Tutaj uczniowie i studenci zajmują się roślinami o średnim stopniu zagrożenia. Nie są one tak niebezpieczne, jak mandragory czy wnykopieńki, jednak również trzeba poświęcić im sporo uwagi.
Opis zadan z OWuTeMów:
OWuTeMy - Zielarstwo
Wchodzisz do Pokoju Czterech Pór Roku, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Zielarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku Sali, gdzie panuje wiosna, a dookoła rosną przeróżne rośliny. Przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Estella Vicario oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Uchawi. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na skraju stołu, przy którym wykonujesz egzamin, leży sporej długości kawałek pergaminu, na którym postać odznacza poprawne odpowiedzi. Pierwsze zadanie, to rozpoznanie jakie rośliny zostały posiane w poszczególnych donicach. Drugie zadanie to zapisanie reakcji odżywiania się różnych, wyjątkowych roślin, które wbrew pozorom nie biorą pożywienia z światła! Są to na przykład rośliny podwodne, do których nie dociera tyle promieni słonecznych, by zachowała fotosynteza, rosiczki i inne czarodziejskie cuda.
Zasady: Rzucasz dwoma kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z zielarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
zadanie nr 1:
Wynik kostki nr 1:
1 – Fatalnie ci poszło, bulwy w trzeciej doniczce przeszły twoje najśmielsze oczekiwania. Starasz się jednak zachować spokój, by komicja nie wyczuła wszechobecnego napięcia. Zaznaczasz losowo rośliny, mając nadzieje, że tak będzie dobrze. 2 – Pierwsze nasionka były wręcz zbyt banalne. W połowie drogi zaczęła się dopiero tragedia. Siadasz przed pergaminem, nie poddajesz się, wpisujesz najbardziej prawdopodobne według ciebie nazwy. Nie jest to spełnienie twoich marzeń, jednak lepsze to niż nic. 3 – Twoja wiedza w końcu na coś się zdała! Rośliny śmigają ci między przekleństwami w twojej głowie. Kojarzysz je, jednak czy wszystko dobrze napiszesz? Dożyjemy, zobaczymy, teraz jednak uzupełniasz pergamin swoimi propozycjami. 4 – Nie jest źle, tylko dwie roślinki sprawiają ci jakoś problem. Resztę wpisujesz z rozmachu, a czas, który ci pozostał wykorzystujesz na główkowanie na tymi dwoma „kwiatkami”. Będzie dobrze, musi być! 5 – Rozpoznajesz wszystkie rośliny, umieszczasz odpowiednie nazwy na pergaminie i z głowy. Mogli dać coś trudniejszego, masz wrażenie, że to dopiero przedsmak trudności tego egzaminu 6 – Nasiona? Od zawsze uwielbiasz je rozróżniać! Wpisujesz odpowiedzi z zapartym tchem, po czym z szybkością światła dopisujesz ciekawostki lub tworzysz rysunki rozwiniętych już roślin. Niech komisja wie, że rozumiesz temat nieprzeciętnie!
zadanie nr 2:
Wynik kostki nr 2:
1 – Co masz zapisać? Nie orientujesz się całkowicie, fotosyntezę jeszcze dałby się znieść, ale to? Nie, zdecydowanie nie jest to twoją najmocniejszą stroną. Postanawiasz więc napisać tam cokolwiek i modlisz się, by komicja nie zauważyła podpuchy. Może będą mieć gorszy dzień i pominą to w twojej pracy? 2 – Znasz cały jeden schemat, brawo! Co tam, że pozostałe pięć jest dla ciebie czarną magią. Najważniejsze, że nie zawalasz całego zadania. Choć masz wyrzuty do siebie, że nie przeczytałeś do końca podręcznika, to jednak mogło być gorzej. 3 – Piszesz połowę schematów z miejsca, nawet nie zastanawiasz się, czy nie popełniasz właśnie największego błędu w swoim życiu. Nad resztą główkujesz, piszesz jakieś równania skrócone, jednak dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu. Skreślasz je, po czym trzymasz za siebie kciuki. 4 – Napisałeś wszystkie równania, jednak gdzieś w tyłu głowy świta ci, że popełniłeś parę błędów. Za późno już, gdyż zbyt szybko oddałeś prace. To zawsze lepiej, że napisałeś z błędem niż byś nie napisał. 5 – Piszesz równania bezbłędnie, choć zajmuje ci to sporo czasu. Są to jednak na pewno dobre odpowiedzi. Uśmiechnij się, można było trafić na rozmnażanie paprotników! 6 – Piszesz z szybkością błyskawicy dobre odpowiedzi, po czym dopisujesz środowiska, w jakich zachodzą te zjawiska. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jednak w świecie czarodziei to drugie raczej ci nie grozi.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - zielarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Honey A. L. Ford
Rok Nauki : VII
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy blond, bardzo jasne, wychudzona sylwetka, blada cera, kilka widocznych pieprzyków na lewym policzku
Ford nawet cieszyła się z tej kartkówki. Lepsze to niż odpytywanie uczniów. Pewnie wtedy by się zestresowała i wyszłoby jej to beznadziejnie. Zresztą dobrze jej poszła ta kartkówka, więc była zadowolona. Jednak w pierwszej chwili spanikowała, kiedy usłyszała z ust profesora Mordownik. Co przecież był Tojad... Aaaa. W tej chwili to się cieszyła, że nie papla wszystkiego na głos i zazwyczaj bywa bardzo cicha. Wcześniej też ukradkiem zerknęła na @Evangeline V. I. Lynn. Współczuła puchonce. Najwidoczniej miała pecha. Atrament jest do dupy. Hogwart mógłby zainwestować w długopisy. Corbijn podchodził do każdego z osobna i wszystko tłumaczył Nic dziwnego w końcu roślina była trująca. Niestety Honey może za bardzo przeżywała tą lekcja, ale ewidentnie jej nie wyszło. Chociaż się starała. Liczą się chęci, nie? Jej uwaga szybko przeniosła się na klnącą @Gemma Twisleton, która chyba coś zrobiła nie tak bo profesor zaraz to przerwał zajęcia. Co za ulga... Znaczy, nie! Gemmie współczuła bardzo Honuś. Po prostu Honuś czuła ulgę, że nie musi już babrać się z tą rośliną i nie skończy, jak Twisleton.
Czekała cierpliwie, aż usłyszy swój wynik z kartkówki. Tak jak się spodziewała, napisała ją bardzo dobrze. Nawet jako jedna z dwóch osób dostała Wybitny! Była z siebie nad wyraz zadowolona, w końcu nie co dzień zdarza się dostać tak wysoką ocenę. Chciała w tym roku bardziej przyłożyć się do zielarstwa i jak na razie całkiem dobrze jej to szło. Oby tak dalej, myślała. Teraz mogli przejść do przygotowania rośliny do wykorzystania w eliksirach. Potrzebowała drobnej pomocy profesora, ale poza tym poradziła sobie sama i efekt końcowy był bardzo dobry. Nagle do jej uszu dotarły niezbyt dyskretne przekleństwa. Is podniosła wzrok znad blatu ławki i skierowała go w stronę jednej z Puchonek, której wyraźnie nie wychodziło wykonanie zadania. Zakryła usta dłonią, gdy tamta wywaliła się na ławkę podczas próby wstania. Szybko znalazł się przy niej profesor i jakiś Ślizgon. Czy ta lekcja miała naprawdę zakończyć się tak okropnie? Smith miała nadzieję, że dziewczyna jakoś z tego wyjdzie i nic jej nie będzie.
