Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
Czas czekał cierpliwie. Czekał, aż zaśnie, wsłuchana w tykanie zegara. Rozważała nawet przykucie się łańcuchem do łóżka, jednak w ostateczności uznała, że z jej psychiką nie jest jeszcze AŻ tak źle. Założyła swoją koszulę nocną, uczesała włosy, zajęła się wieczorną toaletą, po czym spokojnie położyła się do łóżka, życząc współlokatorkom dobrej nocy. Długo trwało, zanim w końcu dopadł ją sen. Ten wieczór okazał się bardziej bezsenny niż mnóstwo innych, a do tego irytowało ją wątłe księżycowe światło. Nie miała wątpliwości, że zasnęła ostatnia, resztę sen zmorzył szybko, co było jeszcze dziwniejsze. Nie miała wątpliwości, że tylko ona z tego pomieszczenia rozdrabnia takie błahostki na ćwiartki, aby każdą ich część przemyśleć dogłębnie. W końcu jednak zdołała zmusić swe powieki do zamknięcia, uparcie ich nie otwierając. Z tym też przyszedł kojący sen. Kojący do czasu, oczywiście. Zupełnie nieświadoma odgarnęła ciepłą kołdrę i zdjęła nogi z łóżka, delikatnym i cichym ruchem. Był to ruch najdelikatniejszy i najcichszy z całej wędrówki, potem potykała się i szła niezgrabnie, nie wiedząc nawet, że idzie. Mijała korytarze, bosymi stopami opierając się na kamiennej posadzce. Oczy miała otwarte, jednak nie widziała nic, pozbawiona też chwilowo świadomości. Na nieszczęście nie spotkała nikogo po drodze. Jakimś cudem znalazła się na Wieży Astronomicznej. Tu właśnie zdołała przebudzić się z tego dziwnego snu. Nie, tam nie było snu. Była pustka. Rozejrzała się rozkojarzona po pustej wieży. Zamrugała kilka razy oczami. Znowu - przeszło jej przez myśl - znowu lunatykowałam. Jedynym dowodem, jaki miała, było to, że zasnęła w zupełnie innym miejscu. Odetchnęła nieco panicznie i podparła się dłońmi o kamienny parapet, aby zimne, jesienne powietrze mogło mieć dogodniejszy dostęp do jej twarzy. - Ach, Nadine - westchnęła do siebie.
Po co właściwie przylazł tu na samą górę? Że też mu się chciało pokonać te pięćset schodków... Sam zastanawiał się jakie licho go tu przywiało, a zaraz stwierdził, że wie. Przecież całą wczorajszą noc nie mógł spać, gdyż zastanawiał się ile schodków prowadzi do wieży astronomicznej. Rano wstał i postanowił się tu wybrać. Cóż z tego, że zgubił się już przy trzydziestym stopniu? Nogi bolały go na tyle, by mógł stwierdzić, iż pokonał około pięciuset schodków. Zadowolony z siebie jak nigdy stanął przy jednym z okien. Wyjrzał przez nie wychylając łeb na zewnątrz. Nie było to jednak dobrym pomysłem, gdyż zachwiało mu się w głowie i zrobiło nieco niedobrze. "Wrócił" więc do środka i oparł się o jedną ze ścian. - Cholera... lęk wysokości... - mruknął pod nosem. Rzeczywiście zapomniał, iż miał lęk wysokości i w pewnym momencie zrobiło mu się nawet słabo, że wlazł tak wysoko. Przeczesał dłonią, która od wewnątrz była nieco czerwona, zapewne przez nieudolne próbowanie odczepienia swetra, włosy i osunął się po ścianie siadając na podłodze. Wyciągnął przed siebie stopy na których spoczywały ciemne kowbojki i skrzyżował nogi na wysokości kostek. Ubrany dziś jak zwykle, w rozdarte na kolanie spodnie i kolejny rozciągnięty sweter. Przez moment wpatrywał się w sufit, jakby dostrzegł tam coś ciekawego, zaraz jednak zmrużył oczy. - Około pięciuset schodków... ale ile dokładnie... - mruknął pod nosem, to ciągle nie dawało mu spokoju.
