Na szóstym piętrze znajduje się niewielka klasa przeznaczona do zajęć z numerologii. Wewnątrz, na jej ścianach, wiszą różne tablice pełne cyfr i systemów liczenia. Na półkach natomiast, widnieje kilka grubych tomów dotyczących znaczenia liczb.
Nicholas przyszedł na zajęcia spóźniony, jakby sam zdziwiony własną obecnością tutaj. Nie był pilnym uczniem, nie chodził na połowę zajęć i wybrał numerologię? Cóż, może magia walentynek to sprawiła, bo wszedłszy do sali nie pożałował. Momentalnie namierzył @Mallory Colquhoun i pewnym krokiem ruszył w jej kierunku. Przy okazji przywitał się z większością obecnych, których lepiej lub gorzej, ale jednak - znał. Nie pytając o zgodę zajął miejsce obok dziewczyny - Dzień dobry, Mallory - przywitał ją szerokim uśmiechem i perskim okiem - Wybacz, niezbyt klawy ze mnie uczeń, zechciałabyś mi zdradzić czym będziemy się dziś zajmować? - poprosił ze świetnie odegraną skruchą w głosie i gdy Ślizgonka udzieliła mu odpowiedzi niechętnie sięgnął po pióro i zapisał datę urodzin na pergaminie.
25.02.1998 2+5+2+1+9+9+8=36 3+6=9
Zanim zabrał się za opisywanie swojego wyniku, rzucił okiem na kartkę towarzyszki - Jakie to szczęście, że odpowiedzialność to moje drugie imię - mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, by dziewczyna zdołała usłyszeć te słowa i posłał Mallory szelmowski uśmiech spoglądając na jej twarz z ukosa. Przejrzał szybko opis dziewiątek i stwierdził, że zgadza się z większością, toteż nie tworząc przesadnych wywodów zapisał zaledwie kilka zdań świadczących o posiadaniu przez niego wszystkich pięknych cech opisanych w podanej przez panią Fran notce.
Był nieznacznie pochylony nad kartką, próbując doszukać się jakiegoś głębszego sensu z tego, co oferowały mu jego własne wyliczenia. Bawiły go niemożliwie, ale poza zabawą miał jeszcze zadanie do wykonania, a to wymagało od niego trochę więcej udziału, niż „siedź i śmiej się do liczb”. Wczytał się trochę mocniej w treść opisu jedynki, by wtem… Odwrócił głowę w kierunku spóźnialskiego, nie potrafiąc ukryć zdziwienia. Trudno powiedzieć czy zaskakiwała go obecność persony pokroju Mefistofelesa na podobnej lekcji, czy po prostu nabawił się klątwy i teraz każdy widok wytatuowanego mężczyzny gdziekolwiek będzie go dziwić równie mocno, co śnieg w sierpniu. To nie tak, że go nie polubił… miał poważne obiekcje co do jego sposobu myślenia i bycia, ale w gruncie rzeczy nie miał Ślizgonowi nic więcej do zarzucenia – dla Liama był nadzwyczaj miły, ba, nawet miał poczucie humoru. Problem leżał w ostatnim spotkaniu, po którym zrobiło się okrutnie niezręcznie… i szatyn nie potrafił sobie poradzić ze zmianą tego stanu rzeczy. Nie miał w zamiarach być dla niego nieuprzejmy, z drugiej strony… rozmawiać też już raczej nie chciał. Wyraz delikatnego zakłopotania wbiegł na twarz Puchona, gdy dodatkowo zauważył, że Mefistofeles zmierzał prosto w jego stronę, ale… nie musiał kłopotać się o własne zachowanie, ponieważ im bliżej był Nox, tym Liam zaczynał czuć większe podekscytowanie jego obecnością, co sfinalizowało się najcieplejszym i najsłodszym uśmiechem, jaki tylko był w stanie przywołać na buzię, gdy mężczyzna w końcu zdecydował się zająć miejsce obok niego. - Cześć, Mefi! – powitał go niesamowicie serdecznie, jakby moment zawahania na jego widok, gdy dopiero wchodził do sali, w ogóle nie istniał. Z jednej strony wciąż czuł się nieco niepogodzony z własnym zachowaniem, nie wiedząc jak je logicznie wyjaśnić… z drugiej tłumił w sobie to przekonanie bardzo rzeczowo, poprzez dziwaczne przeświadczenie, że przecież niemożliwym było się na widok tej wytatuowanej mordki nie ucieszyć. – Co jesteś w takim dobrym humorze, hm? – zagadnął, bez problemu pozwalając mu zajrzeć w podręcznik. Nawet sam mu go trochę przysunął, wpatrując się w nieco ze szczerym zaciekawieniem, jakby naprawdę zaraz miał mu opowiedzieć historię swojego życia…. … i jak jakiś kretyn patrzył tak na niego dobrą minutę, nim nareszcie go nie tknęło, że dobrze będzie odwrócić wzrok. Było mu z tym odrobinę… nieswojo, aczkolwiek zbył wszystko lekkim uśmiechem, w tym wypadku do samego siebie, próbując skupić się na własnych zadaniach… i uspokoić, że nie, wcale nie robił głupot. - Dokładnie. Żałuj, że na jednej randce się skończyło. – powiedział szeptem, nie chcąc, by jego uwaga została usłyszana przez kogokolwiek innego, niż sam adresat. Uśmiechnął się do niego figlarnie, choć czuł przy tym… okropne zmieszanie, które nieśmiało wyłaniało się spomiędzy zaczepnego błysku w oczach Puchona. Po co mówisz takie rzeczy, Liam? Ale brnął dalej. – Kto wie, może kolejne byłyby zdecydowanie ciekawsze, hm…? Choć może to akurat moja wina. Przecież jako „urodzony dominant” sam powinien wyjść z propozycją, a nie kazać sobie czekać. – tutaj wydał się już szczerze rozbawiony podsumowaniem własnej osoby, dla wzmocnienia efektu przesuwając palcem po wyczerpującym opisie jedynek… gdzie jego zdaniem nie zgadzało się absolutnie nic. Całymi swoimi siłami starał się nachalnie na niego nie gapić, choć nic nie poradził na to, że oko uciekło mu do notatek Mefistofelesa, tym samym poznając jego datę urodzenia. Zobaczone. Zapamiętane. Cóż… nawet gdyby broszka nie zmuszała go do tych wszystkich krępujących rzeczy, Liam najprawdopodobniej i tak permanentnie zakodowałby sobie ten dzień we łbie, mając po prostu doskonałą pamięć do dat. Kojarzył istotne wydarzenia całej swojej rodziny i przyjaciół… a nawet kota, który prędzej wydawał się cierpieć na takiej umiejętności opiekuna, niechętnie pozując w urodzinowej czapeczce na łbie. - Oho.. brzmi jakbyś był moim przeciwieństwem. – zauważył, wczytują się w opis siódemki. – I chyba się z tym zgodzę, choć może pod innymi aspektami. – wzruszył ramionami, śmiejąc się delikatnie. Na lekcjach musiał trochę bardziej uważać z tym swoim rechotem i gadulstwme, nie chcąc być nadto uciążliwym dla przemiłej pani profesor. Skutkowało to tym, że i mówić starał się mniej, w obecnej sytuacji chyba wychodząc na tym tylko lepiej. Zaraz jednak odwzajemnił nieco sugestywne spojrzenie i zerknął na niego z zainteresowaniem, podpierając łeb ręką. - O ile nie jesteś zbyt nieśmiały, siódemko.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Chyba trochę inaczej patrzyli na pewne sprawy. Dla Mefisto w gruncie rzeczy wcale nie było tak niezręcznie; wyjaśnili sobie coś, ale to nie było nic istotnego. Ślizgon nie był mistrzem w wyrażaniu na głos swoich myśli i emocji, dodatkowo podczas jednego krótkiego wieczoru nie sposób było wszystkiego wyjaśnić. Natrafili na przeszkodę, ale jego zdaniem nic to nie skreślało. Prawdę mówiąc Mefistofeles z zadowoleniem przyznawał, że to mu się całkiem podobało. Nie potrafi dogadywać się z ludźmi, z którymi... No, z którymi się za dobrze dogadywał. O wiele lepiej radził sobie z problemami, które ambitnie usiłował pokonać. Potrzebował wyzwań. - Powiedziałbym, że to na twój widok... Ale tak serio, to w końcu udało mi się załatwić mieszkanie - pochwalił się bez zastanowienia, puszczając koło ucha to rozkoszne zdrobnienie, które powoli wchodziło Liamowi w nawyk. - I powiem ci, że to cholernie cieszy, w szczególności w obliczu tych zalanych lochów. - Nie zamierzał nawet ukrywać, że nie podobało mu się w nowym dormitorium. Być może uparcie chciał trzymać się tego, co już znał? Jakimś cudem dawne kwatery przyjezdnych z Salem zupełnie do niego nie przemawiały. Z odrobinką zamyślenia w ogóle nie zwrócił uwagi na to zagapienie i dopiero po chwili zorientował się, że Rivai wyglądał na bardziej zakłopotanego, niż przy wcześniejszych spotkaniach. Chociaż zdjęcie broszki kusiło, Ślizgon dał chłopakowi jeszcze trochę czasu, ciekaw co może się wydarzyć. Nie spodziewał się niczego wielkiego, a jednocześnie wiedział, że im dłużej nosił ozdobę i im więcej emocji mu towarzyszyło, tym mocniejszy mogła mieć czar. - Żałuję - palnął, zaraz przywołując na usta cyniczny uśmieszek, by Puchon nie miał pewności czy jest to stwierdzenie szczere, czy też nie. - Ale wiem, co poszło nie tak - kolacja i kwiaty, zabrakło piosenki. - Oderwał się od notatek i drobna kropelka atramentu odnalazła swoje miejsce na samym rogu pergaminu; wsiąkła szybko, przybierając bardziej stonowaną barwę. - Śmiało, młody. Teraz to ja czekam. Przeciwieństwa się podobno przyciągają, nie? - Rozejrzał się dyskretnie po sali, sprawdzając, czy nie przyciągają trochę za dużo uwagi. Liczył bardzo na wyrozumiałość ze strony profesor Fran... jak miałaby się gniewać, kiedy Mefisto uśmiechał się tak niewinnie, a Liam śmiał cichutko? Najwyraźniej numerologia mogła nie być aż taka zła; nie tylko liczba się zgadzała, ale i potrzeba luźnej konwersacji była zaspokajana. Odłożył pióro i zabawił się w lustrzane odbicie, przyjmując taką samą pozę, jak jego towarzysz z ławki. Przygryzł zaczepnie dolną wargę i chociaż to wszystko wyglądało tak, jak wyglądało, to Nox w rzeczywistości dokładnie zachowanie Puchona analizował. Chciał wiedzieć, kiedy przestać; nie chciał dopuścić do jakiejś bardziej niepokojącej sytuacji. Nie chciał musieć się później tłumaczyć... - Nie bierz tego do siebie, ale zwykle to raczej ja onieśmielam ludzi. - Czy to źle, że trochę chciał się oszukiwać? Łatwo było choćby na kilka sekund zapomnieć o tym, że na nastrój Liama wpływał czarnomagiczny artefakt; Mefistofeles chciał wierzyć, że na ich "randce" tematy potoczyły się wyjątkowo niefortunnie, a ogólnie rozmawiać potrafili. Bo, na Merlina, jeśli nie był w stanie porozumieć się z tym uroczym, wiecznie uśmiechniętym chłopakiem, to chyba faktycznie musiał być potworem.
Zoltan biegnąc korytarzem, zdyszany jak nigdy wcześniej, ujrzał drzwi prowadzące do sali lekcyjnej, gdzie miał odbyć lekcję numerologi z Profesor Marcy Fran. O ile sam przedmiot budził w nim wyłącznie negatywne wspomnienia, o tyle sympatyczną nauczycielkę darzył dużą estymą. Zanim wszedł do sali, poczekał chwilkę aby ustabilizować oddech, przetarł czoło, które zroszone było kroplami potu, na skutek maratonu po schodach. "Co ja tutaj w ogóle robię ? Nie dość, że moje umiejętności matematyczne są na tak powalająco niskim poziomie, że za każdym razem się tylko ośmieszam, to dodatkowo jak zwykle jestem spóźniony. Trzeci rok.. Trzeci rok chodzę do tej szkoły i nic tylko się gubię. Ale co tam, chyba wszyscy już się do tego przyzwyczaili." Kończąc krótką kontemplację na temat jego odwiecznego problemu, którym była punktualność, doszedł w końcu do siebie i ruszył pewnym krokiem do sali, udając że jakoś szczególnie się nie spieszył. - Witam Panią Profesor, chciałbym wytłumaczyć swoje spóźnienie, ale nie sądzę, żeby mi Pani uwierzyła, mimo iż jest to niezwykle wiarygodna historia... To tego.. Ekhmm.. To ja pójdę i sobie usiądę w jakimś mało rzucającym się miejscu, aby nie zwracać na siebie Pani uwagi. Zoltan wiedział, że jakiekolwiek próby tłumaczenia się ze swojego spóźnienia nie miały większego sensu. Patrząc przez pryzmat jego dotychczasowej kariery w Hogwarcie, zdążył już wyrobić o sobie odpowiednią opinię wśród nauczycieli, która raczej nie stawiała go w świetle grona osób wiarygodnych i prawdomównych. Podszedł do biurka i szybkim ruchem ukłonił się po po czym natychmiastowo obrócił na pięcie i pomaszerował dalej, jakby w obawie, że staruszka Marcy chwyci go za rękę i udzieli reprymendy. Oddalając się od jej stanowiska, uznał że fortel, który zastosował póki co jest skuteczny, koniec końców jeszcze mu się nie oberwało. Widząc, że inni uczniowie siedzą już w ławkach, zdał sobie sprawę, że zajęcia już jakiś czas trwają, on nie zna zadania, a wszyscy dookoła zdawali się nieznajomi, a jeżeli już, to tylko z widzenia. Na domiar złego, każdy z uczniów był od niego starszy i nie mówimy tutaj o różnicy 1-2 klas, a przedziale 3-6 lat wprzód. Idąc wolnym krokiem spoglądał po ławkach, widząc napalonych amantów, znudzonych, nie rozumiejących swojej obecności w tej sali leni oraz kilka zacnych niewiast, które stety niestety były starsze, co nie stawiało go wysoko w hierarchii klasy patrząc przez pryzmat atrakcyjności. "Dobra, jakoś przebrnąłem przez najtrudniejszy etap, teraz jeszcze ogarnąć zadanie, żeby nie wyjść na kompletnego matoła" W tym momencie, jego uwagę przykuła Destiny Rogers, którą kojarzył ze względu na wspólną przynależność do Gryffindoru. Postanowił więc przejść obok jej ławki, bacznie się jej przyglądając aczkolwiek nie na tyle namolnie, żeby sobie czegoś dziwnego nie pomyślała, a kobiety lubią myśleć nad dziwnymi rzeczami. Gdy zbliżył się dostatecznie blisko jej ławki, przykląkł tak, by ta nie widziała jego udawanego wiązania buta, który był zasznurowany. Cała czynność pozwoliła Zoltanowi podpatrzeć zadanie, które trzeba było wykonać. Na całe szczęście było ono na tyle proste, by móc je szybko zapamiętać. Gdy zakończył cały manewr zwiadowczy, usiadł w ławce, obok Destiny, pozdrawiając ją przytaknięciem głowy skwitowanym skromnym uśmiechem, tym samym, nie dając szans na wygonienie z jej rewiru. Przystąpił więc do liczenia. Sam był zdumiony faktem, że potrafi rozwiązać zadanie, bez dodatkowej pomocy.
