By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Cze 20 2010, 23:56, w całości zmieniany 1 raz
-Jesteście chorzy?– takimi słowami przywitał dwóch przebywających w Salonie Wspólnym panów, popijających sobie coś tam, coś. Pewnie alkohol, bo co innego? Kurwa. Debile. Nie znają lepszych miejsc do picia? – Mały jest ten zamek? Nie można iść do łazienki? Nie wiem, za szklarnie, do pokoju muzycznego, do masy innych miejsc, które ten Zamek skrywa przed ludźmi? – zapytał, nieco poirytowany ich zachowaniem. Ciekawe z jakiego domu byli? Jeśli z Salazara, to on już totalnie zwątpi w ludzi. Z resztą, jeszcze nie dawno ta cała nowa opiekunka o tym mówiła. Albo raczej pisała. Po co się kurwa narażać? Sam nie wiedział? Zwłaszcza, że w Londynie, czy w Hogsmaede było tyle miejsc, w które można było się udać. – Zdajecie sobie sprawę, czym to grozi? – ponownie spytał, widząc, że raczej nic sobie nie robią z jego słów. –W ogóle, skąd jesteście? Gryfoni, Krukoni, Ślizgoni? – Puchoni na pewno nie. Nie, zdecydowanie nie. Oni są, byli, będą zbyt bojaźliwi na takie rzeczy. A może to i dobrze? W końcu jakiś sposób byli bezpieczni. Szkoda tylko, że nie unikali go ze zdrowego rozsądku, a dlatego, że zwyczajnie i po prostu się obawiali. Tragedia. Tragedia. Ten zamek serio schodził na psy. Gdzie są ci ludzie, którzy mieli zrobić w nim porządek? Dlaczego zostali powstrzymani? Sam do końca nie wiedział, ale coraz bardziej żałował tego, że Farid nie zrobił tutaj porządku. Coż..
Po nalaniu i podaniu koledze szklanki a następnie wzniesieniu toastu -Racja za wygrany puchar i niech następny też będzie nasz Powiedziałem po czym odparłem -Tak mnie też szkoda stąd wyjeżdżać . Zwłaszcza że muszę wracać do domu gdzie jest moje starsze rodzeństwo Skrzywiłem się lekko na myśl o tych dwóch przeszkodach do tytułu następcy głowy rodziny ale szybko wróciłem do rozmowy -A wszystko w jak najlepszym porządku. Niedawno dostałem prace jako barman w klubie Jazzowym w Hogsmeade Upiłem kolejny łyk ognistej. Ach ognista jest wspaniała przymknąłem oczy i delektowałem się jak wspaniały smak alkoholu utwierdzał drogę z mojego gardła do żołądka. Rozejrzałem się po pokoju i z przyjemnością stwierdziłem że nikt nie będzie nam przeszkadzał. -dobrze jest się napić w dobrym towarzystwie nie uważasz. Uśmiechnąłem się lekko i wziął kolejny łyk tego cudownego płynu W tedy właśnie ktoś przyszedł mówiąc że jesteśmy chorzy. -Nieee... Czuje się wyjątkowo zdrowy Odparłem z ironią na o zapewne pytanie które powinno zostać bez odpowiedzi -Jestem Baltazar Silverstone ze slytherinu a ty? Zapytałem się go chociaż chyba gdzieś go już widziałem -Zapewne szlabanem jak któryś nauczyciel nas przyłapie, ale gdyby nie było zagrożenia to nie byłoby zabawnie prawda? Tak będzie trzeba go obserwować bo jak będzie chciał iść nas wydać to trzeba będzie go na trochę unieszkodliwić pomyślałem spokojnie po czym dodałem -Będziesz tak stał czy się przyłączysz?
- Następny puchar pewnie też będzie nasz, mamy za silnych graczy by przegrać w tej konkurencji. Nawet Krukoni nie są w stanie nam zagrozić - odparł pewny, że w następnym roku będzie tak samo. Wysłuchał słów kumpla na temat pracy jaką podjął i uśmiechnął się szeroko. - No to teraz mam nie mały powód by tam do ciebie wpaść od czasu do czasu. Znów usłyszał otwierane się drzwi i zerknął w stronę tamtego chłopaka. Jego słowa mogły oznaczać tylko jedno - kłopoty. Może nie jakieś ogromne, jednak będzie trzeba rozmawiać na jakże nudny temat jakim to były szlabany, ujemne punkty i inne tego typu. - Ja też się nieźle czuję, dziękuję za troskę - odpowiedział ironicznie, wiedząc o co temu tak na prawdę chodziło. Jego kolejne słowa go trochę rozbawiły. - Do łazienek? A od kiedy w tym miejscu można pić? No i wiem też co nam grozi, ale to samo będzie nam groziło w miejscach o których przed chwilą wspomniałeś. Nie ma tutaj tak naprawdę nigdzie bezpiecznego miejsca, chyba, że znasz jakieś takie no to zamieniam się w słuch - odpowiedział już normalnym, jak nie wręcz poważnym tonem. Co innego kiedy był sam i pił wino prosto z butelki, którą w każdej chwili mógł przetransmutować w dowolny przedmiot, a co innego stół na którym leżą kieliszki i butelka a organistą, aż tak szybki nie był. No i w końcu nie bez potrzeby postawił tak tą sofe by zasłaniała wejści, by wchodząca osoba widziała co najwyżej jego plecy, ale to też działało tylko w przypadku picia wina, bo teraz to się nie sprowadzało. Pytanie o dom wywołało, że na jego usta wkradł się szeroki uśmiech, jakoż nie za bardzo dziwiło go pominięcie borsuków, ale i tak go to rozbawiło. - Do trzech razy próba? - odpowiedział wskazując prawidłową odpowiedź, wtedy wysłuchał drugiego Ślizgona i pokiwał głową. - Coś w tym jest, że drobne szaleństwo wpływa pozytywnie na tego typu zabawy - potwierdził słowa Baltazara i zerknął na nowego gościa będąc ciekawy czy usiadzie razem z nimi. Już mała grupka się tworzyła. Może by tak skoczyć do baru na kilka głębszych? Ot takie ostatnie spotkanie szkolne w tym roku?
