Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
- Wybacz... Ostatnio mam na pieńku z kilkoma osobami. Jestem po prostu niespokojna - Szepnęła już pewna, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. No, w końcu Simon raczej nie był jedną z tych osób, które mogłyby jej właśnie w tej chwili zrobić krzywdę. Zresztą jest nie oświecony odnośnie tego co się stało ostatnimi czasy. Westchnęła głęboko i schowała różdżkę do kieszeni, po czym uniosła delikatnie kącik ust w lekkim uśmiechu, który ostatnio coraz rzadziej gościł na jej mrocznej twarzyczce. - No coś ty? - Powiedziała z nutką ironii po czym te kosmyki, które nie miały zadania niczego chować, założyła za ucho. Chociaż jeden zostawiła, chwilę bawiła się nim zawijając go w jakimś sensie zmysłowo na palec, po czym trafił tam gdzie reszta. - Dziękuje - Osobiście nie czuła się zbyt dobrze w tym kolorze, ale był w pewnym sensie maską. Pomagał jej tak, jak zebrze paski. Ukrywała się przed złymi lwami. Ludzie często ją mylili. I bardzo dobrze. Ale najwyraźniej Simon się nie dał zwieść. Dopiero teraz mu się przyjrzała bardziej. Dawno się nie widzieli i... - Coś ty sobie zrobił w twarz? - Spytała starając się za wszelką cenę nie pokazać, ze się zaczęła martwić. To na pewno nie jest rana po przewróceniu się na schodach czy innym błahym wypadku. Delikatnie położyła swoją dłoń na jego policzek i opuszkiem wskazującego palca przejechała obok rany.
-Och to coś cudownego nie sadzisz?-powiedział to tak że nawet głuchy usłyszał by sarkazm. Gdy dziewczyna sie uśmiechnęła, na ustach Krukona też zagościł uśmiech. To dziwne ze mimo wydarzeń ostatnich dni,mógł tak szczerze się uśmiechnąć. Cóż ta dziewczyna dobrze na Simona działała. jego sprawne ucho wychwyciło że Connie wcale nie czuje sie dobrze,w owym kolorze,ale wolał nie wnikać;sam dobrze wiedział jak to jest gdy ktoś za mocno ingeruje w twoje życie. Spostrzegł że Connie przypatruje mu się chwile potem słyszy Coś ty sobie zrobił w twarz? czuje jej mięką dłoń na policzku i palec który wiedzie wzdłuż rany. -Wypadek przy pracy-spojrzał swoimi szarymi oczami w jej. -Tak sie wygląda-wskazał dłonią na twarz-Gdy dostaniesz kawałkiem cukierni-i uśmiechnął sie nikle. Niestety...Wszystkie wspomnienia powróciły. Simon zagryzł dolną wargę,a dłoń którą pokazywał szramę opuścił i zacisnął w pieść. A jego oczy zrobiły sie zimne jak granit.
- Niezwykle cudownego - Zawtórowała mu sarkastycznie, po czym westchnęła kolejny raz, niezauważenie. Miło było oglądać go, kiedy przynajmniej on był zdolny do szczerego uśmiechu, kiedy to ostatnimi czasy wiele przerażających rzeczy się dzieje. Na dodatek nieszczęśliwy traf sprawił, że to ona jest częścią większości zła. Nie czuła się w tym kolorze miło szczególnie dlatego, że większość blondynek jakie znało lądowało w Hufflepuff. A jak wszyscy wiedzą ona sama uważa puchonki za idiotki oraz istoty, które powinno się gnębić za wszelką cenę. No i jest tyle kawałów o blondynkach. Kto by pomyślał, że ceniąca się ślizgonka będzie musiała tak strasznie wyglądać? Lekko zadrżała kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Czuła się w takim momencie jakby jej dusza mogła być w każdej chwili przeszyta na wylot i jakby można z niej wyciągnąć wszystkie spojrzenia i myśli. Dlatego też same źrenice spojrzały w innym kierunku, by chociaż na chwilkę przerwać ten kontakt. - Cukierni? Czekaj, ty byłeś tam... Na tym całym balu z okazji walentynek? - Spytała. No i wszystko wiadomo. Był kolejną ofiarą tego co jej mistrz i jej były chłopak (Obecnie osoba, którą wyłącznie chciała zabić, wskrzesić posiekać i zakopać) wyczyniali, kiedy jej nie było przez te kilka dni... może kilka tygodni. - To stało ci się przez... Tego starszego czy młodszego? - Dodała chwilę później czując, że cała ta nienawiść kumulująca się w niej w każdej chwili może sprawić, że wyjdzie z zamku z różdżką przygotowaną na "Avada Kedavra". Wzięła dłoń z jego policzka i opuściła tym razem kładąc ją na jego zaciśniętą dłoń. Drugą ręką natomiast przez cały czas się obejmowała.
