Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcie wyciszające. Nie słychać nic z zewnątrz i wewnątrz, bowiem czar jest bardzo skomplikowany i zmaksymalizowany. Świetne miejsce do nauki, ćwiczeń czy potajemnych schadzek.
Autor
Wiadomość
Merlin Villeneuve
Wiek : 40
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wysportowana sylwetka, pogodne spojrzenie, kanadyjski akcent
Skończywszy kurs, należało udać się na staż, który już wymagał więcej umiejętności. Na nieszczęście, już na miejscu, czyli w szkole magii i czarodziejstwa Hogwart, Merlin dowiedział się, że o samym skupieniu się na wodnych stworzeniach musiał pomarzyć. Trochę się tego spodziewał, ale jednocześnie stresował się faktem, że będzie musiał opiekować się również tymi lądowymi, o których miał dużo mniejszą wiedzę, choć wciąż jakąś miał. Jednak na stażu nie było tego widać tak dobrze, jak było w rzeczywistości. Szybko wybrano go jako tego, kto umiał najmniej i najwięcej razy się potykał, przez co Villeneuve dostawał najgorsze zadania, którym musiał sprostać z zaciśniętymi zębami, jeśli chciał ostatecznie zdobyć papierek pozwalający mu zaczęcie pracy na stanowisku nauczyciela. Pierwszy etap jednak szedł mu bardzo źle, co widział każdy, kto na tymże stażu przebywał.
Oczywiście, że był stworzony na to stanowisko - no, może niekoniecznie jeśli chodziło o podejście do uczniów, bo raczej nie wzbudzał w nich sympatii swoim podejściem do życia i nauczania, ale z pewnością był niezastąpiony pod względem posiadanej wiedzy, doświadczenia na boisku i rzetelności, z jaką wykonywał powierzone mu przez dyrektora zadania. Bycie profesorem nie polegało przecież tylko na oraniu boiska bliskimi płaczu uczniami, oprócz tego miał mnóstwo papierkowej roboty, wypełniania dziennika i różnych innych dziwnych druków potrzebnych nie wiadomo komu do nie wiadomo czego, dokumentowania postępów uczniów, wymyślania planów nauczania zgodnych z ogólnymi wytycznymi szkoły, brania udziału w zebraniach rady pedagogicznej, korespondowania z rodzicami. Nie podobała mu się ani trochę ta odsłona pracy, ale wiedział, że jest niezbędna, wykonywał ją więc na bieżąco, szybko i sprawnie, nierzadko oddając dyrektorowi wszystko wcześniej niż powinien. Ten był tak zachwycony pracowitością Antoshy, że zaproponował, by zamiast stałych godzin pracy, przesiadywał w gabinecie do momentu, w którym skończy to, co miał do zrobienia i sprawił mu tym samym niemałą przyjemność, bo chyba nie ma nic gorszego niż bezczynne siedzenie tylko po to by odbębnić wymaganą liczbę godzin.
Początki stażu na stanowisku asystenta nauczyciela w Hogwarcie były trudne. Przez swoją nonszalancję i arogancję nie zyskał przychylności innych pracowników. Większość z nich jawnie okazywała mu swoją niechęć za jego pogardliwy stosunek wobec wszystkich wokół i lekceważenie swoich obowiązków. Przez swoje podejście otrzymywał najbardziej niewdzięczne zadania i nadgodziny, przez co chodził przemęczony i zły, a to jeszcze gorzej odbijało się na jego negatywnym stosunku do innych - tak pracowników, jak i uczniów na których często wyżywał się za swoje porażki.
Kości: 2
Etap II
W czasie, gdy odbywał staż, w łazience perfektów pękła główna rura, z czym wszyscy pracownicy mieli poważny problem, bowiem nikt nie wiedział jak to naprawić. Nikt poza Reginaldem, który uparł się, że ją naprawi, co w końcu mu się udało, dzięki czemu ocalił szkołę przed zatopieniem. Niestety, dyrektor nie uwierzył w to, że zdołał sam naprawić tak poważne uszkodzenie, jednak kilku nauczycieli, z którymi zdołał nawiązać w miarę poprawne relacje poręczyło za niego, dzięki czemu otrzymał 15 galeonów.
Kości: 3, 3
Etap III:
Pobyt na stażu z całą pewnością nie zostanie przez niego dobrze zapamiętany. W ostatnim tygodniu miał mnóstwo papierkowej roboty, którą został dosłownie zawalony, przez co nie wychodził praktycznie ze swojego gabinetu. Na domiar złego zdarzył mu się przykry wypadek, ponieważ przewrócił się o leżące na ziemi pudło, uderzając głową o kant biurka. Na wskutek upadku stracił przytomność, a przez następny tydzień chodził z brzydkim guzem na głowie.
Kości: 1, 3
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Wszystko zdawało się iść doskonale, czas spędzony na stażu, który w jego przypadku był tylko formalnością, minął szybko i całkiem przyjemnie, o ile przyjemnym można nazwać godziny spędzone na wypełnianiu papierów i obserwowaniu porażek uczniów na boisku. Dopiero w ostatnim tygodniu, na ostatniej prostej, podwinęła mu się noga i to mimo dobrych intencji - okazało się bowiem, że jakiś nicpoń, a może po prostu ktoś wyjątkowo niezdarny, rozbił i usunął z miejsca zbrodni dorodną porcelanową matrioszkę zdobiącą biurko dyrektora Durmstrangu, który to znany był z dobrego serca, ale ciężkiej ręki - podniósł więc taki raban, że aż zadrżały oszronione mury szkoły. Wszyscy popadli w panikę, dyrektor toczył pianę z ust, Antosha stwierdził że to najgłupszy problem o jakim w życiu słyszał i postanowił kupić na szemranym bazarze matrioszkę łudząco podobnej do tej, która została zniszczona - żeby przełożony w końcu przestał jojczyć i dał wszystkim spokój. Niestety, jego sprytny fortel wyszedł na jaw, dyrektor rozeźlił się jeszcze mocniej, obciął mu pensję i oświadczył, że gdyby nie był tak cenionym na świecie graczem, to natychmiast by go zwolnił. Eh. Chciał dobrze, wyszło jak zwykle.
