To pomieszczenie jest przesiąknięte magią związaną z żywiołami, ale również po dwakroć zabezpieczone przed rozprzestrzenieniem się efektów potencjalnie rzuconych tu zaklęć. Gdy za oknem panuje zima, w tym pomieszczeniu jest lato. Gdy na zewnątrz króluje wiosna, tu jesień - wszystko na odwrót. Można rozpalić tu ognisko (w odpowiednim czasie) albo rozstawić namiot.
Nieobowiązkowe kostki na potencjalny dodatek do wątku.
Spoiler:
1, 2 - z każdym Twoim krokiem liście/kwiaty/śnieg (w zależności od pogody) wzbijają się w powietrze i wirują w bezgłośnym tańcu. Mało tego, w trakcie lotu mienią się barwami i wirują tak przez dwa Twoje posty. Kwiaty/korony drzew pochylają się w Twoim kierunku niczym w pokłonie. Pokój zachowuje się tak, jakby czcił Twoją obecność.
3, 4- nadepnąłeś na jakąś gałązkę, z której wydostała się wiązka światła i trafiła Cię, wsiąkając w Twoje ubranie i skórę. Wspomnianą gałązką okazała się niczyja różdżka, która właśnie została bezpowrotnie zniszczona. Od tej pory czegokolwiek dotkniesz (przez dwa następne posty) zamienia się to w kamień. Uwaga! Jeśli dotkniesz żywej osoby, ta stopniowo połowicznie zamieni się w kamień - maksymalnie połowa ciała, najmniej połowa kończyny. Taka osoba musi zostać potraktowana dwunastokrotnym "Finite" albo wizytą w skrzydle szpitalnym.
5, 6 - gdy tylko wychodzisz zaczyna padać deszcz/śnieg/zrywa się wiatr. Cichnie, gdy zaczynasz mówić. Milkniesz - zrywa się wszystek na nowo i tak przez kilka Twoich postów. Gdy jednak zaśpiewasz - wychodzi słońce bez względu na porę roku.
______________________
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Woda jest żywiołem kojarzonym z prapoczątkiem, odrodzeniem i życiem. Żadna żywa istota nie może bez niej istnieć i funkcjonować, często też woda ma właściwości lecznicze- jej źródła stają się obiektami kultu. Związana jest z nieustannymi zmianami i nieskończonością, bezmiarem, jak również upływem czasu. Mugolski grecki filozof, Heraklit z Efezu, uznając wodę za symbol zmienności, powiedział „wszystko płynie” (gr. panta rhei), czyli ulega przemianom. Podobnie jak ogniowi, wodzie przypisuje się moc oczyszczania- nie tylko w sensie fizycznym, ale również duchowym. Do znaków Zodiaku związanych z tym żywiołem należą Rak, Skorpion oraz Ryby. Woda kojarzona jest z chłodem, opanowaniem, mimo wspomnianej przeze mnie zmienności. Z całą pewnością jest to żywioł najbardziej do mnie pasujący ze względu na mój raczej łagodny i spokojny charakter, ale i wahania nastrojów. W wodzie czuję się lepiej niż na lądzie- fascynuje mnie jej spokój i cisza, jak również gwałtowność sztormów i burz morskich, które dobrze oddają moje własne wzburzenie, jeśli już coś zdoła wyprowadzić mnie z równowagi. Uwielbiam wodę w każdej postaci- strumienie, morza, a nawet pełna wanna wprawiają mnie w zachwyt. Nie mam nic przeciwko spacerom w deszczu czy burzy. Ponadto jestem zodiakalnym Rakiem, który silnie związany jest ze zmiennością, jak również spokojem oraz wrażliwością. Chciałabym opanować ten żywioł, gdyż jest mi najbliższy. Urodziłam się nad morzem, zależy mi na poznaniu jego tajemnic i jeszcze swobodniejszym poruszaniu się w wodzie. Władza nad tym żywiołem umożliwia opanowanie ognia, który napawa mnie lękiem, szczególnie gdy znajduje się w rękach innych osób.
Isolde odetchnęła głęboko, kładąc swoje wypracowanie na biurku i zastanawiając się, czy któraś część nie wyszła jej za długa lub za krótka. Trudno, napisała, ile umiała, teraz i tak nie ma to znaczenia. Wiedziała, że przyszła zdecydowanie za wcześnie, ale nie mogła usiedzieć w mieszkaniu. Ostatnio ciągle gdzieś ją nosiło, biegała na większość wykładów i zajęć, nawet tych, które do niczego nie były jej potrzebne. Zresztą uznała zdobywanie punktów dla swojego domu za dobry plan i zamierzała go systematycznie realizować. Siedzenie w pustym mieszkaniu, gdzie wszystkie myśli biegły do Czarka, nie prowadziło do niczego dobrego, jedynie do rozdrapywania ran i płaczu. Była zmęczona tym wszystkim. Schudła pięć kilogramów, pod oczami miała sine obwódki, a jej kości policzkowe stały się bardziej wydatne niż kiedykolwiek. Cholerny świat. Stanęła skromnie pod ścianą, zastanawiając się, kiedy pojawią się inni studenci i uczniowie. A przede wszystkim nauczyciel, do którego zawsze miała mieszane uczucia. Ale ona w ogóle łatwo się uprzedza do ludzi, więc mniejsza o to.
