Tutaj uczniowie i studenci zajmują się roślinami o średnim stopniu zagrożenia. Nie są one tak niebezpieczne, jak mandragory czy wnykopieńki, jednak również trzeba poświęcić im sporo uwagi.
Opis zadan z OWuTeMów:
OWuTeMy - Zielarstwo
Wchodzisz do Pokoju Czterech Pór Roku, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Zielarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku Sali, gdzie panuje wiosna, a dookoła rosną przeróżne rośliny. Przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Estella Vicario oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Uchawi. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na skraju stołu, przy którym wykonujesz egzamin, leży sporej długości kawałek pergaminu, na którym postać odznacza poprawne odpowiedzi. Pierwsze zadanie, to rozpoznanie jakie rośliny zostały posiane w poszczególnych donicach. Drugie zadanie to zapisanie reakcji odżywiania się różnych, wyjątkowych roślin, które wbrew pozorom nie biorą pożywienia z światła! Są to na przykład rośliny podwodne, do których nie dociera tyle promieni słonecznych, by zachowała fotosynteza, rosiczki i inne czarodziejskie cuda.
Zasady: Rzucasz dwoma kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z zielarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
zadanie nr 1:
Wynik kostki nr 1:
1 – Fatalnie ci poszło, bulwy w trzeciej doniczce przeszły twoje najśmielsze oczekiwania. Starasz się jednak zachować spokój, by komicja nie wyczuła wszechobecnego napięcia. Zaznaczasz losowo rośliny, mając nadzieje, że tak będzie dobrze. 2 – Pierwsze nasionka były wręcz zbyt banalne. W połowie drogi zaczęła się dopiero tragedia. Siadasz przed pergaminem, nie poddajesz się, wpisujesz najbardziej prawdopodobne według ciebie nazwy. Nie jest to spełnienie twoich marzeń, jednak lepsze to niż nic. 3 – Twoja wiedza w końcu na coś się zdała! Rośliny śmigają ci między przekleństwami w twojej głowie. Kojarzysz je, jednak czy wszystko dobrze napiszesz? Dożyjemy, zobaczymy, teraz jednak uzupełniasz pergamin swoimi propozycjami. 4 – Nie jest źle, tylko dwie roślinki sprawiają ci jakoś problem. Resztę wpisujesz z rozmachu, a czas, który ci pozostał wykorzystujesz na główkowanie na tymi dwoma „kwiatkami”. Będzie dobrze, musi być! 5 – Rozpoznajesz wszystkie rośliny, umieszczasz odpowiednie nazwy na pergaminie i z głowy. Mogli dać coś trudniejszego, masz wrażenie, że to dopiero przedsmak trudności tego egzaminu 6 – Nasiona? Od zawsze uwielbiasz je rozróżniać! Wpisujesz odpowiedzi z zapartym tchem, po czym z szybkością światła dopisujesz ciekawostki lub tworzysz rysunki rozwiniętych już roślin. Niech komisja wie, że rozumiesz temat nieprzeciętnie!
zadanie nr 2:
Wynik kostki nr 2:
1 – Co masz zapisać? Nie orientujesz się całkowicie, fotosyntezę jeszcze dałby się znieść, ale to? Nie, zdecydowanie nie jest to twoją najmocniejszą stroną. Postanawiasz więc napisać tam cokolwiek i modlisz się, by komicja nie zauważyła podpuchy. Może będą mieć gorszy dzień i pominą to w twojej pracy? 2 – Znasz cały jeden schemat, brawo! Co tam, że pozostałe pięć jest dla ciebie czarną magią. Najważniejsze, że nie zawalasz całego zadania. Choć masz wyrzuty do siebie, że nie przeczytałeś do końca podręcznika, to jednak mogło być gorzej. 3 – Piszesz połowę schematów z miejsca, nawet nie zastanawiasz się, czy nie popełniasz właśnie największego błędu w swoim życiu. Nad resztą główkujesz, piszesz jakieś równania skrócone, jednak dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu. Skreślasz je, po czym trzymasz za siebie kciuki. 4 – Napisałeś wszystkie równania, jednak gdzieś w tyłu głowy świta ci, że popełniłeś parę błędów. Za późno już, gdyż zbyt szybko oddałeś prace. To zawsze lepiej, że napisałeś z błędem niż byś nie napisał. 5 – Piszesz równania bezbłędnie, choć zajmuje ci to sporo czasu. Są to jednak na pewno dobre odpowiedzi. Uśmiechnij się, można było trafić na rozmnażanie paprotników! 6 – Piszesz z szybkością błyskawicy dobre odpowiedzi, po czym dopisujesz środowiska, w jakich zachodzą te zjawiska. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jednak w świecie czarodziei to drugie raczej ci nie grozi.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - zielarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Nie mogę uwierzyć, że jestem już tak blisko poznania tego artefaktu. Pierwszy raz od dawna, czuję, że jestem już tak blisko. Nie mogę się już cofnąć. Nie teraz. Nawet jeżeli łza księżyca jest niebezpieczna, to nie mam zamiaru odpuścić. - Nie przesadzaj, nie może być, aż tak groźna. - Machnęłam ręką na słowa Nancy. Byłam zbyt podekscytowana, żeby cokolwiek do mnie dotarło. Zdobędę tę łzę. Kartkowałam małą księgę roślin czarnomagicznych, szukając danej łzy. Nie minęło długo, aż znalazłam wzmiankę o niej. - Znalazłam! Przeczytam na głos - Radośnie przygotowałam się do czytania, po czym odchrząknęłam i na głos przeczytałam cały, dosyć długi opis rośliny. - Rzeczywiście wydaje się być niebezpieczna, ale przy odpowiednim przygotowaniu bez problemu będzie można uniknąć tych pnączy. - Znowu optymistycznie machnęłam ręką. - Tylko położenie takiej rośliny będzie trudne. Jaskiń jest dużo, ale na pewno nie rośnie w pierwszej lepszej norze! Na myśl przychodzi mi taka plotka... Słyszałam kiedyś o jaskini w głębi Zakazanego Lasu. - Zmarszczyłam czoło, a po głowie już chodziła mi wyprawa do tego mrocznego miejsca. - A przy okazji tojad rośnie w jaskiniach, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu! - Wyszczerzyłam się. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się jakoś przekonać Nancy. - To kiedy się wybieramy na te poszukiwania?? Każdy musi kiedyś zaliczyć wypad do Zakazanego Lasu... - Nadal wyszczerzona złapałam Nans za ręce i zachichotałam. Jesteśmy dorosłymi czarownicami i damy sobie radę... mam nadzieję...
Obserwowała ekscytację przyjaciółki z rosnącym przerażeniem. Blondynka jeszcze nie miała tego przeklętego kadzidła w rękach, a już opanowało ono jej umysł, zagłuszając zdrowy rozsądek, którym Ofelia przecież zawsze się kierowała. Zamarła w jednej pozycji, patrząc tępo jak Willows sięga po kolejną księgę i wertuje ją, nie przejmując się niebezpieczeństwem, a potem beztrosko proponuje wycieczkę do zakazanego lasu. - Ofelia, czyś ty postradała zmysły? Ocknij się! Naprawdę chcesz narażać swoje zdrowie, a może nawet i życie, dla jakiegoś głupiego kadzidła? - Nigdy nie zwracała się do niej pełnym imieniem i już sam ten fakt powinien pokazać Puchonce jak śmiertelnie poważna była w tym momencie Williams. Jakoś cały entuzjazm związany z rozwiązywaniem zagadki zupełnie z niej uleciał i zaczęła wręcz żałować, że udało jej się naprowadzić przyjaciółkę na rozwiązanie. - Doczytałaś, że ta roślina kwitnie ledwie kilka razy w roku? Jak chcesz to załatwić? Chcesz chodzić do zakazanego lasu w każdą pełnię księżyca? Przecież to jest szaleństwo! Myślisz, że jest zakazany bez powodu? - Argumentów za tym, żeby tam nie iść, było mnóstwo, a jednak Willows zdawała się tego kompletnie nie zauważać. Kadzidło tak zamieszało jej w głowie, że nie była w stanie już chyba myśleć logicznie. Nancy już otwierała usta, by kontynuować argumentowanie jak głupi jest ten pomysł, chciała jej przytoczyć historię jak Will zgubił się w lesie na lekcji ONMS i jak wszyscy wtedy najedli się strachu, jak spotkali zjadacza trupów i inne nieprzyjemności, ale nim zdążyła wypowiedzieć słowo, drzwi cieplarni otworzyły się z hukiem, a do środka wpadła Vicario, lewitując przed sobą skrzynkę z sadzonkami. Kontynuowanie rozmowy w jej towarzystwie nie byłoby dobrym pomysłem, dlatego Nancy jedynie obrzuciła Ofelię długim, surowym spojrzeniem i zabrała się za zbieranie swojego sprzętu do quidditcha, który zdążyła porozrzucać dookoła, a jej przyjaciółka zaczęła pakować przyniesione książki, by opuścić cieplarnię. Na ten moment sprawa była zamknięta. Zagadka została rozwiązana, Willows miała wszystko, czego potrzebowała do rozpoczęcia poszukiwań, a Nancy miała jedynie nadzieję, że jeszcze uda jej się jakoś zaradzić tragedii, która mogła się wydarzyć już niedługo.
