Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
No tak, może faktycznie zwisanie ze szczytu wieży astronomicznej w środku dość mroźnej zimy nie wyglądało krótko mówiąc „najlepiej”. Jak by na to nie spojrzeć, przy wymyślaniu jakiejkolwiek wymówki będzie musiała się naprawdę solidnie postarać, co również nie nastrajało jej szalenie pozytywnie, wszak jej mózg jej skromnym zdaniem przypominał teraz wazonik stłuczony na drobny proch. Zamarznięty proch, nadmieńmy, zresztą całe jej ciało miało na sobie oznaki pewnego wyziębienia. Siedzenie sobie na oknie z nogą wiszącą przy murze już w jakiś sposób dawało się jej we znaki, co dopiero zwisanie z targanej przez wszystkie lodowate wiatry z okolicy wieży astronomicznej. Jeśli chodziło o wyrzuty sumienia, z pewnością takowych nie planowała. Mogłaby co najwyżej udawać, że nie spadałaby, gdyby jego niespodziewane przybycie, ale już on sam najlepiej wiedział, że to była nieprawda. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Można więc rzec, że z góry była na straconej pozycji. Tak, faktycznie, obecność kogoś, kogo uważało się za bliskiego właśnie w tej chwili, w której zamierzało się „bezkarnie” popełniać samobójstwo raczej była mało pomocna. Wręcz skrajnie krępująca. I wiązała się z raczej ogromnymi konsekwencjami w przyszłości. Zaskakiwała ją jeszcze jedna rzecz. W chwili najbledszego strachu, w której była daleka od możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu – i tak oczyma wyobraźni spoglądała na sylwetkę Regisa, tę zapamiętaną przez ułamki sekundy, z momentu, gdy jeszcze go widziała, choć właściwie już spadała… Był zupełnie inny, niż go zapamiętała. Nic dziwnego, w jej wspomnieniach był zaledwie chłopcem, dorósł. Ale miała też do niego dziwnie „inny” stosunek. Może dlatego, że właśnie ratował jej życie. Ledwie uczuła grunt pod stopami i niemalże rzuciła się na niego, przytulając go do siebie mocno, obcałowując policzki, oraz wyrażając radość z ich nagłego spotkania na wszelakie możliwe sposoby. -Regis! TY! Tutaj! Bogu dzięki, tak bardzo cieszę się, że Cię widzę! – szeptała raz po raz, nawet teraz bojąc się go wypuścić z objęć.
Nie wyglądało najlepiej? To wyglądało strasznie i każdy by to przyznał na jego miejscu. To było dla większości ludzi nie do pomyślenia, ale takie przypadki się zdarzały, jak widać, bo choćby teraz zdarzył się takowy, z Amelie w roli głównej. I w ogóle cała ta sytuacja zakrawała na bycie jedną wielką farsą. No, bo ona siedziała na oknie, on przyszedł i wystraszył ją, choć nie chciał. I ona zaczęła spadać, ale ją on złapał i w końcu jakimś nadludzkim wysiłkiem ją wciągnął i wszystko skończyło się dobrze i szczęśliwie, jak w baśniach przeznaczonych dla małych dzieci. Mogłoby się tak wydawać. Bo przecież jej problemy nie skończyły się w tej jednej chwili, przynajmniej on tak sądził. No i nadszedł kolejny, mianowicie to, że kobieta była zziębnięta. Ale akurat z tym łatwiej było sobie poradzić, choćby przez wypicie gorącej czekolady, tudzież ciepłej herbaty i ubranie ciepłych ubrań. Nie trudno było ogrzać ciało. Trudniej było natomiast pozbyć się problemow, które dręczyły duszę. Ogromne konsekwencje w przyszłości? Niewątpliwie. Na pewno nie będzie łatwo przebywać pannie de Cheverny (myślał, że nadal jest panną, poniekąd tliła się w nim taka nadzieja, sam nie wiedział, dlaczego) w jego towarzystwie, zważając na fakt, że widział ją w chwili wielkiej słabości. I będzie miała wielki dług wdzięczności, właśnie za uratowanie jej życia. I domyślał się, że będzie zobowiązana, by go spłacić i to jak najszybciej. Tylko jak ona to zrobi? W jaki sposób? Był inny, to fakt. Zmienił się niewątpliwie podczas tych ponad sześciu lat, które spędził na obczyźnie. Lat, podczas których nie próżnował. Zdobywał nowe doświadczenia. Ale i ona była inna i widział to. Zaskoczyła go aż tak gwałtowna reakcja Amelie, nie spodziewał się wcale, że się na niego rzuci! Co nie przeszkadzało mu wcale, przecież był facetem, na Merlina! Objął ją tak mocno, jak tylko potrafił, oddając uścisk i głaskając przy tym delikatnie jej plecy. - Amelie, ja także się cieszę, niezmiernie - odparł równie cicho, jak ona. Happy end?
