Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Scoot zazwyczaj nie szwendał się sam po pubach. Chyba że chciał wykazać się swoją kreatywnością i akurat miał taką ochotę, żeby zażyć coś mocniejszego. Dostał sowę od kumpla, który skończył już szkołę, ale w ostatniej chwili facet przysłał wiadomość, że niestety się nie pojawi. Dopadło go tak zwane dorosłe życie, które wiązało się z ciężką pracą. Scoot nie chciał stać się kolejnym pracoholikiem jak reszta jego ambitnych kolegów. Może ambicje nie miały tu nic wspólnego. Zastanawiał się, czy sam taki się stanie za te kolejne kilka miesięcy, sam nie mając czasu dla życia towarzyskiego, spędzając więcej godzin w pracy niż to konieczne. Siedział w pubie "U nieudacznika", który swoją drogą miał ciekawą nazwę. Wnętrze jednak zdecydowanie nie wyglądało jak "u nieudacznika". Podobało mu się tu. Zdecydowanie postanowił na początek coś zjeść, jak już miał tu tak siedzieć. Zamówił zapiekane paluszki i coś do picia bez promili. Czekał cierpliwie na zamówienie, przyglądając się tym, co wchodzili. W końcu zamówienie trafiło na jego stół, a on zabrał się za jedzenie, które smakowało przeciętnie, ale czego mógł się spodziewać po zapiekanych paluszkach? Najadł się, a jego spojrzenie padło na @Lennox X. Zakrzewski.
Naprawdę powinien częściej wychodzić. Brak snu, czy brak znajomych to żadne wytłumaczenia dla leniwej dupy. Nawet nocne obchody w towarzystwie zbyt energetycznej Pani Prefekt przestały być zabawne. Aż w końcu przestał przychodzić. Westchnął przeciągle, pakując sobie jedzenie do ust. Bo było to coś, bez czego Zakrzewski się nie obędzie. Jak to czego mógł się spodziewać po paluszkach? Przecież to rarytas w tych stronach. Oczekiwanie, że w Hogsemade będzie Merlin wie jakie dania, to marnowanie czasu i energii. Dokończył jagodowego, a przyjemny smak rozszedł się po jego gardle. Był trochę ostry na samym początku, ale później było już tylko lepiej. Dawno nie miał alkoholu w ustach, dawno również nie wylądował w Skrzydle. A te dwie rzeczy, tak kompletnie od siebie różne, miały bardzo wiele ze sobą wspólnego. Przynajmniej w rzeczywistości Lennox'a, który uwielbia dziwaczne połączenia. Podniósł swoje spojrzenie do góry, jakby przywołany nachalnym wzrokiem jakiegoś innego chłopaka w pomieszczeniu. Wyglądał na kogoś w mniej więcej jego wieku, a wyraz jego twarzy oraz sam fakt, że tak ostentacyjnie wpatrywał się w Zakrzewskiego mówił mu, że bardzo chciał zarobić dzisiaj w twarz. Nie rozumiał tej przemożonej chęci przemocy... Ha! Dobre, prawda? Czasem potrafił zaskoczyć samego siebie. Oparł się wygodnie na oparciu fotela i podparł podbródek o złączone dłonie. Przy okazji zamówił drugiego jagodowego i tak odwzajemnił spojrzenie kolegi znad przeciwka. Lennox wiedział już, że nie skończy się to w ten sposób. Nie odejdzie z tego pub'u z dumnie podniesioną głową, kompletnie olewając tego kolesia... Coś w jego żołądku się przesunęło, po plecach przeszedł dreszcz wyczekiwania, a bliznowate dłonie zaczęły świerzbić. Twój ruch.
Zignorował go. Tak po prostu Scoot Ravenwood miał czelność zignorować @Lennox X. Zakrzewski. Oczywiście nie odwrócił wzroku, jak to mają osoby, które uciekają od spojrzeń, peszących ich i obnażających w sposób, które nie mogą znieść nieśmiałe, zakompleksione osoby. Na pewno nie przyszedł się bić i nie sądził, żeby coś na to wskazywało, chociaż obserwując ślizgona który tak z chęcią raczył się jagodowym jabolem — nie mógł być pewny. Jednak teraz w obecnym położeniu, a raczej siedzeniu Ravenwood zamówił sobie "niegroźne" piwo kremowe. Nie przyszedł tu na chlanie, a właściwie przyszedł, ale kumpel się nie zjawił, więc on pić nie zamierzał. W samotności piją tylko alkoholicy i ludzie naprawdę zdołowani swoim życiem, reszty nie znał. Upił łyk piwa i przetarł białe wąsy, które mu zostały po kolejnym łyku kremowego. Jego wzrok błądził gdzieś po stole i serwetce, którą starał się złożyć w coś przypominającego; właściwie nic nieprzypominającego. Rozsiadł się wygodnie, opierając nogę na nodze i całkowicie już nie zwracając uwagi na Zakrzewskiego, sączył sobie piwo. Jakby chłopak nie istniał. No, bo czemu miałby obchodzić go jakiś dzieciak? Na pewno studencik z pierwszego roku, który jest zły na cały świat i manifestuje to poprzez krzywe spojrzenia na niewinnych cywilów. On nie pamiętał, żeby taki był. Bójki to nie jego działka. Musiał dbać o reputacje.
Czyli tak się bawimy? Najpierw rzucamy spojrzenia, które naprawdę wiele mogą powiedzieć, a następnie ktoś postanawia zaprzestać? Próbował zwrócić uwagę, a kiedy ją otrzymał uciekał gdzieś dalej. Czemu. Naprawdę nie rozumiał takich ludzi. Ludzi, którzy samą swoją postawą sugerują, że są lepsi od tych, którzy go otaczają. Bo co, bo pił sobie mocniejszy trunek? Bo siedział w samotności, zajadając się paluszkami, którego jego skromnym zdaniem dawały wiele do życzenia? Kim był do cholery... Może kilka lat starszy, dumnie uniesiona głowa i ten irytujący wyraz twarzy. To nie procenty działały za Lennoxa, on sam powstał ze swojego miejsca i ruszył ze swoim napojem do osobnika, który wcześniej sam zwrócił na siebie jego uwagę. Bezceremonialnie zasiadł przy stoliku, upijając łyk Jagodowego. Było dobre, chociaż aby zadziało, musiałby wypić ich o wiele więcej. Nie odezwał się, bo przecież cóż takiego mógł rzec? Pewnie nie będzie to brzmiało zbyt inteligentnie dla kogoś, kto wsadził sobie wszystkie rozumy do dupy i siedzi jak sztywny. Uśmiechnął się jedynie, podnosząc swój trunek, jakby gratulował mu świetnego towarzystwa, jakim był Zakrzewski.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zależało mu na tym spotkaniu. Merlin mu świadkiem, że zależało mu na tym bardziej niż na czymkolwiek odkąd ponownie osiadł w ponurym Londynie. Sama myśl o tym, że do niego dojdzie osłodziła mu ostatni tydzień, wyczekiwanie umówionego dnia pchało go do przodu, dodawało energii potrzebnej do działania. Nic więc dziwnego, że na miejscu pojawił się z dużym wyprzedzeniem, nie miał ochoty dłużej odwlekać tej chwili, a i pobyt w domu nie był dla niego żadną przyjemnością. Pojawił się przed znanym mu jeszcze z czasów szkolnych pubem i zaraz przekroczył próg tegoż przybytku, nie siląc się na żadne powitanie poza nieznacznym, leniwym skinięciem głową. Od razu podszedł do baru i zerknął na oferowane trunki. Jego wzrok tęsknie uciekał ku ognistej whisky, powstrzymał się jednak przed jej zamówieniem, dochodząc do wniosku, że smród mocnego alkoholu to ostatnie czym chciałby powitać dawno niewidzianą kuzynkę. Nie chciał z taką łatwością odsłaniać samego siebie, odkrywać przed jej czujnym wzrokiem kolejnych elementów składających się na jego osobę – tę której, nie miała (jakże wątpliwej) przyjemności poznać. Była bystra, szybko ułożyłaby tę układankę, domyśliłaby się – wszystkiego, lub chociaż większości. Znała go, niegdyś byli blisko i była to zarówno wada, jak i zaleta. Zamówił Dymiące Piwo Simisona i udał się z nim do umiejscowionego w zacisznym kącie stolika. W pubie nie było jeszcze wielu klientów, właściwie niedawno go otworzono, było wszak popołudnie bo ze względu na szkolne ograniczenia nie mógł zatrzymywać Gabrielle aż do późnej nocy. Starał się nie myśleć o tym co stałoby się gdyby odmówiła, teraz jednak, kiedy siedział nad dymiącym intensywnie kuflem piwa, z pustym wzrokiem wbitym w bliżej nieokreśloną przestrzeń, nie bardzo potrafił tego uniknąć. Kiedy napisał do niej pierwszy list właściwie nie był w stanie przewidzieć jej odpowiedzi. Wciąż pamiętał moment, gdy powiedział jej o swoim wyjeździe, miał go przed oczami – tak wyraźnego, jakby zdarzenie to miało miejsce zaledwie wczoraj lub dziś o poranku. Dzikie, pełne gniewu oczy, niepohamowana złość kipiąca z drobnej blondyneczki, furia zupełnie niepodobna do Gabrielle. Prawdopodobnie zasłużył sobie na każdą pojedynczą sekundę tamtego nietypowego ataku. Zranił ją; zranił dogłębnie, o czym jasno mówiło jej zachowanie. Czas podobno leczył rany, ale nie był pewien czy w przypadku dźgnięcia prosto w serce można liczyć na szybką (czy w ogóle jakąkolwiek) rekonwalescencję. Nie docenił jej, jak zwykle. Powinien był już się nauczyć, że bez względu na będące jednym incydentem dziwactwo, jest od niego nieporównywalnie lepszą osobą. Leniwie popijał ze swojego kufla, nieprzerwanie wpatrując się przed siebie – jak spetryfikowany. Czekał.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
„Nie ma Ciebie, nie ma mnie Świat nie istnieje, skończył się Do chwili, gdy się znów… Spotkamy”
Wtedy, kiedy wydaje się nam, że wszystko się skończyło, wtedy dopiero wszystko się zaczyna. Nie wiadomo, czy jest to jakaś większa, życiowa prawda ukryta w tym niepozornym zdaniu. Czy jedynie powiedział to mało znany ktoś, pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu we krwi? Początkowo te parę fraz wydaje się wręcz nieskładnym nonsensem wyjętym z głębszego kontekstu. Dopiero z czasem, gdy wypowiesz je na głos kilka razy pod rząd, coś zaczyna przez nie przemawiać. Niepozorne słowa zaczynają nabierać większego znaczenia, który aż niepoprawnie dobrze oddaje tak wiele życiowych uczuć, emocji, momentów i chwil. I okazuje się, że nie jest ważne kto je wypowiedział i kto pierwszy odkrył ten paradoks świata. Ważne, że te słowa prędzej czy później będą dotyczyły każdego z nas, w najróżniejszych sferach życia. Zawsze tak było. Tam, gdzie coś się kończy, coś innego się zaczyna. W miejsce starego uczucia pojawi się nowe, w miejsce jednego człowieka przyjdzie drugi człowiek… Tylko dlaczego ten drugi nie potrafił zapełnić pustki w sercu? Nathaniel był dla niej kimś niezwykle ważnym, mimo lat ich dzielących nigdy nie dawał jej odczuć, że jest młodsza. Wręcz przeciwnie traktował ją na równi ze znajomymi w szkole czy na podwórku, tylko w najważniejszym momencie swojego życia nie potrafił tego zrobić. Chwila zwątpienia pojawiła nagle, niczym podmuch ciepłego wiatru podczas letniego popołudnia, niespodziewany, zaskakujący, jednak nie zmieniał nic. Od ponad trzech lat miała wiele wątpliwości, co noc przed zaśnięciem; trzymając w dłoni jego scyzoryk - skradziony zanim zamknęły się za nim drzwi posiadłości dziadków - pytała sama siebie, o to jak będzie wyglądać jej kolejny dzień bez obecności Nathaniela. Zupełnie jakby czuła, że gdzieś oboje popełnili błąd. Długo okłamywała samą siebie, że wszystkie decyzje przemyślała, że robiła wszystko słusznie i zgodnie z tym co czuła i powinna. Ale przecież miała wtedy zaledwie dwanaście lat! Czy nie powinna być skalana dziecięcej niewinności? Tymczasem, patrząc na wszystko z perspektywy wpływających lat; miała tą cholerną świadomość, że w tamtym momencie nie odczytała dobrego znaku na drogowskazie. Najzwyczajniej w świecie pobłądziła, skręciła nie w tą stronę, w którą powinna, zignorowała znak stop, zapomniała zatrzymać się na czerwonym świetle. Oboje zapomnieli. Nawet teraz, przymierzając brukowany chodnik Hogsmeade, im więcej korków robiła, tym ogarniało ją większe zwątpienie. Nie tak miało być, teraz to wiedziała. Mogła przecież jeszcze zawrócić, tylko dlaczego wciąż tego nie robiła? Nabrała mroźnego powietrza w płuca, które przeszył ból, zupełnie jakby malutkie szpilki wbijały się w ich tkankę. Nie była w stanie zapanować nad drżeniem dłoni, kiedy zaginęła ją na zimnej, metalowej klamce. Drzwi ustąpiły z lekkim oporem stawianym dziewczynie, zapach alkoholu zmieszany z dymem papierosowym wypełniał powietrze. Błądziła spojrzeniem po pomieszczeniu… dojrzała go od razu - siedział przy