Drzwi cieplarni otworzyły się na chwilę, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk. Puchonka niemal od razu podeszła do znajdujących się niedaleko wejścia roślin, przyglądając się znajdującym się niedaleko wejścia. Z pewnością należało się nimi odpowiednio zająć. Widziała przy niektórych z nich liście czy kawałki łodyg, które zdążyły nieco uschnąć, na ziemi znajdowały się przekwitłe kwiaty, które zdołały już opaść. Wyglądało na to, że będą musiały nieco posprzątać nim czymkolwiek się zajmą. - Najpierw chyba powinnyśmy posprzątać. Poprzycinać niektóre z roślin, a następnie zajmiemy się nawożeniem ich i podlewaniem. Może tak być? - spytała, zwracając się do towarzyszącej jej Ślizgonce i obrywając kilka obeschniętych kikutów z pobliskiej rośliny.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Tak jak powiedziała Enrico, z chęcią przyjęła każde zadanie dotyczące opieki nad szkolnymi cieplarniami. Ucieszyła się nawet, gdy okazało się że nie musi pracować sama. Z tego, co zrozumiała, Yuuko dość często pracowała przy roślinach i mogła wprowadzić Irvette w tutejsze zbiory. Gdy przekroczyły próg cieplarni, ruda od razu zauważyła uschnięte rośliny nieopodal. Mimo spokoju na twarzy, wiedziała już, że czeka ich mnóstwo pracy. -Zdecydowanie. Zajmę się różecznikiem na początek. - Przystała na propozycję, bo Yuuko miała rację. Bez ogarnięcia tego bałaganu nie byłyby w stanie nic pożytecznego zrobić. Założyła rękawice ochronne i wzięła do ręki sekator, a następnie przykucnęła przy ziemi by dokładnie zająć się rośliną. -A co to...? - Zapytała dostrzegając pomiędzy doniczkami jakiegoś stworka, który okazał się być ruchliwym piernikowym ludkiem. -Chyba skrzatom coś uciekło z kuchni. - Zwróciła się do pracującej nieopodal puchonki lecz więcej słów nie opuściło jej ust, bo piernik zaczął wspinać się po jej szacie i wkradać dziewczynie do ust błagając wręcz o bycie zjedzonym. Irvette musiała odłożyć aż sekator by zająć się tym dziwnym zjawiskiem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż bywała w cieplarniach dosyć często, bo po prostu lubiła panującą w nich atmosferę, która była niezwykle miła i spokojna. Mogła się w niej odprężyć i zająć się tym, co lubiła najbardziej. Miała tylko nadzieję, że uda jej się odnaleźć wspólny język z Irvette i jakoś sobie poradzą z porządkami, które je czekały. - Niech będzie. Pomyślałam, żeby użyć nawozu wykonanego na bazie smoczego łajna. Jest dosyć uniwersalne i łatwe w przygotowaniu. Nada się idealnie do tego, by je zastosować - poinformowała jeszcze dziewczynę nim sama udała się na zaplecze cieplarni, by móc stamtąd użyczyć sobie szkolne rękawice oraz drobne narzędzia, z których aktualnie najbardziej przydatnym był sekator. I podobnie jak Ślizgonka, która poinmformowała ją o swoim piernikowym znalezisku, Yuuko zwróciła uwagę na małego piernikowego ludka, który pojawił się niedaleko niej przy nodze jednego ze stołów zastawionych doniczkami. Schyliła się, by go złapać, ale ten... cóż raczej nie chciał zostać zjedzonym w przeciwieństwie do tego piernika, który się trafił de Guise. - Pomóc ci? - spytała jeszcze, odkładający własny sekator, którym przycinała właśnie uschnięte gałązki jednego z krzewów po czym zbliżyła się do wojującej z wypiekiem dziewczyny.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dobra współpraca była kluczem i chociaż Ruda była nauczona samodzielnej pracy, nie miała zamiaru ignorować obecności Yuuko, która mogła naprawdę jej tutaj pomóc. -Idealnie. Trzeba przygotować go od podstaw? - Zapytała ubierając rękawice i zastanawiając się, jak zorganizować pracę, by miały jeszcze czas na cokolwiek innego dzisiaj. Czym innym było dodanie nawilżaczy do gotowej mieszanki, a co innego odmierzanie łajna i reszty komponentów, by je ze sobą połączyć. Ledwo zabrała się do pracy, a pierniczek już wpychał się do jej ust, jakby całe życie marzył by zostać zjedzonym. Irvette bezskutecznie próbowała z nim walczyć. Ciastko wydawało się mieć naprawdę wielką siłę. Ślizgonka musiała aż odłożyć sekator, by przypadkiem nie skrzywdzić siebie lub puchonki. -Jeżeli potrafisz, to chętnie. - Poprosiła, chociaż pożałowała otworzenia ust, w które już wchodziła jedna z kończyn wypieku. Na dodatek Irvette poczuła nieprzyjemny smak samego czosnku i już czuła, że będzie jej potrzebna guma do żucia. -Skąd oni je biorą? - Zapytała, korzystając z wolnej chwili. Ożywianie pierników nie wydawało się jej mądrym zabiegiem, a takie, które usilnie pchały się do gardeł brzmiały wręcz niebezpiecznie. W końcu ktoś mógł się udławić takim nadpobudliwym wypiekiem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Uśmiechnęła się jedynie, gdy tylko dziewczyna spytała o przygotowanie nawozu. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie to dla niej zbytni problem. Oczywiście była skłonna przeprowadzić Ślizgonkę przez cały proces, który nie był aż tak skomplikowany. - Mamy komponenty, by wykonać go samodzielnie. Dzięki temu będziemy też mogły stworzyć nawóz o odpowiednim działaniu. Możemy wzbogacić go w wapno poprzez dodanie skorupek jaj lub w potas dzięki skórce banana. Zobaczymy, co uda nam się znaleźć - a na pewno coś się uda znaleźć. Tego to ona była pewna. Ledwo zdołała przyciąć kilka uschniętych pędów jednego z krzewów i oberwać pożółkłe liście oraz przekwitnięte kwiaty, gdy okazało się, że Irvette wymaga jednak jej pomocy. Skinęła jedynie głową, podchodząc bliżej rudowłosej i starając się pochwycić nadpobudliwego piernika, by potem go jakoś unieszkodliwić. Niestety w całym procesie spostrzegła kątem oka sakiewkę z galeonami, którą miała przy sobie de Guise. Sama nie wiedziała czemu jej dłoń ku niej podążyła. To musiał być jakiś dziwny instynkt wywołany jednym z pierników. Chyba naprawdę powinna unikać czegokolwiek, co występowało dziko w Hogwarcie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pracy się nie bała i chociaż grzebanie w łajnie nie było tym, co lubiła najbardziej, nie miała zamiaru kręcić nosem i zwalać całej roboty na Yuuko. Były tu we dwie i podział pracy miał być sprawiedliwy. Przynajmniej w oczach Irv. -Świetnie! Mam nadzieję, że przeprowadzisz mnie przez ten proces. Nigdy jeszcze nie tworzyłam takiej mieszanki samodzielnie. - Przyznała szczerze. Zazwyczaj jej rodzina kupowała już gotowe nawozy przygotowane wcześniej przez profesjonalistów. Ona jedynie mogła dodawać do nich eliksirów, które pobudzały je do działania bądź nadawały jeszcze lepsze właściwości odżywcze. Problem z jej piernikiem zniknął i można było wrócić do różecznika, gdyby nie fakt, że Ruda zauważyła podejrzliwe zachowanie puchonki. Przycięła sekatorem krzew, by następnie zwrócić się do Yuuko. -Co robisz? - Zapytała spokojnie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Mogła przecież pomylić się co do intencji dziewczyny i nie chciała jej z miejsca oskarżać o nic. Wyraźnie jednak Kanoe wydawała się być zainteresowana jej sakiewką, w której brzęczała zdecydowanie nie mała ilość galeonów. -Może pokaż mi, jak dokładnie przycinacie tutaj pykostrąki. - Poprosiła, jednocześnie próbując delikatnie zwrócić uwagę dziewczyny na coś, co nie było jej dobrami materialnymi. Raczej nie obnosiła się ze swoimi pieniędzmi, a sakiewkę chowała głęboko. Dziś jednak musiała z roztrzepania zawiesić ją na widoku, a jak wiadomo takie rzeczy mogły naprawdę kusić do złego.