By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 20 Cze 2010 - 23:56, w całości zmieniany 1 raz
Z rosnącym napięciem oczekiwał jej odpowiedzi; tak, należał do ludzi mało spostrzegawczych i kompletnie nie łączących ze sobą różnych obserwacji, a co dopiero tu mówić o wysnuwaniu wniosków! A poza tym, no trzeba przyznać, blondyna była taka ładna, że nie mógłby ot tak przejść obok i nie zagadać. A pretekst zawsze się przyda, czyż nie? Odwrócił się we wskazanym przez nią kierunku, po czym widowiskowo (a przy okazji zbyt mocno i boleśnie) pacnął się w czoło. Co za nietakt! Co za gafa! Co za wstyd! Dziewczyna odeszła, więc polazł za nią i postanowił natrętnie złożyć życzenia. - Okej, udamy, że tego nie było - powiedział - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, droga... droga... droga solenizantko! - wybrnął jakże elegancko, następnie przystępując do kolejnego etapu, jakim był uścisk! Hummmm. Dobra, wszelkie obcałowywanie sobie darował, z racji tego, że miał jeszcze jakieś tam zalążki przyzwoitości i uznał, że dziewczyna mogłaby sobie tego nie życzyć (bzdura, no ale). - Tak w ogóle, jestem Manuel - dodał - I chyba jesteś zajęta, więc... no... jeszcze raz wszystkiego najlepszego i do zobaczenia! Zupełnie jakby się obawiał, że Effie po dłuższym patrzeniu na jego zacną twarz zemdleje z zachwytu, ach. Nie, poważnie, było na odwrót; musiał teraz odejść i jakoś odreagować.
Raisa miała spore problemy z przyzwyczajeniem się do tego zawiłego układu pomieszczeń. Choć mimo tego chaotycznego rozmieszczenia największym problemem były ruchome schody, które czasem prowadziły nie tam gdzie trzeba. Na szczęście tym razem nie wywinęły jej numeru, dlatego zdołała dotrzeć na piąte piętro bez większych problemów. Znalezienie Pokoju Wspólnego także nie sprawiło jej trudności, chyba miała dziś szczęście. Dziewczyna ubrana była w ciemnofioletową sukienkę bez ramiączek, z rozkloszowanym dołem. Spod spodu wystawał delikatny tiul, który dodawał całemu strojowi uroku, zaś w talii przewiązana była czarną, satynową wstążką, pasującą idealnie do butów na niskim obcasie i niedużej torebki. Właśnie w niej postanowiła ukryć nieodłączny szczęśliwy amulet, nie pasujący dziś do prezencji. Uśmiechnęła się lekko i zaczęła przeszukiwać ludzi, starając się znaleźć solenizantki. Cóż, trzeba było przyznać, że obie wyróżniały się z tłumu. - Effie, prawda? - zapytała Ślizgonkę. - Wszystkiego najlepszego - powiedziała, wręczając jej ładnie opakowaną paczuszkę, w której spoczywała srebrna bransoletka z czarnymi kamykami. Rozejrzała się zaciekawiona, czy może nie ma tu kogoś z jej rosyjskich znajomych.
Zaczął odczytywać napisy z płyty, a kiedy i to mu się znudziło, zamachnął się i rzucił winylową płytą przez pokój. Zupełnie nie obserwował jednak jej lotu, bowiem jego uwagę odciągnął ktoś inny. Tym samym, ani nie wiedział czy narobił wielkich szkód. Puścił się pędem i zatrzymał w połowie pokoju robiąc "Buuu" za pleców Mauela. Tak aby go przestraszyć. Swoją drogą, ten chyba musiał się dopiero co tu zjawić, bowiem wcześniej go ani nie zauważył. Co jak co, ale Manuela się raczej nie dało przeoczyć. - A już myślałem, że postanowiłeś na dobre zamieszkać w jakiś szklarniach - powiedział machając ręką i wskazując na jakiś kierunek, gdzie wedle niego były pomieszczenia do lekcji zielarstwa. - Słuchaj, mamy świetny plan z Lotką! Ale, nie będę Ci go teraz zdradzać, wszystko Ci powiem później, tutaj za dużo osób by go jeszcze usłyszało, a to zupełnie tajne... - gadał i gadał jak najęty, aż w końcu się zamknął bo zobaczył w pomieszczeniu dziewczynę, którą poznał kiedyś w Rosji. Nic więc nie mówiąc odszedł powoli od Manuela. - Woooow! Raisa! - Zawołał podchodząc do niej - Nie wiedziałem, że też tu będziesz! - Powiedział zupełnie zaskoczony, przyglądając się jej uważnie. - Ale ekstra, w ogóle, kurcze, że też się tu spotkamy - powiedział jakoś zawile, ciągle przyglądając się Rosjance, której to już tyle czasu nie widział. Choć chyba wiele się nie zmieniła, właściwie tak ją zapamiętał. - Nawet nie wiem co teraz u Ciebie słychać - uznał będąc ciekaw, co dziewczyna mu nowego powie.
