Dopiero kiedy dziewczyna puściła jej ramie spostrzegła, że w ogóle ją za nie trzymała. Spojrzała na nią badawczo swoim wiercącym, przenikliwym wzrokiem brązowych oczu. Tłum nie ucichł ani na chwilę, kiedy się poznały, świat miał jak zawsze wszystko w dupie i gnał przed siebie swoim naturalnym, oszalałym rytmem. Nikt by nie zauważył pewnie też ich zniknięcia, rzeczy dziwne bez wątpienia w tym miejscu nie były zauważane. Czuła się nieco niekomfortowo, nie wiedzieć co, ale coś w tej dziewczynie sprawiało, że tak się czuła. Znowu natrętne myśli i wielka wyobraźnia dawały jej o sobie znać. Nie znała potrafiła definiować tego uczucia ściskania w żołądku mimo, że spotkała się z nim kilka razy. Nie potrafiła odpowiedzieć, co się z nią dzieje i czy to normalne. Stała lekko osłupiona i zdezorientowana, kiedy dziewczyna mówiła do niej, przepraszała ją. -Oki, nic się nie stało, uznajmy, że to była wina nas obu-szepnęła nieśmiało jakby miało się coś złego zaraz stać. Nastało milczenie, które chyba było jeszcze mniej komfortowe. -Dulce-próbowała się chociaż trochę uśmiechnąć, ale coś ją krępowało. Może to była wina tego, że dziewczyna była starsza, nie znała jej, nie wiedziała do końca jakie może mieć zamiary wobec niej. Nie chciała jednak tego psuć, przecież jej złe samopoczucie, nie może zniszczyć wszystkiego, nie może zniszczyć znajomości, która się dopiero zaczęła. Przełknęła głośno ślinę. Była tu sama, nikt by jej nie pomógł, gdyby to był mężczyzna. W obcym mieście, w obcym kraju, z obcą kulturą bycia i ludźmi. Była zdana tylko na łaskę losu i uprzejmości brązowookiej nieznajomej. Dopiero teraz sobie uświadomiła, że owa Amy, była pierwszą osobą, której się przedstawiła pierwszym imieniem. Niemal zesztywniała ze strachu. -To znaczy, większość mówi mi Reina, nie lubię mojego pierwszego imienia, brzmi śmiesznie, głupio i pewnie pretensjonalnie-wyjaśniła starszej dziewczynie. Ucieszyła się, kiedy ta odparła, że wie, gdzie jest miejsce, którego szuka. -Z pewnością znajdę-odparła pospiesznie, zanim Gryfonka skończyła swoją wypowiedź. I stało się, poczuła jak jej dłoń zaciska się w koło nadgarstka, a hiszpankę wprost zamurowało. Stała jak wryta, dlatego też, kiedy Amy chciała ją zaprowadzić do poszukiwanego miejsca i pociągnęła ją, ta po prostu runęła jak długa niemal witając się boleśnie twarzą z brukiem. Dobrze, że wsparła się wolną dłonią. Rana zaczęła krwawić. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na ostatnie pytanie nieznajomej.
Może gdyby wiedziała, że Dulce czuje się przy niej niekomfortowo i dziwnie to pewnie nie byłaby taka otwarta. W końcu chyba nikt nie lubi, jak ktoś się przy nas źle czuje, a szczególnie Amy. Która była wesołą duszyczką i nie lubiła nie być kimś w dobrej relacji. A może była dla Dulce natrętna, a tego nie widzi? To chyba była najgorsza z możliwych najgorszych opcji. - Okej, możemy tak uznać. - Kiwnęła głową z aprobatą. Ona stała, Amanda się zagapiła i tak wyszło; to był dobry plan, a w sumie chyba żadna z dziewczyn nie miała żadnej tego za złe. Całe szczęście, że nic się nie stało! Cisza była niezręczna nawet dla takie dość rozgadanej osóbki jaką była Amy. Trochę się wstydziła przed nową relacją z dziewczyną, ale widząc jej lekką nieśmiałość samo wychodziło, że tyle mówiła. - Miło mi, naprawdę. Masz niespotykane imię - powiedziała. Znowu zapadła cisza, Amy spojrzała, jak jakiemuś chłopcu prawie wyfrunęła sowa z klatki. Spojrzała na dziewczynę, której imię rzeczywiście intrygowało. Nie znała jeszcze kogoś o imieniu Dulce. Może dziewczyna była nieśmiała, ale powinna czuć się pewnie, z dziesięciocentymetrową przewagą nad małą posturą Rogersówny. Jeszcze tym bardziej gdyby wiedziała, że Londynu nie zna, to by ją od razu na wycieczkę zabrała! Uwielbiała to miasto, kulturę, picie herbaty z mlekiem. Pomimo, że z pochodzenia była Australijką, to niejednokrotnie czuła się jak rodowita Brytyjka. Bardzo wchłonęła już tę kulturę, ale co się dziwić - od najmłodszych lat tutaj mieszka. - Nie brzmi śmiesznie czy głupio, brzmi ciekawie, naprawdę - rzuciła. - Chociaż wiem co czujesz. Nienawidzę, jak ktoś mówi do mnie Amanda. Amy też nie lubię, ale... chyba się przyzwyczaiłam, że nie mam wyboru co do imienia - westchnęła i spojrzała na swoją towarzyszkę. - To jak, ja też mam mówić do ciebie Reina? - Wolała się upewnić. Miała czasami skłonność, do popełniania gafy, dlatego też wolała się zapytać. Nie spodziewała się, że dziewczyna się przewróci. Była przyklejona do podłogi? Odwróciła się nagle i nici z jej dobrym refleksem, dziewczyna poleciała, a rana na ręce, która zrobiła się od upadku, zaczęła krwawić. - Na brodę Merlina, wszystko w porządku, nie złamałaś nic? - zapytała, wyciągając w jej kierunku rękę, żeby pomóc jej wstać. Może niech ona już jej nie ciągnie. Raną nie było co się przejmować, do wesela się zagoi! Amy zmartwiła się, czy na pewno wszystkie kości Dulce są całe, bo to było najważniejsze.
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Niespotykane za pewne dlatego, że nie pochodzę z Wielkiej Brytanii, tylko Hiszpanii. To by wiele wyjaśniało.-uśmiechnęła się, ale w jej oczach było coś nieco sarkastycznego. Doprawdy, czasami dziewczyna była istną mieszanką humorów, sama tego nie rozumiała i nie panowała nad tym. Jednak uważnie słuchała słów Amandy. -Cóż Amando, musisz z tym żyć albo wymyślić sobie pseudonim, który polubisz, bo wnioskuję, że drugiego imienia nie masz. Może się po prostu nazwiesz "A".-powiedziała z przesadnym, brytyjskim akcentem. -Tak, właśnie tak bym chciała byś mnie nazywała.-skwitowała krótko, nieco oschle. Wywróciła się. Czuła narastający ból dłoni, a w ustach krew. Splunęła na różowo. "Jeszcze tego brakowało." Wymacała językiem rozciętą wargę, otrzepała dłoń z nieczystości i wstała. -Nie, raczej jest dobrze, nie ma się co martwić, ja przetrwam nawet wybuch reaktora elektrowni atomowej.-znowu się popisała swoją mugolską wiedzą zapominając, że w świecie magicznym czegoś takiego nie ma. -Nieważne.-skwitowała widząc brak zrozumienia dla jej słów i puściła do niej oczko. -Wiesz, zastanawiam się, co ty tutaj robisz, może zanim do sklepu, to pójdziemy na gofry i się poznamy lepiej?-sama nie wiedziała czemu to zaproponowała.
