Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcie wyciszające. Nie słychać nic z zewnątrz i wewnątrz, bowiem czar jest bardzo skomplikowany i zmaksymalizowany. Świetne miejsce do nauki, ćwiczeń czy potajemnych schadzek.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wolał chyba to, niż po prostu siedzenie cicho i uważne śledzenie jego ruchów. Umysłem znajdował się dokładnie w tym miejscu, w którym to się znajdowali - w pokoju, z którego żadne informacje nie mogły się wydostać. Być może dziwna intuicja kazała mu tu przyjść... a może po prostu los postanowił znowu pobawić się nićmi przeznaczenia i je ponownie złączyć. Niezależnie od przyczyny, niezależnie od tego, dlaczego się tutaj znalazł, a nie gdzieś indziej, po prostu... istniał. Był tutaj, tu i teraz, zastanawiał się, myślał, analizował, łączył ze sobą fakty, starając się tym samym nie przyczynić wkopania samego siebie w coś większego. Wiedział, że może to być trudne; jego słowa, opuszczające wargi, nie bez powodu były przesiąknięte ostrożnością i niepewnością, której to nie mógł się wyzbyć. Wkurzało go to, ale koniec końców, jakby nie było, sam na to zasłużył. Nadal, gdyby miał powiedzieć w pierwszym dniu, co się tak naprawdę stało, skryłby się pod kocem i nie opuszczałby go, dopóki sam by się nie uspokoił. Najlepiej znowu eliksirami, bo przecież tak jest łatwiej. Dał sobie bezpieczny czas na poukładanie tego wszystkiego w głowie, by móc przystąpić do tej rozmowy. A ta rozmowa, jak wiedział doskonale, będzie go sporo kosztować energii. Albo psychiki. Albo wszystkiego, kiedy to był zły na samego siebie, aczkolwiek nie chciał źle. Nie chciał nadszarpywać zaufania do przyjaciela, a jednak to zrobił. Chciał przyznać się do winy i tym samym poczekać na ostateczny wyrok. — ...wiesz, że nie mam cię za idiotę. — wziął głębszy wdech, pozwalając na to, by palce musnęły znowu torbę, do której to się chyba na stałe przykleił. Nie lubił kłótni, nie lubił podnoszenia głosu, nie lubił niczego z tym powiązanego. I chociaż wiedział, że jest to naturalna reakcja organizmu, zawsze był przewrażliwiony na ten temat, gdy nie czuł się na siłach do czegokolwiek. Jakby demony przeszłości nie odpuszczały, wgryzając się coraz to bardziej w gardło, a poczucie winy zaczęło mocniej narastać, wbijając się niczym pasożyty w jego myślach. I co najgorsze - nie mógł się go wyzbyć. Za cholerę, nie potrafił. Czuł, że to jest jego wina, że to z jego powodu ponownie się coś dzieje, jakby nie potrafił podejmować najlepszych decyzji, by uniknąć takich sytuacji. Był srogo zły na siebie, aczkolwiek nie zamierzał tego pokazywać. — Przepraszam. Musiałem dojść do siebie po tym wszystkim i nie chciałem dokładać ani sobie, ani tobie żadnych dodatkowych trosk. — powiedział spokojniej, jakoby chcąc uargumentować swoje zachowanie. — Chociaż... i tak to teraz nie ma znaczenia. — westchnął, skończył w tej kwestii, kiedy to nie mógł spoglądać w zielone tęczówki i wbijał wzrok w podłogę, na chwilę zamykając własne oczy, by tym samym się uspokoić mimowolnie napięte mięśnie, które to powoli, z każdą mijającą sekundą, po prostu się rozluźniały. — Yhm. — mruknął niezbyt pewnie, czując wstyd, że się wcześniej nie teleportował ani nie był w stanie w jakiś inny sposób postawić. Poprawiwszy powoli drżącą dłonią własne kosmyki włosów, nadal przypominał sobie to, co zdołał zrobić. Stał się problemem, problemem dla wszystkich. Violetta musiała zmagać się z jego psychozami, załatwiać eliksiry, mimo że mogła go po prostu pozostawić na pastwę losu. Musiała zmagać się z jego agresją, której nigdy nie okazywał, a która to wydobyła się, gdy zostały spuszczone łańcuchy. Nie czuł się z tym dobrze. Czuł się jak kłoda u nogi, która potrzebowała pomocy, a o którą to nie chciał prosić. I nawet jeżeli podziękował dziewczynie za ogarnięcie go, to jednak... nadal czuł się winny. Że nie spierdolił, że nie uciekł, a zamiast tego dał się poprowadzić w pułapkę, tudzież zasadzkę. — Jakiś legilimenta... się po prostu na mnie uwziął. Z dupy, chuj wie, o co mu chodziło. — zacisnął dłonie w pięści, szybko jednak przywołując się do porządku, kiedy to czekoladowe tęczówki wpatrywały się we własne kolana. — Poszperał mi w głowie, przywołał śmiercioplagę, bogina, ciemność, wszystko... — pokręcił głową, prawie co przykładając palce do skroni, jakoby samo wspominanie było czymś, co go po prostu bolało. Nawiązywało to do rzeczy, których najbardziej się bał. Szperania po umyśle, własnego bogina, a to wszystko okraszone pięknym schematem noktruńskiego krajobrazu. Dał się łatwo zapędzić w ślepą uliczkę, pozwolił się tak łatwo oczernić... — Pod koniec rzucił klątwę. — zacisnął mocniej zęby, wkurzając się również na to, że komórki zaczęły mu szwankować i czuł tym samym większe problemy z własnym organizmem. — Znajoma mnie znalazła i po prostu pomogła. Gdyby nie ona, to cholera wie, czy w ogóle bym jeszcze funkcjonował. — wziął ciężki wdech, opierając własnym podbródkiem o kolano, by tym samym wypuścić powietrze, jakoby chcąc się uspokoić. Zjadał go stres, ale kiedy to wyrzucił z siebie, poczuł mimowolną ulgę. Nadal jednak musiał czekać na jego reakcję, w związku z czym ziarenko niepewności zostało zasiane skutecznie w odmętach jego umysłu, powoli kiełkując i czekając na dalszy rozwój zdarzeń.