Tutaj trafiają osoby, które po przebywaniu na innym oddziale, nie doszły do siebie. Ta część budynku składa się z małych, dwuosobowych sal z białymi ścianami. To jedne z najwygodniejszych sal w szpitalu, pacjenci mogą przyjmować gości w dowolnych porach, przy każdy łóżku znajduje się wygodny fotel dla odwiedzających. W pobliżu znajduję się niewielka biblioteka, z której mogą korzystać pacjenci różnych oddziałów, jednak najczęściej używana jest właśnie przez pacjentów specjalistycznej opieki, którzy spędzają w szpitalu dużo czasu.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To prawda, nie dało się. Niemniej jednak... czy nie oznaczało to, iż jakoś dałoby się odwlec w czasie to, co miało miejsce? Chciałby się o tym dowiedzieć, być może wtedy zachowałby się bardziej odpowiedzialnie i podszedłby do Ślizgona z należytą dozą opieki. Niestety, udowodniwszy, że się do tego nie nadaje, poczuwał się do naprawy tego błędu, porzucenia samego siebie na rzecz osoby, która obecnie leżała w łóżku. Mimo to wiedział, iż nie tak powinien funkcjonować. Jakoby membrany umysłu sprzeciwiały się temu, co starał się w swoim życiu zmienić. Po tych naprawdę wielu dyskusjach, które miały miejsce w ich życiu, zaczął dostrzegać, że nie jest sam jak palec. I po tym, gdy zrozumiał sens tej wypowiedzi, gdy wreszcie zaczął na siebie uważać, wiedząc, iż ktoś go kocha... wszystko to zostało rzucone jak kamyczek na dno jakiejś rzeki, która rozpoczęła płynięcie znacznie gwałtowniejszym nurtem niż zazwyczaj. Czuł się rzeczywiście tak, jakby każda jego decyzja miała wpływ na następny dzień. I o ile wcześniej nie zwracał uwagę na innych, o tyle jednak teraz... lęk i strach zwyczajnie przejmowały częściowo nad nim kontrolę, choć pokazać, że te parę miesięcy spędzone w otoczeniu ludzi wcale nie oznaczają, że do nich przynależy. Stary Solberg zapewne rozpoznałby te gesty - przegryzienie dolnej wargi, jakoby objawienie się stresu, zaciśnięcie pięści, raz po raz uciekający wzrok. Ciągle o tym zapominał, ale i tak czy siak nie potrafił do niego podejść jak do zupełnie obcego człowieka. Bo o ile wewnątrz umysłu wiele się zmieniło, o tyle jednak sylwetka, podejście i uczucie Puchona nie uległy żadnym zmianom. Bywało to poniekąd zgubne, ale też - życie nigdy wcześniej nie postawiło go w takiej sytuacji. Lawirował niby prawidłowo, ale możliwe, że gdzieś tam te błędy jednak popełniał. - Tak, jest z Gryffindoru. Niestety nie wiem, co was dokładnie łączyło. - kiwnąwszy głową, miał okazję z nią rozmawiać. Prefekt Gryffindoru rzadko kiedy uczęszczała na lekcje, co nie stawiało jej w pozytywnym świetle. Zresztą, nie chciał też rzucać większymi faktami z ich życia. A przynajmniej nie na razie, bo sprawa z tymi narkotykami, wtargnięciem do domu i przetrzymaniem chłopaka na parę dni... no cóż, nie należała do zbyt pozytywnych. Czy jedynymi rzeczami z ich życia są tylko i wyłącznie tragedie ludzkie? Nie wiedział, być może nie chciał wiedzieć. Na samą myśl ponownie chwyciłby szluga i poszedłby zapalić. Kiwnął głową na słowa dotyczące Saskio. Może zachował się jak ostatni imbecyl, ale teraz zaczynał dostrzegać, jak zepsuty był w tamtym okresie i jak ludzie zdołali go zmienić. Z czasem stawał się nader emocjonalny, przejmował się tym wszystkim, a wcześniej przecież nie zawracał sobie w żaden szczególny sposób głowy. Nie bał się już ludzkiego dotyku. Doskonale pamiętał, jak pierwszy raz miał okazję grać w Durnia, a kiedy to Max pozostawał odurzony częściowo amortencją, jego serce zostało opanowane przez strach. Zachowywał się jak zwierzę w klatce, które nigdy wcześniej nie zaznało ciepła i zrozumienia. Taki sam gest wykonał, gdy usłyszał kolejne słowa, uśmiechnąwszy się cieplej w jego stronę. Mimo to czuł, jak pewne rzeczy snują się pod kopułą czaszki, a on... nie jest w stanie nim zaradzić. A przynajmniej nie chciał się odcinać w pełni; oklumencja nie była remedium na wszystko. - Nie, chyba nie musisz. - puścił mu oczko, bo wiedział o tym, że kobieta starała mu się pomóc, za co był jej cholernie wdzięczny. Nawet jeżeli nie okazywał tego bezpośrednio, wszak nie zamierzał chwalić się swoją wiedzą na ten temat na lewo i prawo, nawet jeżeli dostał tym samym dość porządną bliznę w ramach pamiątkowego szukania chłopaka, nie uważał jej za złą kobietę. Owszem, postąpiła nieodpowiedzialnie, nie zapytała się go o jakiekolwiek zdanie, ale Lowell nie miał siły, by trzymać w sobie dodatkowo gniew. Czasami czuł ukłucie, iż został podciągnięty do bycia tak naprawdę kozłem ofiarnym, ale... odsuwał to od siebie. Jakoby przybliżając ramiona, zakładając je na własnej piersi, nie poczuwał się do tego, by działać na szkodę innych. - No... wzorem do naśladowania to my nie byliśmy, więc zapewne tak. - w tamtym okresie nie wiedział, co się działo dokładnie z Maximilianem. Owszem, mógł podejrzewać, ale... skąd miał tak naprawdę mieć tego świadomość? Westchnąwszy lekko, zacisnął palce na własnej torbie, jakoby miałoby mu to dodać trochę otuchy. - Wiesz, uzdrawianie to nie wszystko. To kółko zajmuje się także eliksirami. A w nich... no, nie umniejszając, byłeś najlepszy. Nawet tworzyłeś swój własny. - uśmiechnąwszy się, doskonale pamiętał o tym, że Max tworzył własny wywar, a do tego jeszcze chciał zasięgnąć odpowiedniej porady powiązanej bezpośrednio ze stworzeniem Aceso. Na razie nie widziało mu się dokańczać tego projektu. Stosowne notatki posiadał, ale wcześniej obiecał sobie pod kopułą czaszki, że sukces będzie oglądał właśnie on. Do wytworzenia eliksiru mu się nie spieszyło, a też, nie chciał ryzykować, że coś może pójść nie tak. Jakiś instynkt samozachowawczy posiadał. I zasady, których się trzymał. - Spokojnie... - podniósł obronnie ręce, choć prawą nie było to prostą czynnością, udowadniając, że wszystko jest na swoim miejscu. Wiedział, że pewne rzeczy mogą być szokujące, ale też, nie chciał go okłamywać. Nie czułby się wówczas zbyt dobrze, a skoro mógł mu pomóc jakoś wdrażać się w stare życie... nie widział sensu w udowadnianiu, że jest inaczej. - Żyje, działa, funkcjonuje, więc jest git. - zapewnił go, podnosząc kąciki ust dość niepewnie ku górze. Nie była to pozytywna informacja na temat tego, co się działo w ich życiu, ale też, Lowell praktycznie o tym zapomniał. Nie czuł żadnych niedogodności powiązanych z urazem, jak też, nie obwiniał Solberga za zaistniałą sytuację. Spojrzał tym samym na wiadomości datowane na początek roku szkolnego. Jednocześnie przymknął na parę sekund oczy, doskonale przypominając sobie powód tejże sprzeczki. Nie był zbyt radosny, ale też, teoretycznie było już po tym. Jakoby czuł się teraz w taki sposób, że torba stanowiła jego towarzysza w tymże wytłumaczeniu. Nie chciał szokować, ale też - to była tylko i wyłącznie jego wina. Przeprosił, ale nie znajdował się tam bezpośrednio powód. Dopiero później wyszło, co było tak naprawdę przyczyną takiego zachowania Lowella. Cicho westchnąwszy, zastanawiał się nad tym, jak za to się zabrać. - Więc... uznałem, że super będzie cię sprowokować na Wielkiej Sali podczas Uczty Powitalnej. - miał ochotę rozpocząć przegryzać dolną wargę, ale się przed tym skutecznie powstrzymał. Nie wiedział, co powiedzieć w tej kwestii, dlatego patrzył się przez chwilę na twarz Maximiliana, jakoby starając się w tych jasnych tęczówkach - jak to czasami robił - odnaleźć jakąś odwagę, dodatkową siłę. Mimo to nie robił tego nachalnie, kiedy to źrenice pozostawały w teoretycznym spokoju. - Miałem wówczas problemy z wahaniami nastroju i agresją. - wziął głębszy wdech. Nie chciał na razie zawalać chłopaka nadmierną ilością informacji, więc czekał w sumie na jego reakcję, zapijając tę gorzkość raz jeszcze ochłodzonym kakao.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Odpowiedzi na podobne przemyślenia były poza zasięgiem każdego z nich. Nie mieli wglądu w każdą alternatywną przyszłość, zależną od decyzji, jaką wtedy podjęli. Feli nie wiedział, co ciążyło wtedy Maxowi na duszy. Jak bardzo ostatnie wydarzenia z Nokturnu na niego wpłynęły i jak tragicznie sobie z nimi nie radził. Do tego choć nastąpiła zdecydowana poprawa, to co spotkało Boyda też jeszcze męczyło jego duszę nie pozwalając na całkowity spokój. Nie bez powodu praktycznie codziennie szukał ucieczki w alkoholu bądź pracy, by choć w ten mały sposób odciągnąć myśli od tych gorszych spraw. Od poczucia winy i tego cholernego bólu w klatce piersiowej. Obecnie to wszystko gdzieś zniknęło wraz z pamięcią ślizgona przynosząc mu chwilową ulgę. Te nieznaczne gesty mogły go nieco naprowadzić na trop, ale ostatecznie nie pamiętał, jak wiele mógł z nich wyczytać. Przypominał sobie to, co mówili mu magimedycy, gdy początkowo trafił do Munga i jakich reakcji mógł się spodziewać. Mimo to, ciężko było mu stawiać temu wszystkiemu czoła. -Olivia z Gryffindoru... Na pewno musieliśmy się znać skoro Saskio wyjebała mi pamięć o niej i tak zareagowałem. - Dziewczyna oczywiście nie figurowała w jego pamięci, ale widział wcześniej nieodczytaną wiadomość o osobie o tym imieniu. To zapewne musiała być ona. A przynajmniej taką Max miał nadzieję. Był wolny obecnie nie tylko od wspomnień z tamtych dni u Felka ale i od całej ciążowej afery, od tego jak wpłynęła na Boyda i do czego ostatecznie doprowadziła. Nie mógł teraz tego docenić, ale dawno nie miał okazji z tak czystym kontem patrzeć na świat. Tamten Dureń faktycznie najbardziej pokazywał, jak puchon się zmienił. W ciągu niecałego roku przeszedł od strachu przed dotykiem do swoistego pragnienia bliskości z niektórymi. Był praktycznie popularny, a wiele osób zaczęło podchodzić do niego z sympatią i przede wszystkim go zauważać. To był naprawdę potężny krok w lepszą stronę, z czego Feli mógł być cholernie dumny. Do tego rozsądniej zaczął podchodzić do oklumencji, która początkowo miała służyć mu do odcięcia się od wszystkiego. -Wydaje się być konkretna i zdecydowanie nie zdziwiłbym się, gdyby pół zamku się jej bało.. - Kobieta rozmawiała z nim próbując dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło. Max nie mając większego wyboru opowiedział jej tę historię, choć poprosił by niektóre ze szczegółów zachowała dla siebie. Nie chciał, by ludzie dowiedzieli się o tym, co mu się przytrafiło. - Zaczynam Ci w to wierzyć. - Zaśmiał się lekko wskazując na dowody jakie to mieli na papierze. Nie brzmiało to wszystko jak rozmowa największych i najgrzeczniejszych kujonów, których obsypują nagrodami na każdym kroku. Bardziej, jak konwersacje dwóch pojebów, którzy wysyłają sobie furrasy dla większej bądź mniejszej beki. - Ty tak serio? - Szczere zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, gdy okazało się, że był dobry w jakiejś dziedzinie i nawet postanowił sprawdzić się tworząc własny eliksir. - Pewnie nic ambitnego jak na nastolatka bez szkoły, ale wiesz, czy udało mi się go skończyć? - Był cholernie ciekaw, jak to szło. Pomyślał nawet, że może to jakaś nieudana próba warzenia mogła być przyczyną tego całego zamieszania. Poczuł, jak serce nieco mu przyspiesza, jakby budząc starą pasję, która wciąż gdzieś w nim siedziała. -To akurat widzę, ale chyba masz pecha do tych nóg, co? - Starał się podejść do tego dość luźno, choć żołądek nieco mu się ścisnął, powodując chwilowe uczucie mdłości. Stłumił je jednak, nie chcąc wyglądać jeszcze gorzej. Pewne reakcje był jeszcze w stanie opanować, z czego korzystał. Pierwszy raz w rozmowie wyszło większe napięcie i Max był ciekaw, co takiego mogło być powodem. Wcześniejsze żarty zostały zastąpione napiętą atmosferą, którą dało się wyczuć przez magiczny