Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Roześmiał się głośno i szczerze, przyciągając przy tym uwagę kilku najbliżej znajdujących się osób. Chwilę po prostu wpatrywał się z niedowierzaniem w swojego rozmówcę, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. - Czekaj. Mam za co? Czy tak po prostu na powitanie? - Zainteresował się. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał o awersji Ezry odnośnie alkoholu i być może to dlatego tak się starał. Nie robił w gruncie rzeczy nic wielkiego, jedynie próbował zachować resztkę godności poprzez względnie wyraźne mówienie. - Skarbie, mógłbyś się sprzedać i bez słów - mruknął, obrzucając Krukona znaczącym spojrzeniem, a jednak żartobliwym. Nie miał broszki i spodziewał się raczej nagany, a na to wcale nie miał ochoty. Dalej się uśmiechał, gdy zerkał na drobne ranki znajdujące się na rękach Clarke’a. Mruknął potakująco, znowu się śmiejąc, bo otrzymał oficjalne potwierdzenie, że mała Lilith faktycznie była od Ezry. Wcześniejsze domysły wydawały się tak irracjonalne, że ani myślał o spytaniu go o wyjaśnienia. Teraz po prostu rozpiął trochę bluzę, żeby przestała zakrywać jego szyję; znajdowała się na niej zielona obroża otrzymana w święta. - Dajemy sobie w kość nawzajem - wzruszył lekko ramionami. Miał nawet wstać i podążyć za Ezrą, ale nie było to takie proste. Nogi mu się zaplątały i wylądował z powrotem na fotelu; wtedy zaś w pubie pojawiła się magimilicja. To jakiś żart? Nox wygiął usta w szyderczym uśmiechu, rozsiadając się wygodniej. Tego mu jeszcze brakowało - głupiego aresztowania za nic. Odprowadził Ezrę spojrzeniem, samemu zaś zerknął w stronę tylnego wyjścia, chyba nawet zastanawiając się nad planem ucieczki. Rzecz w tym, że Mefisto był na to zbyt dumny, a co gorsze zbyt pijany. Obserwował wyzywająco przedstawicieli Ministerstwa Magii, bawiąc się kieliszkami i dyskretnie zgarniając broszkę, aby bezpiecznie spoczęła w jego kieszeni. Był pewien, że magimilicja go zaczepi - był na to również gotów. Niemal z zawodem zacisnął mocniej szczęki, gdy ekipa przy stoliku obok wybuchnęła śmiechem i ściągnęła na siebie uwagę, cóż, wszystkich. Mefisto podniósł się powoli, założył kurtkę i obrzucił pub jeszcze jednym spojrzeniem, chwiejnie i wolno podążając do drzwi. Ezra się ukrył zaklęciem, ale chyba nie planował zostać tu na zawsze, nie?
Nie pamięta kiedy ostatni raz miło rozmawiała z jakimkolwiek Ślizgonem, dlatego rano, wychodząc z Pokoju Wspólnego zaczepiła Vivi i oznajmiła, że muszą gdzieś razem wyjść. I nie przyjmowała do wiadomości tego, że dziewczyna być może miała już plany na wieczór, miała za to wielką nadzieje, że mimo wszystko pojawi się w miejscu, które od razu narzuciło się Colquhoun na myśl. Pub "U nieudacznika" doskonale wpisywał się w życie Mallory, więc to właśnie tam zamierzała się dzisiaj udać. Wdzięczna nazwa bardzo jej się spodobała, gdy pewnego razu tu wylądowała i od tamtej pory dosyć często można ją tu znaleźć. Idąc przez Hogsmeade, przeklinała się w myślach, że nie wybrała jednak jakiegoś fajnego miejsca w Hogwarcie. Na dworze było tak zimno, że Mall naprawdę zaczęła się zastanawiać co jej strzeliło do głowy, żeby opuszczać zamek i dodatkowo wyciągać z niego osoby trzecie. Chyba była złym człowiekiem. Cóż, może jej błędy zostaną wybaczone. Szybkim krokiem wparowała do pomieszczenia, ciesząc się, że wreszcie tu dotarła i namierzyła wolny stolik, szczęśliwie zlokalizowany jak najdalej od drzwi wejściowych. Przywitała się ze stojącym za ladą barmanem, po czym ruszyła w kierunku obranego chwilę wcześniej celu, zamawiając wcześniej Łzy Morgany le Fay. Usiadła ciężko na krześle, zrzucając na sąsiednie miejsce płaszcz i wszystkie dodatki niezbędne do obecnej pogody i wypiła parę łyków drinka. Co jak co, ale trochę się zmęczyła, w końcu właśnie pokonała odcinek Hogwart - Hogsmeade w chyba rekordowym dla siebie tempie. I cóż..należy jej się jakaś nagroda, prawda?
Byłam totalnie przemęczona nawałem pracy związanym ze zbliżającym się wielkimi krokami wydaniem płyty, po za tym trudno ukryć, że w ostatnim czasie zawirowania związane z moim życiem uczuciowym (czy raczej jego całkowitym upadkiem) totalnie mnie dobijały, dlatego z wielką chęcią przystałam na zaproszenie Mall - zdecydowanie potrzebowałam odrobinę odpocząć od codziennych problemów, a wspólne wyjście do pubu w towarzystwie przyjaciółki wydawało się najlepszą możliwą opcją. Na co dzień nie miałam zbyt wiele czasu na takie rzeczy jak chodzenie na imprezy czy chociażby na drinka, a co za tym idzie - na ten wieczór nie miałam żadnych planów. Chcąc uniknąć tej okropnej ślizgawicy teleportowałam się wprost z mieszkania do lokalu. Dostrzegłszy drugą ślizgonkę pomachałam jej delikatnie na powitanie, po czym podążyłam do baru zamawiając podwójny absynt. Po krótkiej wymianie grzeczności z dobrze znanym mi barmanem chwyciłam szklankę z mieniącym się delikatnie alkoholem i podążyłam w stronę przyjaciółki witając ją cmoknięciem w policzek. - Dobrze w końcu widzieć cię poza szkołą - rzuciłam z uśmiechem siadając na fotelu naprzeciwko dziewczyny. Byłam bardzo zadowolona, że wybrała stolik na uboczu. Tutaj zdecydowanie były lepsze warunki do rozmowy, niż gdzieś nieopodal baru, gdzie oprócz nieustającego gwaru zapewne spotkałybyśmy kogoś znajomego.
@Mallory Colquhoun - wybacz, ze musiałaś czekać tak długo, miałam jeszcze jeden egzamin. Postaram się być bardziej regularna!
Ją również trudno było znaleźć ostatnimi tygodniami w jakimkolwiek pubie czy barze. W głównej mierze obwiniała za to pogodę, która z całą pewnością nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz, jednak musiała przyznać, że przyczyniło sie do tego również jej małe lenistwo. Zdecydowanie woli ciepłą połowę roku i z niecierpliwością czeka na gorące dni, które ochoczo będzie spędzać na świeżym powietrzu. Prawdopodobnie wtedy też włączy jej sie tryb imprezowania. Z rozmyślań wyrwał ją głos przyjaciółki i szybkie cmoknięcie w policzek. Z lekkim uśmiechem obserwowała krzątającą się przy stole dziewczynę, która w końcu z drinkiem w ręku usiadła na fotelu. Mall stwierdziła, że wyjście na miasto dobrze zrobi siedzącej teraz naprzeciwko dziewczynie. Musiała przyznać, że dawno nie rozmawiały i troche jej tego brakowało. Niestety, natłok nauki i innych spraw bardziej lub mniej osobistych, sprawiły, że w ostatnim czasie Mall również nie miała wolnej chwili. Dlatego postanowiła wykorzystać wolny wieczór na „babskie” wyjście, mając nadzieje, że również dla Vivi będzie to chociaż malutka chwila odpoczynku. -Oj tak. Trzeba od czasu do czasu sie stamtąd wyrwać... -Powiedziała, momentalnie przypominając sobie mieszkania, które ostatnio oglądała. Postanowiła bowiem wynieść się z zamku, chcąc powoli zacząć sie usamodzielniać. -Tak dawno razem nie rozmawiałyśmy, że po prostu musiałam Cię gdzieś zabrać. Mam nadzieje, że Ci nie popsułam żadnych planów. -Spojrzała się na nią z uśmiechem i sięgnęła po szklankę.
