Na samym końcu dość długiego pomostu znajduje się klimatyczna morska altanka. Ustawione ławeczki pod sporą drewnianą konstrukcją pozwalają na odrobinę relaksu w miłym i ciepłym cieniu. Altanka cieszy się opinią niezwykle dobrego punktu widokowego, skąd z łatwością można obserwować piękno wyspy... Jak i również każdego, kto aktualnie zażywa przyjemności kąpieli. Jest to też bardzo romantyczne miejsce dla każdej pary, o ile nie jest tłoczno.
Badał wzrokiem jej pełne wargi, które niegdyś były tylko dla niego, to mocne i pewne spojrzenie, które niegdyś tak uwielbiał. Pewność siebie u kobiet, było cechą unikatową. Zawsze to doceniał. Jednakże gdy zorientował się, że stoją w milczeniu, a on rozpływa się nad zaletami swojej dawnej dziewczyny, szybko opanował się i uśmiechnął niepewnie. Odchrząknął, po czym wychrypiał. - To na London Eye. - Złapał jej chłodną dłoń, a przez jego skórę przepłynął prąd dreszczy. Kiedy ostatni raz dotykał tej aksamitnej skóry? Ech, kiedy minęły te lata, gdy ta ręka należała tylko do niego? Kiedy to wszystko zmarnował? Nawet się nie zorientował, a jego myśli zeszły na tok tak niepożądany. Po kie licho patrzy w przyszłość? Ona już dawno o nim zapomniała i już nigdy nie pomyśli w ten sposób, po co w ogóle się łudzić. Westchnął ciężko po czym posłał jej ostatni, rozbrajający uśmiech. Już po chwili, zgodnie z instrukcją, skupił absolutnie całą swoją uwagę na trzech potrzebnych aspektach; cel, wola, namysł. Cel, wola, namysł. Chcę aportować się na London Eye w Londynie. Zgromadzeni na Pomoście usłyszeli tylko ciche pyknięcie, i Am wraz z Wilkiem rozpłynęli się w nicość.
Cechy smoków: Alpejski Lodowy - remisy rozstrzyga na swoją korzyść, dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5. Parzykieł Zgryźliwy - bonus za dominację przy różnicy 3 oczek, dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 3 i/lub 5.
Kolejność: Rozpoczyna Ezra! Zasady:Kanony Popiołów - w scenariuszach 3 i 5 pojawiły się drobne poprawki opisów dotyczących otrzymywanych przez smoki bonusów oraz kar do wartości rzutów. Rzuty:wykonujecie wyłącznie w temacie hazardowym! Termin: 19.02, godz. 15:00, potem po 48h na każdy post Pytania i uwagi do:@Morgan A. Davies
Kość Wydarzenia: - Kość Ataku: - Kość Obrony:4 Wynik tury:A: -x PŻ, B: -x PŻ Smocze cechy: remisy rozstrzyga na swoją korzyść dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5 Alpejski: 10/10 PŻ Parzykieł: 10/10 PŻ Ezra: pozostało 2/2 przerzutów Morgan: pozostało 2/2 przerzutów
To był szczęśliwy zbieg okoliczności, że w ogóle wziął ze sobą Lodowego Alpejskiego z Anglii, skoro osoby, z którymi zamierzał spędzić ferie raczej nie pasjonowały się tego typu rozrywkami. Nie przeszło mu przez myśl, że na wyjeździe może odbyć się drugi etap smoczego turnieju - dobrze zatem, że nie był aż tak praktyczną osobą, kiedy chodziło o pakowanie. Wybór miejsca też go trochę bawił; urocza morska altanka mogła konkurować poziomem romantyczności z miejscami, w których czas spędzał z Viro. Pozostawało mu zatem liczyć, że jakimś przypadkiem i w tym miejscu nie trafi na jakiegoś ex. Okazało się jednak, że mógł spokojnie odetchnąć. - O no proszę, znowu przypadnie mi wyeliminowanie młodzieży z zabawy - zaśmiał się do @Morgan A. Davies, w jej wypadku nawet nie zastanawiając się, czy może przejść na luźny sposób wypowiedzi. Zerknął na swojego smoka, który trochę leniwie dreptał po blacie stołu; trudno było stwierdzić, czy i jemu doskwierało palące malediwskie słońce. - Jak ci się podobają ferie na razie? - zagadnął więc, proponując jej gestem arbuzową mrożoną herbatę, którą kupił w drodze do altanki, by chronić się przed przegrzaniem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Tego dnia altankę zastali właściwie pustą, choć było to przede wszystkim związane z okolicznościami dzisiejszego spotkania w kolejnej rundzie smoczych walk. I choć w tych warunkach trudno było odkleić wzrok od rozciągających się przed oczami widoków na wyspę, zdecydowanie nie przybyła tutaj na oglądanie krajobrazów. Zielony smok wyglądał na nastroszonego i gotowego do rzucenia się na konkurenta, kiedy tylko ujrzał w pobliżu innego przedstawiciela smoczej rodziny. Davies zdecydowanie nie podzielała bojowego nastroju, chociaż stopniowo czuła narastającą ekscytację nie tylko rywalizacją, ale i widowiskiem, jakie nadchodziło wielkimi krokami. - Nawet nie próbuj, p r o f e s o r z e. - natychmiast odgryzła się na zaczepkę, po czym oparła ręce na biodrach i wyprostowała się dumnie, co najmniej jakby samymi słowami właśnie zadała obrażenia smoczemu modelowi oponenta. A przecież nie była to najoryginalniejsza z dostępnych uszczypliwości. Nie miała jednak zbyt dużych obaw, że sam Clarke poczuje się dotknięty. - Przez całe dwa dni miałam domek tylko dla siebie, dziś altankę z widokiem na raj załatwiają nam na wyłączność... Nie mam na co narzekać! - w tym roku potraktowała zimowe ferie jako czas na rzeczywisty odpoczynek, a klimat Malediwów bardzo jej w tym pomógł, nawet jeżeli początkowo zdziwiła się, że zabrane na wyjazd narty niekoniecznie miały się jej na miejscu przydać. Z dużą przyjemnością przystała na oferowaną mrożoną herbatę, a kilka sekund później okazało się, że uratowała szklankę od niechybnej tragedii, kiedy Parzykieł zeskoczył jej z ramienia i rzucił się w ogień walki. Choć w jego przypadku to on sam raczej się tym ogniem stał. Może i alpejski smok próbował się przygotować na przyjęcie agresji ze strony Zgryźliwca, ale na nic mu się to zdało. Po krótkiej przepychance został strącony ze stołu i za fraki przygwożdżony do jednego z filarów altanki, po którym zsunął się na deski nim mógł odzyskać rezon i podjąć dalszą walkę. Gryfonka jedynie oniemiale obserwowała żywiołowy początek, jednocześnie niemrawie próbując wetknąć sobie rurkę z otrzymanego napoju do ust i prawie trafiając sobie nią w nos. Skoro tak się zaczęło to trudno było przewidzieć, jak starcie miało się rozwinąć. Oprócz tego, że zdecydowanie czekało ich kilka dobrych minut frajdy.
Kość Wydarzenia:1 Kość Ataku: 6 Kość Obrony: 5 Wynik tury:Alpejski: -2 PŻ, Parzykieł: -0 PŻ Smocze cechy: bonus za dominację przy różnicy 3 oczek 2/2 obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 3 i/lub 5 Alpejski: 8/10 PŻ Parzykieł: 10/10 PŻ Ezra: 2/2 Morgan: 2/2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kość Wydarzenia:6 Kość Ataku: 2 Kość Obrony: 5 Wynik tury:Alpejski: -3 PŻ, Parzykieł: -x PŻ Smocze cechy: remisy rozstrzyga na swoją korzyść dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5 Alpejski: 5/10 PŻ Parzykieł: 10/10 PŻ Ezra: pozostało 2/2 przerzutów Morgan: pozostało 2/2 przerzutów
Jego Lodowy smok nie był tak temperamentny, jak jego dotychczasowi rywale, ale z poprzedniej walki Ezra wyniósł, że widok wyrywającego się do walki smoka wcale nie oznaczał, że było się czego obawiać. Nie robił co prawda żadnego większego rozeznania w specjalnych umiejętnościach charakterystycznych dla danych figurek, więc nie wiedział, czego spodziewać się po zielonym smoku, który zresztą i z natury nie wydawał mu się w żaden sposób znajomy. - Takie słownictwo nie przystoi w tym wieku, Morgan, jestem rozczarowany - odparł, marszcząc brwi niby surowo i chwytając się teatralnie za serce na te kilka sekund, pomimo że wiedział, że musiałby postarać się trochę bardziej, aby przekonać Gryfonkę. Skinął zaraz głową ze zrozumieniem, chyba na razie słysząc pozytywny odbiór miejsca ferii od wszystkich uczestników, z którymi miał szansę zamienić kilka słów. Smoczy wojownik najwyraźniej dość miał mało istotnych pogaduszek, więc postanowił je uciąć zręcznym atakiem na Alpejskiego, który nie rozkręcał się aż tak szybko - Ezra miał w pamięci, jak ostatnim razem więcej czasu spędzał na defensywie. I teraz ewidentnie próbował przeciwnika przechytrzyć, być może licząc że brawura go zgubi, lecz w efekcie szybko został przygwożdżony do jednego z filarów altanki. Potrząsnął łbem, jakby zrzucał z siebie tę pierwszą porażkę, dostrzegając, że wcale nie będzie tak prosto. Zerwał się z desek, nie lądując ponownie na blacie, ale zmuszając zielonego smoka do poderwania się do lotu. W powietrzu zakończone pazurami łapy próbowały sięgnąć jeden drugiego, przechylając szalę zwycięstwa. I tym razem jednak Alpejski okazał się mieć mniej siły bądź zwykłej determinacji, więc powietrzne zapasy zakończyły się dla niego hałaśliwym uderzeniem o blat. Ezra skrzywił się lekko, spoglądając na lądującego z gracją Zgryźliwca, który najwyraźniej był groźniejszy niż na to wyglądało.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Bestie nie oszczędzały się w najmniejszym stopniu, a tym bardziej nie oszczędzały siebie nawzajem, co wyraźnie pokazywały sceny z otwarcia całego starcia i późniejsze harce w powietrzu zakończone wyraźną przewagą zielonego diabła. Poza pojedynkiem panowała jednak znacznie mniej napięta atmosfera, nawet jeżeli każdemu w podobnym stopniu zależało na dalszym udziale w zabawie. - Mam nadzieję, że lepiej znosisz upały niż Twój śnieżny smok? - zagadnęła, jednocześnie dość czujnie obserwując wydarzenia związane z walką jakby na potwierdzenie tego, że Alpejczyk nie domagał w tych warunkach. Niestety dla niej (i dla Zgryźlaka) aktualnie to białe stworzenie zbudowało sobie przewagę i poniewierało nieco mniejszym od siebie gadem jakby ten był plującym ogniem workiem ziemniaków. Zmarszczyła brwi ni to ze zdziwienia, ni zmartwienia losem podopiecznego. Domyślała się, że prędzej czy później musiało nadejść przebudzenie, ale nie spodziewała się go w takim stopniu. Lodowy smok rozkręcił się jak liczba prac domowych pod koniec stycznia. - Pewnie właśnie tego się spodziewałeś? - skomentowała ze śmiechem przełamanie triumfalnej serii, podejrzewając, że i Clarke jeszcze nie do końca poznał możliwości bojowe posiadanego modelu. Ostatecznie cały turniejowy pomysł był dość świeży dla szerszej publiki i smoki dopiero od niedawna mogły się zdrowo wyszaleć pod okiem swoich opiekunów.