Powolny krokiem wszedł do sali, w której niebawem miały odbyć się zajęcia Magii Żywiołów. Jego pierwsza lekcja, miał co do niej mieszane uczucia. Przez lata widział jak nauczyciele byli podekscytowani, inni przerażeni, dla niego był to dzień jak dzień. W końcu przywykł do przemówień przed sporą liczbą osób, jednakże tłumów się nie spodziewam. Rozejrzał się wokół i prócz kurzu, kilku ławek i biurka nic specjalnie go nie zaciekawiło. Jednym machnięciem różdżki odepchnął i powywracał uczniowskie miejsca, a powietrze zrobiło się szare od pyłów. Delikatnie strzepał kurz z płaszcza i ruszył przed siebie. W tym momencie zauważył pomieszczenie, które wyglądało na schowek, jednym płynnym ruchem zatrzasnął drzwi. - Cantus Musica - Wedle jego życzenia w całym pokoju rozbrzmiała muzyka rodem z horroru. Machnięciem zasłonił wszystkie okna czarnymi jak smoła zasłonami i tak grubymi, że nawet jeden promień słońca nie był w stanie się przedrzeć. O tak, teraz była to sceneria rodem z zakazanego lasu, ciemno głucho i kto wie może nawet niebezpiecznie. Cedric usiadł wygodnie na krześle i czekał na pierwszych uczniów. Był ciekawy jak sobie poradzą, w końcu przygotował dla nich coś specjalnego. Przebywanie w takim pomieszczeniu nie jest dla każdego, zwłaszcza gdy jedynym źródłem światła jest różdżka profesora, z której białe światło ledwo świeci, czasami nawet znika całkowicie i pojawia sie po kilku sekundach.
To byłaby jego pierwsza lekcja na drugim roku studiów, oczywiście przed tą były inne ale jakoś wyleciały mu z głowy i nie mógł się na nich pojawić, to na tej musiał, bo chciał rozwijać się w tym kierunku, tak samo jak chciałby rozwijać się w kierunku zaklęć złożonych. Z tego co było mu wiadomo, to trzeba było przynieść tylko różdżkę, więc schował ją do pokrowca i wyszedł z dormitorium w stronę sali żywiołów, po drodze napotykał wielu uczniów, których kompletnie na oczy nigdy nie widział, więc pewnie to pierwszoroczniaki, które nie wiedzą gdzie co jest. Gdy był już przed salą, otworzył drzwi i przekroczył jej próg, w sali był już nauczyciel, jednak nie było żadnego ucznia, więc powiedział. - Dzień dobry, chyba dobrze trafiłem, co? Ma się tu odbyc lekcja Magii Żywiołów, tak? - może miało tu być jakieś zastępstwo Historii Magii, na które i tak nikt by nie przyszedł, ale i tak usiadł na ławce, czekając na reakcję nauczyciela.
Biegł, biegł na złamanie karku. PRZECIEŻ ZNOWU BY SIĘ SPÓŹNIŁ! A dlaczego? No dlaczego? Właśnie dlatego, że był z mamą po różdżkę. Szczęśliwie udało mu się nabyć ten kawałek drewna, posiadający magiczne zdolności. Byłby zdążył, ba, nawet przyszedł przed czasem, ale mama.. Cóż, w sumie trochę się nie widzieli, a ona.. on.. oboje.. źle znosili pożegnania. Teraz jednak nie było czasu na łzy. Teraz musiał lecieć do tej całej Klasy Żywiołów, czy jak to się tam nazywało. Normalnie szedłby spokojnie, bez pośpiechu, ale tym razem wiedział, że nie może tak zrobić. Dlaczego? Bo dobre trzy dni błagał profesora Moona o pozwolenie mu na wzięcie udziału w zajęciach. Długo szukał rozsądnego i przede wszystkim przekonywującego argumentu. W końcu jednak znalazł. Powiedział mu całą prawdę. Że od dziecka pragnie nauczyć się tak dużo zaklęć jak to tylko możliwe i posiąść dużą moc, a w przyszłości zostać wybitnym Czarodziejem. Bo tacy właśnie „wybitni czarodzieje” zostają Ministrami Magii, albo dyrektorami takich szkół jak Hogwart. On, nie widział nic złego w pracy nauczyciela. Zasadniczo, chętnie zostałby takowym. A gdyby miał już uczyć, to albo Zaklęć, albo właśnie Magii Żywiołów. Te dwa, poza Obroną Przed Czarną Magią, przedmioty jego zdaniem, były mu w życiu najpotrzebniejsze. A utwierdzały go w tym przekonaniu wydarzenia, mające miejsce w pociągu… - Dzień dobry profesorze! Mam nadzieję, że jestem na czas.. – powiedział, normując oddech. Że też w Zamku nie można było latać na miotle. Tak.. to znacznie ułatwiłoby mu życie.. rozejrzał się wokoło. Moon, jakiś facet. Niezbyt ich dużo. No i ta muzyka… Przyprawiała go o dreszcze. Mimo to, dawał radę. Teraz miał ważniejsze rzeczy na głowie. O takie, jak na przykład ten chłopak, który stał tak sam. Podszedł przywitać się i przedstawić. A co?! Jak szaleć, to szaleć!
Jednym kiwnięciem głowy przywitał obu Panów i wypowiedział ogólnikowe zdanie: - Dzisiaj nauczycie się Magii Żywiołów, tak zgadza się, nie będę was uczył o niej, nie po to przybyłem tu aż z Moskwy. Uczniom tej szkoły brakuje praktyki, na moich zajęciach będziecie mieli jej dość. Gwarantuje. Jednakże wszelkie regulaminy, przepisy i głupoty, których niestety muszę słuchać nakazują mi zapytać was co wiecie o tej dziedzinie magii. Czy jest ofensywna czy defensywa, potężna, czy słaba. Oczywiście wszystko wedle własnej opinii. Potem wypowiem się ja i sprostuje wasze głupie wypowiedzi. - wypowiadając ostatnie zdanie położył silny nacisk na słowo "głupie" i widząc zdezorientowane miny uczniów przewrócił oczami i zaczął ich pośpieszać wymownym ruchem ręki. Jednak wyglądało to tak jakby wcale nie miał zamiaru ich słuchać, gdyż Cedric rozglądał się po sali, bawił różdżką, całkowicie przy tym lekceważąc uczniów.
