by tym samym, po tym ataku, rozluźnić się i częściowo odpłynąć. Częściowo, kiedy to zastanawiał się, czy w ogóle powinien się tutaj znajdować. - Nikt nie może się dowiedzieć... - powiedział pod nosem, wiedząc, że gdyby ktokolwiek się ze szkoły, a raczej z kadry, dowiedział, co tutaj miało miejsce, miałby co najmniej przejebane. Chociaż, może nie aż tak. Hampson srał na uczniów, pierdząc w stołek, w związku z czym nie podejrzewał, by ten jakkolwiek chciał się nim zainteresować. I bardzo dobrze.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
To co odczuwał w tym momencie samo w sobie wystarczyło mu za motywację do zaprzestania dalszych prób komunikowania się w werbalny sposób. Nie widziało mu się po raz kolejny ryzykować zwiększenia uszkodzeń w jego gardle, czy też zadławić i opluwać się krwią, tylko po to, żeby przekazywać pojedyncze, niezrozumiałe słowa, z których jego rozmówca, w którym po głosie poznał już towarzysza z pierdolnika na Nokturnie, nie zrozumiałby prawdopodobnie nic. Domyślał się też, że dla młodego chłopaka słuchanie jak pokiereszowany mężczyzna wydaje z siebie nieprzyjemne dla ucha odgłosy, może być swojego rodzaju traumą, jakby to co stało się jakiś czas temu w najbardziej nieprzyjaznej dzielnicy magicznego Londynu nie było wystarczającym powodem do podupadnięcia na zdrowiu psychicznym. Na słowa chłopaka, sarkastycznie pytającego się, czy warto było, Boris mrugnął zauważalnie dwa razy, spełniając przy tym prośbę, by pozostać cicho. Co do samego zajścia, trudno mu było powiedzieć, czy jego postawa w tamtym momencie była dobra dla kogokolwiek, w końcu, on też mógł przejść obok, jak inni, a chłopak pewnie skończyłby z niewielkimi obrażeniami i pustym portfelem, ale jak zwykle Rosjanin musiał uwierzyć w to, że da radę pomóc obcej osobie, z obopólnymi korzyściami i, jak się okazało, nie miał racji. Teraz leżał ledwo żywy w szpitalnym łóżku, z nadzieją, że będzie w stanie normalnie funkcjonować. Gdy dotarły do niego cicho wypowiedziane słowa przez chłopaka, szybko zorientował się, o co może mu chodzić. Z tyłu głowy jednak miał paranoiczną wizję, w której to jedna ze stron uciszana jest po cichu poduszką, chociaż nie spodziewał się, że akurat to będzie potrzebne w tym przypadku. Boris z chęcią poszedłby na ugodę z chłopakiem, milczenie w zamian za coś co ten ma do zaoferowania, dlatego prawie od razu podniósł lekko ręką i tym razem kiwnął głową, by dać wyraźny znak, że jest gotowy do wysłuchania Feliniusa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
I chociaż nie chciał korzystać z doświadczenia uzdrowicielskiego, kiedy to ból przeszywał każdą tkankę, przyczyniając się do kolejnych wrażeń, musiał jednak zachować spokój. Ogarnąć własne myśli, choć wtedy, gdy odpalił szluga, jego dłoń trzęsła się, pokazując tak naprawdę to, co się działo pod kopułą jego czaszki. To był poniekąd cud, że nie zaczynał w żaden szczególny sposób się załamywać, choć widok rannego urzędnika, który zmagał się ze znacznie poważniejszymi obrażeniami, wcale dobrym nie był. Nie bez powodu; wystarczyło zerknięcie, napotkanie czekoladowych tęczówek z tymi jaśniejszymi, by tym samym natychmiastowo skierował wzrok w stronę podłogi. Nie wiedział, czy w ogóle będzie w stanie tutaj pozostać. W szczególności, że burza, która to rozgrywała się nie tylko po prawej części jego ciała, skutecznie odbierając zdolność poruszania kończyną, dotyczyła także tego, co znajdowało się we własnych myślach. A te pędziły w zastraszającym tempie, powodując, iż serce nieustannie przyspieszało i zwalniało, co wiązało się z kolejnymi falami sygnałów wysyłanych przez zakończenia nerwowe. Tak, ten widok pozostawał jednak głęboko w jego pamięci. Wyryty, wepchnięty wręcz siłą, nie bez powodu początkowo miał ochotę stać dosłownie cały sparaliżowany, aniżeli prawą ręką, w związku z czym nie potrafił wydusić z siebie żadnego większego słowa. Dopiero potem, gdy opanował to, co znajdowało się pod kopułą czaszki, goniące, gryzące, rozjuszone, pokazujące, że jego wartość w tej grze wcale nie miała znaczenia. Żadnego; w szczególności, że gdy przez własne, egoistyczne zachcianki zdobywania wiedzy... po prostu przyczynił się do czegoś znacznie gorszego. Siedział zatem, spoglądając w chmurę dymu papierosowego, jakoby chcąc odnaleźć w nim należyty sens. Niestety, nie mógł z nim porozmawiać; pozostawały jedynie dialogi we własnym umyśle lub z tajemniczym jegomościem, któremu zawdzięczał życie, ale też. Poczucie winy przeżerało tkanki, przyczyniając się tak naprawdę do kolejnych destrukcji. - Dziękuję. - odpowiedział na mrugnięcie oczami, kiedy to ścisnął gilzę w taki sposób, iż ta uległa uszkodzeniu, wszak poczuł kolejną falę bólu. Zacisnąwszy zęby, nie potrafił jednak wydobyć z siebie jęku. Prędzej jęczałby z powodu tego, co działo się tam, gdzie medycyna nawet nie jest czasami pomóc. Psychika ulegała nieustannym pęknięciom, choć się do tego jawnie nie przyznawał. Nie chciał; bywał w znacznie gorszych sytuacjach, ale wiedział, iż nie jest to normalne. Iż za każdym razem, gdy się stabilizował, musiał coś odpierdalać. Nie chciał pozostawać niewdzięcznym gówniarzem, który wie wszystko lepiej. Jakimś dziwnym łutem szczęścia udało mu się rzucić cokolwiek lewą ręką na Nokturnie, w związku z czym jeszcze jakoś żyli. Samemu wiedział, iż obrażenia powiązane z gardłem można będzie zaleczyć za pomocą Organi Sanentur, ale nadal, zaklęcie z zakresu czarnomagicznego mogło przyczynić się do nieodwracalnych skutków. A raczej blizn, które na pewno zostaną. Bo mimo iż większość z nich paskudnie się leczy, to nie jest to coś, czego medycyna po prostu nie ogarnia. Czy pomyślał o tym, że mógłby zakończyć problem za pomocą przyciśnięcia poduszki? Nie. Nie był zabójcą, nie szedł w ślady własnej rodziny, która zapewne miała powiązania z czarną magią, w związku z czym w Urzędzie Stanu Cywilnego część informacji pozostawała poza prawowitym dostępem osób pochodzących z danej gałęzi. Byłaby to najgorsza forma odwdzięczenia się za pomoc, w związku z czym, zamknąwszy oczy, wziął cięższy wdech. Wiedział, iż przekupienie urzędnika może mieć poważne konsekwencje, ale poważniejsze mogłoby mieć to, iż rzucał zakazanymi w ludzi, przedostawał się na Nokturn i powodował kolejne problemy. A co, jak profesor Whitehorn ze stresu poroni? Przyczyni się do nieodwracalnych wad płodu? - Dwieście pięćdziesiąt. I nikt nic o tym nie będzie wiedział. - zaproponował, zastanawiając się, czy dobrze robi, niemniej jednak nie miał innego wyjścia. Spojrzał w jego jasne tęczówki, jakoby czując, że tak naprawdę nie posiadał niczego do stracenia. Obrażenia pierdolił. Miał jednocześnie nadzieję, iż jemu samemu życie nie rozpierdoli się jeszcze do znacznie poważniejszego stopnia.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Czuł ogromne zmęczenie czekając z niecierpliwieniem, wywołanym doskwierającymi, nieprzyjemnymi bodźcami, na odpowiedź Puchona, który jedynie podziękował mu za to, że ten nie zamierzał dalej katować go swoim czasowym kalectwem. Cieszył się też, że nie będzie od niego wymagane nadwyrężania strun głosowych. Wiedział, że jak tylko stąd wyjdzie, będzie musiał udać się na poszukiwanie eliksirów, które przyspieszą regenerację. Nie chciał spędzić miesięcy na powrocie do normalności, zwłaszcza, że koniec okresu przejściowego był coraz bliżej i bliżej, co dawało Borisowi ciarki na karku i tylko powodowało bezsenność, która jeszcze bardziej przeszkadzała w efektywnej pracy. Gdy została mu zaproponowana swego rodzaju łapówka, nie wahał się ani chwili. Nie widział powodu, dla którego miałby odmówić wsparcia finansowego na dalsze leczenie, a też nie wiedział, czy w przypadku złożenia raportu, szkoła nie wystosowałaby oficjalnego pisma do Ministerstwa ze skargą na uszkodzenie jednego z podopiecznych Hogwartu, na dodatek zakazanym zaklęciem. Gdyby został odsunięty od obowiązków w najcięższym okresie w roku, podczas którego doszłoby do kolejnego incydentu, cała odpowiedzialność za to spadłaby na niego, znowu. Dlatego też nie miał nic przeciwko zgodzeniu się na aż 250 galeonów. Mrugnął ponownie porozumiewawczo powiekami, by dać znać chłopakowi, że zgadza się na taką ugodę. Po wszystkim postanowił, że wróci do tego, co było mu teraz najbardziej potrzebne. Sen przyszedł mu z łatwością, ponieważ wycieńczony organizm musiał przejść na rezerwy, po krótkiej "rozmowie". Zapadł w głęboki sen, który znowu trwał bardzo długo, możliwe, że nawet dłużej niż poprzedni. Gdy wybudziła go pielęgniarka, czuł się na tyle dobrze, że był w stanie samemu wstać. Na taborecie obok niego leżał mieszek wypełniony pieniędzmi i z liścikiem, przypominającym mu o umowie jaką zawarł w formie ustnej z Feliniusem. Gdy poczuł się na siłach, zapisał sobie zalecenia od uzdrowiciela na zapożyczonej wcześniej kartce i wypisał się do domu na dalsze leczenie.
//zt
Ostatnio zmieniony przez Boris Zagumov dnia Czw 4 Mar - 23:21, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wiedział, że nie będzie łatwo, a uraz na pewno przyczyni się do wielu pytań, nad którymi to nie będzie widział sensu się roztrząsać. Dlatego, kiedy to przypomniał sobie ponownie o tej pierdolonej szkole, skrzywiło go momentalnie na żołądku. Miał już dość problemów, by tym samym podejść do tego w sposób polegający na tłumaczeniu się z własnej głupoty i braku szczęścia. A to wszystko... działo się tak dynamicznie, iż nie chciał się z tego zwierzać. Mimo iż psychicznie już powoli miał dość, a dziwne myśli okraszały jego umysł jeszcze bardziej, nie potrafił stawić czoła temu, co mogło się z tego urodzić. Liczył jednak iż mimo własnej głupoty... po prostu pracownikowi Ministerstwa Magii uda się przywrócić w pełni sił do zdrowia. Nawet jeżeli... nie zamierzał go z tym pozostawić na lodzie. Tym bardziej, iż wiedział o tym, że istnieją metody na przywrócenie w znacznie bardziej zaawansowany sposób nie tylko organów, ale także całej, funkcjonującej prawidłowo tkanki. Nie był człowiekiem, który spierdala od odpowiedzialności za cudze zdrowie lub życie. Tym bardziej, że był to człowiek, kompletnie przez niego nieznany. Jakoby światło nadziei, przedzierające się przez Śmiertelny Nokturn, które, niczym poprzez podmuch wiatru w stronę świecy, uległo osłabieniu. Wciągnął go w coś, co dotyczyło tylko jego. Nie bez powodu poczucie winy skutecznie przeżerało się przez tkanki, nie pozwalając po części normalnie funkcjonować. Ledwo co powstrzymywał samego siebie od łez, które to chciały popłynąć. Spełnił zatem posłusznie polecenie, zauważając mrugnięcie, które wskazywało tym samym na przyjęcie łapówki. Chociaż prędzej zamierzał nazwać to odszkodowaniem, nadal, pieniędzmi mężczyzna nie zdoła odzyskać poprzedniego wyglądu, a przynajmniej nie w taki sposób, jaki ten sobie by tego życzył. Niestety, nie mógł inaczej poradzić sobie z tym wszystkim - w szczególności nie teraz. Dlatego, kiedy to pozostawił mieszek, udał się do okolicznej palarni, mimo bólu przeszywającego własne tkanki, by tym samym drżącymi dłońmi odpalić papierosa. W samotności, przyglądając się funkcjonującemu normalnie Londynowi; ta tragedia nie wpłynęła na życie mieszkańców. Działa się tylko między ich dwójką, choć trudno było nie zauważyć, że poszkodowane zostały także inne osoby. Sam nie wiedział, z jakimi do końca obrażeniami skończyły, ale nie chciał na razie o tym myśleć. Musiał odpocząć, dlatego zaciągnął się jeszcze raz dymem, nie chcąc tak szybko powrócić do sali. Pośrodku morza wyrastała kolejna, czarna fala, która to będzie ścigała jego teraźniejszość do momentu, w którym osiągnie swój szczyt i go nie pochłonie. Albo do momentu, w którym nauczy się ją kontrolować, udowadniając, iż zdobył z tego jakieś doświadczenie. Jakieś. Bo na razie o tym nie myślał, zrzucając na swoje barki dosłownie wszystko. Nie wiedział, na ile Boris postanowił zasnąć, niemniej jednak, kiedy to samemu oddał się w ramiona Morfeusza, by następnie zauważyć, że leżenie na oddziale nie ma sensu, wziął wypis na żądanie. Chciał się od tego odgrodzić - przynajmniej na parę dni - by tym samym zregenerować samego siebie do kolejnych, odpowiednich działań.