Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby ktoś mu powiedział, że dzisiaj, kiedy to ledwo co miał okazję się ogarnąć jeszcze, będzie musiał iść szukać Maximiliana w celu sprawdzenia, czy aby na pewno wszystko w nim w porządku, zapewne prychnąłby rozbawiony. Niemniej jednak nie potrafił przejść obok niego całkowicie obojętne, a pewne uczucia powodowały, iż zwyczajnie się martwił - w szczególności dlatego, gdyż ten nie pozostawał świadomym pewnych swoich czynów, co mogło koniec końców przynieść coś, z czego zapewne dumni by po prostu nie byli. I chociaż ufał Maximilianowi mocno, o tyle jednak pod tym względem wolał mieć na niego własne oko, by tym samym niewinne pokićkania literek w prowadzonej na Wizzengerze rozmowie nie przerodziły się w coś znacznie gorszego. Ciche westchnięcie zatem, kiedy to zarzucił na siebie pogniecioną bluzę, wydobyło się spomiędzy ust, a w lewą dłoń chwycił kurtkę, którą to zaczął narzucać na siebie podczas schodzenia przez schody. Prawa ręka nadal nie była zdolna do użytkowania, aczkolwiek to nie przeszkodziło mu, by tym samym rozpocząć poszukiwania. Czuł się już znacznie lepiej, choć przed wyjściem wrąbał w siebie jeszcze jedną porcję leków, które to dostał na odchodne ze Szpitala św. Munga, by tym samym móc prawidłowo funkcjonować. Niedawno otrzymał także list ze skierowaniem, schowany w bezpiecznym miejscu, czyli jego własnym dzienniku, w związku z czym jakiś postęp robił. Jakiś, bo jednak nadal krzywdził i przyczyniał się do nieskończonej fali bólu, której to nie potrafił przerwać. I było mu za to wszystko cholernie wstyd, choć przybierał zazwyczaj maskę całkowitej obojętności. Nie był już tak samo otwarty, ale wobec Solberga po prostu nie potrafił przejść tak, jakby nigdy nic się nie stało. Zsunąwszy lewą rękę po poręczy, kiedy to udało mu się założyć częściowo kurtkę, już miał się kierować w stronę wyjścia, gdy usłyszał dochodzące śmiechy i rozmowy z jednej z części baru. Odwróciwszy się na pięcie, wszak była to najbardziej korzystniejsza opcja, kiedy kroki na chwilę ucichły, a on sam mógł skupić się w pełni na tym, co miało miejsce, zauważył siedzącego przy barze Maximiliana... który miał otwartego na blacie Wizzbooka i prowadził najwidoczniej żywą konwersację z nieznajomym, który to nie wiadomo, czy odpowiadał z uprzejmości, czy jednak rzeczywiście pokładał do tej rozmowy jakiekolwiek nadzieje. Lowell początkowo nie widział, czy w ogóle podchodzić, przerywać, niemniej jednak, skoro obiecał, musiał wykonać ten jeden krok do przodu. Dlatego zatem, gdy wziął cięższy wdech, zdecydował się, jak gdyby nigdy nic, rozwalić piękną fryzurę, którą to chłopak miał na własnej głowie, racząc go niepewnym, aczkolwiek szczerym uśmiechem. - Kocie, naprawdę? - zastanowił się, układając kosmyki włosów w taki sposób, by wyglądały co najmniej komicznie. Prostym skinięciem głowy spojrzał na tajemniczego jegomościa, starając się wychwycić cokolwiek, co wskazywałoby na oznaki zmęczenia. Co jak co, ale nie wiedział, czy nie przerwał im w jakiejś ważnej rozmowie, a nawet jeśli... to miał na to całkowicie wyjebane, skupiwszy się następnie w pełni na Ślizgonie. Ze szklanką po Ognistej na blacie, ewidentnie przeżywał przegraną w Quidditcha... albo cokolwiek innego. - Nie wiesz, w jakim barze jesteś, a tu jednak różnica w odległości wynosi jedno piętro... ileś żeś wypił, co? Najebany jak Messerschmitt, no normalnie nie wierzę... - pokręcił własnym łbem, zastanawiając się, co z nim zrobić, niemniej jednak zaśmiał się delikatnie. Może nie powinien, ale jednak, nawet jeżeli to była używka, nie zamierzał jej w żaden szczególny sposób zabraniać. Tym bardziej, że przecież go nie kontrolował.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przegrany mecz, uraz Filina i cała reszta poprzednich zmartwień, które w nim siedziały sprawiły, że Max wylądował wlewając w siebie alkohol. Nie było to nic nowego. Ostatnio robił to często. Możliwe nawet, że zbyt często i w zbyt dużych ilościach. Musiał jednak jakoś to wszystko odreagować. Udzielił przez wizza krótkiego wywiadu ślizgonce, która się do niego odezwała i całe szczęście, że zrobił to wtedy, gdy ledwo co zaczął pić, bo obecnie raczej nie byłby w stanie. Zaczął w "Geometrii", choć nie przepadał za siedzeniem ciągle w jednym miejscu, więc wkrótce, gdy coraz więcej procentów krążyło po jego organizmie, zaczął wędrówkę po lokalnych pubach i barach. W końcu, gdy wyjął wizza i zaczął pisać do Felka, nie miał już pojęcia gdzie dokładnie się znajduje i nie do końca go to obchodziło. Otworzył po porostu kolejne drzwi, nie zdając sobie sprawy, że puchon siedzi piętro nad nim. Mimo srogiego uszczuplenia swojej sakiewki przed kilkoma dniami, nie żałował galeonów na kolejne drinki czując, jak zbliża się do stanu, który pragnął osiągnąć. Jednak rozmowa z Lowellem na chwilę odciągnęła go od skupienia się na odcięciu prądu i choć wciąż nie przerywał tej konwersacji, zagadał też siedzącego obok jegomościa, któremu już po chwili zaczął tłumaczyć koncept mugolskich superbohaterów, a nawet fakt, że jeszcze dwie oby temu sam się w jednego zamienił. Właśnie opowiadał o tym, jak bardzo niedocenianą i ważną postacią w Gotham był Alfred, gdy poczuł na swojej głowie dłoń i zobaczył znajomą twarz. -FELK! - Wyszczerzył się na jego widok. Ze względu na wypity alkohol głos ślizgona był nieco donośniejszy, a cała postawa ciała dużo bardziej niekontrolowana. -To jst Gwen...Granc...GWIDON! - W końcu dopasował odpowiednie imię i przedstawił nieznajomego puchonowi. -Dzie Tfój Lokaj Batmanie? - Zachichotał, po czym (ledwo) odpalił szluga i klepnął miejsce obok siebie. -Jedno pintro? Tsz tu piłeś? - Zapytał, kompletnie ignorując komentarz na temat swojego stanu. Nie przejmował się tym. Właściwie w tej chwili to mało co go interesowało. Bawił się przednio i miał zamiar ten stan rzeczy utrzymać jak najdłużej. -PNIE BRAMAN! Szcze raz to samo. Dla szytkich. - Powiedział, szerokim gestem zaznaczając, że ma dziś dzień szczodrości i niech biedny pracownik poleje także jego towarzyszom. W końcu nie będzie tu siedział o suchym pysku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Podejrzewał; zliczał kolejne minuty, kiedy to przypatrywał się pięknemu, malowniczemu obrazowi Hogsmeade, które to funkcjonowało całkiem normalnie. Pozbawione skażenia, jakie to odbywało się w jego ciele, nie chciał, by najbliżsi w otoczeniu też musieli przez jego własną głupotę cierpieć. Nie bez powodu zatem trzymał się na uboczu, interesując się prędzej tlącym się leniwie dymem papierosowym, gdyż ten - a jak żeby inaczej - mógł poniekąd uratować go, dając charakterystyczny spokój na krótki moment. Mimo to nie powinien tyle palić. Nigdy wcześniej nie zjarał aż tylu paczek, a samemu odczuwał te nieprzyjemne skutki, w związku z czym nie chciał truć się znowu tym świństwem. Na szczęście od nieprzyjemnych myśli odciągnął go Wizzenger, ale na krótki moment; ziarno troski objawiało się w nawet tych niewinnych słowach, w związku z czym nie bez powodu ruszył na dół, mając nadzieję na znalezienie towarzysza upojonego alkoholem w dość szybki sposób. I nie spodziewał się, że akurat w tym pubie ten będzie siedział. Nie wiedział, czy Max pił tutaj od początku, wlewając w siebie znaczną ilość alkoholu, czy jednak przywędrował, niczym najprawdziwszy Włóczykij, z jednego miejsca do drugiego. Przyczyna jednak nie miała żadnego znaczenia; liczyło się dla niego to, by Solbergowi nic się nie stało. Dlatego poniekąd odetchnął z ulgą, nie dając jednak przysłowiowej dłoni na piersi; umieścił ją prędzej między kosmyki, bawiąc się nimi w dość zajmujący sposób. Felinus zauważył, iż głos, jak również reakcje Ślizgona, były poddane presji działających w jego żyłach procentom. Powinien podejrzewać, iż tak się skończy przegrana Węży, kiedy to Ocelot spadł na murawę, tracąc przytomność, niemniej jednak nie był jasnowidzem, w związku z czym zastanawiał się, co z tym fantem zrobić. Odciągnąć? Zabrać? - Gwidon? - spojrzał, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle był sens prowadzenia rozmowy z tajemniczym jegomościem, skoro uwolnił go od