-Racja Odpowiedziałem Brandonowi. po czym miałem dziwne przeczucie że będziemy mieli przesrane więc wypiłem resztę napoju alkoholowego po czym schowałem Ognistą whisky do pudełka wraz z dwiema pustymi szklankami. Następnie zmniejszyłem pudełko i przemieniłem je w krzyżyk z małą tabliczką na której było imię mojego zamordowanego brata , po czym schowałem go do kieszeni - to co czekamy na innych nie? Rozsiadłem się wygodnie, obserwując sale cały czas mając na uwadze to co mówi mój przyjaciel. -Zamierzasz tak stać? może usiądziesz Powiedziałem naszemu gościowi, po czym skierowałem się do towarzysza -Masz już plany na wakacje?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine dostała sowę od swojego brata, że planuje elegancko i w swoim stylu pożegnać ten rok szkolny zanim jeszcze zaczną się wakacje, więc od razu zrozumiała o co mu chodziło. W końcu była jego siostrą prawda? No i w dodatku skończyła niedawno swoje 17 lat a nikt jej nie złożył życzeń. Chodziła przez to ostatnio zła niczym osa, gotowa każdego załatwić siekierą. No bo jak to tak ktoś mógł zapomnieć zupełnie i nawet jej nie wysłać sowy. Niczego co by mogło jej chociaż sprawić niewielką przyjemność. Już wiedziała co zrobi. Wyprawi urodziny jeszcze raz, ale zażąda podwójnych prezentów. A co? Przecież jest solenizantką i ona decyduje o wszystkim. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Miała na sobie wąskie czarne rurki i jakiś zielony top. Włosy poskręcane były jak zwykle w eleganckie fale. Zero makijażu na twarzy, nikt nie mógł jej zarzucić, że jest plastikowa bo miała całkowicie naturalną urodę. Wpadła do salonu z dużą torbą na ramieniu. Miała w niej różnego rodzaju żelki, paszteciki dyniowe a także cuksy. -Brandon- krzyknęła już od wejścia po czym rzuciła się bratu na szyję. Potem rozejrzała się po innych. -Cześć - przywitała się po czym ponownie spojrzała na brata. Nie znała obecnych tutaj ludzi po imieniu. Tylko z widzenia. -Brandon, nikt mi nie dał żadnego prezentu na urodziny. Bedą się smażyć w piekle- rzuciła wielce niezadowolonym głosem.
Anjali wcale nie zapomniała o urodzinach Katherine. Zamówiła nawet prezent, a nawet dwa, które przyszły najpierw do jej rodziców, a później oni zapłaciwszy za nie, przesłali je do Hogwartu. Musiała się mocno czaić żeby przyjaciółka nie zobaczyła go zanim nie przyjdzie na to czas. Potem jednak miała miejsce jej kontuzja na lekcjach tańca no i trochę o tym wszystkim zapomniała, starając się nie obciążać swojej nogi i leżeć kiedy tylko było to możliwe. Teraz jednak usłyszała od dwóch osób, że Katherine jest we wspólnym salonie. Poprosiła swoich rozmówców by jej pomogli z większym prezentem. Mniejszy wzięła zapakowany w rękę. Weszła do salonu wspólnego i zobaczyła Katherine razem z bratem. Podeszła do niej lekko kulejąc i dała soczystego buziaka w policzek. -Kath, wybacz skarbie lekkie spóźnienie, ale to wszystko przez tą kontuzję wskazała na nogę. Potem wręczyła przyjaciółce ozdobną torebkę, w której były buzy z wężowej skóry, w których nigdy nie było zimno, ani nie przemakały. -To nie wszystko powiedziała i wskazała za siebie gdzie stały dwie osoby z pokaźnym, zwiniętym dywanem, który zmieniał kolor według życzenia i nie było na nim widać plam. -Wszystko z mojego kraju. Mam nadzieję, że Ci się podoba. Wszystkiego najlepszego kochana, spełnienia marzeń powiedziała ściskając przyjaciółkę. -Pozwolisz, że sobie usiądę? Cześć Brandon i cześć wszystkim powiedziała i usiadła na kanapie. Brata Kath znała głównie z imienia i opowieści jak dotąd.
