Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
Nastała noc. Dość dziwna noc, a szczególnie dla Mariona. Owszem, była chłodna i wietrzna jak każda jesienna noc, aczkolwiek inna. Miała w sobie coś, co chłopak nie umiał opisać. Może to przez jego tymczasową zmianę humoru czy może po prostu braku kogoś, kto by szczerze z nim porozmawiał. Nie wiedział co robić, więc postanowił, że tę noc spędzi w wieży astronomicznej. Bardzo ciekawe miejsce. Chłopak wręcz uwielbiał przebywać w tym miejscu. Podziwiać gwizdy, czytać książki, rozmawiać sam ze sobą. Nadszedł jednak czas, że ma ochotę pobyć sam. Tak więc uczynił. Wziął z dormitorium swój szary kocyk w gwiazdki, jaśka oraz swą książkę. Wdrapał się na sam szczyt wieży po czym stanął przy samym wejściu, żeby odpocząć od tego łażenia. Kiedy już odpoczął rozłożył swój majdan, ułożył się wygodnie, otworzył książkę i zaczął ją czytać. Oczywiście nie zapominając swych obrzydliwych okularów. Ale przecież musiał jakoś czytać, bo gdyby ich nie miał to gówno co by widział.
Nocna podróż z lochów na wieżę wcale nie jest taka prosta. Tym bardziej, jeśli nauczyciele są wyjątkowo czujni. Zawsze ją zastanawiało, czy oni w ogóle śpią… bo przecież nie każdy był tak wytrzymały, żeby około drugiej nad ranem patrolować cały zamek i do tego reagować na nawet najmniejszy szmer. Zazdrościła im przytomności umysłu. Ciekawe, ile kaw wypijają przed takim obchodem. Ona sama potrzebowała dawki eliksiru pobudzającego, żeby móc się wybrać na tę przechadzkę. Dlaczego akurat dzisiaj? Sama nie wiedziała, odczuwała silną potrzebę bycia bliżej gwiazd. Podświadomie czuła, że gwiazdy mogą jej dzisiaj zdradzić jakiś ważny sekret, a intuicji trzeba wierzyć, oj tak. Pytanie tylko, czy owy sekret będzie przyjemny czy wręcz odwrotnie. Nienawidziła dowiadywać się o rzeczach strasznych i nieprzyjemnych, tym bardziej, jeśli dotyczyły osób, które znała. Bo jak to tak później… przekazać im tę wiadomość czy może siedzieć cicho i mieć nadzieję, że zaszła jakaś pomyłka? I tak źle, i tak niedobrze. Schodów było zdecydowanie za dużo. Trochę się zasapała, wchodząc na górę, tym bardziej, że w drodze ciągle musiała badać, czy nikt za nią nie idzie i zachowywać się cicho jak mysz pod miotłą. Musiała nawet zrezygnować z butów na obcasie, co robiła niezwykle rzadko! Czuła się teraz strasznie niska, choć przecież wcale taka nie była. Na szczycie wierzy spotkała ją niemiła niespodzianka. A właściwie… taka neutralna. Okazało się, że nie była tutaj sama, co niweczyło jej plan czytania z gwiazd. W towarzystwie nie potrafiła się skupić. Z drugiej strony tym chłopakiem był Marione, który przecież był całkiem przystojny i gadał do rzeczy, więc nie było tak źle. - Zamierzasz tu spać? – Uniosła zaskoczona brwi, wskazując na jasiek i koc leżący przy Krukonie. Nie, żeby miała coś przeciwko, ale to trochę dziwne, prawda?
Ach jak miło zapowiadała się ta noc. Sam z książką przez całą noc. W szczególności, kiedy wybierze się ciekawe oraz warte podziwu miejsce. Wieża astronomiczna, zawsze zaskakiwała krukona. Samo miejsce miało tyle swojskości, że każdy uczeń powinien uwielbiać to miejsce. Choć z drugiej strony, kiedy połowa Hogwartu uwielbiałaby to miejsce, byłoby w nim tyle przepych, aż by nikt nie mógłby oddychać. Jednak dobrze, że jest jakaś grupka uczniów, którzy lubi to miejsce i kropka. Nikt nie musi wiedzieć nawet o jego istnieniu. Siedząc na swym kocu oparty o ścinę, czytał bardzo ciekawą książkę. Jakiegoś nieznanego, mugolskiego autora. Była o tematyce kryminalnej, co najbardziej podobało się Marionowi. Wręcz połykał takiego typu książki. A w domu ma ich ze stos, że sam nie może się z niego czasem wygrzebać. Ale taka jest już dusza mola książkowego, więc nie ma się co dziwić. Ostatnio jakoś chłopak nie przykładał się za bardzo do sportu, a mianowicie zaniedbał swoje poranne biegi na błoniach. Czyżby w głowie chłopaka coś się zmieniło? Jeżeli nie będzie kontynuował swojego ,,zdrowego" trybu życia, efekt jojo gwarantowany. Lecz po co teraz truć tym głowę, skoro ma spędzić tak miłą noc ze swymi ulubionymi książkami. Lecz prawdopodobnie nie jest sam. Z oddali usłyszał pewne kroki. Chłopak nie co skulił się. A może to być jakiś nauczyciel? Gdyby go przyłapał Marione do końca życia chyba nie darowałby tego sobie. Lecz po pewnym czasie zauważył ją. Chiarę, do której sam nie wie co czuje. Czy to złość, czy to miłość, przyjaźń? Sam nie umie tego określić. Szybko złożył kocyk w równą kosteczkę, przy czym położył na nim poduszkę oraz książkę i jednym ruchem nogi odstawił na bok. -Sam nie wiem. A ty? Spać nie możesz? - zapytał dziewczynę, dość niepewnym głosem. Czemu nie pewnym? Czyżby wstydził się? A może się bał? Czego? Chiary? Przecież jak można kobiet się bać. Choć czasem naprawdę mogą zajść pod skórę, a panna Morello to nie byle kto. Krukon podszedł do okna patrząc na rozciągający się wokół niego krajobraz, który rzeczywiście był piękny.
Mięli dość różne zdanie o tym, jak wyglądała miła czy tam ciekawa noc. Dla niej wcale nie wiązała się z książką i samotnością, oj nie. Wolałaby ją spędzić przy jakimś przystojnym kaloryferku we własnym łóżku (bo przecież mężczyźni tak przyjemnie grzeją!) albo na jakiejś dzikiej imprezie z alkoholem, sambą i najlepiej jeszcze jakimiś ciekawymi i nie do końca legalnymi eliksirami. Ale okej, nie będziemy go tutaj krytykować, bo o gustach się nie dyskutuje. A Wieżę Astronomiczną zapewnie odwiedzało więcej osób, niż sobie to wyobrażali. W końcu każda z moich postaci była tu przynajmniej raz. Ale to chyba tylko ja jestem taka dziwna, że tak strasznie lubię to miejsce. Książki… ona czytała tylko te, które w jakiś sposób odzwierciedlały jej charakter. Tak łatwiej było jej się w nie wczuć. A w gruncie rzeczy wcale nie było ich tak mało. Poza tym… książki psychologiczne były jej kompendium wiedzy. Co prawda napisali je mugole, ale i tak były ciekawe i prawdziwe. Dzięki nim podszkoliła się w trudnej sztuce manipulacji i wywierania wpływu, poznała tajniki mowy ciała i choć trochę znormalniała, co w jej przypadku jest ogromnym osiągnięciem! Wolnym krokiem podeszła do niego i przysiadła naprzeciwko, wpatrując się w niego intensywnie. Dawno go nie widziała, ale jakoś wcale jej to nie przeszkadzało. Odkąd zerwali nie odczuwała potrzeby bycia koło niego. Od tamtego czasu mógł dla niej nawet nie istnieć, a tu proszę. Znowu się spotykają. Nie, żeby miała coś przeciwko. Lubiła na niego patrzeć, przecież był niczego sobie. Tylko te okulary wszystko psuły. Pochyliła się nad nim i ściągnęła je z jego nosa. Przez chwilę obracała je w rękach, po czym odłożyła na bok, uśmiechając się do siebie. - Nie mogę. – Przytaknęła, ciągle się w niego wpatrując. Stres. Tyle można było wyczuć z jego głosu. Nie czuł się w jej towarzystwie swobodnie. Już nie. Dlaczego? Przecież nie zmieniła się od tamtego czasu. Jedynie trochę wydoroślała, to wszystko.
