Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
Walentynki. Ostatnie walentynki spędził… w sumie nie pamiętał. Zazwyczaj jego wspomnienia nie sięgały tak daleko pamięcią, o ile potrafił powiedzieć kiedy jaką koncepcję życia próbował uskuteczniać, zupełnie nie potrafił odpowiadać na pytanie co robił w jakieś szczególne dni. Jak to się stało, że Faleroy poszedł na ten śmieszny bal? Akurat kiedy były zapisy na niego, Merlin był w dziwnej ekstazie, swojego nowego pomysłu, by żyć w celibacie, co pomoże skupić się tylko i wyłącznie na sobie. Jakby odmawianie sobie przyjemności z innymi osobami, sprawiłoby, że będzie zupełnie niezależny. Dzięki temu, bez towarzystwa zamieszka gdzieś sam, zupełnie sam. Bez ludzi skupiających się tylko i wyłącznie na jego pięknie zewnętrznym. Mógłby być sam, ze sobą, gnijąc od środka, tak jak to robił skutecznie ostatnie parę lat. Ale oczywiście jak ten pomysł mógł się udać komuś pochłaniającego tak duże ilości alkoholu, przez co jego umysł i ciało wymykały się spod kontroli. Nietrafiony, panie Faleroy. Dzień balu był dniem, w których Ślizgon wyszedł ze swojego dormitorium. Przesiąknięty zapachem tytoniu i z obolałą głową, opukał się pod prysznicem, próbując zmyć z siebie gorycz ostatniej porażki. Na darmo, oczywiście. A skoro już wyszedł z pokoju, a wokół nie było nikogo, któremu mógł się wyżalić, musiał gdzieś iść. I wtedy przypomniał sobie o walentynkach. Wszyscy byli odstawieni niesamowicie, masy anonimowych ludzi wchodzące na wieżę astronomiczną, pełni ekscytacji. Przepychał się wokół tych gderających ludzi w czarnych rurach i białej koszuli, nie dość, że nie pierwszej świeżości to jeszcze z niedbale podwiniętymi rękawami i brzydko ułożonym kołnierzykiem. Niestety, jego przekleństwo genów i tak sprawiało, że wyglądał niechlujnie, a równocześnie w pewien sposób pięknie. Co za życie. Większość osób mówiło na temat zeswatania. Zapomniał zupełnie o tym. Podszedł bezmyślnie do kogoś kto powiedział jego imię i wcisnął mu do ręki numer siedemnaście, popychając go lekko w kierunku, w który miał się udać. Pod numerkiem osiemnaście stał chłopak w kapeluszu, który taksował go wzrokiem. Nic nowego, ale Merlin spojrzał na niego praktycznie nieobecnym spojrzeniem i zatrzymał się na chwilę. Skądś go kojarzył, po paru sekundach przypomniał sobie, że tamten jest sławnym muzykiem. Ach, niezawodna pamięć Ślizgona, zadowolony z siebie nawet uniósł do góry brwi do chłopaka i nie przejmując się nim więcej wszedł za zasłonę. W środku siedziała dziewczyna, której jedyną zaletą według niego, był fakt, że posiadała alkohol. Nie to, że był alkoholikiem… Ale czy on komukolwiek musi się tłumaczyć z tego co robi? Nawet sobie? Usiadł naprzeciwko niej i automatycznie sięgnął po wino, które wydawało mu się pewnie idealnie nostalgiczne do tej chwili. Nalał sobie kieliszek i postawił butelkę. - Jestem Faleory – powiedział nagle do dziewczyny siedzącej naprzeciwko. Jego, z pewnością bardzo szczęśliwej, walentynki. Och dziewczyno, cóż za szczęście cię spotkało, wieczór z ćwierć- wilem, potrafiącym niesamowicie dobrze narzekać. - A ty jesteś moją walentynką i grasz sobie właśnie sama w karty – powiedział nie wiadomo czy z ironią czy rozgoryczeniem, czy czym tam jeszcze. Podsunął jej butelkę. Był zbyt zajęty swoją niedolą, żeby zauważyć jej stan. Patrzył jednak ze zdziwieniem na jej poczynania w tym klaustrofobicznym miejscu.
Walentynki właściwie zupełnie nie były świętem na które Dexter Vanberg mógłby narzekać. Teoretycznie większość kręci nosem na atmosferę, na kicz, na to, że samotnym w ten dzień wszystko przypomina o tym, że ciągle nie mając co wpisać w rubryce „partner”. Miejmy jednak na uwadze to, że Dexter Vanberg, absolutnie nie był jak wszyscy! A więc owy muzyk, święto to uważał za wprost idealne. Otóż w ten dzień trzeba świętować miłość, a jak najlepiej jeśli nie poprzez bardzo przyjemne obcowanie z bardzo przyjemnymi osobami? Nawet się zbytnio nie ociągał, tylko raz dwa wybrał jakieś super ubrania, czyli, czerwone rurki (wszak walentynki!), do tego czarną marynarkę, kapelusz w tej samej barwie, a pod tym fantastyczną i niepowtarzalną koszulkę z bardzo anatomicznym sercem. Ale co tam jego strój, przy tym tryskającym romantyzmem, wnętrzu pomieszczenia?! Tak poważnie, nie mógłby narzekać na alkowy w których było można się schować. Bardzo przyjemny wynalazek. Ale dobrze, wróćmy do akcji. Dex wszedł do sali od razu rozglądając się po stołach i szukając czegoś do picia. Poncz Hogwarcki był słabszy niż piwo kremowe, więc Vanberg wybrał opcję z wypaleniem jednego ze swoich skrętów. Pogrzebał za nim w kieszeni wyciągając go, a przy tym jakiś numerek. Tak właśnie przypomniał sobie o numerku 18, który ktoś mu wręczył tuż przed wejściem, a który bez zainteresowania wtenczas od razu wrzucił do kieszeni. I tak oto zorientował się, że tuż naprzeciw niego, jedno z tych dziwnych pomieszczeń, ma tenże właśnie numer. I gdy właśnie skierował swe kroki, ktoś mu mignął przed oczami, w równie czerwoniutkim stroju co jego. Aż prychnął pod nosem, orientując się, że to tylko Lsd. Zaciągnął się swoim skrętem opierając plecami o ścianę tuż przy tej magicznej zasłonie. W razie gdyby właśnie okazało się, że numer osiemnasty dostał ktoś z kim nie zamierzał spędzać ani trochę czasu, zawsze mógłby powiedzieć, że tak tylko sobie tu stoi i poważnie rozmyśla nad sensem życia. Poza tym obserwowanie pełnej sali ludzi było nieco ciekawsze niż pustego pomieszczenia. Jeśli chodzi o dostrzeganie, to między innymi zauważył pewnego blondyna. Vanberg miał całkiem dobry nos do potomków wil, a ten chłopak, najwyraźniej coś z nich musiał w sobie mieć. Jego wyobraźnia szybko zaczęła intensywnie pracować, gdy przez tą krótką chwilę mu się przyglądał, mimo iż, zdecydowanie nie był tak olśniewający jak Alexis, z którą, swoją drogą, spędził tu bardzo fajnie czas. I tak oto rozmyślając nad tymi głębokimi sprawami, Dex czekał, aż ktoś, komu przypadła ta sama alkowa w końcu się pojawi. Albo do momentu, aż nie znajdzie sobie jakiegoś interesującego towarzystwa na ten wieczór. Wszystko jedno.
A co robiła Desiree zanim przyszła na bal? Od dnia końca minęło parę dni. Nie wiedziała ile, czas przestał się dla niej liczyć. Nie była nawet pewna czy jeszcze jest luty czy może już listopad. Miała życia tak serdecznie dość, że nic nie było na tyle ważne by się tym przejmować...Nic oprócz wiadomo kogo. Wciąż nie mogła się pozbierać. Wyglądała coraz bardziej żałośnie. Nic nie jadła, nic nie piła, nie miała siły i powodu na to by się nawet umyć. Ale i tak wyglądała dobrze. Wiecznie siedziała skulona w rogu swojego łóżka, mając na sobie ten sam czarny dres. Płacz pozostawił jej makijaż rozmazany na jej twarzy, nawet tego nie zmyła, nie miała siły. W rękach ciągle trzymała butelkę Ognistej i raz po raz z niej popijała bezmyślnie gapiąc się w ścianę przed sobą. Nie miała pojęcia o tym, że dziś są Walentynki i nie miała zamiaru na nie iść. Bo i po co skoro nie miała z kim? Jej ukochany wyjechał i nie wrócił a ona ma iść się bawić? Pfff, śmieszne. Dopiero słysząc rozmowę koleżanek z dormitorium zrozumiała jaki dzisiaj dzień. Pamiętała o balu, słyszała o nim już dawno temu, wybierała się nawet na niego z Tristanem. Ale teraz, gdy jego już nie było, nie miała zamiaru na niego pójść. Gdyby nie jej przyjaciółka pewnie nadal siedziała by w łózku gapiąc się w ścianę i pijąc alkohol. Ale jedna z dziewcząt powiedziala twardo. -Musisz iść na bal, ogarnąć się. Nie możesz wiecznie się zamartwiać, Des. - Nie słuchała wyjaśnień dziewczyna, że ta, owszem, chce się zamartwiać. Nie wiedziała jak i kiedy została ubrana w sukienkę. Nie umalowała się ani nie uczesała, to było ponad jej siły. Potrząsnęła jedynie głową by włosy jakoś jej się tam ułożyły i została wypchnięta przez koleżanki z dormitorium. Przed wyjściem zgarnęła jeszcze do torby kilka butelek alkoholu i papierosów, bo nie wiedziała ile tego będzie na balu, a wiedziała, że na trzeźwo nie wytrzyma.Kląc wszystko na czym świat stoi ruszyła przed siebie w drodze jeszcze pytając gdzie jest ten cały "bal", bo tego już nie pamiętała. To, że nie w WS, a na Wieży przyjęla z ulgą. W każdej chwili może stamtąd skoczyć, no bo kto jej zabroni. Dotarła na miejsce i rozejrzała się dookoła. Walentynki. Cholernie beznadziejne, amerykańskie święto pełne amorków, różowych misiów, serduszek, słodyczy i przesadnie miłych ludzi i wszędzie całujacych się par. Idąc tu dziewczyna spotkała takich z milion co od raz przypomniało jej Tristana i spowodowało potok łez, których nawet nie była świadoma. Oczywiście panowała tu już miłosna atmosfera. Leciała nastrojowa muzyka i w ogóle. Parkiet był jeszcze pusty ale dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła jakieś małe, latające karoce dookoła. W całej wieży roznosiła się jakaś biała mgiełka. Desiree nie zastanawiała się do czego ma ona służyć, ale musiala przyznać, ze robiło to wrażenie. Nie miała pojęcia, że owy atmosferyczny element miał za zadanie odprężać. Ale ona wcale a wcale nie czuła się odprężona. Widząc tą całą świąteczną otoczkę chciało jej się rzygać. Miała dość, najlepiej uciekła by z powrotem do lochów, ale wiedziała, że przyjaciółki jej nie puszczą, musiała zostać. Szczerze nie cierpiała tego święta. Wydawało się jej, że ludzie są wtedy wyjątkowo sztucznie uprzejmi i radośni, zachowując się ciapowato niczym Puchoni. Ciekawe co by o tym pomyślał Tristan, gdyby tu był...Zapewne spędzilby ten dzień z nią, tylko z nią. A ona przyjęłaby to z ochotą, z nim mogła chodzić wszędzie. A teraz była tu sama, mgiełka na nią nie zadziałała, wciąż miała łzy w oczach, a na dodatek jakaś Swatka miała ją dopasować do idealnego partnera....Czekaj, czekaj. STOP!!! Miała się tu z kimś spotkać? Z nie wiadomo kim, i miał to być niby jej idealny partner?? Czy wy jesteście głusi i ślepi?! Jej idealnego partnera już nie ma!!! Wyjechał sobie chuj wie dokąd i nie wróci! -No świetnie, kurwa, zajebiście. -skomentowała całą sytuację Ślizgonka rozglądając się za swoim numerkiem alkowy czyli piątym. Zapowiadał się wręcz CUDOWNY wieczór przesiąknięty miłością i czym tylko chcecie. Taaa, ale nie ze strony Desiree. Ona, moi drodzy, miała zamiar spławić tego faceta, co to niby ma być jej idealnym partnerem i się upić by zatopiona w marzeniach i wspomnieniach odpłynąć daleko stąd. No, ale na razie musiała się z tym kimś spotkać. Skierowała się do tego tajemniczego pomieszczenia i ze zdenerwowaniem przyjęła fakt, że już tam ktoś jest. Weszła i zerknęła w stronę chłopaka. Blond włosy, niebieskie oczy, to przypomniało jej...Nie, Desi, nie teraz, nie rozklejaj się, proszę, bądź twarda. Znała go. Wiedziała, że też jest ze Slytherinu, ma na imie Draco i jest dużo starszy od nich wszystkich. Wzruszyła ramionami. -Cześć. Dobrze wyglądasz. -wyrwało jej się nie wiadomo dlaczego, wcale nie kontrolowała tego co mówi, a ponadto po jej podbrzuszu rozniosło się przyjemne ciepło. Zerknęła w stronę barku z alkoholami. Nie piła ich, miała swoje butelki. Usiadła gdzieś w kącie i wyjęla papierosa. Może i pozbyła się agresji i chęci mordu na tej całej Swatce, dyrektorze i wszystkich innych co przyczynili się do tego balu, ale wciąż była spięta. Odpaliła fajkę i spojrzenie skierowała przed siebie. Tristan, gdybyś tu był, wszystko byłoby lepsze i prostsze...Dlaczego, powiedz mi dlaczego? Nawet nie zauważyła, że w jej oczach pojawiły się łzy. Zapach wanilii roznoszący się po alkowie wcale jej nie uspokoił, nic nie byłoby w stanie tego uczynić. Minęło jeszcze za mało czasu by przyzwyczaić się do sytuacji i braku dalszego sensu swojego życia. Nie wiem czy kiedykolwiek przyjmie do wiadomości ten stan rzeczy i wspomnienie Tristana nie będzie powodowało potoku łez i bólu w sercu. Po prostu nie wiem.