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż całe to zadanie dla niektórych mogłoby być nieco odpychające, ale osobiście nie widziała w nim nic złego. Ot zapach mógł nie być do końca przyjemny ze względu na używane materiały, ale poza tym wszystko było jak najbardziej w porządku. Oby nie była jedyną, która tak uważała. - Oczywiście. Raczej tego nie da się zepsuć - w końcu zawsze można było czegoś dodać, by uzyskać odpowiednie proporcje. Dadzą sobie radę i to bez wątpienia. Sytuacja z pewnością była dosyć niezręczna ze względu na to w jakim położeniu została przyłapana. Mogła jedynie w myślach przeklinać tego piernika, ale nie miała nawet na to siły. Po prostu posłała Irvette niewinny uśmiech, poprawiając jeszcze jakby nigdy nic materiał jej ubrania. - Zahaczyłaś szatą o różanecznik - stwierdziła i poczuła w tym momencie, że mogłaby być naprawdę dobrą aktorką. A przynajmniej miała taką nadzieję. Zaraz jednak postanowiła skupić się na pytaniu, które zadała jej Ślizgonka. - Przede wszystkim musisz uważać na fasolki. Są dosyć delikatne także uważaj, by ich nie zdusić ani nie strącić na podłogę, bo wtedy wystrzelą z nich kwiaty - zaczęła, pochylając się nad rośliną z sekatorem, którym następnie wskazała na pewien punkt. - Widzisz to zgrubienie na łodydze? To miejsce, w którym najlepiej przyciąć uschnięte fragmenty, aby roślina mogła się potem ładnie zregenerować i odrosnąć. Czasami warto uciąć nieco za dużo niż za mało. Mówiąc to zaczęła samodzielnie obcinać obumarłe fragmenty krzaku, postępując zgodnie z własnymi instrukcjami, by pokazać dziewczynie dokładnie jak to powinno być zrobione.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dość niepewnie podeszła do wytłumaczenia Yuuko, ale nie miała zamiaru ciągnąć tematu, ani tym bardziej wymuszać na dziewczynie prawdy w inny sposób. Przyjechała do Hogwartu z zamiarem edukacji i zdobycia ewentualnych przyjaciół. Nie widziała więc sensu w szukaniu na siłę zwady z kimś, kogo tylko podejrzewała o złe zamiary. Podziękowała więc grzecznie puchonce, by następnie zwrócić się w stronę roślin, które miały dzisiaj pielęgnować. -Mówisz o tych zgrubieniach tutaj? - Zapytała pokazując dokładnie palcem, co miała na myśli, jednocześnie uważając by nie dotknąć rośliny z oczywistych względów. Gdy tylko puchonka potwierdziła jej przypuszczenia, Irv zabrała się do przycinania. -Jak macie tutaj podzielone szklarnie? - Zagadała jednocześnie wciąż uważnie szukając zgrubień, do których mogłaby przyłożyć sekator. Była ciekawa, czy rośliny tutaj poukładane są według konkretnego schematu, na przykład klimatu w jakim występują, czy po prostu były sadzone bez większej myśli za tym stojącej. Ucinając jedną z gałęzi przypadkiem strąciła małą fasolkę, która wylądowała Yuu przed nosem i wystrzeliła w jej stronę kwiatka. - Wybacz. - Francuzka zaczerwieniła się lekko, bo przecież jeszcze chwilę temu instruowano ją, by nie strącać tych fasolek, a tu nagle taka gafa.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Najlepiej jakby zostawiły całkowicie ten temat. Japonka była jej za to naprawdę wdzięczna i po chwili skupiła się na tym, by wytłumaczyć jej kwestie związane z odpowiednim przycinaniu pykostrąków, co nie było jakoś specjalnie trudne czy niebezpieczne, ale wymagało dozy delikatności, aby nie skończyć z wielką łąką kwiatową ze względu na aktywację fasolek. - Tak, dokładnie tych. Jeśli przycięłabyś łodygę w innym miejscu mogłaby częściowo uschnąć i nie odrosłaby. Dlatego powinno się przycinać ją w miejscach tych zgrubień - dodała jeszcze tak w ramach wyjaśnienia, przycinając samodzielnie drugi z rosnących obok krzaków, który także potrzebował uwagi. A przynajmniej zajmowała się tym dopóki przed jej twarzą nie wystrzelił kolorowy kwiat. Niemal odskoczyła do tyłu, odsuwając się od niego, ale po chwili opanowała szalejące ze strachu serce i uśmiechnęła się do Ślizgonki. - Nie ma sprawy. Teraz widzisz jak delikatne są - skomentowała, przykładając sekator do ostatniej z uschniętych fragmentów łodygi, którą odcięła płynnym ruchem sekatora, a następnie przeszła do kolejnej rośliny.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Oczywiście, że nie chciały zawalić cieplarni niepotrzebnymi kwiatami, które mogły dowalić im niepotrzebnej pracy. Irv miała w zwyczaju uważną pracę i raczej nie machała sekatorem w każdą stronę. Jej ruchy były precyzyjne i opanowane. - No tego to na pewno nie chcemy. Dobra, biorę się do pracy! - Zapałem i skupieniem zaczęła przycinać roślinę. A przynajmniej do momentu aż nie strąciła fasolki, która spowodowała, że puchonka musiała się odsunąć. - Nie sądziłam, że tak drobny gest może je ruszyć. - Wyznała szczerze i z jeszcze większym skupieniem wróciła do pracy. Narzędzia były perfekcyjnie pielęgnowane, więc nie musiała obawiać się o tępe ostrze sekatora, czy inne podobne niedogodności. Przykładała ostrze do kolejnych zgrubień, by następnie odcinać zbędne pędy według instrukcji. Raz za razem krzewy wyglądały coraz lepiej, a w końcu wszystkie zostały wzięte pod opiekę. - To co bierzemy się za ten nawóz? - Zapytała Azjatkę, odkładając sekator na swoje miejsce i biorąc ewentualne rzeczy, które mogły przydać im się w następnym etapie prac.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Czasami zdarzały się pewne wypadki przy pracy i to w zasadzie było naturalne i oczywiste. Nieraz było to po prostu nieuniknione. Dobrze tylko, że akurat ta wpadka nie miała aż tak poważnych konsekwencji. Kiedy już uporały się do końca z przycinaniem uschniętych fragmentów rośliny przyszła pora na tworzenie własnego nawozu. Ruszyła raz jeszcze w kierunku zaplecza, by przynieść z niego pojemnik z łajnem i kompostownikiem oraz worek ziemi, które ułożyła na stole wraz z dwoma pustymi wiadrami, które przywołała do siebie zaklęciem Accio. - Dobrze, więc bazą dla nas będzie piasek i smocze łajno. Musimy je ze sobą wymieszać w odpowiednich proporcjach. Myślę, że akurat w tym przypadku możemy zrobić to pół na pół, a następnie dorzucić do tego nieco rzeczy z kompostownika, by wzbogacić całą mieszankę. Co ty na to? Plan był prosty. I miała nadzieję, że dziewczyna sobie ze wszystkim poradzi, ale na wszelki wypadek nadzorowała jej ruchy, obserwując je bacznie, by w razie czego zareagować. W międzyczasie napełniła swoje własne wiadro odrobiną smoczego łajna i piasku, by następnie zacząć to mieszać ze sobą przy pomocy łopatki.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dokładnie przestudiowała przyniesione przez Yuuko rzeczy, które miały okazać się potrzebne do stworzenia odpowiedniego nawozu. Nie widziała w nich nic, co jakoś specjalnie przykułoby jej uwagę, chociaż domyślała się, że efekt może być ukryty w odpowiednich proporcjach. - Brzmi dobrze. A będziemy czymś nawilżać dodatkowo? Woda, czy inny płyn? - Nie każdy nawóz potrzebował dodatkowej cieczy do nawilżenia, ale Ruda słyszała, że w niektórych przypadkach było to naprawdę pomocne, dlatego też wolała zapytać. Nim wzięła się do pracy sprawdziła, czy rękawice szczelnie przylegają do jej skóry. Nie za bardzo marzyło jej się łażenie po szkole ze smoczym łajnem na dłoniach. Gdy upewniła się już, że garderoba jest odpowiednia, zabrała się do roboty. Przyciągnęła do siebie jedno z wiader i zaczęła zapełniać je odmierzoną porcją piasku, a następnie dodała do niego mniej przyjemnego składnika. - Miesiąc tutaj i będę mieć nieźle wyrobione ręce. - Rzuciła żartobliwie, gdy przekonała się ile siły wymaga wymieszanie tego wszystkiego. Mogła zrobić to zaklęciem, jak na czarownicę przystało, ale z jej talentem do zaklęć użytkowych prędzej obsypała by je obydwie zawartością wiadra. A tego raczej żadna z dziewczyn nie chciała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż składniki nawozu nie były jakoś szczególnie atrakcyjne. Sekret tkwił w ich właściwościach, które trzeba było z nich po prostu wydobyć. Pokręciła jedynie głową, gdy Irvette spytała o dodatkowe nawilżenie nawozu. W tym wypadku miały akurat dosyć łatwomieszalne ingrediencje, które można było łatwo wymiksować razem drobną łopatką ogrodową. Przyglądała się uważnie temu, co robiła Ślizgonka i w razie potrzeby zwracała jej uwagę czego jeszcze powinna dodać, a z czym przystopować, gdy zachodziła taka konieczność. Obserwowała też czy na pewno udało im się obu uzyskać odpowiednią konsystencję nawozu nim postanowiły skorzystać z niego i użyźnić nim ziemię przy roślinach, które rosły w cieplarni. Yuuko przez cały czas upewniała się czy jej towarzyszka na pewno wie co powinna robić. Okazało się jednak, że w miarę szybko uporały się ze swoim zadaniem i mogły opuścić szklarnię.