gadatliwości i alkoholu, który to był widoczny; czy to poprzez słowa, czy zachowanie wylewające się w charakterystyczny sposób. Usiadł zatem na miejscu, które to zostało mu wskazane, kładąc lewą dłoń na własnym kolanie; zmarszczywszy brwi, podniósł je następnie w zdziwieniu. - Lokaj też ma swoje własne życie, tak samo Batman. - puścił do ku niemu oczko, choć nie wiedział, jak powinien się zachować. Starał się jednak nie wydobywać z siebie żalu z poprzednich dni, w związku z czym pozostawał trochę rozluźniony, ale nadal spięcie zdawało się przenikać przez jego własne struktury tkanek. - Wiesz, że ja średnio przepadam za alkoholem. - wziął głębszy wdech, spoglądając na to, jak ten zamówił dodatkową porcję Ognistej; samemu nie wiedział, czy w ogóle powinien korzystać z uroków procentów. Zastanawiał się, wszak kontrola w jego życiu nadal pozostawała pod znakiem zapytania. Poza tym, nie widział w tym ucieczki. Nie chciał widzieć w tym ucieczki od problemów, wiedząc doskonale, iż to nie jest rozwiązanie tego, co kłębiło się pod kopułą jego własnej czaszki. - Co ty taki hojny? - zapytał się, nie wiedząc, co poczynić; ręka wędrowała samoistnie po blacie, zastanawiając się nad tym, czy trunek będzie dobrym rozwiązaniem dzisiejszego wieczoru. Teoretycznie powinien się rozluźnić, ale też, nie potrafił; dlatego, jakoby od niechcenia, zamoczył wargi w trunku, pozwalając na to, by cierpkość alkoholu przeszyła jego kubki smakowe. - I moje postanowienia idą w pizduuu... ale hej, ostatni raz piłem na Remizie. I to bardzo mało. - nie wiedział, czemu czuł przymus wytłumaczenia się z tego, ale koniec końców... nic mu nie zaszkodziło, prawda?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zazwyczaj kontrolował to, co działo się z nim pod wpływem alkoholu, choć zdarzały się dni takie jak ten, gdy to kompletnie przestawał zwracać uwagę na otaczającą go rzeczywistość. Dobrze pamiętał, jak po Patonaliach wylądował w jakiejś mugolskiej knajpce internetowej, zamawiając puchonowi do domu dwa metapody w postaci ciepłych śpiworów. Dziś na szczęście nie zawędrował dalej niż kilka drzwi obok, ale wciąż wszystko mogło się jeszcze zmienić. Noc w końcu była jeszcze młoda, a raczej tyle co słońce chyliło się ku zachodowi, więc mógł chlać aż jego organizm nie postanowi wyłączyć się w celu krótkiego odpoczynku. Taki był oryginalny plan, lecz Max nie spodziewał się nagłej interwencji w postaci Felka, który postanowi go poszukać. -No mówie. Girdon. - Spojrzał na Lowella jak na niedorozwiniętego, co to nie potrafi zrozumieć prostego imienia, choć sam bełkotał tak, że trzeba było speców od Enigmy żeby cokolwiek z tego wyciągnąć. -Dasz się garnąć? Batmobilem? - Alfreda nie było, ale Solbergowi to nie przeszkadzało. Miał towarzystwo, miał używki i właśnie zaciągał się jedną z nich patrząc, jak puchon zajmuje miejsce obok. -Pij nie pierdol! - Mruknął, podstawiając mu szklankę pod nos. Kątem oka zobaczył, jak Gwidon coś tam mamrocze i wychodzi, zostawiając swojego drinka na barze. Skoro nie miał zamiaru go pić, Max nie mógł pozwolić by alkohol się zmarnował. Rozlał więc po pół sobie i Felkowi do szklanek, choć te ledwo pomieściły nadmiar płynu i wziął dużego łyka czując, jak alkohol pali go w przełyku. -Slawa, misiu i bogactwo. - Wyszczerzył się na pytanie o swoją hojność, choć był to oczywisty żart bo żadne z tych określeń do ślizgona nie pasowało. -HALO STRAŻ POŻARNA? Mamy tu OGNISTY problem. HEHEH. - Zaśmiał się z własnego, kolejnego cudownego żartu, jaki wystosował na wspomnienie o remizie i po raz kolejny przyłożył szklankę do ust.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie dziwiło go to - taki rozwój zdarzeń mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nakierowany był kartami przeszłości, które powiązane były z poprzednimi godzinami. Co jak co, ale mecz nie dość, że nie wyszedł, to jeszcze okazał się być dość niebezpieczny, w szczególności dla Fillina. Choć co on o tym może wiedzieć, skoro jedynie parę razy w życiu wsiadł na miotłę, nie zamierzając korzystać z uroków tego magicznego sportu. Nie dla niego była taka adrenalina, aczkolwiek obecnie starał się jej unikać, czując, że organizm w pewnym momencie mógłby zwyczajnie wysiąść - i to z tak głupich powodów. Dlatego nie stresował się, nawet jeżeli ziarenko niepewności zagnieździło się w jego duszy, powoli kiełkując. Całe szczęście, że brakowało deszczu, w przeciwnym razie urosłoby do bagatelnych rozmiarów. Jakoś to kontrolował - jeszcze. Nie bez powodu zatem poprosił o skierowanie do psychologa, czując jednak, iż jeżeli nie skorzysta z pomocy kogoś z zewnątrz, to może mieć to dla niego diametralne skutki. - Dziwnie brzmi. - odmruknąwszy, nie bez powodu zmarszczył brwi na to, jak został potraktowany spojrzeniem, aczkolwiek nie przejął się tym personalnie, w związku z czym, kiedy to szklanka ognistej wylądowała w jego jednej, sprawnej dłoni, podniósł wzrok. Batmobila to on nie miał, ale dobry, czarodziejski odpowiednik, mógłby spełnić jego oczekiwania. Zajęte miejsce pozwalało mu ujrzeć dokładniej tęczówki, które to pozostawały w nienaturalnym rozmiarze, wskazującym na sporą ilość procentów płynących w organizmie towarzysza. - Jak wytrzeźwiejmy i ogarniesz prawko... to może dam. - uśmiechnął się podstępnie, wlewając kolejną ilość alkoholu do własnego gardła. Niestety - w jego przypadku efekty były całkiem szybkie, a do tego brak tolerancji postanowił się uwziąć, w związku z czym, kiedy to minuty swobodnie upływały, samemu stawał się równie tak samo komunikatywny. Stety niestety; samemu nie znał tego uczucia, czując się tak, jakby wiele rzeczy znajdowało się poza zasięgiem jego własnej dłoni. Kontrola nad tym, jak poruszała się twarz, wraz ze szczęką i językiem, zdawała się być przejmowana powoli przez cokolwiek innego, o znacznie większej sile. - Nie wiem, czy powinienem tyle... - wziął cięższy wdech, spoglądając na własne odbicie w szklance z ognistą, by tym samym upchnąć w siebie więcej procentów. Nie było tego dużo, ale dla kogoś, kto nie miał w ogóle styczności z alkoholem, mogło wprowadzić w nietypowy, dziwny nastrój. Uśmiechnął się głupio na słowa, które to wydobyły się z jego ust, gdy bawił się cieczą, jaka to okalała ścianki naczynia. - Taaa, widzę właśnie. Alkohol, dziwki, koks... a nie, czekaj tych ostatnich jednak brakuje. - prychnął rozbawiony, przenosząc spojrzenie czekoladowych tęczówek w jego stronę, by tym samym zamknąć na chwilę oczy i oddać się swoistemu działaniu magicznego trunku. - No nie dziwię ci się, skoro CAŁY pub jesteś w stanie rozpalić. Remizę także byłeś. - mruknął tymże słabym komplementem, zmniejszając mimowolnie dystans, by trącić go po przyjacielsku w ramię, zanim to nie wziął kolejnego łyku. Nie powinien, czując się dość niepewnie, aczkolwiek robił to, w związku z czym kolejne dziwne zachowania wychodziły na światło dzienne. - Wrzucimy do jeziora i zobaczymy, czy ci będzie aż tak do śmiechu. - wyszczerzył się troszeczkę złośliwie, ale nadal z dozą ciepła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mecz był po prostu kolejną cegiełką a zarazem dość dobrą wymówką na spędzenie reszty dnia w takim właśnie klimacie i choć sam nie raz proponował wspólne lizanie ran z resztą drużyny, po wyjściu ze skrzydła szpitalnego udał się do wioski w samotności. Jakoś niespecjalnie się tym jednak przejmował. Ostatnie trzy dni były wyjątkowo obfite w wydarzenia. Odrzucił na bok swoje uczucia, zaczął nauczać się Czarnej Magii i do tego zyskał nową bliznę na łydce po tym, jak udał się z Brooks do zakazanego lasu i wpadł w cholerne sidła. Kto normalny nie chciałby tego wszystkiego zalać jak najmocniej? -Proszę się tu proszę z kolegi nie naśmiewać. To nie jego wina, że rodzice byli spierdoleni. Nie, Gwizdek? - Oburzył się gdy Feli zakwestionował to, jak jegomość się nazywał. Poklepał go po plecach mamrocząc, by nie przejmował się puchonem, po czym powrócił do tematu Batmana. -No weeeeeź. Całą zabawę psujesz. jAk WyTrZeźWiEjEmY tO cI dAm. - Prychnął, zatapiając usta w szklance i rozlewając trochę alkoholu na blat, przy którym siedzieli. No po prostu nie mieściło mu