Niewzruszony tym że musi czekać na innych usiadłem wygodnie na fotelu po czym wyciąłem z kieszeni krzyż i bawiłem się nim przez chwile. -Co za ironia, zabiłem cię i tera wykorzystuje twoje życie po śmierci by ukryć alkohol. Pomyślałem po czym cicho się zaśmiałem. Po dłuższej zabawie i kilku minutach kpieniu i mówieniu w myślach jakim żałosnym człowiekiem był mój brat schowałem spowrotem do kieszeni krzyżyk. Chwile po tym przyszła siostra Brandona i inna ślizgonka. Po usłyszeniu co dziewczyny powiedziały uśmiechnąłem się lekko po czym odparłem do przyjaciela -Wygląda na to że twoja siostra nie jest w najlepszym humorze co? Hmmm... no to skoro ma przyjść jeszcze kilku czy iluś tam ślizgonów to może po prostu połączymy imprezę na cześć końca roku ze spóźnioną imprezą urodzinową twojej siostry. Co to tym myślisz Brandon? Po powiedzeniu przyjacielowi to co miałem powiedzieć spojrzałem na dwie ślizgonky po czym lekko chrząkałem -Ale gdzie moje maniery. Drogie panie, nazywam się Baltazar Silverstone i jestem przyjacielem Brandona jak zdążyłyście zauważyć. Czy mógłbym prosić byście mi podały wasze imiona młode niewiasty? Powiedziałem to spokojnie uśmiechając się lekko, po czym zwróciłem się znowu do jednej z dziewczyn. Do siostry swojego kompana. -Moja droga pozwól że jako drugi pragnę ci złożyć życzenia z okazji twoich urodzin. Po chwili ciszy dodałem jeszcze -Mimo iż nie wiedziałem o twych urodzinach i nie mam żadnego prezentu to mogę ci jedynie życzyć wspaniałej imprezy która niedługo się odbędzie. Po czym oparłem się o oparcie fotela, po czym uśmiechnąłem się jeszcze raz do dziewczyn które znajdują się w tym pomieszczeniu.
Czuli się dobrze. Jak dobrze było o tym wiedzieć o czym oczywiście nie omieszkał ich poinformować. I fakt, Brandon miał rację. Takie samo niebezpieczeństwo czyhało na nich w zasadzie wszędzie. Bo przecież nauczyciele byli nieprzewidywalni. Niemniej, pchać się do Pokoju Wspólnego? To prawie jak zaglądać w paszczę lwa. Rozwścieczonego lwa. Oczywiście, normalnie nie przejmowałby się tym wszystkim, ale kurwa. Mieli Puchar Domów. I fajnie byłoby go zachować, co nie? Zwłaszcza, że pozostałe domy ostatnio potraciły punkty w wyniku różnych wybryków. A Ślizgoni prowadzili. I to mocno. Stąd jego wkurzenie, w dodatku ta nowa opiekunka. Wydawała się ostra. Z resztą, samo podejście.. traktowała ich z góry, jak bandę dzikich małp. Przynajmniej teraz, na początku swojej pracy, kto wie co stanie się potem? W każdym razie, teraz nic nie było wiadome. Oczywiście skorzystał z zaproszenia i usiadł, zajmując miejsce w jednej z mniej oświetlonych części Salonu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, po czym obserwował nadejście dwóch kolejnych osób. Obie bardzo energiczne i żywiołowe. Jedną nawet znał. Anjali. Czy oni nie byli z jednego rocznika? Tak, chyba tak, choć głowy nie dał. W końcu postanowił przemówić i wyjść ze swojego ukrycia. W zasadzie to słowa tego całego Baltazara go ku temu skłoniły. – Skoro już tak bardzo dbasz o maniery, to powinieneś wiedzieć, że to kobiety pierwsze się przedstawiają… - rzucił, wchodząc do światła. Hah. Maniery.. No dobra, coś o nich wiedział, to było pewne. Nawet więcej niż pewne. Niemniej, popełniał kilka błędów. Nie, żeby miał jakieś problemy z tym, czy coś. – Ale skoro już i tak popieprzyliśmy tyle konwenansów.. Antoine, miło mi. – powiedział, wyciągając rękę w kierunku dziewczyny z loczkami. – No i wszystkiego najlepszego. Spełnienia wszystkich marzeń, tych najskrytszych i tych z których nie zdaje sobie Pani sprawy. Dużo zdrowia, bo ponoć to najważniejsze, no i oczywiście dalszych sukcesów nie tylko w szkole i Sfinksie, ale także w reprezentacji. – pożyczył mile, uśmiechając się lekko i skłaniając. Tak, wiedział. Ciężko, żeby nie wiedział. W końcu.. gromadził informację. Mnóstwo informacji. Bo przecież informacja to potęga. A on akurat lubił, co potężne. – I witaj Anjali. – uśmiechem powitał koleżankę, ściskając ją na dzień dobry. Następnie przedstawił się obu panom. – Jeśli zamierzacie pić, to chętnie się przyłączę. Oczywiście, jeśli mogę…? - z tym pytaniem oczywiście zwrócił się do solenizantki. W końcu potrafił znaleźć lidera stada. – Ale nie tutaj. Wiecie, jakby nie patrzeć, mamy już Puchar Domów w zasięgu ręki i lepiej nie kusić losu..
Koniec roku się zbliżał. Właściwie już nadszedł, toż to za chwilę bal! Shaylene tydzień temu ogarnęła wszystko, co będzie jej potrzebne, spakowała się nawet pobieżnie, coby później nie biegać w popłochu. Tym samym, gdy trwa gorączka kupowania kiecek na bal, załatwiania ostatnich spraw, naciągania ocen i w ogóle tego całego końcoworocznego rozgardiaszu, Shay najzwyczajniej w świecie szuka miejsca, żeby spokojnie poczytać książkę. Wybrałaby sobie pewnie parapet, na który polowała od dawna. Ostatnio widziała nawet jak jakiś skrzat kładł na nim poduszkę w trosce o pośladki uczniów sadzanych w popularnym miejscu relaksu. Co mogło jej się nie udać? No nie przewidziała na przykład tego, że jakiś żartowniś kończący drugą klasę wyrwie jej książkę i poleci w długą. Shaylene próbowała pomyśleć chwilkę, przywołać zgubę, czy cokolwiek. Była jednak skazana na rozwiązanie siłowe, a raczej w tym przypadku biegane. Puściła się biegiem, pędząc za tym cholernikiem przez całą szkołę. Biegała za nim już pewien czas, nie mogąc go namierzyć, gdy właśnie na piątym piętrze rzucił jej się w oczy kawałek szaty osoby, która najpewniej wbiegła do salonu wspólnego. Shaylene, ostatkiem sił, rzuciła się tuż za nim, od progu krzycząc z wyczerpania: - Oddawaj zarazo moją własność! - gdy tylko wydała z siebie ten opętańczy krzyk, zorientowała się, że pomieszczenie było okupowane przez grupę Ślizgonów. Szybko popatrzyła po ich skupionych twarzach. Ktoś właśnie nawet wyjął różdżkę. Tak! Shaylene zdołała dostrzec zgrabną buteleczkę, którą właściciel właśnie transmutuje. Dziewczyna nie była głupia. Wiedział, kto przed nią stoi, a przynajmniej wiedziała, czym mniej więcej charakteryzują się osoby z tego domu, wiedziała o zakazie dotyczącym spożywania alkoholu w szkole i wiedziała również, iż jest jedynym świadkiem, który widział dowód wykroczenia. Stala więc jak zamurowana, bo raczej nie należała do osób spontanicznych. Nie miała pojęcia, co teraz do cholery zrobić.