- Tak, to zdecydowanie wiele wyjaśnia - potwierdziła, bo rzeczywiście; Dulce może być niespotykana tutaj, w Wielkiej Brytanii, ale w Hiszpanii całkiem możliwe, że jest to jedno z popularniejszych. Jednak ani ja, ani Amy nie znamy się na sławie imion w państwie na Półwyspie Iberyjskim. Zacisnęła lekko usta, kiedy usłyszała, jak Dulce zwróciła się do niej per Amando. Niefajnie. - Nie mam drugiego imienia. A a będzie zbyt pospolite. Nawet nie mam imienia na żadną ciekawą literkę. - Wywróciła oczami. - Będę podpisywać się jak prześladowca z tego mugolskiego serialu - powiedziała. Uwielbiała oglądać seriale z Benem i to nie tylko te ze świata czarodziejskiego. Lubili poznawać filmy, książki zwykłych, przeciętnych ludzi. Amy ogólnie bardzo interesowała się całym mugolskim światem, uważała to za dość... fascynujące. Co mogła powiedzieć? Chyba nic, bo dziewczyna się wywróciła, a Rogers było głupio, bo uważała, że to jej wina. No i była, w końcu to ona ją pociągnęła, ale chciała dobrze. Chciała jej pokazać gdzie jest poszukiwany sklep, a nie zrobić krzywdę. - Przepraszam. Jejku tak mi głupio. - Ciągle ostatnio jej jest głupio. Przez ostatnie dwa miesiące non stop czuje się dziwnie i czuje się, jakby tylko ona zawiniła na całym pieprzonym świecie i teraz odpokutowała innymi rzeczami, z którymi czuję się źle. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc o elektrowni atomowej. Obiła się jej ta nazwa po uszach choćby w serialach, ale nic konkretnego o niej nie wiedziała. - Okej, ale jesteś pewna, że nie chcesz iść do sklepu leczniczego? Może żeby wyczyścić ranę albo cokolwiek - powiedziała niepewnie, zagryzając lekko dolną wargę. Jeszcze jej się wda zakażenie, a to nie byłoby dla niej przyjemne. Dla Reiny, oczywiście, bo Amy by się martwiła o nią; taka już była. - W sumie możemy się przejść, chętnie. Nie wiem gdzie tutaj mogą być jakieś gofry, ale chyba coś się znajdzie. - Uśmiechnęła się lekko. - A jestem tutaj, bo zbliża się nowy rok. Ostatnio, z pewnych powodów, nie uczęszczałam do Hogwartu, więc trzeba się przygotować. A wpadłam na ciebie, bo zgubiłam gdzieś braci i siostrę, myślałam, że będą przy sprzęcie do Quidditcha - odpowiedziała, jej kiedy już szły. Nie trzymałam jej ani nic, nie chciała zrobić jej znowu krzywdy. - A ty, co tutaj robisz?
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Nie martw się, ja się potykam o własne nogi-obróciła całą sytuację w żart i się uśmiechnęła do niej. Nie była to zbyt wielka rana, ledwo otarcie naskórka, nie sądziła nawet, że trzeba będzie nawet jej opatrywać, ale kiedy dziewczyna wyraziła zaniepokojenie stanem zdrowia Dul, ta tylko wyciągnęła różdżkę i pogładziła nią po skaleczeniu. Rana niemal natychmiast się zasklepiła, a jasne zielonkawe światło łaskotało. -Proszę bardzo, już po problemie. Wiesz, jak nie masz ochoty na gofra to bym chętnie zjadła też coś innego, byle słodkiego, ale pomyśl. Chrupiące ciasto, lekka bita śmietana i brzoskwinie-wysnuła obiecującą wizję przed Amandą. Spojrzała na nią dziwnie przypatrując się jej rysom twarzy, jednak szybko zaprzestała. W końcu to nie było ani grzeczne ani mile się tak na kogoś gapić. -Cóż, w zasadzie chodzę, zwiedzam, myślałam, nad zakupem kociołka lepszego, ale nie wiem czy warto wydawać tyle galeonów na niego. A tak poza tym, to szukałam jakichś właśnie ingrediencji do dekoktów, alembików i filtrów, receptur na różne alchemiczne wynalazki, które byłyby użyteczne. Wiesz, nie wielu osobom pomoże coś tak głupiego jak eliksir bujnego owłosienia-zdradzała swoją pewną cechę charakteru- pragmatyczność. Większość dla niej rzeczy musiała być użyteczna, wygodna a dopiero na samym końcu ładna. Ten wzór jednak nie był stosowany do ubrań, bo młoda czarodziejka gustowała w różnych stylach i eksperymentowała. -A właśnie, wiesz, czy mogę kupić destylarkę?-zapytała zaciekawiona. Przydałoby się mieć taki sprzęt, w większości przydawał się jako baza alchemiczna. O tak, dobrze sporządzony spirytus był ważny w tej branży.
- No czasami ja też. Chociaż kiedyś bardziej, ale często gram z braćmi w Quidditcha, więc zdążyłam trochę ogarnąć swoją koordynacje ruchową - powiedziała, w bo rozumiała ją w stu procentach. Czasami na prostej drodze umiała wybić sobie zęby. No i w sumie, jak była mała, to wybiła sobie jedynki na betonie. Popatrzyła, jak dziewczyna dotknięciem różdżki zakleiła sobie ranę. Uśmiechnęła się lekko. - No można i tak - zaśmiała się cicho. - Nie, z chęcią zjem gofra. A nawet gdybym nie była do końca pewna, to przekonałaś mnie tym chrupkim ciastem. - Wywróciła oczami. Jeżeli zaprosiłaby ją na ciasto dyniowe, to możliwe, że skierowałyby się bardziej do jej mamy, a nie do jakiejś pierwszej lepszej kawiarenki, gdzie może być niesmaczna podróbka. Żadnych podróbek ciasta dyniowego jej mamy! Widziała, jak dziewczyna przygląda się jej, więc lekko przekrzywiła głowę. - Masz do mnie jakieś pytanie? - zapytała, bo nie wiedziała, jak odebrać to wpatrywanie się w nią. - Czemu zaraz głupiego? Umiejsców tylko to owłosienie, bo kto wie, może jakiś facet będzie chciał mieć włoski na klacie. - Bo chyba nie każdy je ma? A nie którzy tam bardzo chcą! Może Dulce ich wybawi i uratuje życie, zamieniając w piękniejsze! - Nie jestem pewna, ale jak zjemy gofry, to możemy pójść zobaczyć! Jednak może to bardziej w mugolskim świecie? - zapytała, bo w sumie sama do końca nie była pewna, czy w sklepie z eliksirami takowy sprzęt może występować.
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Nie przepadam za tym sportem, nie rozumiem go i nie zachwyca mnie jak resztę ludzi. Latanie od jednej strony boiska do drugiej, w dodatku, wynik może być niejednoznaczny dopóki ktoś nie złapie znicza-nie musiała wyrażać swojej opinii na ten temat, jednak poczuła nagłą potrzebę podzielenia się swoimi spostrzeżeniami z Amy. Chociaż pewnie to co teraz powiedziała, absolutnie nie przypadnie dziewczynie do gustu. -A widzisz, potrafię przekonywać ludzi, jeśli nie znajdziemy budki z goframi tu, to możemy pójść się zabawić w mugolskim świecie.-zaproponowała brązowooka i szybko dodała. -Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko- rozmasowała bolącą dłoń i spojrzała jakoś odruchowo w niebo, sama nie była pewna czego tam szukała, ale wyglądało nad wyraz normalnie. -Hmm...-zamyśliła się na chwilkę-W zasadzie nie, ale jesteś powiedzmy żeńską formą mojego kolegi, Bena-zaśmiała się.-Bez urazy oczywiście, jesteś ładniejsza-dodała prostując swoją wypowiedź. Znowu coś skręciło dziewczynę w żołądku. Życie musi być zawsze okrutne. -Pewnie tam znajdziemy, a teraz chodźmy, bo kto ostatni ten pączek.-pokazała dziewczynie czubek języka i wystartowała gnając przed siebie. Ciekawe czy Amy podejmie wyzwanie.
- Wiesz, kiedy ja zaczęłam w to grać, to naprawdę byłam brzdącem i traktowaliśmy to jako niezłą zabawę, kiedy mama nie krzyczała aż tak bardzo za stłuczony wazon. - Których swoją drogą było całkiem dużo. Mama Rogers miała z nim całkiem zabawnie, w czasie kiedy tata z dumą patrzył na latających po podwórku potomków, ona z podziwem patrzyła na to, co działo się w ogródku. Było zabawnie i to nie raz, ale Amy, w porównaniu do reszty, a zwłaszcza braci, nie wiązała swojej kariery z drużyną Q. Nie była aż tak tym zainteresowana. - Pewnie, że nie mam, uwielbiam Londyn - powiedziała z uśmiechem. W mugolskim świecie było wiele, również dobrych rzeczy. A jeżeli tutaj nie będzie, to tam na pewno gdzieś spotkają budkę z goframi albo jakąś restaurację, gdzie takowe im zrobią. Teraz nie odpuści. Narobiła sobie smaka, a dokładnie Dulce jej narobiła, więc nie było mowy o czymś innym. - Żeńską formą twojego kolegi, Bena? - zapytała, marszcząc lekko brwi. - Że Bena Rogersa? Mojego młodszego brata? - dopytała, patrząc na nią uważnie. No proszę, jaki ten świat mały! - Jeżeli tak, to raczej on jest moją męską kopią. - No i wiadomo, że ładniejszą! Od Bena to wiadomo, że była ładniejsza, nie ma co się oszukiwać! Od Axela też! Mimo, że jest jej bratem bliźniakiem i dużo rys mają takich samych. - Jaki pączek... - nie zdążyła do końca zapytać, bo dziewczyna wystartowała, a no cóż. Ma do czynienia z Amandą Rogers, dziewczyną, która ścigała się całe dzieciństwo no i w sumie teraz też nadal, więc zaśmiała się i zaczęła za nią biec, doganiając dziewczynę, a nawet ją o odrobinę wyprzedzając!
