Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
Dzisiejszy dzień był kolejnym z serii udręk. Znowu napotkała Krukonkę, którą uczyniła jednym ze swoich wrogów. Niech następnym razem patrzy, jak chodzi! Szóstoroczna, a taka głupia. Beznadziejne. Do tego, po jej głowie wciąż krążyło wspomnienie z Pokoju Wspólnego, gdzie ustąpiła młodszej akurat w tej dziedzinie, w której Beato była zdecydowanie najlepsza. Jednak uległa jednemu ze Ślizgonów. Cóż poradzić, że najzwyczajniej w świecie chciała się podlizać? Rozmowa z nim była ciekawa do czasu, gdy nie wpadła między nich Connie. Wredna, mała idiotka... Mówiła do siebie w myślach, wciąż trzymając w sobie tą nienawiść. Nic na to przecież nie poradzi. Nie polubiła tej dziewczyny i tyle. A godzić się z nią na pewno nie będzie! Beatoriche oparła się dłońmi o balustradę, ślepo spoglądając w malowniczy, hogwardzki krajobraz. I znowu do tego wszystkiego, zaczęła się zachwycać jednym i tym samym. Za każdym razem tak było, gdy przed oczami stawał jej pejzaż. Nigdy nie mogła nacieszyć oczu tym, co się znajdowało w obrębie Hogwartu. Jak ja kocham magię... Przeleciała myśl przez jej głowę. Jednak nigdy nie wypowiedziała tego głośno, ani nikomu nie zdała z tego relacji. Była zamknięta w sobie. I to... W zasadzie najbardziej jej odpowiadało. Westchnęła przeciągle, opuszczając powieki do połowy. W tym samym momencie, jej długie włosy uniósł przeraźliwie lodowaty wiatr. A Erato nawet się nie wzdrygnęła pod wpływem nagłej zmiany temperatury. Zero reakcji.
Zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle zawędrował aż tu, na szczyt wieży. Jego dotychczasowe wędrówki zaczynały się i kończyły zazwyczaj na błoniach, gdyż korzystał z ostatnich dni bez deszczu. Jasne, było zimno jak diabli, ale odpowiednio ciepły płaszcz, dobrany kolorystycznie szalik skutecznie ochraniał jego delikatne i podatne na choroby ciałko. Z dłońmi wciśniętymi w kieszenie płaszcza, pokonał ostatnie schody prowadzące na szczyt wieży. Z ulgą odetchnął, gdy już tam wszedł. Pomimo szczupłej sylwetki, Will zdecydowanie nie miał kondycji. Cóż się dziwić, skoro nie uprawiał żadnych sportów, a taką posturę zawdzięczał w miarę dobrej przemianie materii i ograniczaniu jedzenia praktycznie do minimum. Czym było odmawianie sobie słodyczy, kiedy z dumą oglądał się w lustrze! Na wieży, dostrzegł wysoką osóbkę, z rozwianymi przez wiatr białymi włosami, których mogłaby pozazdrościć niejedna przedstawicielka płci pięknej. - La mia sorellina - zawołał ucieszony, rzucając się na Beat, przytulając ją z całej siły. Strasznie długo się nie widzieli, co nie było dziwne, gdyż prawie cały poprzedni rok, Will spędził na leczeniu, a co za tym idzie opuścił Hogwart. - Hej, co się stało? - spytał, widząc zadumaną i nie za szczęśliwą minę dziewczyny. Co jak co, ale Will umiał rozszyfrowywać nastroje innych ludzi. No dobra, nie umiał, ale się starał. Zresztą, emocje wypisane na twarzy Beat były tak widoczne, że niemal mówiły same za siebie.