Człowiek nieustannie przekracza własne granice. Nie bez powodu Felinus, pożyczając (znowu) klucze od klasy Magii Leczniczej celem pożyczenia manekinów (ponownie) od Nory Blanc (normalność i codzienność), miał ochotę przekroczyć dzisiejsze granice. Zamierzał nauczyć się czegoś, co długo pozostawało poza jego zasięgiem otwartej dłoni, o czym doskonale słyszał, ale nigdy nie miał okazji rzucać. Był świadom swojej chwilowej niemocy, ale doświadczenie, jakie to zdobył z czasem, nie pozwalało mu ominąć aż tak ważnego tematu. Vulnera Sanentur. Trzy inkantacje. Trzy wypowiedzenia tej formułki. Spowolnienie przepływu krwi, leczenie i końcowe zasklepianie ran. Mógł czuć wstyd, nie znając tego zaklęcia, ale przecież pomoc od Violetty Strauss zawsze była wysoce przydatna, dlatego nie bez powodu, wszak wypady na Noktrun zacieśniają więzi i pogłębiają jakże wspaniałą przyjaźń, postanowił poprosić ją o pomoc. Niemniej jednak podejrzewał, że nawet ona będzie miała problemy z rzuceniem nasilniejszej Vulnery, ze względu na dość powszechnie znany fakt - trzeba wypowiadać słowa. I nawet doskonale uzdolniony uzdrowiciel będzie miał z tym problem, w związku z czym nie bez powodu podejrzewał, że ich wspólna nauka będzie tak naprawdę metodą prób i błędów. Usiadłszy na jednym z zimnych krzeseł, kiedy to otworzył okno za pomocą prostego ruchu różdżką, czekał na dotarcie dziewczyny do sali, w której to przetrzymywał biednego manekina, który na pewno nie mógł się doczekać, aż zacznie jęczeć z bólu. Kiedy natomiast dziewczyna stanęła w wejściu, przywitał się z nią naturalnie i ze spokojem we własnych, czekoladowych tęczówkach, spoglądając na nią z istnym zaciekawieniem. Nie wiedział, skąd tak naprawdę Krukonka nauczyła się tego zaklęcia, niemniej jednak był pod wrażeniem. — Hej. — wypowiedział prosto, nie oczekując od niej odpowiedzi ze znajomych względów. Cieszył się, że mógł pogłębić temat, który naprawdę go interesował, a, z pomocą Strauss, zabawa wydawała się być jeszcze bardziej ciekawszą. — Znam formułkę zaklęcia, więc nie musisz mi tłumaczyć jego genezy. Myślę, że możemy przejść od razu do ćwiczeń. — potwierdził swoją gotowość prostym skinięciem głowy, spoglądając na biednego ziomeczka leżącego na ziemi, jakoby to właśnie miał być pociachany albo Diffindo, albo Scalpello, albo Sectumsempra. Do koloru do wyboru, prawda?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Obiecała, że pomoże Felinusowi. Wiedziała jak bardzo przykładał się do rozwijania swoich zdolności uzdrowicielskich i wiedziała, że z pewnością może mu w tym pomóc, ucząc go zaklęcia, które zdecydowanie mogło mu się przydać ze względu na to, że było jednym z potężniejszych w swojej dziedzinie i radziło sobie nawet z ranami zadanymi przez zaklęcia czarnomagiczne. Gdyby nie ono Strauss znajdowałaby się w naprawdę kiepskim stanie. I wiedziała, że Puchonowi może ono się również przydać. Chociażby po to, by mógł poradzić sobie w sytuacjach krytycznych. Oby tylko nie miał wielu powodów do tego, by je stosować. Dwa manekiny pożyczone od panny Blan były jedynym, czego im było potrzeba, by zacząć swoją naukę. Krukonka miała również pod ręką swój notatnik, licząc na to, że być może przyda jej się on w czasie wszelkich ćwiczeń. Nim jednak zdołała zrobić z niego jakikolwiek użytek chłopak zapewnił ją o tym, że nie musi się przejmować tłumaczeniem mu tego jak działa zaklęcie. Skinęła głową. Oczywiście, że nie musiała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego na jakim poziomie znajdowała się wiedza Felinusa. Zamiast tego wykonała kilka zamaszystych ruchów różdżką, aby magiczne manekiny pokryły się mniejszymi i większymi ranami o różnej głębokości i charakterze. Miała nadzieję, że chociaż część z nich uda się Puchonowi wyleczyć bez większego problemu. Następnie odetchnęła i wykonała powoli odpowiedni gest różdżką, pokazując go Felinusowi, by mógł go powtórzyć i rzucić zaklęcie na znajdującego się przed nim fantoma podobnie jak zrobiła to Strauss, zasklepiając jedną z ran w okolicy obojczyka swojego manekina.
Kości:
1 – coś poszło nie tak. Być może był to zbyt zamaszysty ruch ręką lub język lekko ci się poplątał. Jedna z ran drgnęła jakby miała zacząć się zasklepiać, ale nic z tego. 2 – kierując różdżkę ku obrażeniom fantoma wykonałeś zbyt gwałtowny ruch przez co dźgnąłeś go prosto w otwartą ranę, a ten zawył na całą salę z bólu. 3 – wszystko wykonałeś mniej więcej poprawnie. Dzięki twojemu doświadczeniu i wiedzy udało ci się zamknąć z początku dosyć drobną ranę na ramieniu manekina. 4 – idzie ci całkiem dobrze. Dzięki zaklęciu zasklepiasz może i niezbyt głęboką, ale za to długą ranę znaczącą tors fantoma. 5 – wszystko idzie zgodnie z planem. Co prawda może porwałeś się nieco zbyt pochopnie na ogromną ranę o poszarpanych brzegach. Owszem, udaje ci się ją zasklepić, ale widać wyraźnie wgłębienie w sztucznym ciele, wskazujące na drobne ubytki w tkankach. 6 – jesteś urodzonym medykiem! Powinieneś od razu zgłosić się do Munga na staż, bo idzie ci świetnie i poradziłeś sobie z okropnie wyglądającą raną manekina.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spokojnie, bez żadnej natarczywości, z należytą dozą ostrożności. Jego ambicje względem uzdrawiania były przeogromne. Jakby nie było, to właśnie ten przedmiot stanowił bazę dla jego istnienia w pewnym mniejszym lub nawet i większym stopniu. Kiedy szukał dla samego siebie specjalizacji, nigdy nie mógł tak naprawdę odczuwać radości z uzyskiwanych efektów; zwierzętami interesowało się bardzo wiele osób, a te zbytnio za nim nie przepadały po dłuższym czasie. I o ile to była zazwyczaj kwestia czystego szczęścia (a raczej jego braku), o tyle jednak postanowił zagłębić się trochę w działalność artystyczną. Niestety, pisząc za dzieciaka jak kura pazurem, zniechęcił się do tego przedmiotu, znajdując się znacznie bardziej z tyłu niż inne osoby, które były uczone od dzieciństwa, jak grać na instrumentach muzycznych. On nie miał takiej możliwości; prędzej matka myślała o tym, co następnego dnia wrzucić do garnka, aniżeli tak naprawdę sprawić sprzęt za dość spore pieniądze. Zaklęcia wychodziły mu średnio, co było winą różdżki, a uzdrawianie... o dziwo pojmował. O dziwo wiedział, jak wiele struktur działa w organizmie i za co odpowiadają. Jakby biologia, pod względem anatomii człowieka, nie stanowiła żadnego problemu. Z radości, kiedy uczęszczał jeszcze jako nastolatek do biblioteki, przeglądał kolejne fascynujące rzeczy na temat tego, jak zbudowane jest ludzkie ciało. Pierwsze próby rzucenia zaklęć zazwyczaj kończyły się pozytywnie, a drobne rany znikały w mgnieniu oka, choć ruchy nadal wymagały pewnego rodzaju perfekcji. Cieszyło go to. Miał pewnego rodzaju świetliki w oczach; nie inaczej było, chociaż w ograniczony sposób, tym razem. Przyglądał się uważnie ruchowi wykonanemu przez Violettę, by zapamiętać to wszystko i tym samym móc się wykazać własnymi umiejętnościami. Jak się okazało, wcześniej pokaleczony manekin, mógł liczyć na profesjonalną pomoc. Nie wiedział, czy to kwestia doświadczenia, czy jednak czegoś innego, ale ostatecznie rany zaleczyły się. — Vulnera Sanentur. — trzy razy powtórzył zaklęcie, ostrożnie dobierając ruch nadgarstkiem, jakoby licząc, że muśnięcie palcami drewna, z którego została wykonana różdżka, jak również i rdzeń, wspomogą jego działanie. Pierwsze zatamowało krwotok. Drugie powtórzenie zasklepiło rany, a trzecie do końca je zamknęło. Był z siebie naprawdę dumny, kiedy to się maksymalnie skupił. — Chyba czeka mnie kariera w Świętym Mungu. — uśmiechnął się pod nosem, czekając na dalsze instrukcje ze strony panny Strauss.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dla niej samej motywacją do nauki zaklęć z uzdrawiania był fakt, że już jako zawodniczce Quidditcha przytrafiało jej się sporo mało przyjemnych wypadków. Tak się zaczęło, a potem... doszła po prostu do wniosku, że było to przydatne. Zwłaszcza dla osób, które ciągle się wjebywały w jakieś gówno tak jak ona. Przyglądała się temu jak Felinus podszedł do dzieła i jak udało mu się powtórzyć bezbłędnie to co sama mu pokazała chwilę wcześniej. Wiedziała, że był zdolny, a Vulnera w zasadzie nie różniła się niczym od swoich pokrewnych zaklęć choć miała oczywiście o wiele większą moc, a tej Puchonowi z pewnością nie brakowało. Strauss sama ponowiła rzucone wcześniej zaklęcie, tym razem zajmując się raną manekina, która miała wyraźnie poszarpane brzegi i sięgała głęboko w jego ciało. I choć udało jej się je rzucić poprawnie to wciąż widoczny pod zabliźnioną linią był lekki ubytek we wcześniej rozciętej tkance. Najwyraźniej musiała nieco bardziej się skupić nad ranami, które nie powstały w wyniku ładnego i gładkiego cięcia.