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Ja nigdy nie grałam, nawet w szkole unikałam tego przedmiotu, jest taki ech, nie wiem. No, ale przecież każdy ma swoje indywidualne zainteresowania-uśmiechnęła się do niej serdecznie. Cóż, w słowach Dulce było sporo racji, nawet jako rodzeństwo ona, Valentin i Candy się bardzo różnili. Mieli inne pasje, predyspozycje, każde z nich miało swój własny sposób bycia. Jedynie ona czasami odstawała brakiem umiejętności magicznych, ale to już chyba nie było istotne. -Może się przejedziemy gdzieś metrem?-zaproponowała dziewczynie. Odniosła wrażenie, że dziewczyna jest dość dobrze zaznajomiona z mugolskim światem, to w sumie dobrze, w tym drugim też jest ciekawie. Chociaż, jeżeli faktycznie jest siostrą Bena... W końcu on nie miał pojęcia jak działa prąd, to już sama nie wiedziała. -Nie wiem jak ma na nazwisko, nie przedstawił mi się z nazwiska, a to z niego Ben-zaśmiała się. Cóż, rodzeństwo jakie jest to jest, ale nikt nie przepuści okazji do ponabijania się z niego. Posłała dziewczynie oczko i pobiegła. -A no pączek, gruby, tłusty pączek!-krzyczała pędząc przez tłum prowadząc dziewczynę przez uliczki i alejki. Zabawne było to, że z kolejną osoba z rodziny Rogersów, udała się do lodziarni Floriana Fortescue. Oparła się o mury kafejki. z/t
Kiedy otworzył drzwi klubu uderzyło go w twarz chłodne, aczkolwiek świeży powietrze. Od tego klubowego zatoru robiło mu się niedobrze. Odszedł większy kawałek od głosów pijanych mężczyzn, którzy przekrzykiwali się o jakieś mniejsze czy większe różnice zdań. Taka atmosfera nie była dobra dla dziewczyny, która nie wyglądała za dobrze. Kiedy uznał, że są w miejscu wystarczająco cichym i bezpiecznym od wzroków przechodniów, postawił ślizgonkę ostrożnie na ziemię, przy okazji nie puszczając jej nawet na moment. Miał jakieś silne przeczucie, że dziewczyna może przewrócić się każdym momencie. - Odpocznij trochę, świeże powietrze dobrze Ci zrobi – powiedział nie odrywając od niej spojrzenia. Mógł ją zaprowadzić od razu do szpitala, ale prawdopodobnie może to się skończyć nieprzyjemnymi pytaniami w jego kierunku, a to wolał uniknąć. W domu miał natomiast eliksir, który pozwalał na oczyszczenie organizmu z toksyn w przeciągu kilku do kilkunastu minut – gdzie mieszkasz? – mimo to wciąż nie był przekonany, by zabierać dziewczynę do siebie, zwłaszcza gdy była w takim stanie. Jeżeli to jest to, co myślał, to wystarczy jej sen i wszystko wróci do normy.
Z tym kontaktowaniem w prawdzie też nie było najlepiej ale starała się włożyć całe swoje skupienie w to żeby móc jakoś porozumieć się z blondynem. To jednak nie było proste kiedy przez chwilę kontaktowała, a potem film urywał jej się kilkanaście sekund i znowu przez chwilę kontaktowała. Miała też wrażenie, że każdy kolejny blackout trwał coraz dłużej, widocznie substancja dopiero zaczynała działać w najlepsze. Gdzieś umknął jej moment, w którym mężczyzna wynosił ją z klubu, pewnie gdyby nie zorientował się, że potrzebuje pomocy to minęłaby minuta i już byłaby w łapskach tego drugiego. Świeże powietrze było zbawienne, choć sytuacja na dworze ogólnie nie była za ciekawa. Tu jakaś pijacka awantura, metr dalej krzyki zrozpaczonej dziewczyny, która nakryła chłopaka na zdradzie... cóż za piękna noc! Ani chwili spokoju. Znowu na chwilę urwał jej się film i znalazła się dużo dalej od klubu, przy skręcie do ciemnej alejki. Niby próbowała jakoś trzymać się w pionie ale dobrze, że blondyn cały czas ją trzymał. -Umm... gdzieś tam – wskazała w jakimś tylko sobie znanym kierunku. Miała szczęście, że nie zabrał jej od razu do szpitala. Pewnie od razu wszczeliby dochodzenie podejrzewając, że naćpała się we własnym zakresie. Nie wiedzieć czemu od razu nabierali podejrzeń kiedy tylko słyszeli akcent z Ameryki. Albo jest jeszcze taka opcja, że Caroline po prostu wyglądała podejrzanie. W każdym razie jej doświadczenie z tutejszym szpitalem nie należało do najprzyjemniejszych po tym jak zaprowadziła tam jakąś obcą naćpaną dziewczynę i zaczęli podejrzewać, że to blondynka jej to udostępniła. A ona chciała tylko pomóc. Chyba chwilami zaczynała odzyskiwać zdrowe zmysły bo nagle zaczęło jej to trochę przeszkadzać, że nieustannie potrzebuje pomocy od nieznajomego. W końcu po zakończeniu związku z Cyrusem odkryła, że wcale nie musi być zależna od żadnego faceta i miała już na zawse zostać silna i samodzielna. -Dzięki... za wszystko – wybełkotała nie do końca wyraźnie – ale poradzę już sobie sama.
Widząc jak jej twarz nabiera kolorów odetchnął z ulgą. Chociaż dobrze wiedział, że to nie minie w ułamku sekundy, a będzie trwało prawie całą noc. Kiedy dziewczyna wskazała kierunek, chłopak spojrzał w tą stronę i wykrzywił się widocznie niezadowolony z takiego wskazania. Nie wiedział jak tam dotrzeć, a również nie miał żadnej pewności, że dziewczyna będzie wiedziała, że idą w dobrym kierunku. Równie dobrze mógł ją zostawić i wrócić do domu nie przejmując się niczym. Zero zmartwień, to zero męczenia się, a na tym mu zazwyczaj najbardziej zależało. Jednak teraz wziął na siebie odpowiedzialność lekarską i może właśnie dlatego nie był w stanie jej porzucić. - Masz trzy opcje – powiedział pokazując jej liczbę trzy na dłoni. Wolał jej to wszystko wyraźnie obrazować, żeby mniej więcej wiedziała co się wokół dzieje. Oprócz tego miał nadzieję, że taki sposób komunikacji pozwoli jej się skupić i sprawi, że wszelki odloty, czy odpływy znikną do minimum. - Pierwsza, zaprowadzę Cię do szpitala – wciąż gestykulował ściągając jej uwagę. Równocześnie uważnie się jej przyglądał, by w razie utraty przytomności, czy siły w nogach, uchronić ślizgonkę przed upadkiem - druga odprowadzę Cię do domu, – to również nie było mu w smak. Tak jak już wspominałam, chłopak nie do końca był pewny, czy dziewczyna na pewno wie gdzie ma iść – trzy, zabiorę Cię do siebie. – prawdę mówiąc to wątpił, żeby wyraziła zgodę na trzecią opcję, ale naprawdę wydawała mu się bardziej prawdopodobna.
Jeśli naprawdę zaczęła nabierać kolorów to tylko na chwilę bo czuła się raczej jakby na zmianę siniała i nabierała koloru zielonego. Przez dłuższą chwilę nawet było jej strasznie niedobrze ale powstrzymywała się z całych sił bo zwrócenie treści pokarmowej na ulicy nie było najlepszym pomysłem. A jakby nie daj boże uszkodziła swoje buty od Coco Magicielle? Albo włosy? Niestety zostając tutaj do końca nauki ryzykowała, że jeszcze kiedyś na niego wpadnie więc wolała zachować resztki godności. I to dziwne bo akurat na tym wyjątkowo potrafiła się skupić. Uznała, że papieros będzie tu pomocny więc wygrzebała jednego z kieszeni kurtki, oparła się o ścianę najbliższego budynku w miarę o własnych siłach ale niestety użycie ognia wymagało już zbyt wiele skupienia. Powolnie uniosła wzrok na blondyna i uśmiechnęła się w miarę możliwości. -Pomożesz? – w zasadzie to dziwne, że jeszcze z nią tu był. Większość osób zignorowałaby incydent w klubie, a nawet gdyby zdarzył się jakiś bohater to po wyprowadzeniu jej stamtąd większość by ją zostawiła. W końcu niańczenie dorosłego dziecka, niezdolnego do samodzielnego przemieszczania się i logicznego myślenia, wymagało nie lada wysiłku. Naprawdę była dla niego pełna podziwu. Z zamyślenia wyrwały ją trzy palce przed oczami i widząc, że chce coś zakomunikować dołożyła wszelkich starań żeby skupić się na jego słowach. Niestety te pierwsze zmroziły dziewczynie krew w żyłach. -Nie, nie, wszystko tylko nie szpital – zaczęła lamentować przestraszona, zupełnie jakby znowu ktoś próbował ją zgwałcić. Na szczęście dosyć szybko pojawiła się druga opcja, której nie skomentowała bo nawet nie orientowała się w którą stronę powinna zmierzać. Trzecie wyjście tak na logikę było najbardziej ryzykowne ale kto jest w stanie myśleć logicznie po zażyciu pigułki gwałtu? Intensywnie nad tym myślała (a raczej próbowała) jeszcze przez kilkanaście sekund ale to wciąż wydawała się najlepsza opcja. -Zabierzesz mnie do siebie? – zapytała zabawnie poruszając brwiami, zupełnie jakby był w tym jakiś podtekst.
