Tutaj trafiają osoby, które po przebywaniu na innym oddziale, nie doszły do siebie. Ta część budynku składa się z małych, dwuosobowych sal z białymi ścianami. To jedne z najwygodniejszych sal w szpitalu, pacjenci mogą przyjmować gości w dowolnych porach, przy każdy łóżku znajduje się wygodny fotel dla odwiedzających. W pobliżu znajduję się niewielka biblioteka, z której mogą korzystać pacjenci różnych oddziałów, jednak najczęściej używana jest właśnie przez pacjentów specjalistycznej opieki, którzy spędzają w szpitalu dużo czasu.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, Morales też wiedział o nim trochę więcej i znał bardzo dobrze, prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek inny, mechanizmy obronne nastolatka, który w podobnych chwilach robił wszystko, by odepchnąć od siebie każdego, kto próbował mu pomóc. Ciężko było stwierdzić, czy Max chciał tej pomocy, czy faktycznie nie, bo mur, jaki wokół siebie ponownie zbudował, był zbyt wysoki, by dało się cokolwiek przez niego dostrzec. -To, że nie myślę o Tobie, nie znaczy że myślę tylko o sobie. - Odburknął mu, bo Morales poniekąd trafił w punkt. Za każdym razem, gdy na tapecie pojawiało się samookaleczanie i narkotyki, Max stawał się pierdolonym egoistą, ale tutaj nie mógł do końca się winić, bo wiele winy leżało po stronie uzależnienia, które przejmowało nad nim kontrolę. -A ja Ci powiedziałem, że w piździe mam Twoje rozkazy. - Splunął na bok, co nie było najmądrzejszym ruchem, bo zakręciło mu się w głowie i gdyby nie mocny uchwyt Paco, zapewne runąłby na ziemię, czy szafkę i jeszcze zrobił sobie kolejną krzywdę. -No tak, bo jakby mogło być inaczej. - Prychnął gorzko na słowa, że Salazar po raz kolejny ma zamiar zignorować jego prośby. -To dobrze, bo nikt nie będzie chciał jej tam oglądać. - Skomentował tę całą świeczkową kpinę. -Miałeś swoją szansę na jej zapalenie i ją zmarnowałeś. - W końcu poruszył słonia w pokoju, którym było ich ostatnie spotkanie. Widać było złość na twarzy Maxa i namiastkę bólu, choć jego źródła ciężko było się dopatrzeć, skoro nawalał go dodatkowo każdy milimetr ciała. -Tak, to naprawdę takie wkurwiające, jeśli nie potrafisz robić tego z dala ode mnie. - Wywalił, bo przecież co innego miał powiedzieć? Z jednej strony zawsze doceniał to, że Morales się o niego troszczył, ale z drugiej nigdy nie był fanem tego, jak mężczyzna to okazywał i ostatecznie to między innymi właśnie ta kwestia doprowadziła ich tutaj. -Masz stąd wypierdalać, czego nie rozumiesz? - Zrozumiał po wypowiedzi Paco i po tym, że zaraz ulokował się na łóżku, że ten ma zamiar kompletnie wszystko ignorować, jak zawsze myśląc o uspokojeniu swojego sumienia. -Nie ręczę za siebie i zaraz wezmę kogokolwiek, by Cię stad wyjebali na zbity pysk. Nie jesteś rodziną, ani nikim, kto mógłby być upoważniony, do bycia tutaj. - Wyciągnął kolejne działo licząc na to, że Paco faktycznie nie będzie chciał robić afery na cały szpital, co Max był gotów rozpętać. Już nie chodziło o to, że miał zamiar stąd spierdolić, ale chciał spokoju. Potrzebował chwili oddechu i pozwolenia sobie na uwolnienie tych wszystkich emocji, które w nim się kłębiły, a które w chwili obecnej, ledwo trzymał na wodzy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mechanizmy obronne nastolatka znał aż nadto, a i tak dotychczas nie udało mu się znaleźć na nie skutecznego sposobu. Zrozumiał jedynie, że przebijanie się przez nie taranem nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Zrozumiał, ale obecnie nie widział również innego wyjścia z sytuacji, skoro pozostawienie Maximiliana samemu sobie wydawało mu się skrajnie nieodpowiedzialnym posunięciem. - Nie musisz myśleć o mnie. Nie musisz nawet myśleć o innych. Przeciwnie, chciałbym, żebyś w końcu zaczął myśleć o sobie, ale nie tak jak robisz to teraz. Chciałbym, żebyś wreszcie myślał o sobie dobrze. – Postanowił mu odpowiedzieć, mimo że początkowo za wszelką cenę próbował uniknąć podobnych dyskusji. Nie było o jednak łatwo, skoro Felix za żadne skarby świata nie chciał z nim współpracować. Cóż, nie dziwił mu się, biorąc pod uwagę przebieg ich ostatniego spotkania. Teraz jednak nie było ono ważne. – Najwyraźniej w piździe masz nie tylko moje rozkazy, ale też mnie i swoich bliskich. – Potrząsnął z widocznym zrezygnowaniem głową, nie będąc w stanie zdusić w sobie żywionego do chłopaka żalu. Wbrew pozorom jego także męczyła ta sytuacja. Bynajmniej nie dlatego, że miał dosyć wyciągania do ukochanego pomocnej dłoni. Gotów był wpakować się za nim w największe gówno. Dosyć miał jednak jej odtrącania. Zignorował gorzkie słowa nastolatka, podobnie jak jego niemożliwe do zaakceptowania prośby, a potem sam skrzywił boleśnie usta, słysząc jak po raz kolejny Maximilian deprecjonuje własną wartość. – Nikt nie będzie chciał jej tam oglądać i nikt nie będzie chciał jej tam zapalać, więc weź się do cholery w garść i przestań głupio śmiać się śmierci w oczy. – Zapewne znalazłby zdecydowanie lepsze porównania, ale obecnie nieszczególnie się nad nimi zastanawiał. – Aaah, carajo! – Podniósł głos, po prostu nie mogąc z tym dzieciakiem wytrzymać. – Poważnie? Robię wszystko, żeby takiej szansy nie mieć i może gdybyś przestał patrzeć na mnie jak na żandarma, a zaczął traktować jak anioła stróża, zobaczyłbyś że chcę cię wyciągnąć z tego gówna, w które wpadłeś po uszy. – Burknął wkurwiony, poniekąd wyrzucając chłopakowi to, co gryzło go już od dawna. Prawdopodobnie nie powinien tego robić teraz, kiedy Felix dopiero co obudził się z niemal śmiertelnego transu, ale niestety sam nie był w najlepszej kondycji, a tym samym poddał się jego prowokacjom. - Wielu rzeczy nie rozumiem. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo nienawidzisz siebie, dlaczego tak bardzo nienawidzisz mnie, dlaczego usilnie wierzysz, że wszystko wokoło jest wrogie i złe. – Mruknął ni to do siebie, ni to do rozwścieczonego pacjenta, jeszcze wygodniej rozkładając się na szpitalnej pryczy i spokojnie wpatrując się w sufit. – Masz rację. Nie jestem twoją rodziną… – Westchnął ciężko, zastanawiając się czy Maximilian gotów jest spełnić swoją groźbę. – …chciałbym nią być. Gdybym tylko umiał z tobą rozmawiać… – Dodał smutno, acz postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że tak naprawdę prowadzi monolog z samym sobą. Nie zapomniał jednak o obecności ukochanego. Ba, poderwał się nawet do siedzącej pozycji, powracając do nastolatka spojrzeniem czekoladowych ślepiów. – Śmiało, weź. Niech mnie stąd wyjebią. Zostaniesz sam, skorzystasz z pierwszej lepszej okazji, żeby stąd spierdolić i… dokąd pójdziesz? Ile czasu upłynie, nim znowu tu trafisz? Chyba że następnym razem naprawdę mam odwiedzić cię na cmentarzu. – Spróbował przemówić do niego logicznymi, racjonalnymi argumentami, nie zważając aktualnie na to jak i czy w ogóle jakoś się między nimi ułoży. – Chciałem. Nie wiem czy bardziej, ale to nie ma znaczenia. Po prostu, proszę cię, Felix, daj sobie pomóc. – Spojrzał na niego błagalnie, troskliwie, bezpośrednio odnosząc się również do treści pozostawionego przez niego listu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie odpowiedział nic, zaciskając mocno szczękę, bo Paco nic nie rozumiał. Oczywiście wiedział, że poczucie własnej wartości chłopaka, leżało głębiej pod ziemią niż ślizgońskie lochy, ale nie miał pełnych informacji, których nastolatek nie był w stanie mu teraz przekazać, coraz silniej wiedziony złością i adrenaliną, jakie stopniowo namnażały się w jego organizmie. Gdyby to było takie proste, zapewne nigdy by się tutaj nie znaleźli, a na pewno nie w takich okolicznościach. -Nie waż się..... - Wysyczał, a w jego oczach zapłonęły naprawdę wkurwione ogniki, gdy Paco zasugerował, że nie dba o swoich bliskich. Wiele można było mu zarzucić, ale nie to, że miał ich w piździe, gdy większą część życia poświęcał na dbaniu o ich dobro. Może faktycznie uzależnienia nieco niwelowały te dobre strony, ale mężczyzna nie miał pojęcia, jak wiele robił dla bliskich, choć Ci nawet nie wiedzieli o jego poczynaniach. Mało