Jacqueline również pojawiła się na samej górze, może niekoniecznie z powodu niezaspokojonej ciekawości, a raczej dlatego, iż wyjątkowo dużo pochłonęła dziś na kolację (cztery porcje zapiekanki ziemniaczanej, o losie, o losie, o losie) i mimo wrodzonego lenistwa i buntowniczej postawy "mam to gdzieś", ogarnęła ją zgroza i silna potrzeba zrobienia z czegoś z fatalną świadomością, że przytyła. Odrzuciła jednak opcję zwymiotowania posiłku, stwierdziwszy, że nie będzie się posuwać do aż tak drastycznych środków i woli już wyglądać jak wieloryb wyrzucony na brzeg niż popaść w jakąś bulimię czy inne świństwo. No, w każdym razie stwierdziła iż pokonanie niewyobrażalnie dużej liczby stopni prowadzących aż na szczyt Wieży Astronomicznej skutecznie uśpi jej wyrzuty sumienia, a może nawet pozwoli spalić kalorie zeżarte (no, nie oszukujmy się i nazywajmy rzeczy po imieniu) wraz z tą tuczącą zapiekanką. Co też ją w ogóle naszło? Nie mogła jak zawsze machnąć ręką i stwierdzić, że tak czy siak jest fantastyczna i może spędzić wieczór we własnym łóżku? Ale nie. Zebrało jej się, kurwa, na spalanie kalorii. Zasapała się już w połowie, ale stwierdziła, że nie opłaca się wracać i wyjdzie na szczyt. Gdy wreszcie wdrapała się na górę, zmęczona, rozgoryczona, zła, rozczochrana i ogólnie wyglądając jak półtora nieszczęścia, ujrzała siedzącego na podłodze... tak, to był jej Książę z Bajki, z którym kilka dni temu odbyła jakże emocjonującą przygodę w schowku na miotły. Wymusiła wtedy na nim sweter, który, nawiasem mówiąc, znowu miała na sobie (nie mogła się powstrzymać). Tak, to spotkanie to zapewne zrządzenie losu, mające na celu zmuszenie ją do odwdzięczenia się. Hm. Hm. Wciąż bez tchu, padła obok niego na ziemię i powitała go machnięciem ręki, bowiem nie mogła złapać oddechu, a co dopiero coś powiedzieć.
Gdy pojawiła się na górze on w tym czasie doliczył już w pamięci do trzydziestu i zgubił się, gdyż kolejnego schodka nie mógł sobie przypomnieć, zapewne dlatego, iż go nie nazwał. Tak, trzydzieści poprzednich dostało swoje unikalne... no nie zbyt unikalne, gdyż Marvów było chyba z pięciu, nazwy. Zdziwiony zerknął na Żaklin unosząc jedną brew do góry. Tak, to jego księżniczka, ale cóż ona miała na sobie? Jaki paskudny sweter. Zdejmij go natychmiast Żak :> Właściwie miał zamiar jej to zaproponować, jednak stwierdził, że może to nie najlepszy moment. Uśmiechnął się tylko pod nosem i obrócił na bok głowę patrząc na rudzielca. - Widzę, że księżniczka nie ma zbyt dobrej kondycji... - mruknął pod nosem, cóż z tego, że on również zasapał się jak głupi, gdy tylko dotarł na górę? Całe szczęście Żak tego nie widziała i nie mogła o tym wiedzieć, co niezmiernie ucieszyło chłopaka. - Ile schodów naliczyłaś? - zapytał po chwili, gdyż innego powodu do wchodzenia tutaj, prócz liczenia stopni, nie widział. Jemu również do głowy przyszło, że to idealna okazja, żeby się odwdzięczyła, każe jej się znieść na plecach na dół... A może nie... Każe jej oddać sweter, w tym momencie... Chociaż to też chyba nie był zbyt dobry pomysł, już wyobraził sobie, jak najpierw jej delikatna dłoń odbija się na jego policzku, potem rudzielec zaczyna krzyczeć coś o molestowaniu, a w końcu ucieka. A przecież nie chciał, żeby uciekła, wręcz przeciwnie jej towarzystwo bardzo mu odpowiadało. Przez cały ten czas nie spuszczał z niej wzroku, zapewne nie uczyniłby tego nawet, gdyby za oknem pojawił się batman, albo nawet miss ameryka bez stanika, chociaż to mógłby być całkiem ciekawy widok...