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ich przypadkowe spotkania nigdy nie zapowiadały nic dobrego. Wystarczyło zobaczyć, co stało się, gdy Max zabłądził w domu u Felka, albo gdy znaleźli się w klasie Beatrix Cortez. Nie mówiąc już o kłótni, która wywiązała się przy kolejnym takim spotkaniu... Zdecydowanie był to zły omen i Max powinien domyślić się, że i tym razem zostaną postawieni przed trudną rozmową. Ściśnięta szczęka i oczy wbite twardo w postać puchona świadczyły o tym, że był wkurwiony, choć tak naprawdę w głębi serca czuł się poniekąd zraniony. Wiedział, że Viola miała trochę racji w tym, co mówiła, ale ona też nie rozumiała relacji między Solbergiem i Lowellem. A ta była wyjątkowo popierdolona jak na niektóre standardy. -Zaczynam wątpić... - Mruknął, wracając do pracy. Wciąż nie rozumiał, dlaczego puchon nagle zaczął go okłamywać i to w przypadkach dość skrajnych. A może to po prostu Max, dzięki wiedzy na temat kumpla potrafił te kłamstwa wyczuć. -Kurwa, Lowell... - Nie potrafił zwrócić się do niego inaczej. Pokręcił głową, by kontynuować dopiero wtedy, gdy śluz gumochłona znalazł się w kociołku. -Po pierwsze ni chuja Ci to nie wyszło. Myślisz, że widząc w jakim jesteś stanie i nie mając pojęcia co się dzieje, odjąłeś mi czegokolwiek? - Zaczął, znęcając się nad jajami popiełka, które musiał zmielić razem z kręgosłupami. -A po drugie, czy ja kiedykolwiek naciskałem? Wiesz, że szanuję Twoją prywatność i nie wyciągałbym z Ciebie czegoś, czego nie chciałbyś mi powiedzieć, ale kurwa myślałem, że mamy być ze sobą szczerzy. - Wszystko było pojebane i miał mętlik w głowie, a Felek miał rację - tamto nie miało teraz kompletnie znaczenia. Nie oczekiwał wyjaśnień, co dokładnie się stało, że Felka nie było. Rozumiał, że niektóre rzeczy trzeba przeboleć samemu. W końcu ślizgon nigdy się nie zwierzał i puchon to szanował. Mimo to, Lowell postanowił mówić, a Max postanowił go wysłuchać. -Legilimenta? Klątwę? Ja pierdolę... - Na więcej nie było go teraz stać, bo ta sytuacja wydawała się po prostu abstrakcyjna. Nie znał nikogo, kto dla własnych przyjemności bawiłby się tak cudzym kosztem. -Co...Co ta klątwa zdziałała? - Zapytał już nieco łagodniej, bo wciąż przecież martwił się u kumpla, a to brzmiało jak naprawdę poważna sprawa. -Dobrze słyszeć, że miałeś pomoc. - Powiedział szczerze, nie poruszając tego, że doskonale wiedział, kim owa "znajoma" była. A przynajmniej miał 99% pewności, że to Strauss.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Bogin? Zaliczony. Kłótnia? Zaliczona. Jeszcze brakowało, by teraz i z tej sytuacji wyniknęło coś podobnego. Nie bez powodu Lowell starał się uniknąć czegokolwiek, co mogłoby jeszcze bardziej zranić, aczkolwiek historia, mimo wszelkich prób oraz starań, uwielbia wręcz zataczać błędne koło. Zwyczajnie niższy kumpel nie potrafił zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku. Po prostu. Chciał dojść do siebie, chciał przede wszystkim poczuć się bezpiecznie, a gdy te najbardziej podstawowe potrzeby zostały spełnione - poczuwał się powoli do wypowiedzenia prawdy. Nie czuł się nadal na siłach, niemniej jednak świadomość otrzymania listu od Violetty, w którym ta wyraźnie zaznaczyła o domniemaniach, spowodowała, że po prostu uderzył się w ten swój pusty łeb i rozpoczął temat, nie będąc do niego kompletnie przygotowanym. Nie bez powodu zatem starał się zachować spokój, choć to było niezwykle trudne. O ile przy obcych potrafił panować nad mętlikiem we własnej głowie, to jednak sytuacja znacząco się komplikowała, gdy pozostawał sam na sam z Maximilianem. Wsłuchiwał się w jego słowa, podnosząc na chwilę łeb do góry, gdy usłyszał pierwsze zdanie. Trzy rzeczy, których nie chciał robić, gdy miał już kogoś bliskiego pod własnymi skrzydłami, to właśnie wywoływanie zwątpienia, utrata zaufania oraz zdradzenie. Czuł się tak, jakby te wszystkie trzy rzeczy po prostu spadły jak grom z jasnego nieba, choć sam, powolnymi krokami, doprowadził tak naprawdę do czegoś takiego. — Ja nie. — powiedział trochę bardziej stanowczo, bo nigdy nie uważał, mimo czasami dziwnych i niezrozumiałych akcji, przyjaciela za totalnego idiotę. Każdy czasami ma prawo zachowywać się głupio, ale koniec końców nie uważał, aby Maximilian wyrażał się głównie poprzez głupotę. Nie bez powodu zasiadał w Slytherinie, gdzie spryt i ambicja są przecież najważniejszymi wartościami; nawet jakby nie zasiadał, to i tak by sądził, że nie jest to prawda i Solberg nie stanowi tak naprawdę ogniwa idioty. — Wiem, że mi to nie wyszło, w chuj mi to nie wyszło, przyznaję się do tego. — o mało co nie podniósł rąk w ramach obrony, niemniej jednak powstrzymał się od tego impulsowego odruchu, by tym samym obserwować w jakikolwiek sposób mimikę twarzy przyjaciela. Zastanawiało go to, co nie zmienia faktu, że to on w tym wszystkim spierdolił, a nie Ślizgon. Że to on doprowadził do takiej, a nie innej sytuacji; nie zamierzał zwalać winy na żadne zrządzenia losu, na żadne sytuacje, a przede wszystkim na niego. — Nie, nie naciskałeś. I jestem ci za to cholernie wdzięczny, bo... nie zadawałeś niekomfortowych pytań. — trochę skulił się na tym zimnym jak las syberyjski parapecie, niemniej jednak naprędce wyprostował. — Zawiodłem, wiem o tym. — wbił wzrok w stronę własnej torby, w której to znalazł czerwony pisak, którym zaczął sobie rysować kropeczki na lewej dłoni, jako że był praworęczny. Robił to z ogromnym skupieniem, jakoby chcąc tym samym przestać myśleć irracjonalnie i podejść do tematu z należytym spokojem; poza tym, wydobycie z siebie słów wtedy było jakoś łatwiejsze. — No, trochę pojebane... — mruknął, kiedy to nadal sobie rysował czerwonym mazakiem kreseczki i kropeczki, znajdując w tym oazę należytego spokoju. Wkurzało go to niemiłosiernie, co nie zmienia faktu, że koniec końców to coś się po prostu wydarzyło i już nie zdoła zmienić przebiegu zdarzeń. Czasami... można płakać. Można krzyczeć i przeklinać, gdy gardło będzie się buntować i pękać. Można modlić się, ile ktoś chce, ile razy i ile minut, ile godzin i ile dni, do każdego z bogów, sądząc, że jakikolwiek z nich wysłucha. I co to robi? Nie powoduje żadnej różnicy; trwa dalej, bez żadnego znaku. Czując, że użalanie się nad sobą nic nie zmieni, student po prostu począł akceptować los takim, jakim jest. Powoli, bez pośpiechu. — Niepoczytalność... miałem ochotę zabijać... Żądać ludzkiej krwi, swojej krwi... skoczyć, zabić się, śmiałem się przy każdej chorej myśli... — westchnął ciężej, skrywając samego siebie w