co Maxa tak uruchamiało, jak sugestia, że go nie obchodzą. -No to będę czytał w zaświatach po ciemku, trudno. - Oczywiście, że zbagatelizował sprawę, ale przecież nie mógł od nikogo wymagać, żeby odwiedzali jego grób. Zresztą i tak był tylko człowiekiem i wcześniej czy później, jak każdy człowiek, miał trafić do piachu. Nie rozumiał więc, jaką różnice robiło to, czy będzie to teraz, czy za kilka lat. Wręcz przeciwnie, był już zmęczony życiem i chętnie przyjąłby ten wieczny odpoczynek nieco wcześniej. Uśmiechnął się nienaturalnie słysząc hiszpańskie przekleństwo. Czuł dziwną satysfakcję z tego, że wyprowadził go z równowagi, choć dla żadnego z nich nie było to dobre. -Wszystko? Ciekawe. Jakoś nie pamiętam, by uzdrowiciele, czy jakikolwiek anioł stróż, celowali we mnie Avadą w trakcie leczenia, ale pewnie robili to jak byłem w śpiączce. - Wyciągał jedne gorzkie słowa za drugimi, bo czuł, że musi się jakoś bronić, jeśli nie chce się tutaj rozsypać jak pudełko zapałek. -Wiedziałeś, w jakim bagnie siedzę, od kiedy mnie poznałeś. Nigdy nie mówiłem, że chcę z niego wyjść. Sam sobie coś ubzdurałeś, więc nie zwalaj na mnie swoich porażek. - Nie potrafił tak po prostu, w milczeniu przyjmować tych słów. Niektóre były trafne, inne mniej, ale na każde musiał odpowiedzieć, by nie dawać Paco nadziei, że cokolwiek do niego dotarło. Nie, w tej chwili chciał tylko spokoju i żeby mężczyzna przestał tak usilnie próbować naprawiać jego życie. Max nie miał już sił, by podejmować kolejne walki z samym sobą i w końcu to zrozumiał. -I nie musisz rozumieć. To nie Twoje zmartwienie i nie Twoja robota, żeby to jakkolwiek zmieniać. To, czego nienawidzę lub nie, to tylko i wyłącznie moja sprawa. - Po raz kolejny go od siebie odepchnął słowami, nie mając zamiaru czegokolwiek tłumaczyć. Był wykończony tą rozmową. Tyle co się obudził i na dodatek sam pozbawił siebie wzmacniającej kroplówki, która na pewno dodałaby mu trochę sił. Teraz czuł, jak robi mu się coraz bardziej niedobrze, a całe ciało wręcz pali się do używek i kolejnej porcji samookaleczania, a że nie mógł się temu oddać, frustracja Solberga tylko przybierała na sile. -Pierdolenie. - Prychnął na to całe "chcę być Twoją rodziną", bo odniósł ostatnio dość inne wrażenie. A może wręcz przeciwnie. Patrząc na matkę Maxa, Paco dość dobrze wpasowywał się w ten cały popierdolony obrazek. Słuchał słów Moralesa, nie wierząc w to, jak ten idealnie go przejrzał. Oczywiście, że nie miał zamiaru tu bawić dłużej, niż było to konieczne i choć miał zamiar spróbować zrobić to zgodnie ze szpitalną biurokracją, nie wykluczał wcale ucieczki, jeśli pierwszy plan by nie poszedł po jego myśli. -A co Cię to kurwa obchodzi? Nie jesteś za mnie odpowiedzialny, nie jesteś moją pierdoloną niańką. Poza tym, myślisz, że tutaj nie znajdę sposobów, żeby kopnąć w kalendarz, jeśli będę tego chciał? Wiesz dobrze, że poderżnąłbym sobie gardło tu i teraz bez względu na to, czy będziesz tego świadkiem, czy nie. - Wypalił, kompletnie tracąc kontrolę nad swoimi słowami. Chciał pokazać Paco, że obydwoje są świadomi tego, że nastolatek jeśli czegoś chce, to zawsze znajdzie sposób by postawić na swoim, choć przykład wyszedł mu trochę nie taki, jaki zamierzał. Nie żeby był kłamstwem, ale niekoniecznie miał zamiar mówić to na głos. -Nie proś o coś, co i tak zamierzasz spierdolić. - Wycedził w sprawie tej całej gówno wartej pomocy. Już wcześniej zaufał mężczyźnie i wielokrotnie się na tym przejechał. Nie miał zamiaru przechodzić przez to po raz kolejny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby tylko Maximilian wyraził swoje wątpliwości na głos, trafiłby w sedno jednego z wielu problemów, które dotykały ich burzliwą relację. Paco nie miał pełnych informacji, nie pierwszy zresztą raz, skoro Felix aż nazbyt często zamykał się w swojej skorupie, nie potrafiąc porozmawiać z nim szczerze o tym, co go boli, czego potrzebuje albo co chciałby zmienić. Meksykanin wiele razy działał po omacku, niekiedy niestety pogarszając jedynie sprawy, które i tak nie rysowały się najkorzystniej. Dobre chęci niekoniecznie zgrywały się z oczekiwaniami młodszego partnera, a każdy kolejny błąd doprowadzał tylko obydwu do frustracji, która kiedyś musiała przecież znaleźć ujście. Szkoda tylko, że dali się ponieść negatywnym emocjom właśnie teraz, kiedy wycieńczony nastolatek naprawdę potrzebował spokoju i odpoczynku, a nie wkurwionych ogników wpatrzonych w równie ożywione, czekoladowe tęczówki. Morales doskonale wiedział, że prawdziwy Maximilian nie jest egoistą i że traktuje innych zdecydowanie lepiej niż on sam. Nie winił go również za zachowanie dyktowane uzależnieniem, ale potrzebował tej jednej iskry, która rozbudziłaby w rozwścieczonym chłopaku choćby odrobinę empatii i zdrowego rozsądku, zniechęcającego do opuszczenia szpitala. Przewidywał, że może go w ten sposób sprowokować, ale za wszelką cenę pragnął przypomnieć mu o najbliższych, którzy nie wypuściliby go stąd, nie upewniając się, że zdrowie mu na to pozwala. Sam także chciał powstrzymać ukochanego przed pochopnymi, bądź wymuszonymi narkotycznym głodem decyzjami, nawet kosztem palącej szmaragdowe ślepia nienawiści, ale nie wychodziło mu to wcale najlepiej. Przeciwnie, tracił resztki sił i cierpliwości, o czym wyraźnie świadczyło wyrzucone w bezsilności przekleństwo. Miał już otworzyć usta, kontynuować swą tyradę, ale to nawet nie ten bezczelny uśmiech Maximiliana, a raczej kolejne, wyciągnięte przez niego niczym as z rękawa działa gorzkich pocisków kompletnie wytrąciły go z równowagi. Tym razem jednak nie wydobyły z Meksykanina niecenzuralnej wiązanki, a sprawiły że zamilknął na dłuższą chwilę. – Nigdy nie powinienem ci niczego udowadniać w taki sposób. Jestem idiotą. – Rozłożył bezradnie ręce, akurat w tym przypadku nie mając niczego na swoją obronę. Nie miał zresztą ochoty się bronić. Nie przed nim. – Wiedziałem i wierzyłem, że uda mi się ciebie z niego wyciągnąć, a nie pociągnąć cię na dno. Najwyraźniej przeceniłem swoje możliwości i jestem zbyt słaby. – Podniósł niechętnie brwi, krzywiąc usta w bolesnym grymasie, wszak to że się tutaj znaleźli w istocie było jego porażką, której nie udało mu się uniknąć. - Nie muszę, ale nie mogę się zgodzić, że to nie moje zmartwienie i że to tylko i wyłącznie twoja sprawa. – Westchnął wymownie, poniekąd pokazując, ze sam również jest zmęczony tą rozmową i o ile wcale nie miał ochoty składać broni, powoli odczuwał że dalsza walka nie ma sensu. Przynajmniej nie teraz, kiedy chłopak żywił się rozbudzoną nienawiścią i ledwie skłaniał się na nogach. Patrząc na ten rozpaczliwy obrazek, Paco zdecydował zresztą zbyć milczeniem to gorzkie pierdolenie, którym ukochany skwitował jego uczucia. Podobnie uczynił z wypalonymi przez Maximiliana groźbami. Dopiero ostatnie zdanie wywarło na nim wpływ, który nie mógł przejść bez echa, choć słowo wpływ zdawało się dość eufemistycznym określeniem, zważywszy na to, że poczuł się zupełnie tak, jakby Felix właśnie wbił mu nóż w serce. No tak. Spierdolił wszystko, i pewnie zrobiłby to po raz kolejny, dlatego rozpaczliwie pokiwał głową. – Masz rację. Nie powinno mnie tu być. Poproszę Chrisa, żeby cię odwiedził. – Mruknął całkowicie rozbity, kierując się w stronę drzwi; a chociaż nie zamierzał opuszczać budynku szpitala, postanowił poczekać na korytarzu.