No cóż, na szczęście Jacqueline nie tylko nie zauważyła jego zmęczenia (co zresztą uważała za dość godne podziwu itp. itd., i doprawdy dziwiło ją, że można w ogóle posiadać taką oszałamiającą kondycję, z drugiej strony zrozumiała jednak, skąd Marvolo ma tą cudowną figurę wychudzonej top-modelki, o której ona i wiele znanych jej dziewcząt marzyło od lat, ale jakoś żadna nie miała aż takiej silnej woli, by tenże wygląd osiągnąć; może zatem Marvolo codziennie praktykował takie szaleńcze wychodzenie, a może nawet wybieganie, po schodach? ohoho - skoro tak, to ona wolałaby chyba już nigdy w życiu nie tknąć żarcia innego niż jakaś odtłuszczona sałata i surowa marchewka, mhm... ale chyba znów tracę wątek), ale też nie potrafiła czytać w myślach, w związku z czym nigdy nie dowiedziała się o kolejnych uszczerbkach na zdrowiu psychicznym Marvola, takich jak na przykład nadawanie nazw i imion schodom. I wszyscy zadowoleni! Co do swetra, niech nawet nie próbuje jej go odbierać, prośbą czy groźbą, bowiem ona już go uwielbiała i bez względu na to, jak beznadziejnie (a bzdura, ona nawet w czarnym worku na śmieci była cudowna i urocza, hihihi) mogła wyglądać, nie zamierzała go zdjąć. Ot, co. - No cóż, nie każdy może być takim atletą jak mój zacny książę - skomentowała, gdy wreszcie udało jej się złapać oddech. Boże! Nigdy więcej tego nie powtórzy; nawet wieża Ravenclawu nie była tak wysoko, uuuuf. - Cóż, niestety nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, przyszłam tu w ramach spaceru po zdrowie i ładną figurę, ale właśnie dotarło do mnie, że to był najgorszy pomysł w tym tygodniu - odparła po chwili, osuwając się niżej, praktycznie do pozycji półleżącej (jakkolwiek dziwnie musiało to wyglądać). Prawdę mówiąc, było jej tak gorąco, że mogłaby bez problemu zrzucić ten sweter; przez chwilę to rozważała, kiedy uznała, że dzięki Marvolowi (?) miejsce to podpada pod nazwę "miejsce publiczne", a rozbieranie się przed innymi osobami mimo wszystko do zbyt taktowych nie należy, hehe. Pomijając tamtą sytuację w schowku!
Wracając z Pokoju wspólnego Zofii postanowiła wpaść na wieżę astronomiczną. O zgrozo! Dlaczego tutaj musiało być tyle schodów?! I w ogóle po jakich licho panienka Goven tutaj przyszła? Może chciała pobyć sama? A może po prostu miała nadzieje, że kogoś na owej wieży spotka? Kto ją tam wiedział? Niemalże czołgała się po schodach. Wiedziała, że jak dotrze na miejsce to padnie i już nie wstanie, gdyż po całej wspinaczce była strasznie zmęczona. Schyliła się i bezwładnie opuściła dłonie. Gdy zmęczenie częściowo minęło usiadła sobie gdzieś pod ścianą i zaczęła nucić jakąś melodię. To była jakaś francuska piosenka. Gdy była z Natem - swoim bratem, we Francji usłyszała ją i od razu jej się spodobała, ot cała filozofia. Uśmiechnęła się do siebie przypominając sobie miłe chwile spędzone z ukochanym bratem.