stoliku w kącie sali. Stała z szeroko otwartymi źrenicami, jej zranione dotąd serce teraz zaczęło bić jak jeszcze nigdy wcześniej. Była pewna, że nie udźwignie ogromu wypełniających ją uczuć i zaraz wyskoczy z jej klatki piersiowej i już go nigdy więcej nie zobaczy. Co do sekundy pamiętała, ile dni, tygodni, miesięcy i lat minęło, odkąd ostatni raz widziała jego postać. Mogła przysiąc, że nic się nie zmienił. Wciąż wyglądał nienagannie z lekką dozą majestatyczności, która zdawała się być jego cechą wrodzoną. Z jej dużych, zielonych oczu wyleciała pierwsza słona łza. Merlin jej świadkiem, że jej serce biło jak oszalałe i każdy mięsień, żyła, ścięgno i nerw cieszyło się na to spotkanie, jednak nie potrafiła tego okazać. Otoczyła się murem dystansu tak jakby wcale za nim nie tęskniła, a przecież tęskniła już od miliarda sekund, milionów minut, tysięcy godzin i setek dni. Czas płynął wolno, pozwalając by nostalgia tej chwili pochłaniała młodą dziewczynę, aż wreszcie sięgnęła jej dna. W głowie Gabrielle wciąż przelatywała jedna myśl, niemal jak na starym magnetofonie, ciągle od nowa przewijana i włączana setny raz ta sama melodia. Nie chciała go znać, nie chciała o nim pamiętać. Wciąż jednak szalał on w jej głowie niczym złośliwy wirus. Przez chwilę na twarzy panienki Levasseur malował się wyraz zawieszenia połączonego z rozkojarzeniem, zupełnie jakby analizowała całą sytuację, zastanawiając się czy może jeszcze zawrócić swoje kroki. Odpowiedź przyszła znienacka, kiedy to kolejny klient puby popchnął blondynkę lekko do przodu, zmuszając by weszła głębiej. Nie była świadoma tego, że zamarła w miejscu, zupełnie jakby ktoś niespodziewanie i bez ostrzeżenia rzucił w nią drętwotą. Nie wiedziała, ile czasu minęło nim zdobyła się na cokolwiek, choćby na przełknięcie śliny i pozbycie się tej dziwnej guli, która nagle stanęła jej w gardle. Wierzchem dłoni otarła samotną łzę, uniosła do góry brodę po czym ruszyła w jego kierunku. - Witaj - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Zdjęła brązowy płaszcz ze swoich ramion, pozwalając by opadły na nie blond włosy, dzisiaj wyprostowane i starannie ułożone, pachniały niczym kwiaty w sadzie, które dopiero co rozkwitły. Ubrana w szary golf przeplatany brokatowymi nićmi oraz granatową spódnicę, z nieco mocniejszym makijażem – wyglądała dojrzalej niż wskazywałby na to jej wiek; ciężko było stwierdzić, czy jest jeszcze nastolatką czy już dorosłą kobietą.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ciemna, gęsta brew powędrowała ku górze, w wyrazie ni to zdziwienia, ni zirytowania. — To miejsce jest zajęte. — Odpowiedział od razu i przybliżył do warg dymiący kufel. Upiwszy z niego łyka ciemnego piwa, zerknął przelotnie na drobną blondwłosą postać i uniósł kącik ust, szybko dostrzegając ogrom uroku jaki miała w sobie istotka, która go zaczepiła. Miał oko do pięknych kobiet... i nie potrafił ot tak przepuścić dobrej okazji. — Odezwij się później, teraz muszę coś załatwić. — puścił do niej oczko i wziął kolejnego, dość dużego łyka dokładnie w tym samym momencie, gdy dotarło do niego z kim ma do czynienia. Zakrztusił się alkoholem i rozkasłał w najlepsze, za wszelką cenę nie chcąc opluć stolika. Zmylił go głęboki głos nacechowany brytyjskim akcentem, którego musiała nabawić się przez ostatnie lata i wygląd dalece odbiegający od jego małej, słodkiej pszczółki. Spodziewał się usłyszeć francuskie powitanie wypowiedziane wysokim głosem, ujrzeć piegowatą buzię, splecione w dwa warkocze włosy i radosne zielone oczy, w swym odcieniu tak podobne do jego własnych. — Gabrielle! Na Merlina, nie poznałem Cię. — wierzchem dłoni otarł usta z piwa i poderwał się z miejsca, porywając ją w ramiona zanim zdołała zaprotestować. Miał wiele planów, wiele pomysłów na to jak powinno wyglądać ich spotkanie, długo myślał o tym w jaki sposób dobrać słowa, w jej obecności jednak wszystko wzięło w łeb, a skrywana głęboko tęsknota wyszła na wierzch, skłaniając go do niepodobnej dlań spontaniczności. Przytulił ją do siebie mocno, rozpaczliwie, przycisnął ją do piersi i nie pozwalał jej odsunąć się ani na pół kroku. Nachylił się, dyskretnie chłonąc zapach złotych kosmyków; pachniały znajomo, ale gdzieś z tyłu kryła się zupełnie nowa nuta, cięższa, intensywniejsza, bardziej kobieca niż dziewczęca. W końcu poluzował swój uścisk, wypuścił ją ze swoich ramion, ale nie odsuwał się jeszcze; miast tego wyciągnął rękę i ujął jej podbródek, delikatnie unosząc jej głowę w taki sposób, by wystawiona była w stronę światła. Uśmiechnął się – tak zwyczajnie, szczerze. Jak dawniej. Niełatwo było pogodzić się z faktem, że nie była już tamtą dwunastoletnią dziewczynką, a on przegapił okres największych zachodzących w niej zmian, ale mając przed sobą tak niezwykłej urody dziewczynę, trudno było czuć rozczarowanie. Wydała mu się smutna, lecz nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Ucałował ją w sam środek czoła i w końcu się odsunął, wskazując jej miejsce i odsuwając nawet krzesło; potrafił być szarmancki, kiedy tego chciał. — Czego się napijesz? Piwa kremowego? — zapytał i od razu udał się do kontuaru celem zamówienia wskazanego przez nią niskoprocentowego napoju. Dopiero kiedy oboje mieli przed sobą szklanki, zajął miejsce naprzeciwko niej. Wpatrzył się w nią, milcząc przez dłuższą chwilę; szalało w nim tyle emocji, że trudno było mu ułożyć sobie to wszystko w głowie. Właściwie nie wiedział od czego mógłby zacząć i czuł, że cokolwiek nie powie, zabrzmi to banalnie. — Tak dobrze znów Cię zobaczyć, Pszczółko. Okropnie za Tobą tęskniłem, wiesz? — w rozmowie z nią francuski wydawał mu się najbardziej naturalny i właściwy. Przekrzywił nieznacznie głowę, ciekaw jak zareaguje. Nie można powiedzieć, że ją sprawdzał, nie zwlekał za to z przechodzeniem do sedna, świadom, że i tak czeka go to prędzej czy później.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Spojrzał na nią, mieszanka zdziwienia i swego rodzaju… irytacji malowała się w jego oczach; te nie zmieniły się wcale. Zielony kolor tęczówek przeplatany ciemniejszymi niteczkami emanował naturalnym blaskiem, który podsycało światło lamp zawieszonych na kinkietach. Uniosła do góry prawą brew, kiedy pierwsze słowa, wypowiedziane grubiańskim tonem opuściły jego usta. Nie takiego powitania się spodziewała, oczywiście brała pod uwagę fakt, że może jej nie poznać - zmieniła się przecież bardzo przez te lata, z małej dziewczynki stała się młoda kobietą. Zacisnęła zęby, a usta stworzyły cienką linię, gdy w głowie pojawiła się myśl, że on nie był świadkiem tej zmiany, nie było go. Poczuła jak złość niczym trucizna ponownie zalewa jej ciało, wbiła paznokcie we wewnętrzna stronę dłoni, jednocześnie nie chcąc pokazać mu, jak wiele emocji- w dużej mierze tych negatywnych- wywołuje w niej jego osoba. Potrząsnęła głową, zamrugała kilka razy wpatrując się w niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęła się, nie tak pięknie i radośnie jak to miała w zwyczaju, lecz kpiąco. - Z przyjemnością - odpowiedziała, wkładając w swój ton tyle jadu i złości ile była zdolna. Skrzywiła się nieznacznie słysząc jak nienaturalnie rozbrzmiał jej głos wypełniając powietrze wokół nich. Z każdą sekundą zdawało się być ono coraz cięższe. Zawieszone w nim nigdy niewypowiedziane słowa, nigdy nie pokazane uczucia i ten ogromny żal, którym dziewczyna karmiła się we wspomnieniach tuż po jego odejściu. Gdy człowiek zostaje zraniony przez osobę, która kocha całym sercem nie pamięta już tego,co było dobre. Jego wspomnienia to zlepek negatywnych sytuacji, w których nie ma miejsca na te dobre. Wszystko, co piękne było w ich relacji zostało zamazane, na tą chwilę nie potrafiła wykrzesać z siebie pozytywnych emocji. To naturalne. Niektórzy mówią, że z czasem rany się goją, ale co z bliznami, które po nich zostały? Oświecenie przyszło wcześniej niż się spodziewała. Wredna natura dziewczyny skrywana na co dzień bardzo, bardzo głęboko postanowiła dojść tym razem do głosu. Nie przypuszczała, że poza Elijahem ktoś może ją w niej obudzić, a już na pewno nie podejrzewała, że będzie to Nathaniel. Serce w piersi Gabrielle poddawane było niezwykłemu wysiłkowi. Nadwyrężony mięsień bił z niezwykłą siłą, by po chwili prawie się zatrzymać. Stan ten wywoływała mieszanka uczuć, która towarzyszyła blondynce od chwili, kiedy wyraziła chęć spotkania z kuzynem. Nie potrafiła nad tym zapanować, nawet eliksir spokoju nie był w stanie ujarzmić burzy panującej w jej wnętrzu. - Jak wspomniałam… zmieniłam się - oznajmiła, jawnie nawiązując do listów, które ze sobą wymienili przed spotkaniem. Twarz blondynki wydawała się spokojna,zupełnie jakby prawili o pogodzie, a przecież szalało w ich obojgu tyle niezidentyfikowanych i trudnych do wyrażenia emocji. Nim zdołała w jakikolwiek sposób wyrazić swój protest chłopak, właściwie już mężczyzna zamknął jej ciało w żelaznym uścisku. Nie mogła nic poradzić na to, że cichy jęk opuścił jej usta, mimowolnie odwzajemniła zaskakujący gest. Pochwycił podbródek Gabrielle, zmuszając ją tym by spojrzała w stronę przytłumionego światła. To był taki moment, w którym czas na chwilę się zatrzymuje, sekundy zdają się płynąć niezwykle wolno, a ty drżysz w oczekiwaniu na to, co zaraz się wydarzy. Jego uśmiech zawsze działał na nią rozczulająco, w oczach dziewczyny zaczęły zbierać się łzy, zdradzieckie słone krople, który bieg zatrzymała mrugając kilka razy. Nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości, tęsknoty i miłości, którą pomimo żalu nadal go darzyła. Waleczna natura blondynki zupełnie się na to nie godziła. Ucałował ją w czoło, miał to w zwyczaju zawsze, kiedy w przeszłości widywali się czy też żegnali na czas dłuższy niż dzień. Oparła delikatnie, wręcz niewyczuwalnie głowę o jego wargi, by chłonąć i napawać się tym ułamkiem sekundy nieco dłużej, niż w rzeczywistości powinna. Zajęła odsunięte krzesło, w milczeniu jedynie kiwając głową na jego pytanie. Samotność, którą jej podarował była gorsza niż gdy był tuż obok. Zaciągnęła się powietrzem, które przesiąknięte było jego charakterystycznym zapachem: woń mięty przeplatania słabym zapachem whisky i tytoniu papierosowego. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach, jakby bali się przerwać tą ciężką ciszę, bo cóż mogli powiedzieć? W obliczu wydarzeń z przeszłości wszystkie słowa wydawały się być banalne. Zaśmiała się słysząc jego zmieniony francuski, mówił zupełnie tak jakby miał kluski w buzi - Ciebie również miło widzieć, prawie nic się nie zmieniłeś… tylko twój francuski, zapomniałeś jak powinien brzmieć? - zapytała, wytykając mu w sposób umiejętny pobyt w Kanadzie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rzeczywiście, wspominała o tym w swoim liście, lecz on kurczowo trzymał się przekonania, że "tak tylko mówi", tak jakby myśl o tym, że Gabrielle jest taka sama jak kiedyś mogła sprawić, że i on taki będzie – zwyczajny, nie tak... zepsuty. Zmieniła się i on również musiał pozostać zmieniony; taka była kolej rzeczy, bez względu na to, że wydawało mu się to okrutnie niesprawiedliwe. Przez chwilę myślał, że pozostanie na niego obojętna – jak zimny, twardy głaz bezwolnie zamknięty w męskich ramionach, niby nie protestujący, a mimo to wyraźnie niechętny. Przez chwilę myślał, że to nic nie szkodzi, bo dopóki może ją do siebie tulić, nie potrzebuje jej aprobaty; był egoistą, jeśli czegoś pragnął lubi uważał, że mu się należy, po prostu to brał. Okazało się, że miło było poczuć jak pomimo jadu wypływającego obficie z jej słów jeszcze przed momentem, odwzajemniła czuły gest, dając mu – świadomie lub też nie – do zrozumienia, że nie jest jej tak obojętny, jak by sobie tego życzyła. Nie wiedział czy wiązało się to z samozadowoleniem, bo pomimo tego, że ją zranił najwyraźniej pozostawał jej bliski, czy raczej ulgą, bo choć nie chciał głośno się do tego przyznawać, naprawdę wierzył, że może nie chcieć więcej go widzieć. Z bliska patrzył w jej oczy, próbując zrozumieć jakie emocje targają nią w danym momencie, lecz sam był na tyle rozstrojony, że nie potrafił w wystarczającym stopniu skupić swojej uwagi na biernej obserwacji. Chciał z nią rozmawiać, w pełni poczuć, że znów znajduje się w jej towarzystwie. Chciał się przekonać czy dalej potrafią być sobie tak bliscy, jak to bywało kiedyś. Była dla niego jak młodsza siostra, mały promyczek, który rozświetlał mu dzień zawsze gdy tego potrzebował; trudno żyło się bez tego światełka w swoim życiu i był w stanie zacięcie walczyć o to, by je odzyskać. Prychnął cichym śmiechem, kiedy w końcu się odezwała, a jego oczy przymrużyły się, jak zwykle kiedy był szczerze rozbawiony. — Jak kluski w buzi? Gab, nie widzieliśmy się trzy i pół roku, i to pierwsze co mówisz mi, gdy w końcu możemy porozmawiać? — powiedział, niby to urażony, choć widać było, że szczerze go to bawi. Uniósł kufel ku wargom i pociągnął z niego solidnego łyka. Mógł wziąć tę ognistą, byłoby mu teraz łatwiej. Stresował się, cholera. Nie bardzo miał ochotę się do tego przyznać, ale taka była prawda. Odchrząknął i tym razem przyłożył większą wagę do brzmienia swojego francuskiego, aby pozbyć się kanadyjskich naleciałości. — Kanadyjczycy mówią trochę inaczej, musiałem nieświadomie to podłapać. Ich francuski trochę łatwiej się wymawia, nietrudno się do tego przyzwyczaić. Chociaż... pewnie Cię to nie interesuje. — uśmiechnął się krzywo, już nie szczerze i zabębnił palcami w grubą, pokrytą kropelkami wody ściankę kufla. Wbił w nią spojrzenie zielonych oczu. — Podobało Ci się na Islandii? Pewnie nie jest tam tak szaro jak tutaj, co?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie potrafiła powstrzymać kąśliwej uwagi, która uparcie cisnęła się na jej różowe usta. Była gotowa wybaczyć Nathanielowi, jednocześnie nie zamierzała ułatwiać mu zdobycia tego wybaczenia. Zranił ją, zdradził i zostawił. Teraz wrócił, a jednak czy prosząc o spotkanie był gotów nadrobić te lata, w których Gabrielle pozbawiona była jego obecności? Był gotowy ponieść wszystkie konsekwencje swojego czynu oraz odkupić winy? Nie wiedziała. Wpatrywała się w niego siląc się na to, by jej spojrzenie wyrażało jak najmniej emocji. Serce w piersi dziewczyny biło niezwykle mocno, bała się, że on może to usłyszeć, lecz nawet jeżeli jej organizm mimowolnie reagował na jego obecność - ta starała się zachowywać pokerową twarz, obdarzając kuzyna teatralnymi uśmiechami czy gestami. Nie była pewna od kogo się tego nauczyła, lecz działało to niczym tarcza obronna. Tylko czy przy nim musiała jej używać? Całą sobą czuła, że więź, która łączyła ich przez lata, rozwijała się wraz z nimi… nie zniknęła. Wystarczyło, by ponownie spojrzała w jego zielone tęczówki, ażeby uświadomić sobie jedną rzecz - lata rozłąki, choć były trudne ni jak nie przerwały nici, którymi utkana było ich wspólne życie. Na powrót wszystkie wspomnienia wróciły uderzając w panienkę Levasseur z niewiarygodną wręcz siłą. Pamiętała wszystko, każde wspólnie spędzone lato, każde wypowiedziane przez lata słowo, a przede wszystkim każdy gest, sama przed sobą musiała przyznać, że Nathaniel wobec niej był niezwykle czuły i kochający. Nawet gdy się pokłócili o jakąś bzdurę, to on jako pierwszy wyciągał rękę. Wpatrywał się w nią, zupełnie jakby chciał odczytać błądzące po jej umyśle myśli. Nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia-było zbyt intensywne i zbyt wiele wysiłku sprawiało jej przeciwstawienie się mu. Utkwiła zielone tęczówki w kuflu z kremowym piwem, piana tworząca się na jego powierzchni wraz z upływem czasu zmieniała się, szparki w białej strukturze znikały, a jej obojętność malała - zupełnie jak złość Gabrielle. Mimowolnie zaśmiała się pod nosem słysząc pytanie, może rzeczywiście czytał w jej myślach? Śmiech dziewczyny przeszył powietrze wokół nich sprawiając, że jego ciężka konsystencja nieco się rozrzedziła. Oboje nie mieli jeszcze tej świadomości, lecz był to krok milowy w ich relacji. Wzruszyła ramionami, nie kryła rozbawienia oraz uśmiechu, który błąkał się na jej wargach. - Cóż… zdarza się? - odpowiedziała, jej ton głosu stał się łagodniejszy, dobry słuchacz mógł wyłapać tą drobną zmianę, a Nathaniela właśnie za takiego uważała. Nie zamierzała robić mu tu wyrzutów, pub nie był odpowiednim miejscem ku takim okazją, z drugiej też strony nie spotkali się po to, by rzucać w swoją stronę wzajemnymi oskarżeniami, których ona zapewne miała wobec niego dużo więcej. - I tu się mylisz - oznajmiła skrywając w tym prostym zdaniu wiele niewypowiedzianych słów, których on nie potrzebował by zrozumieć, co dziewczyna ma na myśli. Podniosła na niego spojrzenie, niezwykle intensywnie wpatrując się w jego oczy. Znikł uśmiech czy wyniosła pozę, którą wcześniej starała się zachować za cenę prawdziwych uczuć. - Było… ekscytująco. I to prawda, ale jest dużo zimniej, wątpię żebym chciała tam kiedykolwiek zamieszkać - odpowiedziała robiąc dłuższą pauzę, by znaleźć odpowiednie słowo, które opisywałoby idealnie wszystko to, co miało tam miejsce. - Na ile wróciłeś? - zapytała nieco bezczelnie, znając sytuację swojej ciotki, lecz nie mogła się powstrzymać. Doskonale wiedziała, jaki stosunek ma on do Londynu, prędzej wróciłby i osiedlił się we Francji niż w tym ponurym mieście, a więc jego wyjazd to była tylko kwestia czasu, tak sądziła.
Od dłuższego czasu łypał posępnie znad kufla, na dwójkę żabojadów. Człowiek już nigdzie nie mógł liczyć na usłyszenie własnego jeżyka, we własnym kraju. Francuzów nie lubił szczególnie. Nie było ich tylu co śmierdzących kapustą biedaków ze Wschodniej Europy, ani przykurzańców z Indii, ale działali mu na nerwy jak żadni inni obcy. Ten ich język... nie dało się tego słuchać. Brzmieli jakby mieli gęby pełne ślimaków. Do tego mili jakieś takie maniery... jakby zobaczył na ulicy Francuza, od razu wiedziałby, z którego jest kraju. Po prostu było widać, że to tchórze i zboczeńcy. - Jeszcze jedno, Sam - zwrócił się do barmana, odstawiając pusty kufel na ladę. Z wyraźną niechęcią na twarzy, mierzył wzrokiem mężczyznę przy stoliku. "Mężczyznę"... huh. Kiedy patrzył na jego lalusiowatą buźkę, szczerze wątpił, by ten posiadał coś między nogami. - Od kiedy wpuszczasz tu pederastów, Sam? - spytał głośno, kiedy barman postawił przed nim kolejny kufel piwa, a widząc po jego wyrazie twarzy, że nie zrozumiał dodał: - Gdybym ja miał przy sobie taką dupeczkę, miałaby zbyt zajęte usta, żeby mówić. Wykonał jednoznaczny, wulgarny gest, po czym uśmiechnął się lubieżnie do blondynki. - Chciałabyś spróbować angielskiego, prawdziwego kutasa, mała?
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Z pozoru wydawała się zupełnie inna niż dziewczynka, którą zostawił we Francji niemal cztery lata temu. Najwyraźniej bardzo chciała by tak myślał – że zmieniła się ogromnie i nieodwracalnie, i nie ma już w sobie niczego z jego małej, słodkiej dziewczynki; ale znał ją przecież, znał ją lepiej niż się tego spodziewała i bez problemu przejrzał jej zamiary. Zresztą... myślenie, że cała ta otoczka i poważny ton są jedynie zgrabnie odgrywaną rolą, szło w parze z chęcią by tak było. Nie miał żadnej pewności, że jego podejrzenia są prawdziwe, lecz mógłby dać wiele, by okazały się właśnie takimi. Nie mógł jej stracić, nie pogodziłby się z tym – nie, będąc w deszczowym, ponurym Londynie – wyglądało jednak na to, że jeszcze do tego nie doszło. To przynosiło nie tylko ulgę, ale i nadzieję: na lepsze „jutro” i bardziej znośne „dzisiaj”. Udało mu się ją rozbawić najwyraźniej poprawnym wnioskiem co do treści jej myśli. Nie przyniosło mu to satysfakcji, a bardziej radość – był to znak, że wciąż ma w sobie część dawnego siebie, tę, która rozumiała ją bez słów i którą ona również rozumiała. Może przy niej, z jej nieświadomą pomocą, będzie w stanie odbudować tamtego Nathaniela? Nie. Nie było na co liczyć. To przeszłość, przegrana sprawa. Tamten człowiek umarł wraz z Alicią i teraz niespokojnie przewraca się w grobie. — Naprawdę? — zapytał nie drwiąco, a z prawdziwym zainteresowaniem i nutą nadziei. Był pewien, że nie będzie chciała słuchać o Riverside i Kanadzie, że nienawidzi tego miejsca mimo że nigdy w nim nie była, bo właśnie ono bezpośrednio zerwało ich niegdysiejszą więź. — W takim razie opowiem Ci o czym tylko będziesz chciała. — na jego ustach zagościł znów cień uśmiechu. Wbrew początkowej niechęci, pustki jaką w sobie wówczas czuł i okolicznościom które skłoniły go do emigracji, uważał Riverside za wyjątkową szkołę, która pod wieloma względami odpowiadała mu dalece bardziej niż Hogwart. Wiedział, że Gabrielle również by się tam podobało, że szybko odnalazłaby się w tym pozornie brutalnym miejscu. Wbrew niezwykle delikatnej powłoki, była naprawdę twardą osóbką. Uniósł brew, zainteresowany zarówno poczynioną przez nią pauzą, jak i słowem, które ostatecznie dobrała. — Ekscytująco, tak? Mam nadzieję, że za bardzo nie nabroiłaś, Skrzacie. — upił łyczek piwa — To, że nie chcesz wyjeżdżać na mroźny koniec świata jest mi całkiem na rękę. Skoro wróciłem, szkoda by było gdybyś teraz to Ty uciekła. — Skrzywił się, wspominając o powrocie. Nie było łatwo mówić o swojej ucieczce tak jakby nie była niczym poważnym, a jednocześnie nie było możliwości by jakoś obejść ten temat. Był on głównym powodem ich spotkania i, cóż, nadzieją na naprawienie dawnych relacji. Zajrzał prosto w jej oczy, przez moment nie odpowiadając. Nie potrafił ocenić czy rzeczywiście nie ma pojęcia o chorobie jego matki, czy perfidnie dobrała pytanie w taki sposób, by zabolało go ono choć trochę. Mimo że nie było to do niej do końca podobne, rozważał raczej tę drugą opcję – wiedział jak blisko są ze sobą matka i wuj. Zawsze mówili sobie wszystko i nie było szans, by nie poinformowała go o swoim stanie. Nathaniel wziął głęboki wdech, próbując wybrnąć jakoś z odpowiedzi. Bo właściwie jak długo chciał tutaj być? Non stop ktoś zadawał mu to pytanie, a on udawał, że wcale nienawidzi każdego pojedynczego cala przebrzydłego Londynu z jego przebrzydłym ministerstwem. — Gab, ja... — zaczął, lecz podniesiony, męski głos, który poniósł się po nieprzepełnionym jeszcze barze skutecznie odwrócił jego uwagę. Zmarszczył brwi, posyłając Gabrielle pytające spojrzenie, które następnie przeniósł w stronę owego dżentelmena. Ten ewidentnie patrzył w ich stronę. — Jakiś problem? Radzę zważać do kogo mówisz. — odezwał się głośno, płynnie przechodząc na język angielski. Obleśny typ nie odpuszczał, nazywając jego małą kuzynkę „dupeczką”. W ułamku sekundy zawrzało w nim do niebezpiecznego stopnia, a ręka od razu powędrowała do kieszeni płaszcza, w której trzymał różdżkę. Wyciągnął ją, poderwał się z miejsca i rzucił niewerbalną bombardę, celując w stołek, na którym spoczywał spocony tyłek jegomościa. Niesiony wściekłością, gotów był rzucić cały szereg zaklęć, lecz zawahał się na chwilę – obecność Gabrielle znacznie komplikowała sprawę. Na ile mógł sobie pozwolić, by nie burzyć kruchego zaufania i nici porozumienia, która wciąż była niebywale słaba?