kolanach. Chciał ukryć to, że tak naprawdę oddziaływało to na niego mocniej; w końcu, mimo że życzył wielu osobom złych rzeczy, nigdy nie chciał tak naprawdę się znęcać dla własnej zabawy. Powierzchowne zachowanie nie było takie samo, jak sumienie; może kiedyś. Teraz zaczął się zmieniać. — Jeszcze ją skrzywdziłem... — jego ton głosu momentalnie się zmienił, a sam już nie mógł trzymać tego wszystkiego w sobie, napinając mięśnie i powstrzymując się od nadmiernej inhalacji. Serce biło mu niemiłosiernie szybko, a sam starał się samego siebie uspokoić; spoza oazy prywatności już jednak nie spoglądał. O ile nie miał wcześniej problemów ze skrzywdzeniem Violetty w imię nauki, o tyle ta sytuacja była całkowicie inna. Czuł wcześniej z tego chorą satysfakcję; teraz czuł się z tym źle. Wstyd. Złość. Wszelkie negatywne emocje wylewały się spod jego kopuły czaszki, oddziałując na ciało.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Unikanie konfrontacji może było spokojniejszą opcją, ale zdecydowanie mniej rozsądną. Max starał się wywalać z siebie to, co go trapiło, gdy miał okazję, a urazy nigdy nie trzymał długo. No chyba, że ktoś wyjątkowo zjebał sprawę, ale takie sytuacje to była naprawdę rzadkość. Prychnął tylko na stwierdzenie Lowella i skupił się na pracy. Mogło by się wydawać, że ma kompletnie gdzieś słowa puchona, ale mimo, że wzrok padał na pracujący zawzięcie sztylet, Max łapał każde słowo, które padało w jego stronę. -Jak miałem zadawać pytania, jak nie wiedziałem co się odpierdala? - Powiedział wrzucając garść owoców dzikiej róży do naczynka i zaczynając tłoczyć z nich olej. -Poza tym nie widzę sensu w wyciąganiu z Ciebie czegokolwiek, ale trochę mnie to jebło, jak zobaczyłem, że wolisz taktować mnie jak kogoś o mózgu grappy i liczyć, że to wszystko oleję niż powiedzieć, że potrzebujesz czasu i mam się walić na ryj. - Sam był zdziwiony, że był w stanie wywalić z siebie to zdanie, ale taka była prawda i nie zamierzał tego przed Felkiem ukrywać. Przelał olej do kociołka i zabrał się za mieszanie eliksiru, który musiał teraz przejść istną tęczę nim będzie gotowy przyjąć kolejny składnik. Wybałuszył oczy, gdy usłyszał skutki rzuconej na Felka klątwy. To brzmiało jak horror i Max nie potrafił sobie wyobrazić puchona w takiej wersji. -Merlinie, Felek. Tak mi przykro... - Powiedział, wyobrażając sobie jak kumpel musi się teraz czuć, po tym wszystkim. Rządza krwi, autodestrukcja i jeszcze zranienie Violi... Chciał odsunąć od siebie to wyobrażenie. -Jak się teraz czujesz? - Zapytał spoglądając na niego przez buchającą z kociołka parę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus zawsze był tym spokojniejszym, pozbawionym chęci wyładowania agresji na innych, tłumiącym w sobie większość emocji, aczkolwiek... cierpiącym przy tym bardziej. Za każdym razem, gdy starał się w sobie ukryć cokolwiek, ziarenko frustracji dostawało kolejne podwaliny nawozu. Kolejne, kolejne, aż wyrastało na piękną roślinę, której to korzenie rozwalały fundamenty. Wszystko stawało się wówczas mniej stabilne, a on... musiał się z tym wszystkim zmagać. Nie potrafił wyrzucać z siebie wielu rzeczy, a w szczególności nie potrafił, gdy miał do czynienia z kimś, komu zwyczajnie nie ufa. Maximilianowi jednak chciał ufać. Nie chciał go zranić, nie chciał wykorzystywać jego zaufania, ale koniec końców, jak żeby inaczej, nie udało mu się to. Czuł się z tym cholernie źle, jakby ucisk w klatce piersiowej, jakby coś, co wpływało na niego bardziej, niż się tego tak naprawdę spodziewał. Nawet jeżeli ostatnie rozmowy na Wizzengerze uspokajały go, a sami zdawali się dowiedzieć o sobie jeszcze więcej rzeczy, to jednak poczucie winy wyrastało, zbierając własne plony. Zbliżając się do niebezpiecznego pułapu. — Też prawda. — wziął głębszy wdech, kiedy to zastanowienie przeniknęło, a on nadal siedział na parapecie, myśląc nad tym wszystkim raz jeszcze. Przypominał teraz trochę sinusoidę, która to ma lepszy i gorszy humor, zmieniający się z każdą kolejną minutą. Nie wiedział nic. Chciał wiedzieć, jak się odpowiednio dostosować do sytuacji, ale nie potrafił. Jakby samokontrola przeniknęła przez struktury umysłu, znikając na bliżej nieokreślony czas; towarzystwo Maximiliana wcale w tym nie pomagało. — Wiem, przepraszam. — jedyne, co potrafił obecnie zrobić, to się po prostu spłaszczyć. Te słowa rzadko kiedy wydobywały się z jego strun głosowych, aczkolwiek czuł się winny. Czuł tę cholerną zależność serca od umysłu i nie potrafił ich teraz prawidłowo oddzielić; nie, nie chciał ich oddzielać. Nie chciał wyjść znowu na zimnokrwistą osobę, która po prostu chwyta po najprostsze środki, nie zważając uwagi na innych. Co jednak to zmieni? Nic. Przeprosiny nic nie zmienią. Wiedział o tym doskonale, aczkolwiek nie potrafił się powstrzymać od przeprosin. Teraz to nawet by pewnie przepraszał za to, że przeprasza, wszak jego pewność siebie została zachwiana do tego stopnia, że nie wiedział, co z tym zrobić. Nie był to dla niego przyjemny temat. Nie wiedział, jak go ugryźć, nie wiedział, jak delikatniej z nim zacząć, a pod kopułą czaszki panował istny mętlik, a następnie pustka. Mętlik, pustka, mętlik, pustka. Samo go to wkurzało, co nie zmienia faktu, iż czuł się okropnie z tym, że ubrał tę najgorszą maskę i pokazał się od zwierzęcej strony. Jakby instynkty były najważniejsze, a nie logika, którą kierował się od dawien dawna. Pamiętał, jak zacisnął zakrwawioną dłoń na przedramieniu znajomej, pamiętał, jak się próbował wyrwać, gdy ta podawała mu dożylnie eliksir. Pamiętał, jak zatopił własne zęby w jej dłoń, perfidnie przebijając się przez strukturę tkanek i smakując metalicznej krwi. Wtedy go to cieszyło niemiłosiernie. Czuł chorą radość z wyrządzania krzywdy, wyrywania się, ocierania o liny zaciskające się na jego ciele, a przede wszystkim własnego szaleństwa. — Mhm... — mruknął, podnosząc na chwilę wzrok, niemniej jednak