Emil wfrunął na wieżę. Jako duch, korzystał z przywileju niemęczenia się podczas pokonywania wysoookich schodów. Zakręcił się w pomieszczeniu na szczycie wieży i omiótł wzrokiem ładny widok. Znany już zresztą na pamięć. Musi tu wziąć kiedyś Amelie. Oczywiście na baranach, aby się nie zmęczyła! AmelieAmelieAmelie, jej imię rozpływało się w jego umyśle niczym czekolada. Cholera, czy to jeszcze zauroczenie, czy już coś więcej? Mniejsza o to. Od kilkuset lat nie czuł się tak dobrze.
Charlie również wspiął się na Wieżę Astronomiczną, męcząc się przy tym niemiłosiernie - chyba czas popracować nad kondycją, mhm. W sumie szkoda, że jego gabinet nie mieści się na przykład na siódmym piętrze albo jednej z wież... mógłby wtedy ćwiczyć sobie na bieżąco, jakieś sto razy dziennie pokonując mnóstwo schodów. Cztery piętra to zdecydowanie za mało, oj tak. W każdym razie, pojawił się zdyszany na górze, a przy okazji czuł okrutne kłucie w boku, jako że najwyraźniej dopadła go kolka, cholera jasna! Nie zauważył czającego się niedaleko Emila, gdyż od razu zajął się oglądaniem wspaniałych widoków; niezmiernie żałował, że na szczyt prowadzi aż pięćset schodów, bo gdyby nie to, z pewnością wpadałby częściej.
Z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechem na widok zasapanego monsieur Primrose. ON w jego wieku to jednym ciosem miecza potrafił ściąć trzy głowy pogan i zarżnąć konia na dodatek, i nawet zadyszki nie miał! Cóż, czasy się zmieniają, młodzież się degeneruje. Emil zmaterializował się tuż obok Charlesa, blada, zimna, zjawa. -Ładnie, nieprawdaż? -rzucił beztrosko, lustrując pana Primrose wzrokiem. Fuuuj, kolka i pot. Młodzież naprawdę się degeneruje!
MIchael powoli wspinał się po schodach prowadzących na szczyt Wieży Astronomicznej . Gdy doszedł był lekko zmęczony. Postanowił poczekać na lekcje. Lecz po chwil okazało się że było warto się wspinać po schodach... WIDOK BYŁ NIESAMOWITY! Przez chwile podziwiał krajobraz i gwiazdy po czym staną jak wryty przed nim stał duch! Lecz jego obawa trwał krótko bo przypominał sobie że w Hogwarcie jest wiele duchów i większość jest przyjazna. -Witam, jestem Michael Nicolas Wards- odniósł się z szacunkiem do ducha.
W tekście warto używać przecinków, od których w wielu przypadkach zależy sens zdania.
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Sob 20 Lis - 20:03, w całości zmieniany 1 raz
No tak, niestety, ale zapewne Emil w jego wieku spędzał wolny czas w jakiś kreatywniejszy czas, no nie wiem, na przykład ganiając z mieczem za poganami czy też ćwicząc się w zacnej sztuce jazdy konnej; Charles tymczasem systematycznie truł się alkoholem, papierosami i innymi świństwami tego typu, chociaż powinien brać przykład z niezwykle wysportowanego ducha. No, na pewno wyszłoby mu to na zdrowie! Szkoda, że czasy się zmieniły. Chętnie poucinałby głowy kilku wrogom, mwahah. Najpierw na przykład rzuciłby się ze sztyletem na ojca Antoinette! No, ale mniejsza o to. Obejrzał się nieuważnie i zobaczył... ducha. Hm. Aha. - Prawdaż - odparł raczej obojętnie, bo nigdy wcześniej z tymże osobnikiem nie rozmawiał.
