Na szóstym piętrze znajduje się niewielka klasa przeznaczona do zajęć z numerologii. Wewnątrz, na jej ścianach, wiszą różne tablice pełne cyfr i systemów liczenia. Na półkach natomiast, widnieje kilka grubych tomów dotyczących znaczenia liczb.
Oczywiście, standardowo się pogubiałam. Ale to nic najwyżej post będzie o kant dupy potłuc, ale co tam. Siedząc tam z psorką i ta Gryfonką w absolutnej ciszy, mało nie zwariowała. Błogosławiła skrzypnięcie drzwi dopóki nie zorientowała się, kto przez nie wszedł. Automatycznie cienka strużka potu spłynęła jej po karku. Ochłonęła po chwili tłumacząc sobie, że się nie ośmieli upokarzać ją na lekcji. Zerknęła na nauczycielkę i nie była już tego taka pewna. No to pięknie. Zamiast spokojnej, owocnej lekcji numerologii, przeżyje tu piekło. Na pewno. Co by było jeszcze piekielnej, wtargnęła następna Ślizgonka, potem ktośtam, ktośtam i następna panna z Domu Węża. Świetnie. Kojarzyła oczywiście trochę ludzi, ale w większości nie znała ich imion. Nie dziwne też, że nikt obok niej nie usiadł. No nic, trudno. Nie jestem pewna, co po kolei nastąpiło, lecz wiem na pewno, iż ta mała Gryfoneczka swoim niezdarstwem prawie przyprawiła Angie o palpitacje serca. Nierozsądność i roztrzepanie! Gdyby nie samodyscyplina zaczęłabym rozlewnie tutaj ubolewać nad tym, jak mała Endżi zdziadziała przez te wakacje, ale daruję wam. Następnie doprowadziła ją do szewskiej paski zmyślając tą całą historyjkę. Puchonka ani drgnęła, lecz w środku cała się gotowała przeciwko tak jawnemu kłamaniu nauczycielce. Nie wyszła z oburzenia, gdy na kolejne palpitacje naraził małą Puchonkę ten wstrętny Ślizgon! Odrażające! Do Azkabanu z nim! Angie wciągnęła głośno powietrze wydając nieartykułowany dźwięk z zaskoczenia i oburzenia. To lekcja obfitująca w piekielne niespodzianki, jak widać. Nie mogła być inna, gdy mamy strachliwą nauczycielkę, waleczne małe Puchoniatka i Ślizgonów szukających zaczepki. Właśnie, właśnie, małych, dzielnych Puchonów. Angie uniosła wysoko brwi i jeszcze trochę, a by zrobiła facepalma, na widok tej śmiesznej Endret. Helga trzyma się za głowę, słowo daję. Rudowłosa najchętniej zdarłaby przyszywkę Hufflepuffu z piersi małej. Co to ma w ogóle być, ja się pytam?! Nawet Endżi wie, że ze starszymi Ślizgonami się nie zadziera. A to małe coś myśli, że jak na lekcji z czymś takim wyskoczy to nauczycielka ją pochwali a tamtym w buty pójdzie? O naiwne dziecię... Wzgarda wzgardą, ale jak Puchonka sobie pomyśli, co oni zrobią z tą małą, jak dopadną ją gdzieś w ciemnym korytarzu...ał. Tutaj na lekcji obawiać się może tylko jakiegoś ciętego komentarza, o właśnie takiego jaki wygłosił Saturn. No, i Victoria też. To było do przewidzenia. Z zaciekawieniem spojrzała w stronę Ślizgonów, przekręcając głowę. Do tej pory obserwowała wszytko jedynie poruszając oczami siedząc w idealnej pozycji. Jeeednak, oni mieli trochę racji. Biedna pani Betty musiała zobaczyć, że tutaj nie da się tak bezstresowo, spokojnie prowadzić lekcji. Powinna to wiedzieć od początku, oszczędzają jej w ten sposób zaskoczenia na późniejszych lekcjach. Puchoni, w przeciwieństwie, jak sądzą niektórzy, nie są pozostałością, resztą uczniów, którzy nie pasują do innych domów. Puchoni to bardzo prawi, sprawiedliwi ludzie. Czasami ślepo prawu i zasadom posłuszni, ale... Angie taka właśnie jest. Jest problem, znajduje rozwiązanie i je przedstawia, nie zastanawiając się, że komuś może się nie podobać. Nie wnika w to, jak najlepiej się ustawić, żeby było mu wygodnie, jak ci z Domu Slytherina. I właśnie dlatego nieznacznie uniosła rękę i głośno i wyraźnie przedstawiła swoje rozumowanie. - Moim zdaniem Endret zachowała się nieodpowiednio i ona też powinna zostać ukarana. Pani profesor, jak powiedziała, rozmówi się z Chiarą i Derloyem po lekcji, jednak Endret tez postąpiła niewłaściwie. Możemy też uznać, że Ślizgoni tak samo złamali ogólnie przyjęte zasady, jak i ta Puchonka, więc można całkowicie odstąpić od wymierzenia kary, zakańczając spór w spokoju. - wygłosiła głośno i spokojnie, spoglądając kolejno na psorkę i w odpowiednich momentach na wymienianych uczniów. Powstrzymała się całą siłą woli zerknąć na Ślizgonów dopatrując ich reakcji. No, zobaczymy.
Jak na razie siedziałam "dość" cicho. Nie wliczając nucenia takiej jednej piosenki. Słuchałam tego co się dzieję. Nagle dało się słyszeć bardzo donośne wrzaski Endret. Zrozumiałam o co chodzi. Przeczuwałam, że jeśli zaraz ktoś temu nie zaradzi to albo Puchonka zrobi coś nieodpowiedniego albo któryś ze Ślizgonów (Ślizgonek) nie wytrzyma i trafi Endret jakimś zaklęciem. Podniosłam się z krzesła i podbiegłam do dziewczyny. Nie była moją przyjaciółką, ale trochę ją znałam. Powiedziałam: - Endret schowaj różdżkę dla własnego dobra - pokazałam ręką na drewniany patyk, który trzymała dziewczyna. - Lepiej zajmij swoje miejsce. A pani niech coś w końcu zrobi, bo nie ręczę za siebie - chrząknęłam. Przerwałam na chwilę i kątem oka spojrzałam na Ślizgonów. Uśmiechnęłam się do nich i zwróciłam się do profesor Hampson: - Co do karania to ja bym już nikogo nie karała. Niech sobie pani odpuści. Potem uśmiechnęłam się promiennie od ucha do ucha i zajęłam swoje miejsce. Tak samo lubiłam Endret jak i Victorię czy Saturna, więc postanowiłam załatwić to pokojowo. Kiedy już usiadłam dodałam: - A co do tego atramentu to się cały nie starł - popatrzyłam na panią i zrobiłam słodkie oczka. - Wie pani czemu? - popatrzyłam na nią. - Tym razem to nie były magiczne ptaki! - krzyknęłam/ - To wszystko przez latające kozy. Widziałam jak podczas tej zamieszki wleciały przez okno i zrobiły tak, że się już nie da bardziej wytrzeć podłogi - mówiąc o latających kozach popatrzyłam najpierw na Vici, a potem na Endret. Chyba wiedzą o co mi chodzi. Jak już skończyłam swoją drugą wymówkę oczy "wróciły mi do normalności" i jedyne co zrobiłam to pogodnie ukazałam swoje ząbki w kolejnym uśmiechu. W końcu moim mottem było "Uśmiechnij się". Siedząc już posłusznie w ławce luknęłam na Angie w nadziei, że nie powie teraz czegoś co każdego mogłoby wkurzyć. Czyli tekst typu: "Proszę pani. Oni wszyscy powinni trafić do Azkabanu". Przecież ja tylko chciałam wszystkich pogodzić i sprawić by każdy się uśmiechał. Mam nadzieję, że na niektórych to podziałało.