się w głowie, że Lowell mógł mu czegoś odmówić i to jeszcze w tak bezczelnie logiczny i odpowiedzialny sposób. Machnął tylko ręką na wątpliwości puchona, dając mu znać by ten faktycznie nie starał się szukać wymówek, bo raczej na niego nie podziałają. Stanowczy się ten Solberg zrobił, nie ma co. W końcu zostali sami i choć nie zmieniało to Maxowi zbyt wiele, to miał on więcej miejsca, by kiwać się na boki, a to było na pewno komfortowe. -HALO! Jak to brakuje. Dziwka co najmniej jedna jest, a i koks się znajdzie, pocz... - Zażartował, po czym sięgnął do kieszeni i machinalnie jebnął się otwartą dłonią w czoło, po czym pochylił w kierunku blatu śmiejąc jak skończony kretyn. -A jednak nie. Zapomniałem. UPS. - No nie mógł powstrzymać się przed tym napadem rechotu. Ognista wyjątkowo dobrze dziś na niego zadziałała i poddał się tej euforii w każdym calu, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co puchon sobie o nim pomyśli. -Remi...? ooOOOH. - Początkowo nie skumał, ale kuksaniec i spojrzenie na puchona sprawiło, że coś tam zatrybiło w jego mózgu i od razu zmienił front. -Do jeziora? Czemu nie! Lubię pływać o świetle mroku. Księżyca w sensie. Tak, księżyc światło - mrok nie. - Znów poplątał się w swojej wypowiedzi, kompletnie tracąc po drodze sens, choć widać było, że Feli powoli też zaczyna odchodzić od trzeźwości, co było nadzieją, że nawet jak się nie dogadają, to się jakoś dogadają.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu także potrzebował odpoczynku - odskoczni od tego wszystkiego, od parszywego humoru, który się go trzymał niczym kilkuletnie dziecko i nie zamierzało puścić. Nie bez powodu zatem skupiał się na różnych czynnościach, chcąc nauczyć Percy'ego czegoś więcej, niż tylko i wyłącznie prostych zaklęć. Może nie dokańczał kwestii eliksiru, ale nadal, nie stał bezczynnie, nawet jeżeli ciało próbowało się zbuntować i powiedzieć stanowcze "nie". Chciał przywrócić siebie do porządku, ale... bał się, że jeżeli do tego dojdzie, to znowu go skrzywdzi. Znowu spowoduje, iż udowodni, że tak naprawdę niczego nie zrozumiał. Nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli, w związku z czym skupiał się na otaczającej go rzeczywistości. Na strukturze poręczy, na wygodnie niezbyt idealnego miejsca, które to obrał, jako że było wolne. Nie chciał karać samego siebie, ale trudno było nie stać się katem, w związku z czym uciekał od odpowiedzialności, którą chciał sam sobie wymierzyć. Czy powinien obiecywać, że się jednak odmieni? Nie bez powodu postanowił uklęknąć na kolana i udowodnić, że tak naprawdę potrzebuje pod tym względem stanowczej pomocy. - Może to my jesteśmy? - zastanowił się, prychnął, popijając kolejną szklankę, która to zdawała się być opróżniana w zaskakującym tempie, w szczególności jak na niego. Nim się obejrzał, a powoli gubił pewne litery, co wskazywało na działające w jego organizmie procenty. I korciło go do tego, by się przybliżyć, by się tulać, choć jeszcze jakoś to kontrolował, w związku z czym siedział na własnym miejscu, kołysząc się subtelnie na boki, jakoby w rytm.. czegokolwiek. Prawa ręka pozostawała wyłączona z użytku, ale i tak się świetnie bawił. - Nie moja wina, że nie potrafię się bawić. Nie wiem, znajdź nam jakieś inne, bardziej produktywne zajęcie. - trącił go ramieniem, bo o ile odczuwał działanie alkoholu, o tyle jednak zachowywał resztki rozsądku. Poza tym... klucze znajdowały się gdzieś na górze, a samemu nie chciało mu się tam jakoś iść, w związku z czym nie ruszał własnych czterech liter. No i też, nie oszukując się, zależało mu na tych uprawnieniach. Gdyby ktoś ich przyłapał pod wpływem, do tego jeden z wyłączoną zdolnością korzystania z kończyny górnej, nie skończyłoby się to za dobrze. Zamoczywszy ponownie usta w trunku, czuł się dziwnie, a śmieszne szumienie w uszach dostawało się raz po raz, pokazując uroki stanu, w którym to się powoli znajdował. Nim się obejrzał, a położył własną głowę na jego ramieniu, chichocząc cicho pod własnym nosem. Co jak co, ale za narkotykami nie przepadał, w związku z czym wziął cięższy wdech, ale też, uśmiechnął się szeroko, nie mogąc powstrzymać śmiechu, jaki to wydobywał się spomiędzy jego własnych warg. Wiedział, że to są żarty, a do tego na reakcję wpływał alkohol, którego to nie potrafił powstrzymać. - Jak chcesz, to w Inverness może jeszcze się go trochę tam znajduje. - prychnął, kompletnie nie na miejscu. Doskonale pamiętał, jak narkotyki stały się jednością z warstwą białego puchu. - Reeeeeeeeemizzzzaaaaaaaaa! - przeciągnął nienaturalnie, chwytając za jedną z fajeczek, które to znajdowały się w paczce papierosów, by tym samym włożyć ją do gęby, zapalając ogień jedną dłonią. Nie widziało mu się obecnie korzystać z różdżki. - O świetle mroku by się zajebiście pływało. Wyobrażasz sobie coś takiego? Całe jezioro oświetlone, a tylko jeden, eee... punkt? Tak, punkt, w którym panuje całkowita ciemność. - uśmiechnął się głupkowato, zamykając na chwilę oczy. Głowy do alkoholu jednak nie miał, w związku z czym odczuwał te skutki znacznie mocniej, nucąc pod nosem jakieś szanty.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nadmierna ilość alkoholu sprawiła, że Max chwilowo zapomniał nawet, że Feli ma niedowład ręki, że dostał porządny wpierdol i że ślizgon obiecał sobie zdystansować się od tego wszystkiego ze względu na chęć ograniczenia sobie niepotrzebnego bólu. Miał się nim zająć, zadbać by ten wrócił do siebie, a nie pozwolić by to, co do puchona czuł niszczyło go od środka. Może i używki na dłuższą metę niosły zgubę, ale dziś zdecydowanie zadziałały na korzyść każdego z nich. Temat Gwidona umarł w momencie, gdy ten opuścił towarzystwo. Max średnio interesował się tym, dokąd mężczyzna poszedł i co zamierza. Miał nowe źródło zainteresowania, które odmawiało mu nieodpowiedzialnej jazdy po pijaku, która mogła zakończyć się wypadkiem lub nawet śmiercią. NOSZ TO POTWARZ BYŁA przecież. -A może sam coś zaproponujesz, panie psujo? - Powiedział, jakby był wielce obrażony, choć głupkowaty uśmiech nie schodził z jego twarzy. Bawił się jak nigdy, czego kompletnie się po tym dniu nie spodziewał. Widać czasem wystarczy szklaneczka, czy pięć i już człowiekowi lepiej na duszy i sercu.
Rechotał się na barze, gdy usłyszał słowa Lowella i nieco uspokoił śmiech. -To nie... A zresztą, czy to ważne. W każdym razie nie kuś mordo, bo tam wrócę i poszukam. - Chciał uświadomić Felkowi, że to nie ta substancja, ale ostatecznie uznał, że nie jest to takie ważne. Fakt, wciąż go ciągnęło do dragów i choć normalnie raczej nad tym panował, znów poczuł tę niezdrową pokusę, którą szybko zatopił w szklance Ognistej. Wspomnienie remizy zdawało się popchnąć rozmowę na zupełnie inne tory, których możliwe, że będą następnego dnia żałować, choć Solberg raczej nie był z tych, co długo rozpamiętywali takie rzeczy.
-Ejjj, a pomyśl co by było, gdyby dało się tak wyłączyć światło na całym świecie. Zajebiście no nie? Tak po prostu nagle jest i PUF, nie ma! - No to teraz się jeszcze dosiadł pan Solberg wynalazca, co to ma genialne pomysły na zmianę otaczającego ich świata. Normalnie rodzinka w komplecie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Być może to właśnie dzięki temu, że alkohol poszedł w użycie, mogli skupić się na czymś kompletnie innym. Wiedział, że takie uciekanie od problemów nie jest rozwiązaniem, a tylko i wyłącznie chwilową ulgą, co nie zmienia faktu, iż coś nowego zawsze mogło odwrócić jego uwagę od problemów i tym samym udowodnić, że jednak lepiej jest czasami po prostu iść z duchem czasu. Przestać patrzeć w to, co przeszłe, skupiając się na tym, co przyszłe. Nie bez powodu zatem udawał się w stronę zapomnienia o tym, co wcześniej miało miejsce, choć siedziało to pod jego skórą znacznie głębiej, niż mógłby się tego spodziewać. Mimo to nie chciał; chciał zapomnieć, a wspólne spędzenie czasu, zakrapiane i poniekąd dziwne, wydawało się nieść ze sobą ulgę, na którą to czekał przez ostatnie dni i nie mógł w ogóle samemu z tym wszystkim sobie poradzić. Mimo to liczył, iż uda mu się jakoś przez to przebrnąć, w związku z czym nie bez powodu