papier. Czekał zatem na wyjaśnienia, obserwując jak podchodzi do tego sam Felinus. -Uczty Powitalnej? - Powtórzył nie mogąc uwierzyć, że nawet dnia spokoju nie potrafili kadrze zapewnić. Wewnątrz jednocześnie czuł się załamany jak i rozbawiony. Teraz to naprawdę uwierzył, że wzorami do naśladowania to oni nie byli. - Domyślam się, że dałem się sprowokować i przez to te wszystkie konsekwencje? Już jest lepiej, czy nadal masz z tym problemy? - Może nie było to delikatne pytanie, ale Max uważał, że jeśli Feli nie będzie chciał odpowiadać, po prostu odmówi. Nie zmuszał go do niczego. Chciał tylko zorientować się w sytuacji, by ewentualnie móc odpowiednio do puchona podejść. Przez dłuższy czas szukał czegoś, na czym mógłby się ponownie zawiesić. Ich rozmowy często sprowadzały się do prozy codzienności bądź mniej lub bardziej wybrednych żartów, które nie dawały zbyt wielu informacji. Jednego dnia widocznie miał gorszy humor, mając za sobą jakąś ciężką rozmowę, prawdopodobnie ze wspomnianą wcześniej Olivią, choć nie chciał o to pytać. Wolał skonfrontować to ewentualnie z samą dziewczyną, która zapewne wiedziała o tej sytuacji wcześniej. Nie mógł jednak zignorować innej konwersacji, która niezbyt dobrze wyglądała i ponownie sprawiła, że ślizgon poczuł mdłości. -Kim jest Schuester? I czemu zainteresował się mną? Na co byłem chory? Co żeśmy znowu odjebali? Czekaj... Straciłeś jądra???? - Zwalił na puchona pytania, jedno po drugim, wskazując stosowny fragment na papierze. Miał przeczucie, że to co usłyszy nie będzie najweselszą wiadomością. Zacisnął więc mocniej ręce próbując opanować ich drżenie, a oczy wlepił w czekoladowe tęczówki Felka jednocześnie chcąc i bojąc się wyczytać z nich cokolwiek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak zwyczajnie iść do przodu, by tym samym przejść poprzez ferwor własnych rozmyślań i nie dać im się pochłonąć. By te bestie, charakterystyczne, snujące się pod kopułą czaszki, szykujące pazury, nie upatrzyły w nim potencjalnej ofiary. Te trzy wilczury, z którymi zawsze miał do czynienia, działały w ciut inny sposób. Ich ruchy były bardziej melancholiczne. Ten po lewej skutecznie powstrzymywał własną agresję, choć był już wymęczony tym, co miało miejsce w ostatnich dniach. Środkowy zachowywał się spokojnie, choć przejawiał pewnego rodzaju niepokój przez złote tęczówki okalające źrenice, jakoby tym samym udowadniając, iż nie wszystko jest w należytym porządku. Ten po prawej... stracił na swoim blasku i zdawał się ponownie przejmować zachowania typowe do lękliwych. Może nie do końca, ale w jakiejś części pewna praca powiązana z polepszeniem jego własnego stanu poszła zwyczajnie w niepamięć. Zmieniła się we wspomnienie, które, poprzez nieprawidłowe traktowanie, wyparowało; jakoby po bardziej bolesnym dotyku rozpłynęło się w powietrzu. Zamieniło w drobny pył, który następnie został rozniesiony w wyniku działania coraz to mocniej wiejącego w oczy wiatru. Musiał poruszać się do przodu; zawsze tak robił, czasami zapominając o tym, że jest to konieczne w celu wydobycia dodatkowej siły do działania. Nie miał czasu, by przejmować się i stać w jednym miejscu; chciał mieć czas, by móc przejmować się, ale również podejmować jakieś aktywności, które miały na celu poprawić to, co dobitnie zepsuł. I chociaż wiedział, że pęknięcia pozostaną, jakoby czarnomagiczne uszkodzenia zostały tym samym wystosowane w danym miejscu, o tyle jednak miał nadzieję, iż jakoś będzie dobrze. Lepiej. Maximilian się odnalazł i to było najważniejsze w tym wszystkim. Kiwnąwszy głową, nie skomentował słów w żaden szczególny sposób. Tak naprawdę co nieco wiedział, ale nadal, nie chciał obecnie zasypywać nadmierną ilością informacji, skupiając się na tym, co zostało przedstawione w konwersacji. Poza tym... chciał mieć stuprocentową pewność co do wiarygodności przekazywanych informacji. Tam, gdzie mógł się potencjalnie pomylić, wolał zwyczajnie zamilknąć. Wokół krążyło wiele opowiastek, jakoby patrzących nieprzychylnym okiem obecnie, niemniej jednak starał się je zignorować, wiedząc, iż noc może tym samym stać się wyjątkowo trudna do przespania. Nie mógł wylewać wszystkiego, dlatego bez konkretnych pytań zwyczajnie... nie opowiadał o tym, co nie było konieczne. - Bo tak jest. - prychnąwszy, trudno było odmówić prawdziwości tego zdania. Co jak co, ale był w stu procentach pewien, iż kobieta jest pewnego rodzaju... zmorą? No, przynajmniej tak o niej mówiono. Sam wiedział, że wielu uczniów wolało jej unikać, aniżeli wdawać się w bezpośrednią konfrontację. Mimo to Lowell nigdy nie słuchał się plotek i tak naprawdę starał się weryfikować wszelkie informacje. A jak się okazało, kiedy człowiek prawidłowo podchodzi do każdego, jest w stanie zdobyć wokół siebie całkiem niezłe grono znajomych. Samemu tego nie zauważał aż nadto, ale też - to, jak stał się popularny, zdawało się być jedynie bezpośrednim skutkiem ciągłego powodowania problemów. Na kolejne słowa jedynie się uśmiechnął, podnosząc delikatnie kąciki ust do góry; nie miał zamiaru okłamywać, więc i tak czy siak większość rzeczy, po zweryfikowaniu oczywiście, pozostawała w spektrum prawdziwości i umiejscowienia w realnym świecie. - Serio, serio. - drobny reference przedostał się przez jego usta, prawie nieświadomie, choć dość szybko go zauważył. Tak naprawdę to był cholernie dumny z tego, iż Maximilian zajmował się czymś poważnym, no i udawało mu się to poniekąd. Sprawdzał przecież obrażenia u szczurka, co pozwoliło tym samym na znalezienie przyczyn podejrzanej mazi. Nawet jeżeli robił to w złym stanie i wspomnienie nie było nader przyjemne, wszak wówczas... wywiązała się dyskusja. Z jego własne przyczyny, z przyczyny porytej głowy i schematów, jak również udowadniania, iż jest jebanym egoistą. Miał ochotę się skrzywić, aczkolwiek zamiast tego lekko w oczach opadł entuzjazm. Mimo to dość szybko się poprawił. - Nic ambitnego? Ko- Ekhm, stary, stworzyłeś eliksir, który zamieniał bodajże w syreny czy tam trytony! No nie mów mi, że to jest coś łatwego. Sam bym się przy nim wysilił, nachylił, a i tak nic szczególnego by nie wyszło. - prychnął. - I, jak się nie mylę, byłeś na końcowej fazie jego tworzenia. - dodał jeszcze, wszak wszystko na to wskazywało. Analiza szczurkowych obrażeń wskazywała na to, iż eliksir, który tworzył, domagał dopieszczenia i tym samym zniwelowania potencjalnych, nieprawidłowych efektów. Samemu zbyt wiele na ten temat nie wiedział, choć podejrzewał, że w przypadku Aceso będzie musiał sprężyć własny tyłek i znaleźć jakieś odpowiednie rozwiązania na zagwozdki, które go interesowały. Na pytanie jedynie wzruszył ramionami. Tak naprawdę to miał pecha do wszystkiego, co śmie dotknąć, aczkolwiek nie skomentował tego, by tym samym nie przyczynić się do niczego więcej, co mogłoby być dla chłopaka niekomfortowe. Zamiast tego skupił się na kolejnej kwestii, która może nie była aż nadto przyjemna, ale pozostawała w przeszłości wydarzeń. Zresztą, dużo miesięcy już minęło od tego, co miało miejsce w Wielkiej sali. - Yep. - kiwnąwszy głową, wziął głębszy wdech, zastanawiając się nad tym, czy naprawdę nie mogli załatwić jakiegoś wolnego od odpierdalania. Najwidoczniej... no cóż. Niezbyt. Nie był to powód do dumy, ale też, przynajmniej ich życie nie opierało się na jednych i tych samych schematach, w których zwyczajnie by się nudzili. Mimo to Lowell potrzebował spokoju. Liczne spotkania z psychologiem pomagały mu tym samym znajdować inne rozwiązania wewnętrznych problemów. - Dokładnie. Pierwszaki rozbiły się na dwa obozy i zaczęły nam kibicować. - no trudno było się nie uśmiechnąć na myśl o tym, że już pierwszego dnia w szkole znaleźli zwolenników, jak i zapewnili niezapomniane wrażenia dla przyszłego pokolenia. Może nie powinien być z tego dumny, ale przynajmniej zapisali się w pamięci najmłodszych jako ci uwielbiający napierdalać się po ryju. Na pytanie nie skrzywił się, wszak przecież Maximilian nie miał prawa wiedzieć. Poprawiwszy się, spojrzał na niego w spokojny, łagodny sposób. - Jest już znacznie lepiej, więc nie musisz się o to martwić. - kwestia przyjmowania leków do terapii hormonalnej. Doskonale o tym wiedział, w związku z czym starał się je przyjmować zgodnie z zaleceniami, aczkolwiek czasami... po prostu mu się to nie udawało. Wystarczyła jakaś nagminna sytuacja, utrata przytomności czy cokolwiek, by udowodnić, że i w tej kwestii zwyczajnie nie wytrwa. Czekał zatem na spokojnie, nalewając sobie kakao. Zaproponował je również Solbergowi, nalewając zgodnie z jego wolą do samonagrzewającego się kubka z logiem akcji zajmującej się znajdowaniem nielegalnych hodowców stworzeń. Otrzymany z lekcji u profesora Williamsa, wreszcie do czegoś się przydał, więc mógł i legitnie posłużyć do czegoś więcej, niż tylko i wyłącznie zajmowania miejsca w szafce. Podejrzewał jednak, iż wiele z ich rozmów tyczyło się dnia codziennego, nagich pornosów z furry i ogólnie... zjebania umysłowego. - Prefekt naczelny Hufflepuffu. Nie pełni już tej funkcji, ale znany był z tego, że cholernie lubił plotkować. - i za to początkowo go nie lubił, ale trudno było odmówić mu pewnego rodzaju sympatii i przyciągania do siebie ludzi. Teraz Lowell podchodził do niego znacznie łagodniej. Zresztą, przestał reagować nader... tkliwie na jakiekolwiek interakcje międzyludzkie. Podchodził swobodnie, spokojnie do innych, co było głównie zasługą relacji, jaka łączyła go z leżącym w łóżku chłopakiem. - Ogólnie w szkole jesteś znany z tego, iż kłopoty są twoją mocną stroną. Schuester, pod wpływem mojego listu o zwracanie na ciebie większej uwagi, martwił, że kombinowanie z eliksirami może sprowadzić na ciebie coś gorszego. - zacisnął trochę własne dłonie mocniej na kubku od termosu, jakoby zastanawiając się nad tym, jak kiedyś podchodził do tego na luzie. Że może go uleczyć, uratować. Teraz, kiedy sytuacja ucichła, nie potrafił przyczynić się do poprawy jego stanu. Na kolejne pytanie poczuł dziwną gorzkość na sercu i też, nie wiedział, czy powinien o tym mówić. Bo to nie była choroba... dlatego siedział przez krótki moment w ciszy, nie przejmując się pytaniem dotyczącym utraty jąder. Wskazany fragment na papierze nie był przyjemny do opowiadania, w związku z czym niepewnie spojrzał w jasne tęczówki Maximiliana. - Nie byłeś chory. Parę dni nie było cię w szkole, bo... no, naćpałeś się. - wypowiedział te słowa ciszej, ażeby nikt z personelu nie wiedział, o co może dokładnie chodzić. - Miałeś klucze do mojego domu i akurat cię w nim spotkałem. Przez te dwie, trzy doby zarządziłem ci dość porządne powracanie do normalnego stanu. - mruknąwszy, nie były to pozytywne chwile, ale też, nie chciał tego ukrywać. Dlatego przez źrenice przejawiało się naprawdę wiele emocji wymieszanych ze sobą, które stanowiły dziwną do zrozumienia mieszankę. Wspominanie o tym było... bolesne. - Wszystkim innym mówiłem, że byłeś przez ten czas chory, żeby się nie pokapowali, iż było jednak inaczej. Wiesz, najbezpieczniejsza opcja. - no i też, Lydia łyknęła haczyk, nie pytając o nic więcej. Nie wiedział, co miał jeszcze powiedzieć, dlatego spojrzał pytająco na Ślizgona, zastanawiając się nad tym, co będzie snuło się pod kopułą jego własnej czaszki. Nie pamiętał tego, ale też, jaki byłby sens w ukrywaniu tych bardziej gorzkich prawd z jego życia? Odruchowo Lowell założył ręce na piersi, ale nie było to oznaką zamkniętej postawy. Tak naprawdę mógł... czymś zająć własne dłonie. W ramach możliwości, oczywiście. - Tak, w wyniku nieprawidłowej teleportacji. - stare dzieje, wmawiał sobie, ale oddziaływało to na wiele aspektów jego własnego życia. Na pewno dał sobie dodatkowy obowiązek przyjmowania leków. Pamiętania o nich, kupowania, zajmowania miejsca w torbie. - Początkowo tylko jedna osoba o tym wiedziała... Ale moje problemy z agresją wynikały głównie z niedoboru testosteronu. To wydarzenie na Uczcie Powitalnej było przed braniem jakichkolwiek leków. Po nich już jej nie przejawiałem. - kiwnąwszy głową, spojrzał na niego, starając się wyłapać cokolwiek z tych jasnych tęczówek. Zdziwienie? Strach? Zrozumienie? To wszystko było przerażające. Zbyt mocno.