Simon czuł się koszmarnie. Rana zaczęła piec niemiłosiernie,ale nie to bolało go najbardziej. Przez jakiś typków stracił,najlepszego przyjaciela,no i jeszcze zdrowie psychiczne. -Taaak-powiedział cicho opuszczając wzrok-Nie mam pojęcia co mi strzeliło do głowy-mięśnie na jego policzku naprężył się. Dobrze wiedział co mu strzeliło. Chciał spotkać tam Connie...Głupek łudził się że ONA tam będzie.Głupek,głupek. Simon generalnie kojarzył jedną blondynkę,Mathilde z jego domu chyba młodszą. Podobało jej się jak grał na gitarze. A kawały o blondynka ubóstwiał,ale postanowił nie uświadamiać o tym Connie dla..własnego bezpieczeństwa. Krukon zauważył że dziewczyna,jest zdenerwowana. Chwile potem usłyszał: To stało ci się przez... Tego starszego czy młodszego? chłopak znów zmarszczył brwi. -Jakiś gościu rzucił Bombardą,a ja na moje nieszczęście stałem za blisko-Simon wzruszył ramionami,po czym poczuł dłoń Connie na swojej. Wyprostował palce i znów spojrzał w jej oczy.
No cóż. Czuła się z tym wszystkim coraz gorzej. Cholera jasna gdyby była tam. Nie ważne po której stronie. Zapewne nie leciały by żadne zaklęcia wybuchowe. W troje łatwiej byłoby porwać wszystkich i nie poraniliby tylu osób. A za to gdyby była gościem... Jej bezpieczeństwo byłoby ważne dla mistrza. Ale nie powinna gdybać. Co się stało to już się nie odstanie. - Też miałam tam iść - Uniosła lekko kącik ust - Teraz widzę, że bardzo dobrze, że nie poszłam. Cóż, nie miałam z kim - Zaśmiała się pod nosem starając się jakoś rozluźnić atmosferę, odwiać te groźne, burzowe chmury, które zdawały się krążyć w powietrzu. Jedna rzecz jednak chodziła jej po głowie. Widząc Simona i to, że chłopak przeżywa to wszystko bardziej niż Namida czy inni mimo, że nie został porwany cały czas miała wrażenie, że musi zmienić temat. Wzięła swoją rękę w jego - Już za dużo razy go dotknęła. To zdecydowanie nie w jej stylu. Przeczesała włosy na twarzy. Na szczęście ich nie odwiało. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że ją już szpeci blizna na policzku. Ale po tym zdarzeniu najwyraźniej nie tylko ona będzie szczyciła się brzydkim znakiem... Chociaż po bombardzie, to raczej każdy zostanie wyleczony. W końcu to nie jest czarna magia... A do tych z natury złych zaklęć były inne reguły. - Możesz mi powiedzieć... Co dokładnie się tam stało? - Spytała na razie nie tłumacząc co ją to tak interesuje. Lepiej nie. Tym razem nie uciekła. Przyglądała się z wytrwałością i powagę jego szarym tęczówką.