Kość Wydarzenia:6 Kość Ataku: 3 Kość Obrony: 2 → 5 Wynik tury:Alpejski: -0 PŻ, Parzykieł: -3 PŻ Smocze cechy: bonus za dominację przy różnicy 3 oczek 2/2 obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 3 i/lub 5 Alpejski: 4/10 PŻ (wcześniej 3+1 dmg za cechę dominatora Parzykła) Parzykieł: 7/10 PŻ Ezra: 2/2 Morgan: 1/2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kość Wydarzenia:1 Kość Ataku: 3 przerzucone na 1, a potem 6 Kość Obrony: 4 Wynik tury:Alpejski: -0 PŻ, Parzykieł: -2 PŻ Smocze cechy: remisy rozstrzyga na swoją korzyść dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5 Alpejski: 4/10 PŻ Parzykieł: 5/10 PŻ Ezra: pozostało 0/2 przerzutów Morgan: pozostało 2/2 przerzutów
Może był trochę człowiekiem małej wiary, skoro zaledwie po dwóch nieudanych starciach spodziewał się, że pojedynek został już przesądzony, a smoczemu gladiatorowi pozostanie zamachać skrzydłami niczym białą flagą. W końcu mało wiedział o wytrzymałości smoczych figurek i wpływu warunków środowiskowych na ich zdolności - co nadawało się na temat pracy dyplomowej dla jakiegoś entuzjasty gier i opieki nad magicznymi stworzeniami. - O, ja radzę sobie doskonale, istnieje nawet niebezpieczeństwo, że będziecie sobie szukać nowego nauczyciela DA - zadeklarował z rozbawieniem, bo już wiedział, że wcale nie będzie mu się spieszyło do opuszczenia gorących wysp - pod tym względem wybór miejsca ferii był bardzo mało strategiczny. - I jeszcze kilka dni i on będzie ze mną chillował na plaży ze słomką w pyszczku, dajemy radę. - Jakby na potwierdzenie tych słów faktycznie Alpejski wziął się trochę w garść - nie tylko przetrząsnął w powietrzu kostki rywala, ale potem jeszcze, wykorzystując w pełni zdobytą przewagę, rzucił mu się do gardła i zaczął kąsać z zaciekłością godną podręcznikowego Ślizgona. - Szczerze to spodziewałem się przerwy na posiłek, ale nie będę narzekał - zaśmiał się, zauważając tę poprawę wewnętrznej motywacji smoka do rzeczywistej walki. Z ciekawością spoglądał na model Morgan, zastanawiając się na jaki kontratak się zdecyduje; wiedział że słabością jego smoka były ataki ogniste, pytanie brzmiało, czy Przykieł mógł na to wpaść. - Ty jesteś teraz na ostatnim roku? - zagaił z innej strony, nie pamiętając czy dziewczyna już kończyła studia, czy trochę jej brakowało, ale ewidentnie niewypowiedziane pytanie "co dalej" znajdowało się już pomiędzy słowami.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Gdyby deklarowane zagrożenie utratą jednego z bardziej związanych ze szkolną społecznością pedagogów wybrzmiało nieco poważniejszym tonem, pewnie nie zareagowałaby tak łagodnie, jednak teraz jedynie skwitowała słowa Clarke'a uniesieniem jednej z brwi i pełnym sentymentu uśmiechem. - I wytrzymałbyś bez szumu szkolnych korytarzy? - rzuciła trochę retorycznie, choć rzeczywiście ciekawiło ją podejście dawnego Krukona do atmosfery zamku. Obserwując poczynania smoków zaczynała wyglądać na nieco zmartwioną, choć chyba bardziej tym, w jakim stopniu obie bestie były w to wszystko zaangażowane. Wyraźnie było widać, że nawet kiedy jeden z nich rzeczywiście zyskiwał przewagę, nie robił tego w jakimś znacznym stopniu i nie potrafił utrzymać pierwszeństwa w poczynaniach, bo szybko okazywało się, że musiał mierzyć się z zaciekłą i szukającą zemsty kontrą. Davies natomiast, mogąc się jedynie przyglądać, postanowiła dołączyć do Ezry w relaksującym sączeniu chłodnego napoju. - Kiedyś spróbowałam je po czymś takim rozdzielać... - wspomniała jedynie, po czym zerknęła na swoją otwartą dłoń i zacisnęła palce w pięść, pozwalając, by właśnie ta metoda przestrogi opowiedziała historię o przypieczonych palcach. Chyba jasnym było, że wojującym mimo wszystko nie należało szczególnie przeszkadzać, nawet jeżeli raz na jakiś czas potrafili posłuchać niektórych podpowiedzi. - Dopiero byłam na ostatnim roku. Podstawówki. Tak szybko nie zwieję. - zadeklarowała, nie do końca dziwiąc się, że Clarke miał nieco inną perspektywę na jej rocznik i status edukacji. Miała zresztą wrażenie, że w pewnym momencie życia tych młodszych adeptów magii traktowało się jak >po prostu małolatów< bez bezpośredniego pochylania się nad wiekiem. - Choć coraz bardziej rozumiem, że te lata studiów mogą stać się dość... mozolne. - przyznała, zdając sobie sprawę, że wszystko zależało od perspektywy i podejścia. Co dla jednych było przedłużaniem dzieciństwa, dla innych dalszymi semestrami zamknięcia w swego rodzaju klatce. Albo obowiązkiem, o którym należało pamiętać już po rozpoczęciu życia poza murami szkoły. Całkiem ciekawiła ją perspektywa Ezry - ostatecznie na przykład w jego odpowiedzi do listu na temat Żabiego Chóru było dużo racji i świeżego spojrzenia na podobny projekt skrajany na miarę bieżących czasów. - Chyba przynudzamy. - stwierdziła z rozbawieniem na widok swojego smoka, który nie dość, że jeszcze bardziej pozieleniał, to jeszcze wydobył z siebie jakiś okropny obłok żołądkowego powietrza (?), którym udało mu się nawet nieco poranić próbującego zregenerować się oponenta. Jeżeli jednak Parzykła mdliło od pokojowych pogawędek to powinien się skupić na wyeliminowaniu Alpejczyka zamiast tracić kolejne skrawki swojej dotychczasowej przewagi.