z|t x2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Oczywiście, że poszedł na wagary. Zdobył Zadowalający ze sprawdzianu u profesor Bennett i uznał, że to idealny powód, aby urwać się z reszty zajęć i odpocząć. Od rana siedział na długiej lekcji eliksirów więc zaiste, warto zaszyć się w ciepłym miejscu poza zamkiem i udawać, że zapadło się pod ziemię. Nie miał pojęcia jakim cudem dostał ocenę pozytywną od nauczycielki, ale nie zamierzał się dowiadywać jak to się stało, że udało mu się wyczarować zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie używał. Cieplarnia była jak zawsze przyjemnie ogrzewana, a więc schował się na krańcu stołu za wielkimi donicami. Puścił kameleona na zwiady, niech się gadzina porusza wśród dzikich roślin w miłej odmianie od zimnych lochów. Sam Eskil zarzucił czapkę i kaptur na głowę, rozpłaszczył się przedramionami na stole, oparł policzek o nadgarstki i dosyć szybko odpłynął. Nie miał problemu z zasypianiem wszędzie, o każdej porze i możliwej pozycji. Tu było naprawdę miło, przyjemnie, pachnąco, a jego wilowate jestestwo było zachwycone otoczeniem zieleni. Dzięki temu maksymalnie się zrelaksował, a dni miał naprawdę nerwowe i nie mógł się w pełni uspokoić. Wkurzał się niemiłosiernie, że musi czekać na rozmowę z profesor Dear. W ramach nielogicznej zemsty uznał, że opuści dwie ostatnie lekcje historii magii. Oddychał spokojnie, jakby ostatnie miesiące nie nadszarpnęły jego nerwami i myślami. Kameleon zniknął całkowicie z pola widzenia, ale o tym Eskil nie widział. Kto by pomyślał, że wypada pilnować takiego bezimiennego stwora? Odpoczywał, bo w nocy było o to trudno kiedy co rusz zerkał do wizzenegera jakby czekał aż pojawi się wiadomość. Odpoczywał, bo dopiero tutaj mógł oczyścić głowę i naprawdę odetchnąć. Przy Robin też było przyjemnie jednak przy niej nie było ciszy, co nie znaczy, że tego oczekiwał w jej towarzystwie. Po prostu czasem człowiek oraz półczłowiek potrzebował samotności. Eskil był przekonany, że ma całe dwie albo i trzy godziny drzemki, a więc idealnie aby się zregenerować na resztę popołudnia. Sen miał mocny, bowiem po dwudziestu minutach zasnął głębiej. Powinien częściej tu przychodzić bez względu na to co pomyśli sobie profesor Vicario czy Wespucci.
W tym tygodniu bardzo często bywał w cieplarniach, bo obiecał, że podczas nieobecności Estelli zadba o to, aby kłaposkrzeczki miało odpowiednio dużo nawozu, bo właśnie nadchodził bardzo wrażliwy dla nich czas. Za to nauczycielka zielarstwa musiała wyjechać na kilka dni w sprawie nie cierpiącej zwłoki, a wiedząc, że Hunter uwielbia zajmować się roślinami, zleciła to właśnie jemu. Chodził więc popołudniami do szkolnych szklarni, aby przy okazji doglądać innych okazów, które z dnia na dzień zmieniały się, niektóre nawet potrafiły gnić i nazajutrz być nowonarodzone. Właśnie to kochał w magicznej florze najbardziej - tę dynamikę, a jednocześnie stabilność, bo wiadomo było czego się spodziewać, jeśli znało się dany gatunek. Tego dnia także wszedł do jednej z cieplarni, aby zająć się cicho szeleszczącymi roślinami, które wyglądały przez niewielkie, uchylone okna na zewnątrz, aby złapać jeszcze więcej światła. Pierwsze co chciał zrobić, to zamknąć te okna, bo chociaż wiedział, że co rano obowiązkowo jest nakładanie na cieplarnie zaklęcie grzewcze, to nie chciał, aby coś zginęło ze szklarni, kiedy jemu zlecono opiekę nad nią. Skierował się więc, w stronę małych okienek, ale w pewnym momencie przystanął, widząc kogoś przy jednym ze stolików. Kogoś śpiącego. Podszedł bliżej i wtedy go rozpoznał. Uśmiechnął się kpiąco pod nosem i potrząsnął lekko głową, robiąc krok do tyłu i opierając się o komodę z narzędziami. - Clearwater, szlaban! - rzucił głośno, jednocześnie zakładając ręce na piersi i czekając na zapewne zabawną reakcję Ślizgona, który kimał w cieplarni. - Czy Ciebie kompletnie pogrzało? Co to za spanie? Jakby Cię zastał Wespucci albo jakiś prefekt, to byś się nie pozbierał - mruknął do niego, kiedy ten się już ocknął. Nie sądził, że Eskil serio śpi w zamku po kątach, tak w środku dnia. Ale miło było go zaskoczyć i wybudzić. - Co Ty robisz w nocy...? - jęknął jeszcze, kręcąc głową z niedowierzaniem i opierając się ramionami z tyłu o blat komody.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Jak się poderwał... niemal zsunął się ze stolika i byłby runął nieelegancko na podłogę gdyby nie przytrzymał się kantu mebla. - C-co? Za co? - zapytał i zaspany rozglądał się wokół, ledwo otwierając oczy. Dopiero po paru chwilach zlokalizował źródło pobudki i widząc Huntera wywrócił oczami. - O rany, serio musisz to być ty? Zajęte miejsce, idź sobie wagarować gdzie indziej. Wracam spać. - obruszył się i powrócił do swojej pozycji, ale tym razem nie zakładał z powrotem kaptura, który przy wcześniejszym poderwaniu się po prostu opadł. Zdjął też czapkę bo było tu naprawdę ciepło, a przy tym zniszczył swoją fryzurę, która zazwyczaj ograniczała się do zgarnięcia do tyłu. Powinien się ostrzyc, ale zawsze był powód, aby tego nie robić. Cali groziła mu już zemstą "Diffindo", a z tym zaklęciem miał niemiłe wspomnienia! Machnął na Huntera ręką i próbował go ignorować, ale sęk w tym, że się nie dało. Od razu w jego głowie pojawiły się wspomnienia tamtego dnia i to całkowicie przegoniło z jego oczu sen. Zirytował się, a to przychodziło mu bardzo łatwo podczas wymiany zdań na wizzengerze. Intensywnej wymiany gdzie obaj się na siebie wściekali. - Nie obchodzi mnie ani Wespucci ani prefekt. To świetna kryjówka, nie powinno tu być nikogo o tej porze. Serio, jak przyszedłeś wagarować to idź sobie do innej cieplarni. Chcę spać. - dalej był obruszony, bo nie miał pojęcia co ma myśleć o ślizgonie. Polubił droczenie się z nim, wkurzanie go, ale też po prostu nie mógł znieść jego obecności przekraczającej więcej niż trzy minuty. Eskil nie od dziś wykazywał się sporą ignorancją wobec regulaminu szkolnego i naprawdę, potrzebował o wiele więcej, aby zacząć się martwić tym czy ktoś go przyłapie. Powziął odpowiednie środki w postaci doboru nietypowej godziny wagarów i miejsca do zaszycia się przed ludźmi. Resztę miał w poważaniu. Westchnął i wyprostował się bo z drzemki nici. Enty raz. Odwrócił się na krześle przodem do Huntera i popatrzył na niego z uniesionymi brwiami. - Pomyślmy. Znęcam się na wizzengerze i wstaję o szóstej rano bo mi każą iść na pierwszą lekcję zamiast pozwolić spać. I zasypiam o północy najwcześniej. O. - rozłożył ręce na boki i potarł powieki, ziewając przy tym wymownie na znak, że nie podoba mu się taka pobudka. - Poza tym lekcja eliksirów i historii magii mnie usypia. Ale Merlinie, po co ja ci to mówię. Idź sobie tam gdzieś, ta część stołu jest moja. - machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku i zaczął się rozglądać... zaglądał pod stół, do plecaka, za donicami, miedzy wielkimi liśćmi. Czegoś szukał, a robił przy tym bałagan, bo donic nie odstawiał na miejsce, a podnosił jakąś co rusz. - NO NIE. Tylko tego brakowało. - burknął i musiał zejść ze stołka, żeby przyłożyć się do poszukiwań. Był przekonany, że Hunter faktycznie sobie zaraz pójdzie.