Emil odwrócił się z zaskoczeniem i uniósł brwi na widok nachalnego dzieciaczka. -Emil Reginald Ephraim Gerald Ursyn den Log'ain, lord Kornwalii, baron Normandii, dziedzic Cheverny, herbu Złamana Podkowa. -wyrecytował w nieludzkim wręcz tempie, skłonił się lekko i znów skierował wzrok na pożałowania godnego Primrose. -Pan jest nowym bibliotekarzem? -srarzem bakałarzem. WROGA TRZEBA POZNAĆ, NO CO. W ogóle to zrobiło się jakoś zimno. Bardzo zimno. Mwhahaha.
Taurie biegiem wspinała się po schodach. Może trochę za późno zapisała się na astronomię ale nigdy nie mów nigdy. Może ją jeszcze przyjmą. Gdy weszła na szczyt lekko zadyszana zobaczyła jak pięknie niebo wygląda, na co lekko się uśmiechnęła. Spojrzała teraz na ludzi i ducha którzy byli tutaj prócz niej. Był tam ten Gryfon, jakiś starszy facet i duch mężczyzny. Trochę wystraszona przesunęła się lekko w bok i wbiła wzrok w swoje buty.
-Miło mi- szepnął Michael. Choć nie zależało mu na tym żeby jegomość duch usłyszał. Czuł się w niezręcznej sytuacji , może niekoniecznie dlatego że miał nadzieję porozmawiać z duchem, nie bardziej że to był naprawdę...KTOŚ. Michael czuł się trochę głupio że go zaczepił oraz że był lekko rozczarowany. No trudno przynajmniej będą się nawzajem kojarzyć. Michael stanął przy barierce i kontynuował podziwianie widoku, czyżby i na te zajęcia nie zamierzał się pojawić nauczyciel.
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis - 9:11, w całości zmieniany 1 raz
Na głos Gryfona Taurie podniosła głowę. Spojrzała na niego. Może się przedstawić? Spytała się w myślach. Kiedyś musi kogoś poznać. Podeszła do barierki. I zagadała: -Cześć, Jestem Taurie. A Ty ? Uśmiechnęła się przy tym leciutko.
-Jestem Michael, mów mi Mike- odpowiedział i odwzajemnił uśmiech. Miło by było pogadać podczas tej nudy w oczekiwaniu na nauczyciela który i tak na pewno nie przyjdzie. -Trochę głupio że dziś na żadne zajęcia nie przyszedł nauczyciel, nie uważasz??- powiedział do Taurie chcąc rozluźnić atmosferę rozmową
Taurie przełamała pierwsze lody, teraz powinno pójść z górki. - Ja chodzę jak na razie tylko na Obronę przed Czarną Magią, eliksiry i astronomię, ale sądząc po tym co mówisz to chyba za ciekawego dnia nie miałeś. Jeśli zaś chodzi o to co o tym uważam to tak trochę głupio. Ale przynajmniej nie będzie zadania domowego.- roześmiała się. Spojrzała mu w oczy wydawały się szczere. I całkiem ładne. -Lubisz się uczyć ?- spytała mając nadzieję że odpowie przecząco.
- Masz rację, brak pracy domowej trochę poprawia mi humor - uśmiechnął się szeroko do nowej koleżanki. -Co do nauki, to nie lubię się uczyć ,chyba że jest coś ciekawego, a tak to staram się chwytać na lekcjach- powiedział i mrugnął jednym okiem do dziewczyny. Była ona całkiem ładna ale Mike nie czuł się niezręcznie jak zwykle w podobnych sytuacjach, bo Taurie była bardzo miła.