Zgadzam się! Oboje mieli różne zdania. Jedni wolą w tym przypadku spędzić ,,dziką" noc u boku jakiegoś chodzącego bóstwa, zaś inni wolą ten czas zabić ciekawą książką z kubkiem ciepłej czekolady oraz spoglądać czasem na gwieździste niebo. Marione zdecydowanie wolał tą drugą opcję. Nie jest jakoś przyzwyczajony do romansowania, wręcz przeciwnie. Woli być cicho i w nic się nie pakować. Nawet w niewinny romansik z Chiarą mimo, że byli przez jakiś czas parą. Za alkoholem też niezbyt przepadał. Tak samo jak z papierosami oraz tajemniczymi eliksirami. Może dla tego ślizgonka go rzuciła, bo był za drętwy? Przeszkadzało jej w nim ten ciągły dystans do siebie? Możliwe, lecz krukona łatwo nie zmienisz, szczególnie kiedy chłopak nie za bardzo przepada za zmianami. Spotkanie z dziewczyną (byłą dziewczyną) było dość stresujące dla Mariona. Mino, że była to chłopak nadal coś do niej czuł. Lecz może o niej zapomnieć. Przecież plotki krążą po Hogwarcie jaka ona jest. Sam brunet z ciekawością słuchał tych nowości mimo, że nie lubi żadnych ploteczek. A szczególnie o osobach, na których niejako zależało na Marionie. Z tych nerwów ręce mu się spociły. Żeby panna Morello nie widziała w jakim stanie jest krukon, obie ręce schował na tył. Kiedy dziewczyna zabrała mu z nosa okulary na chwilę zrobił minę coś w rodzaju ,,Are you fucking kidding me?" lecz szybko ją zmienił, gdyż uważał, że to z lekka żenujące. Fakt! Nie lubił tych swoich obleśnych okularów, lecz to było jego jedyny ratunek, żeby cokolwiek dobrze widział. A teraz? Jedynie co miał przed oczyma, to lekko rozmazane otoczenie. Szybko wziął swe okulary po czym charakterystycznie je poprawił. -Czemu to zrobiłaś? - rzekł cichym głosem tak aby nie wpaść w jakąś złość. -Hmmmm skoro nie możesz spać, to może jakieś ziółka? - tak mili państwa! Marione w tym czasie zaczął (pewnie chwilowo) zajmować się Chiarą. Nie zał się na sprawach ,,Spać nie mogę", więc od tak palnął głupotę z kosmosu, tak aby dziewczyna widziała, że Marionowi trochę na niej zależy.
Gdyby ludzie byli tacy sami i ciągle się we wszystkim zgadzali, byłoby na świecie naprawdę bardzo nudno! I wcale nie potrzebowała „bóstwa”. Wystarczyłby jakiś osobnik płci męskiej, którego nie trzeba dotykać za pośrednictwem kija. Czyli nie była znowu taka wymagająca, choć oczywiście nie poszłaby do łóżka z każdym! Z większością… owszem. Ale nie z każdym. Życie Marione musiało być bardzo nudne, skoro nie flirtował, nie pił ani nie chodził na imprezy. Chiara nigdy nie rozumiała takich ludzi, choć mimo wszystko ich podziwiała. Sama nie umiałaby zrezygnować z tego typu rozrywek, bo najzwyczajniej w świecie zaczęłoby ją roznosić od środka. Byłaby tykającą bombą i kwestią czasu jedynie byłby jej wybuch. Jeszcze długo po ich rozstaniu zastanawiała się, co też nakłoniło ją do tego, żeby związać się z Krukonem. No bo… nie mięli wspólnych zainteresowań, cech… znajomych najprawdopodobniej też nie. Jakiś znak buntu przeciw wszystkiemu czy co? Żadnego uczucia nie bierzemy nawet pod uwagę, bo to w jej przypadku niewykonalne. Więc co? Co do cholery jej się w nim spodobało? A więc nadal o niej myślał, tak? Nadal przeżywał i czuł coś do niej? To miło. Jej nie miało nawet co przechodzić, ale dobrze, kiedy ktoś o tobie myśli i pamięta. Przynajmniej pozostanie po tobie jakiś ślad, niekoniecznie dobry, ale zawsze. Nie słuchała plotek na swój temat. Doskonale wiedziała, jaka w gruncie rzeczy jest i to jej wystarczało. Opinię publiczną miała naprawdę w głębokim poważaniu, choć gdyby się w nią wsłuchała, zapewne dowiedziałaby się wielu ciekawych historii! Czyżby Marione był aż tak ślepy, że nie widział bez okularów nic poza mgłą? To przykre. Mógłby jednak kupić sobie nowe okulary albo najlepiej szkła kontaktowe. Jeśli do gwiazdki sobie ich nie sprawi, sama Czarka mu je zakupi, a co! Taki prezent świąteczny dla starego znajomego, któremu te obecne gogle zdecydowanie nie pasują. - A dlaczego o to pytasz? – Przechyliła głowę w bok, nie spuszczając z niego wzroku. Krępował się czy nie? Oczywiście, że tak. Pytanie teraz, czy z powodu samej jej obecności, czy może jej spojrzenia właśnie… Chyba nie była aż tak straszna, żeby jej się bać, prawda? Przynajmniej jemu nigdy nie dawała ku temu powodów. – Nigdy nie pytaj o przyczynę, Marione. Wiele rzeczy dzieje się bez przyczyny. Zbyt wiele. Zaśmiała się. Niby tak serdecznie, ale gdzieś wgłębi można było wyczuć nutkę kpiny. - Ziółka? Wzięłam ziółka, żeby nie zasnąć. Ale jeśli chcesz, chętnie przyrządzę ci jakiś napar. – Na przykład taki z małą niespodzianką. Ot, nic wielkiego… parę kropel jakiegoś rozluźniającego eliksiru czy alkoholu. Po dłuższym zastanowieniu postanowiła być jednak trochę milsza i uśmiechnęła się do chłopaka. - Słodki jesteś, że się tak martwisz o moje zdrowie.
Racja! Życie chłopaka naprawdę było nudne, lecz on sam jakoś nie zważał na to uwagi. Toleruje tylko jedną (czy tam jedną z kilku) zasadę, która mniej więcej brzmi ,,Wstać, przeżyć, iść spać!" Święte słowa, które usłyszał od kogoś tam, ale ważne, że zapamiętał. Najważniejsze jest, żeby swobodnie oraz bez żadnych zbędnych kłopotów przeżyć dzień i iść dalej przez drogę życia. W życiu chłopaka nie była przecież najważniejsza nauka, którą nie stawiał na pierwszym miejscu, ale i także to co dzieje się wokół niego. Lecz woli patrzeć na to wszystko z oddali, w cieniu, żeby nikt go nie zauważył. A może w tym tkwi błąd? Także i on długo rozmyślał nad tym, czemu akurat związał się na jakiś czas z Chiarą, lecz nadal coś do niej czuje. Zwykły kaprys? Nie, przecież chłopak taki nie jest. Musiało coś w krukonie zadrżeć i darzył niejakim uczuciem do ślizgonki. Lecz było minęło. Oczywiście, Shelley nieco się załamał tym rozstaniem, ale przecież trzeba żyć dalej. I jeszcze los tak chciał, żeby oni przypadkowo się spotkali. Dla Mariona, rzeczywiście to była stresująca sytuacja. Stał przed dziewczyną, którą darzył uczuciem. A co jeśli ona ma go gdzieś? Gdyby chłopak dowiedział się o tym na pewno długo by nie zapomniał o tym. Oczywiście, że Marione nie znosi swych okularów, a jak! Czasem ma ochotę je rozgnieść i w cholerę je zostawić. Lecz nie mógł. Bez nich nie widziałby otaczającego go świata oraz pięknej twarzy Czarki. Na słowa panny Morello, chłopak jedynie lekko się uśmiechnął po czym znów zaczął zerkać w okno. - Ja nie potrzebuję ziółek. Czuję się aż zbyt dobrze. Ale wiesz, liczą się dobre chęci - rzekł w stronę okna po czym szybko skierował swój wzrok na ślizgonkę. Kiedy Shelley usłyszał ostatnie słowa wypowiedziane przez Czarkę, chłopak nieco się zarumienił, lecz aby to ukryć posłał dziewczynie lekki uśmiech i znów skierował głowę ku widokowi.
Hmm… trochę to bezsensowne. Po co wstawać, skoro i tak nie wierzy się, że stanie się coś magicznego? Po co w ogóle ruszać się z łóżka? Przecież książki ma zupełnie blisko, a jedzenie przynieśliby mu kumple, gdyby ich o to poprosił. Czy tak nie byłoby łatwiej? Bo skoro chce tylko przeżyć… może to zrobić gdziekolwiek. Jeśli mu się nie chce, niech nie rusza się z miejsca, niech siedzi zamknięty w dormitorium, przecież to takie przyjemne. Nie był aż takim noł fajfem, prawda? Powiedz, że tak… powiedz. Patrzeć… na co albo na kogo? No coś, co sam mógłby zrobić, gdyby tylko chciał? Na kogoś, kim chciałby być i mógłby, gdyby wziął się za siebie? Nie rozumiem. Przecież nie można tylko patrzeć, bezczynność zabija życie. Trzeba przeć do przodu, pod prąd czy z nim, ale iść. Nie można stać w miejscu jak jakaś pierdolona latarnia i czekać, aż ktoś pod nią stanie i zrobi coś, co sprawi, że będzie czuć się lepiej. Musiał być przecież jakoś na to przygotowany… chyba nie oczekiwał, że Chiara zostanie z nim do końca świata i jeden dzień dłużej, prawda? Musiał ją znać choć odrobinę. Musiał wiedzieć, że nie wytrzyma tak długo. Podobno był inteligentny, więc co go tak zraniło i zaskoczyło? Mało ludzi pisało i pisze o tym, że życie składa się z cierpienia i trzeba się na nie przygotować? Powinien czerpać naukę z takich książek. Ona już pogodziła się z bólem, nawet zaczęła z nim współpracować. Los zawsze dostaje to, co chce. I nigdy nie rezygnuje z przedstawienia, daje publiczności to, czego oczekuje. Nawet jeśli główni bohaterowie będą cierpieć. A cóż to? Nie zdawał sobie sprawy z tak oczywistej rzeczy? Miała go gdzieś. Poza dwoma osobami nie istniał na tym świecie nikt, na kim by jej zależało. Nie mogła przywiązywać sobie do nóg więcej ciężarków. Były tylko dwa łańcuchy wiążące ją z tym światem i były wystarczająco silne by nie potrzebować wsparcia innych. Dlaczego ci, na których nam zależy, odbierają nam cząstkę wolności? Ach, to rzeczywiście byłaby ogromna strata! Niech już ma te okulary na nosie… niech podziwia. Tego mu przecież nie zabroni, prawda? Szkoda tylko, że ona sama miała o sobie zupełnie inne mniemanie. - Dobrymi chęciami wybrukowano piekło. – Szkoda. Naprawdę wielka szkoda, że nie skusił się na te ziółka. Mogłoby być przyjemnie. Pokręciła głową, widząc rumieniec chłopaka. Chwilę jeszcze się mu przyglądała, po czym przysunęła się bliżej, siadając obok niego. - Piękna noc, nie sądzisz? - Kolano przy kolanie, ramię przy ramieniu…. Jej głowa tuż przy jego głowie. Usta delikatnie muskające płatek jego ucha przy każdym wypowiadanym słowie.