Zachwycony faktem, że chyba pierwszy raz coś mu poszło tak sprawnie jak dzisiaj, otworzył podręcznik, aby sprawdzić symbolikę swojego numeru drogi życia, czy jak to się zwało. Gdy przeczytał opis swojej liczby, raz jeszcze policzył zadanie, czy przypadkiem się nie machnął. Wszystko robił nad wyraz spokojnie, udając pewnego siebie i zadowolonego z wyniku, tak by nikt nie podejrzewał go o tak pechowy numer. Sam, jako osoba, która specjalizuje się w szyderze, doskonale zdawał sobie sprawę, że taki argument dawałby ogromne pole manewru dla innych osób jego pokroju. Jego zadowolenie szybko przeminęło i zaczął żałować faktu, iż pierwszy raz w życiu coś dobrze policzył i źle na tym wyszedł. " Dobrze, że te bzdury mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo inaczej to jedyną alternatywą dla mnie byłaby pętla.. Lepiej zakryje zadanie ręką, bo jeszcze ktoś przeczyta i dopiero zrobi się sajgon " Nie mając nic ciekawszego do roboty, oparł głowę na dłoni i obserwował bacznie otoczenie. Widząc zachowanie Mefistofelesa, od razu wiedział, że facet nie jest do końca normalny i może spróbować go zaatakować. Najmłodsza osoba na sali zawsze jest najłatwiejszą ofiarą dlatego nie marnując czasu układał w głowie cięte riposty, aby być gotowym, gdy jego czarnowidztwo znajdzie odniesienie w rzeczywistości.
- Mieszkanie? – zainteresował się już ze zdecydowanie większą prawdziwością w głosie, na krótki moment odganiając prześwitujące zakłopotanie. Liam mógłby uchodzić za wspaniałego złodzieja, ponieważ ledwie sekundę zajęło mu zapożyczenie tego samego entuzjazmu, którym odznaczał się Mefistofeles do podjętego tematu. – To świetna wiadomość! Jakie jest? Duże, przestronne? Nie pasujesz mi do przytulnego, małego mieszkanka z babcinymi meblami w kwiatowe wzory… choć z całym szacunkiem do mojej babci; w jej mieszkaniu wygląda to oczywiście fenomenalnie. – uśmiechnął się psotnie, jakby babcia Melody naprawdę miała usłyszeć jego spontaniczne komplementy - Gdzie? W Hogsmeade? – dopytał się… ale nie byłby sobą, gdyby zaraz z miejsca nie zaczął się rozgadywać, ani myśląc odlepić wzrok od swojego rozmówcy. Powtórka z rozgrywki z pytania o znaczenie imienia? Źle rozgrywasz karty, Liam… znów grozi ci perfidne nieotrzymanie odpowiedzi. – Zazdroszczę ci samodzielności. Co prawda nie żyje mi się źle w dormitorium w Hogwarcie, ani tym bardziej u rodziców, choć momentami chyba lepiej byłoby mieć coś więcej, niż jeden pokój czy łóżko. – aż się rozmarzył, najprawdopodobniej wertując w głowie jak w katalogu wszystkie możliwe aranżacje wnętrz, które wykorzystałby w pomieszczeniach własnego mieszkania. Poza stroną wizualną, nie potrafił ukryć, że pociągała go również większa wolność wyborów; na przykład tych dotyczących czasu wolnego. Nigdy nie był specjalnym buntownikiem, ani tym bardziej nie wykłócał się nigdy z własnymi rodzicami, choć bywał zmęczony ciągłą inwigilacją w temacie nauki i rozwoju; zupełnie jakby do niczego więcej nie był rodzinie potrzebny, jak do przynoszenia dumy własnemu nazwisku. Szkoda, że nie potrafili zrozumieć, że co innego mu w duszy grało, a zadanie pozostania nowym Ministrem Magii czy aurorem zamierzał przydzielić przyszłym wcieleniom. Niemniej obudził się z marzeń, zaraz kierując zaczepny uśmiech w kierunku Ślizgona. – Oczywiście nie odbieraj tego jako formy bezczelnego wproszenia się… ale kiedy zamierzasz mnie zaprosić? – rzucił, ubierając słowa w – wydawało mu się – stosownie żartobliwy ton, choć w obecnym stanie nie potrafił kontrolować szczerości we własnym głosie. Czy przez urok broszki naprawdę brzmiał w swoim pytanie bardziej wiarygodnie, niż zakładał? Nie czuł się specjalnie uprzywilejowany do zadawania tak śmiałych pytań na poważnie, wiedząc, że z Mefistofelesem nie poznał się jeszcze na tyle dobrze, by od razu zwalać mu się na chatę, niemniej… nie potrafił nie brzmieć, jakby naprawdę tego chciał. „Żal” mężczyzny został odebrany przez Liama z rozbawieniem, a szybki wniosek załatwił sprawę niemal natychmiastowo, znowu sprawiając, że chłopak przez jedną straszną chwilę naprawdę wydawał się wahać, by zaraz znowu pokiwać z entuzjazmem głową, jak gdyby absolutnie nie walczył z żadnym przeświadczeniem, że mógłby się z Mefisto w czymkolwiek nie zgadzać. - Właśnie, piosenka! – aż pstryknął palcami, zaraz tego żałując, ponieważ wydawało mu się, że zwrócił na siebie niepotrzebnie uwagę kogoś innego, niż Ślizgona. Z nieco niezręcznym uśmiechem położył grzecznie ręce na biurku (nie będzie pstrykać, nie…), zaraz znowu zaczynając cichszym tonem głosu. – Aż czuję niesmak do samego siebie, że się o nią nie upominałem! Tak nalegałem na romantyzm, a pominąłem niemal najważniejsze... – zażartował, przez chwilę śmiejąc się z samego siebie - Napisałeś już chociaż tekst czy jednak powinienem cofnąć swój komplement, co do twojej słowności? – zagadnął wesoło, nawiązując do ich ostatniego spotkania, gdzie docenił dotrzymywanie obietnic przez mężczyznę, gdy ten w istocie zaaranżował ich wspólną kolację z udziałem kwiatów; co prawda były to wyłącznie kwiaty w nazwie samej restauracji, ale Liamowi absolutnie to wystarczyło. „Śmiało, młody.” Wpatrzony w niego jak w obrazek, naprawdę wydawał się przez moment gotowy choćby w tej bieżącej chwili pociągnąć go za rękę i zabrać w jakieś milsze miejsce, ale ten cichutki, niemal doszczętnie tłumiony głos rozsądku, w tym wypadku nie dał się całkowicie stłamsić, wybijając szatynowi podobne akcje z głowy. - Mogę z tobą pójść, gdziekolwiek będziesz chciał. – odparł z tak chybotliwym zapewnieniem w oczach, że ciężko było uznać tę propozycję za wydaną z głębi serca, choć otumanionemu Liamowi z pewnością wydawało się inaczej. Wyglądał, jakby był na swój sposób skołowany, choć uśmiech jak zawsze nie schodził mu z twarzy, dając trochę… groteskowy efekt? Brnął dalej przez bagniste ścieżki, choć poniekąd czuł, że nie obierał dobrej drogi. - A chcesz mnie onieśmielić teraz? – rzucił mu szeptem wyzwanie, wydając się niepodobny do samego siebie. Porządny, grzeczny, niewinny chłopak wypluwał z ust takie słowa podczas zajęć? To się w jego karierze nienagannie prowadzonego ucznia raczej nie zdarzyło… a na pewno nie z tonem głosu, który bez wątpienia w tym wypadku nie żartował już z niczego.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Szybko przypomniał sobie, po co w ogóle odstawiał całą tę szopkę z broszką. Numerologiczna siódemka chrzaniła coś o nieśmiałości, ale teraz każda odrobinka chęci samotności zginęła pod mocną potrzebą ściągnięcia uwagi tylko i wyłącznie na siebie. Szkoda, że o egocentryzmie cyferka nie wspomniała; chociaż może to i lepiej, bo prawda mogła być zbyt bolesna. Z zadowoleniem zatem przyjął całe zainteresowanie, którym obdarzył go Liam - nie zastanawiał się, jak wiele wymusiła broszka. Przecież jak rozmawiali wcześniej, to chłopak właśnie tak trajkotał... - Kawalerka, duża i przestronna. I pusta - skrzywił się leciutko, nie chcąc wspominać o swoim nieszczęsnym portfelu, który też był pusty. Był prawie pewien, że było warto; szukał mieszkania od dłuższego czasu, nie mógł jednak znaleźć kogoś, kto chciałby dać mu umowę najmu. - Mhm, Hogsmeade. Cóż, mam niewiele więcej niż jeden pokój, ale za to jest cały tylko mój. - Była to przyjemna odmiana po tłuczeniu się po Pokoju Wspólnym (albo raczej Pokojach; Nox nie potrafił przestać denerwować się na ten cyrk z zalaniem lochów. Byli czarodziejami, ile jeszcze mieli odkręcać taką głupotę?). - Niecałe pół roku i będziesz wolny - zauważył, jakby z nudy przerzucając strony podręcznika. Nie znalazł nic więcej o Jedynkach i Siódemkach, chociaż fakt faktem ledwie przykładał wagę do tekstu. Zaśmiał się cicho na pytane Puchona i zerknął na niego z ukosa, szukając pewności w jego błękitnych tęczówkach. - Aleja Amortencji, kamienica 17, mieszkanie numer 21. Wpraszanie się mi nie przeszkadza.- Nie spodziewał się jakiegoś faktycznego narzucania i był prawie pewien, że chłopak i tak nie wpadłby do niego w pełni spontanicznie. Powoli zaczynało do niego docierać, że widać było w pewnym momencie dziwne ociąganie u Liama, jak gdyby walczył z broszką i nie chciał się jej poddać. Mefisto powstrzymał się od zdjęcia jej, pamiętając o swoim planie - wybadaniu, na jak wiele może sobie pozwolić. - Skarbie - syknął na to pstryknięcie, błyskawicznie unosząc rękę, aby przechwycić bezczelnie dźwięczną dłoń Puchona. Ostatecznie chłopak sam dostrzegł swój błąd, więc Nox po prostu przykrył jego rękę swoją - nie pozwolił sobie na okazanie ani odrobiny zakłopotania. Zamiast tego pogładził wierzch dłoni siódmoklasisty z nieco cyniczną czułością. - Daj mi więcej czasu, moja romantyczna natura jest trochę uśpiona... - Kwiaty faktycznie były zbiegiem okoliczności, ale Mefisto nie widział w tym nic złego - w szczególności teraz, gdy miał świadomość, że wieczór i tak nie przebiegł zbyt... szczególnie. Zostawił dłoń Liama w spokoju, swoją kładąc nieopodal na blacie. Naprawdę nie miałby nic przeciwko wyjściu z klasy numerologii; nie był aż takim fanem tego przedmiotu, aby szczególnie żałować. Gdyby tylko w perspektywie miał coś podobnego do spędzenia czasu z kimś, kto (o dziwo) nie doprowadzał go do szału... cholera, czemu nie? Wystarczyło jednak proste zapewnienie ze strony Puchona, aby nieco ostudzić zapał Noxa. - To tyle z tej dominacji, hm? - Przyglądał się uważniej temu uśmiechowi. Ciekaw był, co się wydarzy, gdy już zdejmie broszkę i jej urok stopniowo przestanie działać. Jak bardzo Liam miał zastanawiać się o co chodziło? Być może należał do tych osób, które potrafiły dziwną atmosferę zrzucić na przypadek, urok sytuacyjny... Kto, na Merlina, doszukiwałby się od razu spisku? Każdy, kto choćby trochę znał Mefistofelesa. Jedyną możliwą strategią było odsunięcie od siebie myśli dotyczącej tożsamości tego chłopaka; jak Ślizgon by się zachowywał, gdyby się wcale nie znali? Gdyby nie miał gdzieś z tyłu głowy, że to tego uczniaka tak niefortunnie wystraszył, że jemu próbował zrekompensować tamto zdarzenie i to jego do siebie zniechęcił, chociaż plan miał zupełnie inny. - To zależy na jak wiele mogę sobie pozwolić - puścił chłopakowi oczko. Był zdecydowanie zbyt zaabsorbowany jego osobą, aby zwrócić uwagę na kogokolwiek innego w sali; powinien za to pewnie przejąć się bardziej tym, że inni mogli na niego pozerkiwać. Odchrząknął cicho, odsuwając się trochę od Liama - uśmiechał się przy tym słodko, niemal obiecująco. - Ale hej, ja myślałem, że ty jesteś ten grzeczny... I chyba dobrze myślałeś.