Kość Wydarzenia:5 Kość Ataku: 5 (-1) → 4 Kość Obrony: 4 Wynik tury:Alpejski: -0 (-1 i +1) PŻ, Parzykieł: -0 PŻ Smocze cechy: bonus za dominację przy różnicy 3 oczek 1/2 obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 3 i/lub 5 Alpejski: 4/10 PŻ Parzykieł: 5/10 PŻ Ezra: 0/2 Morgan: 1/2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kość Wydarzenia:5 Kość Ataku: 4 (-1) -> 3 Kość Obrony: 1... Wynik tury:Alpejski: -0 PŻ, Parzykieł: -0 (-1 i+1) PŻ Smocze cechy: remisy rozstrzyga na swoją korzyść dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5 (2/2) Alpejski: 4/10 PŻ Parzykieł: 5/10 PŻ Ezra: pozostało 0/2 przerzutów Morgan: pozostało 1/2 przerzutów
Z początku tylko lekko się uśmiechnął, przyjmując jej słuszne wątpliwości jako dowód na to, że dość łatwo było go przejrzeć i nie podejrzewając, że za pytaniem Davies kryje się jakiekolwiek faktyczne zainteresowanie. Rozciągające się sekundy ciszy nieprzypadkowo tworzyły jednak przestrzeń do konkretniejszego odniesienia, nawet jeśli bursztyn jej spojrzenia podążał wiernie za ruchami smoczych przeciwników, na pewno nie rozjaśniając się podobnym entuzjazmem w tych krótkich momentach krzyżowania się z zielenią ezrowych oczu. - Mm, to byłoby trochę dziwne, nagle nie mieć wstępu do zamku - przyznał, nawet za bardzo nie przyjmując takiej opcji jako możliwej; spędził w Hogwarcie wiele lat, więcej niż przeciętna osoba, stąd traktował przebywanie w zamku jako istotną stałą w nieustannie zmieniającym się otoczeniu. - Ale jakiś szum można znaleźć zawsze. Za szmerem szeptów widowni i burzą oklasków też zdarza mi się tęsknić, ale wbrew pozorom, da się bez tego żyć - zdradził jej, nie pierwszy raz wracając myślą do teatru i faktu, że decyzję o poświęceniu artystycznej kariery podejmował w zupełnie innych warunkach, z zupełnie inną obietnicą przyszłości. Nie chciał jej jednak żadną z tych rzeczy przytłaczać - i nie chciał też samego siebie zmuszać do rozważań niepotrzebnie mieszających w głowie. Na razie w Hogwarcie mu się nie nudziło i to było dla niego ważne, podobnie jak to, że właśnie praca nauczyciela dała mu możliwość zobaczenia ogłoszenia o smoczych pojedynkach, co było już poważnym argumentem. - Ała. Ale grunt, że dalej masz własne palce, a nie uskuteczniasz gryfońskie zamiłowanie do protez... - zauważył niemal pocieszająco, czując drobne drżenie kącka ust, choć wiedział, że jako pedagog nie powinien był naśmiewać się z ludzkich nieszczęść. Ale bywało i tak. Był pod wrażeniem, że smoki jeszcze miały w sobie tyle siły i chęci do kontynuowania walki. Przez myśl przemknęło mu rozważanie, w jaki sposób walka mogłaby zostać rozstrzygnięta, gdyby modele nie chciały rzucać się sobie do gardeł, na przykład w przypadku starcia dwóch walijskich pacyfistów. Być może jednak twórcy smoków zapobiegali takim sytuacjom, wkładając w sztuczne serduszka odrobinę nienawiści do każdego przedstawiciela smoczej rodziny. - O, przysiągłbym, że jesteś starsza - zaskoczył się i ściągnął na moment wargi, próbując dokonać poważnej matematyki w głowie, ale ostatecznie jedynie wzruszył ramionami; przy tylu rocznikach trudno było spamiętać każdego, tym bardziej w obliczu sporadycznych powtórek roku. - Nah, nie musi być mozolnie. Ja dobrze wspominam moje... hm, cztery zapamiętane, a pięć rzeczywistych lat studiów - zaprotestował żartobliwie, potrafiąc już z dużym dystansem spoglądać na swoje potknięcia na drodze edukacji. Podparł łokcie o blat stolika, by z odrobiną znużenia od lejącego się z nieba żaru wesprzeć głowę na rękach. - Po prostu nie bierz na siebie zbyt wiele, bo tu już nie chodzi o wbijanie formułek do głowy, tylko poznanie siebie, próbowanie nowych rzeczy, jeszcze bez większych konsekwencji. Lepiej pochodzić na koła albo rozejrzeć się za eventami, które czasem są organizowane niż wyrabiać sobie wysokie obecności na lekcjach - poradził jej, nie mając pojęcia, czy to było moralne, by zachęcał studentkę do olewania szkolnych zajęć, był jednak przekonany, że tylko wtedy można było w pełni czerpać satysfakcję z tych dodatkowych trzech lat. - Nie po to się wysilają, żebyśmy nie obserwowali - prychnął, powracając spojrzeniem do smoków, które zrobiły sobie przestój. Atencja nie była chyba jednak wystarczająca dla jego własnego smoka, bo sam się zaraz nadął, jakby miał zamiar zionąc ogniem; a wiedział, że w wykonaniu lodowego modelu było to oczywiście bardziej spektakularne niż w jakimkolwiek innym przypadku. - Mam wrażenie, że mój smok przedrzeźnia twojego - zauważył, bo faktycznie wyglądało to tak, jakby Alpejski występem pantomimicznym obśmiał żenujący atak swojego przeciwnika - problem w tym, że zainspirował się na tyle mocno, że chwilę potem sam się zakrztusił i wypuścił z paszczy śmierdzący obłoczek. Ezra zmarszczył nos, średnio zadowolony tym poziomem starcia. - Nie ma to jak wysoka kultura...
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po kilku godzinach spędzonych na wybrzeżu, do tego w pełnym malediwskim słońcu, zimny prysznic obmywający nagie ciało z przyklejonych do niego drobinek piasku okazał się niemalże zbawiennym doświadczeniem. Paco nie miał pojęcia ile czasu spędził w kabinie, ale kiedy sięgał po ręcznik, za oknem zdążyło się już zrobić ciemno. Napełnił kieliszek cytrusowym winem palmowym, upijając maleńkiego łyka, jakby chciał jedynie sprawdzić czy przez te parę dni nie zmieniło swego smaku, a wreszcie założył na siebie dwuczęściowy, przypominający plażowe kimono strój, zastanawiając się jednocześnie nad dalszą częścią wieczoru. Cassidy zapadł się pod ziemię, a że nie uśmiechało mu się ślęczenie w zaciszu czterech ścian, ostatecznie zgarnął jedynie paczkę papierosów i zapalniczkę, opuszczając drewniane lokum. Nogi nie zaprowadziły go tym razem do nadmorskiego baru. Szukał mniej tłumnego miejsca, w którym mógłby w spokoju zapalić papierosa, delektując się odrobinę chłodniejszym o tej porze wiatrem, przyjemnie mierzwiącym włosy i łaskoczącym rozpaloną skórę. Wreszcie odnalazł swą samotnię, stając na samym krańcu drewnianego pomostu. Przez chwilę podziwiał jedynie morskie fale, oddychając świeżym powietrzem, jednak głód nikotynowy przypomniał o sobie dość szybko, zmuszając go do wsunięcia merlinowej strzały do ust. Zaprószył ogień zapalniczki, zaciągnął się chmurą tytoniowego dymu, kiedy usłyszał za plecami czyjeś kroki. Instynktownie odwrócił się na pięcie, zaraz po tym całkiem zamierając w bezruchu. Nie był pewien jak wiele miesięcy upłynęło od jego rozłąki z Solbergiem... A może to już rok? Pamiętał, że długo nie mógł pogodzić się z jego stratą, tęsknił za jego diabelskim uśmiechem i żarliwymi pocałunkami, ale z upływem czasu wspomnienia stawały się coraz mniej wyraźne, przygasały podobnie jak płomień ogniska. Teraz jednak, gdy zobaczył przed sobą jego twarz, miał wrażenie jakby jeszcze wczoraj tańczyli namiętną salsę, upajając się gorzkawym smakiem rumu i tequili. Wpatrywał się w jego ślepia w milczeniu, czując jak wspomnienia nagle stają się tak bardzo żywe; a w spojrzeniu jego czekoladowych źrenic można było dostrzec tlącą się iskrę, która chciała zapłonąć tym żarem na nowo. - Felix. – Wypowiedział jedynie na głos jego imię, próbując poukładać kotłujące się w głowie myśli. – Pensé que tú... – Mruknął wreszcie, ale nawet teraz nie potrafił dokończyć zdania. Nie wiedział jak, bo słowa które jako pierwsze nasuwały mu się na usta nie wybrzmiewały wcale najlepiej. Co miał mu powiedzieć? Wyrzucić, że przez tyle czasu nie dawał znaku życia? Przyznać się, że wiele razy myślał o nim, obawiając się, że dopełnił żywota w jakiejś obskurnej melinie? Ostatnie wieści o Solbergu nie napawały go optymizmem, co więcej pociągnęły za sobą śmierć jednego z podwładnych mu dilerów, który to przeciwstawił się jego woli, wciskając chłopakowi do rąk kolejne dawki narkotyków. Nie była to łatwa rozmowa, a na pewno niełatwo było ją zainicjować. – Me alegro de verte con vida. – Wydusił więc z siebie tylko albo aż tyle, nie poruszając się nawet z miejsca. Świadomie nie chciał zmniejszać dzielącego ich dystansu, bo czuł że gdyby zbliżył się do Felixa choćby o ten jeden krok, zatonąłby nie opuszczając nawet desek pomostu. Nie w głębi oceanu, a jego lśniących, szmaragdowych źrenic.