Summer natomiast o balu myślała z pewnym zaciekawieniem i podnieceniem. Czyżby to właśnie na nim miała odnaleźć swoją miłość? Czy jest to możliwe? Nie mila pojęcia, ale słyszała, że ponoć ma tak być. Słyszała też, że ta impreza ma być inna niż wszystkie dotychczas. Nie wiedziała, że rok temu w Walentynki stało się coś, czego do tej pory nie może zapomnieć połowa szkoły, zapewne nie czekałaby na ten dzień z takim entuzjazmem. A tak to wyczekiwała, czując pewnego rodzaju zaciekawienie przed nieznanym. Gotowa do wyjścia była już godzinę przed rozpoczęciem. Ubrana w delikatną, pudrową sukienkę przeczesywała przed toaletką swoje wyprostowane, ciemne włosy. Gdy nadeszła pora z uśmiechem ruszyła na Wieżę. Cieszyła się, że bal odbywa się właśnie tam. Dotarłszy na miejsce rozejrzała się dookoła. Wyczuwała w tym miejscu magię. Ale nie taką zwykłą. W powietrzu roznosiła się magia miłości, radości, spokoju, która to spowodowała, że Australijka poczuła się jeszcze lepiej niż dotychczas a na jej usta wpłynął jeszcze szerszy uśmiech. Wszędzie roznosiła się piękna, klimatyczna muzyka, biala mgiełka dawała temu miejscu jeszcze bardziej wyrazisty nastrój, unoszące się karoce wyglądały naprawdę magicznie, jak w jakimś Kopciuszku, a parkiet aż zapraszał do tańca. Dookoła sali rozstawione zostały sześcioosobowe stoliki, na których wręcz piętrzyło się od słodyczy. Dziewczyna zauważyła także naczynie z ponczem. Summer rozejrzała dookoła szukając czegoś ciekawego do spożycia. Z dziecięcą wręcz radością zauważyła nieopodal stojący pucharek z jej przysmakiem- miętowymi lodami. (swoją drogą, dobrze, że do słodyczy nie zostało nic dodane, człowiek nie mogłby bezkarnie nic zjeść bez odczuwania zauroczenia czy popędu seksualnego XD) Chwyciła więc go i poszła dalej rozglądając się po pomieszczeniu i wsłuchując w cudowną muzykę. Musiała przyznać, ten kto organizował ten bal naprawdę się postarał. Widać było, że miłość wprost unosi się w powietrzu! (A nie, wybaczcie, to mgła xD) Lekkim krokiem ruszyła ku alkowie numer DZIESIĘĆ, bo właśnie tam miała poznać swój ideał. Weszła do karocy, od razu zauważając ten niezwykły zapach w niej się unoszący. Wanilia. Wciągnęła go nosem i poczuła jak ogarnia ją błogi spokój. Nie było jeszcze nikogo, miejmy nadzieję, że jej partner pojawi się niedługo! Przycupnęła sobie gdzieś, oparła głową o ścianę, i wciąż trwając w owym błogostanie przymknęła oczy i wciąż lekko się uśmiechając poczęła pałaszować swoje lody, w oczekiwaniu na towarzysza dzisiejszego wieczoru wsłuchiwała się w muzykę, która to była słyszalna również w pomieszczeniach.
To był dzień przesycony dylematami, drobnymi dramatami i przyspieszającego niepokojąco tętna. Colset przechodziła ostatnimi czasy okres przypadkowego odosobnienia i głębokich i w ogóle egzystencjalnych refleksji. Nie spotykała się z wieloma ludźmi z racji dla Krukonki typowej, a mianowicie analizatorski nastrój mode on. Przesiadywała i obserwowała, bo potrzebowała wniosków. Trwało to kilkanaście dni, poprzedzonych życiem fantastycznym i, hmm... fantazyjnym. Spełniała się wówczas iście nimfomańsko, dla dobrego zdrowia oczywiście! Jeśli istnieje prawo natury dotyczące nadmiaru endorfiny to zdawałoby się, że spełniała je Venge. Zdawało. Bo tak na serio to męczące na dłuższą metę okazuje się spełnianie czysto fizycznych potrzeb, nie było jej przeznaczone hedonistyczne opierdalanie się w żadnym wypadku. Jak przystało na stałą i permanentną ofiarę egzaltacji i dziwnych usiłowań sprostania celom z około górnej półki popadła ze skrajności w skrajność. I wyalienowała się, nurkując w otchłanie głowy. Trochę to henrykowskie, nawiązując do jednej z tych mugolskich lektur, które w jej chętne i wypielęgnowane raczki wpadły, o absurdalnym i w ogóle takim nie z tej ziemi tytule. Coś o śmiesznych samozwańczych istotach nadprzyrodzonych z niebios i komedii. Do dziś wróćmy jednak. Bo w związku z tym całym wyobcowaniem, kontrastującym z wcześniejszymi igraszkami stałymi zdecydowała że warto próbować przełamywać te sztormowe fale tendencji i w chwilach wyobcowania szukać ludzi. I na odwrót. Po co? Żeby sobie urozmaicić egzystencję, chociażby. Więc przybyła. Nie tak, żeby się wybitnie przemóc musiała, nie wykrzywiła grymasem pogardy buźki ANI RAZU na widok nadchodzącej kobieciny, zwanej potocznie swatką, która była przesiąknięta słodyczą i wręcz nią emanowała, nie spiorunowała wzrokiem osoby wręczającej jej do ręki jakiś zwitek pergaminu, tylko lekko zaintrygowana rozwinęła go i odczytała wykaligrafowaną starannie cyfrę, nie zatykała nosa czując ciężkie piżmo, wanilię i coś drażniącego nozdrza w bardziej przyjemny sposób. Z lekkim otępieniem i biernością wypisaną na twarzy wielkimi literami przedzierała się przez gąszcz ciał, stolików i innych przecież tak jej teraz zbędnych elementów! Przelawirowywała właśnie zręcznie między jakąś grupką ludzi z niebezpiecznie przychylonymi kielichami ponczu (tu lekkie zawirowanie w głowie i galop serca gdy w tłumie mignął jej Claude), osłaniając dzięki zręcznym wygibasom koronkową kieckę z głębokim wycięciem na plecach i rozejrzała się, próbując odszukać osiemnastkę. Miała zamiar do alkowy wejść wdzięcznie ładnie i powabnie, uśmiechnąć się tajemniczo i uroczo do jej wybranego przez swatkę towarzysza i pooperować delikatnie aluzją podczas przyjemnej pogawędki, która poprzedzi odwrót na pięcie, ale cały misternie ułożony plan runął. Bo był to plan którego drugą częścią składową miała być przypadkowa osoba, Cols nie wierzyła w swoje pokręcone szczęście ani nie ufała swatce na tyle by założyć że sparuje ją z kimś jej odpowiadającym. A tu masz babo placek. Całkiem przystojny. Nieziemsko pociągający. Stojący przed JEJ alkową. Nie wiedziała do końca czy Vanberg jest jej dzisiejszym przeznaczeniem, ale odkładając te myśli na później uśmiechnęła się szeroko i przyspieszyła kroku, by w swoją dłoń mało delikatnie schwycić jego serce... no dobra koszulkę... i bez słowa wciągnąć w przesyconą aromatyczną wonią alkowę. - Cześć Vanberg - rzuciła, rozglądając się z oceniającym i kalkulującym wyrazem na twarzy po wnętrzu. - Słyszałam, że jesteś moją miłością - strzeliła, przenosząc spojrzenie na chłopaka, a konkretniej jego dość trudne do przeoczenia spodnie. Krzykliwe w swym kolorycie.