post 2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spoglądał na efekty nie tylko swojej pracy, lecz także na efekty pracy Violetty. Czekoladowe tęczówki analizowały każdy jej ruch szczegółowo, jakoby odliczając kolejne tyknięcia zegara, z którym to mogli mieć do czynienia, ale nie musieli. Wszystko było zależne tam naprawdę od tego, czy umysł Felinusa będzie na tyle dobrze przygotowany, by mógł bez problemu rzucać zaklęcie, choć nie przeczuwał, aby sprawiło ono mu jakiś większy problem. Każdy z nich kształcił się pod całkowicie innym względem, w związku z czym, z wiadomych przyczyn, Violetta była lepsza w czymś innym, a Lowell - równie w czymś innym. Nie bez powodu ciche westchnięcie, poniekąd ulgi, wydostało się spomiędzy jego ust, gdy ruch dłonią spowodował uleczenie części obrażeń zadanych przez dziewczynę. Zmrużenie oczu dobitnie to pokazało na jego twarzy, na której to nie pokazywał za wiele emocji. Nie lubił tak naprawdę. Wolał, aby pewne rzeczy pozostały tylko o wyłącznie do jego informacji, niczyjej innej; uważając to za pewnego rodzaju słabość ludzkiego umysłu, nad którym to starał się panować za każdym razem, gdy było to konieczne. Czyli praktycznie zawsze. Zapamiętał ruch różdżką, kiedy to się uczył. Wymowa równie nie była wybitnie trudna, gdyż tak naprawdę musiał skupić się na słowie Sanentur, wiedząc doskonale o tym, że tak naprawdę pierwszy człon ma dokładnie przećwiczony. Nie bez powodu dłoń muskała palcami drewno, z którego został wykonany przedmiot spod rąk Fairwynów; starał się wszystko zapamiętać, kiedy to kolejne ruchy udały się, a dźwięcznie opuszczające inkantacje powoli leczyły biednego manekina. Z mniejszym lub większym skutkiem. — Co ze strunami głosowymi? Coś starają się w tej szkole czy niezbyt? — zapytał się, kiedy to w ruch poszła kolejna wiązanka słów, a fantom wyglądał powoli tak, jak powinien, czyli mniej tragicznie. Przeczuwał, że to zaklęcie mu się niezwykle przyda, w związku z czym przykładał uwagę dosłownie do wszystkiego: nie tylko to prawidłowej wymowy, ale także ruchu nadgarstkiem, który powinien być jak najbardziej perfekcyjny. Wiele razy słyszał o tym zaklęciu. Wiele razy o nim czytał. Potrzebował jednak pomocy panny Strauss - bez niej osiągnięcie celu było niemożliwe.
Rzuć literką:
Vulnera Sanentur... Jak ona może tak naprawdę wyjść w rękach nawet doświadczonych studentów? Rzućcie literką, by przekonać się, jak pójdzie Wam zaklęcie. Każde 30 pkt z Uzdrawiania uprawnia do jednego przerzutu.
Spółgłoska — dopiero za drugim razem udaje Ci się użyć prawidłowo zaklęcia, ale nadal sprawia problemy, mimo swojej wcześniej łatwości. Albo różdżka wydobywa z siebie dziwne iskry, albo blokuje się w niej przepływ magii - niezależnie od przyczyny, pojawiają się kłopoty.
Samogłoska — o dziwo udaje Ci się (ponownie albo i nie) użyć zaklęcie w ten dobry, bezbłędny sposób. Z różdżki wydobywa się prawidłowy snop światła, a manekin powoli ma zaleczone obrażenia - a przynajmniej ich część. Oby tak dalej!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kształcenie się w tylko i wyłącznie jednej dziedzinie było dla niej czymś naprawdę dziwnym. Owszem nie można było być niesamowitym we wszystkich możliwych dziedzinach, ale lepiej było mieć większy wachlarz możliwości i umiejętności, z których można było korzystać i nie być zbytnio zależnym od innych. I właśnie na tym jak najbardziej jej zależało. Słysząc pytanie Felinusa uniosła jedynie różdżkę po to, by tym razem zamiast rzucać zaklęcie aktualne ćwiczone zaklęcie, wypisać w powietrzu dosyć krótką wiadomość w powietrzu.
To skomplikowana sprawa. Pracujemy nad tym.