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słońce powoli szykowało się do zachodu, a on potrzebował ruchu. Uwielbiał ten malediwski klimat raju i beztroski, ale nie potrafił tak bez przerwy oddawać się tylko relaksowi. Postanowił więc udać się na spacer przed snem, a że Feli nie miał zbytnio ochoty stanęło na tym, że opuścił ich domek sam. Włożył słuchawki w uszy i stawiał kroki przed siebie, nie bacząc na nikogo i na nic. Szum oceanu nie dobiegał jego uszu, ale wejście na drewniane klepki pomostu akurat nie uszło jego uwadze. Zwolnił tempa, bo z przyzwyczajenia ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonał biegiem. Strasznie brakowało mu treningów i całej tej quidditchowej otoczki, ale te czasy już minęły i teraz musiał liczyć tylko i wyłącznie na siebie i własną motywację. Początkowo nie usłyszał swojego imienia, gdy stał oparty o barierkę słuchając muzyki i podziwiając ten spokojny krajobraz. Co prawda widział, że na pomoście znajduje się jeszcze ktoś, ale zupełnie nie rozpoznał sylwetki, jako że wcale się na niej nawet nie skupił, a poza tym w życiu nie spodziewałby się spotkać Paco w tym miejscu w czasie swoich ferii. Dopiero kolejne słowa, które wbiły się w ciszę między kolejnymi utworami sprawiły, że nastolatek spojrzał na rozmówcę, a jego twarz od razu się rozjaśniła. -Paco! Ja pierdolę! - Zaśmiał się, kiwając głową. No bo jakie były szanse na takie spotkanie? Nie wiedział ale i nie obchodziło go to w tej chwili. Jako że jednak myślenie poszło w odstawkę, nie miał kompletnie głowy do hiszpańskiego, który kiedyś był zarezerwowany tylko dla mężczyzny, a teraz... No cóż, wiele rzeczy uległo zmianie. -Co ty tu robisz stary zboczeńcu? - Skoro Paco wyglądał, jakby ktoś wsadził mu kij w dupsko i przymocował na stałe do tego pomostu, to Max ruszył się jako pierwszy podchodząc do niego i zaczepnie klepiąc mężczyznę w ramię. Solberg nigdy nie znał granic, przyzwoitości czy wstydu, więc i nie widział powodu do skrępowania teraz, choć nie widzieli się wiele miesięcy po tym, jak nastolatek ostatnio wpadł w srogi ciąg. Od kiedy Solberg odstawił używki, na bok poszedł i Paco, który chłopakowi jednoznacznie kojarzył się z dragami, ale mimo to były ślizgon wciąż cieszył się na widok jego mordy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pamiętał już nawet zbyt dobrze, jakie emocje towarzyszyły mu, kiedy z ust innych dochodziły do niego plotki, że Solberg kupuje rema za jego plecami. Przedtem wiele razy próbował wyciągnąć chłopaka z tego bagna, ale nawet jeżeli dawniej udało mu się ukruszyć otaczający go mur, tak nie potrafił wytworzyć w nim wyrwy, ani tym bardziej przebić się do jego świadomości. Niewykluczone, że potraktował Felixa jak swoją własność. Cenny skarb, którego gotów był bronić za wszelką cenę, nawet jeśli nierozerwalnie łączyła się ona ze śmiercią niesubordynowanego, działającego na niekorzyść dzieciaka, podwładnego. Na pewno kierowała nim wówczas wściekłość, prawdopodobnie czuł się również bezradny, a i w pewnym sensie oszukany, bo chociaż poszukiwał ukojenia w ramionach innych młodych kochanków, tak w przeciwieństwie do Maximiliana, żadnego z nich nie potrafił przytrzymać przy sobie na dłużej. Prawdopodobnie słusznie, wszak nigdy wcześniej nie miał w zwyczaju się przywiązywać, a jakkolwiek zobowiązujące relacje traktował raczej jako te niepożądane, zwykle przynoszące więcej szkód niż korzyści… a jednak, nawet jeżeli nie chciał przyznać tego otwarcie, z Solbergiem było zupełnie inaczej. Nie miał pojęcia jak się zachować, ale to dopiero nonszalanckie podejście towarzysza i gromki śmiech, który wybrzmiał mu w uszach, całkiem zbiły go tropu. Zaciągnął się papierosowym dymem, jakby w nadziei że nikotyna pomoże mu odnaleźć w tym wszystkim sens, ale zaraz przewrócił teatralnie oczami, słysząc jakim to określeniem powitał go jego były kochanek. Przyjrzał mu się dokładniej… Nie widział rozszerzonych źrenic, chłopak nie wyglądał na naćpanego… - Wypiłeś za dużo wina palmowego? – Zapytał kpiąco, mimowolnie podążając wzrokiem za chłopięcą ręką klepiącą go po ramieniu w nazbyt radosnym geście. - Myślałem, że przepadłeś, ale widzę że radzisz sobie całkiem nieźle. – Rysy twarzy zdawały się niewzruszone, ale gdzieś w tembrze jego niskiego głosu dało się usłyszeć nutę wyrzutu i rozczarowania wynikłą z tego, że kilka miesięcy temu Felix kompletnie zignorował jego pomocną dłoń, potem nie racząc odezwać się do niego nawet słowem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, ich romans był wyjątkowy i Max czuł się w obecności Salazara naprawdę komfortowo, choć nie na tyle, by kompletnie się przed nim odsłonić i uzewnętrznić. Zresztą nastolatek był wtedy zupełnie innym człowiekiem. A przynajmniej dość innym, by w ogóle się w tę relację wplątać. Teraz już nie było o czymś takim mowy. Przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki u jego boku stała osoba, którą kochał i której za nic nie chciał wypuścić. -No tak, wybacz, powinienem Cię ostrzec, że jestem trzeźwy, bo od tej strony to mnie raczej słabo pamiętasz, no nie? - W dupie miał obelgi, bo humor mu dopisywał i jak dotąd nie miał jeszcze nawet okazji spróbować tego całego palmowego wina. Wypił tylko słabego drina z Brooks, który był początkiem pełnej wysp przygody, gdzie oczywiście musiał natknąć się na pierdolonego bogina. -Nie tak łatwo mnie ściąć z nóg. Myślałem, że o tym wiesz. - Puścił mu oczko, czując się chyba nieco zbyt swobodnie. -Ale widzę, że ten stan rzeczy Ci średnio pasuje. Mam się rzucić do morza, żeby zobaczyć w końcu uśmiech na Twojej mordce? - Król hipokryzji i sarkazmu, władca zerowego taktu i wyczucia, hrabia spierdolenia i książę ironii zawitał znów na malediwskich salonach robiąc to, co potrafił bardzo dobrze - podkurwiając Paco. -A T-y C-o T-u-t-a-j R-o-b-i-s-z? - Powtórzył jak do upośledzonego dzieciątka, bo widać Morales stosował jego dawną taktykę ignorowania zadawanych mu pytań, na co król hipokryzji oczywiście nie mógł przystać i musiał zawalczyć o uzyskanie jakiejkolwiek odpowiedzi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco najchętniej nie wypuszczałby z ramion jego, a teraz sam nie wiedział czy jest bardziej wściekły na siebie o to, że z czasem postanowił wywiesić białą flagę i zapomnieć o jego istnieniu, czy raczej na Felixa, który konsekwentnie odtrącał wyciągniętą w jego kierunku pomocną dłoń. Płomienny romans zakończył się wraz odcięciem mu dostępu do prochów i desperackimi staraniami o uratowanie Solberga przed nim sobą, a Moralesowi pozostał jedynie żal, rozgoryczenie i poczucie zmarnowanego czasu. Ciekaw był tylko w czyje łapska powędrował skarb, który należał się przecież jemu. - Estabas sobrio a veces... – Prychnął pod nosem, ponownie zaciągając się siwą chmurą dymu dla uspokojenia zszarganych nerwów. Tak, wkurwiało go to nieskrępowane, bezceremonialne podejście. – Te estaba atrapando, pero aún querías saltar. – Wyrzucił mu zaraz zresztą, przypominając sobie jak obejmował go całego zlanego zimnym potem, szepcząc jednocześnie na ucho, że to tylko omamy i że nie ma czego się obawiać albo jak odtruwał go krwią Reema, żeby jego zmaltretowany organizm poradził sobie z całym tym syfem, jaki zdążył po drodze wciągnąć. Sam podjął tę decyzję, chłopak nie był mu niczego winien, ale po tym wszystkim oczekiwał od niego choćby grama lojalności. A jednak… wystarczyło, że przez dłuższą chwilę patrzył w te szmaragdowe, przepiękne ślepia, by jego złość zelżała, przynajmniej odrobinę. Nigdy nie chciał przecież z niego rezygnować, a teraz bił się z własnymi myślami, wszak nadal pragnął przycisnąć go do swego ciała, całować jego usta… - Tuvimos algo bueno, hombre... – Westchnął wymownie, ze słyszalną nutą nostalgii w głosie. – Pero fuiste tú quien rompió el contrato sin decir una palabra. – Dodał już nieco ostrzej, nie zwracając nawet uwagi na jego nonszalanckie gesty czy swobodnie puszczane oczka. Przynajmniej łaskawie nie kazał mu rzucać się z pomostu. – Quería relajarme, pero no sabía que te encontraría aquí. – Odpowiedział również, z niemałym opóźnieniem, na jego pytanie, ale jego ton wybrzmiał bardziej oschle niż zamierzał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że gdyby nie powiązanie z dragami, Merlin jeden wiedział, jak ta relacja by się potoczyła. Solberg jednak musiał odciąć się od tego świata. A przynajmniej starał się to robić, bo nie zawsze mu to tak dobrze wychodziło. Skrzywił się słyszą zdanie opuszczające usta Paco. Wiedział, że sam zasłużył sobie na te słowa, ale mimo wszystko bolały go. Szczególnie teraz, gdy przecież uczęszczał na terapię i naprawdę starał się wyjść z tego całego bagna. Choć prawdą było, że Paco nie raz próbował go z tego wszystkiego wyrwać, a Max nie doceniał wtedy żadnego z jego gestów myśląc tylko o tym, by koszmar złego tripa się skończył lub o tym, by znowu sobie przygrzać. -Quise.... - Przyznał wyraźnie mniej już zadowolony. Jeśli Morales odezwał się do niego tylko po to, by zjebać mu wieczór, to udało mu się to perfekcyjnie. Nawet chciał się z nim zgodzić, że mieli coś fajnego,ich układ zdawał się być naturalny i korzystny dla każdej ze stron, ale następne słowa znów uderzyły nastolatka niczym ostrze wbijające się tuż pod jego żebro i rozcinające tkankę aż do najgłębszej jej warstwy. Ogniki złości pojawiły się w oczach Maxa, a nastolatek cofnął się o krok, bardziej zacięcie lustrując twarz Paco. -No firmé nada. Además, no sabes por lo que he pasado. No tienes derecho... - Wyrzucił mu, bo akurat od kiedy ostatnio się widzieli, Solberg naprawdę dostał porządnego