Po wysłuchaniu bardzo dokładnych instrukcji od nauczyciela zabrałam się do wytężonej pracy. Niestety praktyka nie szła mi tak sprawnie jak teoria, ale w gruncie rzeczy nie było aż tak źle. Wykonałam zadanie w całości, ale najwidoczniej trochę za szybko, bo wyszło mi tylko w połowie. Niemalże idealnie przygotowałam kwiat, niestety korzeń uległ doszczętnemu zniszczeniu. Byłam lekko zirytowana tym faktem, ale starałam się pocieszać myślą, że mimo wszystko kwiat był najbardziej użyteczną częścią tej rośliny i że zawsze mogło być gorzej. Wciąż jednak żałowałam, że tak nieudolnie potraktowałam tak rzadką i cenną roślinę.
Kostka: 4
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jeden nędzny nie był przecież tragedią, więc dlaczego czułem się tak przedziwnie nieusatysfakcjonowany? Wieczne próby doścignięcia własnych ambicji były bardzo męczące, zwłaszcza wtedy, gdy dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, jak niewielkie mam szanse na powodzenie. Jednak było w tym coś na tyle ekscytującego, że wciąż próbowałem i nie poddałem się nawet teraz, gdy Thijs po prostu opatrzył moje prawdziwie wymęczone wypociny małym, czarnym „N”. Zerknąłem na Melody, wsłuchując się w jej słowa. - Chyba po prostu mi nie idzie. Na ostatnich zajęciach też się nie popisałem, a podobno zielarstwo to jedynie zabawa kwiatkami. - Odpowiedziałem, a chociaż byłem nieco niepewny, znalazłem w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby posłać jej uśmiech. Niemniej jednak, kłamstwo było tylko połowiczne. Dobrze wiedziałem co mi „dolega”, a mimo wszystko postanowiłem zignorować okazję do opowiedzenia jej wszystkiego, znajdując dla siebie miliony wymówek. Porozmawiamy po lekcji, zarządziłem sobie, chociaż nie sądziłem, abym ostatecznie zdobył się na to, woląc unikać tego tematu jeszcze bardziej niż soku z mordownika. Swoją drogą, mój korzeń był przygotowany perfekcyjnie, chociaż sam nie byłem pewien jak to się stało. Kwiat doszczętnie zmasakrowałem swoimi niezdarnymi rękoma, ale tego akurat zdawałem się nie zauważać. - I jak tam? - Podpytałem, ale chyba niepotrzebnie. Melody poszło lepiej, chociaż chyba zrobiła coś nie tak, skoro Corbijn, za dosłownie moment, niezwykle pospiesznie pozbawił ją soku. Nic już z tego nie rozumiałem. Pewnie zapytałbym nawet o coś jeszcze, gdyby w cieplarni nagle nie zawrzało. Czemu nie zaskoczyło mnie to, że sprawczynią zamieszania była Gemma? Ściągnąłem brwi, obserwując jak wyprowadzają z zajęć nie tylko nas, ale i Twisleton. Odprowadzałem ją wzrokiem przez kilka sekund, a potem zerknąłem na przyjaciółkę. - Nie wiem, nie wyglądała dobrze. - Odpowiedziałem, postanawiając naprędce, że nie będę owijał w bawełnę. - Corbijn da nam znać jak wróci… bo wróci, prawda? - Nagle nie byłem tego już taki pewien. Może teraz i tak miała przejąć nas Sanford? - Co jej strzeliło do głowy? - Zastanowiłem się na głos, nie do końca świadom, że naprawdę się odezwałem. Na szczęście, usłyszeć mogła mnie tylko Kingston. Uniosłem wzrok, odnajdując jej twarz i uśmiechnąłem się niepewnie. - Będzie dobrze - zdecydowałem w końcu, odnajdując zaginione pokłady optymizmu.
5
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo zawsze był fanem praktyki i z ogromną ulgą odetchnął w momencie, w którym Corbijn przestał rozwodzić się nad teorią, porzucając ostatecznie temat kartkówek. Nędzny to normalnie ocena, która Gryfonowi jak najbardziej odpowiadała - taki wynik bez żadnej nauki? Teraz aż trochę pożałował, że nie czytał z podręcznika bardziej ze zrozumieniem, bo może poszłoby mu lepiej. Ostatecznie i tak był zadowolony, bo było stabilnie. Jak się okazało uczniowie faktycznie mieli dostać do rączek trochę tojadu! Vin-Eurico z zafascynowaniem pochylił się nad rośliną, której zwykle poświęcano mało czasu i uwagi. Miał już zabrać się do pracy, kiedy zauważył jak nauczyciel pokazuje coś innemu delikwentowi; dzięki Merlinowi, bo sam zabrałby się za wszystko nieodpowiednio. Corbijn i tak jeszcze dopowiedział swoje, dzięki czemu Leo przygotował tojad idealnie. Kończąc jeszcze postanowił sprawdzić jak radzi sobie jego przyjaciółka, ale w tej samej chwili w cieplarni pojawiło się tajemnicze zamieszanie. Spojrzał z zaniepokojeniem w stronę Gemmy, którą Nox szybko odeskortował. Sam Leo nie pchał się do tego małego komitetu, nie chcąc się wtrącać i przeszkadzać. Wyszedł grzecznie przed cieplarnię, tak jak kazał profesor. Potrząsnął głową z niedowierzaniem, odprowadzając wzrokiem biedną Puchonkę i jej ciekawą obstawę. Z tego co zrozumiał, mieli zaczekać na nauczycielkę eliksirów - swoją drogą jakoś nie zarejestrował wcześniej, że ta lekcja zostanie tak podzielona. Dobrze, że miał obok @Blaithin ''Fire'' A. Dear, którą śmiało można nazwać mistrzynią z tej dziedziny... Nie był tylko pewien, czy może liczyć na jej pomoc (pewnie zależało jej na dobrym wyniku i nie traciłaby czasu na ratowanie głupka, któremu było wszystko jedno jaki miał kociołek). Może lepiej było odnaleźć kogoś, kto tak samo jak Leo nie miał ręki do eliksirów. Idealnym przykładem było popisowe dzieło z zeszłego roku, autorstwa jego i @Ezra T. Clarke...
Kostka: 2, ale przerzucam na 5!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
I tak był zadowolony znam z nędznego, którym opisana była jego kartkówka, biorąc pod uwagę że jego wiedza znajdowała się na poziomie wyjątkowo niskim. Zresztą Ezra nieszczególnie przejmował się ocenami. Starał się nie zawalać ale przecież miał świadomość że nie ma co się spinać z powodu każdego słabszego wyniku. Szczerze mówiąc, był trochę zdziwiony że profesor zdecydował się dać im do rąk tak trującą roślinę, pamiętając ich wyczyny z poprzedniej lekcji. Potrafili się pociąć przy zwykłym podcinaniu listków! Tak więc nie był jakoś potwornie zdumiony gdy jedna z dziewczyn zrobiła sobie krzywdę. Powiódł współczującym wzrokiem za Gemmą, której towarzyszył Nox. chłopak chyba miał jakieś parcie na zostanie docenionym skoro tak wyrywał się do pomocy. (Chociaż Ezra nie byłby zaskoczony gdyby wyszło że to właśnie Mefisto wepchnął Puchonkę na Tojad.) Ale nie można było być aż tak krytycznym. Ezra podejrzewał że radzą sobie równie dobrze, co pierwszoklasiści, którzy pierwszy raz styczność mieli z zielarstwem. Pracujący swoją rośliną, starał się być uważny, by przypadkiem jej nie dotknąć, stąd też odrobinę mniejsze zaangażowanie w odpowiednie potraktowanie Mordownika. Koniec końców niektóre elementy i tak się nadawały i Clarke widział że profesor przymrużył na to oko. Mimo to pomyślał, że akurat praktyka mogłaby mu pójść lepiej niż owo stabilne "nędzny".