Ostatnio zmieniony przez Colset A.Venge dnia Nie Lut 12 2012, 12:22, w całości zmieniany 3 razy
Gdyby wiedział, że na balu walentynkowym trafi mu się dziewczyna, która dopiero co przeżyła bolesne rozstanie z chłopakiem to chyba by po prostu uciekł. Osobiście nienawidził unikania kłopotów i starał się tego nie robić, zawsze stawiał im czoło. Ale taka sprawa to nie jest zwykły kłopot. W końcu powinna być tutaj z mężczyzną, którego kocha, a nie z całkiem nieznanym sobie partnerem i jeszcze w pewien sposób zmuszona do zabawy z nim. Podłość nie zna granic. I nawet on by nie był zdolny by aż tak kogoś zranić zaraz przed balem walentynkowym. No, ale własciwie Dracon nie miał o niczym pojęcia. Dlatego właśnie w tym momencie czekał w środku i z ogromnym zaangażowaniem bawił się już pustym kubeczkiem po czerwonym winie. Uwielbiał ten rodzaj alkoholu. Ale rzadko go pijał ze względu na to, że jego zdaniem spożywanie wina wymagało dostojnej sytuacji. Jednak teraz sam jeden, w półmroku. Będąc na nawet wygodnym krześle i pukając lekko kubeczkiem o stolik... No dobra, nie była to dostojna sytuacja. Ale miał ochotę, dlatego wypił jeszcze kilka łyków nieświadomy tego, że w środku czai się podstęp. Któż bowiem miał go ostrzec, że większa ilość alkoholu w pewien sposób go pobudzi? Nie był to jakiś szczególny skutek. Po prostu jego policzki były naprawdę nieznacznie zaróżowione i ktoś, kto go nie znał tak dobrze jak on sam nie zauważyłby różnicy. Co do reszty? Za mało jeszcze wypił po prostu, przynajmniej na to wyglądało. Nudził się. Po prostu naprawdę się już nudził. A to sprawiło, to i afrodyzjak, że powoli nie mógł się już doczekać tego kto tu wejdzie. I.. Boże! On już nawet zaczął myśleć, że kobieta, która się tutaj pojawi faktycznie może być jego ideałem. Ta atmosfera naprawdę źle na niego działała. Boże, jeszcze zacznie ją podrywać, a to by naprawdę była dla niego nie lada odmiana. Kiedy dziewczyna weszła nawet przez chwilę poczuł się tak, jakby jako dżentelmen powinien wstać. Ale nie jest dżentelmenem, dlatego siedział na krześle i obserwował ją dokładnie. Czy ją kojarzył? No oczywiście. Jak można nie poznawać ludzi, którzy są z jego domu? Może między nimi była dość spora granica wiekowa, ale widywał ją i ją pamięta. Jednakże nie kojarzył by kiedykolwiek z nią rozmawiał. Dlatego ciekawił się na jakiej podstawie swatka uznała, że do siebie pasują. Szczególnie, że on ma jakieś pięć minut, żeby się zastanowić nad tym, jak ona właściwie ma na imię. Kojarzył jedynie, że ludzie mówią do niej Des. Ale jak właściwie w pełni się zwie? Postanowił po prostu na razie ani nie pytać, ani nie mówić do niej po imieniu. To będzie najlepsze wyjście. - Dzięki – Odpowiedział cicho słysząc, że dobrze wygląda. Wiedział to bardzo dobrze, w końcu jest osobą dość dumną i pyszną osobą i zna swoja wartość aż przesadnie. Ale poczuł się miło. Obejrzał dokładnie kobietę zastanawiając się, czy może powiedzieć jej to samo. Ładna sukienka, bo na to głównie zwrócił uwagę, ale... Jej twarz byłą wyraźnie obdarzona jakimś bólem. I jeszcze nie wiedział, co takiego się stało przed balem. Ale mimo wszystko bał się popełnić gafy. Nie chciał jej jeszcze bardziej zranić. Nie kopał prawie nieznajomego leżącego. Przecież nie musiał od raz wydać się potworem dla młodszej koleżanki. Już chciał coś powiedzieć jednakże w jej oczach dostrzegł słone krople. Był szczególnie wrażliwy na damskie łzy. Szczególnie, jeśli nie były wywołane przez niego. Po prostu kiedy widział, że ktoś naprawdę ma problem, a nie jest to po prostu wymuszanie czegoś, czy inne głupoty, to naprawdę czuł, że wręcz go to boli. Sięgnął nad stolikiem i złapał papierosa dziewczyny. Zgasił go o popielniczkę. Nienawidził palenia. Naprawdę mu się od tego niedobrze robiło, szczególnie w takim ciasnym pomieszczeniu bez okien. Dlatego wolał w miarę szybko pozbawić powietrze tego zapachu zanim niestety będzie musiał stad wyjść. - Widzę, że ten wieczór nie będzie dla ciebie przyjemny cokolwiek zrobię. Może więc masz ochotę się wygadać? - Zaproponował.. Uwaga, pierwszy raz w życiu. Nie lubił słuchać o problemach i nigdy nie robił tego, co trzeba. Ale teraz tylko to w jego mniemaniu było właściwie.
Fakt, zostawienie dziewczyny na kilka dni przed Walentynkami, szczególnie, że z tej okazji odbywała się jakaś impreza jest niebywałym świństwem, który nie powinien być wybaczony. Ale Desiree nie myślała o tym w tych kategoriach, nie potrafiłaby być wściekła na swojego rycerza, że ten absolutnie nie postąpił po rycersku. Po prostu za bardzo go kochała i za nim tęskniła, żeby mieć o cokolwiek teraz pretensje. Szła na ten bal zupełnie z tego faktu niezadowolona, już od razu współczując osobie, która jej się trafi. No bo kto chciałby spędzać ten uroczy w swojej dacie dzień z głęboko zrozpaczoną osobą. No nikt raczej. Dlatego nie miałaby pretensji jakby chłopak od razu uciekł. Siedziała gapiąc się bezmyślnie w przestrzeń nawet nie zauważając faktu, że straciła papierosa. Faktycznie, nie powinna palić w tak małym pomieszczeniu. Ale ona nigdy nie robi to co akurat powinna, więc wcale mnie to nie dziwi. To, że nie ma już w palcach fajki skwitowała tylko cichym westchnięciem, w końcu kierując wzrok ku Draconowi. Miała szczęście chociaż w tym, że trafił jej się Ślizgon a nie jakiś Puchon, który w swej wesołości chciałby za wszelką cenę ją rozweselić. Niepotrzebny trud. Czując na swojej twarzy spojrzenie chłopaka poczęła się zastanawiać czemu jej się tak przygląda. Gdy zrozumiała, że w jej oczach widnieją łzy przeklęła w myślach i natychmiast je wytarła. Pomińmy fakt, że i tak wyglądała żałośnie, tak jak tylko można wyglądać po długim płaczu. Ale autentycznie zrobiło jej się żal Dracona. Zamiast bawić się z jakąś wesołą dziewczyną, która by chciala z nim tańczyć, podrywała go i Merlin wie co jeszcze, trafiła mu się taka Desiree co najchętniej z tego miejsca popełniłaby samobójstwo. Nie nadawała się na bal Walentynkowy. Już bardziej na stypę czy zaduszki. -Wybacz. -mruknęła cicho. - Walentynki...-prychnęła. Głupie amerykańskie święto pełne zakochanych par, różu, czekoladek, serduszek i amorków. Fajnie jest dopóki ktoś ma z kim je spędzać. Jeszcze niedawno Des zastanawiała się z entuzjazmem co kupi na nie Tristanowi i gdzie pójdą. A teraz? Zakopała by się w swoim łóżku i piła, tak po prostu. - Zapewne widzisz, że nie mam nastroju na zabawę. I przepraszam, że akurat ja ci się trafiłam. -czy wy też zdziwiliście się tym, że przeprasza za coś na co nie miała wpływu? Bo ja bardzo. Ale zostawmy to. - Wcale nie chciałam tu przychodzić, zostałam wypchnięta z dormitorium. Ale przyrzekam, że postaram się choć udawać zadowoloną i dobrze się bawiącą. Nie chcialabym psuć ci wieczoru. -wyjaśniała Desiree. Zdziwiło ją to, że chłopak, praktycznie jej obcy, się o nią troszczy, bo tak to przynajmniej odebrała. I to jeszcze z jej domu! Mało kiedy można tam spotkać jakiegoś faceta, proponującego wygadanie się. Inny to zapewne widząc jakże nieszczęśliwą ma partnerkę zostawiłby ją i poszedł do innej, pasującej do nastroju balu. A on tu wypytuje czy chciałaby się wygadać. Gdy usłyszała jego pytanie uśmiechnęła się lekko. -Dzięki...-wyjęła z torebki jakąś butelkę i upiła łyk. A tak, znowu Ognista. Ostatnio dużo jej piła. Momentalnie spoważniała i posmutniała. -Ech, nie ma o czym gadać tak naprawdę...Parę dni przed feriami zaczęłam się z kimś spotykać. Naprawdę go kochałam, i było mi dobrze. On też był na Słowacji, ale nie spotkaliśmy się ani razu, szukałam go jak głupia, ale bez skutku. Kilka dni temu dostałam od niego list. "Wyjechałem. Kocham cię mocno lecz nie mogłem cie zabrać ze sobą. Nie martw się o mnie. Nigdy o tobie nie zapomnę. Najlepiej będzie jak zapomnisz o mnie, bo nigdy nie wrócę . Wybacz mi za wszystkie przykre chwile i dziękuje ci za te wspaniałe..."Kilka dni przed Walentynkami, wyobrażasz to sobie? -spojrzała na chłopaka. W jej oczach pojawiły się iskierki smutku i bólu. Ale nie mogła płakać. W życiu nie płakała publicznie i nie miała takiego zamiaru. Kit z tym, że to miejsce bylo bardziej prywatne, w końcu byli tu tylko on i ona. -Ale...nie mówmy o tym. Jest Dzień Zakochanych, trzeba się bawić! - wysiliła się na sztuczny uśmiech i przyłożyła szyjkę butelki do warg po czym skierowała ją w stronę Draco. -Napijesz się? To wino nie wygląda zbyt ciekawie, raczej...podejrzanie.
Walentynki w takim towarzystwie to naprawdę nie był najlepszy pomysł. Dracon idąc tu naprawdę myślał o tym, żeby się wręcz powiesić. I szczerze mówiąc sam czuł, że nikt z nim się nie będzie dobrze bawić. Bo tylko jedna dziewczyna tak naprawdę mogła go uszczęśliwić, ale ona tutaj nie weszła. Zresztą, już od bardzo dawna nie rozmawiają ze sobą, więc nie mógł nawet marzyć o tym, że dzisiejszy dzień spędzą razem. Więc można powiedzieć, że trafił swój na swego. Zrozpaczona Des i pochmurny Dracon. Faktycznie, mogą spędzić dzisiejszy dzień nawet miło o ile tylko ta atmosfera różowych czy tam czerwonych serduszek nie dobije jednego z nich, chociaż ten alkohol naprawdę mu mieszał w głowie bardziej niż dekoracje. Także co chwilę miał inne zdanie o tym wszystkim. Dlatego go raczej nie wypowiadał na głos. Widząc, jak Des ociera łzy ponownie nachylił się nad stołem i wierzchem dłoni starł jej resztki smug, które pozostały po długich minutach płaczu, czy nawet godzinach. Nie wiedział, ale pewne było, że to nie było tylko chwilowe załamanie, które dosłownie za chwilę zostanie zastąpione przez radość. I ciekawił się, kto był aż tak potworny, że wyrządził jej taką krzywdę. - I tak nie lubię walentynek. Nigdy ich nie obchodziłem i raczej nie będę. To tylko po to żeby sobie dzieciaczki mogły miłość wyznać na anonimowych kartkach. W ogóle ten bal to głupi pomysł – Odpowiedział jej w pełni przekonany do swojego zdania, chociaż miał wrażenie, że jeszcze chwila i za chwilę zacznie gadać głupoty jaki to piękny dzień! Jeszcze chwila i pewnie nawet dostanie jakąś strzałą kupidyna w tyłek. Aa! Chronić pośladki chronić pośladki! Następnym razem weźmie metalowe gacie. - Nie musisz udawać. Jak dla mnie, to możemy sobie cały wieczór po marudzić i spić się do nieprzytomności. Co powiesz na to? - Zaproponował będąc prawie pewny, że taka wizja wieczoru będzie interesująca nie tylko dla niej, ale i dla niego. Może potem załatwi sobie jakiś przygodny seks? Raczej nie z dziewczyną, która siedzi przed nim, ale wyjdzie i znajdzie się w jakiejś alkowie z panienką, która została opuszczona przez równie jak oni niezadowolonego czy zgorzkniałego partnera. Nawet jedno dziecko sobie już upatrzył i wydawało się być bardzo naiwne. Ale zostawmy ten temat. Teraz ma, o dziwo, ważniejsze rzeczy do roboty. Faktycznie troska z jego strony była niespotykana. Ale jednocześnie to, że byli z jednego domu sprawiało, że czuł między nimi jakąś więź. Wysłuchał ją więc zastanawiając się nad tym wszystkim. Jak można pożegnać się z ukochaną w taki sposób? Przez list? To już było naprawdę świństwo. Gdyby ktoś zrobił coś takiego jego przyjaciółce, to by własnoręcznie go znalazł i udusił. Własnymi rękami. Żeby mieć z tego większą radość niż z użycia Avady Kedavry. Ale Des nie była mu aż taka bliska. Więc po prostu wysłuchał. - Wiesz... - Zaczął biorąc od niej butelkę. Miała rację, naprawdę wino było podejrzane. Upił ze dwa czy trzy łyki i oddał jej trunek. Potem pomyślał jeszcze chwilę i począł kontynuować zdanie. - Może to nie była miłość tylko zauroczenie? Bo miłość jest tylko jedna. I ulokowana we właściwą osobę. A to... To był po prostu drań. To oczywiste, że będziesz cierpieć. Ale... Proszę nie płacz. Nie mogę patrzeć jak płaczesz przez takiego dupka – Wyszeptał cicho i co najdziwniejsze w pełni szczerze. Naprawdę nie mógł patrzeć jak prześliczna dziewczyna siedzi i płacze, szczególnie, że jest ślizgonką i zdawało mu się, że takie załamanie u nich w domu prawie nigdy nie występuje. Pukał cicho opuszkami po blat stołu. Nie chciał, żeby się bawiła na siłę. Bo sam nie potrafił się teraz bawić i nie chciał. - Lepiej, że go nie ma. Bardziej by cie bolało gdyby był tutaj na miejscu i spotykał się z jakąś ani troszkę od ciebie nie lepszą lafiryndą. Więc jest tego dobra strona, chociaż prawie niewidoczna. I nauczy cię to lepiej wybierać – Dodał chwilę później oglądając etykietkę owego podejrzanego wina. Niestety nie pisało jakie ma efekty uboczne. A trochę go wypił i chciał się dowiedzieć za wszelką cenę. Ale jak na razie dowiedział się, że chyba trunek przeszkodził mu w ukrywaniu uczuć.