kopa od życia, po którym jeszcze się do końca nie pozbierał, choć usilnie próbował. Nie mówiąc już o półrocznej amnezji, która całkowicie i skutecznie sprawiła, że nawet gdyby chciał, nie miałby jak wspominać tych ognistych chwil w ramionach Salazara. -No te preocupes. Voy ahora. - Skoro przeszkadzał Paco w rzekomym odpoczynku, nie miał zamiaru psuć mu więcej cennych minut. Sam zresztą miał zamiar spędzić ten wieczór w miłej atmosferze, ale jak widać plany jak zwykle poszły się jebać jak stara kurwa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że Felix uczęszcza na terapię, starając się zerwać z nałogami i dawnym, destrukcyjnym wizerunkiem, skoro ostatnie informacje na jego temat, jakie jeszcze do niego docierały, nie miały nic wspólnego z obecną sytuacją. Paco nadal tkwił w przeszłości, w której nie potrafił mu pomóc ani wyrwać go ze szponów nie tylko krwistego, ale i krwiożerczego rema, wszak tuż po tym chłopak całkiem zniknął z jego życia i nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze do niego powróci. Zapomnieć można o wszystkim, zapomniał więc też i o nim, ale teraz – kiedy dojrzał ten czarujący błysk tlący się w jego ślepiach – nie potrafił odgonić od siebie wspomnień, zarówno tych w których zawierała się cała ognista namiętność, jak i tych które świeciły pustką jeszcze przez długi czas po jego odejściu. - ¿Tú querías…? – Spojrzał na niego wyczekująco, widząc niezadowolenie wymalowane na jego twarzy, ale nie mógł powiedzieć, by przyniosło ono upragnione poczucie satysfakcji. Poza tym kolejne słowa nastolatka, nasączone wyrzutami i złością, jakby dały mu do myślenia. Empatia nigdy nie była jego najmocniejszą stroną. Nie potrafił wejść w czyjeś buty. Nie zastanawiał się również nad tym, jak czuł i jak czuje się teraz Solberg. Najwyraźniej był pieprzonym egocentrykiem, skoncentrowanym wyłącznie na własnej przyjemności, a Maximiliana potraktował w kategoriach atrakcyjnej wizytówki, której nie chciał stracić. Kto wie, może to właśnie dlatego nie był również w stanie wesprzeć go swoim ramieniem, kiedy ten upadał na dno. Nie odpowiedział, po raz ostatni zaciągając się tytoniowym dymem, by zaraz po tym wyrzucić niedopałek strzały do morza. Normalnie pewnie przemieniłby go w guzik i schował do kieszeni w imię fałszywej dbałości o środowisko, ale w tym momencie w dupie miał piękno otaczającej ich przyrody. Przez moment nawet gotów był pozwolić chłopakowi odejść, jednak dosyć szybko uświadomił sobie, że wcale tego nie chce. – No. Quédate aquí. – Zatrzymał go, łagodniejszym niż do tej pory głosem, przechodząc zarazem parę kroków po drewnianym pomoście, by stanąć tuż przed jego obliczem. – Tienes razón. No sé por lo que has pasado. – Przyznał, nie wypowiadając jednak tego jednego magicznego słowa przepraszam. Zamiast tego uniósł dłoń, głaszcząc delikatnie włosy, a potem policzek chłopaka, wpatrując się jednocześnie w jego szmaragdowe, rozzłoszczone oczy. Miał rację, nadal pragnął w nich zatonąć. – Pero quería saber y nunca quise renunciar a ti. – Kontynuował, przesuwając kciukiem po jego wargach, by wreszcie przechylić głowę bliżej jego szyi, trącając przy tym nosem płatek jego ucha. – Y todavía no quiero renunciar a ti. – Mruknął nadal ściszonym, acz stanowczym, zdecydowanym tonem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się, że Paco będzie płakał za nim po nocach. Brak kontaktu ze strony mężczyzny również specjalnie nie zastanawiał nastolatka, który borykał się z problemami o jakich mało kto w jego wieku w ogóle by pomyślał. W ciągu pół roku dwa razy ledwo uszedł z życiem, a wspomnienia tych chwil prześladowały go po dziś dzień nie pozwalając spokojnie spać w nocy bez łapacza snów zawieszonego nad łóżkiem. Nie było mu łatwo, ale miał przy sobie kogoś, dla kogo chciał podejmować walkę każdego kolejnego dnia i to podnosiło go na duchu sprawiając, że Max przestał szukać ukojenia w nagłych zastrzykach adrenaliny. -No importa. - Urwał nie widząc sensu w rozmowie o tym co było kiedyś i co wtedy siedziało w jego głowie. Tamten Solberg zniknął gdzieś w momencie, gdy dostał bejsbolem w łeb na cmentarzu. Poza tym nie sądził by Paco miał zrozumieć jak się teraz czuje. Choć mężczyzna potrafił być czuły i ciepły, współczucie nie było jego najmocniejszą stroną. Był gotów porzucić tę bezsensowną i nieprzyjemną rozmowę, ale okazało się, że Paco miał inne plany. Starszy z nich w końcu ruszył się i zbliżył do nastolatka kompletnie zmieniając front. Nim Max zdążył się zorientować, co się dzieje, Paco już gładził jego twarz i wargi, co wywołało znajomy dreszcz w ciele chłopaka. Solberg był jednak nieugięty i choć kilka wspomnień powróciło, nie dał się ponieść tym czułym gestom. Zresztą teraz i tak inne dłonie były dla niego ważniejsze. -¿Qué carajo estás pensando? - Warknął odsuwając się od Paco na krok. Bezczelność mężczyzny nie mieściła mu się w głowie, chociaż nie tak dawno temu sam nie różnił się od niego zbyt wiele. -¿Crees que aparecerás aquí y podrás jugar conmigo cuando quieras? que me lanzaré a tus brazos como si aún estuviéramos en Cuba? Primero me jodiste, ¿ahora qué? - W przeciwieństwie do Salazara, Max ani trochę nie złagodniał. Wręcz przeciwnie, ta bezczelność zagotowała mu krew w żyłach i kompletnie nie potrafił zrozumieć tego człowieka. Może i łączył ich kiedyś zajebisty i namiętny romans, ale nigdy nie obiecywał Paco, że będzie to bezterminowy układ na wyłączność. Zresztą, jak nastolatek wspomniał chwilę wcześniej, koleś nie miał żadnego prawa się tak zachowywać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie płakał za nim po nocach. Nie był człowiekiem, który tak łatwo i rzewnie roniłby łzy. Mimo wszystko ubolewał nad zakończeniem układu, którego sam nie miał wcale ochoty zrywać. Przez długi czas nie potrafił również wypełnić pustki, jaką pozostawił po sobie Solberg. Maltretowanie innych nagich, młodych ciał nie dawało mu takiego poczucia spełnienia, jakiego by oczekiwał, a zawadiacki uśmieszek przyklejony do twarzy chłopaka przewijał się w podszeptach jego własnej wyobraźni znacznie częściej niż powinien. Niekiedy wraz w parze z przyzwyczajeniem wkradała się także i nuda, ale w tym przypadku było zupełnie inaczej, a żadna z jego jednonocnych przygód nie wtłoczyła do organizmu takiej fali namiętności jak płomienny romans z Felixem. Nie przywykł do długoterminowych relacji, zwłaszcza takich, które wieńczyłoby poczucie straty. Zwykle to on zmieniał partnerów jak rękawiczki i to on decydował o tym, czy pragnie spędzić z towarzyszem kolejną noc, czy już z nadejściem poranka zapomnieć całkiem o jego istnieniu. Maximilian miał jednak wiele racji. Współczucie nie było jego najmocniejszą stroną. Chociaż sprawiał wrażenie czułego i czarującego jegomościa, tak bliżej mu było jednak do lekceważącego bawidamka. Mógł udawać, że traktuje swoich kochanków z szacunkiem, obdarowywać ich górą złotych monet, ale tak naprawdę czynił to wyłącznie dla własnej korzyści i dla połechtania własnego ego. Nawet teraz działał instrumentalnie, bezczelnie wykorzystując swoją pozycję i to, co niegdyś ich połączyło. Wiedział, że niczego nigdy sobie nie obiecywali, ale i tak nie wyobrażał sobie, by po raz kolejny miał pozwolić mu odejść. Nie to żeby wierzył, że subtelny dotyk cokolwiek zmieni. Nie był to wyraz naiwności, a raczej czystej arogancji, która nadal kazała mu postępować z Maximilianem tak, jakby należał tylko do niego. Powinien i prawdopodobnie spodziewał się podobnej reakcji, ale i tak zabolało go jego warknięcie połączone ze zwiększeniem dzielącego ich dystansu. – De alguna manera nunca te molestó, especialmente en Cuba. – Pozwolił sobie zauważyć, nie powstrzymując opryskliwego tonu, który to sam cisnął mu się na usta. Nie potrafił zrozumieć jego pretensji, skoro przez ponad rok obaj zyskiwali na przypadkowo zawiązanym układzie. – ¿En serio? Dime, ¿te he usado alguna vez? – Wytknął mu zresztą, najwyraźniej nie dostrzegając tego, że poza niekwestionowanymi benefitami ich więź i tak ociekała wręcz toksycznością. – Incluso si admito que tienes razón, sabes que también me usaste. – Nie lubił przyznawać się do porażek, a te słowa nie chciały mu przejść przez gardło, jednak siła argumentu przekonała go, by wypowiedzieć je na głos, nawet jeśli rysy twarzy ściągnęły się nagle w gorzkim grymasie. – Y aún así te quiero de vuelta… Podrías tenerlo todo si te quedaras conmigo. – Mruknął z większą stanowczością, niżeli wymagałaby tego sytuacja, przez co można było odnieść wrażenie, że nie tyle co usilnie próbuje przekonać go do powrotu, a raczej traktuje takowe rozwiązanie jako oczywiste i jedynie słuszne. – Deja que lo pasado sea pasado. – Dodał łaskawie na sam koniec, jakby to Felixowi wybaczał popełnione przez niego błędy, wszak chwilę wcześniej zrzucił na niego przynajmniej część winy i odpowiedzialności za rozpad relacji, która nadal mogła płonąć żywym ogniem.
