Wspaniałe miejsce do odpoczynku zarówno aktywnego jak i leniwego. Całość jest otoczona kamienną posadzką. W pewnej odległości od basenu ustawione są leżaki wraz z parasolami. Nieopodal stoi także mały barek, zapewniający całodobową obsługę. Basen jest podzielony na część dla dzieci i dorosłych. Łatwo je rozróżnić - w tej pierwszej 1/4 powierzchni zajmuje ogromna ślizgawka w kształcie słonia. Dzieli się ona na trzy wyjścia, co sprawia najmłodszym uczestnikom wycieczek dużą frajdę. U brzegu basenu ułożonych jest parę kółek, służących do nurkowania za nimi. Część dla dorosłych zaopatrzona jest jedynie w mini wydzielone jacuzzi. Reszta jest tylko czystą, przejrzystą wodą.
Dopiero, jak zauważyła ich rozmowę zrozumiała że się pomyliła. Ja siwowłosa? nie była zadowolona z takiego określenia. Przecież jest blondynką. Lecz udawała im, że nie słyszy tego określenia, to w mózgu jej się gotowało. Chciała już coś odpowiedzieć, lecz się powstrzymała. Gdy usłyszała, że ten ślizgon się z nią pożegnał udała że nie słyszy i nie odmachała mu ręki. Dopiero wtedy zwróciła się ponownie do Juliet. - Pomyliłam się co do numeru. To był ... - myślała. Jaki? sama niewiele pamiętała. Na pewno wiedziała, że na początku był numer 3, ale nie przypominała tej drugiej cyfry. Myślała aż w końcu się jej przypomniało. - ... numer 38. Tak, to na pewno ten numer. - powiedziała uradowana, że w końcu sobie przypomniała.
-Aha-mruknęła Juliet zauważyła nagłą złość Paulini dlatego położyła jej na ramię rękę i powiedziała: -Nie przejmuj się nimi. W tym momęcie chłopka pomachał ręką w stronę jej koleżanki. Już wiedziała że dziewczyna na pewno nie odmacha. -To co robimy? Chciała jakoś uspokoić całą sytuację.
Paulina zauważyła, że dziewczyna chce ją pocieszyć. - Dzięki. - powiedziała. Nie wiedziała co powiedzieć. W sobie miała tyle złości, która chciała się ukazać temu chłopakowi. Jednak chciała się jej pozbyć. - Może sobie popływamy? - spytała się jej nie wiedząc co zrobić.
-Dobrze-uśmiechnęła się Wiedziała jednak że złość dziewczynie jeszcze nie minęła. Nie chciała tego rozstrząsać więc wskoczyła do basenu przy okazji chlapiąc Paulinę. -Choć.-zaśmiała się
Wskoczyła delikatnie do wody za Juliet, lecz została trochę ochlapana. Chciała się trochę odprężyć. Zaczęła pływać, a jak pływała to trochę odprężała. Chciała zapomnieć te słowa, które do niej powiedział te ślizgon. I się udawało.
Juliet była zadowolona że ma chwile odpoczynku od jakich kol wiek kłótni. Sama chętnie powiedziała by tej dwójce kilka ,,milszych słów,, Chciała się odprężyć dlatego zrobiła kilka rundek i wyskoczyła z wody siadając na krawędzi basenu.
Gdy pływała nerwy jej mijały. Szkoda, że nie pada, to by może dało nauczkę temu ślizgonowi. myślała. Chciała się zemścić za to co powiedział o niej.Trochę się uspokoiła, lecz tego łatwo się nie zapomni. Przepłynęła trochę jeszcze kółek wokół basenu i wyszła siadając przy Juliet.
Dziewczyna westchnęła ciężko: -Chyba nigdy nie polubię ślizgonów-powiedziała widząc siadającą obok siebie Paulinę. Spojrzała na koleżankę miała nadzieje że nie przypomniała jej o sytuacji, która miała miejsce kilkanaście minut temu.
-Ja na razie ich nie lubię, ale nie mam ochoty ich nienawidzić. - odparła. Na szczęście nie przypomniało jej się ta poprzednia sytuacja. Może jedynie przebłyski, ale już się tym nie przejmowała. - Krukoni i puchoni są w miarę spoko, ale ślizgoni ... - nie lubiła ich i tyle. - Wątpię, że kiedykolwiek byśmy byli przyjaciółmi albo koleżankami. - odparła.
Podpłynął bliżej do Sydney, i także przeczesał ręką włosy. To była według niego jedyna wada jego kruczo czarnych włosów. Nie cierpiał gdy są mokre, albo się pocą. Ale nawet mu do głowy nie przyszła myśl, aby je ściąć. -No chyba dobrze. - Uśmiechnął się. - Czym się interesujesz? - Zapytał z nienacka. Nigdy nawet nie myślał o dialogu w wodzie.
Juliet pokiwała głową w wyrazie zgody. W żeczy samej Paulina miała racje ze ślizgonami nie da się pogadać, a zwłaszcza gryfoni. Ona sama dobrze to wiedziała. - Nie myślmy o tym-uśmiechnęła się do niej
Zauważyła, że Juliet się z nią całkowicie zgadza. Ucieszyła się, że mamy zgodne zdanie na ten temat. - Ok, ale o czym będziemy gadać w takim razie? - odparła. Jeśli ten temat miał być zakończony to jaki zaczniemy? myślała. Nie miała wielu tematów na rozmowy.
- No nie wiem- uśmiechnęła się lekko Nie miała po jęcia o czym mogły by poplotkować. Rozejrzała się do o koła. Szukała jakiegoś tematu, ale nic nie mogła znaleźć.
- Eh, już nie ma tematów takich, by sobie pogadać - uśmiechnęła się lekko. Także oglądała się za jakimś ciekawym tematem do rozmów ale nic. Na basenie prawie nikogo nie widziała, a tematów jej zabrakło. - A co sądzisz o tym Niku? - spytała się. Może będzie to ciekawy temat do rozmów. zamyśliła się.