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Każde z nich musiało podjąć stosowną decyzję, która w tej chwili mogła dość mocno odbić się na relacji, jaką wcześniej stworzyli i jaką tworzyć będą od nowa. Zarówno Max jak i Felinus mogli zwyczajnie odwrócić się, poddać i uznać beznadziejność tej sytuacji, a jednak żadne z nich nie podjęło się tego kroku. Puchon postanowił wytrwale trwać przy boku Solberga, który za wszelką cenę postanowił odzyskać życie, które brutalnie utracił. Był świadom, że ma okazję zacząć wszystko od nowa, lecz pozbawiony własnej przeszłości nie miał pojęcia, w którym kierunku chciałby zmierzać. Dawał się więc ponieść instynktowi i powoli odkrywać to, co utracił. W tej chwili czuł się, jakby stał na rozdrożu na ślepo wybierając kolejną ścieżkę. Mógł mieć tylko nadzieję, że ta nie zakończy się nagle ślepym zaułkiem, bądź nie sprowadzi chłopaka w to samo miejsce, w którym znajdował się teraz. Temat relacji Maxa z innymi na pewno nie mógł być tym, o czym Felinus wiedziałby wszystko, z czego ślizgon doskonale zdawał sobie sprawę. Zadowalał się więc tym, co zostało mu przekazane i choć trochę rozjaśniało cały ten mrok, w którym obecnie się poruszał. Przez chwilę milczał z wyraźnym zastanowieniem na twarzy, gdy temat zszedł na Beatrice. Z tego, co powiedział mu student, kobieta była postrachem szkolnej młodzieży, a Max jeżeli faktycznie sprawiał tyle kłopotów, musiał się z nią już kiedyś spotkać w tej sprawie. Z drugiej strony miał dziwne przeczucie, że kryje się za tym coś więcej, choć nadal jego mózg nie potrafił przywołać żadnych wspomnień z kobietą w roli głównej. Kolejne niewiadome budziły w nim frustrację, którą starał się opanowywać, co wcale nie było takie łatwe. Przed ostatnimi wydarzeniami żył przecież prawie osiemnaście lat. Miał znajomych, rodzinę, brał udział w wielu wydarzeniach, które zostały kompletnie wyeliminowane z jego pamięci robiąc z Maxa zbłąkane dziecko, które rozpaczliwie szukało kogoś, kto przeprowadziłby go przez ten mrok, jaki go ogarnął. Zdziwienie ustąpiło lekkiemu uśmiechowi, gdy Felinus wystosował nawiązanie. do mugolskiej kultury. Ślizgon nie potrafił do końca przypasować tego cytatu, ale był pewien, że ma coś wspólnego z filmem bądź książką, z którą był zaznajomiony. Do tego fakt, że Max naprawdę miał coś, w czym był dobry, zdecydowanie podniósł go na duchu. Prychnął śmiechem , gdy usłyszał nad czym konkretnie miał niby pracować. -Eliksir zamieniający w syreny? Nikt poważny by na to nie wpadł. - Bardziej zainteresował go sens tego przedsięwzięcia niż stopień jego zaawansowania. Zresztą to, że był w końcowej fazie pracy nie oznaczało przecież, że udało mu się to osiągnąć. Nie potrafił nie wyobrazić sobie zarówno siebie, jak i Felinusa z trytonimi ogonami, co jeszcze nasiliło jego śmiech. Zanotował sobie jednak w umyśle, by przy pierwszej lepszej okazji poszukać dowodów całej tej swojej pracy i zobaczyć, co z tego wyniknęło. Wolne od odpierdalania... W ich wypadku obecna chwila mogła tak wyglądać. Lowell zdecydował się na profesjonalną pomoc, a Max.. No cóż, ślizgon został przywrócony do ustawień fabrycznych i obecnie niezbyt mógł cokolwiek, więc podobne rzeczy nie wchodziły w grę. Mogli więc chwilowo nacieszyć się względnym spokojem, choć tylko na tej płaszczyźnie. Urazy fizyczne i psychiczne nie były w stanie uwolnić ich od instynktów i tego, co wokół nich mogło się dziać samoczynnie. -Morgano, to musiało wyglądać epicko! Chociaż chyba nie powinienem się akurat nad tym zastanawiać w tej sytuacji. - Skoro wizz podpowiadał, że się z tamtym dniem pogodzili, nie widział by miał jakoś to przeżywać. Już raz przeprosili siebie nawzajem, co zdawało się załatwić całą niechęć, jaka mogła wtedy między nimi powstać. Sam więc nie opuszczał podniesionych kącików ust, wyobrażając sobie ogromną Wielką Salę z nimi w ferworze walki i oplatający ich wianuszek mniej lub bardziej podekscytowanych dzieciaczków. W dodatku bardzo dobrze potrafił też wyobrazić sobie potencjalne wkurwienie kadry nauczycielskiej, która już od pierwszego dnia szkoły musiała użerać się z czymś podobnym. Nie do końca był pewien czy powinien ciągnąć temat rzekomej terapii i choć niezmiernie go to ciekawiło, postanowił jednak przemilczeć tę sprawę. Powodów mogło być wiele, a Max wciąż nie był pewien jak blisko z Felinusem byli przed całą tą farsą. Uznał więc, że albo wspomnienia na ten temat same do niego przyjdą, albo zapyta o to w swoim czasie, gdy relacja chłopaków będzie mu już nieco lepiej znana. W tej chwili widział, że nie byli sobie obcy, dzielili ze sobą dość dużo, ale też nie obywało się bez konfliktów. Wszystko opierało się teraz o to, która część zaważała nad ich życiem ostatnio, a na to pytanie ślizgon odpowiedzi niestety nie znał. Przyjął kolejną porcję kakao po czym zaczął zasypywać Lowella pytaniami. Te kilka wiadomości, które nie zajmowały wcale dużo miejsca wzbudziły w Maxie ogromną potrzebę odpowiedzi i dość nieprzyjemne uczucie, którego liczył, że pozbędzie się wraz z wyjaśnieniami. Wlepił więc spojrzenie w twarz Felka gotów wyłapać wszystko, co będzie mu dane tam znaleźć wraz z sensem słów, które miały właśnie nadejść. -Lucas nazwał mnie magnesem na wpierdole. - Przypomniał sobie z lekkim uśmiechem słowa ślizgona, które usłyszał jeszcze w mugolskim szpitalu. -Nic dziwnego, że naczelny się zainteresował, ale... Dlaczego go na mnie nasłałeś? - Ten jeden element mu tutaj dość mocno nie pasował. Choć wiedział, że Feli później czuł się z tym źle, czego potwierdzenie miał na papierze, nie potrafił zrozumieć, co takiego się wydarzyło, że puchon zdecydował się w ten sposób zareagować. Zauważył tę niepewność pojawiającą się w oczach Felka i poczuł, jak żołądek jeszcze bardziej mu się ściska. Miał przeczucie, że nie chodziło o nic dobrego, choć teraz nie potrafił już zrezygnować z poznania odpowiedzi. Gdy Feli ponowił opowieść, Max prawie że wstrzymał oddech, po czym nagle rozluźnił się wypuszczając przeciągle powietrze z płuc. -Jezu stary, a żeś mnie nastraszył. Myślałem, że coś się stało. Ale każdy ma prawo się czasem porobić, no nie? - W tym momencie nie widział w tej sytuacji niczego złego. Używki były dla ludzi i jasnym było, że naćpany do szkoły nie wróci, choć jedna rzecz ponownie nie pasowała mu do całej tej układanki. -Ale czekaj, czekaj... Jak to spotkałeś mnie w swoim domu? Braliśmy razem? - Jakoś nie wyobrażał sobie sytuacji, by poszedł na imprezę i nagle znalazł się u puchona na chacie, choć po kilku sekundach przypomniał sobie, że w podobny sposób kilka dni temu wylądował w Inverness kompletnie zalany. Chyba miał talent do podobnego włóczenia się po wpływem. Jakkolwiek by nie było był wdzięczny puchonowi, że ten nie wydał go w tamtym stanie władzom szkolnym. Zaufanie do studenta z każdą minutą rosło w Maximilianie, choć ten starał się zachować należytą kapkę sceptycyzmu, by przypadkiem nie dać się zbyt łatwo w coś wrobić. -O kurwa, stary strasznie Ci współczuję. Nie wyobrażam sobie, jakie to musiało być.... - Słysząc, w jaki sposób Felinus utracił jądra przeraził się lekko. Nawet nie jako jego kumpel, ale jako zwykły facet, nie wyobrażał sobie jak nieprzyjemna musiała być to chwila i jak ciężkie były tego konsekwencje. Nie potrafił winić teraz puchona za podżeganie go na Uczcie Powitalnej. Sam zapewne nie zachowałby się nic lepiej, gdyby to jemu przydarzył się podobny wypadek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell już na swoim miejscu czuł tę dziwną niepewność, która wypełniała jego serce. Bał się, że może źle poprowadzić Maximiliana, aczkolwiek to zrodziłoby się u każdego, kto miałby bliską osobę, która straciła pamięć. Oczywiście, że chciał dla niego jak najlepiej, ale co się pod tym kryło? Czym powinien się kierować? Dlaczego akurat nie potrafił prawidłowo odpowiedzieć na to pytanie? Samemu nie wiedział, spoglądając raz po raz na leżącego na łóżku chłopaka. Obecnie w jego własnych dłoniach znajdowała się ogromna odpowiedzialność za to, jak to wszystko się potoczy. Połączony z obawą i strachem, który to zdawał się przybliżać swoje szpony do gardła, chcąc spowodować upływ krwi. Początki są jednak zawsze najgorsze, a powoli prowadzona rozmowa, z licznymi odpowiedziami na pytania ze strony Ślizgona, pozwalała im powoli to wszystko nakreślać. Owszem, bardzo powoli, wszak tych wiadomości było multum, aczkolwiek w jakiś sposób to szło. Żaden z nich nie odwrócił się, co było tym samym dobrą oznaką. Lowell trwał, spoglądał, interesował się, był gotów poświęcić naprawdę wiele, byleby ten poczuł się lepiej. Tym samym podejrzewał, że siedzenie bez żadnej tożsamości w łóżku i czekanie na zbawienie, z licznymi pytaniami kotłującymi się pod kopułą czaszki, nie jest czymś nader idealnym. To prawda, iż człowiek powinien po tym, co miało miejsce, zwyczajnie odpocząć. Nie zaprzeczał temu, ale wiedział również, że zapewne, jak to śmiał podejrzewać, wszak na jego miejscu się nie znajdował, im mniej o sobie wiedział, tym bardziej narastała ta ciemność okalająca sylwetkę. Może nie był światłem, nie miał prawa nazywać samego siebie w taki sposób, aczkolwiek chciał go poprowadzić. Wypełnić tę pustkę, przeprowadzić przez podróż. Od śnieżnych gór po deszczowy las, pozwalając na to, by pewna jego część została przywrócona. By w środku serca nie trwały te negatywne emocje bądź przypominające je w znacznej części. Samemu został poniekąd przeprowadzony przez podobną wędrówkę. Może z pełnymi wspomnieniami, aczkolwiek... wcześniej nie przypominał człowieka, a prędzej maszynę. Był w środku skrzywdzonym dzieckiem, to prawda. Z czasem nauczył się je opanowywać i zaczął je przekonywać, że świat, mimo że okrutny, potrafi być lepszy, jeżeli znajdzie się te odpowiednie jednostki. A taką był właśnie Max. Zauważył ten uśmiech i, jak żeby inaczej, odwzajemnił go. Był to kojący widok, który pozwalał tym samym ustąpić miejsca na rzecz pewnego rodzaju pozytywnego podejścia. To wszystko będzie raczej przejściowe. Przynajmniej tak podejrzewał, zdając sobie sprawę z tego, że może być inaczej, ale to ta dziwna nadzieja pchała go do przodu i zachęcała tym samym do podejmowania jakichkolwiek działań w stronę lepszego jutra. - Kto powiedział, że jesteś poważny? - zaśmiał się, doskonale wiedząc, iż pomysły, na które to wpadali, były na tyle absurdalne, iż nikt nie posądziłby ich teraz o bycie poważnymi obywatelami tego kraju. I uczniami szkoły, oczywiście. Mimo to był dumny z niego, że zdołał tak wiele osiągnąć, wszak stworzenie eliksiru, jak to doskonale teraz wiedział i zdawał sobie z tego sprawę, nie było czymś prostym. Zajęcie polegające na naprawdę wielu próbach niosło ze sobą spore ryzyko, a Solberg miał do tego niezłą smykałkę. Był mistrzem w swoim fachu i był mu to w stanie przyznać. Szkoda tylko, że zapewne wraz ze wszystkimi wspomnieniami, no cóż, umiejętności też poszły w zapomnienie. Oznaczało to jednocześnie, że w świecie czarodziejskim chłopak może sobie nie poradzić aż nadto. Reset do ustawień