Ben chodził na numerologię tylko dwa lata. Widząc jednak, że jest to tak samo naciągane, jak wróżbiarstwo i że jest w tym tak beznadziejny, jak we wróżbiarstwie, zrezygnował, pragnąc skupić się na ważniejszych dla niego przedmiotach. W tym roku jednak stwierdził, że właściwie nic mu nie szkodziło przychodzić na te lekcje. Szanował panią profesor, nawet ją lubił. Numerologia za to nie była znów taka zła. Czasem nawet bywała ciekawa... Ledwie usiadł w jednej z wolnych ławek, a już dosiadła się do niego @Harriette Wykeham, do której przyjaźnie się uśmiechnął. Nic jednak nie powiedział, jedynie uśmiechnął się na powitanie. Wysłuchał w skupieniu słów pani profesor, a jego uśmiech z każdym słowem coraz bardziej zanikał. Zniknął całkowicie, gdy usłyszał o numerologii partnerskiej. Ciekawie. Będzie bardzo ciekawie. Musiał z całych sił powstrzymywać się przed wywróceniem oczami. Święto zakochanych naprawdę go, do jasnej ciasnej, prześladowało. Gdy już miał wykonywać zadanie, Ette go szturchnęła, przesuwając kawałek pergaminu po ławce. Przygryzł lekko dolną wargę i napisał na kartce kilka liter, które jako pierwsze wpadły mu do głowy. Napisał kolejno litery takie jak: C, E, A, B, J, I, H, D, G, Z, K i L. (trzy ostatnie dobrane przeze mnie, bo się ciągle dublowały, gdy losowałam w kostkach, mam nadzieję, że mnie za to nie zjesz, ale nie chciałam dalej tam spamować :x) Przesunął znów kartkę papieru w stronę Gryfonki i wtedy zabrał się za ogarnianie wróżby. Jeśli dobrze rozumiał, miał jedynie zsumować cyfry ze swojej daty urodzenia. Spoko. Nic trudnego. Na przygotowanej wcześniej kartce zaczął szybko liczyć. 20.03.1999=2+3+1+9+9+9=33—>3+3=6 Od razu sprawdził opis szóstki i równie szybko uniósł brwi do góry i niemal prychnął pod nosem. Przewrócił oczami, myśląc o tym, co właśnie przeczytał. Tłum wielbicielek? Niechęć do monotonii w związku? Skąd miał wiedzieć to, czy ją lubi, czy może nie, skoro jego najdłuższy związek trwał trzy dni? I był w drugiej klasie, więc nie zaliczał się do niczego poważnego? Reszta jednak nawet się zgadzała. Co prawda nie miał doświadczenia i nie wiedział, czy faktycznie to, co myślał, że się zgadzało, zgadzałoby się w praktyce, ale... Wiedział, jaki jest. Z pewnością nie chciałby być traktowany jako obiekt seksualny. Lubił też czuć się kochany i doceniany przez innych i wiedział, że byłby romantyczny w związku. Z pewnością zagłaskałby przysłowiowego kota na śmierć. To też postanowił napisać na kartce. Chciał to zrobić starannie jak zwykle, ale trochę mu to nie wyszło. Zapewne ze zwykłego roztrzepania i z tego, że znów dopadły go te dołujące myśli, które dopadały go ostatnio średnio dziesięć razy dziennie. Opis wydaje się w zupełności zgodny z moim charakterem, jednak nie mogę zgodzić się z tym tłumem wielbicielek. Moimi jedynymi wielbicielkami jest mama i babcia, a i one nie są wielbicielkami w tym sensie, więc szczerze powiedziawszy, ciężko mówić o jakimkolwiek tłumie. Kolejną rzeczą, z którą definitywnie nie mogę się zgodzić z niechęcią do monotonii. Wcale mi ona nie przeszkadza. Nabazgrał te słowa jak kura pazurem i dopiero po chwili postanowił skreślić i pozakreślać ostatnie dwa zdania. Nie wiedział. Wolał się więc nie wypowiadać. Mógł być przemądrzały i niekiedy lubił zadzierać nosa, przemądrzać się i poprawiać osoby, które popełniały błędy, ale nie był typem osoby, która nie wie, więc się wypowie. Nie był taki. Po prostu. Już wcześniej usłyszał słowa koleżanki, ale był tak skupiony na pisaniu własnego komentarza, że dopiero po dłuższej chwili na nie zareagował. — Aż tak źle? — zapytał równie cichym szeptem, co ona i zerknął na nią.
Nie zamierzał żartować z braku większego wyposażenia w nowym lokum Mefistofelesa, domyślając się, że początki mogą bywać ciężkie i świat nie wyglądał w ten sposób, że ludzie z miejsca byli w stanie wykupić piętro w nowoczesnym apartamentowcu, z meblami żywcem wyjętymi z własnej fantazji; chyba, że było się naprawdę bogatym. Liam widział przez całe życie, że nawet jego rodzice musieli przebyć pewną drogę, by znaleźć się w miejscu, na którym teraz byli całą rodziną, dlatego szatyn domyślał się, że młody student miał jeszcze czas, żeby wszystko dopasować pod siebie. Póki co Rivai uznał, że lepiej skupić się na samym fakcie załatwienia mieszkania; krok w samodzielność, dorosłość! Imponujące dla kogoś, kto jeszcze się nad tym szczerze nie zastanawiał. - Spędziłeś już pierwszą noc w nowym lokum? Jak to jest? – zagadnął, żeby pociągnąć temat dalej, zaraz uśmiechając się nieznacznie na krótką uwagę co do jego przyszłości. – Pół roku i trochę dłużej, jeśli miałbym przez chwilę odegrać realistę. – brzmiało to niebywale abstrakcyjne, wymawiane przez kogoś wiecznie uśmiechniętego, wydającego się patrzeć na życie przez różowe okulary, by ocenić coś trzeźwiejszym okiem, nie doszukując się plusów na siłę. Niemniej Liam potrafił realnie oszacować pewne szanse i w przypadku mieszkania musiałoby się coś stać, żeby ot tak opuścił rodzinny dom. – Chciałbym sam na nie zarobić, żeby nie dawać rodzicom pretekstów do zbyt częstych odwiedzin (wiesz… jeszcze by pomyśleli, że jestem im coś dłużny i uznali moje mieszkanie za swoje własne), a to pewnie zajmie trochę czasu. Nie zrozum mnie źle… najpewniej będę za nimi potwornie tęsknić, gdy już nadejdzie dzień wyprowadzki, ale miło będzie nie czuć niczyjego oddechu na swoim karku. – uśmiechnął się, znowu łapiąc się na tym, że wlepiał w niego wzrok zdecydowanie za długo. Fakt faktem… gadał jak najęty przez cały czas; to się nie zmieniło. Różnicę było czuć wyłącznie w jego mimice. Co jakiś czas łapała go konsternacja, by zaraz znowu odgonić się od niej rękami oraz nogami i powtórnie zagapił się na Mefistofelesa, jakby był co najmniej jednym z cudów świata. – Twoi rodzice muszą być z ciebie dumni. Też zamierzają wpadać ci do domu i robić niezapowiedziane kontrole? – zapytał wesoło, absolutnie nie zdając sobie sprawy po jak grząskim gruncie się przemieszczał. W jego świecie było zdecydowanie bardziej kolorowo i ciepło, niż w świecie wilkołaka. Miał kochającą rodzinę, małą, bo małą, ale zawsze własną. Rodzice i dziadkowie byli dla niego najważniejsi na świecie i nawet jeśli marudził na ciągłą inwigilację z powodu ocen i nauki, sam przyznał się – nawet przed momentem – że tęskniłby za każdym z osobna bardzo mocno, gdyby już doszło do bardziej permanentnej wyprowadzki, choćby tylko na papierze, ponieważ chłopak domyślał się, że nie byłoby większej różnicy, niż jak teraz siedzi w Hogwarcie. No, ale samo przeświadczenie, że jest na swoim już zostaje inaczej odebrane, prawda? - Amortencji? – ożywił się, uznając samą nazwę tej ulicy za żart, który nie trzeba było wyjaśniać żadnymi słowami, a jednym aluzyjnym spojrzeniem, za który najpewniej by się pogryzł, gdyby nie ta przeklęta broszka. Wydawał się kreować na poważnego gracza, z tej przyczyny jego niezobowiązujące uwagi w kierunku Mefistofelesa, już nie bardzo na takie niezobowiązujące wyglądały. - A masz dla mnie jakieś porady jak ją przebudzić? – zagadnął zaczepnie, zmrużając nieco oczy dla lepszego efektu. Pozwolił na dotyk, już nawet nie wydając się specjalnie zakłopotany faktem, że w ogóle wystąpił, najpewniej omotany większą siłą przeklętego artefaktu. W normalnych okolicznościach na pewno wolałby rozgrywać wszystko subtelniej… ale teraz? Teraz niech Mefisto spróbowałby się na niego rzucić z ustami; Liam zapomniałby raz dwa, że w ogóle są na lekcji. „Myślałem, że ty jesteś ten grzeczny...” Nie zmazywał zaczepnego uśmiechu z twarzy, delikatnie przechylając się w kierunku mężczyzny. - Najwyraźniej się pomyliłeś. – szepnął i puścił mu oko, by zaraz znowu się wyprostować i przesunąć ręką po otwartej na opisie liczb książce. – W końcu jestem jedynką, prawda? „Są w stanie zrobić wiele, by podbić serce obiektu swoich uczuć”. Mogę być nawet niegrzeczny. – odparł znów szeptem, upewniając się, że słyszeć będzie go wyłącznie Mefistofeles. Wydawał się tak upiornie przekonany co do swojej postawy, że przestawał przypominać siebie bez tej charakterystycznej żartobliwej nuty w głosie. Zresztą… naprawdę działał wbrew sobie. Sam parę chwil temu uznał opis swojej cyfry za dobry powód do wyśmiania; nie zgadzało się tam naprawdę nic, a Liam nigdy się nikomu nie narzucał… … chyba, że ten ktoś nosił zaczarowaną broszkę.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Zimno - stwierdził bez chwili namysłu. To mieszkanie nieszczególnie nadawało się jeszcze na wprowadzenie; przez wiele lat puste i zaniedbane, nijak nie przypominało lokali z Hogsmeade, które cieszyły się świetną renomą. Fakt faktem Mefisto doskonale o tym wiedział i podobną rozmowę odbył z starszym właścicielem kamienicy. Mężczyzna nie potrzebował już starej graciarni, a pieniądze gotów był przyjąć - skrzętnie zbył pytania młodego wilkołaka odnośnie innych mieszkań. I wszystko wskazywało, że numer 21 był Ślizgonowi pisany. Nie potrafił jednak nie myśleć o tym, jak koszmarnie urządzało się cokolwiek z tak szwankującą magią. Niby przyzwyczaił się do bardziej mugolskiego trybu, dorastając pod opieką rodziców gardzących czarodziejami i przychylnie zerkających jedynie na tych, którzy magią się nie parali. Widział również przy okazji, jak ciężko było odciąć się od świata zaklęć, który co i rusz wciągał głębiej. Walczył zatem mozolnie z nieco rozwalonym kominkiem, obsypującymi się ceglanymi ścianami i przeskakującymi pod nogami deskami. Pracy miał sporo, jednak doskonale wiedział, że nie stać go zupełnie na zorganizowanie jakiejś pomocy (może profesjonalisty? Nie znał się na hydraulice za cholerę...). - Ale przynajmniej nikt mi się nie plątał pod nogami - dodał zaraz, nieco optymistyczniej. Nawet kiedy wytykał niezbyt przyjemne aspekty tej zmiany w swoim życiu, to dalej było widać, że mimo wszystko się cieszył. Ciężko było w ogóle wyjaśnić komukolwiek, jak istotny to był krok. Nie polegał na odcięciu się od rodziców, czy próbie wzięcia odpowiedzialności za własne wydatki, czy cokolwiek innego... Nox nigdy nie miał domu rodzinnego, poza starym mugolskim vanem - ten zaś od kilku dni stał w kącie garażu znajomego, rozpadając się i czekając, aż właściciel uzbiera fortunę na konieczne części wymienne. Brak wspomnień związanych z przytulnym apartamentem, albo starym domem, cały czas w jakiś sposób go dręczył. W końcu z tyłu głowy dalej pamiętał, jak nie miał gdzie wrócić na wakacje; jak jeszcze przed Hogwartem przemykał się pomiędzy uliczkami, nie posiadając czegoś tak błahego, jak dom nad głową. Zasłuchał się w głosie Liama, z małym uśmiechem zastygniętym na ustach. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak bardzo Utopia Nox byłaby dumna; jak chętnie wparowałaby do mieszkania i zaraz zabrała się za robotę, prawdopodobnie kończąc ją szybciej, niż ktokolwiek by się mógł spodziewać. Asmoday z kolei zagoniłby syna do pracy, ale po dziesięciu minutach zaraz by się do niego przyłączył - wspólnymi siłami dopięliby swego. A potem zostawiliby go i nie odezwaliby się pierwsi, aby mógł odetchnąć i wykazać, jak ważna była dla niego więź rodzinna. - Co? - Drgnął z zaskoczeniem, w pierwszej chwili niezbyt rozumiejąc pytanie. Przez ułamek sekundy można było dostrzec u Mefistofelesa szczere zagubienie, jak gdyby dopiero teraz zorientował się, ile stracił. - Chyba śmiało mogę stwierdzić, że nie... biorąc pod uwagę, że moja mama nie żyje, a ojciec jest w więzieniu. - Nie dopuścił Puchona do głosu, wymuszając na sobie spokój, pełne opanowanie. - Zanim zapytasz - miałem siostrę, ale... - głos mu się załamał odrobinę, co dwudziestolatek odebrał jako wielką skazę na swojej godności. Przełknął z trudem ślinę i przywołał na twarz ten beznamiętny wyraz, który pomagał mu w ukryciu emocji. Nie, zdecydowanie nie zamierzał się uzewnętrzniać. To były tylko suche fakty. - Też nie żyje. Chętnie skoncentrował się na temacie tak błahym jak jego pozornie istniejąca romantyczna natura; potrząsnął głową ze śladem rozbawienia na twarzy, gdy Rivai poprosił o radę. Tutaj nie było żadnego schematu i uczeń sam musiał rozwikłać zagadkę zamkniętego na ludzi serca Ślizgona. - "Tylko wytrwałością i szczerością zdobędziesz ich względy" - zacytował z książki fragment o Siódemkach, ale zaraz potem odsunął ją od nich, bardziej na skraj ławki. - Bardziej nie pomogę. Jeśli podejmiesz się prób, to będziesz pierwszy. - Żarty żartami, ale napomknięcie o rodzicach skutecznie zepsuło całą zabawę z broszką. Nie miał ochoty już na... na nic, prawdę mówiąc. - Narobisz mi nadziei, młody - zacmokał cichutko z udawanym niezadowoleniem, początkowo jakby poprawiając broszkę, a potem w końcu ją odpinając. Wylądowała bezpiecznie w jego kieszeni, a sam Mefistofeles bawił się wygładzaniem materiału, jakby to przez drobne fałdki skłoniły go do pozbycia się ozdoby. Dobrze wiedział, że przedmiot nie działa jak magiczny włącznik i wyłącznik, efekt osłabnie dopiero po chwili, a Liam... cóż, Liam raczej nie domyśli się, co skłoniło go do takiej bezpośredniości. - Aż się boję, jak ta lekcja się skończy - dodał szeptem. Ze względu na spóźnienie nie słyszał informacji odnośnie numerologii partnerskiej, acz łatwo było się domyślić, że zajęcia nawiążą do zbliżającego się wielkimi krokami święta. Nox wrócił do bazgrania na marginesie swojego pergaminu; nie przykładał zbyt wielkiej wagi do drobnego rysunku, który zaczynał tam powstawać. Atrament nie był zbyt dobry na bawienie się w kreślenie tak drobnych elementów, toteż kilka z nich rozmazało się nieelegancko, brudząc zewnętrzny kant dłoni chłopaka. Nie przejął się tym, ale znacznie mniej spodobała mu się myśl, że teraz, bez narastającego wpływu broszki, Liam po prostu zamilknie. - Jakieś plany na jutro? - Spytał nieco głośniej niż planował, jednak na szczęście wciąż w granicach lekcyjnej przyzwoitości. I chociaż poważnie nie miał pojęcia czemu akurat temat Walentynek postanowił poruszyć, tak gotów był na nowo utonąć w słowotoku siódmoklasisty.