Dopiłem szybko swoją porcję alkoholu i odstawiłem szklankę na bok by Baltazar mógł ją odmienić, nowoprzybyły student miał rację i nie miałem zamiaru wpakować się w żadne kłopoty. Zacząłem się bawić złotą "monetą" obracając ją między palcami i zanim Antek zdążył odpowiedzieć usłyszałem znajomy głos za plecami. A dokładniej krzyk, brzmiał jednak entuzjastyczne co już było wielkim sukcesem. Rozmowa z siostrą będzie należała do tych znośnych. Oparł głowę na oparciu chcąc zobaczyć która z sióstr się zjawiła, ale szybko się wycofał do poprzedniej pozycji nie chcąc by złamała mu karku. Poczuł jak rzuca się na niego ta mała krwiożercza bestia. - No cześć mała, widzę, że dostałaś list? - Odparł i podnosząc ręce do góry objął tak wiszącą na nim siostrę. - No już, już bo mnie udusisz, no i jeszcze koledzy pomyślą, że jakaś ciepła klucha ze mnie jest - dodał uśmiechając się łagodnie. - No ja mam dla ciebie prezent w pokoju, ale przecież wiesz, że dostaniesz go dopiero w domu? Przecież nie mogę dać tobie a o twej bliźniacze zapomnieć co nie? Więc dostaniecie w tym samym czasie i kropka! - A co! Każda rodzina musi mieć swoje dziwaczne zwyczaje! W końcu co to za nienormalna była by rodzina bez żadnych dziwactw? Znów drzwi się otworzyły i do pokoju weszła kolejna dziewczyna, choć twierdząc, że weszła to będzie lekką przesadą. Ponieważ chodzenie sprawiało jej nie mały kłopot. Na samym początku nawet nie wiedział kim była ta dziewczyna, jednakże wystarczyło mu tylko by przywitała się z Kat a już był niemal pewien. - No widzisz, a tak narzekałaś, wszyscy co mieli o nich pamiętać to pamiętają. No i fajne prezenty, zwłaszcza ten dywan jest niezły! Jak myślisz siostra, będzie pasował do mojego pokoju? - Odezwał się po chwili patrząc się do góry na twarz siostry, chcąc zobaczyć jej minę. Bo on się uśmiechał od ucha do ucha w złośliwy sposób. - Jasne, proszę siadaj, a twoi tragarze też zostają czy mogą sobie już iść? - Odpowiedział do przyjaciółki siostry wskazując wpierw miejsce obok siebie, a następnie zetknął na tamtych nieszczęśników którzy tragali dywan. Swoją drogą co to za idioci z tych łepków? Po jaką cholerę są im te różdżki skoro nieśli to jak zwyczajne mugole. Nigdy nie będzie w stanie pojąć takiego zachowania. - Ahh wybaczcie - powiedział kiedy to jego przyjaciel zaczął się przedstawiać. - Właściwie najbardziej poprawnie będzie jeśli to ja bym sobie was przedstawił, jako że znam imiona każdej tutaj osoby - odpowiedział śmiejąc się pod nosem widząc jak chłopaki się rzucili do przedstawiania się. Oczywiście imienia jednego z studentów nie znał i poznał je właśnie dopiero co, no ale przecież inni nie musieli o tym wiedzieć prawda? - To jest Katherine, moja młodsza siostra, a to jej najlepsza przyjaciółka Anjali - przedstawił dziewczyny i wtedy znów się drzwi otworzyły. Serio, wybrał chyba nie odpowiednie miejsce i to była prawdziwa jaskinia lwa. No ale ponoć pod nią jest najbezpieczniej. Widocznie nie tym razem. - Hmmm? W czym możemy pomóc? - Zapytał się ironicznie i bardzo jadowicie. Nie kojarzył tej dziewczyny w ogóle więc z jakiego to powodu miałby być miły? Nagle przypomniało mu się wcześniejsze pytanie Baltazara. - Uwierz mi, że jeszcze teraz jest w dobrym humorze - powiedział zasłaniając dłonią usta z strony po której stała siostra, jednak nie mówił wcale ciszej chcąc by i ona go usłyszała. - A masz coś konkretnego na myśli? - Zapytał się na samym końcu Antka popierając jego myśl o tym by się przenieść gdzieś indziej.
