Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Miło było usłyszeć dobre słowa od Mabel. Można powiedzieć, że w pewnym sensie wierzyła w niego, a to zawsze dodawało nieco otuchy. Co z tego, że nie miała do tego żadnej pewności. Równie dobrze, mogło się okazać zupełnie odwrotnie. Thijs mógł zostać najbardziej znienawidzonym nauczycielem w szkole. Mało prawdopodobne ale zawsze możliwe. Mimo wszystko te wszystkie myśli nie przeszkadzały mu. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, przyjął komplement, a skinieniem głowy podziękował uprzejmie. -Pozytywne podejście, to podstawa. – odparł z delikatnym uśmiechem na twarzy i jakoś odruchowo dokończył swojego orzeźwiającego drinka. Puste szkło odstawił na blat i przez moment zastanawiał się nad zamówieniem kolejnego. Najpierw chyba wolał zapalić i miał cichą nadzieję, że nowa koleżanka doszła do podobnych wniosków. Zaśmiał się bardzo rozbawiony widząc zdziwienie na twarzy dziewczyny. Fakt, nie wyglądał, ale nie spodziewał się też takiego zaskoczenie z jej strony. Z szerokim uśmiechem na twarzy, przeczesał lekko swoje włosy i powoli doszedł do siebie. -W takim razie, na kogo wyglądam? – spytał wciąż nieco rozbawionym tonem. W sumie, to ciekawiło go kogo w nim widziała dziewczyna i za kogo go wzięła na początku. Sam chyba nigdy się na tym nie zastanawiał. Nigdy nie stawał przed lustrem i nie zadawał sobie pytania – za kogo uważają mnie ludzie? Nawet jeśli to odpowiedź zawsze była prosta. Nie widział się jako ktoś inny niż nauczyciel zielarstwa. -Mamy chyba sporo wspólnego. – mruknął, chociaż z jakiegoś powodu postanowił zataić fakt, że przyszłości chciałby uczyć jeszcze magii leczenia. Chyba nieco bał się, że mógłby to być zbyt wielki szok dla dziewczyny jak na pierwszy raz. –Skąd takie zamiłowania do zielarstwa? – spytał z delikatnym uśmiechem. Miał małą nadzieję, że ich pasja może mieć wspólne korzenie. Fajnie by było znaleźć kogoś o bardzo podobnych poglądach. -Ambitny plan, ale jego realizacja trochę kiepska. Nie ociągaj się z tym zbyt długo, bo skończysz na lodzie. Poza tym im dłużej zwlekasz, tym bardziej Ci się nie chce. Tak przynajmniej mówią te całe podręczniki od pedagogiki, które zachęcają do motywowania uczniów. – mimo wszystko średnio wierzył w to ich całe przesłanie. Wolał bardziej dosłowne słowa jak po prostu – rusz dupę i zrób to. Tak został nauczycielem, skończył studia i trafił do Anglii. Tym razem jednak o to nie chodziło, więc ostatecznie zachował je dla siebie. -Podążaj za marzeniami, walcz o swoje, nie poddawaj się... Ble ble ble... Są nieco lepsze sposoby by pomóc uczniom realizować ich pasje. Co ty na to, byśmy wyszli zapalić? - wyszedł z propozycją ostatecznie nie związaną z tematem.
- To prawda - przyznała rację swojemu rozmówcy. Także wierzyła, że pozytywne myślenie to już połowa sukcesu. Najważniejsze było, żeby wierzyć we własne możliwości i bronić swoich racji, nawet jeśli wcale nie jest się ich takim pewnym. Wzbudzanie poczucia w ludziach, że jest się pewnym swojego zdania, zwiększało szanse na przekonanie ich do niego. - Ciężko powiedzieć, szczerze mówiąc - zaczęła swój elaborat, bo uwielbiała odpowiadać na takie pytania. Lubiła mówić ludziom, na jakich wyglądają. Sama lubiła słuchać tego, na jaką ona wygląda. Bardzo dbała o to, jaką pokazywała się ludziom, dlatego zależało jej na wiedzy, czy robi to skutecznie - Gdybym nie wiedziała, że jesteś nauczycielem, powiedziałabym, że wyglądasz na jakiegoś artystę. Muzyka - powiedziała, przyglądając się mu od stóp do głów - Ta Twoja pewność siebie jest wręcz sceniczna. Ale skoro dowiedziałam się, że nauczasz to zagadka była prawie rozwiązana. Pewność siebie może być także cechą nauczyciela. Ale niekoniecznie zielarstwa. Ta dziedzina kojarzy mi się z kimś wycofanym, niekoniecznie ekstrawertykiem. A Ty na takiego wyglądasz. Dlatego bardziej pasowałoby mi jakieś OPCM, w końcu wymaga interakcji z ludźmi. A to z kolei mi do Ciebie pasuje - zakończyła. Miała nadzieję, że Thijs nie pomyśli sobie, że jest jakaś świrnięta, że prowadzi tak dogłębną analizę swojego rozmówcy. Rzeczywiście mieli sporo wspólnego. Nie chciałaby go teraz zniechęcić, skoro znalazła sobie tak bliskiego człowieka. - Z chęci przetrwania - enigmatycznie odpowiedziała. Drink zdecydowanie uderzył jej już do głowy, bo zaczęła mówić jak przejęta, choć nigdy specjalnie nie wyrywa się do mówienia - Nie lubię polegać tylko na różdżce. Bo w końcu czasem zawodzi. Dobrze wiedzieć, do czego rośliny mogą nam się przydać, oprócz dostarczania nam jakże cennego tlenu - wyjaśniła krótko swoją poprzednią odpowiedź, mając nadzieję, że nie zagmatwała tego jeszcze bardziej. Rada Thijsa była całkiem pomocna. Chyba potrzebowała tego, żeby ktoś inny powiedział jej, że już czas ruszyć dupę i wziąć się w garść, a nie obijać po kątach. - Cały czas to sobie powtarzam - powiedziała trochę ze zrezygnowaniem - I chyba masz rację. I ja też mam rację. Bo myślę tak samo, tylko kurczę strasznie ciężko się zabrać do realizacji - zaśmiała się pod nosem, bo właśnie tego jej brakowało. Jakiejś siły, która by ją magicznie pchnęła do działania. Może właśnie tą siłą był Thijs... - Zwykle nie palę więcej niż jednego papierosa dziennie - przyznała, odpowiadając na jego pytanie - Nie jestem nałogową palaczką, tylko lubię czasem zapalić. Bez urazy, oczywiście. Chętnie Ci jednak potowarzyszę. Bierne palenie wcale nie jest dużo lepsze, ale niespecjalnie się tym przejmuje. W każdym razie nie planuję na razie zmienić swojego limitu - znów miała nadzieję, że Thijs nie weźmie tego do siebie. Nie chciałaby już na pierwszym spotkaniu go w jakiś sposób urazić.
Muzyka? Na twarzy Thijsa malowało się delikatne ale i zabawne zdziwienie. Nie trudno było się domyśleć, że się tego nie spodziewał. Szczerze mówiąc był to jeden z ostatnich zawodów, na które mógł wpaść, próbując je dopasować do siebie. Artysta był z niego beznadziejny. Nie śpiewał, nie malował, potrafił tańczyć, a jego robótki ręczne ograniczały się do rzeczy, o których nie warto mówić nauczycielowi. W końcu dziwnie by było, gdyby chwalił się, że potrafi skręcić jointa. Z drugiej strony, przecież zajmował się ziołami i kochał je wszystkie równie mocno. Poza tym czego można było się spodziewać po nałogowym palaczy z Holandii. W rodzinnych stronach chłopaka, chyba każdy potrafił to zrobić. -Pewnie zmyliło Cię to, że nauczyciele zielarstwa to dziwaki w dresach w kropki. – oczywiście żartował sobie i szczerze mówią to nie wierzył, że coś takiego mogło przyjść do głowy dziewczyny. Sam już nie pamiętał, gdzie i kiedy usłyszał coś takiego, ale jakby miał zgadywać, to pewnie na studiach. –Kwestia ziółek i tego ile się ich nawdychasz. – zaśmiał się, kończąc swój głupawy i niespecjalnie zabawny żart. Mimo wszystko, było w tym nieco prawdy. Nieznajomość roślin czasem mogła skończyć się nawet śmiercią. Bywały bardzo niebezpieczne, z czego jak nikt zdawał sobie doskonale sprawę. Chyba właśnie dlatego zdecydował uczyć się tego przedmiotu. Chciał ostrzec nieświadomych małolatów przed niebezpieczeństwami jakie mogły się kryć pod złym wykorzystaniem kilku pozornie głupich listków. -Kiepski byłby ze mnie nauczyciel OPCM. Głównie dlatego, że jestem w tym beznadziejny. Czułbym się głupio po przypadkowej porażce z uczniem. – odparł bawiąc się kieliszkiem po drinku. Brzmiało to dosyć nieprawdopodobnie, ale pewnie większość uczniów znała się na tym lepiej od niego. -To one produkują tlen? Rośliny mają tyle niesamowitych zastosowań, że czasem zapominam o tym najprostszym. – mruknął z delikatnym rozbawieniem na twarzy. No, może nie do końca zapominał, co często skupiał się na ich innych cechach. Może na takiego nie wyglądał, ale kochał wszystkie swoje krzaczki i bardzo o nie dbał. Nie mógł sobie pozwolić, by czegoś o nich zapomnieć. -Myślę, że dużo łatwiej przejechać się na ludziach, niż na różdżce, ale jest w tym nieco racji. Nic nie jest doskonałe, prawda? – palce zacisnął nieco mocniej na szkle. Dawni przyjaciele nie byli jego ulubionym tematem do rozmów i nie wywoływał w chłopaku najlepszych emocji. Poza złością nie było w nich nic więcej. Trudno w to uwierzyć, ale czasem nawet ona jest dobra. Napędza do działania. -Więc dlaczego jeszcze tutaj siedzimy? Dziś już tego nie zrobisz, a jutro przyjdzie kac albo coś gorszego i znowu odłożysz to na inny raz. – powiedział dużo bardziej energicznym głosem, jakby miał nieco wyrzutów wobec Mabel. Nie było w tym żadnych zły intencji, tylko kolejne żarty mające zachęcić ją do działania. -Tutaj powinienem powiedzieć coś motywującego, ale olałem te bzdury, więc sama musisz sobie coś dopowiedzieć! – dodał podobnym tonem, tylko z każdym słowem nieco bardziej rozbawionym. -Mądrze, popieram. – odparł z większym spokojem, ale dalej delikatnym uśmiechem na twarzy. Tylko on był na tyle uzależniony, że godzina na zegarze przypomniała mu o papierosie. Dobrze, że nie budził się jeszcze w nocy, by tylko zaspokoić organizm. -Chociaż to chyba dużo bardziej niezdrowe, niż regularne palenie. - mruknął, wstając z miejsca i kierując się do wyjścia z lokalu. Jak już miał zapalić, to wolał to zrobić przed drzwiami, gdzie nikomu nie będzie to przeszkadzać. -Z grzeczności zaproponowałbym Lordka, ale chyba nie ma w tym sensu. – nie chciał namawiać Mabel do dalszego palenia. Wręcz przeciwnie, podziwiał jej podejście. –Nie myślałaś jednak, by rzucić to całkiem? – spytał z papierosem w ustach przy zapalaniu i biorąc pierwszy głęboki wdech, tego intensywnego i przyjemnego smaku jagód.