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnie dni były burzliwe, wiele innych rzeczy również wymagało wyjaśnienia, ale, na całe szczęście, jedna sprawa została rozwiązana - Maximilian odnalazł się. Co prawda w niezbyt przyjemnym stanie, niemniej jednak wymagającym przede wszystkim prawidłowego podejścia. Lowell wiedział od George'a, że ten stracił pamięć, w związku z czym liczył się również z tym, że będzie to wszystko wymagało od niego wysiłku. Podejścia. Pewnej troski połączonej z poczuciem winy, które to starał się jakoś zniwelować, wszak co prawda samemu wpłynął na taki przebieg zdarzeń, aczkolwiek... nie oznaczało to, że musiało tak być. Zrządzenie losu najwidoczniej postanowiło się z niego uśmiać, w związku z czym, kiedy to zapakował najważniejsze rzeczy do torby znajdującej się na lewym ramieniu. Nie zamierzał pozostawić tego wszystkiego z dziecięcą łatwością, przejawiającą się poprzez brak odpowiedzialności. Cholernie się martwił o Solberga i chciał mu pomóc, choć wiedział, że wszystko będzie kolejnymi krokami w celu naprawy własnych błędów. Dawno w Mungu jednak nie był. Za każdym razem, gdy czekoladowe tęczówki spoglądały na obecnych tutaj lekarzy, miał przed sobą sytuację z Nokturnu, co nie zdawało się być czymś wysoce pozytywnym. Doskonale pamiętał, co się wówczas stało, w związku z czym nie czuł się zbyt na siłach, chociaż czuł, że powoli się oswaja z tą sytuacją. Palce prawej ręki delikatnie się poruszały, kiedy to w dłoni ściskał gumową piłkę, ażeby móc w pewnym stopniu odzyskać w niej jakąkolwiek sprawność. I tak było lepiej, bo wreszcie jakieś postępy mógł zauważyć. Co prawda wymagało to sporego wysiłku z jego strony, kiedy to życie pozostawało znacznie utrudnione bez prawej ręki (i z kulejącą od czasu do czasu prawą nogą, która dawała dwojakie wrażenia bólowe), aczkolwiek nie poddawał się. Nie widział sensu w udowadnianiu, że życie dla niego jest zbyt ciężkie i trudne do ogarnięcia. Musiał się trzymać i udowadniać, iż jest ciut inaczej. Zapach medykamentów dostał się do jego nozdrzy, kiedy to raz po raz przesuwał się poprzez korytarze, spoglądając na ludzi pracujących w tymże miejscu. Samemu wcześniej ambicjował tutaj na sprzątacza, w związku z czym rozkład pomieszczeń miał w malutkim palcu, aczkolwiek z biegiem czasu część rzeczy zwyczajnie wyparowała z jego pamięci. Były dość trudne do załapania - od czasu do czasu charakterystyczny błysk pojawiał się w jego oku, lecz nie do końca był on prawidłowy. Czasami odnosił wrażenie, że męczył się tutaj zbyt długo, nie widząc wcześniej jakiejkolwiek lepszej drogi do poprawienia standardu własnego życia. Pozostawało zatem cieszyć się, że jeszcze go nie wywalili z roboty w aptece; stanąwszy przed drzwiami do jednej ze sali, wziął głębszy wdech, a serce pod sklepieniami żeber zaczęło bić mocniej. Otworzył zatem drzwi, otrzymując tym samym od uzdrowiciela zgodę na wizytę. - Cześć, Max. - kiwnąwszy głową, podniósł kącik ust delikatnie do góry, w związku z czym jego mimika twarzy zwyczajnie złagodniała. Trudno mu się patrzyło na poszkodowanego Solberga, co nie zmienia faktu, iż nie mógł z tym niczego szczególnego zrobić. Słowa zbyt trudno układały się w sentencje, tudzież zdania; nic nie było na razie zbyt proste, a napięcie w atmosferze, którą to wokół siebie roztaczał, pozostawało wysoce wyczuwalne. - Jak się czujesz? Mogę się przysiąść? - proste pytanie przedostało się poprzez otworzone wargi, sprowokowane do wypowiedzenia czegokolwiek struny głosowe. Było ciężko, zbyt ciężko, zbyt ciężko, kiedy to lewą dłonią chwycił znajdujące się nieopodal krzesło, by tym samym umiejscowić je nieopodal łóżka, spoglądając badawczym wzrokiem w stronę chłopaka, gdy uzyskał zgodę. - Przyniosłem ci Wizbooka. Zostawiłeś go w barze przed wyjściem. - mruknąwszy, wyciągnął z bezdennej torby charakterystyczną książkę. Posiadał tam również inne przedmioty, aczkolwiek samemu nie wiedział, czy w ogóle się przydadzą. Na piersi i tak posiadał Krzyż Dilys, a w kieszeni różdżkę; niczego więcej do przetrwania nie potrzebował. No, może kakałka, tak wysoce gardzonego wcześniej przez Brooks, no ale je posiadał w torbie w termosie, więc mógł wyjąć w dosłownie każdym momencie. Stresował się. Wiedział, że Maximilian niczego nie pamiętał, ale bał się, że... w jakiś sposób może przyczynić się do kolejnego zła. Nie był na razie pewien swojej obecności tutaj, w szczególności wtedy, gdy dłoń pojawiła się na zimnej klamce, a do własnego ciała przysunął bardziej torbę. Nie czuł się w żaden sposób usatysfakcjonowany z tego, co miało miejsce. Chciałby to wszystko jakoś cofnąć, ale nie był pewien, czy aby na pewno jest to możliwe. Mimo to, zmarszczywszy brwi, wątpliwość pojawiła się w jego organie pompującym krew. Bał się, że fakty, które może przekazać, nie będą zadowalające... albo będą przekoloryzowane.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było dobrze. Zdecydowanie nie było. Choć udało się go odnaleźć i przenieść do magicznego szpitala znajdującego się w Londynie, wciąż nie miał absolutnie pojęcia kim jest i jak wyglądało jego życie. Mógł tylko zaufać temu, co powiedział mu w szpitalu granicznym Lucas i tym kilku marnym wspomnieniom, jakie udało mu się odzyskać podczas snu. Poza tym wszystko było jedną wielką niewiadomą, a fakt że ze względu na uszkodzenie wątroby nie mógł przyjmować normalnych eliksirów leczniczych niesamowicie go wkurwiał. Do tego jeden z pielęgniarzy bacznie go pilnował po tym, jak próbował wymknąć się jednego wieczora na fajkę. Dość jasno przekazano mu, że może się to źle dla niego skończyć i naprawdę próbował jakoś się ogarnąć, ale nie było to łatwe zadanie. Prawa ręka wciąż była niesamowicie osłabiona, a głową targały migreny. Do tego skóra chłopaka ponownie przybrała blady odcień, a dłonie niemiłosiernie się trzęsły. Nie było mu też łatwo psychicznie. Amnezja o ile przyniosła mu spokój i ukojenie od spraw przeszłych, o których nie miał pojęcia, przede wszystkim powodowała obawy i niepokój związane z praktycznie wszystkim innym. Brak tożsamości był ciężki i wyjątkowo dawał o sobie znak, gdy leżał w szpitalnym łóżku gapiąc się w ścianę i licząc na jakikolwiek przebłysk z poprzednich lat. Zdziwił się, gdy uzdrowiciel wszedł zapowiadając odwiedziny. Raczej nie spodziewał się, by ktoś miał się tutaj pojawić, lecz jakaś dziwna nadzieja zrodziła się w jego sercu. Nadzieja, by poznać kolejne odpowiedzi. Uśmiechnął się lekko widząc twarz, którą znał ze szpitala granicznego. Felek, jak to powiedział mu Lucas, miał być jego przyjacielem i tak też Max chciał do niego podejść, podświadomie czując, że ten raczej go nie skrzywdzi. -Jasne, śmiało. - Wskazał miejsce przy swoim łóżku, zapraszając Lowella do siebie. Rozmowa z kimś bez kitla stanowiła naprawdę miłą odmianę. -Jest chyba lepiej. - Odpowiedział niepewnie, odruchowo potrząsając głową, by nieco przydługa już grzywka mogła zasłonić świeżą bliznę. Średnio lubił patrzeć na nią w lustrze, więc pozwolił by włosy naturalnie stworzyły zasłonę dla nowej szramy na jego ciele. Tych, jak się okazało miał jednak jeszcze kilka, a ich geneza była dla niego owiana tajemnicą. -Dzięki... A Ty jak się czujesz? Nadal uważam, że debilnie postąpiliście... - Wziął od Felka wizzbooka, po czym wskazał na nogę, gdzie jeszcze niedawno widniała świeża rana. Szczerze zastanawiał się, czy ranienie chłopaka było naprawdę jedynym wyjściem, ale teraz to nie miało już znaczenia. -Byłeś wtedy ze mną, prawda? W wieczór, gdzie mnie wywiało. Lucas mówił, że się przyjaźnimy i byliśmy się najebać po jakimś meczu, który przejebaliśmy. Możesz... - Wziął głęboki oddech wcale nie będąc pewnym, czy chce wypowiedzieć na głos te słowa. -Możesz mi opowiedzieć, co się działo tamtej nocy? I ogólnie cokolwiek o mnie? - Przeniósł wzrok z czekoladowych tęczówek na znajdującego się w dłoniach wizza. Ta niepozorna książka mogła trzymać w sobie ogromne pokłady informacji, a jednocześnie w jakiś sposób Max bał się do niej zaglądać, jakby nie do końca chciał wiedzieć, kim tak naprawdę jest. To, co wiedział do tej pory raczej nie podnosiło go na duchu i obawiał się, że wymieniane z ludźmi wiadomości mogą tylko to uczucie pogłębić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To, co miało miejsce, nie było łatwe dla wszystkich. Lowell bał się tej dziwnej odpowiedzialności, która spoczywała teraz w jego dłoniach - nie dość, że nie był leworęczny, to jeszcze nad prawą nie miał całkowitej kontroli. A przynajmniej nie taką, jaką by chciał, kiedy to raz po raz ją ćwiczył, by wytworzyć nowe połączenia nerwowe. Wszystko w ciągu paru dni było naprawdę katorgą. Proste najebanie się w barze przyczyniło się tak naprawdę do... no cóż. Nie chciał o tym myśleć. Zaginięcia? Felinus nigdy nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie miał z tym do czynienia. Że kiedykolwiek jego bliski... zostanie w dość dotkliwy sposób skrzywdzony przez cholera wie kogo, bo raczej sobie czymś w łeb jednak nie uderzył. Tłumiąc w sobie ten gniew wobec oprawców, dość ciężko było normalnie funkcjonować. Przynajmniej na początku, kiedy to westchnąwszy, dokończył jednego z licznych szlugów mających na celu uspokoić wiercącą się w ciele duszę. Ta niepewność wobec losu, jaki spotkał Maximiliana, przyczyniła się do ogromnego stresu. Martwił się, naprawdę. Teraz, gdy część rzeczy poukładała się w jakąś logiczną całość, a chłopak znajdował się w bezpiecznym miejscu, mógł odetchnąć. Nadal, wymagało to wszystko prawidłowego podejścia, a student zwyczajnie bał się, że może coś znowu zepsuć. Bał się bardziej, niż gdyby miał tu i teraz przeprowadzić jakąś operację, naprawić ludzki byt. Bo to, jak podejdzie ogólnie do Ślizgona, będzie tym samym czymś, co może wpłynąć, poprzez efekt motyla, na dalsze wydarzenia. Mimo że tego nie pokazywał, w środku był cholernie przewrażliwiony. Niby nie powinien się bać, ale obawy pojawiały się samoistnie. Nie wiedział, co jest dobre, a co jest złe - nie wiedział, jak w ogóle powinien do tego wszystkiego podejść. Ugryźć. Jakie informacje będą dobre? Jakie informacje będą złe? Teoretycznie powinien udostępnić to, czego ten będzie wymagał, ale obawiał się. Jakoby przerażająca niepewność przedzierała się raz po raz przez jego umysł, powodując dziwne skażenie. Powstrzymywał je, owszem, ale uaktywniało się z czasem, udowadniając, że... jest jedynie człowiekiem. A nie chodzącą maszyną, która da sobie z tym wszystkim rady, bo ma już z góry przygotowane instrukcje i rozkazy. Usiadł zatem, kiedy to przedostał się do pomieszczenia, odwzajemniając uśmiech. Spokojnymi krokami, charakterystycznie harmonijnymi, które to dostosowywał zawsze w zależności od osoby, do której podchodził. Cieszył się, że jest, żyje i funkcjonuje. Bo mogło się to skończyć znacznie gorzej, gdyby jednak jakimś cudem Solberg nie znalazł się w szpitalu. - Trochę to niestety potrwa. - mruknąwszy, starał się nie oglądać na blizny, które ten posiadał. Skręcało go od środka na samą myśl, w związku z czym czuł się jakoby sparaliżowany od środka, ale nadal funkcjonował. Jeden głębszy wdech pozwolił mu się uspokoić, bo, hej - przecież jest tutaj Max i żyje, prawda? Mimo to wiele wątpliwości pojawiało się pod kopułą własnej czaszki, kiedy to usiadł wygodnie na krześle, ażeby przekazać tym samym książkę, która to mogła zawierać w sobie wiele informacji. Zbyt wiele, dlatego liczył, że ten podejdzie do tego na spokojnie i bez pośpiechu. - A, jest w porządku. Za jakiś czas o tym zapomnę. - kiwnąwszy głową, nie chciał rozmyślać na ten temat, a mimo to już pierwszy dylemat pod kopułą czaszki się pojawił. Jak się okazało, rozmowa ta będzie skazana na zbyt dużą decyzyjność z jego własnej strony. Bolało go to cholernie; nie chciał niczego utajniać, ale... cholera jasna, trochę żałował, że się wcześniej nie przygotował. - Też tak uważam, ale... no, żyję, jest w porządku, więc nie ma co nad tym rozmyślać. - wzruszywszy ramionami (a w sumie to teoretycznie bardziej tylko lewym), uśmiechnął się trochę krzywo. No tak. Beatrice sama zadecydowała, bez wcześniejszej konsultacji, by wbić ostrze w jego nogę. Nikt go nie zapytał o zdanie, zrobili tak naprawdę z niego kozła ofiarnego, więc... niespecjalnie czuł się z tym wszystkim dobrze, ale z mijającym czasem i pewnym ochłonięciem... uczucie negatywne po prostu przemijało. - Tak, byłem. - kiwnąwszy głową, znowu został postawiony przed decyzjami. Maximilian był mu wysoce bliski, ale to prędzej świadomość tego, że to on wybiera informacje, o których chce się dowiedzieć Solberg, zdawała się przyczyniać do dylematów pojawiających się samoistnie. Serce pod sklepieniami żeber biło niespokojnie, ale na szczęście pozostawało niezauważalne. - Zależy od tego... co chcesz konkretnie wiedzieć. - przekierował spojrzenie czekoladowych tęczówek na jego twarz. - Czy chcesz wiedzieć o wszystkim, czy jednak o tym, co najważniejsze. Zarówno pod względem spotkania, jak i twojego życia. Bo jestem w stanie przekazać ci wiele rzeczy, ale też - nie chcę cię tym wszystkim w jakikolwiek sposób przytłaczać. - dał mu wybór. Nie chciał podejmować się go samoistnie, choć wiedział, że taka odpowiedzialność może przyczynić się do przeniesienia ciężaru w kierunku Ślizgona. - I nie chcę decydować samoistnie o tym, wolałbym wcześniej poznać twoje zdanie. To jest zbyt duża... odpowiedzialność. - miał nadzieję, że ten wie, o co chodzi pod tym względem. Nie codziennie spotyka się bliską osobę, która to straciła pamięć. Bolało go to, ale nie potrafił decydować o tym, co będzie dla Maxa dobre, a co będzie złe. - W Wizbooku znajdziesz wiele informacji. Powiedziałbym, że jest to nawet ich kopalnia, więc... to byłoby chyba coś dobrego na sam początek...? To znaczy się, żeby nie wszystko czytać, a jakąś wybraną część. - podzielił się swoją opinią, poprawiając materiał bluzy, którą to na sobie miał. Zawsze na czarno, zawsze na ciemno.