szybko wrócił do pozycji wyjściowej, gdzie nie pokazywał się, a zamiast tego zaczął myśleć. Jak się czuł? Skłamałby, że dobrze. Czuł się chujowo i miał ochotę zaszyć się przed całym światem, że wyszedł na skurwysyna dwukrotnie, niż w rzeczywistości zamierzał. Nie chciał nikogo ranić. Zranił podwójnie; nie uniknął własnego fatum, doprowadzając tak naprawdę do katastrofy. Chyba naprawdę los pluł mu w twarz, chociaż w większości to on był jego kowalem. Nie bez powodu czuł się z tym wyjątkowo źle. — Chujowo, źle, do dupy, wybierz jedno. — powiedział, zaciskając pięści i tym samym zeskakując z parapetu, opuszkami palców dotykając własnego czoła tak, jakby go głowa bolała. Bo bolała, zważywszy uwagę na to, jak ostatnio intensywne dni miał, a odpoczynku po prostu brak. Albo praca, albo własne problemy, niemożność zaśnięcia, narastające kolejne konflikty. Ostatnie swoje oszczędności oddał Violi za ratunek, w związku z czym czuł się trochę biednie, ale koniec końców rachunki opłaci. — Co to za eliksir? — zapytał się, starając się odciągnąć własne myśli od tego tematu, aczkolwiek nie ucinał go perfidnie, zamiast tego wplątując po prostu zaciekawione, choć zmęczone spojrzenie w stronę buchającego kociołka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Byli tak różni a jednocześnie tak podobni, co jeszcze bardziej zdawało się cementować ich relację. Spokojny Felinus kontra porywczy Max, dwójka ancymonów z pojebanych rodzin, których połączyła jeszcze bardziej zjebana poprawka z zielarstwa. Zdecydowanie zasługiwało to na jakąś ekranizację, czy inne uwiecznienie za pomocą sztuki. Westchnął ciężko, bo nie wymagał przeprosin. Nie chciał, by puchon się przed nim kajał. Miał to totalnie w dupie. Obchodziło go zupełnie co innego, czego Felek zdawał się nie zauważać. Nie miał siły jednak, by ciągnąć ten temat. Za dużo ostatnio się działo, zbyt wiele ludzi wokół Maxa zaczęło nagle odpierdalać i ślizgon, który nie zaleczył jeszcze starych ran, nie do końca sobie z tym wszystkim radził. Wziął trochę czułek szczuroszczeta i dorzucił do zielonego w tej chwili wywaru, po czym wypowiedział odpowiednią inkantację, wciąż bacznie słuchając przyjaciela. -Jest cokolwiek, co mogę zrobić, czy zostawić Cię w spokoju? - Zapytał prosto z mostu, chcąc mieć jasność w tej sprawie. Sam zapewne wolałby być zostawiony w spokoju przy takiej okazji. -Felicis. Mam jeszcze bazę na jedną porcję, ale muszę warzyć pojedynczo. Nie mogę ryzykować, że coś jebnę przez złe proporcje. - Odpowiedział na pytanie kumpla i właśnie w tym momencie eliksir przybrał charakterystyczny złoty kolor, który oznaczał koniec pracy. Solberg wziął świeże fiolki i zaczął powoli przelewać miksturę do szkła. Skupił się, by nie zmarnować ani kropelki, bo zdecydowanie nie był to tani wywar, a obecnie nie miał czasu ani środków na ponowną próbę, którą musiałby zacząć od zera.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
O dziwo Felinus trzymał się bardziej ze Ślizgonami niż przedstawicielami własnego domu. Nigdy się nad tym jakoś nie zastanawiał, ale koniec końców nie uważał, żeby kolor szat miał w jakikolwiek sposób wpływ na jego wybory. Po prostu z większością osób ze Slytherinu mógł się łatwiej dogadać. Sam nie wiedział, z czego to dokładnie wynika, niemniej jednak podejrzewał, że jakaś ukryta cecha, będąca tą wiodącą, miała kontrolę nad zadawaniem się z poszczególnymi osobami. Nie przejmował się. Lepsza komunikacja z innymi powodowała, że mniej zastanawiał się nad własnym życiem i nie oddawał się koniec końców w ramiona przeszłości, która to niosła ze sobą, w większości oczywiście, same negatywne odczucia. Wspomnienia. Jakoby tonąc w odmętach ciemnego oceanu, fala próbowała umyślnie zmyć z niego pesymistyczne podejście, ale z większym lub mniejszym skutkiem. Nigdy w pełności znaczenia tychże słów. Nie zauważał, będąc ślepcem pozostawionym głównie samemu sobie, a raczej własnemu uczuciu idiotyzmu, z którym to jednak poradzić sobie nie mógł. To, że oszukiwał, było dla niego wręcz naturalne, proste. Ubieranie masek także pomagało mu przetrwać w tym okrutnym świecie, niemniej jednak, w obecności przyjaciela, nie potrafił każdej z nich zachować w całości. Nabierały kolejnych pęknięć i wymagały napraw; nie wiedział jednak, o co dokładnie może chodzić. Nie podejrzewał, kiedy to odmętami pamięci był głównie w miejscu całego ataku legilimenty, kiedy to ugiął się na własne kolana, będąc podduszonym. — Czas. Potrzebuję czasu. — powiedział, spoglądając na niego, kiedy to wyprostował się, wbijając własne dłonie w materiał bluzy, którą to założył, jakoby starając się zachować tym samym jakiekolwiek siły. Czekoladowe tęczówki wbił w stronę przygotowanego przez Maximiliana eliksiru, jakoby zastanawiając się nad tym, w jak niezwykłych rzeczach może być on wykorzystywany, niemniej jednak, koniec końców, nie zadał żadnego pytania, które mogłoby się cisnąć na usta. — I potrzebuję zrozumienia. Nie współczucia, nie sympatii, nie empatii. Zrozumienia. — powiedział, zaznaczył, zaakcentował, kiedy to koniec końców żadna kropelka się nie zmarnowała, a porcja Felix Felicis zawitała w pojemniczku, być może cicho licząc na kogoś, kto ją kiedyś wypije. Zazna jej szczęścia. — Drogie ustrojstwo, ale przydatne. — przyznał, trochę chłodno kalkulując zastosowanie tego wywaru, niemniej jednak, koniec końców, proces został ukończony, a oni mogli wyjść. Sam wziął ze sobą torbę, zarzucając ją na własne, prawe ramię, jakoby to właśnie po tej stronie miała osiągnąć największą przydatność. — Będę się z tobą kontaktował przez Wizzengera. Do czasu. — kiwnąwszy w jego stronę głową, Lowell powoli, opuścił pokój, a wraz, za nim, kumpel. To, co miał powiedzieć, po prostu powiedział; mleko się rozlało, a on jedynie mógł dochodzić do siebie, uczestnicząc jedynie ciałem na lekcjach. Jakby to miało jakkolwiek naprawić, w obecnym stanie, jego podejście do tego wszystkiego.