Pozory. W ludzkim życiu odgrywają ogromną rolę: odpowiednie gesty, właściwie dobrane słowa wypowiedziane umiejętnie, kontrolowanym tonem głosu. Gra – jedna w mistrzowskim wydaniu, inna - dość nieudolna, jednak każda z nich miała to samo zadanie – zamaskować prawdziwe uczucia. Te, z którymi nie potrafimy sobie poradzić, te, których nie jesteśmy pewni lub te, który istnieją tylko w naszych wyobrażeniach. I to właśnie w taki sposób rodzi się niespełniona w przyjaźni miłość czy w gorącej miłości nienawiść. Człowiek częściej woli ukrywać prawdziwe emocje niż w jawny i zrozumiały dla drugiej osoby sposób je pokazywać. Gabrielle, choć wiele razy w myślach oraz swoich wypowiedziach gardziła takimi osobami, teraz sama przed sobą musiała przyznać, że nie jest od nich lepsza. Nie chcąc pokazać Nathanielowi swoich słabości, tej ogromnej pustki jaką po sobie pozostawił i rozdzierającego serca żalu chowała się za surowym tonem głosu, czy trafnymi – mającymi sprawić ból – pytaniami. Jej było łatwiej, odpowiedni makijaż oraz dobrze dobrany strój maskowały targające nią emocje, odwracały uwagę od prawdy, ukrytej często między wierszami. Nie wiedziała, że długoletnia rozłąka nie zmieniła jednego. Więzi, która była tak silna, że czas nie zniszczył jej fundamentów, jedynie lekko nadwyrężył, dzięki czemu Nathaniel bez przeszkód przejrzał blondynkę. Targające tą dwójką emocje zwieszone były w ciężkości powietrza, oboje zdawali sobie z tego sprawę, lecz za wszelką cenę starali się to ignorować, nadając ich spotkaniu dozę normalności. Gabrielle ułożyła dłonie na drewnianym blacie, aby powstrzymać ich drżenie. Dłoń Nathaniela również spoczęła na stoliku, bijąc się z myślami blondynka przygryzła dolną wargę, po czym zaskakującym – również dla siebie – gestem złączyła razem małe palce ich rąk. Spojrzała na kuzyna uśmiechając się delikatnie. Czuła każde uderzenie serca w piesi, zdenerwowanie widocznie w nieśmiałym uśmiechu oraz strach malujący się w zielonych tęczówkach. Odrzucenie, bała się go. Tym razem to ona wykonała krok naprzód, zupełnie jakby prowadzili w ten sposób swego rodzaju taniec. -Tak – potwierdziła wcześniej wypowiedziane słowa, mimowolnie kiwając potwierdzająco głową. Opuściła głowę wzdychając głośniej niż zamierzała. Trwała chwilę w ciszy, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Nie sądziła, że rozmowa z nim będzie tak trudna. W listach wymienianych z Julianem bez problemu potrafiła wyrazić co czuje, nie musiała w głowie szukać odpowiednich słów, które choć w małym stopniu potrafiłyby oddać targające nią emocje. Rozmowa w cztery oczy była dużo trudniejsza –Nathanielu… – zaczęła zamykając w swoich dłoniach jego – musisz wiedzieć… mieć świadomość tego, że mam do ciebie ogromny żal. Pozwól mi to powiedzieć – poprosiła, kiedy ten już otwierał usta by zabrać głos – Nie chodzi już o tą złamaną obietnicę, że wyjechałeś nie tłumacząc nawet dlatego… teraz już i tak wszystko wiem. Bardziej chodzi o fakt, że ciebie nie było. Przez te wszystkie lata… każdego dnia, czekała na jakikolwiek znak od ciebie. Święta, ferie, wakacje. Ten okres, który zawsze był nasz, nie było ciebie w nim. Nie było nawet głupiego listu. Zupełnie tak jakbyś o mnie zapomniał, wymazał z pamięci albo zamknął w jakiejś skrzyni, zatrzasnął wieko i wyrzucił klucz. Właśnie o to mam do ciebie największy żal – wyrzuciła z siebie myśli, które od chwili gdy go ujrzała zaprzątały jej głowę. Nie mogła powstrzymać samotnej, słonej kropli, która utorowała sobie drogę na jej różowym policzku. Wraz z nią odpłynął żal, niczym wazon podczas ich ostatniego spotkania łza roztrzaskała się na milion drobnych kropelek o drewnianą podłogę. Nie mogła zapanować nad drżeniem głosu, który zdawał się przybierać na silę wraz z kolejnym wypowiedzianym słowem. Ponownie zamilkła, nie komentując jego słów o wyjeździ, wszystko co teraz czuła, co zostało wywołane wypowiedzianymi przezeń słowa uniemożliwiło jej racjonalne myślenie. Blondynką zawładnęły uczucia, które początkowo tak bardzo chciała w sobie stłumić, jednak przy nim nie potrafiła. Nie potrafiła być zimną suką czy wredną jędzą, nie przy nim. Później wszystko potoczyło się niezwykle szybko, kąśliwe uwagi jakiegoś jegomościa przy barowym kontuarze, nienawistne spojrzenie Nathaniela oraz ton głosu wywołujący gęsią skórkę. Zaklęcie rzucone w ułamku sekundy. Pochwyciła jego spojrzenie, chwila zawahania wywołana jej obecnością. Położyła swoją dłoń na jego, chcąc by ten uspokoił się. Nie chciała awantur. Na twarzy blondynki malował się spokój. Uśmiech znikł, lecz ona wydawała się niezwykle łagodna. Wstała z miejsca z niezwykłą gracją. -Ja się tym zajmę – wyszeptała tylko dając chłopakowi buziaka w policzek. Nawet jeżeli próbował ją powstrzymać, ta odwróciła się do niego plecami. Kołysząc w uwodzicielski sposób zaokrąglonymi biodrami ruszyła w stronę obleśnego mężczyzny, przyodziewając na usta figlarny uśmieszek. Stając przy nim w kokieteryjny sposób założyła kosmyk włosów za ucho. To było zadziwiające zjawisko, w jednej chwili dziewczyna zaczęła roztaczać wokół siebie niezwykle przyciągającą siłę. Jej każdy, nawet najmniejszy gest miał w sobie niebywale dużo gracji, nawet dorosłe kobiety mogłyby poczuć przy niej zawstydzenie. Przyciągała spojrzenie każdego. Koniuszkiem języka oblizała górną wargę, mężczyzna przy barze, który jeszcze chwilę temu głosił niemoralne propozycje skierowane w jej stronę umilkł wpatrując się w nią jak zaczarowany. Zbliżyła się do niego, zupełnie jakby chciała na jego ustach złożyć pocałunek, kaskada blond włosów przysłoniła ich twarze. -A ty chcesz przekonać się czym jest furia kobiety? – zapytała wpatrując się w jego oczy. Kolor jej tęczówek zmienił się w czerń, wyglądała jak demon. Po pięknej kobiecie pozostało jedynie wspomnienie. –Bu?! – wyszeptała.
Ryknął śmiechem, kiedy ten mały pedałek, kazał mu uważać, do kogo się zwraca. Cóż, był zdrowy i w ogóle, więc chłopak zupełnie go nie obchodził. Skupił się zupełnie na pięknej blondynie. Uśmiechnął się do niej obleśnie, kiedy nagle stołek pod jego siedzeniem eksplodował. W pierwszej chwili bardzo zaskoczony, siedział na ziemi z głupim wyrazem twarzy, poderwał się jednak szybko gotowy do spuszczenia smarkaczowi wpierdolu... ale zatrzymała go Ona. Kompletnie zapomniał co miał zrobić, kiedy do niego podeszła. Chciał jej tu i teraz. Na tym barze, przy wszystkim. I ona też najwyraźniej chciała. Wiedział, że chciała. I nagle coś się zmieniło. Jej oczy zrobiły się ciemne, zimne, przerażające. Nie był w stanie się ruszyć, zmrożony ze strachu. Na ziemię sprowadziła go dopiero dłoń barmana, zaciskająca się na jego ramieniu.
Przeczuwał kłopoty, kiedy tylko Bill zaczął zaczepiać klientów. Ten błazen wiecznie szukał guza, kiedy się napił. Postawił przed nim kolejny kufel i zignorował pytanie. Miał nadzieję, że tamci też zignorują. Bill był głupi, ale przy tym nieszkodliwy. Podszedł do drugiej strony baru, odbierając zamówienie od innego klienta, kiedy coś huknęło, a po podłodze posypały się kawałki drewna. Jeden z taboretów rozleciał się na kawałki. - Hej! - krzyknął, do młodego mężczyzny, odstawiając wycieraną szklankę i chwytając własną różdżkę. Zamurowało go jednak, kiedy w stronę Billa ruszyła ta młoda. Cholera... żeby więcej tu takich przychodziło, zamiast takich naprutych kretynów. Wpatrywał się w kołyszące się biodra dziewczyny zapominając o bożym świecie. Ocknął się dopiero, kiedy ta pochyliła się bliżej Billa. Nie widział co się działo, ale wiedział, co działo się z nim przed chwilą. Cholerne wile, czy czym tam była. Takie dziwolągi powinno zamykać się w jakichś rezerwatach. Podszedł do dwójki przy barze i starając się nie patrzeć na dziewczynę, szarpnął Billa za ramię. - Wystarczy! - warknął, popychając mężczyznę w stronę drzwi - Wracaj do domu, pijaku! Dupę Ci widać! - faktycznie w spodniach Billa świeciła ogromna dziura po wybuchu taboretu, ukazująca przypalone gacie. Billowi nie trzeba było z resztą dwa razy powtarzać. Otrząsnął się i wybiegł z lokalu błyskając na boki, przestraszonym spojrzeniem. - A pan pilnuj swojej laski - najechał teraz na młodego mężczyznę wzburzony bałaganem w barze. Na dziewczynę nadal wolał nie patrzeć. - I taboret doliczam do rachunku - machnął różdżką, sprzątając pozostałości zniszczonego siedziska i zły na wszystko wrócił do czyszczenia szklanek.