Plotki o profesor Fran chodziły niesamowite, a choć Hero nigdy większej wagi nie p1rzykładał do numerologii, tak na zachęty @Maili Lanceley nie dało się znaleźć negatywnej odpowiedzi. Nauczycielka brzmiała na przeuroczą kobietę, która nigdy uczniowi by krzywdy nie zrobiła; Gryfon postanowił zatem grzecznie się zachowywać i podążył do klasy za młodszą dziewczyną. - O Merlinie, cudownie - ucieszył się, przejmując od Puchonki obiecany podręcznik. Pogłaskał czule okładę i zaraz postanowił odłożyć książkę na brzeg stolika; tomiszcze było ogromne i nijak nie dało się z nim nic innego zrobić. Torba chłopaka z pewnością nie wytrzymałaby tego cholerstwa. - Nie no coś ty, zero problemu. I dzięki w ogóle. A co do konkursu... No wiesz, wymęczę cię, jak już wszystkich oczarujesz swoją grą - wyszczerzył się promiennie i zaraz ściszył głos, pozerkując na Fran. Przywitał się jedynie uprzejmym mruknięciem "dzień dobry", gdy przyglądał się kobiecie uważnie. Teraz rozumiał, czemu ludzie uważali, że w jej obecności najlepiej po prostu szeptać. Tak czy inaczej, przygotował sobie pióro i kałamarz, wyjął także trochę pergaminu, a potem grzecznie czekał, nie zagadując Puchonki za bardzo; obawiał się, że jak już z Maili zaczną plotkować, to nic ich nie zastopuje. Na całe szczęście pani profesor rozpoczęła zajęcia i okazało się, że istotniejsze jest wyliczanie swoich cyferek na podstawie daty urodzenia... W międzyczasie jeszcze przywitał się z nimi jakiś Puchon, którego Hero niezbyt kojarzył, ale i tak obdarował wesołym uśmiechem. Znajomy Maili, nie? 20.08.1997->2+8+1+9+9+7=36=3+6 => 9 - Bez przesady - powstrzymał się od śmiechu, a jednak kiedy znowu przeniósł spojrzenie na prowadzącą zajęcia, musiał przyznać Lanceley rację. - Dobra, wyszła mi dziewiątka - wymamrotał jeszcze częściowo sam do siebie, jak gdyby chciał się upewnić, że ta prosta matematyka go nie pokonała. Przebrnął przez ścianę tekstu i dotarł do właściwego opisu. Musiał się zgodzić odnośnie tej pasji, uważał siebie również za osobę romantyczną, wyzwania lubił... Ten mistycyzm brzmiał nieco niepokojąco, ale Hero i tak po prostu przytaknął, wspominając o swojej ciekawskiej naturze, którą ciężko było pohamować. Może jednak numerologia nie była stertą bzdur?
Z niemałym zdziwieniem patrzyła na coraz to nowsze osoby, wpadające spóźnione do sali i zajmujące pierwsze lepsze miejsca. Musiała przyznać, że na dzisiejszych zajęciach pojawiło się nadzwyczaj dużo ludzi i gdy już myślała, że nikt więcej się nie pojawi, wyjęła z torby książkę, bo powoli zaczynało jej się nudzić. Jednym uchem słyszała ponownie otwierające się drzwi i z pewnością nie zwróciłaby najmniejszej uwagi na kolejnego spóźnionego ucznia, gdyby nie fakt, że sam zainteresowany zajął miejsce koło niej. Leniwie uniosła głowę, chcąc zobaczyć kogo do niej przywiało i momentalnie jęknęła, niezadowolona z takiego obrotu spraw. -Merlinie, dlaczego. -Rzuciła i schowała głowę między leżące na ławce ręce. Nie lubi Nicholasa, bardzo go nie lubi. Wydaje jej się, że chłopak ma jakieś poważne problemy ze zrozumieniem zdania: Nie jestem tobą zainteresowana, które Mall wielokrotnie do niego kierowała, gdy ten nieudolnie ją podrywał. Nie mówiąc już o jego przekonaniu o własnej boskości i bezczelności, która biła od Gryfona na kilometr. Spojrzała się na niego z wyrzutem, gdy ten poprosił ją o streszczenie słów profesor Fran, po czym niechętnie powiedziała mu co ma zrobić, mając wielkie nadzieje, że na tym zakończy się ich dzisiejsza rozmowa. Jakie było jej zdziwienie, gdy przez dobre 5 minut Gryfon nie odezwał się do niej słowem -już się cieszyła, że nie będzie musiała słuchać jego durnych zaczepek i w spokoju przebrnie przez numerologię, kiedy usłyszała tak typowy dla chłopaka tekst. -Jakie to szczęście, że zdążyłam Cię poznać i dowiedzieć się jakim jesteś idiotą, zanim cokolwiek zdążyłeś zrobić. -Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się nader słodko. Współczuła każdej dziewczynie, która kiedykolwiek poszła z nim do łóżka, przede wszystkim głupoty. A z tego co słyszała, w Hogwarcie było ich całkiem sporo. Cóż, ich problem, prawda?
Miglė z uwagą wsłuchiwała się w słowa profesor Fran. Niespecjalnie wierzyła w to, że przepowiednie z liczb spełniają się za każdym razem, jednak numerologię lubiła. Najciekawszym jej aspektem było to, że nieważne, jaką wyliczyło się sobie cyfrę, coś zawsze się zgadzało. Cóż, akurat to nie zależało od magii, a od opisów, które ktoś tak sformułował. Krukonka ucieszyła się, że zadanie postawione przed nimi nie wyglądało na trudne, akurat nie miała zbyt wielkiej ochoty głowić się nad zawiłymi sprawami. Dziewczyna przygryzła końcówkę pióra, jeszcze raz patrząc na instrukcję, by nie popełnić żadnego, głupiego błędu. 24.11.1999 2+4+1+1+1+9+9+9 = 36 3+6 = 9 A więc była numerologiczną dziewiątką. Cyfra jak cyfra, zresztą nic nowego, bowiem Krukonka już wcześniej to liczyła. Zerknęła do opisu, który, zdaniem profesor Fran, miał do niej pasować. Miglė zgadzała się tylko z częścią notatki - rzeczywiście lubiła robić różne rzeczy, by inni poczuli się lepiej, a jednocześnie chętnie oglądała pozytywne efekty swoich działań. Jednak druga połowa opisu nie do końca pasowała do dziewczyny. O ile niektóre tajemnice od biedy mogły ją zainteresować, tak nie czuła potrzeby podbijania serc innych za wszelką cenę. Mniej więcej to właśnie napisała na kartce i odsunęła ją odrobinę od siebie.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Nie było to zbyt logiczne, ale przez te wszystkie wypadki z obscurusami Finn bała się siedzieć sama. Właściwie to w ogóle nie było logiczne i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, mimo wszystko instynkty często przejmowały nad nią stery, a w grupie po prostu czuła się bezpieczniej. Na szczęście w Hogwarcie nie obowiązywały ministerskie dekrety i grupy były wszędzie. Mniej pomyślny był fakt, że Finnegan nie umiała ot tak zwyczajnie podbić do obcych, a aż tylu znajomych, żeby non stop mieć kogoś przy sobie też nie posiadała. Pozostawało jej tylko chodzenia na lekcje - swoje, nie swoje - wszystkie. Tam ludzi raczej nie brakowało. Dodatkowo byli tam nauczyciele, którzy również zapewniali jakieś dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Może profesor Fran nie byłaby jej pierwszym wyborem (ani drugim, ani nawet dziesiątym - za nią był tylko Craine) w kryzysowej sytuacji, ale i tak... Usiadła sama w jakiejś ławce na uboczu. W klasie oczywiście byli przede wszystkim starsi uczniowie, ale zauważyła też @Zoltan Blackwood - Gryfona z jej roku. Ten raczej miał inne powody przyjścia na lekcję. Siedział już z jakąś laską ze swojego domu, więc i tak nie mogła zagadać (i tak pewnie by tego nie zrobiła, ale przynajmniej miała przed sobą wymówkę). Gdyby Finn była z Gryffindoru też pewnie siedziałaby z innymi - nawet z ludźmi ze starszych klas. Gryfoni wydawali jej się zawsze zgraną ekipą, no i nie byli takimi zjebami jak Krukoni. Gdyby była Gryfonką... to przede wszystkim byłaby odważna i nie zastanawiałaby siew jaki sposób do kogoś zagadać, tylko by to zrobiła... Tak czy owak, w gruncie rzeczy, chodziło o to, że Ravenclaw ssał - koniec tematu. Zanim Finn pogubiła się we własnych rozważaniach, Fran zaczęła lekcję. Nadszedł ten moment, w którym Gilliams zaczynała żałować, że się na niej w ogóle pojawiła - to było już swego rodzaju rytuałem. W tym paśmie niezręczności, jakim była jej cała egzystencja, jedyną nadzieją zdawała jej się czasem wyłącznie możliwość, że zejdzie szybko z tego świata z powodu zawrzodziałego od stresów żołądka. Wracając do tematu - numerologia partnerska... A co jeżeli ona nigdy nie miała partnera i o partnerskim życiu nie wiedziała zupełnie nic. Ba! Nawet nie umiałaby powiedzieć czy woli brunetów czy blondynów, ani czy to w ogóle było istotne. Nie dość, że i tak była młodsza od większości osób w klasie, to dodatkowo ewidentnie była też jakaś cofnięta w rozwoju. Super. Obgryzając paznokcie szybko policzyła swoją liczbę, przeczytała opis, znów obliczyła liczbę, sprawdziła obliczenia dwa razy, sprawdziła opis i ponownie obliczenia. Czy możliwe było, że wypisując akt urodzenia ktoś się machnął i dał złą datę? A może podmienili dzieci w szpitalu (to by na pewno wiele wyjaśniało)? Ósemką to ona w każdym razie nie była w żadnym calu. Jaki "mocny charakter"? Chyba mocno pojebany. Oparła się na łokciu i rozplaszczając twarz na dłoni czytała opis dziesiątki razy - coś tam musiało jakoś pasować. W ostateczności... nie wiedziała - może w związku byłaby zupełnie inną osobą. Trudno było to sobie wyobrazić, ale okej. "Osiąganie celów i pokonywanie wyzwań" - biorąc pod uwagę, że dla niej wyzwaniem było poproszenie o coś w sklepie, mogłoby to właściwie odniesienie do całego jej życia. Dalej: "muszą czuć się doceniane i uwielbiane" - nie była pewna czy kiedykolwiek doświadczyła czegoś takiego, więc gdyby z Merlin wie jakiego powodu, ktoś jej to zaczął okazywać, może i by na niego poleciała. CO do kolejnego zdania, to zupełnie nie rozumiała dlaczego ktoś miałby być w związku z osobą, której nie szanuje. "Może być agresywny"... to fakt - irytowała się łatwo, tylko tego nie okazywała, dopóki kogoś dobrze nie znała, a skoro mowa była o związkach, to całkiem możliwe. Mało kto nie wyprowadzał jej z równowagi, a debile i życiowe niedojdy szczególnie (no racja, gdyby chciała kogoś, kto sobie z życiem nie radzi, umawiałaby się z lustrem). "Szybkie tempo życia" też miało sens. Pierwszą część ostatniego zdania zdecydowanie można było o kant dupy rozbić - Finn nie znała nikogo bardziej nie asertywnego od siebie - ale zapewne żaden opis nie pasował w stu procentach. Mając już taką zgrabną analizę, wzięła czysty kawałek pergaminu i zapisała: 13.07.2004 -> 4 Standardowy celowy błąd, żeby tylko Morgano broń nie zdobyć punktów dla domu. Czwórka była jej ulubioną cyfrą, bo pierwiastek. Dopiero później spojrzała na opis, bo napisać też coś wypadało. Zawsze można było nazmyślać. Skrzywiła się nieznacznie, bo "brak serca na dłoni" trochę bolał. Jak już miała kogoś udawać, to wolałaby nie dupka, ale cóż... Przeczytała dalszy opis i doszła do wniosku, że nie jest taki zły. Pod "obliczeniami" dopisała coś w stylu "Faktycznie wolałabym stały związek, ale to nie prawda, że nie zakochuję się łatwo". Wyglądało to na wiarygodną odpowiedź nastolatki. Z Finn w prawdzie na bank było coś nie tego, bo nigdy zakochana nie była i nie miała zdania o związkach, ale wszystkie jej koleżanki owszem i o niczym innym prawie nie gadały. Ten opis był w sumie obserwacją. Dobrze było być normalnym przynajmniej na papierze.