Dawno nie skompromitowała się tak, jak na tych zajęciach - zresztą już drugi raz. Evangeline nie miała pojęcia co robi nie tak, że los aż tak ją kara. To miała być jakaś karma za brak pracy domowej? Nie wykonałaś polecenia, więc w zamian dostaniesz pstryczka w nos. A przecież nie chodziło wcale o brak wiedzy - to znaczy, on zapewne też, bo Lynn i tak nie znała odpowiedzi na większość pytań - ale zwykły przypadek i jej niezdarność zadecydowały o tej żenującej wpadce. - Przez przypadek, oczywiście że przez przypadek - zapewniła profesora z pokornie wbitym w niego wzrokiem i policzkach tak czerwonych, jakby skradła z palety malarza farbkę i zalała nią sobie twarz. Jej głos lekko drżał, bo Evie bardzo przeżywała takie wpadki, szczególnie jeśli działy się na forum całej klasy. Bolało ją także to, że sam nauczyciel wyglądał na zawiedzionego. Pokiwała głową na ultimatum postawione przez nauczyciela, który i tak niewyobrażalnie szedł jej na rękę. Wysłuchała pytania i od razu w jej głowie pojawiła się myśl, że nie odpowie. Że nie wie. Że zaraz będzie musiała wykonać pochód żenady i opuścić cieplarnię. Przez chwilę stała w milczeniu, ze zmarszczonymi brwiami w małej konsternacji, a potem niespodziewanie jej czoło się wygładziło a oczy błysnęły mieszaniną ulgi i radości, bo wiedziała. To znaczyło, że mogła zostać na kolejne etapy lekcji! Pomidorowy kolor powoli schodził z jej policzków, podobnie jak schodziły z niej wszystkie nerwy. Evangeline bardzo przeżywała wszystkie emocje, całe szczęście, że choć intensywnie, to krótko. Początkowo zupełnie nie miała pojęcia jak zabrać się za przygotowywanie tojadu. Zerkała jednym okiem na pozostałych uczniów, starając się naśladować ich ruchy. Jakoś tam jej szło, może Nie powalająco, ale przynajmniej nie zniszczyła doszczętnie rośliny co miało miejsce na poprzednich zajęciach. Była ostrożna także dlatego że wcześniej kątem oka zauważyła co przydarzyło się Gemmie. Zdecydowanie nie chciała podzielić jej losu.
Kostki: parzysta, 3
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Przeczuwała, że ktoś może zacząć się martwić, ale planowała w krótkich słowach zapewnić najwyżej, że "to nic takiego", a wszelkie naciski zignorować. Nie do końca dało się stwierdzić z tym, że Fire umiała o siebie zadbać. Gdyby tak było nie chodziłaby teraz z tak pokiereszowaną twarzą, nie minęłaby się o włos ze śmiercią tak wiele razy, nie pozwoliłaby sobie ukraść różdżki, nie zostałaby przyłapana na Nokturnie, nie musiałaby uciekać z domu... W gruncie rzeczy potrafiła tylko jako tako radzić sobie z kłopotami, mimo że w większości przypadków i tak ktoś był obok. Wszystko jednak zostawiało po sobie ślady, głęboko tkwiące w psychice dziewczyny. I nawet jeśli z zewnątrz nie było tego widać, to tylko potwierdzało, że nauczyła się całkiem dobrze odgrywać narzucone przez samą siebie role. Ale fakt faktem nikomu by o całym zajściu nie powiedziała. Ba, jakby się przypadkiem wydało, dalej trzymałaby się uparcie zdania, że to nie jest zajście godne uwagi. Tylko tego brakowało, żeby ktoś w sprawy Blaithin wpychał nosa i przypominał o tej druzgocącej porażce. Widok Reeda z drobną ranką na policzku na korytarzu wcale nie pocieszał. Tym bardziej dziewczyna nie zamierzała tłumaczyć się z czegokolwiek Corbijnowi... - Oczywiście. - przytaknęła z cieniem rozbawienia. Doskonale wiedziała, jak tojad oddziałuje na organizm człowieka i nic w tym przyjemnego nie było. Samo obchodzenie się z tą rośliną w przygotowaniu eliksiru było niebezpieczne. Nic dziwnego, że wszystkie trucizny były aż tak kosztowne. - Od włosów. - stwierdziła gładko w odpowiedzi na pytanie profesora, unosząc kącik ust. Ostatnio podciągnęła się z zielarstwa naprawdę mocno. Jeszcze rok temu PO były bardzo sporadycznym zjawiskiem, a teraz czasami wpadł i Wybitny. W Fire budziły się głęboko uśpione ambicje i to nie tylko dotyczące pracy nad roślinami. Skinęła głową, słuchając kolejnych wyników. Prawie współczuła Thijsowi tego, że praktycznie nikt nie miał zbyt wiele entuzjazmu do tego przedmiotu. Jak dla Fire zbierał coraz więcej plusów za to, że dość mocno łączył zielarstwo z eliksirami. Zajęła się pracą nad tojadem. Starała się robić to ostrożnie, ale ostatecznie popełniła parę podstawowych błędów. Geniuszem przecież nie była... Przynajmniej kwiat całkiem ładnie przygotowała. Zauważyła zamieszanie, które przerwało lekcję. No kto był taki głupi? - Ech, Twisleton...