Ten przypadek zdecydowanie wymagał większej wiedzy specjalistycznej i być może jej eksperymentalnego zastosowania. Nie znalazła jeszcze żadnego przypadku wytworzenia całkowicie od zera organów wewnętrznych przy pomocy magii, które można byłoby umieścić w ciele pacjenta. Protezy były zupełnie czymś innym. Gdyby chociażby ujebało jej nogę to pewnie spróbowałaby nawet samej utworzyć ją przy pomocy jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia. W tym przypadku jednak podobna opcja odpadała. I być może to właśnie pytanie Felinusa nieco wytrąciło ją z równowagi, bo kolejna próba rzucenia zaklęcia nie była już tak udana i prosta. Czuła jak rdzeń wykonany z serca testrala nieco blokuje przepływ jej magii, zatrzymując ją w sobie. Nie przywykł do rzucania podobnych zaklęć. Krukonka musiała go z nimi oswoić i sprawić, by otaczające go cedrowe drewno wydobyło z niego pełnię możliwości nawet przy zaklęciach, których nie lubił. Dopiero druga próba sprawiła, że jedna z ran zaczęła się powoli zasklepiać i zanikać chociaż dziewczyna wciąż nie była zadowolona z uzyskanego efektu. W takim tempie człowiek mógłby się wykrwawić nim zostałby uleczony.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie bez powodu, kiedy to odnalazł jakieś chęci i począł bardziej skupiać uwagę na inne rzeczy, jego wiedza zaczęła się znacząco rozszerzać. Nie bez powodu, oczywiście - zasadą przetrwania w jakże okrutnym świecie czarodziejów jest po prostu bycie świadomym niebezpieczeństw i posiadanie informacji, jak im zapobiegać, by przypadkiem nie przerodziły się w krwawe żniwa. Ostatnio, mimo że się jakoś nie interesował szczególnie, wykazywał swoje doświadczenie z zakresu ONMS, a do tego, jak się okazywało - powolne sukcesy w zakresie rzucania zaklęć. Cieszyło go to, bo te małe kroki, podjęte mimo wszystko i wbrew wszystkiemu za późno, przynosiły jakieś efekty, z których był zadowolony. I o ile mógł sam się tym jakoś zająć, i o ile mógł się wcześniej wziąć w garść, o tyle nie miał siły. Zapierdalanie na mopie wpłynęło na jego chęci do tego wszystkiego, a kiedy stres minął, powodując opadnięcie kurzu po bitwie, w jego sercu pojawił się spokój. Nie bał się już kolejnego dnia, nie stresował się tym, czy przypadkiem w gospodarstwie dojdzie do jakiejś masakry ostrą siekierą. Ze zestresowanego, trzymającego się na uboczu chłopaka, zaczął wyrastać potencjał, powodując od czasu do czasu skłucie się na kolcach, które rozstawiał, gdy sytuacja nie była dla niego zbyt komfortowa. Niektórzy mogli się o tym przekonać ze zdwojoną siłą. Na słowa Violetty kiwnął głową, nie zamierzając ciągnąć dalej tego tematu. Sam nie miał jakoś szczególnie wyjaśnionej sprawy z tymi jądrami, w związku z czym nie zamierzał pchać nosa tam, gdzie to jest kompletnie niepotrzebne. Zamiast tego skupił się na manekinie, by tym samym zaobserwować chwilową słabość panny Strauss w postaci pierwszej nieudanej próby rzucenia zaklęcia. Nie dziwił się, nie zaśmiał się, a zamiast tego ze skupieniem obserwował jej poczynania, kiedy to obydwoje maltretowali biednego manekina za pomocą najpotężniejszej Vulnery. Poza tym, sama Krukonka używała tego zaklęcia w bardzo niecodzienny sposób, dlatego w większości pozostawał bierny, gdy z jego ust wydobywały się kolejne słowa, stanowiące idealny wręcz człon. — Vulnera Sanentur. — wypowiedział powoli i melodyjnie trzy razy, skupiając się na prawidłowym ruchu różdżką, co spotkało się ponownie z pozytywnymi efektami. Lowell mógł obserwować przepływ magii oraz delikatne nagrzewanie się patyczka, który, pod wpływem potężnych zaklęć, zwyczajnie był poddawany odpowiedniemu obciążeniu. Mimo wszystko dawał sobie nieźle rady, zważywszy uwagę na to, iż rdzeń ten posiadał pewnego rodzaju tolerancję; ciche westchnięcie przemknęło przez jego usta, kiedy to dłoń wylądowała na własnym, zgiętym kolanie. Czekoladowe oczy, spoglądające zza okularów, mogły zauważać, jak rany są zaleczane. A przynajmniej te najbliższe miejsca wycelowania, chociaż powoli moc rozrastała się tak naprawdę na większy obszar. Czuł satysfakcję, a przede wszystkim czuł, że w jakiś sposób jest w stanie opanować tę formę magii. O ile nie stawiał się na natychmiastowy sukces, o tyle jednak liczył na to, iż jakiś pozytywny efekt czar po prostu odniesie. Nie mylił się.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chwilowo wolała po prostu skupić się na tym, co w tej chwili robili, a nie rozpraszać się niepotrzebnie swoimi problemami. Poprawiła uchwyt na trzymanej w dłoni różdżce, starając się zepchnąć wszystko, co nie było istotne na dalszy plan. Musiała zakotwiczyć się w tym jednym momencie i wyłączyć myślenie jeśli tylko nie prowadziło ono do niczego produktywnego. Wiedziała, że znajduje się w nietypowej sytuacji, ale z pewnością nie planowała przerwania nauki zaklęcia. Przynajmniej nie na razie. Nie kiedy jednak przynosiło to efekty. I to u obojga. Po raz kolejny wykonała odpowiedni ruch nadgarstka, skupiając się w pełni na tym, by włożyć odpowiednią ilość mocy w rzucane zaklęcie, które zaczęło zasklepiać jedną z ran. Udało jej się. Teraz jedynie to się liczyło.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spokojnie, bez pośpiechu, z należytą dozą uwagi. Jego ręce skupiały się głównie na zasklepieniu otrzymanych przez manekina obrażeń. Bez większych problemów, chociaż skupienie tutaj musiało być z jego strony maksymalne, kiedy to palce zaciskał mimowolnie na trzonie własnej różdżki, próbując wystosować przyswajane odpowiednio zaklęcie. Vulnera Sanentur. Najpotężniejsza z Vulner, z łatwością zasklepująca czarnomagiczne obrażenia; wysoce przydatna, gdyby przypadkiem ktoś bliski zostałby pochlastany chociażby wcześniej wspomnianą Sectumsemprą, z którą miał do czynienia tylko w części, ale i tak, skutki pozostały do dziś. Charakterystyczne blizny okrywały jego prawą rękę, skupiając niepotrzebną uwagę, aczkolwiek nie wstydził się ich, wiedząc doskonale, iż to jest pewna część jego historii. Jego mapy. Jego doświadczenia, jakie to zdobył. Nie zamierzał tego odrzucać tylko z tak błahego powodu - nie zamierzał, kiedy to rzucał zaklęcie uzdrawiające z najwyższą dozą skupienia, egzekwować i poddawać zwątpieniu istnienie samego siebie. Wiedział, że akceptacja jest jedną z nielicznych dróg do sukcesu, dlatego nie zamierzał z niej rezygnować. Nie zamierzał ukrywać blizn pod tatuażami jak ostatni tchórz, doceniając to, co tak naprawdę wniosły do jego życia. — Vulnera Sanentur. — jeszcze raz, jeszcze bez powodu do zmartwień, zaklęcie wydobyło się z jego różdżki, powtarzane niczym mantra, ale za to z należytym skutkiem. Wszystko szło na razie dobrze z planem, a najwidoczniej szczęście się go jakimś cudem uczepiło, bo zawsze mógł kończyć, wkuwając teorię i dopiero później przechodząc do praktyki. Wrzucony na pierwszy ogień, całkiem nieźle sobie dawał radę, a fantom powoli tracił rany z większą skutecznością. Niewerbalne zaklęcia Violetty tym razem również się udały, na co kiwnął głową, spoglądając na efekty jej pracy. Zaklęcie było naprawdę potężne i musiał uważać z jego użytkowaniem, w związku z czym wiedział i był świadom mocy, z jaką będzie miał do czynienia. Mocy, którą powinien wykorzystać dobrze. Ale czy wykorzysta? Sam nie wiedział, spoglądając na swoją przyszłość w dość ciemnych barwach w niektórych momentach zwątpienia - nawet jeżeli starał się kontrolować to, co znajdowało się pod jego kopułą czaszki. Powinien się skupić.