Desiree stanowczo wyrządzono wielką krzywdę, tak wielką, iż nie wiadomo kiedy się pozbiera. Nie było to chwilowe załamanie, fakt. To, że chłopak starł z jej policzków resztki łez skwitowała smutnym uśmiechem jednocześnie czując, ze przeszywa ją jakiś dreszcz. Ślizgon miał niezwykle miękką skórę, a ten dotyk przypomniał jej to jak Tristan zwykł głaskać ją właśnie po tym samym policzku, dokładnie w ten sam sposób. Zawsze lubiła jak jej chłopak to robił, było to takie delikatne i czułe, sprawiało więcej przyjemności niż seks, naprawdę. Słysząc opinię chłopaka na temat Walentynek pokiwała głową. -Taaa, dokładnie. Te wszystkie słodkie, zakochane pary, amorki, różowe misie, oszaleć można. A ten bal...okej, ale nie w takich okolicznościach...-stwierdziła Desiree. Spojrzała na Dracona, który miał taką jakąś dziwną minę, jakby ogłupiałą. Może te wino faktycznie było jakieś zatrute czy coś? Całe szczęście, że zapobiegliwa Aileen miała przy sobie całą masę alkoholu. A słysząc jego wizję wieczoru musiala przyznać, że Ślizgon jest całkiem w porządku. -Właśnie to miałam robić do końca życia...to znaczy dnia. Ale zawsze to lepiej w towarzystwie w sumie, więc czemu by nie. -przyznała chłopakowi rację. Nie ma co, idealny bal walentynkowy. Do tego faktycznie można by dołączyć przygodny seks, jednak Desiree zdecydowanie nie miała na to ochoty, nawet jakby była pijana. Ponoć najlepszym sposobem na zapomnienie o kimś jest upić się, przeżyć jakąś jednonocną przygodę...a później nawet zakochać się w kimś innym. Ale była na takim etapie, że było to dla niej wprost niemożliwe. Zerwanie przez list było rzeczywiście wielkim świństwem ze strony Tristana. Ślizgonka nie rozpaczałaby pewnie tak gdyby się z nią spotkał, wyjaśnił jej wszystko. Byłoby inaczej. Mogłaby go spytać gdzie wyjeżdża, po co. A tak to nie wie nic i tym bardziej się martwi. Nie rozumiała tego. A słowa Draco jeszcze bardziej ją zdenerwowały. Nie myślała o tym w tych kategoriach, było jeszcze za wcześnie. Może za tydzień, za miesiąc będzie w stanie się na Puchona wkurzyć. Ale nie teraz. Dlatego gdy jej towarzysz zaczął swoją wypowiedź momentalnie zmienił jej się wyraz twarzy. Widać było, że jest lekko poirytowana, a jednocześnie smutna. W głębi duszy wiedziała, że on ma rację, ale za Chiny by się do tego nie przyznała. Przechwyciła butelkę, upiła łyk i na moment ją odstawiła spoglądając w oczy chłopaka. -Nie mów tak. Nie znasz go. On mnie kochał, bardzo kochał. Wiem o tym...Ja też go kochałam. Nigdy wcześniej nie czułam takiego czego do nikogo, i nigdy nie poczuję. Jestem tego pewna...A dlaczego to zrobił, dlaczego tak...nie wiem, po prostu...może musiał nagle wracać do domu, może coś się stało, może....Po prostu to wiem. -urwała. Nie miala siły mu tego tłumaczyć, nie zrozumiałby. Była pewna uczuć zarówno chłopaka jak i swoich. Wciąż miała nadzieję, że kiedyś go zobaczy, dotknie, pocałuje...Tylko ta nadzieja dawała jej szansę na przeżycie. Gdy Draco poprosił ją żeby nie płakała po prostu pokiwała głową. Nie miała zamiaru, nie tu, nie teraz. I o dziwo wizja siedzenia tutaj ze ślizgonem i upijania się do nieprzytomności wydała się nadzwyczaj słuszna. Przynajmniej nie męczy się z jakimś Puchoniątkiem, tylko z kimś podobnym sobie, bo mieszkańcy ich domu byli do siebie raczej podobni. Teraz gdy już tutaj przyszła zrozumiała nawet, że dobrze zrobiła nie zostając sama w pokoju. Gdy chłopak ponownie się odezwał spojrzała na niego zdziwiona. Tristan i jakaś...o nie, ta wizja była tak śmieszna, że dziewczyna nie wytrzymała. Po raz pierwszy od czterech dni wybuchła głośnym, szczerym śmiechem. O rany, cóż za postęp! -Hahaha...nie...to się tak bardzo kłóci z jego charakterem, że na pewno by tego nie zrobił...hahahah- wykrztusiła pomiędzy salwami śmiechu. Serio, wizja tego jak to Tristan ją zradza wydała jej się nadzwyczaj zabawna. Po chwili jednak spoważniała. -Nie słyszałeś go więc nie wiesz jak to jest. Jego wyznania były szczere, wiem, że kochał mnie równie mocno jak ja jego. Nie wiem dlaczego postąpił jak postąpił, ale tego jestem pewna na sto procent. Jego uczucia. -mówiła hardo patrząc na Dracona. Wiedziała, że to co mówi jest prawdą. A to, że chłopak tego nie rozumiał to nie była jego wina i nie miała mu tego za złe. -Był dobrym wyborem. Najlepszym jakiego mogłam dokonać. I wiem, że nie zapomnę o nim, nigdy. -chwyciła swoją butelkę z alkoholem. Obracała ją w dłoni, przez chwilę obserwując uważnie jej etykietę. -Wiem, że nie zrozumiesz. I być może nawet uważasz, że jestem głupia i naiwna. Nie mam ci tego za złe. Zdaję sobie sprawę, że może tak być.-dodała spoglądając na niego uważnie ponad szyjką whisky, którą właśnie przechylała by upić z niej łyk.
Draco może nie był w tym dobry. Nie był osobą, do której przychodzi się po poradę, kiedy ma się jakiś szczególny problem. Bo on miał gdzieś ludzkie bolączki zazwyczaj. No ale teraz chciał pomóc dziewczynie się pozbierać. Naprawdę nie mógł patrzeć na to, jak ona się doprowadza do takiego stanu. Kobieta, która myśli o samobójstwie to najgorszy i najbardziej bolesny widok szczególnie, jeśli wywołany właśnie przez jakiegoś drania. Dla niego ten gest nie był jakiś szczególny. Równie dobrze mógł to zrobić chusteczką czy czymś. Raczej nie głaskał dziewczyn po policzku, a raczej po włosach. Kiedy jakąś kochał to jeszcze chętniej całymi dniami ją przytulał do siebie nie pozwalając jej zająć się nikim innym, bo przecież on jest najważniejszy. Ot słodki egoista. On nieświadomie spragniony ciepła podczas gdy ona je traci. Naprawdę nieźle ich dobrano. Może Swatka jednak jest mądrzejsza niż mu się zdawało. Ale dziękować jej nie będzie. - Jak już chce spędzać ten dzień to moim zdaniem niech to robią we dwójkę sobie w odosobnieniu. Nie trzeba w oto od razu angażować całej szkoły i jeszcze ludzi ze sobą na siłę łączyć – Odpowiedział jej jeszcze w jakiś wewnętrzny sposób ciesząc się, że przynajmniej normalnie rozmawiają. Naprawdę nieprzyjemnie by było, gdyby siedziała i całkiem go ignorowała przejmując się tylko sobą, chociaż w takich okolicznościach miała do tego pełne prawo. - Do końca życia to bez przesady. Ktoś mi kiedyś mówił, że słońce w końcu wybuchnie, ale do tego czasu zawsze będzie wschodzić i po burzy da tęczę – Skwitował po czym począł w tym wszystkim badziewiu szukać jakiegoś pijalnego, mocnego alkoholu. Kto mu niegdyś starał się wpoić tą myśl? A no mama. Ale jakoś rzadko jej używał w swoim życiu. Po prostu to był wieczny pesymista i pan „nienawidzę świata”. Ale przecież innym może przekazać tą jakże niesamowitą wiadomość, wiedzę, no nie? A nuż się to kiedyś komuś przyda i poprawi humor. - Wybacz, że cię brutalnie uderzam prawdą, ale ktoś musi. W końcu nie jesteś dzieckiem Desire i musisz zrozumieć to prędzej czy później. Jeśli się kogoś kocha, to żeby nie wiem co się go nie zostawia. A jeśli już jest się do tego zmuszonym, to obowiązkiem jest to wytłumaczyć. Nawet, jeśli to ma być naprawdę kilka bezpodstawnych slow, to jednak i tak będzie to zdanie mówiące dlaczego to wszystko co było niszczy – Wiedział coś o tym. Musiał zostawić dziewczynę, którą ogromnie kochał. Jaki podał wtedy powód? Powiedział jej, że nie może z nią być bo dobrze wie, że do końca życia będzie ją tylko i wyłącznie ranił. Dostał w twarz, ona płakała. Od tego momentu go nienawidzi. Ale to na pewno było lepsze niż to, co zrobił jej ten cały Tristan. Nie spodziewał się takiej reakcji na jego wypowiedź. Ale kiedy wybuchnęła śmiechem sam nikle uniósł jeden z kącików ust. Dobrze było to słyszeć. Chyba mimo iż myślał, że nigdy mu to nie wychodzi i nie jest zabawny to poprawił jej humor. Chociaż tyle. - Nie uważam, że jesteś głupia. Po prostu wiem jacy jesteśmy. Przynajmniej jaka jest większość z nas. Ale może masz racje. Nie znam go i nie wiem o nim nic. Chociaż dzięki temu mogę obiektywnie na to spojrzeń – Podsumował cicho i westchnął siadając niezadowolony. Żadnego mało podejrzanego alkoholu. Przegryzł lekko dolną wargę, chwilę się zastanowił i spojrzał na ślizgonkę. - Dużo masz jeszcze zapasów ognistej przy sobie?