Od samego początku wszystko szło po myśli Holendra. Nie licząc kilku wpadek, nie zapowiadało się na żadna tragedię. Odetchnął z ulgą, kiedy Evengeline przyznała się do jej niewielkiej wpadki, ale na szczęście chociaż trochę przygotowana do zajęć, potrafiła odpowiedzieć na pytanie na ocenę okropną. Nie chciał wyrzucać Puchonki, więc bardzo ucieszył się, że do tego nie dojdzie. Umiejętnościami z zielarstwa nikt za specjalnie się nie wyróżniał. Szkoda, bo skrycie liczył, że dziewczyny z rodu Dear popiszą się nieco bardziej. Zajmowały się przecież eliksirami, więc Tojad nie powinien być im obcy. Nieco się pomylił, ale jak na chyba pierwszy raz, poradziły sobie całkiem nieźle. Z resztą grupy też nie było tak źle. Nie licząc Melody, można było przymknąć oko na ich drobne potknięcia. Tylko Puchonce udało się wydobyć tyle trucizny, że z łatwością powaliłaby nawet hipogryfa. Na całe szczęście, Thijs zdołał wypatrzeć wpadkę dziewczyny i zabrać jej dzieło, zanim cokolwiek z nim zrobiła. Z lekkim uśmiechem na twarzy, tylko pokręcił głowa, z nadzieją, że się domyśli co złego zrobiła. No i Gemma. Zasłabnięcie rudowłosej tak mocno zmartwiło Holendra, że zignorował jej wulgarne słownictwo i od razu podbiegł do dziewczyny. Na szczęście, Ślizgon siedzący z nią zadeklarował się do pomocy, wiec zielarz od razu wysłał ich do skrzydła szpitalnego i wyprowadził resztę uczniów na zewnątrz. Nawet nie kazał im sprzątać, po prostu zamknął wszystko i pobiegł by sprawdzić co z jego podopieczną. Dogonił ich gdzieś w połowie drogi. [z/t] – wszyscy
Wiedziałam, że w ostatnich tygodniach czerwca muszę trochę przystopować w kwestii pracy – czekał na mnie ostatni mecz w sezonie oraz egzaminy, do których musiałam się przyłożyć. Na pierwszej sprawie zależało mi szczególnie, biorąc pod uwagę wysoką pozycję Ślizgonów w tabeli oraz fakt, że jeszcze nigdy nie zawiodłam. Niestety mecz nie poszedł po naszej myśli, wiec musiałam pogodzić się z tym faktem i przyłożyć do egzaminów. Trudno ukryć, ze w ostatnim czasie zaniedbałam szkołę, a jednym z warunków otrzymania mieszkania, które dostałam od Doriena po Owutemach był fakt, że utrzymam dobre albo nawet lepsze stopnie niż w szkole. Przez pierwszą połowę roku szło mi to wyśmienicie, jednak druga dość mocno naznaczona przez miłosne rozczarowanie, nieszczęsne zaręczyny i karierę muzyczną była znacznie gorsza, musiałam więc nadrobić wszelkie zaległości. Oczywiście zaczęłam od cieplarni – byłam dość dobra z zielarstwa, ale wkradły mi się pewne braki, poza tym patrzyłam na tamte ćwiczenia przez pryzmat eliksirów, dzięki czemu wydawały mi się przyjaźniejsze i przede wszystkim bardziej celowe. Za zgodą Vicario pożyczyłam klucz do cieplarni i spędziłam tam jeden z piątkowych wieczorów obiecując przy okazji, że zadbam nie tylko o to co mi potrzebne, ale również sprawdzę w jakim stanie są inne rośliny. Ze względu na porę roku skupiłam się na bieluniu – oczywiście zaopatrzyłam się w rękawice, ale niestety przed smrodem trudno było się uchronić, czego wcześniej nie przewidziałam. Zdecydowałam się pogodzić z tym, że będę musiała umyć włosy jakieś dziesięć razy zanim przestaną śmierdzieć i zabrałam się do pracy. Część roślin była jeszcze we wczesnej fazie rozwoju, zadbałam więc o ich podlanie i odpowiedni nawóz, po czym sprawdziłam czy wszystkie są zdrowe – większość nie miała pasożytów, ale w jednej z ostatnich doniczek znalazłam kilka robali, których musiałam od razu się pozbyć, żeby uniknąć przeniesienia choróbska na inne okazy. Gdy już skończyłam pielęgnację młodych okazów podlałam te dojrzalsze rośliny, po czym upatrzywszy sobie jedną z nich wyjęłam ją z ziemi (nie było to wcale takie proste – zajęło pewnie kilka minut) i zabrałam się do pracy. Upewniwszy się, że rękawiczki są całe i moja skóra nie będzie miała kontaktu z trującą rośliną zaczęłam robić swoje. Oddzieliłam liście, korzenie, nasiona i łodygi – ze względu na to, że nie byłam aż tak biegła w zielarstwie cała się upaćkałam, ale po dłuższym czasie udało mi się osiągnąć upragniony cel. Posiekałam łodygi, korzenie i liście, po czym powsadzałam wszystkie składniki do woreczków – miałam je zostawić u Vicario, która (co wcale mnie nie dziwiło) nie chciała, żebym brała dla siebie tak niebezpieczne składniki, a ja zamierzałam zawieść jej zaufania. Po kilku godzinach wyszłam z cieplarni bardzo zmęczona, ale zadowolona, że udało mi się zrobić jakiś postęp w stronę jak najlepszego zaliczenia egzaminu praktycznego. Powolnym krokiem udałam się w stronę Hogsmeade marząc jedynie o ciepłej kąpieli, która była niezastąpiona w walce z grudkami ziemi i brudem.
/zt
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Pomimo sympatii do magicznej fauny, to z florą szło jej raczej średnio. Znała podstawy, jednak nigdy nie przykładała się do tego przedmiotu i zagadnień z nim związanych. Egzamin z Zielarstwa miał odbyć się dzisiejszego ranka na błoniach, w jednej ze szkolnych cieplarni. Ala wstała krótko przed budzikiem, szykując się i przygotowując do wyjścia, zgarniając jeszcze po drodze z Wielkiej Sali jakąś przekąskę. Nikt nie lubił myśleć o pustym żołądku! Na dworze było ciepło, więc odpuściła sobie branie peleryny i postawiła na krótkie szorty, zamiast szkolnej spódnicy. Nigdy nie wiadomo, co jej przyjdzie robić z ziemią i roślinkami. Przedstawiła się i przywitała z nauczycielami, łapiąc za pergamin i biorąc się do pracy. O dziwo rozpoznawanie poszczególnych kwiatów w doniczkach poszło jej całkiem nieźle, lepiej niż sądziła na początku. Przy pierwszej miała czarną dziurę w głowie, a po chwili jednak doznała olśnienia i zaczęła skrobać piórem po czystej karce. Gdyby tylko drugie zadanie poszło jej tak dobrze.. Westchnęła zła na samą siebie, bo przecież początek był taki dobry! Coś tam napisała, jednak nie była to praca warta zadowalającego i krukonka doskonale o tym wiedziała. Pocieszeniem było to, że dzięki dobrej pierwszej połowie, nie dostanie Trolla i na pewno zda! Przejechała wzrokiem po cieplarni, szukając jakichś wskazówek, jednak na próżno. Czas dobiegał końca, a dziewczyna w końcu oddała odpowiedzi i podziękowała, wychodząc następnie na dwór. Przeciągnęła się leniwie i odetchnęła głębiej, wsuwając dłonie do kieszeni szortów. Nawet nie wiedziała, która jest godzina i ile ma czasu do kolejnego egzaminu. Wolnym krokiem ruszyła w stronę zamku, starając się zapomnieć o tych gorszych wynikach z OWUTEMÓW. Nawet jeśli N było lepsze niż O i T, nadal nie był to szczyt jej ambicji. Miała nadzieję, że Carson pójdzie lepiej.
Zielarstwo zawsze było konikiem tej drugiej panny Gilliams, co nie zmieniało faktu, że Carson również co nieco na temat roślin wiedziała. Może nie przepadała za nimi jakoś bardzo, ale rozważając w przyszłości karierę uzdrowiciela musiała wziąć pod uwagę znajomość ziół i ich właściwości. Przed egzaminem trochę się stresowała, powtarzając w myślach w zasadzie wszystko, co tylko jej wpadło do głowy na temat przedmiotu. Nie miała zbyt dużo czasu, żeby się przygotować, prawie cały poprzedni dzień poświęcając na eliksiry, lecz była pozytywnie nastawiona. Kto, jak nie ona? Wypełniała pergamin wszystkim tym, co potrafiła. Nie znała odpowiedzi na wszystkie zadania, nie potrafiła rozpoznać każdego posianego zielska, lecz kilka nazw strzeliła i uznała, że to chyba wszystko, na co ją stać w tamtym momencie. Reakcje szły jej mniej więcej tak samo, połowę wiedziała bez zastanowienia, a nad drugą połową ślęczała i próbowała coś wykombinować. W myślach poza nazwami przewijały jej się przekleństwa, rzucane pod adresem przedmiotu. Ostatecznie oddała kartkę, licząc na przychylność losu.