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max chciał z nim porozmawiać, ale niestety było to za późno. Rozmowa z Remy w klubie nastawiła go pozytywnie na wspólną przyszłość z Paco, a ta legła w gruzach nim byli w stanie poruszyć na spokojnie cały ten temat. Po raz kolejny los śmiał się nastolatkowi prosto w twarz lecz chyba po raz pierwszy w życiu, Solberg nie miał siły wybić mu tych perfidnych, wyszczerzonych w jego stronę zębów. Pewnie gdyby chłopak myślał trzeźwo wiedziałby, że to wszystko to tylko prowokacja ze strony Meksykanina. Na nieszczęście ich obu, Felix nie był jeszcze do końca pewien, gdzie jest góra, a gdzie dół. Faktycznie potrzebował wypoczynku i opieki medycznej, a nie jakichkolwiek większych dyskusji, o czym przypominały mu kolejne fale bólu, jakie starał się ignorować, przekuwając nieprzyjemne fizyczne doznania, w jadowite słowa skierowane wprost do jego rozmówcy. Gdy nastała dłuższa cisza, chłopak był pewien, że w końcu udało mu się zatriumfować i nawet był gotów położyć się na to pierdolone łóżko i faktycznie odpocząć, ale okazało się, że Paco nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa, przez co Max znów zerwał się na równe, choć mocno chwiejne nogi. -Nie wiem, co miało mi to udowodnić, poza tym, że dałem się oszukać, jak skończony frajer. -Prychnął, bo do końca nie miał pojęcia, co tamten dzień miał znaczyć. Przecież chłopak nie był idiotą i dobrze wiedział, że świat nie jest usłany różami, watą cukrową i przytulaśnymi niuchaczami. Był pewien, że Paco coś wtedy po prostu odjebało, ale że nie miał czasu tego przemyśleć i teraz nie do końca łączył dobrze własne rozkminy to pozwalał, by złość i zranienie przemawiały za niego. -Jesteś głuchy i pchasz się tam, gdzie nikt Cię nie chce. Jakbyś raz posłuchał kogoś poza sobą, może parę rzeczy by się zmieniło. - Ciągnął, bo wcale nie uważał, że Salazar był winien jego upadkowi. Bardziej wkurwiało go to, że mimo wielu rozmów i odmów ze strony Maxa, ten usilnie próbował ingerować tam, gdzie jego obecność tylko zaogniała sytuację. Co prawda gdyby nie Morales, Max pewnie dawno już spoczywałby w urnie, ale to teraz się dla nastolatka nie liczyło. Nastawił się na zadawanie bólu i obronę wybudowanego przez siebie muru i ani myślał o zmianie taktyki i jakiejkolwiek uległości. -Podjąłeś decyzję za nas obu, a jej konsekwencją jest to, że chuj Cię powinienem już obchodzić. Wiedziałem, że jesteś chujem, ale myślałem, że potrafisz wziąć na klatę konsekwencje swoich działań. Jak widać tutaj tez się myliłem. Trudno, mój błąd, ale nie mam zamiaru przejmować się tym, co sobie myślisz, bo owszem, to co uważam i czuję nie jest już Twoją sprawą w żadnym stopniu. - Nakreślił swoje odczucia nieco bardziej szczegółowo, poniekąd wbrew własnym słowom. Nie rozumiał, naprawdę nie rozumiał, co ten człowiek tu robi i na chuja w ogóle go szukał. Z tego co widział w karcie, to znalazł go na Maledwiach, ale nie chciał znać więcej szczegółów. Tyle mu wystarczało by wiedzieć, jak daleko obydwoje są w stanie się posunąć: Max w autodestrukcji, a Paco w próbie wyciągnięcia go z tego gówna. Nie był pewien, skąd miał siły na te wszystkie dyskusje, ale zdecydowanie tracił zdolność myślenia i siły by w ogóle na nogach stać. Opierał się o cokolwiek akurat miał pod ręką, choć stanowcza mina pokazywała, że nie da za wygraną nawet, jakby teraz kolana się pod nim ugięły. Wywalał wiele myśli przy pomocy swoich ust ale to ta ostatni zdawała się trafić najcelniej. Sam nie wiedział, czy żałował tego zdania, czy nie, widząc reakcję Paco, który nagle wycofał się ze wszystkiego, postanawiając zostawić chłopaka w spokoju. -Nie waż się nikogo informować, słyszysz? Nie przyjmę żadnych odwiedzin. - Zdobył wszystkie swoje siły, by to za nim wykrzyczeć. Nie chciał widzieć Chrisa, ani nikogo innego. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, czy opowiadać czegokolwiek. Chciał być sam, ale przede wszystkim chciał stąd się wydostać, choć nie wiedział jeszcze, jak konkretnie będzie mu dane to zrobić. Stanął nawet o własnych siłach, obserwując, jak Morales zamyka za sobą drzwi, a gdy tylko te trzasnęły o framugę, poczuł jak traci wszelkie siły i nim zdążył dojść do łóżka, wykończenie przejęło górę, a chłopak całkowicie stracił przytomność.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było dobrze. Od kiedy obudził się ponownie na tym znienawidzonym łóżku myślał tylko o tym, jak uwolnić się z tego zjebanego miejsca. Bał się jednak opuszczać pokój, bo miał dziwne wrażenie, że Paco siedzi na zewnątrz i tylko czeka aż wylezie, żeby znów go męczyć. Max czuł się fatalnie, a do tego uzależnienia dawały o sobie mocno znać mimo leków i opieki jaką otrzymywał. Miał już nieprzyjemność rozmawiać z tutejszym terapeutą i władzami, tłumacząc się że swoich i kłamiąc, że wszystko z nim w porządku i wcale nie ma zamiaru żegnać się z tym światem. Kartoteka poniekąd potwierdzała jego slowa, zawalając wszystko na nałóg, z którym po prostu nie dawał sobie rady, a czarnomagiczne rany zwalił na karb ataku, którego nie pamiętał że względu na narkotyczne braki w pamięci. Chodził więc nabuzowany w koło pokoju, choć oczywiście powinien leżeć i dochodzić do siebie, ale w piździe miał te zalecenia. Pogrążał się w swoich myślach i planach, z których nagle wyrwało go otwieranie się drzwi. -Mówiłem Ci, że masz wypierdalać! - Z automatu założył, że to znowu Morales pcha się tam, gdzie go nie chcą, więc zdziwił się, gdy zobaczył twarz swojego imiennika. -Brewer! - Nagle podejście Maxa się zmieniło, a jego twarz wyglądała nawet na radosną, bo w jego głowie właśnie pojawiła się nadzieja na ucieczkę z tego więzienia.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Kurde, a już zacząłem się zastanawiać, czy nie mam amnezji - stwierdził jego imiennik, zamykając za sobą drzwi i posyłając na szafkę przyniesione leki, pilnując, żeby wszystkie wylądowały tam bez najmniejszego problemu. Nie mógł ich potłuc, ani zrobić niczego podobnego i musiał przypilnować, żeby Solbergowi nie strzeliło coś podobnego do głowy. To, że miał okazję się z nim zobaczyć, zawdzięczał raczej swojemu uporowi i zdecydowaniu, że pomoże również w innych częściach Munga, że chętnie pozna wszystko, co wiedzieć powinien każdy uzdrowiciel i całej reszcie tego pierdolenia, która była i nie była prawdą. Bo, w tym jednym przypadku, chciał się po prostu dostać w pobliże swojego imiennika, żeby przekonać się, jak ten się czuł, żeby zorientować się, czy wszystko było z nim w porządku. Biorąc pod uwagę leki, jakie mu dostarczył, ich dawki i to, za co odpowiadały, w tym wypadku było tak daleko od właściwego życia i ogólnej poprawy, jak to tylko możliwe. A przynajmniej tak uważał Gryfon, który był przekonany, że miał przed sobą zdecydowanie gówniane wyniki i zdecydowanie był pewien, że Solberg połowy tych problemów i obrażeń nabawił się na własne życzenie. - Przyniosłem ci całą masę ziółek, które nawet nie pachną zbyt obrzydliwie. I wkrótce ma być obiad, a przynajmniej tak mi wspominali, więc nie będziesz musiał długo męczyć się z jakimiś kroplami żołądkowymi - stwierdził, po czym po prostu usiadł przy łóżku, który zajmował jego imiennik, marudząc coś na temat tego, że się zmęczył i musiał odpocząć. Było to, rzecz jasna, z jego strony zwykłe pieprzenie kotka, przy pomocy młotka, ale musiał mieć jakąś wymówkę do tego, żeby na chwilę tutaj zostać. Dłuższą chwilę, a powiedzenie, że i tak kończył swój dyżur, byłoby w chuj nieodpowiednie. A może byłoby właściwe, sam nie wiedział. Był trochę pogubiony, znowu, ale teraz przynajmniej wiedział, że Solberg żył, że wrócił, chuj wiedział, na jak długo. Mulan też czuła się lepiej i teoretycznie wszystko było na zdecydowanie lepszych drogach, czy coś tam, tylko nie było. I zdawał sobie z tego w pełni sprawę, wiedząc również, ze skoro jego imiennik wylądował na specjalistycznej opiece, podobno miał za sobą jakąś kłótnie i dostawał całą paczkę eliksirów, to zdecydowanie dobrze nie było. Żeby nie powiedzieć, że było w chuj do dupy.