Nie sądził, że papierosy w tym stanie będą czymś dobrym, ale nie miał się zamiaru z nią kłócić. Jak już wspomniano, była dorosłym dzieckiem, a nie jego zadaniem było ją niańczyć. Wyciągnął z kieszeni mugolską zapalniczkę, która zawsze mu towarzyszyła. Była dobrą alternatywą do miejsc, w których nie można było zbytnio używać czarów. Zapalił jej nowego towarzysza i… przy okazji sam sięgnął do kieszeni po swoją partnerkę, po czym zaciągnął się dymem zerkając na nią kątem oka. Widać było jej strach przed szpitalem. Sam nie za bardzo chciał tam iść, dlatego miał nadzieję, że dziewczyna wybierze którąś z pozostałych opcji. W końcu decyzja padła, a on westchnął pod nosem. No to do niego. Chłopak spojrzał na zegarek przy ręce i wypuścił z ust powietrze. O tej godzinie Seba powinien już spać, jutro ma rano do pracy, a ta jego luba prawdopodobnie też już padła… no dobra. Colt wyciągnął papierosa z ust i spojrzał na pannę Carrier. - No to zdecydowane, dasz radę iść sama, czy mam cię prowadzić? – dosyć szybko pozbył się papierosa, na ziemię rzucił peta i zdeptał go oczekując na jej odpowiedź.
(możesz dać z/tx2 a ja najwyżej zacznę już w chacie xD Chyba, że chcesz jeszcze coś tutaj ogarnąć.)
Bardzo dobrze, że nie miał zamiaru się z nią kłócić bo była nad wyraz uparta chyba nawet w obecnym stanie. A szczęśliwa mantykora intermedino przyniosła jej wieeele radości i ukojenia. Zaciągała się coraz bardziej zadowolona po każdym buszku - dokładnie tego było jej trzeba. Już nawet zdążyła zapomnieć, że straszył ją szpitalem. Po skończonym papierosie z jego pomocą oderwała się od ściany i stwierdziła, że chyba jej się poprawia bo jest już w całkiem dobrym nastroju. -A może mnie zaniesiesz? - zażartowała robiąc do niego maślane oczka. Ostatecznie podjęła próbę i zaczęła iść sama, co oczywiście skończyło się fiaskiem kiedy po kilkunastu krokach zaczęła kompletnie tracić równowagę. Ale nie to, że nie próbowała. Dalej już na pewno szła z jego pomocą bo przez większość drogi ledwo kontaktowała z otoczeniem, nie wspominając nawet o kompletnym braku pamięci którędy szli albo o czym rozmawiali. Albo czy w ogóle rozmawiali? Chwilami powtarzała sobie w myślach, że to wszystko to na pewno sen. Nic dziwnego skoro jawa zlewała jej się z momentami kiedy na chwilę odpływała.
z/tx2 (zacznij w chacie tylko podeślij linka jak możesz :P)
Ostatnie miesiące były dla Saoirse istną męczarnią. Potrzebowała chwili oddechu, spokoju i odpoczynku od tętniącego życiem miasta. Od ręki poprosiła o urlop w teatrze, zrezygnowała z roli, która mogła przed nią otworzyć światową karierę, pożegnała się ze swoim małym mieszkankiem i wyjechała. Nikt nie wiedział, dlaczego, ani dokąd. Nie powiedziała o tym nawet Haydnowi, z którym w tamtym okresie zaczęła ocieplać stosunki. Z jednej strony wiedziała, że potrzebuje czasu bo wszystko działo się zdecydowanie za szybko, z drugiej chciała, by Locke ją przytulił i obiecał, że nic złego jej nie grozi. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i opuściła kraj. Zobaczyła kawałek świata - zawędrowała aż do mroźnej Rosji, przez Francję, rodzinną Irlandię, wylegiwała się na gorącej plaży w Hiszpanii i zwiedziła Gruzję. Półroczne wakacje dobrze jej zrobiły. Saoirse na nowo zaczęła cieszyć się życiem - wzięła się za siebie, przestała regularnie pić wino, nie opychała się już lodami i słodyczami, przez co porawiła się nie tylko jej figura, ale i zdrowie. W czasie podróży nie mogła odpędzić się od adoratorów. Obiecała sobie jednak, że na czas wakacji da sobie spokój z mężczyznami. W końcu same z nimi problemy! Zmieniło się jej podejście do życia - zaczęła dostrzegać piękno otaczającego ją świata i doceniła samą siebie. Zmieniła nawet kolor włosów - od jakiegoś czasu jest prześliczną blondynką, co podobno bardzo ją odmładza. Nie żeby była specjalnie stara. W końcu 30 lat to jeszcze nastolatka! Do Londynu wróciła jakiś tydzień temu. Spędziła ten czas na nowym poznawaniu miasta: przechodziła się znanymi już ścieżkami, spotykała tych samych ludzi, ale na wszystko patrzyła z dziecięcym entuzjazmem i radością. Cieszyła się każdą chwilą. Nie siedziała już w domu, traktując go bardziej jak hotel: wyspała się, zjadła coś, i od razu leciała na świeże powietrze. Musi się cieszyć jeszcze niecałym miesiącem wolnego. A później... może wróci do teatru. W końcu kocha tę pracę. Dzisiejszego wieczoru Saoirse ubrała się w ciepłe, ale eleganckie ciuszki, do torebki schowała różdżkę, z którą nigdy się nie rozstawała, po czym udała się na ulicę Pokątną. Wróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa - pierwsi przyjaciele, pierwsze zakupy, pierwsze doświadczenie magicznego świata. Uświadomiła sobie, jak wiele czasu minęło, odkąd była małą dziewczynką. Odkąd wybrała ją jej różdżka, odkąd pierwszy raz przekroczyła próg sklepu Olivandera. Tęskniła za tymi czasami. Szła środkiem drogi, dziwiąc się, że panowały tu takie pustki. Co prawda nie była na ulicy sama, ale przyzwyczaiła się do widoku tłumów. Może ludzie siedzą w domu? Może tylko garstka jest na tyle szalona, by przy minus 12 stopniach spacerować po Londynie? Rozglądając się i gubiąc w myślach, Saoirse nie zauważyła, że droga przed nią pokryta jest lodem. Nieostrożnie postawiła stopę i... poleciała do tyłu, z cichym piskiem i zdziwieniem na twarzy.
Droga z tymczasowego mieszkania do pracy była długa ale lubił ten prosty proces jakim był spacer z jednego do drugiego punktu. To pozwalało mu przemyśleć sprawy, przypadki pacjentów czy po prostu podyskutować ze samym sobą, analizując obecne wydarzenia. Czasem zdarzało się tak, że potrzebował dłuższej chwili na przemyślenia, w końcu odpowiedzi nie przyjdą od tak, od razu. Zastanawiał się ile czasu jeszcze będzie mu tutaj zostać. Kiedy nie będzie miał już pacjentów a seminaria się skończą nie pozostanie mu tutaj już nic. Chciał zabrać swoje rzeczy i wrócić do domu, do tego prawdziwego. Znajomego miejsca, w którym czuł się najlepiej. Nic nie miał do londyńskich klimatów, do ludzi... Po prostu wyjazd nie przyniósł mu oczekiwanych skutków. Choć czy oczekiwał czegokolwiek w tej sprawie? Już dawno pogodził się z tym co się stało. Nikomu nie udało im się ustalić przyczyny stanu, w jakim znajduje się jego żona. Nikt nie wie co i dlaczego sprawiło, że zapadła w śpiączkę i ostała tak te kilkanaście lat. To był jedyny problem, którego nie mógł rozwiązać. Ten przypadek nie należał do jego specjalizacji dlatego też nie ingerował w pracę innych uzdrowicieli. Jednak nie mógł się powstrzymać przed stwierdzeniem, że nic nie dało się zrobić. Nie kwestionował pracy magomedyków, nie miało to znaczenia. Wsunął dłonie do kieszeni płaszcza i odetchnął wytwarzając obłok wokół swojej twarzy. Marzyła mu się szklaneczka whisky, coś ostrego i orzeźwiającego. Zdecydowanie potrzebował czegoś co go ożywi. W końcu na dzisiaj skończył więc nie nie stoi mu na przeszkodzie do osadzenia się w fotelu i raczeniu się dobrym trunkiem. Do tego lektura, zapewne już dawno przez niego przeczytana. Kiedy szedł ulicą kobieta, która była przed nim poślizgnęła się. Zauważył to w ostatniej chwili i gdyby nie był tak blisko, pewnie nie zdążyłby jej złapać. Chwycił ją mocno za ramiona i postawił do pionu.-Lepiej uważać.-Powiedział spokojnie, odrywając dłonie od kobiety i poprawiając płaszcz. Na moment zatrzymał się na jej postaci, jakby przez ułamek sekundy wydała mu się znajoma. Szczególnie jej twarz, oczy. Nie, to niemożliwe.