----------------------------------------------------- Musicie zapłacić 20g za zniszczony taboret -> klik. Jakbyście jeszcze wchodzili w interakcję z barmanem i mnie potrzebowali, to kopcie mnie na Etce c:
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Niezbyt często wracał myślami do momentu, kiedy widzieli się po raz ostatni. Niewiele rozumiał z jej szału, właściwie nic poza jednym, niezwykle oczywistym przekazem – że nie ma ochoty nigdy więcej go oglądać. Z potulnością tak niepodobną do właściwego mu zachowania, spełnił jej oczekiwania, zupełnie znikając z jej życia. Problem był tylko jeden – przypadkiem wykreślił ją również ze swojego. Wiedząc, że wina leży po jego stronie, długo nie potrafił pogodzić się z utraconą więzią i zapełnić pustki, która pozostała nie tylko po Alicii, lecz wówczas również Gabrielle. Życie bez promyczka szczęścia jakim zawsze mu była okazało się o wiele trudniejsze niż mógłby przypuszczać, lecz uparcie nie pisał, wmawiając sobie, że dawno się z tym pogodzili. Oboje, bo przecież to właśnie on najlepiej wiedział czego jej potrzeba – i nie był to bynajmniej kontakt z mordercą. Bał się, że coś zauważy, a nie chciał jej w to wszystko wciągać... no i nie zabrakło też, rzecz oczywista, egoistycznych pobudek – zdawać by się mogło, że nic nie stoi na przeszkodzie by wakacje spędzał w ukochanej Francji, lecz wiedział, że tylko unikając wszelkiego kontaktu z całą swoją rodziną, będzie mógł w pełni odciąć się od życia na Wyspach. Nie bez powodu nie odwiedził Londynu ani raz, nawet w czasie świąt, a na listy od rodziców odpisywał zdawkowo i bez emocji. Była to też (choć nigdy w życiu nie przyznałby tego na głos) swoista pokuta; jak mógłby cieszyć się słońcem Prowansji, kiedy z jego winy ktoś – na domiar złego nie byle kto – gnił w zimnym, ciemnym grobie. Jej porównanie do skrzyni w istocie było bardzo trafne, na tyle, że uniósł nieznacznie brew w geście zaskoczenia. Tak przecież było... zepchnął dawne wspomnienia na skraj swojej pamięci, zamknął je tam, odgrodził grubym murem. Pozostały niezmienione, zamrożone w chwili kiedy je porzucał. To dlatego jego Gabrielle miała wciąż dwanaście lat, to dlatego pozornie nie miała prawa się zmienić. — Nigdy o Tobie nie zapomniałem. — mruknął, choć odwrócił wzrok od przeszywającej go na wskroś zieleni jej tęczówek. Nie kłamał, ale wiedział, że i tak mu nie uwierzy. I wcale jej się, cholera, nie dziwił. — Chciałbym podać Ci teraz dobre wyjaśnienie mojego milczenia, ale prawda jest taka, że nie istnieje. Nie takie, które byłoby wystarczające. I tyle. Nie potrafił zdobyć się na pełną szczerość, przerastało go to nawet jeśli był w stanie zaciekle walczyć o jej przychylność. Zmełł w ustach przekleństwo pod adresem własnej głupoty. Chciałby być dla niej otwarty i radosny, lecz rozdział gdy przychodziło mu to z łatwością już od dawna był zamknięty. Mógł dać jej namiastkę dawnego siebie – a było to zbyt mało. Poniekąd cieszył się, że komentarz zapijaczonego klienta pubu uniemożliwił mu kontynuowanie swojej odpowiedzi, nie wiedział wszak jak miałaby ona brzmieć. Nie miał planu, pierwszy raz od dawna działał po omacku, a to sprawiało mu ogromny dyskomfort. Musiał mieć wszystko pod kontrolą, zawsze, bez wyjątku. Tak jak miał pod kontrolą tego obleśnego typa w chwili gdy rozwalał stołek tuż pod jego tyłkiem. Atakując pijanego mężczyznę, czuł się bardziej panem sytuacji aniżeli w chwili gdy rozmawiali... zmieniła się tak bardzo, że nie wiedział czego ma się spodziewać. Z całą pewnością tego nie wiedział. Zupełnie nieprzygotowany na to, że w jej obecności miałby wznosić jakąkolwiek barierę, początkowo zupełnie uległ jej urokowi. Z rozchylonymi z wrażenia wargami chłonął z jej ust każe z wypowiedzianych przez nią słów, zwrócił ku niej płonące zielenią oczy; nachylił się ku niej, chwytając powietrze przesiąknięte oszałamiającym zapachem, od którego kręciło mu się w głowie. Czuł mrowienie warg, kiedy wyczekiwał pełnego pasji pocałunku, ona jednak ominęła je bez żalu, składając najmiększy, najmilszy pocałunek na jego gładkim policzku. Nie zamierzał dać jej uciec, złożył rękę na jej plecach, gładząc je delikatnie i zamierzał przycisnąć ją do siebie w silnym uścisku, zgoła odmiennym od tego, którym ją powitał. Nie zdążył, wymknęła mu się, wyślizgnęła spod jego dłoni i odwróciła do niego plecami. Dotknął dłonią muśniętego najsłodszymi wargami policzka i opadł na swoje krzesło, nagle zupełnie nie potrafiąc ustać na nogach. Oddychając niespokojnie, potarł skronie. Urok, pod którego wpływem znalazł się nieopatrznie, osłabł kiedy przestała skupiać na nim uwagę; czując, że ma choćby połowiczną kontrolę nad swoimi myślami, zamknął je na cały świat, wznosząc wewnątrz siebie grube mury oklumencji. Dopiero wówczas poczuł, że nic nie zakłóca mu odbioru całej sytuacji. Własne odczucia względem Gabrielle, jakie szalały w nim jeszcze przed momentem zepchnął na dalszy plan. Nagła trzeźwość umysłu sprawiła, że znów poderwał się z krzesła i zbliżył do kuzynki, która zachowała się zupełnie nietypowo. Różdżkę trzymał w pogotowiu, choć nie ignorował, gdyż widział teraz trans, w jakim znajdowali się obaj mężczyźni... i prawdopodobnie cała reszta klienteli. Widział napawające go obrzydzeniem pożądanie malujące się na ich twarzach i nagłą grozę, która wykrzywiła okropną, zapijaczoną mordę agresora. — W porządku... — wysilił się na łagodny, niemalże uległy ton, unosząc rękę w uspokajającym geście. — Nie szukamy kłopotów. Chodź, Gabrielle. — to mówiąc, zacisnął długie, szczupłe palce na jej ramieniu i skinął jeszcze głową, zgadzając się na pokrycie kosztów uszkodzonego stołka. Był wściekły na całą tę sytuację, lecz starannie skrył to za maską uprzejmości. Nie chciał wykłócać się z barmanem, gdyż mężczyzna nie był niczemu winny. Odciągnął kuzynkę od baru, po czym nachylił się ku niej i nie do końca przyjemnym tonem syknął — Na dwór. — z tonu jego głosu, ale i towarzyszącemu mu dziwnego błysku w oku można było wywnioskować, że protesty nie mają najmniejszego sensu. Wziął ze stolika ich płaszcze i wyszedł na zewnątrz pubu tuż za Gabrielle. Tam wyciągnął z kieszeni papierośnicę i wyjął z niej upragnionego papierosa – obietnicę ukojenia skołatanych nerwów. Odpalił ją przy pomocy różdżki i zaciągnął się głęboko. Dopiero wówczas był w stanie na nią spojrzeć. — Zabiję go kiedy tylko go spotkam. — oznajmił ze spokojem, który nadawał jego wypowiedzi nader niepokojącego wydźwięku. Jego maska pękła – a może opuścił ją dobrowolnie? Przestrzeń między brwiami znaczyła głęboka, pionowa linia, kąciki ust opadły, wyzbywając się uwięzionego w nich wiecznie uśmiechu. Podjął niespokojny spacerzyk w tę i z powrotem. — Co to miało być, Gabrielle?! Nie zapomniałaś mi o czymś przypadkiem powiedzieć? — z emocji mieszał ze sobą oba języki i nawet wdychana co i rusz nikotyna w niczym mu nie pomagała.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
„Nigdy o Tobie nie zapomniałem.” - w pierwszej chwili miała ochotę zaprzeczyć jego słowom wyrzucając mu wszystkie chwile: każde święta, ferie, wakacje czy urodziny pozbawione jego obecności, nie tylko tej fizycznej, przez te wszystkie lata nie wysłał do niej ani jednego listu, nie dawał znaku życia, zupełnie jakby za sprawą magicznej gumki wymazał się z niego sam. Miała ochotę patrząc mu prosto w oczy wyliczyć wszystkie najważniejsze wydarzenia w jej życiu, o których on nie miał pojęcia, że miały miejsce. Chciała wyliczyć mu, co do sekundy czas, który odebrał im swoim nagłym wyjazdem. Ostatecznie zrezygnowała z tego, wiedząc, że przeszłości nie da się już zmienić, zapisała się ona na kartach ich historii na zawsze, podzieliła ich ścieżki, niby biegły one w jednym tempie, jednak nie tworzyły jednej drogi. Była zmuszona, zupełnie jak on – pokonywać zakręty sama. Nie byli wstanie tego cofnąć, wrócić do punktu, w którym nastąpił rozłam, zmienić biegu wydarzeń, teraz, kiedy się już spotkali pozostało im jedynie budować na nowo nadszarpniętą relacje, poprzez gesty, słowa, poprzez bycie razem wykładać cegiełka po cegiełce nową, brukowaną i stabilniejszą drogę. Rozluźniła palce dłoni, które zaciskała zbyt mocno na przeźroczystym szkle. Chłodna szklanka skutecznie studziła żar jej ciała, który mimowolnie wywoływała obecność Nathaniela. Pójście za radą Juliana okazało się doskonałym posunięciem, choć żal całkowicie nie opuścił serca Gabrielle. Zepchnęła go w odmęty tego narządu, by wraz z krwią płynącą w żyłach nie mógł ponownie owładnąć jej drobnym ciałem. Dawała im szansę, którą być może nieświadomie odebrali sobie lata temu, kiedy to negatywne emocje zatarły miłość jaką się darzyli. Nikt, a przede wszystkim ich dziadkowie nie potrafili zrozumieć, dlaczego to wszystko poszło w takim kierunku, choć oni również zdawali się mieć przed nią tajemnicę, uważać ją za zbyt małą by mogła zrozumieć. Nie mieli pojęcia, jak bardzo się wtedy mylili, oni jak i Nathaniel. -Po części znam to wytłumaczenie. Jest zupełnie takie samo, jak u mnie. Oboje jesteśmy zbyt dumni i zbyt uparci, by zrobić pierwszy krok, choć myślę, że ten upór u mnie jest silniejszy niż u ciebie – odpowiedziała po części rozumiejąc, co może mieć na myśli. Wiedziała też, kto był powodem wyjazdu, nieżyjąca Al, jednak nie zamierzała poruszać tematu tej dziewczyny, przywoływało to zbyt bolesne rany. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym ze pełnej jeszcze szklanki upiła łyk piwa imbirowego. Słodko-gorzka ciecz rozlała się w jej ust, przyjemnie łaskocząc w podniebienie. Okrężnym ruchem języka oblizała wargi, na których zebrała się niewielka ilość białej pianki, po czym westchnęła z wyraźną ulgą rozbawiona swoją reakcją. Mimo całej tej otoczki dorosłej panny, którą stworzyła na potrzeby dzisiejszego spotkania nadal było ukryte w niej dziecko, tak dobrze zapamiętane przez miedzianowłosego. Tej części swojej natury nigdy nie będzie potrafiła się na pewno wyzbyć. To tu leżało podłoże wzrodzonej ciekawości blondynki, zamiłowania do przygód czy spontanicznych, często niestety nieprzemyślanych reakcji. Gdyby któregoś dnia przyszło jej to porzucić, to równie dobrze ktoś mógłby ją po prostu zabić. Były to nieodłączne elementy tworzące jej złożony charakter, w którym było dużo miejsca nie tylko na sprzeczne uczucia rodzące się w każdej sytuacji, ale również niepohamowane pokłady miłości do najbliższych osób, którym wybaczyć była w stanie wszystko. Wpatrywała się w niego bystrym spojrzeniem zielonych oczu, z nieco badawczym przebłyskiem pojawiającym się sporadycznie, kiedy wykonywał jakiś gest czy zabierał głos. Uważnie słuchała brzmienia jego barwy i musiała przyznać, że zmienił się; stał się głębszy, bardziej melodyjny oraz mniej piszczący. Nie powinno jej to dziwić, jednak wywołało małe zaskoczenie, zdała sobie wtedy sprawę, jak wiele ją musiało ominąć. Zmusiło jednocześnie, by lepiej mu się przyjrzeć. Oczywiście nie umknął jej fakt, na jak przystojnego, młodego mężczyznę wyrósł, lecz po szczegółowszych „oględzinach” doszła do wniosku, że było w nim… coś. To COŚ widziała czasem również u siebie, w oczach, które zmieniały barwę, w tym uczuciu odbierającym oddech, wprawiającym serce w wolniejszy rytm, a chłód bijący wtedy z ciała był wręcz wyczuwalny w powietrzu. Mrok. Tak nazwała to COŚ. Nathaniel Bloodworth nosił w sobie mrok, była tego pewna. Być może było to ich cechą rodzinną, przekazywaną z pokolenia na pokolenia, czarne szpony tak bardzo osadzone były w ich krwi, że nie mogli od tego uciec. Wyciągały swoje zadarte paznokcie rysując ich dusze, które dla świata mogły być zbyt nieskazitelne. Przecież świat potrzebuje równowagi między dobre i złem, jej zachwianie mogłoby doprowadzić do wielu nieprzewidzianych w historii wydarzeń, które stałyby się jej wypaczeniami, zupełnie jak Voldemort czy Greenwood, teraz postacie te były jedynie słowami zapisanymi na kartkach papieru, jednak w tych którzy pamiętali czasy ich istnienia nadal budziły grozę. Zamrugała kilka razy, kiedy pogrążeni w ciszy czekali… tylko właściwie na co? Szczerość płynąca z ust blondynki zdawała się dławić go, tak jakby sam bał się tego co mogą wypowiedzieć różowe wargi, na których błąkała się niewielka kropla alkoholu. Sięgnęła ku niemu dłonią, po czym delikatnym ruchem kciuka zebrała drobną kropelkę, uśmiechając się przy tym. Wtedy rozległ się ten przeklęty komentarz, który zrujnował całą magię niezwykłej dla tej dwójki osób chwilę. Prysnęła ona niczym mydlana bańka, zostawiając po sobie gorzki smak mydła na koniuszka języka oraz ogarniającą młodego mężczyznę złość. Widziała, jak rodzi się ona w jego zielonych tęczówkach sprawiając, że czarne źrenice powiększyły się znacznie, a spojrzenie utkwione zostało w podpitym mężczyźnie. Nie był to scenariusz, który przewidywała, a miała ich w głowie naprawdę dużo. Sytuacja sama w sobie nie była beznadziejna, lecz wściekłość Nathaniela wzięła nad nim górę, chciał mieć nad nią kontrolę, wiedziała o tym, bo przecież zawsze taki był. Zaśmiała się cicho, bo to dawało poczucie, że nie zmienił się całkowicie, nadal miał w sobie coś z jej kochanego trzmielika. Musiała coś zrobić, podjąć decyzję, być może taką, której konsekwencje będą bardziej opłakane niż poniesienie kosztów zniszczonego stołka, jednak intuicja podpowiadała jej, że tak należy. Cichy głosik w głowie uparcie, niczym mantrę powtarzał „rób coś”, „dawaj! Dalej, już!”