Mabel zawsze fascynowało, że ludzie zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie pierwsze wrażenie mogą robić na podstawie swojego wyglądu i zachowania. Właściwie to chyba bardziej zmyliło ją to, że do tej pory niewielu spotkała mężczyzn, którzy byli nauczycielami zielarstwa. W Beauxbatons zawsze uczyły ją tego przedmiotu kobiety. Może po prostu tak trafiła. W każdym razie zielarstwo brzmiało jako bardziej kobiecy zawód. Nie zamierzała tego jednak mówić, gdyż sama też nie lubiła, kiedy segregowano zawody na męskie i żeńskie, jakby to było w ogóle konieczne. Fakt faktem jednak, że mężczyznom zwykle brakowało wrażliwości, żeby przejmować się takimi niszowymi rzeczami jak rośliny. - Tak, to musiało być to - podchwyciła żart Thijsa i także zaśmiała się pod nosem - Ze mną na pewno byś nie przegrał - przyznała, bo sama nie była najlepsza z OPCM. Rzeczywiście dobrze było wiedzieć, że oprócz życiodajnego tlenu rośliny potrafią być bardzo niebezpieczne i Mabel nigdy nie umniejszała ich działaniu. Jednak w powszechnej opinii niewiele osób przejmuje się tym w takim stopniu. Pamiętała, że na jej roku wiele osób uważało zielarstwo za zupełnie zbędną i nudną dziedzinę. Niestety, bo tak jak nie znajomość prawa, tak nieznajomość działania roślin, szkodzi. Niejedna osoba już tego doświadczyła na własnej skórze. - Moja pani profesor rozpoczynała każdą lekcję zielarstwa od słów: "A teraz głęboki wdech i wydech, korzystając z darów cudownych roślin, które nas otaczają" - pani profesor była dość interesującą czarownicą i nic dziwnego, że wielu mówiło, że ma nie po kolei w głowie. Miała swój własny świat. Mabel spojrzała przed siebie, jakby przypominając sobie te czasy ze szkolnych lat. Odetchnęła, czując lekką nostalgię. Przypomniała sobie, jakie to wszystko było łatwiejsze wtedy. - Rzeczywiście, masz rację - przyznała Thijsowi, powtarzając w duchu to zdanie, które zrobiło na niej niesamowite wrażenie. Nigdy nie myślała o tym w ten sposób, ale przekonała się przecież na własnej skórze, że często ludzie stanowili najgorszą broń dla samych siebie. To wszystko była chyba wina uczuć i emocji. I głupoty. A czasem też i inteligencji. Ludzie, w przeciwieństwie do roślin, to tak wadliwe stworzenia. - Wiesz co? W takim razie pójdę do Munga już w poniedziałek. I aplikuję na stanowisko pomocnika. I wyślę Ci sowę, jak tylko to zrobię. A jak jednak tej sowy nie otrzymasz, to musisz mnie tam zaciągnąć siłą, bo to będzie znaczyło, że znowu się poddałam - powiedziała i wiedziała, że to już słowa ostateczne i nie mogła się wycofać ze swojej obietnicy. Może w końcu obiecanie tego komuś innemu niż tylko sobie skutecznie zmusi ją do działania. Wyszli z lokalu, zostając przy tej optymistycznej wizji aplikowania Mabel do pracy. - Jeden papieros wyrządza w organizmie bardzo wysokie szkody, a każdy następny wcale nie zwiększa tego tak drastycznie. Można by powiedzieć, że nie ma zbyt dużej różnicy w zdrowotnych konsekwencjach u osoby, która pali jednego papierosa dziennie a u tej palącej siedem dziennie - powiedziała, potwierdzając słowa Thijsa rzeczywistymi informacjami, nad którymi badania prowadziły już liczne zespoły uzdrowicieli - Mimo wszystko, nie zamierzam na razie rzucać palenia. To nie tak, że bym nie mogła, chociaż pewnie każdy nałogowy palacz tak powie, tylko po prostu lubię palić. Tak jak picie kawy. Właściwie używki wszelkiego rodzaju. Może to tylko placebo, ale czuję, że zmniejsza to stres - wyjaśniła, jak najumiejętniej umiała. Zresztą Thijs, jako palacz, sam powinien rozumieć, czym dla człowieka jest palenie. W dużej mierze jest to przyjemność. Zupełnie zwyczajnie.
Wzruszył delikatnie ramionami. Przegrał czy nie, nie było to teraz ważne. Właściwie było to kompletnie nieistotny fakt, który chyba nikogo nie obchodził. Nie miał zamiaru się sprzeczać o to, kto jest bardziej fatalny. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Mimo wszystko uśmiechnął się nico rozbawiony. Miło było znaleźć kolejną można powiedzieć wspólną cechę z Mabel. Przynajmniej nie musiał się martwić, że dziewczyna walnie go jakimś przypadkowym zaklęciem w porywie złości. Chociaż nie sprawiała wrażenia jakoś bardzo wybuchowej. Wręcz przeciwnie, była sympatyczną, spokojną dziewczyną. W końcu też znała się na ziołach i innych lekarstwach. Raczej wiedziała, jak przyrządzić uspokajającą herbatkę. Holender cieszył się, że miał okazję ją poznać. -Mówiłem! Kwestia tego ile się ich nawdychasz! Nie chodziła przypadkiem w jakimś dresiku, albo wielkim kapeluszu? – odparł śmiejąc się cicho. Nie miał zamiaru urazić ani Lorraine ani jej profesorki, ale nie potrafił się powstrzymać od żartu o dziwnych zielarzach. Było mu chyba nieco głupio, że pozwalał sobie na takie stwierdzenia o ludziach z branży. Co jeśli sam tak kiedyś skończy? To by było chyba nieco straszne. Na samą myśl miał ciarki na skórze. -Staram się, by tak było. – mruknął cicho wzdychając pod nosem. Szkoda, że nie zawsze mu się udawało, a nawet gdy ją miał to nie zawsze z niej korzystał. Po prostu czekał, aż ludzie utwierdzeni w błędzie w końcu sami się nim zgodzą. Nauka na własnych błędach była dobra, ale czasem jeden błąd potrafił być bardzo kosztowny. Zbyt kosztowny. Pomimo dobrych intencji nie potrafi przekonać innych do swojej racji. Może jako nauczyciel powinien być bardziej stanowczy. Nie, to chyba niemożliwe. Otworzył nieco szerzej oczy. Nie spodziewał się, że będzie w stanie przekonać dziewczynę do działania. Uśmiechnął się szeroko czując jak duma go wypełnia. Niby mały sukces, ale zawsze jakiś. Złapał się jedną dłonią za kark i chyba poczuł się nieco zakłopotany. Szybko spadłą na niego kolejna odpowiedzialność. No trudno… -Jesteś pewna, że chcesz bym Cię męczył? – spytał, chociaż było mu chyba wszystko jedno. Spoko, mógł. Właściwie to nawet nie miał powodu, by próbować się z tego wymigać. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, spojrzał na dziewczynę. –Tylko, żebyś później tego nie żałowała. – dodał wzruszając ramionami już nieco bardziej rozbawiony. Zaciągnął się papierosem, a później wypuścił powietrze zerkając na nocne niebo. –Mam nadzieję, że Twoja sowa jest punktualna. Spóźnienie uznam jako porażkę. – mruknął wkładając dłoń do kieszeni. Zerknął za siebie, by z szyldu nad pubem odczytać jego nazwę. „U nieudacznika” – kto na to wpadł? Holender westchnął cicho pod nosem. -Jak się uda, to widzimy się w tym samym miejscu? – ciężko było stwierdzić czy Thijs oznajmiał czy jednak pytał. Ze spokojem w głosie i spojrzeniem wbitym w Mabel sprawiał wrażenie jakby to po prostu oznajmił, ale akcent na ostatnie słowa był nieco bardziej pytający… -Serio? – mruknął nieco zaskoczony. Nie spodziewał się, że jego słowa mówią prawdę. Po prostu wnioskował to z własnych doświadczeń. -Nie wątpię. Nie czujesz takiego głodu nikotynowego, żebyś nie mogła nie zapalić. Nałogowiec czy nie, wszystko można rzucić. Kwestia tego czy się chce. Alkohol jest znacznie gorszy. – odparł, chyba mimo wszystko zadowolony z silnej woli dziewczyny. Dobrze, że nie czuła potrzeby spalenia większej ilości papierosów dziennie. Dzięki temu, nie powinna mieć problemów z odstawieniem fajek, gdy tylko przyjdzie jej taka ochota.
Mabel nie miała zamiaru się czuć urażona z żartów o jej nauczycielce zielarstwa. Była bardzo ciepłą osobą, ale całą swoją edukację sama śmiała się z jej usposobienia. Jak wszyscy w Beauxbatons. Dlatego zaśmiała się na komentarz Thijsa. Szczególnie rozbawiło ją to, że rzeczywiście profesorka nosiła wielki kapelusz, na którym czasem zasiadał jeden z jej kotów. Ten zupełnie czarny. Jak smoła. - Skąd wiedziałeś? - roześmiana zadała Thijsowi pytanie retoryczne. Bo przecież wiedziała, że to miał być żart. I zupełnie przypadkiem okazał się być prawdziwy. Jej rozmówca nie wyglądał na takiego, którego czekał los mieszkania w szklarni. Dlatego nie obawiała się, że skończy jak typowy zielarz. Chyba że przerzuciłby się z papierosów na inne skręty. Mabel sama także starała się mieć rację. Jednak jej znacznie ciężej przychodziło uczyć się na własnych błędach. Co rusz popełniała te same. I tak w kółko. Błędne koło. - Oj, bardziej niż pewna - powiedziała. Nie miała nikogo, kto by ją kopnął w dupę, a więc Thijs spadł jej z nieba. Z jego nauczycielską stanowczością był idealną osobą - Lepiej żałować, że się coś zrobiło niż w ogóle nie spróbować - powiedziała, śmiejąc się sama z siebie, że używa takich tanich powiedzeń. Chyba to działanie Miętowego Memortka - Merlinie, co ja gadam w ogóle. Nie słuchaj mnie - zaśmiała się, odwracając spojrzenie od Thijsa. Sama miała nadzieję, że jej sowa jest punktualna. Wydawało jej się, że tak. Nigdy nie miała z nią większych problemów. Wyciągnęła z kieszeni paczkę balonówek Drooblego i wyciągnęła jedną w kierunku Thijsa. - Chcesz się poczęstować? - spytała. Sama wzięła jeden listek do ust. To kolejne z jej uzależnień. Zawsze miała przy sobie przynajmniej jedną paczkę tych gum do żucia - Nie bój się. Chouette jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - powiedziała, przeżuwając gumę - Jak się uda, to zapraszam do mnie. Postaram się zorganizować imprezę. Tylko z gośćmi może być trudniej. Nie znam tu jeszcze tylu ludzi - przyznała. Lubiła jednak wyprawiać imprezy, więc nie mogła się doczekać, żeby znaleźć dobrą do niej okazję. Dostanie pracy chyba była jedną z tych okazji. - Słowo uzdrowiciela - zapewniła go - Dokładnie tak - przyznała, ciesząc się, że Thijs rozumiał jej podejście do palenia - Niestety do alkoholu też mam niemałą słabość - zaśmiała się. Ponoć właśnie ludzie inteligentni mają większe skłonności do wpadania w nałogi i niestety musiała przyznać, że to było prawdziwym stwierdzeniem. Wniosek - łatwiej w życiu być osobą głupią. Ma się na pewno mniej zmartwień, a przynajmniej mniej istotnych.