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Życia nie dało się zresetować. Miesiąc po powrocie do szkoły zaczynało to do niej docierać. Podświadomie miała nadzieję, że wszystko wróci do stanu sprzed roku, jeżeli ona znajdzie w sobie to kim przed rokiem była. Tak jakby jej samopoczucie było powodem, a nie skutkiem wszystkiego co działo się wokół niej. Taktyczny odwrót, który wykonała przed Świętami cofnął jednak tylko ją. W Hogwarcie wszystko toczyło się swoim tempem. Nie odczuwała tego w listach od znajomych, ani w czasie krótkich wizyt, przez co czuła się trochę oszukana, przede wszystkim jednak winiła siebie i swoje wygórowane oczekiwania. Za dobrze jej było w życiu i najwidoczniej zapomniała, że świat nie kręcił się wokół niej. Cóż - zdarzało się pewnie lepszym od niej - grunt, że ogarnęła dupę. Teraz musiała tylko zaakceptować zmiany i znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Jak? Jeszcze nie wiedziała. Na razie płynęła z prądem i czekała na rozwój wypadków. Przydryfowała na lekcję numerologii, na której wszyscy których znała byli już zajęci sprawami, które ją ominęły, albo były Noxem, którego nadal unikała. Przywykła już do takiego stanu rzeczy, więc nie poświęcając temu większej myśli, powędrowała do jakiejkolwiek ławki, okupowanej tylko przez jedną osobę. Nowy rok, nowi znajomi, stara Gemma - brzmiało to to dużo rozsądniej niż sentymentalne wzdychanie do czasów przedstudenckich. - Klapnę sobie - zwróciła się do @Peter Brown kładąc obok niego torbę - Gemm jestem. Po chwili zaczęła się lekcja i w klasie ucichło. Gemma nawet oddech wstrzymywała, kiedy profesor Fran coś mówiła. W połowie po to, żeby w ogóle staruszkę słyszeć, a w drugiej dlatego, że zapierało jej dech w piersiach, ze strachu, że profesor zaraz wyzionie ducha. Puchonka bez entuzjazmu zsumowała cyfry (4.04.1999 -> 9), a czytając opis, parsknęła śmiechem. - Co masz? - spytała Krukona obok, jakby liczby Drogi Życia losowało się na loterii - Ja rozkładam nogi przed "odrobiną mistycyzmu". Zawsze bawił ją podniosły charakter tych opisów. W gruncie rzeczy bawił ją podniosły charakter wszystkiego, może z wyjątkiem tekstów naprawdę dobrych piosenek, pod warunkiem, że pasowały do muzyki. Całe zadanie byłoby nawet śmieszne, gdyby nie to, że coś na ten temat trzeba było napisać. Przyłożyła pióro do pergaminu i zastygła gapiąc się w nie bezmyślnie. Tak w sumie to podkochiwała się w głuchoniemym chłopaku, który przez większość czasu nie wiedział nawet o jej istnieniu, a do tego po głowie zawsze, gdy go widziała chodziła jej Enigma Amandy Lear, więc ten cały pociąg do odrobiny mistycyzmu, do tego trudnego do zdobycia, nie był chyba tak całkiem z dupy. Swoją drogą dobrze jej to nie wróżyło... Pomijając już fakt, że w ogóle nie chciało jej się pisać, to nie miała ochoty na własne psychoanalizy, ani na zwierzanie się z wniosków profesor Fran - szczególnie jeżeli dotykały one Yngve. - Chcesz mi może złamać nadgarstek? - westchnęła do sąsiada z ławki. Spojrzała znów na pergamin, który teraz zdobił spory kleks z nadal opartego o papier pióra. To był jakiś tam pomysł... Trąciła kałamarz tak, że przewrócił się na jej nieistniejącą pracę i podniosła go dopiero, gdy atrament zalał prawie całą kartkę. - Och nie! - udała zmartwienie, podrywając pergamin z ławki i potrząsając nim lekko żeby wysechł - Moja wspaniała analiza! A niech to! Trzminorkowa noga! Jaka szkoda! Nie była raczej bardzo przekonująca (nawet nie starała się być), ale u Fran przechodziło wiele, a jej się tak strasznie nie chciało, że gotowa była spróbować wszystkiego.
Zrobił szczerze zatroskaną minę, gdy padł tak krótki komentarz, podsumowujący pierwszą noc w nowym mieszkaniu Mefistofelesa. Cóż, mieli intensywną zimę tego roku, a do tego sam mężczyzna określił swoje nowe lokum jako dość przestronne, więc Liam domyślał się, że ciężko byłoby z ogrzaniem tego miejsca w stosunkowo krótkim czasie. Co prawda mieli różdżki, ale ostatnimi czasy magia potrafiła płatać im figle, więc może faktycznie lepiej było przemęczyć się jedną noc z niewygodą. - Nie brzmi zbyt bajkowo. – skomentował rzeczowo, ale zaraz uśmiechnął się nieco pokrzepiająco, jakby przymierzał się do wyrzucenia z siebie jakichkolwiek słów pocieszenia… wtem Mefistofeles rzucił Liamowi w twarz stwierdzeniem, które miało dużo poważniejsze zagwozdki z tytułu podnoszenia na duchu i zdecydowanie nie dotyczyło tak trywialnej rzeczy jak nieogrzane mieszkanie. Szatyna dosłownie w pierwszej chwili zamurowało. Rozchylił nieznacznie wargi, wlepiając w niego spojrzenie, które nie miało w sobie ani krzty maślanego zauroczenia, a jakby na ten moment gwałtownie wytrzeźwiało. Broszka oczywiście dalej skupiała całą uwagę Londyńczyka na rozmówcy, ale w obecnej sytuacji niepotrzebny był żaden artefakt, by skłonić chłopaka do skoncentrowania się na poruszanym temacie. Mrugnął ze dwa razy, nim nareszcie nie zamknął ust, chyba pierwszy raz w życiu tak intensywnie zastanawiając się, jakim słowem powinien sfinalizować ten nieprzyjemny skok w rozmowie. Przeprosić? Wyszłoby głupio, bo w gruncie rzeczy nie miał za co… skąd mógł wiedzieć, że sytuacja rodzinna Noxa była tak druzgocząca? Powiedzieć, że mi przykro? Czy Ślizgon był typem osoby, która przyjęłaby to z niemal instynktownym pokiwaniem głową czy jednak mógłby się zdenerwować? Rivai mówiłby szczerze, uważając się za bezdusznika, gdyby faktycznie nie czuł do niego żalu, ale istniały osoby, które podobne pocieszenia uznałyby za puste. Skąd wszak Liam mógłby wiedzieć jak to jest ponieść tak wielką stratę…? Gwałtownie zmienić temat? To mogłoby wypaść bardzo niegrzecznie, a nawet okrutnie. Jakby kwestia śmierci matki i siostry, a także odsiadki ojca były mniej istotne, niż bezwiedna paplanina Rivaia. Czuł się w kropce, wyraźnie mając problem z chwyceniem się następnego słowa, nim Mefistofeles nareszcie nie uwolnił go od zakłopotania zmianą tematu. Nox musiał zadowolić się inną reakcją Liama, niż pociągnięcie rozmowy dalej, ale jego wyraźna walka z samym sobą, czy i jak coś powiedzieć, przynajmniej dawała mężczyźnie jakiś pogląd, że nawet dla tak roześmianej osoby jak Puchon istniało pojęcie powagi. Przesunął palcami między kosmykami włosów, drapiąc się po głowie wyjątkowo nieporadnie. Jakby tym niezręcznym gestem próbował nieudolnie ukryć fakt, że było mu najzwyczajniej w świecie głupio za wywlekanie bólu Mefistofelesa na wierzch. Ale. Milczeniem sytuacji nie polepszy, a skoro sam Nox ciągnął za inne tematy, to trzeba chwytać się ich jak tonący brzytwy. - Och… pierwszym? – zagadnął może trochę koślawo zważywszy na zmianę atmosfery, ale im dalej szedł w zdanie, tym wydawał się bardziej naturalny. – Pierwszym, który fatyguje się rozbudzać w tobie romantyczne wnętrze czy pierwszym w ogóle? – rzucił mu odrobinę zaczepny uśmiech, próbując pociągnąć za język i zmusić do podzielenia się informacjami o wcześniejszym życiu uczuciowym. Miał pewną siebie minę – jak zawsze, gdy żartował – starając się absolutnie nie pokazywać po sobie, że sam nigdy się nawet nie całował. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na broszkę, która z niewiadomych Liamowi powodów została poddana szybkiej deinstalacji i przetransportowaniu do kieszeni Ślizgona, skąd stopniowo przestawała mącić chłopakowi w głowie. Co prawda zmiana nie była ani gwałtowna, ani szybka… a na tyle subtelna, że szatyn miał czas na spokojnie wydedukować jak idiotycznie zachowywał się przez cały czas, co było mu znieść dużo łatwiej, niż jakby świadomość zbłaźnienia się miała uderzyć go prosto w twarz sekundę po tym, jak stracił artefakt z oczu. Pierwszym objawem, że nic więcej nie zmuszało go do robienia maślanych ślepi, było odwrócenie wzroku. Zmiana niezbyt spektakularna, ale przynajmniej otrzymał szansę na bardziej naturalne zachowanie. Skupił się na książce, własnych notatkach, piórze… w zasadzie spokojnie błądził spojrzeniem gdzie chciał, zawieszając uwagę na błahostkach… nim ponownie nie usłyszał głosu Mefistofelesa, który wydobył w nim nieco mieszane uczucia. Spojrzał na niego niemal pytająco, nagle zdziwiony, że w ogóle się do siebie odzywają. W zasadzie… dlaczego czuł po policzkach, że uśmiechał się przy nim tak długo? Przecież kilka dni temu oboje pragnęli być jak najdalej od siebie. Niemniej Liam, choć mógłby robić za spersonifikowaną wersję słowa konsternacja, dopiero dochodził do pewnych wniosków, a że jednak wspomnienia z ostatnich sekund były dość pozytywne, nie czuł się jeszcze na tyle skołowany, by nie rzucić się na nowy temat, zauważając rysunek w kącie pergaminu Noxa. - O! W końcu doczekałem się widoku twoich prac. – powiedział wesoło, nim znowu nie wydał się odrobinę zbity z tropu, ale brnął uparcie dalej. Wyglądał naprawdę nietypowo tak tracąc przekonanie do własnych słów w połowie zdania i wcale nie chodziło tu o brak wiary w umiejętności Mefistofelesa. Liam jakby sam gubił się w tym, co się stało te kilka minut temu. – Jeżeli takie rzeczy potrafisz stworzyć z nudów na lekcji, to nie mogę się doczekać tych, którym poświęciłeś więcej czasu. – uśmiechnął się do niego, z całych sił próbując nie wyglądać na zagubionego. Spojrzał przed siebie, znów drapiąc się delikatnie po głowie. … żartowałem? Cały czas wtedy żartowałem czy nie? Aż zrobiło mu się ciepło na twarzy, gdy zorientował się… że nie. Nie brzmiał absolutnie w swoich słowach, jakby żartował, a naprawdę uprawiał ostry flirt w samym środku lekcji numerologii z tabunem ludzi naokoło, którzy mogli dokładnie usłyszeć każde jego słowo. Zsunął się nieznacznie na krześle, rozpaczliwie próbując znaleźć powód tak dziwnego zachowania, ale nim do czegokolwiek doszedł, podskoczył na krześle na nagłe pytanie Mefistofelesa. - Eh.. jutro? – zamrugał zaskoczony, w pierwszej chwili absolutnie zapominając o jutrzejszych walentynkach. Szybko jednak spróbował się zreflektować cichym śmiechem, który w tym wypadku trochę słabo ukrył mieszane uczucia szatyna… a słysząc to, postanowił jeszcze odchrząknąć, jakby jeden niezręczny śmiech był niewystarczająco niezręcznym, więc trzeba było go doniezręcznić jakimś niezręcznym pseudo-kaszlem. – Ach, no tak, jutro... Um.. nie. Nie mam. Znaczy... miałem. – spróbował na powrót wyprostować się na krześle, decydując się prowadzić normalną rozmowę z Mefistofelesem dalej. Hej, przecież musiał mieć jakieś powody, dla których tak miło spędzał z nim czas przez ostatnie minuty. Przecież nie przerwie kontaktu w połowie lekcji, jakkolwiek nie zastanawiałby się jak do tego kontaktu w ogóle doszło. – Miałem swoją walentynkę! Ale Neirin postanowił wykazać się niedyspozycją i wystawił mnie do wiatru na kilka dni przed… jakby nie mógł znaleźć sobie lepszego terminu do zamykania się w skrzydle szpitalnym, prawda? – wyszczerzył się, czując, że ma ochotę umrzeć wewnętrznie. Merlinie najsłodszy… czy my trzymaliśmy się przez chwilę za ręce na tej lekcji…!? – Neirin to chłopak, z którym byłem wtedy w lesie na ONMS. Wysoki, rudy… mój najlepszy przyjaciel. Znamy się od dziecka. – próbował się rozgadać, ale coś ciężko mu szło. W zasadzie wyglądał jakby mówił bez zaangażowania w omawiany temat. Bardziej skupiał się na panice w swojej własnej głowie, którą jakimś cudem ukrywał pod przyjaznym uśmiechem. – ... więc nie mam żadnych planów. A czemu pytasz?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
„Nie brzmi zbyt bajkowo” - to zdanie spokojnie mogło uchodzić za opis całego życia Mefisto, w którym było zdecydowanie więcej upadków, niż wzlotów. Fakt faktem chłopak poniekąd (częściowo świadomie, częściowo nie) sam sobie na szczęście nie pozwalał; zupełnie tak, jakby obawiał się, że równowaga na świecie zostanie zaburzona. Mimo wszystko te wszystkie okropieństwa i nieodłączna nuta pesymizmu nauczyły Ślizgona cieszyć się nawet w takiej sytuacji, gdy mieszkanie przypominało bardziej plac budowy, a nie normalne lokum. Co z tego, że miał mnóstwo pracy i planował pozarywać trochę nocek? Już poprzednią spędził na zabawie w remont - stąd ten dobry humor, będący mieszanką dumy i zmęczenia. Nie oczekiwał, prawdę mówiąc, niczego. Liam nie musiał silić się na jakieś wylewne wyrazy współczucia, przepraszanie również niewiele by dało. Mefisto wychodził z założenia, że jego obecna sytuacja była trudna do zrozumienia, a przy tym nie szukał wcale głaskania po ramieniu i pocieszania. To nie było coś, z czym miał pomóc mu żal zebrany od niemal obcej osoby. Radził sobie sam - musiał. Na swój sposób, oczywiście, bo przecież faktycznie w pewien (chwilami dość desperacki) sposób szukał towarzystwa, które mogłoby zapewnić mu nieco normalności. Milczenie ze strony Puchona nie było gafą, a jedynie zapewnieniem, że z całym tym trajkotaniem wcale nie plótł głupot. Wiedział, kiedy lepiej chwilę pomilczeć; nie wyrzucał z siebie pustych słów. Mefistofelesowi nie przeszkadzało pociągnięcie teraz konwersacji. Nie wspominał przecież o rodzinie po to, aby wypłakać się uczniakowi w ramię. - „Pierwszym” w kontekście romantycznej natury - wyjaśnił krótko, zadowolony z tego znikającego z ich atmosfery zakłopotania. Dalej było go za dużo - Nox ciekaw był, jak wiele myśli kłębiło się w głowie Liama, gdy jeszcze zaraz broszka odeszła w odstawkę. Nie rozwodził się za szczególnie na temat swoich podbojów miłosnych, głównie po prostu nie mając czym się chwalić. Związki mu nie wychodziły i nawet jeszcze nigdy żadnego nie zapragnął; bardziej podobała mu się idea krótkotrwałego nawiązania relacji. Pewnie magiopsycholog chłopaka wiele by na ten temat mógł powiedzieć... Szalenie zżyty z rodziną Ślizgon zwyczajnie unikał ulokowania silnych emocji gdzie indziej, bojąc się straty. Wychodziło na to, że dopiero teraz szukał jakichś zastępstw, punktów zaczepienia. Sam również jakby odetchnął, bez palącego ciepła broszki. Przestał czuć się w obowiązku tak uważnego obserwowania (pilnowania?) Puchona, sam również przemknął spojrzeniem po klasie. Nie wiedział, czego się może spodziewać. Chłopak był po prostu cholernie sympatyczną osobą i wyglądał na kogoś wystarczająco odważnego, aby podarować jakiejś istotce drugą szansę. Nox zebrał się w sobie i uśmiechnął łagodnie, zerkając na Liama, który zwrócił uwagę na jego rysunki. Chyba obaj pragnęli zażegnać w pełni to zmieszanie. - Przez długi czas nie brałem rysowania na poważnie i wydawało mi się dość naturalnym pracowanie nad własnymi tatuażami. Nawet nie chcę mówić, ile to jest projektów - przewrócił oczami z rozbawieniem. Malunków na ciele miał w końcu mnóstwo. - Wychodzi na to, że coś mi to dało... Najwyraźniej przeniesienie tematu na tak uniwersalne zdarzenie zwane Walentynkami, nie było dobrym pomysłem. Mefisto sam trochę załamał się mentalnie, gdy zrozumiał jak idiotycznie zabrzmiał - potem jego uwagę ściągnął z powrotem śmiejąco-kaszlący borsuk. Wtedy i u niego pojawiło się trochę rozbawienia, teraz już tego bardziej naturalnego; niegroźnie pół-szyderczy uśmiech wykwitł na wargach Ślizgona, przyzwyczajonych do tym podobnych, złośliwych wygięć. - Mhm, pamiętam go. Wszystko w porządku, młody? - Rzucił niby od niechcenia, wyłapując brak zaangażowania w Liamowym słowotoku. Nie dał mu odpowiedzieć... - Pytam z ciekawości, wyluzuj. No chyba, że byłbyś na tyle znudzony, że chciałbyś do mnie wpaść i pomóc z malowaniem ścian... W takim wypadku czuj się zaproszony. To nie brzmiało jak randka, prawda?