Doglądanie i pielęgnacja roślin naprawdę sprawiała mu wiele frajdy. Zazwyczaj nie traktował tego jako pracę, chociaż właśnie z pracą to zajęcie się mu kojarzyło, bo jednak zajmowanie się różnego rodzaju ziołami przeważnie przypadało jemu, kiedy wracał do domu, a to dlatego, że każdy z członków jego rodziny wiedział, że sprawia mu to niebywałą przyjemność. A, że w Brighton mała szklarnia zawsze zaopatrywała familię Christophera Deara w składniki do eliksirów, trzeba było także jej poświęcić czas, jeśli chciało się mieć wszystko najlepszej jakości i świeże. Dlatego też opiekę nad cieplarniami w zamku przez te kilka dni traktował jako takie zadanie od członka rodziny. Nie spodziewał się jednak, że w środku zastanie kogoś i to jeszcze znajomego. Cóż, prawda była taka, że pałał do niego niechęcią, ale coś powoli się zmieniało. Podobnie jak w przypadku Robin, lubił się z nią droczyć i wymieniać uszczypliwościami, a Eskil... Był to ciężki przypadek. Bo z jednej strony dogadywanie mu sprawiało mu przyjemność, ale z drugiej - czuł się trochę gównianie. Nie wiedział skąd mu się to wzięło, ale teraz jakoś nie tak swobodnie przychodziło mu mierzenie się z tym co podpowiadał mu jego chory mózg. Niby jak zawsze, plótł to co mu ślina na język przyniosła, ale jednak gdzieś w środku miał pewne opory. To było mega dziwne. Kiedy chłopak poderwał się ze stolika, wybudzony za sprawą jego słów, uśmiech na ustach Deara poszerzył się. - Tak, to muszę być ja. Jestem Twoim przekleństwem i mam za Tobą chodzić i uprzykrzać Ci życie... - odparł ironicznie na słowa Eskila, który chyba myślał, że ten przyszedł tu przekimać tak jak on. Widząc, jak Clearwater z powrotem się kładzie, podszedł do stolika i walnął kolanem w jego blat od spodu, aby wywołać małe trzęsienie. - Ja tu przyszedłem pracować, nie wagarować, więc z łaski swojej weź dupe w troki i znajdź sobie inną miejscówke do spania - oznajmił, patrząc na niego wymownie, a następnie odwrócił się, aby zacząć wyciągać z szuflady rękawice i potrzebne mu narzędzia. Potem naszło go pytanie co takiego Eskil robi w nocy, skoro w dzień szuka tylko miejsca, aby zmrużyć na chwilę oczy. Po chwili usłyszał odpowiedź, z wyczuwalną pretensją w głosie. - Każdy ma jakieś zajęcia, a nikt nie każę Ci ślęczeć na wizzie tak długo. - rzucił tak po prostu, zaczynając rozkładać potrzebne mu przedmiotu na stoliku, przy którym siedział Ślizgon. Przecież mu powiedział, że chce pracować, więc chyba powinien mu zrobić miejsce... Ale nie - "ta część stołu jest jego". Merlinie słodki, zwariuje - przemknęło mu przez myśl, po czym przymknął oczy na moment i wciągnął gwałtownie powietrze do płuc. Kiedy rozwarł powieki, Eskil już czegoś wyraźnie szukał, rozglądając się po pomieszczeniu. - Co, zgubiłeś poduszke? - zadrwił, chwytając jeden z worków z nawozem i przenosząc go na blat, gdzie wszystko sobie przygotowywał, aby za chwilę móc przejść po interesującą go roślinę. Jednak jak tylko opakowanie z nawodzem pojawiło się na stole, odwrócił się by sięgnąć po pustą donicę do przesadzania, a kiedy wracał zobaczył tylko jak cały worek pchnięty jakąś tajemniczą siłą przechyla się i ląduje na ziemi. - Co do cholery?! - odezwał się, wytrzeszczając oczy na bałagan, który rysował się przed jego oczami, bo na podłodze pełnej brunatnej ziemi zaraz zaczęło przybywać łopatek, grabek i innych przyborów, które Hunter przygotował sobie jeszcze przed chwilą. - Co Ty robisz??? - przeniósł wzrok na Eskila, nie wiedząc co się dzieje, bo nie widział w tej chwili źródła owego zamieszania. Czyżby chłopak chciał mu zrobić na złość, dlatego, ze przeszkodził mu w drzemce? To już przesadza. Będzie to zaraz wszystko sprzątał!
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zielarstwo było nudzące, ale nie zasypiał na tych zajęciach tak jak na historii magii bowiem otoczenie zielenią zawsze będzie kojarzyć mu się w przyjemny sposób. Nie sądził, że tak łatwo przyjdzie mu się tutaj rozluźnić. Tym bardziej go szlag trafiał, że przyszła ta jego zmora. W głębi duszy... bardzo, bardzo głęboko w jego duszy trochę... naprawdę niewiele (!) cieszył się, że mogą stanąć twarzą w twarz bowiem wierzył, że wtedy choć trochę ułoży sobie myśli. Może coś rozjaśni się w jego głowie? Miał dosyć tego mętliku. Niestety okazało się, że pierwsze trzy minuty rozmowy absolutnie niczego mu nie wyjaśniały oprócz potwierdzenia przypuszczeń: ta gęba go drażniła w ten dziwny sposób, którego nie potrafił jeszcze wyjaśnić. Super, kolejne pytania i brak odpowiedzi. - Wcale nie musisz za mną łazić, żeby uprzykrzać mi życie. - burknął oburzony i ileż było w tym prawdy! Mógł być daleko, a i tak mu dokuczał samym swoim istnieniem i tym co między nimi zaszło, a czego nie potrafił wyrzucić z pamięci. Próbował, naprawdę. Chciał zapomnieć o tamtym popołudniu. Jak to się robi?! Czy ktoś zna sposób? Chciał spać, uwolnić się od tych wszystkich myśli, które Hunter w nim rozbudził, ale przecież się nie dało. Poderwał się do pionu i złapał odruchowo go za łokieć, zaciskając mocno na nim palce. - Nie prowokuj mnie. - warknął, puścił go zaraz gdy zdał sobie sprawę, że poczuł przez materiał mundurka ciepło jego ciała i cofnął się. - Byłem tu pierwszy, musisz sobie znaleźć miejsce gdzie indziej. - nie był to argument zbyt dojrzały, ale innego w zanadrzu nie posiadał. Ale mimo wszystko odszedł bowiem zdał sobie sprawę, że nie widzi nigdzie kameleona. Raczej ten przykurcz nie odszedł daleko na tych krótkich łapach, ale i tak go nie było w zasięgu wzroku. Rozmasował dłoń, którą przez chwilę trzymał hunterowy łokieć. Przekładał wszystkie narzędzia, łopatki, odsuwał doniczki, stołki, skrzynie, Nic nie było teraz na swoim miejscu. Worki z nawozem też pchnął, mając w poważaniu co się z nimi stanie. Musiał znaleźć tego kameleona. - Ja mam swoje sprawy, ty masz swoje. Nie zamierzam dzielić się fajną miejscówką skoro zachowujesz się jak kretyn. - nie potrafił wyjaśnić dlaczego tak bardzo był negatywnie nastawiony do niego. To było silniejsze od logiki. Miał zaleciałości tonu rozmowy na wizzengerze. Miał do Huntera niewypowiedziany żal... w sumie za nic. To było trudne. Pokomplikowane dla szesnastolatka. - SZUKAM. To takie trudne do odgadnięcia? - burknął i przesunął ze stołu kolejne jego rzeczy, stawał na palcach i szukał zwierza wśród zieleni. - Kameleon. Gdzieś tu musi być. Nie wyjdę bez niego. - rzucił aby ślizgon nie zaczął tutaj skakać do gardła. Nawet gdyby to by nie chciał zawracać sobie nim głowy. - Gdzie to polazło... ech, wystarczy zamknąć na chwilę oczy... - cedził przez zęby i robił syf, czasami zdeptywał jakieś narzędzia, rozniósł piach czy nawóz, który się wysypał z jednego worka.