Etap II Staż nauczycielski ----------------------------------------------------------------------------------- 3: Podobno jeśli ktoś jest od wszystkiego, to mimo wszystko nie nadaje się on do niczego. W Twoim przypadku to powiedzenie nie ma jednak kompletnie żadnego odzwierciedlenia. Podczas Twojego stażu jeden z obiektów w miejscu pracy uległ zniszczeniu (dowolnie przez Ciebie wybrany, pasujący do Twojego stażu). Nikt nie potrafił sobie z tym poradzić, a właśnie Tobie się udało. Nieparzysta – niestety, szef nie uwierzył w to, że właśnie Tobie udało się naprawić obiekt. Mimo wszystko Twoi współpracownicy wstawili się u niego za Tobą i dostajesz dodatkowo ekstra piętnaście galeonów do wypłaty. Następnym razem upewnij się, że szef widzi, jak przykładasz się do swojej pracy. Troszkę pozmieniałam. Tak.
- Nie wierć się, bo stracisz oko - mruknąłem nieco już zirytowany, ale wcale nie ruchliwością obiektu moich napraw, a raczej świadomością, że powinienem przytrzymać go pewnie, stabilnie, po męsku. Dokładnie tak, jak w prawej dłoni trzymałem swoją różdżkę. A jednak nie mogłem się na to zdobyć i lewą zaciskałem uparcie na własnym kolanie. Standardowa sytuacja - zaklęcia transmutacyjne, wygłupy, drobny wypadek i w taki sposób jeden z uczniów zamiast zwykłego, ciemnoniebieskiego, całkowicie ludzkiego oka, łypie na mnie nerwowo spłoszonym zwierzęcym spojrzeniem cielaka. - ...Nie panikuj, chodziło mi o przypadkowe dźgnięcie Cię w nie różdżką, nie o zaklęcia. Te są banalne, tylko się nie wierć - kłamię gładko, bo co innego mi pozostaje, skoro chłopaczyna gotów jest zerwać się z miejsca i zwiać mi czym prędzej. Mam mu powiedzieć, że trafił na jedno z gorszych miejsc do detransmutacji? Że łuk brwiowy jest niezwykle unerwiony i jeden zły ruch, a mogę pozbawić go wzroku na stałe? Że w sumie to może przywyknie po prostu do depilacji tych delikatnych okolic albo w ogóle dostrzeże plusy tej przemiany, bo rzęsy ma teraz niczym rasowa drag queen? Nie. Usuwam cierpliwie mieszek za mieszkiem, przywracam skórze odpowiedni odcień, wciskam mu te całe pedagogiczne banały i zwyczajnie cierpliwością, której nie chciał podjąć się nikt inny, popycham go ku temu, co zwykł nazywać normalnością. I w końcu zaczynam rozumieć, że też muszę się przełamać i że nie ma w tym nic prywatnego czy intymnego. Moja dłoń przytrzymuje pewnie nastoletni podbródek, a ja sam ignoruję delikatne drżenie palców, które chcą zbuntować się i oderwać od nieznanej skóry. Ale im dłużej trwa moja praca, tym łatwiej jest mi podejść do tego z dystansem. I może właśnie dzięki temu zyskuję na pewności, że sobie poradzę. Nie teraz, ale ogólnie. Jako opiekun kogokolwiek, nawet jeśli nie umiem zająć się odpowiednio samym sobą. Bo nawet gdy Patton nie wierzy mi, że to ja zdjąłem urok z chłopaka, to nie myślę nawet o tym, że Gryfon mógłby za mnie poręczyć. Po prostu czuję się spokojny, spełniony. Bo odnalazłem ten odpowiedni sposób; to jedno, słuszne podejście na kształt powołania, instynktu pedagogicznego. Nauczyłem odsuwać się na bok własne myśli i lęki, by spojrzeć na ucznia jak na materiał swojej pracy. Tak, jak do ciał podchodzi medyk.
Jak do delikatnych mechanizmów zegarmistrz. Z troską i chęcią naprawy. Przedmiotowo. [zt]
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Etap III Staż nauczycielski ----------------------------------------------------------------------------------- 1: Im dalej, tym gorzej?. Przyszedłeś do biura ostatniego dnia, żeby nadrobić zaległości w papierkowej robocie. Miałeś dużo pracy, przez co oderwałeś się od rzeczywistości. Pech chciał, że podczas biegania nad obowiązkami zahaczyłeś o jakieś ustawione na ziemi pudło, przez co wylądowałeś na ziemi. Parzysta – Twoje obrażenia nie są dość poważne, jednak z nosa bez przerwy leci Ci krew. Zastanów się dobrze czy znasz jakieś przeciwzaklęcie, a jeśli nie, poproś o pomoc kolegę z pracy.