uśmiechnął się pod nosem, czując, jak procenty zaczynają przejmować kontrolę nad jego ciałem. Gwidon niespecjalnie go interesował, w związku z czym czekoladowe tęczówki głównie skupiły się na Maximilianie, zmarszczywszy wcześniej brwi na rozchodzące się po bębenkach pytanie. Czy coś mógł zaproponować? Tego nie wiedział. Mimo to głupkowaty uśmiech go nie opuszczał, w związku z czym nie potrafił reagować inaczej, aniżeli salwami śmiechu, rozpoczynającymi się raz po raz, słowo za słowem. - Hm... Nie wiem, tak szczerze. Można zachlać się i nie wstawać do białego rana. To też jest podobno jakieś rozwiązanie. - wzruszył ramionami, kiedy to rozumiał ironię, aczkolwiek samemu zachowywał się już nie jak Lowell, raz po raz podnosząc kąciki ust do góry w jakimś idiotycznym maratonie ćwiczeniowym dla mięśni twarzy. Mimo to nie przeszkadzało mu to na tyle, by zaczął w jakiś szczególny sposób narzekać. Na kolejne własne słowa mógłby się uderzyć w łeb, co by oczywiście zrobił, gdyby nie fakt, iż smużka dymu papierosowego przedostawała się do otoczenia. Gdyby był głupi, zapewne by sobie poparzył tym samym czoło. - Dobrze, dobrze, nie kuszę w takim razieeeee! - podniósł obronnie rączki, by tym samym wskazać, że nie nalega, bo oczywiście, że nie nalegał. Nie zależało mu na tym, by Max powrócił do tego świństwa, w związku z czym, kiedy to odstawił papierosa, by napić się kolejnego łyka ognistej, czuł, że nie robi dobrze, dolewając sobie jeszcze więcej trunku. Umiar posiadał, nie ciągnęło go do tego, nie czuł konieczności. Po prostu to znajdowało się pod ręką. Gdyby napój w szklance był sokiem, równie dobrze by go wypił; musiał czymś zająć ręce. Zastanowiwszy się nad kolejną kwestią, świat pogrążony w mroku nie był tym, co chciałby widzieć. Nokturn ewidentnie udowadniał, co by było, gdyby metaforycznie odebrać ludziom namiastkę dobra, przekształcając ją w negatywne uczucia. Nie chciał, by droga, którą przemierzał, stała się taka sama, w związku z czym niespecjalnie korciłoby go obserwowanie czegoś takiego. Poza tym, ciemności nadal się trochę bał, ale mniej niż chociażby legililmenty, z którym to przyszło mu stoczyć nierówny pojedynek. Nie, nie mógł do tego powracać. - Eeeeeeeeeeeeee, nieeeezbyttt, następnego poproszę! - podniósł jedyną działającą do góry dłoń, choć prawą ręką, pod względem ramienia, wykonał ruch, nie umieszczając kończyny w podobnym geście. Nie, nie, nie powinien myśleć o wszystkich negatywnych rzeczach, choć obawiał się, że używka może wzmocnić negatywne uczucia. - Nie zapominaj, że ja za ciemnością nie przepadam. Poza tym, nie było takiego fajnego, magicznego przedmiotu do tego? - zapytał się, przenosząc zaciekawione spojrzenie czekoladowych tęczówek w jego stronę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obydwoje zachowywali się co najmniej nie na miejscu. Głośny ton i wiele salw śmiechu, które dochodziły z miejsca, w którym siedzieli na pewno przykuwały uwagę, choć pub nie był dzisiaj jakoś specjalnie zaludniony. Max widział kątem oka dość niezadowolone spojrzenie barmana, ale niezbyt się tym przejmował. Zazwyczaj dopóki płacił i nie robił awantur nie wypieprzali go na zbity pysk z żadnego lokalu, a choć nie był tego obecnie świadom, w tym lokalu zostawił w tym tygodniu naprawdę dość pokaźną kupkę galeonów. -I właśnie za to Cię kurwa kocham. Masz zajebiste pomysły. - Uniósł szklankę w geście toastu, jakby chciał ukazać, że to właśnie zamierza zrobić. I to już po raz drugi w tym tygodniu. To się nazywa odpowiedzialne i zajebiste życie, nie ma co.
Temat innych używek choć nie był specjalnie dla Solberga bolesny, wciąż najzwyczajniej w świecie nie był dla niego łatwy. Wiedział, że czasem zbyt intensywnie ciągnie go do podobnych rozrywek, a jako że obiecał i to w dość dobitny sposób, skończyć z tym wszystkim, starał się tego trzymać. Nie robił tego dla siebie. Gdyby nie Feli, zapewne nigdy nie podjąłby tej decyzji, co mogło skończyć się naprawdę różnie.
No tak, alkohol skutecznie wymazał mu też z pamięci nie tylko lęki puchona ale i własne. W końcu sam po wypadku w Zakazanym Lesie nie czuł się aż tak komfortowo z brakiem światła. -A co Ty tak, szalejesz? - Zapytał zdziwiony, choć zupełnie nie było słychać w tym pytaniu powagi. Kto jak kto, ale Max nie powinien i nie miał zamiaru oceniać. Nie w tym temacie. -Tak, tak racja! Ale jest Lumos! Czy ten... ta bransoletka od Ciebie! - Uniósł dłoń, by pokazać owinięty wokół nadgarstka przedmiot i tym samym pokazać, że na ciemność zawsze znajdzie rozwiązanie. A przynajmniej tak mu się wydawało. -Noo niby jakieś przedmioty chyba są, ale czy to tak działa, na CAŁY świat? - Zapytał roztrząsając tę kwestię. Nie miał pojęcia, czy Feli mówi o proszku natychmiastowej ciemności, czy może o czymś pokroju tej świecy, którą Max poznał na Nokturnie, ale nie pytał. Nie było mu to obecnie do szczęścia potrzebne.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy w ogóle powinien się tutaj znajdować? Teoretycznie nie, ale nie potrafił jednak przejść obojętnie obok Maximilana. Nawet jeżeli rzeczy, które to miały miejsce, uniemożliwiały mu prawidłowe funkcjonowanie, o tyle jednak nie potrafił skreślić tego wszystkiego. Nawet oklumencja w tym aż nadto nie pomagała, nie - nie chciał z niej korzystać, wszak świadomość tego, z czym to się wiąże, nie pozwalałaś mu się na tym w pełni skupić. Skupiał się zatem na dobrej zabawie, ignorując potencjalne nieprzychylne spojrzenia ze strony otoczenia czy chociażby barmana. Dopóki właśnie płacili, mogli pozwolić sobie na ciut więcej, choć wiedza o istnieniu tego przedarła się również w odmęty zapomnienia, przyczyniając się do wzrostu dziwnej pewności siebie. Nie chciał odsuwać się w cień, choć czuł, że będzie musiał. I ta myśl go dobijała, w związku z czym szukał innych zajęć. Szukał czegokolwiek, na czym mógłby się skupić - a zaintrygowanie znalazł właśnie w jasnych tęczówkach Maximiliana. - Nie zawsze są one zajebiste, ale dzięki, mam nadzieję, że się na coś jeszcze przydam. - odpowiedział zgodnie z prawdą, skupiając się raz to na ognistej, raz to na towarzyszu; trudno było nie odnieść wrażenia, iż Lowell nie kontroluje tego, ile w siebie wpakowuje. Nie bez powodu komunikacja z nim stawała się trudniejsza, odruchy... mniej kontrolowane. Sam niespecjalnie przepadał za używkami, w związku z czym starał się je ograniczać. Mimo to zaciągał się dymem papierosowym, mając nadzieję na to, iż ten go perfekcyjnie rozluźni przy takiej ilości magicznych trunków, choć mógł w to powątpiewać. Samemu czuł się już wychillowany, mimo wydarzeń, jakie to wcześniej miały miejsce. Zapominał, krążąc wokół czegoś kompletnie innego. Drążąc tematy, które mogły wydawać się być z początku błahe i pozbawione sensu, aczkolwiek koniec końców... niezwykle intrygujące. Dlatego czuł się tak swobodnie, choć nadal, wiele pytań kłębiło się pod kopułą jego własnej czaszki. Zastanawiał się, choć teoretycznie nic mu już nie zagrażało. Niestety - samemu nie mógł w pełni zapanować nad własnymi emocjami i uczuciami. Ciemność, spowijająca sylwetki, nie wydawała mu się być kusząca alternatywą. No ba - odtrącała wręcz, w wyniku poprzedniego doświadczenia, z jakim to miał do czynienia. Felinus wolał mieć jasno naznaczoną sytuację, aniżeli zastanawiać się, czy jest jednak sens brnięcia w mroku, skoro dusza i nadzieja, jakąkolwiek to w sobie posiada, mogą naprowadzić go na dobrą drogę. Liczył, że się uda. Chciał, by mu się udało. Chciał być światłem, ale nadal, krzywdził. I to go najbardziej w tym wszystkim dołowało. - Szaleję? - wskazał palcem na siebie, spoglądając na pustą już szklankę, by zaśmiać się głupio. Szereg białych zębów pokazał się w tymże geście, udowadniając, iż kontrola w jego przypadku nie ma już żadnego sensu. Mógł być wdzięczny tylko i wyłącznie samemu sobie, choć obecnie nie myślał na tyle, by się tym przejmować. - Nie wiem, czy szaleję... Szaleję? Oooooooo. Nosisz ją, jak fajnie - i co, przydała się? - dodał rozentuzjazmowany, nie mogąc powstrzymać się pod bliższego przyglądnięcia biżuterii mającej na celu, w pierwotnym znaczeniu, zwiększyć atrakcyjność osoby ją noszącej. Nie przejmował się tym jednak, kiedy to podniósł kąciki ust do góry, poprawiając własną bluzę. - Nieee, chyba nieee. Mimo to dobrze by było, gdyby to działało chwilowo. Nie chciałbym... żyć w mroku. - tutaj już trochę mu humor opadł, ale uśmiechnął się od razu na widok zielonych tęczówek. To one rozświetliły jego drogę, choć obecnie już stawał się samemu mniej komunikatywny, powoli zasypiając. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam też nie powinien tu być, oddawać się znów w ramiona alkoholu, by jakoś odreagować fo wszystko co ostatnio się pierdoliło. Mimo to jednak jakoś nie potrafił obecnie inaczej. Przypadek chciał, że znalazł się akurat tutaj, w pubie w którym umieścił Felka, by ten mógł tymczasowo odpocząć. Pewnie gdyby był trzeźwy zrobiłby wszystko by jednak znaleźć się gdzie indziej, ale obecnie średnio miał jakąkolwiek kontrolę nad własnymi poczynaniami. Co może i było dla nich lepsze, vo przynajmniej choć na chwilę mogli odłożyć na bok problemy i skupić się na dobrej zabawie. A przynajmniej on mógł. Ciężko było stwierdzić, jak będzie się z tym wszystkim czuł, gdy już alkohol zniknie z jego organizmu a on sam będzie musiał stawić czoła temu, co się tutaj wydarzyło. - Też w to nie wątpię. - Wymamrotał, zupełnie nieświadom jak ciężko było go dzisiaj zrozumieć. W końcu w jego głowie dykcja i logika były na swoim miejscu.
Max nigdy wcześniej nie miał z tym problemu. Wręcz lgnął do ciemności zarówno tej dosłownej, jak i bardziej metaforycznej. Znajdował w niej ucieczkę, do której zawsze się uciekał choć wydarzenia w Zakazanym Lesie nieco to wszystko naruszyły. Coraz rzadziej widywał w niej te przeklęte ślepia pustnika, lecz niepokój pozostawał, co odbijało się na jego zdolności do wypoczynku. - Szalejesz Lowell. - Powtórzył nieco zbyt radośnie, podkreślając swoje zdanie na temat tego wszystkiego, co się tu dzisiaj działo i choć upierał się, by puchon go nie szukał, nie żałował wcale, że ten jednak tego wieczora się tu pojawił. Max na pewno nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale zaskoczenie było jak najbardziej pozytywne. - No kurwa raczej, że noszę! - Nieco za głośno potwierdził ten fakt. Bransoletka nie dość, że wydawała się być niesamowicie przydatna, to jeszcze miała dla niego znaczenie sentymentalne, a wraz z amuletem, który widniał na jego szyi dodawała ślizgonowi pewności siebie, którą ostatnio gdzieś mocno zagubił. - A widzisz! Czyli jednak nie istnieje. - Kolejne genialne odkrycie doktora najebanego. Normalnie jeszcze chwila i wejdzie tu sama Minister Magii wręczając mu Order Merlina. - Nie martw się mordzix, dopilnuję żebyś nigdy nie musiał. - Dodał już czulej na ostatnie słowa, poniekąd składając tym samym obietnicę. Lowell powoli oddawał się w objęcia Morfeusza, a gdy całkowicie już przestał komunikować, Max zagadał barmana o jakiś pokój że zdziwieniem odkrywając, że taki już przecież zarezerwowali i to na cały tydzień. Zaśmiał się pod nosem na to wszystko, ignorując dość specyficzne spojrzenie mężczyzny, po czym odniósł Felka do pokoju, gdzie ułożył go wygodnie w łóżku (co wcale nje było łatwe w tym stanie), a sam uprzednio całując na odchodne puchońskie czoło, udał się w dalszą podróż po świecie alkoholu.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy był wkurzony na Maximiliana? Owszem, bo nie chciał od niego pomocy, a ten jednak postanowił podjąć samodzielnie decyzję i opłacić pokój do końca tygodnia. Myśl o tym, że staje się samemu ciężarem dla innych, nie pozwalała mu normalnie funkcjonować, w związku z czym starał się znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale nie potrafił. Poprzednie dni były naprawdę problematyczne, w związku z czym nie potrafił w żaden szczególny sposób znaleźć prawidłowego rozwiązania w tej całej sytuacji. Przede wszystkim Lowell nie potrafił pogodzić się z myślą, iż ktoś musi na niego wykładać kolejne sakiewki z galeonami, dlatego co jakiś czas wzdychał, znajdując się samemu w wynajmowanym pokoju. Mimo to... stał się spokojniejszy. Był po pierwszym spotkaniu z psycholog, w związku z czym jakoś lepiej było mu przełknąć to wszystko. Oczywiście nie mówił wszystkiego podczas rozeznania, ale część faktów z własnego życia musiał wydostać na światło dzienne. Samemu nie wiedział, gdzie te zostaną pokierowane - o ile w ogóle ktoś się o nich dowie - w związku z czym pozostawał w niepewności, którą to sobie zgotował poprzez prośbę o odpowiednie skierowanie. Mimo to musiał; kiedy to zaciągał się dymem papierosowym, chcąc ugasić pragnienie nikotyny, nie mógł nie odnieść wrażenia, że z widokiem normalnie funkcjonującego miasteczka i bijącym niespokojnie sercem pod sklepieniami żeber... po prostu tak łatwo się nie rozstanie. Jakby to napawało go pewnego rodzaju stabilnością, której to szukał, a która to nadal go nie zachwycała, kiedy to wiedział, czym dokładnie jest spowodowana. Naruszenie struktur integralności niosło ze sobą ogromne konsekwencje, z którymi sam by sobie nie poradził. I chociaż czuł gniew, i chociaż miał ochotę przelewać na własnym ciele krew, udowodnić, iż jednak posiada kontrolę nad własnym życiem i to on decyduje o tym, co się w nim dzieje... jakoś się przed tym powstrzymywał. Nie mógłby się zaleczyć, choć z wiggenowych korzystał przy pierwszej lepszej okazji. Spokojnym krokiem, kiedy to zarzucił na siebie bluzę i inne, mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, przedostał się z piętra na sam dół pubu, mając nadzieję, iż tam znajdzie coś, co go zaintryguje. Najchętniej poszedłby na obchód, nie zamierzając korzystać z uroków jednego i tego samego miejsca, niemniej jednak nie potrafił. Czuł, że jak się stąd wydostanie, coś głupiego strzeli mu do głowy do tego stopnia, iż zwyczajnie nie będzie z niego co zbierać; dłoń zatem dotykała poręczy (ta sprawna, oczywiście), gdy podszedł do barku i zamówił sobie jakiś prosty, bezalkoholowy napój. Nie chciał wiele; musiał jednak zapełnić jakoś żołądek, bo ostatnimi czasy, nawet jeżeli zdołał się zaleczyć, wyglądał co najmniej miernie. Nawet jeżeli gardło nie zamierzało tak łatwo przepuścić najprostszej cieczy, nawet jeżeli czuł, że za niedługo to zwróci... musiał. I tak oto skierował się w stronę baru, usadawiając własne cztery litery na stołku. Biorąc głębszy wdech, słodkim napojem zaspokajał powoli pragnienie, jakie to przejawiało się w przeciągu ostatnich godzin, by tym samym oddać się w melancholię własnych przemyśleń. Nim się obejrzał, a zauważył siedzącego nieopodal mężczyznę, którego to kojarzył; zwrócenie spojrzenia czekoladowych tęczówek w jego stronę, trochę przygaszonych, spowodowało powrót to poprzednich wydarzeń, które to miały miejsce. Przełknąwszy ślinę, nie wiedział z początku, jakie to słowa powinien wystosować - i czy w ogóle się powinien odzywać, rzecz jasna. - ...Pan Zagumov...? - mruknąwszy, machnął ostrożnie zdrową ręką, zastanawiając się, czy to jest po prostu czysty przypadek, czy jednak coś, przez co znowu będą męczyły go wyrzuty sumienia. I tak było za późno, by móc im zaprzeczyć; obydwoje wyglądali tragicznie, niemniej jednak szala goryczy przelewała się w sercu Lowella mocniej, wszak obwiniał się o to wszystko. Był ostatnio niczym sinusoida... i chociaż starał się powstrzymywać te wahania nastroju, wyciszyć się, od kiedy był wolny niczym ptak pod względem własnych emocji, nawet jeżeli się wyciszał z zewnątrz, w środku trwała dziwna, nieokiełznana burza.