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Istniało na pewno wiele poważnych zagrożeń, które pozostawiały po sobie rany, które można było wyleczyć przy pomocy tego zaklęcia. W przypadku Krukonki z pewnością była to rana, którą na jej ciele pozostawił Inferius napotkany na statku. Chociaż prawdopodobnie powinna zajrzeć i tak do Whitehorn po zwiedzaniu statku. Kobieta jednak i tak składała ją wystarczająco często, że nie chciała przychodzić do niej z każdym zranieniem, które była w stanie samodzielnie uleczyć. Felinus zdecydowanie radził sobie wyśmienicie z rzucaniem zaklęcia. Raczej nie musiała zbytnio nad nim czuwać. Przez chwilę jedynie przyglądała się jego kolejnej próbie nim sama przeszła do własnej, która nie była aż tak udana. Robiła wszystko tak jak zwykle. Wykonała odpowiedni ruch różdżką, skupiając się na uzdrowicielskiej mocy zaklęcia, ale coś po raz kolejny postanowiło przyblokować jej magię. Ściągnęła brwi w wyrazie niezadowolenia, gdy tylko musiała ponowić rzucanie vulnery, która nie szła jej w tym momencie najlepiej. Co prawda udało jej się zaleczyć jedną z ran, ale nie był to efekt na jaki liczyła. Miała wrażenie, że równie dobrze mogłaby go uzyskać dzięki innemu zaklęciu. Jeszcze jednak kilka prób i będą mogli skończyć...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jego ruchy różdżką były wyważone, ale czuł poniekąd nadchodzące z przyczyny nauki Vulnery Sanenturzmęczenie. Zaklęcie specjalne poniekąd, niosło ze sobą pewne skutki. Rzucanie go co chwilę, gdy, w realnym życiu, wymagało tak naprawdę przyłożenia różdżki i potrójnego powtórzenia, by zaleczyć wszystkie rany, powodowało, iż powieki mimowolnie zaczęły mu się zamykać. Potencjał magiczny w tym momencie właśnie się powoli wyczerpywał, a sama różdżka również zaczęła delikatnie odmawiać posłuszeństwa, ze względu na pogłębiający się stan jego właściciela. Zmęczenie i chęć odpoczynku powoli nachodziły na twarz, a bladość nieznacznie się powiększyła; pod oczami pojawiły się charakterystyczne smugi, natomiast efektem niedopatrzenia było... złe użycie zaklęcia. Drewniany patyczek, przez który to przepływała magia, postanowił się zbuntować, odbierając mu nadzieję na ponowne rzucenie czaru. Sam przedmiot był już delikatnie przegrzany; żmudna czynność powodowała większe prawdopodobieństwo wykonania błędu, a tak się właśnie stało, kiedy Lowell za mało się skupił. Nawet jeżeli ruch różdżką był dobry, nawet jeżeli inkantacja była prawidłowa, miał w sobie za mało woli i skupienia, by prawidłowo rzucić czar. Nie bez powodu student ściągnął brwi w niezadowoleniu, ale, znając przyczynę, i tak był zadowolony z osiągniętych rezultatów. Powoli, powtarzając zaklęcie, wcześniej dając sobie chwilę odpoczynku, osiągnął zamierzony efekt. Wiedział, że przemęczanie się, w kwestii nauczania takiego zaklęcia, nie jest zalecane, a sam przecież nie stanowi wielce idealnego okazu zdrowia. Czekoladowe tęczówki, jak i opuszki palców, wylądowały na początku obok ran, które starał się przeanalizować, zanim ponownie się nie skupił. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny błąd, dlatego nie bez powodu na chwilę odstąpił od leczenia, by tym samym z powrotem powrócić. Ruch nadgarstkiem był gładki, słowa dźwięczne, a umysł - skupiony w pełni na tym, by zasklepić rany, z których ciągnęła się posoka. — Vulnera Sanentur... — trzy razy, odpowiednio, by tym samym prawie całego manekina przywrócić do należytego porządku. Struktury imitujące prawdziwe tkanki ludzkie zasklepiły się odpowiednio, a tylko nieliczne z nich wymagały ponownej interwencji. Mogli już prawie zakończyć, kiedy to spojrzał na pannę Strauss, czekając na jej końcowe zaleczenie.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ostatni raz. Dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej na cedrowym drewnie, licząc na to, że to się na coś zda. Była już powoli zmęczona tym wszystkim. Czuła jak wzbiera w niej frustracja, która od dłuższego czasu gromadziła się w niej bez większego powodu. Zwykle jednak działo się tak, gdy coś nie szło po jej myśli, albo nie była w stanie zareagować w sposób jakiego pragnęła na daną sytuację. Tym razem było to rzucanie zaklęcia, które szło jej co najwyżej średnio. Zerknęła na Felinusa. Jemu wszystko wychodziło doskonale. Wraz z palcami zacisnęła też mocniej szczęki, czując jak mięśnie żuchwy napinają się pod wpływem tego prostego ruchu. Następnie wykonała odpowiedni gest, skupiając się na efekcie zaklęcia. Po raz kolejny nie wyszło jej ono tak jak tego pragnęła. Ponowiła próbę, wkładając w to nieco więcej wysiłku i czując jak powoli staje się coraz bardziej wyczerpana. W końcu jednak udało jej się zaleczyć ostatnią ranę widniejącą na ciele swojego manekina. Teraz chciała jedynie poczekać na Puchona i upewniwszy się, że był zadowolony z efektów swojej pracy, rozejść się tak jak pan Merlin przykazał. Najlepiej wróciłaby już do domu i zakopała się pod kołdrą w swoim pokoju.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
O dziwo, jak na pierwsze próby, szło mu dobrze. Zastanawiał się, czy to kwestia czystego szczęścia, które ostatnio się u niego przypałętało i przez chwilę zawitało na dobre, czy jednak kwestia posiadanych przez samego siebie umiejętności. Nie bez powodu miał prawo do refleksji na tej płaszczyźnie, kiedy to badał ten wysoce niestabilny grunt, wszak zawsze znajdowały się jakieś sprzeciwy ze strony losu. Sprzeciwy, które powodowały, że potrafiło nastąpić splunięcie w twarz oraz zaśmianie się przez los wbijający swoje długie, ostre pazury w jego krtań. Powoli, subtelnie, bez pośpiechu, czując każde uderzenie serca, jak również widząc, jak posoka krwi delikatnie, pod wpływem nacisku, wydobywa się z uszkodzonych, tudzież przebitych fragmentów wyjątkowo cienkiej skóry na szyi. Zastanawiało go to wszystko. O ile ostatnio stał się lepszy z tejże dziedziny, o tyle jednak nie zdołał zregenerować sił po praktycznie niczym. Ani nie skupił się na eliksirach po rozcięciu własnej tętnicy, ani zbytnio nie zwrócił uwagi na kolejne rany oraz dźgnięcia, jakie otrzymał podczas pojedynku. Jakoś brnął. Jakoś. Nie bez powodu odczuwał zmęczenie czasami szybciej niż inni. Nie bez powodu pojawiła się ta chwila zawahania, kiedy to wcześniej próbował rzucić zaklęcie, ale w zamian otrzymał jedynie sygnał od różdżki, że powinien na chwilę zrobić sobie przerwę. Postanowił się posłuchać ochronnego drewna, które delikatnie zadrżało w jego smukłych, bladych palcach, obserwując poczynania panny Strauss spokojnym spojrzeniem