Juliet odwzajemniła się uśmiechem. Rozglądała się nerwowo, ale nie widział nic godnego uwagi nagle usłyszała głos Pauliny -O Niku. Sama nie wiem. Jak dla mnie jest wkurzający, ale kocham go-westchnęła- A ty? spojrzał na nią z zaciekawieniem.
Uśmiechnęła się. - Ja taka miłosna to nie jestem. Utrzymuję dystans do innych. No dobra. Idę po swe rzeczy i trzeba wracać. Pa. - powiedziała, po czym ruszyła w kierunku swego domku.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie powinien narzekać na towarzystwo współlokatora, ale powiedzmy sobie uczciwie, przez wzgląd na różnice poglądów nie mogli zbyt długo dzielić z Deanem jednej przestrzeni. Rozmowy nazbyt często zbaczały na temat pracy, polityki lub religii, co skutecznie psuło wakacyjną atmosferę, więc dla zdrowia psychicznego chyba obaj woleli od siebie niekiedy odpocząć. Poza tym przyjechali tutaj tylko na tydzień, więc szkoda byłoby spędzić dzień w zaciszu czterech ścian drewnianego domku, i to nawet mimo jego dość luksusowego wnętrza. Przynajmniej Paco nie zamierzał marnować czasu. Ot, przywdział na nos okulary przeciwsłoneczne i pokierował się w stronę pobliskiej plaży, w ostatniej chwili porzucając ten pomysł na rzecz podróży na jedną z pomniejszych wysepek w okolicy. Po dwóch dniach miał bowiem dosyć wyciągania drobinek piasku z kieszeni ubrań, a z tego względu o wiele bardziej kuszącą atrakcją zdawał mu się obecnie basen, o którym usłyszał wczorajszego popołudnia od przechadzających się po wiosce tubylców. Przepłynął kilka długości basenu, zanim rozłożył się wygodnie na leżaku, pozwalając ciału obeschnąć. Nie uciekał się do stosowania zaklęć suszących; raz już popełnił ten błąd, przypadkowo przypalając słomiany dach baru. Po tym zdarzeniu przynajmniej uwierzył ostrzeżeniom mieszkańców, wedle których lepiej było czarów o podobnym działaniu unikać. Nie zależało mu na opaleniu skóry. Wybrał względnie zacienione miejsce, zdjął przyciemniane szkła… i wtedy w oczy rzuciła mu się szczupła, zgrabna sylwetka o delikatnie zarysowanych mięśniach. Blondwłosa piękność wyskoczyła właśnie z wody, udając się w stronę baru, a Morales nie byłby sobą, gdyby nie postanowił wykorzystać szansy od losu. Słońce, palmy, kolorowe drinki i roznegliżowani, urokliwi chłopcy… właśnie tego mu było trzeba. Przed młodym Swansea stanął kieliszek kokosowego wina palmowego, a barman wskazał obdarowanemu skinieniem głowy na Salazara, który właśnie zakładał na ramiona pasującą do lekko wilgotnych jeszcze szortów koszulę. Zaczekał chwilę, sącząc cytrusowy odmianę słynnego, malediwskiego trunku, a wreszcie stanął obok upatrzonej wcześniej ofiary. – Niezłe tempo. – Pochwalił jego zdolności pływackie zanim z jego ust uwolniło się dosyć bezpośrednie pytanie. – Masz jakieś plany na wieczór? – Nie miał w zwyczaju owijać w bawełnę, więc i tym razem uraczył swojego rozmówcę szelmowskim, jednoznacznym w swym wyrazie uśmiechem.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Szkolny wyjazd to coś, czego dalej nie umiem sobie odmówić. Tym razem mam jednak całkiem niezłą, moim zdaniem, wymówkę i nie jest nią bynajmniej chęć spotkania ze starymi znajomymi, ani nawet nieuchronny sentyment do kilku z nauczycieli. Nie nie, jestem tutaj w celach biznesowych. Brzmi bardzo ładnie, prawda? Ferie tylko pomogły mi obrać odpowiedni kierunek na mapie świata, wybrać miejsce, w którym spróbuję poznać nowe receptury, których będę mógł użyć w swojej herbaciarni. Przy okazji udało mi się dostać robotę za obiektywem i za parę dni czekała mnie sesja zdjęciowa nowej kolekcji strojów kąpielowych. Przyjemny sposób na zarobienie paru groszy. Jestem zapracowany, ale to nie znaczy, że nie traktuję tego wyjazdu jak wakacji. Wiem, że powinienem łapać każdą chwilę na odpoczynek i naprawdę staram się to robić. Problem w tym, że nie przepadam ani za leżeniem w miejscu, ani za palącym słońcem. W ogóle nie najlepiej czuję się w tak wysokich temperaturach, dlatego też wolny czas spędzam raczej aktywnie i najczęściej w przyjemnie chłodnej wodzie. Nie przepadam za zbiornikami wodnymi... i właśnie dlatego od dziecka doskonalę umiejętność pływania, żeby nigdy więcej nie dać pokonać się wodzie. Mój trening trwa już jednak wystarczająco długo i dopada mnie pragnienie, dlatego ociekając wodą, kieruję się do baru. Zanim udaje mi się wybrać spośród oferty mrożonych herbat, barman stawia przede mną kieliszek wina, a ja obdarzam go pełnym nieskrywanego zdziwienia spojrzeniem, które zaraz kieruję w stronę mojego... darczyńcy? Mimo wszystko we wskazanym kierunku spodziewałem się zobaczyć kobietę; sytuacja robi się tak dziwaczna, że aż uśmiecham się z rozbawieniem, nie do końca panując nad swoją reakcją. Nigdy jednak nie słyszałem co do tego żadnej pochwały – nic więc dziwnego, że jestem tym faktem szalenie zaskoczony, chyba nawet bardziej niż pojawieniem się przede mną drinka. Czuję się zbity z tropu i nie bardzo rozumiem całą sytuację. — Staram się — odpowiadam w końcu, unosząc nieznacznie kąciki ust, bo tylko to przychodzi mi do głowy. A wtedy ten spuszcza na mnie kolejną bombę, która sprawia, że po pierwsze nie mam pojęcia, czy powinienem