Kiedy wchodziłem na wieżę moje myśli wędrowały ku przeszłym zdarzeniom, szczególnie tym które rozegrały się dokładnie rok temu. Tym tragicznym, a jednocześnie magicznym chwilą które miały miejsce w podobny wieczór jak dzisiejszy. Śmierć, pożądanie, niebezpieczeństwo oraz uczucia to wszystko mieszało się w moim umyśle tworząc burzę nad którą trudno mi było zapanować. Nie mogłem stwierdzić czy mi się to podobało czy też nie gdyż przyjemne mieszało się z bólem i mrokiem. Kiedy pojawiłem się na szczycie mocno potrząsnąłem głową by złe obrazy znikły, a pozostały tylko te miłe. Od razu przypomniałem sobie smak oraz zapach Płomyczka, kiedy pierwszy raz nasze usta złączyły się w pocałunku...Z lekko zarysowanym uśmiechem na wargach ruszyłem do alkowy numer 14. Nadal nie mogłem przyzwyczaić się do bali wyprawianych na modłę europejską, wystrój był ciekawy, choć nie odpowiadał dokładnie moim preferencją. Ale przecież to nie miało większego znaczenia, najważniejsze że Marg tu będzie, zresztą dla Niej ubrałem się w elegancki strój uszyty na modłę tych ziem. Uczniowie i uczennice powoli schodzili na przyjęcie i zmierzali do alków by się dowiedzieć kto jest tym wymarzonym partnerem. W moim sercu istniała tylko jedna taka osoba i to z Nią zamierzałem spędzić dzisiejszy wieczór. Zdecydowanie nie pojmowałem tej całej zabawy którą organizowała Swatka, tak samo nie rozumiałem pojęcia walentynek, ale przecież nie musiałem i to mi odpowiadało. Usiadłem wygodnie w środku alkowy przymykając odsłonięte oko, teraz wystarczyło czekać, co nie przyszło mi z łatwością, ale przecież uwielbiałem czekać. Dzięki temu w pełni mogłem odczuć szczęście kiedy moje oczekiwanie się kończyło. Towarzyszył mi w tym przyjemny zapach który wpływał kojąco na mój umysł i serce.
-Dokładnie. A potem się okazuje, że na przykład Swatka sparowała dwoje ludzi, którzy się szczerze nienawidzą i potem mają cały wieczór spieprzony, ot co. -skwitowała jego słowa. Może faktycznie ten bal nie będzie taki zły. Przynajmniej sobie pogadają i się upiją, o. A musiała przyznać, że był całkiem w porządku. I tak, na początku miała zamiar siedzieć i się nie odzywać, ale nie jest aż tak zadufana w sobie żeby komuś niszczyć w ten sposób wieczór. Słysząc jego poradę lekko się zadumała nad swoją przyszłością. Czy miał rację? I kiedy ona zdoła na tyle się pozbierać by normalnie żyć? Na razie się na to nie zapowiadało, ale kto wie co przyniesie jutro...-Tak myślisz? Mądrze powiedziane. Ale nie wiem jak to będzie...Na razie mam ochotę po prostu płakać, płakać i płakać...-wyjaśniła krotko. Po chwili jednak dodała: -Spokojnie, na razie tego robić nie zamierzam. -przecież obiecała, nie? Może i nie poprawił jej tym humoru, ani nie uspokoił ale ucieszyła się, że spotkała kogoś kto by z nią normalnie rozmawiał. Dotychczas spotykała się jedynie z marudzeniem i pocieszaniem "Des, ogarnij się. To przecież nie koniec świata. A on? To tylko zwykły puchon. Nawet lepiej, że odszedł, w końcu kto to widział Ślizgonka i Żółtek? To nie miało prawa bytu w ogóle." Tak, z takimi opiniami się spotykała. I słysząc je miała ochotę tą osobę zabić. Nie, to nie był zwykły Puchon. I tak, dla niej to był koniec świata. Osobisty koniec, ale jednak. -Wierz mi, ja wiem o tym wszystkim. Wiem, że się nie zostawia jak się kocha, że nie ma na to usprawiedliwienia, że powinien mi to wyjaśnić. Ja to wszystko wiem, Draco. Wiem o tym lepiej niż ty. Właśnie dlatego jest mi tak źle. Gdybym się z nim spotkała...gdybym z nim porozmawiała to może...może bym go namówiła żeby został, wziął mnie ze sobą...nie wiem. Ale na pewno czułabym się lepiej widząc go na własne oczy. A nie chodziliśmy dwa tygodnie, potem przez całe ferie szukałam go praktycznie po calej Slowacji a on nie dawał znaku życia, a w dniu powrotu do Hogwartu dostałam ten list. To było nie fair, tak. Ale nie mogę mieć do niego żalu, ani się złościć. Po prostu nie mogę. Za bardzo go kocham, mimo wszystko. Rozumiesz? - nie spodziewała się, że chłopak zrozumie. Żeby wiedzieć co czuła trzeba było to przeżyć a sytuacja jaką on przeżył była zupełnie inna. -Może i tak...-skwitowała jego wypowiedź na temat obiektywności jego spojrzenia na sytuację. Obserwowała przez minutę jego poczynania poszukiwawcze, a gdy nie znalazł nic ciekawego ona chwyciła swoją torebkę. -Wątpię by coś tutaj było przydatne do spożycia. -i poczęła wyjmować swoje butelki. A było ich niemało. Whisky, wodka, przeróżne inne alkohole...O tak, Desiree zdecydowanie uwielbiała pić i gdy nie miala pełnego barku czuła się po prostu dziwnie. Szczególnie teraz, gdy nic innego oprócz alkoholu nie trzyma ją przy życiu. W jej świadomości tkwiło, że nie powinna tyle pić, bo wiedziała, że Tristan tego nie pochwalał. A ona chciała zachować pamięć o nim mimo, że ją zostawił. Przez okres ich związku wcale nie piła, ani kropli. Ale teraz...miała nadzieję, że Puchon wróci, głupią, bardzo głupią nadzieję, skrywaną głęboko w sercu. Wiedziała, że gdyby znów pojawił się w jej życiu od razu przestałaby. Dla niego.
Chciałabym móc napisać, iż Vanberg tego dnia też przeżywał wytrącające dylematy, zaburzające spokój i równowagę drobne, zajmujące dramaty. Jednakże w jego życiu, jak zwykle, było dość analogicznie. Tak jak wczoraj, tydzień temu i rok temu. Nie, nie to nie była monotonia, skądże, unikał jej jak ognia. To po prostu był ten sam, lekki byt. Dni teoretycznie różne, nie były tak odrębne od siebie, jeśli nie zakłócały ich żadne, odmienne emocje. Było lekko i swobodnie, jak co dzień (nie licząc spotkań z pewną osobą, której obecności szczerze, wolałby na zawsze już uniknąć). Absolutnie nie zamierzał przerwać tego stanu rzeczy. Ależ, ależ! Hedonistyczne opierdalanie się całymi dniami, a nawet miesiącami jest mimo wszystko istotnie porywające. Nie wymagało zbyt wiele, nie zmuszało do żadnych poświęceń, ani zobowiązań. Co ważniejsze, dostarczało nieograniczoną liczbę przyjemności cielesnej. Iście wyrafinowany żywot. Ponoć i tym można się w końcu znudzić i zapragnąć czegoś odmiennego. Żywmy nadzieję, że i Vanberg tak kiedyś uzna. Pragnienie zupełnej alienacji nie było mu zbyt znane. Gwałtownie poszukiwał towarzystwa w każdej chwili swoich porywających dni. Wychowany w ciągłym ruchu nie przywykł do cichych chwil, gdy miał przebywać pozbawiony jakiejkolwiek asysty. Odsuwał od siebie momenty zbyt długiej alienacji, choć dla pobocznych obserwatorów, byłoby to zaledwie przelotne chwile. Pragnął ich tylko czasami, absurdalnie, właśnie wtedy, gdy czuł się najgorzej. Po kolejnym przekroczeniu, dziwnie napawał się chwilą, jakby ktoś pukał do jego wszystkich okien powtarzając, chłopcze upadasz. Spokojnie skupiał się na wnikliwej analizie przemieszczających się przed jego oczami osób, popalając skręta. Badawczość tych spojrzeń tkwiła w starannym rozbieraniu wzorkiem co ciekawszych figur, truizm. I już chciał się ruszyć, już chciał w swe macki złapać jakaś niepozorną Gryfonkę, gdy to sam stał się czyimś łupem. Tak oto nad wyraz delikatnie został wciągnięty do alkowy, ale ni mruknął! Wpadł tylko do misternego pomieszczenia, w międzyczasie orientując się, że oto został porwany przez daleką od poprawności, czy choćby niepozorności, Krukonkę. Całe szczęście, jego miłość była seksowną blondynką. Nieszczęśliwe, jego skręt został na podłodze przed zasłoną. - Powinnaś wiedzieć bez konieczności usłyszenia tego od kogoś – odparł w międzyczasie, gdy jego dłoń znalazła perfekcyjne miejsce dla siebie, na sukience dziewczyny. Dodajmy, iż nie był to jej koniec, a niemalże centralny punkt. Intrygujący fason. W swe chude palce złapał suwak idealnie leżący na biuście dziewczyny. Gwałtownie pociągnął za niego, acz nie w dół, a do siebie. Toteż przyciągnął blondynkę ku sobie, a nie powiększył przy tym jej dekoltu. No, może o centymetr, ale to nieważne! - Ładna sukienka – powiedział przeskakując wzorkiem od dekoltu, na resztę materiału, któremu wcześniej nie poświęcił zbyt wiele uwagi. Jak i alkowie w której się znajdowali. Jedyne co nie mogło mu umknąć, to waniliowy aromat i poczucie, że ostatnie zaciągnięcie się trawą musiało być mocniejsze, w końcu czuł się teraz tak nienagannie lekko.