Sam nie wiedział co już robić. Nie wiedział czemu tak się zachował przy pannie Morello. Czuł się spięty, a każdy oddech brał z trudem. Przecież Chiara to była jego, którą niesamowicie kochał i pewnie nadal kochać będzie, aczkolwiek stara się o niej zapomnieć. Każde wspomnienie, szept, plotka o niej przygnębia chłopaczynę, a co gorsza nadal chce ich słuchać. Czy aby coś jej się stało, czy może coś zrobiła. Nie lubił, kiedy gadali o niej źle. Z czasem jest tak nią zaślepiony, że nie widzi w niej jakichkolwiek wad. Tylko wodzi myślami jak by pięknie wyglądało gdyby nadal byli razem. Lecz myśli na bok, bo przecież Chiara przy nim była. Ale on głupi czuł się przy niej nie pewnie. A może lepiej by było gdyby jej tu nie spotkał? Po jaką cholerę on tu przychodził. A teraz będzie się zadręczał, że złe miejsce wybrał. Lecz czasu nie zmienisz (no chyba, że ktoś posiada zmieniacz czasu ale dobra) i trzeba się z tym pogodzić. Słowa, które wypowiedziała dziewczynę nieco zdziwiły krukona po czym popatrzył się na nią swym podejrzanym wzrokiem. I co się stało? Usiadła koło niego. Blisko. Bardzo blisko. Tak blisko, że Marione słyszał jej oddech. On jedynie z nerwów spocił się na rękach i nieco na twarzy po czym coś wyjąkał: -Ta-a-ak, rzeczywiście piękna - bo co miał powiedzieć? Przecież nie będzie milczał jak grób. Jeszcze uznałaby go za mięczaka. Choć z drugiej strony i tak przy Czarce wyszedł na totalną ciotę. Jak już wcześniej wspominałam sam nie wiedział co robić. Z tego wszystkiego raz gapił się w okno, raz w sufit a z czasem na podłogę i na wejście, czy aby ktoś nie idzie. Tylko nie patrzył na Chiarę. Czemu? Przecież tak jej pragnął. Kochał ją nadal, ale bał się do tego przyznać. Tchórz, ciota i tyle! -Więęęęęc...dobrze się czujesz? - po cholerę zadał to pytanie. Jeszcze bardzie ręce mu się pociły, a głos nagle zrobił się chropowaty i niewyraźny. Co się z nim dzieje?!
Czemu? A po co we wszystkich doszukiwać się przyczyny? Nie lepiej po prostu przyjąć coś do wiadomości i nauczyć się z tym żyć? Zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi… to wszystko było niepotrzebne. Tylko przysparzało problemów i zatrzymywało nas na drodze do wybranego przez siebie celu. Ale dobrze… zachowywał się tak, bo coś do niej czuł. Zachowywał się tak, bo bał się, że zrobi coś nieodpowiedniego, a ona rozpłynie się jak sen. Zupełnie jak to było ostatnim razem. I zapewne dlatego ze sobą zerwali. Czarka czuła się w jego towarzystwie jak ciężar i poprzez urwanie kontaktu chciała go z niego zdjąć. Bo przecież jakoś go tam lubiła, a dla takich osób chciała w gruncie rzeczy jak najlepiej. Może i wyszło inaczej. Jak już mówiła… dobrymi chęciami piekło wybrukowano. Zbudowała tam już tyle pięknych budynków! Ciekawe, kiedy wreszcie będzie mogła ujrzeć je na własne oczy. Byle jak najszybciej. Chociaż z drugiej strony… może jeszcze parę kolejnych wybudować! Przynajmniej będzie sławna. Tym razem jednak nie zamierzała mu odpuścić. Chciała jakoś wyzwolić w nim pewność siebie czy chociażby wzbudzić gniew. Cokolwiek… jakiekolwiek uczucie poza stresem i niepewnością. Coś nowego, coś niezwykłego (dla niego), coś niecodziennego. Dlatego grała. Na nerwach, na uczuciach… na wszystkim. Byle tylko zrobił coś, co byłoby w jego życiu punktem kulminacyjnym. Na razie nie było widać efektów, ale skoro już weszła w to całe zamieszanie, to teraz musi to ciągnąć. Nie zważając na to, że trzęsie się jak osika, przykryła ich kocem, niby przypadkiem przejeżdżając dłonią wzdłuż jego nogi, potem po brzuchu, by w końcu dotrzeć do jego piersi, gdzie owa ciekawska dłoń już pozostała. - Wyśmienicie. Chociaż szczerze mówiąc… przydałoby się coś na orzeźwienie. Eliksir powoli przestaje działać, a nie wzięłam ze sobą dodatkowej porcji. – Uśmiechnęła się asymetrycznie, spoglądając na niego chytrze. Nie chodziło o to, żeby zaraz uprawiali tu dziki seks! Po prostu… chciała, żeby zrobił cokolwiek. Ruszył się, zainicjował rozmowę… whatever! – Krępujesz się, Marione? A palce wybijały nieznany nikomu rytm na jego torsie. Puk, puk. Puk, puk, puk. Puk.
No dobra! Marione bezgranicznie myślał o ślizgonce. Niemal zawsze widząc ją na korytarzu miał ochotę podejść do niej i powiedzieć najzwyczajniej ,,hej, co tam u Ciebie". Lecz się bał. Czego? Że ona go oleje i będzie go miała w głębokim poważaniu. Tego właśnie obawiał się Marione. I dlatego tak sztywno przy niej się zachowywał. Nie miał bladego pojęcia jak podejść odpowiednio do płci przeciwnej. On sam nic nie wie i tyle, bo to sierota ruska, ciota i bóg wie jeszcze jaki kaszalot. Najlepiej zamknąć się w sobie i mieć wszystkich w głębokim poważaniu. Tak oczywiście Marian uważał za stosowne. Tylko co by o tym pomyślała Chiara. Broń Boże nie może! Jeszcze by mu mogła coś wygarnąć czy coś innego. COŚ co by chłopak zapamiętał na dłuższy czas. W tej chwili krukon był tak sztywny, że w przez chwilę stracił czucie w nogach, zaś gardło stało się suche, a głos przemieniał się w chuchrowate odgłosy. Już miał co powiedzieć do czasu, kiedy Chiara okryła ich kocem. Zrobił minę coś w rodzaju 'OMG' po czym przeszedł go nie przyjemny dreszcz. Czuł. Ten jej dotyk. O mało co Marian nie padł na zawał. Choć z drugiej strony jej dłonie były takie ciepłe, ale zaraz! Niech tu się chłopak tak nie rozmarza. On powinien myśleć. I to na trzeźwo! -Co masz na myśli? - zapytał dziewczynę, po czym skierował wzrok na nią. Tak, popatrzył swymi wielkimi, brązowymi oczyma prosto w jej oczy, które strasznie Marione uwielbiał, aczkolwiek zawsze się bał w nie spojrzeć. Znów poczuł jak dziewczyna zaczęła jego dotykać. Nie wiedział co zrobić. Jak zareagować? Czy uciec, powiedzieć coś? Nie wiedział. Teraz wiedział jak się czuje dziecko we mgle, ale musi przecież z tej mgły wyjść. -Ja? Skądże! - zaprzeczył i szybko wstał poprawiając swoją bluzę.
W jego rozumowaniu były same błędy. Po pierwsze – do niej nie podchodzi się z pytaniem „co u ciebie?”, bo można nieźle oberwać albo popsuć sobie humor. Szczerze go nienawidziła, bo według niej było to uosobienie nudy, braku oryginalności i wielu innych cech, które kojarzyły jej się z tym, co nie jest ani przyjemne, ani tym bardziej ciekawe. Dlatego po prostu lepiej wymyślić jakąś bardziej interesującą gadkę. Po drugie – nie warto było myśleć o tym, co by sobie pomyślała. Przede wszystkim dlatego, że już po pierwszym spotkaniu miała o każdej osobie wyrobione zdanie i nie zmieniała go aż do jakiegoś naprawdę istotnego wydarzenia. Dla niej Marione był zawsze uroczym dzieckiem, trochę sztywnym i nierozumiejącym aluzji, ale mimo wszystko przyjemnym. Jak dotąd ta opinia nie uległa modyfikacji. Nie musiał się więc przejmować, że mogłaby o nim jakoś źle pomyśleć czy coś w tym stylu. Może sobie do niej podchodzić, ile chce. Ba! Będzie nawet z niego dumna, że się odważył i da mu za to lizaka albo jakąś inną równie przyjemną nagrodę. Zaczynała się poważnie obawiać, że przestała prawidłowo działać na mężczyzn! Marione był cały sztywny i w ogóle jakiś niewyraźny… nie takiej rekcji oczekiwała, szczerze mówiąc. Nie chciała go przecież przestraszyć czy sprawić, by poczuł się niekomfortowo, tylko pokazać, że bliskość wcale nie jest taka zła. Ba! Jest bardzo przyjemna. Ale cóż… nie każda misja kończy się powodzeniem. Ale żeby od razu nieprzyjemny dreszcz? - Pomyśl trochę, Marione. To ty tutaj jesteś facetem. – Uśmiechnęła się asymetrycznie, choć nie jakoś koniecznie niemile czy wrednie. Taki specyficzny uśmiech, który często można było u niej zobaczyć. Zawsze lubiła jego oczy. Były cudowne… ciepłe, rozumne i miały przepiękny kolor. Cała sytuacja była taka urocza, a tu nagle chłopak postanowił rozprostować kości. Cudownie. Parsknęła śmiechem, spoglądając kątem oka na Krukona. Nie śmiała się tak do końca z niego. Znaczy… to też, ale głównie bawiło ją to, jak ta scena wyglądałaby dla osoby trzeciej. - Skąd… w ogóle się nie krępujesz. Wcale nie uciekasz przede mną i moim dotykiem. Tak po prostu… nogi ci zdrętwiały i koniecznie musiałeś coś z tym zrobić, prawda?