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych dla Borisa pod żadnym względem. Najpierw dał się ponieść emocjom podczas nakrycia Lexy na oszustwie, potem omal nie stracił życia ratując obcego chłopaka w ciemnym zaułku na Nokturnie, a teraz był po dość ciężkiej rozmowie ze swoją szefową. Nie miał nawet nikogo, komu mógłby o tym opowiedzieć, by wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje, oprzeć się na czyimś ramieniu i po prostu odpocząć od tego całego zamieszania. Zamiast tego postanowił teleportować się z dala od miejskiego zgiełku do małego miasteczka leżącego w cieniu szkoły magii. Tym razem jednak zamiast wybrać Trzy Różdżki, jako miejsca, w którym mógłby przesiedzieć dłuższą chwilę i odciąć się od otaczającego go świata, postanowił pójść do pubu, którego nazwa odzwierciedlała jego obecny nastrój, to jest pubu "U Nieudacznika". Zajął miejsce przy barze, wpatrując się w blat zmęczonym spojrzeniem, starając się ignorować spojrzenia ciekawskich ludzi, którzy zamiast podziwiać wystrój wnętrza, rozmawiać ze sobą, pić, czy chociażby zająć się sobą, postanowili raz na jakiś czas wlepiać w niego swoje oczy, jakby był jakimś dziwnym stworem w cyrku dziwadeł. Wiedział, że siedząc tak o suchym pysku będzie tylko irytował pracowników, ale eliksir, którym się leczył, albo sam stres, uniemożliwiało mu przełknięcia ani jednego łyku alkoholu, czy innych napojów serwowanych w tym miejscu, nie mówiąc już o zjedzeniu czegokolwiek. Nie miał po prostu ochoty na nic. Wtedy właśnie usłyszał kogoś, kto znajdował się za jego plecami, jak wymawia jego nazwiska. Odwracając się dostrzegł tego samego chłopaka, który wpakował się w dość poważne problemy w Londynie, machającego do niego zdrową ręką. Poczuł się jeszcze gorzej na ten widok, czując się odpowiedzialnym za jego obecny stan. Samemu podniósł rękę, wskazując miejsce obok siebie. Gdy Felinius dosiadł się do niego, postanowił, że jako pierwszy rozpocznie jakąś rozmowę, w końcu był zobligowany do zorientowania się w stanie zdrowia chłopaka. -Zamówić ci coś?- jak już zaprosił go do wspólnego siedzenia za blatem, to wypadało mu jednocześnie postawić posiłek i jednego, może dwa shoty, czy cokolwiek będzie chciał wypić do zamówionego dania. -Jak się czujesz? Wszystko dobrze z ręką?- pytania o życie prywatne, pogodę, czy jakość menu w tym miejscu było sprawą drugorzędną. Miał nadzieję, że w od ostatniego spotkania nie powiedział nikomu co zaszło na początku miesiąca na Nokturnie, ani że nie wpakował się w kolejne kłopoty.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Żaden z dni nie należał do najprzyjemniejszych - przynajmniej w jego mniemaniu, kiedy to wiedział, iż kiedy wszystko wróciło na łaski kontroli, kierując własne kroki w stronę pewnej, ludzkiej stabilności, nie wszystko zostało jednak wytłumaczone. Nie wiedział, koniec końców, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie chodząc do szkoły bez konieczności uczestniczenia w tym, co go najbardziej interesowało, mógł wzbudzić podejrzenia. Zresztą, ktoś już coś tam wiedział, więc wychodziło w sumie na jeden chuj pod tym względem. Mógł jedynie spojrzeć na własne odbicie w bezalkoholowym trunku, zastanawiając się nad tym, czy to ma jakikolwiek sens. Chyba tylko świadomość tego, że ma dla kogo żyć, przyczyniała się tak naprawdę do próby zmian w swoim życiu. Do tego, by po części wydorośleć, zachowywać się jak na swój wiek, a nie niczym gówniarz, którzy uważa, że wszystko wie najlepiej. Przestać ignorować słowa innych, skupić się na nich znacznie mocniej. Musiał się wziąć w garść - nie mógł zignorować tego ostrzegawczego sygnału, iż przez własną głupotę jest w stanie porzucić wszystko, co budował na przestrzeni ostatnich miesięcy. A potrafił to zepsuć prostym pstryknięciem palców. Nie spodziewał się tutaj spotkać Zagumova - ale też, nie posiadał stosownych informacji na temat jego życia, by móc stwierdzić, do jakich pubów mężczyzna uwielbia przychodzić. Niespecjalnie interesowało go prywatne życie innych osób, w związku z czym nie snuł jakichś wysokich domyśleń, co nie zmienia faktu, że pewna namiastka, wręcz ziarenko, po prostu się pojawiło. Mimo to nie zamierzał drążyć tematu, o ile mężczyzna nie postanowi również zdecydować się na coś takiego. Mimo to... zobaczenie własnych szkód, szkód idiotyzmu drzemiącego smacznie pod kopułą czaszki... było kolejnym czynnikiem stresowym, na który to zacisnął usta, powstrzymując cokolwiek. Obydwoje przyczynili się do zaistnienia takiej sytuacji, ale gdyby go nie było - Felinusa Faolana Lowella - na ulicy nieopodal apteki, być może nie musieliby się z tym wszystkim zmagać. Trochę niepewnie usiadł na miejscu, nie potrafiąc początkowo spojrzeć w jasne tęczówki Rosjanina. Ile to minęło? Osiem dni? Ponad tydzień, a czuł się nadal niczym niesforne dziecko z traumą, jakby był na jakiejś wojnie. Mimo to starał się po sobie nie cisnąć, wiedząc doskonale o tym, że to nie miałoby wówczas żadnego sensu. - Nie, nie trzeba, niespecjalnie jestem głodny. Sensu w alkoholu też nie widzę. - odpowiedział szczerze, kładąc lewą dłoń na blacie, jakoby dowód tego, że zawsze mógł skończyć jako warzywo. Patrzenie na blizny nie było czymś przyjemnym, a napój od razu chciał wydostać się na światło dzienne prosto z żołądka, w związku z czym parę razy musiał się wewnątrz uspokoić. Nie, to nie jest jego wina, a jednak... poczuwał się do tej dziwnej odpowiedzialności. Czuł, że to wszystko jest jego przyczyną. Kto wie, może gdyby nie istniał, byłoby lepiej. Z jakiegoś powodu zagrzewał, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, miejsce właśnie tutaj, w związku z czym nie zamierzał się tak łatwo poddawać. - Fizycznie lepiej, wewnątrz chujowo. Jeżeli chodzi o rękę, to jest sparaliżowana i nadal nie mogę nią ruszać. Chodzę naćpany lekami, byleby cokolwiek przyniosło jakikolwiek skutek, ale wychodziłem ze znacznie gorszych urazów. - odpowiedział szczerze, nie zamierzając udawać, że to jest pierwszy raz, gdy ma do czynienia z czymś takim. Doskonale pamiętał własne obrażenia. Samemu przecież złamał sobie rękę, by pokonać bogina, co było czymś dziwnym, aczkolwiek koniecznym. Noga? Zmiażdżona przez aligatora. Jądra? Skutecznie rozszczepione. Prawy bok, tuż przy miednicy? Rozszarpany przez pustnika. I jakoś żył; lądował zawsze na cztery łapy, niczym kot. - A pan? Lepiej z gardłem? Teoretycznie eliksiry powinny zadziałać, ale różnie z tym bywa. - zapytał się, rozpoczynając ten gorzki temat. Zapach zgniłego mięsa ludzkiego zapadł mu w pamięci, w związku z czym nie był w stanie go tak łatwo odtrącić. Mimo to nie zamierzał traktować pana Borisa jako kaleki, skupiając się prędzej na całokształcie jego stanu fizycznego.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie zamierzał się kłócić z Feliniusem w tej sprawie. Nie chciał niczego oprócz rozprostowania kości i przesiedzenia kilku godzin czy minut w barze? To nie była sprawa Borisa, najwyraźniej mógł sobie na to pozwolić, bo gdyby był z kimś umówiony, albo musiał coś załatwić, to raczej nie marnowałby czasu na pogawędki ze starszym Rosjaninem. -Rozumiem...- zaczął spode łba spoglądać na obsługę, czy ktokolwiek z nich zamierza ich wyprosić za bezsensowne zajmowanie miejsca potencjalnym klientom, ale, że ani ruchu nie było za dużego, ani nikt się do nich nie zbliżał, to dał sobie z tym spokój. W końcu lepiej by było, gdyby skupił się na swoim rozmówcy, a nie na procederze, na który przed sekundą narzekał. -Co się dzieje kolego, że wewnętrznie chujowo? Mam nadzieję, że z ręką się polepszy w końcu.- informacja, że z ręka znajduje się w takim samym stanie, jak w dniu wypadku nie była dobrą wieścią dla chłopaka. Nie wiedział czy da się z tego wyjść, ale skoro miał przypisane jakieś leki, to znaczy, że uzdrowiciele widzą światełko w tunelu. Kwestia pozostaje teraz długości powrotu do normalności i skuteczności tego leczenia. -U mnie ciężko w pracy, córka wyjechała, a z gardłem już lepiej ale dalej czuję dyskomfort- jak skończył mówić, poczuł dziwną ulgę wewnątrz, jakby ciążące mu na sercu smutki na chwilę uleciały. Cieszył się, że będzie mógł chociaż przez to posiedzenie poczuć się lepiej, dzięki wyżalaniu się obcej osobie. Musiał pamiętać tylko, żeby się z czegoś nie wygadać, bo brakowało mu tylko kolejnych plotek latających wśród obcych ludzi.