czekoladowych tęczówek. Obrączki te, ograniczające przepływ światła do źrenicy, były spokojne oraz pozbawione większych emocji. Wiedział, że oczyszczenie własnego umysłu ze zbędnych rzeczy jest drogą do sukcesu, a sam nawet już nie zauważał, iż treningi weszły tak naprawdę w nawyk. Kiedy nie potrzebował niczego, jego głowa była po prostu jedną, wielką niewiadomą. A przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy myśli mógł przemycać w miarę bezpiecznie. Myślał. — Niewerbalne jest... musi być trudniejsze. — napomknął, obserwując to, jak w większości przypadków po prostu nie się udało rzucić prawidłowo zaklęcia. To oznaczało, że tak naprawdę rzucenie go bez wypowiadania jakichkolwiek słów graniczy z cudem, na co nie był zbytnio zdziwiony. Wiedział jednak, że Violetta potrzebuje jak najszybciej strun głosowych; może był to instynkt czysto opiekuńczy, ale większość zaklęć o mocniejszym działaniu wymaga właśnie ich użycia. Gdyby Krukonka znalazła się w sytuacji, gdzie musiałaby zastosować najmocniejszą formę czaru uzdrawiającego, byłaby zapewne w dupie. Werbalne użycie było znacznie łatwiejsze; słowa opuszczające jego usta bez problemu pozwoliły mu na leczenie manekina i tym samym obserwację własnych poczynań. Chyba wolał utratę jąder niż strun głosowych. Nawet jeżeli nie założy rodziny. Powoli zbliżali się ku końcowi. Ostatnie zaklęcia, rzucone przez Strauss, odpowiednio zaleczyły fantom, a oni sami mogli powoli zakończyć własną naukę, która trwała dość dużą ilość czasu. Nim się obejrzał, a wskazówki na tarczy zegarka posiadanego na lewej ręce pokazywały znacznie późniejszą porę. Porę, która wskazywała na powolne zaniknięcie słońca i tym samym wydobycie na sklepieniu niebieskim księżyca w powolny, monotonny sposób. Listopad nie był pod tym względem zbyt przyjemny; dni stawały się coraz krótsze, noce chłodniejsze, a łóżko - pozbawione jakiejkolwiek żywej, dodatkowej duszy. — Myślę, że to koniec na dziś. Zrozumiałem działanie zaklęcia... myślałem, że będzie trudniejsze, ale okaże się tak naprawdę w praktyce, jak mi z nim pójdzie. — powiedział do niej, podnosząc delikatnie i ostrożnie kąciki ust do góry. Zaproponował jej powolny powrót do swoich rzeczy; zaklęciem Mobilicorpus począł przenosić powoli manekina do góry. — To co, zmykamy? — zapytał się wcześniej.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Na stwierdzenie Felinusa mogła jedynie skinąć głową. O ile wcześniej zbytnio nie przeszkadzał jej własny stan przy używaniu zaklęć tak po pewnym czasie, gdy próbowała użyć tych mocniejszych czuła jak magia nie bardzo chce z nią współpracować i efekty wychodziły jej takie, a nie inne. Miała powoli dosyć tego wszystkiego. Naprawdę wiele by dała, żeby znaleźć się na miejscu Lowella. Dla niej utrata jajników czy macicy nie byłaby wielką stratą. I tak nie planowała w przyszłości mieć dzieci. Nie chciała tego, a podobna strata jedynie umocniłaby jej postanowienie i sprawiła, że nikt nie mógłby zakwestionować tego wyboru ani zmusić jej do jego zmiany. Rany zadane fantomom zniknęły już z ich ciał, a Puchon spytał ją czy mogą już się zbierać. Przytaknęła mu i postanowiła towarzyszyć mu w odłożeniu pożyczonych manekinów na miejsce nim koniec końców pożegnali się pod odpowiednią salą i rozeszli w swoje strony.
z|t x2
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Chociaż początku bycia nauczyciela miałem ciężkie, nie poddawałem się. Uznałem, że co mi z życia zostało. Skoro nie mam już serca do szpitali, muszę mieć jakiś inny cel w życiu i zacząłem robić wszystko, by uczniowie traktowali mnie poważniej. A oprócz szacunku liczyło się również to by ich naprawdę, szczerze zainteresować moim przedmiotem. Dlatego moje lekcje zaczęły być znacznie ciekawsze. Ja odrzuciłem już żałobę i w całej swojej kolorowej osłonie dawałem naprawdę porywające lekcje. Miałem tak wiele weny na nie, że aż kończyłem znacznie wcześniej niż mogłoby się wydawać. Dyrektor francuskiej szkoły zaczął patrzeć na mnie przychylniejszym okiem i polecał wzięcie większej ilości wolnego. Niespecjalnie mi się to podobało, bo zwyczajnie praca była dla mnie dużą odskocznią od śmierci ukochanej. I spędzając godziny nad planami zajęć mogłem całkowicie pogrążyć się w pracy, która stała się dla mnie bardzo ważna ostatnimi czasy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Staż nauczycielski ----------------------------------------------------------------------------------- 3: Na pewno jesteś stażystą? Przemykasz niezauważony, wobec czego twoi zwierzchnicy kompletnie o tobie nie pamiętają. Niby można uznać ten stan za całkiem bezpieczny, bo i twoje ewentualne potknięcia przechodzą bez echa… Ale za to jest tragicznie nudno i nie masz za wiele do roboty. Może czas jakoś zabłysnąć, żeby przynajmniej wszyscy przestali dopytywać o twoje imię?
Nie jestem wcale pewien, czy to właśnie to. Prawdę mówiąc, chyba skusiłem się na podjęcie tej próby w przypływie nagłej nostalgii. Pojawiła się we mnie myśl, że w Hogwarcie wszystko zdawało się prostsze i zanim zdałem sobie sprawę, to wysłałem już swoje zgłoszenie, pytając o wolne miejsce na asystenta do zajęć z Działalności Artystycznej. Ha, oczywiście, że już kogoś macie. Słynnego aktora, który nie może równać się z podszywającym się pod pseudonimem pisarzyną. I może właśnie ta odpowiedź nieco mnie gasi, a jednak decyduję się podjąć staż, zawalczyć o miejsce drugiego wyboru, a co ważniejsze - galeony. Czy tym właśnie jest dorosłość? Pogodzenie się z gorzkim rozczarowaniem, przepchnięcie marzeń na bok i podwojenie wypłaty kosztem rozczarowania? Muszę przyznać, że nawet nie walczę o uwagę, brnąc po najmniejszej linii oporu, uciekając z notatkami, zeszytami i dziennikami gdzieś w kąt cichych, niemal zapomnianych już sal, by wypełniać monotonnie rozlewające mi się przed oczami rubryczki. Byle przebrnąć, mieć to za sobą, zdobyć posadę, w której jest choćby namiastka tego, co kocham i w końcu móc dostać wypłatę, której nie przepiję jednej nocy. I choć bywają godziny, w których pilnuję zgrai rozszczekanej dzieciarni, odsuwając się subtelnie, gdy któreś z tych najmłodszych próbuje przytulić się do mnie w dziwnym uniesieniu tęsknoty za rodziną, tak jednak bywają też takie chwile jak te. Gdy za towarzysza mam jedynie gorący kubek kawy i plik dokumentów do wypełnienia. I gdy wymyślam kolejne zadanie związane z prostymi zaklęciami transmutacyjnymi, obszernie opisując dzieciakom efekt, który muszą uzyskać i wypisując na czym powinni się skupić, by nie popełnić błędów związanych z trzecim prawem Gampa, czuję jak moja wyobraźnia plastycznie dopasowuje się do tych realiów, a kąciki ust unoszą się samoistnie w pewnym twórczym spełnieniu. Może tego tak naprawdę chcę i wystarczy pogodzić się z tą sytuacją. Może nauka transmutacji może być odpowiedzią, pozwalającą na elastyczne dostosowanie oczekiwań do rzeczywistości. Bo w końcu na tym polega ta ukochana przeze mnie dziedzina. Na dopasowaniu. Siebie do świata i vice versa.