/sorki, nie miałam kompletnego pomysłu co napisać ;c
Saoirse kiedyś interesowała się psychiatrią. Fascynowało ją działanie ludzkiego umysłu i przez jakiś czas bardzo chciała pomagać ludziom. W końcu większość uważa ją za cudowną, dobrą i szlachetną kobietę. I faktycznie - taka stara się być. Czasem jednak wybucha gniewem, robi rzeczy, o które nikt by jej nie posądził, i potrzebuje chwili, by pobyć na osobności. Poza tym ostatnie trzy lata są idealnym dowodem na to, że w życiu osobistym panny Horan brakuje kogoś, kto je uporządkuje. Taki Xavier... na pewno jest osobą zdyscyplinowaną. W końcu leczy ludzi - a to chyba znaczy, że sam nie ma większych problemów, albo z łatwością sobie z nimi radzi. Prawda? Pan Whitford i Sirsza kiedyś się spotkali. Dawno, dawno temu, kiedy kobieta miała jeszcze ciemne włosy i brakowało jej zabawy. Jedna rozmowa z pięknym mężczyzną poprawiła jej humor na długi czas, chociaż nadal nie potrafiła sobie poradzić ze złamanym sercem. Chociaż to on jest psychiatrą i powinien raczej słuchać, Saoirse w jakiś sposób go otworzyła i zmusiła do mówienia. Przez długi czas po ich spotkaniu dobrze wspominała wieczór, który razem spędzili. Zdarzyło jej się nawet usiąść przy sztaludze, przed wielkim płótnem o wymiarach 120 x 120 centymetrów, na którym uwieczniła twarz Xaviera. Malowała takiego, jakiego go zapamiętała, ale z właściwą dla siebie subtelnością i domieszką magii: mężczyzna na obrazie delikatnie przekrzywiał głowę, uśmiechając się i za każdym razem kierując spojrzenie prosto na oczy Saoirse. Brakowało jej tego wzroku, chociaż widziała go tylko przez jedną, krótką noc. Nie wiedziała, co później stało się z psychiatrą. Nie można powiedzieć, że za nim tęskniła, bo Sirsza rzadko kiedy za kimś tęskni. Raczej stara się pogodzić z brakiem danej osoby w jej życiu. Niektórych osób jednak się nie zapomina - jedną z nich był właśnie Xavier, który co jakiś czas wracał do jej myśli. Horanówna nie wiedziała, dlaczego, ale wspominanie go sprawiało jej przyjemność. Proszę więc wyobrazić sobie jej minę, kiedy po kilku (jeśli nie więcej!) miesiącach rozłąki wylądowała w ramionach przystojnego znajomego. Obawiała się upadku - nieostrożnie postawiła stopę i gotowa była ponieść tego konsekwencje, ale niespodziewanie zjawił się jej własny bohater, ratując przed kilkoma siniakami. - Och. - Początkowo tylko tyle była w stanie powiedzieć. Pozwoliła sobie pomóc i stanęła o własnych siłach, mimo wszystko podtrzymując się ramienia Xaviera. Nogi trochę jej się jeszcze trzęsły, więc wolała mieć pewność, że nie upadnie. - Niezdara ze mnie - wyrzuciła z siebie z przepraszającym uśmiechem. Podniosła wzrok na sporo wyższego mężczyznę i pokręciła głową. - Zazwyczaj mi się to nie zdarza. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła - wydusiła z uśimechem, powoli puszczając Xaviera. Nie docierało do niej jeszcze, że ma do czynienia ze znajomym. Przynajmniej dopóki nie spojrzała na jego cudowną brodę, którą niegdyś trochę zmacała. - No nie wierzę - parsknęła, uśmiechając się szeroko. - Xavier? - zapytała z niedowierzaniem, a w okolicach jej serduszka objawiło się przyjemne ciepło. - Dobrze cię widzieć. Gdzieś ty się podziewał?
Badania wykazują, że to właśnie osoby niosące pomoc w takiej postaci w jakiej on to robi, są najbardziej pokręcone ze wszystkich. Cóż, coś musiało w tym być skoro właśnie tak wskazują badania, prawda? Zwykle własne doświadczenie ma wpływ na to, kim jesteśmy i do czego zmierzamy w życiu. Chęć udzielenia pomocy w jego przypadku było oznaką bezsilności za młodu. Z powodu swojej niewiedzy nie był wstanie zrobić niczego, a niemoc była dla niego najgorszym uczuciem. Dlatego tak bardzo z tym walczy. Tamten wieczór był jednym z niewielu, które zapamiętał tak dobrze. Był to orzeźwiający podmuch, który tak naprawdę miał postać kobiety. Jak to się stało, że zwrócił na nią uwagę? Nie widywał się z kobietami, chyba, że miało to miejsce w gabinecie na sesjach czy chwilach w pubie, gdzie po prostu stanowiły obiekt jego obserwacji. Dlaczego więc zasłużyła sobie na jego uwagę? Wtedy w teatrze znalazł się przez kompletny przypadek, jeden z jego kolegów z seminarium nie mógł udać się na występ i zaoferował Xavierowi bilet. Przyjął go bo nie miał planów na wieczór a nie chciał wracać do hotelowego pokoju. Po występie czekał na nią i bezceremonialnie zaprosił na kolację. Nie wiedział dlaczego to zrobił, pamięta, że każda komórka jego ciała mówiła, że nie powinien tego robić. A jednak, zrobił to. I był to udany wieczór. Jej lekkość sprawiła, że rozmowa nie stanowiła problemu nawet fakt, że nie zrażała jej jego oschłość sprawiła, że było to interesujące doświadczenie. Czy wracał do tego wieczoru? Czasem. Jednak nie skupiał się na nim tak intensywnie bo po prostu zniknęła. Tak samo jak szybko się pojawiła. Jaki był sens przywracania tego co należało do przeszłości? Przecież życie tym jednym wieczorem i niesamowitym towarzystwem niczego by mu nie dało. Powrót do tych chwil był przyjemny. Ale nic poza tym. Nie szukał jej w snach, nie szukał w teatralnych broszurach. Wrócił do swojego życia w Chicago. I nigdy nie pomyślałby, że kiedyś ponownie ją spotka. Szczególnie w takim momencie, nie był bowiem bohaterem chroniącym kobiecych serc. Odczekał moment aż kobieta nabierze równowagi i zechce puścić jego ramię. Nie było to nachalne, doskonale rozumiał jej chęć poczucia pewnej stabilizacji. Powiedziałby, że było tak lepiej. Gdyby uderzyła o ziemię, nie wiadomo jak mogłoby się to skończyć. Spacerowanie w takiej pogodzie nie było najlepszym sposobem na transport. I mówi to osoba, która robi tak dosyć często.-Nic nie szkodzi. Ostatnio mam przyjemność znajdowania się w podobnych sytuacjach.-Powiedział spokojnie. Cały czas starając się powiązać fakty. Była naprawdę podobna do osoby, którą niegdyś spotkał. Jednak przez inny kolor włosów nie mógł skojarzyć tych dwóch postaci. Miał pamięć do twarzy, jak się okazuje, wtedy kiedy nic się w nich nie zmieniało. -Saorise.-Jego wargi drgnęły, jakby jeszcze nie dopuszczał tej informacji do siebie. Jego wzrok automatycznie powędrował w kierunku jej włosów. Jaśniejsze. Teraz wydawała się jeszcze młodsza niż te kilka miesięcy temu. I jak mógł podejrzewać, wyglądała dobrze w każdym wydaniu. Oczywiście, nie usłyszy tego nigdy z jego ust jednak nikt nie zabroni mu o tym myśleć, prawda? -Wyjazd służbowy, pamiętasz? Wróciłem do domu.-Powiedział spokojnie, jakby potwierdzając tylko fakty. Pamięta, że powiedział jej bardzo sporo tamtego wieczoru... Jak wiele Xavier.