. Gabrielle była osobą, która nie ignorowała go, dlatego zebrała w sobie siłę. Początkowo z charakterystyczną dla siebie niepewnością, wszakże nie potrafiła jeszcze całkowicie kontrolować swoich mocy zwróciła się do kuzyna. Chciała go w pewien sposób przestrzec, musiał dojrzeć, że nie dzierży w dłoni różdżki. Nie była świadoma tego, jak potężna potrafi być, dotarło to do niej chwili, kiedy spojrzenie krwi z jej krwi zmieniło się diametralnie. Rozchylił wargi, niczym ambrozję spijając z ust dziewczyny każde słowo, a jego wzrok zdawał się ją pożerać. Wpatrywał się w nią, tak jak drapieżnik patrzy na swoją ofiarę. Widoczny na jego twarzy był pewien rodzaj ekstazy, podniecenia wywołanego jej osobą. Była zaskoczona tym widokiem, jednak peleryna utkana z magii wili, którą na siebie nałożyła nie przestała działać, co wywołało przerażenie. Czuła jak krew w jej ciele mimo tak skrajnych uczuć płynie wolno, zupełnie jakby trwała we śnie, a przecież czuła… czuła, jak kładzie palce na jej plecach, które w zetknięciu z jej skórą wywołały mrowienie. Zupełnie, jakby z dotyku tego czerpała swego rodzaju przyjemność, której nie chciała czuć. Nie w przypadku Nathaniela. Wymknęła się mu, nie mogąc znieść tej świadomości uciekła, pozostawiając go samego. Dla Gabrielle wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, zupełnie jakby czas na jej rozkaz zwolnił swój bieg, co było wręcz niemożliwe. Była w swego rodzaju transie, kontrolowała całkowicie sytuację, naprawdę to robiła. Czuła się taka silna… niezniszczalna. Poczuła satysfakcje płynącą z tego faktu, zaś uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny dokładnie w tym samym momencie, kiedy usta pijaka wykrzywił grymas przerażenia. Mocne szarpnięcie za ramie wywołujące ból, mimowolnie oprzytomniała odzyskując dawny, naturalny wygląd. Skrzywiła się patrząc na osobę, która postanowiła wtargnąć w jej strefę komfortu, jednocześnie powstrzymując przed podjęciem kolejnego kroku. Nie chciała tak łatwo odpuszczać, przerażenie malujące się na twarzy zapijaczonego mężczyzny nie było dla niej wystarczającą pokutą. Chciała, wręcz pragnęła, by ze strachu był gotów… odebrać sobie życie. Otworzyła szczerz oczy zszokowana własnymi myślami. Spojrzała na Nathaniela, który wydawał się być wręcz wściekły, a jego zielone tęczówki ciskały w nią gromy. Otworzyła buzię by zabrać głos, w jakiś sposób obronić się przed wymownym spojrzeniem rzucanym w jej stronę, jednak zamknął jej usta krótkim poleceniem. Zmarszczyła brwi, lecz posłuchała go. Popchnął ją w stronę wyjścia, nie była gotowa na siłę z jaką to zrobił, dlatego straciła równowagę, prawie przewracając się na drewnianą podłogę, spojrzała przez ramię karcąc go wzrokiem, zaś w odpowiedzi dostała jedynie nieme „idź!”. Warknęła pod nosem, usłuchała. Atmosfera między tą dwójką zdawała się być niezwykle napięta, powietrze wręcz elektryzowało pod wpływem złości skumulowanej w młodym mężczyźnie, zaś blondynka walczyła ze sprzecznymi emocjami; złość oraz radość. Nie mogła nadal uwierzyć, że jej się udało, po raz pierwszy miała nad tym całkowitą kontrolę. Chciała skakać z radości, cieszyć się. W jej oczach tańczyły rozemocjonowane iskierki. –Udało się, naprawdę się udało – powiedziała pod nosem, ledwie słyszalnie, w tej samej chwili głos zabrał miedzianowłosy. Była zaskoczona ostrością jego tonu, poczuła jak lodowaty dreszcz przeszywa jej ciało, co więcej nie był on spowodowany chłodnym podmuchem wiatru. Spojrzała na kuzyna, wydawał się zupełnie inny niż kilkanaście minut temu. Surowy, nawet w niej budził lekkie przerażenie. Nie pamięta, by kiedykolwiek widziała go takim. Stanęła prostując się, czuła się jak podczas spotkania z Elijahem, gdzie zawsze musiała być przygotowana na atak. Nie podobało jej się to. -Gdybyś przy mnie był, to byś wiedział! – warknęła. W tym momencie szlak trafił wybaczenie, żal który zepchnęła w odmęty serca wydostał z klatki, w której go uwięziła, a złość postanowiła znaleźć swoje ujście. -Nie było cię Nathanielu, nie obchodziłam cię, więc czy to ma jakieś znaczenie, co to było?! - zapytała podnosząc ton głosu o oktawę. Miała ochotę sobie pójść, znowu skłonić się ku ucieczce, zacisnęła dłonie w pięści. Nie, nie tym razem pomyślała. –Gdybyś był, to wiedziałbyś że twoja kochana kuzynka jest pieprzonym dziwolągiem! Gdybyś był może jakoś bym umiała sobie z tym poradzić, gdybyś był może lepiej bym nad tym panowała. Ale ciebie do cholery nie było! Nie miej teraz do mnie o to pretensji i nie udawaj idioty, bo nim na pewno nie jesteś – odpowiedziała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był stanowczy, niemalże agresywny. Obejmował jej ramię żelaznym uściskiem szczupłych palców i bezlitośnie wręcz pchnął ją ku wyjściu, jakby chcąc wzmocnić siłę wypowiedzianego słowa. Miał ku temu swój powód prócz oczywistej wściekłości, która wrzała w jego żyłach i kotłowała się w jego ciele nieprzyjemnym gorącem; powodem tym była potrzeba wybudzenia jej ze stanu, w jakim była jeszcze przed momentem. Nie był pewien z czym ma do czynienia – co takiego zawładnęło jego małą kuzynką, skłaniając ją do podobnych szaleństw? Podświadomie wiedział czego właśnie był świadkiem, lecz uparcie odsuwał od siebie najbardziej oczywiste rozwiązanie, licząc, że okaże się ono nieprawdziwe. Wciąż miał nadzieję, że poda mu jakieś inne wyjaśnienie, równie przekonujące, a mniej problematyczne dla nich obojga. Wychodząc, zostawił na kontuarze zapłatę za oba piwa, zepsute krzesło i napiwek dla barmana – tak na wszelki wypadek, bo coś mówiło mu, że mogą nie zagrzać tu miejsca. Nie dosłyszał co takiego powiedziała i właściwie powinna podziękować za to losowi, gdyż wówczas szlag trafiłby go zupełnie, nie zostawiając ani odrobiny miejsca na zdrowy rozsądek. Nie miał nic wspólnego z uśmiechającym się znad kufla Nathanielem, to prawda; wiał od niego chłód, a w oczach miał coś dziwnego – niewątpliwie nieprzyjemnego, choć nienazwanego. Znosił jej wzrok, a złość, która wciąż w nim szalała, sprawiała, że było mu to obojętne – w normalnej sytuacji pewnie by go to zabolało. Ba, pewnie zaboli, kiedy rozsądek w końcu dojdzie do głosu, kiedy oddech się uspokoi, a on znów będzie sam. „Nie, nie sam. Samotny.” Jej gniewne warknięcie sprawiło, że przystanął, zamarł w bezruchu, zaczepił zielone, przymrużone ślepia na jej sylwetce, jak drapieżnik, który szuka najsłabszego punktu swojej ofiary; powoli zbliżył się do niej, wydychając nosem smużkę dymu. „Gdybyś Ty była przy mnie, też byś rozumiała. Ale nie mogę przecież Cię winić, sam Cię od siebie odsunąłem.” — Nigdy więcej nie mów, że mnie nie obchodziłaś. — odparł lodowatym tonem, stając na tyle blisko niej, by musiała zadrzeć ku górze głowę, jeśli chciała widzieć jego twarz. — Nigdy więcej. Nie wiadomo czy była to groźba, czy raczej obietnica – że nigdy więcej jej nie zostawi i nigdy więcej nie da jej podstaw, by myślała w taki sposób. Sam też tego nie wiedział. Wszystkie plany odnośnie do tego spotkania runęły już w pierwszych minutach od jego rozpoczęcia. Zaciągnął się dymem głęboko, spokojnie, czując, że nawet jeśli nie jest jeszcze w pełni sobą, odzyskuje już częściowe panowanie nad swoimi emocjami. Przymknął oczy, słuchając jej gniewnego wywodu, przyłożył palce lewej ręki do skroni i potarł cienką skórę, którą zdobiły teraz znacznie wyraźniejsze żyłki. Najwyraźniej była gotowa potwierdzić jego obawy... westchnął głęboko. — Mam w pobliżu mieszkanie. Mamy do pogadania, a to nie jest najlepsze miejsce. Wykaż się, proszę, rozsądkiem i złap mnie za rękę. Wyciągnął ku niej dłoń i, zaciągnąwszy się papierosem po raz ostatni, wyrzucił niedopałek gdzieś w bok. Był gotów teleportować ich kiedy tylko poczuje ciepło jej drobnej dłoni.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie mogła uwierzyć, że potraktował ją w taki sposób; siłą wręcz wymusił na niej wyjście z pubu, mimo że jego rękę już dawno zniknęła z ramienia dziewczyny, ta nadal czuła moc tego uścisku. Czuła się na z góry przegranej pozycji, w starciu z nim nie miała najmniejszych szans: był od niej silniejszy. Wiedząc, że opór jest nadaremny,z wyraźnym niezadowoleniem opuściła ciepłe pomieszczenie. Chłód,który zdawał się ją przenikać dogłębnie był nie tylko wynikiem niskich jeszcze temperatur, ale przede wszystkim bił on od Nathaniela. Po uśmiechu i radości, jakimi witał ją kilkanaście minut temu nie było najmniejszego śladu, zupełnie jakby nigdy nie istniały. Ba! Jakby nie pasowały zupełnie do jego wyglądu, odsunięcie kącików ust było czymś na co sobie pozwalał, lecz pełny uśmiech który słał w kierunku blondynki,jawił się jej niczym maska pozorów, założona tylko po to,by ujrzała w nim kogoś z dawnych lat. Nie był już tą samą osobą, dostrzegła to zbyt późno, żeby się teraz wycofać. Zachować jak tchórz, który w chwili prawdy gotów jest jedynie do ucieczki, miast stawić czoła przeciwnością. Obawa przed łatką uciekinierki skutecznie uziemiła jej stopy na brukowanym chodniku, jednak nie była to jedyny powód, dla którego postanowiła z nim zostać. Miała w tym też swoje, ktoś rzekłby, że egoistyczne pobudki. W zielonych tęczówkach Nathaniela dostrzegła mrok, który widziała również u siebie. Chciała by pomógł jej - dobrowolnie czy też nie, rozwikłać tą zagadkę. Gabrielle miała pewne podejrzenia,jednak nadal wszystko nie było jeszcze klarowne. W głowie pojawiało się za dużo myśli, nieskładnych, nie mających poza jednym punktem nic ze sobą wspólnego. On,jako krew z jej krwi mógł doprowadzić do odpowiedzi, które dziewczyna zadawała sobie w myślach. Miedzianowłosy nie był głupi, może gdy byli jeszcze dziećmi czasem wykazywał się nieco mniejszym sprytem niż ona (pomijając fakt, że to ona była tym słodszym dzieckiem w rodzinie), był wręcz szalenie inteligentny. Była pewna, że upływający czas jedynie wzmógł w nim tę cechę. Nie ugięła się pod naporem jego przerażającego,wręcz maniakalnego wzroku, wyszła mu naprzeciw rzucając oskarżeniami. Nie mógł jej tego odebrać, tych słów które były szczerą prawdą, której nawet on był świadom. Mógł się zarzekać, wypierać, odpierać atak kuzynki, jednak świadomość, że miała rację była niezwykle przytłaczająca, co więcej nie tylko dla niego, ale również dla niej. Wydawało się, że słowa docierają do niego z opóźnieniem, wszakże waga ich była zbyt duża, by pozostały bez odpowiedzi. Nie wiedziała,które zdanie ubodło go najbardziej, nagle wyrósł przed nią,prostując się. Górował nad dziewczyna, jednak nawet to nie złamało jej hardego spojrzenia. Zadarła do góry brodę, by nie stracić z nim kontaktu wzrokowego. Dym niemiłosiernie drażnił ją w nos i drapał w gardło, nienawidziła tego śmierdzącego zapachu tytoniu, który odbierał ludziom powoli oddech. Lodowaty ten wypełnił powietrze, wywołując na jej skórze ciarki. Znajdował się na tyle blisko by zatrzymać gorącą krew w żyłach blondynki, zmrozić ją na kilka sekund, zamknąć w objęciach poczucia winy, że swoim bezmyślnym zachowaniem doprowadziła go do takiego stanu. Wykorzystała chwilę jego nieuwagi, kiedy zamknął oczy zrobiła krok do tyłu. Był to odruch, bezwiednie wykonany w momencie, gdy poczuła się zagrożona. Z wahaniem, długim, ciągnącym się niemiłosiernie chwyciła jego dłoń. Poczuła szarpnięcie.