Myślałem, że papierkowa część pracy nauczyciela przyjdzie mi z łatwością. W końcu przecież właśnie to robię przez niemal całe swoje życie - czytam, piszę, wymyślam i zmyślam. Spodziewałem się, że zaskakujące łączenie wyrazów jest trudniejsze do osiągnięcia, niż kilka opinii, cyferek i nagromadzonych na siebie podpisów, a jednak godzina mija za godziną, a ja co chwila łapię się na tym, że myślami odbiegam w zupełnie inne rejony, mimowolnie zaczynając notować urywek opowiadania lub nowy wiersz, zaraz musząc żmudną pracę od początku, zbyt sobie ceniąc własne myśli, by wyczyścić spisane przeze mnie fragmenty dzieł. Mój entuzjazm z pierwszego, czy nawet drugiego tygodnia, słabnie, wiotczeje, kurczy się w oczach i duszy, aż w końcu znika zupełnie. Myślę sobie, że moje nauczycielskie powołanie może i miało krótkie, trzytygodniowe życie, ale za to trwało pełną piersią, poznając ogrom świeżych uczniaków, zanim nie zgasło spokojnie ostatniego dnia stażu. Ale właśnie, ostatniego! Przecież nie wycofam się, opadając na ziemię tuż przed metą, jeśli mam siłę doczołgać się przez jej linię. Dlatego też wbrew sobie i każdemu spinającemu się w niechęci mięśniowi, motywuję się do wypełnienia ostatniego stosu papierów, z naręczem kartek pokonując krótką drogę do pokoju nauczycielskiego, by wyjebać się majestatycznie o postawiony przed drzwiami karton. Nie zważając na przemykające gdzieś w tle dzieciaki wyklinam rzyć Merlina i mać psidwaka, w pierwszej chwili wkurwiając się na zalane krwią dokumenty, dopiero później dopuszczając do siebie ból złamanego nosa, w pełni ignorując wilgotniejące z drobnej paniki oczy, gdy instynktownie uciekam do gabinetu, dopiero tam opanowując szalejącą z zawstydzenia metamorfomagię. Oczywiście, że nie potrafię się wyleczyć, w pierwszej chwili próbując nastawić nos przy pomocy swojego daru, nie osiągając zupełnie nic poza nasilającym się pulsującym bólem i jeszcze mocniejszym krwawieniem, w końcu poddając się zupełnie, rękawem skórzanej kurtki tamując krwotok na czas czyszczenia wypełnionych przeze mnie plików. Gdzieś tam z tyłu głowy zarzucam się banałami, że mam być twardy jak na faceta przystało, zaraz znów krytykując się za te myśli i przypominając sobie, że miałem przecież porzucić wszystkie te ograniczające mnie stereotypy i schematy, zastanawiając się nad tym, czy jak już zacznę moralizować dzieci, to przy okazji nauczę się słuchać własnych rad. Cały blady i zakrwawiony, ale przede wszystkim - zadowolony z wypełnienia ostatniego już stażowego zadania, wstaję by wyjść z pokoju nauczycielskiego i w ostatniej chwili zyskuję świadka swojej wpadki. Niemal odruchowo dodaję sobie kilka centymetrów wzrostu, choć te niewiele znaczą przy różnicy, jaka dzieli mnie od @Huxley Williams, a jednak to właśnie dzięki nim zyskuję tę pewność siebie, by z odgrywaną beztroską machnąć ręką na pytanie dotyczące pomocy, na przekór spojrzeniu, które wyraźnie błagało o choć jedno zaklęcie leczące, by nie musieć przypominać o sobie Norze Blank. Zagajam więc rozmowę o jakieś głupoty, żebyś tylko zaproponował mi pomoc raz jeszcze, by móc zgodzić się z wielką ulgą, którą można by pomylić z łaską. Po wszystkim jednak dziękuję Ci szczerze, choć na tę chwilę będąc sobą i nie pozując ani odrobinę, a nawet uciekając już na korytarz, na ustach mając propozycję odpłacenia Ci się w jakiś sposób w przyszłości, łapię się na tym, że gdzieś mimowolnie utraciłem sztucznie nadane sobie centymetry. [zt]
Hogwart zdawał się być magiczny, aczkolwiek wynikało to z jednego aspektu - aspektu pierniczków, które raz po raz przechodziły przez korytarze, powodując powstanie zachwytu w sercach najmłodszych uczestników całej tej farsy, jak również pewnej dozy zainteresowania. No bo jak to, żeby świąteczne wypieki miały zdolność poruszania się, a do tego... okazywania pewnego rodzaju uczuć? Nie bez powodu zastanawiało to Felinusa, który starał się przechodzić obok nich obojętnie, aczkolwiek każdy z nich skrywał dla niego małą, słodką tajemnicę. Kiedy to był na lodowisku z Irvette, został pocałowany przez jagodowego, który wywołał w nim uczucie narastającej miłości. Dyniowy przyczynił się do bycia naprawdę strasznym człowiekiem, czego ciągle żałował, przypominając sobie, z jakimi to odzywkami skoczył do Maximiliana po tym wszystkim, co się wydarzyło w Zakazanym Lesie. Czasami chciał sobie porządnie przyrąbać patelnią, by wyręczyć Gwizdka i tym samym zwolnić go z pewnych czynności, które mogłyby przyczynić się do nieprzychylnych spojrzeń ze strony starego dziada, aczkolwiek za każdym razem się przed tym powstrzymywał. Nie bez powodu zatem, kiedy to znalazł chwilę spokoju dla samego siebie, chwycił tym samym za termos, który to trzymał we własnej torbie; nalanie z niego odpowiedniej ilości kakao nie stanowiło problemu. W szczególności, gdy w Wyciszonym Pokoju znajdował się sam, odwrócony w stronę nikłego światła okna, gdzie to oparł się o parapet. I jednocześnie zainteresował się pierniczkiem, który najwidoczniej domagał się uwagi. Lowell spojrzał na niego własnymi, czekoladowymi oczami, kiedy ten wyciągnął w jego stronę własne łapki i zdawał się szukać jakiejkolwiek dozy zainteresowania. Gdy student jednak pozwolił mu wejść na własną dłoń, a następnie na parapet, zbyt długo na kolejny przebieg zdarzeń nie musiał czekać - nim się obejrzał, a czarodziejski wypiek zagościł w jego kubku, nie zamierzając wcale tak łatwo odpuścić we własnych postanowieniach. Zdawał się być nie tylko rozluźniony, ale także uśmiechnięty. — Ejjejej, panie pierniku samobójco, proszę nie umierać, jeszcze długa droga przed panem. — mruknął w jego stronę, starając się go wyciągnąć z mlecznego raju, aczkolwiek ten pochlastał go własnymi strukturami chrupiącego ciasteczka po paluszkach, nie zamierzając w ogóle wyjść. Uznając kakao za swoje własne, prywatne kąpielisko, również nieprzyjemnie reagowało, gdy Felinus starał się tym samym napić się własnoręcznie przygotowanego napoju, na co westchnął cicho, opierając się łokciem o parapet. I obserwując tę małą, rozkoszną istotkę, która pływała sobie radośnie, odczuwając zapewne sporo radości - może nawet zbyt sporo, zważywszy uwagę na okoliczności, w których to za niedługo pierniczek stanie się jednością z czekoladowym płynem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie był to jakiś wyjątkowy dzień. Max przemierzał korytarzami, wychodząc z biblioteki, w której to wciąż próbował znaleźć cokolwiek na temat rośliny, która spędzała mu sens z powiek. W drodze uzmysłowił sobie, że jest jedna osoba w tym zamku, która mogła mu w tym pomóc. Wciąż rozmyślał, jak by tu załagodzić cały ten problem i przede wszystkim, jak doprowadzić eliksir do stanu używalności bez narażania kolejnej osoby na utratę kontaktu z rzeczywistością. Błąd, który wtedy popełnili nie był duży, ale zdecydowanie znaczący. Właśnie skręcał w korytarz na piątym piętrze, gdy zobaczył na jednym z parapetów przyklejonego do okna pierniczka. Podszedł do niego w celu pomocy ciastkowi i powoli zaczął odrywać od szklanej powierzchni. Nie zdążył jednak powiedzieć słowa, a ten już spierdalał, jakby dokładnie wiedział z kim ma do czynienia i bał się, że Max zechce namówić go na coś nieprzyzwoitego. Szkoda tylko, że w tej panice pierniczek zostawił w dłoni ślizgona swoje... ramię. Maxowi nie umknął ten szczegół i poczuł, jak wnętrzności mu się skręcają, a głos staje w gardle. Zacisnął mocno powieki, by pozbyć się nieprzyjemnych obrazów z głowy, po czym włożył sobie kawałek ciastka do buzi. Zdecydowanie nie był to najlepszy pomysł, bo od razu poczuł się jakoś dziwnie. Zdecydował wejść do najbliższej komnaty i przeczekać, w razie gdyby pierniczek nasączony był czymś niezbyt ciekawym. Gdy zamknął za sobą drzwi zobaczył jednak znajomą postać. Znajomą, choć dziś mieniła mu się w zupełnie innym świetle. -Felek! - Powiedział radośnie i jakby trochę bardziej miękko niż zazwyczaj. Podszedł do kumpla i zanim zorientował się co robi, klepnął go w pośladek na powitanie. -Co Ty tu robisz sam w tej ciemnicy? A może w czymś przeszkadzam? - Zapytał, a ostatnie pytanie sprawiło, że nieco przygasł na twarzy. Może Lowell był tu z kimś umówiony i właśnie czekał na swojego towarzysza/towarzyszkę?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zabawa z piernikiem trwała w najlepsze - ten się złościł, gdy Lowell próbował go wydobyć z mlecznej kąpieli, a on sam nie mógł zanurzyć własnych ust w przyjemnym, kakaowym napoju. Nie bez powodu zatem ten jedynie wzdychał, przyglądając się za okno, jakoby w celu znalezienia kogoś, kogo kojarzy. Niemniej jednak nie tylko korytarze pozostawały puste, lecz także dziedziniec - chłodne powietrze wcale nie zachęcało do grudniowych aktywności. I chociaż niektóre roczniki z niższych klas zdawały się mieć ogromną radochę, gdy jakiś nauczyciel podszedł i ożywił im trochę bałwana, który to poruszył własnymi rączkami w ramach przywitania z nimi, tak naprawdę było ich mało. Reszta siedziała zapewne na Wizbooku, obserwując, co dokładnie dzieje się u znajomych. Zresztą, nie dziwił im się - sam jakoś nie czuł zbyt entuzjastycznego podejścia, kiedy to wiedział, że nie ma nic gorszego od śniegu dostającego się do wnętrza butów oraz potencjalnie przechodzącego Pattona, który również i takim dzieciakom mógł zmyć uśmiech z twarzy i posłać w celu wykonania jakiegoś idiotycznego zadania, jak chociażby zdjęcia karykatury. Która, wywieszona przez Irytka, była niesamowitym dowodem na to, jak wszyscy tego nauczyciela po prostu nie lubią i nie pałają do niego nadmierną sympatią. Nie zauważył, kiedy to Max wszedł do pokoju, chociaż głos przedostał się do jego uszu, na co odwrócił głowę, jakoby zaintrygowany. Ucieszył się na widok przyjaciela, jako że w sumie każda możliwość spędzenia ze sobą ciut czasu była dla niego czymś miłym. Zresztą, ostatnio, jako że brał co chwilę urlopy, musiał ponownie zapierdzielać za kółkiem, w związku z czym miał coraz to mniej czasu. Przez głowę mu nawet nie przeszło, że los postanowi ich ponownie ze sobą spotkać, lecz tym razem z czymś, o czym Lowell nie miał bladego pojęcia; na klepnięcie w pośladek jedynie się głupio uśmiechnął, uznając to za jakieś przytyki. Nie bez powodu zatem wyprostował się, rzucając mu rozbawione spojrzenie. — Co to, jakaś nowa forma przywitania? — zarzucił mu, kiedy to wziął kubek i tym samym pokazał odpowiedź na jego następne pytania. Nie zauważał jeszcze tego, że coś ze Solbergiem może być nie tak, w związku z czym pozostawał nadal tak samo uśmiechnięty, kiedy to oparł się jedną dłonią o parapet, jakoby chcąc tym samym zachować równowagę. W naczyniu znajdował się piernik samobójca, który, na widok kompletnie obcego typa, zakrył się częściowo rozpłyniętymi już rączkami. — Nie przeszkadzasz. — zaśmiał się. — A widzisz, chciałem sobie wypić kakałko i okazało się, że pan piernik samobójca był ode mnie szybszy. — wskazał na jegomościa, który tym samym, niezbyt zadowolony faktem kolejnego podglądacza, odwrócił główkę. — Kakałka? Tylko uważaj, jest gorące, niedawno robiłem. — proste pytanie opuściło jego spierzchnięte usta, kiedy to, w sumie, bez oczekiwania na jakąkolwiek odpowiedź, wyciągnął kolejne naczynie z własnej torby, pozwalając na to, by mleczny napój przedostał się do jego wnętrza. Tym samym podał następnie dyniowy kubek, jakoby w widocznym zastanowieniu, kiedy to jednak sam był ciekaw tego, co robi tutaj Ślizgon. — A ty? Nie spodziewałem się, że postanowisz tutaj wpaść. Jest wiele innych, ciekawszych pomieszczeń, niż akurat to. Czyżby chęć swobodnej analizy myśli? Pozostania samemu na nieokreśloną chwilę? — spojrzał na niego spokojnie, tym samym zastanawiając się nad tym, co go tutaj przysłało. Może chęć pozostania poniekąd w samotności? Jakoby coś, co go wezwało w odmęty tego wyciszonego pokoju? Nie wiedział.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie dziwił się jakoś pustką na szkolnych terenach. Wiele dzieciaków zapewne spędzała ten czas w domach, z rodzinami, a ci którzy pozostali w murach szkoły chowali się po kątach próbując dorwać trochę spokoju i prywatności lub wybierali się do wioski, by ogrzać swoje ciała od wewnątrz szklaneczką czegoś dobrego. Sam Max nie miał pojęcia, że został poddany wpływowi Amortencji. Jako, że eliksir został upieczony w pierniki, charakterystyczny aromat nie miał za dużej szansy by go dosięgnąć, a jako że nim przekroczył prób tego pokoju nikogo nie spotkał, nie miał jak odczuć skutków działania wywaru. Wiedział jedynie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Uszu ślizgona dobiegł aksamitny głos Felka i ten od razu poczuł, jak na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. -A co, nie podoba się? - Puścił mu oczko czując, że kompletnie nie kontroluje tego co robi ani mówi. Ulżyło mu trochę, gdy okazało się, że jednak puchon nie miał zamiaru się tutaj z nikim innym spotkać. Sam nie wiedział, skąd nagle ta myśl pojawiła się w jego umyśle, ale zdecydowanie mu się nie podobała. Z trudem oderwał spojrzenie od głębokich tęczówek Lowella, by przenieść wzrok na topiącego się w płynie piernika. -Pewnie, od Ciebie zawsze! - Powiedział posyłając Felkowi kolejny uśmiech, a następnie odbierając od niego dyniowy kubek. W wyniku tego gestu palce ślizgona delikatnie musnęły te, należące do jego przyjaciela, przez co Max (o Merlinie) lekko się speszył. Pozwolił, by para z ciepłęgo, mlecznego napoju otuliła jego twarz, a do nozdrzy doszedł tak znajomy, przyjemny zapach. Przymknął przy tym oczy, które otworzył dopiero na dźwięk kolejnych słów padających z ust puchona. -Ja? - Zapytał zdziwiony, że Felek może pytać o niego, ślizgona który przy Lowellu bladł. -Wszedłem tutaj bo...W sumie to nie pamiętam... - Powiedział, bo w momencie, gdy zobaczył kumpla wszystko inne jakoś przestało się liczyć. Czuł, że miał ogromne szczęście, że trafił właśnie na studenta.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Świąteczny czas, świąteczne zakupy, świąteczne spędzanie w domu. Rozmowa o polityce i religii, przy odpowiedniej ilości wódki. Nic nie zagrzewało tej atmosfery jak dyskusja o obecnych rzeczach, które to powodowały, że część tematów odsuwała się na bok, a dookoła stołu zagrzewała widoczna, gorąca atmosfera. Z jednej strony stary pijany, z drugiej strony wujek, no i jakoś to leci. Na szczęście on miał okazję tego uniknąć, wiedząc doskonale o tym, że pewne rzeczy są możliwe do uniknięcia, o ile człowiek tego naprawdę chce. Na szczęście Lydia go tak o to nie męczyła, a mimo swojej gadatliwości, wykazywała się zrozumieniem wobec tego, co się dzieje obecnie w świecie czarodziejów. I chociaż Felinus nie martwił jej prześladowaniami na tle czystości krwi, o tyle jednak trudno było nie zamartwiać tym własnej głowy, gdy pomagał pannie Strauss w celu odratowania tego, co możliwe było do odratowania. Pożar pochłonął naprawdę sporo rzeczy, na co nie mieli żadnego wpływu. Nie bez powodu student zaczął naprawdę zastanawiać się nad tym, czy nie powinien powrócić powoli do teleportacji, żeby zachować jakąkolwiek prywatność. Bał się, że ktoś może skrzywdzić osoby, na których mu naprawdę zależy. Z czasem, gdy usłyszał pierwszą odpowiedź ze strony Maximiliana, spojrzał na niego z pewną dozą zastanowienia, jakoby coś nie było tak, jak być powinno. Jakby pewne rzeczy zmieniły się w zachowaniu Maximiliana... i chociaż zwrócił na to trochę uwagę, nie zamierzając zaprzątać sobie tym głowy, o tyle jednak kolejne słowa, a tym samym puszczenie oczka, spowodowały, iż zaczął coś podejrzewać. Powoli, subtelnie, aczkolwiek na razie nie oskarżał, wiedząc, że nie ma żadnych podstaw. Może Ślizgon ma po prostu lepszy dzień? Jak to by wyglądało, gdyby na niego naskoczył? No właśnie. — Nie o to pytałem. — zaśmiał się, bo o ile się tego nie spodziewał, o tyle jednak nie zamierzał się przyznawać do niczego, co mogło go pogrążyć. Poza tym, nie wiedział, co się dzieje z przyjacielem, w związku z czym, o ile w jego aparycji nic się nie zmieniło. Liczne pytania zaczynały pojawiać się pod kopułą czaszki, jakoby udowadniając w nim poczucie tego, że coś musi być nie tak. Coś, ale nie do końca wiedział, co. Rozbawienie? Eliksir powodujący coś takiego? Nie wiedział, aczkolwiek zamierzał się dowiedzieć, kiedy to spojrzał na niego z dozą zaciekawienia. Max wpatrywał się w niego w odmienny sposób, jakoby... przypominający działanie eliksiru, który to doskonale kojarzył? — Proszę bardzo... — powiedział, zanim to nie zauważył, jak chłopak, przy delikatnym muśnięciu ich palców, speszył się. Nie bez powodu miał ochotę założyć ręce na klatce piersiowej, łącząc wszystko w jedną, odpowiednią całość. To, co powodowało u Solberga takie zachowanie, było tym, co najwidoczniej nie chciało odpuścić - czymś, co wywoływało złudne uczucie miłości, czymś, co przyczyniało się do wystąpienia fałszywych emocji. Amortencja. I za cholerę nie wiedział, co ma zrobić. Powiedzieć mu? Oskarżyć? Nie, to nie jest dobra opcja. Jakim cudem on znalazł się tutaj pod działaniem tego specyfiku? Jeżeli nie przymilał się do kogoś innego, musiało to oznaczać, że w sumie niedawno został poddany działaniu wywaru, a klepnięcie w tyłek miało swoje widoczne podwaliny. Felinus, w oczach Maximiliana, stał się najwidoczniej kimś atrakcyjnym, na co miał ochotę pokręcić głową. Zapewnienie poczuł dopiero wtedy, gdy usłyszał kolejne słowa, na które wziął głębszy wdech, choć nadal się uśmiechał - spokojnie, naturalnie. — A jadłeś coś może? Albo piłeś jakiś napój? — zapytawszy się, przybliżył się do niego na jeden krok, z widocznym, niemym pytaniem cisnącym się na usta. Którego jednak z siebie nie wypuszczał, nie chcąc siać niepotrzebnego terroru; nie bez powodu zbliżył się ciut bardziej do Ślizgona, chcąc w pełni wyłapać jego reakcję. Upewnić się, że to jest na pewno amortencja.