w ogóle zamoczyć usta w tym drinku, a po drugie – w głowie znów mam pustkę. — Do wieczora jeszcze długa droga, wiele się może zmienić. Ale pewnie pójdę na plażę, kiedy będzie tam już panować znośna temperatura. — Mimo migającej w mojej głowie czerwonej lampki unoszę kieliszek z winem, najpierw wykonując gest toastu ku nieznajomemu, a potem zbliżając go do ust i pociągając niewielkiego łyka. Następnie orientuję się, że chyba powinienem się przedstawić, odstawiam więc kieliszek i swoją mokrą dłoń odruchowo wycieram o, cóż, jeszcze mokrzejsze szorty, po czym wyciągam ku mężczyźnie. — Elijah. Swansea. Dziękuję za wino, to bardzo miłe, ale nie chciałbym być źle zrozumiany... Pozostaje mi tylko nadzieja, że mój rozmówca nie poczuje się urażony. Nie mam pomysłu, w jaki inny sposób mógłbym dać mu do zrozumienia, że trafił do niewłaściwej osoby.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Oczarowany młodzieńczą urodą powiódł wzrokiem po kosmykach wilgotnych, blond włosów połyskujących kusząco w blasku promiennego słońca, a potem i po subtelnych, niewinnych rysach twarzy, którym uniesione nieznacznie kąciki ust tym bardziej nadawały kolorytu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się zresztą w rozpierzchnięte wargi, próbując odsunąć na bok nieprzyzwoite scenariusze rysujące się w odmętach jego własnej wyobraźni, skutecznie podsycane jeszcze przez przyjemny tembr głosu, jaki dobiegł do jego uszu. Miał ochotę już teraz wziąć chłopaka w swoje ramiona, nie czekając wcale do wieczora, ale zamiast tego pokiwał głową z uznaniem, siląc się chociażby na krztę uprzejmości. - Nie przepadasz za upałami, co? – Zapytał retorycznie, nie oczekując odpowiedzi, która po słowach towarzysza zdawała nasuwać się na myśl sama. Po prostu obserwował uważnie jego zachowanie, każdy najdrobniejszy ruch czy gest, odnosząc przy tym wrażenie że spostrzega w nim cień zawahania. Nie był pewien czy dobrze go rozczytał, ale za to uniesienie kieliszka z winem potraktował jako zaproszenie, napawające zarazem ostrożnym optymizmem. Sam przechylił szkło, racząc podniebienie słodko-kwaśnym smakiem cytrusowego wina palmowego, a jego spojrzenie mimowolnie opadło niżej, na przemoczone szorty chłopaka, o które ten niezbyt przemyślanie próbował otrzeć własną rękę. Nieszczególnie przejął się nadal wilgotną skórą, prędzej zatraconym przypadkowo kontaktem wzrokowym, który w pośpiechu próbował przywrócić, kiedy zamknął chłopięcą dłoń w stanowczym uścisku. – Salazar Morales, ale jeżeli ci wygodniej, możesz mówić po prostu Paco. – Patrzył wprost w jego ślepia, rozluźniając chwyt tylko po to, by niby to przypadkiem przesunąć delikatnie opuszkami palców po jego przedramieniu. – Znam jedną plażę… – w okolicy, którą warto zobaczyć właśnie wieczorem. Byłby i dokończył, gdyby nie dość jednoznaczna sugestia, która nagle wybrzmiała w jego uszach. Odchrząknął wymownie, wolną dłonią rozmasowując skroń, bo podobne pomyłki nie zdarzały mu się wcale często. – …źle trafiłem? – Prychnął pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową, ale jakby na wszelki wypadek spojrzał na niego raz jeszcze, wyczekująco, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że będzie zmuszony obejść się smakiem. – Jesteś pewien? – Wypalił nagle, nieoczekiwanie, wiedząc jednak że tym sposobem nie wywróży sobie sukcesu. – Maldición. Nie mam dzisiaj szczęścia. – Niby westchnął głośno, ale tak naprawdę i jego zaczęło bawić to małe nieporozumienie. – Przynajmniej mamy wino. – Pozwolił sobie zażartować, by jakkolwiek rozładować mało komfortową atmosferę, jaka wytworzyła się pomiędzy nimi. Sięgnął również po wsuniętą za szorty paczkę merlinowych strzał, kierując ją wpierw w stronę młodego Swansea. – Wakacje czy praca? – Niekoniecznie takiego skrzyżowania dróg od losu by się spodziewał, ale skoro już wznieśli wspólny toast, a i odezwał się w nim nikotynowy głód, postanowił rozmowę podtrzymać. W międzyczasie wsunął do ust papierosa i zaprószył ogień zapalniczki, z lubością zaciągając się gryzącym, tytoniowym dymem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Sam proszę się o taką ocenę i gdzieś w odległych zakamarkach swoich myśli jestem tego nawet świadom. Nie jestem przecież aż takim towarzyskim gumochłonem i nawet jeśli czasem sprawiam wrażenie, jakbym potrafił spartaczyć najprostszą wymianę zdań, to znam etykietę. Nie da się wychować w domu Swansea i nie nabyć dobrych manier, nawet jeśli Cassius dwoił się i troił, żeby udowodnić, że jest inaczej. W każdym razie rozumiem, że przyjmując drinka i co więcej, wznosząc niemy toast, utwierdzam go w przekonaniu, że mogę być jego towarzyszem na ten wieczór. To, czego nie wiem, nie rozumiem i nie znam to moje własne motywy. Dlaczego tak postępuję? Kieruje mną prostacka ochota na darmowego drinka, nagła, dość niepodobna do mnie chęć zabawienia się cudzym kosztem, czy jednak obiecująca perspektywa interesującego towarzystwa, jakim już na pierwszy rzut oka wydawał się Paco? Chciałbym rozumieć sam siebie. Kiwam głową, odpowiadając tym samym na oba pytania, choć czuję, że wcale nie ma takiej potrzeby. Waham się przez krótką chwilę, ważąc słowa, które, choć jak zwykle wydają mi się zbędne, wyjątkowo chcą wybrzmieć nie tylko w moim myślach, ale i ustach. — Mam kogoś — wyjaśniam z uśmiechem i towarzyszącym mu wzruszeniem ramion, zatrzymując na dłużej jasne oczy na ciemnej toni tęczówek nieznajomego mężczyzny. Nie mówię tego, ale założyłbym się o wszystko, że widać, jak poważnie traktuję swój związek. Tak jest zawsze, kiedy mówię o Moe. — Ale takie sytuacje przytrafiają mi się od czasu do czasu. Podobno sprawiam takie wrażenie. Nie traktuję i nie traktowałem tego jak obelgi; może jest w tym nawet ziarno prawdy. Rzeczywistość wyglądała tak, że w ludziach najbardziej interesowały mnie detale, czy to w wyglądzie, czy w charakterze. Pan Morales zdaje mi się zaś być szczególnie interesującym przypadkiem. — Wakacje i praca. Jedno może być drugim, jeśli tylko dokona się odpowiednich wyborów. O jakiej plaży wspominałeś? Może nie będę odpowiednim towarzystwem, ale skoro jest wyjątkowa, chętnie dowiedziałbym się, gdzie mogę jej szukać. Szukam ładnych miejsc. — basen był prawdopodobnie jedynym miejscem, gdzie nie zabrałbym ze sobą aparatu. Jestem przyzwyczajony do tego, że zawieszony na szyi sprzęt z daleka zdradza moją profesję, dlatego tak jak w tym wypadku kiedy nie mam go ze sobą, zdarza mi się zapominać, żeby wyjaśnić, czym takim się zajmuję. Z drugiej strony może wcale go to nie obchodzi? — Skąd przyjechałeś? — Pytam, omiatając jego twarz zaciekawionym, wnikliwym spojrzeniem. Hiszpańskobrzmiące wstawki każą mi myśleć, że nie przybyliśmy z tego samego miejsca.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zamówionego na rzecz blondwłosego chłopaka drinka potraktował jako inwestycję na niedaleką przyszłość, a jak powszechnie wiadomo, takowe nie zawsze się zwracały. Gotów był jednak zaryzykować, zwłaszcza że cena nie wydawała się wygórowana, a delikatnie zarysowane mięśnie, przyozdabiające nagą, mokrą jeszcze klatkę piersiową nieznajomego nęciły obiecującą nagrodą, wartą tak naprawdę o wiele więcej niż kilka utopionych przy barze galeonów. Niełatwo było oderwać wzrok od zgrabnej, kuszącej sylwetki towarzysza, ale mimo że spojrzenie Salazara często uciekało niżej, tak przede wszystkim mężczyzna przypatrywał się delikatnym, młodzieńczym rysom twarzy, próbując wyczytać malujące się na niej myśli i emocje. Nie znał swojego rozmówcy, więc nie miał pewności czy właściwie zrozumiał jego intencje. Początkowo pomyślał, że na przeszkodzie wieczornego romansu stoją jego wąs i męska postura, nie tak atrakcyjne jak ponętny biust i wąska, kobieca talia osy. Dalsze słowa chłopaka odsunęły jednak na bok podobne przypuszczenia, sugerując że jego misterne plany niweczyły nie upodobania ofiary, a serce bijące do stałego partnera. Pokiwał głową z uznaniem. - Szczęściarz z niego. – Klasyczna odpowiedź w takiej sytuacji, przepełniona sztuczną kurtuazją i nieszczerością, ale czy aby na pewno? Spojrzenie błękitnych ślepiów nabrało na intensywności, wyraźnie ukrócając jego szanse na sukces, co nie skłoniło go jednak do złożenia broni. – Mnie to nie przeszkadza. – Rzucił nagle, z nieskrywaną pewnością siebie i aroganckim uśmiechem przyklejonym do ust. – Nie widzę zresztą, żeby kręcił się tu, obok ciebie. – Wymownie rozejrzał się po okolicach baru w poszukiwaniu zazdrosnego ukochanego, wiedząc że nikogo takiego nie odnajdzie; wszak obserwował swój cel przez dłuższy czas, zanim przystąpił do ataku. – Czasami warto spróbować czegoś nowego, szczególnie na wakacjach. – Pozwolił sobie na tę subtelną autoreklamę, chociaż nie nakręcał się już tak jak wcześniej, potrafiąc kalkulować koszta. - Czym się zajmujesz? – Zapytał wyraźnie zainteresowany, zyskując przynajmniej potwierdzenie, że nie ma do czynienia z hogwarckim uczniem. Niby Swansea wyglądał względnie dojrzale, ale Paco miał już w swoim życiu okazję przekonać się, że pozory lubią mylić. – Mówią o niej, że to plaża zakochanych. Na zachodnim wybrzeżu. – Potrzebował chwili, by ulokować miejsce o jakim wspominał w przestrzeni, wszak sam dopiero co poznawał malediwskie krajobrazy. – Woda mieni się blaskiem, jakby na jej tafli wylegiwały się roje świetlików, a żeby się do niej dostać trzeba najpierw przedrzeć się przez gęstą dżunglę. Podobno jest to możliwe jedynie w lutym, w pozostałych miesiącach drzewa skutecznie blokują przejście, nie dopuszczając do plaży turystów. – Czuł się zupełnie tak, jakby opowiadał mu jakąś niewiarygodną bajkę, mającą przekonać go do wspólnie spędzonego wieczoru, dlatego zaraz przerwał, z ulgą przyjmując do wiadomości jego pytanie. – Mówiąc ściśle… z Londynu, ale pochodzę z Meksyku. Gorący kraj, tak dosłownie, jak i w przenośni. – Domyślał się, że wtrącone przez niego odruchowo, obco brzmiące słowo, mogło wzbudzić ciekawość rozmówcy, dlatego mimo niezbyt fortunnego sformułowania, postanowił rozjaśnić jego wątpliwości. Po tym uraczył płuca sporą dawką nikotyny, uwalniając siwą chmurę dymu ze swoich ust tuż przed ponownym zatopieniem ich w kieliszku cytrusowego, palmowego wina.