Pobyt w cieplarniach zawsze go uspokajał, bo wiedział, że jest tam gdzie powinien i czuł się tam pewnie, jak w domu. Ale tym razem, kiedy nie znalazł się w szklarni sam, ani z nauczycielem, któremu pomagał, za to ze zmorą i zakałą Slytherinu, półwilem, którego niedawno poznał i który już zdażył narobić zamieszania, mające niemałe znaczenie dla niego w ciągu ostatnich tygodni. Do tej pory jawnie pokazywał jak bardzo nie znosi Clearwatera. Bo taki już był. Jeśli cos mu nie pasowało - okazywał to w wyraźny sposób całemu otoczeniu. Ale tutaj miał pewien kłopot, bo jak nienawidzić kogoś kto jednocześnie go wkurzał, ale też zajmował mu myśli częściej niż powinien, kiedy nie było go akurat w pobliżu. A wszystko przez tą durną sytuacje z amortencją. Pamiętał wszystko, ale przez lekka mgłe. Owszem, uważał, że nie zachowywał się wtedy jak on (bo przecież nawet nie ciągnęło go do facetów), ale nie był pewien czy to miłe uczucie pozostało w jego pamięci w wyniku działania eliksiru miłosnego, czy może... Nie, nie, nie. To na pewno przez magie, tak. - Coo? Co masz na myśli? - spytał, marszcząc lekko czoło, usłyszawszy jego słowa, które nie do końca rozumiał. On sam tego dnia jakoś szczególnie nie rozpamiętywał, ale gnębiła go sama świadomość, że jeśli już jego umysł zabłądził do tamtych wspomnień, pamiętał tylko i wyłącznie przyjemność, którą czerpał z bliskości z Eskilem. Irytowało go to bo przecież to były sztuczne emocje, które namąciły im wtedy w głowach i tak naprawdę nie byli wtedy sobą. Ale ciagle nie dawało mu spokoju to, czemu nie czuł złości związanej z tamtymi wydarzeniami. Przecież magia nim zawładnęła. Nie chciał tego robić... Z tych mysli wyrwał go gwałtowny uścisk palców Eskila, który złapał go za rękę, kiedy się odwracał ku komodzie. Od razu jego spojrzenie powędrowało do Ślizgona, aby zmierzyć go wzrokiem - Myślisz, że się Ciebie boje? - spytał beznamiętnie, a kiedy puścił jego łokieć poszedł po worek, który zaraz wylądował na stoliku. - Chyba kpisz. Mam robote do zrobienia i nie mam zamiaru zmieniać swoich planów, bo sobie tak jaśnie książe życzy - rzucił do niego, równie ostrym tonem, co chłopak przed chwilą, po czym przeszedł pare kroków po pojemniki, aby usłyszeć hałas. - POJEBAŁO CIE DO RESZTY?! - wypalił podnosząc wreszcie głos, bo przecież to co się działo przekraczało ludzkie pojęcie. Szuka kameleona! Rozpieprzając wszystko wokoło, co sobie przygotował do rozsadzania i naworzenia. Wszystko w tej chwili lądowało na ziemi. By go jasny szlag... - Będziesz to sprzątał! Nie dam Ci spokoju! - warknął, ruszając ku niemu, aby chwilę później złapać go za obydwa nadgarstki, aby przestał robić rozpierdol wokoło. - Nie obchodzi mnie Twój kameleon, rozumiesz? Patrz co robisz z moim miejscem pracy! Opanuj się, bo nie ręcze za siebie... - oznajmił ledwie panując nad sobą, po tym jak zobaczył, że Eskil demoluje mu cieplarnie. Patrzył mu intensywnie w oczy, jakby mierząc się z nim spojrzeniem, a kto wygra tę potyczkę, będzie górą. Cały czas trzymał go za przeguby dłoni, które uniósł nieco do góry, wkładając w to tyle siły ile było trzeba, aby utrzymać Ślizgona w ryzach. Nie pozwoli mu zniszczyć wszystkiego wokoło, nawet jeśli zgoinęłaby mu pamiątka rodzinna.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie odpowiedział co miał na myśli. Ba, udawał, że w ogóle nie usłyszał pytania. Nie czuł się w obowiązku rozmawiać z nim o czymkolwiek. Z początku planował robić mu na złość i zostać, spać gdzieś przy stole i zajmować miejsce (choć odechciało mu się odpoczynku), ale teraz gdy pomyślał... to co ma sobie psuć dzień? Tak fajnie zrelaksował się w otoczeniu ciszy i zieleni, a więc podnoszenie ciśnienia przez Huntera było mu nie w smak. Nie dzisiaj. Nie miał na to sił. Nie potrafił ułożyć niczego w głowie, nie miał jeszcze z kim o tym pogadać, a i nie był pewien czy dałby radę zwierzyć się komukolwiek z tego, co w nim tkwi. Przez Huntera nie mógł na nowo chodzić za Robin jak zadurzony szczeniak. Ba, miał teraz ogromne wyrzuty sumienia, że jednego dnia całował się z nią, a kolejnego odwaliła się taka akcja, że nie potrafił porozumieć się z pragnieniami własnego ciała. To chaos. Eskil był chaosem, a więc nic dziwnego, że teraz jeszcze łatwiej się irytował, gdy zgubił kameleona. Na Merlina, ze wszystkich osób w Hogwarcie, czemu musiał przyjść akurat on? Czemu tutaj? - Powinieneś. - warknął w odpowiedzi, ale nie rozwijał jej, bo nie miał ochoty rzucać mu się do gardła, wołać harpii ani cokolwiek związanego z agresją... nie, zdecydowanie nie chciał go atakować ani dalej mu grozić. To duma kazała tak odpowiadać, choć przecież Eskil nie był skłonny do przemocy. Może i miał specyficzny charakter ale przecież jego naturą nie było krzywdzenie otoczenia. Owszem, jego matka jest/była morderczynią i gwałcicielką, ale nie znaczy to, że od razu jej syn musi to po niej dziedziczyć. Nie, on po prostu... dobijała go obecność Huntera, bo nie potrafił się teraz skoncentrować na niczym innym jak na tym, że przez niego ma chaos w głowie. Wolał nie myśleć, wyłączyć się, spać i tyle. - Więc masz problem, bo ja tu też mam sprawę do ogarnięcia. - pilnował się, aby na niego za bardzo nie patrzeć, aby nie prowokować wspomnień do nawiedzania go. Nie teraz, nie tu, najlepiej wyjść zaraz na świeże powietrze i zignorować całkowicie ten supeł w brzuchu. Próbował też nie reagować na to ironiczne "książę", aby naprawdę umieć stąd zaraz wyjść. Tylko znajdzie tego zielonego upierdliwca, który musiał wtopić się w tło i zdrzemnąć w bardzo nietypowym miejscu. Robił zatem syf, nie szanując tego miejsca, bo jak miał się nad tym skoncentrować skoro cała uwaga była skierowana na opanowanie drżenia rąk i myśli? Pieprzyć cieplarnię, musi wyjść... odetchnąć... powietrze tutaj gęstniało albo mu się wydawało. Równie dobrze mógł po prostu przebywać tu już zbyt długo i organizm domagał się świeżej dawki tlenu. Powody były różne i wolał nie dociekać skąd ta kropla potu na własnej skroni. - Weź idź sobie wrzeszcz gdzie indziej! - rzucił w jego stronę i próbował przepchnąć jedną z największych donic, bo tuż za nią znajdowała się szczelina w której kameleon mógłby się bez problemu zmieścić i schować. Odsunął od siebie brudny worek... i w tym momencie zobaczył na swoich nadgarstkach cudze palce. Próbował je cofnąć, ale Hunter z racji większej masy mięśniowej, skierował je wyżej i gapił się na niego tak wściekle, a Eskil miał ochotę warknąć tak imponująco jak robi to jego wewnętrzna harpia. - Odw-al się ode-mnie. - wycedził kiedy zauważył, że stracił spokojny oddech. - Roślinki ci odrosną, kameleon nie. Puszczaj mnie i spadaj. - próbował wyrwać ręce, ale nie było to takie proste. Powinien iść do Lucasa na lekkie szkolenie związane z poprawą masy mięśniowej. Próbował odwrócić wzrok od chłopaka, nie chciał na niego tak patrzeć, ale to też robiło się coraz trudniejsze. Naparł na niego rękami, chcąc go od siebie odepchnąć i doprowadzić do minimalnego poluzowania uścisku. Wtedy też podjął się próby zabrania rąk, jak najdalej, bo przecież im dłużej czuł na sobie jego spojrzenie tym bardziej się od środka trząsł. Odsunął się bliżej wielkiej donicy i oparł tam dłoń, jakby musiał się jej przytrzymać. Poluzował krawat odsuwając go od szyi. - Wsadź sobie te groźby głęboko w zadek. Będę robił co chcę i nic ci do tego. Jak ci nie pasuje to tam są drzwi! - wskazał na wyjście z cieplarni i perfidnie lekceważąc jego protesty po prostu przesunął gwałtownie skrzynkę z narzędziami, a te zahałasowały i zaczął zestawiać na podłogę coraz to kolejne doniczki. Teraz już robił to złośliwie, a nie tylko po to, aby znaleźć kameleona. Miał po dziurki w nosie tego napięcia, niech sobie Hunter szaleje i się wścieka, jego to nie obchodzi, był tu pierwszy i będzie robić co tylko zechce. Później zrzuci na niego winę, gdyby ktoś ich przyłapał. Choćby miał bawić się w zauroczenie.