Ostatnio moje zainteresowanie wróżbiarstwem, które niedawno całkiem lubiłam, zeszło na bardzo daleki plan, jednakże lekcji numerologii, które odbywały się piekielnie rzadko nie mogłam odpuścić - nawet w przypadku mojego zapracowania i faktu, że nieszczególnie miałam ochotę na miłosne ceregiele. W klasie pojawiłam się tuż przed rozpoczęciem zajęć. Dostrzegłam @Mallory Colquhoun, niestety ktoś już obok niej usiadł, więc tylko jej pomachałam i podążyłam dalej zajmując miejsce z tyłu i ukradkiem spoglądając na @Mefistofeles E. A. Nox, który po raz kolejny sprawiał wrażenie dziwnie magnetyzującego. Zasiadłam do stolika i wzięłam podany przez jednego z chłopaków podręcznik, po czym zrobiłam wszystkie konieczne obliczenia i wyszukałam moją liczbę. Trudno ukryć, że opis trójki bardzo mocno do mnie pasował - trochę wprawdzie w ostatnim czasie się zmieniłam, ale ten opis bardzo pasował do dotychczasowej mnie, więc zapisałam na kartce dla profesor Fran tylko krótkie: Zgadza się.
Hogwart był naprawdę dziwnym miejsce. Jednego dnia uważasz, że jest to szkoła magiczna, piękna i pełna ciekawych ludzi. Drugiego zaś musisz siedzieć na lekcji numerologii z panią Fran i nagle wszystko traci swój urok. Każda sekunda jest taka "normalna" i przy tym nużąca do bólu. "Po tej lekcji czeka mnie jeszcze zadanie domowe z historii magii. Błagam Boże, jeśli istniejesz spraw, żeby ta praca czekała już na mnie w dormitorium." Peter poczekał chwilę na odzew bogów w sprawie jego pracy domowej, jednak ostatecznie uznał, że chyba nie usłyszeli jego prośby. Położył się ponownie na ławce, rozmyślając przy tym, jakie osoby powinien wybrać do swojej pracy. "Może powinienem opisać jakiegoś aurora. Tylko problem jest taki, że żadnego nie znam, więc będę musiał szukać po książkach. Jeśli szybko jakiegoś nie znajdę, najwyżej opisze kogoś sławnego jak Merlin." W momencie, w którym krukon bezskutecznie starał się przypomnieć chociaż jednego innego czarodzieja oprócz Merlina, do jego uszu dotarły słowa. - Klapnę sobie. Peter na początku zdziwiony uznał, że to na pewno nie było do niego. Ktoś z sąsiedniej ławki musiał rozmawiać. Z błędu wyprowadziło go uczucie, że ktoś usiadł obok niego. Chłopak podniósł głowę i ujrzał rudowłosą dziewczynę ubraną w mundurek Hufflepuffu. Zanim zdążył coś powiedzieć, odezwała się ponownie. - Gemm jestem. Peter nie był osobą, która by ot tak, podeszła do obcego człowieka i się z nim przywitała. Może właśnie przez to, zachowanie puchonki było dla niego tak szokujące. Oczywiście nie był również tak zdziwiony, żeby siedzieć cicho, więc po chwili dziewczyna usłyszała odpowiedź. - Peter. Miło poznać. Po tym krótkim przywitaniu rozpoczęła się lekcja. Krukon razem ze swoją ławkową towarzyszką zabrał się do pracy. Kiedy oboje skończyli, Gemma odezwała się z pytaniem o wynik testu. - No mi wyszła szóstka - powiedział, po czym spojrzał na opis cyfry - Tak po przeczytaniu opisu myślę, że to na pewno nie ja. No może coś tam się zgadza. Szczególnie zdanie, że nie lubię być traktowany "tylko jako obiekt seksualny" - zacytował z uśmiechem na ustach - Chociaż kto wie... Po tych słowach Peter spojrzał na Gemme, która komentowała swój numer. "Jak się tak przyjrzeć to jest całkiem urocza" - pomyślał Peter, po czym zauważył, że dziewczyna zrobiła na swojej notatce całkiem sporego kleksa, po czym potrąciła kałamarz tak, by cały atrament wylał się na jej pracę. Dla Petera cała sytuacja wyglądała tak, jakby zrobiła to specjalnie. Kolejne słowa puchonki rozwiały jego wątpliwości. Bez namysłu dołączył do farsy, którą rozpoczęła dziewczyna. - O nie, jak mogłaś? - powiedział, zabierając swoją jednozdaniową analizę daleko od plamy - wiesz, ile czasu zajęło mi zrobienie tej pracy? Jeszcze mi ją pobrudzisz - dodał z udawanym wyrzutem. Po tych słowach odłożył swoją kartkę i spojrzał na @Gemma Twisleton z uśmiechem. - Teraz będzie trzeba to posprzątać. Znasz jakieś zaklęcie czyszczące ławki z atramentu ?
Ostatnio zmieniony przez Peter Brown dnia Czw Lut 15 2018, 14:06, w całości zmieniany 1 raz
Bianca właściwie nie miała zdania o numerologii. Nie żeby jej nie lubiła, ale jeśli miałaby być zupełnie szczera to nie było co ukrywać, że jej umysł średnio radził sobie ze ścisłymi rzeczami, ale nie poddawała się. Lekcje z profesor Fran zawsze wspominała miło, dlatego tez bez większego zastanawiania się i roztrząsania pod każdym katem czy iść na tę lekcję po prostu poszła. Weszła do klasy niemalże spóżniona i skierowała się na miejsce obok @Miglė Hitchcock. Wprawdzie nie bardzo ja znała, ale orientowała się na tyle żeby wiedzieć, że dziewczyna jest z Revanclawu, co zresztą mogła też wywnioskować po mundurku. Idąc na miejsce dostrzegła @Mefistofeles E. A. Nox i zawiesiła na nim wzrok. Nie wiedziała dlaczego, ale wydał jej się dużo atrakcyjniejszy niż ostatnim razem. W ogóle miała wrażenie, że z każdym ich spotkaniem był dużo bardziej atrakcyjny. To znaczy, kiedy ostatnio się widzieli była pełnia, a on był po przemianie, a ona zabłądziła z Fire w lesie. Tak, teraz zdecydowanie wyglądał lepiej, bez tej kapiącej krwi z pyska. Uśmiechnęła się do niego i przeszła dalej, by w końcu usiąść. - Cześć, jestem Bianca. - przedstawiła się krukonce. Wysłuchała co profesor Fran miała im do powiedzenie i zabrała się do pracy, mając nadzieję, że nie zostanie pokonana przez tak prostą matematykę. 01.09.1998 -> 1+9+1+9+9+8=37 -> 3+7=10 -> 1+0=1 Wyszło jej, że była jedynką. Nachyliła się nad podręcznikiem, chcąc zobaczyć co to w ogóle oznaczało. Przebiła się przez ten tekst, który jej nie dotyczył i odczytała adnotację do jedynki. Nie są nieśmiałe i są w stanie zrobić wiele by podbić serce obiektu swoich uczuć. Bianca nie mogła się z tym nie zgodzić. Nie była nieśmiała, w ogóle, przez lata nauczyła się być bardzo otwartą na ludzi i też z jakiegoś względu przecież wylądowała w Gryffindorze. Ich upór bywa czasami męczący dla otoczenia, ale to przecież dzieci Słońca, domagają się więc należnej im uwagi i szacunku. Ostatniego zdania Bianca nie zrozumiała. Zapisała na pergaminie, że z większością się zgadza, ale nie potrafiła zinterpretować ostatnich słów. Niewiele myśląc podniosła rękę do góry i zanim uzyskała pozwolenie, by się odezwać już mówiła. - Pani profesor. Co znaczy "dzieci Słońca"? Jak to interpretować? - zapytała, mając nadzieję, że dostanie satysfakcjonującą odpowiedź.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Will i numerologia to jak dwa różne bieguny. Prawdę mówiąc Will lubował się tylko w opcm i zaklęciach, a resztę miał raczej w nosie. W każdym razie stwierdził, że czemu by sobie nie przypomnieć czegokolwiek o liczbach. Był w końcu krukonem, więc te cechy pięknego umysłu, który należy pielęgnować gdzieś w nim tkwiły. Wszedł wolnym krokiem do klasy i skinął głową nauczycielce. Will może nie zawsze pokazywał szacunek innym, ale miał swoją klasę i nie zamierzał sprawiać kłopotów spokojnej staruszce, która wyglądała jakby w każdej chwili miała wyzionąć ducha. Z lekkim uśmiechem rozejrzał się po klasie i dostrzegł @Lotta Hudson, a której widok od razu się rozpromienił. Bez chwili zastanowienia do niej dołączył. - Cześć słońce. - powiedział i zajął obok niej miejsce. Wysłuchał co nauczycielka miała im do powiedzenia i szybko wykonał zadanie. 14.02.1998 -> 1+4+2+1+9+9+8=34 -> 3+4=7 Odszukał w podręczniku siódemki i przeczytał co miała oznaczać. Zmarszczył brwi praktycznie nie dowierzając. Czy to możliwe żeby zgadzało się... wszystko? Może obrona przed flirciarzami nie pasowała, ale przecież nie należało traktować tego aż tak dosłownie. Trącił Lottę lekko ramieniem i pokazał fragment: Są bardzo wrażliwe, a więc trudno znoszą wszelkie rozstania lub porażki uczuciowe. Odwrócił się w jej stronę z uśmiechem. No, może aż taki wrażliwy to nie był.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Matematyka w wersji czarodziejów zawsze bawiła Ansa i pomimo, że do niczego nie była mu potrzebna to chętnie uczęszczał na lekcje. W większości wypadków wychodziły chore rzeczy z których nabijał się tygodniami. Niektóre wyniki oprawił w ramkę i zachował dla potomnych. Z podobnymi nadziejami zjawił się dzisiaj, parę minut przed startem lekcji. Uniósł brew widząc zatrzęsienie ludzi co należało do rzadkości i uśmiechnął się pod nosem. Czyżby o czymś nie wiedział i ta miła staruszka zaczęła rozdawać cukierki za udział w lekcji? Usiadł na końcu sali nie chcąc się przepychać na swoje miejsce i po rozpoczęciu lekcji wysłuchał co pani Fran miała do powiedzenia. Zatarł ręce słysząc co mają dzisiaj robić. Był bardzo ciekaw jakie głupoty wyjdą o jego osobowości. Podliczył swoją datę urodzenia tak jak głosiła instrukcja i zaczął czytać opis trójek. Mniej więcej w połowie zaczął kaszleć by powstrzymać wybuch śmiechu. Nie można oszczędzać im pochwał i komplementów - taaak, zdecydowanie Ans to uwielbiał. Kiedy nie usłyszał od ładnej panny czegoś miłego to stawał przed lustrem i gadał sam do siebie. Noż nie da się bez tego żyć! Napisał krótką notkę, że zgadza się z pierwszą połową a z drugą nie i oddał kartkę nauczycielce.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zjawiała się na zajęciach numerologii, jakby to ująć, dosyć sporadycznie. Liczby nie były rzeczą, która szczególnie ją interesowała, a w swojej przygodzie z tym przedmiotem kilka razy spotkała się z niespecjalnie zgadzającymi się informacjami, no i jakoś tak się zniechęciła nieco. Nigdy nie miała zbyt wiele oczekiwań względem tej dziedziny, a na lekcje przychodziła głównie dla zabawy, może odrobinę z ciekawości. Profesor Fran była niezwykle słodką staruszką i już z tego faktu Bridget miała więcej chęci do zjawienia się na zajęciach. Przyszła na czas, przywitała się grzecznie i usiadła (gdzieś, nie wiem kto z kim siedzi) na miejscu. Odebrała podręcznik od kolegi, po czym wysłuchała słów nauczycielki i jakoś tak od razu się ożywiła. A może to jednak nie będzie strata czasu? Może dowie się dzisiaj czegoś ciekawego na swój temat i odkryje, dlaczego do tej pory miała tyle niepowodzeń w relacjach damsko-męskich? Szybko podliczyła cyfry w swojej dacie urodzenia i gdy tylko odkryła, że jest [u]dziewiątką[/url], wyszukała w podręczniku opis. Czy się z nim zgadzała? W pewnym stopniu tak, ponieważ znaczna większość tego, co znajdowało się na kartce w podręczniku było adekwatne do tego, jak czuła się w związku. Zawsze chciała wiele dawać i może czasami dawała aż za dużo? No i to fakt, intrygowali ją tajemniczy chłopcy, lubiła, gdy byli nieco bardziej mroczni, skryci itd. Nie zgodziła się natomiast z kwestią, że do zdobycia faceta używa wszystkich możliwych środków i lubi wyzwania - akurat jeśli chłopak okazuje się być trudny do poderwania lub Bridget musi się mocno gimnastykować, szybko rezygnuje, ze strachu przed jeszcze większą porażką. Zanotowała to na boku, po czym zaczęła czytać inne opisy. Ciekawe, jaką liczbą był Ezra Clarke? Bridget zaczęła liczyć i zagłębiła się w opisie trójki...