No dobra Marian, trzeba ruszyć dupę i wreszcie zacząć działać. Ale jak? W ogóle jaka mowa tu o działaniu? Przecież on nie miał nawet żadnego planu. A co gorsza nie umiał go od tak wymyślić, na szybko. Szczególnie przy osobie do której coś tam jeszcze czuł. No właśnie! Mimo, że Czarka z nim zerwała (czy Marion z nią) chłopak, nadal myślał o niej. Choć w sumie to było już dziwne. Ona tu przychodzi, a krukon od razu robi się sztywny niczym głaz i udaje, że wszystko jest dobrze. No cóż, Marion nigdy nie nauczy się robić dobrej miny do złej gry. Musiałby od kogoś pobierać jakieś lekcje, czy coś żeby mu dobrze wychodziła. No wiecie, taka tajemnicza, a zarazem normalna. O tak, będzie trzeba kogoś takiego wyczaić. Niech to się już skończy powtarza ł cały czas w myślach stojąc niczym manekin sklepowy, tyle, że na baczność niż te manekiny co robią dość nietypowe dla Mariona pozy. Jego oczy o mało co nie wyszły. Cały czas gapił się to na sufit, to na podłogę, ale za cholerę nie popatrzy się na Chiarę. Boże, jaka z niego pierdoła. Był przy dziewczynie. Ładnej dziewczynie. Ładnej dziewczynie do której coś czuł. I zamiast zarzucać jakimiś tekstami na podryw, to stoi jak słup soli i udaje, że nic się nie dzieje. Barwo dla Mariana.! Jak by to ładnie ująć: ,,Siekiera, motyka, baba goła, Marian Shelley to pierdoła"! -No jestem - rzekł po czym nieco się wyprostował. No bo przecież to ON jest tutaj facetem. W dodatku sama Chiara to powiedziała. uff, jakie szczęście, że Chiara wieży w jego męskość (powiedz, że wieży). Wypowiedział to tak dumnie, że już miał ochotę Chiare mocno przytulić i w ogóle, byłaby taka piękna scenka. Aczkolwiek chłopak musi poanować się emocjami, no co co by panna Morello powiedziała. Uznałaby go za kompletnego kretyna, o! I nagle, ta wiara w męskość zamarła. Po słowach, które wypowiedziała, adekwatnie mina chłopaka się zmieniła. Znów nieco się przygarbił i wbił wzrok w podłogę. Często mnie zastanawia, dlaczego Marione cały czas wpatruje się w ten obiekt. Coś w tym jest! Na pewno!
Działanie według planu było zdecydowanie najgorszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Oczekiwała od niego czystej i niczym nieskażonej improwizacji. Czy naprawdę tak trudno działać pod wpływem emocji? Czy tak trudno poddać się jakiemuś niewinnemu, aczkolwiek znaczącemu impulsowi? Niech przez chwilę zapomni o konsekwencjach, o przyszłości. Niech choć raz żyje teraźniejszością. Niech ma w dupie wszystko, co stanie się później, niech zostawi rozmyślanie o skutkach emerytom i rencistom. Ona miała bardzo duże doświadczenie w odgrywaniu różnorodnych ról, nie mówiąc już o tym nieszczęsnym robieniu dobrej miny do złej gry. Lubiła teatr i lubiła swoje życie, które nim było. Nie każdy jednak musiał być utalentowanym aktorem, przecież nie to decydowało o poziomie, jaki reprezentował człowiek. Oczywiście była to bardzo przydatna umiejętność, ale nie jakoś szczególnie konieczna. A… no i ona bardzo chętnie udzieli mu tych lekcji! Albo może mu dać kontakt do Gilbert Slone, który przecież znał się na tym najlepiej (pozdrawiam!). Czyli co…? Modlił się o to, żeby sobie poszła? Oj, niezbyt miło by jej się zrobiło, gdyby to usłyszała. Strasznie irytowało ją to jego rozbiegane spojrzenie. Wolałaby, żeby patrzył się na nią. Nie dlatego, że lubiła zwracać na siebie uwagę. Po prostu wolała utrzymywać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Mogła go wtedy w pewien sposób kontrolować, bo wyczuwała jego emocje. Żałowała, strasznie żałowała, że nie zarzucał żadnych tekstów. Chętnie by ich posłuchała, chętnie odpowiedziałaby czymś równie miłym. A tak? Musiała walczyć, żeby podtrzymać rozmowę! Kto to widział! Powinna najzwyczajniej w świecie sobie pójść i zostawić go samego z jego problemami, a nie tu siedzieć. - Więc zachowuj się jak facet do cholery. – Przez jedną niezwykle krótką chwilę była z niego dumna. Wyprostował się, jakby chciał udowodnić swoją męskość. Czarka od dawna wiedziała, że ma w sobie tą cudowną cechę. Że nie był wcale taki niewinny i miękki jak na początku mogłoby się wydawać. Zawsze jednak zastanawiała się, dlaczego skrywa ją tak głęboko. Przecież mógłby być naprawdę świetnym chłopakiem, gdyby ją ujawnił. Jeszcze lepszym niż teraz! Och, jakże miło było roztrząsać problemy innych, nawet tak błahe, zamiast zajmować się sobą. Przez chwilę sama zapomniała, ile ma wad i ja bardzo pogubiła się w życiu. Teraz to było nieważne – jak cudownie to brzmi. No nie! Już miała nadzieję, że wytrzyma, ale nawet tu spotkał ją zawód. Znów się przygarbił, zamiast przyjąć jej słowa na klatę i jakoś się odgryźć. Chyba nie była zbyt dobrą nauczycielką. Odrzuciwszy koc na bok, wstała i podeszła do niego. Znowu bardzo, bardzo blisko. - Spójrz na mnie. Spójrz i zrób cokolwiek. Albo zostawię cię tu samego, bo mam naprawdę dość twojej bezpodstawnej wstydliwości i strachu. – Podniosła go za brodę, zmuszając do podniesienia wzroku. I co teraz, Marianku? Wykorzystasz swoją szansę?
Bał się czy nie? Oto jest pytanie. Ale czego w ogóle ma się bać? Chiary? No proszę państwa, cyrk na kółkach. Marione prawdopodobnie boi się kobiety. Niewiarygodne. Może niech jeszcze wymyśli tanią wymówkę, żeby sobie od niej pójść. Choć z drugiej strony to jedynie najrozsądniejszy pomysł, który chodził po głowie chłopaka. Bo ileż czasu musi robić to całe przedstawienie? A co gorsza robi z siebie jeszcze większą ciotę niż jest. Pewnie Chiara jeszcze w jakąś furię wpadnie i zrobi coś biednemu Mariankowi. A on by nie chciał, serio. Nie mówię, że zrobi mu od razu szkodę fizyczną, a mianowicie psychiczną. Cóż mu może ta dziewczyna powiedzieć? Nie wiem, ale w głębi Shelley trzęsie już portkami. Kiedy usłyszał głos Chiary krukon nieco zesztywniał niż był. Jego mina posmutniała, zrobił się cały blady jakby zaraz chciał zwymiotować, zaś jego nadzieja, że panna Morello nie będzie miała do niego żadnych uwag, wygasła. Wygasła niczym płomień z zapalonej świecy. Swą twarz skierował ku dołu zaś ręce skrzyżował wokół klatki piersiowej i tak sobie stał obmyślając co tak naprawdę powiedzieć Czarce. Bądź nawet i kiepską wymówkę na ucieczkę. Po chwili myślenia usłyszał jak dziewczyna wstaje w ławki, przy czym odstawiła koc. Coś się wydarzy. Ale co? Marianowi coraz mocniej zaczęło serce bić, zaś ręce coraz bardziej się pociły. Jest zgubiony, niezdarny, przegrany. Nie umiał spojrzeć w oczy Chiary. Owszem, były piękne, lecz zakazane dla Mariona. Słysząc co ślizgonka mówi jedynie co przychodziło mu na myśl ,,To możemy skończyć tą błahą dyskusję" i kropka. Lecz teraz nie miałby odwagi. Musiał jakoś zadziałać. Ale jak? W takich sprawach nie był doświadczony. Myśl Marion, myśl. I stało się. Zapomniał o wszystkim. Chłopak objął ją w talii po czym czule ją pocałował. Co go podkusiło, żeby to zrobić? Przecież to nie na miejscu. I w dodatku na wierzy. Jednak COŚ go namówiło, podpowiedziało, żeby to zrobić. Ta cała scena trwała zaledwie minutę i do szybko do chłopaka doszło, że nie powinien. Tak więc szybko się ocknął, oddalił się on Chiary. Podszedł do okna po czym oparł swe dłonie na dolnej ramie, cały czas ciężko oddychając.