Przed wejściem do klasy związał sobie włosy w kucyk i przygładził zarost aby upodobnić się choć trochę do tutejszych studentów. Tak, wiedziałem kto tutaj uczy, skąd przybył i wyobrażałem sobie jakie metody będą w użyciu. Chciałem zobaczyć czego zdołał nauczyć się z moich zajęć gdy jeszcze nauczałem w Drumstrangu. Wszedłem do ciekawy tego czy mnie zauważy i przepraszanie uśmiechnąłem się do Cedrica. - Pan profesor wybaczy spóźnienie. Zasiedziałem się w bibliotece. Tradycyjna wymówka która była standardem tutaj jak i w Rumunii. W każdym razie, kilka razy słyszałem ją od stojącego przed biurkiem nauczyciela. usiadłem w drugim rzędzie, i podpierając się na splecionych dłoniach przysłuchiwałem się temu co mówił. Nawet to było z sensem. Chociaż wróć... To było bezsensowne... Poznać Magię bez teorii to jak wypić szklankę whisky duszkiem, zamiast się nią rozkoszować. No ale, skoro on miał takie metody. Z uśmiechem słuchałem kolejnych jego słów, bez przerywania. Chociaż wiedziałem że w końcu Cedric mnie rozdrażni i będę musiał przerwać mu ten wywód... Póki co starałem się siedzieć cicho i w skupieniu, jak to studenci, słuchać słów profesora Moona
Nagle drzwi się otworzyły i do środka z hukiem wparował nie kto inny jak Felix. Wyszczerzył się do lekko zdziwionego...nie, zdziwionych, bo profesorów było dwóch. Jak to? Niby w Red Rock było prawie tak samo jak w Hogwarcie, a tu nagle dwóch nauczycieli razem prowadzi lekcje? Dziwna sprawa. Może są związani magicznym niewidzialnym łańcuchem i nie mogą odejść od siebie na krok? Nie, to chyba nie to, bowiem jeden siedział w ławce, a drugi coś tam gadał na środku. Że niby co? Głupie odpowiedzi? Też coś. Już chciał wyrecytować fragment z podręcznika, który wykuł na pamięć, gdyż było tam dużo trudnych słów przydatnych do walki z Verą, gdy zdał sobie sprawę, że nadal stoi na środku i się szczerzy. - Spóźniłem się? Jak tak, to przepraszam.- powiedział, po czym odsunął się na dalszy plan, zamykając drzwi. W pomieszczeniu było bardzo 'mrocznie'. Muzyka też tak brzmiała. Ale by sobie potańczył! Ale no trudno, lekcja to lekcja, jeszcze zarobiłby ujemne punkty. Bo w końcu to też ich obowiązywało, no nie? Nic nie widział, poruszał się w ciemnościach, trzymając ręce przed sobą, po czym wpadł na jakiegoś gościa. Przetarł oczy, próbując cokolwiek dostrzec. Zobaczył dwóch chłopaków, w czym jeden był w barwach Hufflepuffu. Chyba nawet go kojarzył z pokoju wspólnego. Od razu się uśmiechnął. - Sorki stary, ciemno tu jak w grobie i nic nie widzę. - powiedział trochę przepraszająco, w końcu chyba nikt nie lubi gdy się na niego wpada. - A tak w ogóle to my się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Felix.- podał dłoń, starając się nie włożyć jej Puchonowi w oko. A uwierzcie, nie było to łatwe w tych ciemnościach!
Dziwny był ten nauczyciel. Przybyłem tu aż z Moskwy, taki jestem ważniak.. A kto Cię o to prosił?! No właśnie! Na pewno dyrektor Hampson poradziłby sobie bez takiego ważniaka, ale cóż.. Rozumiał. Naprawdę rozumiał. Po prostu gość miał za duże ego. No cóż.. Świata nie zmienimy.. Poza tym, gość wyglądał, na lekko niereformowalnego.. Mimo to uśmiechnął się, widząc iż do pomieszczenia weszły jeszcze dwie kolejne osoby. Jakiś długowłosy, nieco zarośnięty, chyba dawno się nie golił, no i jakaś chodząca ciota, która chyba cierpiała na kurzą ślepotę. Mimo to chłopak okazał się być w porządku gościem. Z uśmiechem na ustach chodził. Rękę wyciągnął, przedstawił się, aż też tak zrobi, a co! – Thomas. Miło mi. – dodałby coś jeszcze, ale nie chciał denerwować profesora. Tym bardziej, że mężczyzna już wyglądał na nieźle zirytowanego. Ciekaw był tylko, co konkretnie tak go denerwowało? Patrząc na niego, przypominał sobie tego chłopaka, którego poznał ostatnio w okolicach Mostu. Też taki gburowaty, ale w głębi duszy dobry człowiek. - Siła danego zaklęcia równa jest mocy osoby rzucającej. Tak więc. Myślę, że dużo zależy od tego obeznania z danym żywiołem. One natomiast są bardzo silne. Widać to chyba najpełniej, patrząc na ich destrukcyjne możliwości, o takie jak pożary, trzęsienia ziemi, czy trąby powietrzne, na przykład. I uważam, że nie jest to magia ściśle określona – zaczął ten temat szybko, zanim ktokolwiek zdążył mu przerwać. – Może być wykorzystana zarówno do ataku, jak i obrony. – uśmiechnął się. To już dwie tezy, które mogły zdenerwować mężczyznę. Pewnie potrąci mu punkty. Chociaż. Skoro on z góry zakładał, że nie powiedzą niczego mądrego, to czym też się przejmował?