Tyle, że Endret wcale nie chodziło o podlizanie się profesorce czy coś. Ona po prostu przemawiała za sprawiedliwością i to była cala przyczyna jej zachowania. I niby czemu oni wszyscy się tak na nią uwzięli? Przecież ona chciała dobrze... Chociaż nie, przecież oni wszyscy to byli ślizgoni, wiec trzymali się razem i byli wredni. To leżało w ich naturze. Tyle, że ona nie miała się zamiaru wycofywać z tak błachego powodu, że oni mieli przewagę liczebną, wiekową czy umiejętnościową. Jak coś zaczęla, to zazwyczaj to dokańczała i to była kolejna jej cecha, która nie zawsze wychodziła jej na dobre. W tym przypadku na przykład jej na zbyt dobre nie wyszła, bo wiadome było to, że raczej szans z nimi dużych nie ma. Widząc, że i ślizgon ma różdżkę w gotowości, to na niego skierowała swój magiczny patyczek, od tak na wszelki wypadek. W końcu skoro miał ją na wierzchu, to w każdym momencie mógł jej użyć, a raczej łatwe było, że Endret miała większe szanse obrony, jeśli była w gotowości, mimo, że szanse i tak były nikłe. Ale zawsze jakieś, prawda? Endret jednak była młoda, buntownicza i po prostu wierzyła w siebie. Wierzyła, że utrze tym ślizgonom nosa. A to chyba była ich rola, prawda? No widocznie jej się coś dzisiaj w tej jej małej główce pomieszało. - Sam jesteś żmija. I to raczej Ty powinieneś ogarnąć dupę, nie ja. – Odpowiedziała, pokazując mu jeszcze język, żeby podkreślić jaka to ona jest zacięta i jaka jest na nich wszystkich zła. No proszę Endret, jakie to dojrzałe. W wieku jedenastu lat złość okazujesz przez wystawienie języka. Brawo, tylko pogratulować zostało. Nie zdążyła mu jednak raczej nic więcej odpowiedzieć, bo zaraz naskoczyła na nią Victoria, przerywając jej tym samym dalszy wywód i dalsze ,,dogryzania” mające na celu urażenie dumy chłopaka. Młoda Shimanouhi teraz to na nią przeniosła swoją uwage, co jednak nie znaczyło , że nie celowała różdżką w Saturna. Owszem, robiła to nawet na moment nie przestając. Przezorny zawsze ubezpieczony. Tak na wszelki wypadek nie mogła się za bardzo rozproszyć, bo przecież nie chciała na samym wstępie oberwać. - To raczej Ty się ośmieszasz tym, że żyjesz, i że pokazujesz się ludziom na oczy. Z Twoim paskudnym wyglądem i tępotą wręcz wypisaną na twarzy? – Tak, te słowa skierowane były właśnie ku pannie Silverstone. Miała nadzieję, że te sowa ją na tyle urażą, że ta się przymknie, i Endret będzie miała o jedną przeciwniczkę mniej. Tylko czy coś takiego wyjdzie? No i tak, nie można było być niekulturlnym. Trzeba było odpwoiedzieć na kolejne pytania, prawda? - Rzecz jasna, że wiem jak się używa różdżki, i mogę się założyć, że robię to o tysiąc razy lepiej od Ciebie. Ja przynajmniej wiem co to jest, a nie nazywam podstawowego atrubutu i czegoś, czym powinnam się posługiwać na codzień patykiem. Do tego nawet ksiązek czytać nie trzeba. Chociaż nie, czekaj... Trzeba jeszcze wiedzieć co to tak właściwie jest ksiażka. – No tak, nasza najmłodsza uczestniczka lekcji się rozkręcała i nie wygladao na to, żeby w ogóle miała zamiar przystopować. Im więcej mówiła i się kłóciła, tym bardziej trafiał ją szlag i tym mniejsze było prawdopodobieństwo powstrzymania jej przed dalszą kłótnią, a w konsekwencji przed prawdopodbnym zrobieniem czegoś głupiego. Słowa Angie w ogóle zignorowała. Ani jej nie pomagały ani nie szkodziły... No prawie nie szkodziły. W końcu tamta starsza puchonka mogła ją w ten sposób wrobić w szlaban! To samo zrobiła ze słowami Daisy. No nie, jeszcze jej będą mówić, że dla jej dobra ma chować rózdżkę? I stracić honor? Jak polec to z honorem. To chyba proste? Ale to teraz nie było aż tak ważne, jak kłótnia z Ślizgonami. Nie, Endret nie należała już do puchonów, którzy ściśle trzymają się regulaminu, którzy się cofaja, którzy nie potrafią bronić swego. Od początku roku zmieniła się, stała się pewniejsza, moze nawet trochę się zgorszyła! Tak, ona się zgorszyła! I teraz już wcale aż tak do Puchonów jak na początku nie pasowała. No ale cóż, z tym się musieli pogodzić widocznie. No mieli jeszcze do wyboru wywalenie ją z domu jakimś cudem, ale tak to się raczej nie dało. Puchon mogli się do niej nie odzywać, czy coś. To dla niej nie było jakimś dużym problemem. I tak rzadko z kim kiedykolwiek utrzymywała jakiś kontakt dłuższy, niż taki, którego wymagała odpowiedź na lekcji.