No nie posuwajmy się aż tak daleko, nie można było z góry zakładać, że każdy miałby aż tak intensywne wrażenia na widok Amelii opadającej w dół. Są ludzie, którzy nawet by się nie skrzywili, dla których latające blondyny to niemalże chleb powszedni. Dla niej na pewno. Zresztą, nadal ciekawiło ją, jak mógłby wyglądać ten lot, niepowstrzymany pęd ku nicości, co może czuć człowiek, który tak właśnie spada. Lepiej, że nie udało jej się teraz tego dowiedzieć, chyba mimo wszystko była odrobinę za młoda na to, by musieć się o tym przekonywać, a umieranie poprzez roztrzaskanie się na krwawy placek na ziemi nie było najczęstszą metodą umierania praktykowaną przez ludzi starszych od niej, więc chyba nie groziło jej zapoznanie się z pewnymi sekretami życia i śmierci. Jak dla niej wszystko skończyło się dobrze, teraz mogła długo i szczęśliwie żyć ze świadomością wszystkich problemów, które ją tutaj zaciągnęły. Pomimo wszystko – i to tylko dlatego, że ktoś podał jej pomocną dłoń! Tak, może jednak było w tym coś z farsy, jednakże póki owa farsa była bardzo piękna i szczęśliwa to nikt nie powinien w nią ingerować. Jakoś nie myślała o tym, że będzie odczuwała wielkie długi, obowiązek ich spłaty oraz inne, górnolotne konsekwencje swoich-jego czynów. Choć to był fakt, miała wobec niego dług, który ciężko spłacić tak po prostu – bo niby jak? Życie za życie? Amelia obserwowała go z szerokim uśmiechem na ustach, wyśmiewając poniekąd groteskowość obecnej sytuacji. Śledziła uważnie jego spojrzenie oraz jego duże dłonie, dostrzegając, że najwyraźniej nadal był kawalerem, co w pewien sposób ją ucieszyło, w pewien sposób zasmuciło, a jeszcze w jakiejś części wręcz zdziwiło. Nie spodziewał się tego po nim, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, z jakiej rodziny pochodził. Uśmiechnęła się szerzej czując jego dłoń na swoich plecach, lądując miękko w jego silnych ramionach. Niemalże mimowolnie zaczęło jej się robić cieplej. Jeszcze szerzej uśmiechała się słysząc, że ktoś jednak reagował pozytywnie na jej widok. -To teraz, zdradź mi proszę, bo nie wytrzymam, co Ty tu robisz? – spytała odrobinę zachrypniętym głosem, jedyną wolną dłonią domykając aż nazbyt otwarte przed chwilą okno. Słyszała jakiś czas temu, że wyjechał, sądziła, że w celu ożenku. Gdzie więc mógł się podziewać przez tak długi czas?
Może rzeczywiście nie każdy miałby tak intensywne wrażenia na widok spadającej z wieży Amélie. Ale on miałby, niewątpliwie. Nie był to na pewno dla niego widok powszedni. A też nie był człowiekiem, który patrzył obojętnie na wszystko i na wszystkich. Odczuwanie wszelakich emocji nie było u niego zaburzone, tak jak to bywało u innych. Potrafił czuć zarówno radość, jak i smutek, spokój i strach i całą paletę innym uczuć, które decydowały o jego działaniach w danym momencie. Był tylko, a może także aż człowiekiem - prawdziwym, z krwi i kości. I nawet dobrze, że nie wiedział, że Amélie nadal chciała zgłębić tę tajemnicę, którą krył w sobie swobodny spadek przed roztrzaskaniem się na miazgę, bo byłby niechybnie zganił ją srodze za te myśli i na pewno ukarał bardzo. A kto, jak kto, ale on potrafił odpowiednio karać, nawet kobiety. Ale też nie chciał karać Amélie, w końcu nie widział do tego powodu, jako że wcześniejsze rozważania były czysto teoretyczne i, jak było już wcześniej wspomniane, Régis nie miał zielonego pojęcia, o czym myślała teraz panna de Cheverny. Nie znał oklumencji, bo nie była mu ona do życia potrzebna. A wracając do sytuacji... Zauważył, że Amélie nadal była panną de Cheverny, nie dostrzegł wszakże na jej palcu obrączki, która świadczyłaby o stanie posiadania męża. I nie będę was oszukiwać, cieszył się z tego powodu, nawet bardzo, ale nie zdradzał tego faktu, bo i po co? Powie, gdy nadarzy się do tego okazja. Albo i nie. - Pracuję, moja droga Amie - odparł, posługując się zdrobnieniem, jakim niegdyś czasem ją określał. A które miało podwójne znaczenie. Bo przecież amie znaczyło w języku francuskim przyjaciółko. A więc jego zwrot miał dwa znaczenia, które Francuzka na pewno zdołała dostrzec. A i owszem, wyjechał daleko, ale nie dla ożenku, tylko z powodu ożenku. Otóż, jak to było już niegdyś wspomniane Régis wyjechał, bo chciano zmusić go do zawarcia małżeństwa. I tu mała ciekawostka - jego żoną miał być nie kto inny, jak sama panna de Cheverny. Ale on uciekł, co też było już wspomniane. Nie przed samą, wtedy jeszcze dziewczyną. Uciekł, bo nie chciał krzywdzić jej, a przede wszystkim siebie. Ona chyba nie wiedziała o tych planach matrymonialnych, bo gdyby wiedziała, nie traktowałaby go na pewno tak dobrze. Przez chwilę żałował, gdy ją zobaczył swojej wcześniejszej decyzji. Ale... wiedział, że gdyby nie ona, Amélie nie byłaby taka, jaką była. Dlatego wiedział, że dobrze zrobił te lata temu.