Miał dzisiaj wyjątkowo dużo zajęć. Był zmęczony, ale nie tak, żeby nie poświęcić chociaż chwili na zerknięcie do swojego ulubionego miejsca w Hogwarcie. Jak zwykle po skończonych zajęciach, zamiast do dormitorium, skierował swoje kroki do cieplarni. Musiał zająć się pielęgnacją bełkota, którego niedawno posadził i teraz dbał o jak najlepszy wzrost. To była całkiem ciekawa rodzina, a on zamierzał dobrać najlepszy i najładniejszy liść i ususzyć go do swojego zielnika. To wymagało jednak jeszcze trochę czasu. Dotarł na miejsce i odłożył torbę na jedno z krzeseł. Przygotował letnią wodę do podlania rośliny i zaczął krążyć po cieplarni, kontrolując czy z wszystkimi innymi roślinami jest w porządku. Na jednym ze stanowisk leżał porzucony notatnik, w sumie nie był tym specjalnie zaskoczony, często znajdował tu cudze rzeczy. Na ogół sprawdzał, czy da się dojść do właściciela, jeśli nie - po prostu przekazywał wszystko nauczycielce. Wziął go do ręki i podlał w między czasie swoją roślinę. W końcu otworzył go, sprawdzając, czy na pierwszej stronie nie znajdzie jakichś danych. Niektórzy podpisywali swoje zeszyty, wiec kto wie. Akurat w tym momencie drzwi od cieplarni się otworzyły, a on nie zwrócił na to większej uwagi. Dopiero kiedy uniósł spojrzenie, dostrzegł śliczną blondynkę i uśmiechnął się. Nie zdążył jeszcze doczytać imienia właściciela, wiec nie wiedział, że to jej własność trzyma w rękach. Ani, że to wygląda trochę, jakby postanowił przejrzeć jej szkicownik.
- Jak mogłaś być tak głupia. - Pierwsza para ciekawskich uszu odwraca się za siebie, w poszukiwaniu źródła rodzącej się dramy. - Daisy, ty skończona ciamajdo, no jak, jak? - Dramometr kolejnych paru gapiów, zaczyna wariować, przedstawienie jest coraz bliżej, prawie się materializuje. - Jak go znajdziesz przywiąż go sobie do ręki albo nie, od razu użyj zaklęcia przylepiającego, tępa dzido. - Teraz już cały korytarz wyszukiwał wzrokiem źródła zamieszania. Jak wielkie było ich zdziwienie i rozczarowanie, kiedy epicentrum rodzącej się dramy, okazała się jedna osoba, która notabene samą siebie już zdążyła zmieszać z błotem. Pomiędzy wszystkimi innymi członkami ruchu korytarzowego, których rozmiary nie odbiegały od społecznie wyznaczonej normy, przebijała się blond błyskawica. Krasnal krzyczał na siebie tak głośno, że mimowolnie tworzył w swoim otoczeniu, małe tornado zamieszania. - Gdzie go ostatni raz widziałaś! No przypomnij sobie? - Dopytywała samą siebie, ale szare komórki rozmówcy zdawały się, nie działać tak jak powinny. - Achh - westchnęła ostatni raz głośno, kiedy z trudem otwierała wrota prowadzące na szkolne błonia. - Oddychaj, jeden, dwa, trzy, pięć, siedem, jedenaście, trzynaście, siedemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia trzy... dobrze, teraz przypomnij sobie, gdzie byłyśmy ostatnio. Zielarstwo. Brawo, mądry jamnik, zacznijmy tam, a potem będziemy się cofać coraz bardziej w czasie. - Obrazek ten należał do wybitnie interesujących, rozmawiając sama ze sobą, Daisy ruszała głową, jakby na prawdę toczyły ze sobą dialog dwie osoby. Kiedy sama ze swoją lepszą/gorszą/trudno powiedzieć jaką połówką, ustaliła, gdzie powinna kierować swoje kroki, zanim się nad tym dobrze zastanowiła, już była w połowie trasy. Ciągle nakręcona, z włosami, z których mogłyby strzelać pioruny, wkroczyła do cieplarni. - Przepraszam, czy nie... - zaczęła mówić dostrzegając w pomieszczeniu wysokiego (dla niej wszyscy tacy są) chłopaka, ale raptownie przerwała w chwili, w której zauważyła, że trzyma coś w reku. Był to notes z podoszywanymi kartkami, gruby, obity czarną skórą. Wyglądał zupełnie jak jej. Chwila, chwila moment to był on, dlaczego, uspokój się Di, oddychaj, na pewno jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie dlaczego on go ma, poczekaj trzy sekundy, a je usłyszysz - rozmowy z samą sobą, które wcześniej toczyły się na zewnątrz, teraz zamknęły się w środku głowy Puchonki, nie zdążyła jednak samej sobie przemówić do rozsądku bo już po chwil, pokonując dzielącą ich odległość w trzech susach zaczęła. - Czemu, jak, co, kto pozwolił Ci przeglądać mój szkicownik, gadaj!? - Tu zrobiła krótką przerwę, taką na pół wdechu, po czym zaczęła od nowa. - Nic nie mówisz! Nienawidzę takich, biorą cudze rzeczy, a potem nie mają cywilnej odwagi się przyznać, dlaczego to zrobili? Pewnie jeszcze zaraz zaczniesz mi tu mydlić oczy, że sam wpadł ci w ręce, otworzył się, a ty jesteś tylko biedną Merlina ducha winną ofiarą, mhy? - Kolejna przerwa, ale bardziej dla niej na złapanie oddechu, niż by biedny Gryfon miał szansę odeprzeć jakikolwiek z rzucanych w jego stronę zarzutów. - Oddawaj! - Krzyknęła cała czerwona na twarzy, wyrywając z jego dłoni swój skarb.