Słysząc czyjeś kroki, automatycznie zerknęła kątem oka w stronę schodów. Kiedy ujrzała tam Williama, uniosła wysoko kąciki ust. Sama nie zdążyła podbiec ku chłopcowi, gdyż on już był do niej szczelnie przyklejony. Objęła go szybko, czując jego ciepło, którego teraz potrzebowała pod dwoma względami. Mimo to, starała się cieszyć, iż widzi go po tak długiej przerwie. Była zadowolona. Jednak Will zauważył jej zakłopotanie bez najmniejszego nawet wysiłku. Beato zawahała się na chwilę. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Wyżalać się komukolwiek i okazywać swoją słabość? Pokazać, że... Tak na prawdę nie potrafi radzić ze swoim trudnym charakterem? Nie chciała tego. Ale i nie mogła oszukać najbliższej osoby. W życiu by sobie tego nie wybaczyła. Nie potrafiłaby wtedy spojrzeć na siebie z innej, może nawet troszkę lepszej strony. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Krukona: - Nic mi się ostatnio nie udaje. Każdego, kogo nie spotkam, jak zwykle się rzuca do moich włosów. Nie rozumiem tego! - ostatnie zdanie wykrzyczała, faktycznie zdenerowana. Trawiła ludzi, którzy lubili jej dopiec w wielu rzeczach. Bawiła się razem z nimi, odwdzięczając tym samym. Ale nienawidziła wszystkich tych jeszcze bardziej, gdy mieli coś do jej długich, białych włosów. A znienawidzoną osobą był właściwie każdy. KAŻDY. Nikt jeszcze nie przeszedł obojętnie obok jej największego atutu. I nic nie mogła na to poradzić. Nie chciała podnosić różdżki na takich śmiałków, jednakże sama wychodziła z siebie. - Przepraszam, ja na prawdę nie chcę psuć Ci humoru. Jesteś dla mnie kimś ważnym... Nie chcę, aby i Tobie było przykro. - Spojrzała mu w oczy, mówiąc najszczerszą prawdę. Wtedy i ton jej głosu wyraźnie złagodniał, wypełniając się troską. - Tak w ogóle, to nie powinno Ciebie tutaj być. Jeszcze się przeziębisz. - Dodała, pospiesznie. Normalne! On się martwił o nią, ona o niego.
Mała istotka, która wcale nie była taka mała, wtulała się w niego tak mocno, że niemal miażdżyła mu, i tak posiniaczone już ciało. Nie przeszkadzało mu to ani trochę. To było coś takiego, co bez obawy można było nazwać pozytywnym bólem, który Will był gotów znosić przez dług czas. Odkleił się od niej, cały czas obejmując ją ramieniem, i gładząc po łopatce, o tak, dla dodania otuchy. Starał się, tak bardzo się starał nie wybuchnąć śmiechem. Wiec całe to zmartwienie spowodowane było brakiem zainteresowania, albo negatywnymi komentarzami o włosach? Jakież dziecinne i infantylne to było. Chciał jej powiedzieć, że to bezsensu zamartwiać się o takie sprawy, ale słowa na taki temat nie chciały przejść mu przez gardło. Nie raz nasłuchał się, że z tego się kiedyś wyrasta i są rzeczy ważniejsze niż dobry wygląd i umartwianie się o niego. Ale jeśli o to chodzi, to Will nie był tego najlepszym wzorcem. Chociażby dla tego, że to właśnie on stawał wieczorami przed lustrem i z niemałym samouwielbieniem prawił komplementy własnemu odbiciu. Ale to było małe zboczenie, o którym absolutnie nikt nie miał prawa się dowiedzieć, więc starał się, żeby nikt go wtedy nie zobaczył. - Słuchaj, Foletto, oni Ci po prostu zazdroszczą. Widziałaś kiedyś dziewczynę o tak długich, białych i naturalnych włosach, która nie jest willą? - spytał retorycznie. Wcale nie przyrównywał jej do willi, bo one to jednak ideały. Całkiem świadomie dłonią przeczesał kosmyk włosów, układając je misternie za uchem Beato. - Nie przepraszaj. Chyba po to jestem przy tobie, żebyś mówiła mi absolutnie o wszystkim, co Cię martwi - powiedział, rozchylając ramiona, by ta znowu mogła się przytulić. Jasne, wątłe ciało Williama nie dawało raczej poczucia bezpieczeństwa, ale w taki sposób mógł chociaż pokazać to, czego nie dawał rady powiedzieć na głos. Dla niego mała istotka (która nie była mała!) też była ważna, jak młodsza siostra, której nie miał. - Och, o mnie się nie martw! Ja w przeciwieństwie do Ciebie, umiem ubrać się stosunkowo do pogody - powiedział, nie mogąc powstrzymać się od skomentowania fakt, że dziewczyna nie umiała ubrać się odpowiednio. Odruchowo poprawił czarną klapę płaszcza od Armaniego, do której o dziwo pasował szalik w barwach Ravenclawu.