Co Istotnie, Amelia nie pozwalała nikomu się nudzić w jej towarzystwie, nie dopuszczała do tego, by jej bliscy i znajomi oglądali ją zlatującą z wieży nazbyt często, to mogłoby się mimo wszystko łatwo znudzić, a do tego przecież nie można było pod żadnym pozorem dopuścić. Ciężko powiedzieć, czy zaburzenie w odczuwaniu emocji powinno być raczej pożądane czy wprost przeciwnie. Am odczuwała wszystko aż nadto „poprawnie” i mocno, co w jej przypadku mogło się nie skończyć przesadnie dobrze, żeby nie powiedzieć, że tragicznie, mało kto wychodzi ze śmierci żywy. Póki co bardziej niebezpiecznie brzmiała afirmacja jego zdolności karania „nawet kobiet”, nawet słodkiej, zziębniętej Amelki! Skandal, skandal moi mili! Najwyraźniej nieznajomość sztuki oklumencji w przypadku mężczyzn, których spotykała na swojej drodze byłaby bardzo przydatna. Myśli bywały nawet stokroć gorsze niż słowa, i to mimo postanowienia zakładającego bezwzględne dzielenie się prawdą i szczere wyznawanie swoich uczuć i odczuć. Régis postanowił nijak nie napomknąć o radości spowodowanej jej panieńskim stanem, a szkoda. Może, gdyby to wiedziała, to poczułaby się dużo lepiej. Może to mogłoby coś znaczyć. Ale trudno, nie wiedziała, więc nie ma się nad czym zastanawiać. Amelia uśmiechnęła się do niego prawdziwie szeroko, rozpływając się nad brzemieniem tego pieszczotliwego określenia. Dobrze było mieć świadomość tego, że nawet pomimo okoliczności w jakich się spotkali „po latach” nagle był skłonny tak ją nazywać, zresztą, jak ona! Po tym jak ją uratował zasługiwał na miano co najmniej przyjaciela. Istotnie, nie zdawała sobie sprawy z tego, dlaczego Régis pewnego dnia po prostu zniknął, nie miała nawet świadomości przyczyny jego nagłego zniknięcia, nie wiedziała bowiem, że to on był jednym z jej wcześniejszych kandydatów na męża. Gdyby nawet się dowiedziała, nie mogłaby go o to winić, wszak i ona zniknęła z Francji z obawy przed dobieranym małżeństwem. Przekornie zadarła nosek, założyła dłonie na piersiach i spojrzała na niego „z góry”. -Pracujesz? Jeszcze chwila i będziesz próbował mi wmówić, że jesteś tutaj nauczycielem! – odparła, z tonem poważnie powątpiewającym w jego wszelakie zdolności pedagogiczne.
Bynajmniej, Regis nie nudził się w towarzystwie Amelie, przynajmniej nie dziś, bo niegdyś, jeszcze w dzieciństwie bywało, że oboje się sobą nudzili, aczkolwiek to wynikało tylko z ich wieku, odmiennych wtedy zainteresowań i ukształtowania charakteru. Zresztą, czego wymagać od kilku, czy kilkunastoletnich dzieci. Dzieci, prędzej, czy później, nudzą się swoim towarzystwem, gdy nie wychodzi im wspólna zabawa. Dopiero, gdy zaczęli dorastać, zbudowała się między nimi jako taka więź. Którą jednak on zerwał przez swój wyjazd - zerwał wszak większość kontaktów z dotychczasowego życia i dopiero właściwie teraz zaczynał je odbudowywać. Zresztą, nawet nie zamierzał odnawiać ich wszystkich, tylko niektóre. Nie zamierzał wchodzić wszystkim z buciorami w życie, które zdążyli sobie poukładać, zapominając o nim. Burzyć ich harmonii, wypracowywanej przez lata. I wcale im się nie dziwił. Właściwie, gdyby nie te przypadkowe spotkanie z Amie, pewnie nie próbowałby nawet się z nią kontaktować, myśląc, że pewnie nie pamięta ona o nim, będąc już mężatką i zajmując się domem. A potem dowiedziałby się o jej tragicznej śmierci. Czy ubolewałby nad tym, że nie zdążył się z nią spotkać wcześniej? Być może, nie wiadomo tego w tej chwili. A co do panieńskiego stanu Amelii, to, gdyby wiedział, że jego reakcja w jakiś sposób ja ucieszy, to pewnie by to powiedział. Ale, że nie wiedział tego, to cóż, strata ich obojga. Nie można powiedzieć, że nie podobał mu się uśmiech na twarzy kobiety, bo trzeba byłoby skłamać, a tu kłamać nie będziemy, o. Podobał mu się, jak cholera. Widział, że czyni on ją jeszcze piękniejszą, niż była, choć i tak uważał, że panna de Cheverny stała się piękną kobietą, czego nie widział, gdy był jeszcze nastolatkiem. Ale może i dobrze, tak jeszcze by ją uwiódł, wykorzystał i porzucił, jak to robił z wieloma do tej pory, a tak... Nie zaznała tego bólu, co było lepiej dla niej. I dla niego. Bo teraz chciał postępować inaczej. Tak, chciał znaleźć kobietę, z którą będzie mógł się ożenić i kochać ją tak długo, jak to tylko możliwe. Czy to będzie akurat Amelie? To się okaże. Swoją drogą, istotnie patrzyła na niego "z góry" - była od niego dużo niższą, o czym zdołał się przekonać dopiero dziś. Niegdyś nie było między nimi aż tak wielkiej różnicy wzrostu. Ale to było zabawne. I może nie do końca dla nich wygodne. - Amelie, nie próbuję ci niczego wmawiać, nic takiego nie powiedziałem. Wszak są również inne stanowiska, jakie można tu zajmować, nieprawdaż? - zaśmiał się cicho, z powodu jej tonu, który nie mógł go zdenerwować, a jedynie rozśmieszyć.