Dla pewnych osób Chiara wydaje się być naprawdę przerażająca. Szczególnie tych ze słabą psychiką lub kompleksami na jakimś punkcie. Bo można powiedzieć o niej wiele, ale na pewno nie to, że patrzy tylko i wyłącznie na siebie. Uwielbia obserwować ludzi i w ten sposób ich poznaje. Bo ten porusza się tak, jakby miał problem, a ta znowu uważa, że ma problemy z wagą, bo ciągle się kuli. Uczniowie i studenci są naprawdę bardzo interesującymi obiektami zainteresowania i łatwo jest znaleźć osobą uległą jej pewności siebie i przejmującą się jej kąśliwymi uwagami. Nie karmiła się bólem innych, ale dzięki niemu odczuwała pewien komfort. Wtedy wiedziała, że nie tylko ona cierpi. Choć różnica była taka, że ona się samookaleczała, a inni byli ofiarami tych „silniejszych”. Rezultat właściwie ten sam, ale jej sposób był jeszcze bardziej bolesny. Coraz mniej szacunku do siebie, coraz mniej perspektyw na przyszłość… co jeszcze zniknie pod peleryną jej masochizmu? Och, jak mógł pomyśleć o tym, żeby ją zostawić? To byłoby doprawdy… żałosne. Uciekał? Od niej? Nie wiedział, że akurat jemu nic by nie zrobiła? Znaczy… nic złego… a raczej nic jakoś wielce szkodliwego. Oczywiście małe uwagi były często obecne w ich rozmowie, ale to dla jego dobra! A on tego nie zauważał! Co więcej - nie dostrzegał jej starań! No cholera, powinna wrócić do starych nawyków i mieć wszystkich w dupie, bo jak widać nikt nie dostrzega jej dobrych chęci. Jak widać… był większym tchórzem od niej, a to w gruncie rzeczy bardzo trudne. Nie wyglądała na strachliwą, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Nadzieja jest matką głupich i on powinien się już tego nauczyć. Ona przyjęła to do wiadomości i przestała w nią wierzyć. Dobrze na tym wyszła, bo od tamtej pory nie przeżywała już tak silnie porażek. Była na nie przygotowana. Może i nie była też za szczęśliwa, ale przynajmniej w pewien sposób bezpieczna. Wyglądał tak strasznie niewinnie i okropnie przypominał jej w tym momencie wyrośnięte dziecko. Niezbyt korzystnie dla niego, ale sam jest sobie winien, nieprawdaż? Zakazany owoc najlepiej smakuje, niech pokusi się o jedno spojrzenie. Jedno, niewinne spojrzenie. Tak prosto w oczy. Raz to zrobił i nic mu się nie stało! Poza tym… kto nie ryzykuje ten nie ma, prawda? Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy objął ją w talii i jeszcze bardziej się do niej zbliżył. Dobrze. Bardzo ładnie. Naprawdę pojętny z niego uczeń! Ktoś mógłby powiedzieć, że ta scena przedstawiała się doprawdy bardzo słodko i uroczo – była tak zadowolona z siebie i z Mariana, że nawet by nie polemizowała z tymi określeniami, choć zupełnie nie pasują do jej osoby. Odwzajemniła jego pocałunek, wplatając palce w jego gęste włosy. I… po chwili stała już zupełnie sama na środku wieży. Co się stało? Ano pan M. znowu przegrał walkę z samym sobą. Chyba będzie musiała przejąć inicjatywę, bo do niczego owocnego między nimi nie dojdzie, jeśli będzie się zdawać tylko i wyłącznie na jego chwiejne humory. Podeszła parę kroków w jego stronę, zmniejszając odległość między nimi do paru centymetrów. Położyła mu ręce na ramionach i stając na palcach pocałowała jego kark. - Czego się boisz, Marione? – Cichy szept prosto w najczulszy według niej punkt na ciele.
Tego dnia wstęp na wieżę Astronomiczną był zakazany od samego rana. Odbywały się tam bowiem wielkie przygotowania do tegorocznej imprezy walentynkowej. Po tym jak zeszłoroczna skończyła się dość niebezpiecznie, dyrektor uznał, że pewniej będzie ją zorganizować w murach Hogwartu. Około godziny dziewiętnastej drzwi do wieży ponownie zostały otwarte, a duchy zaczęły nawoływać uczniów, oznajmiając, że impreza już się zaczęła. Z okazji tych walentynek zaproszono do szkoły wykwalifikowaną swatkę. Osoba ta miała fantastyczne rekomendacje, od dawna bowiem swatała ludzi ogłaszając się w jednej z rubryk w Proroku Codziennym. Słodka Swatka dokładnie przejrzała osoby, które zgłosiły się na bal i ze swoją ogromną precyzją wygłosiła, kto do kogo najbardziej pasuje. Ale o tym później. Wieża astronomiczna jak przy wszelakich innych imprezach, zupełnie się zmieniła. Na jej środku był niewielki parkiet do tańca, gdzie było można się poruszać w rytm jazzowej muzyki. Dookoła sali, pod ścianami znajdowały się unoszące się na wysokości pół metra, małe alkowy, przypominające bajkowe karoce. Każda bowiem była podobnego rozmiaru, a i posiadała podobny, lekko okrągły kształt. Każde z tych specyficznych pomieszczeń było przeznaczone dla dwóch osób. Ci którzy znaleźliby się wewnątrz, dzięki magicznej zasłonie, mieli stłumione dźwięki z zewnątrz, przepuszczając jedynie muzykę, działało to także w drugą stronę. Osoby wokół nie mogły słyszeć żadnych dźwięków dochodzących z alkowy. Owa zasłona miała także inne zastosowanie, kiedy ktoś już znajdował się w środku jakiejś, ta przybierała ciemny, purpurowy kolor. Kiedy natomiast była wolna, pobłyskiwała błękitem. Wewnątrz każdej alkowy znajdował się mały barek z kilkoma alkoholami takimi jak wino, czy szampan. Oczywiście goście nie byli skazani na zamykanie się w owych alkowach, sala posiadała także większe stoliki, które znajdowały się z tyłu. Każde mieściło około sześciu osób, a na nich znajdowały się różne słodkości i dobrze znany, Hogwacki poncz. Niestety jak to bywa na naszych walentynkach, nic nie może przebiegać zbyt prosto.
• Poncz był przesiąknięty delikatnie dojrzałą rozwodnioną amortencją działającą od pierwszego wejrzenia. Wersja jednak była rozcieńczona, przez co osoba na którą się spojrzało zaraz po wypiciu, stawała się bardzo atrakcyjna, nie byłoby to jednak pełne, normalne odurzenie tym eliksirem. • Wszystkie świece w alkowach mają knoty nasączone w specjalnie stworzonym eliksirze który pod wpływem płomienia uwalnia bezwonną niewidzialną mgiełkę, powodującą rozluźnienie i relaksacje, pozbawiającą wszelkich napięć i agresji, świece także w wosku mają esencje aromatyczną, o zapachu wanilii. • W alkoholach znajdujących się w alkowach zawarty jest pobudzający afrodyzjak • W całej wieży unosi się biała mgiełka, tym razem jednak nie tylko ozdobna. Okazuje się bowiem, że działa odprężając na wszystkich, którzy znajdą się w jej pobliżu.
Osoby, które przychodziły pod wieżę, od razu dostawały numerek alkowy w której miały czekać na swoją idealną parę. To właśnie tam, każda dwójka, która została dobrana przez Swatkę miała się spotkać.