"Badania wskazują..." brzmi prawie tak samo śmiesznie jak "amerykańscy naukowcy odkryli..." - chociaż faktycznie udowodniono, że ludzie lubią artykuły, w których znajdują się potwierdzone dane, to większość z nich okazuje się kompletną bzdurą. Xavier nie jest jedynym psychiatrą, jakiego zna Saoirse. Podczas swoich wypraw do rodzinnej Irlandii, zdążyła poznać wielu mężczyzn. Również tych obracających się w medycznym kręgu. Dlatego żyła w przeświadczeniu, że lekarze zajmujący się umysłami ludzi, sami nie mają problemów. Albo są na tyle dobrymi aktorami, że nawet panna Horan nie była w stanie wykryć tuszowanych kłamstw. Czy Saoirse pamięta tamten wieczór? Cóż, polało się nieco alkoholu, więc niektóre elementy są zamazane. Potrafi jednak przypomnieć sobie przystojną twarz Xaviera, jego ledwo widoczny uśmiech (który - o dziwo - udało jej się wywołać) i rozmowy, które prowadzili godzinami. Brakowało jej wówczas takich momentów. Przyjemna rozmowa, noc spędzona w towarzystwie nieznajomego mężczyzny, którego zauroczyła swoimi zdolnościami aktorskimi, a później jeo zniknięcie - scena prawie jak z filmu, tyle że on nigdy nie wrócił. Przynajmniej nie w celu odnalezienia Saoirse. Ona z resztą też się nie łudziła: chociaż miło było spędzić czas z Whitfordem, nie miała prawa niczego od niego wymagać. Miała tylko nadzieję, że pewnego dnia znowu ją zaskoczy. I kolejny raz zabierze na drinka, a ona będzie mogła go wysłuchać. Bo miała wrażenie, że Xavier nie jest człowiekiem, który często się otwiera. Jeśli już miała możliwość wyciągnąć z niego jakieś wyznania, chętnie z tego korzystała. Trudno powiedzieć, jak dużo się dowiedziała. Wie na pewno o tatuażach. Na pewno nie o wszystkich, w dodatku żadnego nie widziała, ale wie. I to wystarczy, by poczuła się choć trochę wyjątkowa, skoro mężczyzna stara się je ukrywać przed światem. Nie żyła przeszłością. Jej podroż wystarczyła, by zaczęła się cieszyć życiem. I chociaż twarz Whitforda przywoływała na jej usta uśmiech, dałaby sobie radę bez niego. Chociaż trzeba przyznać, że miło byłoby mieć przyjaciela. - Och, doprawdy? Mam rozumieć, że kobiety często wpadają ci w ramiona? Czyli nie powinnam czuć się wyjątkowa? - Saoirse wydęła dolną wargę w aktorskim geście smutku. - Miałam nadzieję, że zostaniesz moim prywatnym superbohaterem - wyznała, unosząc dłoń do serca. Chciała w ten sposób ogarnąć, jak tknęły ją słowa Xaviera. Ucieszyła się jednak, kiedy wypowiedział jej imię, dostrzegła też drgnięcie warg mężczyzny. Czyżby w nieudanej karykaturze uśmiechu? - Ach, tak - przyznała mu rację bo wreszcie przypomniała sobie, dlaczego ją opuścił. - Szkoda, że się nie odezwałeś. Przez chwilę miałam nadzieję, że to nie będzie jednodniowa znajomość - wymamrotała z figlarnym błyskiem w oku, zadzierając głowę by dobrze widzieć Whitforda. Był od niej prawie trzydzieści centymetrów wyższy, co niczego nie ułatwiało. - Minął prawie rok, prawda? - zapytała, chcąc obliczyć, jak długo nie widziała się z Xavierem. - Wyprzystojniałeś. I bródka ci urosła - rzuciła ze śmiechem i uniosła dłoń, by przesunąć palcami po policzku mężczyzny. Taki sam gest wykonała podczas ich pierwszego spotkania, więc nie powinien się dziwić.
Nie mówiłby o czym, o czym nie ma pojęcia. Nie przyjmuje wiadomości w stu procentach, najpierw chcąc udowodnić ich prawdziwość. Bo widzisz, istnieje wiele prawd, a większości nie dostrzeże się na pierwszy rzut oka. Czasem trzeba poszukać głębiej. I prawdą jest, że psychologowie czy psychiatrzy czerpią swoje powołanie z własnego życiowego doświadczenia. Nie wszyscy ale bardzo wiele z nich. Jednak aby pomagać, trzeba rozwiązać te problemy inaczej większego pożytku z nich nie będzie. Każdy ma problemy, większe czy mniejsze. Rzeczy zaskakujące i niespodziewane podobno są jednymi z tych najlepszych. Bo chodziło o spontaniczność tych sytuacji. Ich nieprzewidywalność. Potrafią wydobyć z nas to co głęboko ukryte, stawiają nas przed sytuacjami, z którymi w większości nie mieliśmy do czynienia i w tym tkwi ten cały urok. On lubił być przygotowany, wiedza jak i kontrola były dla niego ważnym elementem w życiu. Nie tylko w sferze pracy ale i funkcjonowania w społeczeństwie. Jednak i jego czasem było stać na coś zaskakującego. Owszem, wiedziała bardzo sporo a był to zaledwie jeden wieczór, co gdyby ich spotkania były regularne? Otwieranie się przed ludźmi nie leżało w jego zwyczaju. Rozmowa z nią była po prostu przyjemna, dlatego nie widział powodów, dla których nie miałby odpowiadać na jej pytania czy dodawać czegoś od siebie gdy przychodziło do dyskusji. Tatuaże stawiły tę skomplikowaną część jego życia. Większość miała znaczenie inne po prostu zdobiły jego ciało jak trofeum. Z każdego był dumny i żadnego nie żałował. Nic dziwnego, zawsze starał się żyć w zgodzie z samym sobą. Poza tym, gdyby było inaczej, nie mógłby spokojnie patrzeć w lustrze. A to prowadzi do obłędu. Kto widział psychiatrę, który sam powinien być gdzieś zamknięty? Mogła go mieć. Czasem wystarczy po prostu być a wszystko dzieje się automatycznie. -Żaden ze mnie bohater. Może po prostu mam pecha.-Powiedział spokojnie, uśmiechając się pod nosem. Wzruszyła lekko ramionami i przyjrzał się kobiecie.-Masz wszelkie prawa do czucia się w ten sposób, nie martw się.-Dodał. Patrząc na to, w jakich okolicznościach się poznali i że wciąż mógł powiedzieć o niej coś dobrego jest powodem to jej wyjątkowości. Prawdopodobnie dlatego, że kogoś mu przypominała. A ten blond włosy sprawiały jedynie, że stawało się to realne. -Równie dobrze i Ty mogłaś dać o sobie znać, moja droga.-Nic w końcu nie stało jej na przeszkodzie aby to zrobić, jeżeli chciałaby utrzymywać ten kontakt, zrobiłaby to. Jednak żadne z nich tego nie zrobiło, powodów mogło być wiele. Może nawet żadnego. Będą rozprawiać o tym co powinni a czego nie zrobili? Nie. Pokiwał wolno głową na znak odpowiedzi. Było wtedy może trochę cieplej, jednak był to prawie rok. Tak wiele się zmieniło w tak krótkim czasie. Owszem, doskonale pamięta ten gest i nic w tej kwestii się nie zmieniło, jednak drgnął jakby zapomniał jak to było. Nie przywykł do dotyku, szczególnie do tego przyjemnego. I miał nadzieję, że o tym pamiętała.-Starzeję się, ot co.-Uśmiechnął się lekko i chwycił lekko jej dłoń. -Ty też się trochę zmieniłaś.-Powiedział spokojnie.-Przejdziemy się? Będziesz miała okazję powiedzieć mi co się z Tobą działo.-Wskazał głową ulicę.