Zastanowiła się przez moment nad jego słowami. Rzeczywiście miał rację. A ona wzięła to do siebie, ponieważ był jedną osobą, która nie patrzyła na jej odmienny wygląd. Ale też trwał przy niej zawsze, kiedy tylko chciała. No i oczywiście wtedy, kiedy miała już go serdecznie dość. I kolejne pytanie się nasunęło... Jakim to cudem? Jak to się stało, że wytrzymuje u jej boku w każdej porze dnia? Przecież w jej towarzystwie można dostać istnej szajby. To chodzi tylko za młodszymi i upokarza na każdym kroku, odsyłając z rozbeczaną twarzyczką. Beato nie ukrywała, że jest cholernie wybredna i woli, by wszystko działało pod jej zasadami, a nie innych, ustanowionych wcześniej. Ideał miała tworzyć ona sama, pokazując, że reszta osób jest o wiele mniej ważną warstwą. Tutaj nie chodziło o to, że przejmowała się komentarzami zaczepiających. Sęk był w tym, iż po prostu miała ochotę udusić. Nie płakała z tego powodu ani razu, bo nie miała nawet na to czasu. Płakać przez uwagi dotyczące jej włosów? A gdzie tam! Nawet jeszcze nie wpadła na ten pomysł. Ostatecznie postanowiła, że nie będzie zwracać na to uwagi. Niech mówią, co chcą. Ona i tak jest najładniejsza na świecie. Słysząc Williama, że Beatoriche nie potrafi się ubrać stosownie do pogody, zrobiła minę nadętego dzieciaczka: - Przestań, nie jest mi zimno! - rzuciła, robiąc dzióbek z ust. W każdym razie, przyszła tutaj po prostu popatrzeć przed siebie i porozmyślać o każdej, nęcącej ją sprawie. Zapomniała, że może się przeziębić, czy coś takiego. Dokładnie teraz zaorientowała się, że jest w krótkiej, czarnej spódniczce, kamizelce z logiem i krawacie kolorystycznym Slytherinu. Dłonie rzeczywiście miała lodowade, ale co tam. - Wiesz... Masz rację. Zazwyczaj nie zwracałam na te wszystkie słowa uwagi. Ale teraz w ogóle nie będę tego słuchać! - odkleiła się od Willa i zatoczyła jedno kółko w okół własnej osi. Uniosła przy tym ręce do góry. Wyglądała zupełnie jak mała dziewczynka, nie wiedząca, co to świat. Do całej tej sceny, dodała swój dziewczęcy, dźwięczny śmiech.
Oczywiście, że zawsze miał rację. No, a nawet jeśli nie miał, to wolał wierzyć w to, że ją ma. Uwielbiał wręcz, kiedy inni słuchali jego (jakże trafnych) rad i czasem nawet wykorzystywali je w życiu codziennym. Sam wiele razy zastanawiał się, dlaczego w ogóle tak bardzo dogaduje się z tym dzieckiem. Zaczęło się już wtedy, kiedy Beato była w pierwszej klasie. Kiedy to wpadła na niego na korytarzu, a on pomógł jej podnieść ślizgoński tyłek z podłogi i pozbierać książki. Potem mijali się na korytarzach, zaczęli rozmawiać, dogryzać sobie, żartować. Jeszcze nie znudziło im się towarzystwo, może dlatego, że je ograniczali i nie spotykali się dzień w dzień, a robili przerwy od siebie. William doskonale wiedział, że Beato ma zadatki na silny charakter. Nie raz próbowała to udowadniać, ale było jeszcze duuużo pracy przed nią i nauka nieokazywania emocji. A kiedyś... kiedyś na pewno zostanie iście wyrachowaną ślizgonką. Czy była najładniejsza na świecie? No jasne, że nie. Nie ma to brzmieć uszczypliwie czy jakoś tak, ale skoro ona chciała w to wierzyć i pomagało jej to, to jasne czemu nie. William nie miał zamiaru utwierdzać jej w tym, ani nie wyprowadzać z błędu. Bo i po co? Uśmiechnął się, widząc nadętą minkę. Pod tym względem, byli podobni. Will równie często zmieniał mimikę twarzy, robiąc przy tym wiele dziwnych a czasem i zabawnych min. - Jasne, ale jak zachorujesz, to nawet nie licz na to, że będę z tobą latał do pielęgniarki! - powiedział surowo, krzyżując ręce na piersi, po czym zmierzył zdecydowanie nieodpowiedni strój małej. - O to chodzi! Nie możesz się tym przejmować, bo... - zaczął, urywając w połowie zdania. ...bo skończysz jak ja. - cisnęło mu się na myśl. Czyli w Mungu, z nerwicą i depresją. Wrr, wzdrygnął się, przypominając sobie to cholerne wydarzenie sprzed roku, a tym samym matkę, która przyczyniła się to jego marnego stanu. Postanowił to zignorować i rozchmurzył się, kiedy ślizgonka zaczęła tańczyć. - Istne dziecko - skomentował z uśmiechem, kręcąc przy tym głową, choć w pewien sposób go to rozczulało.