Czy pomysł z balem walentynkowym mu się podobał? Zdecydowanie nie. Przecież w walentynki powinny się spotykać tylko pary, a on w żadnym razie nie miał nikogo. Nie wierzył też, że głupia zabawa w Słodką Swatkę czy inne dziadostwo może sprawić, że magicznie zostanie z kimś dopasowany. Pewnie po prosty napije się trochę amortencji i trafi z przypadkową dziewczyną do łóżka, ta zajdzie w ciąże i będzie musiał z nią być. To było jedyne trafne związanie się z kimś, które może mu się dzisiaj przydarzyć. Więc dlaczego właśnie dzisiaj, właśnie w tej chwili szedł na wierzę? A no, pytanie dość zagadkowe. Sam właściwie nie miał pojęcia co nim pokierowało, że jednak zgodził się pojawić tutaj i poznać osobę, która jest mu przeznaczona. Może po prostu w pełni zignorował ten fakt, a bardziej pomyślał o tym, że będzie tu muzyka, alkohol i może ktoś wyrządzi jakąś katastrofę? Na przykład rozróba z powodu zazdrości byłaby niezwykle mile widziana. A Dracon od zawsze był spragniony adrenaliny, więc bardzo chętnie włączył by się w tą akcję podburzając tłum, czy sam się bijąc. Chociaż to drugie było wątpliwe, bo za namową kilkoro przyjaciół z innych domów ubrał się dzisiaj troszkę ładniej niż zwykle. Miał na sobie dżinsowe rurki, bo oczywiście ten rodzaj odzieży może nie był najwygodniejszy, ale najbardziej podkreślał jego walory. Do tego koszula w biało niebieską kratkę. Na jego nogach widniały granatowe adidasy z jakiejś podrabianej firmy. Nic specjalnego rzec można. Włosy natomiast tworzyły artystyczny nieład, wyglądały jakby specjalnie na nich użyto żelu, żeby wyglądały na zaniedbane. Robiły świetne wrażenie!... A Dracon po prostu się nie uczesał, bo mu się zwyczajnie nie chciało. Kiedy przybył na miejsce i odebrał numerek ruszył do alkowy numer 5. I co teraz? Gdzież jest ta piękna kobieta ideał? Przechadzając się w stronę wyznaczonego miejsca – à propos do teraz nie wiedział, że jest takie słowo jak alkowa, oglądał wszystko co po drodze rzucało się w oczy. Parkiet, z którego na pewno z wielką chęcią skorzysta, bo lubi tańczyć, szczególnie kiedy jest już lekko podpity. Właściwie... To już teraz czuł się jakoś inaczej. Przyszedł tutaj wściekły i niezadowolony, taki był właściwie stale, na co dzień. A teraz jego ciało przechodziły dziwne zapachy sprawiając, że czuł się zdecydowanie zrelaksowany, jakby sobie leżał w wannie pełnej gorącej wody. To sprawiało, że wręcz z przyjemnością ruszał w kierunku połyskującej błękitem ee... alkowy. Wszedł do niej i rozejrzał się. W momencie w jego ręce wpadł kubeczek z odrobiną trunku. Wolał być uważny, ale nie umiał się powstrzymać. Wziął łyczek czy dwa i czekał... Albo po prostu to ignorował i siedział sobie. W końcu skoro przybył tu jako pierwszy to ma jeszcze w cholerę czasu.
Brązowowłosa dziewczyna była niesamowicie zestresowana. Od dłuższego czasu nie potrafiła się pozbierać, wszystko się mieszało! Ale ten bal? Ten bal miał być dla niej niesamowitą okazją na poznanie kogokolwiek. Była zniecierpliwiona i podenerwowana tym wszystkim. Już od około godziny chodziła gotowa po korytarzach gubiąc się specjalnie i bojąc się wejść na szczyt wieży. Jednakże po owej godzinie udało się jej i już teraz podążała przez salę, jeżeli mogę to tak nazwać ściskając w ręku alkowy numerek 9. Zacznijmy od tego, że panna Sangrienta nie miała zielonego, ani czerwonego czy pomarańczowego pojęcia co to jest alkowa. Więc poszukiwała wzrokiem czegokolwiek co odpowie jej na to nurtujące pytanie. Dostrzegła blondyna, który znika za zasłoną, czegoś dziwnego. Wyglądało to jak karoca i miało numerek. Westchnęła zdenerwowana i poprawiła swoją suknię i ruszyła wzdłuż ściany poszukując swojej karety, w której być może uda się jej zamienić w księżniczkę. Znajdując ją weszła do środka i odetchnęła z ulgą nie dostrzegając nikogo. Usiadła wygodnie i zaczesała za ucho niesforny kosmyk, który nigdy nie dawał jej świętego spokoju.
Czternasty luty niechciany uparcie zbliżał się coraz większymi krokami, a wraz z nim nieprzyjemne ukłucia wywoływane przez natarczywe wspomnienia. Uciec przed tym nie była w stanie, choć tak pilnie wyrzucała to wszystko z myśli. Pamięć w najmniej odpowiednich chwilach ukazywała jej co działo się rok temu. Tego wieczora, gdy właśnie wybierała ciemną sukienkę na przyjęcie w jej wyobraźni stanął obraz, jak rok temu zakładała czerwoną suknię. Kiedy układała włosy, tak by swobodnie opadały, złapała się na tym, że zastanawia się, czy tak samo wyglądała rok temu. Chowając do torebki różdżkę, już widziała, jak wraz z pewnym Rosjaninem wywołała zamieszanie na ostatnich walentynkach. W swe drobne dłonie złapała butelkę whisky, zachłannie wypijając kilka dużych łyków. Tak, i ona przypomniała jej, o tym jak tamtego dnia pili. Boleśnie wszystkie drobne czyny zamieniały się w obraz ukazujący Grigoriego Orlova. Dziś dwa razy mocniej, trzy razy częściej, cztery razy niechętnie. Bo jak tu zagłuszyć wspomnienia, które tak skutecznie dusiło się przez pół roku, a które jakby dotyczyły wczoraj, wypłynęły na powierzchnię wraz z datą walentynek? Niemal czuła jego dotyk na swoich ramionach, wciąż pamiętała zapach unoszący się we Wrzeszczącej Chacie, a co gorsza, wciąż potrafiła tak łatwo przypomnieć sobie smak jego ust. Znów próbowała go zamienić na smak whiskey. Irytacja wzrastała z każdą godziną, była Effie Fontaine, a owego piromana widziała ostatni raz ponad pół roku temu. Drażniło ją, że ktokolwiek śmiał sprawić, że będzie tyle czasu za nim tęsknic, że kiedy może mieć kogokolwiek innego, jej podświadomość wciąż powtarza imię Rosjanina. Czym zasłużył sobie na takie wyróżnienie?! A im bardziej próbowała sobie udowodnić, że wcale o nim nie myśli, tym mocniej wracał. Może musiała odprawić jakiś rytuał, jakoś rzeczywiście go pożegnać, by naprawdę zamknąć ten rozdział? Kiedy najlepiej pożegnać się z tym co przeżyła, jeśli nie dokładnie rok później, po tym jak się to zaczęło? Whiskey którą miała tego wieczora przy sobie, schowała jeszcze do torebki, by później wypic jej resztę. Zdecydowanie nie zamierzała trzeźwo spędzić większości tak bardzo uciążliwego wieczoru. Jednocześnie wiedziała, że gdyby została w pokoju, każda minuta byłaby wypełniona rozgrzebywaniem wspomnień. Effie Fontaine ubrana w elegancką, małą czarną, z alkoholem w torebce i jego niewielką ilością w krwi, udała się na wieżę astronomiczną. Tam dopiero dowiedziała się o swatce. Ach, więc ktoś jej powie, kto taki byłby jej idealnym partnerem? Och, ciekawe. Wzięła wskazany numerek, czyli 16 i udała się do alkowy o której była mowa. Weszła tam od razu i zajęła miejsce spoglądając na alkohol, który stał przed nią. Ktoś, kto miał tu być, najwyraźniej był gdzieś bardzo daleko, więc Eff odkręciła butelkę wina i nalała sobie do kieliszka. Przymknęła oczy i oparła się wygodnie, powoli popijając alkohol. Waniliowy aromat powoli ją otulał, powodując jakieś przyjemne rozluźnienie. Właściwie nie było tak źle, nawet całkiem przyjemnie, a i wino smakowało całkiem dobrze. Tak, tak było jakoś lepiej.