Robert tylko siedzial, przez chwile sluchajac jego wypowiedzi, hmm, z gory zalozyl, ze wypowiedzi uczniow beda glupie, ciekawy czlowiek. Tych uczniow chyba pierwszy raz widzial na oczy, wiec rowniez wypadaloby sie przedstawic. Na szczescie siedzial blisko nich wiec nie musial sie zbytnio wysilac. - Czesc, ja jestem Robert, drugi rok studiow. - staral sie mowic dosc cicho, zeby potem nie bylo problemow, ale juz wolal sobie je narobic, patrzac na postawe tego nauczyciela. Ale przywialo go tu az z Moskwy, dyrektor musial wiedziec, ze taki krok bedzie dobry, Robert nie chcial nic mowic ale to chyba nie wyjdzie na dobre calej szkole. - Mam praktycznie takie samo zdanie co moj kolega, oczywiscie, zywioly maja swoje slabe punkty, na przyklad woda mozna zgasic ogien, ale gdy czlowiek wladajacy zywiolem ognia jest w nim obeznany, zrobi tak, ze woda zacznie parowac, wiec dokladnie nie wiadomo, co moze sie stac. Ta dziedzina magii jest bardzo nieprzewidywalna. - nie chcial mowic juz wiecej, aby nie musial dlugo "prostowac" jego glupiej wypowiedzi.
Miała się dzisiaj obyć zarówno lekcja Magii Żywiołów, jak i Historii Magii... i jak tu wybrać na której woli się pojawić? W końcu zdecydowała, że woli to pierwsze, bo przede wszystkim jest studentem, a poza tym na Historie nachodziła się przez cale siedem lat, więc nie było co dalej przerabiać ten sam materiał. Zresztą Żywioły już z samej nazwy wydawały się o wiele bardziej interesujące, a Bell ciągle marzyła, że któregoś dnia nauczy się chodzić po wodzie i takie tam podobne. Kiedy weszła do sali najpierw trochę się przestraszyła, że nie wie o co chodzi i czemu tu tak strasznie było? Za chwilę jednak usłyszała jak jakiś student coś mówi, a jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności i mogła dostrzec kilka osób siedzących w ławkach. - Dzień dobry? - powiedziała głośno, ale nieco niepewnie patrząc gdzieś w stronę światełka, bo chyba całkiem prawdopodobne było, że to właśnie jest nauczyciel. Zajęła miejsce blisko drzwi, żeby nie musieć chodzić w tej ciemnocie i potykać się o wszystko. Brr, ta muzyka była okropna.
Słuchając słów uczniów i tego że wyraźnie Moon nie był tym zainteresowany podniosłem lekko głowę do góry i spojrzałem na twarz jednego mego przedmówcy. - Magia z reguły jest nieprzewidywalna. Nie wiemy przed rzuceniem czy zaklęcie zostanie stworzone prawidłowo czy nie. I nawet najwięksi zaliczali wtopy w tej kwestii. Jeśli zaś rozmawiamy o żywiołach. Każdy z nich ma inny charakter, inne cechy silne i inne słabości. Nie można wrzucać ich do jednego worka. Jak pan Henderson zauważył, ogień może wygrać z wodą, jednak tutaj nie zależy to od siły rzucającego tylko od stopnia zaawansowania opanowania danej magii żywiołów. Kończąc przejechałem wzrokiem po twarzy uczniów i zatrzymałem się na twarzy Cedrica. Taak... Tym mogłem się w jakiś sposób zdemaskować. Potrafiłem ględzić o tym godzinami o czym Moon wiedział. No i... z przyzwyczajenia zwróciłem się do chłopaka per "Pan Henderson". Uczniowie powinni się zwracać co najmniej po imieniu jak nie pseudonimami. - Aha... Jeszcze chciałbym odnieść się do słów Pana Hilla. Po tych słowach zwróciłem się do chłopaka. - Byle idiota potrafi wywołać pożar, trzęsienie ziemi czy tornado. Byle kretyn potrafi siać zniszczenie i chaos. Dużo trudniej jest opanować żywioły aby działały tak jak my chcemy. Skończyłem aby nie zagalopować się za daleko. Zaczynałem praktycznie jeden ze swoich wykładów. Usiadłem spokojnie na miejscu i przyglądałem się klasie.
Słuchał tego długowłosego ucznia z uwaga. Dobrze gadał, to mu trzeba było przyznać. Ciekawy był strasznie, jak na to zareagował nauczyciel, ale niestety nie mógł dojrzeć jego twarzy w tym świetle. A szkoda. Zapewne nieco się zdziwił, bo nie brzmiało to jak jakieś idiotyzmy lub inne głupoty. No, ale z nauczycielem się nie da wygrać, prawda..? Swoją drogą, był ciekaw dość, z jakiego jest domu? Widać było, że żywioły to jego konik.. W sumie leżało to w kręgu zainteresowań Thomasa, ale.. no nie był tak obeznany. Oznaczało to tylko jedno. Ktoś tu w najbliższym czasie odwiedzi czytelnie.. - Zgadzam się z Tobą – zwrócił się do tamtego, by jakoś odnieść się do jego słów. Widocznie, źle się zrozumieli. I chyba był ze Slytherinu. A jeśli nie, to należał do jakiś „szlachetnie urodzonych”. No bo mówić do kogoś w swoim wieku, albo jak w przypadku Hilla młodszego, per „Pan”? Nie spotkał się z tym, jak długo żyje. No, ale zostawmy to – Przepraszam, Panem. Tak, czy tak. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pożar łatwo wywołać. Do tego wcale nie trzeba różdżki.. Natomiast do tornada, czy tsunami już tak. Niemniej, chodziło mi o to, że właśnie takie destrukcyjne zastosowanie danego żywiołu, zwykłego człowieka przekonuje o ich sile najpełniej. – skończył, nadal nie wiedząc, czy tamten wszystko aby na pewno zrozumiał. No cóż, Thomas miał swój specyficzny dla niego, tok myślenia. Nie wiedział, czy wszystko co powiedział, zostanie przez resztę zrozumiane tak, jak on by tego chciał. Niemniej.. - Thomas, miło mi. – przedstawił się nowemu koledze, który najwidoczniej podzielał jego zdanie – Siódma klasa.. – dodał, nieco zakłopotany, patrząc w ziemię..