Wybacz, że tak długo, ale miałam lekkie zerwanie głowy w weekend. Teraz juz bede odpisywać na bierząco ;)
- Planów? - parsknęłam śmiechem z trudem powstrzymując się przed rozbryzganiem pitego w tym momencie absyntu po całym stoliku - Masz na myśli fascynujące siedzenie w kocu i rozpamiętywanie moich życiowych porażek? Bardzo trafnie wybrałaś lokal. Chociaż wypowiedziane przeze mnie słowa nie były zbyt pozytywne, to w gruncie rzeczy w moim głosie nie było słychać cienia żalu, czy smutku. Praca dawała mi bardzo wiele radości, dlatego w jakimś stopniu udało mi się zepchnąć na dalszy plan całą aferę z Rayenerem i Leandrem, więc chociaż wciąż w jakimś stopniu to przeżywałam, to w sytuacji towarzyskiej nie czułam problemu, żeby z tego odrobinę pożartować. Moja sytuacja mimo tego, że w końcu udało mi się spełnić marzenia w kwestii muzyki nie była szczególnie udana, ale nie zamierzałam mędzić przyjaciółce na ten temat - miałam szczerą nadzieję, że skorzystamy z tego babskiego wyjścia, żeby trochę popić, pośmiać się i rozerwać. W moim życiu, które w tak krótkim czasie stało się zwyczajnie zbyt dorosłe brakowało mi wygłupów i błahostek. Popiłam łyczek absyntu i rozważając kolejne drinki spojrzałam w stronę baru, by po chwili puścić oczko do przyjaciółki i diametralnie zmienić temat. - Tamten facet siedzący przy barze się na ciebie gapi - powiedziałam lekko ściszając głos.
Cieszyła się, że w całym tym śmiesznym domu węża, w którym miała zdecydowanie więcej wrogów niż powinna, udało jej się znaleźć parę wyjątków, z którymi rzeczywiście można szczerze porozmawiać. Jednym z nich jest siedząca naprzeciwko niej Vivi. Dziewczynom udało się stworzyć całkiem fajną relację i Mall miała naprawdę duże nadzieje, że mimo swojego własnego, prywatnego życia, ich przyjaźń nie umrze śmiercią naturalną. -Cóż, miałam raczej na myśli coś innego, wiesz jak...rozwijanie muzycznej kariery czy coś w tym stylu. -Uśmiechnęła się wymownie do blondynki i wypiła parę łyków drinka. Rozejrzała się nerwowo po pubie, chcąc mieć stuprocentową pewność, że nie spotka tu nikogo, kogo z pewnością nie chciałaby spotkać. Ani teraz, ani nigdy. I mimo, że tego feralnego wieczoru znajdowała się w zupełnie innym lokalu, na drugim końcu Hogsmeade, wolała upewnić się, że może być spokojna. -Życiowych porażek? -Ponownie spojrzała się na przyjaciółkę i zmarszczyła brwi. Tak dawno ze sobą nie rozmawiały, że Mall nie miała pojęcia czy Vivi mówi o starych niepowodzeniach, czy na froncie pojawiło się coś nowego. Na słowa blondynki, odwróciła głowę w stronę baru, chcąc wyłapać siedzącego przy barze faceta. Uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając z powrotem na dziewczynę i nachyliła się lekko do przodu, jakby chciała powiedzieć jej coś na ucho. -Nieważne. Muszę Ci coś powiedzieć. -Również ściszyła głos, ostatnie słowa mówiąc niemal szeptem. Długo zastanawiała się, czy powinna mówić komukolwiek o ostatnich wydarzeniach, stwierdziła jednak, że warto podzielić się tym z przyjaciółką. W końcu kto lepiej ją zrozumie, prawda?
Nie byłam dobra w przyjaźnie - trzymałam się z kuzynami, a oprócz Mall, Daisy i Courtney nie miałam zbyt wiele koleżanek. Trudno ukryć, że dotychczas preferowałam towarzystwo chłopców i zdecydowanie wolałam latać na miotle z Lope albo udać się na wódkę z jakąś grupką, niż spędzać czas na plotkach - jednak w ostatnim czasie bardzo mocno się wycofałam skupiając na karierze i ułożeniu sobie życia osobistego. - Nie mogę narzekać - odparłam z lekkim uśmiechem mając na myśli sukcesy zawodowe i szkolne, lecz po chwili dodałam - Ale ostatnio zaliczyłam dość spore zawirowanie w kwestii sercowej.. Rozpoczęłam temat dość beztrosko mimo sporej wagi sprawy z Rayem, jednak ze względu na zauważenie patrzącego na Mall faceta nie skończyłam mojej myśli. Po chwili zupełnie zmieniłyśmy temat, czym zupełnie się nie przejmowałam, bo wiedziałam, ze w końcu do tego wrócimy - mogłam liczyć na drugą Ślizgonkę i nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której nie zostałabym przez nią wysłuchana. Zauważony przeze mnie facet niespecjalnie interesował Mall, która zakomunikowała mi, że musi przekazać mi jakąś nowinę. Nachyliłam się delikatnie w jej stronę wnioskując po gestykulacji, że nie chce mówić zbyt głośno, po czym badawczo zmierzyłam jej twarz spojrzeniem - nie wyglądała ani na szczególnie uradowaną, ani na rozpaczającą, trudno było mi więc wywnioskować jakiego kalibru informację chcę mi przekazać i czy będę mogła jej w jakiś sposób pomóc. - Jasne, mów - rzuciłam do niej uśmiechając się zachęcająco, po czym upiłam spory łyk absyntu.
Trudno zaliczyć Mallory do dusz towarzystwa. W całym zamku, na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, z którymi dzieli się chociaż minimalną ilością wydarzeń z życia osobistego. Zdecydowanie jest introwertykiem i raczej woli radzić sobie sama z swoimi problemami, nie zmienia to jednak faktu, że posiada znajomych i z pewnością nie spędza czasu tylko i wyłącznie w szkole. Swego czasu nawet całkiem sporo imprezowała i czasem z chęcią wraca do starego stylu życia. -Zamieniam się w słuch. Wiesz, że jestem całkiem dobrym słuchaczem. Cóż, powiedziałabym, że doradcą sercowym też jestem całkiem niezłym, ale kogo ja chce oszukać. -Uśmiechnęła się w stronę blondynki, po czym upiła parę łyków drinka, stwierdzając przy okazji, że za moment będzie trzeba zamówić kolejnego. Sama do końca nie wiedziała od czego ma zacząć. Ostatnie dni spędziła na dość intensywnych rozmyślaniach. Opuściła nawet parę lekcji, ale do tego przyczyniło się także jej osłabiona odporność, która mocno dała się we znaki ostatnimi tygodniami. Atmosfera iście sprzyjająca spędzaniu czasu w łóżku. -No więc...byłam ostatnio w pubie i dźgnęłam rozbitym szkłem dwóch nieznajomych mężczyzn. -Powiedziała w końcu i spojrzała spode łba na siedzącą naprzeciwko przyjaciółkę, czekając na jej reakcję. W końcu niecodziennie słyszy się takie informacje, a Mallory doskonale zdawała sobie sprawę, że całe to zdanie brzmiało co najmniej śmiesznie jak nie żałośnie. -Dlatego wcześniej się tak rozglądałam, mam nadzieje, że nie widzieli mojej twarzy... -Dodała po chwili i wypiła pozostałą zawartość szklanki, stawiając na blacie puste już naczynie. Była pewna, że w pomieszczeniu nie znajdował się nikt podejrzany. W końcu takich brzydkich twarzy nie sposób tak szybko zapomnieć.