Ta mała zdecydowanie za wiele sobie pozwala. Nie można jej na to pozwolić. Spojrzałam na panią...pfff, profesor. Patrzyła na nas trochę zamulonym, przestraszonym spojrzeniem jakby nie wiedząc co powiedzieć. Jak tylko wyjdę z tej klasy chyba napisze list do Ministerstwa. Taka słaba psychicznie osoba nie powinna uczyć w szkole, no na miłość boską! Na początku miałam się nie odcinać ale dalsza część wypowiedzi Endret tak mnie zbulwersowała, że nie mogłam się powstrzymać! -Phi.-sapnęłam tylko w odpowiedzi na pierwszą obrazę. -Myślisz, że takimi przezwiskami i obelgami mnie przymkniesz? Mylisz się. A tępotę wypisaną na twarzy to ty masz. Cała jesteś tępa. Twoja wiedza to tylko książki, zero praktyki. A bez praktyki nie ma magii. -wbiłam w dziewczynę jadowite spojrzenie. -Oj, młoda, młoda...ty naprawdę myślisz, że posługujesz się różdżką lepiej niż ja? Chyba sobie żartujesz! Może i znasz teorię zaklęć odpowiednich na mój poziom wiekowy ale to tylko teoria. TEORIA. W praktyce nic takimi zaklęciami nie zdziałasz. I książki nic ci w tym nie pomogą. Twoja różdżka nie ma takiej mocy jak moja, bo jej właścicielka jej nie ma. Dlatego słowo "patyk" jest w twoim przypadku bardziej odpowiednie. I jakbyś chciała wiedzieć to wiem co to książka. Zaskoczę cię, nawet czytałam ich w życiu całkiem sporo. I tak się składa, że to lubię. Więc z łaski swojej się przymknij. -ostatnie słowa prawie wywrzeszczałam. Głupia smarkula myśli, że jest nie wiadomo kim. A tak w ogóle, co to jest za lekcja?! Uczniowie na siebie wrzeszczą a nauczycielka nieomal skuliła się w kącie ze strachu przed nimi. Skandal, po prostu skandal. Chwyciłam swoją torbę, uśmiechnęłam się przepraszająco do Harukichi i ruszyłam do Chiary i Saturna (Ślizgoni muszą trzymać się razem przecież!), a przechodząc obok Shimanouhi przytknęłam jej przez chwilę różdżkę do piersi z wyzywającym spojrzeniem by wiedziała z kim ma do czynienia. Oczywiście nie zamierzałam z nią walczyć czy coś, nie na lekcji przynajmniej. Jeszcze bym coś dziecku zrobiła, poleciałaby z płaczem do dyrektora i miałabym przejebane. A tego to mi akurat w moim życiu nie potrzeba. Rzuciłam torbę pod ławkę i usiadłam specjalnie robiąc wielki hałas. -Fajna zabawa, no nie?- szepnęłam do Czarki z wrednym uśmiechem spoglądając to na Endret to na profesor Hampson. A, i jeszcze Daisy. Wyskoczyła nagle z tymi swoimi latającymi kozami. Te zwierzęta powinny ją wziąć na swoje grzbieyt i pofrunąć gdzieś gdzie nikt NIGDY jej nie znajdzie. Gada takie głupoty, że aż szkoda słuchać. Nie wiem po kim to ma i chyba nie chcę wiedzieć.
Za kilka minut lekcja, a ona nie przygotowana, bez materiałów i innych takich. Nie, to do niej zupełnie niepodobne. Wyszła ze swojego gabinetu zwarta i gotowa, chociaż trochę nieprzekonana co do swoich zamiarów. Owszem, wiedziała o czym i jak długo prowadzić będzie lekcje, ale... Tak, szczerze mówiąc pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna była w środku cała czerwona. Musiała zmienić swój stan cywilny na wolny, przez tego głupiego, irytującego bałwana! Jak ona mogła mu zaufać, jak mogła mieć nadzieję, że się zmienił? Dzisiaj nie zapanuje nad emocjami wywołanymi przez swojego byłego chłopaka? Nie, raczej nie. Opanuje się, jak zawsze, przecież jest taka spokojna i nieśmiała. Miała cichą chęć opuścić dzisiejsze zajęcia, wyznaczyć kogoś na zastępstwo, ale poszła. Przecież musiała jakoś zarobić, prawda? Poza tym, biedna młodzież, która bez niej byłaby taka niedouczona... Dwudziesto- paro latka trzymała w rękach stos książek tak, że aby otworzyć drzwi musiała położyć wszystkie ciężkie podręczniki na zimnej podłodze. Wyciągnęła z kieszeni spódnicy kluczyk i wsadziła go do otworu w drzwiach, następnie przekręcając srebrny przedmiot. Popchnęła delikatną dłonią drewniane wrota do klasy Numerologii, następnie chyląc się wpół, w celu chwycenia góry notatek, zeszytów i całej reszty. Przytrzymując łokciem futryny, wkroczyła do klasy, podchodząc do biurka i kładąc na nim wszystko co miała w rękach. Następnie podeszła do okna, które otworzyła mimo tego, że i tak w zamku było zimno. Chciała dostarczyć swoim płucom tlenu, tak o, żeby odświeżyć mózg i nie ziewać podczas lekcji, która miała zacząć się za chwilę. Stała przy biurku, czekając na potencjalnych uczniów, którzy mieliby się zjawić za jakieś kilka minut. Sekund. Już za chwilę zacznie się lekcja, a w klasie nie ma nikogo, tylko ona; sama. Ale przecież to było do przewidzenia, żaden student, czy nawet uczeń nie szanowali Betty; nie uważali na jej lekcjach, dlatego też była to dla niej udręka. Użeranie się ze stadem ludzi, których naprawdę chciała czegoś nauczyć. No szkoda.
Rozkoszne to były chwile, kiedy Scarlett po tej feralnej wycieczce do Zakazanego Lasu trafiła do Skrzydła Szpitalnego. Ledwo żywa, z raną w udzie głęboką jak Rów Mariański, wyła tam całymi dniami i nocami, ku dezaprobacie innych poszkodowanych. Jednak nie przejmowała się tym zbytnio, wszak to ona jest tutaj najważniejsza! I wcale nie była twarda, bo marudziła i płakała jak bezbronne niemowlę. Oczywiście w duchu mając nadzieję, że nikt nieodpowiedni się o tym nie dowie, ekhm. Co gorsza, nikt jej nie odwiedził! Nikt nie przyniósł bukietu kwiatów, czekoladek, pluszaków, balonów z napisem "wracaj szybko do zdrowia!". To było co najmniej karygodne! Jednak przeleżała "dzielnie" ten czas, zaledwie parę razy rzucając przedmiotami o ścianę. Z wściekłości. Teraz trzymała się już całkiem nieźle, aczkolwiek wciąż było widać na jej twarzy grymas niezadowolenia. Wciąż też kulała na jedną nogę, czując się jak jakiś kaleki mugol. Aczkolwiek nie przeszkodziło jej to w wyglądaniu jak bóstwo! Tylko nogi skryty były pod grubymi, czarnymi rajstopami, aby okryć szpecący boginię opatrunek. Fuj, fuj! Nie chciała iść na tę lekcję, pomimo, iż dużo ich opuściła. Nie lubiła aż tak bardzo numerologii, choć była z niej świetna, zważywszy na jej zdolności liczenia. Po prostu nie miała ochoty pędzić tu z prędkością żółwia i oglądać min tych wszystkich niedorozwojów czyhających na jej prywatność. Ale nie mogła też sobie pozwolić na spadek formy umysłowej. Dlatego ostatecznie doczłapała się na szóste (!!!) piętro, bez niczyjej pomocy i kulejąc weszła do sali. Ku wielkiemu zdziwieniu była pierwsza. Brwi nieznacznie powędrowały ku górze, jednak nic nie odpowiedziała. Nawet nie witała nauczycielki, rzucając jej jedynie pogardliwe spojrzenie. Tak Scarlett, na pewno nie ma co teraz robić, tylko ci współczuć, mhm. Zasiadła ostatecznie gdzieś z brzegu, ale na tyłach klasy i oczekiwała na rozpoczęcie zajęć.