O tak, nie sposób było zapomnieć chwil, które połączyły ich w jakiś sposób. Jak wcześniej wspomniano, William był jedyną osobą, która nie wyśmiała Beato, tylko po prostu jej pomogła. To spojrzenie, ten dotyk... Ona nie mogła tego po prostu zapomnieć! Nie dało się! Tamten dzień zachował się w jej pamięci aż do dzisiaj. Zawsze miło o tym myślała. Właściwie, tak się zachowywała tylko przy nim. Wiedziała, że może być sobą. Nie musi stosować tak zwanej "maski" na każdego, kto tylko na nią spojrzy. Tutaj mogła się śmiać, płakać, krzyczeć, tańczyć. Robić to, na co ma ochotę. Bo wie, że William nie powie nikomu. Wie, że zawsze jej pomoże. Wie, że zaakceptuje, mimo wszystkiego złego, co w sobie skrywa. To było oczywiste, że traktowała go jak brata. Bo w jakimś stopniu... Ujawniały się cechy podobne do obydwu ich charakterów. Ona krzyczała, on był zajęty czym innym. On cierpiał, ona była wściekła. Jednakże nikt dalszy by nie pomyślał, że Beatoriche potrafi komuś pomóc. I to bardzo pomóc. Wesprzeć, przytulić, powiedzieć miłe słowa. Dlaczego więc tak było? Nikt nie znał jej tak dobrze, jak Krukon. I dlatego cieszyła się za każdym razem, gdy go widziała. Bo zastępował jej rodzinę, której nigdy nie miała. Zakończyła swój taniec i przystała na przeciw Williama, kładąc ręce na biodrach. - W listopadzie kończę szesnaście lat, już nie takie ze mnie dziecko. - Mruknęła, naburmuszonym tonem. Musiało to wyglądać bardzo komicznie, bo i Beato wyrwał się zabawny uśmiech.
Dlaczego wtedy pomógł pierwszoklasistce? Hmm, może dlatego, że zawsze był wyrozumiały, tak go wychowano, no i przede wszystkim dlatego, że to przez niego się wtedy zderzyli. Tak to jest, jak się chodzi z głową w chmurach, po korytarzach pełnych uczniów. A ze ona wtedy ucierpiała, no cóż.... nie widział innej opcji, jak tylko jej pomóc. Może popełniał błąd, tak uzależniając dziewczynę od swojej obecności. Za bardzo się o nią troszczył i za często dawał do zrozumienia, że jest dla niego bardzo ważne. Na pewno to był błąd, ale nie umiałby odstawić jej teraz od siebie. Nigdy nie zdradziłby nikomu słabości i nawyków dziewczyny. Nawet, gdyby się pokłócili, przestali rozmawiać, spotykać. Co to, to nie. William nie jest dupkiem bez uczuć, a i umie być odpowiedzialny za to, co oswoił. Oparł się leniwy ruchem o barierkę wieży, co miało w sobie jakiś swoisty urok. - I tak dla mnie, będziesz mała - droczył się z nią, choć to była szczera prawda. Bo czy on kiedykolwiek przestał mówić do niej ,,mała"? Wykluczone. Nie przestanie również traktować jej jak dziecko, bo zawsze będzie się o nią troszczyć i krzyczeć, że nie wkłada rękawiczek na ręce w zimie. Pacnął ją palcem w nos, żeby przestała robić już te miny, bo chciało mu się śmiać, co było wielce niestosowne, kiedy starał się zachowywać powagę.
Najzwyczajniej w świecie się z nim droczyła. Doskonale wiedziała, że kiedy tylko się miną lub będą rozmawiać, za każdym razem usłyszy z jego ust "mała". Cóż... Zdążyła już do tego przywyknąć, w końcu znają się nie od wczoraj. Wiele razy upominała go, jak teraz, że wcale nie jest mała i potrafi sobie sama radzić w wielu sytuacjach, no ale jeszcze nigdy go do siebie nie przekonała. William upominał ją praktycznie w każdej ze spraw. Dostawała burę za to, że nie chodzi w zapiętej szacie, że za bardzo kręci tyłkiem i zabija wzrokiem każdego, kto tylko przejdzie koło jej osoby. Jakby to było surowo zabronione (ale przecież było surowo zabronione, to w czym problem?!). Ale nigdy nie miała mu tego za złe. Wiedziała, że zwyczajnie się martwi. A nigdy nie chciała sprawić mu przykrości, więc do wielu uwag się stosowała najbardziej, jak tylko umiała. Oczywiście, zachowywała umiar i potrafiła nawrzeszczeć za to, że wiecznie jej wypomina. Jednakże wiele razy się przekonała, iż jest odporny na zimny ton, którym często się posługiwała. Podeszła bliżej, wracając do swojej poprzedniej pozycji, jeszcze przed przyjściem Willa. Głowę delikatnie skierowała w jego kierunku, chcąc teraz porozmawiać o nim. Dodając do tego rację, że częściej rozmawiali o jej problemach, niż o jego. - No a co u Ciebie słychać? Czujesz się już lepiej? Wydarzyło się coś, o czym nie wiem? - zasypała go serią pytań, zresztą jak zawsze to bywało. Ona musiała przecież wiedzieć wszystko, na bieżąco.