fabrycznych nie wnosił nic dobrego. Owszem, chłopak mógł zapomnieć o matce, która zaćpała się na śmierć, ale z tym poszły chwile z innymi ludźmi. Cenne chwile. - Coś ty, zastanawiaj się. Ale tak, wyglądało epicko, dwa obozy, kibicujące pierwszaki i wkurwieni nauczyciele. - prychnął rozbawiony, najwidoczniej samemu też się rozluźniając, wszak myślenie o tym, mimo że dość.. specyficzne, przyczyniało się do pojawienia się banana na mordzie. Trudno, żeby było inaczej, bo nawet jeżeli przesłanki ku temu były specyficzne, skupiał się przede wszystkim na przedstawieniu tego. - Tym dniem załatwiliśmy sobie nadzór każdego prefekta w Hogwarcie. - dodał jeszcze z uśmieszkiem, bo doskonale pamiętał, jak się odpalali na lekcjach. Jeden siadał koło drugiego i nagle wszystkie oczy były zwrócone w ich stronę. Na szczęście mało kto o tym pamiętał, ale i tak czy siak Lowell miał przy tym niezły ubaw. Student nie miałby nic przeciwko paru personalnym pytaniom - po pierwsze, to nadal był ten sam Max, co prawda z usuniętymi wspomnieniami, ale nie widział sensu zbywania go. Obecnie nie zauważał u siebie niczego, co mogłoby sprawić znacznie większy dyskomfort, ale również wiedział, iż dla Solberga ta linia nie była do końca wyczuwalna. Dokładniej - nie wiedział, kim dla siebie tak naprawdę byli. Mógł przypuszczać, wiele faktów się zgadzało z istotą wysyłanych wiadomości, ale czy na pewno wszystko wyglądało tak, jak o tym wcześniej mówił? Ziarenko niepewności zawsze zaistnieje i o tym Felinus doskonale wiedział. Nie bez powodu zatem ponownie wziął sobie łyk kakao, które najwidoczniej miało jakieś uspokajające zalety. A może po prostu powodowało, iż czuł się jak u siebie. Grając w Durnia, przyglądając się płomieniowi w kominku. - Trudno mu zaprzeczyć. - może te wpierdole, które razem uzyskali, nie były zbyt szczęśliwe, aczkolwiek były częścią ich życia. Praktycznie niemożliwą do wymazania, czego pozostawał w pełni świadom, kiedy to za każdym razem przyglądał się własnym bliznom w zatrważającej ilości. Teraz wszystko pozostawało ukryte, co nie zmienia faktu, iż istniało. - Wiem, że nic tego nie usprawiedliwia. Po prostu... nie miałem możliwości ciągłego sprawdzania, jak się czujesz. Wiesz, mieszkam poza zamkiem, uczęszczam na ciut inne przedmioty, więc trochę się zamartwiałem. - też, dochodziły jego własne problemy, ale o nich nie zamierzał mówić. Chciał się na razie skupić głównie na Maximilianie, w związku z czym raz po raz odpowiadał na pytania, które ten zadawał. Rozmowa ta była skomplikowana, a on samemu czuł, jakoby grunt pod nogami nie był stabilny. Wziął głębszy wdech, wypuszczając powoli powietrze. Ile by dał za papierosa... ale na razie starał się powstrzymywać. - To prawda, ale... - wypuścił trochę bardziej powietrze, spoglądając na niego ciut poważniej. Doskonale pamiętał, w jakim stanie ten był. Na głodzie zachowywał się irracjonalnie, a do tego wszystko wskazywało na to, iż znajdował się w jakimś ciągu, który to musiał przerwać. - ...nie wiadomo, czy gdybym cię nie znalazł, w ogóle byśmy tutaj rozmawiali. - powiedziawszy trochę poważniej, na samą myśl o tym serce jakoś panikowało, z trudem powracając do normalnego, miarowego rytmu. Wcześniej tak o nim nie myślał, to prawda. Ale teraz, gdy naprawdę mu na nim zależało, nie mógł dopuścić do siebie myśli, że gdyby postanowił przejść obok niego obojętnie... straciłby go. Te wszystkie wspólne chwile zniknęłyby, a też nie wiadomo, jak jego własny los by się potoczył. Rozumiał używki. Samemu palił papierosy, aczkolwiek... za każdym razem jakoś te śmiesznie przejmowały kontrolę nad życiem innych osób. Ojczym popadł w alkoholizm, a Max wcześniej ćpał. Obecnie pozostawał czysty, co go niezmiernie cieszyło, aczkolwiek nadal wiele pytań zalegało w jego własnej głowie. - Nie, nie braliśmy. Chyba szukałeś jakiegoś eliksiru, bo byłeś na głodzie. - spojrzał na niego, doskonale pamiętając ten moment i pytanie o pieniądze. Nie były to najlepsze chwile ich życia, ale z pewnością stanowiły pewnego rodzaju kamień milowy, dzięki któremu coś zaczęło się zmieniać. Może to wszystko pozostawało okraszone gorzkością, ale Lowell nie patrzył na niego w taki sposób, jak się patrzy na osoby biorące narkotyki. Nie czuł się w żaden sposób wyższy, wszak różne rzeczy kierują ludźmi, a i tak czy siak... są jedynie przedstawicielami homo sapiens. Każdy z nich pozostawał w jakiś sposób zagubiony, a z czasem udawało im się wychodzić na prostą. Czekoladowe tęczówki na krótki moment wlepił tym samym w stronę własnego kubka od termosu, gdzie znajdował się mleczny napój. Rozdrapywanie tego wszystkiego nie było czymś przyjemnym, ale pozostawało konieczne. Na słowa, które wystosował Max, uśmiechnął się ciepło, choć w trochę skrępowany sposób, dlatego po chwili ścisnął mocniej palcami trzymany przedmiot. Dawno tego nie słyszał z jego ust, a no i też, czuł się przy nim tak, jakby to było bardziej intymne. Mimo to zmienił się dość sporo, a ostatecznie powrócił do swojej oryginalnej aparycji. - Nooo... nie było przyjemne, ale już się przyzwyczaiłem i jest git. - mruknąwszy, przecież wiele się zmieniło od tamtego momentu. W igloo co prawda rzygał do wiaderka, ale koniec końców udało mu się przywrócić częściowo to, co zdołał utracić. Mogłoby się wydawać, że w związku z tym, no cóż, jego samoocena spadła, ale to była tylko i wyłącznie rozmowa. Przypominała mu o starych emocjach, dlatego tak reagował, a od paru tygodni miał znacznie większą pewność siebie pod tym względem. - Poza tym, nową parę jaj już mam, więc nie ma co nad tym rozmyślać. - uśmiechnął się rozbawiony, bo brzmiało to niedorzecznie, ale taka była prawda. Chwała Williamsowi, że chciało mu się ogarnąć ten eliksir, bo w przeciwnym przypadku nadal zmagałby się z bólami fantomowymi, a tak to mógł od nich odpocząć; spojrzawszy na Wizzengera, starał się dopatrzeć czegoś jeszcze. - Coś jeszcze cię interesuje z naszych rozmów? - zapytał się w uprzejmy sposób. W sumie przelecieli całkiem sporo wiadomości, więc nie zdziwiłby się, gdyby ten bagaż informacji musiał trochę godzin odczekać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nikt nie mógł przewidzieć, że zwykły wypad do pubu zakończy się w taki sposób i będzie miał wpływ na więcej niż jedno życie. Solberg dopiero stał na początku drogi do odkrycia ogromu i powagi tej sytuacji i choć domyślał się, jak będzie to wyglądało, starał się chwilowo odłożyć te myśli na bok. Próbował nie zwalać sobie na głowę wszystkiego będąc świadomym, że najzwyczajniej w świecie po prostu temu nie podoła. Zamiast tego próbował iść w miarę bezpieczną ścieżką, która doprowadziłaby go do upragnionej przeszłości. W tej chwili był w środku praktycznie pusty. Najczęściej frustracja i niepewność opanowywały jego serce, a także i strach przed tym, co nieuniknione. Na szczęście jednak choć na chwilę pozbawiony był całej gamy emocji, które zazwyczaj towarzyszyły mu na co dzień, choć kilka tych pozytywnych, jak chociażby uczucie, którym dzielił Felinusa, na pewno by mu pomogły. Faktycznie jednak w tej chwili przede wszystkim musiał się zregenerować, choć znajdowanie się w szpitalu nie było specjalnie tym, co mu pasowało. Czuł się tu jednak przede wszystkim bezpiecznie, dlatego posłusznie czekał, aż uzdrowiciele uznają, że jest gotów na wypis. Nie był gotów stawienia czoła temu, co kryło się poza tymi murami. -No tak. W każdym razie, ja nie przypominam sobie podobnych słów. - Pozwolił sobie zażartować nawet z chwilowej własnej ułomności, gdy wyraźnie rozbawiony zareagował na słowa puchona. W końcu nie samymi złymi rzeczami człowiek żyje. W głowie już zastanawiał się, czy pracował nad czymś jeszcze, czy może ten eliksir był jego pierwszym dziełem. Zasiane w ślizgonie podczas ostatniego roku ziarnko pracoholizmu wyraźnie wykiełkowało i nie zdążyło jeszcze do końca zwiędnąć podlewane zwykłą, ludzką ciekawością, której chłopak miał w sobie aż nadto. -Na pewno byli wniebowzięci, że dołożyliśmy im roboty. Założę się, że w swoich rzeczach znajdę tonę listów wdzięczności. - Kontynuował tę swoistą przepychankę nie mogąc się powstrzymać od podobnego komentarza. Jeżeli to wszystko było prawdą, prefekci i kadra mieli naprawdę wiele do roboty z nimi w zamku. Szczególnie, gdy jedno było tak cudnie nazwane przez ślizgońskiego obrońcę. Było jeszcze zbyt wcześnie, a Max był zbyt zlękniony i niepewny, by wchodzić na tamten grunt. Bał się, że może przekroczyć jakąś granicę dlatego też ograniczał się do pytań głównie o siebie i o to, co mógł teraz znaleźć na wizzie. Opierał się o informacje, które wyraźnie wcześniej dostał nie wiedząc, jakim typem człowieka był tak naprawdę Lowell. Dziwna mieszanka zdziwienia i speszenia wystąpiła na twarzy Maxa, gdy usłyszał, że Feli się o niego zamartwiał. Miał co do tego mnóstwo pytań. Czy chodziło tylko o tę konkretną sytuację, czy może działo się coś jeszcze, co dawało puchonowi powody do zmartwień? Podobne rzeczy krążyły po jego głowie nasilając jej ból, choć postanowił nie wypowiadać na ten moment żadnej z tych obaw na głos. Zbyt duże odejście od tematu mogło tylko jeszcze bardziej mu wszystko pomieszać. -Dziękuję. No wiesz, że się martwiłeś i w ogóle... - Powiedział w stronę kubka z kakao. Czuł, że może i jest to dawna sprawa, ale jest to chłopakowi winien szczególnie, że był jedną z naprawdę niewielu osób w tej chwili, które miały z nim jakikolwiek kontakt i starały się jakkolwiek go wesprzeć. Czuł się źle z tym wszystkim jednocześnie kurwiąc na siebie, że nie potrafi nic w tej sytuacji zaradzić. Względny spokój, jaki w tamtej chwili zyskał nagle pękł, jak bańka, gdy Felinus spoważniał, a ślizgon usłyszał jego kolejne słowa. Nie mógł być pewien, ale brzmiało to jak sugestia czegoś dużo poważniejszego niż jednokrotne zabalowanie. Ogromnie chciał spytać, zalać puchona falą wątpliwości, które w nim siedziały, jednak tym razem strach wziął górę i Max potrafił tylko siedzieć, wgapiając się w studenta w milczeniu. Byłeś na głodzie... Te słowa jak echo zaczęły rozbijać się wewnątrz jego umysłu, a ciało nagle zaczęło nieznośnie swędzieć. Nieświadomie zaczął drapać swoje przedramię próbując sobie to wszystko poukładać. Przymknął oczy licząc, że to pomoże mu się jakoś uspokoić. Ta cholerna niewiedza, niemożność poskładania wszystkiego w logiczną całość, prawie go zabijały. Ten fragment ich konwersacji faktycznie nie był przyjemny, choć zaskutkował jedną rzeczą. Wspomnieniem. Obraz zaczął formować się w głowie ślizgona i choć nie należał do przyjemnych , Max nie chciał go odtrącać.
***
Był w zatęchłej ruderze. Wszędzie walały się śmieci choć on nie zwracał na nie większej uwagi zupełnie, jakby był do tego przyzwyczajony. Skierował swoje kroki do jednego z pomieszczeń w głębi budynku, gdzie w kącie pod ścianą siedziała kobieta w opłakanym stanie. Usilnie próbowała utrafić brudną igłą w jakąkolwiek ze swoich żył, co skutkowało jedynie lejącą się z jej ramion krwią. Nawet nie zauważyła jego obecności. Max skierował się więc do pomieszczenia obok, które musiało kiedyś pełnić rolę kuchni. Ręką sięgnął pod zniszczony blat, sprawnie wyszukując zwinnymi palcami tego, czego potrzebował. Wysypał substancję na spróchniałe deski, by następnie wprowadzić ją sobie do organizmu. Odchylił głowę, czując charakterystyczny gorzkawy posmak. Po chwili zdjął z ramion plecak i wyjął z niego swego rodzaju "wyprawkę". Trochę jedzenia, koc, pieniądze, czyste igły... Ustawił to wszystko na blacie, po czym wziął kilka bandaży i powrócił do kobiety, która wyraźnie uporała się w końcu ze swoim zadaniem.....