Nie chciał się kłócić, bo takie zachowanie nie było w jego stylu. Nie lubił awantur, ale też nie należał do osób, które tak po prostu odpuszczą, kiedy ewidentnie mają rację. A w dodatku w tym przypadku osobą, która tej racji nie miała był ten dzieciak, który tak go irytował. Dlatego działał instynktownie i nie mógł przecież pozwolić, aby wchodził mu na głowę takim zachowaniem. Zaśmiał się pogardliwie, kiedy usłyszał od niego, że powinien się go bać, ale nic nie odpowiedział, bo uznał, że to nie ma sensu. Dobra, harpia to nie były przelewki, ale przecież w tej chwili tył tylko nastolatkiem żałośnie pragnącym czyjejś uwagi, okazując to w naprawdę dziecinny sposób. Wiedział, że obudzenie w nim potwora nie jest takie łatwe bez pomocy (jaką wtedy było zioło lub silny czynnik stresowy), dlatego nie spodziewał się, że przez ostrzejszą wymianę zdań, jaka między nimi nastąpiła, może to nastąpić. W innym przypadku, już dawno jego nazwisko widniałoby w nagłówkach, kiedy przemieniałby się za każdym razem kiedy tylko się zdenerwuje. - Po prostu odpuść, koleś - rzucił do niego, kiedy oznajmił, że ma tutaj jakąś ważną sprawę. Taa, spanie na pewno było ważne... Nie wiedział jednak, że chłopak chciał dać sobie spokój i wyjść, bo przecież nie zapowiadało się na to, kiedy zaczął zrzucać rzeczy ze stołu, rzekomo szukając zwierzaka. Tego już było za wiele. Nie mógł pozwolić na zdemolowanie przez niego cieplarni, za którą brał odpowiedzialność, pod nieobecność nauczycielki. - Jeśli chciałeś mnie wkurzyć, to Ci się udało! Brawo! A teraz wypad stąd! - warknął do niego, zanim to nie ruszył ku Ślizgonowi, aby go spacyfikować. W tej chwili nie wiedział lepszego rozwiązania. Musiał coś zrobić, bo przecież za chwilę nie będzie co zbierać! Zaśmiał się znowu szyderczo, wręcz wniebowzięty faktem, że przez chwilę Eskil był w jego łasce, bo jeszcze przez chwilę trzymał go za nadgarstki. - Ale Tobie mózg nigdy nie odrośnie, głąbie! Jesteś niezrównoważony i dziecinny! - słowa te same cisnęły mu się na usta, kiedy usłyszał jego durną śpiewkę. Nie wytrzyma z tym gówniarzem, udusi go normalnie... Jednak zanim zrobił cokolwiek, Clearwaterowi udało się wyszarpnąć ręce i stanąć w niewielkiej odległości od niego. A później zaczęło się przedstawienie dziesięciolatka... Kiedy zepchnął najpierw jedną doniczkę, a potem następne, Hunterowi skończyła się cierpliwość. Zacisnął zęby i nie panując nad sobą doskoczył do niego. Pchnął go ze sporą siłą w klatkę piersiową, by przygwoździć go do najbliższej ściany, pętając ponownie jego przeguby dłoni swoimi dłońmi i unosząc je nad głowę Eskila. Automatycznie naparł na niego całym ciałem, nie dając mu tym razy szansy na ucieczkę. Na jego twarzy malowała się prawdziwa furia, której chyba nikt dotąd jeszcze nie miał okazji u niego oglądać. Czuł jak krew gwałtownie napływa mu do czaszki i pulsuje w każdej najmniejszej tętnicy, jakby miała je rozsadzić. Łapał łapczywie powietrze, oddychając płytko, jakby przed chwilą co najmniej przebiegł maraton. Nie mógł się uspokoić. Ten dzieciak doprowadzał go do szału. - JESTEŚ... MAŁYM GNOJKIEM! CHOLERNYM... ROZPIESZCZONYM... BAHOREM! - mówił rozwścieczony do granic możliwości, chociaż tak naprawdę nie miał ku temu solidnych podstaw. Był zły na siebie, że nie potrafi... uderzyć go, ukarać, skrzywdzić. Żeby tylko go powstrzymać. Nie potrafił tego zrobić, bo ciągle miał w głowie tamte wydarzenia z tamtego pokoju, gdzie było mu tak przyjemnie. Mimowolnie przesunął wzrokiem po twarzy Ślizgona, natrafiając na te wydatne usta, które wtedy były tak słodkie, tak zachłanne... Czy to możliwe, że pragnął ich teraz tak równie mocno co wtedy, pod wpływem amortencji? Czy znowu ktoś go wrabiał? Znowu nie był sobą?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Sytuacja była bardzo prosta. Eskil chciał tu spać i wagarować, a Hunter popracować. Wbrew wszystkiemu nie potrafili (i nie chcieli) dojść do porozumienia, aby chociażby podzielić się terenem cieplarni tak by obaj mogli zajmować się własnymi sprawami bez wchodzenia w interakcję skoro ta nie przynosiła pozytywnego efektu. Sęk w tym, że Hunt wyzwalał w nim ukryte pokłady ślizgońsko-nastoletniej złośliwości. Drażnił go przez to, że ten zaczynał się unosić, obrażać go i uważać się za lepszego. W chwili obecnej nie zwracał uwagi na winę własną, ot, po prostu zrzucał wszystko na Huntera bo to było najprostsze. Nie zamierzał robić tutaj scen bezinteresowności czy altruizmu. Skoro ktoś mu przeszkadzał to ten ktoś ma się stąd zwinąć. Hunt nie miał tutaj żadnej władzy, nie dzierżył odznaki prefekta, nie miał ani jednej uncji autorytetu, a i donosicielem też nie dało się go nazwać (akurat w to mu uwierzył w trakcie długiej rozmowy na wizzengerze). Tutaj byli sobie równi i zamierzał się tym napawać. W pewnym sensie Eskil się też na nim bezpodstawnie mścił. Miał szesnaście lat! On naprawdę dopiero dojrzewał, jego mentalność i sposób myślenia ulegały powolnej zmianie, a kiedy został narażony na bardzo silny mętlik emocjonalny to radził sobie z tym w pokraczny sposób. Nie mógł obwiniać Huntera o sytuację z amortencją, ale za to mścił się za to... za to, że nie potrafił zapomnieć o tamtym popołudniu. Obrazy tego dnia nawiedzały go po nocach i doprowadzały do szewskiej pasji. Miał tego dosyć, chciał być dalej zadurzony w Robin i nie myśleć nigdy więcej o tym w jakiej pozycji się ocknęli - w zdecydowanie zbyt bliskiej. Przecież on go nawet nie lubił! Dlaczego więc olewanie go było takie trudne? Mógł wyjść z cieplarni i mieć wszystko w poważaniu, a po kameleona wrócić po obiedzie, ale nie, uparł się. Z początku bałagan nie powstawał celowo, był to szczery przypadek bowiem przejmował się losem zielonkawego brzydkiego gada, ale teraz... Za to, że miał go czelność złapać postanowił go jeszcze bardziej rozjuszyć. Nie było w tym logicznego celu, brakowało tu jakiegokolwiek sensu, ale po prostu musiał... musiał, bo inaczej pęknie. - Weź się nie powtarzaj, nudny jesteś. - machnął na niego lekceważąco ręką i dalej robił bajzel, ale jak kameleona nie było widać tak dalej pozostawał poza zasięgiem wzroku. Nie patrzył na Huntera, ale czuł na sobie jego palące spojrzenie. Ta narastająca wściekłość... to powinno dać mu satysfakcję i być może w ciągu pierwszych sekund je poczuł, ale potem, gdy Hunt do niego doskoczył i go popchnął, chyba zwątpił czy było to słuszne. - Weź się odwal! - uderzył plecami o szklaną ścianę cieplarni i zaczynał się już powoli denerwować. Za takie chamstwo Hunt powinien dostać w zęby! - Pojebało cię?! - próbował jakoś przemknąć na bok albo chociaż go odepchnąć, ale naprawdę przewaga siłowa leżała po stronie Huntera. Cofnął barki, niemal przyklejając je do szklanej ściany kiedy Hunt znalazł się zdecydowanie zbyt blisko. Próbował wyszarpać ręce, popchnąć go znowu, wrr! - Gdzie z tymi łapami? Puść mnie i spadaj! - ale zabrakło w tym wojowniczej werwy, bo chyba przesadził z rozjuszaniem Huntera. Przełknął głośno ślinę widząc czystą furię na jego twarzy, na te ciskające z oczu gromy, mord i wściekłość. Rzucały się w oczy napięte mięśnie jego szyi i żyłka na skroni, a nacisk na nadgarstkach jasno mówił, że to skończy się bójką. Eskil miał pytanie. Chciałby je zadać samemu sobie i uzyskać odpowiedź - gdzie do kurwy nędzy jest teraz harpia? Dlaczego się nie pojawia kiedy mogłaby przykładowo utrzeć Hunterowi nosa? Czemu do cholery jasnej nie wściekał się tak intensywnie jak powinien, a po prostu przyklejał się do ściany jakby próbował być jak najdalej od ciepłego ciała, które wybiło jego oddech ze spokojnego rytmu. Wzdłuż kręgosłupa przemknął zimny dreszcz jakby ktoś przesunął po jego karku kostką lodu. Próbował się wściec, zdenerwować, ale poza zirytowaniem i oburzeniem nie potrafił w sobie znaleźć podobnej złości. Spiął się kiedy odczytał trasę jego spojrzenia. Zacisnął mocniej usta, a potem nawet zęby gdy w jego ciele zaczęło się kotłować jak we wrzącym kociołku. To wszystko coraz bardziej w nim narastało, całe napięcie, niezrozumienie, żal, złość, zirytowanie... krew szumiała w jego żyłach z nienormalną jak na sytuację prędkością. - Przestań. - wycedził stłumionym tonem, ale nie potrafił powiedzieć co miałby Hunt zrobić. Przestać tak na niego patrzeć? Przypominać tamte popołudnie? Znowu próbował mu się wyrwać, ale skoro się nie udawało, to odepchnął się plecami od ściany... i w sumie to był błąd, bo wtedy był jeszcze bliżej Huntera, a to już było przegięcie. Oddychał płytko, szybko, do jego płuc dostawał się zapach jego ubrań, a potem dopiero roślin. Wyszarpnął rękę, nie wiedział jakim cudem, może to Hunt poluzował palce, a może po prostu to szczęście, ale miał ją wolną, nawet już zaciskał palce na krawacie chłopaka, aby go od siebie odepchnąć i wybiec z cieplarni w podskokach, ale po prostu zamarł w bezruchu jakby ktoś go spetryfikował. Gapił się to na linię jego ust, to na oczy, a przy tym wydawało się, że się męczy, że to go trapi, przytłacza, woła, przyciąga i jednocześnie każe trzymać się na dystans. Wydusił z siebie dziwny dźwięk, coś między nieudanym przekleństwem a jękiem. - Hunt! - próbował przypomnieć mu, że są za blisko, że powinien cofnąć się albo zrobić krok do przodu, a nie stać pomiędzy młotem a kowadłem. Nie wyszło nic tak jakby Eskil tego chciał. Nic mu się ostatnio nie udawało, porażka za porażką. Zacisnął palce na materiale krawatu i kawałka koszuli, gniotąc je w dłoni i próbował zmotywować się, aby go odepchnąć. Zaraz to zrobi. Za tę minutę, tylko oderwie od niego wzrok i przypomni sobie o co jest na niego wściekły i w ogóle o co się tutaj sprzeczali? Potrzebował chwili i zbierze się w sobie, naprawdę.