Och, życie pozbawione dramatów musi być całkiem przyjemne w konsumpcji - umówmy się. Przynajmniej tak wmawiała sobie Set, kiedy nadpływała fala wahań i dywagacji dotyczących każdej elementarnej pierdoły, wyolbrzymionej w venge'owskiej wyobraźni do rozmiarów pokaźnej asteroidy. Takie destrukcyjnej całościowo, że jak pierdolnie to ino roz. ALEALE z drugiej strony nie było tak, że ludziom bezproblemowym zazdrościła. Doświadczenie i takie tam, carpe diem nie dla niej, chociaż nie raz nie dwa marzyła o rzuceniu tym wszystkim, porwaniem ze sobą kogoś - nawet nie wyjątkowego a zajebistego w swej ogólnej zajebistości, przede wszystkim INTERESUJĄCEGO - i w ramach testu i wyzwania oddalić magie od siebie. Na czas określony, pełen spontanicznych wypadów stopem na drugi koniec kraju, najlepiej rejs łajbą rybacką z większą ilości rumu niż ekwipunku na pokładzie aż do samiutkiego amerykańskiego wybrzeża, przygodnych romansów w duecie czy tam kwartecie łotewa. Przydałaby się również odrobina dystansu, wiązania jeansowych koszuli nad pępkiem i kąpiele w oceanie nago o północy. Bardzo chciała. Nadzieja na spełnienie owych dla niektórych banalnych i kompletnie przyziemnych pragnień jest, bo Cols często ostatecznie dostawała... nie. OSIĄGAŁA co chciała. Na przykład teraz. Nie mogła trafić lepiej. Serio, nawet przez jej przejęty zachwytem umysł przemknęła kilkustrofowa litania dziękczynna do swatki. Od Dextera nie musiała się obawiać jakichś wylewów sztucznego romantyzmu i kiczowatych farmazonów, ani konieczności głębokiej i bezsensownej rozmowy przebiegającej według schematu do porzygu klasycznego. Nie powiem, Colset uwielbiała klasykę. Tylko w nieco innym wymiarze, muzycznym coby daleko nie szukać i niczego nie sugerować! Reakcję Vanberga Krukonka przyjęła z nieskrywaną radością, serio, miała ochotę zagryźć z uciechy wargę i posłać mu pełne wzruszenia spojrzenie i pogłaskać po ramieniu i unieść wysoko kciuki, mówiąc "great job, mate". Ale zdecydowała się na nieco inne rozwiązanie. Owszem, zagryzła wargę i to nawet z uciechy, spojrzenie posłała raczej aprobujące, miast pogłaskać po ramieniu jedynie przejechała czubkiem palca wskazującego po lewym przedramieniu, śladem jakiegoś egzotycznego szlaku symboli/napisów/nieistotne, uniosła jedynie sugestywnie rąbek sukienki, jedynie drapiąc się po prawym udzie. Słów kilka też dorzuciła. - Nigdy nie robię tego co powinnam, przywyknij - wzruszyła bezradnie ramionami, będąc blisko, bardzo bliskiego Dextera w całej jego czerwieni, magnetyzmie i, cholera, zapachu. - Człowieku - jęknęła, mimowolnie zaciągając się jego szyją - co ty na siebie wylałeś? - dodała łamiącym się głosem, nie podejrzewając, że być może organizatorzy znów coś pochachmęcili, małe czary-mary i wszystko prowokuje do wzrostu umieralności z przyczyny zaniuchania się na śmierć. Zerknęła do góry na dexterowską twarz, patrząc z lekkim niedowierzaniem i realnym zachwytem. A że kobietą jest to komplement jej uwadze ujść nie mógł, nawet uwadze tak rozproszonej. - Serio? Może powinnam się jej przyjrzeć - zastanowiła się, przejeżdżając powoli kością swoją policzkową po jego żuchwie. - Z dystansu na przykład.
Zuzanka z zasady nie pojawiała się na szkolnych imprezach, uważając, że były one niewarte jej uwagi. Jednak była ciekawa, czy podobna sytuacja zajdzie i w Hogwarcie. Zgłosiła się więc dlatego na ten cały bal, osobiście twierdząc, że ta cała Słodka Swatka to jedna wielka ściema i pewnie dostanie jakiegoś dziwaka, który będzie się nadawał jedynie do obicia mu jego pryszczatej mordki. Z drugiej strony nie mogła jednak przegapić takiej okazji! Poza tym miała też ochotę zabawić się czyimś kosztem i choć przez chwilę udawać Lýdie, nie przysparzało to jej zbyt wiele trudności. Ubrała się więc w sukienkę, którą kupiła jeszcze w Czechach (doskonale wiedziała wtedy, ze jej się kiedyś przyda; skąpa ciotka nie dała jej na nią pieniędzy, okradła jakiegoś staruszka z demencją, który się nawet nie zorientował, że nie miał już pieniędzy, tak, to nie był wielki wyczyn, jednak inna okazja się wtedy nie nadarzyła). Dobieranie dodatków sprawiło jej nawet przyjemność. Na Wieży pojawiła się z lekkim opóźnieniem, czym w ogóle się nie przejęła, mając dobry humor, jak na Lýdie przystało. Przy wejściu dostała numerek dziewiętnaście i postanowiła, że się tam uda. Mignęła jej gdzieś sylwetka Faleroya, co ją zdenerwowało, jednak nie na długo, bo ta mgła, która unosiła się w powietrzu, sprawiła, że rozluźniła się. Niezbyt długo zajęło jej dotarcie do alkowy z numerkiem, jaki otrzymała i, nie zastanawiając się, weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Okazało się, że byłą wolna, ale to nawet lepiej, element zaskoczenia dopiero miał nadejść. Rozejrzała się po wnętrzu i dostrzegając alkohol, nie wahała się i odkręciła jedną z butelek, nalewając jej zawartość do kieliszka. Szampan, interesujące. Przez chwile znowu była Zuzanką, dopóki nie zjawi się ta jej "wymarzona" para.
Zaiste, było przyjemne w konsumpcji, a dla Vanberga wprost oczywistym wydawało się, iż każdy kto tylko zasmakował podobnie hedonistycznego życia, nie chciał wracać do tego, co było uprzednio. Najwyraźniej Dexter nie w pełni miał świadomość, że to życie lekkie, bywa nieznośne. Powszechnie wiadomo, że to drobny ciężar nadaje życiu pewien sens. Jeśli nie musimy niczego dźwigać, z niczym się zmagać, bywa bezsensownie. Z drugiej strony, nie zawsze tak było, więc stanowiło to pewnego rodzaju odskoczenie, świadomy wybór. Aż nasuwa się porównanie do urokliwych tras koncertowych w które wybierał się Vanberg! Wszakże i tam ekwipunek był mniejszy niż liczba alkoholu, który mieli ze sobą. Niestety sporej części z tych wypraw po prostu dziś nie pamięta. Niemniej jednak, każdemu by polecił taki drobny wyjazd, żadnych zobowiązań, żadnych granic i żadnego zdrowego rozsądku. Cóż, raz się żyje, oby tylko nie za krótko. A ileż ludzi poznał w tym czasie, a ilu rzeczy spróbował, a co zobaczył! No dobra, z tym ostatnim to już nie tak do końca, wszak głównie oglądał ściany hoteli i sal koncertowych, więc to chyba niezupełnie się liczy. Właściwie, czyż to nie ta miłość do klasyki ich w jakiś sposób połączyła? Co prawda, zapewne silniejszym spoiwem był świetny seks, ale nie spłycajmy aż tak wszystkiego! Pozostańmy przy tym, że to właśnie Leniwe Głumochłony i inni wielcy twórcy stali za tym, że ta dwójka przypadła sobie do gustu. Aż boję się pomyśleć, co ten biedaczyna by tu przeżywał, gdyby serio trafiła mu się jedna z pełnych moralności i niepewności Hogwarckich dziewczyn. A takowych tu nie brakowało. Może podjęłaby próby rozmowy z Vanbergiem na jakieś poważne tematy, a ten po pierwszych słowach znikłby na dobre, pod pretekstem pomylenia alkowy? Więc biorąc pod uwagę zdolności swatki pozostaje potwierdzić, walentynki naprawdę nie są złym dniem. I znów zupełnie nie mogąc podziwiać tej jej fantastycznej sukienki, której to na pewno chciał poświęcić więcej uwagi, skupił się na jej udzie, które to za sprawą niewinnego odsłonięcia zostało bardziej ukazane. - To już zależy od punku widzenia, nie często mogę narzekać, że robisz to czego nie powinnaś – stwierdził wracając wzorkiem ku jej niebieskim oczom, a i przy tym przesuwając palcem wzdłuż suwaka, kolejno po linii jednego z ramiączek. Śmiem sadzić, że sekret tkwił w tym, że to co inni uważali za rzeczy, których nie powinno się robić z przykładowo przyczyn moralnych, on uważał, za idealne pomysły. I takim oto sposobem, nie mógłby narzekać choćby na to, że właśnie zaciągnęła go brutalnie do alkowy, że oto bez zbędnych jakże banalnych wstępów znajduje się idealnie blisko niego. A jego dłonie natomiast swobodnie mogą sunąc wzdłuż jej pleców by zatrzymać się dopiero na jej talii, chociaż nie, nie zostały tam długo, zaraz zsunęły się niżej. Ach niecierpliwe! - Dzieła choćby krawieckie powinno się podziwiać, a zapachem jak najbardziej delektować – rzekł tuż do jej ucha, gdy tak odpowiednio blisko się przysunęła, a po tym jego usta ruszyły po jej słodko pachnącej skórze na szyi. Choć nie złożył wcale pocałunków, jedynie przesunął wargami delikatnie wypuszczając z nich powietrze, co też zapewne odrobinę łaskotało. To chyba chwila w której on składał w myślach skomplikowaną litanię dziękczynną, za przydział tejże pociągającej dziewczyny.
- Faktycznie. Chociaż wolałbym trafić na najgorszego wroga niż na niesamowicie szczęśliwą i zakochaną w każdym puchonkę, albo jakąś gryffonkę, która by cały wieczór mi gadała o tym jaka jest dzielna, odważna i inne okropne bzdety. Wtedy to już w ogóle oszaleć można. Takiej to bym nawet patykiem nie tknął, a co się dopiero z nią związać – Określił tym jednym zdaniem jakie jego zdaniem są osoby z tych właśnie domów. Do uczennic i uczniów Ravenclawu nic nie miał. Oni byli mili, inteligentni i nie przesadzali z niczym w ani jedną stronę. Chociaż zdarzały się nadęte kujony, ale to już naprawdę bardzo rzadko i takie osoby raczej lądowały w innych domach. No i oczywiście dom założony przez Salazara sławił ponad życie tak, jak każdy jego niezwykle ambitny mieszkaniec. To chyba był nawet w pewnym sensie obowiazek. Tak sobie też myślał... A co jeśli trafiłby na geja? To już w ogóle wieczór byłby tragiczny. Zwymiotowałby homofob i uciekł czym prędzej. I więcej by go to miejsce nie widziało! A przynajmniej przez kilka następnych minut, bo wrócił by pewnie, żeby zabrać ze sobą alkohol i stworzyć sobie nowe zapasy. Gdyby dziewczyna powiedziała na głos, że jest w porządku pewnie by był z tego niezwykle zadowolony i szczyciłby się tym do innych, którzy takiego zdania o nim nie mają. Bo w końcu skoro kilka osób to powiedziało i on tak uważa, to musi to być święta prawda. Szczególnie, że on tak myśli! Bo Dracon prawie nigdy się nie myli. A jeśli tak? Patrz wcześniej. - Tak myślę. Ale jeśli masz ochotę, to owszem płacz. Tylko tak, żeby po wyjściu nikt tego nie zauważył. W końcu musisz pokazać całemu światu, ze jesteś silna jak skała i że to cię nie rusza – Powiedział pstrykając ją niedbale w czoło i odwracając się w kierunku zasłonki. Zastanawiał się jaka teraz poleci kolejna mdła muzyczka, której fundament będą stanowiły słowa „I love you” przelewające się przez całą melodię i drażniące jego bębenki oraz całą resztę. - To skoro tak bardzo w niego wierzysz, to dlaczego go nie poszukasz? Rzuć w cholerę szkołę, lekcję bal i gnaj za nim. Może wtedy znajdziesz go, a on wreszcie uświadomi ci o czym tak naprawdę myślał robiąc ci coś takiego – Zaproponował. Owszem. Jej uczucia dla niej były niepojęte. A tym bardziej to, dlaczego siedzi w okrągłej karocy jak z jakiegoś kopciuszka, czy różowej zabawki z serie Barbie od mugoli. Przecież mogła jeszcze tyle zrobić prawda? Nawet, jeśli nie chciał żeby go szukała to co z tego? On miał gdzieś jej uczucia, więc czemu miałaby się przejąć jego. Nie mógł wiedzieć, jak zareagowałby w takiej sytuacji. Nie przeżył tego. Ale podejrzewał, że on by gonił dziewczynę. Bo byłaby jego i tylko jego. I nikt inny nie miałby do niej najmniejszego prawa. I chciałby jej pomóc cokolwiek by się działo. - Wiesz. Gdybyś nie była w takiej sytuacji to bym ci się oświadczył – Mruknął może niedelikatnie, ale właśnie to pomyślał kiedy zobaczył, że Ail ma przy sobie aż tyle niesamowicie przepysznego trunku. Sięgnął po butelkę i wziął kubeczek. Nalał do połowy samej czystej po czym wypił ją naraz. I zdrowie!