- To może poczekać, mów pierwsza - powiedziałam uśmiechając się swobodnie, chociaż sytuacja o której zamierzałam mówić nie była szczególnie wesoła. Korzystając z obecności przechodzącego obok nas kelnera zamówiłam nam kolejne drinki, a widząc, że Mallory ma problem z zebraniem myśli delikatnie, aczkolwiek nienachalnie zachęciłam ją do mówienia. Wypowiedziane przez dziewczynę słowa zupełnie mnie zaskoczyły - w gruncie rzeczy "zaskoczyły" to mało powiedziane, była w ciężkim szoku! Mall nie należała do typowych agresorów, wręcz przeciwnie - była raczej ułożoną osobą, więc od razu zrozumiałam, że nie zrobiła tego w akcie szaleństwa, a co najwyżej zmuszona okolicznościami. - Ale jak to dźgnęłaś? - zapytałam zaskoczona, by po chwili na moment przerwać, żeby barman, który przyniósł nam drinki nie słyszał rozmowy. Gdy odszedł ponownie zaczęłam: - Dlaczego? Chcieli Ci zrobić krzywdę? Wbrew pozorom tematu nie zgłębiałam z ciekawości, ale dlatego że chciała się dowiedzieć czy przyjaciółka czasem nie potrzebuje pomocy lub nie jest w niebezpieczeństwie. Naprawdę się o nią martwiłam. Oczekując na wyjaśnienie całej tej sprawy mierzyłam ją badawczym spojrzeniem, przy okazji biorąc dużego łyka drinka - liczyłam, że trochę złagodzi on zdenerwowanie opowiedzianą przez drugą Ślizgonkę sytuacją.
Reakcja siedzącej naprzeciwko Ślizgonki w ogóle ją nie zdziwiła. Prawdopodobnie ona również zareagowałaby w podobny sposób, dlatego odpowiedziała jej tylko niewinnym, jednak trochę nerwowym uśmiechem. Kątem oka zerknęła na stojącego obok kelnera, który przyjmował kolejne zamówienie, po czym odprowadziła go wzrokiem aż do baru, upewniając się, że nie usłyszy dalszej części rozmowy. -Nie, nie mi. -Pokręciła głową, zupełnie jakby wypowiedziane słowa nie miały wystarczającej mocy i musiały być wspierane dodatkowymi ruchami. Sięgnęła po drinka i upiła spory łyk, mając nadzieje, że alkohol nieco ją rozluźni i pozwoli opowiedzieć całą historię bez zbędnych przerywników. -W zasadzie to nie wiem co mi strzeliło do głowy...Byłam w pubie z Lennox'em, wiesz...nie lubiliśmy się wcześniej, ale okazało się, że całkiem nieźle nam się rozmawia. Więc zaprosił mnie na urodziny brata, z których wyszliśmy i poszliśmy do baru. -Położyła rękę na blacie, po czym zaczęła nerwowo stukać w niego paznokciami. -I w tym barze zaatakowali go jacyś ludzie. A ja...sama rozumiesz, nie mogłam stać obok i się patrzeć. -Dokończyła i wzięła głęboki wdech po tej dość długiej wypowiedzi, ciesząc się, że wreszcie to z siebie wyrzuciła. Bo mimo, że nie żałowała decyzji, którą podjęła wtedy w pubie, nie czuła się komfortowo z myślą, że dźgnęła zupełnie nieznane sobie osoby. A trzymanie tego w sobie wcale nie sprawiało, że czuła się lepiej.
Gdy usłyszałam, że polazła gdzieś z Lennoxem lekko uniosłam brwi - nie do końca ufałam chłopakowi i trudno powiedzieć czy było to spowodowane jego zachowaniem, czy raczej bardzo nielubianym przeze mnie nazwiskiem, zdecydowałam się jednak nie komentować sprawy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Lennox zabrał Mall na urodziny Lysandra, czego nie sposób było nie skomentować. - Byłaś na urodzinach u Lysandra Zakrzewskiego? - zapytałam robiąc wielkie oczy. Mimo braku sympatii do Gryfona spowodowanej starciami na boisku wiedziałam, że jego urodziny były bez wątpienia wielkim towarzyskim wydarzeniem, a Zakrzewski był znany z dość hermetycznego grona znajomych, więc zdziwiło mnie, że Mall była na takiej imprezie. Urwałem ten temat jednak dość szybko, bo dziewczyna mówiła dalej- - trudno ukryć, że miała mi ważniejsze rzeczy do przekazania. - Skarbie, oczywiście, że rozumiem - powiedziałam kładąc dłoń na jej dłoni w geście, który miał choć odrobinę dodać jej otuchy - Nie ogarniam tylko dlaczego zamiast użyć różdżki rzuciłaś się z kawałkami szkła na dwóch, zapewne silniejszych od Ciebie facetów. Trudno ukryć, że byłam raczej dość wygodną osobą i zazwyczaj unikałam ryzyka, więc nawet w przypadku gdy z jakiejś przyczyny mój przyjaciel wpakowałby się w kłopoty starałabym się znaleźć jak najbezpieczniejsze wyjście - a w takiej sytuacji użycie magii, która była w moim życiu nieodłącznym elementem wydawało mi się raczej oczywiste, ale mimo to starałam się zrozumieć dlaczego przyjaciółka postąpiła tak nieracjonalnie.
-No właśnie byłam. Do samego końca nie wiedziałam gdzie idę. -Odpowiedziała, uważnie obserwując zachowanie siedzącej na przeciwko dziewczyny. Delikatnie uniosła brwi widząc niemałe zdziwienie na jej twarzy -wiedziała, że Vivi niespecjalnie przepada za tą rodziną, jednak nie znała większych szczegółów ich relacji. Nie zamierzała się w nie również wtrącać- widocznie miała jakieś tam swoje powody. -Przekonałam się, że nie jestem fanką imprez, na których prawie nikogo nie znam. -Gdyby wiedziała gdzie idą, z pewnością zastanowiłaby się dziesięć razy, zanim postanowiłaby gdziekolwiek wyjść. Zresztą, teraz też się zastanawiała. I nie wiedzieć czemu zdecydowała się jednak pójść. I do tej pory zastanawia się czy była to słuszna decyzja. Ehh -Biorąc pod uwagę aktualną sytuację, nie za bardzo ufam różdżce...Wiesz, nie chciałabym przez przypadek zrobić im czegoś jeszcze gorszego. A potem nie móc tego naprawić, bo magia nadal sprawiałaby więcej szkód niż pożytku. -Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wolała po prostu nie ryzykować i tym razem posłużyć się tradycyjnymi metodami walki. Ten, kto chociaż trochę zna Mallory wie, że ją również można zaliczyć do dość "wygodnickich" osób. Jeżeli jest na tym świecie cokolwiek, co może wspomagane być magią, Ślizgonka nie będzie się długo zastanawiać czy oby na pewno jej użyć -jeżeli ma takie możliwości, dlaczego ma z nich nie skorzystać? -Dosyć o mnie. Mów co u Ciebie. Co się stało? -Spojrzała się z powrotem na przyjaciółkę, zastanawiając się co się działo u niej w ostatnim czasie.
Przepraszam Cię za tak beznadziejne posty, ale nie mam kompletnie weny .__.