Gdy tylko odszedł od oszałamiającej solenizantki, u jej boku pojawiła się nowa cudowna postać (rany! wciąż nie wiedział, skąd na świecie bierze się tyle pięknych kobiet!), której jeszcze (jaka szkoda) nie poznał. Zastanowiło go, czy jest z Hogwartu, czy też przyjechała na wymianę z innej szkoły; ciężko było mu wywnioskować po samej aparycji, co do akcentu, był zbyt zajęty gapieniem się, by włączyć jeszcze zmysł słuchu. Poza tym, pewnie i tak by nie zauważył. Stał więc oniemiały, kiedy za jego plecami rozległo się iście przerażające "buu" w wykonaniu, rzecz jasna, Gaspara. Słuchał jednym uchem jego wywodów na różne tematy, nie do końca rejestrując to, co przyjaciel ma mu do przekazania. Cóż... i tak powtórzy mu to jeszcze dwieście tysięcy i pół raza, więc zdąży zapamiętać i zrozumieć. Kiedy zauważył, że ten odchodzi w kierunku tamtej dziewczyny, szybko ruszył za nim, uznając, że musi skorzystać z takiej okazji i jeśli Gaspar ją zna, on też powinien. Przyjaciele moich przyjaciół to moi przyjaciele... czy jakoś tak, no, nieważne. Sekundę później znalazł się obok nich i, nie zważając na to, że mogą chcieć być sami, wtrącił: - Gaaaaaaaaaspar, mógłbyś przedstawić mnie swojej uroczej towarzyszce!
Dziewczyna zaczęła się nudzić. Ona chyba na serio wyjdzie z tej imprezy, bo po prostu nie pasuje ona do nich. W głowie miała jakieś dziwne myśli. Chciała zrobić coś szalonego, coś nie w jej stylu tyle, że się bała. Nie miała odwagi wypić piwa. To przecież jasne. Jak by czternastolatka wyglądała z piwem. To jak hipopotam na rowerze. Siedziała spokojnie na krześle. Wpatrywała się w osoby o kilka lat starszych od niej. Zazdrościła im, że mogą tak wspaniale się bawić. Ona też by tak chciała, ale przecież nic nie ma za darmo. Ingrid bała się, że jak zgada do jakiś osób oni jej nie zaakceptują. Nie dość, że była najmłodsza to jeszcze najniższa. Cały czas przeszkadzał jej wzrost. miała zaledwie 158cm. Przy nich wyglądała jak jakiś skrzat czy coś w tym rodzaju. Już na nic nie miała odwagi. Nawet na wyjście z imprezy. Bała się że pomyślą, że już u cieka z imprezy. Wzięli by ją za prawdziwego bachora. Choć oni chyba i tak widzieli w niej tylko małolatę.
Czyżby ślepła? Jak mogła nie zauważyć Gaspara? Ach, może dlatego, że stała tyłem? W każdym razie - nieźle ją zaskoczył. Stała tak i rozglądała się, nie widząc (niestety) nikogo znajomego, a on tak nagle... aww! Nie mogła zaprzeczyć, że od razu poznała jego głos. Mimo tego, że nie widzieli się całkiem długo. I przez ten odstęp czasu nie potrafiła stwierdzić, czy po tym ogromnym uczuciu, którym go darzyła, pozostało coś jeszcze. Zapewne musiało. A ona szalenie cieszyła się, że Gaspar nic nie wie, przez zmartwienie, że zepsuje to ich (dobre) relacje. - Gaspar! - powiedziała głośno, nieco zaskoczonym tonem. - Turniej - powiedziała tylko, nie wiedząc co innego mogłaby dodać, była to chyba zbyt wielka niespodzianka. - Jeej, nareszcie! - ożywiła się w końcu. - Ach, nic ciekawego, naprawdę - odpowiedziała, nie rezygnując ze szczerego uśmiechu. Kto jak kto, ale przy nim nie dało się przybrać innej miny. Miał w sobie tyle energii! Spojrzała zaciekawiona na chłopaka, który pojawił się obok Gaspara. Wyglądał co najmniej ciekawie. Raczej rzadko miała okazję spotkać kogoś, kto miał afro na głowie. Oczywiście nie była to żadna wada, miał nawet swój urok. - Raisa - przedstawiła się. - Durmstrang - dodała, aby rozwiać jakiekolwiek niepewności. Zbyt mało znała Hogwart, aby podawać się za uczennicę tej szkoły.
Ridley zdecydowanie się nudził. Nie widział nawet nikogo, z kim mógłby się napić wódki, cóż za tragedia! Nie tak sobie wyobrażał taką imprezę. Ech... Obejrzał wszystkich gości i zauważył, jakąś młodą panienkę nudzącą się równie mocno jak on. Wziął dwie flaszki karmelowego piwa i podszedł do dziewczyny. Dzisiaj, wyjątkowo, nie miał ochoty na podryw wszystkiego co się rusza. - Siema. Widzę, że bawisz się wspaniale. Masz, wypij sobie, najgorzej jest siedzieć o suchym pysku - po czym podał na oko piętnastoletniej dziewczynie butelkę z napojem.
Turniej, no tak, tak. Ale i tak nie spodziewał się, że akurat jej koleżanka z Rosji się na niego wybierze. Tak czy owak to było miłe zaskoczenie. Myślał, że pewnie wpadnie na nią dopiero jak się znów wybierze do rodziny, czyli kiedyś tam. Nim dodał cokolwiek więcej, pojawił się Manuel. - Jasne! To jest moja koleżanka z Rosji, pamiętasz, mówiłem Ci, że mam tam dziadka, tego od strony matki. Mówiłem Ci, ona jest z Kanady, to znaczy ma przodków w Rosji i dlatego też mam tam rodzinę - jak zwykle Vásquez gadał jak najęty, jak zwykle za dużo, oraz jak zwykle za szybko. Jednakże on milczący... to było coś abstrakcyjnego. Nie umiał, ani nawet nie chciał nigdy milczeć zbyt długo, zawsze miał za dużo do powiedzenia. - Tak czy owak, tam poznałem Raise - powiedział kiedy dziewczyna już się przedstawiła. Po czym wzrok przeniósł na swojego przyjaciela. - A Manuel przyjechał ze mną na wymianę, to znaczy ze mną i Lotką oczywiście. Właśnie, nie wiedziałeś jej? - Zapytał kolegę zastanawiając się, gdzie też podziała się Skandynawka. Szybko rozejrzał się po pokoju, jednakże nigdzie jej nie dostrzegł. - Raiso, a może już masz przeczucie, kto od was stanie do turnieju? - Zapytał nawiązując do zdolności dziewczyny. Pamiętał, że miała ona ciekawe zdolności do przepowiadania przyszłości. Rozejrzał się szybko w koło i chwycił butelkę z tequilą, czekając na odpowiedz, zaczął się rozglądać za jakaś szklanką.
Przez jakiś czas podchodzili ludzie składający życzenia jej i Effie. Zaczęła się już gubić w tym kogo zna,a kogo nie. Dziękowała za prezenty i odkładała je na stolik w rogu. Później będzie oglądać upominki. Właściwie powinna była zaznaczyć w zaproszeniach, iż niczego nie potrzebują... W salonie zrobiło się małe zamieszanie ale i to nie przeszkadzało Alexis we wsłuchiwaniu się w dźwięki płynące od zespołu. Ach! Effie spisała się znakomicie! Byli genialni! Rozejrzała się za przyjaciółką, wzięła dwie szklanki Ognistej i podeszła do ślizgonki. - Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego tłoku - powiedziała, podając jej alkohol. - Nie znam tu większości osób, ale i tak jest miło. - dodała. Taak, to genialny moment by poznać się z tymi wszystkimi studentami z wymiany. Nie pofatygowała się, by pójść na ich powitalny bal, a gdzie lepiej poznaje się ludzi niż na imprezach?
Nagle zauważyła kogoś kto do niej podszedł. Był to chłopak. widać, że był o kilka lat starszy od niej. -Wiesz w sumie nie jest tak źle, ale i tak mam zamiar już wyjść- odpowiedziała Ingrid nieznajomemu. Zauważyła, że podaje jej coś. Wyglądało to na piwo karmelowe. Cóż Ingrid nie powinna, choć nie chciała wyglądać na fajtłapę. Wahała się trochę. Kiedy zobaczyła butelkę od razu przypomniała jej się sytuacja w trzech miotłach. Pewnego dnia dziewczyna zamówiła kremowe piwo. Chciała po raz pierwszy spróbować. Niestety w godzinach wieczornych zwymiotowała. Ma po portu za delikatny organizm na takie rzeczy. Obawia się, że znów to się stanie. -Raz kozie śmieć- powiedziała sobie w myślach Ingrid i wzięła od nieznajomego butelkę. Wzięła łyka i siedziała patrząc w sufit.
Dostała zaproszenie na urodziny Alexis i swojej siostrzyczki, więc jak mogłaby nie przyjść? Kupiła dwa niewielkie prezenty, zresztą wyjątkowo szybko jak na nią, bo zazwyczaj potrafiła spędzić na wybieraniu cały dzień albo i więcej, oraz wygrzebała z szafy krótką, ciemno-fioletową sukienkę, która miała nadzieję, że w miarę pasowała to tematyki imprezy. Włosy jak zwykle miała rozpuszczone, a na szyi złote serduszko które nosiła zawsze, tyle, że zazwyczaj było ukryte pod bluzką, a teraz dzięki dość dużemu dekoltowi, ładnie je było widać. Obydwa prezenty sama zapakowała w srebrny papier, zużywając na to ogromną ilość taśmy klejącej, dzięki czemu była, że dziewczyny łatwo ich nie otworzą. I dobrze, niech się trochę pomęczą... w końcu opakowanie było bardzo ważne. Nie wiedziała w końcu o której godzinie miały zacząć się urodziny, ale dzisiejszy dzień miała tak zawalony, że wyrobiła się dopiero po dwudziestej pierwszej. W salonie było już sporo osób, dlatego z niemałym trudem odnalazła Eff i Alexis. Przepchała się do nich między innymi. - Effciu, Alexis! Piękny dymek i w ogóle wspaniale to urządziłyście - uśmiechnęła się do nich szeroko, ściskającą siostrę, a zaraz potem drugą solenizantkę. - A to coś dla was - wręczyła im dwa podłużne, ale dość płaskie pudełka. Tylko wiecie, używajcie tego w miarę umyślnie, bo inaczej może się skończyć niefajnie.
No nie, znowu się zaczyna - gadka Gaspara o tym kto, gdzie, kiedy, i jak się nazywał jej dziadek. Zupełnie jakby to miało jakieś znaczenie! Tymczasem Manuelowi wystarczyłaby tylko wiedza, jak owa niebiańska istota się zwie, a już resztę wyciągnąłby od niej sam, mwehehe. Nie, żeby miał jakieś niecne zamiary, rzecz jasna! - Raisa - powtórzył, po czym dotarło do niego, jak to imię fantastycznie komponuje się z całą jej postacią; zupełnie, jakby zostało stworzone tylko i wyłącznie dla niej. No, ale w porządku, nie popadajmy w zbyt liryczno-romantyczny nastrój, bo to w ogóle nie na miejscu. Fajne cycki zapewne byłoby lepszym podsumowaniem wrażenia, jakie zrobiła na nim kobieta, ale... no co ja poradzę, że nawet o tym nie pomyślał? Dziwne, doprawdy. - Tak jak już wspomniał nasz cudowny wygadany Gaspar, jestem Manuel i na nieszczęście jestem jego przyjacielem - powiedział, choć to bzdura. Uwielbiał go mimo tego paplania i wiecznego roztrzepania, ale czasem warto się podroczyć, hmm? - A. Lotka...? Lotka... nie wiem, co z nią. Nie widziałem jej ostatnimi czasy, może poszła do lasu i zjadły ją testrale - rzucił optymistycznie, po czym poszedł w ślad za Vasquezem, to znaczy sięgnął po jakąś butelkę.
- Chcesz już wyjść? Jako trochę starszy, jak mniemam, osobnik, dam Ci pewną radę. Otóż, nie ucieka się z imprezy, gdzie podają darmowy alkohol i jeszcze możesz chodzić. Potem Ciebie najwyżej wyniosą. - po ostatnich nieudanych miłosnych podbojach Ridley uderzył w melancholię. Zaczął rozważać, czy powinien już zdjąć swoją maskę totalnego kretyna. Chyba jeszcze nie, póki Steve nie rozwiązał tego, co powinien rozwiązać, lepiej niech inni studenci uważają go za idiotę. - Strasznie mało rozmowna jesteś. Nie pasuje piwko? Mogę przynieść coś mocniejszego.
Gdy tylko skończył pierwszego papierosa, od razu zaczął palić drugiego, w końcu tyle czasu nie palił - należało mu się. Przerwał tylko an chwilę, by się napić i powrócił do dalszego odprężania się. Nadal nie miał co robić, ale to jego wina, bo nigdy nie kwapił się do zagadania jako pierwszy. Gapił się w przestrzeń jak zahipnotyzowany i od niechcenia puszczał kółka z dymu. Trzeba przyznać, że impreza jest dość dobrze zorganizowana. Ciekawe dekoracje, pasująca muzyka - Czego jeszcze chcieć?
Ingrid zrobiło się jakoś dziwnie. kręciło jej się w głowie. -wiesz co ja chyba już pójdę, takie imprezy to nie dla mnie z resztą jestem strasznie zmęczona- odpowiedziała krukonka chłopakowi. Nagle zaczął boleć ją brzuch. Czuła, że zraz zwymiotuje. -,, O nie znów to samo. kolejna wtopa, kolejne kłopoty"- powiedziała sobie w myślach dziewczyna. Już nie mogła wytrzymać. Już miała zwymiotować po tym piwie. Ma po portu za słaby organizm. Nagle zerwała się z miejsca trzymając rękę na ustach, gdyż zaczęła wymiotować. Szybo pobiegła w stronę drzwi zamknęła je chaotycznie i biegła w stronę łazienki. Krótko mówiąc to jej pierwsza i ostatnia impreza w jej życiu. przez te 20 minut osoby o wiele od niej starsze osoby będą uznają ją za totalną łamagę. Boi się tego.
Przed jej oczami pojawiła się postać Bell. Merlinie, jak one dawno się nie widziały. Zamieniły ze sobą parę słów i tyle. - Dzięki Bell - powiedziała, ściskając koleżankę. Wzięła od niej prezent. Nie wypadało go teraz otwierać, ale była tak bardzo ciekawa co jest w środku. - Możesz mi zdradzić co jest w środku? - zapytała, potrząsając lekko pudełeczkiem. Odruchowo spojrzała na podłogę, kiedy Bell wspomniała o dymie. Zakrywał całe jej stopy, co nie było takie złe, bo z tego co zdążyła zauważyć buty niektórych i ich stroje zupełnie się nie zgrywały. O zgrozo! Cóż było gorszego niż widok źle dobranych butów? Spojrzała ukradkiem na Colina, który nie wyglądał na tego samego, pełnego życia chłopaka, jakiego widziała, przymilającego się do Ing. Było w nim coś dziwnego. Sprawiał wrażenie bardzo zaabsorbowanego jakimiś przemyśleniami tak, że nie dostrzegał co dzieje się w około. W tej chwili jakaś młodsza krukonka, której na imię było Ingrid wybiegła z sali, zakrywając sobie ręką usta. Ach młooodzież... upijają się bezalkoholowym piwem, pomyślała, a na jej ustach pojawił się ironiczny uśmieszek.
Cały Gaspar, mówił więcej niż milczał. Tymi wyjaśnieniami sprowadził na jej twarz jeszcze szerszy uśmiech, którego nie dała rady powstrzymać w żaden sposób. Te jego włosy, znajoma twarz i głos, to wszystko przypominało jej o tym, jak bardzo go lubiła (lubi?). Często zastanawiała się, czym właściwie ją zauroczył. W końcu doszła do wniosku, że przyczynił się do tego całokształt - charakter, choć chaotyczny, oraz wygląd, bardzo ciekawy. Lubiła tak samo patrzeć na niego, jak i go słuchać. Może po prostu uwielbiała pozytywnych ludzi? Tłumacz to sobie jak chcesz. - Miło mi - wtrąciła, kiedy Gaspar mówił do Manuela. - Szczerze mówiąc nie mam pojęcia - wyznała zgodnie z prawdą. - Mam nadzieję, że mam szanse, i że nie będzie to Natasha - dodała, krzywiąc się lekko. W międzyczasie odszukała wzrokiem kieliszek i nalała sobie do niego wina. Z niewiadomych przyczyn to właśnie na nie miała dziś ochotę. - Ciekawa fryzura - skomentowała burzę włosów ledwo poznanego chłopaka. Nie było w tym nic złośliwego, wręcz przeciwnie. Przez to uczesanie wydawał jej się bardziej oryginalny, wyróżniał się z tłumu. Tak jak Gaspar, z tymi swoimi kudełkami.
Popatrzył jak dziewczyna wybiega z sali i zatrzaskuje drzwi. Czyżby aż tak miał złą opinię w Hogwarcie? Nie no, trzeba było to sprawdzić. Chłopak szybko podbiegł do wyjścia i zobaczył, że dziewczyna udaje się do łazienki. Widocznie czymś się przytruła, jakie szczęście, że nie chodziło tu o Ridleya... Chłopak wrócił na swoje miejsce, popijając piwko i przyglądając się różnym osobom. Z kim by tu pogadać? Chyba nie ma z kim. Sami hogwardzcy pseudointeligenci albo brudasy z Meksyku.
Podziękowała chłopaki w afro za życzenia, kiedy się jej przedstawił, a nim jeszcze sobie poszedł, rzuciła krótkie "Effie". Z tym, że w koło panowało takie zamieszanie, że zaraz musiała ruszyć dalej. Rzeczywiście całkiem sporo osób przybyło na imprezę, co też świetnie się składało. Choć niezaprzeczalnie nie pogniewałaby się, gdyby tak zjawiły się tu konkretne osoby. No, albo choć jedna z nich! Ku jej zadowoleniu, nagle w sali pojawiła się Bell, uśmiechnęła się więc wesoło, od razu się z nią witając. Dostała od niej jakiś misternie zapakowany podarunek, obejrzała go wiec z każdej strony, stwierdzając, że lepiej zostawi jego otwieranie na później. Aczkolwiek była bardzo ciekawa co tam jest, tym samym więc, przyłączyła się do pytania Alexis. - Dziękuję pięknie, aczkolwiek też jestem bardzo ciekawa, co tam się kryje - powiedziała, odkładając na chwilę pudełeczko. W międzyczasie wzięła od przyjaciółki szklankę Ognistej i upiła niewielkiego łyka. Wzrokiem powędrowała do reszty ludzi na przyjęciu. Większość stanowili jednak studenci. Większość z nich zupełnie była jej nieznajoma, aczkolwiek niektórych kojarzyła już z poprzedniej imprezy.
Pokręcił tylko głową, gdy usłyszał słowa Manuela "może ją zjadły testrale". Co za idiota! Odkręcił szybko swoją butelkę, a przy tym niechcący przeciął sobie palec folią, która była dookoła zakrętki. Skrzywił się tylko i przyłożył palec do ust, żeby przestał krwawić. Zakrętka natomiast sturlała się gdzieś po stole. - Mogły to być zawsze akromantule, albo hipogryfy. Wiesz ile tu jest dzikich zwierząt?! - Burknął, trzymając palec cały czas przy ustach, kiedy Manuel powiedział o testralach. A co jeśli rzeczywiście ją jakieś stworzenia dopadły?! Wszystko było możliwe. Jego meksykański przyjaciel był po prostu czasem jak kłoda drewna! Nalał sobie bogato do szklanki owej tequili coś tam mamrocząc pod nosem w hiszpańskim języku. Odsunął od ust zaczerwieniony palec i spojrzał na zebranych. Szybko jeszcze w międzyczasie upił nieco tequili. Brakowało do niej tylko soli i cytryny, ale postanowił, że to już przemilczy. - Nieszczęście, nieszczęście - burknął jeszcze. Następnie niespodziewanie znów podskoczył, bowiem zachciał zerwać spod sufitu kolejną winylową płytę. Co prawda zapomniał przy tym, że ciągle ma w ręku swoją szklankę z alkoholem i nieco narozlewał dookoła, szczególnie na siebie. Zaklął więc po hiszpańsku widząc efekt swojego zachowania. Choć jedną z płyt trzymał przynajmniej już w ręku. Spojrzał na jej naklejkę zastanawiając się, czy jest to jakiś ciekawy zespół. - Pewnie, że masz szanse - powiedział w międzyczasie na temat tego, że dziewczyna chce uczestniczyć w turnieju. Gdyby była z jego szkoły, pewnie by jej kibicował, tak jednak musiał być za Lottą. Oczywiście o ile to ona wystartuje. Aczkolwiek był zupełnie pewien, że ona sprawdziłaby się tam najbardziej. - A poznałem ostatnio kogoś od was, mam na wydziale tego Grigoriego - dodał jeszcze w stronę Rosjanki, nadal nie odrywając wzorku od płyty i odczytując piosenki na niej nagrane.
- Laleczki voodoo, w okropne fajnych kolorach. No, ale same zobaczycie jak wyglądają kiedy już otworzycie prezenty. Tylko musicie mi obiecać, że nigdy, przenigdy nie użyjecie ich przeciwko mnie, okej? - Spojrzała na obydwie, niby to surowo, ale zaraz się roześmiała. - W każdym razie będę wiedziała kto, gdzie, dlaczego i was znajdę. Miała nadzieję, że do tego jednak nie dojdzie, bowiem coś jej się wydawało, że te laleczki rzeczywiście mogą zadziałać. Kobieta u której je kupiła w Hogsmeade wyglądała wyjątkowo podejrzanie... no ale, nie ważne. Jej samej takie cosie na prezenty nawet się spodobały i była zadowolona. - No to bawcie się dobrze, niedługo tak cię pomęczę, Eff, że będziesz mnie miała dosyć - wyszczerzyła się do niej poszła nalać sobie czegoś do picia. Wybrała Ognistą, której nalała całą szklankę, żeby na dłużej starczyło i do tego wzięła jeszcze jakiś soczek, wyglądał na jabłkowy. Rozejrzała się po pomieszczeniu, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Zauważyła Rogera który, och! PALIŁ. Ruszyła w jego stronę, oparła się na łokciach na oparciu fotela i zabrała mu papierosa, akurat kiedy się zaciągał. - Wiesz jakie to niezdrowe? I w dodatku śmierdzi - zniżyła głowę do jego ucha, żeby usłyszał co mówi.
Gwałtownie się zakrztusił, kiedy zabrano mu papierosa w tak nieodpowiedniej chwili. Bell! Musiała przyjść akurat teraz? Znalazłaby go pół minuty później i niczego, by nie zauważyła. Chociaż pewnie by wyczuła. - Wieeem. - Powiedział zdawkowo, jednocześnie obracając się ku Krukonce. Co teraz miał zrobić? Zacząć się tłumaczyć jak małe dziecko przyłapane przez matkę, czy raczej obrócić to wszystko w dość niezabawny dowcip? - Może wyprowadzisz mnie z nałogu? - Zapytał po chwili, oczywiście nie mówił poważnie, zapewne nikomu, by się to nie udało. Taka jest kolej rzeczy. Słońce świeci, deszcz pada, a Roger pali. Wątpi żeby ktokolwiek, kiedykolwiek próbował wyciągnąć go z nałogu. Bo przecież taka misja na pewno skończy się klapą.
Tak jak przewidywał, elegancko spóźnił się w stylu lat sześćdziesiątych! W przeciwieństwie do kobiet, które stylowo się spóźniały ze względu na konieczność kręcenia/zawijania/prostowania włosów, lub też malowania się – on miał naprawdę poważny, ważny i warty takiego poświęcenia powód! Cóż, jedno słowo a wyjaśnia wszystko – prezent. Oczywiście, mógł pokusić się o załatwienie solenizantkom jakiejś oszałamiającej biżuterii, jednakże był zdania, iż ten prezent może być dość popularny. I cóż, nie mylił się. Poza tym był przekonany, że coś innego wyszłoby mu znacznie lepiej, niż poszukiwanie błyskotek. Miał naprawdę poważny dylemat. Namalować i wręczyć każdej z nich osobny portret czy uwiecznić je razem? Uznał, że skoro imprezę organizowały wspólnie, to prezentem też jakoś uda im się podzielić. Wszedł więc do pomieszczenia, ubrany w stylowy, jasny garnitur, na głowę nasunięty miał jasny kapelusz, idealnie dobrany do garnituru – dodatek, bez którego nie wyobrażał sobie mężczyzny z lat sześćdziesiątych. Po spodem oczywiście miał jasną koszulę oraz krawat, dopasowany do garnituru. Ah, i jeszcze jedno – papieros. Nie wyobrażał sobie lat sześćdziesiątych bez papierosów, dlatego też obecnie takowym się raczył. Oczywiście, nie wyobrażał sobie lat sześćdziesiątych także bez zadymionych klubów, sal restauracyjnych, gabinetów.. Albo salonów wspólnych. Dym był immanentną częścią odpalonego papierosa, dlatego wszystko było w jak najlepszym porządku. Swoją drogą, lata sześćdziesiąte były naprawdę ciekawym okresem, jeśli chodzi o modę, kulturę, ludzi.. Uznał, że ta okolicznościowa przemiana uczniów wyszła nadzwyczaj udanie – miło popatrzeć na kobiety, które wyglądają jak kobiety. Nawet jemu – o dziwo – styl lat sześćdziesiątych bardzo służył. Hej, a tak poza tym.. Czy Raphael przypadkiem nie miał pod kapeluszem grzecznej, UCZESANEJ fryzury? Nie – do – wiary. Naprawdę wyglądał, jak gdyby urwał się z nowojorskiej agencji reklamowej z tamtych lat.. Zwłaszcza, że z ramienia zwisała mu ogromna teczka. Rozejrzał się, najwyraźniej kogoś poszukując. Chyba nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co tak dokładnie się tutaj dzieje.
Wow, laleczki voodo? Powtórzyła w myślach i samoistnie spojrzała w stronę stolika z prezentami. Nie spodziewała się, że Bell wymyśli taki prezent. Swoją drogą, ani nie wiedziała co miałaby z nim zrobić. A może zacznie w taką rzucać kokosami? Choć z drugiej strony, co jeśli gazetka kłamała? - Alexis, nie wiesz, czy reporterzy mówili prawdę w ostatnim artykule? Wiesz, tym o Alexie - wspomniała w międzyczasie, kiedy przyjaciółka cały czas stała nieopodal, niby tak zupełnie przypadkiem, aczkolwiek zastanawiało ją to od dłuższego czasu. Reporterzy niekiedy wypisywali totalne bzdury, w tej chwili, bardzo ją ciekawiło jak było tym razem. Nim dziewczyna cokolwiek odpowiedziała, Eff upiła łyka swojego alkoholu, który miała w szklance. Chwilę obracała ją w rękach, rozglądając się kątem oka po pomieszczeniu. Raphael! Aż samoistnie uśmiechnęła się, kiedy jej wzrok padł na niego. Zapominając o wszystkim, szybko odgarnęła długie włosy na plecy i ruszyła wprost w kierunku Francuza. - Raphaelu, aż ciężko Cię poznać - powiedziała z uśmiechem, podchodząc do niego i obserwując go bardzo uważnie. Wyglądał tak inaczej w tym przebraniu! Effka postarała się zaledwie o sukienkę stylizowaną na tamten okres. Nigdy nie miała cierpliwości układać dokładnie i starannie swoich na prawdę długich włosów, wedle mody tamtejszych lat. W kwestii fryzury jak zwykle musiała postawić po prostu na naturalność. Aczkolwiek makijaż już bardziej dopasowała pod lata sześćdziesiąte. - Zastanawiałam się, czy wpadniesz może na tą imprezę, zamierzałam Ci się przypomnieć adekwatnie obrazów, które to miałam zobaczyć, rezygnując tym samym z wysyłania sowy - powiedziała wspominając ich ostatnią rozmowę na dziedzińcu. Czy trzeba tu dodawać, że z ciekawości ją na prawdę powoli zżerała? Nie, nie ta cecha nigdy nie była mocną stroną panny Fontaine. Jakiekolwiek zbyt długie czekanie przyprawiało ją na zmianę o irytację, to o rezygnację.
- Bell, jesteś genialna! - powiedziała zanim krukonka odeszła od nich i wyrwała Rogerowi papierosa. - Nigdy bym nie zgadła! Wzięła kilka łyków Ognistej ze swojej szklanki. Ach, była dzisiaj wyjątkowo dobra! Aż trudno w to uwierzyć, gdyż alkohol ten, nie należał do wyrafinowanych. Wzruszyła tylko ramionami, kiedy Effie zapytała o Alexa. - Nie mam pojęcia - mruknęła krótko i wzięła dużego łyka trunku. Miała jednak nadzieję, że brat jakoś sobie radzi. Pewnie wróci kiedy skończą mu się pieniądze lub po prostu zatęskni za starymi znajomymi. Będzie musiała wypytać matkę w ferie zimowe. O ile wróci do domu. Ostatnimi czasy, nie przepadała za towarzystwem rodziny. Spojrzała na chłopaka, do którego podeszła Effie. Ach... Raphaël Manoux? Spojrzała na chłopaka z zainteresowaniem. Słyszała o nim wiele 'ciekawych' plotek. Tak, tak, on musiał być bardzo interesującą osobą. Odwróciła się na pięcie i podeszła do stolika by dolać sobie Whisky. Miała jednak nieodpartą ochotę porozmawiania z francuzem.
Został znaleziony przez poszukiwaną przez niego osobę jeszcze zanim zdążył się za nią porządnie rozejrzeć. Ten to miał szczęście. Uniósł kąciki ust w bezwiednym uśmiechu oraz ściągnął na chwilę kapelusz, kłaniając się lekko. -Bonjour, ma chérie. – zaakcentował, przyglądając się jej uważnie. -Lata sześćdziesiąte Ci służą. – zauważył. No, ale był tu nie tylko w celu prawienia komplementów jej i jej urodzie. Im dłużej przysłuchiwał się temu, co miała mu do powiedzenia – tym szerzej się uśmiechał. Właśnie, właśnie. -Jak widzisz pojawiłem się. – podkreślił. Przechylił się nieco tak, aby pasek od teczki w której znajdował się prezent od niego zsunął się lekko z jego ramienia. Sam nie do końca wiedział, dlaczego ciężko byłoby mu odpuścić tę imprezę. Każdą inną przecież mógłby/chciałby olać, podobnie zresztą jak miał zamiar zrobić z imprezą powitalną dla studentów. Ale tą nie. Nie tylko nie chciał jej olać, ale po prostu chciał na nią przyjść. Apokalipsa. -A co do obrazów, to w takim razie najwyraźniej trafiłem z prezentem. – przyznał błyskotliwie. Tym samym „wernisaż” mogą zacząć już teraz, choć ten portret znacznie różni się stylem od tego co tworzył zazwyczaj. Raphael ułożył teczkę na ziemi i poodpinał żelazne zapięcia, jednakże Effie dalej nie mogła zauważyć nic, prócz faktycznych rozmiarów. Prezent był starannie zapakowany. Wypuścił z ust szarawą chmarę dymu, jednocześnie spoglądając nieprzytomnymi oczyma gdzieś w stronę sufitu. Sięgnął do kieszeni ręką, na której były jeszcze pozostałości względnie świeżej farby i wyciągnął sporych rozmiarów sztalugę. Kieszeń oczywiście wcześniej została potraktowana zaklęciem zmniejszającym. Był to właściwie prezent dla dwóch osób, jednakże jako iż nie znał osobiście Alexis, czyli drugiej solenizantki - uznał poproszenie Effie o pomoc za konieczne. -Z tym, że jeśli miałabyś zamiar otworzyć go teraz, byłbym wdzięczny gdybyś poprosiła tu jeszcze drugą solenizantkę, to prezent wspólny. - poprosił, balansując gdzieś na granicy nieobecności i zakłopotania.