Oj tam, w dzieciństwie, stare dzieje! Wspomnienia dziecinnych zabaw faktycznie nie nastrajały ekstremalnie pozytywnie, chłopcy i dziewczynki mieli to do siebie, że preferowali zupełnie inne rodzaje zabaw, poniektórzy chętnie wyzywali przedstawicieli płci przeciwnej od „głupich” tylko dlatego, że – no cóż – nie byli tej samej płci. Oni szczęśliwie nie byli tak radykalnymi przypadkami, co nie zmieniało faktu, że fance lalek i książek i tak ciężko było się dogadać z zapaleńcem przepadającym za bardziej chłopięcym typem zabaw i zabawek. W pewnym wieku takie różnice zaczynają się zamazywać, wyrównywać, albo raczej – uwypuklać w zupełnie inny sposób, tak, że czuje się wobec siebie silne przyciąganie, któremu nie można się oprzeć. Régisa jakoś nigdy nie traktowała w taki sposób, wydawał się jej dobrym, zacnym przyjacielem, którego traktowała w ten sposób aż do momentu, w którym postanowił zniknąć nie mówiąc jej o tym ani słowa. Zrozumiała, że najwyraźniej nie mógł, to musiało być coś pilnego i ważnego, ale mimo wszystko jej dziewczęce, delikatne serduszko zostało zranione taką raptowną i niespodziewaną stratą. Cóż, potem takich strat tylko przybywało. A teraz potrafiła tak po prostu patrzeć się mu w twarz, oczy, w barki i ot tak stwierdzać, że zmężniał i wyprzystojniał przez te wszystkie lata. Bosko. To fascynujące, jak bardzo zmienny był ocean kobiecych uczuć. Istotnie, głęboki, zmienny i nieprzenikniony. Przewróciła oczyma, demonstrując tym samym swoją opinię na temat jego wypowiedzi. -Przecież jesteśmy w szkole, to chyba naturalne, że zaczęłam się zastanawiać nad Tobą jako przedstawicielem kadry nauczycielskiej, nieprawdaż? – spytała niewinnie, gwałtownie wstając. Chyba definitywnie przeszły jej zarówno chłód, jak i myśli samobójcze. A może i jedno i drugie było na swoim miejscu? Podała mu dłonie, chcąc tym samym pomóc mu wstać. -No dobrze, skoro już tu jesteś, spotkaliśmy się po latach i takie tam, to powinniśmy porozmawiać w bardziej kulturalnych i odpowiednich ku temu warunkach. – czyli w barku jej kochanego Irka, który z pewnością ma dla nich coś specjalnego. -Słyszałeś już może coś na temat sekretnego barku? – zagaiła, ruszając i jednocześnie narażając barek na stanie się „niesekretnym”. Jednakże, Régis był jej przyjacielem, zasługiwał na wstęp do tego cudownego miejsca… I tym samym właśnie tam się udali.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Tak, tak - potwierdził. Starał się zachowywać poważnie. Ogółem nigdy nie miał problemów z ukrywaniem emocji albo z graniem jednej z nich, lecz teraz, gdy miał ochotę się roześmiać, nie było tak łatwo. No, ale przynajmniej trochę powagi. - Jestem animagiem - dodał konspiracyjnie, aby nikt ich nie usłyszał. Wolał, żeby taka plotka nie wyruszyła na podbój Hogwartu. Chociaż.. Znów byłby w centrum zainteresowania. Jedno małe pytanie - czy kiedykolwiek nie był ? No właśnie, ach, ta jego skóra! albo on ma takie magiczne oczy. Źenada i tyle. Jasne, że Luke da jej pierwszy egzemplarz. Czasem ma przejawy ludzkości, a tak się dziwnie składa, że Michelle polubił. O tak, jasne, że powinni jej zazdrościć. Gringott jest taki wspaniały i niedostępny. A, i tajemniczy na dodatek. Chodzący ideał, co ? A czy byli zżyci w każdym momencie to by się kłócił, ważne, że są teraz, o! Luke starał się wyłapać wszystkie jej myśli. Ojejku, czyżby Miśka była jego kolejną wielbicielką ? Cudownie, cudownie, choć on wolałby ją uważać za przyjaciółkę. Tfu! O czym myślisz, Gringott ?! Dobra znajoma, jak na razie. Nie potrafił nikomu zaufać w ciągu pół roku. NIKOMU. - Ach tak, kobieta - powiedział do siebie. Charlie jest kobietą! Żył pięć miesięcy w niewiedzy o płci bibliotekarza (?). Toż to skandal! Dlaczego on, Luke Abraxas Orion Gringott nic o tym nie wiedział ?! Skargę, złożyć skargę, do cholery! Heloł, on nie ma problemów z rozróżnianiem płci. Po prostu nie wiedział, okej ? Nikt nie był łaskaw go poinformować. I won mi tu z książkami. Wie jak wygląda chłopiec, a jak dziewczyna. O obojniakach nie było mowy. - Ej, a jak ona się nazywa ? Podaj mi jak najwięcej informacji! Nie możemy zacząć poszukiwań, kiedy nie wiem jak ona wygląda - pożalił się. Kolejna rzecz, o której miał nic nie wiedzieć ? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Aż taki zacofany nie będzie. No przecież uczy się tu dopiero od.. Od września. Jak miał poznać wszystkie tajemnice zamku, który jest w dodatku tak ogromny ?! Panna Yowane również nie ma aż tyle czasu i chęci przede wszystkim, aby wszystko mu tłumaczyć i pokazywać. O, a może będzie jego głównym doradcą ? Jednak lepiej poczekajmy aż sobie zaufają. Ale cała wyprawa polegała na tym cholernym zaufaniu. W zasadzie wszystko na nim polega. Umawiasz się z kimś ? To ufasz, że zjawi się w odpowiednim miejscu i nie zawiedzie. U Luke'a wyglądało to całkiem inaczej. To na niego czekali, jemu oddawali swoje tajemnice. Głupcy, popełniali największy błąd swojego życia. Cóż poradzić, że urodził się taki uroczy potworek, który potrafi manipulować, a w dodatku umie legilimencję ? Ano właśnie, pstro! A animagiem wcale nie jest. Niewinny żarcik na początek.