Jak miał jej kiedykolwiek nie upominać, kiedy ona zachowywała się miejscami tak nieodpowiedzialnie? Nawet William, który jest czasem za bardzo roztrzepany potrafił być bardziej przewidujący. Pewnie i dlatego tak ich do siebie ciągnęło. Był też niemal pewien, że Beato nigdy nie miała prawa być na niego o to wściekła. Bo nie. On był starszy i wiedział lepiej. A nawet jak nie miał racji, to kto jak kto, ale ślizgonka powinna go słuchać. Tak dla zasady. Uodpornienie się na oschły ton i niewybredne komentarze Beato nie było znowu takie trudne. Choć ciężko w to uwierzyć, William potrafił być dokładnie taki sam, choć trzeba było go do tego porządnie sprowokować. Zaczął wpatrywać się w nocny krajobraz błoni. Stąd, z tak wysoka wszystko było taaaaaaaakie malutkie. Odwrócił głowę w stronę białowłosej, słysząc jej pytania. - Spokojnie, jedno pytanie na minutę! - mruknął, nie wiedząc, na które ma najpierw odpowiedzieć. - U mnie wszystko jest już w normie. Gdyby nie zważać na fakt, że właśnie zostałem haniebnie wykorzystany przez dziewczynę, której nie mogę się oprzeć ale ze względu na uczciwość, nie powinienem się do niej dobierać. Cudowna sytuacja... - powiedział z ironią. - A jeśli chodzi o moje zdrowie, to wszystko jest absolutnie w porządku. Potrzebowałem odpoczynku i przede wszystkim odizolowania od matki - zakończył, nie chcąc ciągnąć tematu.
Cicho się zaśmiała, gdy wypowiedział pierwsze zdanie. Kolejna rzecz: zawsze za nią nadążał. Niezależnie od sprawy. I chyba już się przyzwyczaił do tego, że Beato jest bardzo dociekliwa i ciekawska. Musiała wszystko wiedzieć, a do tego najlepiej skomentować. Jednakże to drugie nie było częstym zdarzeniem. Przynajmniej w przypadku Williama. Słysząc kolejną odpowiedź, wyprostowała się automatycznie. Że co? Dziewczyna go wykorzystała?! O nie... Tak to nie będzie, nie będzie! - Która to? - warknęła, oschłym tonem, który był dla niej charakterystyczny. Cała radość gdzieś upłynęła, pozostawiając na twarzy gniew. To samo od środka. Warto też podkreślić, iż Beatoriche cierpiała, gdy i on cierpiał. Gdy był na kogoś wściekły, to i ona obdarowywała tą osobę identycznym uczuciem. Gdy się z kogoś wyśmiewał, ona mu zwyczajnie pomagała. I tak było zazwyczaj za każdym razem, gdy wymieniali się zdarzeniami z całego tygodnia. Erato już w ogóle zignorowała trzecią odpowiedź, jednak wzięła ją do swojej uwagi. Całkiem dobrze się złożyło, bo wyczuła, iż Will nie ma zamiaru dłużej romawiać na owy temat. A chciała wiedzieć, o co dokładnie chodziło z tą śmiałką, która go wykorzystała. Kiedy już opowie Beato, o ile będzie chciał, bardzo chętnie mu pomoże się zemścić. Jeśli jednak nie będzie chciał takiej odwdzięki, to po prostu pozostanie przy nim. Broniąc. Jak zawsze.
Po jaką cholerę w ogóle zaczynał temat? Wiedział, że Beato najchętniej rzuciłaby się na każdą, która w ogóle miałaby czelność odrzucić Williama. Albo serdecznie zdzieliłaby w twarz dziewczynę, która zraniłaby delikatne i mocno nadszarpane już uczucia Williama. Kolejny powód, żeby ją kochać! Była słodka, nawet wściekając się. Zupełnie nei rozumiał, jak można jej w ogóle nie lubić. Uśmiechnął się uroczo, kiedy buntowniczo zaczęła wypytywać się o ta dziewczynę. Była taka zadziorna. - Spokojnie, mała - powiedział, uspokajająco głaszcząc ją po łopatce. - Jakby nie było, mogłem się do niej nie przystawiać - odparł po zastanowieniu, mijając się z prawdą. To Am mogła mu wtedy powiedzieć, że jest "zajęta" , ale nie zamierzał wnikać w szczegóły. Ważne, że wszystko sobie wyjaśnili i było prawie w porządku. - I nawet nie myśl nic o żadnej zemście! - uprzedził ją zawczasu, na wylot przejrzawszy jej niecne zamiary. - Nadal jest moją przyjaciółką - powiedział w sposób tak czuły, na jaki tylko potrafił się zdobyć.