Hugh siedział w kącie pubu i chowając się za książką, którą udawał, że czyta, obserwował siedzące przy innym stoliku dziewczyny. Uwielbiał Vivien Dear! Merlin mu świadkiem, że uwielbiał ją jeszcze zanim wydała singiel! Był jej największym fanem! Założył nawet jej fanclub, którego prezesem był do zeszłego czwartku. W zeszły czwartek jego własna organizacja go wywaliła, bo uznali, że jego pomysły są "poronione" i że "powinien się leczyć". Banda głupich sezonowców! Nie rozumieją czym jest prawdziwa miłość... Zrozumieją swój błąd, kiedy już pobierze się z Vivien. Mozę i lepiej, że się ich pozbył - byli mu tylko kulą u nogi. Z kąta nie mógł niestety słyszeć rozmowy prowadzonej przez jego największą idolkę. Chwilę próbował czytać z ruchu warg, ale po chwili doszedł do wniosku, że dziewczyny nie rozmawiały raczej o "niemiłej Brendzie, która smarka w begonie". Tak nie mogło być! Przecież musiał wiedzieć o Vivien wszystko. Zamknął książkę, zamówił w barze kremowe piwo i przesiadł się do stolika najbliżej tego, przy którym siedziała Dear. Jego plecy znajdowały się teraz mniej niż 3 stopy od jej pleców. Słyszał wszystko, ale nie mógł skupić się na rozmowie. Miał gęsią skórkę na samą myśl, o tym, że siedzi tak blisko niej. Może będzie w stanie poczuć jej zapach. Zaciągną się, ale nic nie poczuł. Może gdyby podsunął się trochę bliżej. Odsunął krzesło i wychylił się delikatnie. W jego nozdrza uderzyła delikatna nutka, którą musiały rozsiewać jej włosy. Och, Vivien! Hugh dałby sobie dłoń uciąć, że od dziś tak właśnie będzie pachniała jego amortencja. Tę samą dłoń, którą teraz bezwiednie wplątał w pukle ulubionej artystki i podsunął do twarzy.
Wysłuchałam historii przyjaciółki z uwagą i oczywiście epatując odpowiednią dawką współczucia, które jej się należało biorąc pod uwagę w jak okropnej sytuacji została postawiona. Nie chciałam komentować, że to wina zadawania się z kimkolwiek kto ma na nazwisko "Zakrzewski", bo miałam świadomość, że tego uwagi niewiele wnoszą. W końcu nadeszła chwila, w której miałam jej się zwierzyć - jednak zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Mallory wiedziała o odejściu Raya i o niespodziewanych i przymuszonych zaręczynach z Leandrem, jednakże ostatnia wiadomość była prawdziwą bombą. Finalnie zdecydowałam się udzielić odpowiedzi prosto z mostu: - Ray wrócił do Anglii. Wlazł mi do mieszkania nieproszony i mieliśmy małe starcie... - powiedziałam starając się zachować stoicki spokój. Wtem, zupełnie niespodziewanie, poczułam, ze ktoś grzebie mi we włosach. Przerażona gwałtownie odwróciłam głowę i zobaczyłam tego psychola z fanclubu, który już raz szpiegował mnie w drodze do domu krzycząc, że jestem jego największą miłością. Natychmiast podniosłam się (co mogło zapewne skończyć się utrata kilku włosów), po czym rzuciłam na stolik odrobinę za dużą ilość galeonów należną za nasze napoje i pociągnąłem za rękę Mallory, żeby jak najszybciej ulotnić się od tego psychola - niestety byłyśmy zmuszone zmienic lokal.
Nie miał planów na dzisiejszy wieczór, nie spodziewał się również, że wyląduje w pub'ie. Zaczęło się dosyć niewinnie, wstał gdzieś około piętnastej, gdzie przez przeszło kilkanaście gapił się tępo w sufit, próbując rozczytać swoje pismo ze starych notatek(do tego doszło, że odszukał wszystkie notatki swojego życia szkolnego, zgrozo), zjadł podwójną porcję makaronu w Wielkiej Sali i zaszył się w bibliotece, jednak nie po to aby zgłębiać tajniki szkolnej wiedzy. Zaczaił się tam aby troszkę odespać, w końcu leżał tyle czasu w łóżku i jedyne co robił to się opierdalał. Udało mu się przez pełną godzinę obejść się bez koszmarów i otworzyć oczy, nie będąc bardziej zmęczonym niż poprzednio. Nie zapowiadało się aby ten dzień miał przynieść coś spektakularnego, dlatego ruszył w podróż po wiosce, zapewne w poszukiwaniu wrażeń... Bo ostatnio miał ich zdecydowanie za mało. Nawet Mallory nie potrafiła odwieść jego myśli od tego, jak popieprzonego życia pragnął. Czyżby znowu wrócił do swoich starych i niefajnych nawyków, w których szukał guza po wioskowych zaułkach? Kolejny pijany jegomość, który przegrał w karty i szuka kogoś, na kim mógłby odegrać swoją złość? Lennox był idealnym kandydatem! Wszedł do "U nieudacznika", którego nazwa sugerowała naprawdę dużo, na pewno jednak nie pasowała do wyglądu samego pomieszczenia. Niemal się zawiódł widząc fikuśne siedziska i atmosferę przytulnego lokalu. Zasiadł przy jednym z wolnym stolików, zamawiając jagodowego i paluszki, bo nie obyło się bez jedzenia. Poszukiwania kolejnego męczennika bez czegoś na żołądku to żadne poszukiwania.
Scoot zazwyczaj nie szwendał się sam po pubach. Chyba że chciał wykazać się swoją kreatywnością i akurat miał taką ochotę, żeby zażyć coś mocniejszego. Dostał sowę od kumpla, który skończył już szkołę, ale w ostatniej chwili facet przysłał wiadomość, że niestety się nie pojawi. Dopadło go tak zwane dorosłe życie, które wiązało się z ciężką pracą. Scoot nie chciał stać się kolejnym pracoholikiem jak reszta jego ambitnych kolegów. Może ambicje nie miały tu nic wspólnego. Zastanawiał się, czy sam taki się stanie za te kolejne kilka miesięcy, sam nie mając czasu dla życia towarzyskiego, spędzając więcej godzin w pracy niż to konieczne. Siedział w pubie "U nieudacznika", który swoją drogą miał ciekawą nazwę. Wnętrze jednak zdecydowanie nie wyglądało jak "u nieudacznika". Podobało mu się tu. Zdecydowanie postanowił na początek coś zjeść, jak już miał tu tak siedzieć. Zamówił zapiekane paluszki i coś do picia bez promili. Czekał cierpliwie na zamówienie, przyglądając się tym, co wchodzili. W końcu zamówienie trafiło na jego stół, a on zabrał się za jedzenie, które smakowało przeciętnie, ale czego mógł się spodziewać po zapiekanych paluszkach? Najadł się, a jego spojrzenie padło na @Lennox X. Zakrzewski.
Naprawdę powinien częściej wychodzić. Brak snu, czy brak znajomych to żadne wytłumaczenia dla leniwej dupy. Nawet nocne obchody w towarzystwie zbyt energetycznej Pani Prefekt przestały być zabawne. Aż w końcu przestał przychodzić. Westchnął przeciągle, pakując sobie jedzenie do ust. Bo było to coś, bez czego Zakrzewski się nie obędzie. Jak to czego mógł się spodziewać po paluszkach? Przecież to rarytas w tych stronach. Oczekiwanie, że w Hogsemade będzie Merlin wie jakie dania, to marnowanie czasu i energii. Dokończył jagodowego, a przyjemny smak rozszedł się po jego gardle. Był trochę ostry na samym początku, ale później było już tylko lepiej. Dawno nie miał alkoholu w ustach, dawno również nie wylądował w Skrzydle. A te dwie rzeczy, tak kompletnie od siebie różne, miały bardzo wiele ze sobą wspólnego. Przynajmniej w rzeczywistości Lennox'a, który uwielbia dziwaczne połączenia. Podniósł swoje spojrzenie do góry, jakby przywołany nachalnym wzrokiem jakiegoś innego chłopaka w pomieszczeniu. Wyglądał na kogoś w mniej więcej jego wieku, a wyraz jego twarzy oraz sam fakt, że tak ostentacyjnie wpatrywał się w Zakrzewskiego mówił mu, że bardzo chciał zarobić dzisiaj w twarz. Nie rozumiał tej przemożonej chęci przemocy... Ha! Dobre, prawda? Czasem potrafił zaskoczyć samego siebie. Oparł się wygodnie na oparciu fotela i podparł podbródek o złączone dłonie. Przy okazji zamówił drugiego jagodowego i tak odwzajemnił spojrzenie kolegi znad przeciwka. Lennox wiedział już, że nie skończy się to w ten sposób. Nie odejdzie z tego pub'u z dumnie podniesioną głową, kompletnie olewając tego kolesia... Coś w jego żołądku się przesunęło, po plecach przeszedł dreszcz wyczekiwania, a bliznowate dłonie zaczęły świerzbić. Twój ruch.
Zignorował go. Tak po prostu Scoot Ravenwood miał czelność zignorować @Lennox X. Zakrzewski. Oczywiście nie odwrócił wzroku, jak to mają osoby, które uciekają od spojrzeń, peszących ich i obnażających w sposób, które nie mogą znieść nieśmiałe, zakompleksione osoby. Na pewno nie przyszedł się bić i nie sądził, żeby coś na to wskazywało, chociaż obserwując ślizgona który tak z chęcią raczył się jagodowym jabolem — nie mógł być pewny. Jednak teraz w obecnym położeniu, a raczej siedzeniu Ravenwood zamówił sobie "niegroźne" piwo kremowe. Nie przyszedł tu na chlanie, a właściwie przyszedł, ale kumpel się nie zjawił, więc on pić nie zamierzał. W samotności piją tylko alkoholicy i ludzie naprawdę zdołowani swoim życiem, reszty nie znał. Upił łyk piwa i przetarł białe wąsy, które mu zostały po kolejnym łyku kremowego. Jego wzrok błądził gdzieś po stole i serwetce, którą starał się złożyć w coś przypominającego; właściwie nic nieprzypominającego. Rozsiadł się wygodnie, opierając nogę na nodze i całkowicie już nie zwracając uwagi na Zakrzewskiego, sączył sobie piwo. Jakby chłopak nie istniał. No, bo czemu miałby obchodzić go jakiś dzieciak? Na pewno studencik z pierwszego roku, który jest zły na cały świat i manifestuje to poprzez krzywe spojrzenia na niewinnych cywilów. On nie pamiętał, żeby taki był. Bójki to nie jego działka. Musiał dbać o reputacje.
Czyli tak się bawimy? Najpierw rzucamy spojrzenia, które naprawdę wiele mogą powiedzieć, a następnie ktoś postanawia zaprzestać? Próbował zwrócić uwagę, a kiedy ją otrzymał uciekał gdzieś dalej. Czemu. Naprawdę nie rozumiał takich ludzi. Ludzi, którzy samą swoją postawą sugerują, że są lepsi od tych, którzy go otaczają. Bo co, bo pił sobie mocniejszy trunek? Bo siedział w samotności, zajadając się paluszkami, którego jego skromnym zdaniem dawały wiele do życzenia? Kim był do cholery... Może kilka lat starszy, dumnie uniesiona głowa i ten irytujący wyraz twarzy. To nie procenty działały za Lennoxa, on sam powstał ze swojego miejsca i ruszył ze swoim napojem do osobnika, który wcześniej sam zwrócił na siebie jego uwagę. Bezceremonialnie zasiadł przy stoliku, upijając łyk Jagodowego. Było dobre, chociaż aby zadziało, musiałby wypić ich o wiele więcej. Nie odezwał się, bo przecież cóż takiego mógł rzec? Pewnie nie będzie to brzmiało zbyt inteligentnie dla kogoś, kto wsadził sobie wszystkie rozumy do dupy i siedzi jak sztywny. Uśmiechnął się jedynie, podnosząc swój trunek, jakby gratulował mu świetnego towarzystwa, jakim był Zakrzewski.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zależało mu na tym spotkaniu. Merlin mu świadkiem, że zależało mu na tym bardziej niż na czymkolwiek odkąd ponownie osiadł w ponurym Londynie. Sama myśl o tym, że do niego dojdzie osłodziła mu ostatni tydzień, wyczekiwanie umówionego dnia pchało go do przodu, dodawało energii potrzebnej do działania. Nic więc dziwnego, że na miejscu pojawił się z dużym wyprzedzeniem, nie miał ochoty dłużej odwlekać tej chwili, a i pobyt w domu nie był dla niego żadną przyjemnością. Pojawił się przed znanym mu jeszcze z czasów szkolnych pubem i zaraz przekroczył próg tegoż przybytku, nie siląc się na żadne powitanie poza nieznacznym, leniwym skinięciem głową. Od razu podszedł do baru i zerknął na oferowane trunki. Jego wzrok tęsknie uciekał ku ognistej whisky, powstrzymał się jednak przed jej zamówieniem, dochodząc do wniosku, że smród mocnego alkoholu to ostatnie czym chciałby powitać dawno niewidzianą kuzynkę. Nie chciał z taką łatwością odsłaniać samego siebie, odkrywać przed jej czujnym wzrokiem kolejnych elementów składających się na jego osobę – tę której, nie miała (jakże wątpliwej) przyjemności poznać. Była bystra, szybko ułożyłaby tę układankę, domyśliłaby się – wszystkiego, lub chociaż większości. Znała go, niegdyś byli blisko i była to zarówno wada, jak i zaleta. Zamówił Dymiące Piwo Simisona i udał się z nim do umiejscowionego w zacisznym kącie stolika. W pubie nie było jeszcze wielu klientów, właściwie niedawno go otworzono, było wszak popołudnie bo ze względu na szkolne ograniczenia nie mógł zatrzymywać Gabrielle aż do późnej nocy. Starał się nie myśleć o tym co stałoby się gdyby odmówiła, teraz jednak, kiedy siedział nad dymiącym intensywnie kuflem piwa, z pustym wzrokiem wbitym w bliżej nieokreśloną przestrzeń, nie bardzo potrafił tego uniknąć. Kiedy napisał do niej pierwszy list właściwie nie był w stanie przewidzieć jej odpowiedzi. Wciąż pamiętał moment, gdy powiedział jej o swoim wyjeździe, miał go przed oczami – tak wyraźnego, jakby zdarzenie to miało miejsce zaledwie wczoraj lub dziś o poranku. Dzikie, pełne gniewu oczy, niepohamowana złość kipiąca z drobnej blondyneczki, furia zupełnie niepodobna do Gabrielle. Prawdopodobnie zasłużył sobie na każdą pojedynczą sekundę tamtego nietypowego ataku. Zranił ją; zranił dogłębnie, o czym jasno mówiło jej zachowanie. Czas podobno leczył rany, ale nie był pewien czy w przypadku dźgnięcia prosto w serce można liczyć na szybką (czy w ogóle jakąkolwiek) rekonwalescencję. Nie docenił jej, jak zwykle. Powinien był już się nauczyć, że bez względu na będące jednym incydentem dziwactwo, jest od niego nieporównywalnie lepszą osobą. Leniwie popijał ze swojego kufla, nieprzerwanie wpatrując się przed siebie – jak spetryfikowany. Czekał.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
„Nie ma Ciebie, nie ma mnie Świat nie istnieje, skończył się Do chwili, gdy się znów… Spotkamy”
Wtedy, kiedy wydaje się nam, że wszystko się skończyło, wtedy dopiero wszystko się zaczyna. Nie wiadomo, czy jest to jakaś większa, życiowa prawda ukryta w tym niepozornym zdaniu. Czy jedynie powiedział to mało znany ktoś, pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu we krwi? Początkowo te parę fraz wydaje się wręcz nieskładnym nonsensem wyjętym z głębszego kontekstu. Dopiero z czasem, gdy wypowiesz je na głos kilka razy pod rząd, coś zaczyna przez nie przemawiać. Niepozorne słowa zaczynają nabierać większego znaczenia, który aż niepoprawnie dobrze oddaje tak wiele życiowych uczuć, emocji, momentów i chwil. I okazuje się, że nie jest ważne kto je wypowiedział i kto pierwszy odkrył ten paradoks świata. Ważne, że te słowa prędzej czy później będą dotyczyły każdego z nas, w najróżniejszych sferach życia. Zawsze tak było. Tam, gdzie coś się kończy, coś innego się zaczyna. W miejsce starego uczucia pojawi się nowe, w miejsce jednego człowieka przyjdzie drugi człowiek… Tylko dlaczego ten drugi nie potrafił zapełnić pustki w sercu? Nathaniel był dla niej kimś niezwykle ważnym, mimo lat ich dzielących nigdy nie dawał jej odczuć, że jest młodsza. Wręcz przeciwnie traktował ją na równi ze znajomymi w szkole czy na podwórku, tylko w najważniejszym momencie swojego życia nie potrafił tego zrobić. Chwila zwątpienia pojawiła nagle, niczym podmuch ciepłego wiatru podczas letniego popołudnia, niespodziewany, zaskakujący, jednak nie zmieniał nic. Od ponad trzech lat miała wiele wątpliwości, co noc przed zaśnięciem; trzymając w dłoni jego scyzoryk - skradziony zanim zamknęły się za nim drzwi posiadłości dziadków - pytała sama siebie, o to jak będzie wyglądać jej kolejny dzień bez obecności Nathaniela. Zupełnie jakby czuła, że gdzieś oboje popełnili błąd. Długo okłamywała samą siebie, że wszystkie decyzje przemyślała, że robiła wszystko słusznie i zgodnie z tym co czuła i powinna. Ale przecież miała wtedy zaledwie dwanaście lat! Czy nie powinna być skalana dziecięcej niewinności? Tymczasem, patrząc na wszystko z perspektywy wpływających lat; miała tą cholerną świadomość, że w tamtym momencie nie odczytała dobrego znaku na drogowskazie. Najzwyczajniej w świecie pobłądziła, skręciła nie w tą stronę, w którą powinna, zignorowała znak stop, zapomniała zatrzymać się na czerwonym świetle. Oboje zapomnieli. Nawet teraz, przymierzając brukowany chodnik Hogsmeade, im więcej korków robiła, tym ogarniało ją większe zwątpienie. Nie tak miało być, teraz to wiedziała. Mogła przecież jeszcze zawrócić, tylko dlaczego wciąż tego nie robiła? Nabrała mroźnego powietrza w płuca, które przeszył ból, zupełnie jakby malutkie szpilki wbijały się w ich tkankę. Nie była w stanie zapanować nad drżeniem dłoni, kiedy zaginęła ją na zimnej, metalowej klamce. Drzwi ustąpiły z lekkim oporem stawianym dziewczynie, zapach alkoholu zmieszany z dymem papierosowym wypełniał powietrze. Błądziła spojrzeniem po pomieszczeniu… dojrzała go od razu - siedział przy stoliku w kącie sali. Stała z szeroko otwartymi źrenicami, jej zranione dotąd serce teraz zaczęło bić jak jeszcze nigdy wcześniej. Była pewna, że nie udźwignie ogromu wypełniających ją uczuć i zaraz wyskoczy z jej klatki piersiowej i już go nigdy więcej nie zobaczy. Co do sekundy pamiętała, ile dni, tygodni, miesięcy i lat minęło, odkąd ostatni raz widziała jego postać. Mogła przysiąc, że nic się nie zmienił. Wciąż wyglądał nienagannie z lekką dozą majestatyczności, która zdawała się być jego cechą wrodzoną. Z jej dużych, zielonych oczu wyleciała pierwsza słona łza. Merlin jej świadkiem, że jej serce biło jak oszalałe i każdy mięsień, żyła, ścięgno i nerw cieszyło się na to spotkanie, jednak nie potrafiła tego okazać. Otoczyła się murem dystansu tak jakby wcale za nim nie tęskniła, a przecież tęskniła już od miliarda sekund, milionów minut, tysięcy godzin i setek dni. Czas płynął wolno, pozwalając by nostalgia tej chwili pochłaniała młodą dziewczynę, aż wreszcie sięgnęła jej dna. W głowie Gabrielle wciąż przelatywała jedna myśl, niemal jak na starym magnetofonie, ciągle od nowa przewijana i włączana setny raz ta sama melodia. Nie chciała go znać, nie chciała o nim pamiętać. Wciąż jednak szalał on w jej głowie niczym złośliwy wirus. Przez chwilę na twarzy panienki Levasseur malował się wyraz zawieszenia połączonego z rozkojarzeniem, zupełnie jakby analizowała całą sytuację, zastanawiając się czy może jeszcze zawrócić swoje kroki. Odpowiedź przyszła znienacka, kiedy to kolejny klient puby popchnął blondynkę lekko do przodu, zmuszając by weszła głębiej. Nie była świadoma tego, że zamarła w miejscu, zupełnie jakby ktoś niespodziewanie i bez ostrzeżenia rzucił w nią drętwotą. Nie wiedziała, ile czasu minęło nim zdobyła się na cokolwiek, choćby na przełknięcie śliny i pozbycie się tej dziwnej guli, która nagle stanęła jej w gardle. Wierzchem dłoni otarła samotną łzę, uniosła do góry brodę po czym ruszyła w jego kierunku. - Witaj - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Zdjęła brązowy płaszcz ze swoich ramion, pozwalając by opadły na nie blond włosy, dzisiaj wyprostowane i starannie ułożone, pachniały niczym kwiaty w sadzie, które dopiero co rozkwitły. Ubrana w szary golf przeplatany brokatowymi nićmi oraz granatową spódnicę, z nieco mocniejszym makijażem – wyglądała dojrzalej niż wskazywałby na to jej wiek; ciężko było stwierdzić, czy jest jeszcze nastolatką czy już dorosłą kobietą.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ciemna, gęsta brew powędrowała ku górze, w wyrazie ni to zdziwienia, ni zirytowania. — To miejsce jest zajęte. — Odpowiedział od razu i przybliżył do warg dymiący kufel. Upiwszy z niego łyka ciemnego piwa, zerknął przelotnie na drobną blondwłosą postać i uniósł kącik ust, szybko dostrzegając ogrom uroku jaki miała w sobie istotka, która go zaczepiła. Miał oko do pięknych kobiet... i nie potrafił ot tak przepuścić dobrej okazji. — Odezwij się później, teraz muszę coś załatwić. — puścił do niej oczko i wziął kolejnego, dość dużego łyka dokładnie w tym samym momencie, gdy dotarło do niego z kim ma do czynienia. Zakrztusił się alkoholem i rozkasłał w najlepsze, za wszelką cenę nie chcąc opluć stolika. Zmylił go głęboki głos nacechowany brytyjskim akcentem, którego musiała nabawić się przez ostatnie lata i wygląd dalece odbiegający od jego małej, słodkiej pszczółki. Spodziewał się usłyszeć francuskie powitanie wypowiedziane wysokim głosem, ujrzeć piegowatą buzię, splecione w dwa warkocze włosy i radosne zielone oczy, w swym odcieniu tak podobne do jego własnych. — Gabrielle! Na Merlina, nie poznałem Cię. — wierzchem dłoni otarł usta z piwa i poderwał się z miejsca, porywając ją w ramiona zanim zdołała zaprotestować. Miał wiele planów, wiele pomysłów na to jak powinno wyglądać ich spotkanie, długo myślał o tym w jaki sposób dobrać słowa, w jej obecności jednak wszystko wzięło w łeb, a skrywana głęboko tęsknota wyszła na wierzch, skłaniając go do niepodobnej dlań spontaniczności. Przytulił ją do siebie mocno, rozpaczliwie, przycisnął ją do piersi i nie pozwalał jej odsunąć się ani na pół kroku. Nachylił się, dyskretnie chłonąc zapach złotych kosmyków; pachniały znajomo, ale gdzieś z tyłu kryła się zupełnie nowa nuta, cięższa, intensywniejsza, bardziej kobieca niż dziewczęca. W końcu poluzował swój uścisk, wypuścił ją ze swoich ramion, ale nie odsuwał się jeszcze; miast tego wyciągnął rękę i ujął jej podbródek, delikatnie unosząc jej głowę w taki sposób, by wystawiona była w stronę światła. Uśmiechnął się – tak zwyczajnie, szczerze. Jak dawniej. Niełatwo było pogodzić się z faktem, że nie była już tamtą dwunastoletnią dziewczynką, a on przegapił okres największych zachodzących w niej zmian, ale mając przed sobą tak niezwykłej urody dziewczynę, trudno było czuć rozczarowanie. Wydała mu się smutna, lecz nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Ucałował ją w sam środek czoła i w końcu się odsunął, wskazując jej miejsce i odsuwając nawet krzesło; potrafił być szarmancki, kiedy tego chciał. — Czego się napijesz? Piwa kremowego? — zapytał i od razu udał się do kontuaru celem zamówienia wskazanego przez nią niskoprocentowego napoju. Dopiero kiedy oboje mieli przed sobą szklanki, zajął miejsce naprzeciwko niej. Wpatrzył się w nią, milcząc przez dłuższą chwilę; szalało w nim tyle emocji, że trudno było mu ułożyć sobie to wszystko w głowie. Właściwie nie wiedział od czego mógłby zacząć i czuł, że cokolwiek nie powie, zabrzmi to banalnie. — Tak dobrze znów Cię zobaczyć, Pszczółko. Okropnie za Tobą tęskniłem, wiesz? — w rozmowie z nią francuski wydawał mu się najbardziej naturalny i właściwy. Przekrzywił nieznacznie głowę, ciekaw jak zareaguje. Nie można powiedzieć, że ją sprawdzał, nie zwlekał za to z przechodzeniem do sedna, świadom, że i tak czeka go to prędzej czy później.