Saoirse chciałaby dowiedzieć się o Xavierze jak najwięcej. Jedna noc nie była szczytem jej marzeń, szczególnie że rozpalił w niej tylko wyobraźnię, a potem zostawił z uczuciem niedosytu. Gdyby zaczęli się spotykać regularnie, szybko poznaliby swoje najskrytsze sekrety. Saoirse jest jak otwarta księga - posługując się nią w odpowiedni sposób, można dowiedzieć się wszystkiego. Nad Whitfordem co prawda musiałaby dłużej popracować, ale nie ma rzeczy, którą uzna za niemożliwą. Gorzej, że gdyby ich spotkania były w miarę regularne, a przy tym tak obiecujące jak pierwsze, jednej ze stron na pewno zaczęłoby zależeć. A przecież, choć Saoirse o tym nie wie, Xavier ma żonę. Żonę, której powinien być wierny. - A więc łapanie upadających dam uważasz za pecha? Niektórzy bardzo życzyliby sobie takiego zrządzenia losu - powiedziała i zaśmiała się równocześnie, nieco przekoloryzowawszy słowa Xaviera. - Och, doprawdy? Czyżbyś właśnie przyznał, że jestem wyjątkowa? - zapytała już z poważną miną, przekrzywiając głowę. To prawda - zdawała sobie sprawę, iż wie o nim dużo więcej niż inne osoby, ale nie miała pewności, czy dla niego to cokolwiek znaczy. Spotkali się raz w życiu na niezobowiązujących drinkach, spędzili miło czas i na tym się skończyło. Ich drogi się rozeszły, nie mieli ze sobą kontaktu. Ona bardzo nie chciała, by o niej zapomniał. Może na gwałt potrzebowała bliskości, może chciała czegoś, co kobieta w jej wieku powinna mieć od dawna. Stabilizacji, nawet jeśli objawionej w przyjaźni. - Owszem, mogłam, ale damie nie wypada się narzucać. Uznałam, że jeśli o mnie pomyślisz, dasz znać. Rozumiem, że nieczęsto ci się zdarzało i cię za to nie winię - powiedziała, uśmiechając się w dziwnie smutny sposób. Czy chciała utrzymywać kontakt? Oczywiście, że tak. - Poza tym dobrze wiem, jaki jesteś. Zdążyłam cię trochę poznać. Rozmowy z tobą inne niż w cztery oczy nie mają sensu. Jesteś całkowicie szczery tylko kiedy odpowiednio się ciebie zachęci - poinformowała go, kręcąc głową. Listy? Nie miałyby sensu. Wiedziała dobrze, że nie otworzyłby się przed nią tak, jak tamtego wieczoru. Kiedy uniosła dłoń i dotknęła jego policzka, nie był to gest natrętny. Chciała jeszcze raz rozbudzić wspomnienia i przypomnieć sobie miłą rozmowę. Można powiedzieć, że pamiętnej nocy Xavier pełnił dla niej rolę nieodpłatnego terapeuty. Opowiedziała mu o swoich problemach, równocześnie oferując usługi słuchacza. - Nadal wzbraniasz się przed dotykiem? - zagadnęła, kiedy poczuła, jak ujmuje jej dłoń. Odruchowo zacisnęła palce na jego własnych, a w oczach kobiety zatańczyły figlarne ogniki. - Nie starzejesz się. Jesteś jak wino. Dojrzewasz i stajesz się pragnieniem większej liczby osób - uświadomiła go otwarcie, pozwalając by odsunął jej rękę od własnej twarzy. - Spacer to dobra opcja. Tylko, proszę, nie pozwól mi się wywrócić - odpowiedziała ze śmiechem, chwytając Xaviera pod ramię. Tak będzie bezpieczniej. Kiedy ruszyli, spojrzała w niebo i westchnęła, wypuszczając z ust parę. - Nie przepadam za zimą - wyznała. - Jest ponuro i mroźnie. Zdecydowanie wolę lato - rzuciła, przenosząc zainteresowane spojrzenie na Whitforda. Miał cudowny profil, a Saoirse znów zapragnęła go dotknąć. - Mam lepszy pomysł. Może zamiast rozmawiać o mnie ustalimy, kiedy masz wolny termin by mnie odwiedzić i dać się uwiecznić na portrecie? - zaproponowała i aż podskoczyła z ekscytacji, niczym mała dziewczynka.
Wiedziała bardzo wiele i nie powinna chcieć więcej. Co za dużo to nie zdrowo i w tym przypadku, dla niej i dla niego. Było niewiele osób, które znały jego przeszłość. Powiedziałby, że tylko jedna osoba znała każdy szczegół jego życia. Po części dlatego, że w nim uczestniczyła. Przez niezbyt długi czas, jednak wystarczający. I nie był osobą, która już po pierwszym, choć naprawdę przyjemnym wieczorze, ujawnia wszystko co ma do pokazania. Żonę, które powinien być wierny? Co to ma znaczyć. Myślała, że zrobiłby cokolwiek aby w ten sposób się do niej zbliżyć? Kompletnie zapominając o tym, że w szpitalu leży jedyna osoba, na której mu zależy? Jedyna, która w pełni potrafiła go zrozumieć? Od ponad dziesięciu lat nie otworzyła oczu a on wciąż próbuje, wciąż szuka sposobu aby jej pomóc. Więc nawet gdyby ich spotkania były tak owocne jak ten jeden, powiedziałby jej o niej. Byłby szczery, bo przecież jaki sens było ukrywanie tego. -Może nie pecha dla mnie. Tylko dla tych niewiast.-Powiedział spokojnie, uznając, że i on może sobie pozwolić na koloryzowanie. Jego sztywne ramiona lekko się uniosły.-Możesz uważać tak, jak sobie tego zażyczysz i jak Ci bardziej pasuję. Pozwalam Ci wybrać.-Zerknął na nią. Wiedział doskonale dlaczego mógł z nią swobodnie porozmawiać. Iż bariera jaką wytworzył wokół siebie jej osobie pozwalała przejść jeden krok więcej od pozostałych. Tego jednak zdradzać na ten moment nie musiał, chyba, że zechce poznać odpowiedź. Wtedy nie pozostanie mu nic innego jak być szczerym wobec niej, wtedy ponownie pozna jeden z istotniejszych faktów z jego życia i będzie mogła naprawdę powiedzieć, że go zna. -Jestem człowiekiem zajętym. Spoczywa na mnie odpowiedzialność za zdrowie psychiczne wielu ludzi, wybacz, że nie miałem sposobności aby się z Tobą skontaktować.-Powiedział spokojnie, wysłuchując do końca jej wypowiedzi. Nie był w żaden sposób zły czy urażony jej słowami. Między jego brwiami pojawiła się kreska, która sugerować mogła głębokie zamyślenie. Prawdopodobnie ważył słowa, które zaraz miały nadejść.-Muszę wyprowadzić Cię z błędu. Jestem szczery w każdym aspekcie swojego życia. A to, że nie dzielę się każdą informacją z mojego życia mówi tylko tyle, że cenię swoją prywatność. A w Twoim przypadku może być tak, że po prostu dobrze nie pytałaś.- Czy gdyby zadała mu osobiste pytanie, odpowiedziałby szczerze? Tak, na ile pozwalałoby mu to sumienie. Zawsze starał się być szczery, nawet jeżeli prawda nie zawsze zachwycała. Czy jego, czy też osoby towarzyszącej mu. Nie przepadał za komplikowaniem spraw, a swojego życia przede wszystkim. Nie uważał jej za kogoś natrętnego, dotyk był przyjemny, przywołujący wspomnienia nie tylko z tamtego wieczoru. Dlatego jej osoba wdarła mu się w pamięć, bo przypominała mu kogoś, kto miał nigdy do niego nie wrócić. Chciał pogodzić się z tą stratą, nawet myślał, że tak jest. Jednak ona mu na to nie pozwoliła... Faktem jest, że krótko po ich wspólnym wieczorze przyjął propozycję z Londynu, bo mała iskra nadziei gdzieś się pojawiła. Niespodziewanie. -Po prostu nie jestem jego zwolennikiem.-Mruknął. Nie miewał być dotykany przez kobiety. Jego spotkania z nimi ograniczały się do rozmów, zwykle jednostronnego zainteresowania. Często stawały się zwykłym obiektem obserwacji, nowych badań. Niczym więcej. Zaśmiał się krótko słysząc jej stwierdzenie. Nawet nie starał się jej odpowiedzieć, uznając, że nie ma odpowiedniej odpowiedzi. Automatycznie zaoferował jej swoje ramię, zwracając się w kierunku, w którym zmierzali wcześniej obydwoje. -Będę Twoim bohaterem, o czym każda niewiasta marzy. -Powiedział, choć ton jego głos jak i sama aparycja mężczyzny nie wskazywałaby, że był to żart, który naprawdę nim był.-A mi właśnie odpowiada ten przejmujący chłód. Jest orzeźwiający, wchodzący pod skórę aż do kości.-Powiedział. Wiedział doskonale, że mu się przygląda i podejrzewał, do czego może to prowadzić. Pamięta, że jedna z ich rozmów dotyczyła właśnie pozowania. I jak mówił wtedy, powie też tak dzisiaj, nie nadawał się do tego. -Wiesz, że zasób mojej wiedzy nigdy nie będzie wystarczający. Zawsze będę chciał wiedzieć więcej... Nic mnie więc nie powstrzyma przed poznaniem prawdy. Zapewne tak samo jak Ty nie przestaniesz prosić mnie o portret. -Dopiero w tym momencie zaszczycił ją swoim spojrzeniem. Naprawdę nie chciał tego robić. Nie czułby się swobodnie, bo to tak bardzo przypominało czasy kiedy jeszcze był dzieckiem a matka ze wszelką cenę chciała mieć ich rodzinny portret w salonie. Beznadziejny pomysł w tamtym okresie, beznadziejny w tym.