Ostatnio zmieniony przez Dracon Nicholas Uchiha dnia Pon Lut 13 2012, 17:03, w całości zmieniany 1 raz
Próby odszukania półśrodka tak coby osiągnąć egzystencje lekką ALE z drobnym ciężarem w celu nadania sensu to raczej ciężkie rozmowy. Na pewno nie dla nich, zajętych sprawami wazniejszymi i totalnie hedonistycznymi. Takim idealnym połączeniem w sumie są. Colset naturę miała skrzywioną w oczywisty sposób bo umówmy się że nie jest normalnym stały niegasnący pociąg do co drugiej jednostki płci męskiej, że sny erotyczne weszły w kanon codzienności i nierzadko nawiedzają ją również na jawie oraz że nie przeszkadza jej seks widniejący jako wstęp do konwersacji. A Dexter? Nie wiem, Set nie znała go dobrze, ale kiedy próbowała ostatnimi czasy nadać konkretnym relacjom stosowne nazwy to myśląc o tym wyglądającym na wyjątkowo wyciszonego i zdystansowanego naszło ją odruchowo jedno określenie. Profesjonalnie. Tak się jej wydaje. Może się z nim kochać, później rozmawiać, rozmawiać przed skromnymi pieszczotami, wykrzykiwać zdanie dotyczące pierwszego singla Gumochłonów, czując w sobie Dextera w tym najwyższy stadium zbliżenia. I bez obaw o jakieś zbędne uczucia i przeczucia. On ją uszczęśliwiał, miała nadzieję że ona też mu krzywdy nie robi. Dzięki temu po skończonej analizie mogła mentalnie zakreślić jaskrawopomarańczowym flamastrem tę relacje jako najzdrowszą. Bo że przy okazji jednej, dziesiątej oblewała ją gorączka erotyczna to już kwestia inna. Teraz na przykład też... Jak tak ją, kurczę, prowokował. To jest tak fantastyczne, że mogłaby bez endu. Ciekawiło ją jak to by było, czy zdołałaby osiągnąć maksimum podniecenia dzięki subtelności, a nie rozrywanych w porywie namiętności ubrań. Colset doprowadzona do histerii i wyżyn niedosytu może być kreatywną Colset, wniebowziętą Colset. Mogłaby kiedyś spróbować! - Składa się wyśmienicie, że nasze punkty widzenia są... zbieżne - przełknęła głośno ślinę, czując jego zimne dłonie na swoich lędźwiach, właściwie niczym osuwający się lodowiec, tylko taki raczej budujący niż destruktywny. Co on z nią robił! No to, że na przykład mimowolnie wygięła się w łuk, a niecierpliwość dłoni jest zaraźliwa i już już sięgała do jego torsu, co w sumie dawało dość jasny przekaz: "chce więcej kontaktu fizycznego więc łapię za co popadnie; ale nie rób tego wszystkiego szybko i popędliwie; pomiziaj mnie jeszcze. for fuck's sake chodź się całować!". Całkiem jasny i konkretny i w ogóle nie wykluczający się przekaz. Jego wargi na swojej szyi przyjęła z typowymi w takiej chwili dreszczami i ze wzrostem temperatury ciała, albo to gdzieś w jej głowie się działo. W każdym razie powoli ulatywały z niej wszystkie ładne i stosowne myśli, jakby chcąc skryć się głęboko przed rozpaleniem, które nadchodziło. - I to wielkimi krokami - wymamrotała na głos, wkładając rękę pod koszulkę chłopaka i układając swoje palce w zagłębieniach miedzy jego żebrami. W sumie było to wyrwane z kontekstu, w sumie właściwie z jej myśli ale to znaczenia nie miało, bo zaraz dodała trzeźwiejszym tonem. - To ja pozwól podelektuję się Tobą, doceńmy starania swatki. Jak chcesz możesz mnie nawet podziwiać - zacisnęła dłoń na jego ciele silniej, tak coby mu do głowy nie przyszło się oddalić na pół centymetra i w ramach korzystnych warunków przejechała krańcem języka po vanbergowskiej krawędzi ucha. Tylko raz i szybciutko.
Marg wkroczyła z uśmiechem na szczyt wieży. Była strasznie podekscytowana dzisiejszym wydarzeniem. Jej ślicznej główki nie zaprzątały myśli o wydarzeniach sprzed roku. Praktycznie w ogóle wymazała je z pamięci. Pozostawiła tylko te przyjemne. Postanowiła ubrać się w krótką, prostą czarną sukienkę, a w lekko przygładzone przed wyjściem włosy wpięła dużą, sztuczną, czarną różę. Do jej nosa od razu dostał się jakby zapach miłości. Przynajmniej dopadło ją takie dziwne wrażenie. Lekka mgła w całym pomieszczeniu i muzyka robiły swoje. Przymknęła oczy i rozejrzała się dokładniej po wnętrzu. Zobaczyła, że w alkowie numer 14 już ktoś jest. Uśmiechnęła się pod nosem, bo wiedziała kto będzie tam na nią czekał. Wyprostowała się i ruszyła w kierunku alkowy, w której znajdował się jej ukochany. Posłała mu delikatny uśmiech. Tak dawno go nie widziała. Była zaskoczona tym, w jaki sposób był ubrany. Oczywiście pozytywnie zaskoczona. Zapewne nie udało jej się tego ukryć. W końcu w życiu jeszcze nie widziała go tak eleganckiego. - Cześć. - Szepnęła, usiadła obok narzeczonego i czekała na jego reakcję. Miała nadzieję, że stęsknił się za nią choć w połowie tak jak ona za nim.
Kiedy zasłona została odsłonięta i do moich uszu dobiegła delikatna muzyka otworzyłem oko by spojrzeć na Ukochaną. Wyglądała przepięknie w swojej kreacji, czerń pasowała do Płomyczka, a szczególnie wpleciona w Jej płomieniste włosy róża. Taka kobieca, zmysłowa, a jednocześnie słodka i niewinna. Uwielbiałem te sprzeczności w Marg sprawiały że nie potrafiłem Jej pojąć i zrozumieć, choć czasami było wręcz przeciwnie. - Witaj. - odpowiedziałem ciepło cichym głosem. Przyglądając się Płomyczkowi praktycznie nie mrugałem, nie mogłem się nacieszyć Jej widokiem. Do tego zaskoczyłem Marg wyborem swojego stroju, Jej reakcja bardzo mi odpowiadała. - Wyglądasz fascynująco, a ta róża to intrygujący dodatek. - mówiąc to pochyliłem się w kierunku Płomyczka i powoli złożyłem pocałunek bliski naszemu pierwszemu z tą tylko różnicą że tym razem był przepełniony uczuciami które wtedy dopiero się rodziły. Wróciłem na swoje miejsce i ponownie się odezwałem. - Jak się czujesz po wizycie w moich rodzimych stronach? - to było pierwsze co przyszło mi na myśl, no może poza kilkoma innymi rzeczami, ale z nimi wolałem poczekać. Szczerze nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać na ten temat, a bardzo mnie on interesował. Byłem ciekaw co takiego Marg myśli na temat mojej rodziny, szczególnie matki i sióstr. Można nawet powiedzieć że się denerwowałem, lecz skrzętnie to ukrywałem, a może po prostu tak sobie wmawiałem.
Bal walentynkowy. Cóż za niebywały dzień. Quenitn na przykład całkiem lubił walentynki, z prostej przyczyny. Zawsze spędzał je przyjemnie. Nie pamiętał jeszcze dnia 14 lutego, w którym płakał samotnie do poduszki. Prawdopodobnie miał po prostu farta. W każdym razie jeszcze ani w Hiszpanii, ani tym bardziej w jego nudnej, Szwajcarskiej szkole nie obchodzili tak hucznie święta zakochanych. Był wyjątkowo rozbawiony wszystkim co mają robić tego dnia, a najbardziej Słodką Swatką, do której niezwykle chętnie się zapisał. Nie to, że szukał drugiej połówki, raczej uważał to za przednią rozrywkę. W każdym razie w dniu imprezy wcisnął swoją kościstą dupę w czarne rurki, założył czerwoną marynarkę, a pod spodem czarną koszulkę z jakimś dziwnym motywem. W każdym razie, kiedy wszedł na wieżę astronomiczną, dostrzegł w tłumie swojego przyjaciela, Dextera Vanberga, który ubrał się odwrotnie kolorystycznie do niego. Ach jak cudownie, aż się łezka w oku kręciła nad ich jednością. Tricheur dostając swój numerek zagadał wesoło do osoby, która uraczyła go dzisiejszą niespodzianką i żwawo poszedł do swojej alkowy. No dobra może nie do końca do niej, bo stwierdził, że najpierw podejdzie do Dexa, przy okazji niechcący wpadając na dziewczynę z drogocenną bransoletką na ręce. Zażartował coś a propo ich ubrań i wysępił od niego skręta. Tym razem skierował się do swojego miejsca spotkania z walentynką. Naprawdę, urocze. Spojrzał jeszcze raz na numerek sześć nad zasłoną i wszedł szybko do środka. Wszystko było takie przyjemne i relaksujące. Quentin usiadł na chwilę na wygodnej kanapie, by po chwili zmienić zdanie i położyć się na niej. Wsadził do ust skręta i podpalił go delektując się jego smakiem i przytulnością miejsca.
Uśmiechnęła się na pochlebstwa ze strony Yavana. - Dzięki. - Powiedziała radośnie i już po chwili w całości oddała się przyjemnemu pocałunkowi. Tak, zdecydowanie przypominał ten sprzed roku. Zrobiła lekko niezadowoloną minę zaraz po tym jak pocałunek został, według niej, brutalnie zakończony. Jej narzeczony raczej tego nie zauważył, bo zadał pytanie, którego nie mogło dzisiaj zabraknąć. Chociaż jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że nie będą poruszali tego tematu. Uśmiechnęła się delikatnie. Zastanawiała się czy mówić tak, żeby Yavan był spokojny i zadowolony czy raczej mówić tak jak czuje. Po chwili udawania, że coś przyczepiło jej się do sukienki postanowiła wybrać drugą opcję. Była jednak prawie pewna, że Ślizgon widział, że bardzo głęboko namyślała się zanim cokolwiek powiedziała. - Na pewnie czuję się dziwnie. - Zaczęła, unikając patrzenia na niego. - Pewnie dlatego, że to zupełnie inna kultura, zupełnie inne zwyczaje... - Przerwała na chwilę. Mówiła teraz o tym co w sumie nie było ważne. - Twoje siostry i matka... To było takie dziwne. - Przymknęła oczy, żeby znaleźć odpowiednie słowa. - Tak, były dla mnie serdeczne, miłe, ale w ich oczach było coś takiego, co mówiło mi, że szczerze mnie nienawidzą. Może to tylko takie głupie wrażenie, ale przerażało mnie. Wydawało mi się też, że nie spuszczają mnie z oka, ciągle obserwują. - Teraz już spojrzała na narzeczonego. - Nie wiem co mam myśleć. Ty znasz je lepiej, więc mi powiedz. - Wstała z miejsca i podeszła do barku, nalała obojgu whisky i wróciła na miejsce. Dobry nastrój jakoś zniknął.