- GENIALNIE! - wrzasnęła, aż mury się zatrzęsły. Dobra, dobra NIE zatrzęsły, ale z pewnością jej głos rozniósł się po wieży, a do tego i po schodach na dół. Ktoś w ogóle pomyślał o zamknięciu drzwi? W tym problem, że nikt. Kogo w ogóle obchodził fakt, że poszukiwana bibliotekarka może uciec? Oj, niedobrze. Przestali myśleć! To pewnie efekt jakiegoś zaklęcia! Czyżby zostali zaatakowani?! Już miała zacząć krzyczeć, by ktoś ich uratował, ale wzmianka o animagii znowu przestała myśleć o innych, poważniejszych rzeczach. Kolejna rzecz, której ona nie potrafi. No jak tak można? Być w czymś lepszym od wszechwiedzącej Miśki, która należy do najlepszych tropicielek w Hogwarcie? Ostatnio przecież uratowała Hogsmeade przed wilkami! Powinna dostać jakiś medal czy puchar, a jej imię jak najszybciej trzeba zapisać w księdze osiągnięć szkolnych. W ciemnych oczach Michelle Luke wyglądał jak przystało na rycerza na białym koniu. Miał nawet koronę zrobiona przez dobrą wróżkę! Jakby dłużej popatrzeć, to przypominał króla. Szkoda, że magicznym świecie nie istnieją już władcy. Chociaż... kto powiedział, że Miska nie może postarać się, by Gryfon został Ministrem Magii? Tak, jak tylko opuści Hogwart na święta zacznie promować Gringotta, nakłaniając ludzi do podpisania się. Była pewna, że w ciągu kilku dni zdobędzie podpisy wszystkich. Ba! Nawet samego Ministra! Oczywiście Luke musi żyć w błogiej nieświadomości, bo co to za niespodzianka by była? Powie mu to w urodziny, kiedykolwiek je ma. No, najwyżej ogłosi wcześniejszą gwiazdkę gdzieś na koniec roku szkolnego. Nie należy jednak myśleć, że Miśka się zakochała. Ona po prostu taka była. Każdemu chciała dogodzić, zawsze rozbiła same dobre uczynki... i dla niej każdy był osobą godna zaufania, dobrą, przyjacielską. Istnieją w ogóle źli ludzi? W mniemaniu Krukonki - nie. Wszyscy byli przyjaciółmi,po prostu. - Jasne, ze kobieta. Przecież nosi fartuszek! - powiedziała, udając znawce. Dodatkowo nie ma nic w spodniach, trzeba dodać. Nie, skądże, Miśka nie sprawdzała! Broń Boże! - Imię... imię... a skąd mam wiedzieć?! Codziennie jest inne! Na tablicy ogłoszeń ostatnio imię brzmiało Gabriel, uwierzysz? No, a wcześniej jakiś Mark, Mirabella, a nawet Kristen! - paplała dalej. Jak wygląda? Ba! Misz ma niezwykłą pamięć do twarzy, więc zaraz wszystko dokładnie powie! - Długie włosy, piwne oczy, duży nos jak u wiedźmy, szyja jak u żyrafy, a do tego ręce jak u anorektyka! Nogi wielkie jak u kangura i garb jak u dzwonnika z Notre Dame! No, z pewnością już ją sobie wyobraziłeś, więc - DO DZIEŁA! Bibliotekarko! Poszukujemy cię! Zaufanie? Jasne, ze Miska mu ufa. JEMU miałaby nie ufać? Owszem, takiej bibliotekarce można nie ufać, ale nie Gryfonowi. Toć to prawi ludzie, a jak! A teraz jeszcze jej pomaga. O takim tylko przyjacielu śnić. Po prostu. Czego chcieć więcej? Jedyne, czego Miśka nie trawi, to szperania w jej głowie, ale, na szczęście dla Luke, ona nic nie wie o fakcie, że on umie legilimencje. I niech lepiej nie mówi! Oj, bo będzie z nim źle...
Wdrapała się na górę bardzo powoli, ledwo wlekąc za sobą nogi. Potrzebowała pomyśleć. To wszystko co działo się ostatnio zbyt ja przerastało, żeby mogła normalnie funkcjonować. Myślała o zdarzeniu w schowku, choć tak naprawdę to nie to nie dawało jej jeść i spać. Tak właściwie to chodziło o bal. Nie, wcale nie o tych ludzi co zrobili co zrobili. Margaret odciągała się od myśli od Yavana. Nie chciała o tym myśleć, chociaż tak naprawdę to nie potrafiła tego uczynić. Teraz postanowiła już się przed tym nie bronić i wręcz marzyć o jego osobie. Trudno. Usiadła sobie po turecku pod ścianą wieży. Podłoga i ściana były okropnie zimne, ale to jej teraz nie przeszkadzało. Zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić znów ten pocałunek, jakie to było cudowne. Zastanawiała się dlaczego on to zrobił. Czy może ona mu się podobała? Czy to wszystko było dla zabawy? Jedno było pewne. Gryfonka nie umiała przestać o nim myśleć i podejrzewała z niemałym strachem, że mogła się zauroczyć.