Czy Cornelia szła na bal z chęcią? No oczywiście, że tak! Przecież Swatka nie mogła się pomylić do do niej i jej partnera. Na pewno zauważyła, że między nią i Claude od zawsze coś iskrzy! No dobrze, może on na nią nie zwraca większej uwagi, ale na pewno Słodka Swatka weźmie pod uwagę to, że zdaniem Corneli jest to chłopak wręcz doskonały! Tak niesamowicie przystojny, taki wredny, taki... Chwileczkę! W tym stroju orgazm jest nie wskazany! Albo może jednak to będzie Merlin! Chociaż on nie za bardzo ją lubi. Ale on też jest przecież taki niesamowity! Taki wspaniały i taki typowo Slytherin i chociaż powinna go nienawidzić, to na jego widok prawie dostaje ślinotoku jak jakieś zwierzę i! STOP! Już drugi orgazm? Koniec wyobrażania sobie partnerów! … A może to będzie na przykład David? Może Swatka zauważyła, że między nim i nią coś ostatnio się wydarzył w jego gabinecie. Chociaż szczerze mówiąc akurat jego już Cornelia miała i co by mieli razem robić na balu takiego, żeby było to szczególne doświadczenie, które zapamięta do końca życia? Pewnie po prostu pobawili się i tyle. Zobaczmy dalej. Cody. Z nim również była bardzo blisko. Był jednym z najwspanialszych osób jakie kiedykolwiek poznała i jego pocałunki były dla niej tak jak narkotyk. Jednakże i on nie byłby rewelacją dzisiejszego wieczoru. A Corin szukała wrażeń! Szukała niesamowitych doznań i przede wszystkim miłości. Takiej prawdziwej, nieskończonej czułości, którą obdarzyła by ją inna osoba i która sprawiłaby, że brązowowłosa w momencie rzuciła by wszystko, w tym swoich kochanków i sexfrendów i oddała mu siebie i swoje serce. Ale nie wiedziała, czy istnieje ktoś taki poza jedną osobą, na której się już przejechała. A co, jeśli trafiłaby na Dracona? Trzeba było przyznać, że mimo iż byli dla siebie wyłącznie niemiłymi ex to gdyby tylko chciał wrócić od razu by się na to zgodziła. W końcu bezmyślna dziewczynka na błędach się nie uczy. A w takim miejscu, na balu walentynkowym tym bardziej było to wręcz wskazane. O! O wilku mowa. Właśnie zobaczyła chłopaka, który przeszedł obok niej wyraźnie też kierując się na wierzę. Nawet nie obdarzył ją spojrzeniem. Przegryzła lekko dolną wargę. Pokryta była mocno czerwoną szminką prawie w takim odcieniu jak czysta krew. Z tym idealnie komponował się czarny makijaż w stylu kocie oko. Jej włosy były spięte w dość ciekawy kucyk. Oczywiście wyprostowane, bo przecież ona za wszelką cenę unika swoich naturalnych loczków. Po co jej jednak dodatki, gdyby nie miała kreacji? Jej ciało zdobiła opięta, czarna sukienka do połowy ud, której górne części były podkreślane przez cekiny. Ramiączka, które powinny być przy ubiorze zostały odprute, więc trzymała się jedynie na piersiach. Prześlicznie więc podkreślała owe krągłości i talię. I to właśnie Corneli chodziło. Przecież musiała się pokazać swojemu ideałowi z jak najlepszej strony! A jeśli to nie będzie miłość od pierwszego wejrzenia... To dostanie amortencji i trudno. Nie, wcale nie ma buteleczki, która trzymana jest przy nodze przez czarną podwiązkę schowaną pod sukienką. Była wykonana z tego samego materiału co bielizna, ale o tym już przecież nie wszyscy muszą wiedzieć, prawda? Całość uświetniały długie kolczyki z czarnymi i srebrnymi kuleczkami. I to by było chyba wszystko, co ma skusić do niej pana idealnego. Doszła do wierzy w końcu. Schody to jej największy wróg szczególnie w obcisłej kiecce i czarnych zdobionych srebrnymi cyrkoniami szpilkach z obcasem długości jakiś dziesięciu centymetrów. Z radością przyjęła do wiadomości numer swojej alkowy... Chwila. Co to jest alkowa? Czy to nie jest czasem taki pokoik z łóżkiem? Osz kurde! Coraz bardziej jej się tutaj podoba! Chyba jednak zacznie wierzyć w magie walentynek. Szczególnie, że zaraz po pojawieniu się w tym miejscu poczęła czuć się zdecydowanie bardzo przyjemnie. W pełni zrelaksowana, a jednocześnie pobudzona zapachem jaki rozprzestrzeniał się w powietrzu. Chyba jest tu znacznie więcej eliksirów pana kupidyna niż ten, który ona ma przy sobie. Właściwie i tak by go nie użyła. Nie jest aż taką świnią. Chyba, że trafi jakimś cudem do alkowy ze swoim wrogiem. Co to jest kurde ta alkowa?! Miała nadzieję, że bardzo szybko dane jej się będzie się przekonać. Po drodze do dziwnych pokoików unoszących się nad ziemią zahaczyła o bardzo przyjemnie wabiący nos poncz. Nalała go sobie zaledwie odrobinę i wszystko od razu wypiła, w jednym łyczku. Jak na razie nie chciała przesadzać z napojami. Szczególnie z alkoholem. Miała do niego słabość, ale nie dzisiaj. Nie dlatego, że jej zdaniem podejrzane było to, że wszystko jest takie przesiąknięte miłością, ale dlatego, że po prostu nie chciała wypaść przed panem ideałem na dziwkę alkoholiczkę. To by było zdecydowanie najgorsze, co mogło by jej się kiedykolwiek przydarzyć. Wystarczy, że pierwszy raz w życiu ma takie wysokie szpilki i chociaż bardzo się cieszy, że patrzy na wszystko z góry, to i tak ledwo sobie na nich radziła i była pewna, że lada chwila przestanie iść tak równo, zacznie się chwiać i poleci. - O cholera... Zapomniałam numeru! - W pewnym momencie stanęła jak osłupiała i właśnie to weszło do jej głowy. Osz cholera jasna po raz kolejny. Stała tak chwilę ogłupiała i zastanawiała się jak właściwie mogła to zrobić. Widziała, jak Dracon wchodzi do tej z numerem pięć, a jej najlepsza przyjaciółka zniknęła w numerze dziewięć, więc nie mogła z nią pogadać. Dobrze więc, na pewno oba odpadają. Bo jeśli jest ze ślizgonem, to nawet tam nie wejdzie. Od razu ucieka i nie ma zamiaru nigdy w życiu wyjść z pokoju. Szkoda, że nie zdążyła złapać przyjaciółki. Ale ta jej pewnie nie wiele pomoże. Dlatego nie chciała jej przeszkadzać, bo może już siedzi ze swoim ukochanym? Jak romantycznie! A ona zapomniała numeru i... DWA. Nagłe olśnienie! Albo jeden... Nie! Dwa! To właśnie jest to upragnione miejsce. To właśnie tam się uda. Kiedy już wszystko obejrzała podeszła do przeznaczonego dla niej i przyszłego ukochanego alkowy. Niebieska kotara, a więc jest jeszcze pusto. W jakimś stopniu się cieszyła. Może wygodnie się rozłożyć w owym miejscu i czekać w idealnej pozie, wszystko jest coraz lepiej! Byle by tylko przyszedł. Naprawdę chciała wiedzieć z kim zdaniem innych ludzi mogłaby być szczęśliwa. Bo sama nie miała pojęcia. Dlatego też próbowała różnych opcji w poszukiwaniu tego, kto ją uszczęśliwi i dla kogo ona będzie mogła sprawiać, że nawet w pochmurne dni w końcu zza obłoków wyjrzy słoneczko zwane Corin i rozwieje problemy. Spojrzała do jej środka. Więc tak to wygląda. Alkowa... Nie mogli powiedzieć pokój z zasłonką? Ludzie. Ale będzie mogła się pochwalić, że zna nowe trudne słowo. I jest alkohol!... Cholera. Dlaczego wszystko jest zawsze przeciwko niej? Ale nie będzie piła i koniec kropka. Nie dzisiaj. Jest silna i nie jest uzależniona, więc opanowanie się nie będzie stanowiło problemu chyba, że się zestresuje czy coś. Wtedy może być gorzej i będzie się chciała utopić. Zrobiła kroczek i pojawiła się w jej wnętrzu. Uśmiechnęła się delikatnie widząc, że zasłona zrobiła się w momencie purpurowa. Więc to znak, że on jest w środku. Ciekawe, czy on też tak usilnie będzie się przygotowywał przed spotkaniem z nią. Szkoda, że jednak na niego jeszcze musi trochę poczekać. Kto wie ile jeszcze. Oby nie dłużej niż godzinkę, bo chyba zaśnie. W końcu kiedy człowiek jest zrelaksowany to myśli wyłącznie o spaniu, przynajmniej ona tak ma. A potem budzi się w środku nocy w woda w wannie magicznie zrobiła się lodowata. Kiedy schowała się całkowicie wewnątrz nagle wszystkie irytujące z otoczenia zniknęły pozwalając jej na zanurzenie się w pełni spokoju. Usiadła zakładając nogę na nogę i opierając ręce za sobą. Półmrok jaki dawały świece mile pieścił jej oczy. Westchnęła kiedy poczuła, że zaczyna się nudzić już po kilku sekundach. Ona zawsze była w biegu. I chciała za wszelką cenę coś zrobić. Cokolwiek. Ale nie miała pomysłów. Zamknęła więc oczy i odchyliła lekko głowę do tyłu. Zajęła się niepożądanymi, jednakże na szczęście przyjemnymi myślami. Wyobraźnia jej buzowała na temat, podobno tego jedynego. Wyobrażała sobie naprawdę już każdego po kolei. O ludzie, oby to nie była dziewczyna. W końcu tyle jest teraz zboczeń, a ona tak się tego brzydzi. To by było jeszcze gorsze, gdyby trafił jej się ktoś, kim gardzi! Jezu! Błagam cię, chodź nim w jej głowie pojawią się jeszcze grosze omamy. Teraz, to już zaczęła się stresować. Trema wywołała w jej brzuchu motylki.
Dzisiaj uwierzyłam, że do szczęścia mi wystarczy, bym przy tobie była, byś codziennie na mnie patrzył.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Nie 12 Lut 2012 - 0:01, w całości zmieniany 1 raz
Spacerował spokojnie po komnacie, w szacie miał przygotowane odtrutki i antidota, wątpił jednak by były potrzebne w jakikolwiek sposób, w końcu wszystkie atrakcje były owocem jego rąk i umysłu, a w sprawach eliksirów myli się rzadko ale jak tak to już dotkliwie. Czuł w nosie zapach wanilii ulatniający się z alków, czuł pomalutku rozluźniającą właściwość mgiełki. Nie był całkiem pewny co do dawki którą miał użyć więc dla pewności sprawdził je po kolei czy są bezpieczne nim pojawili się jacyśkolwiek goście. Ciekawe co wyniknie za jakiś czas z tych zabiegów, teraz to w rękach swatki i jej intuicji, stanął w cieniu opodal podestu dla orkiestry, wsłuchując się w płynącą stamtąd muzykę.