Humor jej dzisiaj dopisywał. Był bal, cały dzień była niezła pogoda i ogólnie było ładnie. Już z samego rana kiedy wstała czuła się okej. Za bardzo okej jak na nią. Ale to dobrze! Bo jeśli byłaby nie w humorze, to o balu nie ma mowy. Ruby jest krejzi i tak dalej, więc przed tym cholernym balem chcąc się wyluzować wpadła do Salonu Wspólnego. Tak tak, niby było wszystko gotowe - fryzura i "mejkap", ale kiecka i dodatki nadal były na jej łóżku, więc co się będzie. Zostało trochę czasu, więc można spędzić go pożytecznie, a nie patrząc na zegarek i zastanawiając się kiedy warto schodzić na dół. Bo jakby przyszła pierwsza, to też trochę głupio - tak bardzo desperacko. A tak to ogarnęła się i skierowała do Salonu. Kiedy tak sobie szła, oparła się o drzwi i jakimś cudem one się uchyliły. A ona wleciała i upadła na tyłek. Popatrzyła po chwili po pomieszczeniu, była tama masa ludzi! Był tam Brandon, Katie i Baltazar. Oraz chłopak którego jeszcze nie znała. I dziewczyny, jedna chyba ze Slytha druga z Ravenclawu . Ilość Ślizgonów w tym pomieszczeniu była zaskakująca. Popatrzyła i szybko się podniosła. Ruby oczywiście podeszła do Katie i Brandona by móc ich mocno przytulić. -Wejście całkiem w moim stylu. - Zaśmiała się. Popatrzyła po dwójce nieznajomych Ślizgonów. -Jestem Ruby, miło mi. -Uśmiechnęła się pogodnie i wzięła wielki wdech i wydech. -Właściwie to co tu robicie?
Ostatnio zmieniony przez Ruby Stone dnia Pon Cze 30 2014, 16:33, w całości zmieniany 2 razy
Spojrzałem na ślizgona który w końcu postanowił się odezwać po czym powiedziałem do niego -Wiesz że czepiasz się szczegółów, prawda Antoine? Obserwując sale zgodziłem się z nim -Wiesz masz racje mamy puchar i szkoda by było go stracić, ale szkoda też nie oblać końca roku szkolnego. Masz jakąś miejscówkę gdzie moglibyśmy pożegnać ten rok szkolny. Kiedy powiedziałem do Bonneta to co miałem powiedzieć, nagle jakaś dziewczyna wpadła do pokoju jak by się za nią co najmniej paliło. Wrzeszczała coś o oddaniu czegoś ale tak naprawdę mnie to nic nie obchodziło. Skierowałem swój wzrok na nią i odparłem -No skoro już tu wpadłaś jak burza i nam przeszkodziłaś to może już tu zostaniesz hmmm... Patrz ile jest tu wolnych miejsc zapraszam. Powiedziałem to niestety cholernie przesłodzonym głosem by nie dać upustu mojego wewnętrznego zła. Kiedy usłyszałem co Brandon powiedział zaśmiałem się cicho -Naprawdę zamierzasz wziąć sobie ten Dywan? Wiem że rodzeństwo powinno sobie pomagać ale żeby aż tak. Zaśmiałem się znowu -Kathy nie masz nic przeciwko? Po czym chwile słuchałem innych i usłyszałem odpowiedź swego przyjaciela. Spojrzałem na Kathy i uśmiechnąłem się do niej -Zdaje sobie z tego sprawę. W końcu jest ślizgonką byłoby nudno gdyby nie miała pazurków Chwile później do sali weszła Ruby -Cześć Ruby. Co tu robimy? Oczywiście że planujemy oblać stary rok no i spóźnione urodziny Kathy. chcesz się do nas przyłączyć? Powiedziawszy to pokazałem Ruby jedno z wolnych miejsc by usiadła.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine spojrzała po wszystkich osobach tutaj zgromadzonych. Powoli zaczął jej wracać dobry humor zwłaszcza, że zaraz po niej do pokoju wpadła Anjali z prezentami. Dziewczyna uściskała ją mocno i nie miała zamiaru puszczać. W końcu jednak musiała. Spojrzała na wężowe ciepłe ubrania i jeszcze ten ogromny dywan. -Wężyku jesteś kochana. Serio. Cudowna. Będziemy leżały wieczorami na tym dywanie- powiedziała z uśmiechem na twarzy, ucałowała ją też w oba policzki. Później jednak spojrzała się na Baltazara. -Cześć. Katherine, zgadza się. Dla przyjaciół Kat, Kattie- oznajmiła starając się być w miarę miłą osobą dla każdego. Przyjęła życzenia od Antoniego i jego również ucałowała w oba policzki. Niech się chłopak cieszy. Później tego samego doświadczył sam Baltazar. Gdy jej brat powiedział, że ma dla niej prezent, który jest w domu to spojrzała na niego podejrzliwie. -Jeśli to kolejny wąż to wiesz co możesz sobie z nim zrobić. Wystarczy mi Van i więcej nie chcę. Co do dywanu. Nie będzie pasował do twoich ścian w szarym kolorze. Po prostu nie. Ale zapraszam do mojej komnaty misiek- powiedziała po czym pokazała mu język. To był jej prezent więc będzie należał do niej a nie do jej brata. Nawet to że go kochała nie było powodem do oddania mu dywanu, o nie! Potem wzmianka na temat jej urodzin. Katherine dobrze czuła się w tłumie. Usiadła na jednym ze stolików i czekała na odpowiedzi innych. Często słuchała co mówią i jak komentują. Gdy tak Baltazar mówił o niej, uznała że w końcu musi się odezwać. -Hej ja tu nadal jestem! Nie chcesz bym pokazała pazurki, no i tak. Nie mam nic przeciwko temu byśmy oblali moje urodziny. Polecam jakiś bar w Hogsmeade- oznajmiła z pewnym siebie tonem w głosie. Zauwazyła też, że jakaś dziewczyna wbiegła niczym tornado po czym zatrzymała się w miejscu. -Hej, piękna. Co tam skamieniałaś? Ja wiem, że mój brat to niezłe ciacho, ale bez przesady. Aż tak przystojny to on nie jest by zamierać na jego widok. Jestem Katherine, to ciacho zwie się Brandon- powiedziała do Krukonki z lekkim żarcikiem. No bo co? Stanęła jak wryta i ani Be, ani Me, ani PocałujMnieJaśnieWDupe, no nic. Później przyszła jakaś kolejna Ślizgonka, która przedstawiła się jako Ruby. Dopiero po chwili gdy się odwróciła skojarzyła, że to jest ich Ruby. Pozwoliła się przytulić. -Dołączysz by świętować razem z nami? W końcu nie zawsze kończy się siedemnaście lat prawda?- powiedziała z rozbawieniem w głosie.