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obecnie nie do końca widziało mu się paplać wszystkim wokół o tym, że został tak naprawdę porwany. Trzymał się wersji, że dostał porządny wpierdol nie mając pojęcia, że Gordon zdradził całą prawdę Beatrice. Tak było mu lepiej, łatwiej. Przynajmniej do momentu aż nie będzie wiedział, komu może zaufać. W tej chwili mógł tylko wierzyć, że to co mu jest przekazywane to prawda i nikt nie chce specjalnie siać w jego głowie dezinformacji. Słowo przeciwko słowu. Wspomnienia przeciw totalnej ciemności. Próbował poukładać sobie w głowie to, co przekazał mu Sinclair i te wszystkie oficjalne bzdety, jakimi zasypywali go magimedycy. Miał teraz inne priorytety. Wciąż wiedział tak niewiele, nie zdając sobie sprawy ile tak naprawdę zmartwień przysporzył tym, którzy zauważyli jego nieobecność i postanowili go znaleźć. Nie chciał nawet o tym myśleć próbując odsunąć od siebie wyrzuty sumienia, które wtedy go nachodziły. Na szczęście nie musiał dłużej być tu sam ze swoimi myślami, bo do pomieszczenia wszedł Felek, który wprowadził trochę powiewu pewności do umysłu Maxa. Jakakolwiek cząstka czegoś znajomego była dla ślizgona jak dar od samego Merlina. -Tak, wiem. Ale mówią, że to nie będzie trwałe. Tylko nikt nie potrafi powiedzieć jak długo nie będę nic pamiętał. Reszta powinna do wakacji się zregenerować. - Taką miał przynajmniej nadzieję, bo był gotów wrócić tu wkurwiony, gdyby jednak uzdrowiciele chcieli mu skłamać dla lepszego samopoczucia. Zdecydowanie myśl, że dwa miesiące musi obchodzić się ze sobą praktycznie jak z jajkiem nie była pocieszająca. -Wyglądało to średnio, ale cieszę się, że obyło się bez większych powikłań. - Nie chciał i miał szczerą nadzieję, że nigdy nie wykazywał podobnej chęci, by ktokolwiek musiał przez niego w jakikolwiek sposób cierpieć. To, że postanowili znaleźć sobie kozła ofiarnego i zabawić się jego kosztem niezbyt mu się podobało, ale nawet gdyby wiedział, co się szykuje nie miał jak temu wszystkiemu zapobiec. Przyglądał się uważnie Felkowi, jakby chciał z niego wyczytać wszystko na temat ich relacji. Liczył, że te krótkie, acz nie do końca zdawkowe zdania naprowadzą go na jakiś trop. Niestety. Wciąż nie doznał ani jednego przebłysku poza tymi wspomnieniami, które wyniósł ze szpitala. Co prawda miał w kolekcji jeszcze jedną wizję z przeszłości, tym razem nieco milszą niż te liczne bójki w które najwyraźniej się wdawał i dotyczącą właśnie Felka, a dokładniej (prawdopodobnie) dnia jego urodzin. Wspomnienie to poniekąd potwierdzało to, co mówił Lucas, choć nie miał pojęcia jak dawno temu to wydarzenie miało miejsce i czy wciąż ich relacja wyglądała tak samo. To był największy problem z zanikiem pamięci, że nawet jeżeli sobie coś przypomniał, ciężko było ustalić stan rzeczywisty wszystkich powiązań. Wziął głębszy oddech, gdy puchon potwierdził jego słowa, a następnie stanął przed dość ważnym wyborem. Już otwierał usta, by wywalić z siebie, że chce poznać jak najwięcej, najlepiej wszystko, ale nagle przypomniał sobie słowa jednej uzdrowicielki i musiał się przyhamować. Nie powinien od razu rzucać się w wir tego wszystkiego. Miał stopniowo wdrażać się w swoje "stare" życie, by uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji, jakie mogły wypłynąć z szoku, którego bardzo możliwe, że by doznał. -Może zacznijmy od tego skąd mnie znasz i co wydarzyło się tamtego wieczoru. Może uda mi się jakoś dojść do tego, jak znalazłem się... No, gdzieś tam.. - Nie potrafił wciąż stwierdzić, że Inverness było tym miejscem, gdzie udał się najpierw, by pokrzyczeć sobie na zimny nagrobek. Ważne jednak, że teraz już nie miał problemów z ustaleniem swojej lokalizacji i mógł na chłodno ( w miarę możliwości) podejść do tematu. -Rozumiem Cię, chociaż to wszystko i bez tego jest trochę przytłaczające. - Starał się uśmiechnąć, ale prawdą było, że czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Lewą dłoń zacisnął w pięść na okładce wizzbooka, by opanować pogłębiające się drżenie, gdy czekał na to, co może za chwilę usłyszeć. -Tak.. To chyba nie jest zły pomysł. - Otworzył powoli książkę przyglądając się znajdującym się tam nickom i rozmowom. Widział kilka nieodczytanych wiadomości, których w tej chwili raczej nie miał zamiaru czytać. -Może jak już tu jesteś po prostu przejrzę naszą rozmowę? Skoro mówisz, że dużo o mnie wiesz, musi tam być trochę informacji, no nie? - Musiał pomyśleć, jak to najlepiej rozegrać nie chcąc też zbytnio otwierać innych konwersacji przed puchonem. Nie wiedział, co w nich jest i wolał sam podejść do nich na spokojnie, a skoro Feli był obok niego to pewnie mógłby mu wytłumaczyć to, co mogło dla Maxa być zagadką gdyby przypadkiem sam podjął się przeglądania ich czatu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pozostawał świadom tego, jak wiele informacji obecnie mogło znajdować się poza zasięgiem jego własnych, czekoladowych tęczówek, które badawczo starały się odczytywać jakiekolwiek reakcje ciała Ślizgona. Znał go przecież doskonale - może nie o wszystkim wiedział, ale był przyzwyczajony do tego, że siedzi przed nim ten sam Maximilian, przed tym wszystkim, co go spotkało. Trudno było się wyzbyć tego uczucia; również, dość ciężko dobierało się adekwatne słowa, ażeby przypadkiem nie zrazić do siebie ucznia. Czuł ten mur, którego przeskoczyć jednak nie chciał - a przynajmniej nie obecnie - gdyż wiedział doskonale, że może wiązać się z dość widocznym dla niego szokiem. Nie był głupi, może zachowywał się głupio, ale momentami potrafił być odpowiedzialny, a przede wszystkim udowodnić, że całe otoczenie się myli. Choć obecnie nie chciał niczego nikomu udowadniać. Chciał, by ten poczuł się jak najlepiej, aczkolwiek nie mógł być obecnie tym wsparciem, którym był zazwyczaj. Czuł tę dziwną stratę, która pojawiła się w ich relacji; czuł ten dystans, który to był przez niego nakładany w celu uniknięcia potencjalnego zrażenia. I szczerze... współczuł mu. Bardzo, mocno, wyjątkowo mocno. Bo nie dość, że najwidoczniej będzie zmagał się z tym wszystkim przez dłuższy czas, pod kopułą czaszki musiało pojawiać się wiele pytań. Komu zaufać, komu nie. Czy ktoś mówi prawdę, czy jednak kłamie dla własnej korzyści. Samemu nie wiedział, jak zachowałby się, gdyby stracił pamięć, a większość faktów z jego życia zwyczajnie udała się na wakacje. Na razie mogło to wyglądać tylko i wyłącznie na błądzenie w ciemnościach własnej nicości, ale z czasem - Lowell miał oczywiście nadzieję - pewne fakty zaczną być widoczne, a płaszcz mroku przeminie, tracąc na swojej pierwotnej wartości. - Ciężko to jest określić niestety. - samemu co nieco o medycynie wiedział. Czasami może pamięć powrócić w ciągu paru tygodni, a nawet dni. W innych przypadkach jest to długofalowe i wymaga tak naprawdę dużej dozy pracy, by cokolwiek zaczęło istnieć w odmętach pamięci. By wspomnienia, które człowiek utracił, stały się namacalne i potrafiły wpłynąć na postrzeganie rzeczywistości. To tak, jakby po części Solberg zaczynał nowe życie, choć znajdował się w starym; zdawkowo uśmiechnął się na te powikłania, bo blizna nie zamierzała tak szybko uciec. O ile w ogóle zamierzała, wszak nie podejrzewał, skoro po ostrzu pozostał charakterystyczny, widoczny ślad. Jeszcze nie wiedział, że pewną wizję chłopak zdołał odzyskać - zresztą, nie miał prawa wiedzieć. Podchodził do niego zatem tak, jakby ten wiedział tylko parę faktów, nic więcej. Imię, być może nawet i nazwisko. Wiek? Możliwe. Wygląd, aparycja. Tyle obecnie prawdopodobnie wiedział o nim Ślizgon i do tego się stosował, choć bolała go świadomość tego, że w pewnym stopniu wiele rzeczy uległo cofnięciu. Był w stanie w tym wytrwać, to prawda. Niemniej jednak... wraz z utratą wspomnień przez Maximiliana... Lowell czuł, że i część jego życia po prostu uciekła w nieznane. Może nie powinno tak być, ale ten stanowił dla niego wiele, a to, co razem budowali na przestrzeni tych wielu miesięcy - zwyczajnie uległo cofnięciu. Nie zamierzał się odwracać mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Darzył go ciepłymi uczuciami i gdyby uciekł, udowodniłby, że jest nadal tą samą jednostką. Pustą. Zresztą, nawet mu to przez myśl nie przeszło. Spoglądał zatem uważnie, starając się wyłapać jakiekolwiek szczegóły, które mogłyby go naprowadzić na to, co tliło się pod kopułą czaszki. Spoglądał na drgnięcia mięśni, na cokolwiek, co stanowiłoby jakiekolwiek odwołanie do jego stanu wewnętrznego. Bo ciało można zaleczyć, ale psychikę... niekoniecznie. I doskonale o tym wiedział, korzystając z pomocy psychologa. - Więc... pierwszy raz spotkaliśmy się na poprawce z Zielarstwa, w szkole. Pieczę nad "egzaminem" sprawowała wówczas asystent nauczyciela Saskio. Od tego momentu zaczęliśmy się kumplować. - no nie były to zbyt przyjemne wspomnienia, bo nie dość, że prawie zjadły ich zjadacze trupów, to jeszcze mieli do czynienia z konsekwencjami po tym całym wydarzeniu. Mimo to przekazał te najbardziej potrzebne informacje, a to, czy leżący na łóżku chłopak będzie chciał je rozwinąć... zależało tylko i wyłącznie od niego. - Ogólnie brałeś udział w meczu jako pałkarz. Slytherin przegrał, napisałeś do mnie na Wizzengerze, wtedy już byłeś nieźle wstawiony. Jak się okazało, znajdowałeś się w barze, w którym to wynajmowałem pokój. - rozpoczął tę historię, która to mogła naprowadzić go na trop, dlaczego postanowił pójść akurat w stronę grobu własnej matki. Bo wszystkie poszlaki wskazywały na to, że jednak tam się znajdował. Może się mylili, ale obecnie Lowell brał przede wszystkim to pod uwagę. - Niestety - przez to, że mam słabą głowę, film mi się urwał i zasnąłem. Chyba zaniosłeś mnie do pokoju. Kiedy się obudziłem, ciebie już nie było. - odpowiedział zgodnie z prawdą, spoglądając na chłopaka, by wyłapać cokolwiek z jego mimiki twarzy. Wiedział, że to jest wszystko przytłaczające, w związku z czym samemu kiwnął głową. To wszystko stanowi... spory stres. - Też tak podejrzewam. - powiedział łagodniej i z większą dozą podniesienia kącików ust do góry, choć szybko się poprawił. To nadal było dla niego zbyt... trudne. Nie wiedział, co będzie dobre, a co będzie nieodpowiednie. Dozowanie emocji, kiedy to zazwyczaj nimi kipiał w stosunku do Ślizgona, było wysoce trudne. Nawet jeżeli odczuwał własną głupotę przez znacznie dłuższy czas, niż mógłby w rzeczywistości przypuszczać. - Jasne, nie ma problemu. Będzie to dla ciebie może ciut łatwiejsze... a informacji jest tam pokaźna ilość. - kiwnąwszy głową, samemu nie pamiętał, co tam ostatnio napisał (i chyba wolałby nie wiedzieć). Owszem, znajdowało się tam sporo informacji, ale wysyłanie wiadomości na kacu nie należało do czegoś, co mózg perfekcyjnie zakodował, kiedy to sięgnął po termos, w którym znajdowało się kakao. - Chcesz? Zawsze noszę trochę więcej. - zapytawszy się, jeżeli ten wyraził taką chęć, wyciągnął z torby samoogrzewający kubek, w którym to znalazł się mleczny płyn. Samemu zamoczył własne usta, by słodyczą jakoś wyłączyć tę gorzkość, którą budowała się w jego sercu. Gorzkość wynikającą z tego, że częściowo doprowadził do takiego stanu rzeczy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nawet nie wyobrażał sobie, jak ciężko musiało być teraz innym z nim obcować. Domyślał się, że nie jest to wygodna sytuacja dla wszystkich i najchętniej jakoś by ją ukrócił, ale problem leżał w tym, że nie było na to opcji. Przez jebaną wątrobą eliksir pamięci odpadał, a tak miałby już to wszystko dawno za sobą a i Felek nie musiałby się z nim teraz męczyć. Starał się jednak nie myśleć o tym zbyt dużo, choć było to raczej trudne szczególnie, że z każdą minutą coraz bardziej zdawał sobie sprawę ile problemów może mu ta amnezja przysporzyć. Coś jednak zostało w nim ze starego Maxa, bo zdecydowanie nie chciał współczucia. Chciał prawdy i wyjścia z tego pierdolonego mroku, w jakim tkwił teraz jego umysł. Więcej nie było mu do szczęścia potrzebne. No, może poza zniknięciem tej jebanej szramy na ryju, jaką któryś z napastników zostawił mu na pamiątkę. Dobrze, że dało się ją dość łatwo zakryć włosami, by nie wzbudzała niepotrzebnych pytań. Przytaknął mu, gdy ten potwierdził beznadziejność tej sytuacji. Nie miał zbytnio nic do dodania, bo uważał, że siedzenie tu i użalanie się podczas, gdy miał obok osobę, która mogła odpowiedzieć mu na kilka pytań było marnotrawieniem czasu. Nie miał pojęcia o szramie, ani tak naprawdę o niczym, co działo się gdy go szukali. Wszystko wydawało się sprowadzać do tego, że udało im się przetransportować Maxa do magicznego świata, a reszta jakby nie miała znaczenia. Ślizgon jednak uważał inaczej. Chciał wiedzieć, jak to się stało, że zaginął i jakim cudem udało im się go znaleźć, skoro nie było z nim żadnego kontaktu przez kilka dni. Potrzebował prawdy, choć okropnie się jej bał. Dlatego też zielone tęczówki miały w sobie nutkę wycofania i wątpliwości, których nawet nie próbował obecnie ukrywać. Podchodził teraz do tego wyjątkowo egoistycznie bo i skąd miał wiedzieć, jak wiele inni stracili przez jego głupotę. Jak wiele znaczył, dla niektórych ludzi i jak bardzo martwili się jego nieobecnością wiedząc, że wcześniej uciekał się do podobnych rozwiązań, które nie kończyły się raczej dobrze. Wiedział o nich tylko to, co przyniosły mu senne wspomnienia i wbrew pozorom nie były to te podstawowe informacje, a bardziej wybiórcze, mocniejsze akcenty z ich relacji. Tak przynajmniej wyglądały kompletnie pozbawione sensu i kontekstu. Starał się nie dawać zbyt wielu znaków o tym, jak naprawdę czuje się wewnątrz. Organy wciąż się leczyły, sprawiając od czasu do czasu ból, a najgorsza była głowa i ręce, które niekontrolowanie drgały. Psychika również leżała gdzieś w kącie na podłodze, udając że specjalnie się tam ustawiła i wcale nie jest tam dlatego, że nie ma siły się podnieść. Musiał walczyć. O siebie, swoje dawne życie i zdrowie. W końcu udało mu się przeżyć i uciec z sytuacji, która wydawała się być wręcz pojebanym koszmarem, na pewno będzie w stanie przezwyciężyć te kilka niedogodności, jak utrata pamięci, czy słaby organizm. -Brzmi zajebiście nudno. Nie wyobrażam sobie, by coś takiego mogło zbudować przyjaźń. No chyba, że wrzuciłem Cię w jakieś diabelskie sidła, czy nasłałeś na mnie jadowitą tentakulę. Wtedy jestem w stanie w to uwierzyć. - Uniósł delikatnie kąciki ust, gdy usłyszał pierwszy kawałek informacji i choć nie miał pojęcia kim był i co było dla niego naturalne, czuł się dość swobodnie żartując sobie w towarzystwie Felka z tego tematu. Słuchał kolejnych wyjaśnień, próbując poukładać to w głowie i dopasować do tych elementów, które miał wcześniej. Lucas też opowiadał mu o byciu pałkarzem i meczu. No i oczywiście o tej sromotnej porażce. Tyle się zgadzało, co napawało go nadzieją. -Czyli najebałem się sam i potem zmusiłem Ciebie żebyś dobił się ze mną? - Zapytał, absolutnie nie pamiętając tamtych wydarzeń. Mocniej zacisnął w pięść dłoń, która znajdowała się na okładce wizza, jakby próbując tym samym zgnieść w sobie chęć otworzenia go. Wciąż nie był pewien, czy jest na to gotów, więc wolał poczekać, aż Feli skończy swoją opowieść.