***
W ostatniej chwili zdołał wychylić się za łóżko zwracając to, co jeszcze ostało się w jego żołądku. Nawet nie zauważył, że kubek z kakao leżał na pościeli, a płyn rozlewał się po niej tworząc dość nieciekawe plamy. Nie podobało mu się to, o czym właśnie sobie przypomniał. Bał się ponownie spojrzeć na siedzącego obok Felinusa, więc przez chwilę pozostał w tej dość niewygodnej pozycji. Wychylony przez łóżko, wgapiony w bałagan jakiego narobił. Zajęło mu to kilkanaście sekund nim poczuł się na siłach, by wymamrotać krótkie "wybacz" i sięgając po znajdującą się na stoliku różdżkę, posprzątać szpitalną podłogę. -Wyhodowali Ci nowe jaja? - Zapytał zdziwiony, starając się powrócić do tematu, jakby nic się nie stało. Podobny cud medycyny zdecydowanie na chwilę odciągnął jego myśli od tych nieprzyjemnych obrazów ponownie rozbudzając w nim ciekawość. Nie znał w tej chwili jednak Lowella na tyle, by prosić go o więcej szczegółów związanych z tą sytuacją. Był ciekaw, czy taka zastępcza para działa w ten sam sposób i czy wzbudza jakiekolwiek odczucia. -Wybacz, ale chyba... Chyba na dziś mi wystarczy. Chciałbym zostać sam. - Powiedział dość nieśmiało widząc, jak jasne plamki pojawiają mu się przed oczami w wyniku silnego ataku migreny. Dałby wszystko, by podano mu teraz jakieś remedium, choć jedyne na co mógł liczyć, to kilka zaklęć uśmierzających ból, jeżeli trafi na dobrego magimedyka. Dopiero jednak, gdy Felinus opuścił oddział pozwolił sobie na wezwanie uzdrowiciela, a następnie zwinął się w kłębek na łóżku próbując jakoś przyswoić te wszystkie informacje, które dzisiaj usłyszał.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Opuścił swoje mieszkanie, a w jego uszach brzęczały słowa jego chrześniaczki sugerujące, że powinien się ogolić bo wygląda na czterdzieści parę lat. Podrapał się po swojej brodzie i wąsach w zamyśleniu, ale postanowił je jeszcze pozostawić. Użył Sieci Fiuu, aby deportować się prosto do samego szpitala z który miał połączenie. Rzadko odwiedzał szpital bo nigdy nie chorował ani nie potrzebował szczególnej interwencji medycznej, a więc jego obecność tutaj związana była z lekkim zaciekawieniem czy coś się tutaj zmieniło. Izba Przyjęć była zapełniona, a on stał w kolejce dobre piętnaście minut zanim zdał różdżkę do depozytu, otrzymał przepustkę i został skierowany do odpowiedniego oddziału gdzie znajdowała się poszukiwana osoba. Ubrany był elegancką i dosyć drogą szatę, chód miał spokojny acz pewny, głowa uniesiona wysoko a twarz okolona leniwym zainteresowaniem otoczeniem. W dłoni trzymał nieduży pakunek z drobnym upominkiem dla chłopca, którego miał okazję poznać w nieszczęśliwych okolicznościach. Spokojnym i nieśpiesznym krokiem pokonał długi korytarz aż znalazł się pod drzwiami z numerem dwieście trzynaście. Zapukał trzykrotnie i wszedł do środka po odebraniu słownego zaproszenia. - Witaj, Maximilianie. - odezwał się znajomym głosem choć zewnętrznie wyglądał... dużo młodziej niż podczas ich ostatniego spotkania. Posłał w jego kierunku krzepiący uśmiech, zdjął tiarę z głowy i podszedł bliżej łóżka. - Muszę przyznać, że nie byłem nigdy w tej części szpitala. Dosyć... ubogi pokój. - rozejrzał się po odrapanych ścianach i lekkim zagraceniu pomieszczenia. - Mam nadzieję, że jednak jest ci tu wygodnie. Proszę, to słodki upominek na umilenie pobytu w szpitalu. - najpierw usiadł w pobliskim fotelu, a następnie wręczył chłopakowi pakunek z miesięcznym zapasem kandyzowanych ananasów (które notabene George uwielbiał), czyli z około trzydziestoma, dosyć ciężkimi, puszeczkami. Nie spieszył się z zarzucaniem go pytaniami, dawał mu tyle czasu ile potrzebował, a przy tym sam sprawiał wrażenie człowieka, który nigdy w życiu nie zaznał zdenerwowania. Opadł spojrzeniem ciemnozielonych oczu na młodym chłopaku. Słodka Morgano, przecież on jest niemalże w wieku jego własnego dziecka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie potrafił siedzieć bezczynnie w łóżku i gapić się w ścianę. Nachodzące go od czasu do czasu wspomnienia pogarszały samopoczucie chłopaka, więc chciał się czymś zająć, by specjalnie tego nie rozgrzebywać. Od czasu wizyty Felinusa miał jeszcze więcej pytań, a próba znalezienia na nie odpowiedzi była zawsze wyczerpująca. Postanowił więc iść za głosem rozumu (BRAWO MAX, W KOŃCU!) i z samego rana udał się do szpitalnej biblioteki, z której to wypożyczył jeden z tomów na temat podstaw uzdrawiania. Wiedział, że jeżeli przyjdzie mu wrócić do szkoły, będzie miał naprawdę wiele zaległości, a jeśli tylko dana mu będzie możliwość postanowił ukończyć podstawową edukację i to z możliwie dobrym wynikiem. Zaczął więc po trochu powtarzać sobie choć podstawowe informacje o tym, co powinien już dawno wiedzieć, a czego po prostu zapomniał. Od razu przeszedł do rozdziału o eliksirach leczniczych, które to interesowały go najmocniej. Wciąż nie był świadom ile wiedzy z zakresu mikstur magicznych posiadał, ale nie mógł zaprzeczyć, że na pewno ciekawiła go ta dziedzina. Zatracił się w lekturze nie czując upływającego czasu, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. -Proszę! - Zamknął tom, kładąc go sobie na udach tak, jak trzymał wizzbooka w dzień, w który po raz pierwszy odwiedził go Lowell. Dłoń spokojnie spoczywała na okładce, a zielone tęczówki uważnie śledziły pojawiającego się w środku mężczyznę. Czarodziej przywitał się z nim uprzejmie, ale chłopak nie odpowiedział od razu. Aparycja mężczyzny nic mu nie mówiła, choć jego oczy i ton głosu brzmiały niezwykle znajomo. -Przepraszam, ale kim Pan jest? - Zapytał nie bawiąc się w zgadywanki. Dopiero po chwili przypomniał sobie, kto miał go odwiedzić, co niestety tutaj wprowadziło tylko mętlik do jego młodej głowy. Z tego co pamiętał, mężczyzna był przecież dużo starszy, emeryt praktycznie, a oto miał przed sobą czarodzieja w sile wieku. -Proszę mi uwierzyć, to także mój pierwszy raz. - Pozwolił sobie na mały żart. Szczerze czuł w sercu ulgę, gdy w końcu mógł porozmawiać z kimś kogo nie znał. Zero zastanawiania się o łączącej ich przeszłości, spekulacji, czy innych podobnych rozterek. -Nie jest najgorzej. Choć faktycznie przydałby się mały remont. Nie zazdroszczę pacjentom, którzy spędzają tu kilka lat. - Przyznał mężczyźnie rację jednocześnie licząc na to, że sam nie będzie jednym z tych biedaków. Jeżeli miało go to spotkać, na pewno weźmie swoją różdżkę i postara się o niewielki remont pomieszczenia. -Naprawdę nie trzeba było. Dziękuję. - Nieco skrępowany wziął pakunek do rąk, które momentalnie opadły pod jego ciężarem, którego się nie spodziewał. Ostrożnie odpakował zawartość i wyjął jedną puszeczkę, by kulturalnie poczęstować zarówno gościa jak i siebie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Chłopak wyglądał zdecydowanie lepiej niż podczas ich pierwszego spotkania. Uzdrowiciele znają się na swoim fachu, to trzeba przyznać. - Och, najmocniej przepraszam. - od razu się podniósł, położył jedną dłoń na wysokości mostka i lekko się ukłonił. - George Walker, Maximilianie. Ostatnim razem byłem pod wpływem eliksiru postarzającego, stąd to nieporozumienie. Proszę mi wybaczyć. - wyraźnie się tym zakłopotał, ale zaraz po wyjaśnieniu sytuacji usiadł z powrotem, choć postanowił uważniej dobierać własne zachowanie. Nie powinien zapominać o tak istotnych detalach. Cóż jednak począć kiedy myśli uciekały co rusz do przyszłych chwil zamiast skoncentrować się na teraźniejszych? Siedząc tak obok młodego chłopaka, zastanawiał się jak wielkiego musiał mieć pecha, aby wylądować na środku szosy w stanie niemalże agonalnym. Autentycznie było mu przykro, że chłopak cierpiał na amnezję, jednak niestety nic nie mógł w tej kwestii zadziałać. Wykonał jeden dobry uczynek wierząc, że ktoś inny zrobiłby to samo na jego miejscu. To oczywiste, że okazywał pewnego rodzaju troskę o młodzieńca? Zastanawiał się gdzie się podziali jego rodzice. Gdyby to jego dziecko... nie, nie może tak myśleć. - Miejmy nadzieję, że również ostatni. Jeśli mogę wiedzieć, jak długo będziesz tu odpoczywać? Widzę też, że twoja ręka została naprawiona, a wyglądała zaiste, bardzo przykro. - wskazał na jego dłoń, którą próbował wcześniej opatrzeć jednak poza kilkoma bandażami i ziółkami znieczulającymi nie potrafił zdziałać nic więcej. Nigdy nie był w udzielaniu pierwszej pomocy. Zawsze miał od tego odpowiednich ludzi wokół siebie i nie musiał uzupełniać tej wiedzy. Uniósł dłoń i potrząsnął głową, posyłając mu spokojny acz ciepły uśmiech. - Te paczuszki są moim grzechem, niech tobie służą lepszym smakiem. - odparł, próbując tymi słowami rozluźnić atmosferę. Rozejrzał się po salce, naprawdę zdziwiony, że nikt przy nim nie czuwa. Oparł dłonie na swoim kolanie i przyjął pozycję swobodną, a całą uwagę przelał na młodego chłopaka. - Przyznam szczerze, że przez wiele dni nie mogłem zebrać myśli z powodu twojej sytuacji. Jeśli dobrze pamiętam, to wolałeś nie rozdmuchiwać tej sytuacji do wyższych instancji...? - zmrużył oczy i szukał w pamięci odpowiedniej sceny i słów, które usłyszał wówczas od chłopaka. Zdecydowanie optował za poinformowaniem Ministerstwa Magii oraz mugolskich milicjantów o zaistniałej sytuacji jednak był tutaj jedynie osobą postronną i nie miał prawa do podjęcia żadnej z decyzji. Ot, wyrażał swoją opinię, a rozmawiać i dyskutować uwielbiał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że raczej ciężkim wyzwaniem stało się wyglądanie gorzej niż podczas ich ostatniego spotkania. Max nie miał zamiaru jednak podnosić tej rękawicy. Starał się naprawdę dojść do siebie i w miarę funkcjonować. -No tak, oczywiście. Nie spodziewałem się. - Nie miał czego wybaczać. Powinien domyślić się, że czarodziej używał jakiejś sztuczki wtedy bądź teraz. Obecnie jednak miał dość zachwiane zaufanie w stosunku do innych i wolał podchodzić z ostrożnością do każdej nowej twarzy, choć teraz, wiedząc już, że spotkał mężczyznę potrafił powiedzieć, że faktycznie te oczy nie mogły należeć do nikogo innego. Nie mógł mieć nikomu za złe, że byli w tej sytuacji bezradni. Uzdrowiciele robili co mogli, a George choć kompletnie obcy dla ślizgona, wyciągnął do niego rękę w kluczowym momencie. Max nawet nie chciał myśleć co by było, gdyby mężczyzna nie wykazał się rozsądkiem i nie dostarczył bezpiecznie do szpitala, przy okazji znieczulając jakimiś ziołami. -Ostatnio mówili coś o miesiącu. W kwietniu mam wrócić w pełni do szkoły. - Dodał nieco zgaszony, bo temat ten dość mocno zaburzał jego pewność siebie. Bał się, że ten czas nie wystarczy mu na przygotowanie się do ponownej aklimatyzacji w Hogwarcie. -Z ręką zdecydowanie lepiej, choć dużą część roboty wykonali mugole. Muszę podziękować za tamte ziółka na pewno mi pomogły, chociaż jeśli mogę spytać, co w nich było? - Pozwolił sobie na odrobinę ciekawości. Nawet jeżeli tajemniczy wywar mu wtedy pomógł, chciał wiedzieć, co zostało wlane do jego organizmu. Do tego mogła być to wiedza, którą w późniejszym życiu sam wykorzysta, więc warto było skorzystać z tej okazji. -Dziękuję, naprawdę. Od kilku sztuk jednak nie zbiednieję, więc proszę śmiało się częstować. - Zachęcił mężczyznę jeszcze raz do skosztowania łakoci, po czym twarz ślizgona nieco się napięła, gdy próbował również przypomnieć sobie tamto spotkanie. -Dlaczego? - Zapytał prosto, nie do końca rozumiejąc wciąż czemu obcy człowiek myślał tyle o przypadkowym rozwalonym dzieciaku spotkanym na poboczu. -No tak, nie chciałem robić większej afery nie będąc pewnym, czy sam nie dowalę sobie kłopotów. Miałem przy sobie kradziony pistolet i portfel, co nie stawiało mnie w najlepszym świetle. Ostatecznie i tak musiałem rozmawiać nie tylko z mugolskimi służbami ale i z amnezjatorami, którzy się tam pojawili. - Nie wiedział ile Walker wiedział o tym, co wydarzyło się gdy Max był pacjentem w szpitalu granicznym. Dał mu więc przestrzeń na ewentualne pytania, jednocześnie lekko naprowadzając na to, co się tam mogło wydarzyć. Nie bał się oceny z jego strony. Wątpił, by mężczyzna tak łatwo wydawał osądy na podstawie jednego wypadku, a historii Maxa znać nie mógł skoro chłopak sam miał z tym ogromne problemy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