-Tak?-Simon powrócił do swojego beznamiętnego tonu,jakiego używał od jakiegoś czasu.-Masz racje dobrze. Kto wie,może nawet byś umarłą,boi tak bywało-chłopak wzruszył ramionami. Poczuł dłoń Connie w swojej i mimowolnie jego serducho przyspieszyło. o taaak Simon to przezywał.I nie dlatego że coś takiego nie powinno się wydarzyć. O nie! Dlatego ze stał tam i nie potrafił w żaden sposób temu zapobiec. Ani śmierci Daniela,porwania Namidy,Ran Elliott,Sigrid,Jane,Nataniela. To właśnie irytowało go najbardziej...że nie potrafił nic zrobić. Zauważył że dziewczyna poprawia co jakiś czas włosy,i zanim ugryzł się w język zapytał: -Czemu zawsze poprawiasz włosy w tym miejscu?-przekrzywił głowę ciekaw. Chwilkę potem usłyszał prośbę Connie,wziął głęboki wdech i zaczął: -Generalnie impreza była całkiem,całkiem. Nagle powietrze zasnuło jakieś białe cholerstwo. Lumos nie pomagało. Z tego co pamiętam poleciało wiele zaklęć niewybaczalnych, głownie Cruciatus.-oczy Simona zasnuła mgła,gdy ten odtwarzał w pamięci obraz tego wydarzenia- Tylko raz poleciała Avada Kedavra, zginął młody Puchon,Daniel. Następnie coś rozwaliło podłogę w cukierni i wtedy oberwałem. Potem znów masa niewybaczalnych,mnóstwo krwi i rannych. Jedyna rzeczą która pamiętam dokładnie to to że,próbowałem pomóc rannym.-spojrzał w oczy Ślizgonki-Generalnie nie pamiętam dużo, jak słychać.,Chciałem o wszystkim jak najszybciej zapomnieć...-ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie niż do niej
No tak. Nie powinna tyle razy tego poprawiać. Pewnie by po prosty wychodziło na to, że taki ma styl, że lubi taki fryz. Zawsze ma problemy z tym opanowaniem odruchów, które z czasem stały się bezwarunkowe. Musi się tego oduczyć w końcu. Albo znowu odważnie zacząć chodzić. No cóż. - To nic. Po prostu przesadnie dbam o włosy. We wszystkich miejscach je poprawiam... - Mruknęła. Poczuła się trochę jak jakiś plastik, który godzinami spędza czas przed lustrem. Właściwie nie miała z tym nic wspólnego. Cóż, to była jednakże jedyna wymówka jaka jej przyszła do głowy. Zrobiła jeden, malutki krok do tyłu na wypadek, gdyby coś mu odstrzeliło i próbował jej blond kosmyki odsunąć. Słuchając go coraz bardziej irytowała się tą całą sytuacją. Nie czuła wielkiego smutku z powodu ran odniesionych przez tak wiele osób - Oczywiście jedyne co ją obchodziło to to, że Namida żył. No i Simon oczywiście też. Ale to już była znaczna przesada napadać na tyle niewinnych osób. Ona też w końcu się do nich tak upodobni? Że potraci większość uczuć, które wstrzymują przed zabijaniem? Oby nie. - Nie mogę pozwolić, żeby to się powtórzyło... - Powiedziała pewnie do siebie. Przyglądała się udręczonemu przez te wydarzenie krukonowi. No tak. Może powinna go przytulić, czy coś? A... Może lepiej nie? Zdecydowanie niekomfortowo by się z tym czuła. W końcu nie byli aż chyba tak blisko, żeby miała prawo go cały czas tykać. Chociaż może by mu to pomogło... Na razie nic nie zrobiła. Może potem, jeśli na prawdę za bardzo wejdą w te smutne tematy. - Pomówmy o czym innym najlepiej. To się już stało. Namida jest bezpieczny, chociaż mocno oberwał podczas walki... i niestety też Veronique i Hanna żyją... Znaczy tak słyszałam - Zakłopotała się lekko. Zacisnęła palce na barierce. Zatrzęsła się czując, że zimno przechodzi przez jej ciało od stóp aż po czubek głowy. Na prawdę musi sobie wreszcie kupić kurtkę. Ale właściwie zimna się kończy... Nic jej nie będzie jak jeszcze zostanie w bluzie. W końcu jest puchata nie? To ciepła.
Simon znów nie wnikał w temat z włosami. Dobrze wiedział ze Connie nie jest "plastikiem" który mizdrzy się do lustra 24 h na dobę. Coś było nie tak,ale to już nie jego interes. Dla Simon tez liczyło się tylko ze ci bliscy jego sercu ludzie nie wąchają kwiatków od spodu. Z twarzy Simon powoli zaczął schodzić cień. Mięśnie się rozluźniły. Po chłopaku ie było widać ze przed chwilą był na progu załamania nerwowego. -Masz rację...-i posłał jej nikły uśmiech- Nie jest Ci zimno?-zerknął na nią badawczo.