Jane musiała się przewietrzyć. I miała w nosie, ile schodów musiała pokonać, by tu dotrzeć. Nogi same ją niosły. A gdy już znalazła się na wierzy, jej oczom ukazała się znajoma czupryna. Zaszła Margaret od tyłu i mocno się do niej przytuliła. - Cześć –szepnęła. Nadal była potwornie przybita, a jej oczy były czerwone od łez. Usiadła obok dziewczyny. - Mogę się dosiąść? –spytała, już po fakcie. I tak y usiadła. Jak nie tu, to trochę dalej. Była wykończona. - O kim tak marzysz? Krukonka wpatrzyła się w ziemię. Chciała by koleżanka zaczęła mówić. By choć przez chwilę przestała myśleć o Danielu.
- Jak się tu znalazłem? - nie byłem w stanie sobie odpowiedzieć, to co się wydarzyło ostatniego wieczoru nadal było koszmarem pojawiającym się w mojej głowie. Walka.... śmierć i krew na moich rękach – Zabiłem przecież czterech ludzi... - byłem przecież na to przygotowany - ...prawda? - zapytałem samego siebie. Gdyby nie wcześniej spędzony czas z Margaret – na moich ustach pojawił się blady uśmiech – zalałyby mnie te koszmarne wizje całkowicie, a tak widzę światło w ciemności. Rozejrzałem się po miejscu do którego dotarłem, nie spodziewałem się zobaczyć nikogo kogo bym znał. A jednak dojrzałem Margaret i Jane. Przystanąłem w pewnej odległości, tak bym mógł pozostać niezauważony przez jakiś czas, nie chciałem i nie wolno mi było przeszkadzać. Jane straciła kogoś naprawdę drogiego jej sercu i potrzebowała teraz oparcia kogoś bliskiego, kogoś takiego jak Margaret. Gdyby, była moją siostrą przytuliłbym ją delikatnie i pozwolił się wypłakać, ale jesteśmy sobie praktycznie obcy, więc to niemożliwe. Mój wzrok skupił się na Margaret, a myśli na wspólnych wspomnieniach które stworzyliśmy wczorajszego wieczoru.
Marg nieświadoma niczego nagle została ściśnięta przez kogoś. Odwróciła się i zobaczyła Jane. - Hej, Mała. - Odwzajemniła uścisk. Krukonka usiadła niedaleko niej. - O czym marze? Chyba o niczym realnym. - Uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że miała wątpliwości co do Yavana. Skąd mogła wiedzieć co on myśli i czuję. Uważała, że jako Ślizgon nie powinien jej nawet lubić. Wiedziała co się stało. Popatrzyła na Jane z lekkim uśmiechem, chciała ją rozweselić, ale nie miała pojęcia czy wypada. Dlatego tylko przysunęła się blisko niej i przygarnęła ramieniem. - Dostałam paczkę od mamy. - Mówiła cicho. - Wysłała mi kilka ciuchów, które sama uszyła. Zobacz! - Wskazała na bluzkę na sobie. - To jej dzieło.
Jane spojrzała na Margaret smutno. Nie bardzo mogła sobie pozwolić na nic więcej. Nie w tej chwili. Nie w takim stanie. - Daj spokój i powiedz o kim. Dopóki nie pomyślimy o kimś realnie zdaje nam się nierealny. O matko, przyszło mi cytować własną siostrę – jej uśmiech była zdecydowanie bardziej promienny od poprzedniego, ale serce Jane nadal było w kawałeczkach, a w oczach już nie iskrzyły wesołe ogniki. Całkiem jakby.. umarła od środka. - Jest śliczna! Twoja mama ma talent. Moja… moja zmarła gdy byłam mała –powiedziała, lekko się krzywiąc. Koleżanka objęła ją ramieniem. Całkiem nieświadoma, że ktoś je obserwuje Jane przytuliła się do tego ramienia. Chciała z kimś pogadać o tym, co się stało, ale za nic nie przyznałaby się, że przyjaciele ją zostawili. Bo (niestety) tak było. Odkąd powróciła do Hogwartu, nie zainteresował się nią nikt. Nawet nie wiedziała, gdzie jest Elliott, ani czy wszystko dobrze z Natanielem. Została sama. A samotność to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić osobie, która straciła kogoś bliskiego. - Widziałam cie z kimś na… balu –ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło- Wydawało się, że nie jesteś mu obojętna. Szturchnęła dziewczynę ramieniem. Była niemalże pewna, że o tym chłopaku rozmyśla teraz Margaret.
Cholera, spieprzyłam Pomyślała Margaret, gdy Jane powiedziała, że i mamę straciła. - Cholernie mi przykro, wybacz. - Powiedziała z opuszczoną głową. Stwierdziła, że najlepiej nic nie będzie mówić. - Widziałam cie z kimś na… balu. - Ostatnie słowo wypowiedziała z trudem. - tak, to prawda i nie będę ukrywała, że mam nadzieję, że nie jestem mu obojętna, bo on mi nie jest. Na pewno nie.