Asphodel nigdy nie zacząłby przeglądać niczyjego pamiętnika, zeszytu – niczego takiego bez pytania. Sam prowadził zielniki i chociaż mogłoby się wydawać, że to nie jest coś szczególnie intymnego, to nie wszystkie pokazywałby ludziom na prawo i lewo. Cudzą własność traktował poważnie i nigdy nie zdarzyło mu się grzebać w rzeczach innych. Nawet, kiedy kusiło, bo siostra zachowywała się skrajnie dziwnie i bardzo się o nią niepokoił. Ich rodzice ufali im bezgranicznie i nie tylko zawsze szanowali ich prywatność, ale nauczyli też, że sami muszą znać granice, żeby przypadkiem nikogo nie skrzywdzić. Właśnie dlatego zajrzał tylko na pierwszą stronę, z nadzieją, że odnajdzie właściciela, a nie przeczyta zawartość. Wyglądało to jednak inaczej i nawet nie dziwiło go oburzenie dziewczyny. Ewidentnie należała do tych wybuchowych. To raczej nie była osoba, która w złości raczyła innych chłodem. Asphodel zawsze miał słabość do takich wyrazistych, bezpośrednich dziewczyn. Podobała mu się ich energia, fakt, że skupiały na sobie całe zainteresowanie otoczenia. I chociaż krzyczała teraz – jakby nie patrzeć, na niego, to niemal się uśmiechnął, widząc jej żywe gesty. Wiedział, że powinien się wytłumaczyć, ale do ostatniej chwili nie pozwalała mu dojść do słowa. Krzyczała, a on patrzył na nią w milczeniu, do momentu w którym odebrała swoją własność, której już zresztą zbyt kurczowo nie trzymał. - Masz prawo się denerwować, wiem jak to wygląda, ale sprawdzałem tylko, czy jest podpisany. Chciałem go oddać, nic więcej. Zresztą, widziałem tylko pierwszą stronę.Podejrzewam, że to coś ważnego. Jakiś pamiętnik? Nie martw się, na pewno bym go nie przeczytał. Asphodel Larch. A ty? - chciał dodać, że uroczo się denerwuje, ale to zabrzmiałoby naprawdę protekcjonalnie i nie na miejscu, zwłaszcza, kiedy to na niego była wściekła. Ale byłoby też prawdziwe – wyglądała naprawdę rozczulająco.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Zima nie była najlepszym okresem, jeśli chodziło o zielarstwo. Owszem, było mnóstwo roślin, które swój prym wiodły właśnie w czasie tej okropnej, przesiąkniętej mrozem i ciemnością pory roku. Jednak zdecydowana większość miała bardziej typowe upodobania temperaturowe – wiosna, lato. Sam Ak zresztą uwielbiał, gdy zaczynało robić się cieplej i mógł poobserwować kwitnące kwiaty. Ale niestety, dzisiaj było dzisiaj: styczniowe popołudnie. Chłopak opatulił się wszystkim, co tylko miał. Założył podkoszulkę, koszulkę, dwa swetry, szalik, czapkę, rękawiczki… i kurtkę. Spraną i brzydką, ponieważ planował odwiedzić cieplarnię i trochę pobrudzić się przy okazji pracy nad tamtejszą roślinnością. Dawno tego nie robił i miał małe wyrzuty: ale co mógł zrobić? Nauka w tym roku jest zdecydowanie intensywniejsza: w końcu zbliżały się OWUtemy, a chłopak był ostatnią osobą, która planowała je oblewać. Niemniej nie zamierzał siedzieć na tyłku, płakać i dalej nic nie robić: wyodrębnił w końcu trochę czasu i przeszedł się do cieplarni. Wiedział, że czekała tam na niego roślina, wymagająca szczególnej uwagi. Gdy tylko wszedł do oszklonego pomieszczenia, od razu poczuł różnicę temperatury – zdecydowanie na plus. Ak był zmarzluchem, dodatkowe ciepło tylko mocniej wymalowało mu na twarzy uśmiech. Dość subtelny i skryty pod szalem, jednak dalej znaczący: lubił tutaj być. Opiekować się roślinami. Nikt go tutaj nie oceniał, a miał poczucie, że robi coś pożytecznego. Plus to zawsze była miła odmiana od czytania podręczników. Kochał czytanie i to wszystkiego, co tylko wpadło mu w ręce, jednak czasem siedzenie w pokoju z nosem w książce potrafiło wymęczyć nawet tak skrajny przypadek jakim był Akai. Przeszedł się między kilkoma rzędami, doglądając innych okazów. Jego uwagę zwróciła jednak roślina, dla której tutaj przyszedł: hibiskus ognisty. Pięknie wyrosła! Ocenił, faktycznie mając dość duży okres przerwy między jej obserwacją. Dawno jej nie widział. Jej czerwone, żarzące się językowate kwiaty wyglądały na jeszcze bardziej imponujące, niż to zapamiętał. Zaczynało robić mu się ciepło, tym bardziej, gdy przybliżył się do hibiskusa. Generowana z niego energia zmusiła Aka do rozwiązania szalika i zdjęcia kurtki. Aż dziw, że o tej porze roku Sæite decydował się na tak niecodzienny dla siebie krok, by paradować w samym swetrze… czy raczej w samych dwóch swetrach, koszulce i podkoszulku, jak to było wspomniane wcześniej. Dotknął na próbę jednego z płatków i natychmiast odsunął rękę. Gorące! Czyli ma się dobrze! Nie bolało mocno, więc jedynie polał sobie dłoń Aquamenti, a następnie wytarł w najbliższą szmatkę i tym razem, rozejrzał się za rękawicami ogrodowymi. Ubrał je z najwyższym namaszczeniem, udając, że wcale nie upuścił jednej na ziemię… pomimo tej gafy, chłopak natychmiast się po nią schylił i jak gdyby nigdy nic, pracował dalej. Co było w tym takiego niezwykłego? Ano gdyby działo się to w czasie lekcji, to jedno upuszczenie rękawiczki kosztowałoby go sporo nerwów i wstydu. Zdecydowanie czuł się dzisiaj wspaniale. Zaczął zbierać opadłe kwiatki hibiskusa. Wciąż były lekko ciepłe, więc Akaiah spodziewał się, że musiały opaść stosunkowo niedawno. Nie chciał wynosić niczego z szklarni, więc ułożył je we właściwym miejscu, wiedząc, że profesorowie od eliksirów będą mogli chcieć wykorzystać je w przyszłości. Gdy roślina wyglądała już dobrze i nic w jej doniczce nie psuło ogólnej estetyki, zdecydował się pierwszy raz przetestować nowopoznane zaklęcie, związane hodowlą roślin: Roro Florens. Miałby okropną trudność wymówić je swoim brytyjskim językiem na głos – szczególnie, że toczył beznadziejny żywot małego jąkały. Dlatego też chłopak zdecydował się użyć czaru niewerbalnie. Udało mu się za drugim razem: woda natychmiast oprószyła roślinę z cichym, satysfakcjonującym „tssss” na spotkanie z czymś tak ciepłym. Ak był zadowolony. Zdecydowanie usprawnił się w opiece nad hibiskusem. Ponownie ubrał kurtkę, opatulił się szalem i odłożył rękawice na właściwe miejsce. Choć przyszedł tutaj z myślą, że odpocznie od książek, poczuł nagłą chęć poczytania o hibiskusie ognistym. Wpadło mu to do głowy, gdy odkładał opadłe płatki na bok: eliksiry. Muszę się upewnić do jakich eliksirów stosuje się hibiskusa… Rowena Ravenclaw byłaby z niego dumna.
{ z.t }
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Na Merlina, naprawdę był nogą z zielarstwa. Przez całą szkolną karierę spotkało go na tym polu już tyle nieszczęść i porażek, że najchętniej by je sobie odpuścił. Problem był jednak taki, że zielarstwo w dużym stopniu łączyło się z uzdrawianiem, a więc było mu potrzebne nie tylko na świadectwie, ale i po prostu w postaci wiedzy. Przecież chciał być jak najlepszy, a nie iść przez życie po linii najmniejszego oporu, byle tylko załapać się na wymagane minimum. Jego nieudolność w tej dziedzinie była swoją drogą dość zaskakująca. Rosella Marlow słynęła ze swojego bujnego, dość nieokrzesanego ogrodu, w którym znajdowały się nie tylko piękne kwiaty, ale też warzywa i owoce. Wspólnie z mężem wychowywali swoje dzieci w zgodzie z naturą i spodziewać by się można, że dzięki temu Viní posiądzie praktyczną wiedzę, która pomoże mu w Hogwarcie. Może to wina magii? Nie spieszył się, a mimo to pod cieplarnią pojawił się jako jeden z pierwszych. Z rękami wciśniętymi w ciepłą puchową kurtkę i kapturem narzuconym na nieuładzone loki, przedreptywał z nogi na nogę, paradoksalnie marząc, by znaleźć się już w ciepłej, cuchnącej nawozem szklarni. Próbował schronić się pod drzewem, ale to nie miało przecież jeszcze liści, więc na nic mu się to zdało. Był zmarzniętą kupką nieszczęścia. Tak to jest kiedy zbyt nagle opuści się sycylijskie ciepło.