Anjali uśmiechnęła się bardzo szeroko kiedy zobaczyła jak dużą przyjemność zrobiła Katherine. Obawiała się, że może średnio trafiła z prezentami, a tutaj taka pozytywna niespodzianka! Naprawdę Hinduska była tak szczęśliwa jak rzadko kiedy! Nawet na moment zapomniała o bolącej nodze kiedy była w objęciach przyjaciółki i również ściskała ją mocno. -Nawet nie wiesz jak się cieszę Kath, że wszystko Ci się podoba. I tak czuję, że będziemy na nim leżeć długie godziny bo jest bardzo wygodny powiedziała uśmiechając się szeroko.Dopiero teraz rozejrzała się po reszcie osób. Hinduska usiadła na wskazanym miejscu uśmiechając się lekko do Brandona. -Dzięki. A tragarze mogą iść powiedziała. Zabawniej było patrzeć jak niosą na rękach ten ogromny dywan prawda? -Kath, nie mówiłaś, że Twój brat jest tak przystojny rzuciła puszczając oko do Brandona. Przeniosła wzrok na Ślizgonkę, którą mało znała. Ale najważniejsze, że była Ślizgonką prawda? -Hey Ruby. Chodź do nas powiedziała z szerokim uśmiechem, który zgasł kiedy przeniosła go na Krukonkę -Zgubiłaś tutaj coś? jej głos również ociekał jadem.
Nie spodziewał się tego, że siostra da się złapać na tą lekką złośliwość starszego brata. - Co? Ty naprawdę wątpisz w moją kreatywność? No i jakbym miał nowego węża to za nic bym go nie oddał. Co najwyżej Nadii bym podrzucił pod łóżko - odpowiedział wielce obrażony, że siostra w wogóle zasugerowała taki pomysł, a także uśmiechnął się na samym końcu w złośliwy sposób. Na komentarz o swoim pokoju nie zamierzał także pozostać dłużnikiem i chcąc nadać jeszcze większej wagi i prawdy jego jakże drobnemu kłamstwu usiadł i popatrzył się zaskoczony na Kat - Ale Kattie, że niby będzie lepiej wyglądał w twej różowej komnacie pełnej laleczek i pluszaków? - zapytał się, bardzo dokładnie maskując swoje rozbawienie, mówiąc wszystko bardzo poważnym tonem. Oj czy aż nie prosił się o lanie ten chłopak? A wcale nie wyglądał na masochiste. - No jasne, że tak - odpowiedział Baltazarowi i posłał porozumiewawczo oczko. Ot jego złośliwość nie miała granic, nawet dla ukochanych sióstr. Jednakże były to drobiazgi, bo nigdy nie chciał by ich zranić. A te drobne droczenie się miało jedynie na celu podsycania złośliwości tej damy. Wtedy usłyszał komplement wypowiedziały przez Anjali na którą to przeniósł spojrzenie, zatańczyły w czekoladowych oczach jakieś tajemnicze, ciepłe płomyki które zapewnie odbiły się od kominka. - Anjali bo jeszcze się zaczerwienię - mruknął cicho do dziewczyny nie chcąc też przeszkadzać innym w rozmowie, a także aby nadać temu nieco zalotny akcent. - Ja natomiast już wiem dlaczego cię siostra tak ukrywała przede mną, czyżbyś się obawiała Kattie, że ukradnę ci przyjaciółkę? - Dodał po chwili opierając głowę na ręce, która spoczęła na oparciu i mówiąc to wszystko nie oderwał wzroku ani na chwilę od oczu rozmówczyni mówiąc w uwodzicielski sposób. Było to silniejsze od niego i co najważniejsze wcale jakoś tutaj teraz nie kłamał. Dziewczyna bowiem posiadała urok osobisty i jakoś nie dziwił się temu, że ci kolesie czuli ogromną potrzebę by pomóc tej dziewczynie. Nawet jeśli oznaczało to, że będą musieli dźwigać ogromny dywan, nie oczekując nawet żadnego dziękuję z jej strony. Samo to, że mogli za nią iść nie bojąc się o swoje życie było już dla nich wystarczająca nagrodą. Ahhh te kobiety co one potrafiły robić z mężczyznami. Więc uśmiechnął się szeroko kiedy to spławiła tak brutalnie tamtą dwójkę, potwierdzając jego myśli. Wtedy to wpadła dziewczyna, on zareagował jak zareagował, jednak słowa Baltazara spowodowały, że spojrzał się na niego zaskoczony. On potrafił być aż tak miły? Nieee coś musiało to skrywać. Znał za długo tego pana by nie odczytać tego w prawidłowy sposób. Co innego jeśli te słowa dotyczyły innych znajomych z domu, no ale nie innych uczniów. Tak samo słowa Kat go zaskoczyły, całe te zbiorowisko Ślizgonow musiało ją naprawdę rozweselić skoro zapraszał i tą dziewczynę. Tylko on i właśnie Anjali pokazali swoje pazórki negatywnie reagując na pojawienie się gościa. Spowodowało to, że posłał porozumiewawczy uśmiech dziewczynie. Ojjj Katherina lepiej pilnuj dobrze swojej przyjaciółki, bo braciszek naprawdę zaczyna się tą dziewczyną interesować. Jednak wracając jeszcze do Kat, bo jej słowa spowodowały, że poczuł jak mentalnie się zapada w sofę chcąc się schować i nie czuć na sobie niczyich spojrzeń. No to teraz się zemsciłaś za moje złośliwości, czy to jedynie przedsmak tego co mnie czeka dzisiejszego wieczoru? - pomyślał uśmiechając się bardzo szeroko i parskając śmiechem spojrzał to na siostrę to na dziewczynę