Ogółem byłem zdziwiony, ni stąd ni zowąd usłyszałem jak uczniowie byli w łazience, paląc rozmawiali o tym iż właśnie zacznie się lekcja. Mówili coś, że mają zamiar na nią nie iść. Zerknąłem na nich poddenerwowany tym brakiem szacunku do nauczyciela, oraz paleniem i wszystkim innym. Ach! Jakże nienawidziłem dzisiejszej młodzieży. Cóż.. Taka to już cena, gdy należy się do jakiegoś wysoko cenionego rodu. Poprawiłem swoją szatę, skoczyłem szybko po książki przez ruchome schody, a następnie zacząłem szukać tłumu, który potencjalnie kierowałby się na lekcje, zaskoczony małą ilością... W zasadzie. Tylko ja byłem? Zdumiewające. Potrząsnąłem głową po raz kolejny ze złości na teraźniejsze czasy. Przypomniałem sobie, że muszę sprawdzić, czy mam różdżkę. Schyliłem się więc szybko, zerkając na but, który chował idealnie ją. Miałem specjalne pasy na łydce, które maskowały gdzie trzymam różdżkę. Zawsze jak jej potrzebowałem, mogłem zrobić i unik, jak i od razu się obronić jakimś zaklęciem.. Chwila moment.. Co ja robiłem? Wyprostowałem się, wracając do swojego wizerunku poważnej osoby, zawsze na miejscu i na czas. Otworzyłem drzwi, wchodząc do klasy Numerologii. Posłałem profesor porozumiewawcze spojrzenie. - Witam Panią.. Widzę, że dzisiaj uderzą do klasy tłumy. - Zażartowałem, widziałem iż kobieta jest spięta. Chciałem żeby się rozluźniła. Pierwszy dzień w pracy? Salsi na ratunek! Usiadłem jak pilny uczeń w pierwszej ławce, czekając aż padną słowa o temacie lekcji jaki dzisiaj będzie. Powinna to być lekcja organizacyjna, tak przynajmniej wypadałoby. Ułożyłem sylwetkę tak, żeby być już gotów na każde słowo, jak i polecenie. Już czułem tę ekscytację, jaką zawsze miałem gdy do szkoły przychodził nowy nauczyciel. Ciekawe jaką jest osobą ta pani. Dopiero teraz usłyszałem jakiś świst powietrza z tyłu, zerknąłem ukradkiem, kto to mógł być. Zauważyłem jakąś Ślizgonkę. Zdumiewające, że przybyła. Odkąd miałem porachunki z jedną osobą, która była tego domu, nie lubiłem Slytherinu. Może to był błąd, ale cóż.. Nie zmieniam zdania. Nigdy.
Anugus zaś nie miał nic ciekawego do roboty poza liczeniem chmur na niebie. Że co? Liczył sobie chmury? Czy aby on się dobrze czuje, gorączki dostał, nałykał się czegoś? Jak Angus Shepard musiał się nudzić, że zaczął liczyć te pieprzone chmury, które od jakiegoś czasu mu przeszkadzały. Wszystko go drażniło. Kwiatek, szafa, koledzy, jedzenie, no wszystko. Miał powód? To także trudno określić. Gdyby był kobietą podejrzewano go o zbliżający się okres, ale nie jest, więc nie ma na co zwalać. Już wyobraził sobie tłum ludzi pytających się go czemu taki zły na wszystko jest. Nie wytrzyma tego. Ale cóż, trzeba coś zrobić. Nie długo lekcja numerologii ma się zacząć, a musi nadgonić z materiałem, bo dawno go na lekcjach nie było. Tak więc wstał z łóżka, ogarnął się i wyszedł z dormitorium na zbliżającą się lekcję. Co może mu humor poprawić? Jakiś podstępny żarcik na pierwszoroczniaku? Nie, nie może, bo jeszcze ktoś go zobaczy i nie wtedy nie będzie wesoło. Niech sobie o czymś miłym pomyśli. Może to tym, że nie długo święta? O tak! Wyjedzie do domu i spędzi święta z rodzinką. Bardzo lubi spędzać czas ze swoją matką oraz dwiema młodszymi siostrami, ale oczywiście do tego się nie przyzna, bo jest przecież taki fajny, że dla niego rodzinka się nie liczy. W końcu dotarł do sali cały i zdrowy. Nawet mu się polepszyło. Wreszcie życie zaczyna nabierać kolorów. Głośnio przywitał wystraszoną panią profesor po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Siedziała Scarlett. O jak miło, nie będzie sam. Podszedł i zajął ławkę przy której siedziała ślizgonka, także ją głośno przywitał. -No siema słońce, co tam? - jeju jaki on fajny, ale rzeczywiście dawno jej nie widział. Po chwili zaczął bawić się jej kosmykami włosów. Urocze.
Kiedy kobieta stała patrząc raz na zegarek znajdujący się na swojej ręce, raz na pustą klasę, usłyszała, że w końcu ktoś idzie. Spojrzała w stronę drzwi, a jej oczom ukazała się najwyraźniej bardzo pewna siebie, aczkolwiek nieco kuśtykająca blondynka, która nie wyglądała na specjalnie mmiłą lub na osobę lubiącą nauczycieli. Ale Betty zdawała sobie z tego sprawę doskonale, w końcu nie pracuje w szkole od dzisiaj. Wodziła wzrokiem za pierwszą osobą, która pojawiła się w klasie, aż doszła do wyraźnego wniosku, że tamta ją ignoruje. Ale przynajmniej na razie nie jest jakaś niespokojna, czy agresywna. Miała nadzieję, że taka też pozostanie i nie będzie przeszkadzała jej w lekcji. Po dwóch minutach do sali wszedł najwyraźniej Puchon, który z uśmiechem na ustach przywitał kobietę, aż ta szczerze mówiąc zaczerwieniła się. Ale to nie był odruch związany z uczuciem miłości, czy zauroczenia, tak o, po prostu miło jej się zrobiło, że ktoś raczył powiedzieć "dzień dobry". - Witam - odpowiedziała, kierując wzrok tym razem na sympatycznego chłopaka, który sprawiał wrażenie chętnego i obkutego z numerologii. Może to tylko złudne wrażenie? Chwilę po żółtym studencie do klasy przybył jakiś Gryfon, najwyraźniej o tym samym podejściu do przedmiotu co Ślizgonka. - Dzień dobry - odparła w jego stronę, jakby chcąc wymusić na nim odpowiedź. Może nie będzie aż tak źle? O ile wszyscy nagle się nie zbuntują.