-Kwestia doświadczenia. Każdy takie dostaje, gdy idzie do tej roboty. Niestety swoje zostawiłem w domu. – szkoda, bo dziś nie będzie szczęśliwym dniem Mabel. Nie będzie miała okazji zobaczyć Thijsa w ciemnym dresie w wielkie, fioletowe kropki. Nie no, dobra już bez przesady. Nic takiego nie dostał, chociaż chciałby. Pewnie nie ubierałby go zbyt często, ale z chęcią pośmiałby się nieco z uczniami. Bądź co bądź lekcje zielarstwa były jednymi z tych luźniejszych w Hogwarcie i Holender nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie chciał też robić z siebie jakiegoś błazna. Bez przesady, po prostu zależało mu, by w przyjemny sposób przekazywać wiedzę podopiecznym. To czy uda mu się przy tym zyskać ich sympatię, pozostawało zagadką, która nie specjalnie miał już zamiar się przejmować. -Co? Dlaczego nie? – spytał lekko zakłopotany. Nie rozumiał za bardzo o co chodziło dziewczynie i dlaczego miałby jej nie słuchać. Zabawne, podobno faceci nigdy nie słuchają. Z lekkim zakłopotaniem spojrzał na dziewczynę. Przecież nie powiedziała nic dziwnego, a przynajmniej nic co by nie miało sensu. -Dzięki. - uśmiechnął się delikatnie i poczęstował gumą od Mabel. Nie był ich jakimś wielkim fanem ale lubił mieć czymś zajęte usta. Podobnie miał z dłońmi. Potrafił chwile wytrzymać, ale po jakimś czasie zaczynał strzelać palcami i stukać o co tylko się da. Chyba dlatego tak często palił. Papierosem zajmował dłonie na kilka minut i miał spokój na kilka kolejnych. -Ja się nie boję, to raczej Ty powinnaś. – zaśmiał się cicho i uśmiechnął nieco szerzej. Domówka? Nie potrafił odmówić. To niezbyt odpowiedzialne podejście dla nauczyciela, ale uwielbiał zamknięte imprezy, na których często działy się cuda. Chociaż często z nieznajomymi to miła atmosfera wynagradzała wszystko. -Chętnie. Wierzę, że dasz sobie radę. – mruknął unosząc lekko brwi do góry. Słowo uzdrowiciela? Chyba nie spotkał się jeszcze z takim, ale ufał dziewczynie. -Nie Ty jedna… - odparł delikatnie się krzywiąc. Chociaż teraz i tak już było dużo lepiej. Poznał umiar. Zbyt mocno oddał się młodości i zarówno z nim, jak i kilkoma cięższymi używkami miał lekki problem, ale pomoc kilku osób wystarczyła by Holender się opamiętał. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że już tak bardzo się nie stoczy.
- My dostajemy jedynie białe, nudne fartuszki - zaśmiała się Mabel. Thijs na pewno wyglądałby przekomicznie w kolorowych dresach i wielkim, tęczowym kapeluszu. Sztuką nauczycielską zdecydowanie można nazwać umiejętność prowadzenia lekcji w luźny sposób, ale wciąż wzbudzać szacunek i chęć nauki w uczniach. Jemu na pewno nie będzie to sprawiało problemu. - Dlatego, że nie myślę, co mówię i zaraz zacznę mówić jakieś głupoty - sama się zakłopotała. Jako osoba bardzo ambitna nie lubiła się posługiwać tanimi sentencjami i raczej wybierała mądrzejsze powiedzenia, a nie te wypisywane na t-shirtach dla nastolatków. Mabel też lubiła mieć czymś zajęte ręce, ale oduczyła się pstrykania kośćmi i stukania o stół, dlatego że jej znajomych strasznie to irytowało i wiecznie zwracali jej uwagę, żeby przestawała. Zresztą ojciec zawsze upominał ją, że to nieeleganckie, a gracja i savoir vivre były dla niego niezmiernie ważne. - Powinnam? Potrafisz być aż tak stanowczy? - spytała, trochę flirciarskim tonem. Nie wiedziała, czy to wyczuł. Nie lubiła się wychylać i zaczynać podrywać mężczyzn jako pierwsza. Dlatego trochę czuła się niepewnie w tej roli. Nie była przyzwyczajona. Zresztą niesamowicie bała się odrzucenia. - Muszę zacząć zbierać znajomych. Jakbyś miał jakichś w zanadrzu to weź ich ze sobą. Nie obiecuję jednak, że nie znajdziesz tam swoich studentów. Nie wiem, czy Ci to przeszkadza - zaśmiała się trochę. Niby relacje nauczycieli ze studentami w Hogwarcie były całkiem luźne, ale nie była pewna czy aż na tyle. Co prawda nie znała jeszcze zbyt wielu studentów Hogwartu, ale na pewno starając się znaleźć sobie znajomych wpadłaby na paru. Rzeczywiście nie jedyna miała słabość do alkoholu. Zresztą pewnie nie miała aż takiego z nim problemu jak niektórzy. Także poznała już kres swoich możliwości i to niejednokrotnie. Niestety był on tak niski, że wciąż zdarzało jej się go przekroczyć. - Robi się już późno - zwróciła uwagę Mabel. Nie miała ochoty kończyć spotkania z Thijsem, ale skoro obrała sobie za punkt honoru zaliczyć kurs na uzdrowiciela w przyszłym tygodniu to chyba powinna być w stanie przez weekend przyuczyć się trochę - Czeka mnie jeszcze podróż do domu, a tak znowu blisko to nie jest - zauważyła.
-Fakt, nuda. – zaśmiał się zerkając na dziewczynę. Zdecydowanie kolorowe dresiki obłąkanych zielarzy były dużo zabawniejsze. Nie było w tym nic dziwnego. Kto chciałby chodzić do lekarza w wielkim kolorowym kapeluszu. Jak komuś takiemu zaufać. Pierwsze wrażenie czasem było bardzo ważne. Nikt nie chciałby chyba próbować swoich zmagań z lekarzem, który niekoniecznie leczył. Biały fartuch miał dodać nieco powagi ratującym życie medykom i sprawdzał się w tej roli znakomicie. Czasem chyba zbyt dobrze. W sytuacji gdy człowiek słyszy – został panu miesiąc życia – chciałby by okazał się to żart. -Hah, dlaczego? – spytał nieco rozbawiony. Francuska nie wyglądała na zakłopotaną, ani nie sprawiała wrażenia, jakby brakowało jej słów. Wręcz przeciwnie radziła sobie świetnie w ich głupawych żartach. Bał się, że to on mógł nieco przymulać, chociaż miał nadzieję, że dziewczynie rozmawiało się równie dobrze jak jemu. Miło było poznać kogoś o bardzo podobnych zainteresowaniach. –Czasem miło pogadać nawet o głupotach… - dodał z nieco większym spokojem i powagą w glosie. Thijs był wyjątkowo otwarty na różne tematy rozmów. O ile w szkole musiał się nieco hamować, to prywatnie był bardzo spokojnym człowiekiem, z którym można było dosłownie porozmawiać o wszystkim. -Kiedy trzeba, to umiem być bardzo przekonujący. – nieco przeciągnął słowo bardzo, które nie zabrzmiało tak dobrze, jak na początku mu się wydawało. Cicho zachichotał, by szybko rozluźnić nieco atmosferę i odciągnąć uwagę Mabel od tego co właśnie powiedział. -Dzięki za zaproszenie. Pewnie coś się znajdzie, ale wolę nie ściągać zbyt wielu osób. – nie chciał, by wyniknął przez to jakiś konflikt. Znajomi Holendra mogli nie przypaść do gustu dziewczyny czy pokłócić z jej przyjaciółmi. Nic dobrego. Miał jednak nadzieję, że i w tej kwestii się dogadają i znajdą kilku wspólnych znajomych. -Nie no spoko. Chyba też należą mi się jakieś prywatne przyjemności? – przerwał na moment, by zaśmiać się cicho. –Znając życie, to jednak uczniowie zwykle są w większym szoku. – dodał z lekkim uśmiechem na twarzy. Niestety taka była smutna nauczycielska rzeczywistość. Bo jak ten człowiek może mieć własne życie. Przecież powinien świecić przykładem przed uczniami, a najlepiej to w ogóle nie wychodzić z książek, tylko przygotowywać się do zajęć na cały rok. Nawet w trakcie wakacji! -Niestety. – mruknął dosyć cicho. Niestety bo tym samym ich miły wieczór powoli dobiegał do końca. Odruchowo spojrzał na nadgarstek, jakby chciał zerknąć na zegarek. Szkoda, że poza kilkoma czarnymi opaskami, nic więcej tam nie było. Zegarek zakładał głównie do szkoły, a przynajmniej robił tak, gdy przygotowywał się do pracy w zawodzie. Lubił wiedzieć ile zostało mu do końca lekcji, tak samo jak lubił mieć coś na ręce. Kolejny niezbyt ekscytujący nawyk nauczyciela zielarstwa. -Odprowadzić Cię? – spytał, bo i tak nie planował już wracać do baru. Wypił drinka, poznał nową, interesującą osobę i zapalił kilka papierosów. Czego chcieć więcej? Czuł się spełniony dzisiejszego wieczoru.