-Czekaj, czekaj. Najebałem się, zmusiłem Ciebie i jeszcze przeżyłem Twojego zgona? Nic dziwnego, że mi się pamięć zresetowała. Wtedy pewnie poszedłem w pizdu, ale jak miałeś zgona to mi raczej nie powiesz gdzie. Ani jak i kiedy wylądowałem na cmentarzu... - Zaczął mamrotać trochę do siebie, próbując złożyć to w jedną całość. To nie brzmiało jak wstęp do czegokolwiek, co mogło się dobrze zakończyć. -Piliśmy w Inverness, tak? - Dopytał, szukając kolejnego elementu całej tej układanki. -No dobra, to tak zróbmy. - Westchnął ciężko, wbijając wzrok w okładkę wizza z wyraźną obawą w oczach. Żadna z dłoni nie ruszała się, by otworzyć książkę. Przez chwilę ślizgon był jakby sparaliżowany. Z tego stanu wyrwało go pytanie Lowella. -Hm? - Spojrzał na trzymane w jego dłoniach kakao, a gdy aromat dobiegł jego nozdrzy, przymknął oczy czując, że jest mu dobrze znajomy. -Pachnie nieziemsko, chętnie wezmę trochę. - Chwycił w obydwie dłonie kubek, wpatrując się w lekko poruszoną taflę napoju, po czym przechylił naczynie i wlał sobie trochę do gardła. Ten smak i aromat ponownie uderzyły w jego zmysły, a przed oczami Maxa mignęło coś... Jakby urywek wspomnienia, wywołany zwykłym napojem mlecznym. Był jednak pewien, że już wcześniej go kosztował i to w tym samym towarzystwie. Otworzył powiek, by spojrzeć w czekoladowe tęczówki, które nagle stały się jakby bardziej znajome. -To, co? Lecimy z tym koksem? - Zapytał, po czym nieco pewniej już otworzył konwersację z Felkiem i... ponownie zamarł. Nie wiedział, czy powinien się śmiać, czy spytać o kontekst nie odczytanej wcześniej wiadomości. Jego oczy potrafiły jedynie wymownie wędrować między wizzem a Felkiem. -No to, może zacznijmy od początku. Tak będzie łatwiej. - Odchrząknął, upijając kolejny łyk kakao i wertując ich rozmowę aż do pierwszej wiadomości. A dokładniej do obrazka, który ten chat rozpoczynał i pokazywał "kąpiel oczu". -Dobra stary. Ja to będę potrzebował chyba czegoś mocniejszego niż kakao jak mam to ogarnąć. Siadaj tu i rozjaśnij mi o chuj w tym chodzi. - Przesunął się na swoim łóżku, klepiąc miejsce obok, by Felinus mógł się tam rozgościć. Miał wrażenie, że to będzie ciekawe popołudnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mimo to nie pokazywał tego. Wiedział, że kiedyś, prędzej czy później, Maximilian odzyska pamięć. Owszem, byłoby prościej, gdyby jednak istniała inna, lepsza możliwość poradzenia sobie z tym wszystkim. Ale wiedział doskonale o tym, że nie zawsze życie podsunie taką opcję, w związku z czym nie zamierzał siedzieć bezczynnie i udawać, że wszystko jakoś samo nadejdzie. Chciał być tym wsparciem; chciał postawić chłopaka wyżej niż siebie, wszak w pewnym momencie trzeba po prostu porzucić samego siebie na rzecz kogoś innego. Wiedział, że nie jest to momentami odpowiednie rozwiązanie, ale nie zamierzał udawać, iż wszystko jest w porządku i jakoś to po prostu pójdzie. Nie; zależało mu zbyt mocno na Solbergu. Nie chciał się odwracać i udowadniać, jakoby miało być inaczej. Zrządzenie losu śmiało się z niego ponownie, ale koniec końców był w stanie stwierdzić, że nawet jeżeli wszystko będzie przeciwko niemu, on wytrwa. Będzie stał, będzie po stronie tych, których kocha. Nie bez powodu to właśnie wilk jest usposobieniem jego pozytywnej energii i tym samym patronusem, jakiego to zdołał wykształcić w wyniku pomocy ze strony profesora od Zaklęć. Miał w sobie te charakterystyczne instynkty obrony słabszych i poświęcenia, jakiego to nie potrafił odsunąć na bok. Chociaż ciężko mu się patrzyło, wiedział, że z czasem to uczucie przeminie. Początki zawsze są najgorsze, kiedy to człowiek nie jest pewien tego, co może się tak naprawdę wydarzyć. Strach przed niewiadomym jest tym, co paraliżuje jednostkę najbardziej; strach przed nieznanym powoduje wiele pytań, które to wędrują pod kopułą czaszki. Snują się, jakoby próbując tym samym odnaleźć wyjście, aczkolwiek bez większego sukcesu. Podejrzewał, jak ten może się czuć, nie posiadając w sobie żadnej większej tożsamości, przeszłości, historii. Nie był w jego skórze, ale to empatia powodowała, iż nie potrafił stłumić w sobie współczucia. Zarówno jako w stosunku do człowieka, jak i do bliskiej jego sercu osoby. Wiedząc, iż ten nie jest świadom tego, jak ich relacja ewoluowała, nie zamierzał go tym samym pchać w kierunku nieznanego. Chciał go powoli przystosować do tego wszystkiego, aniżeli wrzucać na głęboką wodę. Raz po raz zanurzyć kostki w rzece. Powoli przez nią przechodzić w stronę obszaru znacznie głębszego, nie przewracając się o żaden z kamieni. By tym samym czas był adekwatny do informacji, jakie o nim tak naprawdę posiadał. Wszak człowiek potrafi być zagubiony, błądząc w ciemnościach bez jakiejkolwiek wskazówki. - Może brzmi, ale nie do końca było aż tak nudno. - puścił oczko, podnosząc kąciki ust do góry, by tym samym w myślach trochę siebie skarcić za tak beztroskie podejście. Tak naprawdę trudno było mu się powstrzymać przed tym gestem, kiedy to otrzymał tym samym delikatne podniesienie kącików ust do góry. Nadal podchodził do niego jak do Maximiliana przed zdarzeń, jakie to miały miejsce, w związku z czym musiał się ciut lepiej kontrolować, choć w towarzystwie Ślizgona było to niezmiernie trudne. Nie chciał się jednak odcinać poprzez oklumencję, dlatego, uspokoiwszy własne odruchy, wziął głębszy wdech, przypominając sobie to, co wówczas się wydarzyło w jaskini. - Mieliśmy do czynienia ze zjadaczem trupów. Może nie jest to poziom diabelskich sideł czy jadowitych tentakul, ale na pewno jakieś urozmaicenie. - może teraz z tego żartował, ale samemu wiedział, iż wiązało się to z pewnymi rzeczami. Utratą pamięci poprzez rzucenie Obiviliate, obrażeniami, niezbyt przyjemnymi. No cóż, liczyło się obecnie to, że żyli, a nie stanowili darmowej pożywki. Bo zawsze mogli skończyć rzeczywiście jako warzywa. Albo rośliny - ślizgoński bluszcz i puchońska mimoza. - Zmusić nie zmusiłeś, bo sam się zgodziłem, ale... tak. - spojrzał tym samym na ten odruch dłonią, co było prawdopodobnie przyczyną emocji bądź sprzeczności gromadzących się pod kopułą czaszki. Lowell nie wiedział, która odpowiedź była prawidłowa, ale koniec końców zauważał to. Nie mógł prawidłowo podpiąć pod cokolwiek, lecz widział te pewne odruchy. Najebał się, czuł się z tym źle, bo miał powstrzymać Maxa przed kolejnym chodzeniem po barach, dlatego poczucie winy automatycznie wypełniło jego własne myśli. Skrobiąc nieprzyjemnie pazurami. - Tak, dokładnie tak. - mruknąwszy, może brzmiało to niezbyt profesjonalnie, ale rzeczywiście - zezgonował dość porządnie, w związku z czym nie pamiętał może gdzie dokładnie udał się Maximilian, ale większość wydarzeń zagrzewała się skutecznie w odmętach posiadanych wspomnień. - Miałem cię eskortować w jakieś bezpieczniejsze miejsce, a do tego się nie nawalać w cztery dupy, ale... - tutaj zawahał się trochę, wszak poczuwał się cholernie do tego wszystkiego - ...no cóż. - nie dokończył, czując tę gorzkość we własnym sercu i dziwny ucisk, którego nie mógł powstrzymać. Nie było to przyjemne. Mógł gdybać, mógł zastanawiać się, ale to, co się wydarzyło, nie mogło zostać cofnięte. - Piliśmy w Pubie "U nieudacznika" w Hogsmeade. Musiałeś się chyba teleportować do Inverness w takim wypadku. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo innego logicznego rozwiązania nie widział. Nadal czuł w sobie to ziarenko, którego nie mógł usunąć. Poczucie winy raz po raz przejmowało kontrolę nad kolejnymi tkankami, choć skutecznie to krył. - A znaleźliśmy cię, łącząc pewne fakty. - nie było to tym, o czym lubił mówić. Zresztą, wiele poszlak naprowadziło go do tego miejsca. Kopanie w ziemi, rytuał, przepowiednia Moriusa. W pokoju nauczycielskim udało mu się sprawnie połączyć fakty. Spoglądał raz po raz na to, jak Maximilian reaguje na potencjalną możliwość odczytania paru rzeczy i informacji o sobie. Widział tę obawę w oczach - ludzką, normalną, wynikającą z niewiedzy - ale samemu nie wiedział, jak zapewnić, że wszystko w jakiś sposób się ułoży. Nie chciał też wychodzić na nachalną osobę, a i z trudem powstrzymał jakikolwiek gest, do którego był przyzwyczajony w jego towarzystwie. Jego mięśnie nie drgnęły, ale zwyczajnie... bolał go ten widok. Ale, uśmiechnąwszy się, bez problemu nalał tym samym kakao. Nie wiedział, jaki wpływ będzie miał ten mleczny napój, ale miał nadzieję, że jakoś doda otuchy... czy cokolwiek. Nadal czuł się źle z tym, że to było uważane za dowód jego własnej słabości. A przynajmniej tak odebrał komentarz ze strony Brooks podczas pamiętnej kłótni w Skrzydle Szpitalnym. - Jasne! - powiedziawszy trochę energiczniej, miał nadzieję, że jednak wszystko będzie się kleić, no i też - że pamięta większość z tych rzeczy, bo rozmowy były długie i często po nocach. Chyba na razie wolał nie wiedzieć, co się w nich dokładnie znajduje, w związku z czym samemu nie przeglądał w domu archiwum, co nie zmienia faktu, iż zauważył ten dziwny wzrok wędrujący między nim a Wizzengerem. Przechyliwszy głowę, nie rozumiał - do czasu, dopóki nie spojrzał na ostatnią wiadomość, która to znajdowała się w książce. Szczerze? Nie pamiętał, że coś takiego wysłał i cholernie go przytkało. Podniósłszy brwi z niemrawym uśmiechem, prychnąwszy pod nosem, kaszlnął. - Ekhm. - gdzieś w środku duszy już krzyczał, że czytanie tego wszystkiego to nie jest dobry pomysł i ten pomiot szatański powinien zostać w jakiś sposób spalony na amen. Było jednak już za późno, więc musiał kontynuować. - Tak, tak będzie łatwiej. - również odchrząknął. Szczerze? Srał obecnie ze strachu, co tam może się znajdować. I nagle sobie tak raz po raz przypominał, że wysyłał memy, jakieś wiadomości, nagie furry, przyznawał się do własnej orientacji, odpierdalał po nocach, no i ogólnie... pod kopułą czaszki modlił się o to, żeby to tak szybko nie zostało przejrzane. Ratunku... - Mocniejsze kakao? - no, już nie był taki pewien co do pomysłu z odczytywaniem wiadomości, kiedy to usiadł na łóżku, by tym samym mieć łatwiejszy wgląd do tego wszystkiego. Tym samym ściągnął buty, ażeby nie wpierdzielać błota, kiedy to przysunął do siebie kolano, kładąc na nie własną, lewą rękę. Prawa pozostawała nadal w dość średnich możliwościach użytkowych. - Z tego, co pamiętam, to wtedy zauważyłem z wieży, jak latałeś w stroju policjanta na miotłach u profesora Walsha. I nie mówię tu o normalnym - tutaj wykonał charakterystyczny gest palcami działającej ręki - stroju. Tym służącym do innych celów. - mogło to trochę przytkać, no ale taka była prawda. Czekał obecnie na reakcję, bo zapowiadało się, że wspomnienia, mimo że żenujące, mogą tak naprawdę przyprawić o salwę śmiechu. Samemu podniósł kąciki ust do góry, by powstrzymać mimowolne prychnięcie na samą myśl. Zapowiada się niezły kabaret...
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam zapewne nie wiedziałby, jak podejść do kogoś w jego położeniu. Utrata tak naprawdę samego siebie była ciężka, a wspieranie osoby, która się z tym męczyła stawiało wiele wyzwań. Magimedycy dali mu kilka wskazówek, jak powinien do tego podejść, ale rozsądek nie zawsze zgadzał się z sercem, które wręcz wyrywało się, by jak najszybciej dowiedzieć się całej prawdy nie mając obecnie pojęcia, jak ta może być bolesna, czy szkodliwa. Mógł odpocząć od udręk swojego życia, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Zero przeszłości, "czysta karta", szansa na naprawienie tego, co przez tyle czasu go męczyło wydawały się być nadzieją na lepszą przyszłość dla chłopaka. Nie wiedział jednak, co będzie, gdy amnezja ustąpi, a on będzie musiał stawić czoła swojej przeszłej tożsamości. Był wdzięczny, że nie został sam i choć kompletnie nie potrafił przypomnieć sobie relacji, jaka łączyła go z tymi ludźmi naprawdę cieszył się, że był ktoś, kto chciał go przez to wszystko przeprowadzić. Felinus wydawał się znajomy, choć to, co ich łączyło było dla Maxa ogromną zagadką. Liczył, że chociaż ta dzisiaj się rozwiąże, odkrywając kolejny element całej układanki. Starał się zachowywać w miarę naturalnie i skupić na rzeczach najważniejszych. Wiedział, że raczej jutro do szkoły nie wróci, że cały ten proces będzie musiał trochę potrwać i nie chciał, by był on jedynym tematem, jaki będzie podejmował, choć pytań o swoją przeszłość nie potrafił odpuścić. Spojrzał pytająco na Lowella, gdy ten opowiadał o początkach ich znajomości, po czym lekko się roześmiał. - Zjadacz trupów brzmi już bardziej wiarygodnie. - Zgodził się, po czym przypomniał sobie tajemnicze blizny na swoim ciele. - To on zostawił mi jakąś pamiątkę? - Zagadkę jednej szramy udało mu się już rozwiązać, ale reszta nadal była dla niego dziwnymi ozdobami, których genezy kompletnie nie znał. Teraz doszła mu kolejna i zastanawiał się, czy jest jakaś możliwość by się jej pozbyć. Kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że dzięki Saskio już rok temu miał wstęp do amnezji dla debili, gdy to kompletnie wymazało mu wspomnienia o Olivii. W końcu przyszedł temat, który najbardziej go intrygował. Wydarzenia mające miejsce w okresie jego zaginięcia zdawały się najmocniej dręczyć młodego ślizgona, który nie wiedział czemu został zaatakowany i co robił w Inverness, skoro według Lucasa mieszkał przecież w zamku, który znajdował się jakieś sto kilometrów dalej. Słuchał więc opowieści o ich wspólnym zalewaniu przegranej, kompletnie nie widząc na ten moment związku z dalszymi wydarzeniami. - Albo mam zajebisty dar przekonywania, albo po prostu też chciałeś się nawalić. Nie Twoja wina, że Ci film ucięło. Chyba... - Skoro nie wiedzieli, co zdarzyło się później, Max nie mógł tak po prostu obwiniać puchona o to, co się stało. Wolał obrócić to w lekki żart licząc, że nie pomylił się w ocenie sytuacji. To, czego dowiedział się później jednak sprawiło, że brew ślizgona lekko się uniosła. Miał teraz jeszcze większy mętlik w głowie niż wcześniej. -Ale... Po co? Znaczy... Z Inverness chyba pochodzę, tak? Ale nie widzę czemu bym miał odwiedzać dom po pijaku.... - Próbował jakoś wyłowić z tego sens, ale nigdzie go nie widział. - Jakie fakty? - Zapytał, a serce nienaturalnie mu przyspieszyło. Czuł, że może dowiedzieć się czegoś ważnego i nie miał pojęcia, czy był na to gotowy. Widać Felinus naprawdę posiadał o nim wiele informacji tak samo, jak reszta ekipy, która postanowiła go odnaleźć. Ciężko było powiedzieć, czy puchon odpowiednio do tego wszystkiego podchodzi. Max nie wiedział, kim dla siebie byli i pewnie niektóre gesty by go zdziwiły, a jednak czy całkowite pozostawanie neutralnym miało mu pomóc? Były to pytania, na które odpowiedzi nikt nie potrafił udzielić, a chłopak pozostawał po prostu nieświadomy wszystkiego. Tak naprawdę nie miał w tej chwili nic, o co mógłby się porządnie zaczepić, więc musiał ufać. A to wcale nie było takie łatwe, gdy nie wiedział, komu powinien powierzyć pomoc przy przywracaniu mu wspomnień. Zaryzykował jednak wierząc w to, co powiedział mu Lucas i częściowo podchodząc do niektórych jak do osób, z którymi wcześniej był dość