Jane spojrzała na Margaret. - Nie martw się. Nic się nie stało. Przecież nie wiedziałaś. Nie masz za co przepraszać. To była prawda. Krukonka przywykła do barku matki. Z biegiem czasu o pewnych sprawach mówi się prościej. Dziewczyna aż pisnęła z radości. - To wspaniale! Margaret, na pewno nie jesteś mu obojętna! Wiesz kto to? Gryfon? Krukon? No mów że ! – dziewczyna postanowiła wskrzesić z siebie tyle entuzjazmu, na ile tylko było ją stać. I udało się. W jej oczkach znów zatańczyły wesołe ogniki. Cieszyła się ze szczęścia Marg. To dziwne, ale właśnie tak było.
Margaret od razu zrobił się lepiej gdy zobaczyła, że oczy Jane zaczynają błyszczeć i to dzięki niej. Poczuła, że chętnie by się przeszła. Chodźmy na błonia, wszystko ci opowiem. - mrugnęła do Krukonki. Wstała i pociągnęła ją za nadgarstek w stronę wyjścia. Już prawie wyszły i zobaczyła jego. Marg najchętniej zapadłaby się po ziemię, bo przecież on musiał być tu już trochę i słyszeć co mówiła i domyśleć się, że to o nim. - Cześc. - Mruknęła cicho, nie patrząc w jego oczy. Najnormalniej w świecie się wstydziła.
Jane ruszyła za Marg, gdy dostrzegła znajomy kształt w ciemności. - O, hej! Yavan, prawda? – uśmiechnęła się do Ślizgona i odwróciła się do Margaret, by go przedstawić, ale nie musiała. Mina koleżanki mówiła sama za siebie. Jane na początku wytrzeszczyła na nią oczy niedowierzając, ale zaraz się opanowała. - Wiesz, właśnie rozmawiałyśmy o takim kuzynie Margaret, z którym się pokłóciła na balu– skłamała gładko. Jej głos był tak przekonujący, że niemal sama sobie uwierzyła – Są sobie bliscy i trochę źle się z tym czuje. To tyle. Nie chciałam, żeby wynikło z tego jakieś nieporozumienie. Uśmiechnęła się. - A tak w ogóle, co ty tu robisz? Czyżbyś mnie szpiegował? Udawała przerażenie, po czym się roześmiała. Musiała jakoś odwrócić jego uwagę. Dla Margaret. Mimo, że najchętniej poszłaby płakać, musiała jakoś pomóc dziewczynie. W końcu to przez nią znalazła się w nieciekawej sytuacji.
Kiedy Jane kłamała jak z nut Margaret wróciła pewność siebie, ale nie puszczała nadgarstka Krukonki. Popatrzyła na jedną i na drugą postać. Patrząc na twarz chłopaka miała ochotę tylko zamknąć się z nim w ciemnym schowku i oddać emocjom i uczuciom. Choć wcale nie musiałoby być ciemno. Patrzyła na niego zafascynowanym wzrokiem i gdzieś miała co on sobie o niej pomyśli. Stwierdziła, że na razie nie będzie się odzywać tylko nacieszy swoje oczy. Całe ciało ją bolało od tego, co działo się niedawno. wszędzie miała siniaki i zadrapania. Miała nadzieję, że Ślizgon tego nie zauważy i nie straci w jego oczach. Chciała wyglądać najlepiej jak mogła. Przynajmniej przed nim.
- O, hej! Yavan, prawda? - zamrugałem zdrowym okiem ze zdziwienia kiedy usłyszałem głos Jane – no świetnie! Jak mogłem nie zauważyć, że dziewczęta wstały i ruszyły w tym kierunku, albo to ta szkoła, albo... - spojrzałem na Margaret - ...czyżby? - z rozmyślań wyprowadziły mnie następne słowa Jane. Lekko zmieszany wysłuchałem jej słów, kuzyn? Nie słyszałem rozmowy dziewczyn, więc całe wytłumaczenie mnie zaskoczyło. Poprawiłem temblak, nie wszystkie rany z wczorajszego wieczora zostały jeszcze wyleczone, szczególnie jeśli chodzi o rękę i oko, ale to mała niedogodność. - Witajcie... – położyłem delikatnie dłoń na ramieniu Jane i spojrzałem jej w oczy – przykro mi – lekko ją przytuliłem na chwilę – jeśli czegokolwiek byś potrzebowała, tylko powiedz – sam niedawno straciłem bliską osobę, więc w jakiś sposób mogłem zrozumieć jej ból który niosła w swoim delikatnym ciele – cóż nie szpieguję cię jeśli o to chodzi – rozbawienie rozbłysło w moim oku, zmiana tematu była konieczna – po prostu jak zwykle zgubiłem się, ale muszę przyznać że w tym przypadku mi to odpowiada – pochwyciłem wzrok Margaret i nie pozwoliłem by odwróciła oczy przez dłuższą chwilę, następnie spojrzałem na jej delikatne usta. Ogarnęła mnie pokusa by ponownie dotknąć ich swoimi, ale tylko zapytałem z uśmiechem. - Wybieracie się gdzieś? Mógłbym się do was przyłączyć?