Ostatnio zmieniony przez Salazar Morales dnia Wto 1 Mar - 13:09, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie pierwszy raz Max pokazał, że choć w łóżku mógł być uległy to jednak w życiu lubił grać na własnych zasadach. Nie widział potrzeby tłumaczenia się szczególnie wtedy, gdy na głowę spadały mu wszelkie możliwe nieszczęścia. Jeszcze tego mu brakowało żeby musiał użerać się z Paco, który nie chciał tracić swojej laleczki. Powodów dla których się odsunął było więcej niż mogło na to wskazywać, ale zdecydowanie nie miał zamiaru by jakkolwiek wpłynęło to na tę rozmowę. O ile na początku ucieszył się na widok tej mordy, tak teraz miał jej serdecznie dość. Powiedzieć, że się wkurwił to jak stwierdzić, że akromantule go takie malutkie milusie robaczki. -Porque no molestaba. Luego. - Zaznaczył wyraźnie, dając Paco do zrozumienia, że sytuacja od tamtego czasu nieco się zmieniła, co chyba zresztą było dość oczywiste patrząc po reakcji nastolatka. Nawet nie zdążył nic powiedzieć, a Morales sam odpowiedział sobie na pytanie jednocześnie oskarżając Maxa o hipokryzję. Rację miał ale nie tak wielką jak mu się wydawało. Pieniądze i narkotyki były miłym dodatkiem, aLe gdyby ich nie dostawał poradziłby sobie inaczej. Seks za to był tym, czego w takiej formie nie dostałby od nikogo innego i nie ukrywał tego specjalnie. Pożądali siebie nawzajem i obydwoje zgadzali się na taki układ, więc Solberg nie miał sobie nic do zarzucenia. -¿De qué carajo? - Zapytał ciekaw, jak Paco uargumentuje te zarzuty. Był otwarty na dyskusję ale nie miał zamiaru pokornie uginać karku. Co go to nie. -Todo? ¿Así que lo que? Drogas? Dineros? Viajares? Que? - Znów postawił go w krzyżowym ogniu pytań, prychając, czym jasno dał do zrozumienia, że ma te benefity głęboko w dupie. Słysząc jego łaskawy ton ogień jeszcze żywiej zapłonął w szmaragdowych tęczówkach, a szczęka mimowolnie się zacisnęła. -Volveré. - Powiedział ciszej, postępując krok do przodu w stronę Paco łagodniejąc nieco nie tylko w słowach, ale i w mówię ciała. -Pero no a ti, sino a mi novio que me espera en la cama. - Z uśmiechem chorej satysfakcji na twarzy, wyszeptał mu to do ucha jednocześnie jedną ręką łapiąc mężczyznę mocno za krocze przez materiał spodni. Nieco symbolicznie, ale musiał jakkolwiek dać mu do zrozumienia, że diabeł uśpiony w szmaragdowych tęczówkach wciąż tam jest u tym razem nie da się tak łatwo zniewolić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco pławił się za to poczuciem kontroli zarówno w łóżku, jak i poza nim. Odczuwał silną potrzebę dominacji, sam ustalał zasady gry, ale chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że Felix nie był w niej już zwykłym pionkiem; teraz zdecydowanie bliżej było mu do roli pyszałkowatej królowej. Moralesa podświadomie denerwowało natomiast przede wszystkim to, że inne figury nie mogły dorównać jego sile i młodzieńczemu urokowi, a w przeciwieństwie do partii szachów, po dotarciu do krańca planszy nie mógł wymienić byle płotek na tę bierkę, której tak niezdrowo pożądał. Przegrywał, i to z kretesem, ale nie byłby przecież sobą, gdyby poddał zwycięstwo bez walki. Nawet porażka w bitwie na pomoście nie przekreślała jego szans na wygraną w całej wojnie, a wściekłość wymalowana na twarzy chłopaka przynajmniej udowodniła mu, że nadal potrafi podburzyć krew Solberga i wzbudzić w nim tak samo intensywne emocje. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to jedno wieńczące słowo, które jeszcze przez dłuższą chwilę wybrzmiewało w jego wyobraźni. Luego. Wolałby słyszeć ahora, a był na tyle uparty i zuchwały w swych dążeniach, by odpowiedź swego kompana potraktować jako nic więcej jak zwykłe przejęzyczenie. Świadczył o tym nie tylko cień ukontentowanego po części uśmiechu, ale i płomień który zabłysnął w jego ciemnobrązowych źrenicach. Zachowywał się zupełnie tak, jakby nie zauważał uporu i odmowy Solberga, wyciągając zarazem na wierzch wyłącznie te fakty, które przechylały szalę na jego stronę. Arogancko wierzył bowiem, że pod płaszczykiem chłopięcej złości nadal tli się iskierka pożądania; wystarczyło jedynie zaprószyć ogień. – Las drogas fueron un error, lo admito, pero no deberías estar quejándote del dinero y los viajes, ¿verdad? – Mimo wszystko wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Wykorzystał ją jedynie po to, by przyznać się do własnego błędu i okazać fałszywą troskę. A może wcale nie była fałszywa? Może naprawdę pragnął również i jego szczęścia, tylko nie potrafił ujawnić gorzkiej prawdy, która zdemaskowałaby, że zależało mu na tym chłopcu bardziej, niżeli by tego chciał? Próbował zrozumieć targające nim emocje, kiedy łagodniejszy tembr głosu rozlał się swą cudownością po jego uszach, ale słowa które usłyszał chwilę później, ukróciły jakiekolwiek analizy, czyniąc jego spojrzenie jeszcze bardziej złowrogim i natarczywym. Wcześniej nie przeszło mu nawet przez myśl, że przez ten czas Max zdążył poukładać sobie życie na nowo. – Tu novio… – Prychnął pod nosem lekceważąco, powtarzając za nim. Nawet nie powiódł wzrokiem za dłonią, która zacisnęła się mocno na jego kroczu. Wręcz przeciwnie, przymknął na moment oczy, uśmiechając się półgębkiem w niemym poczuciu satysfakcji, mimo że ten gest nie miał niczego wspólnego z zapamiętaną niegdyś, przyjemną pieszczotą. Nie potrafił tego do końca pojąć, ale jakkolwiek nienawidził, kiedy ktoś tak bezczelnie sobie z nim pogrywał, tak akurat butne zaczepki Felixa, mimo że podobnie działały na niego jak czerwona płachta na byka, tak jednocześnie pobudzały krew do rozkosznego wrzenia. Poczuł na plecach ten długo wyczekiwany dreszcz, a wreszcie chwycił między palce kołnierz jego koszuli, przyciągając chłopaka do siebie tak, że ich ciała ciasno przylegały teraz do siebie. – ¿Estarías tan seguro de eso si besara tus labios..? – Przechylił głowę i mruknął niemalże wprost w jego usta, kiedy tylko się z nimi zetknął. Nie pocałował go, zamiast tego przesunął po nich tylko subtelnie swoimi ustami, zahaczając językiem i zębami o jego dolną wargę. Wreszcie zacisnął wolną dłoń pomiędzy jego biodrem, a pośladkiem, drugą mocniej szarpiąc go za materiał ubrania, a swym gorącym oddechem przemknął po skórze, aż do jego ucha. – ¿…o si te follo contra la pared? – Dokończył warkliwym, nieugiętym szeptem, tym razem nie mogąc już nijak powstrzymać żaru, jaki nim kierował. Po prostu wpił się więc w jego szyję, pragnąc czerwonym śladem naznaczyć na niej swą obecność.