Może jednak poczuję kiedyś tę prawidłowość bycia na właściwym miejscu. Na ustach mając słowa latami zdobywanej wiedzy. Mając uwagę wszystkich tylko na sobie. W dobrym celu. [zt]
Wyciszony pokój. Znał jego znaczenie doskonale; nie bez powodu postanowił skierować własne kroki w jego stronę, zanim sylwetka nie przeniknęła w mroku rozmyślań i własnej melancholii, by tym samym wziąć głębszy wdech i zamknąć za sobą drzwi. Dłoń musnęła zimną, metalową klamkę, zanim kompletnie nie pojawił się w pomieszczeniu, w którym to wcześniej ćwiczył jednego z najpotężniejszych zaklęć z rodziny Vulnera. Tym razem jednak nie zamierzał w żaden sposób trenować, a zamiast tego chciał odrobiny spokoju. Spokoju, który mu przynależał, poprzez to, co ostatnio się wydarzyło; może skóra nie była już wcale taka blada, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie nadal wyglądał trochę źle. Skóra wcale nie była aż taka blada, oczy zdecydowanie przypominały mniej podkrążone i zmęczone własnym życiem, aczkolwiek nadal pewnego rodzaju strach przejawiał się przez jego tkanki i uniemożliwiał prawidłowe funkcjonowanie. Spinał mięśnie, kiedy przerażenie przejmowało kontrolę; nie potrafił. W żaden sposób nie potrafił zapomnieć, a do tego jeszcze doszła wymiana listów ze Strauss, która to powiedziała mu o tym, iż Max zaczął szperać coraz bardziej. I dowiadywać się coraz to więcej. Usiadł na parapecie, spoglądając tym samym na własne kolana, by tym samym przymknąć na chwilę oczy i zwyczajnie począć bawić się własną różdżką. Przekręcanie jej między palcami nie sprawiało większego problemu; opuszki, muskając drewno, z którego został wykonany patyczek, doskonale wiedziały, do czego on służy. I ta czarna magia go w tamtym momencie właśnie zgubiła. Nawet jeżeli było to cenne doświadczenie, to jednak bolesne. Nie dość, że stał się ciężarem dla Violetty, to jeszcze przy okazji, przed Solbergiem, nie potrafił ukryć tego, iż coś jest nie tak. Jakby bariery przy nim powstawały słabsze, łatwiejsze do zniszczenia i przeskoczenia. Wkurzało go to niemiłosiernie, kiedy to zauważał, iż przy innych jest w stanie kłamać z łatwością, aczkolwiek kumpel należał do całkiem innej ligi i zwyczajnie... trudno było mu. A przynajmniej czuł wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy to robił. Nie czuł się z tym dobrze.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał czas, miał chęci i przede wszystkim znał idealne miejsce, więc zamiast, jak to mówił Felkowi, warzyć eliksir spokoju postanowił poświęcić popołudnie na eliksir nieco bardziej złożony, a zdecydowanie ciekawszy. Felix Felicis, którego bazę przygotował już dawno temu był dzisiejszym celem Solberga. Nigdy nie myślał, że będzie dzielił tamtą podstawę na części, ale pracując ze Skylerem zorientował się jak bardzo wymagająca jest ta mikstura. Ze zgarniętym od Felka kociołkiem i całą resztą potrzebnych rzeczy, wszedł więc do wyciszonego pokoju, gdzie zakładał, że znajdzie trochę prywatności. Jakże się jednak pomylił, gdy zobaczył w środku znajomą sylwetkę. - Siema, przeszkadzam? -Przywitał się z Felkiem, jakby ostatnie rozmowy z nim i Violą nie miały miejsca. W myślach ślizgona panował jednak ciągły ruch. Solberg zastanawiał się, dlaczego mając problem kumpel do niego nie przyszedł i wkurwiał się , że bezczelnie był okłamywany przez kogoś komu ufał. Szczególnie, że wydawało mu się iż puchon też darzy go zaufaniem. Zaczął rozkładać swoje graty, by jak najszybciej przystąpić do pracy. Odrobina szczęścia zdecydowanie była w cenie i Max nie mógł się doczekać aż nowa fiolka dołączy do jego kolekcji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Siedział sam, dopóki drzwi do pokoju nie otworzyły się, a w nich stanęła wyjątkowo znana przez niego sylwetka. A może tylko się mylił, gdy wzrokiem omiótł tak zapamiętany już doskonale ubiór przyjaciela, kiedy to siedział sam na parapecie, myśląc o naprawdę wielu rzeczach? Nie wiedział. Denerwowało go to, chociaż bardziej denerwowało go poczucie bezradności w tym wszystkim oraz winy. Nie chciał jej czuć - normalnie jej nie odczuwał, gdy stosował takie praktyki wobec osób, na których mu zależało, ale wiedział doskonale, że Maximilian to kompletnie ktoś, w kogo naprawdę pokłada nadzieję i zaufanie, w związku z czym nie bez powodu przymrużył oczy, powstrzymując się od odwrócenia głowy w kompletnie inną stronę. Ewidentnie łatwiej rozmawiało mu się poprzez Wizzengera, a nie w rzeczywistości, kiedy to dowiedział się jeszcze od Strauss, że ten zaczął coś podejrzewać; proste przegryzienie dolnej wargi pozwalało mu jakoś przetrwać poprzez własną burzę myśli, które to znajdowały się pod kopułą czaszki. Musiał ćwiczyć oklumencję. Kiedy to zamykał oczy, kiedy to odcinał się od własnego serca, kiedy to nie pozwalał, by jakkolwiek wpływało ono na prawidłowy przebieg wszechobecnej logiki; było to łatwiejsze, gdy rozumiał, w jaki sposób legilimenta jest w stanie wpłynąć na umysł, ale... no właśnie. Nie był w sytuacji zagrożenia życia, nie był w żadnej z sytuacji, która mogłaby wpłynąć na razie na jego rozumianą poprzez większość czasu prywatność. Gdzieś mentalnie i psychicznie, pod kopułą czaszki, będąc świadomym tego, iż rozmowa może nadejść prędzej, niż się tego w rzeczywistości spodziewał, przygotowywał się do utracenia komfortu i ponownego obnażenia prawdy. — Nie, śmiało, wchodź. — starał się uśmiechnąć jak najbardziej naturalnie, co mu, o dziwo, całkiem nieźle wychodziło. Zauważył trzymane przez niego przyrządy do tworzenia eliksirów; zastanawiało go to, niemniej jednak bardziej czuł wstręt do samego siebie, kiedy to wiedział, że będzie chujem, jeżeli zacznie w to dalej brnąć. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to zastanawiał się, co powiedzieć. — Max, ja... no, nie będę cię już oszukiwał, okłamałem cię. Jestem chujem, przyznaję się. — skierował wzrok na własne dłonie, kiedy te słowa niezbyt chętnie przechodziły mu przez gardło, niemniej jednak był gotów do konfrontacji, kiedy to zastanawiał się nad naprawdę wieloma rzeczami. Musiał to z siebie wyrzucić, wszak nie zamierzał już dłużej nadszarpywać zaufania ze strony Ślizgona. Ale czy nie jest już za późno?