blisko. Nie mógł być podejrzliwy w stosunku do każdej napotkanej osoby, więc zdecydował się dać szansę Felkowi wiedząc, że może na tym ewentualnie ucierpieć. Kakao jakby upewniło go, że podjął dobrą decyzję. Pamięć sensoryczna zadziałała i choć nie przyniosła nic konkretnego, wzmocniła poczucie bezpieczeństwa, co obecnie było dla Maxa wystarczającym znakiem, by zaufać Lowellowi. Dlatego też zdecydował się ruszyć z nim w podróż przez wizzengera, która rozpoczęła się dość zaskakująco. Chyba obydwoje nie byli świadomi tego, co mogą ujrzeć w najnowszej wiadomości, więc na chwilę zapanowała dość niezręczna atmosfera. Max uznał jednak, że potrzebuje kontekstu i miał ogromną wiarę, że ten do niego przyjdzie, jeżeli cofną się do początku. - Raczej smakowy spirytus. - Mruknął, gdy okazało się, że mógł się dość mocno pomylić. To, co zobaczył na pierwszej stronie ich czatu kompletnie nie poprawiło sytuacji i potrzebował wyjaśnień. -Przepraszam bardzo, że co? - Zamrugał parę razy na tę informację, jakby nie dotarł do niego cały sens wypowiedzi. - Coś czuję, że wzorowym uczniem to nie jestem. - Uniósł lekko kąciki ust, patrząc na kolejne fragmenty konwersacji. - Znasz się na uzdrawianiu? - Festiwal pytań rozpoczął się i Max na pewno miał zadać ich wiele w bardzo krótkim czasie. -Czekaj... Jak to JA dałem profesorowi ten strój? Stary, co ja odjebałem i czy to nadal się za mną ciągnie, czy mam już mniej przejebane u tego całego Walsha? - Miał nadzieję, że dobrze wywnioskował iż mężczyzna jest nauczycielem związanym z lataniem. Musiał jednak wiedzieć, na jakie akcje i rozmowy powinien zwracać uwagę, gdy już powróci do szkolnych murów. Gdy kontynuował czytanie ich pierwszych rozmów dość szybko jego twarz ponownie stężała. Widać nawet jedna strona konwersacji potrafiła przynieść wiele informacji i jeszcze więcej niepewności. -Czyli.... Czyli moja matka była mugolką, a ojca nie znałem? I kim jest ta puchonka, o której mówiłem? - Wskazał na fragment, gdzie mówi o tym, że może być półkrwi, tylko musi go znaleźć. Z tego, co zrozumiał dowiedział się tego od jakiejś dziewczyny. A może z wspomnianego listu? Już czuł, jak nachodzi go migrena, a był to dopiero początek. Spojrzał na Felinusa z obawą w zielonych tęczówkach. Ogromnie bał się, co od niego usłyszy, a kwestie rodzinne był raczej ważną częścią przeszłości każdego. Jedyne, co obecnie wiedział to to, że został kiedyś ulokowany w rodzinie zastępczej i trwał w niej do dzisiaj.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wszystko zdawało się być poza kontrolą - niby Solberg wdrażał się we własne życie z całkowicie usuniętymi wspomnieniami, aczkolwiek Lowell wiedział, że to nie jest tym samym przyjemnością. Może był głupi - może przyczynił się, dołożył własną cegiełkę, ale naprawdę mu zależało na tym, by ten poczuł się jak najlepiej. A wszystko na razie wskazywało na to, że wiedza medyczna, jaką to posiadał, może nie do końca się przydać. Manewrował w taki sposób, by nie przyczynić się do większego szoku, aczkolwiek wiele rzeczy nie pozostaje zbyt łatwych do ogarnięcia i chwycenia w jednym momencie przy pomocy dłoni wyciągniętej do przodu. Uciekają, bawią się w chowanego, udają, że dadzą się złapać, by w ostatniej chwili uciec i roześmiać się prosto w twarz. Nie było to czymś przyjemnym, jakoby prędzej skupionym na tym, by powodować irytowanie, ale Lowell nie dawał się tak łatwo przechytrzyć. Nie pozwalał wyrzucić z siebie tej równowagi, którą zdobywał od wielu lat, w związku z czym czekoladowe tęczówki pozostawały tak samo spokojne jak na początku. Kwestia czasu. A przynajmniej tak podejrzewał, kiedy to znajdował się w pomieszczeniu, którego nie lubił. Raz tutaj był i powiązane to było właśnie z dysfunkcją prawej ręki. Czasami było lepiej, czasami gorzej. Starał się jednak o tym nie myśleć, w związku z czym z łatwością stłumił bunt tworzący się pod kopułą czaszki, jakoby będący tym samym odpowiedzią na stres, który to nie zamierzał zbyt szybko odpuścić. Wszystko na przekór, ale zbyt mocno mu zależało na Maximilianie, by postawić siebie na pierwszym miejscu. A chłopak mógł tego jeszcze nie wiedzieć, wszak wiele rzeczy pozostawało poza spojrzeniem jego jasnych tęczówek. Mimo że pozbawionych wspomnień... tak samo dla niego znaczących. - Akurat nie, nie zostawił. Mieliśmy przez jakiś czas ślady, ale te zniknęły po paru tygodniach. - mruknąwszy, spojrzał na niego, zastanawiając się nad tym, czy o blizny ten będzie pytał bardziej szczegółowo, czy na razie odpuści sobie ten temat. Bo jednak jest ich sporo i tłumaczenie genezy każdej... no cóż, byłoby w pewnym stopniu szokujące. A tak przynajmniej myślał Lowell, w związku z czym pozostawał pasywny pod względem słów i wystosowywał je tylko wtedy, gdy wymagało to czegoś więcej. Wybieranie między przedstawieniem wszystkich faktów a tylko ich części... wiedział, że nie może wrzucać Ślizgona na głęboką wodę, dlatego starał się dobierać to wszystko w odpowiedni sposób. Myślał, zastanawiał się, jakoby pod stopami znajdował się kruchy lód, który może w każdej chwili zwyczajnie pęknąć. Temat ten nie był przyjemny - a przynajmniej dla Lowella - kiedy to wiedział, że mógł zapobiec tragedii, jaka to miała miejsce. Czuł się za to winny, ale też, nie chciał obciążać samego siebie, zgodnie z radami psychologa, w związku z czym podchodził do tego znacznie spokojniej, niż gdyby nie posiadał jakiegokolwiek wsparcia. Dlatego nie odpowiedział na pierwsze słowa, choć uśmiechnął się nieznacznie, odcinając się w jakiś sposób od tych wszystkich negatywnych emocji wobec samego siebie. - Tak, z tego, co mi wiadomo, Inverness jest twoim rodzinnym miastem. - odpowiedział, bo zawsze mógł się przecież mylić. Pewne rzeczy mogły zostać niedopowiedziane, jakoby umknąwszy pod wpływem samej wadliwości pamięci, którą to posiadał. - Więc... powody jakieś były... - mruknąwszy, nie wiedział, czy chce zbierać to wszystko z powrotem do kupy, bo to mógł być spory wylew informacji, których Solberg nie był świadomy, ale jeżeli już rozpoczął, chciał to dokończyć. Nie bez powodu ciemne obrączki źrenic skupiły się na twarzy Ślizgona, jakoby chcąc wyłapać tym samym w subtelny sposób jakiekolwiek informacje. Nie był do końca pewien, dlatego początkowo otworzył usta, aczkolwiek nie wiedział, co dokładnie powiedzieć. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego płuc, jakoby to miało pomóc tym samym przywrócić jasność umysłu. - Razem spędziliśmy ferie w tym roku szkolnym w Norwegii i poszukiwaliśmy artefaktów w miejscu Przeklętej Zorzy, która przemawiała głosami zmarłych, bliskich osób. Wówczas... odezwała się twoja matka. I odkopaliśmy tym samym grób, więc to była pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy. - zacisnął trochę mocniej palce, jakoby nie wiedząc, czy w ogóle to, co mówi, ma jakikolwiek sens. Bał się cholernie, dlatego zaczął przegryzać dolną wargę, choć po paru sekundach skapnął się, że to nie stanowi realnego rozwiązania problemu. Zapytał, więc chciał odpowiedzi, choć musiał je dobierać w taki sposób, by nie zasypywać zbyt wieloma informacjami chłopaka. - Braliśmy też udział w rytuale zorzy, gdzie każdy z nas widział z osobna magiczne stworzenie powiązane poniekąd z naszym życiem. - powstrzymał odruch chwycenia za paczkę szlugów. - W twoim przypadku... Cete, które przyczyniło się tym samym u ciebie do krótkotrwałych problemów ze słuchem... było to po szukaniu tych artefaktów. Na palcach lewej ręki masz znak zorzy, bodajże czerwona kreska. - mruknąwszy podbródkiem kiwnął w stronę lewej ręki, by tym samym Ślizgon to wszystko sobie sprawdził. Nie chciał jednak wrzucać go na głęboką wodę, w związku z czym obawiał się kolejnych słów. Zacisnąwszy ręce w piąstki, wszak nie chciał zostać wywalonym za palenie szlugów, bolało go to wszystko trochę. Nawet bardzo, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jeszcze duch jakiegoś typiarza przemówił mi, że ktoś dla mnie bliski... po prostu zaginie. - westchnąwszy ciężko, spojrzał tym samym na niego, by wychwycić cokolwiek, co mogłoby nakierować go na prawidłowy trop. Niestety, nie było to takie proste, jak chciałby, żeby w rzeczywistości było, dlatego musiał wykazać się należytą cierpliwością. A tej miał wystarczająco dużo - w szczególności dla niego. Miał tyle znaków, tyle śladów... a nie potrafił ochronić. Czuł się z tym chujowo, ale starał się tym samym nie przybierać do głowy, bo obecnie najważniejsze było to, że Maximilian znajdował się przed nim, może nie do końca cały i zdrowy, ale żyjący. Nie wiedział jeszcze, jaki wpływ miało kakao, ale nie przeszkadzało mu to, kiedy skupili się na Wizzengerze, który to posiadał w sobie bardzo dużo wiadomości - w szczególności z ich udziałem. Wręcz niezliczoną ilość, w związku z czym lektura pozostawała długa i kręta, co świadczyło o tym, że wcześniej bardzo sporo ze sobą do czynienia. Choć zawsze mogło to być w jakiś sposób mylące, dlatego Lowell wiedział, że muszą do tego podejść na spokojnie. Nawet jeżeli najnowsza wiadomość spowodowała zakłopotanie. Nie wiedział, co jednak powinien powiedzieć na temat ich relacji. Przecież wyskoczenie jak Filip z konopi, że coś więcej ich łączyło, ale nie byli ze sobą oficjalnie razem, mogło go zatkać. Być może dojście do tego poprzez wiadomości pozwoli mu tym samym na powolne wdrążenie w to, co miało miejsce. Na razie Lowell wybrał stagnację. Smakowy spirytus może by pomógł. Tak, żeby zasnąć, obudzić się w łóżku i uznać, że to wszystko jest jakimś jebanym snem, koszmarem. - Oboje nie jesteśmy. - prychnąwszy, w sumie to w większości razem odpierdalali. No, nie zawsze, ale większość dram miała właśnie dwa charakterystyczne nazwiska przy sobie: Solberg i Lowell. Zresztą, ładną sobie opiekę wyrobili na początku nowego roku szkolnego, kiedy to Puchon czuł się sprowokowany do wydobycia z siebie znacznie większej agresji. Teraz nie miał z tym problemów, wszak poziom hormonu został uregulowany, ale też... liczne przerwy w terapii nie wpływały zbyt pozytywnie na końcowy wynik. - Tak, tak, jestem na studiach uzdrowicielskich. - odpowiedział, by tym samym skinąć głową na jego pytanie. Magia lecznicza nie była dla niego obca, tak samo wszystko, co powiązane z chorobami i ogólnie ludzkim organizmem. Od ogółu do szczegółu, intrygowało go to niezwykle mocno. - Hę? - Lowell musiał jeszcze raz spojrzeć do Wizzengera, by tym samym upewnić się, czy aby na pewno dobrze słyszy. - Wow, chyba rzeczywiście go dałeś... to znaczy się, nie mówiłeś mi nic więcej na ten temat, więc nie jestem pewien w stu procentach, ale na to wygląda... nie pytałem wcześniej. - zastanowiwszy się, uśmiechnął się tym samym na słowa, które następnie wypowiedział Max. W szczery, miły i ciepły sposób. Trochę nie mógł powstrzymać tej reakcji, ale dość szybko się poprawił. - Nie no, chyba masz mniej przejebane...? Walsh to akurat najluźniejszy nauczyciel w tym całym kurwidołku, więc nie podejrzewam, żeby chciał to ciągnąć przez tyle miesięcy. - mruknął w jego stronę, kiedy to raz po raz czytali kolejne wiadomości, a pytania snuły się w coraz to większych ilościach. Felinus popił te wszystkie wrażenia za pomocą kakao, o mało co nie parząc sobie języka. Jedno musiał przyznać - łóżka tutaj mieli akurat wygodne. - Tak. - odpowiedział na pierwsze pytanie, kiedy to odłożył termos z kakao gdzieś na bok. Student poprawił tym samym własny kosmyk włosów, który to opadł w ferworze przeglądania konwersacji w Wizbooku. - Niestety nie wiem, o którą ci konkretnie chodziło... w tej kwestii, nawet jeżeli chcę, nie mogę ci pomóc. - to był ten problem, że do końca nie wiedział wszystkiego na temat życia Maximiliana, w związku z czym musiał powiedzieć takie, a nie inne słowa. Kwestie rodzinne są ważne, ale nadal, nie posiadał stosownej wiedzy, dlatego nie mógł odpowiedzieć na pytanie zadane przez Solberga. - Ale masz przybraną rodzinę w Inverness, jeżeli cię to pocieszy. - mruknął trochę ciszej, przypominając sobie pierwszy raz, kiedy tam akurat był. Wigilia pozostawiła po sobie wiele pytań, które zostały zaspokojone odpowiedzią w igloo.