| Można do mnie podchodzić jeśli ktoś chce <3
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie było sensu unikać połowy zajęć, skoro wciąż nie miało się planu na przyszłość. Zostało jej jeszcze półtora roku, do tego z całą pewnością w Hogwarcie. Musiała i tak chodzić na wszystkie zajęcia, a dopiero na studiach wybrać konkretne, więc tym bardziej wybrała się na zajęcia. Cieplarnie były dość ciekawym miejscem, do którego Lou jeszcze nie trafiła. Właściwie do tej pory nie interesowała się zielarstwem, więc z całą pewnością nie będzie orłem na tych zajęciach. Próbowała się jednak nie zniechęcać. W Terrebonne miała w swoim pokoju parę kwiatków i nawet ich nie zasuszyła, więc może z czymś więcej niż z fikusem pójdzie jej równie znośnie? Dotarła do cieplarni jako druga, co przyjęła ze zdumieniem. Pięknie, będzie wychodzić albo na zapaloną zielarkę, albo na typowego kujona, co nie odpowiadało jej w pełni. Mimo to nie zamierzała zawracać, zbyt wrócić później. Dostrzegła chłopaka, którego jeszcze nie widziała na zajęciach, albo nie zwróciła uwagi. Postanowiła jakoś zabić czas oczekiwania, podejmując z nim rozmowę. Ostatecznie wciąż niewiele osób tutaj znała, więc nic nie szkodziło poznać nową osobę. - Hej! Mistrz zielarstwa, czy wręcz przeciwnie i nie będę jedyną? - spytała lekkim tonem, podchodząc nieco bliżej. Dla niej nie było zimno. Chłodno i owszem, ale na pewno nie zimno. Mimo to miała nadzieję, że profesor szybko przyjdzie. Nie należała do zbyt cierpliwych osób i czekanie bywało dla niej udręką.
Nareszcie miała okazję, aby wybrać się na zajęcia z zielarstwa. Co prawda o profesor Vicario krążyły różne opinie, ale przede wszystkim były one raczej pochlebne i portretowały ją jako naprawdę przyjazną dla uczniów osobę. Być może dlatego Yuuko miała naprawdę dobre przeczucia co do jej lekcji. Nie dość, że był to jej ulubiony przedmiot zaraz po działalności artystycznej to nie musiała się obawiać tego, że trafi na dosyć surowego nauczyciela. Zresztą... czy ktoś zajmujący się roślinami w ogóle mógłby mieć zły charakter? Jakoś nie sądziła, by było to możliwe. Tego dnia wyjątkowo nie miała problemów z tym, by zwlec się z łóżka i przygotować się do zajęć. Przed cieplarnia numer dwa zjawiła się zdecydowanie przed czasem ze skórzaną torbą przewieszoną przez ramię, w której miała ostatnio czytany podręcznik do zielarstwa oraz kilka innych lektur, z których korzystała od czasu do czasu. Przywitała się ze wszystkimi obecnymi, uśmiechając się do nich przyjaźnie i stanęła gdzieś nieco z boku, by przypadkiem im nie przeszkadzać w ewentualnej rozmowie czy ogólnie egzystencji.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Kiedy obudziła się rano jej pierwszą myślą było to czy już umiera. Zapchany nos to jedno ale potok łez jaki wylewał się z jej oczu bez jakiejkolwiek kontroli to była druga sprawa. Nie wiedziała czy to wina przeziębienia czy jakiejś alergii czy Merlin wie czego jeszcze. Ale to nie powstrzymało jej przed pójściem na zajęcia. Uważała, że zabawa przy roślinkach było dobrym odstresowaniem więc kompletnie ignorując fakt załzawionych oczu ruszyła do cieplarni wpychając do kieszeni tuzin chusteczek, które dzisiaj na pewno jej się przydadzą. Miała tylko nadzieję, że nauczycielka nie wyśle jej do skrzydła bo to ostatnie miejsce jakie chciałaby odwiedzić. Nie była wybitna z zielarstwa. Z resztą chyba nawet nie ma mowy o stwierdzeniu, że była przeciętna skoro udało jej się ususzyć nawet kaktusa na parapecie w swoim domu. Ale w końcu nikomu nie zaszkodzi trochę się dokształcić. Oby tylko żadna roślinka nie ucierpiała na jej chęci nauki i dążenia do doskonalenia umiejętności - których nie ma... Przed cieplarnią czekało już kilkoro uczniów. Podeszła więc do dziewczyny i chłopaka, których kojarzyła z korytarza. - Cześć. Można się dołączyć? - Spytała z szerokim uśmiechem. - Nie wiem kiedy zakicham się na śmierć więc fajnie by było jeszcze porozmawiać przed ostateczną godziną. - Dodała rozbawiona z nadzieją, że ich nie przestraszy. Raczej ich nie razi bo to chyba alergia... chyba...
Zielarstwo? To na pewno nie było to, co najbardziej ją fascynowało, ale znowu też nie chciała całkowicie odstawać poziomem od reszty uczniów. Ambicja i chęć bycia dobrym we wszystkim nie zawsze była dobra i popłacała, o czym Victoria już nie raz się przekonała, nic zatem dziwnego, że teraz miała również pewne wątpliwości, czy powinna się tak pchać przed orkiestrę. Ostatecznie jednak obowiązkowość, chęć poszerzania swoich horyzontów i zapał do poznawania wszystkiego, o czym nie miała pojęcia, zwyciężył. Właśnie z tego powodu wybrała się pod szklarnię, gdzie mieli poczekać na panią profesor i uśmiechnęła się do zebranych, pomachała również do Lou, ale widząc, że jest zajęta rozmową, stanęła sobie po prostu z boku i założyła ręce na piersi. Nie było jej jakoś szczególnie chłodno, aczkolwiek musiała przyznać, że wolałaby nie stać tutaj zbyt długo, tym bardziej że kiedy tylko wejdą do cieplarni, niewątpliwie okaże się, że jest tam zdecydowanie wyższa temperatura, co nie będzie wcale takie przyjemne. Westchnęła cicho, ale nic nie mogła na to poradzić, pozostawało jej zatem czekać na pojawienie się innych albo prędkie przybycie nauczycielki, w co jakoś nie wierzyła. Profesor nie była zbyt obowiązkowa, poza tym sama zdawała się posiadać raczej nikłą wiedzę i Victoria zastanawiała się, co ta kobieta właściwie dla nich dzisiaj wymyśliła.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kurwa, kolejna? Ile mogło być tych jebanych lekcji, już naprawdę nie chciało mu się chodzić na te gówna, ale jakimś cudem, ciągle się na nie wybierał. W końcu bez tego był w ciemnej dumie, a doskonale wiedział, że Rose nie powiedziała sobie tak o, jakie są warunki uzyskania po niej spadku, tak więc, chętny czy nie, włóczył się po korytarzach, wybierając na kolejne zajęcia i mając nadzieję, że przynajmniej część z nich minie spokojnie, bez zbędnego pierdolenia i jakichś problemów, nad którymi znowu musiałby się pochylać, chociaż po jaki chuj, nie wiadomo. Tak więc skierował się pod cieplarnie, w dupie mając to, kto tam będzie, ale trzeba przyznać, że już na dzień dobry znalazł powód do tego, żeby nieco się ponabijać i jak zawsze - być uszczypliwym. - To twój Raoul, Aniele Muzyki? - spytał zaczepnie, kiedy podszedł od tyłu do Lou, a później uśmiechnął się nieco zjadliwie i po prostu wycofał gdzieś na bok, bo nie chciało mu się brać udziału w idiotycznej pogawędce na temat zielarstwa, czy innego gówna, w które na pewno nie był zaangażowany i nie zamierzał być zaangażowany, bo to nie była jego bajka. Jeśli tylko się dało, oparł się plecami o budynek cieplarni i nieznacznie przymknął oczy, ziewając przy okazji dość ostentacyjnie, jakby na znak protestu w stosunku do wszystkiego, co miało tu miejsce.