Uśmiechnąłem się nieznacznie słuchając słów tego chłopaka. Wiedział o czym mówi a to już było coś. Kiwnąłem tylko głową na znak że rozumem jego słowa po czym oparłem się wygodniej. No, dość zwracania na siebie uwagi. Na dodatek tamten chłopak się przedstawił. A że sam nie chciałem wpaść zwyczajnie udałem że go nie słyszę. Co wyglądało dziwnie bo gdy wspomniał z której jest klasy otwarcie zarechotałem z rozbawienia. Zajęcia dla studentów, a tutaj uczeń. I wcale nie było to niczym złym, tylko... skąd on znalazł czas na pojawienie się tutaj. Powinien być na swoich zajęciach, zaraz egzaminy końcowe w Szkole, potem egzaminy na studia... Ale.. Do takich jak on należy świat, młody, pełen energii i zapału. W porównaniu do reszty która siedziała cicho i przysłuchiwała się, nie mówiąc już o nauczycielu który wyraźnie miał te zajęcia gdzieś, chłopak wyróżniał się.
Zajęcia, zajęcia, zajęcia. Lekcje, lekcje, lekcje. Trzeba zająć myśli, uśpić skołatany umysł. Oddać nauce. Przecież poza życiem uczuciowym jest coś jeszcze, prawda? Trzeba rozwijać skrzydła, lecieć prosto... Nie na drzewo. Przed siebie. Obok chmur. Trzeba dotknąć zachodzącego słońca i biec ponad wszystkim, żeby po prostu dotrzeć do własnego kresu szczęścia. Próbowała uwierzyć w tą nową filozofię, gdyż nie miała siły na to by pogrążać się w bólu. Musiała zacząć żyć. Oto w tym wszystkim chodziło, oto miała walczyć. I nie chciała po raz kolejny się poddać, przecież dużo się wydarzyło. Tyle, by zdecydowanie mogła jakoś dalej w to wszystko brnąć, żyć. Docierać. Chciała tego jak nigdy wcześniej. Po prostu wyrywać się z niewoli przeszłości. Przecież musiało istnieć jakieś sensowne wyjaśnienie... Przecież los nie karał specjalnie tylko zazwyczaj za coś. Nieważne. Dziś niosła ze sobą torbę pełną książek, ale pustą od przemyśleń. Szła do sali żywiołów, co raz poprawiając turkusową kurteczkę, która zwisała jej z ramienia. Przecież mieli się ciepło ubrać, prawda? Ale nie będzie paradowała w kurtce po korytarzu. Przecież ludzie i tak mieli ją za wariatkę. Aczkolwiek gdy pchnęła drzwi od sali zorientowała się, że jest tu sama. Co najmniej dziwne... Aczkolwiek oparła się o ścianę czekając na resztę, bo przecież ktoś jeszcze przyjdzie. Prawda?
Zatem profesor Price w końcu dał jakiś znak życia. Nie ukrywajmy, Piątka ta myśl bardzo ucieszyła. W końcu zajęcia z Żywiołów, w jakiś sposób mu się podobały. Pal licho z tym, że uczył się nowych rzeczy. Najczęściej te rozmaite czary, czy też triki, które prezentował nauczyciel, były niesamowitym źródłem inspiracji dla młodego artysty. Dlatego i tym razem nie mogło go zabraknąć. Tak, jak prosił nauczyciel, chłopak uzbroił się jedynie w ciepły płaszcz no i różdżkę. Oczywiście sobą by nie był, gdyby nie wziął swojego wspaniałego szkicownika. Czy na niego ktoś w szkole dziwnie patrzył? Zapewne, biorąc pod uwagę, że od momentu przekroczenia progu zamku do dotarcia do klasy żywiołów nie rozpiął swojego płaszczyka, nie poluzował owijającego szyję szalika, a także zdjął czapki z głowy. Cóż. Widać tak było mu wygodniej. W istocie jednak, nie miał zamiaru się spóźnić, zwłaszcza, że nadal nie oddał nauczycielowi zaległego wypracowania. No i.. może dlatego nie chciał się wyróżniać? Cudownie. Wszedł do sali. A tam jedna osoba. On sam. Po chwili dostrzegł także drugą istotę, dziewczynę. Przywitał się, używając tradycyjnego dzień dobry, po czym podszedł bliżej. - Profesora Price’a jeszcze nie ma? – zapytał, choć to chyba było oczywiste. Ale z drugiej strony.. Równie dobrze mógł gdzieś zniknąć, prawda? Piątek założył, że oba scenariusze są możliwe, dlatego właśnie pytał. W końcu kto pyta, nie błądzi, nie?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Oczywiście nie można było opuszczać takiej cennej lekcji na którą nauczyciel kazał zabrać tylko różdżkę. Żadnych notatek i innych zbędnych książek, to się właśnie pannie Russeau podobało. Dziś ubrała sie w czarne obcisłe spodnie a do tego ciemną kurtkę w stylu ramoneski, ocieplaną od wewnątrz a dodatkowo posiadającą wokół kaptura przyjemne futerko, oczywiście sztuczne. Na głowie miała czerwoną czapkę, a szyję obwiązała czerwonym szalikiem. W dłoni trzymała oczywiście tylko różdżkę. Myślała, że się spóźni na zajęcia a więc całą drogę przebiegła, by zdążyć. Weszła do sali jednakże dostrzegła tutaj tylko dwie osoby. Skinęła głową do chłopaka i uśmiechnęła się lekko do niego. Zdjęła czapkę i pozwoliła uwolnić się swym cudownym ciemnym lokom. To teraz ją właśnie odróżniało od siostry. Ona zazwyczaj nie rozstawała się ze swoimi prostymi włosami. Była ciekawa co tym razem wydarzy się na zajęciach.