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czasem nawet ogromna wiedza jaką posiadali nie była w stanie pomóc, gdy los zdawał się śmiać im prosto w twarz. Utrata wspomnień nie była czymś niemożliwym do wyleczenia, jednak gdy doszły do tego inne czynniki, cała sytuacja zdawała się skomplikować. Mogli teraz jedynie czekać i mieć nadzieję, że jakoś uda im się to wszystko ogarnąć. -Och... - Wiedział, że jedna osoba nie może udzielić mu wszystkich odpowiedzi, a jednak gdy Felinus przyszedł, poczuł jakąś dziwną nadzieję związaną z tym wszystkim. Mimowolnie pogładził palcami prawej ręki szramę znajdującą się na jego lewym przedramieniu. Ta blizna była najbardziej widoczna, choć nie najgorsza z tych, które miał. Najbardziej zastanawiała go ta, znajdująca się na lewym boku. Wyglądała jak pamiątka po zwierzynie, ale Solberg nie mógł być tego całkowicie pewien. Choć opuszki palców zapoznawały się ze strukturą odmiennej tkanki, ślizgon nie pytał. Były to jedne z wątpliwości, na które odpowiedzi bał się znać dlatego też mimo tego, co się w nim kotłowało postanowił chwilowo odpuścić i skupić się na innych rzeczach. Gdyby sytuacja nie uległa zmianie, a Max był świadom wszystkiego zapewne bardzo ucieszyłby się na wieść, że Feli postanowił poszukać profesjonalnej pomocy. Teraz jednak ni potrafił wyłapać tych różnic w jego podejściu, które mogły świadczyć o kroczeniu w lepszą, bardziej pozytywną stronę. Puchon wydawał mu się przyjazny, choć wycofany, co Max po części zwalał na całą tę niecodzienną sytuację w jaką go nieintencjonalnie wepchnął. W milczeniu przyjął potwierdzenie na temat rodzinnego miasta. Przynajmniej jakieś logiczne połączenie faktów się znalazło i nie musiał zastanawiać się, czemu odwiedzał kompletnie przypadkowe miejsce w takim stanie. Wciąż jednak kwestia cmentarza i całej reszty dość mocno mieszała mu w głowie. Dlatego też bardziej niż na to potwierdzenie czekał na wyjaśnienie, jak udało im się go znaleźć. Obserwował uważnie każdą zmianę mimiki u Felka, jakby próbował wyłapać informacje nie tylko z jego słów ale i gestów. Mowa ciała potrafiła czasem powiedzieć wiele, choć w tej chwili niektóre z gestów nie mówiły ślizgonowi tyle, co kiedyś. W końcu nie pamiętał niektórych charakterystycznych nawyków Lowella, więc nie wiedział, co one mogą tak naprawdę oznaczać. Mimo wszystko, patrząc na jego zaciśnięte dłonie i przygryzioną wargę poczuł pewne ukłucie w sercu. To musiało być ciężkie dla studenta. Max powstrzymał się przed lekkim grymasem związanym z tym, w co pakuje ponoć bliskie mu osoby. Wiedział, że jeżeli nie dowie się prawdy i nie odzyska przeszłości zbyt wiele i tak na to nie poradzi. Spojrzał na swoją lewą dłoń, gdzie faktycznie widniała czerwona pręga. Już wcześniej ją zauważył, ale jakoś nie zastanawiał się nad jej znaczeniem. -Słyszałem głosy zmarłych i ogłuchłem, a do tego babraliśmy się w trupach? Brzmi jak zajebiste ferie. Udało nam się chociaż dorwać te artefakty? - Starał się lekko uśmiechnąć, choć widocznie radość nie dobijała się w jego tęczówkach. Jak dotąd to, czego się dowiadywał nie leżało po najbardziej szczęśliwej stronie. Nie wiedział co powiedzieć na wyznanie o przepowiadającym przyszłość duchu. Lekko się zakłopotał, gdy z wypowiedzi Felinusa wyniknęło, że Max naprawdę był dla niego kimś bliskim, a ten leżał tu teraz kompletnie nie mając pojęcia z kim tak naprawdę rozmawia. Odruchowo spojrzał na okładkę wizza, jakby ta miała go wybawić z tej niezręcznej sytuacji. To było naprawdę niecodzienne uczucie mieć przed sobą człowieka, którego kompletnie się nie znało, choć jeszcze przed kilkoma dniami łączyło ich coś więcej. Coś, co napawało serce ślizgona radością, a o czym w tej chwili nie miał możliwości wiedzieć. Wyobrażał sobie, że z drugiej strony wcale nie było łatwiej. Z dnia na dzień musieli budować wszystko od nowa nie mając pewności, że zaprowadzi ich to w to samo miejsce. -To szampanem i różami raczej mnie nie przywitają. Ale dobrze wiedzieć, że nie przyszedłeś tu mnie moralizować. - Na pierwszy rzut oka Lowell wydawał mu się raczej spokojny, więc nieco zdziwiła go ta informacja, ale nie miał zamiaru jej podważać. W końcu nie miał na to żadnych podstaw. Musiał więc przyjąć wszystko, co ten mu mówił, a ocenianie prawdziwości tych stwierdzeń zostawić sobie na później, gdy będzie miał chwilę odetchnąć i spojrzeć na to trochę spokojniej. -I jak Ci idzie? Uzdrawianie to chyba najbardziej praktyczna dziedzina. Ja... Ja dopiero kończę podstawową, no nie? - Znał swój wiek, ale nie oznaczało to, że nie zaczął jeszcze studiów. Świadomość tego, że w takim stanie musi podjąć decyzję o swojej przyszłości była dla niego przerażająca. Nawet nie wiedział, co było jego mocną stroną i co tak naprawdę lubił. -Tyle dobrze. Czyli na latanie mogę chodzić bez spiny. - Zanotował w umyśle doskonale wiedząc, że w najbliższym czasie miotły to on raczej nie dotknie. Powiedziano mu, że najmniejszy uraz może mieć naprawdę tragiczne konsekwencje, a naprawdę zależało mu na powrocie do siebie. -No cóż... Może kiedyś się dowiem. - Nie winił go za brak całkowitej wiedzy. Raczej mało kto posiadał wszystkie informacje na temat życia innych i choć jakieś urywki mogli tutaj znaleźć, szerszy obrazek mógł wciąż być niewidoczny dla czekoladowych tęczówek. -Lucas mi już powiedział, ale niestety ich też nie kojarzę. Wysłano ich zawiadomienie, ale ponoć są mugolami i niezbyt mogą się tu pojawić. - Wyjaśnił krótko godząc się z tym, że pewne fakty z jego życia pozostaną dla niego na ten moment tajemnicą. Westchnął krótko i powrócił do przeglądania konwersacji. Daleko szukać nie musiał, gdy następna rzecz przykuła jego uwagę. -Zamieniło nas w laski? - Nie mógł szczerze się nie roześmiać na ten fragment. To musiał być naprawdę niezwykły dzień w ich życiu i Max potrzebował dowiedzieć się o nim prawdy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nadal - utrata wspomnień była dla Felinusa bolesna bardziej, niż chłopak mógł się tego spodziewać. Nie okazywał jednak żadnego cierpienia, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu pewnego rodzaju nadzieja tliła się w jego sercu, że część rzeczy wróci jednak do poprzedniego funkcjonowania. Jeszcze nie wiedział, co jest dobre, a co jest złe; nie wiedział, jak dokładnie podejść do tego tematu, w związku z czym chciał lawirować na czymś bezpiecznym. Mimo to podejrzewał, że nie potrafi. Bezsilność pod względem decyzyjności zdawała się przejmować kontrolę nad własnym umysłem, a on sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Musiał przede wszystkim zachowywać się racjonalnie, aniżeli pchać w ramiona jakichś dziwnych tików czy czegokolwiek innego. Zauważył to, jak dłonie powędrowały mimowolnie w stronę szram, które posiadał chłopak. Doskonale wiedział, skąd one są, aczkolwiek na razie nie chciał zasypywać gradem informacji na ten temat. Nie wszystkie wspomnienia, jakie posiadał Maximilian, były tymi pozytywnymi. A to, w jakich okolicznościach zdobył te blizny, nie należało do przyjemnych opowiadań, które byłby gotów zaserwować, gdyby tylko ten zapytał. Dlatego, nie chcąc wywoływać żadnej presji i naporu, spoglądał spokojnie. Czekoladowe tęczówki zdawały się lawirować między harmonijnością a przewagą innych, bardziej gorzkich uczuć. I chociaż starał się to kontrolować, to właśnie przy Solbergu czuł się wcześniej tak pewnie i tak bezpiecznie, że zwyczajnie te mechanizmy, których to się wyuczył, wymykały się spod kontroli. Bo z czasem zrozumiał, że w tej relacji zależy mu na szczerości, a nie fałszerstwie, jakie to rozgrywał początkowo. Bojąc się ludzkiego dotyku, spojrzeń... samego siebie. Przekazał również fakty na temat rodzinnego miasta. A przynajmniej takie ono było z tego, co mówił wcześniej, gdy posiadał jeszcze pamięć, Ślizgon. Był szczery, a sam starał się roztaczać wokół siebie aurę jakiegoś względnego zaufania. Nie kręcił, nie dawał wymijających odpowiedzi, które mogłyby przerodzić się w pytania dotyczące tego, czy aby na pewno jest osobą adekwatną do przywracania w jakiś sposób wspomnień. Wytłumaczenie znalezienia, charakterystyczny ślad po zorzy, a samemu pokazał w miarę własnych możliwości swój własny na prawej ręce, różowy, wyglądający niczym świeża rana. Bo to, co mówił, było właśnie prawdą. - Były rzeczywiście zajebiste. - uśmiechnąwszy się delikatnie, wiedział jednak, że częściowo może to być utrudnione, kiedy świadomość tliła się pod kopułą czaszki i jakoś nie pozwalała jeszcze normalnie funkcjonować. Przyzwyczajał się powoli; tak, jakby wchodził do zimnej rzeki, jakoby podobnej do tej, która była w Norwegii. I o ile tam wszystko było gwałtowne, o tyle tutaj dawał sobie czas na przystosowanie się do tej nowej rzeczywistości. - A akurat nam się udało. Dostaliśmy za te przedmioty sproszkowane rogi Odyna. - co prawda tego przy sobie nie posiadał, ale podejrzewał, że w kuferku Maxa na pewno się ten składnik znajduje. Specyficzny, charakterystyczny, który jest w stanie wydłużyć działanie eliksirów w odpowiedni sposób. Zauważył to zakłopotanie, które samemu wywołał; zamrugał jednocześnie parę razy, nie wiedząc, gdzie wbić wzrok. Przyzwyczajał się do tego i wiedział, że gdyby go tutaj zostawił, byłby tak samo pusty jak rok temu, gdzie to myślał tylko i wyłącznie o sobie. Niemniej jednak dość szybko przeniósł spojrzenie z powrotem na Ślizgona, wszak wiedział, iż początki będą najgorsze, a jakoś... potem jakoś to pójdzie. Mała, skromna nadzieja trzymana pod sklepieniem żeber. To prawda, to wszystko było dla niego bolesne, ale nie chciał się poddawać. Nie teraz, gdy jednak ten żył i skończyło się "tylko" na tym, z czym obecnie miał do czynienia. Z utratą pamięci, jak również licznymi obrażeniami. Zawsze mogło być gorzej. Ludzka egzystencja polega na tym, że wszystko, co jest wybudowane przez człowieka, prędzej czy później ulegnie zniszczeniu. - Przykują do kaloryfera...? - zastanowiwszy się na krótki moment, posłał nieśmiały i skrępowany uśmiech, niewielki, aczkolwiek widoczny. Nie wiedział, czy ten jest w nastroju do żartów, ale też, nie ciągnął niczego na siłę. Starał się lawirować między spokojem, gdy czekoladowe tęczówki uważnie zwracały uwagę na jego mimikę i gesty, a większymi emocjami. Zresztą, to było trochę trudne i tak, skoro jednak miał przed sobą Maximiliana. - Ja i moralizowanie? Proszę cię. - uśmiechnął się w pewien śmieszkowy sposób, kiedy to wiedział, że jednak samemu powinien zostać poddany jakiejś moralizacji, zanim to w ogóle zacznie dawać rady innym. Mimo to nie widział sensu w udowadnianiu, iż ktoś powinien postępować inaczej. Zresztą, Solberg posiadał obecnie czyste konto, wszak niczego nie pamiętał, w związku z czym nie widział sensu w prawieniu jakichkolwiek morałów. Spojrzał uważnie, zastanawiając się nad słowami, które to skierował w jego stronę Ślizgon. - W porządku, w sumie muszę napisać pracę dyplomową i akurat wypierniczę z tego kurwidołka. - mruknął, wszak cała ta placówka go wkurzała, tak samo fakt tego, że wiele rzeczy... nie szło po jego myśli. Miał ukończyć szkołę, pójść na stanowisko nauczyciela, aczkolwiek momentami się wahał, czy to jest aby na pewno prawidłowa opcja. Nie nadawał się chyba. - Tak, podstawową, ostatni rok. - kiwnął głową na kolejne słowa dotyczące miotlarstwa, wszak raczej mógł chodzić na nie bez spiny, aczkolwiek chyba nie w takim stanie. Podejrzewał jednak, iż chłopak posiada jakkolwiek olej w głowie, dlatego nie ciągnął tematu obrażeń, jakie to posiadał. A nawet go nie rozpoczynał, swoją drogą. - Wiadomo w ogóle, co dalej będzie? To znaczy się, czy odeślą cię na jakiś czas do domu, czy od razu do szkoły? - może nie powinien zadawać tego pytania, ale szczerze go to interesowało, czy dyrektor placówki da możliwość spędzenia czasu w gronie najbliższych w celach typowo rekonwalescencyjnych. Co jak co, ale wspomnienia z domu rodzinnego, gdzie posiada bliskie osoby, są równie ważne, w związku z czym ta opcja wydawała mu się być jedną z logiczniejszych. Prychnął, przypominając sobie to, że wiele rzeczy wiązało się tak naprawdę w jego przypadku z zamianą w laskę. Spotkał jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy, - Aaaaa, tak... To znaczy się, losowo chyba, w różnych dniach, ale przez jakiś czas ludzi nie dość, że zamieniało w płeć przeciwną, to jeszcze powodowało postarzenie o kilkadziesiąt lat. - uśmiechnąwszy się, te wytłumaczenia może i były śmieszne, ale... jakby pomyśleć, to rzadko kiedy wracał do tych pierwszych stron na Wizzengerze. I akurat była to kopalnia złota oraz sytuacji, które były zabawne. No, od czasu przynajmniej. - Ludzie nieźle z tym akurat kombinowali... z tego, co pamiętam, bo mogę się mylić. - mruknąwszy, samemu przecież udawał kogoś innego. Blake Greenwood pozostawała gdzieś w jego serduszku jako ekstrawertyczna dziewczyna, która to nie boi się życia i podchodzi do niego w rozweselony sposób. Istne alter ego, które to było namiastką szczęścia i pozostawienia przeszłości w tyle. Musiał się jednak oddać własnemu nałogowi; nie bez powodu zatem wstał, spoglądając tym samym na Maximiliana leżącego na łóżku, jakoby chcąc znaleźć tym samym odpowiedzi na pytania snujące się pod kopułą jego własnej czaszki. Nie zasługiwał na coś takiego. Na takie potraktowanie, na takie szkody. Lowellowi robiło się po prostu przykro, a w środku duszy jakoby widniał ciężki kamień, którego nie był w stanie się wyzbyć. - Jeżeli pozwolisz... pójdę wypalić szluga na zewnątrz, za niedługo powrócę. - wyciągnął z tylnej kieszeni paczkę papierosów, które, o dziwo, były jeszcze w prawidłowym kształcie. Jedna gilza z nabitym tytoniem pojawiła się między jego palcami lewej ręki, choć nadal miał problemy z manewrowaniem prawą. - Gdybym tutaj odpalił, mógłbym mieć problemy. Przeglądaj na spokojnie, jeżeli pojawią się pytania, to na nie odpowiem za parę minut, gdy wrócę. Jakby coś, to mam ze sobą Wizbooka. - mruknąwszy, kiwnął w jego stronę głową, by tym samym wyjść na ten krótki moment. Wyjść na zewnątrz. Zobaczyć, jak smuga charakterystycznego dymu przemija tak samo, jak w pewnym momencie wszystkie wspomnienia Maximiliana. Bolało go to cholernie, a kiedy to znajdował się sam, pozwalał na to, by ta dziwna gorzkość i ból przedostawały się przez jego tęczówki. Myślał, rozmyślał, starał się znaleźć rozwiązania, ale wszystko zdawało się być tak odległe... i trudne do zrozumienia, gdy raz po raz strzepywał popiół, starając się jakkolwiek przez to wytrwać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy fakt, że byliby świadomi tego, co się wydarzy pomógłby im się jakoś przygotować? Ciężko było to stwierdzić wszak amnezja nie była czymś prostym do przejścia dla żadnej ze stron. Mogliby może lepiej przyszykować się na podobne rozmowy, ale mimo wszystko uczucia pozostałyby zapewne te same. Człowiek rzadko kiedy miał wpływ na to, co rodziło się w jego sercu, choć to od niego zależało, jak sobie z tym poradzi. Bezsilność zdawała się obecnie łączyć ich teraz najbardziej wraz z chęcią polepszenia całej sytuacji. Niestety obydwie te rzeczy jak na ironię nieco się wykluczały, choć nie wpływały na to, że próbowali kroczyć ku odplątaniu całej tej sytuacji. Ogólny zarys sytuacji wydawał się być obecnie wystarczający. Max wiedział, że nie może od razu poznawać wszystkich szczegółów. Już i tak od tego bolała go potężnie głowa i choć ciekawość i potrzeba odnalezienia własnej tożsamości praktycznie zabijały go od środka, starał się walczyć z nimi jak tylko potrafił. Dlatego też przyjmował ze względnym spokojem te elementy, których Felinus nie był w stanie mu rozjaśnić. -Sproszkowane Rogi Odyna... Brzmi kozacko. Na pewno się nad tym pochylę, jak je odkopię. - Był ciekaw, co takiego ten artefakt mógł w sobie posiadać, że uznano go za odpowiednią nagrodę. Nie miał zamiaru jednak teraz o to wypytywać. Dużo ważniejsze pytania czekały i chciał się właśnie nad nimi pochylić. Dawny Solberg obecnie zniknął wraz ze swoją przeszłością. Reakcje, z jakimi teraz mieli do czynienia były wynikiem całej