- To moje niedociągnięcie za które przepraszam. - dodał jeszcze i dopiero po tych jakże oficjalnych przeprosinach mógł usiąść z powrotem w tym cokolwiek niewygodnym fotelu. George trochę nie pasował swoim ubiorem i zachowaniem do takiego miejsca jednak co się dziwić skoro prezentował się jakby wyszedł właśnie z jakiejś dziennikarskiej konferencji. Tak na dobrą sprawę po prostu przekazywał artefakty wraz z dokumentację pewnej grupie Wietnamczyków, a przy takich czynnościach trzeba wyglądać nienagannie. Pokiwał głową na znak, że powrót w kwietniu do szkoły brzmi całkiem nieźle. Nie będzie mieć dużych zaległości w swojej edukacji, a i zapewne nauczyciele będą dlań wyrozumiali. Sam George nie znał szczegółów tej sprawy aczkolwiek nie było to na tyle ważne, aby miało cokolwiek zmienić w jego zachowaniu. - Och, to tylko sproszkowane krwawe ziele. Nic inwazyjnego bowiem dawka dobrana przez mojego sprawdzonego zielarza. - odparł pewnym siebie tonem. W trakcie wycieczek bądź delegacji zawodowej nosił przy sobie zestaw pierwszej pomocy, choć tamtego pamiętnego dnia poza bandażem i ziołami znieczulającymi nie miał przy sobie niczego ekstra. Tak to jest, gdy musi wypijać eliksiry wiggenowe średnio raz na miesiąc w przypadkach gdy wydobycie artefaktu wiąże się z różnymi przeciwnościami losu. Nie był uzdrowicielem, nie miał ku tego zadatków, ale rad był, że zrobił chociaż tyle. Wystarczająco, aby ulżyć w cierpieniu młodego chłopca. Sięgnął po jednego kandyzowanego ananasa, czując się dosyć niezręcznie bowiem nie lubił jadać w miejscach publicznych (poza domem i pracą), a już tym bardziej spożywać dania częstowane. Uprzejmość nakazywała zgrzeszyć słodkością, która to istotnie rozpuściła się na jego języku i zachwyciła jego kubki smakowe. - To zwykła, ludzka empatia, Maximilianie. - wyjaśnił rozbrajająco szczerze. - Młodzi czarodzieje nie powinni musieć borykać się z takim rozmiarem krzywd. Widziałem wielu, którzy zostali niesprawiedliwie potraktowani przez los, aby okazywać im po prostu empatię. - dopowiedział cokolwiek zdawkowo, zapominając, że przecież chłopak nie miał pojęcia o jego zawodzie ani tym bardziej o tym, co go spotkało. Byli sobie obcy, a jednak George wykazywał ten pewien poziom zainteresowania chłopakiem skoro przeznaczenie splotło ich drogi. Uniósł brwi lekko skonfundowany dalszą częścią historii. - Kradzione? No tak, to mogło napytać kłopotów... - popatrzył nań uważniej, a w jego spojrzeniu pojawiła się pewna doza rezerwy. Nie był zwolennikiem przestępstw stąd minimalnie zauważalne zdystansowanie w mimice. - Amnezjatorzy? Doprawdy, mogłem zostać na miejscu aby dowiedzieć się więcej niestety obowiązki wzywały. Jak mniemam, przyczyna ich interwencji została już zażegnana. Rad jestem, że jednak trafiłeś do uzdrowicieli magicznych. Tutejsza medycyna szybciej postawi cię na nogi. - odparł trochę ogólnikowo acz nie był pewien czy powinien poznawać bezpośrednią przyczynę działań amnezjatorskich.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skinął głową na przeprosiny Walkera. Nie miał tego mężczyźnie w jakikolwiek sposób za złe. Bądź co bądź ten uratował mu życie, a czy był wtedy starszy, czy młodszy nie miało najmniejszego znaczenia. Inna rzecz zawracała Maxowi głowę i postanowił o nią spytać, próbując znaleźć odpowiedzi na pozornie mało znaczące, ale jakże interesujące go pytanie. -Sproszkowane krwawe ziele? Zdecydowanie warto to zapamiętać. Jest Pan w stanie przybliżyć mi działanie tego specyfiku? - Zapytał, bo miał wrażenie, że ta wiedza kiedyś mu się może przydać, a posiadanie pod ręką czegokolwiek, co względnie postawi go na nogi nigdy nie było złym pomysłem. Wiggenowe były uniwersalne, ale też nie działały na wszystko. Dodawały sił, odżywiały i wspomagały ale przy niektórych urazach trzeba by było wlać w siebie hektolitry tego eliksiru, by poczuć efekt, jaki innym miksturom udałoby się osiągnąć dużo szybciej. Obecnie Max nie posiadał tej wiedzy, gdyż ta podobnie jak praktycznie cała jego pamięć umknęły gdzieś w ciemności wybite kijem. -Zwykła empatia, a jednak nie każdy się nią wykazuje. Jedni wolą jak widać iść w zupełnie innym kierunku i powodować szkody. Myślę, że nikt nie powinien znaleźć się w tak chorej sytuacji, choć ciężko mi powiedzieć, czy przypadkiem sam sobie tego nie zrzuciłem na głowę. - W obecnym stanie nie potrafił jasno powiedzieć, że to co go spotkało było czystą złośliwością lub przypadkiem. Równie dobrze to on mógł sprowokować atak, bądź dać napastnikom powód do takiego a nie innego zachowania. Ta niewiedza poniekąd sprawiała, że na jego sercu rozlewała się gorycz, którą ciężko było mu wyplenić. -Kradzione w celu samoobrony. No i nie tylko. Nie miałem przy sobie grosza, a liczyłem, że mała gotówka może mi pomóc. - Przyznał szczerze, bez większej skruchy. Nie miał pojęcia, że rozmawia z pracownikiem Ministerstwa, ale nie miało to teraz znaczenia. Było minęło i nie miał zamiaru przepraszać za to, że nie chciał umierać jeżeli mógł temu zapobiec kilkoma kradzionymi funciakami. Stary Max widocznie gdzieś tam się jeszcze znajdował. -No tak.. Użycie magii przy mugolach wywołało niemałe zamieszanie. Spokojnie, to nie była moja sprawka. - Dodał szybko, by wyjaśnić nieco lepiej sytuację. Pamiętał wciąż tego świetlistego dzika i do dziś nie poznał osoby odpowiedzialnej za cały ten bajzel. Emocje jednak opadły i złość przeminęła ustępując po części zrozumieniu. Sam prawdopodobnie postąpiłby w podobny sposób, gdyby szukał kogoś bliskiego, choć raczej najpierw starałby się skontaktować w zupełnie inny sposób. -Na pewno idzie im to szybciej i mniej boleśnie, ale niektórych rzeczy nawet magia nie może przyspieszyć. Chcąc nie chcąc jestem skazany na zdrowy tryb życia przez dość długi czas. - Uśmiechnął się lekko dając znak, że nie jest to dla niego aż taka kara. Choć ciało reagowało na nagłe odstawienie wszelkich przyjemności, Solberg niespecjalnie chciał teraz narażać się i sprawdzać ile naprawdę jego wątroba jeszcze udźwignie. Musiał dać jej nieźle popalić skoro teraz mogła dać sobie radę tylko z jakimiś słabymi ziółkami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
- Najlepiej będzie jeśli działanie krwawego ziela przybliży ci profesjonalista. Nie chcę czegoś źle opisać, bo bądź co bądź to jest moja dziedzina. - brał pod uwagę możliwość pomylenia się choćby przy najprostszej definicji. Poza tym uznał, że lepiej nie przeciążać umysłu Maximiliana zbyt wieloma informacjami. Ten bandaż na jego głowie był niczym neon, mówiący jasno jak wiele chłopak musiał ostatnio przejść. To niebywały cud, że wszystko skończyło się względnie dobrze. - Dlatego otaczaj się ludźmi mającymi wiele wspólnego z empatią. Posiadanie takowych sojuszników ułatwia życie. Ale nie będę ci tu ględzić tonem starego człowieka, sam szybko przypomnisz sobie co i jak. - uśmiechnął się i usiadł trochę wygodniej na krześle, które oczywiście trzeszczało pod ciężarem jego ciała. Z opóźnieniem zorientował się, że nie zdjął z dłoni skórzanych rękawiczek, co też za chwilę uczynił. - Nie pochwalę kradzieży ale też nie powiem, że zrobiłeś źle. Czasem trzeba sięgnąć po coś ryzykownego. Dobrze, że tamtego dnia nie widziałeś odbicia w lustrze. Wyglądałeś jak pół kroku od śmierci. - choć zapewne zdawał sobie z tego sprawę chociażby po świadomości nabytych obrażeń. Urazy głowy są naprawdę niebezpieczne. Gdyby miał z chłopakiem cokolwiek więcej wspólnego to być może udałoby mu się zorientować czy w tej placówce nie znajduje się przypadkowo jakiś znajomy uzdrowiciel. Nie od dziś wiadomo, że niektóre formy (oraz czas) leczenia jest efektywniejszy dzięki znajomościom. Niestety, był dla Maxa obcym człowiekiem. - Jeśli następnym razem poczujesz zew przygody to się do mnie odezwij. - uśmiechnął się kącikiem ust. - Spróbuję coś zorganizować ale w taki sposób by nikt nie tracił przy tym życia. Dosyć często podróżuję, wielokrotnie po dzikich ostępach i trafiam na tajemnicze miejsca gotowe do pełnej eksploracji, związanej poniekąd również z wykonywanym zawodem. Zawsze powtarzałem i swojemu dziecku i chrześnicy, że jeśli pragną adrenaliny to polecam swoją skromną osobę. - rozłożył ręce na boki, jakby w geście autoprezentacji. Co tu dużo mówić, lubił przebywać wśród ludzi nawet jeśli czasem wyglądał na outsidera. Zaprawdę, powinien popracować nad rozmową z młodzieżą, aby kiedyś naprawić relacje z własnym dzieckiem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nieco zawiedziony, pokiwał głową ze zrozumieniem, bo o ile ciekawość została nasycona, o tyle rozumiał mężczyznę. Sam zapewne gdyby nie posiadał odpowiedniej wiedzy, nie chciałby wprowadzić nikogo w błąd szczególnie, gdyby miał podejrzenia, że ten ktoś może chcieć skorzystać ze specyfiku według instrukcji, jakie mu podał. Wiedział też, że powinien się oszczędzać, choć te zapędy było mu wyjątkowo ciężko powstrzymać. Nuda, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej wszechobecna, jeszcze bardziej sprawiała, że miał ochotę chłonąć cokolwiek, byle się czymś zająć. -Rozpoznanie, czy ktoś ma dobre intencje wcale nie jest takie proste. Choć jak do tej pory nie zdarzyło mi się zawieźć na ludziach, którzy tu przychodzili. - Uśmiechnął się półgębkiem, wspominając niektóre z wizyt, jakie go spotkały na przestrzeni ostatnich dni. Wszyscy zdawali się naprawdę o niego troszczyć i Max czuł się wyjątkowo fatalnie, że nie potrafi w tej chwili być dla nich tym, jakim go pamiętają. -Domyślam się, że misterem Inverness bym raczej nie został. Zresztą nawet jakbym stanął przed lustrem, raczej niewiele bym zobaczył. Dość mocno padło mi na wzrok. - Przyznał bez skrępowania. Mężczyzna wzbudził w nim zaufanie i choć nie wydawał się najbardziej wyluzowanym kolesiem w średnim wieku, zdecydowanie wyglądał i brzmiał jakby swoje w życiu przeszedł i chciał się tą wiedzą podzielić. -Mówisz poważnie? Nie wiem, czy w najbliższym czasie będę miał ochotę na jakąkolwiek wycieczkę, ale myślę, że długo w miejscu nie wysiedzę, a zapewnienie bezpieczeństwa na pewno by pomogło. No i towarzystwa. - Jego twarz nieco spoważniała, gdy próbował wyczytać intencje George`a. Podróżowanie w miejsca, o których wspomniał naprawdę wzbudziło w jego sercu coś, czego od wypadku nie czuł i obiecał sobie propozycję zapamiętać. Oczywiście jeśli była ona szczera, a nie tylko rzucona z sympatii i poczucia litości, choć mężczyzna nie wyglądał na takiego, co by uciekał się do podobnych zagrań.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Na twarzy Walkera pojawił się dosyć ciepły uśmiech. Rozłożył ręce na boki. - To szpital. Jakież mogą być tu inne intencje aniżeli życzenia powrotu do zdrowia? - zapytał czysto retorycznie bowiem nie oczekiwał sprowadzania na ziemię i przypominania, że w historii świata zdarzało się wiele przestępstw na terenach szpitalnych. Nie ma co dodatkowo chłopaka przygnębiać. - Ach tak, obrażenia głowy wiążą się z wadami wzroku... coś o tym słyszałem. Dobrze, że teraz pan widzi. To znak, że lada moment będzie mógł pan stąd wyjść. Domyślam się, że można się tutaj zanudzić. - nie oferował mu jednak propozycji zorganizowania jakiejkolwiek atrakcji na terenie szpitala z prostej przyczyny. Nie znał go, a ponadto do takich realizacji potrzeb odpowiedni byli przyjaciele, a nie przypadkowo napotkany mężczyzna. W dodatku sporo starszy, a gdy tak siedział przy Maxie to przypominał sobie swój własny wiek i to wrażenie, że lada moment będzie uważany bardziej za dziadka aniżeli mężczyznę w sile wieku. Czyżby szykował mu się kryzys wieku średniego? - Mówię poważnie. - zaśmiał się na widok jego niedowierzania. - Nie mówię, że teraz, ale za jakiś czas... czemu nie? Doskonale zdaję sobie sprawę, że młodzież, zwłaszcza czarodziejska, pragnie przygód i adrenaliny. Domyślam się też, że w Hogwarcie mają fioła na punkcie bezpieczeństwa i ta potrzeba przeżywania jest przytłumiona. - pamiętał te liczne zakazy i ograniczenia. Ba, sam ich przestrzegał i jako prefekt naczelny dbał o to, by innym nic się nie stało. - Dlatego właśnie pomyślałem, że lepiej jest zorganizować przygodę w sposób kontrolowany, to znaczy, aby jak już ktoś musi iść w niebezpieczne miejsce to dobrze przygotowany i w odpowiednim towarzystwie. - a tutaj miał na myśli oczywiście obecność bardziej doświadczonych czarodziejów. Bądź co bądź, nawet ambitny nastolatek z niesamowitą wiedzą może wpaść w tarapaty bez niezbędnego doświadczenia. - Nie będę jednak długo panu przeszkadzać. Nie chcę podpaść pielęgniarkom, i tak pozwoliły mi tu siedzieć dosyć długo. - dodał jeszcze, zerkając przez ramię w kierunku drzwi wyjściowych.