Aż się ciepło na sercu robiło, kiedy patrzyło się na te wszystkie młodziutkie twarze, które zdecydowały się poświęcić swój czas, by pojawić się na numerologii. Uśmiech rozciągający się na ustach starszej kobiety był tak szczery, że twarz profesor Fran wzbogaciła się o nowe zmarszczki. - Dziękuję ci, skarbie. Dziesięć punktów dla Slytherinu za życzliwość - zdecydowała, nie żałując @Maximilian Blackburn gratyfikacji. Uważała, że należy takie gesty jak najbardziej pochwalać. Nie była również osobą, która wyrzucała z zajęć za spóźnienia, u niej każdy mógł znaleźć sobie kącik. Uśmiechnęła się zatem do @Zoltan Blackwood, który wyrzucił z siebie pełen przejęcia potok słów. Tylko dla zasady pogroziła mu palcem (miły wyraz twarzy sprawiał jednak, że nikt nie mógł wziąć tego na poważnie). Nie zwróciła nawet uwagi @Gemma Twisleton - poprosiła jedynie, aby posprzątała atrament, nie zamierzając gonić dziewczyny do powtórzenia na pewno szczegółowych i skrupulatnych wyliczeń! Po pewnym czasie- a trzeba zaznaczyć, że dała im go więcej niż potrzeba było na tak proste obliczenia - poprosiła, aby pergaminy powędrowały do jej biurka, by mogła je szybko (w kategoriach wielowiekowej staruszki) przejrzeć. - @Peter Brown, mój drogi, zrobiłeś błąd w obliczeniach. Z twoich obliczeń wynika, że urodziłeś się w 19999 roku. W rzeczywistości twój wynik to 33. Jesteś więc liczbą mistrzowską, to jest o szczególnie wysokiej wibracji. Ludzie urodzeni pod takimi liczbami mogą mieć większy potencjał, ale oczywiście 33 może realizować się na poziomie wibracji 6, jest to kwestia jej osobistego wyboru. Zajrzyj jeszcze raz do podręcznika. - Uśmiechnęła się lekko, wracając do sprawdzania obliczeń. - @Ben Rogers, to samo. A ty, @Finnegan Gilliams źle policzyłaś. Jesteś ósemeczką, ale nie przejmuj się, każdy może się pomylić. - Reszta prac nie budziła żadnych zastrzeżeń, więc Fran postanowiła wszystkich uczniów, którzy poradzili sobie z obliczeniami obdarować dodatkowymi 5 punktami. - @Bianca Zakrzewski, to dosyć pojemne określenie. Jak że jedynka to liczba liderów, w tym kontekście oznacza osobę, która ma w sobie pewną siłę lub, jeśli można tak powiedzieć, światło, które przyciąga do nich ludzi, dokądkolwiek się udają. To także osoby, którym wszystko wychodzi najlepiej lub przynajmniej tak i się wydaje - odparła, mając nadzieję, że chociaż trochę rozwiała wątpliwości Gryfonki. - W porządku, kochani. Skoro znacie liczby waszej Drogi Życiowej, następnym krokiem będzie obliczenie waszej liczby zgodności. Po prostu sumujecie wasze wyniki. Nie musicie już tego nigdzie zapisywać, to informacja wyłącznie dla was. - Podzieliła siedzących samotnie uczniów w pary, aby każdy miał z kim pracować. Dobrze, że było ich parzyście, bo jeszcze ktoś musiałby sprawdzać swoją godność z profesor Fran.
@Ben Rogers, @Peter Brown - waszą liczbą będzie 33. Dopiero w nstępnym zadaniu zsumujecie do 6. I strasznie przepraszam, mój błąd, sama dopiero zaczynam to rozumieć. Tu macie coś dla was:
33:
33 - są bardzo otwarte, ale niekiedy zapominają o codziennych obowiązkach, dlatego ich partnerzy powinni uzbroić się w cierpliwość i wybaczać im, że często myślami bujają w obłokach. Uwielbiają poświęcać się dla swojego partnera i są w stanie zrezygnować z wielu własnych wygód w imię miłości. Niestety, potrafi być bardzo zaborcza.
Pary:
Maximilian Blackburn - Vivien O. I. Dear Peter Brown - Gemma Twisleton Ezra T. Clarke - Leonardo O. Vin-Eurico Mallory Colquhoun - Nicholas Finley Harriette Wykeham - Ben Rogers Maili Lanceley - Hero Ontario Thìdley Destiny Rogers - Lysander S. Zakrzewski Liam A. Rivai - Mefistofeles E. A. Nox Zoltan Blackwood - Finnegan Gilliams Miglė Hitchcock - Bianca Zakrzewski Lotta Hudson - William Walker Bridget Hudson - Anseis Karsinis
opisy:
JEDYNKA – Podstawą waszej relacji jest wspólne działanie, gdyż w ten sposób wykazujecie się wewnętrznym potencjałem. Z drugiej strony możliwe są między wami spięcia, w końcu 1 to liczba liderów. W waszym przypadku powinniście nauczyć się sztuki kompromisu i słuchać potrzeb drugiej strony.
DWÓJKA – Nie lubicie ckliwości i zmian. Raczej mocno stąpacie po ziemi i skupiacie się na wspólnym budowaniu dobrobytu, który dla dwójek ma ogromne znaczenie. Razem łatwiej wam wszystko ogarnąć i iść przez życie. Pomyślcie nad założeniem wspólnego biznesu – z pewnością osiągnęlibyście w nim sukces.
TRÓJKA – Nuda to ostatnie, co was czeka, gdyż trójka to liczba charakterystyczna dla relacji niestałych. Dobrze się razem bawicie tu i teraz i nie myślicie o tym, co będzie za jakiś czas. Taki układ może funkcjonować dłużej tylko pod jednym warunkiem – jeśli oboje dacie sobie maksimum swobody, bez zazdrości i zobowiązań. Najlepiej sprawdza się, gdy dzieli was odległość. Mniejsza wówczas szansa, że dopadnie was rutyna. Mówi się, że ten związek jest najtrudniejszy ze wszystkich.
CZWÓRKA – W waszej relacji najbardziej liczą się duchowa bliskość i nowe wrażenia. Charakterystyczne są dla was umiejętności organizacyjne, a także poczucie stałości i komfortu, które dają waszej relacji mnóstwo ciepła. Czasem bardzo intensywna energia, która jest między wami, zakłóca jednak inne strefy waszego życia
PIĄTKA – Razem źle, bez siebie jeszcze gorzej. Emocje między wami mogą sięgać zenitu, ponieważ patronuje wam skrajnie niestabilna wibracja. Niestety zdarza się, że partnerzy są skoncentrowani przede wszystkim na sobie, co może prowadzić do konfliktów. Warto więc popracować nad relacją i nauczyć się słuchać siebie nawzajem.
SZÓSTKA – To najbardziej harmonijna relacja. Podstawą jej jest partnerstwo i wzajemna pomoc. Związek `szóstka` jest przeważnie trwały i spokojny, bez większych konfliktów i oparty na przyjaźni. Problemy rozwiązujecie szczerą rozmową. Nawet kiedy uczucia z biegiem lat trochę przygasną, pozostanie między wami zażyłość i wsparcie.
SIÓDEMKA – Harmonijna sielanka. Pod wpływem wibracji Siódemki tworzycie dojrzałą relację, w której nie ma miejsca na zazdrość, fochy czy wzajemne pretensje. Prawie się nie kłócicie i zawsze jesteście w stanie się dogadać. Pomaga wam tu duża taktowność, która gwarantuje powodzenie tego związku. Po prostu związek idealny.
ÓSEMKA – To niestandardowy związek. Większość czasu spędzacie na dogryzaniu sobie i kopaniu po kostkach. Na każdym kroku usiłujecie sobie udowodnić, kto ma rację, kto jest mądrzejszy, piękniejszy... Oraz kto jest lepszy w łóżku. Seks mógłby odgrywać w waszym związku kluczową rolę, bo Ósemka to także wibracja namiętności. Znudzić się sobą, nie znudzicie, co najwyżej zamęczycie się nawzajem.. W tej relacji ważne jest, aby wzajemnie się dowartościowywać. Partnerzy mogą być o siebie dość zazdrośni!
DZIEWIĄTKA – Gdy się spotkaliście, mogliście się poczuć,, jakbyście znali się całe życie... albo i dłużej. Wasza relacja jest karmiczna, ciągnie się przez wieki i pokolenia w kolejnych wcieleniach. Pieczę nad nią ma mistyczna Dziewiątka, to wibracja altruizmu, miłości i magii. Możliwe, że nadajecie na tych samych falach, rozumiejąc się bez słów, wręcz czytacie sobie w myślach. Razem kroczycie ścieżką rozwoju duchowego, macie wspólne marzenia i ideały.
WCIĄŻ MOŻNA WPADAĆ, ALE TYLKO PARAMI Termin: 23.02, ale możecie dać zt kiedy chcecie
Uśmiechnęła się nieco za bardzo kiedy jakiś chłopak do niej się przysiadł. Nie znała go jakoś bardzo dobrze, ale wiedziała, że są z tego samego domu. Czasem go widywała w dormitorium, czasami w zamku lub też na innych zajęciach. Nie miała okazji go poznać mimo, że lubiła się otaczać wciąż to nowymi ludźmi, których kochała poznawać. Ale to wcale nie znaczyło, że jest na to za późno! widząc jak idzie mu toporne liczenie miała ochotę mu zabrać kartkę i policzyć za niego. Szkoda jej było chłopaka! A chciała bardzo pomóc. Odetchnęła z ulgą kiedy skończył obliczanie. A więc nie tylko u niej nie wszystko grało. co za ulga! Zerknęła na jego kartkę cale nie dyskretnie i spojrzała na opis. - Myślisz, że jeśli ktoś napisałby, że to kompletna bzdura i się z tym nie zgadza to dostałaby zawału?- rzuciła w jego stronę. Oczywiście, że nie planowała morderstwa Profesor Fran. Wiedziała, że prędzej czy później się wykończy na oczach swoich uczniów. Być może kiedy ktoś ją zdenerwuje albo kiedy sobie zda sprawę, że to czego ona uczy każdy uważa za bzdurę. miała nadzieję, że chłopak postąpi rozważnie i skłamie. Nie chciała by to si stało właśnie dzisiaj. Zerknęła na gryfona, który podszedł do profesor ją przepraszając. Uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do niego. Przecież nie musiał! Nie zauważyłaby. Czy chciał po prostu zwrócić uwagę wszystkich uczniów? Ciężko stwierdzić. Był młody, jeszcze młodszy od niej. Trudno było nie zauważyć jego spojrzenia. Czuła się lustrowana, obserwowana. Lubiła być obserwowana więc nic z tego sobie nie zrobiła. ale jeśli chodziło naprawdę o zadanie to było szepnąć, zapytać czy cokolwiek. Wyjaśniłaby mu. Fran by na pewno nie miała nic przeciwko temu, że uczeń dowiaduje się co trzeba zrobić. Ale lepiej wszystko robić inaczej. To było zaskakujące. Nawet nie ukrywała zbytnio tego co napisała. Nie było czego się wstydzić. Wkrótce i tak jej kartka wylądowała na biurku profesor, a na nich czekało kolejne zadanie. Wiedziała, że coś jest nie tak! Tak po prostu nie zadaje się takich rzeczy i nie kontynuuje. Ucieszyła się, że jest z chłopakiem który przysiadł się. Spojrzała na kolejne cyfry, które prawdopodobnie będą bzdurą. Pamiętała jego numer, to oczywiste. Kiedy przeczytała pierwsze zdanie nie mogła powstrzymać się od niekontrolowanego śmiechu. zakryła usta dłonią zerkając przepraszająco na gryfona i zaczęła dalej czytać. Po prostu tego się nie spodziewała. Przeklęta piątka. - Przepraszam.- zakpiła cicho w jego stronę. - to pewnie przez moją jedynkę. Jestem zapatrzona w siebie. jestem okrętem, żeglarzem i sterem. Jestem dominująca. Czego się spodziewać? Do przeze mnie- zamrugała oczami cały czas żartując sobie. Miała nadzieję, że chłopak chociaż zrozumie jej poczucie humoru. A może faktycznie tak było? Przez nią większość związków jej nie wychodziło? A ni relacji z innymi!