tej popierdolonej akcji. Zakłopotanie, wstyd i ta chora niepewność pojawiały się u niego, a ślizgon nie potrafił tego w sobie stłumić, choć też nie chciał do końca pokazywać, jak cały ten pierdolnik na niego wpływa. Był jednak obecnie zbyt słaby, a fakt że jedyne co pamiętał to porwanie i jakieś randomowe bójki zdecydowanie nie pomagał jego psychice. -Zawsze o tym marzyłem. - Podłapał żart bo choć z nastrojem było średnio nie chciał spędzać dnia w sztywnej i ponurej atmosferze. Wystarczająco mieli zmartwień, by jeszcze dowalać sobie coś takiego. Reakcje Felinusa i słowa jakie wystosowywał w jego kierunku dość dużo Maxowi pomagały. Mógł mniej więcej wyłapać, że ich relacja była raczej pozytywna, a do tego mimo różnicy wieku puchon nie traktował go jak dzieciaka. Takie wrażenie przynajmniej odnosił dziś, leżąc w tym cholernym łóżku i próbując zrozumieć cokolwiek. -W takim razie trzymam kciuki żeby Ci się udało. - Dodał dość uprzejmie, a jednak zaskakująco szczerze. Widać puchon nie darzył najcieplejszymi uczuciami szkoły do jakiej uczęszczali. Max był ciekaw, jakie było jego stanowisko w tej sprawie jeszcze miesiąc temu. Co prawda kończył dopiero podstawową naukę, ale czy miał ambicję na studia? Jeżeli tak to w jakim kierunku? -Nie wiem. Jakoś nie zainteresowałem się narazie tym tematem. - Przyznał szczerze, bo tak naprawdę bał się poznać odpowiedzi na to pytanie. Żadna z opcji nie wydawała się być dla niego dobra. Wszystkie napawały jego serce lękiem, który wolał chwilowo odłożyć gdzieś na bok, stawiając mu czoła, gdy już naprawdę nie będzie miał innego wyjścia. -Zmiana płci I wieku? Na Merlina to musiał być zajebisty okres w dziejach szkoły. Ponętni byliśmy? - Zapytał rozbawiony wyobrażając sobie tę konsternację wśród uczniów i kadry, którzy nagle obudzili się w kompletnie innym ciele. Sam już miał w głowie kilka pomysłów, jak można by wykorzystać podobną sytuację, ale obecnie nie było mu dane z tego skorzystać. -Jasne, idź... - Skinął głową czując lekkie ukłucie w sercu i ze smutkiem spoglądając na trzymanego przez Lowella szluga. Sam najchętniej poszedłby z nim, oddając się zbawiennej nikotynie, ale jakoś udało mu się przed tym powstrzymać. Poza tym potrzebował tej chwili samotności, więc gdy tylko drzwi a Felkiem się zamknęły odetchnął z ulgą ukrywając twarz w dłoniach. Przez chwilę pozwolił, by słabość przejęła nad nim kontrolę, a kilka łez spłynęło po jego policzkach. To było ponad jego siły, choć nie mógł tak po prostu odpuścić. Czuł, jak serce co chwile łamie mu się na kawałeczki i najchętniej wyrwały je sobie z piersi, by zostawić ten ból za sobą. Przez kilka chwil trwał tam pozwalając, by bezsilność przejęła na nim kontrolę, po czym poszedł do łazienki by ogarnąć się nim Felek zdąży wrócić i zauważyć, że coś było nie tak.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samotność jest tym, co wstrzymuje ludzkie serca przed podjęciem się jakiejkolwiek decyzji. Na razie przemierzał świat poniekąd w odosobnieniu, zastanawiając się poważnie nad tym, czy w ogóle jego starania kiedykolwiek przyniosą prawidłowy skutek. Nie było prosto, a życie zdawało się przynosić coraz to więcej gorzkości, na którą to człowiek nie był gotowy. Przymknąwszy własne powieki, zacisnąwszy spierzchnięte wargi, być może wylanie z siebie tego całego żalu umożliwiłoby mu lepsze funkcjonowanie. Bo nawet jeżeli chodził do psychologa, gdzieś w środku pewne siły wysiadały, a samemu spoglądał na cały kurz po bitwie jak na coś, co wynika tylko i wyłącznie z jego winy. Specjalnie wyszedł tym samym na dach, oparłszy się łokciami, by spoglądać na Londyn; przejeżdżające samochody, dym tlący się z najróżniejszych kominków, brud i ogólnie brak jakichkolwiek pozytywnych stron. Plugawe miasto. Stolica Wielkiej Brytanii funkcjonowała normalnie, a utrata pamięci przez Maximiliana, jak również zobaczenie śmierci obcego człowieka... nie przyczyniały się do zmiany czegokolwiek. Wewnątrz jednak zauważał u siebie te zmiany i żałował, że nie zdołał jakkolwiek uchronić ukochanego przed takim losem. Zacisnąwszy mocniej zęby, poczuł, jak oczy ulegają zaszkleniu. Był sam obecnie, choć i tak nie zamierzał pozwolić na to, by jakiekolwiek słabości przedostawały się przez jego mimikę twarzy. To wszystko było trudne, a samemu nie wiedział, jak powinien działać. Mimo to, kiedy papierosowy dym ulatniał się, a szlug z nabitym tytoniem kończył, musiał powrócić do prawidłowego funkcjonowania. Wiedział, że początki pozostają barierą dość skomplikowaną do przeskoczenia bądź złamania, aczkolwiek musi być lepiej; nie bez powodu przetarł tym samym powieki, by usunąć dowody własnej słabości. Czuł się bezsilnie, czuł ukłucie w sercu, ciężki kamień znajdujący się na duszy. Chciał, żeby to wszystko nie miało miejsca, ale skoro los postanowił go postawić w takiej sytuacji, nie miał wyjścia. Musiał walczyć o lepsze jutro. Powoli zatem udawał się z powrotem do sali, gdzie znajdował się Ślizgon, by tym samym przejść poprzez poszczególne korytarze. Wszystko zdawało się być w pewnym stopniu przez niego zapamiętane, a wspomnienia powracały - w szczególności z pracy, której to się wcześniej podjął - w związku z czym nie miał problemów z przedostawaniem się poprzez kolejne oddziały. Rozkład pomieszczeń nie wydawał się być czymś kompletnie obcym, a z każdym krokiem i stukotem podeszwy... część rzeczy zdawała się kompletować w jakimś porządku. Położył zatem dłoń na klamce, którą to następnie zacisnął, ażeby dostać się do pomieszczenia. - Już jestem, sorka, że tyle czasu mi to zajęło. - no tak, zbyt szybko tego szluga nie wypalał, ale jakoś się starał, żeby część rzeczy załatwić sprawnie i bez większych opóźnień. Mimo to nie potrafił podejść czasami prawidłowo. Sytuacja go przerastała, a on... starał się w niej wytrwać. Powrócił zatem na krzesło, by tym samym chwycić za resztę ostygniętego już kakao, którego to słodkość pozwalała częściowo stłumić gorzkość przelewającą się przez serce. Nie aż tak, ale nadal, jakimś wsparciem to jednak było. - Przeglądnąłeś coś samemu czy też sobie zarządziłeś krótką przerwę? - Lowell rzucił prostym pytaniem, kiedy to poprawił poprzez materiał krzyż Dilys, który w jakiś niesforny sposób znajdował się na jego własnej piersi. Może po prostu musiał zająć czymś ręce - samemu już nie wiedział. Czuł się tak, jakby każdy krok miał zaważyć na jego przyszłości.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Odkręcił wodę w kranie, po czym delikatnie przemył twarz. To wszystko było dla niego zbyt wiele. Dopiero co wdrażał się delikatnie i powoli w całą swoją przeszłość a już czuł, że to wszystko go przerasta. Nie wiedział, jak powinien sobie z tym poradzić ani nawet gdzie szukać odpowiedniego wsparcia, czy pomocy. Rodzina, czy rzekomi przyjaciele musieli przeżywać obecnie podobne chwile i nie chciał ich obarczać jeszcze swoim obniżonym nastrojem. Wpatrywał się więc w swoją twarz w gładkiej tafli lustra, szukając w niej jakichkolwiek odpowiedzi. Miał wrażenie, ze ostatnio jego życie tylko na tym polega i w najbliższym czasie nie ulegnie to zmianie. Spojrzenie zielonych tęczówek padło na kilka sekund na świeżą szramę tuż przy linii włosów, a umysł ślizgona po raz kolejny odtworzył wydarzenia z Inverness. Poczuł ucisk na nadgarstkach, jakby znów miał na sobie kajdanki, a nozdrza uderzył zapach ziemi i potu. Zrobiło mu się niedobrze i skromne śniadanie, wraz z wypitym przed chwilą kakao wylądowały w zlewie. Zacisnął mocniej dłonie na umywalce, zamykając powieki. Był tak cholernie słaby. Czas jednak nie stał w miejscu i Max wiedział, że nie można palić w nieskończoność. Szybko więc doprowadził się do względnego porządku nie zapominając o zasłonięciu blizny włosami i wrócił do swojego łóżka. Ledwo zdążył ponownie otworzyć wizza, a drzwi otworzyły się i stanął w nich Lowell. -Luzik. - Uśmiechnął się do niego próbując zdusić to cholernie nieprzyjemne uczucie w swoim wnętrzu. -Nie zdążyłem zbyt wiele przejrzeć. - Przyznał, samemu podnosząc dłoń do szyi, jakby naśladując gest Felka. Dość często, gdy czuł się gorzej stosował podobny gest, choć nie wiedział dlaczego. Jakby czegoś mu tam brakowało, od czego zazwyczaj w podobnych chwilach szukał wsparcia. Nie wiedział jednak, jak by sformułować tę myśl w zdanie, więc powrócił do wizzengera. Przez kilka stron nie potrafił znaleźć nic ciekawego, gdy nagle... -Czekaj... Już kiedyś straciłem pamięć? - Zapytał dość mocno zszokowany, pokazując Lowellowi odpowiedni fragment. Zakodował sobie także w myślach fakt, że coś musiało być z nim nie tak skoro chciano go ponoć zaciągnąć nie raz na terapię. Przeglądał dalej tę konwersację, by dowiedzieć się więcej szczegółów, ale widać ich rozmowy dość szybko schodziły na inne tory, które często były dość... Zaskakujące. -Ja pizgam, serio? Wysyłałeś mi pokeporn? - Jebnął soczystego facepalma na widok otrzymanych zdjęć, czego pożałował bo zdecydowanie było to bolesne. Nie potrafił jednak powstrzymać wybuchu śmiechu, który mimo wszystko sam cisnął mu się na usta gdy widział ten fragment ich zeszłorocznej konwersacji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy z nich przeżywał gorsze chwile; samemu nie wiedział, jak ugryźć temat w taki sposób, by życie, w które to zaczął wdrażać się Ślizgon, nie stało się jednocześnie jakimś ciężarem, którego nie byłby w stanie unieść. I owszem, Lowell chciał go wesprzeć najlepiej, jak tylko i wyłącznie mógł, ale też, nie wiedział, co dokładnie czuje Maximilian, który to znajdował się obecnie na oddziale Świętego Munga. Nie miał prawa wiedzieć - może wyglądowo był to ten sam chłopak, może spoglądał na niego przez pryzmat znajomości, ale wszystko zostało po prostu... usunięte. Nim się obejrzeli, a nie tylko ich znajomość, ale także przeszłość - fakty istnienia rodziny, początki w Hogwarcie i ogólnie wszystko - zniknęło w eterze urazu, którego to doznał uczeń. I pomyśleć, że to wszystko było również jego winą... zacisnąwszy mocniej wargi, trochę się nie kontrolował. Przerastała go ta odpowiedzialność za cudzy los i o ile organizm nie chciał zwrócić obiadu, o tyle jednak te niepokojące myśli zagrzewały miejsce w jego czaszce. Mimo to wiedział, że nie są prawidłowym rozwiązaniem, a jedynie ukojeniem na ból psychiczny, chęcią pokazania, że ma kontrolę, co byłoby odwrotnym skutkiem. Zamknąwszy pewną część siebie w szczelnym pojemniku, powróciwszy do pomieszczenia, usiadł tym samym na odpowiednim miejscu, zauważając bliznę, którą ten posiadał. Skrzywiło go wewnętrznie, ale nie przejawiał tego na zewnątrz. Nie penetrował tegó również wzrokiem, ale wszystko wskazywało na to, iż znaleziona na cmentarzu pałka musiała mieć dość bliskie spotkanie z siedzącym w łóżku Ślizgonie. Mimo to ścisnęło go w klatce piersiowej, a pod sklepieniami żeber zaczął się ponownie obarczać całą winą. - Nie ma co się spieszyć, no i też - im wolniej, tym też lepiej. - nie ma sensu wrzucać się na głęboką wodę, wiedział o tym doskonale. Zauważył także odruch, ale obecnie się do niego nie odwoływał, posyłając jedynie przyjazne podniesienie kącików ust do góry. Nie chciał podchodzić do niego nader ostrożnie czy też nader emocjonalnie, więc starał się zachowywać odpowiedni balans. Siedząc tym samym na krześle, kiedy to przepłukał gardło przy pomocy kakao, a zapach fajek zaczynał się powoli ulatniać, spojrzał zaciekawionym wzrokiem w stronę fragmentu wskazanego przez Maximiliana. Przełknąwszy mleczny napój, układał sobie wszystko w głowie. - Kiedy mieliśmy tę poprawkę z zielarstwa i zaatakował nas ten zjadacz trupów, Saskio... no, jako że była asystentką, starała się nas jakoś przekupić oceną Wybitną. Nie odpowiadało ci to jednak, wplątałeś się w dyskusję i... - westchnąwszy ciężko, spojrzał na bok, wszak samemu przyczynił się do takiego stanu rzeczy. Nie było mu z tym dobrze. - ...zmodyfikowała ci pamięć za pomocą zaklęcia Obiviliate. - odpowiedział, przytakując tym samym na tę utratę pewnych wspomnień. - Zaklęcie wpłynęło na parę z twoich wspomnień, które nie były pierwotnie zmieniane. - nie czuł się dobrze, opowiadając na ten temat, aczkolwiek był gotów stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami, o ile ten chciałby zapytać o ciut większą ilość informacji. Życie śmiało się z niego w najlepsze, a jeszcze gorsze przed nim, o czym doskonale wiedział. Ale starał się nie myśleć. Dał zatem swobodną dłoń pod względem eksploracji czatu. Usłyszawszy kolejne pytanie, trochę go zatkało, prychnął niekontrolowanie, o mało co nie krztusząc się za pomocą kakao. Gwałtowny wydech powietrza i parsknięcie były tak naturalne, ale wewnątrz wręcz się zastanawiał, czy nie przypisał na siebie jakiegoś wyroku śmierci. No cóż. Wysyłając pokeporn nie myślał o konsekwencjach, gdyby jednak Solberg stracił wszystkie wspomnienia. - Uważaj, bo im dalej w las, tym bardziej zwykły facepalm może nie wystarczyć. Zachowałbym go raczej na specjalne okazje. - trochę przedłużył pierwsze słowo, kiedy ten posłał soczystego facepalma w stronę własnej twarzy, a samemu zmarszczył brwi, choć niepewnie się uśmiechnął. Ten Wizzenger był kopalnią nagłych zwrotów akcji, pieniędzy, idealnych planów biznesowych oraz wyznań. - Ale tak, wysyłałem co jakiś czas. Furry jednak nie jestem! - tutaj podniósł obronnie ręce, a uśmiech sam cisnął mu się na usta, bo sytuacja, choć absurdalna, pozwalała tym samym częściowo zapomnieć o wszystkim, co miało miejsce. Parsknął śmiechem raz jeszcze. Wspomnienia, mimo że wstydliwe... były dla niego miłe. Świadczyły o upływie czasu. - A co, masz coś do pokeporn? - spojrzał na niego podchwytliwie, jakby miał tym samym wymierzyć jakąś karę za jakiekolwiek sprzeciwy, niemniej jednak machnął na to ręką, podnosząc kąciki ust do góry. Najśmieszniejsze było jednak to, że owszem, wysyłane przez niego zdjęcia były estetyczne, ale do niczego dodatkowego mu nie służyły.