Długo rozważał, czy by się tu pojawić. Jego ostatnia socjalna interakcja zakończyła się bójką z Broskevem i prawdopodobną utratą wszelkich przywilejów w oczach Adele; tak bardzo chciałby powiedzieć, że w oczach j e g o Adele. Ale nie mógł. W toku dalszych rozważań uznał, że upadł wyjątkowo nisko, że dał się złapać w cholerne, piekielne sidła przyziemnego uczucia zauroczenia, które uczepiło się nieznośnie jego szyi odkąd zobaczył pierwszy raz jasnowłosą Norweżkę i nie puszczało do tej pory. To było niezmiernie frustrujące, że wszystko, co robił, kojarzyło mu się z nią; rozpraszała go w każdej dziedzinie życia, w każdym drobnym aspekcie. Jedyne chwile, w których jej twarz nie przemykała przed jego oczami jak złośliwy (acz przepiękny) chochlik, były tymi, gdy jego pięści roztrzaskiwały kolejne kukły, wydzierały im wnętrzności z manekinowych płuc. Wtedy widział innych, ostatnio najczęściej Broskeva. Nie chciał przyznać sam przed sobą, że na ten bal wybiera się tylko trzymając się cienia nadziei, że wpadnie tam na nią, będzie miał szansę porozmawiać, wytłumaczyć się, cokolwiek. A jeżeli nie, to trudno, przynajmniej się napierdoli i może zrobi krzywdę jakiemuś wymoczkowi. Dekoracje były wręcz przytłaczająco słodkie, co od razu wzmogło jego agresywny nastrój. - Gówno - mruknął, wchodząc do sali w stylowym garniturze. - Gówno - powtórzył cicho, wodząc wzrokiem po twarzach obecnych i bajkowych, cukierkowych alkowach. - Zdechnijcie wszyscy - kontynuował swoją iście walentynkową, pełną miłości przemowę, dowiadując się chwilę wcześniej o chorym systemie dobierania par. Ale ruszył do wyznaczonej przez swatkę alkowy numer 16, z dość potężnym ociąganiem, poszukując po drodze jakiegoś alkoholu, którym mógłby się uraczyć. W końcu jednak odsłonił kotarę i wsunął się do środka. Pierwsze co ujrzał w przelocie to blond włosy. To wystarczyło. Serce przeskoczyło jedno uderzenie (do diabła, to po prostu śmieszne, śmieszne). Ale jeszcze jedna chwila i zorientował się, że siedząca w środku dziewczyna to nie Adele. Ale postawmy sprawę jasno. Żaden, żaden facet, nieważne jak zakochany by był, nie mógłby się gniewać na los, że dobrano go w jedną parę z olśniewającą wilą o lekko przeszklonych, zapewne od kilku kieliszków alkoholu, oczach. I to jeszcze taką, z którą przeżyło się kilkutygodniowy, intensywny romans we Francji. - Effie - wyrzucił z siebie, gdy pierwsze zaskoczenie minęło. Lekkie zdziwienie wciąż rysowało się jednak w jego głosie. Oczywiście wiedział, że dziewczyna znajduje się w Hogwarcie, parę razy uchwycił nawet kątem oka jej smukłą postać, ale nie mieli jakoś okazji, by porozmawiać. Dopiero w chwilę później usiadł, przyjrzał się jej dokładniej. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną i tryskającą radością. - Ileż to już lat minęło. Niewiele, niewiele. Ale póki co, niezbyt wiedział co powiedzieć. Nie miał zbytnio ochoty na rozzłoszczenie dziewczyny w i tak nieciekawym już nastroju; prawdopodobnie wściekła forma wil to nie coś, co ma ochotę się oglądać w ciasnej alkowie w walentynki.
Charlotte, zamiast cieszyć się z nadchodzącego dnia Świętego Walentego, przypadającego dokładnie 14 lutego, usilnie próbowała sobie przypomnieć, co owego dnia robiła rok temu. Szczerze mówiąc, do głowy przychodziły jej tylko dwa scenariusze, o których rozmyślała w międzyczasie gdy dowiedziała się o balu z okazji tego święta. Oczywiście, jak zawsze słuchy doszły do niej w ostatniej chwili, ale no już trudno. Jakoś udało jej się to wszystko ogarnąć, ba, nawet znalazła odpowiedni strój na tę okazję, co przecież w jej przypadku w ogóle jest sukcesem. W każdym razie, te całe przygotowania do imprezy nie trwały za długo, w związku z czym studentka miała jeszcze trochę czasu na sprawy 'typowo ćpuńskie'. O tym, że partnerzy będą dobierani za pomocą Słodkiej Swatki także doszły ją słuchy. I w sumie, pomysł wydawał jej się w miarę ciekawy, prócz tego że nie miała ochoty na bliższe stosunki z kimś, kogo nie znała. A przecież nie było nigdzie zaznaczone, że jako partner trafi jej się taki Gilbert, wiadomo. W każdym razie, po uporaniu się z fryzurą i po założeniu JAKŻE ZAJEBISTEJ sukienki, Szarlotka spokojnie opuściła swoje dormitorium i z porównaniem do innych, nie gnała na szczyt wieży na złamanie karku, tylko spokojnym krokiem sie na nią udała. I wyjątkowo dzisiaj miała ochotę na tego typu imprezy, hohoho. Czyżby za dużo władowała? No, a pół godziny później nareszcie dotarła na miejsce. No i pierwszy raz nie była spóźniona, bo na szczyt wieży uczniowie dopiero zaczęli się schodzić. O, i nawet dostał jej się numer alkowy. O, i był to numer PIERWSZY. No, to teraz wystarczyło udać się do tej pseudo karocy i zaczekać na swojego towarzysza. Tak więc mijając kilka nieznanych jej osób, Szarlotka weszła do owego pomieszczenia i tam postanowiła poczekać. A jak sie nie zjawi? No peszek, będzie więcej alkoholu dla niej. Płakać z tego powodu nie będziemy.
Ostatnio zmieniony przez Charlotte de La Brun dnia Nie 12 Lut 2012 - 19:20, w całości zmieniany 1 raz
tik tak tik tak Ci wszyscy ludzie mówili głośno i bezsensownie, ale Aurelia była grzeczna i kiwała grzecznie głową w swojej czerwonej sukience z doliny Godryka, kiwała grzecznie głową i śmiała się perliście, nie rozumiejąc ich słów i intencji, ale rozumiejąc, że pewnych eliksirów nie winno się łączyć z feliksem, inaczej można skończyć jak ona i od tygodnia znajdować się w bliżej nieokreślonym stanie oderwania od rzeczywistości. Ludzie mówili i śmiali się, ona mówiła mniej i śmiała się z nimi. Ale tak naprawdę nie myślała, że to wszystko jest śmieszne, myślała, że to jest smutne. Okręcała sobie kosmyk lśniących włosów dookoła palca i rozglądała się, a lazur tęczówek znikał co chwilę pod szalejącymi źrenicami, które z dziecinną ciekawością lustrowały innych i wypalało im znamię na duszy. I usłyszała/zobaczyła, nieistotne, gdzieś swoje imię i numer siedemnaście, i ten sam numer widniał gdzieś, w czymś, nad czymś, to było dość jasne, więc udała się tam, pełna nadziei na koszyk prezentów z narkotykami. Ale nie, było pusto. Usiadła więc na miękkiej, mięciutkiej kanapie, położyła się minutę później, chcąc bardzo zasnąć na kolejne godziny i dni, ale wstała za sekundę, gdyż dostrzegła alkohol. Nie napełniła jednak kieliszka niczym, uprzednio wyjmując karty i rozkładając je na stół. przegrasz, Aurelio?
Choć trudniej byłoby to wszystko zostawić za sobą, gdyby też jej serce mogło przeskoczyć o jedno uderzenie na widok samej odchylanej zasłonki, mimo wszystko, gdzieś podświadomie, chciałaby mieć taką nadzieję. Dlatego też zupełnie nieśpiesznie i bez większego zainteresowania odwróciła głowę, a swe spojrzenie z etykiety wina, przeniosła na kogoś, kto do niej dołączył. Przez chwilę po prostu na niego patrzyła, rozgryzając w myślach, czyż to nie ironia, że wedle swatki, swojego idealnego partnera miała już za sobą? Przyłożyła kieliszek do ust, wypijając kolejny łyk i nie odrywając spojrzenia od swojego byłego, francuskiego chłopaka. Jej wzrok krótko przebiegł po jego sylwetce, zatrzymując się na ciemnych oczach. Claudzie Lavoie, dlaczego wyglądasz tak bardzo dobrze? Będąc we Francji połączył ją romans z owych młodzieńcem, był to bardzo przyjemnie spędzony czas, a Claude zdecydowanie idealnie umilił jej chwile spędzane u nieciekawej rodziny. Kwintesencja wakacyjnego romansu. - Zbyt niewiele, bym mogła powiedzieć, że zmieniłeś się nie do poznania - stwierdziła odrywając od niego spojrzenie, a kierując je do swojej torebki. Najwyższa pora poszukać papierosów. Niezwłocznie odpaliła go, a zapach rozluźniającej wanilii został zduszony przez tytoń. Skierowała też paczkę w stronę chłopaka, dając do zrozumienia, by się poczęstował. Nie tylko ona nie tryskała dziś walentynkową radością. - A i zbyt wiele, by powiedzieć, że to było jak wczoraj - uznała zaraz po tym zaciągając się papierosem. Wypuszczając dym z ust, skierowała go w stronę zasłonki, by choć jego cześć wyleciała poza to małe pomieszczenie. - Miło Cię znów widzieć - Rzekła wracając spojrzeniem ku Claudowi i posyłając mu całkiem ciepły uśmiech. Bo podobał się jej ten wybór, podobało się jej, że swatka to właśnie jego tu wysłała. A i przebywanie wśród rozluźniających świec miało coraz cudowniejsze działanie. Teraz tylko musiała mówić tyle, by nie myśleć o walentynkach z zeszłego roku. - We Francji też tak kiczowato organizowali wam walentynki? - Zapytała zupełnie zaraz po wcześniejszych słowach, przy tym z pewnym uśmieszkiem na ustach. Tak oto odganiając nieco ponurą atmosferę, która uparcie wiła się w alkowie numer szesnaście. Ach takie szczęście osób zbyt kurczowo uczepionych wszelakimi myślami do tych, których tu dziś wcale nie było.