- Tak już po prostu mam po trzech drinkach - zaśmiała się. Może rzeczywiście tylko jej się wydawało, że plotła głupoty. Na wszystko miała teraz nałożony filtr tzw. alkoholowy i rzeczy wyglądały na zupełnie inne niż są w rzeczywistości. Dobrze było posiadać umiejętność odróżnienia tych dobrze-innych od źle-innych. Nawet głupie rozmówki były istotnie bardzo ważne na co dzień. W końcu człowiek zwariowałby, jeśli nie miałby z kim porozmawiać o tym, jak beznadziejna jest pogoda lub jak to ostatnio pomylił zaklęcia i zamiast podgrzać zupy zamroził ją w twardą skorupę. Mabel puściła komentarz Thijsa mimo uszu, słysząc jego śmiech, którym maskował swoje słowa. Niepotrzebnie jednak, bo ona nie wyczuwała w tym nic złego. - Jak mi się nie uda to będziesz musiał ściągnąć wszystkich, bo co to za impreza w dwie osoby - nie żeby miała coś przeciwko mniejszym imprezom. Po prostu na swój "społeczny debiut" chciała przygotować coś dużo większego - Rzeczywiście - zaśmiała się krótko. To chyba uczniom w takiej sytuacji bardziej zależy na utrzymaniu się w dobrym stanie. Chociaż sytuacja jest na pewno krępująca z obu perspektyw. - Do Doliny Godryka chyba musielibyśmy przejść cały kraj - zaśmiała się - Chyba jednak zdecyduję się na teleportację - uśmiechnęła się do swojego towarzysza - Ale dziękuję. Ogólnie dziękuję za mile spędzony wieczór. Do zobaczenia - odpowiedziała - Oczekuj mojej sowy! - rzuciła jeszcze i odeszła od Thijsa. Zaraz za rogiem teleportowała się i znalazła się pod drzwiami do swojego domu.
Jednak to nie jej dane było wyjść za mąż pierwszej, a Maxowi. I nie za mąż, a po prostu się żenił. I to nie byle z kim. Beatrice Dear. Kto by pomyślał, że po nieświadomym zapoznaniu tej dwójki kiedyś dojdzie do takiej sytuacji. Z pewnością nie Ria. Sama dziewczyna bardzo się cieszyła z zaistniałej sytuacji. Max mógł być szczęśliwy dzięki jej przyjaciółce. Może wreszcie będzie to ktoś, kto naprawdę da mu szczęście. Próbował wiele razy ale jak do tej pory bezskutecznie. Nawet Destiny nie potrafiła mu tego dać. Trochę smutne. I patrząc na jego porażki w miłości widziała siebie. Zbyt bardzo byli podobni. Weszła do pubu ściągając swoją szatę. Kurtki nigdzie nie mogła znaleźć, a było zbyt zimno na wyprawy bez wierzchniego okrycia. Zajęła jeden ze stolików znajdujący się bardziej w cieniu gdzie jedynie światło świec dawało jakąś możliwość dostrzeżenia czegoś. I gdy tylko podeszła do niej kelnerka od razu zamówiła kłębolota. Ostatnimi czasy tylko to piła i nie sądziła aby miało się to zmienić. A przynajmniej na razie.
Oj tak jeżeli chodzi o ich rozterki miłosne to byli bardzo do siebie w tej kwestii podobni, wręcz identyczni. Nie wychodziło im w związkach i przecież nic nie jest powiedziane, że z Beatrice mu wyjdzie tak jakby tego chciał. Nie chciał wracać do tego co było. Rozmowa z Viv uświadomiła mu, że musi walczyć o swoją ukochaną. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że ta walka może być przegrana, ale cóż mógł zrobić? Przecież Beatrice dobrze wie czego chce i jeżeli ma kogokolwiek słuchać to chyba jest tutaj coś nie tak. Nie lubił takich sytuacji, zawsze starał się mieć wszystko wyjaśnione. Jednakże tutaj kompletnie nie wiedział jak ma się za to zabrać. Nawet nie wiedział jak ma wszystko tłumaczyć pannie Dear jeżeli zajdzie taka potrzeba, bo ta na pewno nie przekreśli go tak od razu, a będzie chciała z nim przeprowadzić poważną rozmowę. Miał jednak nadzieję, że jej młodsza siostra da sobie święty spokój. Również stawiał, że to Ria powinna pierwsza wyjść za mąż, a nie on żenić się. To stało się tak szybko, ale niczego nie żałuje. Oriane pewnie doskonale pamięta te czasy kiedy był z Beti i jak to wszystko wyglądało. Dostał list od siostry dlatego od razu ruszył w danym kierunku. W Hogsmeade mieli się spotkać. Cieszył się z tego, że Oriane dostała się do szkoły i może jej się tak poszczęścić, że niebawem będzie sama nauczała danego przedmiotu. Oczywiście trzymał za nią z całych sił kciuki, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie będzie takie łatwe. Ale najbardziej cieszył się z tego, że będą jednak koło siebie. Zawsze obawiał się tego momentu gdy oby dwoje skończą studia i ich drogi się rozejdą. Los jednak im tego zaoszczędził, bo Max naprawdę by miał ogromny problem pogodzić się ze stratą siostry. Zbyt bardzo była dla niego ważna. Rozejrzał się po pubie i od razu zasiadł na przeciwko dzieczyny. Uśmiechnął się do niej jednak tak bardziej ponuro. Doskonale go znała i pewnie od razu wiedziała, że coś jest z nim nie tak.
Wypiła już trzeci jagodowy jabol, gdy dotarło do niej wreszcie, że wszystko pamięta. No może nie tak dokładnie i wyraźnie ale pamięta. Wcześniej w to nie wierzyła chodź obrazy pojawiały się w jej głowie. Szczególnie przed snem bądź w trakcie niego. Zdążyła oswoić się z myślą iż to sny jednak każdy jakby się nie pojawił przedstawiał Lucasa. Bal przebierany. Pomimo iż wyglądał inaczej ona doskonale wiedziała, że to on. Oświadczyny i jej wyznanie co do Jaya. To wspomnienie przywiodło wraz z sobą wiele emocji których nie potrafiła opanować i jedynie eliksir który miała w dolnej szafce na sen jej pomógł. Do tej pory nie mogła uwierzyć jak mogła mu to zrobić. A teraz? Teraz czuła pustkę jakiej nigdy wcześniej nie czuła. Nawet wtedy gdy rzekomo spotykał się z Katherine. Brakowało jej go. A w momencie gdy się nie pojawił na umówionym spotkaniu zrozumiała, że on już nie chce mieć z nią nic wspólnego. To bolało, i to bardzo ale starała się pogodzić z tą myślą. Teraz najważniejsza była dla niej praca i przyszły ślub Maxa. A skoro o nim mowa... Chłopak właśnie wszedł do Pubu i po krótkich oględzinach usiadł naprzeciwko dziewczyny. Oriane z początku uśmichała się zadowolona, że wreszcie mogą się spotkać, jednak jego mina nie była za szczęśliwa. Dziewczyna przechyliła głowę i zmrużyła oczy. Coś było tutaj nie tak . - Dobra. - kiwnęła ręką na kelnera który akurat koło niej przechodził i szepnęła mu coś na ucho. Ten od razu się oddalił i po kilku minutach wrócił niosąc butelkę zezowatego iwana i dwa kieliszki. Gdy tylko postawił to na stoliku dziewczyna zabrała sie za rozlewanie podając jeden kieliszek bratu. Poczekała aż ten opróżni swój kieliszek po czym sama pozbyła sie zawartości swojego. Był to mocny alkohol który nie każdemu wchodził. A przynajmniej tym bardziej delikatnym. - A teraz powiedz mi co się stało. Bo nie sądzę aby twoja mina ukazywała szczęście. - położyła kieliszek na stole. Chciała zaczarować butelkę aby ta napełniała je sama gdy tylko będą puste, jednak przypomniała sobie o magicznych problemach i zrezygnowała z tego.
Oriana była dla niego jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Doskonale się dogadywali i można powiedzieć, że mówili sobie dosłownie o wszystkim. Nawet o tym, że Max miał dziewczynę, że się z kimś pocałował, czy kogoś obmacywał. Co prawda byli dorosłymi ludźmi, ale jednak nawet takie błahostki sobie opowiadali. No cóż, ich relacja była naprawdę bardzo zażyła z czego oczywiście bardzo się cieszył, bo Ori była dla niego ważną osobą i nie chciał z nią stracić tak dobrego kontaktu. Jeżeli chodzi o nią samą. Przykro mu było, że z Lucasem jej się nie udało. Ok. Nie lubił go, ale przecież on nie będzie z nim spał, tak? To była tylko i wyłącznie decyzja siostry, a Max mógł jej jedynie coś doradzić, ale na pewno niczego zabronić. Z inną osobą na pewno by się nie spotkał, ale Ori nie mógł odmówić, a może ona wpadnie na jakiś pomysł? Przecież chyba go jakoś wspomoże jak się o wszystkim dowie i będzie mogła mu jakoś pomóc. Co prawda nie liczył na żadną pomoc fizyczną, a jedynie psychiczną. Tylko ona tak naprawdę potrafiła go pocieszyć. Spojrzał na ruchy siostry i uśmiechnął się lekko. Oj tak to mu na pewno dobrze zrobi. Wziął kieliszek do dłoni i spojrzał na siostrę podnosząc w geście toastu, jednakże nic się nie odezwał co znaczyło, że piją za ich zdrowie, bo to jednak najważniejsze. - Ori ja już nie potrafię z tymi Dearami wytrzymać. Gdzie się nie obejrzę dupa z tyłu... - mruknął do niej i pociągnął nosem w geście szlochania. Naprawdę zależało mu na Beti, ale jak mu to wszystko tolerować? Ori przecież doskonale wiedziała o jego romansie z młodszą Dear i pewnie doskonale też zna jej charakter, bo kto by jej nie znał.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Było naprawdę niewiele sytuacji, w których Ezrę można było spotkać w miejscu służącym głównie do zorganizowania kulturalnej (lub nie) popijawy. W ponad dziewięćdziesięciu procentach z nich prawdopodobnie w okolicy kręcił się jego chłopak, rzadziej inni znajomi. Sytuacja, w której Ezra w pubie pojawił się sam, była rzadsza niż śnieg na pustyni. A to wszystko przez cholerny patrol Magimilicji, który kręcił się po ulicach Hogsmeade. Ezra nie miał najmniejszego zamiaru spotkać się z nimi twarzą w twarz i tym właśnie sposobem szybki wypad do sklepu całkowicie zmienił swój charakter, a on sam wylądował w pubie o jakże optymistycznej nazwie! Przesunął trochę sceptycznym spojrzeniem po wnętrzu, pocierając zmarznięte ręce (oczywiście, że musiał zapomnieć nie tylko o szaliku, ale i rękawiczkach!) i oceniając w jaką katastrofę się pakował. Nie było zaskakujące, że nie czuł się w tym miejscu najlepiej, pomimo że muzyka wypełniająca pomieszczenie nie atakowała natarczywie uszu, wypędzając z głowy własne myśli, a powietrze nie było doszczętnie przesiąknięte rozlanym alkoholem i zapachem ciał. Być może Ezra jako abstynent miał zbyt drastyczne wyobrażenia, bo na pierwszy rzut oka "Nieudacznik" wyglądał... miło. Zresztą, podejrzewał, że licznych klientów nie przygnało tylko zimno panujące za oknami. Mimo to w pubie nie było tłoczno w nieprzyjemnym tego słowa znaczeniu. Ezra bez problemu wypatrzył sobie wolne miejsce w rogu, które strategicznie zdawało się nikomu nie wadzić i w którym spokojnie i grzecznie mógłby przeczekać, aż patrol na pewno zniknie z najbliższych ulic Hogsmeade. Samego baru nawet nie obrzucił spojrzeniem, wiedząc że sprzedawane napoje wykraczały poza jego gust. Cóż... jak bardzo byłoby głupio, jakby wyjął jakiś podręcznik?