/ zt x2
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Wybrałem ten pub specjalnie dla nas, bo nazwa pasuje idealnie – mówię do @Hyacinthe Layton, kiedy wchodzimy już do środka po dosyć długim spacerze z dormitorium Gryfonów na dół i później do Hogsmeade. Dawno się tak nie zmachałem, mimo że przecież tylko schodziliśmy ze schodów. – Może powinniśmy to rozpatrzyć jako nazwę zespołu. Przepuszczam ją w drzwiach do środka, ale ze względu na dość wczesną godzinę okazuje się, że jest tu całkiem pusto. Może to i lepiej? Przynajmniej nikt nie będzie nam przeszkadzał, ani rzucał się do Cyśki, która i tak ma już pewnie dosyć wrażeń. - Dwa kremowe piwa poproszę – mówię jeszcze do barmana, nim zajmiemy miejsca. Skoro Layton nie zamierza pić alkoholu, to ja sam nie będę się wybijał, żebym przypadkiem nie przesadził i nie musiała mnie potem ogarniać. Kremowe nie jest zresztą takie złe, chociaż kiedy się już zasmakuje procentów, wygląda raczej jak spienione mleko z karmelem. – Wyglądasz jak trup – stwierdzam, kiedy już siedzimy naprzeciwko siebie, a w bladym świetle lamp twarz Gryfonki wydaje się jeszcze bardziej kredowa niż w rzeczywistości. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, przez co przechodziła w szpitalu, a później w domu. Sam wiele ryzykuję, szwendając się ostatnio coraz częściej po Hogsmeade i licząc na to, że nie natrafię na swoich rodziców. To miejsce jest dość małe, wszyscy się znają, więc prędzej czy później ktoś im doniesie o tym, że mnie widział. W końcu jednak wrócę do domu. Nie mogę przecież wiecznie uciekać, prawda? Barman stawia przed nami butelki z piwem i odchodzi. Sięgam więc po swoją i obracam ją w rękach, nie pijąc jednak. Nie wiem, czy mam ochotę na ten słodki trunek, chociaż z drugiej strony napiłbym się czegokolwiek. Ostatecznie jednak upijam łyk, czując karmelowy posmak w gardle. No tak, przypomniały mi się czasy niemalże dzieciństwa i początku szkoły.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
- Chcesz nazwać zespół "Zadyszka"? - rzucam, uśmiechając się delikatnie w stronę Holdena. Dyszę równie głośno co on i wybaczyć sobie nie mogę, że w czasie pobytu w szpitalu oraz domu rodzinnym, aż tak się zapuściłam; gdybym teraz powiedziała komuś, że jeszcze dwa miesiące temu, bez jakiegokolwiek zmęczenia wywijałam na perkusji, zostałabym wyśmiana i opluta. Wyjątkowo mocno tęsknie za poprzednią formą. - A może "Skurcz Łydki" czy "Czerwona Morda", wszystko pasuje do naszego obecnego stanu skupienia. Od wejścia czuje zapach towarzyszący większości tego typu barów; na szczęście bodziec nie generuje żadnych wspomnień czy negatywnych uczuć w stosunku do moich chwilowych kolegów z zespołu i mogę spokojnie spędzić czas z najlepszym kumplem. W ciszy podążam do swojego ulubionego stolika w Nieudaczniku i siadam na swoim ulubionym fotelu, delektując się ciepłem i duchotą towarzyszącą nam w środku. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo tęskniłam za wieczornymi wyjściami ze znajomymi i głupimi, nastoletnimi sprawunkami, na szczęście do zajęć mi nie tęskno, więc chyba nie jest ze mną tak całkiem źle. Barman przynosi nasze piwa. Na komentarz Holdena, macham jedynie ręką, by za chwilę w tą samą dłoń ująć butelkę i upić potężny łyk Kremowego. - Wyglądałam gorzej, możesz nie uwierzyć, ale schudłam z dziesięć kilo, a gdy się wybudziłam, nie miałam siły wstać, we wszystkim musiały pomagać mi pielęgniarki i rodzice. Gehenna, może dlatego aż tak wyżywali się na mnie, gdy wróciłam do domu. - wzruszam ramionami i mimowolnie zakładam za ucho samotny kosmyk włosów, który zaplątał się na mej twarz. - No cóż, ty wyglądasz prawie tak samo, łeb Ci tylko zczarniał, a szkoda. - Oczy kieruję, ku czarnej szczecinie porastającej głowę gryfona - Dużo lepiej Ci w różowych.
Ostatnio zmieniony przez Hyacinthe Layton dnia Czw Maj 02 2019, 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Zastanawiam się przez chwilę nad nazwami zespołu, które Cyśka mi podaje. Brzmią okej, ale chyba jednak nie do końca nadają się na plakaty. Widziałbym dla nich inne przeznaczenie. - Zróbmy z tego piosenki do albumu „Wyjście do pubu” – stwierdzam, teatralnie drapiąc się po brodzie, niczym ta słynna rzeźba filozofa, co to ją można obejrzeć… sam nie wiem, gdzie. – Albo lepiej „Skutki palenia i smoczej ospy”. Zaczynam się śmiać, uświadamiając sobie, jak bardzo tęskniłem za Layton i przeganianiem się w wymyślaniu jakichkolwiek nazw. Ostatecznie nasz band nigdy jej nie otrzymał i może o to w tym chodzi? Jesteśmy Bez Nazwy, więc możemy być tak naprawdę wszystkim. Dziś gramy punk, a jutro rock’n’rolla. No bo kto nam zabroni? - Skupienia? Ja się nie potrafię skupić ostatnio na niczym – uznaję, wywracając oczami, ale zaraz odwzajemniam jej uśmiech. Nie widzieliśmy się dosyć długo i mam wrażenie, że jest nieco niezręcznie, chociaż jednocześnie wydaje mi się, że w końcu się rozkręcimy. Może kremowe jakkolwiek w tym pomoże, kiedy cukier uderzy nam do głów. W pubie jest duszno, ale jednocześnie swojsko. Wolę go o wiele bardziej od jakiegoś Oasis na kiju, gdzie wszyscy balują do białego rana, o czym się przekonałem w czerwcu, przyłażąc po Nessę do pracy. Nawet Puchoni tak tam szaleli, że nie wiedziałam, że na to ich stać. Hoduję sobie cukrzycę, upijając wzorem Cyśki spory łyk kremowego. Chyba zostaje mi trochę piany nad ustami, więc ścieram ją palcami, które teraz się kleją. Trudno, tak bywa, trzeba się z tym pogodzić. Piwo kremowe może zostanie synonimem życia. O, a gdyby tak stworzyć piosenkę o tym, że „Życie, życie jak kremowe”? - Serio dziesięć? Jeszcze trochę i zaczniesz lewitować bez miotły. Ty wiesz, że Gryfoni ostatnio przegrywają? Ciebie nie ma, to ofiary grać nie potrafią – nawijam, nawiązując do tematu, który – jak mi się wydaje – zainteresuje dziewczynę i próbując jakoś odwrócić jej uwagę od nieprzyjemnych przeżyć. W końcu nie po to się tu spotkaliśmy, żeby się jeszcze bardziej dobić. – Wiem, ale powiedz to mojej matce. Jak mnie dorwała, to nie było czego farbować. Teraz i tak jest spoko.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
- Mam wrażenie, że Twoje ostatnio trwa od ładnych paru lat - szczerze się paskudnie, zakładając chudą nogę na nogę. Uważnie taksuje go wzrokiem, by wyłapać wszelkie zmiany, odstępstwa od tego co było przed wakacjami. Holden wydaje się być spięty, jednak zrzucam to na totalny brak alkoholu w żyłach chłopaka; zdecydowanie nie łatwo rozmawia się z kimś, kogo nie widziało się tak długo, co dopiero bez alkoholu. Pytanie o Quidditch całkowicie odwraca mą uwagę od jego nowego wyglądu. - Dawno interesowałam się czymkolwiek co było związane z sportem - niby obojętnie wzruszam ramionami, chociaż czuję ten specyficzny ucisk w gardle związany z smutkiem - Obawiam się, że do końca tego roku szkolnego nie będę mogła grać i pozostanę na rezerwie, nie chodzi o to, że nie chce, ale wolę nie ryzykować i pogarszać sytuacji naszej drużyny. Na razie skupiam albo raczej MY skupiamy się na muzyce - kończę weselej. Nasz zespół powstawał zdecydowanie zbyt długo, w tym czasie tysiące bandów zdążyło się rozpaść, a on dalej pozostawał tylko wspaniałym planem. Bezczynność i stagnacja w której ciągle tkwiliśmy pod względem muzycznym była niedopuszczalna, w końcu byliśmy Gryfonami, najbardziej upartymi z upartych, to nie powinno tak wyglądać. - Stary, to są jakieś jaja co my robimy, - mówię dużo głośniej - postanawiam, szukamy trzeciego członka, zaczynamy próby i gramy, gramy, gramy - moje oczy świecą wielką ekscytacją. Pociągam kilka łyków słodkiego napoju i trochę za mocno uderzam butelką o stół. Barman obraca się w naszą stronę, a w jego spojrzeniu widzę tylko niesmak i politowanie. Zupełnie jakbym była zielonym ufoludkiem czy innym przybyszem nie z tej planety, a moje zachowanie przekraczało granice dobrego smaku. Gość najwyraźniej miał za duże mniemanie o Nieudaczniku; przez chwilę zastanawiam się nawet czy to on jest rzeczonym nieudacznikiem, jednak po chwili daje mu spokój, w końcu praca w melinie nie jest zbyt łatwa. Ten sam gość podchodzi do nas po chwili, pytając czy coś podać, przez chwilę się waham, bo trunek, którego chce spróbować zawsze wydawał się być poza zasięgiem moich oczu. Jakbym była pięciolatką ledwo wystającą ponad blat stołu i z utęsknieniem spoglądała na złotą ciecz pitą przez rodziców w upalny dzień, jakby zakazany owoc, niespełniony raj. - Poproszę piwo, a właściwie dwa piwa - rzucam szybkie spojrzenie z barmana na Holdena, nie spodziewam się sprzeciwu ze strony mojego towarzysza. Gdy mężczyzna odchodzi, mówię. - Mam wrażenie, że to dlatego, że nigdy nie opijaliśmy naszych przyszłych sukcesów, złotych płyt i rzeszy fanów, to trzeba zalać żeby nam się poszczęściło. - wzruszam ramionami i rozkładam wygodniej na fotelu, w oczekiwaniu na tak lubiany przez moich znajomych trunek.