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż wzbudzić emocje, zwłaszcza te negatywne, w Macie było stosunkowo prosto, ale Paco niekoniecznie musiał być tego świadom skoro rzadko widywali się w innym środowisku. Prawdą było jednak, że nastolatek miał w sobie coś, co przyciągało do niego i wielokrotnie skrzętnie to wykorzystywał nie raz sprowadzając na siebie przez to różne konsekwencje. Był królową, która mogła poruszyć się w każdym kierunku, a w tych ruchach było na tyle mało logiki, że każdy kolejny zdawał się zaskakiwać przeciwnika skutecznie osłabiając jego defensywę. Cóż tu dużo mówić, upór Paco i ignorowanie sedna wypowiedzi Solberga niesamowicie wkurwiały młodszego z nich. To nie był dialog, a rozmowa z katarynką, która powtarzała w kółko jedyne znane sobie odpowiedzi, których sensem zdawało się być jedno - pragnę Cię i za wszelką cenę ponownie sprowadzę w swoje ramiona. -No los necesito para ser feliz.He estado haciendo toda mi vida sin todo - Taktycznie nie skomentował tematu narkotyków bo choć od kilku miesięcy nic nie brał to jednak wewnętrznie ciągle ciągnęło go do tych używek, co jeszcze bardziej wkurwiało teraz nastolatka. W końcu Max wiedział już, że musi jasno wyłożyć Paco sytuację licząc, że ten zrozumie i pójdzie w końcu po olej do głowy. O ile wcześniej mężczyzna wydawał mu się wyrachowany i inteligentny, tak w tej chwili patrzył na niego zupełnie inaczej. Praktycznie jak na wariata, narkomana wręcz, którego ktoś przypiął łańcuchami do stołu i posypał kreskę centymetr poza zasięgiem okowów. Skądś znał to podejście i nie logiczną walkę, co w głębi duszy naprawdę Maxa zabolało, a jednocześnie wzbudziło jakaś chorą satysfakcję. -Si. Mi novio. - Powtórzył również, zaznaczając wyraźnie ostatnie słowo i odsuwając twarz od ucha Paco. Liczył, że w tym momencie rozmowa się zakończy a oni rozejdą się w swoje strony, by jutro wrócić normalnie do życia. Niestety Solberg zapomniał jak bardzo życie ma w dupie jego plany i przewidywania. Poczuł szarpnięcie i mimowolnie warknął znajdując się zdecydowanie zbyt blisko byłego kochanka jak na swój gust. Pytanie jeszcze bardziej zagotowało mu krew w żyłach ale nie miał czasu odpowiedzieć, próbując odsunąć usta od tych, należących do Moralesa, chociaż niestety starszy z nich zdążył uchwycić jego wargę swoimi zębami. Kolejne pytanie spodobało mu się jeszcze mniej a szczególnie fakt, że przywołało dość pozytywnie intensywne wspomnienia. Całe szczęście że złości Max i tak miał już płytszy oddech, więc Paco nie miał szans wyczuć żadnej różnicy. -Aunque me metieras la polla por las costillas. - Zapewnił, lecz znów nie zdążył odeprzeć ataku, bo wargi Moralesa zaczęły błądzić po jego szyi z głodem, który był rąk charakterystyczny dla ich byłej relacji. Max jednak nie miał zamiaru ani się temu poddać, ani sprawić by sprawy zaszły gdziekolwiek dalej. Dłoń znajdująca się na kroczu Paco zacisnęła się do granic, a druga, zwinięta w pięść poszybowała prosto w śledzonę mężczyzny z siłą, jakiej Max używał zazwyczaj tylko na boisku. Lub na Callahanie. -No sabía que además de idiota, también estas violador. aléjate de mí, ¿de acuerdo? - Zdecydowanie odsunął się teraz od Moralesa, a w oczach miał to, czego Paco jeszcze w tych tęczówkach nie widział. Odrazę i nienawiść, wywołane tak bezczelnym i prostackim zachowaniem. Rozumiał jeszcze atak na swoją osobę, ale nie pozwolił by żeby ktokolwiek wchodził między jego i Felka. Wycierpieli już wystarczająco.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nastolatek zdecydowanie miał w sobie to coś, co przyciągało do niego niczym magnes i nie była to jedynie warta grzechu uroda, czy nawet ten charakterystyczny błysk czający się w głębi jego bystrych, szmaragdów ślepiów. Paco spędzał upojne noce w towarzystwu wielu przystojnych chłopców, ale ze świecą szukać takiego, który dorównałby Felixowi nieposkromionym charakterem i temperamentem tak ognistym, że niejednego spaliłby na popiół. Niełatwo było go również rozszyfrować, ani tym bardziej przewidzieć jego kolejnego ruchu, ale unosząca się wokół niego aura tajemniczości tylko nadawała mu intensywniejszych barw i wzmagała pragnienie rozgryzienia zagadek, w jakie Solberg skrzętnie potrafił swoją ofiarę uwikłać. - ¿Y qué? ¿Eres feliz ahora? – Nie był pewien czy chce usłyszeć odpowiedź na tę wyzywającą zaczepkę, prawdopodobnie dlatego nie dał nawet na nią chłopakowi czasu, zamiast tego przywołując w jego pamięci wspomnienia z przeszłości, w których Max nie myślał wcale o tym, żeby mu się opierać. – Podrías ser feliz en Estocolmo u Oslo. – Przypomniał przede wszystkim o złożonej mu niegdyś w hawańskim hotelu obietnicy, chociaż patrząc na ich rozmowę, prawdopodobnie teraz to jemu bardziej zależało na tym, żeby dotrzymać danego mu słowa i porwać go jak najdalej stąd, niekoniecznie wcale do któregoś z krajów skandynawskich. Nie brakowało mu wyrachowania i inteligencji, ale przy Maximilianie niezwykle trudno było mu skupić myśli, wypracowując przy tym jednolitą i spójną strategię. Manipulował faktami, starając się wpłynąć na jego emocje, a towarzyszący mu upór i zapewne nieuzasadniona wiara we własną niezwyciężoność sprawiała, że słyszał jedynie to, co pragnie słyszeć, a w gestach chłopaka upatrywał się sprzecznych sygnałów. Co prawda Solberg wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, ale przecież gdyby tylko chciał, już dawno mógł stąd odejść. Zamiast tego trwał przy nim, ściskając za jego krocze, i niby co próbował mu w ten sposób udowodnić? Bliskość napędzała do śmielszych ruchów, podobnie jak jego spłycony oddech, którego w mniemaniu Paco nie można byłoby przypisać jedynie złości. Przynajmniej tak sobie uroił, bo taka wizja wydarzeń bardziej odpowiadała jego własnym, nieświadomie wykreowanym obecnie, potrzebom. - En ese caso.... – Szept uwolnił się z ust, odrywających się właśnie od jego szyi. Nie zdążył się jednak wycofać, kiedy dłoń Felixa zacisnęła się jeszcze ciaśniej na materiale jego spodenek, a pięść uderzyła gdzieś w okolicach śledziony. Max nie szczędził mu siły, a Paco nie był pewien, co zabolało go bardziej, ale instynktownie zamknął oczy, a jego twarz momentalnie wykrzywiła się w cierpiętniczym grymasie. Nie zdołał powstrzymać donośnego, przepełnionego cierpieniem pomruku, mimo że zaraz zacisnął zęby, nie chcąc pokazać po sobie słabości. – Hijo de puta. – Warknął siarczyście, spoglądając na niego z żądzą krwi wypalającą ciemne źrenice, ale nie zrobił nic więcej, potrzebując chwili by wziąć głębszy oddech i jakkolwiek dojść do siebie. - No soy un idiota, chico. – Zareagował z opóźnieniem, na powrót chwytając jego kołnierz, wkurwiony jak nigdy dotąd, bo nie takiej reakcji i nie takich inwektyw się po nim spodziewał. – ¿Y me estás diciendo que soy un violador? ¿Seriamente? Deberías ver cómo responde todo tu cuerpo. Porque no creo que ese cuerpo coincida con tus palabras. – Ryknął na niego wściekle, musząc wybronić się przed fałszywym w jego ocenie oskarżeniem. Palce na moment zacisnęły się na materiale jego koszuli, ale tak naprawdę nie mógł uczynić mu nic, bo tym samym potwierdziłby jego słowa. Ostatecznie więc pchnął go tylko mocno, odtrącając jak szmacianą lalę. – Como desées. No te tocaré contra tu voluntad. Pero sé que eventualmente volverás a mí para pedirme más. – Rzucił mu na odchodne, raz jeszcze omiatając go swoim spojrzeniem, zanim zaczął iść w stronę widocznej z oddali wioski. Czy miał jakąkolwiek gwarancję, że jego życzenie się spełni? Nie, ale wierzył że tak właśnie będzie, a tak jak kłamstwo powtarzane tysiąc razy stawało się prawdą, tak i stanowczy blef potrafił czynić cuda i skutecznie zamącić komuś w głowie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Część tego wszystkiego było tylko grą, ale część naprawdę była charakterem Maxa. Wbrew pozorom byli jednak do siebie naprawdę podobni. Z pozoru przyjemna aparycja skrywała mocny charakter, o którego istnienie na pierwszy rzut oka nie każdy by ich podejrzewał. Do tego temperament i zamiłowanie do adrenaliny. No i nie można zapomnieć o aurze tajemnicy, która tak samo roztaczała się nad Paco jak i jego młodszym odpowiednikiem. Nid podobało mu się to pytanie. Oczywiście że nie był szczęśliwy, ale nie miało to absolutnie związku ani z Felkiem, ani stanem portfela nastolatka. Jego dusza ucierpiała do granic, które nie łatwo było naprawić, czego dowodem był chociażby fakt, że mimo wielu szczęśliwych wspomnień, Max nadal nie był w stanie wyczarować patronusa. -Si es absolutamente necesario saberlo, sí, Estoy feliz. - Skłamał