Podobno picie w samotności to krok w stronę alkoholizmu - Mefisto miał szczerą nadzieję, że nie było w tym prawdy. Był wielkim przeciwnikiem twierdzenia, że pije się jedynie na imprezach, a jednocześnie nie zażywał procentowych napojów szczególnie często. Nox nieszczególnie lubił tracić kontrolę i nad sobą nie panować. Upierał się jednak przy tym, że wszystko jest dla ludzi i nie ma co robić cyrków; ostatecznie wyszło na to, że ma ochotę wybrać się do pubu. Ma ochotę usiąść sobie przy stoliku przy ścianie, wychylić kilka kieliszków i odprężyć się. Nie przeszkadzała mu samotność - towarzystwo kieliszków pełnych błękitnego napoju (nie ma to jak stare dobre Łzy Morgany Le Fay!), mentolowych Wizz-Wizzów i powieści "Włochaty pysk, lecz dusza ludzka", w pełni mu wystarczało. To był pierwszy wieczór od bardzo dawna, którego Mefistofeles nie miał ochoty spędzić w kącie Pokoju Wspólnego, chowając się przed spojrzeniami innych i tonąc w rozmyślaniach. W końcu nie załamywał się nad listami, nie ocierał oczu, notorycznie zachodzących łzami. Ten jeden raz miał ochotę stracić calutką kontrolę, aby po prostu się nie martwić, nie zastanawiać i nie cierpieć. Stopniowo wychylane kieliszki bardzo w tym pomagały. Podniósł głowę znad swojej powieści, gdy po jego ciele przemknął nieprzyjemny dreszcz wywołany chłodnym powiewem powietrza wpuszczonym do środka podczas otwierania drzwi. Błyskawicznie odłożył książkę i strzepnął odrobinę popiołu z papierosa do popielniczki. Wstał energicznie akurat w momencie, w którym znajoma postać przechodziła obok jego stolika. - Ezra! - Uśmiechnął się promiennie i poleciał do przodu, odrobinkę tracąc równowagę. Przygarnął do siebie Krukona, zamykając go w szczelnym, ciepłym uścisku. Ignorując fakt, że kryształowa broszka wbijała mu się w tors, przycisnął się do chłopaka jeszcze mocniej, przymykając powieki z zadowoleniem. Przesunął dłonią wzdłuż kręgosłupa Clarke'a i dopiero wtedy zrobił krok do tyłu, dalej szczerząc się w tak dziwnie szczery sposób. Podsunął mu własnego papierosa do ust w geście dobrej woli. - Posiedzisz ze mną? - Sam nie wiedział, jakim cudem jego druga ręka znalazła się na szyi Ezry, w taki sposób, że kciukiem mógł delikatnie przejechać po jego policzku. - Bardzo chcę, żebyś ze mną posiedział - dodał, poważniejąc znacząco i marszcząc lekko brwi, jak gdyby w zamyśleniu. Kolejny krok w tył spowodował zderzenie z krzesłem i Ślizgona ścięło z nóg, przez co wylądował ciężko na miękkim siedzeniu. Parsknął śmiechem, opierając się o stolik i wlepiając spojrzenie zielonych tęczówek w swojego nowego towarzysza.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wbrew pozorom Ezra nie miał nic przeciwko ludziom pijącym, o ile wszystko działo się w granicach rozsądku i o ile nie próbowali wlewać alkoholu w niego. Fascynowało go obserwowanie tego, jak nawet niewielka dawka procentów potrafiła zmienić ciche myszki w nieprzyjemnych agresorów bądź dusze towarzystwa, przebojowe lwy w milusie kocięta, a zimne węże... w prawdziwe promyczki słońca. Słysząc swoje imię wypowiadane tak charakterystycznym głosem, spiął się, a jego ręce natychmiast uniosły się w obronnym geście, jakby tylko czekał, aby Mefisto odepchnąć. Nie miał pojęcia, jak wyglądały sprawy pomiędzy nim a Ślizgonem i właściwie nie miał ochoty tego sprawdzać. O wiele prościej było zachowywać się niedojrzale i po prostu uciekać spojrzeniem w drugą stronę, gdy sytuacja tego wymagała. - Nox, co ty... - zaczął nieufnie i z pewną dozą irytacji, nie rozumiejąc, skąd ten promienny uśmiech. To miał być jakiś podstęp? - Uważaj - W naturalnym odruchu wyciągnął ramiona, by podtrzymać chłopaka, któremu trochę poplątała się kolejność etapów chodzenia. Sądził, że zaraz i tak dostanie za to po łapach, bo Mefisto na pewno był przekonany o swojej samodzielności. Najwyraźniej Krukonowi brakowało jednak wyobraźni; w najśmielszych przewidywaniach nie powiedziałby, że Mefisto przytuli go na powitanie. A to właśnie zrobił. Clarke otworzył usta, właściwie nie wiedząc, co powiedzieć ani jak zareagować. Niepewnie ułożył ręce na łopatkach Mefisto i poklepał go z niezręcznością. Trudno było przyznać przed samym sobą, że to był miły uścisk; Mefisto nie tylko przekazywał mu ciepło własnego ciała, ale w reakcji wytwarzał inne, od środka wypełniające Krukona. Broszka niewygodnie wpijała się w jego ramię - tak łatwo było to ignorować przy niemal kojącym przesunięciu wzdłuż linii kręgosłupa. - Ja właściwie nie... - zająknął się, na moment uciekając spojrzeniem do tego wolnego, samotnego miejsca. Rzecz w tym, że Clarke nigdy nie należał do kręgu przesadnych introwertyków. Przyjął z rąk Mefa papierosa (fajkę pokoju?), żeby przestał mu go podtykać pod nos, po czym westchnął i skinął głową, zaczynając rozumieć, co dolega Ślizgonowi. - Posiedzę, posiedzę Merlinie, ten chłopak był tak pijany... Łagodnie odtrącił jego rękę z własnego policzka, nawet jeśli w jego myśli wdzierała się ochota, aby poddać się temu dotykowi. Ona była najgorsza. Przypominała ostrzegawcze pulsowanie przed ostrym bólem głowy. Ezra podświadomie wiedział, że powinien był mu odmówić, ale z drugiej strony nie chciał. Każde przekroczenie strefy osobistej przez Mefisto Ezra odczuwał tak, jakby od stóp do głów zalewała go fala bezmyślności. - Proszę, nie zabij się - zaśmiał się, kiedy Nox poleciał do tyłu, na miękkie oparcie fotela. Patrząc na jego obecny stan, łatwo było logicznie uargumentować, dlaczego zdecydował się zostać; Mefisto po prostu potrzebował kogoś trzeźwego u swojego boku, by przypilnować go przed zrobieniem sobie krzywdy. Zajął miejsce obok niego, z iskierkami rozbawienia chłonąc ten rozczulający widok. Ezra mógł irytować się tą odpychającą postawą Mefisto, zgryźliwie komentować tatuaże pokrywające jego ciało, mógł toczyć z nim słowne potyczki, lecz w tej chwili musiał przyznać, że w tym jednym, szczerym uśmiechu łatwo można było się zauroczyć... Odchrząknął, zwracając spojrzenie na kieliszki obecne na stoliku. Lubił mieć czymś zajęte ręce, więc zwyczajnie zaczął je szeregować. - Dlaczego siedzisz tu sam, przepijając zarobione pieniądze? - Ezra nigdy nie miał okazji spotkać pijanego Mefisto - cóż może dlatego, że sam Ezra raczej nie imprezował - i nie potrafił stwierdzić, czy był to widok częsty, czy nie. Czy należało się martwić, czy też uwiecznić na zdjęciu jako dobry argument w razie przyszłego szantażu?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Samodzielność Mefistofelesa poszła się, mówiąc delikatnie, chrzanić. W tej chwili był pocieszny jak dziecko i niesamowicie zależny od otoczenia, a okazywał to każdym drobnym gestem. Każdym wzdrygnięciem na powiew chłodniejszego wiatru, lekko rozbieganym spojrzeniem, tym szukaniem oparcia. Pozostał głuchy na początkowy opór swojego nowego towarzysza, nie zwrócił uwagi na to jak spięty był. Chciał trochę tego ciepła, które dawała obecność drugiego człowieka. Mruknął zatem z niezadowoleniem, kiedy Ezra odtrącił jego rękę - to był przecież tak czysto niewinny gest, okraszony czułością! Niech tylko spróbuje kiedyś Ślizgonowi zarzucić apatię... A jednak chłopak się zgodził, przyjął papierosa i wcale nie wyglądał na niezadowolonego; jego śmiech był cholernie przyjemny. Mefisto lubił słuchać śmiechu innych osób, podczas gdy swojego szczerze nienawidził. Wydawał się pusty i nijaki, szorstki. Przynajmniej teraz nie miało to większego znaczenia... - Czemu nie? - Rozłożone na stoliku ręce posłużyły mu za oparcie dla podbródka, dzięki czemu spoglądał na Krukona z dołu. Słodki uśmiech dalej tańczył mu na ustach, gdy w końcu ciekawskie spojrzenie uspokoiło się, zawieszając w jednym punkcie. Zabrał z ręki Ezry jeden kieliszek, w którym jeszcze zachowała się bladobłękitna ciecz, a następnie szybciutko wypił ją jednym łykiem, rozpalającym ogień w jego przełyku. Nieprzyjemny efekt odczuwalny był jedynie przez chwilę, bowiem słodki smak Łez Morgany Le Fay potrafił wiele stłumić. - Czy to by coś zmieniło? - Dopytał, zabierając Ezrze tego papierosa, którego bezczelnie nie palił. Mefisto chętnie zaciągnął się miętowym dymem, wypuszczając go zaraz w formie kilku pierścieni. Jeden z nich dotarł aż do Clarke'a, a Mefisto uśmiechnął się jeszcze szerzej. Miał wrażenie, że robiło mu się coraz bardziej gorąco. - Przyszedłem tu, booo... - przerwał, chichocząc pod nosem. Na chwilę spuścił głowę, czubkiem nosa muskając blat stolika. Rozkładał się na stoliku coraz bardziej i nie zauważył przy tym nawet, jak strącił książkę, a z niej wypadła jakże niefortunnie dobrana zakładka - list od rodziców Lilith. - Nie wiem. Nie chcę być sobą. - Nox wyciągnął rękę do swojego towarzysza, pozwalając aby w jego łagodnym spojrzeniu pojawiło się coś na kształt prośby. Zmienił jednak szybko zdanie, podnosząc się i opadając na oparcie fotela. Odpiął (po dłuższej chwili walki) kryształową broszkę, która wydawała się emanować dziwnym ciepłem, jak gdyby czerpała energię z emocji swojego właściciela. - Należała do mojego taty - wtrącił cicho, wpatrując się w leżący na jego dłoni przedmiot. - Chyba nie umiem jej używać. Straciłem pracę, wiesz?