Poczuła jak spływa na nią duża ilość ulgi, kiedy zauważyła, że chłopak przestaje tkwić tak głęboko w dole. Nie miała pojęcia co tak bardzo ważnego się stało, że krukona tak boli serce. Pomyślała. Co go może martwić? Nami i Elliott są bezpieczni i weseli jak dawniej. Więc czemu tylko on... Przemyślała dokładnie każde słowo jakie jej dzisiaj poznał. Zaraz zaraz... Avada Kedavra... Zginął puchon Daniel. Czyżby to było możliwe, że on i owy chłopak byli bliżej niż myślała? Nie wypytywała raczej Simona o jego przyjaciół i nie wiele wiedziała z kim w danej chwili jest bliżej, z kim dalej, kto jest obiektem jego westchnień, a kogo nienawidzi. Ale ten cały Daniel najwyraźniej był ważny. A skoro zginął... Na prawdę ochota na przytulenie chłopaka w geście pocieszenia wzrastała, ale skoro musieli jakoś zmienić temat, to lepiej, żeby pozostali od siebie w takiej odległości jaka jest. Tak się zamyśliła, że dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niej pytanie Simona. - Co? - Powiedziała z początku nim zrozumiała co właściwie powiedział. - Nie... Może troszeczkę - Uśmiechnęła się delikatnie. A i owszem, trochę marzła ale nikt nie musiał o tym wiedzieć prawda? Rozmasowała lekko ramiona, żeby je ocieplić po czym wróciła dłońmi na barierkę i zacisnęła je. Spojrzała w niebo. Robiło się coraz ładniej. Śnieg przestał prószyć z taką intensywnością i można było dostrzec słońce. - Myślisz... Że nawet źli ludzie trafiają po śmierci gdzieś tam, na górę? - Spytała jakoś tak mechanicznie. Sama nawet nie wiedziała co mówi.
Simon uśmiechną się i oparł niedbale o barierkę. Znów założył blokadę w swoim mózgu.Tak było po prostu lepiej. Patrzył z zaciekawieniem jak światło gra na włosach Connie. Wyglądało to naprawę bajecznie. Podążył za wzrokiem dziewczyny która najwyraźniej się zamyśliła. Między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka gdy zastanawiał się na odpowiedzią na dość trudne pytanie ślizgonki. Sam Krukon nie był zbyt religijny,wiec nigdy się nad tym mocno nie zastanawiał ....aż do teraz. -Myślę że nikt nie jest na tyle zły,aby tam nie trafić...-przetarł czoło dłonią-Myślę że On każdego traktuje tak samo.Ze jest jak rodzic. Widzi nasze błędy,nasze porażki,czasem się na nas zdenerwuje..ale tak czy siak nas kocha.
Connie również nie była religijna. Właściwie jedyne w co mogła uwierzyć to te rzeczy, które są udowodnione logicznie, może jeszcze w karmę. W końcu to łatwe do zrozumienia, że jeśli coś złego zrobisz, to odbije się to na tobie później. Ale ostatnio kiedy stała nad przepaścią zwaną życiem i śmierć uśmiechała się do niej na prawie każdym kroku nabrała ochoty na intensywne rozmyślania nad końcem. Nie, żeby to cały czas za nią chodziło, ale jednak. Cieszyła się, że chłopak jej słucha. Rzadko zdarzał się ktoś, kto potrafił tak po prosty spędzać z nią czas i na dodatek jeszcze wiedzieć co w ogóle powiezdziała. Miło mieć też pozytywne znajomości. - Nawet ci najgorsi czarnoksiężnicy? Ktoś jak... Czarny pan na przykład? - Dopytywała się, chociaż może nie powinna. No tak, ciekawe co tam u Władzimierza. No tak, kiedy mówiła o nim używała słów, które oznaczały, że ma do niego szacunek. W myślach to już co innego.
-Ale Connie pomyślmy logicznie-Simon wyprostował się- Czemu Czarny Pan był zły?On nie urodził się zły. To życie zrobiło z niego złego człowieka. Ja nie pochwalam tego co robił za życia,ale nie uważam że nie skończył na górze. A nawet gdyby ludzi miała spotkać kara za złe czynny,to na pewno ON nie posyłał by ich do piekła,tylko nie wiem skazywał na 4 godziny dziennie,ciężkich prac albo coś-na ostanie słowa uśmiechnął się znacznie. W jego głowie pojawił się obrazek jak w niebie pracują w kamieniołomach. He he. Simon lubił spędzać czas z Connie...własciwie sam nie wiedział dlaczego...