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie uszło jego uwadze, że Felek wyglądał znacznie lepiej niż ostatnio jak się widzieli. Daleko było do ideału, ale zdecydowanie widać było poprawę. Solberga zastanawiało, czy była to kwestia ponownego przyjmowania leków przez puchona, czy też czegoś innego. Obiecał jednak Violi i przede wszystkim sobie, że nie będzie drążył. Posłał Felkowi przyjacielski uśmiech i zabrał się za to, po co naprawdę tu przyszedł. Faktycznie łatwiej było ukrywać emocje przez wizza, ale przy odpowiedniej dozie skupienia, Max wyglądał jak zawsze, gdy segregował fiolki i pudełka ze składnikami, rozpalał ogień pod kociołkiem, czy sprawdzał ostrość sztyletu przed przystąpieniem do bardziej konkretnych czynności. Wlał bazę do kociołka i zabrał się za siekanie jagód jemioły, gdy o dziwo Felek postanowił się odezwać na wiszący w powietrzu temat. -Naprawdę? - Miało to zabrzmieć naturalnie, a jakaś nutka zawodu wkradła się w głos ślizgona. Nie podniósł głowy, próbując nie odciąć sobie przy okazji palców, bo tego akurat wolał w tej chwili uniknąć. -O czym konkretnie mówisz? - Zapytał nie chcąc wyjechać z jakimś tekstem, który zdradziłby, że Max jest świadom więcej niż jednego kłamstwa ze strony przyjaciela. Odłożył posiekane jagody i zabrał się za odmierzanie krwi salamandry, tak kluczowego składnika wielu eliksirów, że Max był w stanie pracować z nią już praktycznie z zamkniętymi oczyma. Sam nie wiedział, czy chce usłyszeć to, co puchon ma do powiedzenia. Wiele emocji zaczynało się w nim kłębić i starał się za wszelką cenę nie dać się im ponieść. Nie mógł wciąż popełniać tego samego błędu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wiedział, że zbyt mocno zwraca na siebie uwagę tymi nagłymi zmianami w zakresie fizycznej sprawności. Wiedział o wszystkim, ale nadal, czuł się cholernie głupio, a jego duszę opanowywał wstyd za rzeczy, do których nie miał odwagi się przyznać. Może dlatego nie ma żadnych bliższych relacji. Może dlatego, próbując udawać jakiegoś bohatera w tym wszystkim, koniec końców kroczy sam, gubiąc się w ogarniającej jego umysł ciemności. Czasami znajdując światełko w tunelu, nie może jednak tak naprawdę znaleźć wielu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie wiedział, dlaczego stał się głównym celem legilimenty, co nie zmienia faktu, iż denerwowało go to. Ta swoista nieświadomość, ten brak jakichkolwiek argumentów, niemożność odnalezienia tej samej postaci i próby zemsty na niej. Ale... czy miałby jakiekolwiek szanse? Nie wiedział, kiedy to zastanawiał się coraz bardziej, określając własne siły wobec tych, które posiadał nieznajomy. Wychodziło na to, że ten potrafi w bardziej zaawansowane dziedziny magii, a samym uzdrawianiem by się nie wyżywił, w związku z czym, gdyby zechciał w jakikolwiek sposób podjąć się próby odratowania własnego honoru, nie skończyłoby się to zbyt dobrze. Lowell chciałby jeszcze pożyć, zanim zacząłby gryźć piach. Wiele spraw pozostawało niedokończonych, w związku z czym, gdyby teraz to wszystko pozostawił, gdzieś w zaświatach, o ile one istniały, czułby niedosyt. I niemożność dotknięcia struktur rzeczywistości za pomocą własnej, duchowej formy. Palce zaciskające się mocniej na torbie, którą ze sobą niósł, zdradzały jego minimalne zdenerwowanie. Ostatnimi czasy błądził między strumieniami i pokojami pod kopułą własnej czaszki, starając się odnaleźć jakiekolwiek podwaliny stabilności. Niestety, nie wszystko pozwalało mu zachowywać się tak, jak powinien. Może gdyby był tu ktoś jeszcze, nie zdradzałby się aż tak, czując bariery, których nie zamierzał przekroczyć. Znajdowanie się jednak sam na sam powodowało, iż, wbrew własnej woli często, opuszczał mury, pozwalając dojrzeć prawdziwe źródło problemu. — Yep. — powiedział, ściskając mocniej przedmiot, by tym samym odwrócić się na chwilę w stronę Solberga; niemniej jednak nie zdjął nóg z parapetu, zastanawiając się nad tym, jak to wszystko ubrać w słowa. Sprawa była skomplikowana, delikatna, a on czuł, że pogodzenie się z tym wszystkim może trwać znacznie dłużej, niż się tego kiedykolwiek spodziewał. Chyba lepiej już znosił pijanego ojczyma, mimo że chodził zestresowany i bał się dotyku ze strony pozostałych. Powoli jednak powracał do pełnej sprawności, w związku z czym nie bez powodu ufał. Najwidoczniej nie na tyle. — Nie udawaj głupka. — starał się uśmiechnąć, niemniej jednak podniesienie kącików ust było nikłe oraz pozbawione jakichkolwiek oznak zadowolenia. Starał się zachować spokój, nie pozwolić na to, by zareagował emocjonalnie, jak również nie chciał pozwolić na samodzielne zamknięcie się we własnej bańce. — Nie byłem za granicą, nie byłem w pracy, zamiast tego zmagałem się z czymś... niezbyt przyjemnym. — próba delikatnego rozpoczęcia tematu, kiedy to nie chciał wrzucać ich obu na głęboką wodę, przedarła się przez membrany umysłu. Lowell... był częściowo gotowy, by rozpocząć w jakikolwiek sposób rozmowę na ten temat. Nie chciał jednocześnie zmuszać Maximiliana, aczkolwiek kłębiąca się złość wobec samego siebie powodowała, że po prostu nie potrafił inaczej. Próba ukrycia, gdy zależało mu na relacji z Solbergiem, mogła stać się wyznacznikiem decydującym tak naprawdę o dalszej przyszłości. Felinus nie chciał przyczynić się do ucięcia czegokolwiek. Nie chciał, by tyle miesięcy znajomości zostało zaprzepaszczonych z powodu jego samolubnych pobudek; byłoby mu z tego powodu cholernie smutno. Do tego dochodziło otrzymanie wiadomości od Violetty, która przekazała mu, iż Ślizgon trochę wie, o co może w tym wszystkim chodzić; Puchon czuł się powoli jak przestępca, a nie jak osoba, która próbuje ukryć to, co jest nieprzyjemne. Czuł wstręt, mimo że zazwyczaj go nie czuł. Czuł wstyd, kiedy to fala gorąca przeszyła struktury jego ciała, a serce zaczęło bić mocniej, jakoby próbując przystosować się do tego nieprzyjemnego tematu. — Jakiś typ... na Noktrunie... ech. — próbował ułożyć sobie to wszystko w głowie, kiedy to jednak na razie nie potrafił, a przed własnymi źrenicami nadal miał ten cholerny obraz. Obraz pokazujący, że tak naprawdę jest w tym wszystkim słabym ogniwem. Nie bez powodu Lowell mocniej ścisnął dłonie na torbie, jakoby próbując tym samym wszystko sobie poukładać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby wiedział, że Felkowi jest teraz wstyd pewnie powiedziałby mu, że sam sobie na to zapracował. Większość irytacji Solberg wylał na Violę i od tamtego czasu był nieco spokojniejszy, ale nadal nie potrafił pozbyć się tego gorzkiego uczucia, które z braku lepszego słowa mógł określić tylko jako zawód. Nasączając jagody jemioły w krwi salamandry zastanawiał się, co puchon ma mu do powiedzenia i dlaczego akurat teraz postanowił przyznać się do kłamstwa. Wrzucił kilka kręgosłupów skorpenty do moździerza i zaczął je ucierać, gdy Lowell postanowił znów się odezwać. Słysząc słowa kumpla, Max nie mógł się już powstrzymać i odłożył moździerz na stół, a właściwie to jebnął nim srogo, podnosząc w końcu wzrok na puchona. -Nie udawaj? No nie wiem Lowell, najwyraźniej masz mnie za idiotę, który nie potrafi łączyć najbardziej oczywistych faktów. - W myślach wciąż przywoływał spokój, ale jego głos już dawno przestał taki być. Próbował sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć, ale Viola miała rację, ludzie to jebani hipokryci i nie było co się oszukiwać. Musiał jednak wrócić do pracy, bo baza zaczęła niebezpiecznie wrzeć, jakby oddając to, co działo się teraz w głowie ślizgona. Szybko opanował sytuację i wrzucił posiekaną szałwię do kociołka, gdzie zaczęła powoli wypuszczać swój aromat i zmieniać kolor mikstury. -Typ? Na Nokturnie? - Za dużo informacji to nie dostał, ale trochę z tego mógł wyciągnąć. -Ktoś Ci coś zrobił? - Zapytał, bo po ich ostatnim doświadczeniu w tamtej części Londynu to niczego innego się nie spodziewał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees