Na szóstym piętrze znajduje się niewielka klasa przeznaczona do zajęć z numerologii. Wewnątrz, na jej ścianach, wiszą różne tablice pełne cyfr i systemów liczenia. Na półkach natomiast, widnieje kilka grubych tomów dotyczących znaczenia liczb.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ciche prychnięcie wyrwało się Mefistofelesowi; było jednak tak nienaturalnie prawdziwe, że sam zdziwił się na ten dźwięk. Brak szyderczego, pełnego niedowierzania podszycia, nieco wytrącił go z równowagi. Nie, to przypominało zalążek śmiechu - najzwyklejszego, wesołego i beztroskiego. Oczywiście zaraz pozbył się tego jakże upokarzającego objawu człowieczeństwa, pochylając się nieco bardziej nad stołem i zwieszając głowę. - Nie wiem czy o mnie masz takie wygórowane mniemanie, czy o sobie - obawiam się jednak, że takie wyróżnienie może nas ominąć. - Nie przeczył jednak co do tego, ile prawdy znajdowało się w słowach Puchona. Bądź co bądź faktycznie już zdążył zdobyć się na gest, który zapewne wiele osób by zaskoczył. Nox nie był nieczuły i nie był aż takim samotnikiem; ponad wszystkimi jego nieznośnymi i odpychającymi cechami, górowała nieprzewidywalność. Mógł zatem nagle zaciągnąć kogoś do knajpy, spławić go, palnąć coś głupiego, a jego reputacja i tak pozostawała nietknięta. Mefisto wcale nie był gburowatym wilkołakiem... był szalonym wilkołakiem. - No, nie. Znaczy tak, ale na początku i tak chodziłem do profesjonalistów, którzy moje bohomazy potrafili zmienić w coś niesamowitego. Z tym, że faktycznie to tatuaże pchnęły mnie do rysowania; mam o wiele większą satysfakcję, kiedy sam coś zaprojektuję, niż kiedy tylko podzielę się pomysłem i zaczekam na efekt końcowy. - Skrzywił się leciutko na wzmiankę o Incendio, aczkolwiek niezbyt potrafił uwierzyć w taki brak talentu u tego entuzjastycznego dzieciaka. Był prawie pewien, że jego zapał nadrabiał za wszystko. - Mhm, zobaczymy. Musisz mi coś kiedyś pokazać. - To było zdanie dalekie od prośby, przepełnione pewnością siebie. Był starszy i miał taką motywację, że swoje dzieła chciał uwieczniać na własnym ciele; doskonale pamiętał, kiedy jeszcze bazgrał byle co i efekty dostawał tragiczne. Miał szczerą nadzieję, że nie wychodzi na desperata, a przy tym rzeczywiście się siódmoklasiście nie narzuca. Liczył w duchu na to, że broszka wyjątkowo spisała się idealnie, łagodząc relacje między nimi; Mefisto nie był pewien, czy to w ogóle była prośba o drugą szansę, czy coś zupełnie innego i bardziej niezobowiązującego. Skoncentrował się tylko na tym, że dobrze mu się z Liamem rozmawiało i w jego obecności potrafił się odprężyć, zapomnieć o frapujących w wolnych chwilach problemach. Chyba musiał nauczyć się żyć z myślą, że Rivai nie patrzy na niego już tak przychylnie, jak sprzed tragicznej kolacji. Może jeszcze nie było wszystko stracone? Zgodził się. - Jak już ustaliliśmy, raczej nie jestem typem chodzącym na urocze randki, więc poważnie nie mam lepszych planów niż malowanie ścian. - Oczywiście, nie miał z tym nic do rzeczy brak odpowiedniej osoby do zaproszenia na wspomniane wyjście. Ślizgon wmawiał sobie, że kogoś by znalazł, a jedynym problemem była jego wybredna natura. - W takim razie jesteśmy umówieni... - I cieszył się, cholera, bo przynajmniej jedną rzecz, potrzebną do ogarnięcia mieszkania, miał mieć z głowy. To jest, sama obecność Puchona też wydawała się przyjemna. Na tę chwilę i tak obaj musieli skończyć swoje pogawędki i wysłuchać profesor Fran - Nox już zastanawiał się, czy staruszka nie zasnęła za biurkiem, tak wiele czasu pozwoliła im przeznaczyć na proste zadanie. Liam zagarnął do siebie podręcznik, toteż Mefisto musiał przysunąć się nieco i łypnąć mu ponad ramieniem na tekst dotyczący numerologicznych ósemek. - Ehe, wmawiaj to sobie. Na szczęście ja, skarbie, jestem lepszy w łóżku - uśmiechnął się szelmowsko, oczywiście ciągnąc żartobliwie rozpoczętą rozmowę. Zerknął raz jeszcze na opis, uważnie go analizując. Profesor Fran nie potrzebowała już żadnych spisanych na pergaminie refleksji, byli zatem zupełnie wolni; lekcja dobiegała końca. Mefistofelesowi oczywiście cudownie siedziało się w tej ławce, ale nie mógł zapomnieć o swojej nadchodzącej zmianie w menażerii. Zebrał się całkiem szybko, dźwigając na nogi i chwytając torbę. - To co, dalszy ciąg pracy nad naszym "niestandardowym związkiem" jutro, hm? - Mrugnął do siedemnastolatka i szturchnął go jeszcze zaczepnie w ramię, zanim wymknął się z sali jako jeden z pierwszych.
Maximilian odszukał wzrokiem swojej pary - @Vivien O. I. Dear, bo choć nie znali się za dobrze, to będąc od lat w tym samym domu - nie mogli się nie kojarzyć. Uśmiechnął się uprzejmie do pani Fran gdy przyznała mu punty - w czasach chamstwa i egoizmu mało kto doceniał drobne gesty i choć Max wcale nie oczekiwał wdzięczności - było mu miło. Nieczęsto też zdobywał punkty dla domu. Blackburn wstał z ławki, pewien że bynajmniej nie dziewczyna powinna się przesiadać. Skierował się w jej stronę i zajął miejsce obok - Hej, Max - przywitał się krótko, bo choć imiona nie były im obce, to jeśli dobrze kojarzył nigdy się sobie nie przestawiali. Wysłuchawszy poleceń nauczycielki Ślizgon położył swoją kartkę obok tej należącego do koleżanki. - Moja liczba to 8, Ty 3, więc razem będziemy dwójką - spojrzał pobieżnie na swoje obliczenia i na obliczenia koleżanki. Rzucił okiem na opis dwójki pewien, że i wzrok Vivien skierowany jest w tamtym kierunku. Uśmiechnął się, zawsze lekko bawiło go wróżbiarstwo i takie doszukiwanie się w liczbach nadmiernej symboliki, ale zajęcia z profesor Fran lubił ze względu na ich swobodną formułę i miłą atmosferę. - Może jakiś wspólny interes? - rzucił z uśmiechem, spoglądając na starszą koleżankę. Nauczycielka oznajmiła, że to koniec ich zadań na dziś i pojedyncze osoby zaczęły opuszczać salę.
- Pewnie nie - powiedziałem do Destiny z trudem tłumiąc śmiech - Ale na pewno byłoby jej strasznie przykro, a smutna staruszka to okropny widok. Fakt, że uważałem przedmiot za bzdurny nie zmieniał tego, że starałem się szanować starych ludzi (no chyba, że nazywali się Patton Craine, wtedy nie), więc nie zamierzałem sprawiać staruszce przykrości - skoro ona wierzyła w te bzdety byłem gotów udawać, że również w to wierzę. Dobranie mnie do pary z koleżanką z ławki było naprawdę okej - nauczycielka oszczędziła mi jakiegoś przypału typu siedzenie z tym kmiotem Walkerem, czy coś w ten deseń. Już po chwili wczytywaliśmy się w nasze rozwiązanie z trudem powstrzymując śmiech (a przynajmniej tak było w moim wypadku). - No przeze mnie na pewno nie, przecież jestem uczciwy, niezawodny. Zrobiłbym wszystko, żeby stworzyć z Tobą stabilne życie rodzinne, a Ty mnie tak traktujesz!- powiedziałem do drugiej gryfonki zmuszając się do poważnego, wręcz gniewnego tonu, ale gdy tylko skończyłem schowałem twarz w dłoniach, żeby nie popłakać się ze śmiechu. Gdy tylko się uspokoiłem po raz kolejny zmusiłem się do poważnego tonu: - Mów, mów, muszę się nauczyć ciebie słuchać.
Co za artystyczna dusza z tego wielkiego, groźnego faceta, który przy pierwszym spotkaniu prawie nie porysował go zębami czy innymi pazurami. Liam słuchał go z zainteresowaniem, nie potrafiąc ukryć zachwytu. Zastanawiał się czy sam kiedykolwiek stworzy coś, co zechce uwiecznić na własnej skórze… choć szybko odegnał od siebie podobny pomysł, w tym wypadku nawet nie ze względu na skojarzenie z nieprzyjemnymi igłami. Jego prace były krzywe i nijak miały się do dzieł stworzonych przez Mefistofelesa. Nawet jeśli Rivai nieco by się podszkolił, jego rysunki raczej odgrywały rolę humorystyczną lub satyryczną; bazgrał zabawne scenki, karykaturalnie przedstawiał kolegów… jeżeli ktoś nie chciałby stać się chodzącym komiksem, powinien zrezygnować z podobnego stylu na własnym ciele. - Pokażę. – pokiwał z entuzjazmem głową, nim ponownie nie zanurzył się w wykonywaniu poleceń Profesor Fran. Zmrużył oczy w rozbawieniu na uwagę Mefistofelesa, może trochę krzywiąc się w żartach na to „na szczęście”, ale nie wysilił się na kontratak do tego przytyku. Cóż… w zasadzie może być tym mądrym i ładnym. Hipotetycznie brzmiało to jak mniej wymagająca robota, niż przydział prac Noxa. - Jasne. Na pewno się sobą nie zmęczymy. – pociągnął dalej, by następnie odprowadzić mężczyznę wzrokiem do drzwi, samemu wciąż pozostając na miejscu przez jeszcze dobre kilka, kilkanaście minut, nim nie doczytał na spokojnie wszystkiego z poruszanych dzisiaj tematów, bez ciągłego dekoncentrowania się z uwagi na broszkę Ślizgona. Zaspokoiwszy głód wiedzy, wyszedł z pomieszczenie, kulturalnie pożegnawszy się z nauczycielką. Wciąż czuł się odrobinę nieswojo, jednak zawstydzenie i uraza do Mefisto zdecydowanie zostały zagłuszone przez naturalne rozbawienie. Nie zapomniał o negatywach, ale zwracał na nie mniejszą uwagę.
Dziewczyna siedziała zamyślona, gdy usłyszała szuranie krzesłem tuż obok niej. Zerknęła na Gryfonkę, którą kojarzyła gdzieś z korytarza, ale nie na tyle dobrze, żeby znać jej imię. Jednak studentka sama się przedstawiła. - Miglė jestem - odparła Krukonka. Gdy profesor Fran upewniła się, że wszyscy uczniowie już skończyli i rozumieją temat, podała im następne zagadnienie. Tym razem mieli policzyć swoją cyfrę zgodności. Na twarz Miglė wypłynął rumieniec, gdy zrozumiała, że będzie musiała określić, czy pasuje do dziewczyny, którą ledwie znała. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że nie trzeba nikomu tego czytać. Jeszcze raz napisała swoją poprzednią cyfrę na oddzielnym kawałku pergaminu i położyła go mniej więcej na środku ławki. Znowu zaczęła obracać pióro w dłoniach. - Jaką cyfrą jesteś? - Wprawdzie Krukonka mogła sama odczytać to z obliczeń dziewczyny, ale nie chciała być wścibska czy coś. O ile sama cyfra niewiele by jej powiedziała, ale opis już owszem. A Miglė bardzo przejmowała się zdaniem innych, więc wolała nie zrazić do siebie tej dziewczyny. Lekcja powoli zmierzała do końca, pojedyncze osoby już zasuwały krzesła i wychodziły z sali. Krukonka uważała, że to niezbyt kulturalne, by wyjść tak przed innymi. Jednak wielokrotnie spotkała się z tym, że jej opinia na dany temat, nie dość, że jedyna, to jeszcze była przestarzała. Uznała, że zapewne w tamtym momencie tak było.
Nicholas nie przejął się niezbyt żywiołową reakcją koleżanki. Kto się czubi ten się lubi, prawda? On już sam dobrze wiedział, @Mallory Colquhoun na pewno się kryguje, udaje niedostępną. Może kiedyś uda mu się z nią poradzić, a jeśli nie - jej strata. Ot, zwykłe, egoistyczne myślenie młodzieńca. Przecież nie planował jej podrywać, skądże znowu. Posłał jej tylko uśmiech, który spotkał się z pełną pogardy miną dziewczyny. Bez słowa sięgnął po jej kartkę i przejrzawszy opis ilustrujący jej podejście ponownie uniósł kąciki - Ciekawe jaka z nas para - pomyślał na głos i szybko zsumował wyniki by uzyskać odpowiedź.
9+4=13 ---> 1+3=4
- Myślę, że nasza relacje ma trochę za mało ciepła, nie pasujemy do opisu - rzekł z udawanym smutkiem - Ale chyba czujesz tę energię? - dodał skończywszy czytać opis, oj tak, od nienawiści do miłości cienka granica, czyż nie? Chwilę podroczył się jeszcze z partnerką, ale sala powoli pustoszała i Ślizgonka ewidentnie również miała ochotę ją opuścić. Finely nie dał jej satysfakcji ucieczki, bowiem wstał pierwszy - Liczę na ocieplenie relacji i nowe wrażenie - szepnął nachylając się do jej ucha i puścił dziewczynie oko na odchodnym.
/zt
//sorki, ale za dużo wątków i gubię się w odpisach ;<
Czyż to nie było cudowne doświadczenie, że bez względu na to kto z jakiego domu pochodził to każdemu było szkoda nauczycielki? Chyba wszyscy uważali ją za cudowną nauczycielkę, która była oddana swojej pracy bez względu czy zgadzali się z tym czego uczyła czy też nie. Ucieszyła się kiedy stwierdziła, że chłopak załapał. Dziwnie by się czuła gdyby tylko uniósł brew pytająco i nic nie powiedział. Czyż to nie byłoby koszmarne? Nie wiedziałaby co zrobić i jak się zachować, ale na szczęście nie było takiego problemu, bo też zaczął żartować. Co za ulga! - Przepraszam! Fakt, dziewczyna, która dominuje w łóżku i w życiu to prawdziwy koszmar. nie wytrzymałbyś- wywróciła oczami śmiejąc się na całą klasę teraz nawet nie starając się tego hamować. Więc wychodziło na to, że ona była tą gorszą. Jak zawsze. coś w tym było. Nie zasługiwała na to wszystko. - no to słuchaj mnie! w końcu to ja bym dominowała w tej naszej relacji! A ty byś siedział jak mysz pod miotłą- zażartowała chociaż wiedziała już teraz na pewno, że tak by nie było. Przecież nie była taka! Miała nadzieję, że chłopak zdaje sobie sprawę.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Przywitałam się z @William Walker i zasiedliśmy do zadań. Mimo że wróżba Willa była dość pasująca do rzeczywistości, to u mnie naczytałam się samych bzdet, więc oczywiście skwitowałam do odpowiednim komentarzem. Następnie mieliśmy obliczyć liczbę, która odnosiła się do naszej relacji - w przypadku innych par na lekcji wyglądało to inaczej, bo to była tylko zabawa - nie mieli oni relacji romantycznych, zaś my byliśmy prawdziwą parą, która ze względu na wspólne mieszkanie i małego potworka uparcie rozciągającego mi brzuch, była bardziej na poziomie małżeństwa, niż dwójki zakochanych w sobie dwudziestolatków. Obliczyłam naszą wspólną liczbę, która okazała się ósemką, po czym zajrzałam do książki. Przeczytanie tekstu wywołało u mnie parsknięcie śmiechem, a gdy już zatrzymałam chichot, skomentowałam: - Coś się zgadza, ale większość jest śmieszna. - przerwałam na moment, by po chwili dodać pół żartem, pół serio - No i nie musisz być o mnie zazdrosny, jestem wielkim, nieatrakcyjnym balonem, nikt nie ukradnie Ci laski z bachorem.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Jego rozterki o byciu postrzeganym wyłącznie jako obiekt seksualny były odrobinę bezwstydne, ale Gemm dopiero co mówiła o rozkładaniu nóg, więc oczywiście nie zwróciły. - Mmmm… może tak, może nie… - nachyliła się bliżej chłopaka i spojrzała na chłopaka spod rzęs – Brzmi to… odrobinę mistycznie – oderwała od siebie kolana, z udawanym szokiem na twarzy, ale szybko je złączyła i śmiejąc się cicho usiadła normalnie. Czy to już był flirt? Na to pytanie Gemma nie umiałaby odpowiedzieć. Nigdy w życiu nie flirtowała, nie świadomie przynajmniej i w tym momencie po prostu kręciła bekę. Kiedy lądowała przed nią choćby najmniejsza dwuznaczność, musiała to skomentować. Była prostą babą ze wsi – prymitywne, perwersyjne żarciki byłby tym, co ten tygrysek lubił najbardziej. Może to kwestia wychowywania się z dwójką starszych braci, ale nie widziała nic zdrożnego w rzucaniu zboczonymi do w cipami. Tak jak podejrzewała profesor odpuściła jej zadanie, więc Gemm sięgnęła tyko do torby, nawilżane chusteczki, które szczęśliwie się tam znajdowały. - Znam takie robią jeszcze większy pierdolnik – odpowiedziała Peterowi, odnosząc się do zakłóceń. Była jedną z tych osób, która wolała przejść na manualny niż ryzykować z rzucaniem zaklęciami. Wytarła blat i wrzuciła brudne chusteczki do torby, podczas gdy Fran komentowała prace innych. Gemm gwizdnęła cichutko, kiedy profesor znalazła błąd w pracy jej towarzysza. - Czy ludzkość zasiedliła już inne planety, przybyszu z przyszłości? – reszta komentarza profesor Fran była jednak dużo lepsza. Gemma zaśmiała się głupkowato, zakrywając ręką usta i chwileczkę walczyła ze sobą, ale to aż się cisnęło na usta, więc w końcu nie wytrzymała – Podzielisz się swoją wysoką wibracją? – spojrzała na niego zaczepnie – Przyda się na samotne wieczory. I jak można było nie lubić lekcji z profesor Fran? W porządku, może i nie nauczyła absolutnie niczego z numerologii, ale ile było przy tym zabawy. Z run przecież też nic nie wynosiła, a tu można było przynajmniej posiedzieć swobodnie. Zresztą Gemm zawsze była oporna na wiedzę, więc była pewna, że wina nie leżała po stronie staruszki – była pewna, że gdyby komuś zależało, to czegoś by się nauczył. Jedynym czym trzeba było się przejmować na numerolo było to, czy nauczycielka dożyje końca, ale póki się za bardzo nie ruszała, nie sprawiała takiego dramatycznego wrażenia. - Czyli 33… - zabrała się za kolejną część zadania – Ugh, Merlinie… trudna matematyka – wspomagając się palcami w końcu doliczyła się wyniku. Poszłoby jej może szybciej, gdyby nie robiła tego w głowie, ale nie dość, że wylała cały atrament, to jeszcze na jedyny kawałek pergaminu, który miała przy sobie. Może jednak nie był to taki genialny pomysł. - Sześć – przewertowała podręcznik w poszukiwaniu odpowiedniej strony – Naaah… - mruknęła – Myślałam, że będzie coś lepszego - opis co prawda był bardzo pozytywny, niestety zupełnie niezabawny – Myślisz, że serio jest ktoś, kto dobiera sobie partnerów pod numerologiczną zgodność? – zagadnęła, czytając pozostałe opisy – Wyobrażasz sobie, że ktoś z tobą zrywa, bo mu się marzy czwórkowa duchowa biskość, a ty się, śmieciu, urodziłeś dzień za późno. Auć… Nie ufaj laskom, które pytają o datę urodzenia. Chciała wyliczyć sobie jej zgodność z Yngve, nawet jeżeli nie było po co. Tak tylko dla własnej informacji – co by było gdyby… Dotarło do niej jednak, że nawet nie wiedziała, kiedy miał urodziny, co jeszcze bardziej jej przypomniało, jak żałosne było to wszystko. Na poprawę humoru policzyła swoich rodziców, z zadowoleniem stwierdzając, że wychodziła im dziewiątka i trzeba przyznać, że pasowało to do nich doskonale. Na pewno ucieszą się, kiedy im powie, że znajdą się też w przyszłych wcieleniach.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, w którym momencie konkretnie Leonardo zaczął przywdziewać okulary na nos podczas lekcji; dobrze pamiętał niechęć, jaką chłopak żywił do tych dwóch szkiełek i to wcale nie tak dawno. Ba, marudził o noszenie ich przy samym Ezrze, choć Krukon niejednokrotnie przekonywał go, że okulary niczego mu one nie odbierają, a raczej dodają. Inteligencji w szczególności. Tym Gryfon nie mógł tak sobie po prostu pogardzać! Uśmiechnął się zatem leciutko, mierząc go spojrzeniem, zanim przeszedł do swojej pracy. - Jestem szczery, wybitnie szczery. Ty jeszcze nie wiesz, co oznacza przesadna dbałość w moim wykonaniu. - I Ezra chyba nie chciał, żeby Leo wiedział; nie wygrzebałby się potem z żartów na ten temat. Przewrócił więc oczami i wydął lekko wargi, jakby oburzony tym sceptycyzmem, ale posłusznie skreślił ostatnie zdanie. Zerknął na opis liczby Leonardo, a ten na pół rozbawiony, na pół scenicznie niezadowolony wyraz został zatarty przez zwykłą wesołość. Rzeczywiście przy chłopaku można było się poczuć, jakby się było bohaterem powieści przygodowej. Zanim zdążył to inteligentnie skomentować, do klasy wparował Mefisto, wokół którego koncentrowała się dziwna i rozpraszająca aura. Jego usta otworzyły się trochę szerzej, jakby na końcu języka miał cięte powitanie, ale ono nie chciało się wydostać - był w stanie jedynie podążyć za Ślizgonem wzrokiem. Był zbyt wolny nawet, aby odtrącić bezczelny gest wilkołaka. Jego ręka na moment zawisła w powietrzu, a uczucie niezadowolenia wypełniło jego pierś, kiedy Mefisto nie zwrócił na niego więcej uwagi, a zamiast tego usiadł z jakimś dzieciakiem o zbyt miłej twarzy. Mógłby przysiąc, że wcześniej już poznał to uczucie, dopóki jednak jego uwaga nie została sprowadzona na Leo, nie potrafił go skojarzyć. - Hm? A tak - Przebiegł wzrokiem po tekście i dopiero za drugim razem zdał sobie sprawę, że nie wie, o czym czyta. Jego mózg pracował w trybie całkowitego zaćmienia. - Nic dodać, nic ująć, kochanie. Chociaż kompleksy bym ujął. Stąd. - Wskazał na głowę Leo, a jego uśmiech przekształcił się w jeszcze czulszy. Kiedy czekali, aż Fran posprawdza wszystkie zapiski, rozejrzał się z umiarkowanym zainteresowaniem po sali. Wtedy też zauważył @Bridget Hudson w jednej z ławek. To była zwykła, ludzka ciekawość i znudzenie, że zsumował w głowie datę urodzenia Puchonki. - Bridget jest dziewiątką - rzucił w stronę Leo, zanim zorientował się, że chyba nie powinien wspominać byłej dziewczyny na walentynkowej lekcji. Nie zerknął zatem nawet na podręcznik - absolutnie go to nie obchodziło, racja? Nie kusiło go, aby dokładniej przeczytać o "kochaniu wszystkiego, co tajemnicze i nieodgadnione", co i tak rzuciło mu się w oczy całkowitym przypadkiem... - A Lila jest szóstką - poinformował go, widząc, że dziewczyna akurat spóźniona weszła do sali w towarzystwie jakiejś Ślizgonki. Kolejne zadanie było już łatwiejsze, bo zsumowanie trójki z piątką nie dawało wielkiego pola do pomyłki. Niewątpliwie z Leo byli ósemką... - Ha, jesteśmy niestandardowym związkiem. Jakbym nie wiedział... Ale nie zgadzam się, żebyśmy najwięcej czasu spędzali, kopiąc się po kostkach - pomijając, że chwilę temu Ezra zrobił to w dosłownym znaczeniu... - albo udowadniając coś sobie. Obaj wiemy, że rację mam zawsze ja... Może zatem z założenia nie byli najbardziej zgodnymi i miłymi partnerami, ale powinni przynajmniej podziękować wibracji Ósemki za patronat nad łóżkowym aspektem ich związku. Temu nie można było nic zarzucić!
W ostatnim czasie życie Eriki toczyło się określonymi, prostymi sekwencjami. Niemal mechanicznie wykonywała wszystkie obowiązki, pojawiała się na lekcjach czy robiła standardowe przebieżki po wciąż zmarzniętej ziemi na błoniach Hogwartu, a jej niechęć do socjalizowania się z pozostałymi ludźmi z dnia na dzień w niezdrowy sposób się wzmagała. Nie miała nawet ochoty patrzeć na znajome Ślizgońskie twarze, uosabiające stopniowo coraz bardziej przygniatającą ją monotonię. Z jednej strony było jej wszystko obojętne, z drugiej zaś jej serce rozrywane było przez tajemnicze i spychane w kąt pragnienie czucia. Nie liczyła się z tym, że numerologia rozpali w niej jakiś ogień, bo w gruncie rzeczy nie było drugiej takiej lekcji, na której panowała podobnie martwa i grobowa atmosfera, a Erika była zwolenniczką zajęć angażujących ciało, a nie mózg. Ale przy tym miała świadomość, że cokolwiek na tych zajęciach zrobi lub czego też nie zrobi, w żaden sposób się to na niej nie odbije. Celem więc było pokazywanie, że cokolwiek w tej szkole robi; jeden nie zdany rok to już i tak było za dużo. Szata dumnie powiewała przy każdym kroku, mieniąc się czernią i zielenią, pod które Erika zrobiła tego dnia dokładny makijaż. Malowanie się było jedną z tych czynności, które wciąż sprawiały jej niesamowitą przyjemność, pomimo ogólnego kojarzenia sportowców z niechęcią do kosmetyków, które miały tendencję do spływania podczas wysiłku. Akurat weszła w zakręt, nie zwalniając prężnego kroku, a przez dodatkowe zamyślenie naprawdę cudem uniknęła bezpośredniego zderzenia z inną dziewczyną. Na końcu jej języka zaczaił się już jakiś cięty komentarz, połączony z niezbyt zadowoloną miną, która jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki zaczęła łagodnieć, kiedy Erika zdała sobie sprawę, na kogo się natknęła. Rozbawienie osiadło w kącikach jej warg na widok dziewczęco zarumienionych policzków Lilian. Nie tylko myśli Puchonki od razu pobiegły do ich pierwszego spotkania na błoniach. Zdanie Eriki były dwie pory najbardziej odpowiednie na spacery - świt i zmierzch, kiedy to po błoniach nie kręciły się już dzieciaki, a czas na relaks nie był tak wyrwany spomiędzy obowiązków. Nie spodziewała się w tamtym momencie towarzystwa, tym większe było więc jej zaskoczenie wyjątkowo hałaśliwie oddychającą dziewczyną leżącą wśród zielonej trawy. W pierwszym momencie pomyślała, że nieznajoma zrobiła sobie krzywdę i potrzebuje pomocy. Tylko z tego powodu szczątki jej prawie nieistniejącej empatii się uaktywniły, popychając Ślizgonkę w kierunku potencjalnej poszkodowanej. Szybko się jednak okazało, że dyszenie ściśle powiązane było z czerwoną od wysiłku buźką dziewczyny, a to z kolei spowodowało wyparcie litości przez sympatię. Erika darzyła większymi względami każdego, kto jakoś wiązał lub próbował wiązać się ze sportem. Wyciągnięta pomocna dłoń była więc pewnego rodzaju zachętą i wyróżnieniem, niewerbalnym komunikatem, że nieznajoma spodobała się Erice trochę bardziej od niemal dziewięćdziesięciu procent społeczeństwa. Entuzjazm Puchonki w istocie budził w Erice mały zgrzyt, spowodowany minimalnym obcowaniem z ludźmi, ale w gruncie rzeczy Ślizgonka odnajdywała przyjemność w słuchaniu drugiej dziewczyny. - Zgadza się. - Odwzajemniła uśmiech Lilki i był to chyba pierwszy raz od dawna, kiedy miała świadomość, że nie usiądzie samotnie gdzieś pod ścianą, żeby spode łba popatrzeć na denerwująco hałaśliwych zebranych. I było to przyjemna świadomość. Odrobinę się spóźniły, ale najwyraźniej profesor Fran również nigdzie się nie spieszyło, skoro załapały się na najważniejszą część wywodu, czyli samą techniczną część zadania. Całe szczęście, że numerologia nie była przedmiotem wymagającym myślenia, bo Erika chyba nie nie miała ochoty na kompromitację poprzez swój znikomy stan jakiejkolwiek wiedzy. - Mmm, pewnie, sama do niego należę. Myślisz, że dlaczego w ogóle fatygowałam się na numerologię? - Zmierzyła Lilian wolnym, lekko oceniającym spojrzeniem, a kiedy wróciła do jej twarzy, kącik jej ust był wygięty ku górze. - I nie zdziwiłabym się jakby grono stopniowo się rozrastało. - Miała wrażenie, jakby ten żart w jej ustach brzmiał nienaturalnie, być może dlatego, że przyjacielskie docinki czyniła zazwyczaj w stronę swoich sióstr, a nie prawie nieznajomych. Zaraz zabrała się do własnych obliczeń: 1+1+1+1+9+9+7 = 29 = 11 = 2 Z początku wydało jej się, że dwójka to dobra liczba, ale gdy tylko zagłębiła się w opis z jej ust uszedł cichy, a przede wszystkim szczery śmiech. - Och, czekaj, mam nawet lepsze niż ty. Podobno jestem darczyńcą świata. W dążeniu do miłości zaniedbuję własne potrzeby. W skrócie jestem emocjonalną ciapą, która potrzebuje delikatności - Pokręciła głową, zupełnie się z opisem nie zgadzając. Była zdania, że prędzej wyciągnęłaby quidditchową pałkę niż pozwoliła się zaciągnąć na randkę z romantyczną oprawą. (Ale właściwie nigdy nie sprawdzała.) Zerknęła jeszcze raz na opis szóstki, żeby samodzielnie doczytać, jaka ta Lila podobno była. - Ale wiesz co? Ty wyglądasz na osobę, która mogłaby zagłaskać kota na śmierć.
Bianca uśmiechnęła się do krukonki, z którą usiadła. Nie znała jej zbyt dobrze, ale miała wrażenie, że wszyscy krukoni byli względnie mili, a już na pewno nie sądziła, że Miglė będzie opryskliwa czy coś w tym rodzaju. Podniosła wzrok na profesor Fran, kiedy ta zaczęła odpowiadać na jej pytanie. Kiwała głową na znak, że rozumie, albo przynajmniej mniej więcej zaczynała rozumieć o co chodzi. Liczba liderów? Bianca w żadnym stopniu nie czuła się liderem, może czasami, ale nigdy nie naciskała żeby przewodzić jakiejś grupie. Z drugiej strony faktycznie czasami miała wrażenie, że przyciąga do siebie ludzi. Z kolei nie mogła powiedzieć , że wszystko wychodziło jej najlepiej, znaczną większość czasu miała zwyczajnego pecha i wiecznie się spóźniała, ale może fakt, że raczej unikała poważnych konsekwencji był szczęściem? - Dziękuję. – odparła do nauczycielki. Wysłuchała na czym ma polegać ich kolejne zadanie i nie przejęła się tym, że ma wyliczyć swoją zgodność z nieznajoma osobą. To była tylko lekcja i Bianca w żadnym wypadku nie brała tego osobiście. Właściwie całkiem ją to intrygowało i zwyczajnie była ciekawa co liczby powiedzą. - Jedynką. – odparła i nachyliła się lekko, sprawdzając jaką liczbą była krukonka. Szybko wykonała to proste równanie, spisując je na skrawku pergaminu: 1+9=10 -> 1+0=1 Znowu wyszła jej jedynka, nie wiedziała czy to jakiś znak z niebios, że powinna zabrać się bardziej za prowadzenie innych, czy co. Bianca biła się z myślami czy warto w to wszystko wierzyć. - Wyszła nam jedynka. – powiedziała do nowo poznanej krukonki. Szybko przeczytała co to oznacza. Nie brała tego do siebie w żaden sposób, w końcu nie były parą, ani nawet przyjaciółkami, więc nie miała co w tym rozumieć. Mimo to zupełnie w porządku wydała jej się krukonka, więc miała nadzieję, że jeszcze kiedyś będą razem współpracować.
Kiedy pani Fran podeszła do Petera i zaczęła komentować jego prace na głos, zrobiło mu się trochę głupio, ale ostatecznie nie zwrócił na to większej uwagi. Po prostu skreślił jedną dziewiątkę i zmienił wynik z szóstki na trzydzieści trzy. Kiedy kończył swoje poprawki, Gemma odezwała się prześmiewczo. - Czy ludzkość zasiedliła już inne planety, przybyszu z przyszłości? - Oczywiście, że tak. Widzisz... Krukon chciał kontynuować swój wywód na temat przyszłości, jednak zanim zdążył cokolwiek dodać puchonka odezwała się ponownie. – Podzielisz się swoją wysoką wibracją? – spojrzała na niego zaczepnie – Przyda się na samotne wieczory. Żart Gemmy spowodował, że chłopak zaczął zastanawiać się, o co jej chodzi. Czy ona z nim flirtuje? Po chwili namysłu uznał, że nawet jeśli to i tak nie robiło mu to różnicy. Znam ją za krótko. Poza tym jedyne co robimy, to siedzimy obok siebie na numerologii. Po lekcjach prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy. Nie ma co robić sobie nadziej. Peter był realistą i bardzo często dochodził do tego typu wniosków. Zazwyczaj nic sobie z tego nie robił, jednak dzisiaj prawda wywołała u niego lekki smutek. - Nie wyglądasz na dziewczynę, która miałaby jakieś problemy z samotnością. Szczególnie wieczorami - odpowiedział badając wzrokiem Gemme - Jednak jeśli kiedyś chłopak cię rzuci i będziesz wieczorem siedziała smutna w kącie, jedząc przy tym lody, za oknem będzie padało i ogólnie twoja głowa zapełni się myślami samobójczymi to zapraszam. - dodał z uśmiechem. Po tych słowach oboje zabrali się do pracy. Chłopak otworzył swój podręcznik w celu znalezienia opisu numeru trzydzieści trzy, który według profesor Fran był jakiś wyjątkowy. Nie zajęło mu dużo czasu, zanim znalazł interesujący go wpis. Przeczytał go i lekko zdziwiony stwierdził, że w porównaniu z szóstką to ta liczba bardzo do niego pasuje. Praktycznie wszystkie wymienione cechy można było przypisać do jego osoby. Kolejną rzeczą, którą miał się zająć, było obliczenie liczby zgodności, która okazała się szóstką. Przeczytał opis liczby, po czym spojrzał na Gemme, która zaczęła komentować wynik. - Sześć – przewertowała podręcznik w poszukiwaniu odpowiedniej strony – Naaah… - mruknęła – Myślałam, że będzie coś lepszego. Myślisz, że serio jest ktoś, kto dobiera sobie partnerów pod numerologiczną zgodność? – zagadnęła, czytając pozostałe opisy – Wyobrażasz sobie, że ktoś z tobą zrywa, bo mu się marzy czwórkowa duchowa biskość, a ty się, śmieciu, urodziłeś dzień za późno. Auć… Nie ufaj laskom, które pytają o datę urodzenia. - Ludzie wierzą w różne rzeczy i numerologia nie jest najdziwniejszą z nich. Strzelam, że jest sporo takich osób. Może walentynkowe zajęcia Pani Fran spowodują, że ktoś w tej sali znajdzie swoją miłość? Kto wie... Po skończeniu wszystkich zadań zleconych przez nauczycielkę, Peter nie miał co robić, więc chcąc uniknąć niezręcznej ciszy, postanowił podtrzymać rozmowę z Gemmą. - Wracając. Co ci się nie podoba w szóstce? Moim zdaniem byłoby całkiem przyjemnie mieć drugą połówkę, z którą można swobodnie porozmawiać - Peter odwrócił się w jej stronę - Szukasz jednorazowych przygód?
Ostatnio zmieniony przez Peter Brown dnia Wto Lut 20 2018, 23:02, w całości zmieniany 2 razy
Maili odwróciła się w stronę Hero i się do niego uśmiechnęła z wdzięcznością. Im bliżej było tego konkursu tym bardziej traciła wiarę w siebie, więc naprawdę była wdzięczna każdej osobie, która dawała jej słowa otuchy. Naprawdę wiele to dla niej znaczyło, mimo że sprawiało, że czuła trochę większą presję. Próbowała jednak się dobrze nastawić i nie myśleć o tym w taki zły sposób, obawiała się, że przez to pójdzie jej znacznie gorzej. - Dzięki, ale nie zapeszajmy, zobaczymy jak mi pójdzie. – powiedziała i wzruszyła ramionami, gdyby naprawdę tak to po niej spływało jak to pokazała w tamtej chwili. – Właściwie będę musiała chwile odetchnąć i chyba nie tknę fortepianu chyba przez tydzień, więc można coś ogarnąć. – dodała i wyszczerzyła się w jego kierunku. Po chwili profesor Fran zaczęła tłumaczyć ciąg dalszy lekcji, więc już nic nie mówiła, co było w przypadku Maili dość nietypowe. Ona mówiła prawie przez cały czas. Wysłuchała co mają zrobić i pokiwała głową na znak, że rozumie. Wzięła kawałek pergaminu i zapisała to proste działanie: 4+9=13 -> 1+3=4 Zmarszczyła brwi, widząc, że znowu wyliczyła czwórkę, co to było jakieś przeznaczenie i była jakoś przyczepiona do tej czwórki? Maili nie specjalnie wierzyła w tę całą magię liczb. Okej, jeśli komuś to wszystko się zgadzało to fajnie, ale jej wróżby nijak się miały do rzeczywistości, więc patrzyła na to wszystko jak przez palce. Mogła trochę policzyć, poczytać, ale nie zamierzał przywiązywać swojego życia i losu do liczb. - Dobra, wyszła nam czwórka. – powiedziała i nachyliła się nad podręcznikiem, by przeczytać co to oznaczało. Jej brwi tym razem powędrowały wysoko w górę. Że niby jak? Charakteryzuje ich poczucie stałości? Maili miała wrażenie, że jej życie było głównie niepoukładanym chaosem, który ciągle się zmieniał i nie wiedziała czego się spodziewać. Nie potrafiła przełożyć tego opisu na jakąkolwiek relację. Powoli dochodziła do wniosku, że ten przedmiot nie był jej ulubionym, ale ze względu na profesor Fran żal było jej nie przychodzić.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Robili z Benem za danie na przemian ze zgadywaniem literek i chociaż wydawało jej się, że dała łatwe hasło Krukon fenomenalnie pudłował, a ona już radośnie zacierała rączki z możliwości powieszenia go. - Kogo to obchodzi - wzruszyła ramionami w odpowiedzi, dorysowując na szubienicy główkę - To po prostu głupie... Sama na numerologię chodziła wyłącznie z przyzwyczajenia. Kiedy nauczał jej Morris chodziła, bo był jej ulubionym nauczyciele, ze względu na historię, a potem jakoś głupio było jej przestać. Z resztą u Fran było nawet dużo łatwiej, więc nie widziała powodu, żeby rezygnować z przedmiotu. - Uuuu, ktoś tu się pomylił - zażartowała szeptem - Poskarżę tej waszej kołatce i będziesz spał na wycieraczce - w drodze wyjątku lubiła Bena mimo, że był Krukonem, ale nie przeszkadzało jej to trochę się podroczyć. Mówiąc tak zupełnie szczerze to ten cały jej wstręt do Ravenclawu był trochę naciągany. W rzeczywistości miała tam wielu dobrych znajomych, trafiła też jednak na takie osobniki, po spotkaniu których trudno było nie mieć uprzedzeń. Zresztą przyjacielskie docinki były jej sposobem na życie. - Czy może rozproszył Cię fakt, że już prawie wisisz? - wyszczerzyła do niego zęby, dorysowując powoli drugą rękę. Wyglądało na to, że bardzo poważnie podchodzi do tego wisielca, skoro próbowała nawet podkopać jego morale, ale czy to było takie dziwne? W porównaniu do lekcji wszystko było ekscytujące. Osobiście drugiej części zadania nawet się nie podjęła. Skoro miało to być tylko dla nich, a ona nie była zainteresowana, to po co?
---------------------- @Ben Rogers Ech, myślałam, że będę bardziej w stanie i ten wisielec dynamiczniej wyjdzie :c Sory W każdym razie tak to wygląda teraz . Może jeszcze zgadniesz xD
Uśmiechnęłam się delikatnie do @Maximilian Blackburn rzucając mu krótkie przywitanie i przedstawiając się. Już po chwili siedzieliśmy przy podręczniku licząc naszą zależność. Rzuciłam spojrzeniem na wskazany przez niego fragment - nie za bardzo widziałam sens wyliczania korelacji pomiędzy nieznajomymi, ale mimo to nie chcąc sprawić przykrości ani nauczycielce, ani partnerowi udawałam, że mi to nie przeszkadza - w gruncie rzeczy bardzo lubiłam numerologię. - Jeśli interesujesz się muzyką albo eliksirami, to spoko - rzuciłam patrząc na chłopaka z delikatnym, aczkolwiek jak na mnie całkiem radosnym uśmiechem - Może faktycznie byłby z nas przyzwoity team. Jeszcze raz przemierzyłam tekst wzrokiem, ale trudno było mi ocenić jego prawdziwość, gdyż w gruncie rzeczy znałam Maxa bardzo słabiutko.
Hero doskonale rozumiał, że Puchonce mógł doskwierać potworny stres. Postanowił porzucić temat konkursu i zwyczajnie uznać, że nie ma co jej dokładać zmartwień. Z łagodnym uśmiechem przyklejonym do ust wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, a także zachichotał na wzmiankę o porzuceniu fortepianu. Coś mu się wydawało, że jeszcze zmieni zdanie - pewnie po dwóch dniach rzuci się na instrument, aby coś zagrać. Hero tak miał, nawet jeśli padał z sił i "nie mógł patrzeć" na jakieś swoje cudeńko. Profesor Fran pociągnęła lekcję, chociaż wszyscy już prawie zasnęli; dała stanowczo za dużo czasu na zebranie kilku liczb do kupy. Ontario, co gorsze, niezbyt nawet miał potem co robić - Maili szybko podliczyła ich dwie cyferki i zabrała się za sprawdzanie ich kompatybilności. Sam Gryfon dopiero po chwili zajrzał do podręcznika, z drobnym dystansem podchodząc do zadania. Głównym problemem było to, że chyba ten odłam numerologii traktował w większości o rzeczywistych związkach partnerskich, a oni byli przyjaciółmi. I to takimi, którzy nie potrafili dla siebie ostatnio znaleźć czasu... - Czwórka? - Zdziwił się, przebiegając spojrzeniem po tekście. Był dość krótki i mało treściwy. Wynikało z niego, że poczucie stałości było dla nich najważniejsze, a przecież... Cóż. Hero chyba jednak był trochę bardziej marzycielem i niekiedy jego rozum odstępował porywczości. Na całe szczęście nauczycielka nie chciała od nich opinii na ten temat. - Nie no, pewnie trochę prawdy w tym jest...
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget czytała opis liczby trzy w podręczniku i niemal po każdym zdaniu rzucała ukradkowe spojrzenie w stronę siedzącego nieopodal Ezry, nie mogąc uwierzyć w to, jak wiele z opisywanych w rozdziale charakterystyk pasowało akurat do niego. Clarke właśnie taki był, kochający życie i dobrą zabawę, lubujący się we flirtach, komplementach i pochwałach - co do tego nie miała żadnych wątpliwości i dało się to zaobserwować gołym okiem w jego postawie, sposobie mówienia, poczuciu humoru, pewności siebie... Czy bywał humorzasty? Raczej tak, ale kto nie bywał? Na pewno nie było to do tego stopnia, by zniechęcać do siebie ludzi. Bridget doczytała to zdanie w książce i prawie spadła z krzesła, gdy okazało się, że głosi prawie dokładnie to samo, o czym zdążyła sekundę wcześniej pomyśleć. Nie wiedziała, jak miała się kwestia intensywnego odczuwania miłości... Lecz nie potrafiła temu zaprzeczyć. Złapała się na tym, że nieco ciężej oddychała, a w głowie miała prawdziwą gonitwę myśli. Tylko dlaczego w ogóle zaprzątała sobie tym głowę? Może przez to zdanie, w którym zapisano, iż Trójki nie znoszą scen zazdrości i prawienia życiowych morałów. Czyż nie dokładnie to zrobiła jakiś czas temu... I wcześniej też, tak ze dwa razy? Wiadomo, że nikt nie lubi takich akcji, ale skoro podręcznik wyszczególnia to jako jedną z głównych cech Trójek... O Merlinie, cóż ona zrobiła? Spojrzała na ów opis ponownie, by tym razem skupić się na czymś innym. Odnosiła wrażenie, że autor książki lub też w ogóle "wynalazca" numerologicznych liczb życia już dawno temu przewidział, kiedy urodzi się Ezra i napisał pod niego całą liczbę trzy. Nie wiedziała, czy ona, jako jego była dziewczyna, a wcześniej dobra przyjaciółka byłaby w stanie tak dobrze ująć w słowa sedno osobowości Clarke'a. Jej uwagę mocno przykuwało to intensywne przeżywanie miłości, jakby każda była tą jedyną na całe życie. Kiedy byli parą, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że właśnie taki miał do niej stosunek. Zrobiło jej się głupio sama przed sobą, że jeszcze jakiś czas temu z wielką zawiścią i przekonaniem wyrzuciła mu w twarz, że nie wierzy w żadne jego słowa o uczuciach, które do niej żywił. Co jeśli on naprawdę nie kłamał? Jeśli te uczucia były mocne i prawdziwe? Moment. Były - to słowo kluczowe. Odchyliła się od książki, bowiem zorientowała się, że spędziła nad nią trochę za dużo czasu i nie do końca wiedziała, co się teraz działo. Ludzie dobierali się w pary, by odczytać swoją liczbę zgodności. Rozejrzała się wokół szukając kogoś, z kim mogłaby poćwiczyć i jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Anseisa, do którego w mgnieniu oka przybiegła, zajmując miejsce obok. - Cześć! - powiedziała z uśmiechem, odkładając podręcznik na ławkę. Otworzyła go na odpowiedniej stronie, po czym zapytała Anseisa, którą liczbą był. Trójką. Serce zabiło jej mocniej, gdy tylko to usłyszała - czy opis pasował do Anseisa to osobna sprawa, Bridget na pewno nie patrzyła na niego w ten sposób. Poczuła jednak niemałe podekscytowanie, że przyjdzie jej analizować liczbę zgodności właściwą także dla niej i dla Ezry... Tylko dlaczego ją to tak fascynowało? Posłała mu jedno ukradkowe spojrzenie - był pochłonięty lekturą siedząc obok Leonardo. Nie znała daty urodzenia Gryfona, więc nie mogła sobie wyszpiegować, co im wyszło. Skupiła się więc na odczytywaniu opisu liczby zgodności trzy. Relacje niestałe? Układ może funkcjonować pod warunkiem maksymalnej swobody, braku zazdrości i zobowiązań? Najlepiej na odległość? Bridget nie mogła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Spojrzała szybko na Anseisa, obdarowując go przepraszającym uśmiechem, po czym wzruszyła ramionami. - Wygląda na to, że nie mielibyśmy prostej drogi. Dobrze, że między dormitorium a Hogsmeade jest większa odległość niż między sypialniami - pokusiła się o luźny żart, lecz w środku wcale nie było jej do śmiechu. Nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, co przeczytała.
9+3 -> 12 -> 1+2 -> 3
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Punkty ujemne na lekcjach Fran pewnie w ogóle nie istniały, ale za błąd też niedostała żadnych, a to już coś. Opisywać ósemki też już nie zamierzała i na szczęście nikt tego od niej nie wymagał. Przysiadła się do @Zoltan Blackwood, z którym miała robić drugą część zadania. - Ja miałam pięć - ponownie zmieniła własną liczbę, żeby wyszedł im zły wynik. Podkładanie samej sobie świni było już dla niej czymś tak normalnym, że nawet nie musiała się strać - Ty miałeś 7, więc razem mamy trzynaście, czyli dwa - sama nie zwracała zbytnio uwagi, na to co do innych mówiła profesor, więc nie sądziła, że chłopak zapamiętał, że Finn była "ósemeczką", na wszelki jednak wypadek nakręciła w obliczeniach jeszcze bardziej. Przy tylu błędach, o ile zechce je sprawdzić, na pewno wyleciałoby mu z głowy jaką miała liczbę drogi czy czego to było. Do opisu zaś nawet nie spojrzała.
Lekcja nie przyniosła już więcej niespodzianek ani pytań odnośnie otrzymanych wyników zgodności cyfr. Marcy Fran wydawało się, że jej uczniowie byli zadowoleni, a to z kolei wpływało na jej osobiste poczucie spełnienia. Naprawdę była nauczycielką z powołania i cieszyła się, że wciąż mogła włożyć coś do młodych głów, nie maltretując ich jednocześnie kartkówkami. Jej zdaniem numerologia miała być właśnie taką przyjemnością. Kiedy czas dobiegł końca, a uczniowie zaczęli się zbierać, obdarzyła ich zbiorowo ciepłym uśmiechem, życząc miłego dnia i pełnych miłości Walentynek. A sama zaczęła już planować, co następnym razem mogłaby z nimi przerobić...
Wszedł do klasy pewnym krokiem, rozglądając się po tragicznym jej stanie. Całe wakacje chyba nikt tu nie urzędował, nawet nie przetarł szmatką blatów, o Chłoszczyć tylko można pomarzyć. Jednak w okresie zakłóceń magicznych, nauczyciel wolał nie ryzykować z rzucaniem zaklęć, zamiast tego ograniczając się do otwarcia okien. Odrobina świeżego powietrza wpadła do sali, przeganiając zaduch oraz zatęchły zapach starości. Nauczyciel raz jeszcze popatrzył na klasę, mierząc nieprzyjemnym spojrzeniem leżące po kątach koty z kurzu, teraz wepchnięte tylko głębiej przez wpadający przez okna wiaterek. Jeszcze trochę, a brud pod szafkami osiągnie poziom cywilizacji zdolnej do wynalezienia ognia. Z kolei pająki pod sufitami zbudowały prawdziwą metropolię, szkoda tylko, że much to za wiele tu nie złapały. Pewnie wyzdychały z głodu. Westchnął ciężko, na szybko ścierając jedynie blaty z kurzu kawałkiem chustki, zanim usiadł przy biurku nauczyciela. Wyciągnął swoje papiery, przerzucając je raz jeszcze wzrokiem i szykując się na pierwsze w tym roku szkolnym zajęcia.
Fabularnie: 12.10 (piątek), godzina 16:00. Warunki: Ciepłe popołudnie. Bezchmurne niebo, lekki wietrzyk. Dodatkowe: Sala dawno nie była sprzątana. Można znaleźć martwe pająki na podłodze. Morris otworzył okna, przy wchodzeniu do sali zrywa się przeciąg. Luźne kartki mogą latać. Ważne: Jeśli zbyt wiele osób usiądzie "w kątach sali" czy "na końcu sali", Morris będzie przesadzał!
Charakterystyczną cechą Liama był szeroki, nieschodzący uśmiech. Zdobił mu twarz w niemal każdych okolicznościach, nieważne czy humor faktycznie obligował go do uniesienia kącików ust ku górze czy raczej szatyn bujał się na neutralnych falach nastroju, nie mając absolutnie żadnego powodu do cieszenia się czy smutków. Dziś jednak od rana był cały w skowronkach, o czym aż nazbyt wiedzieli jego koledzy z pokoju, mogący obserwować go od najwcześniejszych godzin dnia: „Aaaa! Morris! Aaaa! Nie mogę się doczekać!” „Pierwsza lekcja z Morrisem w tym roku!” „Ciekawe co robił w wakacje, nie~?” I cieszył się jak młoda dziewczyna, którą ojciec po wielu błaganiach puścił na koncert jej popowego idola, bożyszcza nastolatek. Banan nie schodził mu z twarzy nawet podczas innych nudnych lekcji, które miał tego dnia rano. Z wyczekiwaniem wlepiał wzrok w zegar, licząc tylko na koniec, by… dosłownie wybiec z sali ostatnich zajęć i sprintem ruszyć na szóste piętro. Zauroczenie dodawało mu takich energii, że chłopakowi nawet średnio chciało się czekać na ruszające się schody, toteż biegł również po nich, przeskakując ponad wyrwami, gdy tylko zbliżyły się do siebie na taką odległość, by chłopak dał radę – łamał tym chyba wszystkie zasady BHP, ale przynajmniej szybciej uporał się z trasą na lekcję, finalnie dopadając do drzwi odpowiedniego pomieszczenia jako pierwszy. Morris mógł usłyszeć głośny pisk podeszwy butów, gdy Liam zatrzymał się tuż przed wejściem, acz nie wyhamował zbyt dobrze i klapnął głośno ręką w drewniane drzwi, ciesząc się, że nie uderzył w nie głową. Oh.. kurczę. Dobra. Może nie słyszał… albo nie skojarzy ze mną… Nah, na pewno nie skojarzy! Poczekam tak minutę… ale, ugh… jak mam czekać minutę, jak on tam siedzi i czeka?! Musiał wyglądać komicznie, gdy tak parę sekund stał jak skończony idiota i wahał się czy wejść czy nie wejść, ale w końcu wybrał opcję pierwszą. - Dzień dob-… oh… ojej.. o rany-.. ale przeciąg-.. – aż mu krawat rozwiało przez wiatr… ale Liamowi pewnie wydawało się, że to Morris tak na niego działa. Rozwiało mu włosy niemal jak w trakcie dramatycznych scen rodem z filmów romantycznych. – Dzień dobry! – powtórzył, uśmiechając się jak cielak. O rany… ależ on jest świetny… opalił się przez wakacje? I faktycznie jestem pierwszy! Może doceni? Aaa~! – Czy organizuje pan jakieś zajęcia dodatkowe z Historii Magii w tym roku? Lub Numerologii? – nie lubił żadnej z tych lekcji, potrafiąc usnąć przy podręczniku od historii w ciągu pięciu sekund, ale poleciałby na takie dodatkowe zajęcia nawet, gdyby odbywały się w soboty o dwudziestej. Zajął miejsce: oczywiście w pierwszej ławce. Wyjął podręczniki i pergaminy jako przykładny uczeń i wpatrywał się w niego kompletnie oczarowany, choć nieudolnie próbując ukryć fakt swojego zbytniego zaangażowania. Wyglądał dość śmiesznie… szczególnie z tymi rumianymi od biegu policzkami i miną „jestem grzecznym, przykładnym uczniem!”. Nie przeszkadzał mu nawet kurz czy pająki: tak naprawdę w ogóle ich nie zauważył. Skupiał się na kimś innym.
Zajęcia - zajęcia istnie dziwne. I to wcale nie z powodu nauczyciela, który je prowadził. Ciągle trzymany w buzi listek mandragory dawał o sobie znać, chociaż dziewczyna już przyzwyczaiła się do całokształtu wydarzenia. Minęło... Sporo dni. Dwa tygodnie. A nawet i więcej. Nie odliczała niczym dziecko, nie starała się o względy dziecka - wiedziała, że bezmyślne wpatrywanie się w tarczę zegara w niczym nie pomoże. Dwa tygodnie z goryczką opanowującą całokształt jej języka, niemiłosiernie zakłócającą swobodny przebieg myśli; niemniej jednak niezwykle opłacalną, będąca oznaką heroizmu (?) i poświęcenia ze strony studentki ostatniego roku. Miała nadzieję, że forma, jaką przybierze finalnej nocy nie będzie przeszkadzać w żadnym stopniu i umożliwi jej zyskanie w pewnym stopniu przewagi w postaci możliwości pilnowania siostry, kiedy to wyniesie się z Hogwartu na stałe. Pozostawało tylko trzymać kurczowo światełko w tunelu, czujnie oraz ostrożnie przemierzać przez kolejne odmęty labiryntu stawianego przez życie - nie mogła tak prosto się poddać. Nie po to wszystko wytrwała, żeby nagle przystanąć na krańcu drogi i zwyczajnie powiedzieć dosyć. Nie mogła. Ciągle ją coś trzymało, nie tylko chęć posłania rodziny za kratki. Poprzednie lekcje zakończyły się stosunkowo normalnie. Nic, co mogłoby wzbudzić odmienne reakcje, tak podejrzane oraz nie na miejscu. Spojrzenie zielonych oczu skupiło się zatem głównie na dotarciu na szóste piętro w szkole - zauważając tym samym sylwetkę młodego chłopaka. Nie znała go w pełni, kojarzyła w sumie tylko z imienia - na pewno był Puchonem... no i prefektem. Zawsze uważała, że Hufflepuff jest niepotrzebnym wypchaniem dziury w Hogwarcie, niemniej jednak nie mówiła swoich racji na głos - chociaż nie wiedziała, czy wolałaby, aby brat znalazł się w ich szeregach. Obrączki tęczówek nie zabłysnęły w żaden sposób, całkowity chłód przeszył jej sylwetkę, dzierżony na piersi krzyż skutecznie odstraszał ostatnimi czasy Irytka, ciche kroki przepełniały korytarz, tym samym otworzenie drzwi do sali było mało co spodziewane - przeciąg skutecznie porwał kosmyki włosów do tyłu, kiedy to weszła do sali, posyłając profesorowi nikły uśmiech oraz typowe "Dzień dobry". Bez problemu zajęła odpowiednią ławkę umiejscowioną między pierwszymi a ostatnimi - zauważając oczywiście panujący nieporządek oraz zapach docierający do nozdrzy. Czujne spojrzenie zbadało również podłogę oraz walące się po niej pająki. Świetnie. Jakby tu nikt nie sprzątał od stuleci; prosta chusteczka załatwiła sprawę kurzu znajdującego się na miejscu, co nie zmienia faktu, że warunki nie zachęcały do nauki. Pozostawało czekać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wślizgnąłem się do klasy. Nie pozostałem niezauważony, a przynajmniej przez drzwi... i wiatr. Silny przeciąg owinął mi szatę dookoła nóg i niemalże pozbawił mnie równowagi. Wsparłszy się o framugę, zdołałem wyplątać się z tej pułapki i nawet udało mi się nie trzasnąć drzwiami - chociaż te niezwykle silnie pragnęły ponownego spotkania ze ścianą. Ciche powitanie, adekwatne do spokoju panującego wewnątrz zakurzonej klasy. Dziesiątki martwych pająków zaściełało podłogę niczym swoisty, wielonożny i włochaty dywan. Nie przyglądałem im się zbyt długo. Jedynie posłałem przeciągłe spojrzenie jednemu umarlakowi - temu, którego udało mi się przypadkiem wykopać spod ławki, gdy w niej zasiadałem. Drugiej, ku gwoli ścisłości. Usiadłem tuż za Liamem, lecz zupełnie nie podzielałem jego entuzjazmu. Moje zainteresowania skupiały się wokół zupełnie innych przedmiotów i z numerologią raczej nie miewałem zbyt wiele do czynienia. Niemniej jednak, dzisiaj zaszczyciłem klasę swoją obecnością i nawet miałem podręczniki. Wyciągnąłem je z torby, odkładając na częściowo zakurzoną ławkę. Przetarłem ją rękawem, aby nie wzbijać w powietrze przy każdym ruchu tumanów szarych drobinek. Dzięki temu posunięciu, cały prawy rękaw miałem umorusany, ale chociaż mogłem złożyć dłonie na względnie ogarniętym blacie. Oczekiwałem na rozpoczęcie lekcji, wpatrując się w słońce wiszące nad zamkiem, którego złota tarcza uśmiechała się do nas zza otwartego okna.
Nessa była zainteresowana zajęciami z numerologii, chociaż nie odbywały się zbyt często. W związku z intrygującą tematyką ruda była podekscytowana i jak zwykle, od rana nie mogła doczekać się początku lekcji. Torbę spakowała poprzedniego wieczora, więc gdy wstała, miała więcej czasu na toaletę oraz chwilę na przeczytanie notatek na zbliżające się zajęcia z transmutacji. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg, gdy brązowe ślepia powędrowały w stronę tkwiącego na nadgarstku zegarka. Wstała leniwie, przeciągając się i rzucając pergaminy na łóżko, rozejrzała się po dormitorium. Zdjęła z krzesła marynarkę, zarzucając ją na ramiona i poprawiając rękawy śnieżnobiałej koszuli, uśmiechnęła się pod nosem. Sprawdziła jeszcze, czy wszystkie z perłowych guzików są zapięte oraz, czy odznaka prefekta znajduje się we właściwym miejscu. Przeczesała włosy, robiąc z nich koka z tyłu głowy, utrzymującego się za pomocą zielonej wstążki. Kilka kosmyków zostawiła luźno, pozwalając im na łaskotanie ramion i policzków. Przerzuciła torbę przez ramię, skorzystała z perfum i wyszła z sypialni, a następnie z pokoju wspólnego. Zamkowe korytarze pełne były śpieszących się na zajęcia uczniów. Kroki dziewczyny roznosiły się echem przez wysokie ściany i zagłębione sufity, spotęgowane przez zamknięte okna. Na zewnątrz była już prawdziwa jesień. Chłodny wiatr kołysał żółtymi liśćmi, a człowiek coraz częściej miał ochotę na spędzanie czasu pod kocem. Do klasy doszła przed czasem, wchodząc do środka z charakterystycznym dla siebie, zaczepnym uśmieszkiem. Omiotła wnętrze wzrokiem, kiwając do będącego już wewnątrz nauczyciela oraz pozostałych uczniów. - Dzień dobry. -przywitała się, czując na ciele dreszcz spowodowany panującym w izbie przeciągiem. Zapięła marynarkę, ciesząc się, że szkolnej, plisowanej spódnicy wybrała czarne, grube rajstopy. Dostrzegając Liama uśmiechnęła się szerzej, puszczając słoneczku oczko, jednak nie chcąc mu jednocześnie przeszkadzać w konwersacji. Zajęła miejsce w drugiej ławce, wcześniej przecierając ją dłonią z kurzu i upewniając się, że nie usiądzie na wyschniętym pająku. Rozłożyła pomoce, założyła nogę na nogę i otworzyła podręcznik, przeglądając z zaciekawieniem zawartość stron. Nie była aż tak obeznana w numerologii jak w pozostałych przedmiotach, jednak wciąż wydawała się jej interesującą dziedziną magiczną. Druga sprawa była taka, że Lanceley zwyczajnie nie lubiła opuszczania jakichkolwiek zajęć, nawet jeśli było to miotlarstwo albo zielarstwo, czy runy, z których była naprawdę przeciętna. Wciąż mieli chwilę do rozpoczęcia lekcji.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ciężko stwierdzić, co podkusiło Mefisto do pójścia na numerologię. Lubił okazjonalnie wpaść nawet na zajęcia, które nieszczególnie go interesowały... A akurat numerologia była ciekawa, serio. Chwilami. Nie był w niej najlepszy i nie pałał też jakimś wielkim entuzjazmem do nauczycieli, ale... Ale raz na jakiś czas mógł zajrzeć do tej sali, odświeżyć sobie wiedzę i pokwestionować trochę poruszane na lekcji tematy. Chyba odrobinę liczył na Fran, u której nie byłoby żadnych spin... ale już po drodze do klasy usłyszał rozmowę pomiędzy dwoma uczniakami, którzy minęli się ponoć ze zmierzającym na zajęcia Morrisem. Cóż, trudno. Mefistofeles nie po to dotelepał się do Hogwartu z mieszkania ojca, wciskał w mundurek i pakował torbę, żeby teraz rezygnować. Tylko mimowolnie zwolnił odrobinę, przypominając sobie o @Liam A. Rivai i jego bardzo niezdrowej obsesji odnośnie tego nauczyciela... ...co znaczyło, że z pewnością tam będzie. I to chyba była bardzo niezdrowa obsesja Mefisto. Ups. Przyspieszył, zmotywowany tym, żeby jednak się nie spóźnić i nie robić z siebie idioty. Miał świetny plan po prostu spotkania się z Liamem, a dodatkowo mógł wyklinać Morrisa w myślach i zastanawiać się, co w nim takiego niezwykłego. Bo co, mówił z pasją? Ubierał się elegancko? Był przystojny? Starszy? No teoretycznie Nox wszystkie te warunki mógł spełniać... W pewien sposób... Odrobinę... Chyba... Wparował do sali z uprzejmym "dzień dobry", błyskawicznie wychwytując spojrzeniem nie nauczyciela, a Puchona. Nie było to trudne, bo zajął miejsce na samym przedzie - i chociaż Mefisto mógł to przewidzieć, to jakimś cudem tego nie zrobił. Jego plany żałośnie się posypały, bo wpakowanie się tuż pod nos profesora nie wydawało się być najlepszą opcją. Przynajmniej lekcja jeszcze się nie rozpoczęła i Ślizgon miał chwilę, którą mógł poświęcić na dyskretne panikowanie. - LANCE - szepnął żałośnie, zatrzymując się przy @Nessa M. Lanceley, żeby zaraz zanurkować i uraczyć ją buziakiem w policzek na powitanie. - Czy ja powinienem z nim usiąść? Czy to głupie? Ale przed Morrisem- nie, w pierwszej ławce na numerologii? To jakiś żart... Lepiej mu nie przeszkadzać, prawda? Brzmię idiotycznie. Czemu on się tak na niego gapi, co? - Wyrzucił z siebie cichusieńko, tak aby jedynie dziewczyna była w stanie rozszyfrować jego słowa. Mówił szybko i chaotycznie, a przy tym czuł się idiotycznie i zaraz pożałował tego wahania, tej szczerości i - cóż - żałosnego zachowania. Gorzej, że potrzebował dość szybkiej odpowiedzi, bo sterczenie przy ławce Ślizgonki kiepsko wyglądało i powinien gdzieś usiąść. - Nie, wiesz co, zapomnij, gadam głupoty - dodał równie cicho, trochę się już prostując. Na tę krótką chwilę pozwolił sobie na zażenowany uśmiech, mówiący sam za siebie.