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Spojrzał na nią, mieszanka zdziwienia i swego rodzaju… irytacji malowała się w jego oczach; te nie zmieniły się wcale. Zielony kolor tęczówek przeplatany ciemniejszymi niteczkami emanował naturalnym blaskiem, który podsycało światło lamp zawieszonych na kinkietach. Uniosła do góry prawą brew, kiedy pierwsze słowa, wypowiedziane grubiańskim tonem opuściły jego usta. Nie takiego powitania się spodziewała, oczywiście brała pod uwagę fakt, że może jej nie poznać - zmieniła się przecież bardzo przez te lata, z małej dziewczynki stała się młoda kobietą. Zacisnęła zęby, a usta stworzyły cienką linię, gdy w głowie pojawiła się myśl, że on nie był świadkiem tej zmiany, nie było go. Poczuła jak złość niczym trucizna ponownie zalewa jej ciało, wbiła paznokcie we wewnętrzna stronę dłoni, jednocześnie nie chcąc pokazać mu, jak wiele emocji- w dużej mierze tych negatywnych- wywołuje w niej jego osoba. Potrząsnęła głową, zamrugała kilka razy wpatrując się w niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęła się, nie tak pięknie i radośnie jak to miała w zwyczaju, lecz kpiąco. - Z przyjemnością - odpowiedziała, wkładając w swój ton tyle jadu i złości ile była zdolna. Skrzywiła się nieznacznie słysząc jak nienaturalnie rozbrzmiał jej głos wypełniając powietrze wokół nich. Z każdą sekundą zdawało się być ono coraz cięższe. Zawieszone w nim nigdy niewypowiedziane słowa, nigdy nie pokazane uczucia i ten ogromny żal, którym dziewczyna karmiła się we wspomnieniach tuż po jego odejściu. Gdy człowiek zostaje zraniony przez osobę, która kocha całym sercem nie pamięta już tego,co było dobre. Jego wspomnienia to zlepek negatywnych sytuacji, w których nie ma miejsca na te dobre. Wszystko, co piękne było w ich relacji zostało zamazane, na tą chwilę nie potrafiła wykrzesać z siebie pozytywnych emocji. To naturalne. Niektórzy mówią, że z czasem rany się goją, ale co z bliznami, które po nich zostały? Oświecenie przyszło wcześniej niż się spodziewała. Wredna natura dziewczyny skrywana na co dzień bardzo, bardzo głęboko postanowiła dojść tym razem do głosu. Nie przypuszczała, że poza Elijahem ktoś może ją w niej obudzić, a już na pewno nie podejrzewała, że będzie to Nathaniel. Serce w piersi Gabrielle poddawane było niezwykłemu wysiłkowi. Nadwyrężony mięsień bił z niezwykłą siłą, by po chwili prawie się zatrzymać. Stan ten wywoływała mieszanka uczuć, która towarzyszyła blondynce od chwili, kiedy wyraziła chęć spotkania z kuzynem. Nie potrafiła nad tym zapanować, nawet eliksir spokoju nie był w stanie ujarzmić burzy panującej w jej wnętrzu. - Jak wspomniałam… zmieniłam się - oznajmiła, jawnie nawiązując do listów, które ze sobą wymienili przed spotkaniem. Twarz blondynki wydawała się spokojna,zupełnie jakby prawili o pogodzie, a przecież szalało w ich obojgu tyle niezidentyfikowanych i trudnych do wyrażenia emocji. Nim zdołała w jakikolwiek sposób wyrazić swój protest chłopak, właściwie już mężczyzna zamknął jej ciało w żelaznym uścisku. Nie mogła nic poradzić na to, że cichy jęk opuścił jej usta, mimowolnie odwzajemniła zaskakujący gest. Pochwycił podbródek Gabrielle, zmuszając ją tym by spojrzała w stronę przytłumionego światła. To był taki moment, w którym czas na chwilę się zatrzymuje, sekundy zdają się płynąć niezwykle wolno, a ty drżysz w oczekiwaniu na to, co zaraz się wydarzy. Jego uśmiech zawsze działał na nią rozczulająco, w oczach dziewczyny zaczęły zbierać się łzy, zdradzieckie słone krople, który bieg zatrzymała mrugając kilka razy. Nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości, tęsknoty i miłości, którą pomimo żalu nadal go darzyła. Waleczna natura blondynki zupełnie się na to nie godziła. Ucałował ją w czoło, miał to w zwyczaju zawsze, kiedy w przeszłości widywali się czy też żegnali na czas dłuższy niż dzień. Oparła delikatnie, wręcz niewyczuwalnie głowę o jego wargi, by chłonąć i napawać się tym ułamkiem sekundy nieco dłużej, niż w rzeczywistości powinna. Zajęła odsunięte krzesło, w milczeniu jedynie kiwając głową na jego pytanie. Samotność, którą jej podarował była gorsza niż gdy był tuż obok. Zaciągnęła się powietrzem, które przesiąknięte było jego charakterystycznym zapachem: woń mięty przeplatania słabym zapachem whisky i tytoniu papierosowego. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach, jakby bali się przerwać tą ciężką ciszę, bo cóż mogli powiedzieć? W obliczu wydarzeń z przeszłości wszystkie słowa wydawały się być banalne. Zaśmiała się słysząc jego zmieniony francuski, mówił zupełnie tak jakby miał kluski w buzi - Ciebie również miło widzieć, prawie nic się nie zmieniłeś… tylko twój francuski, zapomniałeś jak powinien brzmieć? - zapytała, wytykając mu w sposób umiejętny pobyt w Kanadzie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rzeczywiście, wspominała o tym w swoim liście, lecz on kurczowo trzymał się przekonania, że "tak tylko mówi", tak jakby myśl o tym, że Gabrielle jest taka sama jak kiedyś mogła sprawić, że i on taki będzie – zwyczajny, nie tak... zepsuty. Zmieniła się i on również musiał pozostać zmieniony; taka była kolej rzeczy, bez względu na to, że wydawało mu się to okrutnie niesprawiedliwe. Przez chwilę myślał, że pozostanie na niego obojętna – jak zimny, twardy głaz bezwolnie zamknięty w męskich ramionach, niby nie protestujący, a mimo to wyraźnie niechętny. Przez chwilę myślał, że to nic nie szkodzi, bo dopóki może ją do siebie tulić, nie potrzebuje jej aprobaty; był egoistą, jeśli czegoś pragnął lubi uważał, że mu się należy, po prostu to brał. Okazało się, że miło było poczuć jak pomimo jadu wypływającego obficie z jej słów jeszcze przed momentem, odwzajemniła czuły gest, dając mu – świadomie lub też nie – do zrozumienia, że nie jest jej tak obojętny, jak by sobie tego życzyła. Nie wiedział czy wiązało się to z samozadowoleniem, bo pomimo tego, że ją zranił najwyraźniej pozostawał jej bliski, czy raczej ulgą, bo choć nie chciał głośno się do tego przyznawać, naprawdę wierzył, że może nie chcieć więcej go widzieć. Z bliska patrzył w jej oczy, próbując zrozumieć jakie emocje targają nią w danym momencie, lecz sam był na tyle rozstrojony, że nie potrafił w wystarczającym stopniu skupić swojej uwagi na biernej obserwacji. Chciał z nią rozmawiać, w pełni poczuć, że znów znajduje się w jej towarzystwie. Chciał się przekonać czy dalej potrafią być sobie tak bliscy, jak to bywało kiedyś. Była dla niego jak młodsza siostra, mały promyczek, który rozświetlał mu dzień zawsze gdy tego potrzebował; trudno żyło się bez tego światełka w swoim życiu i był w stanie zacięcie walczyć o to, by je odzyskać. Prychnął cichym śmiechem, kiedy w końcu się odezwała, a jego oczy przymrużyły się, jak zwykle kiedy był szczerze rozbawiony. — Jak kluski w buzi? Gab, nie widzieliśmy się trzy i pół roku, i to pierwsze co mówisz mi, gdy w końcu możemy porozmawiać? — powiedział, niby to urażony, choć widać było, że szczerze go to bawi. Uniósł kufel ku wargom i pociągnął z niego solidnego łyka. Mógł wziąć tę ognistą, byłoby mu teraz łatwiej. Stresował się, cholera. Nie bardzo miał ochotę się do tego przyznać, ale taka była prawda. Odchrząknął i tym razem przyłożył większą wagę do brzmienia swojego francuskiego, aby pozbyć się kanadyjskich naleciałości. — Kanadyjczycy mówią trochę inaczej, musiałem nieświadomie to podłapać. Ich francuski trochę łatwiej się wymawia, nietrudno się do tego przyzwyczaić. Chociaż... pewnie Cię to nie interesuje. — uśmiechnął się krzywo, już nie szczerze i zabębnił palcami w grubą, pokrytą kropelkami wody ściankę kufla. Wbił w nią spojrzenie zielonych oczu. — Podobało Ci się na Islandii? Pewnie nie jest tam tak szaro jak tutaj, co?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie potrafiła powstrzymać kąśliwej uwagi, która uparcie cisnęła się na jej różowe usta. Była gotowa wybaczyć Nathanielowi, jednocześnie nie zamierzała ułatwiać mu zdobycia tego wybaczenia. Zranił ją, zdradził i zostawił. Teraz wrócił, a jednak czy prosząc o spotkanie był gotów nadrobić te lata, w których Gabrielle pozbawiona była jego obecności? Był gotowy ponieść wszystkie konsekwencje swojego czynu oraz odkupić winy? Nie wiedziała. Wpatrywała się w niego siląc się na to, by jej spojrzenie wyrażało jak najmniej emocji. Serce w piersi dziewczyny biło niezwykle mocno, bała się, że on może to usłyszeć, lecz nawet jeżeli jej organizm mimowolnie reagował na jego obecność - ta starała się zachowywać pokerową twarz, obdarzając kuzyna teatralnymi uśmiechami czy gestami. Nie była pewna od kogo się tego nauczyła, lecz działało to niczym tarcza obronna. Tylko czy przy nim musiała jej używać? Całą sobą czuła, że więź, która łączyła ich przez lata, rozwijała się wraz z nimi… nie zniknęła. Wystarczyło, by ponownie spojrzała w jego zielone tęczówki, ażeby uświadomić sobie jedną rzecz - lata rozłąki, choć były trudne ni jak nie przerwały nici, którymi utkana było ich wspólne życie. Na powrót wszystkie wspomnienia wróciły uderzając w panienkę Levasseur z niewiarygodną wręcz siłą. Pamiętała wszystko, każde wspólnie spędzone lato, każde wypowiedziane przez lata słowo, a przede wszystkim każdy gest, sama przed sobą musiała przyznać, że Nathaniel wobec niej był niezwykle czuły i kochający. Nawet gdy się pokłócili o jakąś bzdurę, to on jako pierwszy wyciągał rękę. Wpatrywał się w nią, zupełnie jakby chciał odczytać błądzące po jej umyśle myśli. Nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia-było zbyt intensywne i zbyt wiele wysiłku sprawiało jej przeciwstawienie się mu. Utkwiła zielone tęczówki w kuflu z kremowym piwem, piana tworząca się na jego powierzchni wraz z upływem czasu zmieniała się, szparki w białej strukturze znikały, a jej obojętność malała - zupełnie jak złość Gabrielle. Mimowolnie zaśmiała się pod nosem słysząc pytanie, może rzeczywiście czytał w jej myślach? Śmiech dziewczyny przeszył powietrze wokół nich sprawiając, że jego ciężka konsystencja nieco się rozrzedziła. Oboje nie mieli jeszcze tej świadomości, lecz był to krok milowy w ich relacji. Wzruszyła ramionami, nie kryła rozbawienia oraz uśmiechu, który błąkał się na jej wargach. - Cóż… zdarza się? - odpowiedziała, jej ton głosu stał się łagodniejszy, dobry słuchacz mógł wyłapać tą drobną zmianę, a Nathaniela właśnie za takiego uważała. Nie zamierzała robić mu tu wyrzutów, pub nie był odpowiednim miejscem ku takim okazją, z drugiej też strony nie spotkali się po to, by rzucać w swoją stronę wzajemnymi oskarżeniami, których ona zapewne miała wobec niego dużo więcej. - I tu się mylisz - oznajmiła skrywając w tym prostym zdaniu wiele niewypowiedzianych słów, których on nie potrzebował by zrozumieć, co dziewczyna ma na myśli. Podniosła na niego spojrzenie, niezwykle intensywnie wpatrując się w jego oczy. Znikł uśmiech czy wyniosła pozę, którą wcześniej starała się zachować za cenę prawdziwych uczuć. - Było… ekscytująco. I to prawda, ale jest dużo zimniej, wątpię żebym chciała tam kiedykolwiek zamieszkać - odpowiedziała robiąc dłuższą pauzę, by znaleźć odpowiednie słowo, które opisywałoby idealnie wszystko to, co miało tam miejsce. - Na ile wróciłeś? - zapytała nieco bezczelnie, znając sytuację swojej ciotki, lecz nie mogła się powstrzymać. Doskonale wiedziała, jaki stosunek ma on do Londynu, prędzej wróciłby i osiedlił się we Francji niż w tym ponurym mieście, a więc jego wyjazd to była tylko kwestia czasu, tak sądziła.
Od dłuższego czasu łypał posępnie znad kufla, na dwójkę żabojadów. Człowiek już nigdzie nie mógł liczyć na usłyszenie własnego jeżyka, we własnym kraju. Francuzów nie lubił szczególnie. Nie było ich tylu co śmierdzących kapustą biedaków ze Wschodniej Europy, ani przykurzańców z Indii, ale działali mu na nerwy jak żadni inni obcy. Ten ich język... nie dało się tego słuchać. Brzmieli jakby mieli gęby pełne ślimaków. Do tego mili jakieś takie maniery... jakby zobaczył na ulicy Francuza, od razu wiedziałby, z którego jest kraju. Po prostu było widać, że to tchórze i zboczeńcy. - Jeszcze jedno, Sam - zwrócił się do barmana, odstawiając pusty kufel na ladę. Z wyraźną niechęcią na twarzy, mierzył wzrokiem mężczyznę przy stoliku. "Mężczyznę"... huh. Kiedy patrzył na jego lalusiowatą buźkę, szczerze wątpił, by ten posiadał coś między nogami. - Od kiedy wpuszczasz tu pederastów, Sam? - spytał głośno, kiedy barman postawił przed nim kolejny kufel piwa, a widząc po jego wyrazie twarzy, że nie zrozumiał dodał: - Gdybym ja miał przy sobie taką dupeczkę, miałaby zbyt zajęte usta, żeby mówić. Wykonał jednoznaczny, wulgarny gest, po czym uśmiechnął się lubieżnie do blondynki. - Chciałabyś spróbować angielskiego, prawdziwego kutasa, mała?