przy drzwiach. - Już chcesz ze mnie bazyliszka zrobić kochana? Co prawda nie daleko mi do jego zabójczej urody, no ale bez przesady mała bo może to twa uroda ją tak sparaliżowała? Ponoć Gorgona była naprawdę przepiękną kobietą - odpowiedział starannie ukrywając najmniejszy cień wstydu. I zamiast niezręcznej ciszy z jego strony otrzymaliśmy nieźle narcyztyczne rodzeństwo, których piękno aż zabija. Ha ha Wtedy wpadła do Salonu Wspólnego kolejna dziewczyna, która to zderzyła się z Shaylene, od razu ją poznał i już posłał jej serdeczny uśmiech, zanim to jeszcze błyskawicznie się podniosła i pomogła wstać dziewczynie. Takie wejścia miała tylko Ruby Stone. Odwrócił się już w jej stronę i kiedy przyszła się przywitać mocno ją wyściskał całując w policzek swą starszą siostrę opiekunkę. - No to będzie kolejne twe legendarne wejście do powspominania za jakiś czas Rubinku - powiedział do niej kiedy to jeszcze trzymał ją w swoich objęciach, był to taki jego drogocenny kamyczek, z którym także nie potrafił się rozstać. Niby stara się być taki okropny i niedostępny dla wszystkich, jest pozbawiony wszelkich emocji, dokładnie je ukrywając. A pomimo tego proszę bardzo ilu przyjacieli i bardzo dobrych znajomych go otacza. Wygląda na to, że chyba za bardzo mało się stara, albo serio gdzieś w jego wnętrzu siedzi taka mała ciepła kluska która aż prosi się by ją przytulić i się nią zaopiekować... Okropna myśl. Przesunął się nieco bliżej Anjali by zrobić miejsce dla Ruby, przy okazji pamiętając by nie ściskać w żaden sposób dziewczyny, którą to jeszcze bolała nogą, a on przecież nie miał zamiaru w żaden sposób ją krzywdzić. Siostra wtedy pewnie wpadłaby w sza wybijając mu co najmniej kilka zębów, a on lubił swoje zęby. - No ale wszyscy mają rację lepiej wejść do środka, bo bardzo możliwe, że jeszcze ktoś przyjdzie, a wtedy szkoda znów zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą - odezwał się do Krukonki na koniec jednak posyłając krótki uśmiech przyjaciółce, lepiej nie kusić za długo losu, bo on naprawdę lubił swoje zęby. A to, że przez długi czas jej tego nie zapomni to już inna historia, nie na teraz i nie dla niewtajemniczonych. - Zwłaszcza, że jest tutaj dużo miejsca gdzie można usiąść - dodał spoglądając na dziewczynę i nawet się uśmiechnął ciepło, by zachęcić ją i pokazać, że nie ma złych zamiarów. No ale swoją drogą to on przecież potrafi zagrać każdą z emocji więc ile prawdy skrywał ten uśmiech? - Poczekajmy jeszcze chwilkę i chodźmy stąd bo zastanie nas jutro, a jakotako chcę być w miarę trzeźwy na balu - odezwał się rzucając propozycję do wszystkich w towarzystwie. Nie to, że nudziło mu się tutaj, bo wygląda na to, że i bez alkoholu nie było by nudno w tej grupce, no ale jak to tak świętować urodziny jego siostry bez alkoholu? To niewybaczalne nawet dla jego przyjaciół!
// I tym jakże pozytywnym akcentem kończę pisanie w tym tygodniu :(. Jak coś Brandon będzie się gdzieś tam kręci, a co do zakładu dotyczącego Gittan się to najwyżej obgada na pw, albo odegra w postaci retrospecji czy coś, miłej zabawy ;)
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ciężar książek w torbie był na swój sposób kojący. Ściskała w dłoni rolkę pergaminu i cukrowe pióro, próbując ułożyć w głowie pierwsze zdanie, jednak wszystko wydawało się banalne, głupie albo nieskładne. Na twarzy miała nieprzytomny uśmiech, wszystkie słowa się rozjeżdżały, a myśli krążyły wokół Zachariasza. Była tak zakochana, że naprawdę nie wiedziała, jak to możliwe, że lekcja transmutacji poszła jej tak dobrze, że była w stanie skoncentrować się na czymkolwiek. Ostatnio zamiast łyżeczki proszku do pieczenia wsypała całą łyżkę, zapomniała wbić jajka i ogólnie knociła wszystko, co się dało, oczywiście jeśli gotowała dla siebie, a nie dla Zacha. Wszystko, czego miał skosztować jej ukochany mężczyzna było tak dopieszczone, tak piękne i smakowite, że Is puchła z dumy na sam widok. Ale teraz zapadła się w fotelu, z namaszczeniem rozłożyła wokół siebie książki od transmutacji, pergamin, po czym z westchnieniem zabrała się za pisanie, kategorycznie zabraniając sobie myśleć o Zachariaszu. Po chwili się jej to udało, w skupieniu przygryzła końcówkę pióra i zerkając co jakiś czas do książek, zaczęła tworzyć swój esej. Z każdą chwilą jej wywód nabierał płynności i lekkości, dlatego zatraciła się w nim zupełnie, dorzucając interesujące informacje, bez których wypracowanie mogłoby się spokojnie obyć. Nawet nie zauważyła, jak minęły dwie godziny. Odetchnęła głęboko, stawiając kropkę na końcu zdania i zwinęła rolkę. No, to byłoby na tyle.