- Cztery godziny ciężkich prac mówisz? - Jej też pierwsze co przyszło do głowy to kamieniołomy. Zaśmiała się cicho pod nosem. - Anioły z pięknymi, białymi skrzydłami i... Kilofem - Powiedziała tonem, który wskazywał na to, że gdyby nie to, że umiała się opanować to wybuchłaby śmiechem i pewnie nawet turlałaby się po podłodze. Jej wyobraźnia czasem stawała się na prawdę świetnym azylem. A i była lepsza niż jakieś mugolskie telewizory. Wystarczyło, że miała książkę... Że ktoś powiedział jej jedno słowo. A już widziała wszystko jakby działo się na prawdę. - Wiesz... Cieszę się, że jesteś... - Szepnęła tak po prosty do dobrego znajomego... Przyjaciela... No cóż. Sama nie miała pojęcia kim właściwie dla siebie są. Czasem miała ochotę go zrzucić z wieży astronomicznej... a innym razem przytulić. No cóż.
Simon jednak nie potrafił się opanować i wybuchnął śmiechem. Piękne anioły,zlane potem w brudnych białych tunikach z kilofem...Kurcze....To musi być widok/ -Ale tylko te co za życia były złe-powiedział gdy już skończył się śmiać. -I Vice versa-puścił do niej oczko. O tak ich znajomość również dla Simona była zagadką. Co prawda gdy widział Connie jego serducho przyspieszało,ale czasem miał ochotę poszczuć ja hipogryfem.
- Muszę to kiedyś zobaczyć. Chociaż nie koniecznie na własnej skórze - Powiedziała patrząc na roześmianego Simona. A już myślała, że nie da rady sprawić by aż tak wybuchnął śmiechem. Podziwiała go za to, że w każdej minucie nie rozpamiętuje zdarzeń, które uczyniły jego życie gorszym. - Chociaż zawsze chciałam zostać duchem. Fajnie by było tak nigdy nie móc zniknąć. Na zawsze egzystować, chociaż nie koniecznie tak jak Marta w łazience - Już prędzej we wrzeszczącej chacie, albo w innych zakątkach Hogwartu. - Następnym razem będzie trzeba tu przynieść jakiś cieplutki koc - Mruknęła czując, że jej już powoli tłuszcz w tyłku zamarza. A to było trudną sztuką, bo miała go tyle, że nakarmiłaby przez okrągły rok całą eskimoską rodzinę. Przynajmniej w jej mniemaniu.
-Jak tam trafie,to wyśle ci pocztówkę-uśmiechnął się szczerze.A to wszystko przez blokadę która od dzieciństwa Simon zakłada na swoja pamięć. Gdy działo mu się coś złego,udawał że tego nie pamiętał.Całkiem nieźle mu to szlo. -Ja bym był zmęczony wiecznym życiem,właściwie pseudo życiem.-Simon przeczesał swoje włosy palcami. Słysząc słowa Connie,zastanowił się chwile i zagadnął: -A co powiesz na ciepłą herbatę,albo coś mocniejszego w Hogsmeade?
- Trzymam cię za słowo. Taką z chmurkami - No Simon to tam zapewne trafi. W końcu co on mógł zrobić złego? A Connie jako idealna ślizgonka będzie pracowała w kamieniołomach z łopatą i śpiewała: Na zielonej łące raz dwa trzy, pasły się zające raz dwa trzy, a to była 5289 zwrotka teraz będzie 5290 zwrotka... Itd. - Coś w tym jest. W końcu duchy są mało zadowolone - Szczególnie Krwawy Baron i oczywiście Marta. Ale cóż, każdego szkoda. - Chętnie. Pójdę wszędzie... Ale byle nie do Herbaciarni. Do wejścia tam mnie trzeba zmusić. Ten cukierkowy róż pali w oczy - Aż zadrgała wyobrażając sobie ohydne wnętrze herbaciarni.
Simon zapiło płaszcz pod szyją i powiedział: -O tak róż jest koszmarny.To może do Trzech Mioteł?-posłał Connie na swój sposób czarujący uśmiech i czekał na odpowiedź.