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Błagam, nie wymawiaj przy mnie tego słowa. - Powiedział cierpiętniczo, bo jeśli chodziło o utratę pamięci, to zdecydowanie miał dość tego typu wydarzeń w swoim życiu. Spojrzał na lądujące na szafce fiolki, nie mając pojęcia, ile wysiłku jego imiennik włożył w to, by w ogóle się tutaj obok niego znaleźć. Cieszył się jednak, że w końcu może porozmawiać z kimś, kogo sam widok nie sprawia, że krew w jego żyłach niebezpiecznie się gotowała. -Mmmm. Mungowe obiadki. Za każdym razem jak tu jestem zaczynam tęsknić za Hogwartem i skrzacią kuchnią. Mam nadzieję, że w bufecie macie nadal kanapki z klopsikami, to będę mógł dojeść czymkolwiek jadalnym. - Starał się zachować lekki ton wypowiedzi, doceniając to, że gryfon nie zadawał mu w tej chwili durnych pytań. Nawet cieszył się, że postanowił na chwilę zostać, bo jako tutejszy pracownik, czy też stażysta, miał wiedzę, która dla Solberga była bardzo cenna i właśnie po tę wiedzę miał zamiar teraz sięgnąć. -Umierający poczekają, aż skończymy ploteczki? - Zapytał żartobliwie, nie mając zamiaru wyganiać kumpla ze swoich "włości". -Słuchaj, bo Ty tu się orientujesz na pewno, o której będzie ten cieć, u którego mogę się wypisać? Hotel super i darmowy, ale nie ukrywam, że siedzenie tutaj nie jest mi zbytnio na rękę. - Przeszedł do sedna, pomijając resztę small talku. Widać było, że nie jest w najlepszym stanie, gdy cały czas rozglądał się na boki i zachowywał, jakby w dupie miał milion owsików. Trząsł się i chodził z kąta w kąt, zdecydowanie zniecierpliwiony, a powód tego stanu rzeczy jasno widniał w jego kartotece, z którą Brewer pewnie przynajmniej częściowo musiał być zaznajomiony, bo głupi nie był i dobrze wiedział, jakie eliksiry przepisano Felixowi na czas tutejszego pobytu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wykonał taki gest, jakby zamierzał zamknąć sobie gębę na kłódkę i skinął lekko głową, obserwując przy tej okazji swojego imiennika, doskonale widząc, że nie wszystko było w porządku, że nie wszystko było tak, jak być powinno. Widział, że ten się lekko telepał, że sprawiał wrażenie człowieka, który chciał stąd spierdolić i na swój sposób właściwie mu się nie dziwił. W końcu znajdował się w gównianej sytuacji i większość osób wolałaby nie podzielać jego losu. Co do tego nie miał najmniejszych nawet wątpliwości, ale jednocześnie miał świadomość, że również większość osób po prostu spierdoliłoby ze strachu, gdyby zdało sobie sprawę z tego, że powinno pomóc, że powinno ruszyć dupy i jakoś zadziałać. - Wydaje mi się, że tak. Możemy się przejść i sprawdzić, bo w sumie robię się w cholerę głodny. Tylko wszystkim roznoszę apetyczne ziółka i inne miksturki, a jakoś dla siebie nie mam za bardzo czasu - zakomunikował, zakładając ręce na piersi, jakby w ten sposób chciał podkreślić, jaki był osłabiony. Na pewno w tym wszystkim nie pomagały warzywa, które poruszały się na jego lekarskim uniformie, przypominając mu o tym, że on również posiadał pory karmienia i zdecydowanie nie powinien ich pomijać, jeśli nie chciał paść tutaj z wycieńczenia. Czas był jednak beznadziejny, a Gryfon stawał na rzęsach, żeby pogodzić pracę, praktykę, z egzaminami i zakończeniem tego całego koszmaru. Faktycznie wziął na siebie w opór dużo i teraz dawało to o sobie znać. Może jednak dzięki temu lepiej rozumiał to, co teraz działo się z Solbergiem, bo miał okazję pracować z różnymi przypadkami. - Mamy chwilową ciszę w eterze, a jak będą mnie potrzebować, to lusterko, na którym właśnie siedzę, i tak zacznie wyć, że jestem potrzebny dwa piętra niżej, bo właśnie ktoś sobie odstrzelił pół mordy zabawkami z Zonka - stwierdził prosto, a potem zerknął na swojego imiennika. - Dzisiaj na pewno już go nie znajdziesz, powinien być jutro, jak będzie obchód i cały ten burdel, kiedy dzielnie patrzymy w karty i staramy się zrozumieć, co się dzieje z każdym pacjentem. Zawsze możesz poszukać jakiegoś wygodniejszego pokoju, jak ten ci nie pasuje - dodał, totalnie beztrosko, starając się na razie nie atakować Maxa, nie mówić mu, że musiał tutaj zostać, bo na większość pacjentów podobne rewelacje działały, jak wielkie gówno.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiechnął się, kiwając głową na znak, że rozumie i docenia ten gest. Co jak co, ale jakkolwiek nie utrzymywali stałego kontaktu, tak jednak Max z Maxem zawsze wiedzieli jak się dogadać. Mieli zadziwiająco wiele wspólnego, choć niestety często były to rzeczy związane z gorszą, a przynajmniej na pewno trudniejszą stroną życia nawet, jeśli nie byli tego w stu procentach świadomi. -Tak się tu dba o pracowników? Merlinie, jak dobrze, że nie mam ciągot uzdrowicielskich. - Prychnął, choć oczywiście rozumiał, że staż w Mungu to wcale nie taki lekki i przyjemny, a raczej srogi zapierdol. -Nie wiem, czy Angel jest gotów mnie znów zobaczyć. Ostatnio marudził, że robi je tylko dla mnie i zaraz dostanie wrzodów od samego wąchania tego gówna. Ale przejść się zawsze można. Może akurat będzie na zmianie Christie, kochana kobieta.... - Wywalał z siebie słowa z prędkością karabinu bojowego, tak bardzo był niespokojny. Tylko Solberg mógł zadomowić się w szpitalu na tyle, że był z połową personelu na "Ty" i znał wiele ich życiowych historii. Tak, nienawidził tego miejsca, ale doceniał ludzi, którzy poświęcali się pracując w murach tego przybytku. -Widzę nie ma nudy. Jaki był Twój najciekawszy przypadek do tej pory? - Zapytał szczerze ciekaw, bo deformacja ryja Zonkowymi zabawkami brzmiała już wystarczająco dobrze, a miał wrażenie, że to nawet nie top 10 najciekawszych wezwań na ostry dyżur. Zaraz jednak nieco mu się humor skiepścił, gdy okazało się, że dzisiaj nie ma szans spierdolić z tego przybytku. -No cóż, do jutra jeszcze wytrzymam. - Uśmiechnął się, widocznie niezadowolony, a jego ręka automatycznie znalazła się na boku, w który z całej siły wbił swoje paznokcie. -Nie pasuje? Stary całe to miejsce mi nie pasuje. Postawiliście mnie na nogi, czego jeszcze możecie ode mnie chcieć? Chyba tylko sprzątaczka ze zwierzęcego jeszcze mnie nie maglowała. Boże, jedna utrata przytomności i od razu afera na pól kraju. - Przewrócił oczami, coraz bardziej tracąc cierpliwość i coraz mocniej rozrywając swoje tkanki tak, że powoli zaczęła sączyć się z nich krew.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Biorąc pod uwagę, że poza bezpiecznymi murami jest całkiem sporo młodych smoków i jeszcze więcej idiotów, którzy uważają, że będą w stanie złapać ich, jak jakieś jebane pufki, to dziwię się, że mam czas na oddychanie - stwierdził prosto, uśmiechając się przy okazji kącikiem ust, bo oczywiście trochę naciągał prawdę. Pomijając pracę w szpitalu, kończył jeszcze pisanie egzaminów, zajmował się innymi sprawami i ogólnie nie był wcale taki zamknięty na to, co się działo. Mógł jednak pozmyślać, zachowując się przy tej okazji jak zawsze dość swobodnie, przyjmując tę swoją postawę, która jasno pokazywała, że nie zamierzał nigdy robić się niesamowicie odpowiedzialny. Jasne, nie był już tym samym zjebem, którym był wcześniej, nie zachowywał się tak źle, jak dawniej i bla bla bla, ale mimo wszystko wciąż był po prostu sobą. - To co, chlapniesz sobie ziółka i idziemy na spacer do bufetu? - zapytał całkiem neutralnie, nie zamierzając go od niczego przymuszać, bo był pewien, że gdyby tylko tego spróbował, wszystko zaczęłoby się pierdolić. Tym bardziej że widział już po swoim imienniku, że było w chuj niedobrze i na pewno nikt nie zamierzał wypuszczać go z Munga, bo było niemalże pewne, że jeśli tylko do tego dojdzie, to Max sobie coś zrobi. coś zdecydowanie zbyt poważnego, by można było o tym tak po prostu zapomnieć albo machnąć na to ręką. Czyli po prostu było gównianie. - Bo ja wiem? - mruknął, pocierając brodę dłonią, a potem postukał palcami po policzku. - Ostatnio trafił się koleś, któremu zerwało skórę z ręki i kawałka piersi, wyglądał całkiem apetycznie. Dzieciarnia wpychająca sobie do nosa pykostrąki to już standard, więc nie ma nawet o czym gadać. Za krótko tutaj siedzę, żeby mieć jakąś super zajebistą listę, ale na pewno wkrótce ją uzupełnię - stwierdził, patrząc na niego uważnie, mając świadomość, że zaczynali zbliżać się do punktu kulminacyjnego, w którym jego imiennik zdecydowanie musiał wziąć leki, a on musiał go do tego nakłonić. - E no blisko jesteś, jestem tylko stopień wyżej w hierarchii zwierzęcego, więc jak masz jakieś głodne kawałki do sprzedania, to dawaj - odparł, uśmiechając się do niego zaczepnie, sięgając po pierwszą z fiolek, które dla niego przyniósł. - Ale powiem ci, że trafiło ci się całkiem niezłe gówno, sam bym wypił, żeby sprawdzić, jak zadziała, ale potem Fairwyn mnie zajebie za eksperymenty.