bez najmniejszego drżenia mięśni. Nie widział jednak dlaczego ma gu nagle otwierać serce przed Paco, który zachowywał się jak rasowy skurwysyn. Solberg pomyślał, że nic dziwnego, że zazwyczaj chodził przy tym kutasie porobiony. Na trzeźwo koleś wcale nie był taki przyjemny. -Y a que precio? - Prychnął, choć raczej domyślał się odpowiedzi. Nie miał jednak zamiaru dać się skusić pieniędzmi czy obietnicami. Akurat materialistą to on nie był i w tym temacie nic się nie zmieniło. Paco trwał w swoich urojeniach z każdym oddechem coraz bardziej działając na własną niekorzyść. Max nie miał w życiu wielu granic ale jeśli już ktoś postanowił jedną z nich przekroczyć musiał liczyć się z odzewem. I to zdecydowanie nieprzyjemnym odzewem. Morales powienien się cieszyć, że dostał tylko lekki wpierdol, bo z tego co Max pamiętał, jego ostatni wróg skończył z odgryzioną kończyną. Co prawda nie przez nastolatka, ale w jego towarzystwie, a o tym w razie czego Morales wiedzieć nie musiał. Solberg poczuł się zdecydowanie lepiej, gdy Salazar stęknął pod wpływem dobrze wyprowadzonego ciosu, a usta starszego z nich oddaliły się od szyi nastolatka. Max w końcu mógł wziąć pełen oddech i po raz kolejny z pogardą spojrzeć na kogoś, komu kiedyś regularnie oddawał swoje ciało błagając o więcej. -¿Te escuchas a ti mismo? - Zapytał niedowierzając temu wszystkiemu. Naprawdę trzeba było mieć tupet by wciąż siebie tak okłamywać. Nawet Max i jego libido pojemności wszystkich oceanów na świecie potrafili przyjąć odmowę. I to już za drugim razem! -Eres patético! Si crees que mi cuerpo te quiere tanto, vete libre. - Rozłożył ręce posyłając mu wyzywające spojrzenie. Był gotów pokiereszować go bardziej gdyby jednak ego wyjebało Paco jeszcze bardziej poza skalę, ale na szczęście tak się nie stało. Zamiast czynów Max usłyszał kolejne słowa, na które przewrócił oczami. -Algún día tendrás que despertar de este sueño enfermizo. - Ostrzegł go na odchodne. Nie chciał ryzykować że będą szli w tym samym kierunku, więc nawet nie ruszył się z pomostu. Zamiast tego, jak tylko Morales zniknął mu z oczu, pierdolnął z całej siły w barierki, przeklinając z całych sił. Miał ochotę w coś zajebac, coś przyjrzeć lub się rozpłakać. A najlepiej wszystko naraz. Zamiast tego zapalił tylko szluga i ponownie umieścił w uszach słuchawki z nadzieja, że muzyka choć trochę uspokoi jego skołatane nerwy.
//zt x2
+ +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Brak wstępu do zamku? Te proste w swym znaczeniu słowa wyraźnie nią wstrząsnęły, bo po swoich spokojnych dotąd ruchach głowy nagle zamarła, wbijając niewidzące spojrzenie w jakiś odległy punkt na tle falującego oceanu. Brak. Wstępu. - Poczekaj, aż usłyszysz burzę oklasków za przeprowadzenie lekcji. - za sprawą tej nieco tylko odrealnionej wizji udało jej się rozchmurzyć i pospiesznie odgonić myśli zapowiadające brutalną przyszłość. Jednocześnie poczuła, że chyba właśnie takiego impulsu potrzebowała w trwającej przerwie między semestrami. - Mówią, że rodziny się nie wybiera. - odparła zgodnie, siląc się na wykrzesanie z siebie odrobiny humoru i odetchnęła głęboko po przedłużającej się ciszy, podczas której musiała mocno zastanowić się nad doborem słów. W minionych latach wydarzyło się zbyt wiele tragedii wynikających z nieodpowiedzialności i w takich okolicznościach to już pal licho losy drużyny - cierpiały przecież nie nieobstawione pozycje na boisku, a jej przyjaciele, niejednokrotnie wyjątkowo bliscy. Walczyła ze sobą, by nie ukryć twarzy w dłoniach i był to jeden ze znaków, że nadal, choć nie dotyczyło to bezpośrednio jej zdrowia, nie do końca sobie z takimi wydarzeniami radziła. - W każdym innym roku bym się zgodziła. - podsumowała pomysł 'poznawania siebie i uczestniczenia w wybranych wydarzeniach kosztem lekcji', energicznie kręcąc głową i odzyskując zaskakująco dużo pierwotnej żywiołowości. - Ale nie, kiedy nam się kłania Puchar Domów. - nie pamiętała, kiedy ostatni raz Czerwonym udało się go zdobyć i nawet kosztem zdrowia była gotowa przyczynić się do ostatecznego triumfu. Zresztą w tym roku zresztą nie była w tym wreszcie osamotniona. A jej zdrowie psychiczne było o tyle bezpieczne, że wspólne wysiłki niezwykle ją budowały niezależnie od ostatecznych rezultatów. - Sceny jak z dormitorium Ślizgonów. - podsumowała z niesmakiem i w swojej ocenie zresztą całkiem celnie, choć bez dwóch zdań jej poglądy na temat Zielonych były spaczone i krzywdzące dla samych zainteresowanych - z czego zresztą była całkiem dumna. - Małe diabły. - rzuciła jeszcze, kiedy walka ponownie nabrała rozpędu po krótkiej przerwie na gburowate popisy. I po raz kolejny to smok Davies był górą. Wyraźnie.
Kość Wydarzenia:1 Kość Ataku: 1 → 5 Kość Obrony: 2 Wynik tury:Alpejski: -2 i -1 PŻ, Parzykieł: -0 PŻ Smocze cechy: bonus za dominację przy różnicy 3 oczek 1/2 obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 3 i/lub 5 Alpejski: 1/10 PŻ Parzykieł: 5/10 PŻ Ezra: 0/2 Morgan: 0/2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kość Wydarzenia:3 Kość Ataku: 4 Kość Obrony: 5 Wynik tury:Alpejski: +2 PŻ, Parzykieł: -0 PŻ Smocze cechy: remisy rozstrzyga na swoją korzyść dwukrotnie obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariuszy 4 i/lub 5 Alpejski: 3/10 PŻ Parzykieł: 5/10 PŻ Ezra: pozostało 0/2 przerzutów Morgan: pozostało 0/2 przerzutów
Wygiął zaczepnie brew, nie wiedząc, czy komentarz o oklaskach miał wybrzmieć pozytywnie, czy jednak dać mu do zrozumienia, że powinien się wziąć poważniej do swojej pracy, a wtedy już samo przeprowadzenie lekcji okaże się wyczynem na miarę gromkich braw. Trudno byłoby jej wyrzucać jakikolwiek dobór słów, skoro chwilę potem sam nie popisał się największym taktem. Nie spodziewał się, że rzucony w bezmyślnej beztrosce komentarz obciąży widocznie nie tylko kąciki ust Gryfonki, ale i zalegnie jej na sercu ponownym zmartwieniem, które być może zdążyło już zejść na drugi plan. - Przepraszam - wycofał się łagodniej, marszcząc brwi, bo też nigdy nie będąc najlepszą osobą do pocieszania nawet najbliższych przyjaciół. - Skoro nie zamierzasz odpuścić, co oczywiście też rozumiem, być może powinnaś pomyśleć chociaż o jakichś spotkaniach z magipsychologiem? - zasugerował niezobowiązująco, chociaż mimo wszystko naturalnie wchodząc bardziej w rolę pedagoga niż znajomego.- Wiesz, często dopóki nie wypowiemy jakichś myśli, to w naszych głowach wydają się większe i bardziej obciążające, przez co trudno jest rzeczywiście czerpać przyjemność nawet z rzeczy, które na ogół lubimy. A to już prosta droga do zajechania się. - Z perspektywy czasu potrafił powiedzieć Puchar Domu nie był tego wart. Każdy musiał to chyba sprawdzić tak naprawdę na swojej skórze. Dobrą oznaką rozsądku Morgan ewidentnie były te rozgrywki smoczych pojedynków - rozrywka była najważniejsza dla utrzymania zdrowego balansu. Parsknął zaraz cicho, tym razem już pilnując języka, ale nigdy tajemnicą nie było, że zdarzało mu się pogardliwie odnosić nie tylko do czystokrwistych, ale i do wychowanków Domu Węża. Walka się przedłużała i oczywiste stawało się, że już zaraz oba smoki będą zmęczone i wzajemna agresja też spadnie. Zasady były jednak żelazne - wygrać mógł tylko jeden. Ezra skrzywił się lekko, gdy Alpejski już ledwo co zipał. Tym razem już nie zaatakował, a przynajmniej nie przeciwnika. Dwoma susami doskoczył za to do szklanki w rękach Morgan, by zanurzyć pyszczek w dającym wytchnienie napoju. - Wybacz, zasad savoir-vivre jeszcze nie ćwiczyliśmy.