Kiedy spokojnie jej wszystko wytłumaczył, postarała się o to, by się w miarę opanować. Mimo to, złość wciąż gorzała w Ślizgonce. Nienawidziła każdej, która go odtrąciła, zostawiła lub w jakikolwiek sposób zraniła. Chybaby zabiła taką dziewczynę i wzrokiem i fizycznie. A już na pewno nie uszłoby to płazem, o nie... Jak ona coś sobie postanowi, to brnie aż do końca pomimo wszelkich przeszkód. Zrobi wszystko, by dopiąć swego, o tak. Zacisnęła kurczowo piąstki, odprężając się równocześnie, kiedy ją głaskał. Nie chciała denerwować się w jego obecności, ale teraz to było cholernie trudne! Udusiłaby tą dziewczynę, zabiła, pobiła, wskrzesiła, zakopała żywcem i odesłała z krzyżykiem na drogę. Usz! Wzięła głęboki oddech, na chwilę zamykajac powieki: - Dobra, wierzę Ci. Ale i tak mam ochotę ją sprać... - warknęła, wycedzając przez zęby. A kiedy już dopowiedział, że nie może nawet się zemścić na owej dziewczynie, to i na niego się wkurzyła. To ona naruszyła jego godność, a on taki spokojny?! A już miała nadzieję, że nie zabroni jej psikusów i komentarzy, dotyczącej tej niewdzięcznicy. Tupnęła nogą, składając ręce na klatce piersiowej: - Ty mi nigdy na nic nie pozwalasz, a ja tylko chcę dobrze! - dodała zaraz, jak mała dziewczynka. Znowu!
Czy wspominał już, że mała Beatoriche była do niego nazbyt przywiązana? William jako istota nader wrażliwa, nie dałby skrzywdzić żadnej kobiety, nawet jeśli ta wcześniej zraniłaby go. Nie przestawał głaskać małej po plecach, widząc jej zaciętą minkę, która nie wróżyła nic dobrego. No, przynajmniej dla tych, których Beato nie lubiła. Zmarszczył brwi, widząc jak stara się uspokoić i normować oddech. - Ciii, już, wyrzuć z siebie te negatywne emocje, wdech i wydech... - radził, jak małemu dziecku, przy okazji samemu oddychając, tak jak jej radził. Co jak co, ale jego Am nie można było obrażać. Ani przezywać, ani dokuczać, ani naruszać w jakikolwiek sposób. - Małaaaaaa... - westchnął zrezygnowany, ale z uśmiechem. - Pomyśl jakim dupkiem byłbym, gdybym pozwalał Ci krzywdzić kogokolwiek! - wyjaśnił, jakby usprawiedliwiając się. Znów szczerzył do niej zęby, widząc, że zachowuje się jak dziecko. Małe, rozkapryszone dziecko, które wygląda jakby William właśnie zabrał jej cukierka. Potargał ją pieszczotliwie po głowie, nieco zmierzwiając jej grzywkę.
Westchnęła głęboko. Ona na prawdę chciała dobrze... Jednak niczego by nie zrobiła bez zgody Williama. Jeśli mówił, że nie, to nie i już! A ona nie będzie podważać jego słowa. Zraniłaby go, i siebie przy okazji. Tego nie lubiła. Więc po porstu się uspokoiła, spoglądając na niego, już mniej zdenerwowanym wzrokiem. Ponownie zwrócił się do niej mała. Jej, czy to na prawdę było takie konieczne? Przecież Beato potrafi radzić sobie w wielu rzeczach sama. Właściwie, to zazwyczaj tak jest, nie ma co. Poza tym, prawdopodobnie była troszeczkę wyższa od Krukona. Więc dlaczego wciąż na nią tak mówił?! Nie żeby jej to przeszkadzało, no ale... Gdy za każdym razem o to pytała, nie słyszała sensownej odpowiedzi. Chce, jak mówi. A ona nie będzie mu zabraniać. Z resztą, czasami bardzo jej się to podobało. Ale nie zawsze. Często zwracała Willowi uwagę, by na nią tak nie mówił lub ograniczył to słowo, jednakże nigdy jej nie słuchał. Aż do teraz zwraca się do niej tak, a nie inaczej. Mrugnęła powoli powiekami, rozluźniając ciało: - Dobra... Niech Ci będzie. - Mruknęła, zerkając kątem oka gdzieś w bok. Wiele razy mu ustępowała. Bo nie chciała doprowadzać do kłótni. To było bolesne... Czasem nawet aż za bardzo. Więc podnosiła białą flagę. Ale też trzeba podkreślić, iż większość sporów zaczynała właśnie ona. Trudno... Taki miała trudny charakter. Nic na to nie poradzi.