Ukochana długo zastanawiała się zanim postanowiła odpowiedzieć, mówiąc unikała mojego wzroku co ukłuło mnie w serce, ale taka była moja Marg, a przecież za to kim była Ją kochałem. Uważnie obserwowałem Płomyczka i wsłuchiwałem się w Jej słowa. Kiedy Ją tak słuchałem wracałem wspomnieniami do tamtych chwil...niestety to była moja wina że Ukochana tak się czuła! Nie zawsze byłem przy Niej i nie dostrzegałem wszystkiego co się wokół Marg działo, a przecież moja własna rodzina krzywdziła mojego Płomyczka! Gniew powoli wzbierał we mnie, ale trzymałem go na wodzy nie mogłem sobie pozwolić na wybuch złości. Pierwszy raz nawet cieszyłem się z tego że nie spoglądała mi prosto w oko, obawiałem się tego co może ujrzeć. Kiedy podała mi szklankę byłem już spokojny. Odkładając trunek uklęknąłem przy Płomyczku i chwyciłem Jej delikatną dłoń. - Wybacz mi że nie było mnie zawsze przy Tobie w tamtych chwilach. - mój głos był lekko chropowaty, a słowa nie przechodziły mi łatwo przez gardło. Czułem ogromny wstyd uczucie o którym praktycznie zapomniałem. - Powiem coś, a potem nie będziemy wracać do tego tematu dzisiejszego wieczoru. Moja rodzina może Cię nie akceptować, ale to mnie całkowicie nie obchodzi! Przeciwstawię się Jej jeśli będzie trzeba! - nigdy nie sądziłem że te słowa będą mnie aż tyle kosztować, to były moje prawdziwe uczucia. - Zaś jeśli chodzi o moje siostry i matkę, uwierz mi polubiły Cię. Choć trudno Im się do tego przyznać, opiekowały się mną od lat, zawsze się Im zwierzałem. A teraz pojawiłaś się Ty i zabierasz Im syna oraz brata. Założę się że przyglądały się uważnie by móc Cię poznać oraz ocenić, a srogie spojrzenia pewnie były próbą. Wybacz że nie zauważyłem tego i nie podjąłem działań. - po tych słowach pocałowałem Marg w dłoń, delikatnie muskając Jej skórę w kilku miejscach. - Biorąc pod uwagę prezent który mi zostawiły dla Ciebie to całkowicie Są po naszej stronie. - tym razem nutka rozbawienia pobrzmiewała w moich słowach i właśnie w tej chwili spojrzałem prosto w zwierciadła duszy Ukochanej. Nie dlatego by zobaczyć Jej reakcję, tylko by Ona mogła dostrzec moje uczucia i pewność siebie.
Odszedł od orkiestry w kierunku okien i stojącego tam stolika. Doszedł do niego spokojnie rozpiął garnitur i usiadł przy nim mając przed sobą okno wychodzące na piękną panoramę jeziora i gór w objęciach zimy. Nie mógł znaleźć wygodnej pozycji na tym krześle sięgnął po różdżkę i transmutował je w fotel rozsiadł się w nim wygodnie i podparł twarz ręką, sięgnął po kieliszek stojący na stole który po chwili napełnił się za sprawą Berth winem z jego piwniczki nie tutejszym lecz jego własnym bezpiecznym, miłym dla niego białym deserowym, jakże je lubił. Wsłuchując się w miły szmer balu rozmów i muzyki, rozparł się w krześle i leniwie spoglądał na otoczenie to na widok zza okna, powoli delektując się winem i atmosferą.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Pon Lut 20 2012, 18:39, w całości zmieniany 2 razy
Nie, nie Vanberg nawet nigdy nie podjąłby rozmowy dotyczącej ciężkości, czy też lekkości bytu, ba niemal pewnym jest, że jeśli ktoś takowy wątek poruszył, ten szybko oddaliłby się od owego towarzystwa uznając je za wyjątkowo nudne. Wprost przeciwnie zachowywał się jeśli ktoś poruszał tematy o wiele lżejsze. Imprezowe historie zwłaszcza mile widziane. Oboje musieli nie być zbyt zdrowi, zbyt normalni i właściwi, tacy jak ludzie w ich wieku. Stety, niestety to, że lądowali nieustannie w łóżkach innych osób, co więcej zagrzewając tam miejsce jedynie na ową noc, nie czyniło z nich ludzi typowych. Być może Colset miewała przeczucie, że źle robi, jednak w tej kwestii Dex był zupełnie wyprany. To jak postępował było dla niego zachowaniem kompletnie normalnym, nawet niekiedy zapominał, że inni nie miewają tak wielu przygód seksualnych jak on. Żył w innej rzeczywistości, w takiej gdzie codzienność Vanberga była oczywista. Jeżeli ktokolwiek powiedziałby mu, że miewa za dużo przelotnych romansów uznałby go za idiotę, który nie wie na czym polega czerpanie z życia garściami. To, że być może upada, czuł tylko gdy przekraczał jakieś granice, a tego ostatnio nie doświadczył. Wszakże jak przesuwać granice, które i tak są już niemal na skraju? Relacja, która łączyła go z Colset była z kanonu tych jego ulubionych. Mógł z nią rozmawiać o tym co wspólnie ich interesowało i jednocześnie bardzo niezobowiązująco się z nią pieprzyć. Mógł nie zrywać z nią kontaktu, wiedząc, że ciągle pozostanie to na tej samej stopie. Nie uzależniali się od siebie, nie uwiązywali, nic nie stało na przeszkodzie, by nadal się widywali. Ta znajomość była w pewnym sensie przyjemnie bezpieczna. Uwielbiał ową swobodę, przy której nie musiał rezygnować z danego kontaktu. To było dobre, grało idealnie, było jak jedna ze znanych piosenek Leniwych Głumochłonów. Choć patrząc na status tej relacji tak przesiąkniętej pożądaniem, może jednak brzmiało jak Fatalne Jędze. Przyjemny dreszcz przebiegł przez jego ciało, gdy blond włosa uraczyła go tym krótkim muśnięciem, a zaciśnięcie mocniej ręki by nie uciekł, było wprost zbędne, bo ostatnią rzeczą o której teraz by pomyślał, to by oddalić się z tego miejsca. W zamian za to przyciągnął ją do siebie gwałtownie, robiąc kilka kroków do tyłu, do momentu, aż natrafił na coś za sobą. Jak się okazało, była to ławka, na której Dexter zaraz usiadł, przysuwając Colset do siebie, tak by wylądowała na jego kolanach. - Muszę je rozgrzać – powiedział na temat swoich rąk, które przesunął z jej pleców i skierował pierw na jej obojczyki. Delikatnie po nich przejeżdżając zatrzymał się będąc w centralnym punkcie, stamtąd ruszył w dół. Warto dodać, że przy tych niewinnych czynnościach wcale nie spuszczał wzorku z niebieskich oczu dziewczyny. Jego dłonie dość wolno przebyły drogę od obojczyków, po linii między jej piersiami, kończąc podróż na suwaku w sukience. Tym razem nie pociągnął go ku sobie, a w dół, takim oto sposobem otwierając materiał i ukazując więcej jej pięknego ciała. – Złożę hołd swatce bardzo entuzjastycznie Cię podziwiając – stwierdził, bardzo ochoczo przenosząc wzrok na jej biust. Jego ręce powędrowały pod tkaninę powoli prześlizgując się pierw po linii pod jej biustonoszem, a następnie nad. A i do tego postanowił ją musnąć samą końcówką języka, od linii gdzie miseczki biustonosza się łączyły, zupełnie jak poprzednio jego dłonie, docierając do obojczyka, a kończąc na jej smukłej szyi. Miła odmiana dla codzienności w której zwykle chodziło o to, by w porywach namiętności jak najszybciej zrzucić z siebie i drugiej osoby, ubrania.
Walentynki! Cóż za doprawdy urokliwy czas dla wszystkich szczęśliwie zakochanych par. U Tali raczej ten dzień wywoływał poczucie, że już niedługo zmarnuje sobie resztę życia z facetem, którego nie kocha (bo to kaprys ojca), który jest bratem jej najlepszej przyjaciółki, która jest z takim jednym dupkiem, a ewidentnie czuła coś do jej brata... dobra, gdyby autorka nie znała pochodzenia owych postaci, to z pewnością pomyślałaby, że opisuje dzieje rodem z brazylijskich/meksykańskich/jakichkolwiek telenowel. Jednak tak prezentowała się ta smutna rzeczywistość i gdyby nie fakt, że poczucie romantyzmu było u niej nieco ograniczone, z pewnością uwierzyłaby w te wszystkie slogany swatki o dwóch różnych połówkach tego samego owocu. Chociaż nikła nadzieja, że wyjedzie kiedyś z kimś hen daleko od rodziny wciąż tliła się w nieco skamieniałym serduszku panny Lavoie. Tymczasem wróćmy może jednak do akcji właściwej, dziejącej się na szczycie cudownie romantycznej wieży. Dzięki formie sprawnie pokonała całe góry schodów, ubrana w sukienkę (skoro tyle osób już się chwali!), w czarnych, płaskich balerinach i oczywiście obwieszona całą stertą bransolet i naszyjników wszelakiej maści. Do tego odpowiednio pomalowała paznokcie, czyli na granatowo, oraz jak to ona nałożyła na twarz ciemny makijaż. Przed wejściem poprawiła jeszcze rozpuszczone włosy i przekroczyła próg pomieszczenia wraz z numerkiem odpowiedniej alkowy. Zanim się jednak tam udała, rozejrzała się bacznie dookoła, czując, jak każdy mięsień jej ciała się rozluźnia i jak unosząca się mgła zaprasza w swoje ramiona. Zakołysała się kilka razy na parkiecie w takt muzyki, by ostatecznie powędrować do miejsca docelowego. Hm, ciekawe, czy kogoś zastanie już w środku? Urzekła ją purpura alkowy, która zdawała się zapraszać do środka i mamić na pokuszenie. Idealnie wręcz! Jednak zamiast ponapawać się chwilę samotnością i przy okazji może się czegoś napić, musiała szybko analizować, któż to leży jak gdyby nigdy nic na JEJ kanapie! Zbliżyła się więc szybko i kiedy już poznała owego osobnika, uśmiechnęła się chytrze, a potem udała zbolałą minę. - Och, Romeo*, czyś to ty jest mi pisany na wieki? - spytała teatralnie, przyklękając i opadając twarzą na tors Quentina, układając tam również dłonie. Odczekała stosowną chwilę grozy, by podnieść łeb i zaśmiać się szczerze, tym razem odwracając się tyłem do chłopaka i siedząc na podłodze. Nie wiem, czy ktokolwiek zrozumiał ten opis, ale autorka ostatnio prawie w ogóle nie sypia, dlatego wybaczmy jej tego posta. Amen!
*niestety nie ma nigdzie magicznego odpowiednika tej uroczej parki, dlatego załączam w oryginale!