To prawda, każdy z mieszkańców zamku miał takie samo prawo przebywać w tej cieplarni, więc Hunter nie powinien teoretycznie reagować tak jak zareagował. Ale przecież poinformował go o tym, że on chciał tam pracować, bo akurat tam miał wszystkie narzędzia i przybory, więc nie rozumiał czemu chłopak zwyczajnie po ludzku nie mógł tego uszanować. Jedyne co mu się nasuwało to to, że był po prostu nadętym dzieciakiem, który robił to specjalnie, aby złośliwie utrudnić mu życie. Nic nie poradzi na to, że zachowanie Eskila właśnie na to wskazywało. Ale on też przekładał wydarzenia z tamtego dnia na tę sytuację, przez co chciał jeszcze bardziej postawić na swoim. Tym bardziej, że Ślizgon zachowywał się po prostu chamsko i z każdą kolejną minutą złość Deara w stosunku do niego sukcesywnie wzrastała. Chłopak sprawiał wrażenie jakby nie odnajdywał się w tym co się wokół niego dzieje i nie potrafił żyć w społeczeństwie. Bo przecież kto normalny, kiedy ktoś go nakryje na spaniu w niewyznaczonym do tego miejscu, demoluje to miejsce? To była ewidentnie oznaka chęci zwrócenia na siebie uwagi. Bo co innego? Dodatkowo słowa Eskila, tak jawnie lekceważące jego własne podnosiły mu ciśnienie, powodując przypływ fali gorąca. Dlatego najpierw unieruchomił mu ręce, a później stracił panowanie nad sobą i pchnął go na ścianę. To już nie było śmieszne. Nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Nie robił sobie nic z jego jęków, żeby to go wypuścił i dał mu spokój, bo w jego głowie aż huczało od adrenaliny, która wezbrała w jego żyłach i otumaniła jego mózg. Biorąc kolejny gwałtowny haust powietrza nie potrafił powstrzymać emocji, które rozpętały burzę w jego umyśle, sprawiając, że miał ochotę walnąć nim jeszcze raz o te ścianę. I jeszcze raz, i jeszcze. Do tego stopnia był wyprowadzony z równowagi. Nigdy nie był tak porywczy, ale ten chłopak wyzwalał w nim tyle niepotrzebnych myśli. Tak bardzo go prowokował, tak nim gardził... A może to właśnie go wkurzało - że gdyby nie magia Eskil nigdy nie pomyślałby nawet o nim pozytywnie... Na tę myśl, jeszcze mocniej przyszpilił go do ściany, jednocześnie widząc, że ten automatycznie przed tym ucieka. Odsunął się odrobinę, uświadamiając sobie, że to co robi jest chore i nie powinien tego robić. Był takim samym kretynem jak on. Jak mógł tak łatwo dać wyprowadzić się z równowagi? Dać mu satysfakcje. A potem jego spojrzenie padło na wargi Eskila i wpadł w przepaść wspomnień związanych z tamtym pamiętnym popołudniem. I chyba właśnie ta chwila jego nieuwagi sprawiła, że Ślizgon miał szanse wyswobodzić rękę z jego uścisku. Poczuł jak jego palce zaciskają się na jego kołnierzu i krawacie, ale dalej ani drgnął, jedynie podnosząc na niego wzrok pełen niejasności. Zalała go fala skrajnych emocji i nie potrafił sobie z nimi poradzić. Wiedział, że jeśli teraz nie zareaguje, Eskil będzie górą, ale z drugiej strony chciał pozwolić mu na jakieś działanie, bo sam nie chciał zrobić mu krzywdy. A w obecnym stanie, w którym się znajdował, był bliski rozładowania stresu w ten sposób. A może to spojrzenie, które w tej chwili tak go przeszywało, lustrując z uwagą jego twarz było w stanie wymazać wszelkie negatywne emocje i zaprzestać tej spirali nienawiści? Czy było to możliwe, skoro już w tej chwili sprawiało, że czuł jak topi się jego nagromadzona do tej pory złość? Obaj zastygli w bezruchu, a Hunterowi wydawało się, że tkwi w jakimś obłędzie. Zaschło mu w gardle, a hipnotyzujący wzrok Eskila ciągle i niezmiennie go przytłaczał. Wpatrując się w niego zawzięcie, zauważył, że też ucieka spojrzeniem do jego ust, co automatycznie wywołało u niego odruch delikatnego zwilżenia ich językiem. Przysunął ku niemu twarz jakby chciał mu coś szepnąć w tajemnicy, jednak nawet nie był wstanie się odezwać, słysząc swoje imię, które brzmiało jak ostrzeżenie. Tylko, że on nic nie robił. Ni, zupełnie nic. Poza tym, że bił się z myślami czy potrafiłby uderzyć Ślizgona. Chciałby, żeby tak było, bo wtedy nie czułby tego dziwnego uczucia w żołądku. Tego podekscytowania tym, że ma go tak blisko i chce mieć jeszcze bliżej. - O czym myślisz? - wypalił nagle po chwili, tonem wskazującym na to, że naprawdę go to ciekawi. A to jedyne pytanie, które przyszło mu teraz do głowy. Było głupie, ale przez to, że wpatrywał się w te zamglone tęczówki, chciał pozostać tak dłużej.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nawet Robin nie była na niego tak wściekła jak teraz Hunter. Gniew jaki na niego spadł zbił go całkowicie z pantałyku i stanowczo odechciało mu się dalszych złośliwości i szczeniackich zagrywek. Wyraźnie widział, że przesadził, ale czy przeprosiny miałyby przejść przez jego gardło? Nic z tych rzeczy, nie wydusi z siebie tego słowa ani nie pozwoli, by na twarzy pojawiła się skrucha. Tylko oczy, te zwyczajne niebieskie wilowate oczy zdradzały, że chyba zrozumiał swój błąd. Denerwowała niemożność poruszania rękoma, czuł na przegubach silny uścisk jego palców, wrzynały się w skórę niczym dwa kajdany. Czuł się tak żałośnie, że nie potrafi się z tego wyswobodzić ani zrobić cokolwiek, cokolwiek sensownego, co sprawiłoby, że miałby jakieś szansę wygrać tę potyczkę. Zatarła się jednak granica między dogryzaniem sobie a wredną złośliwością. Powinni walnąć się wzajemnie w zęby i wyrównać rachunki. Byliby kwita. Tylko jak to zrobić skoro harpia sobie słodko śpi, a w nim się tak gotuje? Chciał wierzyć, że to złość, a nie coraz wyraźniejsze pragnienie, aby sprawdzić czy to, co się z nim dzieje to tęsknota za intensywnością czy konkretnie za nim, za Hunterem. To była okropna myśl, nie lubił go, nie chciał "woleć" chłopaków, preferował proste rozwiązania, a tutaj między nimi pojawiały się coraz silniejsze komplikacje. Odnosił wrażenie, że mógłby Huntera naprawdę szczerze polubić gdyby schował dumę w kieszeń i pozwolił mu na to. Nie potrafił jednak powstrzymać się i po prostu mu odpuścić, musiał się zemścić, wyżyć na nim swoją frustrację bo bez tego oszaleje. Coś w twarzy Huntera się zmieniło, jakby nagle utracił zapalnik do wyładowywania gniewu. Eskil był przekonany, że spotkanie zostanie zwieńczone bójką i potem srogim opierdzielem od Robin, ale teraz odnosił wrażenie, że może się to skończyć znacznie gorzej, ale zdecydowanie przyjemniej niż mógłby to wyobrażać sobie w wymyślonych scenariuszach. Przełknął głośno ślinę widząc pomiędzy jego wargami przemykający koniuszek języka. On to robił specjalnie. Sprawdzał go. Jest szują i go podpuszcza! Musi to zignorować, udawać, że wcale, ale to wcale nie chce przypomnieć sobie jego smaku. Wmawiał sobie, że ma zaprzeczać swoim pragnieniom, ale te najwyraźniej miały go w poważaniu. Hunt przysunął się i wyraźniej pokazywał kolor swych tęczówek. Trudno było je określić, teraz wydawały się takie niebieskawe, a ostatnio gdy widział je z bliska były bardziej zielone. Zaschło mu w gardle, ale poluzował palce z jego krawata. Wyprostował kark i spił spojrzeniem padające z jego ust pytanie. Choć miał mętlik w głowie to wiedział co odpowiedzieć. - Że to... to... chore. N-nie rozumiem tego. - czemu szeptał? Przecież nie może się przed nim odsłonić! Nie dotknie go, odsunie się, pójdzie sobie, już nawet stawiał krok naprzód aż ich stopy mogły się o siebie otrzeć. Nie mógł jasno myśleć. Każda komórka jego ciała zaczęła się znowu do niego wyrywać, katowały go swoim buntem! Przesunął rękę z marszczonej koszuli na jego szyję. Wstrzymał oddech gdy wyczuł pod palcami energicznie pulsującą żyłkę, która zdradzała, że serce Huntera też musi bić zbyt szybko. Popatrzył na niego niedowierzająco, a potem szlag go trafił, zadarł głowę i za pomocą swoich suchych warg spił z jego ust, miał nadzieję, że resztki złości. Pojedynczy pseudo pocałunek, prędzej intensywne ich muśnięcie, wzburzenie wydychanego przez niego powietrza i ponowne znieruchomienie. Rozlatywał się w drobny mak od dotyku jego ust. Chciał więcej, znacznie więcej, ale nie mógł rzucać się na głęboką wodę skoro go nie lubił. Nie był przygotowany na żadną z reakcji. Jeśli zacznie się śmiać, to zapadnie się pod ziemię albo go rozszarpie na strzępy. A może jedno i drugie.