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było mu nie przyznać Walkerowi racji, choć w tej chwili poddawał wątpliwości naprawdę wszystko co widział. Natura ludzka taka już była, że mimo pozornie przyjaznych okoliczności, można było zostać potraktowanym w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. -Zgodnie z tym, co mówisz nie dziwię się, że na cmentarzu chcieli mnie wpakować do piachu. - Pozwolił sobie zażartować, bo sytuacja aż sama się prosiła, by wykorzystać tę analogię. -Nie jest najgorzej. Mam nieograniczony dostęp do biblioteki i choć większość to księgi o uzdrawianiu, przynajmniej jest czym zająć sobie czas. Choć prawda, brakuje mi trochę świeżego powietrza i zmiany otoczenia. Ta wszechobecna biel jest dołująca. - Musiał po części przyznać mężczyźnie rację. Mimo wszystko Mung był jednak dla Maxa miejscem bezpieczeństwa i spokoju. Wiedział, że będąc tutaj może odetchnąć i oddać się leczeniu. Powrót do zamku wciąż go przerażał i nie potrafił sobie wyobrazić momentu, gdy znów zostanie rzucony w wir "normalnej" codzienności. -Ja... Bardzo chętnie bym wyjechał. Gdziekolwiek tak naprawdę. Adrenaliny to może mi wystarczy, co nie zmienia faktu, że możliwość poznania innych kultur i przede wszystkim innej magii, a raczej eliksirów, niezmiernie mnie jara i, może zabrzmi to głupio i infantylnie, ale czuję, że tego mi właśnie potrzeba. - Wyznał szczerze, a wzrok chłopaka na moment stał się jakby nieobecny. Szukał odpowiedzi, szukał nie tylko swojej przeszłości ale i w pewien sposób własnej teraźniejszości. Czuł, że taki wyjazd może mu w tym pomóc, a sam bał się zapuszczać w nieznane. Przynajmniej w tym momencie. -Proszę się nimi nie przejmować, są nad wyraz wyrozumiałe, a jak poczęstuje je Pan jednym z tych kandyzowanych ananasów to już nigdy krzywo się nie spojrzą. - Puścił mu oczko po tym, jak sprzedał tę cenną poradę. Przekupstwo było obecne wszędzie i Mung nie był tutaj żadnym wyjątkiem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Musiał powstrzymać cisnący się na usta grymas. Podziwiał jednak humor chłopaka. Będąc w takim stanie potrafił jeszcze niejako żartować i wspominać swoje przykre doświadczenia z małym humorem. To dobry znak, udowadnia, że chłopak nie wyniesie z tego głębokiej traumy, a tego mu też życzył. Rozejrzał się po sali i zastanawiał się jak miałby chłopakowi umilić czas. - Niestety na teren szpitala nie mogłem wnieść różdżki, a być może mógłbym coś wówczas zdziałać. Pozostaje mi zatem obiecać, że wyślę ci pocztą jedną książkę z mojej prywatnej kolekcji. Coś o ziołach czy eliksirach? Czarnomagicznych nie proponuję, choć wierzę, że nastolatkowie są tego bardzo ciekawi. - tutaj trochę się zaśmiał, a zatem trudno było stwierdzić czy mówi poważnie czy jednak zgrywa się z tymi zakazanymi książkami. Co tu dużo mówić, chłopak nie wiedział jaką posadę piastuje George, a sam George nie miał powodu, aby to zdradzać. Poza tym... na wizytówce, którą kiedyś mu dał, widniał jego zawód. Obaj o tym zapomnieli. - Dam ci zatem znać jeśli będę planować jakąś wycieczkę. Najwcześniej jednak będzie to po wakacjach. Czeka mnie sporo pracy. - ogłosił, skoro znalazł już pierwszego chętnego. Kto wie, może bliźnięta też się z nim wybiorą? Mógłby zebrać niemałą grupkę osób, gdyby faktycznie postanowił zorganizować wycieczkę towarzyską. Pomysł ten jawił mu się dosyć kusząco, choć to było do niego trochę niepodobne. On i młodzież? Czyżby popadał w kryzys wieku średniego? - Będę pamiętać tę poradę. Bądź co bądź, bez pielęgniarek to ten szpital nie dałby rady istnieć, a więc warto mieć z nimi dobre kontakty. - podsumował i poprawił walizeczkę w dłoni, co udowadniało, że przybył tu bezpośrednio z pracy. - Zdrowiej, Maksymilianie i mam nadzieję, że do zobaczenia. Uważaj na siebie, chłopcze. - wyciągnął w jego stronę dłoń, stanowczo go uścisnął i dorzucił do tego ciepły uśmiech. Chwilę później opuszczał już salę, akurat w tym momencie kiedy pielęgniarka szła w tę stronę z poradą zakończenia wizyty.
| zt +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Żarty były jednym z jego najlepszych mechanizmów obronnych. Bez tego pewnie byłby zgorzkniałym, smutnym chłopcem. Mimo wszystkiego, co mu się przytrafiło, potrafił znaleźć przecież jeszcze radość w życiu i jakiś powód, by brnąć dalej. Obecnie nie był tego świadom, ale te podświadome mechanizmy wciąż działały objawiając się naturalnie w postaci gestów czy właśnie żartów. -Przyjąłbym cokolwiek, ale jak mam wybór, to poproszę coś o eliksirach. - Powiedział z ogromną wdzięcznością, cały szczęśliwy, że będzie mógł oddać się nieco bardziej interesującej lekturze, która trafiała mocniej w jego własne zainteresowania, które na nowo odkrywał. -Jeśli masz coś czarnomagicznego w kwestii mikstur, chętnie bym rzucił okiem. Wiadomo, może nie tu i teraz, ale jak wyjdę... - Powiedział czując, że może być to dość ciekawy temat do pogłębienia wiedzy. Nie czuł się kimś, kto pierdoliłby zaklęcia zakazane na prawo i lewo. Trucizny były już czymś zupełnie innym i chętnie by o nich przeczytał co nieco. -Wiadomo. Nie chcę przecież przeszkadzać Ci w robocie. - Kompletnie rozumiał, że George może nie mieć czasu, więc też nie naciskał. Zresztą sam najpierw musiał dojść do siebie i opuścić szpital, by móc gdziekolwiek wyjechać, a nie miał pojęcia jak długo mu to zajmie. -Dokładnie tak. Robią naprawdę dobrą robotę. Trzeba im trochę osłodzić życie. - Uśmiechnął się patrząc, jak Walker powoli zbiera się do wyjścia. Trochę było mu szkoda bo naprawdę miło mu się z nim rozmawiało. -Do zobaczenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko. - Pożegnał się z nim, a gdy tylko drzwi za mężczyzną się zamknęły, przymknął własne powieki i poszedł spać. + //zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czas mijał, a nastolatek przekładany był z jednego oddziału na kolejny, by w końcu trafić na specjalistyczną opiekę, gdzie powoli podchodzono do wybudzania go. Uzdrowiciele rozmyślali nad ulokowaniem go w długotrwałej opiece, ale gdy ustabilizowano jego stan zdrowia doszli do wniosku, że aż tak długo nie zabawi w szpitalu. A przynajmniej mieli taką nadzieję, bo wszystko miało zależeć od wywiadu, który przeprowadzą, do czego jednak pacjent musiał być przytomny. Przy pomocy magii i eliksirów, powoli przywracano mu świadomość, co Max odbierał w najróżniejszy sposób. Na szczęście, pomimo miliona urazów, nie wykazano u niego zatrucia jadem Aurelii Scyphozoi, co było tylko kolejnym dowodem na to, że jednak jakiś anioł miał go w opiece. Dochodził zmrok, gdy Max po raz pierwszy od kilku dni, otworzył oczy. Przedzierające się przez okno resztki światła paliły jego źrenice niczym żywy ogień, ale po chwili chłopak przyzwyczaił się do jasności, choć jego umysł wciąż był otumaniony. Nie miał pojęcia, co się dzieje i z jakiego powodu. Widząc jednak dobrze znany sobie wystrój pomyślał po prostu, że serio wykitował i trafił do piekła, które chyba właśnie tak sobie wyobrażał. Dopiero, zgięcie ręki i ból wywołany wbijająca się w żyły kroplówką uświadomiły mu, że jest bardziej niż żywy. Niestety. Próbując pobudzić swój umysł do jakiegokolwiek myślenia, nie zauważył nawet, że nie jest w pokoju sam. Nie, on miał ważniejszą misję i oddal jej całe swoje skupienie. Jak tylko zrozumiał, że znów znalazł się na tym przeklętym oddziale, nie patrząc na nic, wyrwał kroplówkę z zagięcia dłoni, nie bacząc na wywołane przez to krwawienie i wstał z łóżka, co było nie lada wysiłkiem bo nie dość, że był strasznie osłabiony i obolały, to jeszcze cały się trząsł nie tylko ze względu na swoją kondycję, ale i bardzo nieprzyjemne wspomnienia, które powracały do niego na widok wystroju tego pomieszczenia. Chwiejnym krokiem podszedł jednak do skraju łóżka, gdzie jak zwykle wisiała jego kartoteka, która grubością przypominała niektóre hogwarckie podręczniki, a następnie zaczął wertować jej strony, by poznać prawdę i spróbować upewnić się, że tym razem nie trafiła mu się żadna półroczna amnezja.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zegar tykał, a chociaż Paco zarzekał się, że nie zmruży oczu dopóki jego młodszy partner nie podniesie powiek albo nie da innych oznak życia, przynajmniej pod postacią poruszenia małym palcem, zmęczenie ostatecznie wzięło nad nim górę. Co prawda nadal siedział na krześle obok szpitalnego łóżka, ale o czuwaniu nie mogło być mowy, skoro organizm całkowicie odmówił posłuszeństwa, posyłając go wprost w ramiona Morfeusza. Prawdopodobnie nie obudziłby się nawet na dźwięk krzątającego się po sali Maximiliana, gdyby nie to, że głowa zaczęła mu opadać w bok, ciało osuwać się po niezbyt wygodnym oparciu, a sam o mało co nie runął na podłogę, w ostatniej chwili wyrywając się z sennego transu. Potrzebował paru sekund, żeby się rozbudzić, ale po tym jak zauważył opustoszałe łóżko, prędko zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, wreszcie omiatając sylwetkę niemniej – a zapewne o wiele bardziej – skołowanego nastolatka, przeglądającego swoją własną, wyjątkowo rozbudowaną historię chorobową. – Musisz tak bardzo prosić się o śmierć? – Zagadnął Felixa mrukliwym, nadal ospałym tonem, spoglądając na niego z pewnym, niedającym się ująć prostymi słowami smutkiem. O ile jednak narzekał Christopherowi na to, że chłopak nie powiedział mu wszystkiego, o ile wcale nie przestał się martwić o jego zdrowie i plany, tak teraz potrzebował tylko jednego… zwlókł się więc leniwie ze swojego siedziska tylko po to, żeby podejść do ukochanego i tak najzwyczajniej w świecie przytulić go do siebie. Trwał tak przez dłuższą chwilę, zanim dotarło do niego, że ten cholerny, nieodpowiedzialny człowiek wyrwał z żył kroplówkę i znów bezmyślnie ruszył przed siebie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. – Błagam cię, cariño. Chociaż raz w życiu mnie posłuchaj: połóż się i odpocznij. – Szepnął nastolatkowi na ucho, delikatnie gładząc go palcami po plecach, a następnie również po szyi, subtelnym gestem nakłaniając go, żeby wrócił do łóżka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nieświadomy wszystkiego wokół, zaczął przeglądać ostatnie strony swojej kartoteki, a urywki wspomnień z ostatniego czasu powoli pojawiały się w jego mózgu. Był tak skołowany nagłym dźwiękiem, że nawet nie zdążył zareagować na to, że Paco podszedł i go przytulił, nie mówiąc już o tym, że nie dotarły do niego pierwsze słowa, jakie wypowiedział. Stał więc tam, jak bezwładna marionetka, w jednej ręce trzymając wciąż swoją kartotekę i czekając aż uścisk się skończy, po czym jakby nigdy nic znów spojrzał na dokumenty. -Tak, tak odpocznę. - Odpowiedział jakby na odpierdol, bo nie spieszyło mu się do łóżka, a na pewno już nie do tego, które stało tuż obok. Szybko jednak zorientował się, że za szybko stąd nie wyjdzie, gdy przeczytał kilka kluczowych słów, a norweskie przekleństwa opuściły spierzchnięte usta. Poczuł, jak nawiedza go coraz większy niepokój i stres, po czym nagle