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skrzywił się lekko na wspomnienie smoków. Tak, może i uciekał w używki i zagraniczne wycieczki, ale nie oznaczało to, że nie martwił się o bliskich, którzy musieli się użerać z całym tym smoczym bagnem, jakie miało miejsce. Niestety był świadom, że tych istot nie da się tak po prostu opanować i poprosić, by sobie poszły. -Serio ludzie są na tyle debilni, że szukają smoków? - Wytrzeszczył gały, bo nawet on chyba by nie wpadł na podobny pomysł. Okej, miał kilka figurek, ale to nie było to samo co prawdziwy latający gad! Nic dziwnego, że w Mungu wszyscy mieli roboty po pachy, skoro ludzka inteligencja uciekała uszami. -Taaaa. Trzeba zagryźć to paskudztwo. - Przewrócił oczami, bo nie do końca uśmiechało mu się brać to wszystko, ale skoro już nie miał wyjścia. Poza tym liczył na to, że im mniej problemów będzie sprawiał, tym łatwiej przekona innych, że wypis na żądanie nie jest dla niego szkodliwym pomysłem. -Moglibyście mnie chociaż wpuścić do labo i pozwolić usmacznić ten syf. - Prychnął lekko rozbawiony, biorąc jedną z fiolek w ręce i odkorkowując, by następnie wlać sobie jej zawartość do gardła. Zdecydowanie nie było to dobre, a miał przed sobą jeszcze całą armię eliksirów do skosztowania. Skrzywił się więc i odłożył puste naczynie, by wziąć do ręki kolejną magiczną miksturę, choć tę nie tak chętnie wypił, zamiast tego bawiąc się fiolką niespokojnie w dłoni, słuchając przy okazji opowieści imiennika. -No tak, dzieci nigdy nie grzeszyły inteligencją. A ten koleś bez skóry..... Co mu się stało? - Zapytał nienaturalnie zainteresowany. Wyobraził sobie, jak podle musiało to wyglądać i że niełatwo było zapewne wylizać go z tej sytuacji. -Szpitalne opowieści... Może wydasz na starość książkę i będziesz kosił hajs. - Prychnął znów, nieco rozbawiony, choć zdecydowanie bardziej nerwowy. Przypomniał sobie jednak nagle o trzymanej w ręku fiolce i mimo niechęci, wypił to, co zawierała, automatycznie w myślach próbując zidentyfikować eliksir i wszystkie jego składniki. -Mogę Ci sprzedać co zechcesz, jak tylko się stąd wypisze. Szklaneczka Ognistej uprzyjemnia pogawędki zdecydowanie bardziej niż.... Dyptam. - Wzdrygnął się aż, czując znajomy i bardzo nieprzyjemny posmak na języku. Ile by dał teraz za możliwość wypicia nawet zwykłego piwa. Nie mówiąc już o tym, że owszem, ciągnęło go do goryczy, ale w postaci białego proszku wprowadzanego do organizmu. -Jak chcesz to Ci to skitram. Chlapniesz sobie w domu wieczorkiem i nie będziesz musiał się zastanawiać. - Wyszczerzył ząbki, kompletnie już zapominając, że Max tu pracuje i poniekąd dogląda powrót Solberga do zdrowia. Cieszył się, że może po prostu pogadać z kimś normalnym. -W sumie, skoro kości mi poskładaliście, a urazów wewnętrznych nie mam.... Czemu nie dacie mi po prostu listy eliksirów i nie wypiszecie do domu? Wiesz, że sobie to ogarnę. - Ponownie zaczął drapać się, jakby wszystko niemiłosiernie go swędziało, choć był to tylko kolejny znak, że nie powinien być teraz bez jakiejkolwiek opieki. -Może po drodze z bufetu skoczymy na chwilę przed szpital? Strasznie chce mi się jarać... - Wyznał na głos licząc, że nikotyna choć na chwilę go uspokoi, a że balkonu w tym pożalsieboże apartamencie mu nie dali, to musiał wyłazić dwa piętra niżej, co było dość upierdliwe.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- A jak. Latają za nimi, jak posrani, bo nagle im się wymyśliło, że przecież smoki na pewno da się oswoić. Nie mówię o tych, którzy chcą je zabić, bo ci z reguły kończą jeszcze gorzej. Otaczają mnie kretyni i tyle w tym temacie - stwierdził Max, wywracając oczami, mając świadomość, że ludzka mądrość skończyła się mniej więcej wtedy, kiedy ludzie skończyli być małpami. Uwielbiali pakować ręce nie tam, gdzie powinni, uwielbiali robić jakieś gówna, których później żałowali, ale to, że rozlali już pieprzone mleko, okazywało się w tym wszystkim najgorsze. Max domyślał się, że jeszcze wiele razy przyjdzie mu opatrywać spalone łapy, czy robić coś podobnego i wcale mu się to nie podobało. Z przyjemnością jebnąłby tym wszystkim i zostawił debili od smoków smokom. - Bo ja wiem... Władzy nad laboratorium nie mam, ale mogę dla ciebie przemycić trochę lawendy - stwierdził z namysłem, mając poczucie, że jeśli jego imiennik mógłby się czymś zająć, to na pewno byłoby z nim lepiej. Przynajmniej w to właśnie starał się wierzyć, bo obserwowanie Solberga było nie tylko wkurwiające, ale również martwiące. Tym bardziej że Max za chuja nie wiedział, jak naprawdę mógłby mu pomóc. Bo, że chciał mu pomóc, było właściwie całkowicie oczywiste i rozumiało się samo przez się. - Za dużo eksperymentował. Zwłaszcza ze smokami - przyznał prosto, a potem zaśmiał się cicho, dochodząc do wniosku, że właściwie od razu mógł zacząć pisać takie wspomnienia, robiąc z tego dzienniki praktykanta, potem asystenta, uzdrowiciela, szefa działu i chuj wie kogo jeszcze, o ile oczywiście postanowiłby pracować, a nie obijać się gdzieś po kątach i sprawdzać, jak bardzo można wypocząć w dyżurce. To ostatnie było oczywiście skrajnie idiotyczne, z czego zdawał sobie sprawę, ale w sumie nie uważał, żeby gadanie o tym miało mu zaszkodzić, wręcz przeciwnie, mogło chyba Solberga rozbawić. Zgodził się z nim, że o wiele chętniej napiłby się z nim czegoś innego i dość bezczelnie wprosił się do klubu imiennika, żeby później wzruszyć ramionami. - Nie wiem wszystkiego, Max. Coś wyczytam z twojej karty i leków, ale tak serio to musisz gadać z facetem, który cię tutaj wpisał. Jestem tylko sprzątaczem na zwierzęcym - odparł szczerze, bo owszem, domyślał się, co i jak, domyślał się, jakie problemy dotykały Solberga, ale daleki był od tego, żeby stawiać mu jakieś diagnozy, bo był w tym chujowy, nie znał się na przypadkach tak skomplikowanych, znajdował się na początku drogi i tego się musiał trzymać. - Wolałbyś wyjść i wrócić do przygotowania eliksirów? - zapytał prosto, przystając na to, żeby wyszli zapalić, bo to akurat nie wydawało mu się jakoś szczególnie niebezpieczne, chociaż oczywiście mógł się mylić.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokręcił głową słysząc te wszystkie durnoty. Serio, nawet on by chyba nie wpadł na coś takiego, a to wiele mówi o ujemnym ilorazie inteligencji takich osób. Idioci jak się patrzy. -Po prostu nie wierzę, kurwa. - Podsumował tyle w temacie, bo co więcej mógł powiedzieć? Brewer użył już wszystkich słów, które opisywały to, co myślał o tych kretynach i nie było co ciągnąć bezsensownie tematu. -Bez sprzętu nic z nią nie zrobię, a wkruszenie samej lawendy tylko pogorszy sprawę. Ale dzięki za chęci. - Docenił propozycję kumpla, ale musiałby wkomponować roślinę podczas procesu warzenia eliksiru, żeby móc poprawić sobie doświadczenie smakowe, związane z przyjmowaniem przepisanych mu lekarstw. Wykrzywił się tylko lekko, bo dobrze wiedział, co oznacza "zbyt dużo eksperymentów". Sam siedział w tym bagnie po uszy, bo kochał eliksiry i chyba dopiero zaczynał rozumieć, jak wiele miał w życiu szczęścia, że nie skończył tak jak ten delikwent bez twarzy. Albo i jeszcze gorzej. Choć dzienniki Brewera bardzo chętnie by poczytał, gdyby miał taką okazję. Wierzył, że to co się tu dzieje, przechodzi nawet jego wyobraźnię, a tego akurat Solbergowi nie można było odmówić. -Myślałem, że skoro Cię tu wysłali, to wiesz cokolwiek więcej. Kurwicy dostanę jak będę miał tu siedzieć. - Wyrzucił widocznie zawiedziony, po czym lekko się rozchmurzył, gdy dostał pozwolenie na wyjście na szluga. Od razu podszedł do szafki i wyjął z niej pomiętą paczkę, po czym ruszył na dół, jakby czekał na ten moment przez całe swoje życie. -Wyjść. Nie wracam do eliksirów. Ani żadnej innej magii. W piździe to mam. Chcę być gdziekolwiek, byle nie tutaj. Na chuj, mnie tu przywozili... - Wyznał szczerze, odpalając szluga i zaciągając się głęboko nikotyną. Co prawda nie pomogło to na wszystko, ale od razu poczuł się dużo lepiej, gdy płuca zajęły się szkodliwym dymem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max jedynie lekko kiwał głową na jego uwagi, wiedząc, że ich rozmowa po