Pierwsza lekcja po feriach zbliżała się nieubłaganie. Nie lubiłem tak nagle przerzucać się z trybu nic nierobienia na tryb harowania, dlatego też nie miałem większych chęci by na tej lekcji się pojawić. Niestety, uczniem już nie był i wymagano od niego pewnej dozy sumienności i odpowiedzialności. Zwłaszcza za uczniów i ich bezpieczeństwo. I w tym momencie uśmiechnąłem się pod nosem. Ta lekcja nie będzie bezpieczna, wiedziałem to od dawna. Oni już co nieco wiedzieli o żywiołach, i dziś miałem nadzieję że nikt poważnie nie ucierpi na lekcji. Nie dość że jakaś zaraza panuje w szkole to ma dziś lekcję. Wytaszczyłem za sobą kufer z gabinetu i ciągnąc go za sobą w paradowałem do pustej sali lekcyjnej. Postawiłem kufer przy biurku i otworzyłem go nie zwracając uwagi na dziewczynę stojącą przy ścianie. Wyciągnąłem na biurko kilka paczek z bandażami, długie kawałki drewna do unieruchomienia złamanych kości, maści na stłuczenia, maści rozgrzewające i kilkadziesiąt pudełek z czekoladą. Dodatkowo zadzwoniły butelki z kremowym piwem, te rozgrzewały również dość dobrze ale pozostawiały skutek uboczny w postaci chwiejących się uczniów gdy już się piwa napiją. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i dopiero teraz poczułem na sobie czyjś wzrok. Lekko odwróciłem głowę, tak by tylko ujrzeć sylwetki uczniów. -Dzień dobry... Powiedziałem powoli pocierając dłońmi i tworząc mały płomyk który zaraz rozleciał po sali zapalając świece przy ścianach i na sklepieniu. - Państwo na lekcję, ma się rozumieć? Zapytałem jak bym nie wiedział po co tu się zjawiła. Nie dość że uczennica to jeszcze z kurtką. Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem różdżkę z futerału przy pasku. Wyciągnąłem ją w stronę podłogi szepcząc pod nosem formułę zaklęcia. Pojawiły się kamienne ławy które pokryte były delikatnie połyskującymi, czerwonymi żyłkami. Zachęciłem gestem uczniów by zajęli na nich miejsca po czym szepcząc kolejne zaklęcie rozpaliłem pomiędzy nimi ogień. -Mam nadzieję że pojawi się więcej osób. Powiedziałem rozkładając zawartość kufra na biurku.
- Nadzieja umiera ostatnia profesorze. Proszę o tym nie zapominać. – rzucił młody, uśmiechnięty chłopak, wchodząc do pomieszczenia. Tak. To był on! Nieznany, ale lubiany Hill! Znaczy się.. W sumie, to znany nauczycielowi. Znaczy się.. miał taką nadzieję.. Znaczy się.. Nie, żeby na coś liczył, no! Po prostu. Spotkali się już parę razy, w ogóle poznali w tej sali.. Potem te zajęcia.. ach! Nieważne! Ważne było to, że dziś profesor Price postanowił przysporzyć młodemu Puchonowi powodu do radości no i zrobić lekcję otwartą dla wszystkich! Czyż to nie wspaniałe?! Oczywiście, że tak! Thomas od zawsze wiedział, że ten profesor Price to swój chłop jest. A to było tylko potwierdzenie jego słów! - Pan wybaczy spóźnienie. – powiedział, nieco mniej odważnie, wchodząc do klasy. Widząc jednak samych swoich kolegów ze starszych roczników, nieco się skonsternował. – Ale to nadal zajęcia dla wszystkich, bez wyjątku, prawda? – Zapytał, nieomal tracąc grunt pod nogami. To takie deprymujące. Że studenci mogli, a on nie. A wkurzało go to jeszcze bardziej, bo kurde mol, sam od przyszłego roku nim będzie. Cóż jednak. Jeszcze rok do tego czasu. Life is brutal. Niemniej jednak, miał nadzieję, a ona w końcu umiera ostatnia, że wykładowca nie zmienił zdania i będzie mógł wziąć udział w lekcji. Zwłaszcza, że nieco ćwiczył przez ferie. No i chciał się w jakiś sposób pochwalić rezultatami treningu.. To chyba dobrze, prawda?
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Nadish przybył na zajęcia z torbą przewieszoną przez ramię, w której miał tylko potrzebne książki. Wchodząc do sali, rozejrzał się, by zaraz stwierdzić, że znalazł się tutaj nie pierwszy i nie ostatni. Dzień dobry w ogłoszeniach było że, to lekcje dla wszystkich zainteresowanych-powiedział dość wolno zastanawiając się, kiedy pojawią się inni studenci i uczniowie. - sala była niemal pusta, nie licząc profesora przygotowującego niezbędne przedmioty do lekcji. Puchon zajął miejsce całkiem po prawej stronie, w ostatniej ławce, po czym ściągnął torbę i położył ją na ławkę, wyjmując to, co niezbędne. Oprócz tego umieścił przed sobą swą różdżkę, wyczekując rozpoczęcia zajęć.