Jego zachowanie ją zaskoczyło ale pozwoliła się przytulić. Nikt jakoś nie wpadł, by to zrobić. Po prostu ją przytulić. To dodawało siły. - Okej. Chyba się przyzwyczaję do tracenia bliskich –próbowała wybrnąć z tej sytuacji tak, by za chwilę nie zalać się łzami. Uśmiechnęła się delikatnie widząc, jak Ślizgon patrzy na Margaret. Zrobiło jej się dziwnie. Ciepło i chłodno jednocześnie. Ciepło, bo Marg miała odnaleźć szczęście; zimno, bo Jane wczoraj to szczęście straciła. - Myślę, że tak –odparła mu, ostrożnie przyglądając się koleżance. Miała zamiar się gdzieś ulotnić, tak, żeby zostali na błoniach sami. Czuła, że musi im się udać! Choćby Jane sama miała tego dopilnować!
Margaret była szczęśliwa, że Yavan chce pójść z nimi. Miała cichą nadzieję, że Jane jednak ich zostawi i będą mogli zrobić to, na co oboje mają ochotę. - No, idziemy się przejść. Na świeże powietrze, choćby na moment. - Uśmiechnęła się do Ślizgona. Miała ochotę przytulić się do niego bardzo mocno i być z nim. Tylko tyle.
Connie w kolejny zimny dzień jak to miała w zwyczaju postanowiła wyjść z zamku. Dlaczego? Mianowicie z tego powodu, że kiedy prognozy pogody i piękne pogodynki mówią "Jutro słoneczko zakryją brzydkie, ciemne chmureczki. Spadnie śnieżek i będzie bardzo zimno, a ciśnienie atmosferyczne bla bla bla" nikt nie wychodzi z domu z byle powodu. I nareszcie po męczącym dniu pełnym nauki, denerwujących puchonek, wrogów oraz po pracowitej czynności podkładania młodszym uczniom nóg może wyjść na najwyższe piętro, udać się na szczyt wierzy astronomicznej i chociaż przez dwadzieścia minut stać samotnie. Pozwolić, żeby obecnie blond włosy odwiewało jej w bok. Nie musiała ich trzymać, przecież przy samej sobie bliznę na policzku może pokazywać, nikt nie rzuci uszczypliwego komentarza czy wydźwięku "Fuj" lub "Blee". Wyszła więc po schodach i stanęła przy jednej z barierek. Zimno jej było w uszy, więc nie ściągnęła kaptura zielonej, ślizgońskiej bluzy. Spoglądała przed siebie raz na raz drgając, na co nie miała wpływu. W końcu jest kilka stopniu poniżej zera i nieźle wieje. Na pewno później pójdzie na ognistą whisky.
Taaa Simona naszło na spacerki. Genaralnie od wydarzeń w cukierni często go tak nachodziło. Długa rana na jego twarzy goiła się bez komplikacji,jak każda rana leczona magiczne. "Dziś pójdę na szczyt wieży" pomyślał sobie gdy trzeba było wybrać miejsce. Coraz lepiej poznawał ten wielki zamek,zdecydowanie lepiej. Gdy tak wchodził po pięciuset schodkach,myślał o swoim przyjacielu...Przyjacielu którego stracił. Był już na szczycie gdy zauważył dziewczynę której blond włosy wylatywały za ramę kaptura ślizgonów. Simon zastanowił się chwile i w sylwetce dziewczyny poznał Connie. Na jego ustach wykwitał uśmiech,i nie wiele więcej myśląc podszedł do barierki: -Cześć-niemal szepnął do jej ucha.
Jej cała uwaga została skupiona na krajobrazie jaki się rozciągał kawałek od Hogwartu. Zakazany las z góry wyglądał przepięknie, szczególnie że na gałęziach roiło się od puchatego śniegu. Jezioro, do którego nie raz nie dwa zdarzało się jej wpaść. Raz nawet kąpała się tam z Namidą. Właśnie, do dzisiaj nie odsiedziała kary za to. Sztuka unikania nauczycieli często działa. Dalej jakieś góry. Mogłaby przysiąść, że nieopodal za nimi kryje się całkiem inny świat, który tylko czeka, żeby go odwiedzić. Może powinna się kiedyś wybrać na długi spacer aż tam? Ale najpierw musi kupić coś cieplejszego. Skoro tyle stąd było widać, nic dziwnego, że widziała tylko i wyłącznie to. Nie usłyszała kroków, chociaż od jakiegoś czasu jej czujność przybierała na sile - wszystko przez to bycie po dwóch stronach medalu. Dlatego, kiedy nagle usłyszała słowo obok siebie podskoczyła jakby ją oparzono. Złapała za różdżkę i wymierzyła ją w chłopaka mając już przygotowane dwie formułki. Fałszywy alarm, nikt kto mógłby jej zagrozić. - A... To ty - Powiedziała niezwykle odkrywczo, mało podekscytowana. Dopiero po kilku sekundach opuścił w dół magiczny patyk, drugą ręką sprawdzając czy włosy są na połowie twarzy. Na miejscu, jest dobrze.
Cholera! pomyślał Simon gdy dziewczyna celował w niego różdżką. Nigdy nie strasz ludzi idioto;bo przypłacisz życiem pomyślał. - Tez miło Cię widzieć Connie-powiedział wpatrując się w oczy ślizgonki. Jego pierś przestał być tak napięta gdy dziewczyna opuścił różdżkę. Simon przygryzł policzek analizując możliwość towarzystwa. W sumie miło by było z kimś pogadać...A szczególnie z Connie. W brzuchu Simona zaczął latać motylek. Przekrzywił głowę i popatrzył na ślizgonkę: -Przefarbowałaś włosy-rzekł po chwili,neutralnym głosem-Ładnie ci w tym kolorze. Simonowi bardzo się Connie podobała!!! Kolejna miłostka...ech