prostu płynęła, ale nie zamierzała w żadną stronę. Wiedział, że wiele dla swojego imiennika nie mógł teraz zrobić, poza pilnowaniem go, przynoszeniem mu jedzenia, lekarstw, czy książek. Mógł również wyjść razem z nim przed budynek, żeby zapalić, mogli razem pójść do bufetu i coś zjeść, ale nie mógł pomóc mu stąd wyjść, nie mógł go też wyleczyć. Nie był uzdrowicielem, który znałby się na używkach, a przynajmniej nie w stopniu, który pomógłby postawić Maxa na nogi. Nie był również magipsychiatrą, więc wolał nie wypowiadać się w pewnych sprawach. Miał jednak pewność, że dla Solberga o wiele lepiej byłoby, gdyby został z innymi, gdyby przyszli go odwiedzić, zobaczyć, gdyby był z ważnymi dla siebie osobami. - Nie jestem tu nikim ważnym, wiesz, nie pozwoliliby mi całkowicie samemu kogoś leczyć, tylko pod ścisłą kontrolą i nadzorem - stwierdził prosto, nie zamierzając się też jakoś niesamowicie mocno tłumaczyć, bo wiedział, że to nic nie zmieni. Mógł za to wysłuchać swojego imiennika i przekonać się, czego ten dokładnie chciał, jednocześnie kiwając lekko głową. - Żeby poskładać cię do kupy. Jak chcesz być gdzie indziej, to mimo wszystko chujowo byłoby leżeć pod krzakiem i zdychać we własnych rzygowinach. Wiem coś o tym. Lepiej byłoby skoczyć do Luizjany tak po prostu. Albo Norwegi. I mieć w piździe wszystkich - powiedział, uznając, że to najlepiej wyrażało to, co chciał w tej chwili przekazać Solbergowi, jednocześnie wierząc w to, że ten zrozumie, o co mu chodziło.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Teoretycznie zdawał sobie sprawę, że wręcz obowiązkiem Brewera, było dopilnowanie, by Max powrócił do zdrowia. Były ślizgon nie myślał jednak logicznie, wciąż pchany chęcią oddania się nałogowi i autodestrukcji, co zresztą uskuteczniał, raz po raz stosując na sobie wszelkie rodzaje autoagresji, z czego najbardziej widoczną były rany po krwawych zadrapaniach, których nie potrafił powstrzymać. -Tak, wiem. Sorki. Po prostu... Po prostu szczerze nienawidzę tego miejsca. - Wyznał, bo nie chciał przecież obarczać winą kumpla. Ten miał po prostu pecha, że musiał wysłuchać Solbergowych żalów, które wypływały z irytacji i braku pogodzenia się z faktem, że ktoś śmiał mu przeszkodzić w umieraniu. Prychnął z pogardą, gdy imiennik wspomniał o tym, że był tu w celu poskładania do kupy. Jakby tego chciał, nie spierdalałby na drugi koniec świata. -Rzygi to nie jedyna opcja. I nie najgorsza. A czasem zwykła wycieczka nic nie da. Zresztą... Nie ma to teraz znaczenia, bo jestem tu, co nie? - Wzruszył ramionami, dopalając szluga z zawrotną prędkością. -Dobra, chodźmy po te kanapki. Nie chcę żeby Cię wyjebali za konspirę ze mną. - Klepnął go w ramię, po czym skierowali się do bufetu. +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Obowiązkiem i powinnością, ale poza tym Max chciał dopilnować swojego imiennika. Naprawdę nie marzyło mu się godzenie z kolejnymi problemami, za które niewątpliwie wziąłby odpowiedzialność, uznając, że mógł zrobić coś więcej. Nawet jeśli nie było to możliwe, nawet jeśli w pełni zdawał sobie z tego sprawę, nawet jeśli rozumiał, że inni ludzie mieli własne życie, często pakował się w nie, często uznawał, że nie mógł po prostu siedzieć z założonymi rękami, wierząc w to, że po prostu wszystko się ułoży. Z reguły tak nie było, a on po prostu nie umiał sobie powiedzieć, że może olać własnych przyjaciół, że może całkowicie zapomnieć o tych ludziach, którzy go otaczali, że może uznać, że ci sami wiedzieli najlepiej, jak mieli sobie radzić. I było to doskonale widać po jego imienniku. - Wiem. Jest gówniane, śmierdzi lekami i chorobą, nie myśl sobie, że ja uwielbiam spędzać tu czas – stwierdził całkowicie szczerze, przyglądając się Solbergowi, starając się zrozumieć, co właściwie się z nim działo. Nie wiedział, skąd wzięła mu się ta nagła potrzeba skończenia wszystkiego, skąd wzięła mu się potrzeba przejścia na drugi świat, jak doszło do tego, że po prostu uznał, że o wiele lepiej będzie skończyć we własnych rzygach. Nie mógł jednak o to nieustannie wypytywać, nie mógł zbyt drążyć, bo widział, jak wściekły był Max, a to nigdy nie było dobre. On sam reagował agresywnie, jeśli ktoś próbował na niego naciskać, jeśli akurat tego nie chciał, więc po prostu skinął głową. - Najpierw musieliby przypomnieć sobie, jak mam na imię – odparł całkowicie beztrosko, wchodząc za Solbergiem do budynku. Kłamał, rzecz jasna, bo mimo wszystko ludzie w Mungu zaczynali go kojarzyć, zaczynało do nich docierać, że mieli takiego, a nie innego praktykanta, którym również mogli się posługiwać, jak kolejnym, doskonałym narzędziem.
z.t x2
+
______________________
Never love
a wild thing
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Dzięki staraniom uzdrowicieli i niezliczonej ilości gorzkich eliksirów leczniczych udało mu się w miarę dojść do siebie po tygodniu spędzonym na oddziale urazów magizoologicznych; lekarz prowadzący upierał się jednak, że fakt poprawienia samopoczucia nie jest równoznaczny z gotowością do wyjścia ze szpitala, a rozległe urazy głowy jakich doznał podczas spotkania z trollami wymagały spokojnej rekonwalescencji i obserwacji. Niezbyt mu się podobała perspektywa kolejnych dłużących się dni, spędzonych na bezczynnym przebywaniu w łóżku, ale nie narzekał, doszedłszy do wniosku że z dwojga złego już lepiej leżeć w szpitalu niż w grobie. Zrobiło się trochę ciekawiej, gdy po ustabilizowaniu stanu przeniesiono go na mniej restrykcyjny oddział, gdzie mógł do woli przyjmować gości, bez oporów spacerować, czy może raczej kuśtykać, po korytarzu i częstować się pozycjami z małej biblioteki dla pacjentów; sporo czasu poświęcił też na przeprowadzenie śledztwa odnośnie pochodzenia parzonej w pracy mięty, a jego rozwojowi sprzyjały liczne wizyty kolegów z pracy, których zaangażował w sprawę. Wreszcie, gdy posiadał już: sadzonkę, najdroższą papeterię ze sklepu Scrivenshafta (dzięki uprzejmości Tomka) i przede wszystkim - siły, by zredagować list, mógł podziękować pani de Guise za jej nieocenioną pomoc, choć doskonale wiedział, że żadne słowa ani podarunki nie będą wystarczające. Uprzejmy gest nieco jednak ukoił jego sumienie i właściwie myślał już, że znajomość z Irvette na tym się skończy, a otrzymana w odpowiedzi propozycja odwiedzin bardzo go zaskoczyła. Bynajmniej nie negatywnie; może nadal miał wobec niej nieco mieszane uczucia, ale wdzięczność, jaką odczuwał za uratowanie życia dosyć skutecznie maskowała świadomość okrutnych krzywd, jakie Irvette wyrządziła Ruby. No i nie mógł zaprzeczyć - obiektywnie patrząc, rozmawiało im się całkiem miło. Dni mijały i zlewały się w jedność, bo wszystkie były do siebie podobne; tego popołudnia po obiedzie (niezbyt smacznym, swoją drogą) wybrał się znów na spacer do biblioteczki, skąd wybrał na oślep powieść S@motność na wizbooku i zaległ z nią w łóżku. Lektura nie była zbyt porywająca, ale nie miał nic lepszego do roboty, bo Peter chyba zamarudził dłużej w pracy (nowość) i jeszcze nie dostarczył mu dostawy nowych krzyżówek, o które go prosił. Eh. Niby czytał, ale raz po raz spoglądał tęsknie za okno, za którym pięknie świeciło jesienne słońce, jakby miał nadzieję zza szyby przybędzie jakieś wybawienie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