Cóż, Scarlett nie bywała agresywna bądź niemiła bez powodu. A, nie, jednak bywała, ups! W każdym razie trzeba będzie to przeboleć, lekcja się wszak kiedyś skończy, a potem każda ze stron będzie mogła o tym zapomnieć. Przynajmniej tak się to rysowało w blond główce ślizgonki. Bo nie brała pod uwagę żadnej kary, szlabanu czy czegokolwiek innego. Jest zbyt młoda i zbyt piękna na to, heheheeheehh. Dobrze, że nie zawracała sobie głowy przybyłym puchonidłem-lizusem, który swoją drogą niezbyt przychylnie myślał o Saunders, bo inaczej mogłoby być mniej przyjemnie. Tymczasem jednak siedziała na tyłku, podpierając głowę na ręce i ze znudzonym wyrazem twarzy oczekiwała w końcu tych cholernych zajęć. Im szybciej się zaczną, tym szybciej skończą. Proste? Proste! Już miała w zasadzie powiedzieć coś zniecierpliwiona, kiedy do klasy wparował Angus. Wciągnęła dużo powietrza do płuc, jednak nie skomentowała jego przybycia w żaden możliwy sposób. A kiedy przysiadł się obok, serce załomotało szybciej, a oddech zrobił się nagle nierówny. Pomimo wszystko, była jednak na niego zła o tę sytuację na dworcu, to trzeba przyznać! Aż dziw, że odważył się do niej podchodzić. - Słońce zgasło, kiedy prawie rozjechał je pociąg - odparła słodko-sztucznym tonem, teatralnie trzepocząc rzęsami i robiąc skwaszoną minę, kiedy obróciła twarzyczkę w jego kierunku. Oczywiście miała być to swoista aluzja. Jednak nie wyrwała mu swoich kosmyków z jego dłoni, bo to mimo wszystko... było przyjemne. Nie zainteresowała się też faktem, iż nauczycielka mówi coś do gryfona, sugerując chyba, iż to ona jest jego słońcem. Cóż za niedorzeczność! - A co tam u ciebie marmoladko? - zmieniła ton na bardziej obojętny i teraz już nie wydawała się być zdenerwowana. Oczywiście to tylko pozory, ktokolwiek zna ją dłużej, wie, że to może być cisza przed burzą. I w sumie była zadowolona z pseudonimu, jaki mu wymyśliła! Był taki... groteskowy. Aż uśmiechnęła się ironiczno-tryumfalnie.
Gdy tak wyjmowałem zeszyty, zauważyłem iż posiadam dzisiaj notatki z zeszłego roku. Ucieszyłem się na ich widok. Położyłem je grzecznie na ławkę. Można rzec, że robię najwspanialsze notatki jako student! Zupełnie nie rozumiałem, jak ktoś może lekceważyć naukę, a to ona szlifuje naszą przyszłość. Tak jak starannie codziennie się uczymy, tyle wnosimy do naszej przyszłości. Aczkolwiek ta reguła nie zawsze się sprawdza, niektórzy mają po prostu szczęście do swojej przyszłości. - Co będziemy dzisiaj przerabiać? Może życzyłaby sobie Pani widzieć moje notatki z zeszłego roku? - Wstałem odzywając się do profesor. Miałem całkiem przyjazny ton, jak i charakterystyczna chrypkę oraz brytyjski akcent. Tak, zgadza się. Byłem jednym z najlepszych uczniów. Nie, nie jestem lizusem. Lubię być miły dla osób, które mogą dać autorytet, a co poniektórym tutaj, przydałoby się poprawić zły charakterek. Dziwnym trafem moja torba zaczęła się ruszać, materiał zaczął skakać, a z środka można było usłyszeć odgłosy specyficzne dla małpy, tak oto dziwnym trafem zjawiła się Lukrecja. Wyskoczyła z torby, prosto na moją szyję. Zerkając co chwilę na nauczycielkę, nie rozpoznawała nauczycielki, więc robiła się zdenerwowana. Zakryła twarz moim ciałem, a następnie zaczęła się trząść z nerwów, jakie jej towarzyszyły.. Mam tylko nadzieję, że nie zostanę wyrzucony przez Lukrecję. Wiem, że wśród nauczycieli, była lubiana.. Jednak nie każdy ją akceptował. Cóż ja pocznę?
Annabelle wpadła do sali zdyszana. Kompletnie zagapiła fakt tej lekcji, toteż biegła całą drogę, bo nie cierpiała się spóźniać. -Dzieńdo...-Jeszcze stojąc w drzwiach, na wydechu, zaczęła formułkę , ale przerwała, gdyż widząc ten natłok ludzi w sali, nagle zwątpiła w fakt, że jest tam, gdzie być powinna. Zmarszczyła brwi i wychyliła się do tyłu, żeby zobaczyć drzwi do sali od strony korytarza. Nie pomyliła się, to była klasa od numerologi. Odetchnęła z ulgą. Wróciła do pionu i zlokalizowała wzrokiem nauczycielkę. - ...bry pani profesor. Przepraszam za spóźnienie. Pośpiesznie zajęła miejsce w ławce i wyciągnęła podręcznik.
W duchu cieszył się, że Scarlett zaszczyciła swoją obecnością na lekcji. W końcu dawno się z nią nie widział od czasu ich krótkiego spotkania na stacji kolejowej w Hogsmeade. Trochę mu głupio teraz podchodzić do dziewczyny i zarzucać jakimiś sprośnymi tekstami, niż po prostu przeprosić za swoje zachowanie. Widział, że ta była rozhisteryzowana, a on nic nie zrobił. Wypiął się dupą i poszedł. Ale nie, skądże. Jak on może przeprosić, jeszcze się dumą uniesie. Bardzo lubi jej kosmyki. Są takie zabawne, lekko się kręcą, urwałby kawałek, ale nie zrobi tego. Jeszcze by się na niego zezłościła czy coś, a nie chciałby słuchać jej krzyków. Chociaż tak uroczo wygląda, kiedy się denerwuje. Ale już się ogarniamy, bo lekcja się zaczyna, a nauczycielki stresować przecież nie chce. Tak więc odstawił kosmyki Scarlett po czym wyprostował się i zaczął rozglądać się po klasie. Coraz więcej osób przychodziło co znaczy, że Angus nie będzie musiał zbytnio wytężać swojego mózgu. Z resztą nie wytrzymałby całej lekcji siedząc cicho i spoglądając przez okno. Wrócił więc do podziwiania ślizgonki, to znaczy dalszej konwersacji. - Widzę, że humorek dopisuje, kochanie ty moje. - odparł. Można było wyraźnie usłyszeć nutkę ironii w jego głosie, kto by się spodziewał. - A u mnie całkiem dobrze, poza tym, że trzeba było jakoś wygrzebać się i podziwiać tą szarą rzeczywistość - ach, ależ nam się chłopaczyna rozmarzył. Oby tylko uważał na lekcji i cokolwiek z niej wyniósł.