William naprawdę nie chciał, żeby przez jego słowa było jej smutno. Ech, była taka uczuciowa. Zupełnie jak on, choć w całkiem inny sposób. Ucieszył się, widząc, że jest już całkowicie spokojna, zaniepokoił - bo miała smutną minkę. Zdecydowanie będzie musiał przestać nazywać ją małą. Była duża. Dobrze wiedział, że tylko wzrostem. Tam, w środku była małym dzieckiem, które skrywało się za maską złej, obojętnej i aroganckiej ślizgonki. Ale czy to właśnie nie była jej niewielka słabość, dzięki której jeszcze bardziej czuł się za nią odpowiedzialny? Może ciągle wmawiał sobie i jej, że jest mała, żeby nigdy nie urosła? No pięknie, Joyce. Odezwał się w Tobie kompleks nadopiekuńczego braciszka. Westchnął w myślach, w geście bezradności wyłamując palce. - A teraz... uśmiech poproszę! - powiedział, szczerząc do Beato śnieżnobiałe ząbki, jakby chcąc rozładować atmosferę.
Powietrze było zimne, wyjątkowo nieprzyjemne. Najsilniejszym odczuciem jaki wywołało była gęsia skóra na ramionach rudowłosej, które okryte jedynie cienkim materiałem swetra koloru zielonego, szczególnie odczuwały chłód jaki panował na zewnątrz. Jedynym elementem kojącym drżenie jej ciała był krajobraz, który ukazywał błonia. Magiczna jesień, choć przynosiła ze sobą stanowcze ochłodzenia to i miała swoje plusy. Zżółkniałe liście ozdabiały trawę, która niewidoczna już dla oka, skryła się pod kolorami charakterystycznymi dla tej pory roku. Przysiadła na ławce z widocznym podziwem wymalowanym na twarzy i w zupełnej ciszy zachwycała się urokami szkolnego 'podwórka', które zapełnione przez uczniów zdawało się wręcz tętnić życiem. Donośne głosy pojedynczych osób docierały do jej uszu i choć słyszała je niezwykle wyraźnie, nie mogła zrozumieć z nich ani jednego słowa, co zdawało się jej w ogóle nie przeszkadzać.
Nie było jej smutno. Po prostu... Denerwowała się z tego tytułu. Wkurzało ją to, i tyle. Zazwyczaj intenswynie ukazywała, że nie lubi takowego nazywania z wielu względów. Praktycznie zawsze miała rację. Jednakże Willy nigdy, ale to przenigdy nie słuchał. Stawał przy swoim i na tym się kończyło, ot co. A kiedy on to kończył, Beato nie miała zamiaru zaczynać. Uznawała, że poczeka do następnego razu. Przynajmniej znajdzie coś nowego na swoją obronę, czy coś... Tak jak pomyślała wcześniej: lubiła, gdy ją tak nazywał. Czuła, że łączy ich braterskie uczucie. Nawet jeśli nie są rodziną w papierach, czy gdzie indziej, to między sobą zachowują się jak rodzeństwo. Młodsza siostra, starszy brat. Beatoriche zawsze brakowało kogoś tak bliskiego... Przecież tak na prawdę ona nie miała rodziny. To były istoty bez uczuć i świadomości, iż posiadają jakiekolwiek dziecko. Jedyne, do tego. A kwestię wychowania, wyżywienia i tym podobnych, pozostawiła służącym. Nie, żeby to Erato przeszkadzało. Ale już nigdy, ale to przenigdy nie chciała mieć do czynienia ze swoją prawdziwą rodziną, a co do tego rodzicami. Nienawidziła słuchać o nich niczego dobrego. Że to przez nich, Ślizgonka wyrosła na tak zamkniętą dziewczynę, co sprzyja w wielu przypadkach. Zero prawdy... Słysząc, że braciszek prosi o uśmiech, nie zawahała się, by to zrobić. Jej pełne usteczka wygięły się w niepełną podkówkę, zabarwioną realnymi uczuciami. Chciała, by i William mógł być przy niej szczęśliwszy!
Wspięła się na sam szczyt wieży. Co ona tu robi? Sama nie wie. Nie wie nawet, jak i kiedy tu doszła. Ot, taka nieokreślona chęć przybycia gdzieś, gdzie jest chłodniej, spokojniej, inaczej... Miała na sobie jedynie szarą tunikę, która wisiała na niej jak worek, granatowe rajstopy i czarne trampki. Dlaczego tak? Nie lubiła przygnębiających barw, a tu proszę. Nie wyciągnęła też z szafy pierwszych lepszych rzeczy. I nie, wyspała się dziś dla odmiany. Znów: ot tak, nieokreślona melancholia. Jednak, żeby nie było tak żałośnie, włosy nadal i nieprzerwanie mia czerwone. Dziś przełożone były przez jedno ramię, to odkryte, na którym pojawiła się gęsia skórka. Cupnęła na schodku, nawet się nie rozglądając.