List od Ryana szczerze ją zaskoczył. Nie spodziewała się niczego, a już na pewno nie podziękowań szczególnie od kogoś o nazwisku Maguire. Widać jednak w tej rodzinie mężczyźni mieli więcej oleju w głowie. Tak, mężczyźni, bo odpowiedź Thomasa wywołała równie przyjemne zdziwienie u Irv, co list od jego brata. Urzędnik miał jednak tę przewagę, że do swojej korespondencji dołączył sadzonkę mięty, w której Ruda tak się rozsmakowała. Czy to właśnie dlatego postanowiła go odwiedzić? Po części, ale też szczerze była ciekawa, jak mężczyzna teraz wygląda. Postanowiła wybrać się do szpitala po pracy. Jak zawsze miała ręce pełne roboty, a jeszcze do tego spędziła chwilę na starannym dobieraniu i komponowaniu bukietu, który teraz niosła w rękach. Jej kwietne wiązanki nigdy nie były przypadkowe. Dziewczyna bardzo dobrze znała mowę roślin i uwielbiała wyrażać nimi to, co niewypowiedziane. W tej chwili przesłanie było wyjątkowo uprzejme: różowe tulipany oznaczające troskę, żółte gerbery mówiące o radości i zwycięstwie, białe lilie jako symbol najlepszych życzeń oraz chryzantemy, które oznaczały długie życie. Wszystko przewiązała fioletową wstążką nie tylko kolorystycznie związaną z uzdrawianiem, ale i idealnie pasującą do jego zielonych oczu tak samo, jak nawiązującą do ich pierwszego spotkania w Ministerstwie. Tak przygotowana pojawiła się przed pokojem sto cztery, do którego drzwi zapukała, uprzednio upewniając się, że nie tylko bukiet, ale i ona sama wygląda nienagnnie. -Jak się Pan miewa? - Zapytała z uśmiechem zaraz po tym, jak rzuciła jakieś ładne, formalne przywitanie. -Proszę, to dla Pana z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. - Wręczyła mu bukiet, uważnie lustrując stan Ryana. Wyglądał całkiem nieźle, więc pozostawało pytanie, jak się czuł i czy długo jeszcze miał leżeć w tym.... miejscu. Tak, cień niezadowolenia przemknął przez twarz de Guise, gdy zobaczyła warunki, jakie panują w tym pomieszczeniu. I ona chodziła na leczenie do takiego miejsca? Zdecydowanie pierwsze co by zrobiła, gdyby kiedykolwiek trafiła na ten oddział, to porządne przemeblowanie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nie liczył nawet że coś się wydarzy, pogodzony z nudnym popołudniem, tymczasem wybawienie jednak przyszło, co prawda nie zza okna, a zza drzwi, uprzedzając swoje przybycie cichym pukaniem - i od razu wiedział, że to nie jego rodzeństwo, które bywało tu tak często, że wjeżdżało już z buta do sali jakby byli u siebie w domu. Wychylił się nieco z łóżka, by dostrzec gościa i ocenić czy to ktoś, dla kogo należałoby wciągnąć na siebie szlafrok - okazało się że tak, zdecydowanie. Pani de Guise co prawda nie miała już na sobie garsonki, ale nadal wyglądała szalenie elegancko, a Ryan podejrzewał że prawdopodobnie była jedną z tych osób, które nawet w ciuchach po domu wyglądały nienagannie. O nim nie można było powiedzieć tego samego; zachęcił kobietę do wejścia wgłąb pokoju i próbował wykorzystać te kilka sekund na narzucenie na wymięty dres szlafroczka, pospieszne wygładzenie kołdry i ambitną, choć nieudaną próbę przygładzenia niesfornych loków. - Zaręczam, że lepiej niż wyglądam! O, dziękuję. Piękny bukiet - przyjął wiązankę, machnięciem różdżki wyczarował prosty wazonik i ulokował całość na szafce nocnej. Sam usiadł na brzegu łóżka, co wydało mu się nieco bardziej komforową do rozmowy pozycją niż leżenie. - Naprawdę nie trzeba było, to ja tu powinienem panią obdarowywać kwiatami, ale pozwoli pani że nadrobię to po wyjściu... proszę sobie usiąść - zachęcił, wskazując jej zapraszającym gestem na stojący przy łóżku mocno wyświechtany fotel, wątpliwą estetyką nie odbiegający od reszty obskurnego pokoju. - Jeszcze raz dziękuję za ratunek - powiedział poważnie, czując że to nie wystarczy, ale i nie wiedząc, jak inaczej mógłby to wyrazić. - I to podwójny, bo teraz uratowała mnie pani od czytania tego...dzieła postawił na lekki ton, bo sam potrzebował rozładowania atmosfery, wskazując przy tym na porzuconą na kołdrze kiepską książkę. Nie sposób było nie dostrzec chwilowej zmiany w wyrazie twarzy Irvette, gdy przyglądała się bliżej umeblowaniu pomieszczenia i odłażącej ze ścian tapecie; aż się prosiło by skomentować to pytaniem "na co idą nasze składki na CFZ?", ale to było coś, co mógłby powiedzieć w gronie przyjaciół. Dla pani de Guise wciąż był przecież głównie przedstawicielem Ministerstwa, a więc musiał je godnie reprezentować. - Wystrój nie powala, ale opieka medyczna jest na najwyższym poziomie - stwierdził zamiast tego z uprzejmym uśmiechem. Choć bardzo możliwe, że uzdrowiciele zajmowali się nim z takim zaangażowaniem bo rodzina Maguire miała już w Mungu Kartę Stałego Pacejnta.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie spodziewała się niczego innego jak widoku Maguirea w jakiś luźnych rzeczach. Jakby nie patrzeć, dostał dość mocno po kościach, co było dobrą wymówką, nawet dla Rudej, żeby nieco odpuścić sobie pełen makijaż i nienaganny wygląd. Choć ona zapewne faktycznie prezentowałaby się nieco lepiej. -Dobrze to słyszeć. - Odpowiedziała ze szczerym uśmiechem, przekazując mu kwiaty. Nie spodziewała się, że będzie umiał wyczytać ich znaczenie, ale nie było to teraz najważniejsze. -Proszę się nie przejmować, naprawdę. - Machnęła dłonią, przysiadając na brzegu zniszczonego fotela, choć nie do końca jej to odpowiadało. Zdecydowanie nie podobał jej się wygląd tej sali. Jak można było regenerować się w tak paskudnych warunkach? -Dzieła? - Zapytała zainteresowana, pochylając się lekko do przodu, by lepiej przyjrzeć się książce. -Och, faktycznie nienajlepsza lektura. Chociaż sztuka im wyszła. Byłam kiedyś w Magic Theatre na adaptacji.. - Rozgadała się nieco na temat przedstawionej na kartkach tomu historii. -Tutejsza biblioteka nie oferuje niczego lepszego? - Zapytała, bo nigdy nie leżała w tym miejscu na tyle długo, by musieć korzystać z zasobów czytelniczych Szpitala Św. Munga. Wróciła wzrokiem do Ryana, który zauważył chyba, że kobieta nie czuje się tutaj najbardziej komfortowo. -No tak. To nie do końca trafia w moje gusta, ale to tylko chwilowe zakwaterowanie. - Starała się znaleźć cokolwiek pozytywnego w tej sytuacji. -Jaką diagnozę w końcu postawili uzdrowiciele? Jeśli oczywiście mogę spytać. - Zainteresowała się, bo sama za wiele nie mogła powiedzieć bo tym, co widziała. Połamany był i rzygał krwią, ale to wszystko, co umiała stwierdzić z czystą pewnością.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nie znał się zupełnie na symbolice roślin i nawet nie przyszło mu w tym momencie do głowy, by próbować analizować ich znaczenie; gdyby ktoś go teraz o to spytał, pewnie powiedziałby że każdy kwiat jest dla niego wyrazem uwagi, sympatii czy zwyczajnej chęci sprawienia komuś przyjemności. I chyba nie pomyliłby się za bardzo, chociaż pewnie prawdziwe znaczenie każdego gatunku z osobna wydałoby mu się znacznie ciekawsze. Może kiedyś będzie mu dane zagłębić ten temat, na razie jednak skupił się na tym, że gest był bardzo miły, a kolorowy bukiet i wstążka sprawiały że ponura szpitalna sala nabierała nieco przyjemniejszego charakteru. - O, wieki nie byłem w tearze. I fakt, niektóre historie lepiej się ogląda niż czyta... inne z kolei powinny zostać w głowie autora. Gdyby się pani kiedyś zastanawiała, Nie drażnij smoka n i e jest reportażem o zwierzętach - uprzedził, mając w głowie bardzo żywe wspomnienie tego jak szybko odkładał na regał książkę po zerknięciu na treść. - Wie pani, Biblioteka Narodowa to to nie jest, ale mam nadzieję że znajdę coś lepszego... jak zna pani coś godnego polecenia, to proszę się podzielić - dodał, automatycznie zakładając że skoro Irv miała gust do kwiatów i żakietów, to do literatury też. Wyglądała na oczytaną i inteligentną... ale starczy już tych komplementów. Przeszli do mniej przyjemnych tematów i ciężko stwierdzić który był gorszy: wystrój pomieszczenia czy obrażenia Ryana. - Liczę na to, że za tydzień będę już w domu - odparł równie optymistycznie, choć nikt mu niczego takiego nie obiecał, i zaczął wymieniać: -Wstrząs mózgu, obrzęk, stłuczone nerki, wątroba... nawet płuco udało im się uszkodzić. Doszło do krwotoku wewnętrznego, jak sama pani widziała niestety. Strzaskana kość biodrowa, przez którą wciąż jeszcze utykam i na razie lekarze sami nie wiedzą, dlaczego. No, plus te wszystkie złamania, z którymi tak świetnie pani sobie poradziła. Aż mnie ciekawi, dokształcała się pani w tym temacie czy Beauxbatons ma taki wysoki poziom uzdrawania? - zapytał, szczerze zainteresowany odpowiedzią, bo Irv naprawdę zachowała wtedy zimną krew jak prawdziwa profesjonalistka. Niejedna osoba nawet po kursie pierwszej pomocy spanikowałaby w takiej sytuacji i zapomniała, którą stroną się trzyma różdżkę. On sam może i pozostałby spokojny, ale co z tego, skoro ledwo umiał rzucić Episkey?