Cóż, a ona cierpliwie czekała na te podziękowania, ale już doskonale w tym momencie wiedziała, że się ich zwyczajnie nie doczeka. A powinna! Zostawić ją na pastwę losu, taką bezbronną i rozemocjonowaną! Angus miał szczęście, że nie zwykła robić krzywdę osobom, które lubi. Bo niby z niej taka mała, niepozorna blondyneczka, ale kiedy chce umie pokazać się z dosyć niebezpiecznej strony. Dobrze też, że nie wkurzał jej dodatkowo wyrywaniem jej cudownych kosmyków! Mogłaby uciąć pukiel swych włosów komuś wyjątkowemu. Ale czy do takich osób kwalifikował się Shepard? Hmmm. Na pewno coś do niego czuła, ale coś im było nie po drodze. A przynajmniej tak to widziała Saunders. A raczej nie widziała, bo była przekonana, że gryfon z nią tylko pogrywa, jak zresztą z większością przedstawicielek płci pięknej w Hogwarcie. Ona również odrzuciła głowę, aby rozejrzeć się po klasie. Wywróciła oczami na gadkę żółtego wazeliniarza, a kiedy z jego plecaka dodatkowo wyskoczyła... małpa (?!?!?!), która narobiła sporo zamierzania, oczy niemalże wyszły jej z orbit, a usta rozszerzyły się lekko w geście szczerego zdumienia i zażenowania jednocześnie. Na Salazara, co za idiota. Szybko odwróciła twarz ponownie w kierunku Angusa, aby nie oglądać tego żałosnego widoku. Choć nie da się ukryć, że ciężko było. Uniosła jedną brew w geście dezaprobaty dla Sheparda, a potem oparła główkę na ręce, powstrzymując ją przed walnięciem w ławkę. - Szczególnie, że nie ma nic do podziwiania. No, poza błaznami z małpami na ryju - odrzekła nieco teatralnie, po czym wzruszyła ramionami i rzuciła znaczącym spojrzeniem w nauczycielkę. Może zaczniemy w końcu tę cholerną lekcję?
Matt do Klasy Numerologii szedł z neutralnym nastawieniem. Uznał, że lepiej posłuchać nauczyciela (a może coś mu utkwi w pamięci) niż bezcelowo przemierzać zakątki Hogwartu, które to zna przeszło na pamięć. Wchodząc po schodach rozmyślał co takiego dowie się ciekawego na tej lekcji. Do sali wszedł w miarę cicho, równie cicho witając się z panią profesor. - Dzień dobry - rzucił lekko niczym cień i odszedł w najdalszy koniec sali - z dala od innych. Lubił pogłębiać swoją wiedzę, ale nie robił tego często. O Numerologii wiedział tyle co powinien - jakieś podstawy. A może dam szansę miłej pani profesor żeby mnie zaintrygowała? zadał sam sobie retoryczne pytanie w myślach. Z niechęcią musiał rozejrzeć się po sali. No tak, widywał często już zajmujących się sobą kochanków i pseudo-lizusów, jednak nie zrobiło to na nim jakiegokolwiek znaczenia. Mógł pogrążyć się w swoich własnych rozmyśleniach.
Z uśmiechem na ustach i z francuską bułeczką w ręce, Fran otworzyła okno w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu i samotnie, bardzo radośnie witała dzisiejsze słońce. Ach, jakże przyjemnie jest być tutaj samą. Tylko ona i niesłychanie przychylna cisza. Rozkoszowała się tym uczuciem z konspiracyjnym uśmiechem na ustach, gdy nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czar prysnął. Uzmysłowiła sobie bowiem, że to nie jest weekend. Dziś jest... zwyczajny dzień powszedni. Jest cisza, jest samotna - ponieważ wszyscy są na lekcjach. Jej usta otworzyły się w dziecięce "o", a jej wielkie oczy zabłysnęły strachem. W rozwalonym koku, z delikatnie rozmytym tuszem oraz w wielkich, różowych kapciach pognała zimnymi, marmurowymi korytarzami Hogwartu - prosto do klasy Numerologii. Trzymała w ręku pióro i pomięty pergamin, którym wymachiwała w rytm kroku. Lekko zdenerwowana zapukała do drzwi klasy, a przekraczając framugę momentalnie rzuciła jej się w oczy znienawidzona blond czupryna. Saunders. Wbiła wzrok w ziemię i z grzecznym "Dzień dobry", usiadła w pierwszej ławce, byleby jak najdalej od ślizgonki. Po chwili zorientowała się, że siedziała koło jakiegoś chłopaka. Jednakże nawet nie potrafiła spojrzeć tej osobie w twarz. Obecność ślizgonki perfekcyjnie zbiła ją z pantałyku, zbiła ją z jakiegokolwiek poczucia własnej wartości, zbiła ją... po prostu. Samą obecnością. Nie musiała patrzeć jej w twarz, aby oczyma wyobraźni widzieć jej natarczywe, bezczelne spojrzenie. Wzięła do ręki pióro, machinalnie wymachując nim rytmicznie w różne strony.
Miałem jedynie nadzieję iż profesor mnie nie wyrzuci z zajęć przez Lukrecję, która wyszła spod kontroli. Właśnie schowała się między moim swetrem, a koszulą uwieszając się trochę na krawacie. Zaczęła radośnie reagować na otoczenie jakby kogoś wyczuła.. Co mnie zbiło z tropu, przecież nadal dygotały mi ręce przez zaistniałą sytuację. Gdy tak płonąłem burakiem na twarzy, poczułem czyjś znajomy mi zapach. Popatrzyłem na brązowe oczy Fran, pełen zdziwienia jak i miłego zaskoczenia. Po chwili moja mimika zamieniła się w uśmiech. Można ująć.. Wyszczerzyłem się. Nabrałem powietrza. - Witaj Fran. - Powiedziałem po cichu - Szybko reagujesz na listy. - Miałem zacząć się śmiać, ale to nie było adekwatne do zajęć jakie się własnie odbywały. Posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie, po czym wyjąłem zaczarowane pióro, które miało wszystko notować.. A sam, wziąłem zwykłe mugolskie i kawałek kartki, która była zaczarowana.. Wystarczy było coś napisać, a po paru sekundach zaczęło to znikać. Tak jak mieliśmy to w zwyczaju.. Położyłem "sprzęt" między nami.. Zapowiadała się ciekawa konwersacja.
Ciekawe czy lekcja w ogóle się rozpoczęła, bo Angus jest przecież taki bardzo ogarnięty niczym woda w klozecie. Chociaż mało go to obchodziło (pewnie czekacie na mojego posta). Ważne, że Scarlett tu była. Aż dziwnie, że tak bardzo mu na tym zależy. Przecież ślizgonka niezbyt przepada za tym człowiekiem. Więc co go tak do niej przyciąga? Chęć podroczenia się z nią czy po prostu napawaniem się jej obecnością? Prościej byłoby odpowiedzieć, że dwie opcje idealnie opisują sytuację zaistniałą pomiędzy nimi. Nie drążąc tematu - dobrze, że tu jest. Samemu dostałby tu jakiejś kurwicy. Co jak co, ale Angus i spokojne siedzenie w ławce na lekcji? Ehehehehe nie. Nie ogarniał nic (i dobrze, bo gdyby ogarnął to by pewnie coś złego się stało heheheheh). W końcu Scarlett odwróciła się w jego stronę. Popatrzy w jej oczęta, nos, usta, no wszystko. -Coś się zapuściłaś słoneczko. mogłabyś czasem rozczesać te swoje włosy - szczerości nigdy dość. Chociaż tego nie można było nazwać. Nawet gdyby śmierdziała gównem on i tak by przy niej był. Ach jakie to romantyczne!