- Koszmarny to mało powiedziane. Powinni pisać horrory z różowiutkimi potworami - Powiedziała pewna. Sama uwielbiała niebieski... no i oczywiście jak na ślizgonkę przystało zielony. - Zgoda. Podają tam najlepszą ognistą whisky - Kiwnęła głową jakby dla potwierdzenia i uśmiechnęła się lekko, oczywiście niczym przepiękny aniołek... ciemności.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
No wiadomo, że nie wszystko można umieć, droga Miśko. Niektórzy są i sławni, i piękni, niemal idealni, a niektórzy mają gówno, że tak brzydko powiem. Nie zawsze życie ułoży nas w dobrej pozycji. Ale, głowa do góry! Jak się jest porównywanym z Lukiem to zawsze będziesz na straconej pozycji. Przecież nie da się rywalizować z ideałem, no nie ? Taa, chciałoby się... Ooo, to bardzo zacnie, że Gringott poznał SuperMichelle. Jeśli jej tak bardzo zależy na nagrodzie, to on ma jeszcze gdzieś pod łóżkiem naklejkę z napisem "Super pacjent". Śmiało ją sobie może wziąć i przykleić na bluzkę. Będzie o niej głośno, naprawdę! W końcu nie ma to jak mieć przyjaciela Luke'a. Przedstawi parę odpowiednich ludzi, pomoże się odnaleźć w nowym świecie i pokaże jak zapanować nad sławą. W tym już miał wprawę. Także, droga panno Yowane, proszę się nie martwić na przyszłość. Szanowny Luke Abraxas Gringott panience pomoże. Ten Gryfon jako Minister Magii ?! Błagam was, nie żartujcie aż tak bardzo. Luke i jakakolwiek robota ? Pff, racja, baaardzo śmieszne. Przecież z niego jest niesamowity leń. Ciekawe jak to będzie kiedyś, gdy zostanie mężem. Jego piękna żona będzie wołać do dzieci: "Córeczko, przynieś dla taty kawę, bo ten kretyn nie chce się ruszyć." Ach, cudowne jest życie arystokraty. O, jeszcze skrzaty możemy do tego dorzucić. Choć.. Te będą miały naprawdę mnóstwo roboty z praniem dywanów. - Kobieta - zanotował sobie w pamięci, ale powtórzył tak na wszelki wypadek. Lepiej mówić parę razy niż zapomnieć, no nie ? Dopiero gdy usłyszał rysopis bibliotekarki szeroko otworzył oczy. Długie włosy i piwne oczy są okej. Ale duży nos jak u wiedźmy, szyja jak u żyrafy, a do tego ręce jak u anorektyka? Pomocy! Nogi wielkie jak u kangura ? Garb jak u dzwonnika z Notre Dame? Nie, tego nie da się wyobrazić. Toż to jakiś mutant, a nie kobieta. Zlitujcie się nad biednym Lukiem. Nie wymagajcie od niego aż takiej wyobraźni. I wtedy na wieży jakimś cudem znalazła się Koni. Jakiż to zbieg okoliczności, prawda ? Idealnie pasuje do rysopisu! - Mich, to chyba ona - szepnął i lekko kiwnął głową w jej kierunku. - No wiesz, bibliotekarka. Trochę do konia podobna, ale rysopis pasuje - dodał szybko. Udzieliło mu się szaleństwo Miśki, więc nie poznał, że ta farbowana blondyna z odrostami to Connie Tenebres. Szkoda, że KDK nie zdążyło go jeszcze o tym powiadomić. No, ale chłopak bystry jest, zaraz się dowie, że ma do czynienia z pseudo złem.