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mefistofeles był jedną z najbardziej wytrzymałych osób, które Ezra spotkał w swoim życiu. Świadectwo tego dał choćby przy ich ostatnim spotkaniu, gdy przetrwał coś, co było niewyobrażalne do przetrwania. Obserwowanie Ślizgona w momencie, kiedy najprostsze czynniki zewnętrzne nie odbijały się od jego niematerialnej skorupy, było dziwne i nienaturalne; czuł się tak, jakby ktoś zaraz miał wyjść spod stolika i powiedzieć, że dał się wkręcić. Obracał w palcach używkę, nie wkładając jej do ust (duh, zarazki...). Zastanawiał się, czy Mefisto nie będzie na niego zły - nie, nie teraz, ale kiedy już wytrzeźwieje i dotrą do jego świadomości wszystkie czyny i wypowiedziane słowa. Tym bardziej, że Ezra nie był osobą, z którą Mefisto zazwyczaj lubił dzielić myśli. - Ponieważ byłoby mi strasznie przykro, cukiereczku - odparł, dając mu leciutkie pstrykniecie w nos, okraszone tym ponoć przyjemnym śmiechem. Nie silił się na sarkastyczne odpowiedzi ani zakamuflowane podteksty, nie będąc przekonany, czy Nox aktualnie byłby w stanie je odczytać. Wyraziście za to zmarszczył brwi w formie nagany, kiedy jeden z kieliszków został mu odebrany. - Zmieniłoby. Tak jak wiele zmieni, jeśli zwolnisz trochę z alkoholem. Nie chcemy, żebyś padł nieprzytomny na stolik, kiedy przed nami jeszcze cały wieczór - skarcił go, pozwalając odebrać sobie papierosa. Wydawało mu się, że nawet nie drgnął, kiedy miętowy dym zawirował bezczelnie tuż koło jego twarzy. W rzeczywistości jednak bezwiednie nachylił się ku niemu; teraz wystarczyło tylko lekko rozchylić wargi, by odetchnąć powietrzem skażonym używką, tym samym, które chwilę wcześniej uciekło z płuc jego towarzysza. - Booo? - zachęcił go z filuternym uśmieszkiem, oczekując podzielenia się tym żartem, który powodował u Mefisto tak pocieszny chichot. Sam oparł podbródek o dłonie, przyglądając się chłopakowi z góry. - Oj - wymsknęło mu się, kiedy Nox strącił powieść. Natychmiast pochylił się, aby ją podnieść (gdyby zrobił to Mefisto, ten stoliczek mógłby już leżeć) wraz z luźnym listem. Nie patrzył jednak przy tym wcale na żadną z tych rzeczy, wzrok utrzymując skupiony na twarzy Ślizgona, którego mimika powoli zaczynała się zmieniać. Zaczynał rozumieć, że sprawa była poważniejsza niż na to wyglądało. - Lepiej dla ciebie, żebyś przestał pieprzyć głupoty, Mefistofeles - powiedział surowo, lecz jego spojrzenie utrzymywało ten wyraz kojący niczym maść na oparzenia. Odłożył książkę na blat, dostrzegając to wyciągnięcie ręki; nie zdążył jednak niczego w tym kierunku zrobić, bo chłopak zmienił już zdanie. - Po co miałbyś być kimś innym, skoro twoja aktualna wersja jest już niczego sobie? - Głupie krzesła tego pubu nie pozwalały mu zbliżyć się tak, jakby tego chciał. Bezceremonialnie uniósł fotel, przestawiając go tak, że kiedy usiadł, kolana jego i Mefa zderzały się ze sobą. Oparł się o nie rękami, nakładając pewien nacisk. - Nie mówię, że nie wkurzasz mnie przez dziewięćdziesiąt procent czasu. Wkurzasz. Ale jesteś dobrą osobą, cokolwiek sobie tam wmawiasz, głupia cholero. - Momentami miał dosyć niedowartościowanych ludzi, Ezra po prostu sobie z nimi nie radził. Tak jak teraz Ezra nie wiedział, co powiedzieć, by Mefisto mu uwierzył. Czy to nie on nieustannie na różne sposoby obrażał Ślizgona? Przeniósł wzrok na broszkę, nie wiedząc już co powiedzieć. Przywiązanie Mefisto do ojca zawsze przechodziło jego pojmowanie, szczególnie kiedy kontrastował to z własną niechęcią do rodzica. Najtrudniejsze było jednak to, że Ezra nie miał wydawać opinii, one nikogo nie obchodziły. Nox nie potrzebował głosu rozsądku, ale pocieszenia. Przyjaciela? - Po prostu tęsknisz, tak? Ale twój tata wyjdzie z Azkabanu, Mefisto. - Za kradzieże nie karano dożywociem (w niektórych przypadkach, niestety) i wyjście mężczyzny na wolność było tylko kwestią czasu, nawet jeśli długiego. Ezra przesunął opuszkami po broszce, zaraz odginając palce chłopaka i zaciskając je na ozdóbce. - Będziesz miał szansę mu ją oddać lub się w niej pokazać, jestem przekonany. - Uniósł lekko kąciki ust, zahaczając spojrzeniem o oczy Mefisto. Nie zrozumiał kwestii z używaniem broszki i choć na końcu języka miał komentarz, ("To broszka, jej używanie polega na przypięciu jej do ubrania. I robisz to bardzo dobrze." ) pominął temat, sądząc, że było to tylko przejęzyczenie. - Och, co się stało? Przecież masz fantastyczny kontakt ze zwierzętami - sprzeciwił się tej niesprawiedliwości, zdradzając się przy tym znajomością miejsca pracy Mefisto. Cóż... Zimny powiew ponownie zawirował po lokalu, tym razem unosząc za sobą list, leżący na okładce książki. Ezra naprawdę nie chciał spoglądać na jego treść i był to zupełny przypadek, że kilka słów rzuciło mu się w oczy. - Lilith to twoja... siostra, racja? Co u niej słychać? - zagaił, z nadzieją, że zmiana tematu poprawi humor Mefisto.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, tego się nie spodziewał - jego ślina nie była raczej szczególnie niebezpieczna, przynajmniej nie w tej postaci. To znaczy... Mefisto wolał się nie zastanawiać nad tym czemu Ezra nagle odmawiał papierosa i było to najprostszym wyjaśnieniem; nie wiedział jednak, czy Krukon i z tego nie postanowił zrezygnować. Wygrzebał z kieszeni wiszącego na oparciu płaszcza paczkę mentolowych Wizz-Wizzów, rzucając ja na stolik, aby zatrzymały się tuż przed Ezrą. Zapalniczkę obracał w palcach, gotów towarzyszowi usłużyć żółtawym płomieniem - zaraz potem planował ją odłożyć. Pijany człowiek z ogniem, to chyba kiepskie połączenie... - To miło - stwierdził z konsternacją, przyglądając się uważnie rozmówcy. Miał wrażenie, że wszystko zwolniło i był w stanie odbierać tylko określoną ilość bodźców - z Ezrą mógł rozmawiać, tak, ale gdyby ktoś postanowił się do nich dołączyć, to Mefisto nijak by nie zareagował. Ledwie zarejestrował to pstryknięcie w nos, choć w rzeczywistości uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej rozkosznie. Och, z pewnością przypominał małe dziecko. - Eeeeej. Znam swoje limity, dobra? - Na potwierdzenie wychylił jeszcze jeden kieliszek, później otulając się już dymem nikotynowym. Nie zastanawiał się nad tym jak będzie cierpiał następnego dnia... Ważne było to, że teraz czuł się dobrze, lekko. Żadna myśl nie trzymała się go zbyt długo, a i emocje przechodziły płynną gamą, tak często zatrzymując się na radosnym śmiechu. - Lubię moje imię, ale mówisz tak, że go nie lubię - wybełkotał cicho, nie przerywając chłopakowi i pozwalając mu na kontynuowanie swojej myśli. Wlepił spojrzenie szeroko otwartych oczu w Clarke'a, który nagle znalazł się obok niego; zerknął na jego dłonie i zorientował się, że mimowolnie leci do przodu, skuszony tą bliskością. Chciał być bliżej. Chciał mieć to oparcie w drugim człowieku, nawet jeśli był to w pełni niedostępny Ezra. Ciekawe, że w całym swoim upojeniu zdecydował się na szczerość i zrezygnował z zabaw broszką... Och, to mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. - Jestem skomplikowaną osobą - uśmiechnął się ugodowo. Krukon wyglądał na zirytowanego, a Nox wcale tego nie próbował osiągnąć. Wolał ten przyjemny śmiech i roziskrzone iskierki w przejrzystych tęczówkach chłopaka. Już zdążył zatęsknić za słodkim uśmiechem, którym wcześniej został obdarzony. - Nie rozumiesz, nie chodzi nawet za bardzo o mnie - przyznał, czując jak bicie serce przyspiesza mu z powodu wchodzenia na poważniejsze tematy. Nie planował wyżalania się, nie po tym jak powiedział niemal wszystko biednej Trixie i doprowadził ją do, cóż, prawie histerii. - Też mnie wkurzasz. Na przykład teraz, bo się nie uśmiechasz. Przeklęta broszka. Gdyby Asmoday zostawił przypiętą do niej instrukcję obsługi, z pewnością ułatwiłby synowi życie; Mefisto powoli dochodził do wniosku, że on po prostu musiał mieć pod górkę i tyle. Parsknął cicho, słysząc to irracjonalne pytanie Ezry, w którym całą frustrację Ślizgona sprowadził do czegoś tak idiotycznie banalnego. Zerknął na niego bez irytacji, ale za to z bólem. - Po prostu - powtórzył sucho. - Po prostu się boję. Po prostu wiem, że spędzi tam za dużo czasu. Po prostu wiem od znajomego, w jakim stanie jest już teraz. Po prostu nie wyobrażam sobie... - Przygryzł mocno dolną wargę, przerywając swoją wypowiedź. Potrząsnął głową, nie mogąc dodać nic więcej, bo gardło ścisnęło mu się z nerwów. Jak to jest, że przed chwilą ich nie było? Wszystko wydawało się takie cudowne i idealne. Teraz nie mógł pozbyć się z głowy wizji ojca katowanego przez dementorów, zamkniętego w niewielkiej celi i przechodzącego katusze każdej pełni; raniącego samego siebie, nieprzyzwyczajonego do tej prawdziwie dzikiej natury wilka nieposkromionego wywarem tojadowym; pozbawionego realnej wolności. Utrata pracy straciła swoją wartość, młody Nox wzruszył ramionami, zbywając pytanie jak najkrótszą odpowiedzią. - No, ale z ludźmi nie. Właściciel menażerii miał mnie dość. - Zrzucił broszkę z dłoni na stolik, nie pozwalając jednak aby Krukon odsunął swoją rękę. Teraz to Mefisto się nią bawił, choć nawet niezbyt świadomie. Trącał lekko palce chłopaka, zginał je i powstrzymywał się od połączenia w uścisku ze swoimi własnymi. Oddech miał przyspieszony i musiał się uspokoić, a w dodatku kusiła możliwość wypicia jeszcze jednego shota. Niedopałek papierosa wylądował w popielniczce, znad której teraz unosiła się cieniutka strużka dymu. To był magiczny włącznik, którego Mefisto nie potrafił opanować. W jednej sekundzie oczy zaszły mu łzami, a wargi rozchyliły się drżąco, aby wypuścić urywany oddech. Puścił dłoń Ezry, ręce mu opadły i wszystkie siły odeszły; a jednak dał radę się uśmiechnąć, zaraz po tym jak pociągnął nosem. - Ciężko stwierdzić - wydusił słabym głosem. - Biorąc pod uwagę to, że nie żyje... - Zacisnął powieki, walcząc z wymykającą się spomiędzy rzęs wilgocią. Znowu pociągnął nosem, przetarł policzki rękawem bluzy, naciągniętym na dłoń, a potem zaśmiał się cicho. Miał już nie płakać, prawda? Miał już dość. - Litka nie żyje, m-miała ciężki... ciężki przypadek kagonotrii. Jak mama. - Schował list do książki, jak gdyby samo jego leżenie na wierzchu w jakiś sposób przeszkadzało. - Zmarła tuż przed świętami, więc... więc już, no wiesz. Jest w porządku. Kogo próbujesz przekonać...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Dopiero kiedy Nox zaczął grzebać po kieszeniach, Ezra zdał sobie sprawę, że wciąż miał na sobie płaszcz. Zsunął go zatem z siebie i odwiesił na oparcie, a wtedy przed nim leżała już paczka Wizz-Wizzów. Westchnął, ulegając tej grzeczności i wyjmując podłużną używkę. (I weź tu człowieku miej silny charakter.) Skinął mu głową w podziękowaniu, kiedy miętowy dym wypełnił jego płuca. - Przez lata wypracowane, co? - Dla Ezry Mefisto już dawno limit przekroczył. Ale Ezra był też abstynentem, jego z nóg zapewne zwaliłyby dwa kieliszki. Przewrócił wyraziście oczami na komentarz odnośnie imienia; trudno było z wdziękiem wymówić "Mefistofeles". - Jesteś - przyznał. Ezra miał nie lada problem z powiedzeniem czegoś o Mefisto, pomimo że znał go dość długo. Ślizgona nie dało się dopasować do jakiejś rameczki i ustawić w rządku wraz z podobnymi mu osobami. Nie było żadnej łatki "ta piekielnie mądra", "ten tępy osiłek", "ta najsłodsza". To był po prostu Mefisto, z humorkami prawdopodobnie dorównującymi tym Ezry, trudny do ogarnięcia racjonalnym umysłem. Co zresztą Ezra udowodnił, idąc po najmniejszej linii oporu i dobierając dość banalne wytłumaczenie, które spłaszczało istotę całej zaistniałej sytuacji. Jakby pod wpływem dziecinnego żądania Mefisto, kąciki ust Ezry podeszły natychmiast do góry. Z jakiegoś powodu, pomimo poważnego tonu rozmowy, nie było trudno wymusić z siebie tego prostego gestu. - Przepraszam, nie chciałem, nie pomyślałem. - Zmarszczył brwi ze zmartwieniem, czując się jak skończony idiota. Wolał, kiedy Nox się na niego złościł, kiedy go wyśmiewał i odpychał, niż gdy dawał się tak złamać przerażającemu bólowi i lgnął do niego niczym zranione szczenię. Ezrze było prosto powiedzieć oklepane frazy, bo i w rzeczywistości jego współczucie, jego żal były przejściowe. Miał wyjść z tego pubu, pokręcić się, obciążony melancholią i cudzym bólem, a potem bardzo łatwo zapomnieć i wyprzeć to z pamięci, otumaniony własną bajką na jawie. I z tego powodu czuł się jeszcze bardziej podle.- Chciałbym móc ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak. Mam wrażenie, że tylko cię pogrążam, przepraszam. Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić - wyszeptał, nie ufając swoim strunom głosowym. Pytanie o pracę wydało się być odległe i surrealistycznie przyziemne, że sam Ezra przez chwilę rozważał, dlaczego zaistniało. Potoczył spojrzeniem w ślad za broszką - z jakiegoś powodu go nęciła i przyciągała, jakby podświadomie wiedział, że w kawałku metalu zaklęte było coś więcej. Gdyby nie uścisk Mefisto, być może nawet zostałby skuszony przez pewien rodzaj nabytej chciwości. Zamiast tego jego palce poddawały się nieświadomej zabawie Noxa. Nie spodziewał się, że w pewnym momencie z zielonych oczu popłyną strumyki łez, żłobiąc bruzdy na powierzchni skóry. Tak żałosnego widoku Ezra dawno nie miał przed sobą. Cofnął dłoń gwałtownie, szukając po kieszeniach paczki chusteczek i nie myśląc o tym, jak źle musiało to wyglądać w pierwszej chwili z perspektywy Ślizgona. Jego oczy samoistnie się zaszkliły i Ezra musiał zamrugać kilkakrotnie, by się ich pozbyć. Nie wyobrażał sobie, jak wielki musiał być to ból, gdy traciło się po kolei każdą bliską osobę. Zamiast odpowiedzieć, wyciągnął rękę i ułożył ją na policzku Mefisto, łagodnie kciukiem muskając skórę i ścierając kolejne łzy. - Czy... No wiesz, chociaż nie cierpiała długo? Cholera, milczenie jest złotem, prawda? Potrząsnął głową i zanim Nox coś powiedział, po prostu przyciągnął go ściśle do siebie. Policzkiem otarł się o jego policzek i wymruczał łagodne "cichutko" wprost do jego ucha, otaczając go ciepłem własnego, równomiernego oddechu. Jedną ręką stabilnie obejmował chłopaka, drugą zaś przesunął na jego kark, gładząc miejsce pokryte najkrótszymi włoskami. - Nie kłam, nie dziś - poprosił miękko. To było głupie, że nawet w momencie, kiedy tak otwarcie wszystko przeżywał, próbował wycofać się do swojej skorupy. - Masz prawo przeżywać żałobę. Ale pub nie jest ku temu najlepszym miejscem, Mefisto. - Nie przejmował się tym, że ludzie bez wątpienia rzucali im zaciekawione spojrzenia. Z drugiej strony Ślizgon nie był świadomy swoich czynów i niesprawiedliwe było wystawianie go na pewne ośmieszenie - tym już się przejmował. Zsunął obie ręce na plecy Mefisto, nie puszczając go, ale cofając się na stosowną odległość. - Leonardo pracuje dziś na noc, więc znajdzie się wolne miejsce, jeśli nie chcesz zostawać sam - zaproponował niepewnie, zagryzając wargę i czekając na jakąś decyzję.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Bez przesady, nie piję często. - Głos Mefisto stracił swoją czystą barwę, odnajdując bardziej zachrypnięte brzmienie. Łzy Morgany przypominały o sobie przy każdym przełknięciu śliny; słodki posmak na języku i gorycz na podniebieniu nie dawały o sobie zapomnieć, tajemniczo współgrając w tak specyficznym doznaniu. Lekkie wirowanie w głowie nabrało na sile, ale nie było to nic martwiącego - nie, kiedy Mefisto wciąż siedział i mógł ewentualnie pokiwać się na fotelu. Jego tok myślowy był teraz bardzo gładki i przyjemny. Z uśmiechem obserwował jak spomiędzy wąskich warg Ezry wymyka się dym nikotynowy, wyczuł również w powietrzu jego specyficzny zapach (a raczej wzmożenie, powiem mentolową nutę sam tutaj przyciągnął już wcześniej). Odczuł przyjemną satysfakcję, kiedy i na twarzy Krukona zagościł uśmiech, może delikatny i wyproszony, ale jednak zaskakująco szczery. Mefisto nie wnikał i brał, co mu jego towarzysz dawał. To było miłe, po prostu miłe. Nox nie zwierzał się zbyt często, zatem nie miał kiedy przyzwyczaić się do ludzi otaczających go współczuciem. Widział ten niepokój u Ezry i pewnego rodzaju skruchę, bo dostrzegł jak krzywdzące potrafiły być źle dobrane słowa. To nie było takie proste; Mefisto tęsknił od dłuższego czasu, ale przecież nie robiłby z tego powodu dramatu. - Po prostu posiedź ze mną - poprosił cicho, ale bez większego skrępowania. Już się Ezra na to zgodził, chociaż wtedy nie miał pojęcia jak bardzo problematyczny potrafi być Ślizgon. Również zabrał rękę, zaskoczony tym gwałtownym ruchem. Niezbyt był w stanie sprawdzić o co chłopakowi chodzi, więc nie zaprzątał sobie tym głowy; zaczął jednak mimowolnie dygotać, ramiona podskakiwały mu nierównomiernie, gdy ciałem wstrząsał duszony szloch. Nie potrafił o tym mówić i nie wiedział co zrobić - minął prawie miesiąc, ale wcale nie robiło się wiele lepiej. Zaczerpnął z trudem powietrze, wciągając je w płuca i szukając jakiegoś ukojenia. Odnalazł je dopiero w dłoni Clarke'a, układającej się łagodnie na jego policzku. Ślizgon nie był na tyle świadomy, aby odczuwać jakieś upokorzenie czy też złość na samego siebie, przylgnął więc do chłopaka jeszcze bardziej, powoli doprowadzając się do porządku. Na kolejne pytanie nie odpowiedział, tylko jęknął cicho i wyjątkowo żałośnie. Pozwolił się przygarnąć, schował głowę w ramieniu Ezry. Powinno być w porządku. - Mam już dość - mruknął, czekając aż resztka wilgoci zniknie z jego oczu, gardło przestanie go ściskać i drżenie dłoni odejdzie w zapomnienie. Przymknął powieki, początkowo nie chcąc pozwolić Krukonowi się odsunąć; potem dotarło do niego, jak bardzo nie powinien w ten sposób postępować. Sam wyplątał się delikatnie z jego objęć, choć zielone tęczówki zdradzały coś na kształt smutku - innego, tym razem zahaczającego o niedostępność swojego towarzysza. - Bardzo chcesz mieć pewność, że cię rano nie zagryzę, co? - Uśmiechnął się słabo, biorąc jedną chusteczkę. Nie zamordowałby przecież Clarke'a w jego własnym mieszkaniu... Mefisto znowu położył się na stoliku, tak jak wcześniej, choć tym razem nie patrzył w oczy swojego rozmówcy. Przyglądał się błękitnej cieczy połyskującej w kieliszku, który zaraz począł obracać powolutku w palcach. - Nie chcę ci robić problemów. - I, na Merlina, to było szczere.