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie chciał się kłócić, a mimo to nie potrafił odsunąć własnych myśli od poprzedniego dnia. Nokturn, na którym to miał znaleźć odpowiednie informacje dotyczące składników mniej dozwolonych, zakończył się koniec końców tym, co stało się ich obecną piętą achillesową. Nim się obejrzeli, a w mgnieniu oka stracili coś, dzięki czemu funkcjonowali. Niestety - w przypadku Felinusa problemy były znacznie personalne. Nim się obejrzał, a zdołał skrzywdzić osobę, na której mu najbardziej zależało. I chyba brakowało mu także rozmowy, by to wszystko z siebie wyrzucić - jakby kontrolowany przebieg konwersacji z psychologiem wcale nie działał tak, jak powinien. Działał, ale chłopak nadal był cholernie podatny na zawahania, że nawet nie zaintrygował się tym, iż barman może go wyrzucić. Zamiast tego oparł się łokciem o blat, a dłoń położył na własnym policzku, jakoby czując się tak, jakby jedyne obecnie, co to interesowało, było tym, co zdołał zniszczyć. Cholernie siebie za to nienawidził - czuł pustkę, żal, gorycz. Za to, do czego się przyczynił, a jak jego rola w życiu drugiego człowieka obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, dając jasno do zrozumienia, iż nigdy się nie nauczy niczego. Nie nauczy się doceniać, kochać, troszczyć. - Zraniłem osobę, na której mi najbardziej zależało. Moim bezmyślnym zachowaniem, chęcią zdobycia tylko paru informacji. - przełknął gorzko ślinę, spoglądając na własną dłoń, która to pozostawała w użyciu. Na szczęście mógł ją kontrolować - szkoda tylko, że słowa, które to wydobywały się spomiędzy jego ust, nie należały do najprzyjemniejszych. Były przepełnione melancholią, nawet jeżeli samemu nie przejawiał na twarzy niczego więcej - przynajmniej z początku. Bo mimo to pewne drgnięcie twarzy pojawiło się tu i ówdzie; mięśnie nie pozostawały w żaden sposób obojętne. - Nigdy nie zasługiwałem na nią, nie zasługuję i nigdy nie będę zasługiwać. - wziął cięższy wdech, wyciągając tym samym z tylnej kieszeni paczkę fajek; musiał zapalić, kiedy to miał szczerze gdzieś to, kiedy ostatnio oddał się nałogowi. Niespecjalnie go to interesowało - zapalniczka poszła w ruch, ujawniając sprawnione strawy języki ognia. Te skutecznie objęły gilzę nabitą tytoniem zapewne wątpliwej jakości, ale nie przejmował się tym aż nadto. - Więc czuję się chujowo. Czego nie dotknę, to się w proch obraca. Gdzie nie pójdę, tam wpierdol uzyskam. Uwierzy pan, że w wakacje dostałem bęckę od syren i straciłem jądra? - chciałbym się zajebać, ale powstrzymał ten ciąg słów, by tym samym urwać się w pewnym momencie. Nie wiedział, czemu się dzieli własnymi rozterkami na temat życia prywatnego, ale musiał kiedyś pęknąć. Gdyż czuł, że po prostu nie utrzyma tego dłużej w sobie. - Gdzie indziej od pustników. A jeszcze w innym miejscu - poprzez działanie bogina - złamałem sobie rękę na amen. Wcześniej też tam byłem i jakiś, kurwa, legilimenta się na mnie uwziął. Poszperał w głowie, wydobył wspomnienia, użył paru niemiłych zaklęć. Pierwszego marca otrzymałem list z koniecznością zapłaty za pogrzeb ojczyma, który był tylko zapijaczonym gównem. Pociągnąłem, za przeproszeniem, ciebie w skutkach mojego idiotyzmu. - zacisnął mocniej zęby, skupiając się w innym punkcie. - Więc chuj z ręką, skoro ciąży nade mną jakieś jebane fatum. Albo jestem pierdolonym idiotą, który rani na każdym kroku. - sam nie wiedział, czemu reaguje aż tak emocjonalnie, ale może to właśnie fakt, iż rozmawia z nieznajomym, był tutaj decydujący, kiedy to ciemne tęczówki wpatrywały się w pustą przestrzeń z pewną złością. Mieszanką dziwnych, skrajnych uczuć, którym to pozwolił wyjść na światło dzienne. - To normalne. Przynajmniej zostało cokolwiek do odratowania z tego gardła. - tyle dobrze, pomyślał. Violetta wcale nie miała tak łatwo pod tym względem, w związku z czym, kiedy to już pomyślał o innych rzeczach, uspokajając burzę myśli pod kopułą własnej czaszki, był w stanie normalnie funkcjonować. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to starał się ponownie ruszyć prawą ręką, aczkolwiek bez większego skutku. Był bezużytecznym gównem. - Nie dziwię się, że zapierdol w pracy pan posiada. Partie polityczne sieją terror. - oparł się wygodniej o własny stołek, ale to wcale nie zwiększało komfortu, kiedy to przyglądał się snującemu obłokowi z dymu papierosowego. Spokojnie, we własnym, miarowym rytmie, zdawał się mieć gdzieś to, co się z nim w środku działo. Szczerze? Miał już trochę dosyć. Dosyć tego wszystkiego, że niezależnie od tego, gdzie pójdzie, to i tak skrzywdzi innych. Matka zapewne też go nie chciała, był tego świadom. Podjęła się opieki nad nim tylko i wyłącznie z czystej litości. - Córka? Młoda? Jeżeli ma tylko okazję, niech zwiedza to, co jej oczy powinny zobaczyć. Gdzieś konkretnie się udała czy postawiła na kompletny spontan? - westchnął ciężko. Każdy temat będzie lepszy - każdy od tego, co powodowało, iż nie czuł się dobrze i miał ochotę zwrócić bezalkoholowy napój prosto na blat. Musiał jakoś działać, ale było mu z tym po prostu ciężko.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Wiedział, że po zapytaniu się przybitej osoby o szczegóły co, lub kto powoduje ten stan, nie otrzyma łatwej do przetrawienia historii z morałem i bardzo możliwej opcji, która spowodowała by rozwiązanie problemów i wyparowanie z głowy wszystkich złych emocji. Nie spodziewał się jednak, że aż tyle złego może spotkać jednego, młodego chłopaka w wieku szkolnym, tak na oko, dlatego cała sytuacja była jeszcze bardziej przybijająca. -Jakich informacji potrzebowałeś? Próbowałeś może tej osobie wyjaśnić, jak ważne to dla ciebie było?- nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie przebranżowi się z szefa Biura Bezpieczeństwa i Dezinformacji w psychologa, który będzie pomagał osobom ze zdolnościami magicznymi po przejściach. Czuł jednak, że robi dobrze, słuchając go i będąc wyrozumiałym rozmówcą, widział po twarzy, że w chłopaku nagromadzają się negatywne emocje, pobudzone wspominaniem tych złych chwil. -Każdy zasługuje na przyjaźń, a najlepsze z nich krystalizują się właśnie w takich chwilach, kiedy jedna ze stron teoretycznie zawodzi w jakiś sposób.- samemu nie posiadał przyjaciół... poprawka, już nie posiadał. Zdecydowana większość z nich została w rodzinnych okolicach, to jest w Rosji, a jego charakter i nawyki nie pozwoliły mu w ciągu ostatnich sześciu lat spędzonych na wyspach zdobyć kogoś, kogo mógłby nazwać przyjacielem. Były dłuższe, czy krótsze znajomości w pracy, czy jak w tym przypadku, znajomość nawiązana przez niespodziewany zwrot wydarzeń, ale nigdy nie udawało mu się nikogo zatrzymać przy sobie na dłużej. Gdy papieros został zapalony przez Feliniusa, Boris cofnął się wspomnieniami prawie rok wstecz, kiedy to po raz pierwszy zobaczył swoją córkę. Paliła wtedy chyba jakieś mugolskie fajki, które też odpalała za pomocą zwyczajnej zapalniczki. -Współczuję pecha, naprawdę. - z tego co się orientował, właśnie takie doświadczenia były najlepszym nauczycielem. Można z takich wypadków wyciągnąć lekcję na przyszłość i unikać zbędnego ryzyka w przyszłości, ale z tego co się orientował, to wyciąganie wniosków ze swoich działań niestety nie należało do mocniejszych stron chłopaka. Inaczej nie skończyłby na Nokturnie, a następnie w szpitalu. U Borisa było to wliczone w rachunki, bo w końcu wiedział na co się zapisuje. -Świadomie podjąłem decyzję, żeby ci pomóc, nie musisz się obwiniać za to co mi zrobili tamci czarodzieje. Po tamtym dniu ulice Nokturnu są chociaż odrobinę bezpieczniejsze, a my żyjemy.- wysilił się na uśmiech przedstawiając całe zajście w jak najlepszym świetle. Do reszty nie wiedział jak może się odnieść, w końcu były to wydarzenia bardzo przytłaczające, po których nie było łatwo się podnieść, przynajmniej nie w tak krótkim czasie. -Chyba wiem, jak mogę pomóc w ograniczeniu tego całego "fatum"- chłopak miał już na tyle źle w życiu, że mógł zrobić chociaż jedną rzecz dla niego. Rzucenie zaklęcia, które sprawowało pewnego rodzaju nadzór mogło uchronić go od dalszych przykrych wypadków, ataków i Merlin wie czego jeszcze, oczywiście, jeżeli Boris w byłby dostępny w chwili próby, co raczej nie powinno być problemem. -Tak, przynajmniej tyle. Muszę jeszcze tylko ukryć blizny i będę mógł wrócić do normalności- prychnał lekko pod nosem. Brak widocznych, zagojonych ran zapewniłby mu brak pytań ze strony współpracowników, ale i bez wścibskości ludzi pracujących w Ministerstwie Magii, nie można by było nazwać pracy tam czymś normalnym. -Z tą całą polityką jest tak, że nie wiesz, kiedy nadejdzie twój czas i przestaniesz być użyteczny dla którejkolwiek ze stron.