Nevaeh miała dziś wyjątkowy dobry humor. No nareszcie czyż nie? Ostatni jej stan błogiej nieumiejętności podejmowania decyzji minął w zaskakującym tempie. By to uczcić, zwinęła jakiemuś młodemu Krukonowi jabłko, z jego dormitorium. No cóż, chyba się nie obrazi? A jeżeli tak to zdecydowanie jego problem, ot co. Więc szła tutaj, mozolnie, po tych okropnych schodach, które zdawały się nigdy nie kończyć, aż w końcu dotarła do upragnionego miejsca. Odsapnęła chwilę, łapiąc oddech, by w końcu wgryźć się w jabłko i podziwiać wieczorne niebo. Pięknie. Wiatr rozwiewający włosy, cisza i spokój. Tak, tego teraz potrzebowała. A, no i skradzionego jabłka, jakżeby inaczej. Delektowała się tą chwilą, która dawała ukojenie. I o dziwo nie przyszła tutaj w celach naukowych. Tylko relaks i nic więcej. Chociaż miała kilka spraw do obmyślenia. Ale nie. Nie dziś. Co prawda od jakiegoś już czasu spycha je na bok, ale co tam. Nieważne. Kiedyś może podejmie decyzję... a może i nie. Tak, lekkomyślność górą, a co. No więc stała tak, jedząc i gapiąc się wszystko dookoła, pozwalając wiatrowi kołysać jej włosy na każde możliwe strony. Ona i niebo.
Stuku stuk, stuku stuk. Po korytarzu odbijał się takowy odgłos, mający źródło w Endrjowych butach. Sam właściciel owych trampek maszerował raźnie w nieznaną nawet sobie samemu stronę, co jakiś czas mrucząc coś o Ślizgońskich patałachach. Biedny dzisiaj przy śniadaniu dostał jakąś bułką w twarz. Oczywiście - stroną, która była posmarowana marmoladą. Każdy, kto go zna od razu by się domyślił, że Puchon nie został dłużny i rzucił w napastnika kotletem upaćkanym uprzednio w sosie. Pech jednak chciał, że na drodze ostrzału znalazł się dyrcio. No i Endrju dostał szlaban. Pięknie. Cudownie. Żyć, nie umierać. Grr... Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął wchodzić po schodach na jedną z wież. Dopiero kiedy dotarł na samiuśką górę, czując ból nóg, domyślił się, że jednak zaszedł w miejsce dość specyficzne i kojarzące mu się tylko z jedną kwestią - astronomią. Podbiegł entuzjastycznie do barierki i zapatrzyła się w piękne nocne niebo usiane gwiazdami. Odwrócił na chwilę wzrok i proszę, kogo zobaczył. Nev! Przysunął się wielce dyskretnie bokiem w stronę dziewczyny i udał wielce zainteresowanego wszystkim, co się dzieje na nieboskłonie, jednocześnie trącając dziewczynę łokciem. Przypadkiem oczywiście.
Nev z kolei zdawała się nie słyszeć owych odgłosów, niewątpliwie świadczących o tym, że ktoś się zbliża i to w dodatku do niej. Była tak pochłonięta widokiem, iż reszta świata aktualnie nie istniała. Nawet nadgryzione jabłko trzymała bezwiednie w dłoni. Nie była nawet pewna, czy to, co ugryzła, zdążyło znaleźć się u niej w żołądku, a nie w buzi, hehe. Dlatego kiedy poczuła szturchnięcie, jakby automatycznie, jakby ta myśl grzęzła w jej podświadomości, przełknęła głośno ślinę. Uff, okazało się, iż nie stała z rozdziawioną gębą pełną zmielonego jabłka! Ale byłby obciach, no naprawdę. A gdyby jeszcze nałapała do niej much, to już w ogóle, kompromitacja stulecia i chodzenie po Hogwarcie z papierową torbą na głowie. Rewelka. Chwilę trwało, zanim zajarzyła, kto jej przeszkadza w tej jakże podniosłej chwili! Zamrugała gwałtownie, po czym uśmiechnęła się szeroko. Ach! - O, witam pana. Próba samobójcza czy niebywale piękne, acz nudne dla większości społeczeństwa widoki pana tu przywiodły? - zagadała z rozbawieniem, patrząc w jego stronę, po czym poprawiła swoje niesforne kłaki, odgarniając je za uszy. Chyba się niedługo obetnie na łyso, bo jak tak można! Ale nieeee, pewnie Lashlo ją opierniczy, jak to zwykle bywa w przypadku jej jakże głupich pomysłów. Bezduszne kocisko!