Z uśmiechem powitałem kolejnych uczniów. Pięć osób. I w dodatku 2 osoby to uczniowie, a nie studenci. Jednak może to i lepiej. Jeszcze raz wskazałem na miejsca wokoło płonącego ognia aby zostały zajęta po czym odezwałem się do obecnych. - Tłumów się nie spodziewałem. Zresztą, może to i lepiej. Zwłaszcza że kilka nowych osób się pojawiło na zajęciach. Chociaż to akurat może być w tym momencie trochę problematyczne Powiedziałem już trochę ciszej przyglądając się na nowe twarze. Głównie chodziło mi o to że skoro nie było ich na poprzednich zajęciach to raczej nie będą mieli pojęcia o tym czym się tutaj zajmujemy, chociaż nazwa przedmiotu już powinna trochę mówić. - To nasze pierwsze spotkanie w nowym semestrze. A skoro semestr jest nowy to ja postanowiłem nauczyć was czegoś bardziej efektownego niż poprzednio. Fakt, zabawy takie jak przywoływanie wody czy manipulacja powietrzem to rzeczy dość widowiskowe jednak mało efektowny gdy przyjdzie skonfrontować nasze siły z jakimś przeciwnikiem. Dlatego też w tym semestrze będziemy uczyli się zaklęć które mogą nas obronić i zrobić jakieś niespodziewane kuku naszemu przeciwnikowi. Uśmiechnąłem się tylko patrząc po twarzach obecnej młodzieży. Wiedziałem że te zajęcia będą bardziej przypominały Obronę przed Ciemnymi Mocami niż Magię Żywiołów, jednak tego czego nauczą się tutaj nie nauczyli by się na innych zajęciach. Zerknąłem jeszcze na stolika na którym były porozkładane przyniesione przeze mnie atrybuty. - Mam tylko nadzieję że to co leży na tym stole nie będzie dziś potrzebne. Nie chcę oberwać od pielęgniarki za poturbowanie was na zajęciach gdy w szkole panuje jakaś zaraza. Ale zanim zaczniemy, panno Villadsen, panno Russeau, panie Narayanan, powiedzcie proszę co wiecie o żywiołach i czego spodziewacie się po tych zajęciach? Zapytałem nowe twarze, przynajmniej tak mi się zdawało. Wcześniej nie widziałem tych osób na moich zajęciach dlatego też skupiłem na nich swoją uwagę słuchając ich wypowiedzi.
Wszedł spokojnym krokiem do sali, czując jej niezwykłość przekraczając jej próg. Komnata wzmacniała go od środka swoją mocą, łącząc się z jego wewnętrzną magią wody. - Witam, mam nadzieję, że nie spóźniłem się nadto.-Skłonił się w kierunku Price'a, a widząc materiały na biurku uśmiechnął się, widząc że metody kolegi nie różnią się wiele od jego własnych. Widząc natomiast zgromadzonych skazańców.. ups miałem na myśli uczniów. Uśmiechnął się szerzej wiedząc co ich czeka, nie ma jak przedstawiać młodym chłodnym umysłom arkana elementarnej magii.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine przez moment stała oparta lekko o ścianę, przyglądając się ukradkiem chłopakowi z seksownym chaosem na głowie, czyli Piątkowi, gdy nagle usłyszała, że ktoś zwraca się do niej po nazwisku, albo też raczej wypowiedział to nazwisko. Nie usłyszała do końca pytania, jednakże dosłyszała tylko, że ma coś powiedzieć o żywiołach. -To może ja pierwsza, dzień dobry panie profesorze. Oczywiście, sam pan wie najlepiej, jestem pierwszy raz na tych zajęciach. Mam też nadzieję, że nie ostatni. Chciałabym uczęszczać na pana zajęcia i uczestniczyć w naukach- oznajmiła pewnym siebie tonem, podchodząc bliżej prowadzącego. -Co wiem o żywiołach tak? Kurczę, nie przygotowałam się z materiału. Nikt nie powiedział, że mamy się czegoś nauczyć, no ale powiem panu co już wiem- dodała, po czym lekko się uśmeichnęła. Nie widać było po niej zdenerwowania, mimo iż troszeczkę emocje ją nosiły. - Mamy cztery żywioły, jest to woda, ogień, powietrze i ziemia. Chociaż jakiś czas temu odkryłyśmy z moją siostrą że wg Japonii istnieje jeszcze jeden żywioł, a jest to piorun, ale to tylko ich prywatne wierzenia. Chociaż nie powiem, piorun jest naprawdę ciekawym żywiołem- powiedziała po czym znowu ruszyła lekko w przód. Jakoś gdy chodziła, to mniej się denerwowała. -Każdy z żywiołów ma swoje mocne strony, jednakże nie ma żywiołu który jest niezniszczalny. Przykładowo, woda może nam zgasić ogień, powietrze jest dla ognia życiodajne, a więc tylko go podsyci. Z kolei powietrze stanowi barierę dla pioruna. Piorun może nam wniknąć w ziemię, tym samym mając nad nią przewagę, ziemia zaś stworzy nam z wody błoto. Każde żywioł z każdym tworzy jakąś zależność- oznajmiła po czym rozejrzała się po sali jakby szukała oparcia w kimkolwiek z tu obecnych. Miała dopiero szesnaście lat. Pewnie też była najmłodsza w tej grupie, mimo iż najbardziej się wychylała. -Nie jestem też pewna....w razie czego niech mnie profesor poprawi...ale czytałam też, że każdy żywioł określa konkretny temperament, np mamy tutaj połączenie wody z sangwinicznością, ogień z cholerycznością, wodę z flegmatycznością i ziemię z melancholijnością. Ja osobiście postrzegałabym u siebie żywioł ognia profesorze- tym samym zakończyła swoją wypowiedż. Może nie była to wybitna wypowiedź, godna najwyższej oceny i pochwały, ale przynajmniej coś powiedziała prawda?