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie był dobrym pocieszycielem w sprawach, które nie wymagały znalezienia jakiejś drogi wyjścia. Mógł łatwo powołać się na logiczne argumenty i przybrać maskę "głosu rozsądku", ale w pakiecie podnoszenia na duchu zazwyczaj nie zakładał bycia maskotką do tulenia. (Chyba że dla Leonardo czy Lilian. Za to Ruth by go chyba wyśmiała...) Dlatego tak usilnie starał się znaleźć słowa - sęk w tym, że odpowiednich słów, akurat w tej sytuacji, nie było. - Dobrze, nigdzie się nie wybieram - odparł uspokajająco. Plany Ezry na końcówkę tego dnia i tak poszły się, delikatnie mówiąc, chrzanić. Nawet towarzystwo Mefisto było lepsze od żadnego. Nie spotykał się z tym, by ktoś reagował tak silnie na zwykłe dotknięcie policzka - ufność i podatność, którą prezentował Mefisto była niemal przerażająca. Mimo wszystko do głowy przyszła mu durna myśl, czy chodziło o niego, o to, że jakaś pokrętna relacja już między nimi była, czy w dokładnie ten sam, naiwny sposób Mefisto zachowywałby się do przyjaznej, lecz obcej osoby. - Wiem, wiem. - Cóż, dało się zauważyć i wyczuć. Mefisto wszystkie swoje chęci do życia zdążył już utopić w kieliszkach. Ezra starał się go podtrzymywać tak długo, jak tylko tego potrzebował. - O dziwo, czuję się całkiem bezpieczny w twoim pijackim towarzystwie - Wzruszył ramionami, jakby ta kwestia w ogóle nie zaprzątała jego głowy. Naiwnie? - Najwyżej będę spał z różdżką pod poduszką i stracisz wszystkie wilcze ząbki, Nox - dodał już w trochę normalniejszym tonie, bo złośliwym. Jednak przez tę śliską powierzchnię i tak przebijało się ciepło, którym tak obficie obdarowywał chłopaka. Odchylił się wygodnie na fotelu, pozwalając swoją rolę maskotki przejąć stolikowi. Podniósł porzucony wcześniej niedbale papieros i strząsnął popiół, zanim się zaciągnął. Z jego ust uciekł krótki pobłażliwy śmiech. - Wyjaśnijmy coś sobie. Nie zapraszam cię po to, żebyś rozwalił mi mieszkanie, jak coś zepsujesz to będziesz sprzątał. Proste zasady. Dostaniesz miejsce do spania i moje niesamowite towarzystwo, ale za to mój pies, taka kudłata mała przylepa, bardzo potrzebuje kogoś, kto ją porządnie wymizia. Już nie mówię o kociaku, któremu będziesz robił za drapak oraz wypiekach, w które non stop bawi się Leonardo i które nie chcą zniknąć. Myślisz, że ja taki bezinteresowny jestem? - zacmokał, kręcąc głową i gasząc używkę. Chyba nie sądził, że Ezra da mu się zakopać pod kołdrę i użalać nad swoim losem?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto nie potrzebował wcale pocieszyciela. Nigdy nie lubił użalających się nad sobą lub nad kimś ludźmi; był zwolennikiem zachowywania niektórych spraw na siebie i powstrzymywania się od przesadnego okazywania emocji. Niestety w ostatnim czasie jego hipokryzja sięgnęła zenitu, bo nie tylko robił za prawdziwego dementora w Pokoju Wspólnym (najpierw tym Slytherinu, teraz tym Salemczyków), ale dodatkowo rozkleił się już przy dwóch osobach. Nox był prawie pewien, że rano faktycznie cholernie się wścieknie - na samego siebie, oczywiście. Rzecz w tym, że świetnie wychodziło mu wyżywanie się na innych ludziach, a Ezra właśnie pokazywał mu, że nie zasługiwał na tego typu zachowanie. Ponure myśli odnośnie własnej reputacji, porozdzieranej na strzępy, szybko wymsknęły się Ślizgonowi i odeszły w zapomnienie. - Ranisz - westchnął, dopijając shota i pozerkując na chłopaka z tymi iskierkami w oczach, które widać było raptem kilkanaście minut temu, zanim przysłoniły je łzy. - Myślisz, że ma z tym jakiś związek to, że się do ciebie kleję od kiedy przyszedłeś? Muszę zapamiętać, czego nie robić - pokręcił lekko głową. Mówił wolniej, niż normalnie, bo wyczuwał mimowolnie trudność w wyraźnym wymawianiu poszczególnych słów - nie chciał, aby Krukon przypadkiem go nie zrozumiał. Sam nie wiedział skąd w jego dłoni zamiast kieliszka znalazła się broszka, ale ją jeszcze przyjemniej obracało się w palcach. Mefisto jeździł opuszkami po zagłębieniach w kryształowej fakturze, mając wrażenie, że nieco się ochłodziła. Teraz przypominała zwykłą ozdóbkę, która wcale nie wywoływała tego dziwnego gorąca. Drgnął lekko na ten śmiech, bardziej pasujący mu do Ezry niż cokolwiek innego, a przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. A co gdyby to on na chwilę założył broszkę? - Po co ty się tak produkujesz? Miałeś mnie już przy tym zapewnieniu twojego niesamowitego towarzystwa... - Został ostatni kieliszek do dopicia, ale Mefistofeles był pewny, że jeśli wleje go w siebie w takim tempie jak poprzednie, to faktycznie będzie musiał u Ezry sprzątać. Ślizgon usiadł znowu normalnie (kręcił się przy tym stoliku jak głupi, więc chyba nie było tak źle - to się dopiero nazywają nieodkryte pokłady energii!). Podwinął nieco rękawy swojej bluzy i pokazał dłonie i nadgarstki, pokryte drobniutkimi rankami, na które sam ledwo już zwracał uwagę. Clarke miał również przy okazji możliwość zobaczenia, że ślady po oparzeniach zniknęły (jedynie najdelikatniejsze miejsca, takie jak przy zgięciach łokci, zostały zeszpecone bliznami - tego Krukon nie miał szans dostrzec), a tatuaże odzyskały swoją intensywnie czarną barwę. - No nie wiem, trochę już jestem drapakiem - uśmiechnął się z rozczuleniem na myśl o białej kotce, która namiętnie wgryzała się w niego przy każdej możliwej okazji. Oj, był z niej dumny.
Wybraliście się na przechadzkę, umówione spotkanie lub też znaleźliście się na ulicach Londynu z jakiegokolwiek innego powodu myśląc, że odbędzie się to zupełnie bezproblemowo? W takim razie zdecydowanie nie macie dziś szczęścia, ponieważ w Waszym kierunku zmierza troje czarodziejów ubranych w ciemne, niezwykle eleganckie szaty, ozdobione granatową szarfą. Ich tiary mają charakterystyczną złotą gwiazdę z umieszczonym na środku zaczarowanym okiem, które porusza się, pomagając w wypatrywaniu rebeliantów. W dłoniach zaś dzierżą różdżki, w każdym momencie gotowe do użycia. Wszystko wskazuje na to, że naruszyliście któreś z postanowień umieszczonych w dekretach Ministerstwa Magii, chociaż zapewne nie możecie sobie przypomnieć w jaki konkretnie sposób złamaliście prawo. Gdy czarodzieje podchodzą do Was bliżej zyskujecie pewność, że to Magimilicja - oddziały uformowane specjalnie w celu patrolowania ulic. Najwyraźniej uznali Was za podejrzanych, stanowiących zagrożenie magicznej społeczności. Wygląda na to, że albo pójdziecie po rozum do głowy i szybko wybrniecie z tej sytuacji, albo za chwilę traficie do aresztu śledczego na przesłuchanie. A to, jak głoszą plotki, nie może się skończyć dobrze.
Wszystkie osoby rozgrywające powyżej wątek, rzucają kością "Aresztowania" w temacie losowań, aby dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej. Opisz odpowiedź na wylosowany post i czekaj na odpowiedź Mistrza Gry.
Nim napiszesz, poczytaj o aresztowaniach aby dowiedzieć się, jak możesz się z tego wywinąć za sprawą genetyk lub pieniędzy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Biorąc pod uwagę, że na samym początku sądziłem, że mi przywalisz? Tak, myślę, że to mogło coś zmienić - zaśmiał się lekko. Akurat Ezra w rozumieniu bełkotu miał wprawę; z Leo nie było lekko. Z Leo po alkoholu? Ezra się wyłączał. Mefisto nawet do tej granicy się nie zbliżał, aczkolwiek miłe było to, że się starał. Krukon bardzo to doceniał. - Okay, mógłbyś chociaż docenić jak niesamowite umiejętności mam. Sprzedałem się kilkoma słowami. - Mrugnął do niego żartobliwie. No, po coś pracował w tych Dowcipach, coś z tej pracy rzeczywiście wyniósł! Uśmiechnął się lekko, kiedy Ślizgon podwinął rękawy, prezentując mu swoją kolekcję ranek. Aby nie być gorszym, zaraz zrobił to samo; Leonardo nauczył Nieve wspinania się po ludziach, a efekty tego znalazły się także na skórze Clarke'a. - Mała daje w kość, co? - Kiedy wybierał kociaka dla Mefisto, nie podejrzewał, że ta biała kulka była aż takim diablikiem. Ale cóż, najwyraźniej właściciel sam również przyłożył do tego rękę, pozwalając się tak traktować (cholera, skądś to znał...) - W takim razie podnoś się, raz, dwa. I tak dojście do mieszkania zajmie nam wieczność, bo nawet nie chcę myśleć o teleportacji przy twoim stanie. Zawartość twojego żołądka wtedy na pewno znalazłaby się na podłodze... - Wstał energicznie, zarzucając na siebie płaszcz i wyciągając rękę do Mefisto, w razie gdyby potrzebował asekuracji przy pierwszy rozpoznaniu, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Jego twarz rozświetlał cierpliwy uśmiech, który zgasł niczym płomyk świecy w momencie, gdy próg wraz z zimnym powiewem przekroczyło troje czarodziejów w niezwykle eleganckich szatach, a z gardeł niektórych klientów uciekł ostrzegawczy szept, który Ezra zaraz sam powtórzył. - Magimilicja - syknął w stronę Mefisto, niewiele jednak mogąc dla niego zrobić. Gdyby miał czas, nie zostawiłby chłopaka, teraz jednak liczyło się uchronienie własnej skóry. Doskoczył do blisko stojącej rośliny, - jedynej w pomieszczeniu - której chyba nikt nie żałował wody, skoro obrosła tak gęsto. Odruchowo jego ręka podążyła do różdżki; zaklęcie kameleona było w tym momencie jedynym sensownym rozwiązaniem. A w dodatku skutecznym. Jego oddech był ciężki, gdy z niepokojem obserwował mężczyzn będących coraz bliżej stolika Mefisto. Miał jedynie nadzieję, że uznają chłopaka za zbyt pijanego, by w ogóle był sens z nim rozmawiać. Przypadkowo oparł się o donicę, a wtedy jego palce natrafiły na jakiś przedmiot. Nie zastanawiając się długo nad tym, że było to przywłaszczenie sobie cudzej własności (raczej nikt przypadkowo nie włożył taśmy obłudy do donicy...), wsunął ją sobie do kieszeni. I co dalej?