Mia szukała odpowiedniego miejsca na napisanie paru listów. Znalazła się na Wieży Astronomicznej. Dlaczego akurat tutaj? Bardzo lubi to miejsce. A teraz, kiedy nie ma tu lekcji i było idealnie. Zarezerwowała sobie jakiś kąt wyciągając przybory potrzebne do napisania czegokolwiek. Zajęło jej to trochę czasu. Zastanawiała się nad treścią, skreślała poprawiała i zaczynała od nowa. Skoro pisała jak kura pazurem, to chociaż chciała dbać o taką jaką estetykę listów. Po jakimś czasie kończyła ostatnie zdania. Następnie przez jakiś czas podziwiała krajobraz, zatracając się w nim, jak zwykle z resztą... Kiedy się ocknęła ruszyła w stronę sowiarni.
Wszedł na wieżę astronomiczną i od razu w twarz uderzyło go zimne powietrze. Wziął kilka głębokich wdechów, po czym podszedł do jednej z blanek i wpatrzył się w piękny krajobraz ziem wokół Hogwartu. Przez chwilę jego spojrzenie zatrzymało się na zakazanym lesie i przez głowę przeszła mu myśl o wycieczce w to ciekawe miejsce.
Wszyła niechętnie z dormitorium. Pogoda zdecydowanie nie była najpiękniejsza. Wiało, padało co chwilę. To też na błonia zdecydowanie nie miała zamiaru wychodzić, chociaż marzyło jej się zaczerpnięcie odrobiny świeżego powietrza. Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie swojej niebieskiej bluzy ze ślizgońskim logiem, do której to doskonale dopasowywała ciemne rurki. Wyszła na szczyt wierzy i rozejrzała się. Zdecydowanie zimno było, mogła ubrać jeszcze kurtkę. Zauważyła, że niestety nie jest tu sama. Fuknęła cicho pod nosem. Czemu wszędzie musiało się roić o uczniów? Spojrzała przed siebie. Zdecydowanie widok był piękny jak na punkcie widokowym. A zakazany las szczególnie się odznaczał.
usłyszał fuknięcie i oderwał wzrok od zakazanego lasu i wyrwał z rozmyślań. Odwrócił się w stronę owego dźwięku i kogo zobaczył? Dziewczynę na oko młodszą od niego. Na twarzy Marca pojawił się uśmiech. Podszedł do niej i skłonił się. - Jestem Marcus. Kiedy to powiedział ujął jej dłoń i musnął lekko wargami. Pochodził z dobrego domu toteż wiedział jak się zachowywać. - A ciebie jak zwą aniołku? Uniósł lekko brew z tym samym ciepłym uśmiechem na twarzy.
Uniosła brew niepewnie. Nie dość, że jej zajął miejsce, to jeszcze ma się zamiar spoufalać. Najwyraźniej nie znał za dobrze zasad kręcących się wokół niej, odkąd przeniosła się z Beauxbatons. No trudno. będzie trzeba do oświecić. Zdziwiła się trochę, kiedy to ucałował ją w dłoń. W końcu jest puchonem, a jak dla niej osoby z tego domu nie miały za grosz taktu ani szacunku. Mile zaskoczenie. - Connie - Aniołku? Ciekawie. Ale jak ją pozna, to zapewne zmieni się to w diabełka. - Mam nadzieję, że nie przenosisz jakiś chorób i nie muszę odkazić ręki - Powiedziała cynicznie.
Uśmiechnął się szerzej. - Miło poznać. Odpowiedział. Kiedy usłyszał jej pytanie zwieńczone cynicznym głosem odpowiedział tylko. - Nie musisz się martwić jestem okazem zdrowia. Podszedł znów do blanki i wpatrzył w Zakazany Las. Po chwili odwrócił się z powrotem do Connie. - Chciałabyś przejść się do zakazanego lasu? Jest tam fajna polanka w sam raz na piknik. Nie zwracał uwagi na chłód. Przecież będą otoczeni drzewami i w razie czego rozpalą ognisko.
Chłopak się najwyraźniej nie zranił. Czyżby był ciężko kapujący? Przecież ona wyraźnie chciała się go pozbyć, wypłoszyć z tego miejsca. - Wiesz, że las jest niebezpieczny, szczególnie ze względu na grasujących tam nauczycieli, który często odejmują punkty - Powiedziała pewnie. Sama była tam niewiele razy, chociaż ciocia czasem tam odprawiała lekcję. A po co? Tylko dlatego, że kochała zwierzęta. Raz na jakiś czas udało jej się spotkać testrala czy jednorożca. Zdecydowanie miejsce było wspaniałe i magiczne. - Ale ok - Powiedziała sama się dziwiąc swoimi słowami. Może nie będzie tak źle? Zadrżała pod wpływem zimnego wiatru, przenikającego bluzę.