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Puchon zobaczył że,do sali zaczęło wchodzić coraz więcej uczniów. -Przypominając sobie tyle co z książek wyczytał ,oraz wtajemniczając wszystkich nowo przybyłych – tu uśmiechnął się serdecznie do wszystkich – A więc. Co wiem o żywiołach. Pozwolę sobie lekko zacytować – Warto jednak zwrócić uwagę na to, że choć wzajemnie się ograniczają, to jednak nie zwalczają. Można powiedzieć że granicą między jednym,a drugim. – nie wiedział, czy ktoś zrozumiał, co chciał przekazać tym ostatnim zdaniem. No, może oprócz nauczyciela. – Co by tu jeszcze.. – rozmyślał. – Każdy z Domów, w Hogwarcie związany jest z poszczególnym żywiołem. I tak Hufflepuff reprezentuje żywioł ziemi, Ravenclaw powietrza, Slytherin wody, a Gryffindor ognia, jeśli dobrze pamiętam. – zakończył swój wywód. -Puchon praktycznie miał takie samo zdanie co ślizgonka,ależ oczywiście każdy żywioł maja swoje słabe i mocne punkty, na przykład woda może gasić ogień ale jeśli człowiek władający ogniem jest w nim doskonale obeznany, zrobi tak,iż woda zacznie parować,wiec nigdy nic nie wiadomo, co może się stać. Ta dziedzina magii żywiołów jest bardzo nieprzewidywalna. - nie chciał mówić już więcej,aby nie musiał długo"prostować" jego głupiej wypowiedzi. Chciałbym ziemię opanować ten żywioł, gdyż jest mi najbliższy. Urodziłem się w Indiach,zależy mi na poznaniu jego tajemnic i jeszcze swobodniej poruszać się po ziemi. Władza nad tym żywiołem umożliwia opanowanie ognia, który napawa chyba wszystkich lękiem, szczególnie gdy znajduje się w rękach innych osób.
Widząc wchodzącego do klasy Brendana uśmiechnąłem się lekko na powitanie w jego kierunku po czym znowu skupiłem się na słowach uczniów. Jednak coś potrafili, przynajmniej teoretycznie. A to już dobra podstawa. Chociaż może niekoniecznie. - Mam tylko nadzieję przed dzisiejszymi zajęciami że jesteście dobrzy z udzielania pierwszej pomocy. Mówię to bo dzisiejsza lekcja będzie należała do tych z gatunku dość zabawnych. Dlatego też poprosiłem o pomoc Pana profesora Brendana. Jest on ekspertem od zaklęć natury wody, a jednym z takich zaklęć dziś będziemy się zajmować. Powiedziałem wskazując na nauczyciela który staną obok mnie. Przejechałem wzrokiem po obecnych aby rozczytać na ich twarzach emocje. Spodziewałem się ujrzeć zaintrygowanie, może strach, a tu jednak spokój i ład. To dobrze wróżyło. Nie ma nic gorszego niż chaos w czasie lekcji nowego zaklęcia. - Oczywiście nie muszę mówić o tym że obie osoby które się wypowiedziały mają rację, choć racja ta jest nieco dziurawa. Nie będziemy jednak dziś wracać do podstaw z pierwszego semestru. jeśli ktoś jest zainteresowany, dopytajcie innych kolegów lub poczytajcie w księgach. Mówiąc to wskazałem na Pana Fridaya, ten bywał na moich zajęciach dość regularnie, powinien coś pamiętać z nich, a może nie... Nie wiedziałem przecież co uczniowie wynosili z moich zajęć. - Jak już wspomniałem, zajmiemy się dziś zaklęciem elementu wody. Jest to zaklęcie które należy do grupy zarówno ofensywnej jak i defensywnej magii. Mowa tu o zaklęciu wodnego więzienia. Pokrótce, zaklęcie to formuje kulę wody która ogranicza ruchy przeciwnika. Poprawnie skonstruowane zaklęcie pozwala na wyeliminowania przeciwnika z dalszej walki. Złe wykonanie może trochę utrudnić życie przeciwnikowi. Aby wykonać te zaklęcie należy znać nie tylko formułę ale też mieć trochę siły wewnętrznej. Zaklęcie to, oprócz wody wykorzystuje także powietrze, głównie do obracania wodnej kuli, a także do udostępnienia tlenu dla osoby którą jedynie łapiemy w wodne więzienie. Formuła zaklęcia to Oubilette. Część na praktyczny pokaz możliwości zaklęcia. Spojrzałem wymownie na Aleksandra i odsunąłem się od niego na kilka metrów. Kiwnąłem tylko głową dając mu znak że jestem gotowy na przyjęcie na siebie zaklęcia. - Gotowy... Powiedziałem tylko dając znać uczniom by się odsunęli.
Zanim Math zebrała się w sobie i zdążyła udzielić Piątkowi odpowiedzi, co do tego czy ktoś się jeszcze pojawi, to za chwilę przyszły jednak kolejne osoby. Nie rozumiała po co jej ta kurtka i ten tekst, aby ubrali się ciepło, więc odłożyła rzeczy na bok zastanawiając się, co się teraz jej przydarzy skoro te zajęcia słynęły zawsze z ciekawych zjawisk, zaklęć. Może to właśnie było to co przywiodło tu Math? Poszukiwanie nowych doświadczeń? Wszak w jej życiu było pełno porażek i może należałoby znaleźć nowy punkt zaczepienia, nawet jeśli nauczyciel nie pozwoliłby jej brać czynnego udziału w zajęciach, a jedynie kazał patrzeć? Cóż, na pewno by się nie kłóciła. Przecież od niedawna była prefektem i nie chciała wyjść na kogoś kłótliwego, więc chętnie zajęłaby miejsce nawet gdzieś z boku. Aczkolwiek skoro już ten miły profesor zwrócił się do niej po nazwisku, to już chciała mu udzielić inteligentnej odpowiedzi w jej stylu, aczkolwiek zostało jej to uniemożliwione przez dwójkę innych uczniów, a w końcu poddała się po prostu i najzwyczajniej w świecie uśmiechnęła się potulnie mając nadzieję, ze nauczyciel nie ma jej za niemowę. A potem zaciekawiła się na dobre, szczególnie gdy usłyszała, że prezentowane na zajęciach zaklęcie będzie dotyczyło wody... Woda to przecież jej ulubiony żywioł, wszak pochodziła z Red Rock oblanego wodą i mogłaby przysiąc, że przez moment poczuła jak ciepło tamtejszego słońca przebiega po jej skórze.