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Rakel wróciła z Grecji ładnie opalona i zdecydowanie zrelaksowana i oczywiście zupełnie niegotowa na powrót do pracy. Lubiła swoją pracę, ale... zdecydowanie nie lubiła zrywać się z łóżka o tak wczesnej porze, żeby do niej dotrzeć. Szczególnie, że umówmy się, rano nie mieli specjalnego ruchu i głównie chodziła po aptece układając i przekładając różne rzeczy. Popołudniu jednak jak zwykle pojawiała się druga osoba, więc Halevi mogła wziąć sobie przerwę, żeby pójść na lunch. No i oczywiście kupić sobie kawę, jakżeby inaczej, oczywiście już drugą tego dnia. Wzięła duże latte na wynos z Mandragory i pewnym krokiem wyszła z kawiarni. Halevi miała zazwyczaj tak pewnie iść, że ludzie aż schodzili jej z drogi. Za pewne jednym z ważniejszych czynników był jej wzrost i to, że nie unikała obcasów, które wydłużały jej nogi i wzmacniały krok, ale za pewne też sama jej pewność siebie - wyprostowane plecy, głowa do góry - od razu budziły respekt i wyróżniały ją w tłumie. Chociaż trudno powiedzieć, żeby budziła strach swoją osobą, skoro na jej twarzy zawsze tkwił przyjazny błysk i kiedy tylko skrzyżowała z kimś spojrzenie zaraz się uśmiechała. Odrzucone do tyłu brązowe włosy lekko podskakiwały z każdym jej sprężystym krokiem, kiedy przemierzała Pokątną, oglądając z lekkim uśmiechem witryny sklepowe, przyglądała się ofertom restauracji zastanawiając się gdzie dzisiaj zje obiad, nie chciało jej się wracać do pracy, była pewna że osoba będąca teraz w aptece nie obrazi się jeśli Halevi spóźni się parę minut, ewentualnie z pół godzinki!
Ostatnio zmieniony przez Rakel Halevi dnia Nie Wrz 03 2017, 12:05, w całości zmieniany 1 raz
Te wakacje, skoro już o nich mowa, były o-kro-pne. Okropne. Przynajmniej dla tego jegomościa, który właśnie wyszedł z Ministerstwa. Zabawa miała być przednia, urlop pełen śmiechu, radości, piasku, morza i gorących uczuć. Sam fakt, że udało mu się dostać na wakacje organizowane przez Hogwart, który skończył już kilka ładnych lat temu, był zadziwiający. Nie przypuszczał, ze trafi mu się taka okazja. Co prawda teoretycznie był w Grecji całkowicie prywatnie, natomiast w praktyce spędził czas ze swoją ówczesną partnerką (która pomimo ukończenia nauki wyjechała jeszcze ze statusem studentki), wziął udział w organizowanym przez nich meczu, w lekcji z profesorem Fairwynem, nawet zatrzymał się w tym samym hotelu, co szkolna wycieczka. Niestety, nawet wybicie zęba jednemu bratu i przestawienie szczęki drugiemu nie nadrabiało tego, co stało się później. Fantastyczny związek z mądrą i śliczną Szwedką posypał się jak domek z kart, kiedy przyznała się, że ma ojca mugola. Przeszkoda, jak widać, nie do przeskoczenia. Bardzo rzadko zdarzało się Dorienowi wychodzić z Ministerstwa na czas przerwy. Zazwyczaj spędzał ten czas w swoim biurze, przy swoim biurku, parząc sobie kolejną kawę. Jeśli razem z zespołem byli w terenie – musiał zapomnieć nawet o kawie. Tego dnia jednak pogoda zapowiadała się tak niedeszczowo, a archiwum, w którym przeglądał dokumenty tak bardzo przypominało mu o Ruth, że przełamał się i po prostu wyszedł, od razu kierując się na Pokątną. Za cel obrał sobie niewielką kawiarnię, usytuowaną na piętrze starej kamieniczki, tuż nad księgarnią. Miał tyle szczęścia, że dorwał stolik na tarasie, tuż przy balustradzie, mogąc tym samym przyglądać się przechodniom. Rozkoszował się właśnie drugą porcją sernika z truskawkami zatopionymi w galaretce, kiedy jego wzrok przyciągnęła niewątpliwej urody kobieta, którą miał przyjemność znać. Widzieli się też w Grecji, choć, wciąż chowając urazę, żadne z nich nie wsadziło honoru do kieszeni, traktując się jak zupełnie sobie obcych. Nie wyglądała, jakby jej się spieszyło.
Upiła łyk kawy z papierowego kubka, drugą ręką poprawiając długi rękaw swojej bluzki, który miała na sobie. Teoretycznie wrzesień można było jeszcze liczyć jako lato, praktycznie - nie w Anglii. Zachmurzone niebo i wiatr pogłębiały chłód. Nie były to jeszcze temperatury odpowiednie na otulanie się szalikiem i wciskanie dłoni do kieszeni płaszcza, lecz zdecydowanie długi rękaw był bardziej wskazany niż cienkie letnie koszulki odkrywające ramiona. Pogoda jednak nie powstrzymywała Rakel przed bardziej kobiecym ubiorem, do białej przylegającej bluzki musiała wręcz założyć tę nową jeansową spódnicę przed kolano, nawet jeżeli szefowa patrzyła na nią nieprzychylnie za każdym razem, kiedy Halevi założyła coś bardziej młodzieżowego niż profesjonalnego, cud, że jej jeszcze za to nie zwolniła. Rozważając jakie ma szanse na utrzymanie tej pracy pomimo lekki buntowaniu się przeciw dress code'owi, Rakel nagle zwróciła uwagę na baaardzo ciekawe menu. Zatrzymała się i podeszła do wystawionego przed restauracją spisu dań, aby lepiej mu się przyjrzeć. Zerknęła przy okazji do środka - dwu piętrowa restauracjo wyglądała przyzwoicie, a z okien był widok na ulicę i znajdującą się po jej drugiej stronie księgarnie. Szybko zerknęła na ceny i stwierdziwszy, że są do zaakceptowania, wyrzuciła kubek po kawie i weszła do środka. Wszystkie stoliki na parterze okazały się być zajęte, kelner więc zaprowadził ją na piętro wyżej gdzie usadowił ją przy dopiero co zwolnionym stoliku przy oknie. Halevi rzuciła swoją torbę na wolne miejsce i samej usadowiwszy się wygodnie z uśmiechem przyjęła menu od kelnera, który rzucił formułką "zaraz wracam". No tak, to "zaraz wracam", jak zwykle trwało wieki. Rakel zdążyła już 3 razy przejrzeć całą kartę, upewnić się że to co wybrała to na pewno to co chce zjeść, aż w końcu zamknęła menu i odsunęła je na brzeg stołu samej opierając brodę na dłoni i spoglądając za okno. Kiedy tylko to zrobiła mężczyzna pojawił się znowu obok niej, z ulgą złożyła więc zamówienie i ponownie wbiła spojrzenie za okno gotowa na dalsze czekanie. Przez jakiś czas przyglądała się fali czarodziejów zmierzającej po Pokątnej, aż w końcu zaczęła badać wzrokiem budynki znajdujące się po drugiej stronie ulicy. Większość z nich znała z widzenia, lub też dopiero co je minęła, z zaskoczeniem jednak spostrzegła że tuż nad ową księgarnią znajduje kawiarnia z tarasem. Lekko zmrużyła oczy, chcąc dokładniej dojrzeć jej wnętrze, jak wiadomo, wielka koneserka kawy musiała poznać każdą kawę na Pokątnej! Tak skupiona na wpatrywaniu się w wystrój kawiarni, dopiero po chwili dostrzegła, że tuż obok linii jej wzroku znajduje się czyjaś głowa, która wydała jej się dziwnie znajoma... Harah! przeklęła w myślach po hebrajsku, rozpoznając w owej osobie, znowu!, Doriena. Odwracając szybko głowę w stronę stolika, cała się spięła i zaczęła stukać palcami o stół. Przygryzła wargę, wiedziała, że właśnie zachowując się jak dziecko, ale po prostu nie mogła przestać. Na Merlina, oby tylko tam nie siedział godzinami! Zerknęła kątem oka ponownie w tamta stronę, zastanawiając się czy i on też ją zauważył. Przecież nie było innej szansy, siedzieli prawie, że naprzeciw siebie. -Pani zamówienie. - aż drgnęła zaskoczona, kiedy przed nią pojawił się talerz z sałatką którą zamówiła. Wypuściła przeciągle powietrze i podziękowała, po czym szybko chwyciła widelec i wbiła się w pierwszy liść sałaty, sztywno się w nią wpatrując i unikając chociażby patrzenia na samą ulicę.