spojrzał na Paco, jakby dopiero teraz zauważył, że ten tam w ogóle stoi. -Morales. - Wyszeptał bez większych emocji, a jego oczy nagle rozszerzyły się w dziwnej realizacji. -Przyszedłem do Ciebie. Znowu mnie śledzisz.... - Wyrzucił z siebie dwie całkowicie przeciwne teorie, ani to pytając, ani stwierdzając. Szczerze nie wiedział nawet, jaka odpowiedź byłaby teraz najmniejszym złem. A może wcale nie chciał usłyszeć żadnej? Miał w głowie straszny mętlik, a obecność Salazara nie pomagała go poukładać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Początkowo nie przejmował się tym, że nastolatek nie odwzajemnił uścisku, jednak odsunął się odrobinę, słysząc nie do końca przytomne, niemalże automatycznie wyrzucone z ust chłopaka słowa. Delikatnie chwycił palcami, a potem podniósł podbródek Maximiliana, żeby lepiej przyjrzeć się jego twarzy i szmaragdowym ślepiom, przypuszczając że ukochany prawdopodobnie niezbyt orientuje się jeszcze w otaczającej go rzeczywistości. Tak zakładał, mając na względzie fakt, że dopiero co się obudził i w pewnym sensie powrócił do świata żywych. Nie pierwszy raz. Mimo że najchętniej przywiązałby krnąbrnego pacjenta pasami do szpitalnego łóżka, przejmując za niego dbałość o tak cenne zdrowie, tymczasowo odpuścił, obserwując tylko jak Felix zareaguje na kolejny wpis w i tak bogatej już dokumentacji medycznej. Nie znał słów, których użył chłopak, ale po tembrze głosu domyślił się, że cenzuralne one nie były, a kiedy już miał ponownie przygarnąć go do siebie, zatrzymał się, zerkając na niego z wymalowanym na twarzy zdziwieniem. Tak, twierdzenia Maximiliana nijak się ze sobą nie zgrywały, a to utwierdziło jedynie Meksykanina w przekonaniu, że nastolatek powinien dalej leżeć na pryczy pod kroplówką. – Nie śledziłem cię. Żałuję. Wtedy nie musiałbym cię szukać po całym świecie. – Przyznał uczciwie, nie mając pojęcia jak tak naprawdę powinien się zachować. – Połóż się. Nie powinieneś jeszcze wstawać. – Mruknął łagodnie, pozwalając własnemu ciału reagować odruchowo, bez zastanowienia, a w konsekwencji otulił dłonią chłopięcą twarz, skinieniem głowy zaś wskazując na znienawidzone przez nastolatka łóżko.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Fakt, że był wciąż otumaniony działał na korzyść całego szpitala, bo nie był w stanie zrobić awantury, która zapewne miałaby miejsce, gdyby był w pełni sil. W tym momencie jednak nie był w stanie połączyć jeszcze wszystkich kropek, więc wokół panował względny spokój. Pytanie tylko, czy nie była to jednak cisza przed nieuchronną burzą. Zdecydowanie nie podobało mu się to, co zobaczył w kartotece, bo wiedział już, jak działa ta placówka i był pewien, że nie wypuszczą go bez rozmowy z jakimś terapeutą i możliwe nawet, że będzie musiał pogadać z kimś więcej. Niestety uzdrowicielom mało co umykało, a to nie podobało się Maxowi, który już kombinował, jak się stąd wydostać. Żyjesz.... Usłyszał w głowie dziwnie znajomy głos, na który prychnął lekko pod nosem. -Jebany Mung. - Odpowiedział ni to do siebie, ni to do tego głosu, nie wiedząc, że tym samym właśnie przesłał swojemu imiennikowi informacje na temat własnego położenia. Zaraz jednak wrócił uwagą do Paco, którego słowa tylko go irytowały. -Nie musiałeś. - Odburknął, po czym chwiejnie odsunął się od niego, odkładając kartotekę na szafkę i przeszukując szuflady, w których z tego co pamiętał z ostatnich wizyt, powinny zostać przechowane jego rzeczy osobiste. -Nie powinno to mnie tu być. Ani Ciebie. Przede wszystkim Ciebie. - Zaznaczył, grzebiąc po kieszeniach swoich dżinsów, zastanawiając się, czy cokolwiek się tam jeszcze ostało. Tak, może i fizycznie go oczyścili, ale psychika była głodna tego, co znane i szkodliwe. W głębi duszy wiedział jednak, że nawet jeśli miał coś przy sobie, to szpital dawno już to skonfiskował, choć nadal rozczarował się, gdy znalazł wśród swoich rzeczy tylko starą różdżkę, na którą to ledwo zwrócił uwagę. -Super się spisałeś, jak widzisz żyję, więc możesz wracać do swoich zajęć. Jestem w szpitalu nic mi tu nie będzie. - Podjął kolejną walkę, bo co jak co, ale dobrze wiedział, że w obecności Moralesa raczej nie będzie w stanie się skupić na tym, jak tu spierdolić z tego miejsca. No i nie ukrywał, że jego gęba tylko pogłębiała chęć oddania się temu, co robił podczas swojego zniknięcia, co wcale nie pomagało.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Częściowe otumanienie Maximiliana działało prawdopodobnie nie tylko na korzyść szpitala, ale i samego Meksykanina, który nie do końca wiedział, czego może się po ukochanym spodziewać. Nieraz rozmawiali przecież o tym miejscu, a nastolatek wielokrotnie dawał mu wówczas odczuć nienawiść żywioną do instytucji funkcjonującej pod patronatem świętego Munga. Nie miał pojęcia czy chłopak byłby zdolny do rozniesienia budynku albo przynajmniej dokonania na nim aktu zemsty za umieszczenie w dosyć skromnej, śmierdzącej rozmaitymi medykamentami sali, ale nie zdziwiłby się, gdyby Felix zareagował agresywnie. - Musiałem… i chciałem. – Odpowiedział spokojnie, podążając wzrokiem za chwiejnym krokiem partnera, który zdecydowanie nie powinien się teraz nadwyrężać. Czasami naprawdę zastanawiał się po kim odziedziczył ten swój ośli upór. O ile jednak jego wędrówki po pokoju czy nerwowe przeszukiwanie szuflad gotów był jeszcze znieść, tak nie umiał pozostać obojętnym w obliczu kolejnych słów chłopaka. – Gdyby nie było cię tutaj, leżałbyś kurwa w grobie. – Warknął na niego, nie będąc w stanie powstrzymać cisnących się na usta emocji. Podszedł zresztą bliżej Maximiliana, chwytając jego ramię, żeby usadzić go wreszcie na może mało wygodnym, ale niezbędnym obecnie materacu. – Przestań. – Rzucił nieco ciszej i łagodniej, chociaż nadal stanowczym tonem, wpatrując się prosto w szmaragdowe tęczówki. - Nie spisałem się. – Zaprzeczył. – Chciałbym też, żebyś naprawdę zaczął ze mną rozmawiać… – Mruknął również z pewnym żalem, i to nie dlatego że nie czuł się winny zaistniałej sytuacji. Miał jednak wrażenie, że nie doszłoby do niej, gdyby rzeczywiście skoncentrowali się na wzajemnych potrzebach. – …ale jeśli nie możesz na mnie patrzeć, rozumiem. Powiedz kogo mam przyprowadzić. Nie zostawię cię samego. Na pewno nie po tym, co widziałem. – Czekał cierpliwie na odpowiedź, niemal cały czas marszcząc w zmartwieniu brwi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, nienawiść Maxa do wszelkiego rodzaju placówek medycznych nie była żadną tajemnicą. Chłopak wprost wypowiadał się o tym, że woli cierpieć gdzieś w rowie, niż na siłę siedzieć na kozetce i słuchać pierdolenia medyków, jak to musi zadbać o swoje zdrowie. Jakby tego nie wiedział.... Zignorował te wszystkie "musiałem" i "chciałem", bo nie wiedział sam, co o nich sądzić. Za bardzo Moralesowi nie ufał i miał do niego dość duży żal, choć możliwe, że z innych powodów niż Meksykanin mógłby się spodziewać. Max chciał po prostu, żeby ten nieproszony gość zostawił go teraz w spokoju i dał mu na tyle swobody, by mógł iść do dyżurki i wypisać się z tego przybytku na żądanie. Na szczęście był już pełnoletni i mogli mu naskoczyć, jeśli był gotów podjąć taką decyzję. -No to bym leżał, chuj Ci do tego. - Odpowiedział beznamiętnie, wciąż grzebiąc po szufladach. Zdawał sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że tym razem Paco miał całkowitą rację i choć Max nie był pewien, która składowa konkretnie zaprowadziłaby go do tego grobu, to wiedział jedno - sam był dla siebie największym zagrożeniem. Szmaragdowe ślepia zaszkliły się na moment, gdy przypomniał sobie rozmowę z Harmony i jej ciepłe objęcia, ale zaraz potem potrząsnął głową, wracając do tu i teraz, gdy poczuł szarpnięcie za ramię. -Zostaw mnie! Nie masz najmniejszego prawa mówić mi, co mam robić. - Wyszarpnął się czując, jak przez ten gwałtowny gest, jego ciało znów przeszywa fala bólu. Nie chciał jednak dać po sobie tego poznać i choć wciąż ledwo trzymał się na nogach, stał uparcie, wpatrując się z zaciętością w twarz byłego partnera. -Nie widzę potrzeby. - Rzucił, bo rozmowa z Paco w chwili obecnej była ostatnim, na co miał ochotę. Znał go na tyle, że mógł domyślać się, w jakim kierunku by się ona potoczyła. Nie miał na to ani siły ani chęci. -Nikogo tu nie chcę, jasne? Skoro tak się upierasz na tym, że mam wypocząć zostawcie mnie wszyscy, kurwa w spokoju. Uszanuj choć jedną moją decyzję i przestań. - Nie sprecyzował do końca, co Morales ma przestać, ale przesłanie było jasne, Max nie chciał widzieć ani jego, ani kogokolwiek innego, nawet jakby była to najbliższa jego sercu osoba we wszechświecie. Jak miał być szczery, najchętniej zawinąłby się teraz na łóżku w Inverness w kulkę, z Buddym i Gromem w swoich objęciach, ale na to w chwili obecnej nie miał co liczyć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby tylko przyprzeć tych dwóch palantów do muru, zmuszając do wyznania duszonych w głębi smutków i problemów, prawdopodobnie okazałoby się, że obydwaj mieli do siebie żal o zupełnie inne kwestie, niżeli wzajemnie przypuszczali. Problem w tym, że najwyraźniej nadal nie potrafili się przed sobą w pełni otworzyć, a nawet jeżeli w ostatnim czasie poczynili w tym zakresie pewne postępy, pogrzebali je równie prędko. Paco też miał dosyć takiego traktowania ze strony ukochanego, ale akurat w tej chwili nie mógł pójść mu na rękę, odpuścić, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Maximilian zrobi wszystko, żeby tylko znów się zaszyć i odepchnąć od siebie każdą możliwą pomoc. Naprawdę, w tym momencie było mu wszystko jedno kto – równie dobrze mógł usunąć się w kąt – ale wiedział, że ktoś jednak powinien tu przy nim być i dopilnować, żeby chłopak nie zrobił sobie jeszcze większej krzywdy. - Będziesz myślał tylko o sobie? Nie jesteś taki. Znam cię. – Próbował jakkolwiek wpłynąć nie tylko na jego zdrowy rozsądek, ale i emocje skrywane obecnie pod płaszczykiem beznamiętnego tonu. Próbował dotrzeć do prawdziwego Felixa, chowającego się gdzieś w głębi skorupy przed znienawidzonym światem, ale cóż… z jego zupełnie niepedagogicznym podejściem z pewnością nie było to łatwym zadaniem. – Powiedziałem ci. Przestań. – Rzucił zresztą zaraz z podobną bezsilnością, nie pozwalając osłabionemu chłopakowi skutecznie wyszarpnąć się z własnego uścisku. Mimo że został odepchnięty, zaraz znów trzymał jego ramię, podejmując ogromny wysiłek, żeby tylko go usadzić. – Może nie mam prawa, ale nie dbam o to. Nie pozwolę ci zrobić niczego głupiego, czy tego chcesz czy nie, więc przestań pieprzyć, że nie szanuję twoich decyzji. Wybacz, pewnie tak bywało, ale tym razem nie uszanuję jej na pewno, bo nie chcę zapalać na cmentarzu świeczki. – Pod wpływem złości wyrzucił z siebie zdecydowanie więcej słów niż początkowo planował. – Czy to naprawdę takie nieznośne i wkurwiające, że się o ciebie martwię? – Nie wytrzymał, za to ostatecznie puścił chłopaka, odkładając tylko na szafkę nocną jego dziennik i różdżkę. Potem kiwał już tylko głową, acz wystarczyło się uważniej przyjrzeć jego twarzy, by wiedzieć że choć słyszał kierowane przez Maximiliana żądania, tak niewątpliwie ich nie słuchał, a przynajmniej nie zamierzał na nie przystawać. Właściwie wychwycił tylko jedno, co do którego musiał przyznać młodszemu partnerowi rację. – Tak, masz wypocząć. Nie będę się odzywał. – Przyznał więc, bezceremonialnie rozkładając się na łóżku obok, wszak już wcześniej uznał, że nie ruszy się stąd dopóki nie załatwi odpowiedzialnego zmiennika. Domyślał się, że Felix nie chce go widzieć, że wolałby zostać sam, ale nieważne jak głośno by krzyczał, czuł że tak naprawdę potrzebuje wsparcia, a skoro nie potrafił powiedzieć mu czyjego… Może niekoniecznie zgodziłby się opuścić tę salę na rzecz Groma i Buddy’ego, ale kto wie, niewykluczone że udałoby mu się nawet załatwić towarzystwo futerkowych przyjaciół chłopaka, gdyby tylko wiedział, że właśnie tego mu najbardziej trzeba.