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Sro 21 Kwi - 12:06, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie chciał poddawać się tej słabości. Wiedział, że Feli nie jest jedyną osobą, z którą przyjdzie mu stoczyć podobne konwersacje. Było przecież niemożliwym, by całe życie nie poznał nikogo innego. Myśl o tym ile osób będzie oglądać go w tym stanie tylko wszystko pogarszała, a przez to ślizgon nie chciał wiedzieć czy gdy tylko mu się poprawi od razu wrzucą go do szkoły, czy też pozwolą na krótką rekonwalescencję w domu. Bał się tych tłumów na korytarzach, twarzy które powinien znać, ścieżek którymi chodził i historii, które już wcześniej słyszał. To wszystko było ogromnie przytłaczające już teraz, a przecież obecnie nikt nie rzucał go w podobny wir codzienności, którą jeden kij baseballowy tak gładko mu odebrał. Ze wszystkich sił próbował więc zostać w teraźniejszości, skupiając się na siedzącej przed nim postaci. Czytając wizza ciężko mu było nie odnieść wrażenia, że naprawdę byli kumplami. To wszystko wydawało się mieć sens i Max powoli zaczynał ufać Felinusowi nieco bardziej, choć wciąż zachowywał w umyśle zdrową dawkę dystansu. Zapach fajek unoszący się w powietrzu nie pomagał się skupić ślizgonowi , który jeszcze mocniej miał teraz ochotę wyjść i oddać się własnemu nałogowi. Przytaknął jednak tylko cicho opuszczając podniesioną wcześniej ku szyi dłoń, by zaraz potem zdziwić się na to, co wyczytał z magicznej księgi. -Że CO zrobiła?! - Ciężko było mu w to uwierzyć, a jednocześnie wersja pisana na wizzie i opowiadana przez Felka nie kleiła się w pewnym stopniu. -Co mi usunęła? To było permanentne? I dlaczego wtedy o tym nie wspomniałeś? - Odpalił się nieco oburzony, bo w głowie mu się nie mieściło, że asystentka nauczyciela mogła zrobić coś takiego tylko dlatego, że nie chcieli się zgodzić na jej przekupstwo. Tekst nie przyniósł więcej odpowiedzi, więc czekał, co Feli będzie miał w tym temacie do powiedzenia. Na szczęście przyszło niespodziewane wybawienie z pogorszonego nastroju w postaci dość niecodziennych zdjęć wysyłanych mu przez puchona. Ciężko było siedzieć tam z poważną miną, gdy działy się takie rzeczy. -Nie pocieszasz mnie stary. - Rzucił, gdy Lowell powiedział, że to dopiero łagodne początki większego spierdolenia. -Każdy furry tak mówi. - Nie potrafił w tej chwili powstrzymać się od żartów, a widząc obronny gest Felka ponownie prychnął śmiechem. Miło było choć na chwilę oddać się podobnemu nastrojowi. -Absolutnie nic nie mam. Szanuję, że chciało Ci się tego dla mnie szukać. No chyba, że szukać nie musiałeś. - Puścił mu oczko próbując zachować powagę jednak bezskutecznie. Całe napięcie gdzieś się nagle ulotniło, by na salony mógł wejść temat erotycznych antropomorficznych wersji zwierzaków z japońskiej kreskówki. -Becia to ta Dear, co mnie z wami szukała? Za co chciała mnie zajebać? Za tę akcję z nagim lataniem? - Uniósł jedną brew ku górze, próbując poukładać te puzzle, by dostrzec choć kawałek większego obrazka. Na temat ponętności kobiety nie miał zamiaru się wypowiadać, choć musiał przyznać rację samemu sobie z przeszłości. -Prowadzę jakieś kółko? I o co chodzi z tą Luizjaną? Coś tam się stało? - Znów zaczął bawić się w lawinę pytań, ale najwyraźniej oprócz dość estetycznych zdjęć porno były tam też ważne informacje, których nie chciał przegapić i obecnie interesowały go dużo bardziej niż narysowane futrzaste cycki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Musiał wytrwać, musiał jakoś przetrwać; może to go nie dotyczyło bezpośrednio, wszak to nie jemu pałka baseballowa wywaliła z pamięci wszystko, co miał w ciągu swoich ostatnich dwudziestu jeden lat życia, co nie zmienia faktu, iż poczuwał się do tej straty. Starał się nie obwiniać, choć i tak czuł się tak, jakby chłodny wiatr pozostawiał go na pustkowiu, udowadniając, że nie nadaje się do niczego. Że każda rzecz, którą to dotknie, ulegnie tym samym destrukcji. Nie chciał niszczyć, chciał tworzyć. Gdyby się nie opił, gdyby zadbał o jego bezpieczeństwo... nie musieliby tutaj siedzieć. A tak to dołożył własne dwa grosze, szerząc prawdę na temat tego, iż nie stanowi nikogo zaufanego ani odpowiedzialnego. Może już powinni go z tej szkoły rzeczywiście wywalić? Tego nie wiedział, ale to była tylko i wyłącznie własna, egoistyczna pobudka. Musiał ukończyć to, za co płacił. Nie widziało mu się powtarzać kolejnego roku i nawet jeżeli miałby odczuwać jeszcze większy ból, nie mógł się tak łatwo poddać. Nie teraz. Nawet jeżeli skuliłby własne ramiona, zamknął w czterech ścianach, odciął się od wszystkiego, ażeby nie dopuścić do siebie nikogo, kto mógłby potencjalnie ucierpieć... nie chciał się poddawać. Wiele rzeczy się zmieniło od czasu socjalizacji z innymi i naprawdę zależało mu na tym, by wytrwać. Bo o ile wcześniej ludzi unikał z własnych, egoistycznych pobudek, tak teraz, spoglądając na Maximiliana, chciał zacząć ich unikać, by tym samym odwlec potencjalne nieszczęścia, jakie mogłyby się nasunąć. Gorzki posmak, cierpki wręcz. Raz po raz odbierał innym bezpieczeństwo. Przymknąwszy powieki, przez bardzo krótki moment pozwolił na to, by ta bezsilność nad nim zawładnęła, ale nie wykonał żadnego krzywego grymasu. Niczego, co mogłoby nasunąć na to, że cierpi. - Bodajże... wspomnienia dotyczące Olivii. - nie był to jego ulubiony temat, a i samemu nie miał sił, by jakkolwiek spoglądać w stronę Ślizgona. Czuł się winien całej tej sytuacji, a jeszcze dochodziły do tego rzeczy i błędy z przeszłości. Teraz... nie wiedział, jakie wytłumaczenie byłoby dobre. O ile jakiekolwiek by było. - Ja... - przerwał na chwilę, by tym samym poukładać to wszystko pod kopułą czaszki. Bolesne. - Możliwe, że gdyby Saskio się dowiedziała o tym, że ci powiedziałem prawdę, chwyciłaby się również za mnie. Wiem jednak, że to nie usprawiedliwia niczego. - nie, to nie było komfortowe. Wersja zdarzeń się nie zgadzała, ale też - później się do niej przyznał, być może udowadniając, że tym samym zaczyna cenić tę relację bardziej niż jakiekolwiek potencjalne korzyści wynikające z niewiedzy Maximiliana. Chyba do tego wybawienia będzie brnął wiecznie, bo nawet jeżeli temat specyficzny - pozwolił częściowo zapomnieć o skazach, do jakich to się dopuścił. No, z pierwszych stron nie był najlepszym kumplem. Wręcz przeciętnym, ale też, z czasem to wszystko zaczynało się wyjaśniać. Tutaj także dawał czas, nie naglił, nie pośpieszał, bo nie widział w tym zwyczajnie sensu. - Wiesz, lubię ostrzegać. - wystawił język na następne słowa dotyczące ukrywania się, jakoby wcale nie był studentem, a kimś na równi ze Solbergiem. Zresztą, przepychanki zawsze były w jego zdaniu w porządku, o ile nie uderzały w coś, co mogło potencjalnie urazić. Zresztą, też; trudno było mu się powstrzymać, ale odpowiednią dozę rozwagi w sobie posiadał. Starał się tę równowagę zachować, w związku z czym popił jeszcze raz trochę kakao, ażeby letnia już ciecz zapełniła z powrotem jego własny żołądek. Uśmiechnąwszy się, odstawił kubek na odpowiednie miejsce. - Częściowo posiadałem, inną część musiałem znaleźć na własną rękę. A to jest dopiero poświęcenie! - chyba nie musiał tłumaczyć, że trudno było wykopać takie ładne perełki. Zresztą, czego ludzie w tym spektrum nie wymyślą... jakimś cudem, między lawiną jednego i tego samego gówna, znajdował właśnie te subtelne, ładne, wpisujące się w coś zwyczajnie... normalnego. - Tak, to ona. Aka arszenikowa wiedźma. - może nie było to perfekcyjne jej określenie, ale różne ksywki chodziły, więc i tą postanowił się podzielić. Pewnego rodzaju niechęć wobec nauczycielki nadal w nim istniała. Cholerne ostrze przyczyniło się przecież do utraty przytomności, a próg bólu miał na tyle wysoki, że to było dla niego podejrzane, że organizm postanowił zrestartować system na nowo. - Oboże, gdybym pamiętał... pewnie za dużo rzeczy, ale mieliście jakieś spotkanie czy coś. Aczkolwiek nie, to nie było za tę akcję z nagim lataniem. - musiał się zastanowić. Wiele rzeczy umykało mu sprzed oczu i taka dobra pamięć, wybiórcza wręcz, zanikała z czasem. A te rozmowy działy się prawie rok temu, więc w sumie nie był zdziwiony, iż mózg uznał, że część rzeczy trzeba wyrzucić z głowy w celu upchnięcia nowej wiedzy. - Tak, Laboratorium Medycznego, jesteś przewodniczącym. - kiwnąwszy głową, nie dzielił się na razie własną funkcją w tymże spektrum. Skupiwszy się w pełni na następnych słowach, te nie były zbyt... przyjemne do wspominania. Lowell zastanowił się przez krótką chwilę, odruchowo spoglądając na wcześniej uszkodzoną kończynę w wyniku ataku stworzenia. - Chcieliśmy wykonać jedno z zadań laboratorium medycznego. Uznaliśmy, że szukanie w nocy grappy będzie zajebistym pomysłem. - nie było to coś, o czym powinien chyba mówić, ale nie zamierzał ukrywać niczego. - Pech chciał, że aligator dostał gastro i upatrzył w mojej nodze potencjalny posiłek... no. I mi ją zmiażdżył trochę. - odwrócił wzrok, chyba nie chcąc obserwować reakcji. Współczucia? Złości? Zaskoczenia? Poprawił się jednak. - Ale teleportowałeś nas do ośrodka i wezwałeś pomoc, która została natychmiastowo udzielona. - podniósł ostrożnie kąciki ust do góry. Max miał łeb na karku, gdy było tego trzeba, a też, doceniał cholernie jego pomoc.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie dało się odpowiedzieć na pytanie, co by się stało gdyby tamtego wieczora razem nie pili. Znając starego Solberga zapewne i tak skończyłby nietrzeźwy gdzieś. Pytanie tylko gdzie i z jakim skutkiem, bo tego akurat nikt nigdy przewidzieć nie potrafił. Możliwe, że spotkanie puchona w barze tylko odwlekło w czasie to, co i tak miało się stać. To Max powinien odwrócić się od używek dla bezpieczeństwa własnego jak i tych, którzy byli mu bliscy. Niestety obecnie nie miał innych powiązań ze swoimi słabościami. Nie wiedział ile rzeczy odjebał pod wpływem i że nie była to pierwsza taka jego ucieczka, po której ktoś musiał go zbierać. Czy to dobrze? Na to pytanie nie dało się jednoznacznie odpowiedzieć, choć w tej chwili Solberg dałby wszystko, by odzyskać swoje życie nie spodziewając się, jak ono naprawdę wyglądało. Kątem oka wciąż obserwował Felka próbując wyczytać z jego gestów i mimiki to, czego nie dało się zawrzeć na piśmie. Puchon choć z pozoru spokojny, niektórymi niewielkimi gestami jakby zdradzał, że nie wszystko jest takie, jak stara się pokazać. Max jednak nie potrafił jednoznacznie tego zinterpretować. Wszystko, co wiedział o Lowellu zostało mu wymazane i musiał zdawać się na własną intuicję licząc, że ta go nie zawiedzie. -Olivii? - Kolejna osoba, której nie pamiętał, a prawdopodobnie powinien. Zastanowił się przez chwilę, jak to możliwe, że kobieta była w stanie usunąć mu tylko tę jedną część wspomnień. Czy był to przypadek? A może tamta dziewczyna odgrywała w tym jakąś większą rolę? Kolejna lawina pytań musiała zostać powstrzymana, by ślizgon nie zakopał się w tym wszystkim i był w stanie jako tako pozostać przy zmysłach. Czekał więc, aż wątpliwości zostaną mu rozjaśnione, nie do końca wiedząc, co powinien o tym wszystkim myśleć. -No tak... To ma jakiś sens. - Powiedział cicho, wzrokiem wodząc po dalszej części konwersacji. Po części potrafił zrozumieć podobną postawę. W końcu lepiej, żeby choć jedna osoba pozostawała świadoma tego, co się tam wydarzyło. Z drugiej strony nie był pewien, jak sam by postąpił w podobnej sytuacji. -Doceniam i zapamiętam. - Kto by pomyślał, że temat furry będzie kiedykolwiek dla kogokolwiek zbawieniem. A jednak. Siedzieli tutaj żartując z wysyłanych zdjęć, jakby nigdy nic, choć w umysłach i sercach obydwu czaił się ten cholerny cień, który nie pozwalał zbyt długo utrzymać podobnej atmosfery. -Arszenikowa wiedźma? Przydomek niezbyt chwalebny, ale chwytliwy. Chyba muszę na nią uważać. - Pokręcił z uśmiechem głową nie wiedząc jeszcze ile kobiecie zawdzięczał. Dłoń ponownie ruszyła w kierunku szyi, po czym delikatnie potarła skórę w okolicach obojczyka. Powoli przestawał dziś zwracać uwagę na podobne gesty. To, czego się dowiadywał skutecznie zajmowało jego głowę i odciągało od mniej znaczących rzeczy. Ulżyło mu jednak w pewnym stopniu, gdy okazało się, że za tamtą akcję nie dostał publicznej zjeby. Miał tylko nadzieję, że nie dostał jej też za coś innego, bo to raczej nie mogło być przyjemne. Dopiero po chwili dotarło do niego co dokładnie Felinus powiedział. -Pewnie za dużo rzeczy? - Pytający wzrok napotkał czekoladowe tęczówki. Zastanawiał się ile mógł zjebać w określonym przedziale czasowym i jak mocno. Wiedział, że puchon pewnie nie będzie znał wszystkich odpowiedzi, bo zapewne nie łaził za nim krok w krok, a tym bardziej po gabinetach nauczycieli, ale liczył na cokolwiek. Wiadomość o tym, że choć nie był wzorowym uczniem pełnił jakąś funkcję w szkolnych murach po raz kolejny wywołała zdziwienie na jego twarzy. -Nie wmówisz mi, że potrafię w uzdrawianie. Inaczej by mnie tu na pewno nie było. - Powiedział przekonany co do swojej racji, a nazwa koła raczej jednoznacznie wskazywała, że zajmował się właśnie tą dziedziną magii. Wciąż słowo "przewodniczący" jakoś średnio mu pasowało. Wskazywało na odpowiedzialność, której widocznie nie posiadał skoro wjebał się w coś tak głupiego. -Grappy? W nocy? Ali.... CO ZROBIŁ?? - Wiadomości było zdecydowanie wiele jak na tak krótki okres czasu. Wzrok Maxa automatycznie powędrował ku kończynie puchona, choć ta wydawała się być w jednym kawałku. Zresztą, ten sam powiedział, że została im udzielona pomoc. Tyle dobrze, że widocznie dał radę jakoś ich przetransportować z dala od głodnych kończyn stworzeń. Ponownie zaczął kartkować konwersację i zatrzymał się dopiero, gdy data wskazała początek roku szkolnego. Dość napiętego z tego, co potrafił zauważyć. -Co odjebaliśmy? - Nie wiedział, jak to inaczej sformułować patrząc na własne i Felkowe słowa widniejące na papierze. Słuchając odpowiedzi przeglądał czat i z ulgą odetchnął w duchu, gdy zobaczył, że wersja z Saskio zdawała się potwierdzić i zapanowała między nimi zgoda. Czyli nie mogło być tak tragicznie. Do tego kilka zdań później kwestia koła również zdawała się potwierdzić, co po raz kolejny przyniosło ślizgonowi dawkę ulgi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees