By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 20/6/2010, 23:56, w całości zmieniany 1 raz
Niemal pędem wleciała do Salonu Wspólnego, w rękach trzymała całkiem spory karton płyt winylowych. Kiedy tylko przekroczyła próg, dostrzegła krzątającą się po pomieszczeniu Alexis. Szybko się z nią przywitała, a pudło odstawiła na stolik. - Udało mi się wytrzasnąć zespół, który gra w stylu lat sześćdziesiątych. Wokalistka coś tam marudziła, że niechętnie na urodzinach, ale reszta zespołu, powiedziała, że z wielką chęcią zagra na urodzinach dwóch wil - opowiedziała z lekkim uśmieszkiem. Chyba nie trzeba dodawać iż resztę zespołu stanowili mężczyźni? Odsunęła rękaw bluzki, aby spojrzeć na swój zegarek. Miały jeszcze całkiem sporo czasu, jednakże za dekorowanie trzeba było się zabrać najlepiej od razu. - Oni będą tutaj jakoś wieczorem, tak czy owak, o której właściwie zaczniemy samą imprezę? Jeszcze muszę się iść przebrać - powiedziała spoglądając na swój gruby sweter i czarną spódnicę, raczej niewiele to miało wspólnego z latami sześćdziesiątymi. Rozejrzała się jeszcze dokładniej po pomieszczeniu, dopiero teraz skupiając się na zmianach jakie tu zaszły. - Od razu inaczej. O! Fajne zdjęcie wybrałaś - powiedziała patrząc obecnie na fotografię przestawiającą Alexis i Eff. Zaraz jednak stwierdziła, że szkoda teraz marnować czasu i pora zabrać się za dekorowania. Wyjęła pierwsze płyty i za pomocą "wingardium leviosa" zaczęła je lewitować pod ściany. Niektóre dzięki "Saeculoglutini" zaczęła przyklejać do ścian. Co jakiś czas zatrzymywała się przy danej płycie i przeglądała spis piosenek na niej się znajdujących.
Zaśmiała się na widok Effie, która w prawie panicznym tempie wpadła do Salonu, targając cały stos płyt. Trzeba było przyznać, że ich organizacja była bardzo dobra. W gruncie rzeczy czasu było nie za wiele, jednak Alexis miała pewność, że zdążą ze wszystkim. - To dobrze. Mam nadzieje, że panowie nie będą zawiedzeni, kiedy tu przybędą. - powiedziała z chytrym uśmiechem. - Dlatego musi być idealnie. - dodała. Zastanawiała się czy William i Cass z jej mężem przybędą. Ta konfrontacja nie byłaby wymarzonym, urodzinowym prezentem dla Alexis i bardzo nie chciałaby, by rozwścieczona Cassandra popsuła jej misternie ułożoną fryzurę, nad którą kilka skrzatów pracowało dzisiejszego ranka przez paredziesiąt minut. Nie Cass była jednak teraz największym problemem... - Jest jeden mały problem ze sceną. Nie mam pojęcia, jak by tu ją postawimy. Masz jakiś genialny pomysł ? - zapytała, pomagając Effce w zawieszaniu w powietrzu płyt. Co chwilę, jednak przerywała, by oceniać jakość swej pracy. - 18.00 ? Nie mam pojęcia. Myślałam, że wyrobimy się szybciej, ale nie ma co zaczynać bez zespołu. - powiedziała, przestawiając właśnie starą, mahoniową komodę, która stała w miejscu, w którym Alexis zaplanowała przekąski. Dobrze, że tego typu mebli nie było wiele. W przeciwnym razie, pracowały by tydzień nad tym by wszystko poustawiać.
Na moment przerwała rozwieszanie płyt, zastanawiając się, co zrobić z brakiem sceny. W międzyczasie wyciągnęła z kieszeni małą buteleczkę, po czym otworzyła ją i wylała jej zawartość na podłogę. Parę sekund później na ziemi zaczął się unosić zielony dym zakrywający stop. Pokój nabrał ciekawego, charakterystycznego wyglądu. - Kurcze, nie mam pomysłu z tą sceną - powiedziała zastanawiając się nad tym przez moment. Rozwiesiła ostatnie płyty, a pokój wyglądał już niemal nie do poznania. Dzięki Wingardium Leviosa, zepchnęła jeszcze kilka foteli do rogu pokoju. - To chyba mniej więcej tyle? - Zapytała zastanawiając się, co jeszcze miała zrobić. - Póki co, pędzę się przebrać i uczesać - spojrzała jeszcze raz szybko na zegarek. - Wrócę tu niebawem i to co jeszcze będzie do dokończenia, zrobię najwyżej na koniec. Aa co do sceny, to nie mam pomysłu, poza wylaniem w tamtym miejscu innego płynu, choć nieco by się to odznaczało - powiedziała myśląc o srebrnej mgle, albo jakiejś innej. Nim jednak cokolwiek więcej dodała, obróciła się i szybko pobiegła do lochów. Miała na prawdę mało czasu na przebranie się. Całe szczęście, że miała już sukienkę wybraną.
- Ja też pobiegnę. Może jeszcze zdążę znaleźć w bibliotece jakieś zaklęcie budujące scenę. Swoją drogą nasza piękna i utalentowana Koni i jej zespół mogą mieć pojęcie o budowaniu tego typu obiektów. - powiedziała i zebrała ze środka swoje rzeczy, które teraz znajdowały się pod grubą mglistą warstwą. Na jej łóżku już czekała sukienka, którą kilka dni temu otrzymała od mamy. Ach, jak Alexis mogła kiedykolwiek na nią narzekać?! Ta kobieta zdawała się widzieć i wiedzieć wszystko, a spełnianie zachcianek rozpieszczonych dzieci, stało się chyba pewnego rodzaju hobby. Szczególnie teraz, kiedy Alex nie dawał oznak życia, matka zdawała się interesować wilą dużo bardziej. Pisała tak często, że Alexis nie miała już nawet siły i ochoty, by odpisywać na jej idiotyczne listy. Plus był taki, że dostawała co chciała. Jednak cały czas miała przeczucie, że Annelyse wie o zniknięciu Alexa więcej, niż daje po sobie poznać i za wszelką cenę stara się odwrócić od jego osoby uwagę córki. - Jak będziesz wracała z lochów, skocz do kuchni po przekąski. Powinny być już gotowe - powiedziała, zmierzając w kierunku drzwi. Miała zamiar znaleźć zaklęcie budujące scenę, dlatego wyjściu z Salonu, skierowała się do biblioteki.
Kiedy rozeszły się o siedemnastej, Effie czym prędzej pobiegła korytarzami do lochów. Nie zwlekając wpadła do dormitorium, gdzie już miała przygotowane ubranie. Przeczesała włosy, które, jak to zwykle, zostawiła luźno opadające na plecy, aczkolwiek przy tak gęstych pasmach, zawsze wglądało to bardzo dobrze. Zrobiła od nowa makijaż w chłodnych barwach, aby pasował do jej stroju. Wygrzebała z szafy buty na wysokim obcasie, oraz małą kopertową, czarną torebkę i wraz jeszcze ze swoją specjalną sukienką zniknęła w łazience. Po pewnym czasie opuściła ją i będąc już zupełnie gotową, wyszła z pokoju Slytherinu. Po drodze skoczyła jeszcze do kuchni, gdzie skrzaty miały już gotowe przekąski. Postanowiła jednakże, nakłonić ich do przejścia się wraz z nią. Jakoś nie marzyło się jej bieganie po korytarzach z tymi wszystkim przystawkami. Tym samym paręnaście minut później zjawiła się w Salonie Wspólnym. Ubrana w biało szarą sukienkę posiadającą krój dokładnie z lat sześćdziesiątych, rozejrzała się dookoła. Wnętrze było ustylizowane na tamten okres, dodatkowo wszystko wyglądało tajemniczo i ciekawie. Przeszła przez pokój, aby poprawić jedną z winylowych płyt. W międzyczasie skrzaty domowe rozłożyły przekąski na stołach, po czym opuściły pokój.
Gdy zniknęła Rogerowi z oczu za zakrętem korytarza, udała się do dormitorium. Wzięła przygotowaną wcześniej sukienkę, kosmetyczkę i buty maszerując do łazienki. Gdy się ubrała i przy pomocy magii sprawiła, że jej rude włosy stały się lekko falowane, jasną szminką pociągnęła wargi i użyła trochę różu. Wpięła sobie jeszcze spinkę-kwiat i była gotowa. Wyszła z lochów i udała się do Salonu Wspólnego na imprezę. Gdy przekroczyła próg pokoju zobaczyła, że jest fajnie wystylizowany na lata sześćdziesiąte. Dziewczyny się postarały. Dostrzegła też Effie. - Wszystkiego najlepszego - z uśmiechem krzyknęła do niej Angie.
Wpadł do salonu wspólnego. Miał być ubrany w stylu lat sześćdziesiątych, ale Ridley, o dziwo, nie pamięta tych lat swojego życia. Założył więc tylko swój fantastyczny czarny jak smoła garnitur, a do tego muchę. Wyglądał olśniewająco, jak zresztą zawsze. Nie pamiętał dokładnie, kto to Effie, a tym bardziej Alexis, ale gdzie impreza tam alkohol. Gdy już wlazł krokiem pingwinim, gdyż nie czuł się dobrze w garniturach, zauważył olśniewającą blondynkę, którą miał już nieprzyjemność poznać. Cóż, może będzie i ktoś ciekawszy później. Ridley, jako osoba zafascynowana światem mugolskim, zainteresowała się także mugolskimi prezentami. Nie miał pojęcia, czym interesują się "koleżanki" z Hogwartu. Przecież hantli im nie da. Jednak na takie okazje zawsze miał coś podwędzonego od swojej majętnej matki. Piękne, błyszczące kamyki. W jednej paczuszce rubin, w drugiej szmaragd. Nie znał wartości tych błyskotek, ale rodzice mieli tego całkiem sporo, kilkanaście sztuk. Żywicielka i tak nawet nie zauważy. Gdy zorientował się, komu należy oferować prezenty to troszkę zrobiło się mu szkoda tych świecidełek. Ach, nieważne, podobno kobiety lecą na kamyczki. - Siema, Effie, witaj Alexis. Może jakoś świetnie się nie znamy, ale postanowiłem wpaść na Waszą imprezę. Mam tutaj coś dla Was - następnie wręczył Effie rubin, a Alexis szmaragd. - To taka drobnostka, ale mam nadzieję, że miła.
Ingrid weszła do pomieszczenia. Panował w nim ,,mini" chaos. Zobaczyła Angie. Chciała się zapytać co się dzieje i dlaczego tak biegnie. Niestety nie zdążyła. Chyba już wiedziała o co chodzi. No tak. Oczywiście Ingrid zapomniała. dziś jest impreza w pokoju wspólnym. To zmienia postać rzeczy. Dziewczyna nie miała sukienki i w ogóle. Szybko pobiegła do swojego pokoju żeby poszperać w swoich rzeczach czy ma morze jakąś sukienkę.
Po pięciu minutach Ingrid pojawiła się na sali. Była ubrana w turkusową sukienkę do kolan z ramiączkami, czarnych balerinach, a na szyi miała łańcuch długich, białych, podrabianych pereł. Włosy miała rozpuszczone jak zawsze oraz bez makijażu. Ingrid nie lubiła się malować. Zawsze stawiała na naturalny wygląd. Była trochę roztrzepana, więc ze swojej malutkiej, czarnej torebki wyjęła grzebień i się uczesała. Usiadła na krześle i czekała, aż ktoś przyjdzie. Widziała tylko jakiegoś nieznanego chłopaka.
Spóźniła się! Oczywiście! Na własne przyjęcie! Szczyt wszystkiego! Przynajmniej wyglądała bajecznie. Chociaż w przypadku pół-wil, wyglądanie inaczej niż pięknie nie miało racji bytu. Jej włosy ułożone były już od samego rana, ale ubrania... przechodziły najśmielsze oczekiwania. Miała ona na sobie czarną sukienkę, w białe kropki, sięgającą jej do kolan, którą mama wysłała jej dwa dni temu, a w ręku trzymała małą torebeczkę. Zaraz po tym jak przekroczyła próg, student, który nazywał się ee... Ridley albo... Riley. - Dziękuję, będzie mi pasował do szaty - powiedziała z pięknym, olśniewającym uśmiechem. Chwilę później podeszła do Effie, stojącej nieopodal. - Nie udało mi się znaleźć tego zaklęcia. - powiedziała, z grymasem na twarzy. - Mam jednak inną formułkę i musi nam wystarczyć. Solum Exstruo było w książce o przygotowaniach zespołów do koncertów. Podnosi wyznaczoną część podłogi na wysokość dwudziestu centymetrów. - rzekła - Dzięki temu dymowi, efekt może być całkiem fajny. - dodała, wyciągając różdżkę.
Ostatnio zmieniony przez Alexis Brooxter dnia 11/12/2010, 19:06, w całości zmieniany 1 raz
I nim się obejrzała, zaczęli się schodzić goście. Tym samym więc Effka odwróciła się w ich stronę witając ich z uśmiechem. Podziękowała Puchonce za życzenia, po czym pojawił się Ridley. Przechyliła lekko głowę, słuchając jego słów. - To przecież impreza zupełnie otwarta, wszyscy w szkole dostali zaproszenia - odpowiedziała, kiedy wspomniał, iż się nie znają. Swoją drogą miała nadzieję, że nikogo nie pominęły przy rozsyłaniu zaproszeń. Zaraz jednak Amerykanin wręczył im po prezencie, z ciekawością spojrzała na kamień, który dostała. - Ładny, dzięki wielkie Ridley - powiedziała i posłała mu uśmiech, następnie obróciła się do przyjaciółki i zaczęły się zastanawiać nad sceną. Wyciągnęła z torebki kolejną fiolkę z miksturą. - Jest czerwony - powiedziała na moment podnosząc go, aby zobaczyć w świetle kolor płynu. - Nie miałam czasu już go przefarbować, ale myślę, że taki będzie się nawet lepiej wyróżniać - powiedziała spoglądając na fragment podłogi, który trzeba było podnieść. - Jasne, myślę, że to zaklęcie idealnie się sprawdzi. - Uznała stwierdzając, że nawet nigdy o nim nie słyszała.
Connie wątpiła, czy akurat ona będzie tu miło widzianą osobą. W końcu od dawna wiele osób należało do klubu anty ona. Tak czy siak miała ochotę się pobawić. To trochę dziwne, że aż dwie dziewczyny robią w tym samym momencie urodziny. W końcu taki dzień chce się świętować tak, by ludzie zwracali uwagę tylko i wyłącznie dla solenizantkę. Ubrała śliczną sukienkę, która wydawało się, że idealnie podkreśla jej kobiecość. Spięła włosy w kucyk, pozostawiając krótką grzywkę i odsłaniając całkowicie swoją bliznę po ogniu. Weszła do salonu wspólnego z dwiema paczuszkami. Kupiła jakieś książki o białej magii. Położyła prezenty na jakimś stole i nie witając się z nikim, oparła się ścianę. Spoglądała na wszystkich po kolei, szukając kogoś godnego uwagi. Jak na razie nikt się taki tutaj nie znalazł.
Proszę państwa, naprawdę nie wiemy, jak to się stało, iż Colin znalazł się na takiej iście vipowskiej imprezie dwóch cudownych istot, w dodatku ze Slytherinu. Nie znał ich na tyle dobrze, by wiedzieć o ich urodzinach, nie miał z nimi kontaktu na co dzień, nie został zaproszony i nie wiedział nawet, że w pokoju wspólnym odbywa się przyjęcie! W związku z tym nie miał na sobie eleganckiego czy modnego stroju, a zwykły bury sweter; nie miał też prezentu ani niczego, co mógłby podarować solenizantkom; nie przyszedł w nastroju do zabawy, ale z najbardziej podłym z humorów na świecie. Zresztą, właściwie nie, właściwie to odkąd parę tygodni temu wrócił z pogrzebu ojca, wszystko było mu jedno i na ogół snuł się po zamku niezbyt przytomny i wyglądający jak żywy trup, tudzież zażywający relaksu w towarzystwie whisky w jakimś barze w Hogsmeade, mhm. Co za paradoks, doprawdy. Własciwie to ośmieliłabym się powiedzieć, że to zabawne, ale ponieważ Colinowi nie było do śmiechu, pominę ową uwagę. No w każdym razie pojawił się w pokoju kompletnie nieświadomie, chyba dlatego, że zaczynał dostawać kręćka, siedząc bezczynnie w dormitorium. Widząc grupkę radosnych ludzi, miał ochotę uciec z krzykiem, ale po namyśle (ach, jakże ciężko mu się teraz myślało!) postanowił zostać. I tak nie ma szans na spędzenie wieczoru w jakiś kreatywniejszy sposób, więc w sumie co mu szkodzi. Rozejrzał się w poszukiwaniu Effie i Alex, mając cichą nadzieję, że ich nie znajdzie; i istotnie, zniknęły gdzieś w tłumie. Puchon, zadowolony, że nie musi wymyślać życzeń (mwehehe), skierował się powoli w stronę jakiegoś miejsca, w którym mógłby usiąść, zgarnąć jakiś alkohol i pozostać niezauważonym do końca przyjęcia. Ciekawa i ambitna perspektywa.
-To tu są jakieś urodziny- Powiedziała Ingrid. Nic o tym nie wiedziała. Wyrwała się z miejsca i podeszła do Effie i Alexis. Chciała się zapytać kogo są urodziny. Sądziła że to głupie więc postanowiła, że pójdzie do sklepu i kupi prezent. Kiedy blisko ich już chciała odejść. Choć miała wątpliwości, gdyż byłoby to dziwne, że osoba podchodzi i odchodzi. - Ładne dekoracje- wymyśliła coś w głowie Ingrid żeby nie było podejrzane. Tak szczerze mówiąc dekoracje rzeczywiście były ładne. Popatrzyła przez chwilę. Po dwóch minutach dziewczyna wyszła z sali by kupić prezent dla osoby, która ma urodziny, cho sama nie wiedziała kto ma.
- Solum Exstruo - powiedziała i wyznaczyła różdżką kwadrat, który miał zostać uniesiony. Efekt był jeszcze lepszy niż się spodziewała. Podłoga sprawiała wrażenie, lecącej w powietrzu. Potrzebowały tylko zespołu, który na niej by staną. - Eff? O której miał być ten zespół ? - zapytała, odwracając się z powrotem do przyjaciółki. Zauważyła, że skrzynka Ognistej, którą przyniosła rano, wciąż stoi nieruszona w kącie. Wyjęła więc butelki i porozstawiała na stołach, obok butelek z kremowym piwem, które przyniosły skrzaty. Rozejrzała się po sali, pękając z dumy. To było DZIEŁO. Brakowało jej do pełni szczęścia Williama, który, miała nadzieję, nie znikną w tajemniczych okolicznościach tak, jak Alex.
Gaspar usłyszał, że dnia dzisiejszego w szkole ma być jakaś impreza. Myśl, że jedna go ominęła z powodu opóźnionego przyjazdu, tym bardziej zmotywowała go do ruszenia się na przyjęcie. Swoją drogą, był bardzo ciekaw jak wyglądają tego typu dni w Hogwarcie. Zabrał więc dwie butelki meksykańskiej tequili i szybko ruszył na wyznaczone piętro... To znaczy, nie tak szybko jakby chciał. Pierw trafił na nie to piętro, które powinien, następnie, kiedy już ktoś go lepiej nakierował, wpadł w jakąś pułapkę na schodach. Męczył się z nią przez ładnych parę minut. Ostatecznie udało mu się wyrwać z łapsk pokręconych stopni. W końcu wylądował na właściwym piętrze. Pozostawał jeszcze tylko problem odnalezienia odpowiedniego pomieszczenia. Przeszedł pół korytarza, stwierdzając, że na prawdę, są one za długie, aż ostatecznie doczłapał się do miejsca, gdzie drzwi były otwarte na oścież, a na podłodze snuły się kłęby dymu. Wszedł do środka i wwymi sarnimi oczami rozejrzał się dookoła. Obracając się, obserwował ciekawe dekoracje, do momentu, aż się z kimś zderzył, co też przywróciło go na ziemię. Szybko podszedł do jakiegoś stolika, gdzie postawił meksykańskie trunki. Przyłożył rękę do ust, oczami dokładnie badając wnętrze. Właściwie rozglądał się za kimś znajomym, bo miał niebezpieczną potrzebę zagadania kogoś. Póki co jednak, podskoczył i złapał jedną z płyt lewitujących pod sufitem. Kiedy zdobycz znalazła się w jego rękach, zaczął odczytywać naklejkę z niej, aby dowiedzieć się co to za rodzaj muzyki, jest na niej nagrany.
Wszedł do pokoju wspólnego, nie za często tu bywał. Zawsze pałętało się tu dużo ludzi, których niekoniecznie chciał widzieć. Nie miał pojęcia jak się przebrać, więc tylko postawił włosy na żel i nałożył przyciemniane okulary, które z resztą pasowały mu do czarnej, skórzanej kurtki, z którą się nie rozstawał. Chyba się nie spóźnił, z resztą i tak by nikt nie zauważył. Zaczął szukać półwil wzrokiem, by wręczyć im prezenty. Pewnie dostały już wiele biżuterii, jednak nie miał ochoty silić się na oryginalność, zazwyczaj wtedy kończyło się to niewypałem. Kupił im prawie identyczne srebrne bransoletki. Po nałożeniu, wyglądało to tak jakby dwa małe, srebrne węże oplątały nadgarstki. Uznał, że skoro obie są ze Slytherinu, to nie będzie im przeszkadzać wizerunek węża. Szlaczki na wężach układały się w dedykację, jednak literki były tak małe, że tylko z bliska można było domyślić się, że nie jest to zwykły wzorek. Podszedł do dziewczyn i złożył im życzenia, nigdy nie był w tym za dobry, więc szybko skończył i wręczył im prezenty.
Kiedy przyjaciółka rzuciła zaklęcie, szybko otworzyła buteleczkę i wylała w owym miejscu czerwony płyn. Już po chwili na scenie był czerwony dym, ciekawie komponując się z resztą. Co prawda planowała dać tam srebrny, jednakże nie było już czasu na zmiany kolorów. Kiedy tylko usłyszała pytanie o zespół spojrzała na zegarek. Nic nie mówiąc, szybko skierowała się do wyjścia. Po pięciu minutach, znów była w pokoju, z tym, że z zespołem składającym się z czterech osób. Był tam kobieta i trzech mężczyzn, wszyscy wystylizowani na lata sześćdziesiąte. - Już są - powiedziała do Alexis, patrząc jak zespół rozkłada się na scenie. Obróciła się aby rozejrzeć się po pomieszczeniu, nad którym dziś całkiem sporo się napracowały. - Wiesz co, wystrój wyszedł nam świetnie - powiedziała do przyjaciółki z uśmiechem. Lata sześćdziesiąte okazały się świetnym tematem imprezy. A przynajmniej jeszcze takowego w Hogwarcie przyjęcia nie widziała. Rogerowi z uśmiechem podziękowała za prezent, bo rzeczywiście, wszelaka biżuteria ze Slytherinem, była idealnym prezentem. Tym samym bransoletka bardzo przypadała jej do gustu.
Po pewnym czasie dziewczyna znów weszła do pokoju z dwiema małymi paczkami, gdyż nie wiedziała która z nich ma urodziny. Znów miała poczochrane włosy. Prezenty położyła na jednym ze stolików, wyjęła z torebki grzebień i uczesała się. Po poprawieniu sobie wyglądu Ingrid schowała grzebień do torebki, wzięła prezenty i ruszyła w kierunku dwóch ślizgonek. Kupiła im dwie turkusowe brożki w kształcie owalu. Były ładne. Przywitała się, złożyła życzenia, dała prezenty i poszła szukać wolnego miejsca żeby usiąść i może z kimś zagadać.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Z racji iż został zaproszony, poszedł do salonu wspólnego. W końcu kto ominie imprezę z dwoma wilami ? Na pewno nie Luke, tym bardziej, że liczył na udaną noc... Przyszedł z drobnymi paczuszkami, w których były kolczyki dla każdej solenizantki. Nie mógł się wysilić na coś bardziej oryginalnego ze względu na lenistwo. Ślizgonki i bez tego wyglądały olśniewająco, nie zważając na ich geny. Złożył im życzenia, jak na kulturalnego człowieka przystało. I co teraz ma robić ? Usiadł na jednej z puf i czekał. Cierpliwie czekał, aż przyjdzie ktoś znajomy, z kim mógłby w spokoju się napić.
Impreza! Jakże mogłoby zabraknąć Manuela, który chyba prędzej by wypił wszystkie swoje trucizny niż ominął okazję do zabawy! Więc, gdy jego nos (ach, aż chciałoby się napisać: nosek) zwietrzył zapach alkoholu, muzyki i nadchodzącej imprezy, natychmiast przesłał impuls do mózgu, który zaś pokierował jego nogi prosto na piąte piętro. Nie planował przyjścia; ot tak, postanowił wpaść, chociaż nie miał nawet prezentu. Humm. Wchodząc do pokoju, przetrząsnął wszystkie kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się na upominek, znalazł jednak tylko pogniecioną paczkę papierosów i wymięty papierek po jakimś batoniku zbożowym, zjedzonym zapewne już jakiś czas temu. No cóż, nieważne. Muszą się zadowolić samymi życzeniami i jego oszałamiającą obecnością! No. Nie miał pojęcia, kto jest solenizantem, wiedział tylko, że jakaś dziewczyna. Podszedł zatem do stojącej niedaleko blondynki w szarej sukience (o Merlinie, jaka śliczna, mwehehe. Znaczy, dziewczyna, nie sukienka... znaczy, sukienka też, ale ona bardziej...ach) w celu dowiedzenia się, kogoż to ma męczyć życzeniami. - Hej - szepnął konspiracyjnie w jej stronę - Wiesz, czyje to urodziny?
Joel wpadł na imprezę, bo dziewczyny go zaprosiły. I pomimo tego, że prawie się nie znali, to nie wypadało nie wpaść, chociażby na chwilę. Nie miał na sobie stroju z lat 60, bo raz, że nie miał bladego pojęcia co się wtedy nosiło, a dwa, że i tak pewnie nie znalazłby nic podobnego w szafie. Zatem tradycyjnie wcisnął się w trampki, czarne spodnie i ukochaną, niebieską koszulę w kratkę. Wyglądał przyzwoicie, a jakże. nie wspomnę nawet, że powabu dodawały mu podskakujące z każdym sprężystym krokiem brązowe kędziory. Wyprostował ramiona, przywołał uśmiech na twarz i wszedł do komnaty. Trzeba było przyznać, że dekoracje były kapitalne, a i sporo ludzi zebrało się w Salonie. Wprawdzie nie miał pomysłu odnośnie prezentu dla dwóch młodych dam z Hogwartu ( w dodatku pół wili), więc postanowił wybrać najbezpieczniejszą opcje, to jest alkohol. Francuskie wina, rzecz jasna, najlepsze. Zapakowane w dwie oddzielne paczki, o oryginalnych wzorkach, bo w tańczące pogo mugolskie miśki o różnych kolorach, urocze, doprawdy. Podszedł do jubilatek. Były piękne, a jakże, a może raczej olśniewające! Co się dziwić, w końcu wile to wile. - Bonjour, Effie i Alexis, wszystkiego najlepszego - powiedział, ściskając obie serdecznie i jednocześnie, aczkolwiek szybko i przelotnie, po czym wręczył im prezenty. Cóż, Francuzi byli bardzo wylewni, o. A za dobry w składaniu życzeń to on nie był nigdy, więc i nie zamierzał się ośmieszać. Stwierdził, że tradycyjne 'wszystkiego najlepszego' starczy. Oddalił się od nich w poszukiwaniu jakiegoś wolnego stolika, przy którym znalazłby się jakiś godny towarzysz spędzenia tego jakże krótkiego czasu, jaki Joel miał spędzić tu, w Salonie Wspólnym. Zlustrował wzrokiem zebrane towarzystwo i cóż... z ulgą stwierdził, że gdzieś przy jednym stoliku siedział Colin. Wprawdzie zmarnowany jakiś i niemrawy, ale był lepszą alternatywą, niż samotne spędzenie wieczoru. - Hai, Colinie! - przywitał się z blondynem, zapożyczając krzesło ze obok stolika i stawiając je naprzeciwko Puchona. - Można, co nie? - spytał z celowym opóźnieniem, kiedy to jego zgrabny tyłek znajdował się na krześle.
Wszelacy ludzi podchodzili, składali życzenia, po czym odchodzili i tak przez pewien czas. W końcu podszedł do niej jakiś chłopak z wielkim afro na głowie i coś konspiracyjnie postanowił zapytać. I to o co! Uniosła więc brwi i tylko z równie konspiracyjnym podejściem, nachyliła się ku niemu. - Wydaje mi się, że dobrze wiem kto je ma - powiedziała, jakby zdradzała wielki sekret, po czym obróciła się nieco i wskazała palcem na ścianę. Było tam wielkie zdjęcie przedstawiające ją i Alexis. - Myślę, że to zdjęcie może nasunąć Ci pewne wnioski - zapewniła chłopaka. Po czym zwróciła się do kolejnej osoby, która podeszła z życzeniami. Uśmiechając się wesoło odbierała podarunki, zastanawiając, gdzie je wszystkie stawiać. W końcu przesunęła na stoliku parę butelek Ognistej i zaczęła tam składować prezenty.
Ingrid chyba nie pasowała do tego towarzystwa. Rozglądała się na około. Nie widziała nikogo znajomego, a szczególnie w jej wieku. Sami ludzie którzy mają po 18,19 lub 20 lat .Czuła się przy nich jak jakaś małolata. Rozmyślała czy morze wyjść. Nie! To by nie wypadało na jakiś urodzinach. Usiadła sobie po cichu i rozglądała się co się dzieje. Widziała tylko starszych od niej ludzi popijających piwo lub palących papierosy.
Colin był na etapie ćwiczenia zdolności telekinezy (których, prawdę mówiąc, raczej nie posiadał i nie zanosiło się na to, ale próbować nie zaszkodzi), bowiem miał dziką ochotę, by zacząć integrować się z jakąś butelką pełną czegokolwiek, co zawierało alkohol, jednak za cholerę nie chciało mu się ruszać nawet ręki, by po nią sięgnąć, a o wstawaniu z krzesła nie wspominając. Po chwili jednak przyszło zbawienie, bowiem ktoś postawił na jego stoliku butelkę. Dość nieuważnie i szybko; naczynie zachwiało się, więc odruchowo wyciągnął dłoń, by zapobiec jej rozbiciu. No, a skoro już się ruszył i nie umarł z wysiłku, dlaczego by sobie nie nalać! Nie znalazł szklanki, więc, chąc nie chcąc, nieelegancko pociągnął z gwinta. A co mu tam. Wszystko jedno. Oparł się wygodniej na krześle, wgapiając się w przestrzeń przed sobą - nic ciekawego nie pojawiało się w okolicy, dopóki nie dostrzegł przed sobą znajomej (i jakże seksownej, mwehehe, ale o tym później!) twarzy. Humm. - Haj, Joelu - odpowiedział automatycznie, po czym wykonał zapraszający gest, czy też raczej niedbałe machnięcie ręką - Siadaj!
Po złożeniu życzeń, znów nie miał co robić. Rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu znajomych osób, jednak jak zwykle nikogo nie wypatrzył. Rozłożył się na jednym z wielkich foteli, po czym ochoczo sięgną po butelkę i jedną ze szklanek. Skoro nie ma z kim pogadać to przynajmniej się napije. Poczuł nieprzyjemne ssanie w okolicach żołądka. Zorientował się, że dawno nie palił. To przez obecność Bell, po prostu nie chciał na razie, by wiedziała, że Roger pali. Odstawił pełną już szklankę na stoliku obok, po czym wyjął paczkę papierosów, po włożeniu jednego do ust, szybko go zapalił i chwilę później mógł już się cieszyć dymem unoszącym się w okuł niego.