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis - 9:09, w całości zmieniany 1 raz
A co cię to obchodzi, duszku z imieniem dłuższym niż niekończąca się rolka papieru toaletowego? Nie, w porządku. To porównanie było żałosne, wyrzuć je z głowy, Charlie. Na starość zupełnie dziecinniejesz. - Tak, jestem - odparł. Bez przesady, nie był taki nowy, pracował tu już trochę czasu; no, ale w sumie to duch nie odwiedzał zbyt często biblioteki, zatem można uznać, że jest usprawiedliwiony. Stał jeszcze chwilę, wpatrzony w piękny widok dookoła, po czym odwrócił się i oznajmił rozmówcy: - Przepraszam bardzo, ale muszę jeszcze wysłać jedną sowę. To powiedziawszy, wyminął go i udał się do sowiarni. Cholera, ale zimno się zrobiło - czyżby to przez ducha?
Już czuła się przy nim swobodnie. Jest miły, nie kujon... Jeszcze niech powie że lata na miotle to padnę! Lekko zarumieniona na tą myśl uśmiechnęła się szerzej. Lecz za chwilę znów jej twarz wyglądała normalnie. -Czym się interesujesz ?- spytała wciąż patrząc mu w oczy.
-Hmm... Może to zabrzmi dziwnie ale lubię w wolnym czasie rysować kreatury- Powiedział i lekko się zarumienił. -Czasami też próbuję swoich sił na miotle, to dla mnie odprężające. Ale niestety na razie rodzice mi nie kupili nowej miotły, a ze starą miałem...yyy...mały wypadek. Może jak dostanę nową na gwiazdkę, to znowu zacznę latać- Michael pomarzył jak przyjemnie byłoby sobie znów pośmigać spojrzał na niebo i mocno zatęsknił za tamtymi czasami. -Trochę się rozgadałem. A ty czym się interesujesz ??- zapytał
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis - 7:30, w całości zmieniany 1 raz
-Ehm... Ja interesuje się... No książkami o wampirach wiesz coś w stylu sagi 'Zmierzchu'. Uwielbiam również jazdę konną. Miałam kiedyś konia. Ale no cóż miał swoje lata. Lubię również muzykę. I śpiewanie zwłaszcza pod prysznicem...- jęknęła w duchu. Nie wierze że to powiedziałam. Uśmiechnęła się mając nadzieję że to jakiś koszmar. Niestety to nie był koszmar. Postanowiła sobie zażartować z tego. -No wiesz w wannie nie ma takiej akustyki.- dodała i zaśmiała się, znów.
Mike zaśmiał się głośno. -Racja, ja również praktykuję tą metodę, kiedyś jak się myłem i dałem musical na cały dom, to myślałem że dostanę szlaban na prysznic- powiedział Mike, chcąc ulotnić zdenerwowanie dziewczyny, i zaśmiał się jeszcze raz. -Masz ciekawe zainteresowania, ja też lubię konie. A masz jakieś zwierzątka domowe?- zapytał
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis - 7:29, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiała się swobodnie. -No fakt jakbyś dostał szlaban na prysznic to podejrzewam, że na czarnoksiężników było by to skuteczniejsze niż zaklęcia zakazane.- powiedziała rozbawiona. Taurie zatrzęsła się lekko, zimno trochę.
Michael zauważył że dziewczynie jest zimno, on osobiście nie odczuwał chłodu. "no Mike okaż trochę kultury" pomyślał i zdjął kurtkę. -Yyy...wiesz, zauważyłem że ci zimno, może załóż moją kurtkę...nie martw się ostatecznie tego szlabanu nie dostałem- uśmiechnął się do Taurie. -Mi osobiście nie jest chłodno- dodał chłopak i podał Puchonce kurtkę.
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis - 7:32, w całości zmieniany 1 raz
Taurie zawahała się na chwilę, po czym wzięła kurtkę. Była nawet w sam raz. -Dzięki...- odezwała się cicho.- Miło z twojej strony. Mogę cię spytać o twoje strony rodzinne? Status krwi? Czy to było by uznane przez Ciebie za brak taktu?- spytała niepewnie. Wzięła wdech nosem i przy okazji poczuła że jego kurtka ładnie pachnie. Taurie, opanuj się dziewczyno! Powiedziała sobie w myślach. Zaraz zresztą znów na niego spojrzała.