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Wto Wrz 26 2023, 17:43, w całości zmieniany 2 razy
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
To prawda, nawet nie potrafiąc czytać symboliki kwiatów, dobrze odebrał intencje dziewczyny, która - wbrew temu co mogła powiedzieć Ruby - nie miała za grosz antypatycznych uczuć względem Ryana. -Też niestety coraz rzadziej tam bywam. - Skomentowała temat teatru z wyraźnym smutkiem na twarzy. Uwielbiała wszelką formę kultury wyższej i żałowała, że po przeprowadzce gdzieś zapomniała o zadbaniu o takie rozrywki. -Chcę wiedzieć w takim razie, o czym traktuje? - Zapytała lekko rozbawiona, po minie Maguire`a widząc, że treść musiała nieźle go zaskoczyć. Czego ona by się spodziewała, jeśli nie reportażu? Zapewne jakiegoś płomiennego romansu z tych, które nastolatki czytając w sekrecie przed rodzicami, a damy pokroju Irvette - w tajemnicy przed wszystkimi. -Och, tu mnie Pan zaskoczył. Nie wiem, w czym się Pan lubuje... - Raczej nie pytano jej o tego typu rzeczy, więc poczuła, że ma w głowie wielką pustkę, a pytaniami pomocniczymi chciała kupić sobie czas na wynalezienie czegoś, co mogłaby śmiało polecić, a co niekoniecznie było poradnikiem zielarza w każdym możliwym znaczeniu. Zmienili temat na obecny stan czarodzieja. Rudowłosa bez zbędnych emocji na twarzy słuchała tego, co mówili o jego obrażeniach uzdrowiciele. Zdecydowanie nie brzmiało to dobrze i chyba obydwoje zdawali sobie z tego sprawę. Irv przez chwilę przemknęło przez myśl, że może faktycznie uratowała człowiekowi życie, ale nie chciała oddawać się tym rozmyślaniom specjalnie długo. -To brzmi naprawdę nieciekawie. - Przyznała, przystawiając palec do policzka, widocznie o czymś myśląc. -Ależ bez przesady. To tylko podstawowe zaklęcia. Nigdy nie byłam specjalnie dobrą uzdrowicielką. - Machnęła ręką, gdy dotarły do niej słowa Ryana. -Miałam jednak w życiu wiele okazji obserwować profesjonalistów przy pracy i to oni, a nie szkoła niestety, nauczyli mnie większości tego, co dzisiaj potrafię. - Oddała honory nie tylko lekarzom, ale przede wszystkim też swoim skrzatom, które we Francji odpowiedzialne były za naprawianie szkód wyrządzonych przez Pana Domu, ale i jego dzieci, które nie zawsze potrafiły jeszcze kontrolować czarną magię. -Grunt to zachować zimną krew, prawda? - Rzuciła lekko, jakby chciała nieco rozluźnić atmosferę. Najlepsza może w interakcje międzyludzkie nie była, ale czasem potrafiła wykrzesać z siebie co nieco więcej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wolał nawet nie myśleć, co mogłaby powiedzieć Ruby, gdyby się dowiedziała że nie tylko Irvette była obecna podczas indycentu, ale i teraz w szpitalu. Doskonale wiedział, że siostra potrafiła być tak zacietrzewiona, że nie przekonałaby jej nawet drobna przysługa w postaci uratowała mu życia. Jeśli o niego chodziło, to co zrobiła dla niego de Guise w znacznym stopniu niwelowało kosę w żebro z lekcji zielarstwa. - Chyba czas najwyższy to nadrobić. Mamy ostatnio takie czasy, że mało kto myśli o rozrywkach, a zdecydowanie nam się należą - stwierdził trochę gorzko, gdy okazało się że rozmówczyni również dawno nie miała okazji by się trochę ukulturalnić i rozerwać. Musiał się aż chwilę zastanowić, gdy niefortunnie zaczęła podpytywać o treść owej okropnej powieści, bo naprawdę trudno mu było znaleźć słowa, którymi można byłoby ją określić w miarę przyzwoity sposób. - O seksie i Cruciatusie. Jednocześnie. - krótko i konkretnie streścił ten fragment, który miał wątpliwą przyjemność przeczytać, a potem pokręcił głową gdy zaczęła go dopytywać o preferencje czytelnicze. - No, na pewno nie takie jak ta o której wspomniałem... ale mniejsza o to, co mi się podoba, jestem ciekawy co ty lubisz. Znaczy, co pani lubi. Przepraszam - zreflektował się, przypadkowo tracąc grzecznościowy ton, który towarzyszył im przecież od początku spotkania. Z nadzieją że nie przeszkadzało jej to małe fauxpas, zaczął relacjonować jej swój stan zdrowia i w nieskończoność wymieniał obrażenia; rozmówczyni ewidenenie nie była zbyt wrażliwa, bo słuchała wyliczanki z kamienną twarzą - i bardzo dobrze, bo zdecydowanie byłoby mu niezręcznie gdyby zaczęła się nad nim rozczulać. - Tak też myślałem, szkoła życia przydatniejsza niż zwykła szkoła! - skwitował, naiwnie zakładając że Irv miała w rodzinie po prostu uzdrowicieli, a nie czarnoksiężników którzy trzaskali klątwami na prawo i lewo i stąd jej znajomość zaklęć leczących. Podobna opcja nawet w życiu nie przyszłaby mu do głowy. Uśmiechnął się, słysząc lekki ton Irwety i przytaknął: - Prawda. Szkoda, że tego akurat trudniej się nauczyć niż zaklęć.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Było po wszystkim, nareszcie. Pradawny Smok, który siał spustoszenie przez ostatni rok, zasnął snem niesprawiedliwego, a wszystko, przynajmniej z pozoru, wróciło do normy. Z pozoru, bo Julka czuła się jak wrak człowieka. W porównaniu do innych uczestników wyprawy, w tym Doktora Fairwyna, mogła mówić o dużym szczęściu. Skończyło się na siniakach, zadrapaniach i poparzonej ręce, która pomimo stosowania okładów i zaklęć, wciąż piekła ją żywym ogniem. Czuła się osłabiona i każdy intensywniejszy trening kończył się dla niej wyczerpaniem oraz poczuciem, że coś zdecydowanie jest nie tak. W końcu, po namowach trenera, postanowiła zaprzestać samodzielnych prób leczenia i udała się do Munga. Musiała przyznać, że obsługa szpitala zachowała się w porządku i poszła jej, nomen omen, na rękę, bo dostała swoje ulubione łóżko. Dopiero w nim mogła po raz pierwszy od dawna po prostu wypocząć. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że czuła się dobrze. Co noc wracały do niej koszmary, w których ogromna bestia spala na popiół jej rodzinę, a ją samą zostawia sobie na koniec, rechocząc przy tym paskudnie. Krukonka zbudziła się gwałtownie, z krzykiem i rozejrzała się dookoła. W salce była sama, co nieco podniosło ją na duchu, bo ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, były plotki w Psidwaczku czy Proroku, że pałkarkę Os opętał demon. Julka z wysiłkiem podniosła się do pozycji półsiedzącej, chwyciła za różdżkę i zapaliła świeczki na nocnym stoliku.
- Accio. – Wychrypiała, a na jej kolanach pojawiła się dobrze jej znana metalowa puszka – „Niezbędnik Łamagi”, towarzyszący jej w szpitalach i szpitalnych skrzydłach od najmłodszych lat. Wygrzebała z niego sudoku, otworzyła na ostatnio rozwiązywanej stronie i zaczęła skrobać swoim mugolskim długopisem. Co jakiś czas zmieniała dłoń, którą pisała, bo oparzenia wciąż się dobrze nie zagoiły.Tą nerdowską rozrywką nie dane jej było się cieszyć zbyt długo, ponieważ ni stąd, ni zowąd, bezszelestnie jak lampard, pojawił się obok lekarz.
- Sen to najlepsze lekarstwo, Panno Brooks. – Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i ex-Krukonka, widząc to zmęczone spojrzenie, miała ochotę powiedzieć, że jak ktoś potrzebuje snu, to on. Powstrzymała się jednak i skinęła lekko głową. A potem wyjaśniła, że spać to by chciała, ale nie może.
Doktor podszedł do łóżka i najpierw obejrzał dokładnie poparzoną rękę, potem przeprowadził krótką ankietę na temat tego, jak się czuje. Gdy wszystko okazało się w miarę klarowne, podał jej mieszankę eliksiru spokoju i wiggenowego. Miksturę wypiła bez gadania, a gorzki ziołowy posmak na podniebieniu sprawił, iż niemal nie zwróciła skromnego szpitalnego posiłku, na który składały się grzanki z edamskim i wędliną oraz fasolka. Walczyła ze swoim żołądkiem dobry kwadrans, ale w końcu poczuła się lepiej i sen ponownie zawitał w jej świadomości jako coś realnego. Oczy zaczęły jej się powoli przymykać, ziewnęła sobie przeciągle i nim zdołała się zorientować, już była w słodkich objęciach Morfeusza. Cóż, zdecydowanie zasłużyła na to jak mało kto.
A więc... Zwyciężyli. Właściwie to Fire nie powątpiewała w sukces tego szalonego przedsięwzięcia. No, może była odrobinę blisko poddania się panice i myśli, że naprawdę umrze, kiedy leżała przygnieciona przez skały, smażona ognistym oddechem smoka i z nogami powykręcanymi jak podczas gry w twistczar. Ale to tylko ułamek sekundy, bo później otrzymała profesjonalną pomoc uzdrowiciela o łagodnym głosie, a kilka wiggenowych przywróciło jej jako tako siły. Większość ludzi wyglądała na pokiereszowanych. Powrócili do Londynu niczym bohaterowie. To dopiero ironiczne, jeśli chodzi o Dear. Ponad rok temu musiała zwiewać z Wielkiej Brytanii przed szefem aurorów, a teraz wchodziła do Ministerstwa i prawie ją całowali po nogach. Średnio była z tego zadowolona. Właściwie to denerwowała ją taka dawka uwagi, dlatego możliwie jak najszybciej zwinęła się z miejsca wydarzeń, a właściwie próbowała, bo zorientowała się, że dalej jest połamana, pogryziona i poparzona tak, że się nie bardzo ruszy. Nogi miała niczym z waty. Wyglądały tragicznie, całe opuchnięte oraz zakrwawione. Blaithin przetransportowano do Munga w trybie natychmiastowym, kompletnie ignorując stanowcze żądania dziewczyny, aby jej tam nie zabierać. Nienawidziła tego szpitala od dziecka. Zresztą, w ogóle nie lubiła magicznych sposób leczenia. Ostatni raz leżała tutaj ledwo żywa po tym, jak straciła prawe oko. Teraz uzdrowiciele straszyli ją, że straci nogi, jeśli nie zacznie współpracować. Przesadzali, żeby ją przyszpilić do szpitalnego łóżka. Prawda? Leżała nieruchomo w jednym z idealnie białych łóżek, wpatrując się z wściekłością w sufit. W pomieszczeniu unosił się zapach medykamentów. Musiała zażywać je co kilka godzin, do tego ciągle ktoś przychodził, aby sprawdzać opatrunki i to, jak się goją nogi. Fire z najwyższym trudem powstrzymywała się przed wybuchaniem, ale ten pobyt nadwyrężał jej cierpliwość. I jakby tego było mało to obok umieszczono też poturbowanego Voralbera, którego nie miała ochoty oglądać, a musiała, gdy tylko przekręciła głowę w lewo. Co mu się właściwie stało? Nie pamiętała, aby oberwał od smoka czy czegoś innego. Po drugiej stronie z kolei leżała kobieta, której Fire nie zdążyła poznać. Ale zdecydowanie częściej to w jej stronę odwracała twarz. Wolała spoglądać na jej blond włosy niż niemalże białe oczy Alexa. Czasami przed zaśnięciem liczyła piegi rozsiane na twarzy nieznajomej. Nie planowała tu siedzieć tak długo, jak tego wymagano. Co za różnica czy będzie leżeć tu czy w domu? Taka bezczynność okropnie wpływała na Fire, chociażby ze względu na to, że chciałaby wrócić do ogarniania swojego nowego biznesu. Dlatego wyliczyła sobie, kiedy dyżurni mają zmiany i wypatrzyła moment, gdy mogłaby opuścić szpital. Gdyby tylko dała radę chodzić. Ściągnęła kołdrę i rękami przełożyła swoje zagipsowane nogi na podłogę. Podparła się o kule i zdeterminowana spróbowała wstać.