- miał to szczęście, że obecna Minister działała dość biernie, zapewne obawiając się podjęcia jakichkolwiek ważnych decyzji w okresie przejściowym, a SLM nie nękało go, bo w końcu sami by na tym ucierpieli. Natomiast samemu był członkiem Porozumienia, które było częścią Koalicji, więc do końca wyborów nie powinni robić mu problemów. W przypadku jednak, kiedy to wygrają zbliżające się susami wybory i dojdzie do walk o stołki, nie będzie już taki pewien co do tego, czy jego stanowisko jest nietykalne. -Młoda, dziewiętnaście lat dopiero. Wyjechała gdzieś na kontynent Straciła matkę w wakacje.- nie wiedział czemu akurat podał tę ostatnią informację. Pewnie odruchowo próbował połączyć te dwie osoby, do których jednak czuł coś więcej, a teraz nie widuje ich już za często i odczuwa po prostu pewnego rodzaju pustkę. Lara, podobnie jak i on za młodu, zdecydowała pozwiedzać kawał świata i odpocząć od szkolnego zgiełku.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie potrafił przeboleć tego wszystkiego - przynajmniej nie teraz. Samemu nie wiedział, co robi, kiedy to postanowił się wyżalić, ale koniec końców nie miał niczego do stracenia. Był obecnie jedynie wrakiem człowieka, który to skakał w mig z jednego miejsca skrajnego na drugie skrajne. Nim się obejrzał, a wystarczył drobny impuls, by spowodować, iż bez problemu znajdzie się na dnie. Albo na szczycie, ale na jedynie złudny moment. Wkurzało go to wszystko - te nieszczęścia, przenoszenie na innych bólu - co nie zmienia faktu, iż największy okres zmian pojawił się właśnie... od początku marca. Przeklęty miesiąc postanowił na nim odcisnąć jeszcze większe piętno. Nim się obejrzał, a musiał zapłacić za pogrzeb ojczyma, którego w ogóle nie pamiętał. Jedynie przebłyski z jego zapijaczonej mordy pojawiały się pod kopuła czaszki, powodując tym samym narastający stres, w związku z czym zdecydował się go odsunąć prawidłowo na bok. Nim się obejrzał, a przed oczami mignęła mu sylwetka kobiety, która to została zabita. Ostatnie przeciążenia, z którymi miał do czynienia, nie powodowały w nim żadnej radości. To, że spotkało go wiele, to wiedział. Nie chwalił się tym na prawo i lewo, w związku z czym mógł poniekąd odetchnąć ze spokojem, ale nadal. Pękał, był niczym niestabilne naczynie; z czasem potrzebował realnej pomocy. Sam sobie już nie wystarczał; musiał chwycić za pomocną dłoń. Kumpla. Nauczyciela. Psychologa. Przypadkowej osoby. Wygadać się, wyżalić z tego wszystkiego. Czuł się tak, jakby... przyczyniał się do tychże sytuacji. Nim się obejrzał, a pociągnął za sobą wiele innych istnień. - Szukałem alternatywnego składnika do eliksiru. Nie było to coś ważnego. Miałem zawitać na pięć, maksymalnie dziesięć minut. Nic więcej. - westchnął ciężko, spoglądając na Rosjanina. Nie wiedział, czy wyszykuje wsparcia, czy po prostu mówi, żeby przerwać jakąkolwiek ciszę. Nadal, nie czuł się wystarczająco dobrze, by iść do przodu. Czuł się źle, choć powoli jakoś udawało mu się przezwyciężać własne lęki. Musiał jakoś. Chciał być, chciał istnieć, w związku z czym nie potrafił reagować inaczej. Życie zawsze pchało go jakoś do przodu, dlaczego zatem miał z niego zrezygnować? Negatywne emocje od zawsze w nim drzemały. Dopiero teraz, kiedy to opuszczał bariery stosowanej pasywnie oklumencji, czuł, że jest w stanie... rozwiązać pewne problemy, kierując się burzliwymi uczuciami. - Tylko ile razy można nadużywać kogoś zaufania? Ile razy można narażać osobę, którą się kocha, na patrzenie na to, jak równie bliska osoba... po prostu się oddala? - i co najgorsze, to on się przyczynił do takiego stanu. Nie ktoś inny. To jego samolubne, pozbawione jakichkolwiek podwalin decyzje postanowiły się odwdzięczyć z nawiązką. Udowadniając, że jedyne, czego jest wart, to tak naprawdę bycie zaszczutym niczym pies. Wziął cięższy wdech, zaciągając się papierosem, który to wydawał się być bez żadnego smaku. Może i słusznie? Mimo to ostatnio palił niczym smok. Może to dobrze? Byleby nie tłumić tego wszystkiego w sobie, skupiając się na własnej psychice. A dawno nie rozmawiał na te ciężkie tematy - w szczególności względem własnej osoby - w związku z czym każde ulatniające się z jego ust słowo wydawało się być pozbawieniem ciężaru. Mógł odetchnąć - ale na jaki czas? - I to wszystko na przestrzeni ośmiu miesięcy. Życie najwidoczniej nie widziało sensu rozkładać tego na raty. - prychnął smętnie, strzepując popiół ze szluga i przyglądając się papierosowi z widocznym zaciekawieniem. Sam nie wiedział, czemu w ogóle jeszcze żyje i co go trzyma przy życiu. Kto. Obecnie jedynym fundamentem do jego działań było to, by jakoś... naprawić swoje błędy. Przestać wtrącać samego siebie do klatki, jaką to wcześniej zbudował. Musiał inaczej odreagowywać własny stres, choć obecnie nie miał jak. - Teoretycznie. Trudno jest jednak stwierdzić... czy tamte działania miały jakkolwiek sens. Wie pan. Gdyby mnie tam nie było, to by i do tego nie doszło. - wziął cięższy wdech, mając nadzieję, iż w jakiś sposób zdoła z siebie wyrzucić to, co na nim ciążyło. - W człowieku zawsze jest pierwiastek dobra i zła. Tylko, poprzez własne doświadczenie i wydarzenia z lat przeszłych... decydujemy o tym, jaką drogą postanowimy pójść. - to była prawda. To nie jest tak, że od początku ludzie są źli, wszak złość zawsze w sobie ktoś posiada. Dopiero wtedy, gdy, niczym zwierzę, zostaną przybici do ściany, nie widząc innego wyjścia... rozpoczyna się efekt domina i pociąganie za sobą znacznie większej ilości ofiar. - Chciałem uratować tych, którzy się zagubili, ale... najwidoczniej nie jest mi to dane. Tym bardziej, że samemu nie mogę sobie pomóc. - czy to zwykłym, przypadkowym osobom, czy to po prostu bliskim... nieważne. Tam, gdzie szedł i gdzie zawitał, przyczyniał się do wyłuskania ziarenka negatywnych emocji i zakazanych zaklęć. Nie chciał. Czuł się tak, jakby przyciągał ku sobie jeszcze większe problemy, aniżeli w rzeczywistości mógł z tym wszystkim jakoś sobie poradzić. - Magiczne lekarstwo? Felix Felicis? Śmiało, posłucham twojej propozycji. - wziął cięższy wdech, zastanawiając się nad tym, co ma mu do zaoferowania Zagumov w tej kwestii. Nie liczył na jakieś remedium, ale też, ciekawiło go to, jakie karty w zanadrzu posiada szef Biura Bezpieczeństwa. Chciał rzucić, że nie ma nic do stracenia... ale właśnie miał. Nie chciał stracić Maxa; nie zamierzał popaść w myśli, dzięki którym udowodniłby, że niczego się w tym swoim życiu nie nauczył. - Ja już się do swoich przyzwyczaiłem. Mimo to nie wiem, czy będzie mi dane chodzić nawet w podkoszulce po zamku; wolałbym uniknąć nieprzyjemnych pytań, a z transmutacją mi nie po drodze. - zastanowił się nad tym, czy w ogóle będzie mu dane powrócić do tej normalności, o której to wspomniał Boris. A im więcej tych blizn posiadał, tym bardziej zastanawiał się nad tym, czy nie machnąć sobie jakiegoś tatuażu, najlepiej na całym ciele, byleby zakryć dowody własnego idiotyzmu. Chciał, ale nadal - było za wcześnie na jakiekolwiek kroki w tej kwestii. Tym bardziej, że doskonale pamiętał, iż Beaumont miał coś kombinować z maścią na blizny. - Dlatego nigdy nie interesowałem się polityką. Jestem świadom tego, z czym się ona wiąże. - odpowiedział zaskakująco szczerze. Od zawsze unikał konfliktów na tle obecnie funkcjonujących partii; nie chciał problemów. Wolał żyć w cieniu, w związku z czym czuł się co najmniej bezpiecznie. Przynajmniej do czasu, wszak pozostawał świadom tego, co się stało z mieszkaniem Strauss. Nadal tego nie rozumiał. Tak naprawdę, mimo wieku, był jedynie dzieckiem - błądzącym, niezdatnym do życia w społeczeństwie. - Z Hogwartu? Przykro mi z powodu śmierci jej matki... pańskiej żony? - podniósł spojrzenie, obracając niedopałek w guziczek. Niemniej jednak, jak żeby inaczej, ku własnemu nowotworowi, chwycił za kolejnego, by tym samym go odpalić. Ponownie; musiał mieć czymś zajętą rękę. A czymże innym, a jeżeli nie prawilnym szlugiem? Wszystko dookoła funkcjonowało normalnie, tylko oni nie potrafili jakoś się do tego przyzwyczaić. Albo on - mniejsza.