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Ostatnimi czasy życie Lilian mocno się skomplikowało. Nie chodziło o żadną osobistą tragedię, cokolwiek, czego można było jej oficjalnie współczuć i z czego mogła swobodnie wygadać się przypadkowo napotkanej osobie. Był to temat raczej drażliwy, wywołujący pewne skrępowanie także w chwilach, gdy roztrząsała go we własnym towarzystwie jedynie w myślach. Sprawczynią całego zamieszania była, rzecz jasna, jej współlokatorka, z którą w dalszym ciągu tkwiła w relacji pełnej obustronnego napięcia, zaś sprecyzowanie, co tak dokładnie je łączyło, było podświadomie odkładane przez każdą z nich. Odrobinę męczący stan rzeczy pomagał jednak Puchonce dojść samodzielnie do wniosku, z którego wynikało, iż ciemnoskóra przyjaciółka nie była dla niej kimś równie obojętnym w zakresie poważniejszych uczuć, jak poprzednio sądziła. Od dręczących ją rozmyślań uciekała w każdy możliwy sposób – jakakolwiek czynność, nieważne, jak nieprzydatna w prawdopodobnej przyszłości, była natychmiast podejmowana i Lilian niejednokrotnie zaskakiwała samą siebie entuzjazmem, z jakim podchodziła do kompletnie obojętnych dziedzin nauki. Weźmy taką, dajmy na to, numerologię: nic szczególnie interesującego, typowo matematyczny przedmiot dla umysłów ścisłych, podczas gdy Lilka specjalizowała się w zawodowym wkuwaniu ścian tekstu. Zwolenniczka opisowych nauk zaplanowała jednak pojawienie się w klasie pani Fran, niezależnie od tego, jak bardzo jej zajęcia odbiegały od puchońskiego gustu. Jak się nie ma, co się lubi i tak dalej, jak to głosiły słynne, mugolskie powiedzenia. Przyodziawszy z dumą swoją czarno-żółtą szatę, Emerald popędziła na szóste piętro i rozpoczęła poszukiwania właściwego pomieszczenia. Zabawne, ale pomimo czasu spędzonego w Hogwarcie, wciąż zdawało jej się zapominać, gdzie znajdowały się odpowiednie klasy. Gdyby nie umieszczone na drewnianych powierzchniach tabliczki informacyjne, zapewne miałaby problem z dotarciem na którekolwiek z zajęć na czas. Nauka latania była pod tym względem wyjątkowo ułatwiona, bo na błonia trafiała z łatwością, lecz jednocześnie był to jedyny przedmiot, z którym miała pewien kłopot. A może to miotły miały problem z nią, polując na ciągłość jej tkanki kostnej? Cóż, istniały pewnie różne teorie, ale nie warto chyba się nad tym rozwodzić. W połowie korytarza nieomal wpadła na wyższą od siebie dziewczynę, w której rozpoznała znajomą Erikę. Na jej widok zarumieniła się nieco, zakłopotana, mimowolnie powracając wspomnieniami do ich pierwszego spotkania. Miało ono miejsce stosunkowo niedawno, dokładnie wtedy, kiedy słomiany zapał Lilian dobrnął do etapu zainteresowania jej kiepską kondycją. Postanowiła wówczas rozpocząć sesje delikatnego joggingu na błoniach, późnym wieczorem, by przypadkowi spacerowicze nie zostali narażeni na stan przedzawałowy przez jej głośne sapanie. W rzeczywistości nie tylko dyszała jak wyjątkowo hałaśliwa, stara lokomotywa, co nie pomyślała o tym, jak wszechobecna ciemność wpłynie na jakość pierwszego treningu. Zaraz po rozpatrzeniu tej kwestii, padła jak długa na świeżo skoszoną trawę i zapewne leżałaby tak jeszcze chwilę, tonąc we własnym upokorzeniu, gdyby nie czyjaś pomocna dłoń. Na widok Eriki dziewczyna poczuła się pewnie jeszcze gorzej, niż się wtedy prezentowała (czytaj: nie do końca korzystnie), lecz momentalnie zapragnęła poznać piękną Ślizgonkę lepiej. Równie urodziwe osoby o wyjątkowo intrygującym obliczu od zawsze ją fascynowały, ale często zniechęcała je do siebie nadmiernym entuzjazmem. Tym razem nie było tak źle – nie została uznana za wariatkę, a w dodatku Erika oszczędziła jej dalszego rozpamiętywania własnej niezdarności. Stąd szeroki uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Lilian, kiedy spojrzenie dziewczyny wreszcie skrzyżowało się z tym należącym do niej. - Numerologia, hm? – Upewniwszy się, iż zmierzały w tym samym kierunku, ruszyła obok wyższej Ślizgonki do drzwi, na szczęście, tych właściwych. W klasie znalazły się na tyle wcześnie, by poznać nie aż tak wymagające zadanie i chwilę później Lilian grzebała w torbie w poszukiwaniu pióra. Miała niebywałe szczęście, że trafiła na Erikę, bo sparowanie z nieznajomym uczniem zapewne nadmiernie by ją zestresowało, a przez to uniemożliwiło pracę. 2+5+9+1+9+9+7=42 -> 4+2=6 Otrzymawszy wreszcie wynik, Lilian w skupieniu przygryzła dolną wargę i zaczęła szukać opisu wybranej cyfry w podręczniku. Dosłownie znieruchomiała, kiedy przeczytała fragment tekstu, a jej myśli po raz kolejny powędrowały do Tonii, która została dziś w mieszkaniu. - Nie widziałaś przypadkiem po drodze mojego grona wielbicieli? – Mruknęła ironicznie do Eriki, rozbawiona otrzymanym wynikiem, po czym westchnęła ciężko i podsunęła współdzielony podręcznik w jej kierunku. – Jak tam, trafił ci się jakiś logiczny przykład, czy tylko ja mam to szczęście i dostaję brednie o życiu uczuciowym? Jakby nie było ważniejszych rzeczy na świecie… - Irytacja była nieco bezpodstawna, lecz Lilian nie potrafiła rozpatrywać tego jako przypadek, kiedy zmagała się z rozszyfrowywaniem swoich uczuć względem Tonii. Zerknęła na podręcznik kątem oka, zupełnie tak, jakby wyrządził jej wielką krzywdę i zmarszczyła lekko brwi. Ani krzty spokoju, kiedy człowiek naprawdę tego potrzebuje…
Tytuł pioniera romantycznych podwalin mefistofelesowej osobowości wydał się Liamowi w tamtej chwili całkiem zabawny. Zamroczenie broszką jeszcze nie pozwalało mu strzelić tak pięknego buraka, jak miał to zrobić za kilka chwil, a jednak współpraca z wilkołakiem, polegająca na zręcznym oddalaniu się od tematu śmierci rodziny, była w odczuciu szatyna jak najbardziej w porządku torem do dalszych dyskusji. - Myślisz, że wpiszą mnie do księgi znanych osobistości magicznych? „Liam Rivai. Pierwszy czarodziej, któremu Mefistofeles Nox sprezentował kwiaty i nie puścił przy tym pawia na tak oklepany motyw, do którego ów pierwszy go zmusił”... – przybrał dość pompatyczny ton, kreując swoją wypowiedź, jakby faktycznie czytał wyniosły opis persony z zadatkami, by znaleźć się w starych, przeżartych przez mole księgach. Co prawda kontrast pomiędzy wymodulowanym głosem, a samą treścią wydał mu się zbyt zabawny, by zaraz jak zwykle nie zniszczyć „majestatycznej” atmosfery własnym śmiechem. - … powiedzmy, że w pewien sposób tego osiągnięcia nikt mi już nie odmówi. – zaraz dodał z lekkim wzruszeniem ramion, nie mogąc przestać się uśmiechać. Może niekoniecznie o takie kwiaty mu wówczas chodziło, ale musiał przyznać, że były nawet lepsze od badyli, które uschłyby po najwyżej tygodniu; a śmiać się z tego żartu mógł przez wieczność! A później dobry humor został zepchnięty na drugi plan, przez wyłaniające się skołowanie. Było to widać bardzo wyraźnie… jakby wybudzał się ze snu lub odzyskiwał zdolność świadomej oceny własnego zachowania. Niemniej Mefistofeles dość sprytnie oswajał go z nowym stanem rzeczy, nie płosząc dalszymi aluzyjnymi żartami, które w tym momencie mocno skrępowałyby siódmoklasistę, a skupił jego uwagę na nieco bardziej neutralnych tematach. Rysowanie okazało się dobrym wyborem. Liam wciąż zdawał się odrobinę zamroczony i onieśmielony, ale nie potrafił na jeden moment przysłonić się najzwyklejszym dla niego zachwytem, poplątanym ze swego rodzaju zdziwieniem. - Wszystkie rysunki, które masz na ciele, to twoje autorskie projekty? – zapytał, aż nieco przybliżając do niego łeb, by przyjrzeć się wystającym spod hogwartowej szaty tatuażom. – Hej, naprawdę czuję się beztalenciem… – troszeczkę nim jesteś, Liam. - … mam wrażenie, że gdyby ktoś wytatuował sobie coś z mojego szkicownika, najprawdopodobniej jeszcze tego lata popełniłby samobójstwo lub uznał, że woli sobie to miejsce na skórze przepalić Incendio. – zaśmiał się sam z siebie, robiąc przy tym dość żałosną minę. Niemniej jego postawa świadczyła, że przeważało zaintrygowanie umiejętnościami rozmówcy w dziecinie sztuki, aniżeli użalanie się nad sobą, które zresztą zbył kolejnym (cichym, ostrożnym) chichotem. Nawet jeśli nie rysował tak pięknie jak Mefistofeles, przecież nie będzie z tego powodu płakać, a co najwyżej zacznie ćwiczyć więcej. „Wszystko w porządku, młody?” Było widać, że się peszył? Jak w reakcji obronnej przybrał na twarz kolejny uśmiech, otwierając usta, żeby coś skomentować… jednak Mefistofeles nie pozwolił mu udzielić odpowiedzi na pytanie. Może lepiej? Poniekąd wcale tak do końca „w porządku” się nie czuł. - Och. - zmrużył nieznacznie oczy na tę propozycję. Nie, absolutnie nie brzmiała jak randka, co w tym wypadku było niemożliwie wielkim plusem, ponieważ mimo zawieszenia systemu, które wplatało mu na buzię zagubione zaskoczenie, Liam mógł z powodzeniem przyznać, że prośba o pomoc spotkała się u niego z dość dobrym odbiorem. Co prawda coś mu w głowie świtało, że lepiej byłoby zostawić tę znajomość w spokoju, ale przecież rozmawiali od jakiegoś czasu zupełnie normalnie, a Rivai dobrze się przy tym bawił. Ślizgon się nawet nie narzucał. Miałby mu odmówić pomocy? Jeszcze po obserwowaniu jak bardzo Nox cieszył się na to mieszkanie parę chwil temu? Puchon miał za miękkie serce… - W sumie czemu nie? – uśmiechnął się delikatnie, wzruszając nieznacznie ramionami. – Adres już znam, więc mogę ci pomóc, jeśli pytasz poważnie. Może szybciej zrobi się przytulniej, hm? – zagadnął, powoli, bo powoli, ale wracając na swoje zwyczajowe tory bycia rozgadanym kłębkiem szczęścia. – Przyjdę po zajęciach i postaram się nie spalić ci mieszkania. – wyszczerzył się odrobinę i chciał powiedzieć coś więcej, ale zamilkł niemal natychmiastowo, gdy usłyszał głos profesor. Wysłuchał uważnie instrukcji, bez ociągania biorąc się do dalszych wyliczeń. - Dobra… siedem i jeden, a więc jesteśmy ósemką. – przysunął do siebie podręcznik i wczytawszy się w treść… w zasadzie od razu parsknął śmiechem, choć trudno było mu powiedzieć czy tekst szczerze go rozbawił czy znowu próbował ukryć jakąś niezręczność, co do swojego wcześniejszego zachowania. Musiał jednak przyznać, że trudno było topić się w zakłopotaniu, gdy sam Mefistofeles wydawał się zachowywać absolutnie naturalnie; jak gdyby wcale robili z siebie dosłownych ósemek parę chwil temu przed dość szeroką publiką. Liamowi bardzo to pomagało. - Jestem mądrzejszy i piękniejszy. – zaczął ze śmiechem, próbując sprowokować typową dla ósemek „kłótnię”, choć ciężko było mu wypaść wiarygodnie, gdy po prostu tak się weselił, uznając tekst za okropną głupotę. Inna sprawa, że po tym wszystkim wciąż trochę niezręcznie było mu uderzać w takie tematy… niemniej powolutku nabierał nieco na swobodzie, po prostu zamykając się w żartach.