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- No dobra, masz rację, tak jakoś co najmniej od trzech – stwierdzam, znów udając zamyślonego jak posąg. – Albo i od urodzenia. Ja ogólnie ostatnio jestem jakiś spięty. Nie wiem, czy tak na mnie działa ten nagły powrót do szkoły w połowie roku szkolnego, czy też kłopoty, w które coraz częściej się pakuję. Wolę unikać nie tylko swoich własnych rodziców, ale też większości nauczycieli, jak i kolegów. Czy to w porządku? Pewnie nie, ale sprawdza się w kwestii unikania kolejnych powodów do nagrabienia sobie u innych ludzi. Brak Cyśki w końcu mnie jednak zaniepokoił, a że nawet Sol nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, mimo że trzymały się chyba najbliżej w całym Gryffindorze, musiałem do niej napisać. I na szczęście skończyło się tym, że siedzimy razem w pubie, omawiając w a ż n e kwestie. To chyba jeszcze nie ten czas, żeby imprezować w większym gronie, chociaż kusi mnie jakaś domówka. Poczekam jednak do wakacji, żeby te młodsze pierdoły też mogły w końcu wpaść, skoro nawet po ukończeniu siedemnastu lat nie mogą się ruszyć do Londynu, chociaż nie broni im się wycieczek do Hogsmeade po piwo. Wzmianka o qudditchu nie była jednak dobrym pomysłem, ale zaraz Layton ożywia się, gdy wspomina o muzyce. Upijam kolejny łyk piwa kremowego i nawet nie wiedzieć kiedy opróżniam jakieś trzy czwarte butelki. - A może gramy we dwójkę, a trzeci znajdzie się po drodze? No bo zanim kogoś znajdziemy, znowu minie z pół roku – zauważam, ale pomysł siedzenia po nocach z gitarą i całe to uczucie adrenaliny, kiedy się hałasuje, ale jednocześnie stara być niezauważonym przez nauczycieli bardzo mnie ekscytuje. Brakowało mi tego przez ostatni czas i chociaż zdarzało mi się coś brzdąkać na gitarze u Scotta, to jednak nie to samo, co zabawa instrumentami w szkolnym pokoju muzycznym. Oboje stawiamy z trzaskiem puste butelki na stoliku i wtedy zjawia się barman, który nudzi się chyba na tyle, że zaczyna się zabawiać w kelnera. Patrzę ze zdziwieniem na Cyśkę zamawiającą alkohol, bo raczej nie chodzi jej już o piwo kremowe i śmieję się pod nosem. Barman jednak po jej słowach nadal wpatruje się w nią z wyczekiwaniem. - Dla niej Boddingtons, a dla mnie Simisona – mówię szybko, żeby się go pozbyć, bo chyba na to czekał. Wybieram dla Gryfonki słabsze ale, żeby sobie nie narobiła na dobry początek szkody jakimś mocniejszym, zwłaszcza że chyba nigdy nie piła, a ja nie mam ochoty zbierać jej z podłogi, a potem tłumaczyć się przed Cromwellem, albo – co gorsza – niezadowoloną z faktu upicia jej przyjaciółki Sol. - W takim razie na dobry początek trzeba opić nasz band Bez Nazwy – mówię w końcu, gdy pojawia się barman z dwoma kuflami piwa, które stawia nam przed nosami i znów odchodzi, marudząc. Wyciągam swój w stronę Hya w ramach toastu. – I żebyś się zbytnio nie upiła, o.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Teleportował się o godzinie szesnastej pięćdziesiąt dwa. Otrzepał niewidzialny kurz z koszuli i rozejrzał się wokół siebie, a wyglądał jakby znalazł się tutaj niechcący i to z przypadku. Próbował doprowadzić się do porządku przed spotkaniem i nawet mu się udało - miał (!) opanowaną fryzurę i wyprasowaną (przez Carmel, zapłacił jej za to...) koszulę. Miał. Całe te starania zaprzepaścił właśnie poprzez teleportację, a więc jego włosy znowu się rozlazły, koszula przy krańcach nieco pogniotła, na co póki nie zwrócił uwagi. Choć godzina była popołudniowa słońce dawało popalić - niemalże dosłownie. Z początku chciał zabrać Billie do fajnych miejscówek w Hogsmeade, jednak usłyszawszy w radiu prognozę pogody uznał, że lepiej nie ryzykować utopienia się we własnym pocie. Postawił sobie za cel sprawdzenie Billie Jean pod kątem charakteru, zainteresowań, oceny obecnej... i przede wszystkim potrzebował wyciągnąć z niej informację czemu parę dni temu targnęła się na jego życie, a chwilę później zgodziła na wspólne wyjście. Nie potrafił przestać cieszyć się, że dała się namówić na randkę. Choć należała raczej do grona "szarych myszek", to Jeremy czuł się, jakby wygrał w totka. To nic, że jest kuzynką Elijaha. To nic, że prawie ich oboje zabiła. Zgodziła się z nim wyjść, a więc chciał by z tego oboje skorzystali. Odkrył w sobie chorą ciekawość jaka ona jest. Niestety nie pamiętał absolutnie niczego z opowieści Elijaha na jej temat (akurat wtedy nie słuchał kumpla, a zapewne fantazjował o świeżo uwarzonym eliksirze), a więc dzisiejsze spotkanie będzie znaczące - będą mogli wywrzeć na sobie kolejne wrażenie. Nie wchodził do pubu, czekał grzecznie na zewnątrz mimo, że słońce mocno przygrzewało kark. Oparł się o jakąś barierkę i nasłoneczniał się w oczekiwaniu na przyjście dziewczyny. Zdawał sobie sprawę, że się spóźniają, nawet nie miał im nigdy tego za złe, wszak sam potrafił ze sporym opóźnieniem przypomnieć sobie, że jest gdziekolwiek umówiony. Umilał sobie czas bezgłośnym wystukiwaniem stopą rytmu. Gdzie jest Billie? Czyżby się rozmyśliła? Wystraszyła się go? A przecież starał się być fajny...
Kiedy tylko przebudziła się sobotniego ranka, wiedziała, że ten dzień będzie inny. Nie dlatego, że śniadaniowe płatki smakowały inaczej lub w proroku codziennym zapowiedziano światową katastrofę. Przeciwnie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie to najzwyczajniejszy w świecie dzień. A jednak jakaś myśl wiernie towarzyszyła młodej Swansea przy każdej czynności, skłaniając co jakiś czas ciemne spojrzenie do przeskoczeniu ku leniwie przesuwającym się wskazówkom zegara. Billie, słynąca z dosyć swobodnego pojmowania kwestii czasu, tego dnia była boleśnie świadoma upływających sekund. A każda nasycona była oczekiwaniem. Podekscytowanie. Skądkolwiek się brało - ze zwykłej chęci doświadczenia czegoś nowego, z niepewności, czy może z osoby Jeremy'ego Dunbara - Billie nie miała wątpliwości, że właśnie je czuje. Jednocześnie było jej bardzo dziwnie, kiedy stała przed szafą trochę bezmyślnie, uświadamiając sobie, że nie wie, jak powinna wyglądać - i być może w tym momencie po raz pierwszy czując się w pełni kobietą. Czy wygłupi się zbyt eleganckim strojem? Czy z kolei nie urazi Jeremy'ego podchodząc do tego zbyt codziennie? Czy będą tylko siedzieć i rozmawiać? Pytania, mnożąc się w jej głowie, subtelnie dzieliły czas pozostały do spotkania, a ona niestety nie znała jeszcze sztuki teleportacji. Trudno było zatem winić Billie, że pod pubem pojawiła się z delikatnym poślizgiem czasowym. Jak na nią? Całkowicie niezauważalnym. - Cześć - tchnęła z szerokim, a co najważniejsze, szczerym uśmiechem, zaraz obdarzając chłopaka drobiazgowym spojrzeniem. Z żalem spojrzała na jego koszulę, w tym momencie wypominając sobie w duchu zrezygnowanie ze zwiewnej sukienki na rzecz krótkich ogrodniczek i białej bluzki, zdobionej koronką i odsłaniającej - choć w żaden sposób nie nieprzyzwoicie - skórę brzucha. - Och. Nie wyglądam zbyt zwyczajnie, prawda? To znaczy, jak na randkę. Pomyślałam, że tak będzie w porządku, skoro jest ciepło i nie idziemy do żadnej restauracji... - pospieszyła z wyjaśnieniem, słowami próbując przykryć własną niepewność. Kiedy jednak tylko to powiedziała, uświadomiła sobie jak głupio to zabrzmiało; tym bardziej, że zamiast skupiać się na swoim rozmówcy, przejęła się własnym strojem. Co zupełnie nie było do niej podobne. Zaraz więc potrząsnęła głową, a kilka kosmyków włosów przeskoczyło do przodu - musiała je podciąć po tej całej przygodzie z Jackiem, więc nieobciążone wykazywały dużą ochotę do kręcenia się. - Bo ty za to wyglądasz bardzo dobrze. W każdym razie, to ten pub, prawda? Często tu bywasz? - zatrajkotała, zmieniając temat i chwilowo obowiązek opowiadania zrzucając na swojego towarzysza.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Przyszła. Nie rozmyśliła się. W myślach sam sobie przybił piątkę. Jej spóźnienie pozostało całkowicie niezauważone i zapewne nigdy nie zostanie odkryte z prostego faktu - nie miał zegarka. Ciemne oczy zatrzymały się na sylwetce Billie, kiedy ta już weszła w pole jego widzenia. Odbił się od barierki i do niej podszedł, a i nagle odkrył, że nie wie jak ma się z nią przywitać. Ledwo się znają, a już idą na randkę. Hm, nigdy nie musiał się tym przejmować, a więc i teraz postanowił nie zastanawiać się nad savoir-vivre randek. - Serwuus. - obdarzył ją szerokim uśmiechem i z zaskoczeniem zauważył, że ubrała się swobodnie a nie przesadnie elegancko. To przemawiało na jej korzyść - Billie nie wyglądała na dziewczynę, która spędzi pół dnia przed lustrem a następne pół przed szafą. Prezentowała się iście naturalnie i choć Jeremy nie skomplementował jej stroju, to wyraz jego oczu mówił sam za siebie. Po prostu cieszył się, że przyszła. To było niezwykłe w swojej prostocie. Z opóźnieniem poczuł na skórze jej uśmiech, który z dziecinną łatwością odwzajemnił. - Nie wyglądasz zwyczajnie. - roześmiał się całkowicie niegroźnie. - Nie idziemy do opery, idziemy się czegoś napić i coś przekąsić. Chodź. - skinął jej głową, że mogą już oficjalnie wpakować się do pubu, skoro udało się im bez większych przeszkód spotkać. - Raz na jakiś czas tu przychodzę, ale nie wypada siedzieć tutaj samemu. W ogóle Billie... - odwrócił się do niej przodem i chwilę szedł tyłem do pubu. - ... zobacz, nie wpadłaś na mnie, a to nasze drugie spotkanie. Widzisz, twoja zła passa przy mnie nie działa. - powiedział to zapewne przedwcześnie, ale to cały Jeremy - od razu podkreślał zalety spotkania. Odwrócił się do drzwi w ostatnim momencie, kiedy miał w nie uderzyć plecami. Zapatrywanie się na kręcące się kosmyki włosów nie było dobrym pomysłem, jeśli idzie się wspak. Przepuścił Billie w drzwiach i skinięciem brody wskazał na wyposażenie pubu. Wzrokiem odnalazł ulubione miejsce - w kącie sali, stosunkowo blisko okna i poprowadził tam dziewczynę omijając zgrabnie idącego kelnera. Nie było tłoku - jeszcze nie. Poczekał aż usiądzie w czerwonym fotelu i po chwili usadowił się wygodnie naprzeciw niej. - Dobra, to teraz możesz mi już oficjalnie powiedzieć dlaczego obgadałaś mnie z Elijahem. - popatrzył na nią uważnie i niestety nie potrafił pytać poważnym tonem - jego usta mimowolnie wygięły się uśmiechu. Podsunął jej na stole kartę z napojami, trunkami i przekąskami. - Teraz ja powinienem cię obgadać też z jakimś Swansea, ale niestety nie mam żadnego pod ręką. Oprócz ciebie. Co jeszcze powiedział o mnie ten szczwany lis? Domagam się zeznań. - oczy mu świeciły z radości. Nie miał problemu, żeby mówić i zagadywać. Opierał łokcie o stolik i przyglądał się Billie z naturalną dla siebie wesołością. Każdy, kto go znał wiedziałby, że Jeremy dopiero się rozkręca, że to zaledwie początek jego osoby. Gdy kelner do nich doczłapał, zamówił potrójną porcję zapiekanych paluszków (palce lizać! dosłownie) i ulubione piwo kremowe. Jeremy całkowicie nie zorientował się, że Billie nie jest pełnoletnia. Nie wyglądała na siedemnastolatkę, jednak nie zwrócił na to absolutnie uwagi. Za to dyskretnie podziwiał układ piegów zdobiących jej twarz. Wygrał w totka czy nie wygrał?