Niestety, lekcja się nie zaczynała, a burdel robił się coraz większy, co irytowało Scarlett. Jeszcze przyszła ta idiotka z pucholandu. O rety. Ślizgonka wywróciła oczami i westchnęła zrezygnowana. Dwoje puchonów-idiotów w jednym miejscu to już zdecydowanie za dużo. Za dużo o całą dwójkę. Jeszcze Angus zamiast zachowywać się porządnie i ją przepraszać oraz błagać o wybaczenie, albo chociaż ją elokwentnie podrywać, to również zaczął ją irytować. Pomimo, iż serduszko biło przy nim jakoś dziwnie szybciej a ona pomimo wszystko lubiła jego towarzystwo. Aj, niedobrze. To był gryfon, nędzny gryfon, powinna siadać od niego z daleka! Ale nie potrafiła. - A ty mógłbyś umyć zęby, ale ja nie jestem taka wredna jak ty - rzuciła w niego oskarżycielsko, po czym wplątała dłonie w swoje blond włosy, aby je rzeczywiście odrobinę przeczesać. - Poza tym mylisz mnie z kimś, moje włosy zawsze są idealne. Tak jak zresztą ja cała - dodała po chwili, tym razem już dosyć cukierkowo. No cóż, dobre chociaż to, iż nie było słychać ani widać u niej złości! Bo wtedy mogłoby być gorzej.
Dziewczyna wciąż była bardzo spięta, w wyniku zetknięcia się na swojej drodze z ów sztuczną blondi, z niesłychanie grubą tapetą na ryjku. Fran, która zawsze miała usposobienie pozytywne i miłe, na myśl o niej, od razu robiła się zła i poddenerwowana. Wymyślała tak sobie na Scarlett i wymyślała, gdy nagle usłyszała wyraźne poruszenie wśród osoby siedzącej obok. Ściągnęła brwi i spojrzała ów osobie w twarz. Florian? Na widok studenta, puchonce zrobiło się jakoś tak cieplej. Jednakże negatywne emocje opadły jej zupełnie, gdy musiała zdusić parsknięcie śmiechem! Na krawacie Floriana bowiem, uwieszona była mała małpka! Dziewczyna musiała szybko odgonić odruch wzięcia Lukrecji na ręce i pogłaskania, czy zwykłego chichotu, ze względu na to, że właśnie odbywała się lekcja. A niestety, ale w Hogwarcie funkcjonowała dość zwarta dyscyplina. W ostateczności, oparła się na ławce, aby zasłonić studenta, który teraz szamotał się z małpką. Co prawda, pomoc Fran była stosunkowo ostentacyjna, ale lepsze to niż jakby zignorowała tę sytuację i wystawiła studenta na pastwę szlabanu! Nagle chłopak odezwał się do niej, a dziewczyna zadrżała pod wpływem jakże miłego głosu, którego od tak dawna nie miała okazji słyszeć. Nie odpowiedziała, tylko posłała mu promienny uśmiech, a w jej policzkach powstały charakterystyczne, słodkie dołeczki. Nie odpowiedziała zaś, bo nie chciała już na początku lekcji zarobić ujemnych puntków dla Hufflepuffu. Dziewczyna odetchnęła cicho, po czym musiała wziąć się za lekcję. Spróbowała więc w miarę możliwości wyprostować pomięty pergamin. Męczyła się z nim parę sekund, po czym bez uzyskania zadowalających efektów, po prostu odetchnęła zrezygnowana, odłożyła pergamin na kant stołu i położyła blisko zaczarowane pióro, które zawsze notowało informacje na lekcji. Uśmiechnęła się dziarsko, gdy dostrzegła, że Salsi wziął ze sobą zaczarowaną kartkę, po której często pisali na zajęciach. Jednakże nauczyciel nie mógł nic poradzić, ponieważ zaraz po przeczytaniu, tusz sam zwyczajnie znikał bez śladu. Dziewczyna wzięła długopis i napisała szybko, niestarannie: "Co z Lukrecją, głuptasie?! Po co żeś ją tutaj wziął właściwie?" Gdy to napisała, dorobiła na końcu uśmiechniętą buźkę, po czym spojrzała na nauczycielkę, udając, że skupia na niej uwagę. Z ostatniej ławki, dobiegała jej uszu konwersacja pomiędzy Scarlett a Angusem, za którym zawsze przepadała. Ale nie wiedziała, że ten gustuje w tak płytkich dziewczynach, które ewidentnie dowartościowują się przez niszczenia innym poczucia własnej wartości. Cóż, nie wnika.
Byłem bardzo wdzięczny Francesce za pomoc, jaką mi zaoferowała. Jeśli mnie pamięć nie myli, zawsze gdy tylko mogła, ratowała mnie na jakiś subtelny sposób. Jak prawdziwa przyjaciółka, a miałem grono znajomych dość duże.. Ale ona jedyna, była na tyle kochaną osobą, gdzie mogłem powiedzieć, że tylko na nią mogę w pełni liczyć. Ogółem nie rozumiem, jakiś konfliktów między kobietami. U facetów wygląda to o wiele prościej.. Jednakże jak tylko popatrzę na tamtą Ślizgonkę, nie umiem zrozumieć strachu Fran, w niczym przecież jej nie zagrażała, jej wróg bowiem był nieprzyzwoity i źle wychowany, a Francesca była ułożona, umiała się zachować w takiej sytuacji. Nie dziwie się, że mamy tak dobra relację, skoro obydwoje mamy podobne priorytety, których się trzymamy. Nie wiem, jak wyobrażać mam sobie nagły jej brak, w ogóle.. Dlaczego teraz o tym pomyślałem? Nie ważne. Ledwo zdążyłem przeczytać co miała mi do powiedzenia, uśmiechnąłem się, a następnie zabrałem się za pisanie - Sama się wpakowała. Najwidoczniej stęskniła się za Tobą! Opisuj co słychać. - A po chwili podałem ten liścik Puchonce, bardzo umiejętnie. Właściwie.. Patrzyłem na drugą rękę, na której widniał mój herb rodziny. Starałem się nie zwracać uwagi na małpę, oraz na to co robię w tej chwili. Lukrecja popatrzyła smutnym spojrzeniem na Fran, a następnie zaczęła być jeszcze bardziej niespokojna, tak przez ułamek sekundy, zrzuciła się z mojego swetra wprost do torby. Milczała patrząc na dziewczynę, jakby się zahipnotyzowała. Przyznam się do posiadania myśli typu "a może ona jest lesbijką i się zakochała w niej?". Tak czy owak, muszę się oprzytomnieć, bo rozpoczynała się lekcja, a przecież nie chciałem narobić sobie złej opinii.. Usiadłem więc jak przystało na dobrego ucznia, czekając aż dostanę odpowiedź.