Utopia rozsiadła się na kanapie, wpatrując w wesoło trzaskające płomienie, jak gdyby mogły jej cokolwiek przekazać. Ale ten widok powoli zaczynał ją nudzić. Zachariasz twierdził, że Blythe powinna ćwiczyć koncentrację, ale nijak jej to wychodziło. Jej myśli ciągle wędrowały gdzieś w dal: do przyjaciół, rzeczy do zrobienia i nawet gwiazd na niebie, ale nie miały czegokolwiek wspólnego z nauką. Co jakiś czas odwracała się w stronę drzwi, by sprawdzić, czy Rasheed już się pojawił. Oby Gittan miała racja, że chłopak był dobrym nauczycielem. Właściwie to nawet nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Zazwyczaj nie wyglądał na takiego, który lubił pomagać innym, ale skoro jej przyjaciółka była pewna, że Sharker był zupełnie inny, to musiała jej zaufać. Nie mogąc już dłużej wpatrywać się w te przeklęte płomyczki, podniosła się z kanapy i zaczęła spacerować po opustoszałym pomieszczeniu. O tej porze większość uczniów przesiadywała w pokojach wspólnych lub po prostu kończyła kolację w Wielkiej Sali. Ale dla Blythe’ówny o wiele ważniejsze w tym momencie stały się zaklęcia. Wcisnęła ręce do kieszeni swetra, wyczuwając pod palcami lewej dłoni coś twardego. Wyjęła znalezisko, dostrzegając znajomy kształt. Kamień z Merliniad. Zupełnie o nim zapomniała. Nawet nie wiedziała, po co go trzymała, bo nie sądziła, by miał się jej do czegokolwiek przydać. Wcisnęła go więc z powrotem na swoje miejsce, kodując w myślach, żeby wrzucić go do kufra. Może za jakiś czas wpadnie jej do głowy jakaś śmieszna rzeźba, którą mogłaby stworzyć. Ponownie skierowała wzrok na drzwi, modląc w duchu, by nie musiała już dłużej czekać.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie mógł przyjść punktualnie, oj nie. Ktoś kiedyś widział, żeby Sharker się nie spóźnił na udzielanie korepetycji? W sumie to pewnie nie, bo naprawdę niewiele osób dostąpiło tego zaszczytu nauki z nim. Może to, że uczy Utopie było wynikiem tego, że jest siostrą Archibalda? To była całkiem prawdopodobna hipoteza. Wiecie, przysługa za przysługę. Wątpił w to, aby udało mu się w jakikolwiek sposób wywalczyć sobie dodatkowe względy u Blythe, ale w sumie co mu szkodziło uzupełnić czyjąś pustą głowę i zarobić kilka galeonów. Nie żeby miał ich mało, ale wiadomo jak w życiu bywa - nigdy ich zbyt wiele. Teraz przemierzał już korytarze Hogwartu, a w jego włosach lśniły kropelki wody. Cały dzień niemiłosiernie lało i mimo rzuconego zaklęcia odbijającego wodę, nieco z nich przedostało się przez barierę. Zbliżając się do pokoju wspólnego, zmierzwił włosy dłonią i wytrząsnął z nich wodę, jednocześnie pozwalając aby niewielki wąż wysunął mu się z rękawa i wpełzł na kark. Otworzył drzwi i wszedł, mierząc Utopię oceniającym spojrzeniem oraz kierując ku niej swoje kroki. - Cześć. - mruknął w ramach powitania, kiedy już zaczął miejsce na jednym z foteli. Pochylił się, opierając łokcie na kolanach. - To czego chcesz się uczyć? Jest coś konkretnego z czym sobie nie radzisz?
- Cześć – przywitała się, gdy tylko Rasheed pojawił się w pokoju. Dostrzegła węża, poruszającego się przy szyi chłopaka i wzdrygnęła się. Nie lubiła ich i już podświadomie cofała się na ich widok. Lekcja z Zachariaszem tylko wzmocniła jej lęk. Usiadła w fotelu oddalonym od Sharkera, by nie mieć do czynienia z jego gadem i wpatrywała się w niego przez chwilę, zastanawiając nad odpowiedzią na pytanie. Wąż jednak wyjątkowo mocno odwracał jej uwagę, mimo że był naprawdę malutki. - Głównie mam problemy z koncentracją – przyznała się, przypominając sobie krzyki przemytnika. Na samą myśl o ogniu w antykwariacie robiło jej się słabo, a ręce trzęsły niczym galaretka. Wcisnęła je więc do kieszeni, by opanować nieco drżenie. – Ale chciałabym też poćwiczyć jakieś zaklęcia obronne. Posiadanie kamienia wężowego i obecność gada sprawiły, że dzięki temu połączeniu dziewczyna nieświadomie wysyczała ostatnie słowa. Wężyk zwrócił więc na nią swoją uwagę, ale ona nawet nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Jedyne, o czym teraz myślała, to obecność tego przeklętego zwierzaczka i jeszcze nauka. Skoro z Zachem ćwiczyła zaklęcia, Rasheed mógł jej nieco pomóc z obroną. Miała nadzieję, że chłopak się zgodzi, nawet jeśli wywoła to kilka szkód.