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Słowa Paco rozbawiają mnie do tego stopnia, że bardzo trudno jest mi utrzymać powagę. Udaje mi się przez krótką chwilę i wiem, że to wyłącznie dlatego, że jestem przyzwyczajony do kontrolowania swoich emocji, które najczęściej idą w parze z wyglądem. Zaraz potem tracę nad sobą panowanie i mimo prób utrzymania swojej miny w określonym stanie, mięśnie twarzy napinają mi się w niekontrolowanym uśmiechu. Czuję się jak mały chłopiec, chichoczący w szkolnej ławce, bo udało mu się coś spsocić. Oszukiwanie mojego rozmówcy wcale nie jest moim planem, ale kiedy bez wahania stwierdza, że tym kimś, kto powstrzymuje mnie przed flirtem, jest mężczyzna, nie wyprowadzam go z błędu. Nie czuję się w obowiązku, by to robić, w gruncie rzeczy nie jestem mu nic winien. Gdzieś w głębi czuję delikatne ukłucie niepokoju, niespokojną myśl, że musi być ze mną naprawdę tragicznie, skoro kolejna osoba, którą spotykam na swojej drodze, wysnuwa wnioski na temat mojej orientacji. — Pardon, myślałem, że na tym polegają związki — odpieram wesołym tonem, i uśmiecham się tuż przed dokończeniem zdania — na zaufaniu i takich tam. Pozwalam sobie na krótki, niezbyt nachalny śmiech i zajmuję miejsce na barowym stołku, przeczuwając, że nie odejdę stąd tak szybko. — Po części właśnie dlatego tu jestem: żeby próbować nowych rzeczy. Po prostu w innym sensie. — tym razem uśmiecham się przepraszająco i biorę łyka tutejszego wina, przez krótki moment delektując się jego niepowtarzalnym smakiem. To była ulubiona część mojej nowej pracy – poznawanie egzotycznych smaków. Wsuwam zapomnianego papierosa między wargi i nachylam się w stronę Salazara, licząc, że ten będzie na tyle uprzejmy, by poratować mnie ogniem. Nie zwykłem pływać z różdżką, od lat dobrze się z nią dogaduję i staram się dbać o nią, jak tylko mogę. — Od dawna fotografią; od niedawna – prowadzę herbaciarnię na Pokątnej w Londynie. — tłumaczę tuż po tym, jak udaje mi wtłoczyć do płuc gryzący papierosowy dym. Przymykam przy tym powieki, bo choć nie jestem nałogowcem, palenie przynosi niezaprzeczalną ulgę i przyjemność – zwłaszcza kiedy były to merlinowe strzały. — Zakochanych — powtarzam, unosząc przy tym brew i kiwając lekko głową. — Nie tylko złotousty, ale i romantyk. Widać dużo mnie dziś omija — pozwalam sobie na ten żart, chociaż daleki jestem od kpiny. Tak naprawdę, to cały ta postać intryguje mnie coraz bardziej z każdym słowem, które wypowiada. Teoretycznie nie interesuje mnie walentynkowa plaża, a jednak łapię się na tym, że z zaciekawieniem spijam z jego ust kolejne epitety, coraz mocniej pragnąc zobaczyć to na własne oczy. — Mam wrażenie, że nazwisko Morales jest mi znane. Brzmi oryginalnie, więc zapada w pamięć. Jest szansa, że już się kiedyś spotkaliśmy? — patrzę na niego pytająco i bez skrępowania analizuję rysy jego twarzy, teraz świadomie doszukując się w nich wszelkich oznak meksykańskich korzeni. Nic dziwnego, że wygląda tak swobodnie i korzystnie w tym plażowym wydaniu, niektórzy mają to widać po prostu we krwi.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przypatrywał mu się podejrzliwie, analizując każdy najdrobniejszy gest i emocje przemykające po jego twarzy, ale nie potrafił zrozumieć sensu szerszego, niekontrolowanego uśmiechu, jaki przyozdobił usta chłopaka, kiedy tylko wspomniał o jego partnerze. Przez moment zastanawiał się czy aby na pewno nie pomylił się w swojej ocenie, ale Elijah nie wyprowadził go z błędu, a nie wypadało mu drążyć tematu, skoro tak naprawdę ledwie się poznali. Podobne pytania wydawały się nazbyt intymne i jeszcze bardziej niezręczne niżeli podtrzymanie kokieteryjnej, frywolnej atmosfery. - Lojalność się ceni, chociaż każdy rozumie ją trochę inaczej. – Pozwolił sobie zauważyć, w dość zawoalowany i eufemistyczny sposób próbując uświadomić młodemu Swansea, że zdrada jest pojęciem względnym, a wakacyjny romans nie musi wcale oznaczać zburzenia zaufania. Nie był jednak za grosz obiektywny, skoro sam nigdy nie przysięgał partnerom wierności, stroniąc zarazem od pakowania się w ograniczające relacje i niesienia ciężaru zobowiązań na swoich barkach. Wolał szukać ukojenia w ramionach przygodnych kochanków, o których bez wyrzutów sumienia zapominał po jednej lub kilku upojnych nocach, bo tak było po prostu łatwiej i wygodniej. Poza tym emocjonalne więzi traktował jako słabość, obawiając się że ktoś wykorzysta jego uczucia przeciwko niemu. – Rozumiem. – Kiwnął z uśmiechem głową w odpowiedzi na przepraszające spojrzenie towarzysza, a nawet zaprószył ogień zapalniczki, odpalając jego papierosa. Wiedział już, że nie spędzi z blondwłosym wieczoru, ale nie zamierzał rezygnować z jego towarzystwa przynajmniej do czasu dogaszenia peta w stojącej na drewnianym kontuarze popielniczce i opróżnienia kieliszka wina palmowego. Zatopił zresztą zaraz usta w cytrusowym trunku, zanim ponownie zaciągnął się chmurą tytoniowego dymu, a potem powrócił do swojego rozmówcy, starając się odnaleźć inne potencjalne korzyści w jego zawodowym zacięciu. - Fotoreportaże do podróżniczej prasy? – Zapytał, bo to tłumaczyłoby dlaczego Elijah zgarnął swój aparat aż na malediwskie wyspy, a co jak co, ale fotografia zdawała się dość szerokim pojęciem. – Zajmujesz się też relacjonowaniem bankietów i imprez okolicznościowych? – Nie ukrywał zainteresowania, wszak sam organizował różnego rodzaju bale i turnieje, podczas których zdarzało mu się korzystać z usług ekip zdjęciowych. Nie wykluczał, że właśnie natrafił na kogoś, z kim mógłby przy okazji podjąć współpracę. – Jak nazywa się ta herbaciarnia? Czasami warto odwiedzić konkurencję. – Dodał również z uniesionymi zawadiacko kącikami ust, póki co nie przyznając się jeszcze do tego, że prowadzi hotel w niedalekiej okolicy. Prychnął pod nosem, kiedy został nazwany przez swojego towarzysza złotoustym romantykiem, prawdopodobnie dlatego że sam za takiego się nie uważał. Charyzmy mu nie brakowało, zdawał sobie z tego sprawę, ale prędzej określiłby siebie mianem zręcznego biznesmena, zdeterminowanego na drodze do osiągnięcia wyznaczonych celów. Potrafił przybrać maskę adekwatną do sytuacji i oczarować innych swoim urokiem, ale w rzeczywistości przedstawiał innym wymuskany, wyidealizowany obraz samego siebie, skrzętnie ukrywając to, co naprawdę drzemie w jego wnętrzu. – Nie tylko ciebie. – Podłapał żartobliwy ton, choć w jego głosie kryła się również subtelna nuta rozczarowania. W końcu ostatecznie to on musiał pogodzić się z porażką, jednocześnie obchodząc się smakiem. - Hmm… – Mruknął zamyślony, starając się przywołać w pamięci twarz i sylwetkę chłopaka, ale nie wierzył, żeby ich nie zapamiętał. – Teraz to ty brzmisz, jakbyś próbował mnie poderwać. – Wtrącił z zaczepnym uśmiechem przyozdabiającym twarz, wymownie unosząc przy tym brew. – Wątpię… chyba że lubisz grywać w Krwawego Barona albo Astroletkę… – Przerwał tajemniczo, racząc płuca upragnioną dawką nikotyny, dopiero po chwili wyjaśniając co takiego dokładnie miał na myśli. – Prowadzę hotel z kasynem niedaleko ulicy Pokątnej. El Paraíso.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Nie tym razem, chociaż zdarzało się i tak... — Paco nie pyta mnie o historię mojego życia, ale potrafię powstrzymać się przed tym komentarzem, bo bardzo miło wspominam swoje początki. Wtedy rzeczywiście prasa podróżnicza była maksimum moich możliwości. Nigdy nie zapomnę swojej ekscytacji, kiedy po wyjeździe na Saharę udało mi się wygrać konkurs na najlepsze zdjęcie, chwytając jurorów za serca słodkimi mordkami trzech fenków, które udało mi się uchwycić w zabawnym i uroczym momencie. Wierzyłem, że to coś znaczy i z perspektywy czasu tylko umacniam się w tym przekonaniu, widząc, jak duże znaczenie dla mojej kariery miał tamten konkretny moment. Sama wygrana nie była zbyt istotna... cała sytuacja uświadomiła mi jednak, że kadry z widokami i zwierzętami to nie moja bajka, bez względu na to, że prace tego typu, które wyszły spod mojej ręki, były nierzadko doceniany. To pozwoliło mi obrać konkretniejsza ścieżkę, zawęzić obiekty, które chwytałem obiektywem aparatu. Gdyby nie tamta sytuacja, być może dalej szukałbym swojej drogi. Nagle zdaję sobie sprawę, że odpłynąłem. Nie mam pojęcia ile trwało moje zamyślenie — przez jak długą chwilę wpatrywałem się pustym wzrokiem w przestrzeń gdzieś za głową mojego rozmówcy. Gwałtownie wracam do rzeczywistości i staram się nie wyglądać na zdezorientowanego — nieskutecznie. Jest mi głupio, że jak zwykle wychodzi ze mnie niezręczny społecznie troll i moje włosy żółkną nieznacznie wbrew mojej woli. — Na Merlina, wybacz. Głównie fotografuję ludzi, mam tutaj sesję dla "Magicboya" i drugą dla Coco Charmer. Malediwy są wdzięcznym tłem do wakacyjnych projektów, a przełom roku to najlepszy moment na sesję w tym miejscu. — Ostatni rok intensywnej pracy przy wielu ważnych projektach i spotkań ze znanymi osobami nauczyły mnie mówienia o mojej pracy bez ogródek i nie pękania z dumy. Oczywiście, że jestem z siebie dumny i świadomy swoich sukcesów, ale umiem już mówić o tym jak o najzwyklejszej w świecie pracy. Cieszy mnie ta umiejętność, ostatnie czego bym chciał to ciągłe wychodzenie na nadętego dupka, ilekroć mówię o swojej pasji. — Eventy? Jak najbardziej. Ostatnio relacjonowałem galę orderu uśmiechu. Czy słusznie wyczuwam propozycję? — nie jestem pewien, czy dobrze odebrałem jego ton, ale mam w tym przecież doświadczenie i zwykle potrafię rozpoznać, kiedy ktoś zastanawiał się, czy nie złożyć mi oferty. Nie widzę powodu, żeby nieco go nie zachęcić. — Oczywiście nie ma sensu iść w cokolwiek w ciemno, w domku mam swoje portfolio, mogę Ci je później pokazać... Znaczy podesłać. Odchrząkam i zatapiam wargi w kieliszku wina, kiedy orientuję się, że właśnie zaprosiłem go do swojej katery. W bardziej klasycznej sytuacji nie byłoby w tym nic dziwnego, ale w przypadku tego spotkania... cóż, nic nie jest tu normalne. Unoszę nieznacznie brew, gdy nazywa się moją konkurencją. W myślach przywołuję wszystkie okoliczne knajpy, głównie herbaciarnie i kawiarnie i próbuję przypasować go do którejkolwiek z nich. Czy to dlatego jego nazwisko zdawało mi się znajome? Nie zadaję zbędnych pytań, zamiast tego po prostu odzyskuję rezon i uśmiecham się sympatycznie. — Aquamentea, zapraszam. Będziesz mile widzianym gościem — i choć pewnie brzmię fałszywie, w myślach odnotowuję, że te słowa są zupełnie szczere. Salazar Morales jest interesującym człowiekiem, a takich nigdy nie było mi dość. Naprawdę chętnie wypiłbym z nim filiżankę herbaty albo szklankę czegoś mocniejszego. Jego słowa, jakbym miał go podrywać, kwituję nieco nerwowym śmiechem. Włosy żółkną mi znowu, tym razem mocniej i odruchowo przeczesuję je palcami, jakby sam ten gest miał z nich strząsnąć zdradliwy kolor. Postanawiam przemilczeć jego komentarz, choć prawdopodobnie nie było to najlepsze posunięcie i tylko utwierdzam go tym samym w jego przekonaniu. A może mylę się i żadne przekonanie nie miało tutaj miejsca? Może był to tylko niewinny żart, którym chciał zbić mnie z tropu? Jeśli tak, jestem zmuszony przyznać, że mu się to udało. Zawstydzająco skutecznie. — Zdarza mi się, chociaż hazard to nie moja bajka. El paraiso kojarzę raczej z sesji zdjęciowej Celestyny Warbeck i kilku kolacji zjedzonych w towarzystwie pracodawców, którzy przylecieli do Londynu. Widać gdzieś mignęło mi Twoje nazwisko. Piękne miejsce, muszę pogratulować smaku — mówiąc to, skłaniam głowę z uznaniem po czym po raz kolejny unoszę kieliszek w geście toastu. Mam więc do czynienia z grubą rybą. Ale czy jestem zdziwiony? Przecież już na pierwszy rzut oka sprawia takie wrażenie. Na szczęście czas, kiedy zamożność, wpływy i rozpoznawalność mogły zbić mnie z tropu, mam dawno za sobą. Pozostaje więc delektować się smakiem wina, które z łyku na łyk zaczyna szumieć mi w głowie.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Im dłużej przypatrywał się delikatnym, chłopięcym rysom, tym bardziej żałował że jego z pozoru niewinne, w rzeczywistości dość wymowne zaproszenie, zmuszone było spotkać się z bolesną odmową. Elijah skutecznie przyciągał bowiem uwagę zgrabną sylwetką, subtelnie zarysowanymi mięśniami, które prezentowały się znacznie lepiej na zawilgotniałej skórze, no i oczywiście jasnymi kosmykami włosów połyskującymi zachęcająco w świetle malediwskiego słońca… ale ten zadumany wyraz twarzy nadawał mu jeszcze wyraźniejszego uroku. Paco, mimo że oczarowany przepięknym widokiem rozpościerającym się przed jego oczami, nie zapomniał bowiem o temacie rozmowy. Nietrudno było się domyślić dokąd młodego Swansea zaprowadziła jego własna wyobraźnia, a akurat Morales szanował ludzi z pasją, zdeterminowanych w dążeniu do celu oraz rozwijaniu swoich talentów i umiejętności. Wymownie uniósł otwarte dłonie, z uśmiechem przywdzianym do ust, pokazując tym gestem że nie ma czym się przejmować i że skoro tu stoi, to znaczy że nadal cierpliwie wyczekiwał odpowiedzi. – Oho. – Zagwizdał z zachwytu, bo choć przez wzgląd na ograniczone możliwości czasowe nie śledził na bieżąco wszystkich modowych trendów, tak też nie zamierzał ukrywać, że zdarza mu się sięgać i po taki rodzaj prasy. Ot, pomiędzy przeglądaniem Proroka Codziennego i kolorowych magazynów motoryzacyjnych. Przede wszystkim miał jednak świadomość o jakiej randze sesji zdjęciowych mówią, kiedy w tle padają takie marki jak Magicboy i Coco Charmer. – Discúlpame… – Przypadkiem wyrzucił w swym ojczystym języku, spoglądając na niego zaraz przepraszająco. – …nie pomyślałbym, że mam do czynienia z taką gwiazdą aparatu. Rzeczywiście malediwskie plaże wydają się idealnym tłem, a i pewnie nietrudno znaleźć czarujące modelki i przystojnych modeli… – Pokiwał głową z uznaniem, ani myśląc by określić go mianem nieskromnego czy zbyt pewnego siebie. Powiedzmy sobie uczciwie, sam arogancją nie grzeszył, a i wychodził z założenia że jeżeli tylko ma się ku temu podstawy, należało dumnie wypiąć pierś do przodu, chwaląc się całemu światu swymi osiągnięciami. - Czemu nie. Zdarza mi się organizować chociażby turnieje baronowe lub pojedynkowe, a relacje fotograficzne z poprzednich imprez często przyciągają niezdecydowanych gości… – Mruknął tajemniczo, wszak póki co mogli jedynie obracać się w kategoriach luźnego pomysłu i dobrych chęci. Konkretne propozycje niewątpliwie wymagałaby dodatkowego spotkania, niewykluczone że w progach El Paraiso, jak i omówienia szczegółów i ceny. Morales gotów był jednak za nienaganną jakość sowicie zapłacić, a wspomniane przez chłopaka współprace brzmiały nad wyraz obiecująco. – Chętnie. – Odpowiedział, usatysfakcjonowany nie tylko profesjonalnym podejściem swego towarzysza, ale i swoistą dwuznacznością zaproszenia, która do niego samego dotarła chyba z opóźnieniem. Paco ledwie powstrzymał śmiech, słysząc to ciche prychnięcie, a i odruchowo powiódł wzrokiem za ustami, które Elijah w poczuciu dyskomfortu zatopił w kieliszku z winem. Naprawdę żałował, że nie jest im pisany ten wieczór i że nie zyska szansy bliższego zapoznania się z tymi rozpierzchniętymi wargami. - Pomysłowa nazwa. Na pewno wstąpię. – Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy Swansea wybrzmiał fałszywie. Przyzwyczajony był do wymaganej okolicznościami kurtuazji i sztucznych uśmiechów, chociaż akurat tym razem nie rzucił swoich słów na wiatr. Przedkładał kawę nad herbatę, ale to nie oznaczało że nie docenia wartości grubego liścia, a że właściciel zdawał się osobą intrygującą, Salazar dopisał Aquamentea do listy miejsc wartych jego odwiedzin. Póki co jednak zatracił uwagę lokalem, skupiając się na żółknących włosach swego kompana. Wydawało mu się, że był już świadkiem podobnej zmiany parę minut temu, ale wówczas zignorował ją z myślą, że może przywidziało mu się na skutek palącego słońca i zmęczenia. – Metamorfomagia? – Teraz nie mógł już odpuścić, skoro jednak przypuszczenia się potwierdziły, a że nie pamiętał kiedy ostatnio miał styczność z czarodziejem, którego geny obdarzyłyby takimi zdolnościami… Poza tym, jeżeli miał rację, wyglądało na to że jest w stanie wzbudzić w nim emocje i najwyraźniej swoim niewybrednym komentarzem zdołał zbił go z tropu. Może i ostatecznie musiał obejść się smakiem, ale nie mydlmy sobie oczu, przynajmniej miał ten cień satysfakcji, że nie jest mu tak całkiem obojętny. - Zatem to ty ukrywałeś się wtedy za obiektywem… – Pamiętał, że przez jakiś czas obserwował nawet poczynania ekipy, popijając szklaneczkę whiskey. Zmył się jednak przed zakończeniem prac, goniony innymi zawodowymi obowiązkami. – W takim razie i ja zapraszam na kolację i na daiquiri. – Pokiwał głową z podziękowaniem. Kąciki ust uniosły się również nieco wyżej, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego słowa mogły przybrać bardziej uwodzicielski ton niż zamierzał im rzeczywiście nadać. – Zawsze możemy również porozmawiać o udostępnieniu wnętrz na planowane sesje zdjęciowe. – Dodał więc, by załagodzić ich wydźwięk, udowadniając że nie jest to kolejne podejście do flirtu i oderwania wagonu od partnera. Chociaż… tak naprawdę korciło go, by spróbować raz jeszcze, atakując tylko z innego kąta.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Kręcę tylko nieznacznie głową, uśmiechając się ciepło. — Nie przepraszaj, taka jest kolej rzeczy. Z sesji największą popularność czerpią modele i modelki, fotografów mało kto w ogóle zapamiętuje. Odpowiada mi to. Jestem zresztą świadom, że nie wyglądam na osobę, która ma się już czym pochwalić — śmieję się w niewymuszony sposób, trochę do swoich słów, a trochę do wspomnień przeróżnych sytuacji, które jak dotąd zdążyły mnie spotkać, w których to zakładano, że jestem jedynie asystentem, a jeszcze częściej – modelem. — Wcześnie zacząłem i ciężko pracowałem. Ale tak naprawdę to miałem po prostu dużo szczęścia, może ciut wsparcia w postaci nazwiska. Wzruszam ramionami. Fałszywa skromność do mnie nie pasuje, jestem zatem zupełnie szczery. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem w tak swobodny, niewymuszony sposób. Zwykle słowa nie są moją ulubioną formą komunikacji ze światem, dlatego sam siebie zadziwiam dzisiejszym wieczorem. Może to Paco ma taki wpływ na ludzi? Cóż, to chyba ważna umiejętność, kiedy zarządza się tak potężnym obiektem, jakim był hotel w sercu Londynu. — Ale mam wrażenie, że wiesz co nieco na ten temat? — zagajam wesoło, dopijając ostatnie łyki ze swojego kieliszka. Czuję się nieco zagubiony, bo wszak wspólne wypicie drinka było jedynym, co oficjalnie skłaniało nas do kontynuowania rozmowy. Udaję, że nie zwracam uwagi na ten szczegół, odwracam wzrok od kieliszka i kieruję go na rozmówcę. — Hotel to poważna sprawa, a Ty wyglądasz dość młodo. Od dawna jesteś właścicielem tego biznesu? Zapomniany nieco papieros po raz ostatni pokonuje drogę do moich warg. Głęboko zaciągam się gorzkim dymem, przez moment delektuję się jego smakiem w ustach, a potem, nieznacznie odchyliwszy głowę do tyłu, uwalniam w przestrzeń chmurę, która prędko układa się w fantazyjne wzory i jeszcze szybciej znika. Zaskakuje mnie tym, jak szybko odgaduje moją rzadką umiejętność. Nie kryję się z metamorfomagią, nigdy tego nie robiłem i nie zamierzam tego zmieniać. Metamorfomagia i ja to nierozłączna całość, od pierwszych dni wypełnia całe moje życie, przysparzając mi równie dużo udogodnień, co kłopotów. Wbijam w niego błękitne spojrzenie, przez moment przyglądając mu się z nieskrywanym zaintrygowaniem, a potem uśmiecham się pod nosem. — Wysoce prawdopodobne — odpowiadam, jednocześnie skłaniając swoje włosy do zmiany swojego koloru, tym razem nie na platynę, a złoty blond, w którym czuję się równie dobrze. Kosmyki układają się nieco staranniej, nieznacznie wydłużają – dokładnie tak, jak sobie tego życzę. Ożywiam się wyraźnie, nie tyle na ofertę kolacji, choć i ona oczywiście mnie cieszy, a raczej na myśl o nowych fotograficznych możliwościach. Nieskończonych możliwościach, zważywszy na rozmiary El paraiso. — Prywatnie najbardziej lubię robić portrety i zdjęcia, które przedstawiają trochę więcej, niż tylko ładne buzie. Gdybyś zapragnął zareklamować hotel swoją twarzą, jestem do Twojej dyspozycji. Choć wówczas chciałbym móc wystawić pracę w rodzinnej galerii sztuki. — Ostatnie zdanie dodaję trochę z przekory, a trochę szczerze. Paco jest pewnym siebie mężczyzną, tacy jak oni zawsze dobrze prezentują się przed aparatem. Ale to przecież nie wszystko, kryje się w nim jakaś historia, takie właśnie sprawia wrażenie. Jako entuzjasta takowych skrytych opowieści, coraz mocniej chcę ją poznać i wiem, że gdyby tylko udało mi się zamknąć go w odpowiednim kadrze, miałbym na to znacznie większą szansę. Nie zaszkodzi więc chociaż spróbować.