Matt nie rozumiał dlaczego tak wcześnie przyszedł do tej sali. Mógł się kulturalnie spóźnić, jak zwykle. Przecież i tak nikt by na niego nei zwrócił uwagi. A tak o to musiał być świadkiem jakiś głupich wygłupów. Teoretycznie mógł już wyciągnąć książkę do Numerologii ale wyszedł by na totalnego aliena. O boże, czy on użył słowa "totalnie"? Chyba na prawdę ten świat schodził na psy, a on wraz z nim. Co mógł robić w takim momencie? Pozostawało mu tylko czekanie na nauczycielkę, która znając życie zapomniała o całym świecie i pogrążyła się w jednej ze swoich tajemniczych refleksji. A może tak napadł ją ktoś i właśnie wypruwa flaki? Oh, taka wizja bardzo podobała się Mattowi. Nie to, żeby był sadystą, ale cierpienie innych czasami zbyt go pobudzało. W końcu jego krew do czegoś zobowiązywała. Jednak na myśl o niektórych znajomych, którzy byli dla niego mili, cała satysfakcja zniknęła. No tak, z paroma wyjątkami, ale mógłby wymordować większość populacji tego zamku a i tak społeczeństwo nie straciłoby nikogo, kto byłby wyjątkowy w jakiś szczególny sposób.
Gdy już się uspokoiła, okazało się że najwyraźniej się nie spóźniła. Lekcja się jeszcze nie zaczęła, z tyłu dwójka bez zażenowania gadała. Po jej lewej stronie jakiś student z Hufflepuffu usiłował ukryć małpę i pisał liściki z dziewczyną z tego samego domu. Ślizgon, który wszedł chwilę po niej, przyglądał się nauczycielce ze znudzonym zainteresowaniem a ta chyba zapomniała, że w sali są uczniowie. poszła w ślady ślizgona, oparła głowę na rękach, wbiła wzrok gdzieś za profesorkę i puściła swoje myśli wolno, jednocześnie nasłuchując jednym uchem czy lekcja przypadkiem się nie zaczyna.
Zauważyłem iż Lukrecja zaczęła wydawać dziwne odgłosy, jakby się dławiła.. Nie rozumiałem co się dzieje, małpka zaczęła momentalnie puszczać gazy, które zaczęły snuć się po całej klasie. Nie chciałem żeby coś takiego się stało. Lekcja trochę już trwała, ludzie byli zanurzeni czekaniem na jakiś przebieg zdarzeń od nauczycielki.. A tutaj taka BOMBA. Moja małpka zaczęła krzyczeć swoimi odgłosami, produkując więcej smrodu, niż można sobie wyobrazić. Każdy musiał już to poczuć. Wolałem nie myśleć co się dzieje w mojej torbie.. Popatrzyłem na Fran, a po chwili na nauczycielkę.. - Radzę wywietrzyć klasę. - Syknąłem, zrywając się na równe nogi. Zauważyłem cierpienie mojego zwierzaka.. Jednocześnie w głowie pojawił mi się plan, zerknąłem porozumiewawczo do Puchonki. - Proszę pani.. Muszę opuścić z koleżanką, a najlepiej radziłbym odwołanie lekcji, gdyż nie będzie ona zbyt... Przyjemna w związku z zaistniałą sytuacją. Najmocniej przepraszam.. - W zasadzie już zacząłem wychodzić z ławki, pakując się i pokazując biedną Lukrecję - Jeśli się pani nie pogniewa, pójdę już. Koleżanka będzie mi potrzebna, zna się na takich zdarzeniach lepiej ode mnie. Do widzenia... - Popatrzyłem znowu na przyjaciółkę, oraz na resztę zniesmaczonej klasy. Będzie co wspominać.. O tak. Salsi, gratuluję. Szybko znalazłem się już na korytarzu czekając na Fran, która powoli jak ja zacząłem wychodzić, kroczyła za mną.. Z resztą... Cała klasa pewnie wpadnie w panikę, albo coś.. Muszę szybko działać, potrzebny jest jakiś eliksir! Najlepiej jak najszybciej.
Miała dziś bardzo zły humor. Wszystko kończyło się pechem. Szła na lekcję myśląc o tym, by swój pech nie skazać na kogoś innego. Weszła do klasy, przywitała się nie ukrywając, że nie ma dziś nastroju do żartów. Wytłumaczyła im jak najszybciej umie o co chodzi, co mają zrobić. - Są trzy etapy. Pierwszy to Liczba Celu Życia, drugi to Liczba Wewnętrzna, a ostatni to Liczba Ekspresji Zewnętrznej. A teraz dyktuje zadanie : Macie zwyczajnie zanalizować swoje imię i nazwisko w pierwszym etapie. Ten kto napiszę to bezbłędnie, bierze się do kolejnego i kolejnego. Na tablicy jest opisane jaka cyfra przypisuje literze. Każdy niech napisze to na pergaminie, a następnie po lekcji macie go mi oddać.
Kostki: Pierwszy etap, rzucacie dwoma kostkami: [code]12-10 : Albo nie masz do tego talentu, albo ci się nie chce, albo po prostu dziś masz zły dzień. Wszystko idzie nie tak jak powinno. 9-6 : Spóźniłeś/aś się na lekcję, a do tego nikt nie chce ci powiedzieć o co chodzi. Mimo to podglądasz u innej osoby i w miarę dobrze napisałeś/aś. 5-2 : Masz wrodzony talent! Wszystko idzie ci jak bułka z masłem!
Drugi etap rzucacie trzema kostkami. Do niego mogą przystąpić, które w pierwszym etapie miały od 5-2 pkt: 18-15 : Po raz kolejny wyszło ci perfekcyjnie. Wszyscy patrzą na ciebie ze zdumieniem, a nawet pani Harrison mówi na forum klasy, że bardzo dobrze ci wyszło i dostajesz 15punktów. 14-3 : nie wyszło ci. Było dobrze, ale nie całkowicie rozumiesz całego tego systemu.
Trzeci etap. Jak wcześniej trzeba zdać wcześniej drugi i pierwszy etap. Rzucasz 3 kostkami: 18-5 : Ostatni etap! Przez, chyba stres, nie udało ci się i nie zdałaś/eś ostatniego etapu. 4-3 : Brawo, wszystko poszło dobrze! Dostajesz kolejne 20 punktów! Jeśli zdałeś/aś 3 etap oraz drugi wysłać na PW wiadomość o sukcesie. Za pokonany 2 etap dostaje się pochwałę od nauczyciela oraz +1 pkt do kuferka do wróżbiarstwa i astronomii. A za zdany 3 etap +2 punkty do kuferka.
Numerologia nigdy nie była jego mocną stroną. No bo cyferki to przecież tylko cyferki, co one mają zdziałać? Rzeczywiście byli ludzie, którzy w to wierzyli i dlatego to był obowiązkowy przedmiot, inni po prostu się tym bawili z ciekawości. Dla niego to wciąż był obowiązkowy przedmiot. Ostatnio miał nienajgorsze nastawienie więc przyszedł tu z nadzieją, że może nauczy się czegoś ciekawego i nawet do tego przekona. Zajął swoje miejsce i cierpliwie czekał na zadanie. Trzyetapowe, zdecydowanie nie brzmiało łatwo. Mimo wszystko postanowił spróbować i się go podjąć. Naskrobał na pergaminie swoje imię i nazwisko i zaczął niby coś tam analizować ale szczerze? Kompletnie tego nie ogarniał i powychodziły mu kompletne głupoty. To zdecydowanie nie był jego dzień. Westchnął zniechęcony i się przeciągnął, raczej nie zaliczy dzisiejszych zajęć.