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zielarstwo raczej nie należało do jej ulubionych przedmiotów. Rośliny nie interesowały jej w jakimś wielkim stopniu chyba, że miały jakieś ciekawe właściwości lub smak. Dlaczego więc postanowiła się udać na zajęcia zielarstwa? Powodów było kilka. Począwszy od tego, że nie miała jakiś innych specjalnych zajęć, a drugim najprawdopodobniej było to, że bardziej niż zielarstwo lubiła samą profesor Vicario. W ogóle czy można było nie lubić tej kobiety? Może i niektórzy zarzucali jej pewien brak profesjonalizmu, ale przynajmniej przyjemnie się spędzało czas na jej zajęciach i nie cisnęła zanadto. Szczęśliwie zjawiła się przed cieplarnią na czas i już mogła zauważyć całkiem sporą grupę, która wydawała się być również zainteresowana udziałem w lekcji. Przywitała się ze wszystkimi zebranymi, a szczególnie osobami, które bardziej kojarzyła po czym skrzyżowawszy ręce na piersiach oparła się o ścianę szklarni czekając albo na pojawienie się Vicario albo na kogoś znajomego z kim mogłaby spędzić resztę lekcji w miarę doborowym towarzystwie.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Drgnął, słysząc dziewczęcy głos tuż obok siebie i skierował na nią wzrok, od razu dołączając do niego sympatyczny uśmiech. Pokręcił energicznie głową, nie zwlekając z odpowiedzią. — Mistrzem? Może. Zielarstwa? Zdecydowanie nie. — Powiedział z rozbawieniem i wyciągnął do niej dłoń, bowiem miał kilka chwil żeby jej się przyjrzeć i zdecydowanie nie pamiętał jak ma na imię. Nie miał pojęcia czy nie popełnia właśnie jakiegoś społecznego faux pas, ale uznał, że mniej wstyd jest mu od razu przyznać do niewiedzy, niż potem coś przekręcić albo mówić do niej pięknym „ej ty”. — Vinícius, chyba się nie znamy? Długo nie było mnie w Hogwarcie, mogę nie pamiętać, wybacz — uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale zanim zrobiło się niezręcznie, przy cieplarni pojawiło się więcej osób. Część znał z widzenia, ale nikogo naprawdę blisko. Dziewczyna o azjatyckiej urodzie w ogóle nie rysowała się w jego pamięci. Chyba pamiętał Hogwart znacznie gorzej niż mu się wydawało. — Mam chyba jakiś eliksir pieprzowy na stanie, mogę dać Ci po lekcji. Lepiej dmuchać na zimne, we Włoszech był ponoć problem z jakimś wirusem... — nie był za bardzo w temacie bo były to problemu mugoli, a on pozostawał pod skrzydłami dziadków, którzy niechętnie dopuszczali go do tamtej części świata. Uniósł brew kiedy przeszedł obok nich Gryfon i popatrzył na Loulou pytająco. — Chodzi o musical? Też występujesz?
Uśmiechnęła się szerzej, gdy chłopak udzielił jej odpowiedzi w tak zabawny sposób. Przynajmniej nie trafiła na mruka, który tylko odburczałby jej, żeby nie przeszkadzała. - Czyli jest szansa, że nie zbłaźnię się całkowicie, Kamień z serca - zaśmiała się, a loki zatańczyły wokół jej twarzy, gdy nieco pokręciła głową. Gdy tylko wyciągnął kuniej dłoń, uścisnęła ją bez ociągania się. Cóż, wołanie do ludzi uroczym “ej ty”, albo zwracanie się do wszystkich tak, żeby nie używać imienia, było jej standardową taktyką, choć coraz więcej imion zapamiętywała. Wiadomo, prościej było z ludźmi z Gryffindoru, jednak potrafiłaby już rozpoznać parę dodatkowych osób. - Loulou Moreau i nie mieliśmy okazji się poznać. Dopiero się tu przeniosłam - przedstawiła się i mrugnęła zaczepnie. Rozejrzała się po kolejnych osobach, które zjawiały się na zajęciach. Dostrzegła pośród nich Victorię, której odmachała z szerokim uśmiechem. Żałowała, że dziewczyna nie podeszła, ale rozumiała. Zamierzała złapać ją po zajęciach i wyciągnąć na kolejny trening. Zaraz jednak jej myśli zostały odciągnięte przez inną Gryfonkę, która dołączyła się do rozmowy. - Próbowałaś zaklęcia anapneo? Podobno pomocne w trakcie kataru, choć sama nie próbowałam jeszcze go rzucać - odezwała się, naprawdę chcąc pomóc dziewczynie. Katar potrafił doprowadzić człowieka do czarnej rozpaczy. Chciała coś jeszcze powiedzieć, gdy usłyszała słowa, skierowane do niej przez osobę, której najchętniej nie spotykałaby tak często. - Jeśli to skłoni cię do śpiewania… - odpowiedziała przesłodzonym głosem, spoglądając na moment na Maxa, żeby szybko stracić nim zainteresowanie, odwracając się ponownie w stronę Viniciusa i Constance. - Tak, on jest Upiorem, ja Christine. Ty co masz odegrać? - spytała, korzystając z tego, że jeszcze nie było widać profesor prowadzącej zajęcia i sugerując się użytym przez niego słowem “też”.
Jak na zawołanie znów kichnęła trzy razy, wyciągając z kieszeni chusteczkę. Nienawidziła chorować. Szczególnie kiedy w grę wchodził karat. Kaszel mogła jeszcze przeżyć. Pomrugała kilka razy i pokręciła głową na słowa dziewczyny o zaklęciu. Miała dziwne wrażenie, że katar to nie przeziębienie a po prostu alergia bo poza tym nic innego jej nie dolegało. - Spróbuje wszystkiego, żeby katar minął. Więc jeśli tylko podzielisz się ze mną to chętnie przyjmę. - Zwróciła się od chłopaka uśmiechając lekko. Osobiście unikała skrzydła jak mogła. Wszystkim mówiła, że jej nie po drodze ale prawda była taka, że miała jakiś dziwny lęk przed ludźmi w kitlach. Koło nich pojawił się chłopak, którego kojarzyła z pokoju wspólnego. Jednak tak szybko jak się pojawił tak szybko się zmył odprowadzony wzrokiem. A potem spojrzała na Lou. - Nie próbowałam jeszcze... - Stwierdziła zamyślając się na chwilę. Chociaż z drugiej strony jeżeli pomoce to dlaczego by nie spróbować? Przysłuchiwała się ich rozmowie z zaciekawieniem. Wieści o musicalu rozeszły się dość szybko po szkole. Nawet po części nie mogła się doczekać, aż go już wystawią. - Jak idą przygotowania? - Spytała ze szczerą ciekawością.