Wyglądało na to, że zaskoczył Nev swoją obecnością, hue hue. No, ale z drugiej strony aż taki straszny nie był, żeby przełykać na jego widok głośno ślinkę. Nie, żeby mu to nie odpowiadało. Chociaż jeszcze ciekawiej byłoby ujrzeć w tej sytuacji Ślizgona. Chyba opowiadałby o tym do końca życia. W końcu byłoby o czym, prawda? Puchon przestraszył dumnego mieszkańca Domu Węża. Stałby się bohaterem. A o tym jabłku by nie powiedział, nawet gdyby panna Campbell go nie połknęła. Dla znajomych i innych pozytywnie nastawionych do niego ludzi wredny nie był, ot co. Muchy też by przeżył, byle tylko nie znalazły się jakimś dziwnym trafem na jego twarzy. Tego by Nev chyba nie wybaczył. Endrju też wyszczerzył się do dziewczyny i lukając na rozgwieżdżone niebo, powiedział: - Witam szanowną panienkę. Cóż... biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień skłonny jestem stwierdzić, iż to pierwsze, aczkolwiek jednak nie sądzę bym był do tego zdolny, więc pooglądam sobie piękne widoczki chociaż. A panienkę? Chęć udławienia się pysznym jabuszkiem czy może marzenie, by zobaczyć spadającą gwiazdę cię tu przywiodły?
Tak, dlatego mógł o tym pomyśleć jako o swoim dorobku, bo Nev raczej zaskakiwać się nie dawała, ba! Wolała sama to robić, w stosunku do innych. Także ogólnie nawet przez chwilę była pod wrażeniem. A straszny oczywiście, że nie był, skądże znowu. Może przypominał trochę gnuśną ropuchę, ale... nie no, dobra, nie bądź taka, Nev! Jakoś wzięło ją na uszczypliwości, nie wiedzieć czemu. To znaczy, nie uważała tego tak naprawdę, chociaż kto wie... ona sama już chyba średnio orientowała się, co jest prawdą u niej a co nie. No cóż, tak to już w życiu bywa. W każdym razie miała niebywałe szczęście, iż nie należy do Ślizgonów! A już w ogóle to fantastycznie, iż chyba zaliczała się do grona osób, które mogłyby się czuć przy Andy'm (ach!) względnie bezpiecznie. W sensie, mam na myśli wygadywanie niecnych oszczerstw, bo gdyby chciał ją powiesić za nogę na gałęzi, to chyba niespecjalnie by się zdziwiła. Ach, i znów w tym momencie zapętlam się do początkowego tematu zdziwienia, więc może na tym zakończę. Spokojnie, te muchy z pewnością byłyby tresowane, dlatego Nevaeh rozprawiłaby się z nimi w mgnieniu oka, niczym Ninja, Chuck Norris, czy co tam tylko można sobie wymarzyć. - Och, a cóż się takiego stało? Czyżby jakiś wróg, zwany dalej pieszczotliwie podłą gnidą zalazł panu za skórę? - spytała z rozbawieniem, po czym postanowiła, iż jabłko zmarnować się nie może i się w nie wgryzła, ponownie. To tak a propos udławienia, hehe. - Zapewne byłby pan wniebowzięty, gdybym się nim udławiła, ale niestety, postanowiłam być dziś wredna, a zatem tego nie uczynię, ku pana rozpaczy a mojej satysfakcji. Ja tradycyjnie przyszłam podziwiać gwiazdy - dodała z uśmiechem, po przełknięciu kęsa owocu i uważnie przyjrzała się towarzyszowi. Nie no, chyba na samobójcę nie wyglądał?
Dotarliśmy do celu, jednego z najwyższych miejsc w całej szkole, miałem nadzieję że nikogo tam nie zastaniemy. Sekunda odczekania i niepewności zanim nacisnąłem klamkę i weszliśmy, nikogo! Odetchnąłem z ulgą, ręką poprowadziłem Płomyczka do środka zostając jeszcze przez chwilę przed wejściem. Musiałem jeszcze zatroszczyć się o naszą prywatność, przynajmniej w jakikolwiek sposób, wyciągnąłem różdżkę i rzuciłem „Combustus Oris” które uformowało się w napis „Nie przeszkadzać”. Następnie wszedłem i użyłem „Colloportus” na drzwi. - Teraz nikt nie powinien nam przeszkadzać. - wypowiadając te słowa odwróciłem się ku Margaret. Spokojnym krokiem zbliżyłem się do Niej i powolnym ruchem odgarnąłem zabłąkany kosmyk z Jej twarzy. Pocałowałem delikatnie usta ukochanej i zapytałem. - Miejsce odpowiada? - skierowałem wzrok ku górze.